1 marca wspominamy żołnierzy niezłomnych, którzy zginęli lub byli więzieni i prześladowani za miłość do Polski. Wspomnienie takich ludzi nie może ograniczać się do jednego dnia.
5 marca (wtorek)
ŻOLIBORZ
● Kościół Zesłania Ducha Świętego, ul. Broniewskiego 44, sala Maxima
19.00 projekcja filmu „Lawina” w reż. Jędrzeja Lipskiego i Piotra Mielecha o oddziale NSZ kpt. Henryku Flame, ps. Bartek; po projekcji spotkanie z Tadeuszem Płużańskim Prezesem Fundacji Łączka.
7 marca (czwartek)
ŻOLIBORZ
● Kino Wisła Pl. Wilsona 2
12.00 „Podziemna Armia Powraca” – koncert Pawła Piekarczyka i Leszka Czajkowskiego (tylko dla młodzieży szkolnej).
13.00 Obrona Terytorialna – spadkobiercy Żołnierzy Wyklętych. Spotkanie z Dowódcą Wojsk Obrony Terytorialnej, gen dyw. Wiesławem Kukułą (tylko dla młodzieży szkolnej).
10 marca (niedziela)
ŚRÓDMIEŚCIE-POWĄZKI
Obchody 70. rocznicy śmierci mjr. Hieronima Dekutowskiego ps. „Zapora”
● Katedra Polowa Wojska Polskiego (ul. Długa)
10.00 Msza Św. w intencji mjr. Hieronima Dekutowskiego i jego żołnierzy
● Cmentarz Wojskowy na Powązkach (Łączka)
12.00 Apel pamięci i ceremonia złożenia kwiatów przy grobie mjr. Hieronima Dekutowskiego ps. Zapora w Panteonie – Mauzoleum Wyklętych-Niezłomnych
PRAGA POŁUDNIE
● Pomnik generała Augusta Emila Fieldorfa „Nila” (ul. Gen. Fieldorfa 1)
11.50 złożenie kwiatów
● Kościół św. Ojca Pio (ul. Gen. Fieldorfa 1)
12.00 Msza św.w intencji generała „Nila”.
13 marca (środa)
ŻOLIBORZ
● Dom Pielgrzyma „Amicus”, ul. Hozjusza 2
19.00 „Także myśl była bronią” – wykład dr. Tomasza Łabuszewskiego, Naczelnika Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Warszawie, połączony z prezentacją broszury edukacyjnej oraz teki dla nauczycieli.
14 marca (czwartek)
PRAGA PÓŁNOC
● Oratorium im. św.Jana Bosko, ul. Kawęczyńska 53
11.00-16.30 Trzeci Międzyszkolny Turniej Szachowy Pamięci Żołnierzy Wyklętych dedykowany Józefowi Bandzo ps. „Jastrząb”
Dziennikarz śledczy „Sieci” komentuje sposób świętowania i honorowania Narodowego Dnia Żołnierzy Wyklętych. Opowiada też o dziennikarskim śledztwie w sprawie niejasnej działalności Pawła Adamowicza.
Dziennikarz Marcin Wikło opowiada na antenie Poranka WNET o nadchodzącym Narodowym Dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Ma mieszane uczucia co do wchodzenia Wyklętych do popkultury, obawia się, czy te wszystkie zapalniczki i koszulki nie strywializują tej tematyki. Jest zniesmaczony tym, że ministerstwo kultury nie wykorzystuje potencjału jaki ma temat wyklętych np. w kinematografii.
Dziennikarz „Sieci” wspomina też o niejasnej działalności Pawła Adamowicza za czasów jego prezydentury. Wikło podkreśla, że Adamowicz dostawał od deweloperów ogromne ulgi na zakup nowych mieszkań w Gdańsku. Sprawa więc cały czas jest pod lupą dziennikarza tygodnika „Sieci”.
Wikło podjął też temat przesłuchania Antoniego Macierewicza, posła PiS, przez Prokuraturę Okręgową w Tarnobrzegu. Indagacja trwała aż siedem godzin. Przesłuchanie byłego ministra obrony narodowej ma związek ze śledztwem dotyczącym działania na szkodę Polskiej Grupy Zbrojeniowej.
Ks. Gurgacz zwany jest Popiełuszką czasów stalinowskich, bo te postaci niepokornych, niezłomnych kapłanów są bardzo bliskie i obaj w ciężkich dla społeczeństwa czasach zachowali się jak trzeba.
Józef Wieczorek
Niezłomny na drodze ku niepodległości. Ks. Władysław Gurgacz – dziś na drodze ku beatyfikacji
W sobotę 8 września na Hali Łabowskiej w Beskidzie Sądeckim odbyła się już po raz dwudziesty Msza Święta w intencji księdza kapelana Władysława Gurgacza TJ i Żołnierzy Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowej. Msze „gurgaczowskie” odbywają się na Hali od 1998 r. z coraz większą liczbą uczestników – od kilkudziesięciu kiedyś, do setek (a nawet ok. 1000) dziś – mieszkańców Sądecczyzny, ale także przybyszów z odległych nawet stron.
Fot. J. Wieczorek
Kiedyś na Halę nie było łatwo dotrzeć, choć w ostatnich latach można na nią dojechać nawet autem, tyle że zaparkować jest coraz trudniej, bo takie tłumy zdążają na uroczystości. Można też dojść szlakami turystycznymi – czy to z Łabowej, z Krynicy, z Rytra czy Piwnicznej. To mniej więcej 2–4 godz. pielgrzymowania w pięknej scenerii Beskidu Sądeckiego – podejścia na wysokość 1061 m.
Ksiądz Władysław Gurgacz, kiedyś wyklęty przez komunistów, dziś otaczany jest czcią, kultem – i dlatego trudności terenowe na drodze na Halę Łabowską pokonują tak młodzi, jak i starsi. Na Hali można było spotkać także wiekowych, ostatnich kombatantów z Oddziału Żandarmeria, którego kapelanem był ks. Gurgacz. Liczne jest natomiast grono kapelanów sprawujących msze św. – w tym roku pod przewodnictwem bp. Szkodonia.
Uroczystości organizuje Fundacja „Osądź mnie Boże” im. ks. Władysława Gurgacza TJ, przy współpracy innych organizacji lokalnych, a także Instytutu Pamięci Narodowej, bo pamięć o ks. Gurgaczu winna być w narodzie zachowana nie tylko na Ziemi Sądeckiej.
Kim był ks. Władysław Gurgacz?
Msza św. na Hali Łabowskiej 2018 | Fot. J. Wieczorek
Władysław Gurgacz urodził się 2 kwietnia 1914 r. we wsi Jabłonica Polska. W 1931 r. wstąpił do Towarzystwa Jezusowego w Starej Wsi, a do matury kształcił się w Pińsku na Polesiu, wykazując dużą wrażliwość na okoliczną przyrodę, stąd zapewne polubił popularną w okresie przedwojennym piosenkę Polesia czar. Następnie studiował w krakowskim kolegium Towarzystwa Jezusowego, a przed wybuchem II wojny światowej w Wielki Piątek 1939 r. złożył na Jasnej Górze „Akt Całkowitej Ofiary” za Polskę znajdującą się w niebezpieczeństwie.
Po agresji Sowietów na Polskę został aresztowany na krótko w Chyrowie, gdzie znalazł się w Kolegium Jezuitów, uciekając przed Niemcami, a następnie wrócił przez zieloną granicę do Starej Wsi (na teren okupacji niemieckiej). Tam ukończył studia teologiczne i został wyświęcony w 1942 r. w Częstochowie na kapłana.
Msza św. „gurgaczowska” na Hali Łabowskiej 2016 | Fot. J. Wieczorek
Pierwszą Mszę świętą odprawił w kościele parafialnym w Komborni, a kolejne 2 lata wojenne spędził w Warszawie w Kolegium Jezuitów. Po stwierdzonej chorobie poddał się wielomiesięcznej kuracji, spędzając kilka miesięcy w majątku Ludwiki i Adama Grabkowskich w Kamiennej k. Wiślicy, gdzie ukrywał się również światowej sławy profesor Ludwik Hirschfeld. Jeszcze przed końcem wojny 18 sierpnia 1944 r. złożył końcowy egzamin licencjacki w Starej Wsi.
Obraz namalowany przez ks. Gurgacza | Fot. J. Wieczorek
Opuszczenie Warszawy uratowało mu życie – uniknął masakry dokonanej przez Niemców w klasztorze jezuitów przy ulicy Rakowieckiej drugiego dnia powstania warszawskiego. Pod koniec wojny trafił do szpitala powiatowego w Gorlicach, już wyzwolonego od Niemców, gdzie pełnił funkcję kapelana. Dotąd w Gorlicach żyje ministrant ks. Gurgacza – obecnie lekarz Igor Szmigielski (wspomnienia na moim kanale YouTube).
Następnie ks. Gurgacz przebywał w Krynicy u Sióstr Służebniczek, gdzie głosił słynne kazania o wymowie patriotycznej, które ściągały uwagę licznych mieszkańców, a także Służby Bezpieczeństwa. Tam dwukrotnie dokonano zamachów na jego życie, na szczęście nieudanych. Zagrożony, wyjechał z Krynicy i zamieszkał początkowo we Wróbliku Królewskim k. Krosna, skąd pochodził poznany przez niego w Gorlicach por. AK Jan Matejak.
Grób ks. Władysława Gurgacza i Stefana Balińskiego na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie | Fot. J. Wieczorek
Po rozmowach ze Stanisławem Pióro, przywódcą Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowców (organizacja cywilna), podjął decyzję o przyłączeniu się do oddziału zbrojnego PPAN – „Żandarmerii”, aby otoczyć partyzantów opieką duchową. Przyjął pseudonim Sem, będący skrótem od łacińskiego wyrażenia Servus Mariae, czyli Sługa Marii (inicjałami SM podpisywał już wcześniej swoje obrazy – był utalentowanym malarzem). Wszedł jednak w konflikt z regułą Towarzystwa Jezusowego – nie podporządkował się prowincjałowi, od którego nie uzyskał zgody na przebywanie z w oddziale leśnym. Uznał jednak, że jego obowiązkiem jest opieka moralna nad oddziałem partyzantów, dla których odprawiał Msze święte, spowiadał, wygłaszał pogadanki o tematyce religijnej, moralnej i społecznej.
Obozowisko oddziału, ulokowane niedaleko Hali Łabowskiej, było trudne do wykrycia, ale wzmocnione obławy SB spowodowały konieczność rozdzielenia się oddziału i szukania możliwości przetrwania i opuszczenia kraju. Po jednej z akcji oddziału w Krakowie ks. Gurgacz został aresztowany 2 lipca 1949 na ul. Krótkiej – nie chciał opuścić swoich towarzyszy. Był przesłuchiwany na UB przy placu Inwalidów, gdzie do dziś nie może stanąć pomnik „Tym, co stawiali opór komunizmowi”. Sądzono go razem ze Stefanem Balickim, Stanisławem Szajną i Michałem Żakiem w procesie pokazowym, zwanym w komunistycznej prasie „procesem bandy ks. Gurgacza”, który miał na celu skompromitować nie tylko niezłomnego kapłana, ale cały Kościół.
Podczas procesu ks. Gurgacz mówił m.in.: „Myśmy walczyli o wolność…. Ci młodzi ludzie, których tutaj sądzicie, to nie bandyci, jak ich oszczerczo nazywacie, ale obrońcy ojczyzny! Każda kropla krwi niewinnie przelanej zrodzi tysiące przeciwników i obróci się wam na zgubę. Judica me Deus et discerne causam meam (Osądź mnie, Boże, i rozstrzygnij sprawę moją)”.
Skazany na śmierć, przetrzymywany w więzieniu na Montelupich, konsekwentnie odmawiał uznania władz komunistycznych i napisania prośby do Bieruta o ułaskawienie. Karę śmierci wykonano strzałem w tył głowy 14 września 1949 r. w święto Podwyższenia Krzyża Świętego.
Pochowany został potajemnie, bez katolickiego pogrzebu, w mogile razem ze Stefanem Balickim, jak wiadomo od jego współbraci. Spoczywa na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie przy ul. Prandoty. Po latach na grobie ustawiono krzyż brzozowy, zgodnie z życzeniem ks. Gurgacza przekazanym współwięźniom, a na tablicy umieszczono napis: ATTRITUS PRO DEO ET PATRIA – STARTY DLA BOGA I OJCZYZNY.
IPN planuje rychłą ekshumację ks. Władysława Gurgacza i ponowny, tym razem katolicki pochówek.
Pamięć o Niezłomnym Kapelanie
Popiersie ks. Gurgacza w krakowskim Parku Jordana | Fot. J. Wieczorek
Ks. Władysław Gurgacz został zrehabilitowany 20 lutego 1992 roku. Kapłan przez lata wyklęty przez komunistów, także zapomniany przez swój zakon, powrócił do pamięci. Napisano o nim liczne artykuły, broszury, a także książki (m.in. Danuta Suchorowska-Śliwińska, Postawcie mi krzyż brzozowy: prawda o ks. Władysławie Gurgaczu, Kraków, WAM, 1999; Dawid Golik, Filip Musiał, Władysław Gurgacz. Jezuita wyklęty, WAM 2014). Liczne teksty dostępne są w internecie, podobnie jak rejestracje wideo, także ze świadkami historii ks. Gurgacza oraz jego krewnymi (wiele z nich można znaleźć na moim kanale You Tube). Ostatnio trafił na ekrany kin fabularyzowany film dokumentalny Gurgacz. Kapelan Wyklętych w reżyserii Dariusza Walusiaka. Powstało kilka utworów muzycznych dedykowanych ks. Gurgaczowi, wykonywanych przy różnych uroczystościach poświęconych Żołnierzom Wyklętym, których jest coraz więcej.
Oprócz największej, corocznej uroczystej mszy św. na Hali Łabowskiej, odprawianej w pierwszą lub drugą sobotę września, 14 września spotykamy się corocznie przy grobie ks. Gurgacza i jego towarzyszy z PPAN na cm. Rakowickim (przy ul. Prandoty), a spotkanie poprzedza msza św. w Kościele Miłosierdzia Bożego. W Beskidzie Sądeckim odbywają się rajdy górskie śladami ks. Gurgacza i PPAN.
Tablica pamiątkowa w Jabłonicy Polskiej | Fot. J. Wieczorek
Ks. Gurgacz ma swój pomnik (popiersie autorstwa ks. Roberta Kruczka) w Galerii Wielkich Polaków XX Wieku w krakowskim Parku Jordana, odsłonięty podczas pięknej uroczystości w dniu 14 września 2014 r. Upamiętniono też miejsce mordu na ks. Gurgaczu na terenie więzienia Montelupich (zbiorcza tablica zamordowanych w więzieniu oraz krzyż w miejscu stracenia księdza). Tablice memoratywne znajdują się m. in. na Bursie w Nowym Sączu, na murze kościoła w Jabłonicy, gdzie ks. Gurgacz się urodził, we Wróbliku Królewskim, w kościele św. Antoniego w Krynicy, a IPN planuje upamiętnienie miejsca zbrodni sądowej na ks. Gurgaczu na ul. Senackiej 3. W Krakowie, Nowym Sączu i Krynicy jego imieniem nazwano ulice, ale najwcześniej, bo w 1957 roku, ulica im. ks. Władysława Gurgacza zaistniała (na krótko w Piotrkowie Trybunalskim i długo na ekranie) na potrzeby realizacji filmu „Ewa chce spać” (cenzura nie zauważyła?). Na Hali Łabowskiej znajduje się kamienny obelisk poświęcony ks. Gurgaczowi i żołnierzom PPAN poległym w walkach z UB i KBW w latach 1948–1949. W intencji beatyfikacji ks. Władysława Gurgacza odbywają się w Krakowie msze święte.
W 2008 r. prezydent RP Lech Kaczyński „Za wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej” odznaczył pośmiertnie ks. Gurgacza Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. W uzasadnieniu powiedział między innymi: Niech to odznaczenie stanie się znakiem hołdu, jaki w imieniu całego narodu składam temu wspaniałemu kapłanowi i jednemu z najlepszych synów Polski. Cześć jego pamięci!
Można obecnie mówić o kulcie ks. Władysława Gurgacza, który się szerzy szczególnie w ostatnich latach wraz z powrotem do świadomości społeczeństwa Żołnierzy Wyklętych, których ks. Gurgacz był kapelanem. Nie bez przyczyny ks. Gurgacz zwany jest Popiełuszką czasów stalinowskich, bo te postaci niepokornych, niezłomnych kapłanów są bardzo bliskie i obaj w ciężkich dla społeczeństwa czasach zachowali się jak trzeba.
Do Sejmu RP został złożony projekt o ustanowieniu Narodowego Dnia Pamięci Kapłanów Niezłomnych, który ma przypadać na 19 października, począwszy od 2018 r. Jest ustanawiany w hołdzie prześladowanym księżom, niezłomnym obrońcom wiary chrześcijańskiej i niepodległej Polski. W uzasadnieniu projektu przywołano również postać ks. Władysława Gurgacza.
„Ks. Gurgacz dla nas jest świętym”
Grupa rekonstrukcji historycznej „Żandarmeria” i weterani na mszy na Hali Łabowskiej 2015 | Fot. J. Wieczorek
Kościół w Polsce od 2008 r. (Zebranie Plenarne Episkopatu Polski w dniach 17–18 czerwca 2008 r. w Katowicach) przygotowuje się do zbiorowego procesu beatyfikacyjnego ofiar komunizmu. Na ołtarze mają zostać wyniesieni katolicy, którzy w latach 1917–1989 zostali zamordowani z nienawiści do wiary przez prześladowców należących do reżimu komunistycznego. Postulator procesu ks. dr Zdzisław Jancewicz powiedział KAI w 2017 r. „Trzeba sprawdzić, czy istnieje kult prywatny lub chwała świętości takich osób. Należy zbadać kwestię męczeństwa: czy ktoś rzeczywiście poniósł śmierć za wiarę i Kościół. Może się okazać, że wiele z tych osób to patrioci, ale niekoniecznie spełniający kryteria, które mogą być podstawą do rozpoczęcia procesu”. Wśród ponad 80 kandydatów na ołtarze jest także ks. Władysław Gurgacz, którego patriotyzm nie ulega wątpliwości, podobnie jak śmierć poniesiona za wiarę i Kościół oraz istnienie jego kultu.
Jeden z ostatnich żyjących żołnierzy „Żandarmerii”, znający ks. Władysława Gurgacza – Zbigniew Obtułowicz ps. Sarat, major, żołnierz PPAN, prezes oddziału Związku Żołnierzy Armii Krajowej w Nowym Sączu, w rozmowie 4 października 2017 r. (dostępna na moim kanale YouTube) w siedzibie AK w Nowym Sączu powiedział: „Ks. Gurgacz dla nas jest świętym”.
Czy takie będzie też stanowisko będzie postulatora procesu beatyfikacyjnego?
Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Niezłomny na drodze ku niepodległości. Ks. Władysław Gurgacz – dziś na drodze ku beatyfikacji” znajduje się na s. 6 październikowego „Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Niezłomny na drodze ku niepodległości. Ks. Władysław Gurgacz – dziś na drodze ku beatyfikacji” na s. 6 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl
Marek Jakubiak przedsiębiorca, poseł Kukiz`15 opowiadał w Poranku Wnet m.in. o uchwalonej we wtorek w Sejmie ustawie degradacyjnej oraz o nowelizacji ustawy o IPN.
Ustawy degradacyjna zakłada możliwość pozbawiania stopni wojskowych osób i żołnierzy rezerwy, którzy w latach 1943-1990 swoją postawą „sprzeniewierzyli się polskiej racji stanu”. Poseł jak sam stwierdził, głosował za przyjęciem ustawy. Uzasadniając swoją decyzję Jakubiak powiedział jednakże iż sprawa budzi nieco kontrowersji w przypadku osób które już zmarły, gdyż kłóci się to nieco z zachowaniem szacunku dla nieboszczyków
„Nie powinno się uprawiać polityki „nad grobami”, z względów oczywiście etycznych”. Problematyczne może być także to, że minister może sam zdecydować kogo zdegradować, w odróżnieniu od sądów wojskowych , a istota problemu zdaniem naszego rozmówcy leży w postrzeganiu i interpretacji prawa wojskowego.
W kolejnym pytaniu poruszony został wątek ustawy o KRS, nad którą głosowano w Sejmie w dniu wczorajszym. Padały tam zarzuty że jest to jeden z elementów przejmowania przez Państwo sądownictwa, oraz umowy zawiązanej pomiędzy PiS i Kukiz`15. Zdaniem Jakubiaka wszystkie decyzje podjęte były poprzez działania parlamentarne w oparciu o dialog i poszukiwanie wspólnych najkorzystniejszych rozwiązań co niejako powinno być cenną lekcją dla Platformy i Nowoczesnej, opozycji która nawet przeciwko rozwiązaniom korzystnym dla polskiego sądownictwa oraz narodu Polskiego.
Poseł w pozytywnych słowach wypowiedział się odnośnie tzw. Sędziów pokoju oraz wybranych kandydatów, i jest przekonany iż idea ta wniesiona przez klub Kukiz`15 niewątpliwie ułatwi nam życie.
” Głównym założeniem jest to aby te najmniej istotne sprawy wykluczyć z instytucji sądownictwa pomijając szereg problemów związanych biurokracją jak długimi terminami oczekiwania na rozprawy czy werdykty, ważne jest także to aby uaktywnić polskie społeczeństwo w działaniach „pro publico bono” oraz zachowania szeroko rozumianej sprawiedliwości”.
Dziennikarza naszego radia zaciekawiła kwestia tego, iż w jednym czasie złożyło się wspólne głosowanie przez posłów PiS oraz Kukiz`15 nad wyborem sędziów którzy zasiądą w KRS, i coraz bliższa finalizacja instytucji sędziów pokoju, rozmówca w odpowiedzi wyjaśnił iż to jest po prostu dyplomacja oraz negocjacje zastosowane w zwykłym toku prac parlamentarnych, która co prawda nie we wszystkich przypadkach może być możliwa, w tym akurat się udała, padły też kolejne słowa krytyki pod adresem opozycji „której nie podoba się nic co robi partia rządząca” może to prowadzić do przejawów anarchii.
Kolejnym wątkiem poruszonym w wywiadzie była także kontrowersyjna sprawa utraty poparcia z strony U.S.A z powodu ustawy o IPN. Jakubiak potwierdził informację o tym iż był to „fake news”, konfabulacja z strony mediów z korporacji Axel Springer. Informacja jakoby USA- uważane za naszego największego sojusznika, który w przeszłości wielokrotnie nas wspierał, miałby nagle zerwać kontakty z polskim rządem i prezydentem była wielkim szokiem dla polskiej sceny politycznej. Tym bardziej, że dla Donalda Trumpa to właśnie Polska jest postrzegana jako „zwornik bezpieczeństwa” w Europie, nie Francja czy Wielka Brytania.
Ostatnim tematem podniesionym w rozmowie z posłem było uchwalenie ustawy, wyznaczającej 24 marca Narodowym Dniem Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką. Warto w nawiasie zaznaczyć iż dzień ten będzie miał charakter święta państwowego i jest wyrazem hołdu dla Polaków – bohaterów, którzy w akcie heroicznej odwagi, męstwa, współczucia i solidarności międzyludzkiej ratowali Żydów od zagłady.
Marek Jakubiak skrytykował głosy sprzeciwu ze strony posłów Platformy i Nowoczesnej, którzy zdają się nie dostrzegać bohaterstwa osób ryzykujących życie swoje, oraz swoich rodzin po to tylko aby pomóc Żydom, uchronić ich od śmierci. Na zakończenie poseł powiedział że prawo polskie w tym ustawa o IPN powinna jednoznacznie twierdzić że takich bohaterów było wielu, a Izrael powinien przyjąć do wiadomości że w wielu przypadku zawdzięczają życie nie dlatego że ocalił ich Bóg ale właśnie polak.
Oskarżenia wyciągane z komunistycznych akt bezpieki czy prasy komunistycznej należy bardzo dokładnie sprawdzać. Nie można bowiem odmówić komunistom kreatywności w prowadzeniu wojny psychologicznej.
Osoby niechętne naszym Żołnierzom Niezłomnym prosiłbym, by w ocenach moralnych naszych żołnierzy zachowały ostrożność. I przypominam, że oskarżenia wyciągane z komunistycznych akt bezpieki czy prasy komunistycznej należy bardzo dokładnie sprawdzać. To, czego nie można odmówić bowiem komunistom, to kreatywność w prowadzeniu wojny psychologicznej z wrogiem.
Nie ma wątpliwości, że żołnierze „Burego” walczyli dzielnie, narażali życie dla Polski Wolnej i Niepodległej.
Walczyli w warunkach skrajnie trudnych, na częściowo wrogim terenie. Nie jest tajemnicą, że wielu mieszkańców, zwłaszcza wiosek białoruskich, było wrogo nastawionych do Państwa Polskiego, podatnych na komunistyczną propagandę już w czasach II RP. Tereny Podlasia po wkroczeniu Armii Czerwonej w 1944 r. były przedmiotem negocjacji między komunistami sowieckiej Białorusi a PKWN. Nie było pewne, że zostaną pozostawione jurysdykcji Warszawy. W tym czasie NKWD, UB, KBW używały wszelkich sposobów, by zniszczyć polski opór. Działania propagandowe, manipulacja, kłamstwa pomieszane z prawdą miały odciąć polskich partyzantów od ich naturalnego zaplecza. Instalowano agenturę we wsiach, w oddziałach, jak i na wyższych szczeblach dowodzenia. Agentura była także obecna w łączności. Dowódcy partyzanccy działali jak oddziały specjalne.
Ich nadrzędnym celem było zadanie wrogowi maksymalnie dużych strat i jak najdłuższe zachowanie swoich zasobów, by dotrwać do rozpoczęcia spodziewanego konfliktu zbrojnego między Zachodem a ZSRS. W kontekście rozpowszechnionego zarzutu, że „Bury” i jego żołnierze zabijali ludzi za wiarę prawosławną, godzi się w tym miejscu przypomnieć, że w okresie walki toczonej przez „Burego” z reżimem komunistycznym u jego boku stali, pełniąc odpowiedzialne funkcje, także żołnierze wyznania prawosławnego, tzw. tutejsi, a także osoby przyznające się do swojej białoruskości. Mam na myśli zastępcę „Burego” z 1945 r., ppor. Mikołaja Kuroczkina „Leśnego”, i dowódcę 1. plutonu 3. Brygady Wileńskiej NZW, Władysława Jurasowa „Wiarusa”. Obaj zginęli za Polskę – „Leśny”, kawaler Krzyża Walecznych za walkę z Niemcami, został zamordowany na mocy wyroku sądu komunistycznego 18 lutego 1947 r. w więzieniu przy ul. Rakowieckiej w Warszawie, zaś „Wiarus” poległ 16 lutego 1946 r. w walce z NKWD pod wsią Gajrowskie.
Czy prawosławni dowódcy pododdziałów zabijali swoich rodaków, bo chcieli przypodobać się Polakom? Nie – bali się, by ich tropione oddziały nie zostały zadenuncjowane. Wiązali się z polskim podziemiem niepodległościowym, bowiem uważali, że Sowieci zagrażają także białoruskiej tożsamości narodowej.
Możemy przeprosić za niewinne ofiary, możemy próbować zadośćuczynić ich rodzinom, ale nie możemy nie docenić wysiłku naszych żołnierzy, jaki włożyli w odzyskanie niepodległości Polski. Historia naszych białoruskich sprzymierzeńców wciąż czeka na głębsze opracowanie. Stereotyp: Białorusin-zwolennik ZSRS jest bowiem krzywdzący i nie do końca zgodny z prawdą. Do dziś w środowiskach białoruskich przeważa narracja pisana przez historyków sowieckich, bezwiednie przyjmowana w Polsce.
Wracając do meritum, logika wojny totalnej już taka była, że także żołnierze walczący o słuszną sprawę nie tylko dokonywali czynów bohaterskich, ale i zbrodni. Znamy takie przykłady z odleglejszej historii. Stefan Czarniecki, nasz bohater znany jako pogromca Szwedów i Moskali, jednocześnie dokonywał okrutnych pacyfikacji na Ukrainie. Tak bywa, że ci, którzy dla nas są bohaterami, dla innych mogą być zbrodniarzami.
Ta uwaga dotyczy także narracji historycznych naszych sąsiadów. W Rosji w Smoleńsku zbudowano pomnik zasłużonych enkawudzistów. W Mińsku stoją pomniki Dzierżyńskiego, a na Ukrainie czczony jest Roman Szuchewycz.
Historii nie zmienimy, współcześnie możemy jednak prowadzić politykę tak, by nie było w przyszłości wojen, okupacji i zaborów. Możemy, ucząc się na błędach, nie dopuścić, by nasze dzieci stawały przed takimi wyborami, jak nasi dziadowie w czasach okupacji czy to niemieckiej, czy sowieckiej…
W „Ince” rozkochali się młodzi ludzie i zakochała się Polska. Myślę, że zadecydowała o tym jej historia, która niesie za sobą ból tego, co przeżyliśmy w czasie wojny i po jej zakończeniu.
ks. Jarosław Wąsowicz
Zbliżamy się do kolejnej odsłony Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. W naszym regionie odbędzie się, jak zwykle, wiele uroczystości upamiętniających bohaterów antykomunistycznego powstania. Od dwóch lat organizowane dotąd oddolnie obchody wspierane są przez władze państwowe, dzięki czemu zyskują one na splendorze. (…)
Przy okazji nadchodzących wydarzeń, upamiętniających naszych niezłomnych bohaterów walczących po 1945 roku z sowietyzacją Polski, warto mobilizować do aktywności wszystkie patriotyczne środowiska. Musimy zwłaszcza wspierać młodzież w jej inicjatywach, bo jak zawsze walka idzie o serca kolejnego pokolenia Polaków. O wrażliwość młodych, o wychowanie w duchu poszanowania narodowych wartości i o to, kto dla nich stanie się autorytetem.
W ramach Pilskich Dni Pamięci Żołnierzy Wyklętych przygotowujemy w tym roku kilkadziesiąt spotkań obejmujących wykłady, zawody sportowe, konkursy dla dzieci oraz publikacje poświęcone narodowym bohaterom. Tradycyjnie naszym oddziaływaniem obejmiemy kilkanaście miejscowości naszego regionu. (…)
Punktem centralnym tegorocznych uroczystości stanie się poświęcenie kolejnego w Polsce pomnika Danuty Siedzikówny ps. Inka, który stanie koło kościoła pw. Świętej Rodziny w Pile, animowanego przez salezjanów. To przy tej świątyni w naszym regionie od sześciu już lat odbywają się centralne uroczystości upamiętniające żołnierzy antykomunistycznego podziemia. (…) Danuta Siedzikówna należy do grona salezjańskich wychowanków z Różanegostoku. Kiedy po wojnie rozpoczynała naukę w gimnazjum, prowadzonego przez salezjanów zastępczo w Nierośnie, zwierzyła się babci, że to najpiękniejszy dzień w jej życiu.
W „Ince” rozkochali się młodzi ludzie i zakochała się Polska. Myślę, że zadecydowała o tym jej historia, która niesie za sobą ból tego, co przeżyliśmy w czasie wojny i po jej zakończeniu. Cała jej rodzina zapłaciła olbrzymią cenę za zaangażowanie niepodległościowe. Dość wspomnieć, że za to zginęli rodzice „Inki”. Danuta jako 15-letnia dziewczyna złożyła przysięgę w szeregach Armii Krajowej, żeby później, po 1945 r., kiedy większość już miała dość walki, stanąć w szeregach oddziału „Łupaszki” do konfrontacji z kolejnym okupantem. (…)
Zbudujemy więc pomnik sanitariuszki od „Łupaszki” w Pile, w Wielkopolsce. Zapraszam już dzisiaj na uroczystość jego odsłonięcia w niedzielę 25 marca o godz. 11.00. A do naszych Czytelników i ludzi dobrej woli, którym nie jest obojętne wychowanie młodego pokolenia w patriotycznych wartościach, zwracamy się o materialne wsparcie naszej inicjatywy i z góry dziękujemy za okazaną pomoc.
Wpłat można dokonywać bezpośrednio na konto:
Nr konta: 66-8162-0003-0021-3354-3000-0010
Parafia Świętej Rodziny
ul. św. Jana Bosko 1
64-920 PIŁA
Pomnik „Inki”
Cały artykuł ks. Jarosława Wąsowicza pt. „Pamięci Żołnierzy Wyklętych w Wielkopolsce” znajduje się na s. 2 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł ks. Jarosława Wąsowicza pt. „Pamięci Żołnierzy Wyklętych w Wielkopolsce” na s. 2 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl
Leszek Żebrowski mówił o komunistycznej propagandzie dotyczącej Żołnierzy Wyklętych, oraz o tym, dlaczego dzieci działaczy socjalistycznych w czasach PRL z taką zawziętością bronią swoich rodzin.
Zdaniem historyka, ludzie z podziemia antykomunistycznego wywołują wielkie podziały w społeczeństwie i nie zmieni się to w najbliższym czasie:
„Te podziały będą bardzo długo trwały i będą wyraźne, natomiast argumenty nie będą działały do żadnej ze stron. Tak samo było z Jaruzelskim czy Lechem Wałęsą”.
Gość Radia Wnet powiedział, że po roku 90., kiedy wydawało się, że epoka propagandy minęła i że można mówić prawdę bez większych emocji, społeczeństwo zobaczyło, że UB-ecy nie ponieśli żadnych konsekwencji. Tak samo, jak uczeni, piszący nieprawdę. Dzieci komunistów dostały więc wybór:
„Czy mam przestawić się i lansować nowych bohaterów? Ale co z moimi rodzicami czy dziadkami? Musiałbym się od nich publicznie odciąć i mówić prawdę”.
Skoro nie ma konsekwencji za przekłamania, wiele osób woli przyjmować narrację, że ich rodzice byli w porządku. Jako przykład Żebrowski podał byłego premiera Polski, Włodzimierza Cimoszewicza, którego ojciec był zdeklarowanym komunistą, służył w Głównym Zarządzie Informacji a w latach 1945-46 czynnie uczestniczył w likwidacji podziemia AK:
„Cimoszewicz utrzymuje, że tatuś był w porządku, że miał czyste ręce-a nie miał. Trzeba zapytać o to ofiary przesłuchań, które przeżyły”-podkreślił.
Historyk w Poranku WNET wytykał również błędy książki Piotra Zychowicza „Skazy na pancerzach. Czarne karty epopei Żołnierzy Wyklętych”.
Wielokrotnie w mundurze niemieckiego generała Wehrmachtu von Hallmana, a później jako generał Karl Jansen przemierzał kurierskie trasy w Europie. Wykradł Niemcom plany umocnień Wału Atlantyckiego.
Piotr Edward Gołębski
Kazimierz Leski ukończył studia w Wyższej Szkole Budowy Maszyn i Elektrotechniki im. Wawelberga i Rotwanda. Wyjechał do Holandii, gdzie podjął studia na wydziale budowy okrętów Politechniki w Delft, jednocześnie pracując w tamtejszych stoczniach m.in. przy budowie dla Polski łodzi podwodnych „Orzeł” i „Sęp”.
Przed wybuchem wojny wrócił do kraju, a uprawiając od lat żeglarstwo i pilotaż, został pilotem wojskowym, przechodząc szkolenie w Szkole Rezerwy Lotnictwa w Sadkowie pod Radomiem. 17.09.1939 r. w czasie lotu porannego do Czortkowa nad Seretem został zestrzelony przez Amię Czerwoną, która rozpoczęła wojnę z Rzeczpospolitą. Dzięki pomocy miejscowej ludności, pomimo uszkodzonego kręgosłupa uciekł z aresztu i dotarł do Lwowa. Tam w klinice słynnego prof. Weigla, gdzie przedstawił się jako Leon Juchniewicz, wrócił do względnego zdrowia. Z grupą przyjaciół dostał się do matki w Warszawie i kontynuował leczenie w Szpitalu Ujazdowskim. (…)
Leskiemu polecono utworzenie działu wywiady obce (krypt. 997) i zaczęto tworzyć własne drogi przerzutowe do Naczelnego Dowództwa w Londynie. Znając języki: angielski, holenderski, niemiecki i francuski Leski zorganizował specjalny oddział 666, który przygotowywał trasy przerzutowe dla kurierów. Kurierzy przewozili materiały, które nie mogły dotrzeć drogą radiową (szkice umocnień i pozostałych obiektów oraz zdjęcia). Leski wykazał się bezgraniczną odwagą, gdy kilkanaście razy w mundurze niemieckiego generała Wehrmachtu Juliusa von Hallmana, a później – po odpowiednim ucharakteryzowaniu – jako generał Karl Leopold Jansen przemierzał kurierskie trasy w Europie. Wykradł Niemcom plany umocnień Wału Atlantyckiego.
Uczestniczył w rozpracowaniu agenta gestapo Józefa Hammera, który jako płk Baczewski utworzył siatkę przekazującą do gestapo tajemnice grypsów pisanych przez więźniów Pawiaka i innych więzień. Zlikwidowano zdrajcę i jego sztab latem 1942 r.
W dniu wybuchu Powstania Warszawskiego Leski utworzył z cywilnych ochotników kilkunastoosobowy oddział o nazwie „Bradl”, który rozwinął się do kompanii, walczącej w Śródmieściu Południe (od nazwy firmy Leskiego Johannesa Bradla).
Po upadku powstania opuścił Warszawę w Korpusie Warszawskim, po zdaniu – celowo uszkodzonej – broni na placu przed politechniką. Oddziały szły w eskorcie Niemców i po uraczeniu najbliższych Niemców wódką wyniesioną z miasta, gdy zapadł zmrok, grupa jeńców „opuściła” kolumnę i dotarła do Milanówka.
Kazimierz Leski nawiązał łączność z gen. Okulickim „Niedźwiadkiem” i został w październiku 1944 r. szefem Sztabu Obszaru Zachodniego AK oraz pracował w Delegaturze Sił Zbrojnych na Kraj. Wielokrotnie składał meldunki gen. Okulickiemu i 19.01.1945 r. uczestniczył w opracowaniu szczegółów rozkazu o rozwiązaniu Armii Krajowej. (…)
Jeden z ujawnionych przesłuchiwany przez UB wydał Leskiego, który od wiosny 1945 r. jako Leon Juchniewicz pracował w Zjednoczeniu Stoczni Polskich i organizował Stocznię nr II w Gdańsku. W sierpniu 1945 r. Leski został aresztowany w Poznaniu, a następnie osadzony w więzieniu przy ul. Rakowieckiej w Warszawie (pawilon X cela 19).
Włączono go do procesu Komendy Głównej Zrzeszenia WiN, gdzie pierwszym oskarżonym był płk. Jan Rzepecki. W nagłaśnianym przez komunistyczną prasę procesie w 1947 r. został skazany na 12 lat więzienia, potem zmniejszone do 6 lat, po liście byłych oficerów Gwardii i Armii Ludowej do ówczesnego prezydenta PRL Bolesława Bieruta.
W czasie odbywania wyroku Leski był brutalnie przesłuchiwany i zmuszany do podpisywania fałszywych zeznań w celu następnego oskarżenia. Jako wysokiemu oficerowi AK zarzucano mu rozpracowywanie lewicowych grup i organizacji PPR, Gwardii i Armii Ludowej oraz wmawiano współpracę z niemieckim okupantem poprzez oddawanie komunistów w ręce gestapo. Nie było na to cyniczne oskarżenie żadnych świadków i dowodów. Rozprawa odbyła się w więzieniu przy zamkniętych drzwiach 29 i 30 września 1952 r. przed Sądem Wojewódzkim dla m.st. Warszawy, gdzie skazano go na następne 10 lat więzienia.
W więzieniu Leski przeszedł typowe ubeckie piekło, co doprowadziło go do próby samobójczej. „Zupełnie traciłem kontrolę nad sobą. Bałem się, że zgodzę się na jakieś absurdy, obciążę siebie i ludzi” – wspominał. Po torturach doczołgiwał się do celi i pytał współwięźniów np. „Skąd tu tyle róż?”, jak mu później opowiadali.
Cały artykuł Piotra Edwarda Gołębskiego pt. „Człowiek, o którym warto pamiętać” znajduje się na s. 16 wrześniowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 39/2017, wnet.webbook.pl.
„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Piotra Edwarda Gołębskiego pt. „Człowiek, o którym warto pamiętać” na s. 16 wrześniowego „Kuriera Wnet” nr 39/2017, wnet.webbook.pl
Dzień 76. z 80/Warszawa /Za nami ok. 500 km Wisły/ Dyrektor Festiwalu NNW Arkadiusz Gołębiewski o mającej się odbyć w Gdyni w dniach 27-30.09.2017 IX Edycji Festiwalu „Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci”.
[related id=37770]- Cel tego festiwalu pozostaje wciąż ten sam. W tym roku do konkursu filmowego „Złoty Opornik” zgłoszono ponad sto filmów – powiedział dyrektor Festiwalu NNW Arkadiusz Gołębiewski. – Potrzeba dyskusji na temat, jak prawdę historyczną przekładać na język filmu.
W 2008 roku, w momencie, gdy festiwal startował po raz pierwszy, emocje rozpalała dyskusja na temat, jak prawdę historyczną przekładać na język filmu, i to nie tylko filmu dokumentalnego, a przede wszystkim – fabularnego. Wszyscy zastanawiali się wówczas, jak to zrobić, aby te filmy były bardzo dobre i nie funkcjonowały tylko jako swego rodzaju opowieści. Zdaniem Gołębiowskiego „im więcej jest projektów, tym większa jest potrzeba dyskusji”. Do ciekawych w tegorocznym przeglądzie zaliczył film o Hieronimie Dekutowskim pt. „Zapory”.
– Wartością tego festiwalu przede wszystkim jest to, że uaktywniła się Polska lokalna, która próbuje opisywać swoich bohaterów, i to jest dużą wartością – powiedział Gołębiewski.
Festiwal przyznaje również nagrody: „Drzwi do Wolności” to wyróżnienie przyznawane bohaterom drugiego planu za odwagę oraz poświecenie i wspieranie działaczy podziemia niepodległościowego i solidarnościowego; „Sygnety Niepodległości” to wyróżnienie przyznawane świadkom historii bohatersko walczącym o wolność i niepodległość kraju.
– Nasi świadkowie historii, którzy są bardzo wiekowi, przyjeżdżają, jak chociażby studwuletnia pani Mirecka-Loryś – powiedział Gołębiewski. Kpt. Maria Mirecka-Loryś to była komendantka główna Narodowego Zjednoczenia Wojskowego Kobiet. Rok temu została uhonorowana przez prezydenta Andrzeja Dudę Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi w działalności polonijnej, społecznej i charytatywnej w Polsce i Stanach Zjednoczonych Ameryki, w szczególności na rzecz polskiej mniejszości na Ukrainie.
Tegoroczne hasło festiwalu to „Wolna Polska w wolnym świecie”, co jest nawiązaniem do manifestu sprzed 40 lat Janusza Krupskiego, który na łamach pierwszego wydania „Spotkań” napisał, że „nie będzie wolnej Polski bez odzyskania niepodległości przez kraje okupowane przez Związek Radziecki”.
[related id=37678]- Do tych słów nawiązujemy, zapraszając dosyć dużą grupę opozycjonistów z różnych krajów – powiedział Arkadiusz Gołębiewski. W tym roku między innymi przyjedzie z Węgier pani Maria Witner, która jako młodziutka dziewczyna walczyła w 1956 roku w Budapeszcie i za udział w powstaniu węgierskim została skazana na karę śmierci; karę zamieniono potem na dożywocie.
W ramach projektu „Młodzi dla historii” przyjadą również do Polski przedstawiciele amerykańskiej młodzieży z największej organizacji tego typu w USA „National History Day”, która zajmuje się upowszechnianiem historii całego świata.
Od dwóch lat przyznawana jest również nagroda literacka w ramach festiwalu oraz nagroda za dokument radiowy. Festiwal w tym roku odbędzie się w dniach 27-30 września w Gdyni.
Tylu was, tyle krat, tyle wszystkiego, ale ja jestem wolny. Tęsknię do moich rodziców, do wszystkich moich bliskich, do moich kolegów, ale jestem wolny i wytrzymam. I tak było, tak było…
Krzysztof Skowroński
Marian Markiewicz
Nawet w więzieniu byłem wolny
Marian Markiewicz – wilnianin, żołnierz AK, więzień gestapo i władzy ludowej, założyciel Solidarności w Głubczycach mówi, na czym polega wolność i jak zachował ją we wszystkich przeciwnościach życia. Wysłuchał Krzysztof Skowroński.
Jak to się stało, że Pan, wilnianin, trafił do Głubczyc?
W 1939 roku broniłem Wilna i zetknąłem się ze śmiercią – bo pod bagnetami prowadzili mnie czerwonoarmiści, mnie i mojego kolegę, który też bronił miasta; rzucaliśmy granaty.
Ale kobiety wileńskie, żony naszych nauczycieli, nałożyły na siebie chusty i wyskoczyły do tych czerwonoarmistów: – Da szto, wy duraki-li, szto? Eta uczeniki! Puskajtie ich! – Oni, uczeniki, k’ nam strielali! („Co, wy głupcy, co? To uczniowie! Puśćcie ich!” „Oni, uczniowie do nas strzelali!” – przyp. red.). A one za karabiny zaczęły ich tarmosić, w takich chustach… (śmiech). No i puścili nas.
To było moje pierwsze zetknięcie ze śmiercią. Później były szkolne organizacje niepodległościowe, później aresztowanie przez gestapo, półtora roku więzienia, śledztwo. Nie wiedziałem, w czyjej sprawie; a to mój sekcyjny nie wytrzymał i powiedział, że należę. A ponieważ byłem na Litwie przez trzy miesiące, wyjechałem po wkroczeniu Niemców, więc sobie pomyślałem, że mogę się ratować mówiąc, że o niczym nie wiem i byłem na Litwie, zarabiałem na chleb.
Porozumiałem się ze swoim sekcyjnym, powiedziałem: – Heniu? Przyznałeś się? Powiedziałeś, że ja należę; odwołaj! I on odwołał, przyznał, że to dlatego, że bili. A ja mu powiedziałem od razu: – Powiedz, że proponowałeś mi, ja powiedziałem „dobrze, dobrze, Heniu, jak wrócę z Litwy, to pogadamy”. No i udawał załamanego, potwierdził to wszystko i później ci, którzy mieli nieudowodnioną przynależność, dostali rok więzienia z niezaliczeniem śledztwa.
Półtora roku odsiedziałem, bo pół roku już było śledztwa. Później Armia Krajowa na Nowogródczyźnie, później aresztowania; znowu mojego dowódcę aresztowali; zdobywanie Wilna, ucieczka z Wilna, aresztowali moich rodziców. Ja przyjechałem do Polski na innych papierach, pod innym nazwiskiem pierwszym transportem; to było 25 chyba stycznia 1944 roku. Wysiadłem w Białymstoku i wychodziłem na wszystkie transporty, pytałem o rodziców.
Później zacząłem współdziałać z grupą wileńską, nowogródzką. W różnych akcjach brałem udział. Dowiedziałem się, że tato, jak zwolnili go z więzienia, zachorował na raka, jest umierający. Przeszedłem przez granicę, zastałem rodziców w wielkiej biedzie, wróciłem znowu do Polski. Kupiłem sacharynę – pełną walizę, bo tam była bardzo droga. Przeszmuglowałem to do Wilna, sprzedawałem tę sacharynę, zarobiłem trochę pieniędzy, przekazałem rodzicom.
Spotkałem koleżankę, spytała: – Jesteś nielegalnie?, ja mówię: – Tak, nielegalnie. – Jutro odjeżdżamy do Polski transportem. Mój brat jest już w Polsce, została jego karta ewakuacyjna. Jechałem więc jako rodzina, jako Henryk Pilść. Zgarnęli mnie z tego transportu enkawudziści, zaprowadzili na NKWD i mówią; „Rossczitajties’ s nagana; rozliczcie się z nagana”. Wtedy błyskawicznie pomyślałem sobie: to znaczy – on podpisał listę współpracy, dostał nagan i przeszedł przez granicę, a rodzicom nic nie powiedział ani siostrom. Ja jadę jako on i mam się rozliczyć z nagana!
Zastanowiłem się, co mnie może uratować. Analitycznie zacząłem to roztrząsać; myślę sobie: mam ratunek. Siedziałem półtora roku, Niemcy nie udowodnili, że jestem z organizacji. Powiem, że po wyjściu mnie wywieźli, a że w czasie odsiadki, tej półtorarocznegj, siedziałem z waszym spadochroniarzem, który zachowywał się jak bohater, później byłem w Niemczech, wróciłem do Polski po robotach w Niemczech i dowiedziałem się, że rodzice są w bardzo złej sytuacji; tato chory na raka. Poszedłem do ambasady w Warszawie, gdzie powiedzieli: „propuska nie połuczisz” (śmiech).
No i mówię: „Pojechałem jako wasz sojusznik do naszych sojuszników, do umierającego ojca”. I okazało się, że tato żyje jeszcze i jest szansa wyleczenia, i ja trafiłem na taką możliwość, na inne papiery, żeby wracać z inną rodziną. „Aresztowaliście mnie, i za co ja mam cierpieć?”. Śledczy mówi: „Połuczisz pietnadcat’ let, wywiezut tiebia w dalnyj wostok, i szto?”. („Dostaniesz piętnaście lat, wywiozą cię na daleki wschód, i co?” – przyp. red.). A ja mówię: „Za szto? Da ja sajuznik!”. „A kakoj ty sajuznik?” „No kak-że… Nasz Bierut eta drug Stalina, nasz Rokossowski eta toże drug Stalina”. („Za co? Przecież jestem sojusznikiem!” „A jaki z Ciebie sojusznik?” „No jak to… Nasz Bierut to przyjaciel Stalina, nasz Rokossowski to też przyjaciel Stalina” – przyp. red.). A on mówi: „Kakoj on wasz, on nasz!”. Ja na to: „Niet. On nasz, Polak!”. „Niet, on russkij”. „Niet, on Polak, żiw w Rossii, no eto Polak”.
„A ty litowcow lubisz?” („A Litwinów kochasz?” – przyp. red.). „Nu, kak wołk sabaku”. („No, jak wilk psa” – przyp. red.). A w mojej celi ogólnej leżeli ranni Litwini; oni byli w partyzantkach. Udaję, że litewskiego nie znam, bo mnie zaraz ten śledczy będzie pytał, co oni tam mówią. Więc mówię, że ja ich nie lubię, ale nic nie rozumiem. „A ty znajesz, panimajesz pa litowskij?” „Ni czerta, brechajut kak sabaki. Ja nicziewo, ni czorta ni panimaju”. („Umiesz, rozumiesz po litewsku?” „Ani słowa, szczekają jak psy. Niczego, ni czorta nie rozumiem” – przyp. red.). Więzili mnie, bili też, ale przecież nie będę kapusiem.
No i tak się stało, że mama wyszła na ryneczek i spotkała lotnika, zdemobilizowanego Rosjanina. Poprosił ją, żeby mógł zostawić u niej worek zdobyczy. Mama zgodziła się; zostawił ten worek i powiedział: „Ja teraz będę się bawić. Będę pić, bawić się, a od czasu do czasu przyjdę i coś wezmę do sprzedania. Mam tych worków kilka. Przyjechałem z Berlina do Wilna, przywiozłem te zdobycze i mam w różnych miejscach. Jak mnie aresztują, nic nie powiem; wtedy to będzie wasze”. No i jak ja byłem aresztowany, a on już też siedział na Łukiszkach, mama wtedy zaczęła nosić.
Jeszcze muszę wspomnieć, że śledczy jakoś mi bardzo szedł na rękę (śmiech). Przyszedł, czy mi zimno, zapytał się, ja powiedziałem, że zimno. Poszedł do domu, tam rodzice odpalili mu coś z tego worka. On powiedział, kiedy będzie rozprawa, jaki sędzia, jaki prokurator; mama z tego worka wzięła i prokuratorowi zaniosła, zaniosła to wszystko sędziemu. No i tak się stało, że ja dostałem tylko trzy miesiące; prokurator zażądał trzech miesięcy w zawieszeniu. Adwokat prosił o trzy miesiące w zawieszeniu, a prokurator mówi: „No co będziemy młodemu człowiekowi dawać trzy miesiące w zawieszeniu, jak do trzech miesięcy tam tyle i tyle dni już brakuje. Dać mu te trzy miesiące, niech odsiedzi i będzie wolny. Przyjechał do umierającego ojca”. I tak było, zwolnili mnie, wróciłem znowu do Polski, rodzice jeszcze zostali tam, i zacząłem znowu działalność. Ale zostałem ranny…
Gdzie Pan działał?
W Armii Krajowej Okręgu Wileńskiego i Nowogródzkiego. Tych, którzy w Lidzie z więzień uwalniali, wszystkich znam, ja w tej organizacji byłem i współdziałałem, i z Łupaszką mieliśmy kontakty. No i padłem, ranny byłem. Zawieźli mnie do Szczecina, wrzucili do celi, patrzę – kobieta. Aha, to ona ma ze mnie wyciągnąć. I już myślałem, co mnie może uratować.
Pomyślałem sobie: jak przyznam się do organizacji, to dostanę w łeb, w czapę (śmiech). Strzelą, zakopią gdziekolwiek i nawet nikt nie będzie wiedział, gdzie jestem pochowany. Wszedłem do tej celi, przysiadłem, a to była łączniczka Łupaszki, Regina. Bo jedna to bohaterka Ninka, a druga – ta właśnie, która wydała Łupaszkę, Regina. I to była Regina.
Przysiadła koło mnie, i „oj jak to nasi chłopcy z Wilna, z Nowogródka cierpią!”. A ja mówię: „No tak, gdyby tak było, to ja byłbym może i dumny, a tak ja dopuściłem się przestępstwa kryminalnego, bandytą jestem, mówię, rodzice mnie się wyrzekną, tyle znajomych pomyśli sobie: co on zrobił!” I później już były bicia, bicia, a ja swoje i swoje. W końcu nie mogli ze mnie nic wydobyć, wrzucili do piwnicy. Nie wiem, ile tam byłem dni i nocy. Dostałem gangreny, lało się ze mnie wszystko, traciłem przytomność, odzyskiwałem i cały czas myślałem, co teraz może mnie uratować.
A postanowiłem żyć. Pomyślałem sobie: przecież słyszę samochody, gdzieś jeżdżą. I zacząłem krzyczeć. Jak samochody jeżdżą, to i ludzie przechodzą chodnikami. No i krzyczałem. Zdarłem sobie gardło. Odzyskiwałem świadomość i znowu krzyczałem. Dawali mi tylko śledzia solonego i wody nic, do picia nic.
I pomyślałem: aha, rzucili mnie – albo umrę, albo przyznam się na stracenie. No i właśnie te krzyki spowodowały, że kiedyś otwieram oczy, a stoją jakieś dwie postacie nade mną i jedna do drugiej mówi: – I wy dziwicie się, że on krzyczy? On umiera. A ten ktoś mówi: – To leczcie. A ten odpowiada: – W tych warunkach nie ma żadnego leczenia.
Dopiero wzięli na szpitalkę taką ubowską, pilnowany tam byłem, zaczęto leczyć. Goić się zaczęło wszystko, wszystko zgniłe mi powycinali. Pokazywali mi, każdy pytał: – Czy to bolało? A mnie nic prawie nie bolało, bo to wszystko było zgnite. A zgnite to już nie boli. I przeżyłem, ale dostałem 15 lat więzienia. Prokurator żądał kary śmierci.
W wyszedłem po siedmiu i pół latach. Siedem i pół lat siedziałem na bloku izolacyjnym, gdzie ani ołówka, ani niczego, cztery ściany i nic. Wyszedłem jako półanalfabeta. Jak szliśmy na spacer, to jak na takim stołku między kratami siedział strażnik i otwierał te kraty, a śniadanie było zawinięte w gazetę, to się zwijało to śniadanie i później ten zatłuszczony papier gazetowy szedł od celi do celi. Stukało się Morsem, że mamy wiadomości. I tam ktoś wyciągał rękę, a myśmy mieli kamuszek ze spaceru, przywiązywaliśmy do nitki z siennika, no i wyrzucaliśmy, oni łapali i od celi do celi ten kawałek zatłuszczony szedł, żeby czytać, co się dzieje. Byliśmy odcięci od świata.
Po siedmiu i pół latach, jak mnie wypuszczono, to napisano, że siedziałem za napady rabunkowe. Pisze się zawsze: z artykułu takiego i takiego, skazany na tyle i tyle lat. A mnie napisano – za napady. Musiałem zgłosić się do administracji w Gdańsku, na policję musiałem się zgłaszać.
W celi się chodziło tam i z powrotem, tam, i z powrotem, całe dnie, nie siedziało się nigdy. A tu pierwsza moja praca – kontowanie, kontowanie, trzeba było ten ołówek kopiowy przyciskać, kilkadziesiąt ileś pozycji trzeba było wykonać. Winien, ma, winien, ma. Ze mnie całego lał się pot, wszyscy patrzyli, co to za facet. I jeszcze dodatkowo milicja przychodzi, pyta się o mnie, czy ktoś mnie odwiedza.
Rodzice przyjechali, dostali jeden pokoik tylko. Tato sparaliżowany, utracił mowę, amputacja jednej kończyny. Jak byłem przy nich, to go nosiłem do wanny, kąpałem. No i chodziłem za tym mieszkaniem: nie ma i nie będzie, nie ma i nie będzie.
Spotkałem kolegę z partyzantki, który mieszkał pod Gdańskiem, był na ostatnim roku medycyny. Jego rodzice mieli gospodarstwo tuż pod Gdańskiem, od ostatniego przystanku jakieś 250–300 metrów. A w tym czasie hodowano lisy. I ja sobie pomyślałem: jedyna szansa, to tylko zrobić pieniądze na lisach i kupić mieszkanie. Założyliśmy z tym kolegą hodowlę lisów; ogrodzenie, klatki. Ja musiałem koło tego chodzić całkowicie, bo on studiował, kończył medycynę. Po dwóch latach doszliśmy do 100 sztuk.
My nie mieliśmy pieniędzy na hodowlę, tylko do nas wstawiali zwierzęta. Była moda taka, że marynarze, ci którzy przywozili różne towary i mieli pieniądze, kupowali 2 trójki, 3 trójki lisów – 2 samice i samca – i wstawiali do nas. My chowaliśmy i dzieliliśmy przychówek na połowę. Tak doszliśmy do 100 sztuk.
Cyrankiewicz wtedy miał taką fermę w Olsztyńskiem. Bardzo dużą fermę i sprzedał wszystko do hodowli; od razu ceny poszły w dół i zostaliśmy bankrutami. A ja już chodziłem, oglądałem mieszkania do kupienia.
Rozmawialiśmy z Julkiem, tym moim kolegą. Julek mówi: – Słuchaj, przetrzymamy. Ja na to: – Julek, ty jesteś w innej sytuacji. Mój tato jest sparaliżowany, jest mama, ciocia. Ja ożeniłem się szybko – ożeniłem się, bo chciałem dzieci odchować. Syn przyszedł na świat. Mówię mu: ja muszę swoją połowę zabić na skóry, rozliczyć się z długów i jadę w świat. Poszukam miejsca, gdzie będę mógł żyć. I tak się stało. Rozliczyłem się ze swojej połowy, pooddawałem pieniążki i pojechałem.
Zatrzymałem się dopiero w Głubczycach. Potrzebowali kwaterunkowego, z innego terenu. Pytam: dacie mieszkanie? Tak, damy mieszkanie. No i przyjąłem tę pracę.
Kwaterunek to było dla mnie bardzo nieodpowiednie miejsce, bo to łapówy jakieś, a ja od nikogo nie chciałem przyjmować. Nawet czasem musiałem gonić. Jak ktoś wcisnął mi pieniądze na siłę, ja go goniłem i oddawałem te pieniądze. No, ale dostałem mieszkanie i od razu przeniosłem się do służby zdrowia. A mieszkanie dostałem i mieszkam.
Tutaj wychował się syn, córeczki kochanej doczekałem się, jestem. I jeszcze staram się służyć. To znaczy wspominam o tych swoich przeżyciach, o walce, o Armii Krajowej. Sztandar AK-owski przekazaliśmy harcerzom, harcerze dumnie z nim chodzą do kościoła. Ja w miarę możliwości, to co mogę – słowa mi uciekają – ale staram się przekazywać wszystko, tak jak potrafię. I z tym mi dobrze, z tym mi dobrze…
Bo jeszcze czuję, że nie mogę zostawić tych, którzy potracili życie. Pod Surkontami, gdzie otoczeni byliśmy ze wszystkich stron, kilku cichociemnych zginęło, poginęło tylu wspaniałych kolegów… Ich życie nie może pójść na marne, trzeba walczyć o Polskę, o taką Polskę, o jakiej marzyliśmy, a teraz jest właśnie taka Polska, która daje ogromne nadzieje. Ogromne nadzieje, tylko trzeba ją wspierać. Tych, którzy tam są, bo to są ludzie wspaniali. Trzeba ich wspierać, ja to staram się, czynić.
A jaki koniec będzie, nie wiem, na razie jest wszystko porządku. Mam 94 rok życia, jeszcze jestem sprawny, chociaż teraz do krzyża jeszcze biodro doszło bolesne. Dostałem odznaczenie, Rycerski Krzyż Odrodzenia Polski. Jestem dumny z tego, że jestem czynny i się jeszcze przydaję. I tak chciałbym do końca.
Cieszę się, jak Was widzę, jak Pan wywiady przeprowadza, bardzo mnie to interesuje. Pan bardzo mnie się podoba, tak, bo takie podchwytliwe ma pytania i wydobywa na wierzch to wszystko, co trzeba byłoby pokazać.
Dużo by mówić. Koleżanka przysłała mi swoją książkę, w której mnie króciutko wspomina. Ja do Nowogródzkiego przyjechałem, a ona była w tym środowisku od dziecka. Cała jej rodzina była patriotyczna. Jej brat zginął po Dubiczami, tam, gdzie i ja byłem. A reszta rodziny uchowała się.
Po więzieniu zostałem przeniesiony z Wilna do Nowogródzkiego. Ona miała tam różnych kolegów, a ja nikogo nie znałem. Byłem w ochronie komendanta Borsuka. Pułkownik Borsuk był komendantem Okręgu Nowogródzkiego, był jeszcze szef wywiadu, kapitan Bustromiak. Moim zadaniem było blokować dojście do niego, nikt nie wiedział, gdzie on jest; ja pełniłem rolę kogoś w rodzaju pośrednika. Różne polecenia wykonywałem – i komendanta okręgu, i szefa wywiadu. Ale nie znałem nikogo. A ona właśnie znała wszystkich i w książce opowiada o wszystkim, co tam było.
Tak, że ja teraz dopiero odkrywam to środowisko: kto był, kim był. Nikomu nie mówiłem, kim jestem. Wciąż zmienialiśmy nazwiska, wszystko; wciąż nowe dokumenty.
To bardzo cenna książka. Ta koleżanka skończyła studia medyczne i była w Częstochowie lekarzem rentgenologiem. Zrobiła doktorat, jej brat, dużo młodszy ode mnie, też był w Armii Krajowej. Ona obracała się w środowisku, które służyło w Armii Krajowej, także po wojnie, i ona mnie przybliżyła te osoby wszystkie.
Czy Pan pamięta przedwojenne Wilno?
Jak najbardziej. Ja się urodziłem w Kownie, moi rodzice mieszkali w Kownie. Tato był geometrą i nam się nawet dobrze powodziło. Nasz dom był polski, rodzina cała mówiła po polsku, środowisko tylko polskie, no i Litwini zaczęli prześladować tatę za tę polskość, że w domu po polsku. Chcieli go posadzić do więzienia. Ja się urodziłem się w 1924 roku, a w 1928 tato przeszedł przez granicę do Polski. Został aresztowany jako podejrzany o szpiegostwo.
Przez kogo został aresztowany?
Przez Polaków. Przeszedł do Polski, i KOP – Korpus Ochrony Pogranicza go aresztował; prawidłowo. Przecież jak ktoś przechodzi przez granicę, to należy go sprawdzić, tak?
A my z kolei wszystko rozdaliśmy, co mieliśmy, to znaczy moja mama i ciocia, która była zawsze z nami. Rozdały Polakom – i wyjechaliśmy przez Łotwę. Bo nie było możliwości przyjazdu do Polski. Przez Łotwę więc; w Rydze mieliśmy przesiadkę – i do Polski!
Tatę zwolniono po śledztwie, bo świadkowie byli niepodważalni. Najlepszy adwokat w Wilnie to był bardzo bliski znajomy rodziny Markiewiczów z Kowna. I druga osoba poświadczyła, że to jest Polak z Polskiej rodziny, że brali udział w powstaniach, i tak dalej.
Podejrzenie upadło, tato dostał pracę i zaczęło się od zera. Początkowo w Wilnie spaliśmy u znajomych na słomie. Od początku trzeba było wszystko kupować. Jedno mieszkanie okazało się za drogie, drugie, trzecie; zmienialiśmy te mieszkania. My rośliśmy, zaczęła się szkoła podstawowa. W szkole – patriotyczne wychowanie. Nauczyciele opowiadali jak to brali udział w Bitwie Warszawskiej. Był taki – Latoszek, uczył muzyki, utracił dłoń. Opowiadał o szarży kawaleryjskiej, jak mu odcięto tę dłoń. Te opowieści trwały, patriotyzm niesamowity od dziecka.
Zacząłem interesować się polityką, bo Słowo wileńskie, Cat Mackiewicz. On był redaktorem Słowa. Zawsze przy redakcji na szybie wystawowej był jego artykuł wstępny. Tak zacząłem czytać. Czytałem i endeckie wystąpienia, i właśnie Cata Mackiewicza, i innych.
U nas zamieszkali studenci, którzy byli w korporacji endeckiej. Mnie mieczyk podarowali i przekonywali. A ja ten mieczyk do szuflady schowałem. Mnie interesowało ogólnie państwo i dlaczego takie kłótnie są. I tak było do wojny.
Wybuchła wojna. Pierwsze wrażenia to były takie: słuchałem radia i taki komunikat był, że w Niemczech rewolucja, Berlin zbombardowany, koniec wojny przed nami –tak podało radio Wilno. Dlaczego? Dlatego, że Wilno miało się nie bronić, chodziło o to, żeby zabytki uratować, żeby nie tracić tych zabytków. I taki komunikat wydano, żeby ludność była spokojna.
I ja szczęśliwy wybiegłem, pędzę, takie jakieś puste ulice, pies biegnie i ja krzyczę do niego: „Adolf, do nogi!, Adolf do nogi!” Pędzę, a ulice puste, i dobiegam przez Mickiewicza do ulicy Wileńskiej. Patrzę – rowery, wózki, toboły – wszystko w jedną stronę, w tamtą stronę zmierza. Pytam: – A dokąd to, dokąd? – A na Litwę. – A czemu? – Bolszewicy już pod Wilnem! Jak nóż w pierś. W strasznym stanie szedłem, myślałem sobie: Jak to, nie bronią Wilna? Jak to możliwe? Wróciłem, położyłem się. Roniłem łzy do poduszki. Usnąłem.
Rano słyszę: dudu, dudududu, dudududu! Zerwałem się szybko, zarzuciłem na siebie szkolny mundurek. Wybiegłem na ulicę. Wyskoczył Ziutek, mój kolega. – Ziutek, bronią się nasi! – i pobiegliśmy. Biały Zaułek, Połocka zaraz, a przedłużenie Połockiej to trakt Batorego na Mińsk i na skrzyżowanie Krzywego Koła. Działko było ustawione poniżej.
W zasadzie to ja do dzisiaj nie wiem, kto to był, czy to żołnierze, czy podchorążacy jacyś, no ale w każdym razie kilku ich było przy tym działku i podbiegliśmy do nich, chcemy się bronić. A oni mówią: – No to przyłączcie się do nas! W podwórzu są wozy taborowe, broń, granaty, weźcie i przyłączcie się. My pobiegliśmy na podwórko. Wzięliśmy granaty, do kieszeni po granacie, karabiny amunicją załadowaliśmy. No i jeszcze zapasową amunicję do kieszeni – i co mamy robić? – Idźcie pod spód. A tam był wzdłuż ulicy taki rów głęboki z cembrowiną. – Pod cembrowinę, i rzucajcie granaty, jak będą czołgi rosyjskie jechały! I my rzucaliśmy te granaty stamtąd.
W pewnym momencie słyszymy, że działko nie strzela. Patrzymy: jeden zabity, jeden ranny, a inny żołnierz mówi: – Chłopaki, rzucajcie broń i chodu! Ale nam szkoda było broni, więc pod mostkiem nad tym rowem schowaliśmy broń. I myślimy: my uczniowie, to nam nic nie zrobią. I idziemy sobie, ale nas zgarnęli pod płot. Stoimy. Oficer z naganem, a nas rewidują. Rewidują, a ja sobie uświadomiłem, że mam w kieszeni magazynki z nabojami.
Akurat koło mnie stał z chlebem taki Leszek Piekur, który tam zaraz mieszkał. To była rodzina bardzo zaprzyjaźniona z moją. I ja mówię – a staliśmy z rękami do góry: Leszek, przesłoń mnie troszeczkę. I on lekko przesunął się. A ja za niego, rękę do kieszeni, a w płocie szczeliny między deskami są, za nimi ogródek. I ja te naboje wyjąłem, powyrzucałem to wszystko; zrewidowali – nie znaleźli. Puścili. I idziemy dalej, ale znowu nas zgarnęli i pod bagnetami prowadzili. Wtedy właśnie te żony naszych nauczycieli, bo widziały nas, jak my tam broniliśmy się, wyskoczyły w tych chustach, i to był ratunek właściwie od Boga. Nie wiem, dlaczego tak się stało.
Mówił Pan o torturach w więzieniu stalinowskim.
To było bicie! – i to tylko po ranach. Tylko po ranach. Po prostu nie dawali mi wiary, że jestem bandytą. A ja wiedziałem, że to jest jedyny ratunek. Mówiłem, że spotkałem na plaży chłopaków, wypiliśmy, porozmawialiśmy, namówili mnie. I że ich w ogóle nie znam.
Bicie trwało około tygodnia, ale nic nie puściłem, nic. W czasie bicia jeden zaglądał, poznałem go, że to jest nasz partyzant. Zaglądał i – myślę sobie – przekaże, że ja nie poddałem się, nie ujawniam niczego. Wiedziałem, że on to przekaże. I byłem twardy cały czas.
Jeden z nich, jak został ze mną, mówi: mam do ciebie słabość, twardy jesteś. I mówi: krzycz. Moja ręka była na stole, on walił po tym stole, a ja krzyczałem. Pomyślałem sobie: on najstraszniej wygląda, dziobaty taki, a ma ludzkie serce. Zastanawiałem się, czy on chce coś ze mnie jeszcze wyciągnąć. Ale, myślałem, chyba wie, że mu się nie uda. I nie wyciągnęli. Ale bili po ranach, a później wrzucili do piwnicy. Wody nic, śledź solony, gangrena, wszystko czarne, a tu zaraz serce.
To było najgorsze bicie, jakie miałem. Litwini tak nie bili. Jak byłem aresztowany przez gestapo, to Litwini bili. Ale oni bili w miękkie części. Ja sobie tak pomyślałem. Kazali rozebrać się, spodnie spuszczać. Spuszczałem i myślę sobie, gdzie najlepiej, żeby bili – w miękkie miejsca, żeby kości nie połamali. Grzeczniutko kładłem się, oni walili. Przychodziło się do celi, to każdy chciał popatrzeć, jak to wygląda. Kim ja jestem, czy rzeczywiście mnie bili. To w te miękkie miejsca. A ci więźniowie, którzy opierali się, to bili wtedy wszędzie. Ja taką taktykę przyjąłem, uważam, że dobrą. To nie było takie bardzo bolesne i dało się wytrzymać.
Co myśli człowiek prowadzony na takie przesłuchanie? Boi się bardzo?
Nie ma ludzi, którzy się nie boją. Po prostu trzeba myśleć. Ja starałem się zawsze myśleć i myśleć analitycznie. To znaczy: co o mnie wiedzą, co mówić, jak się zachowywać. I po prostu nigdy nie myślałem, że ja jestem niezłomny. Postanawiałem wytrzymać ten raz. Wytrzymywałem. Następnym razem znowu. Bo jak pomyśli się, że to może pół roku tak trwać – to jak ja wytrzymam? A ja za każdym razem analizowałem siebie i stwierdzałem, że jeszcze mogę wytrzymać. I zawsze wytrzymywałem.
A lęk przed bólem?
Ja to miałem opanowane troszeczkę, bo z kolegą ćwiczyliśmy się, przed wojną jeszcze, kto dłużej rękę nad świecą utrzyma. I przez takie właśnie różne rzeczy myśmy się tak jakby przygotowali do tego wytrzymywania bólu. Po prostu trzeba myśleć o czymś innym, nie o tym, gdzie boli. O czymś innym trzeba myśleć. Zmusić się do tego, żeby oddzielić, a poza tym, że ten ból nie trwa wiecznie. Że to są tylko jakieś strefy czasowe, takie, że poboli, poboli i przestanie. To wszystko dawało się wytrzymać. To nie jest takie straszne.
Gorsza była ta piwnica?
To też nie. Dlaczego? Bo ja cały czas traciłem przytomność, nie wiedziałem, kiedy dzień, kiedy noc i ile ja tam jestem. Nie wiedziałem nic, ale dopóki myśl działa analitycznie, nic o mnie nie wiedzą, nic nikogo nie wydałem, czułem się, że jestem wolnym człowiekiem. Pod tym względem, że ja zachowuję wszystko co cenne, co bym mógł wydać – to zatrzymuję w sobie. I to daje siły. To właśnie daje siły, bo jeśli człowiek przestanie wierzyć w siebie, to może się załamać. A ja się nie załamałem.
Uważam, że wielu takich ludzi postępowałoby tak jak ja, i w śledztwie chyba tak jak ja postępowali. Dlatego nie załamali się. To nie jest jakieś bohaterstwo. To jest obrona innych, ale i siebie.
Życie jest piękne, a ja byłem już skłonny popełnić samobójstwo podczas ujęcia mnie. Kilka razy tyraliery po mnie przechodziły i nie widziały mnie. Ja miałem pistolet przystawiony do głowy, odbezpieczony, do oporu cisnąłem. Ale tyraliera przechodziła. Zabezpieczałem. Następna, trzecia, czwarta tyraliera szła, już się ściemniało. Ja wtedy, jakieś 15 minut wcześniej, pomyślałem: ciemno się robi, nie znaleźli mnie, to znaczy, że mam żyć. To niebo zadecydowało; mam bezwzględnie żyć, co będzie, to będzie.
I spojrzałem na zegarek, a zegarek cyferblat miał fosforyzowany. No i teraz ciemno się robi, idzie jeszcze jedna tyraliera, a ja nie zasłoniłem zegarka. I ostatniemu żołnierzowi, który szedł, to błysnęło. I od razu strzelił. No i teraz tak: cegły, brud, to wszystko. A to rykoszetem poszło, tak to że tu przybiło, tu przybiło, a to wszystko było brudne: kawałki cegły, brud. Dokumenty zakopane miałem, bo jak miałem samobójstwo popełnić, to zakopałem, żeby nie doszli, kim jestem. No i od razu mnie stamtąd wyciągnęli. Najpierw opatrunki, potem do Szczecina przywieźli, no i właśnie wrzucili do tej piwnicy. Jeszcze chciałem skoczyć z mostu, jak przejeżdżali przez Odrę. Później mnie przywieźli do Szczecina i mówią: – Chciałeś skoczyć. Ja na to: – Tak, chciałem, ale zdecydowałem, że będę, że trzeba żyć.
Zakładał Pan Solidarność w Głubczycach.
Tak, jak przyjechałem tutaj, zawsze włączałem się we wszystko. Rodzice na Wybrzeżu nie dostali do końca mieszkania – cały czas w tym jednym pokoiku. To była zemsta za mnie, ten pokoik. A ja, jak przyjechałem tu, włączałem się we wszystkie zrywy. Jak zaczęły się te na Wybrzeżu, kiedy powstawała Solidarność w ‘80 roku, byłem akurat u rodziców we Wrzeszczu, przy ulicy Dworcowej. Właśnie był strajk w stoczni. Chodziłem, chleb nosiłem, nie mogłem się włączyć, bo mnie nikt nie znał. I wiedziałem, że mnie nie wolno się włączać. Bo ja mam tę przeszłość, że podałem się za bandytę; więc nie chciałem do nich nawet wchodzić, ale byłem.
Zaraz później, jak tam utworzyła się Solidarność, rozdawali materiały do założenia Solidarności. Ja wziąłem ten cały plik, jak zakładać – gotowe formularze, wszystko. Przywiozłem tutaj. I zaraz zacząłem zakładać. I namawiałem lekarzy, żeby przewodniczyli komisji zakładowej Solidarności w służbie zdrowia. Nikt nie chciał. Nikt nie chciał.
I ja widząc, że nikt nie chce, zacząłem myśleć, czy ja mogę. I doszedłem do wniosku, że muszę. Bo przecież chodzi o liczbę, chodzi o to, żeby ściągnąć miliony. Trzeba. Więc zakładałem, ale zapraszałem i organy bezpieczeństwa, i wszystkie tutejsze władze na nasze zebrania. Niech widzą. Mówiłem, że chcemy demokratyzacji, że chcemy zmiany tego wszystkiego na bardziej ludzkie. Ale że jesteśmy za socjalizmem, za sojuszami. Tak mówiłem, bo tak musiałem mówić.
No i przewodniczyłem, przewodniczyłem, byłem w we władzach powiatowych. Czułem, jak to wszystko dochodzi do momentu krytycznego. Widziałem, jak oni się przygotowują, jak już szpitale przejmują, przygotowują do przyjęcia rannych. Widziałem, co się dzieje.
Poza tym mnóstwo osób przychodziło: „proszę mnie wykreślić, proszę mnie wykreślić”. Ja mówię – nie mam takiej władzy, żeby wykreślać, proszę napisać króciutko: proszę o wykreślenie mnie; podpisać. Ja na komisję zakładową wezmę, komisja podejmie uchwałę i wtedy mogę skreślić. Uciekały wszystkie wtyki, wszystkie wychodziły z tego.
Ostatnie zebranie tuż przed ogłoszeniem stanu wojennego było w Opolu, w jakimś nietypowym miejscu, nawet nie wiem w tej chwili, gdzie to było. Pełno ludzi, kobiety krzyczą: – Co oni chcą, co oni chcą z nami zrobić, my ich pałkami, pałkami wybijemy, powywieszamy! Ja myślę sobie: prowokacja. Przecież to jest prowokacja! Czułem, że to tuż, tuż przed ich decyzją o wszczęcie przeciwko Solidarności tego, co oni tam zaplanowali.
Późno wyszedłem, już nie było autobusów, musiałem pójść na rogatki. Samochody jechały w jedną stronę, w drugą wojsko, wojsko, wojsko. Myślę sobie: tak jak w ‘39 roku, stan wojenny tuż, tuż. A ja ostatnio, jak były wybory, to nie dałem się wybrać do tego powiatowego, bo widziałem, że to wszystko prowokacja. – No, panie Markiewicz, jak to pan nie chce? – A ja mówię: nie! Ja nie kandyduję. Myślę sobie: dosyć mam tego! Mam obowiązki, mam rodzinę; tyle lat straciłem. I nie pozwoliłem się wybrać.
Przyjechałem do Głubczyc i jak wszystkich zabrali, szedłem ulicą i naprzeciwko szedł przewodniczący miejskiej rady narodowej i jeszcze dwóch. – Panie Markiewicz, a pana nie zabrali? – Nie – mówię. – A Pan nie był członkiem? – Nie pozwoliłem siebie wybrać. Patrzyli na mnie zdumieni, że mnie nie aresztowali.
A jak Pan przyjął informację o tym, że Lech Wałęsa był tajnym współpracownikiem?
Ja o tym wiedziałem grubo wcześniej. W Gdańsku mieszkał mój kolega szkolny. Pracował w biurze projektów budowy okrętów; bywałem u niego gościem. Pytał mnie: – Na kogo będziesz głosować? – No, na Wałęsę. A on mi na to: – Słuchaj, my wiemy, kto to jest, nie głosuj na niego. – Jak to nie? On jest przywódcą, muszę na niego głosować.
A potem byłem na zebraniu w Opolu. Na spotkaniu z Wałęsą w „Okrąglaku”. I patrzyłem na niego: siedzi za stołem prezydialnym, a tu jakaś nauczycielka zabrała głos, krzyczy na komunę, na to, na tamto. On: – Jak pani nazwisko? Ona mówi nazwisko. – Będzie pani posłem. No, myślę sobie. To przecież kim on jest? Ktoś inny też głos zabrał: – Będzie pan senatorem. A ja myślę sobie: przecież on gra, to widać od razu. I już wiedziałem, kto to jest.
Tak samo z Frasyniukiem. Ktoś się dzisiaj dziwi. A Frasyniuk, jak wszędzie czytałem, słuchałem – nieuchwytny, nieuchwytny; oni głosili, że Frasyniuk jest nieuchwytny. Polują na niego wszędzie, a on jest nieuchwytny. Zastanawiałem się, czemu go tak windują. I pojechałem do Wrocławia syna odwiedzić, studiował na politechnice. Przyjechałem do Wrocławia, wysiadłem na dworcu i wsiadam do tramwaju. A oni ogłaszali nawet, że on prawdopodobnie za kobietę się przebiera. I patrzę, jakiś rudzielec wsiada. Przyglądam mu się – przecież to mężczyzna, i do tego źle ucharakteryzowany. Patrzę – milicjanci stoją, patrzą na niego, i nic. Myślę sobie: to ich człowiek. To ich człowiek. Jak potem mówiłem o tym swoim, nikt mi nie wierzył.
Teraz – pierwsze wybory ‘89 roku przy kościele, nie wiem w tej chwili, jaki to kościół w Opolu. Jestem na tych pierwszych wyborach i przychodzi Frasyniuk. Ja siedzę przy oknie, stół prezydialny ode mnie o gdzieś 2 metry, a ja przy oknie, a on tam siedzi. Patrzę: Frasyniuk. I myślę sobie: będę się w niego wpatrywał, zaniepokoję go. I tak patrzę ostro na niego; teraz ja już nie mam takiego wzroku, ale wtedy miałem ostry wzrok. I nie odrywam od niego oczu. A on popatrzył tak na mnie raz, drugi raz i widzę – zaniepokoił się. Myślę sobie: no, masz czego się niepokoić, bo wiem, kim ty byłeś. Ale przecież ja nie mam żadnych dowodów, to tylko moje wyczucie. Moje wyczucie i nikt nie powie, żeby on po tamtej stronie był. A on był po tamtej stronie. Tak samo jak i Wałęsa. Tak to jest.
Co jest najważniejsze w życiu?
Być w zgodzie z sobą, z prawdą, z Bogiem. Każdy jest grzeszny, nie ma ludzi bezgrzesznych, ale Boże miłosierdzie jest wszechogarniające. I w zasadzie to Bóg nas prowadzi. My tylko potrafimy coś tam analizować, myśleć, chcieć czegoś, ale to Bóg nas prowadzi.
Życie to jest niesamowite; mnóstwo wszystkiego. Nie da się tego w ogóle opowiedzieć. To jest tyle spraw, które się czasem zapomina, znowu się przypomni, to sen jakiś przypomni, ta książka mi przypomniała wiele rzeczy, które już zapomniałem. Najważniejsze to jest być sobą, człowiekiem wolnym, czuć w sobie wolność.
Dlaczego ja w więzieniu czułem się wolny przez te siedem i pół roku? A dlatego, że zachowałem wszystkie tajemnice w sobie. Wy nic nie wiecie o tym, tylko ja wiem. Poza tym miałem ze sobą złoty pierścionek. Ten złoty pierścionek przechowywałem w paście od zębów. Między innymi, bo czasem w innych miejscach. Tak jak jest tubka, to tam na końcu tej tubki był pierścionek. Czasem wydobywałem jako rzecz, o której nikt nie wie, nawet współwięźniowie. W nocy brałem ten pierścionek, popatrzyłem: jestem człowiekiem wolnym, mimo że jestem na bloku izolacyjnym. Tylu was, tyle krat, tyle wszystkiego, ale ja jestem wolny. Tęsknię do moich rodziców, do wszystkich moich bliskich, do moich kolegów, ale jestem wolny i wytrzymam. I tak było, tak było…
W wigilię Bożego Narodzenia wrzucono mnie do karca. Do karca w zimie – przecież zimno! Ja całą noc biegłem. A dlaczego biegłem? Biegłem, żeby zachować ciepło, żeby nie położyć się, żeby nerek nie uszkodzić. Całą noc biegłem i wytrzymałem. Ale żałuję, że tylu kolegów nie wytrzymało, na przykład jeden z Poznańskiego.
Byli dwaj bracia. Jeden z nich zapoznał Francuza, który ich zapraszał do restauracji, na kielicha. To był agent francuski. I on, jak kogoś zapraszał, a ten ktoś mu podał nazwisko, to zapisywał go jako agenta. Chciał mieć jak najwięcej takich agentów, żeby Francuzi powiedzieli: dobry, tylu zwerbował. Został aresztowany i wysypał wszystkich tych rzekomych agentów. Ze mną siedział starszy z braci, Lech, i martwił się o młodszego brata. – Poszedłem, mówi, na kielicha, porozmawiałem, a teraz z nas wielkich szpiegów zrobiono. A Janusz, mój brat, nic z tym wspólnego nie miał, a siedzi.
Ten Lech zachorował, chyba na zapalenie płuc. I dali go do karca, od razu. Jak ktoś chory, to go zaraz do karca. Nakazaliśmy mu, żeby bielizny nie zdejmował, pod spód prześcieradło daliśmy, opatuliliśmy. Ale już nie wrócił, zmarł. Spotkałem jego brata Janusza we Wrzeszczu na Wajdeloty. Uścisnęliśmy się, pyta, gdzie mieszkam. Mówię, że tutaj, tu są moi rodzice. Zaprowadził mnie do swojej narzeczonej. Okazało się, że Janusz studiuje. On i Lech byli synami właścicieli apteki w miasteczku, którego nazwa wypadła mi z pamięci. Musiałem mu opowiadać, jak to było, jak siedziałem z Lechem, jak dzieliliśmy się paczkami, jak opatulaliśmy go do tego karca.
No i właśnie – jeden wytrzyma, drugi nie wytrzyma. On nie wytrzymał, ale był chory. I tak mi było przykro przed tym Januszem, ale opowiedziałem mu o tym wszystkim. Później on miał aptekę właśnie we Wrzeszczu, ale ja tam nie zachodziłem, nie chciałem go sobą absorbować.
Nauczyłem mojego wnuka Maćka grać w szachy, żeby nauczył się myśleć, analizować, że nie wszystko jest prawdą. Trzeba odróżniać prawdę od nieprawdy. Trzeba umieć analitycznie myśleć. I nigdy się nie poddawać.
Mówię mu: nie wyjdzie ci w jednym wypadku, to myśl dalej, jak to zrealizować. Idź zawsze do przodu i nie myśl, że czekają cię same sukcesy. Muszą być i porażki, i sukcesy. Porażką nie przejmuj się, zmobilizuj się, myśl i idź do przodu.
Tak właśnie go uczyłem i on to realizuje. To, co mu mama mówiła i co ja mu mówiłem.
Cały wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z Marianem Markiewiczem pt. „Nawet w więzieniu byłem wolny” znajduje się na ss. 10-11 sierpniowego „Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl.
„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z Marianem Markiewiczem pt. „Nawet w więzieniu byłem wolny” na ss. 10-11 sierpniowego „Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl