Front Narodowy – polityczny kolos na glinianych nogach, przebrzmiały mit i straszak na francuskich wyborców…

Tak zwana „dediabolizacja” Frontu Narodowego, do której usiłowała doprowadzić Marine Le Pen, nie powiodła się i we Francji nadal funkcjonuje niepisana polityczna zasada: „wszystko, tylko nie FN”.

Zbigniew Stefanik

Podwójna klęska wyborcza w tegorocznych wyborach prezydenckich i parlamentarnych, trwające we Froncie Narodowym powyborcze rozliczenia, wewnątrzpartyjne konflikty personalne pomiędzy Marine Le Pen i jej ojcem, jak i pomiędzy przywódczynią tej partii i jej zastępcami, w końcu rozłam i odejście z ugrupowania kilku liderów i długoletnich działaczy sprawiają, że obecnie ugrupowanie, które jeszcze pół roku temu pretendowało do politycznego tytułu pierwszej partii nad Sekwaną, znajduje się obecnie w bardzo poważnym, wręcz bezprecedensowym wewnętrznym kryzysie, a jego przetrwanie na francuskiej scenie politycznej po raz pierwszy stanęło pod znakiem zapytania. (…)

Pierwsze wielkie zwycięstwo polityczne Front Narodowy odniósł w maju 2014 roku, kiedy to, wbrew sondażom i zapowiedziom większości ekspertów, wygrał wybory do europarlamentu. W tym samym roku osiągnął bardzo wysoki wynik w wyborach samorządowych, kiedy to wybierano nad Sekwaną merów miast i miasteczek. W marcu 2015 roku po raz kolejny uzyskał bardzo wysoki wynik w wyborach radnych do rad departamentalnych. W drugiej turze tych wyborów FN usytuował się na drugim miejscu, zaraz za partią (wówczas Nicolasa Sarkozy’ego) Republikanie i daleko przed wówczas rządzącą we Francji Partią Socjalistyczną.

W grudniu 2015 roku Front Narodowy przekroczył kolejny polityczny pułap, albowiem okazało się w konsekwencji wyników pierwszej tury wyborów regionalnych, że partia Marine Le Pen weszła do drugiej tury walki o przewodnictwo czterech regionów, co było tak naprawdę we Francji wydarzeniem bezprecedensowym. Wówczas musiał zostać uruchomiony pakt republikański, aby zatrzymać Front Narodowy w marszu o przejęcie władzy w 4 z 13 francuskich regionów. W wyniku drugiej tury tych wyborów Front Narodowy nie objął przewodnictwa żadnego regionu, jednak mówiono o nim jako o pierwszej partii we Francji, a sama Marine Le Pen zaczęła być postrzegana jako poważna pretendentka do fotela prezydenta Francji.

Co więc się takiego wydarzyło, że wybory prezydenckie okazały się tak samo tragiczne w skutkach dla Frontu Narodowego, jak 154 lata wcześniej dla armii konfederackiej generała Roberta Lee bitwa pod Gettysburgiem? (…)

Podobnie, jak François Fillon (kandydat w tych wyborach partii Republikanie), nie tylko Marine Le Pen, ale również kilku innych czołowych liderów FN było oskarżanych o defraudacje finansowe. Samej Marine Le Pen francuska prokuratura zarzuciła defraudację kilku milionów euro z funduszy europarlamentarnych i fikcyjne, długoletnie zatrudnianie pracowników, którzy oficjalnie (tak miało wynikać z ich umów o pracę) zajmowali stanowiska europoselskich asystentów, a de facto mieli pracować dla narodowych struktur FN.

Wezwana przez prokuraturę na przesłuchanie w tej sprawie Marine Le Pen, inaczej niż François Fillon, postanowiła, posługując się swoim europoselskim immunitetem, do prokuratury na przesłuchanie się nie stawić, co wielu ekspertów i komentatorów nad Sekwaną uznało za błąd, a wielu wyborców potraktowało jako akt przyznania się do winy. (…)

Dużą kulą u nogi okazała się również polityczna strategia Frontu Narodowego, jaką to ugrupowanie przyjęło podczas kampanii prezydenckiej. Partia przedstawiała się przed pierwszą turą wyborów prezydenckich jako wyraźnie eurosceptyczna. Sama Marine Le Pen postulowała wyjście Francji ze strefy euro i obiecywała w przypadku swojego zwycięstwa w wyborach prezydenckich referendum w sprawie Frexitu.

Te zapowiedzi wyborcze okazały się dla niej tragiczne w skutkach w wyborach prezydenckich, albowiem wielu Francuzów obawiało się utraty swoich oszczędności w przypadku wyjścia Francji ze strefy euro. (…)

Kandydatka Frontu Narodowego dostała się do drugiej tury wyborów prezydenckich, jednak, o ile pierwszy tydzień jej kampanii wyborczej poprzedzającej drugą turę można uznać za udany, to prawdziwa kampanijna klęska Marine Le Pen nastąpiła w wyniku debaty telewizyjnej z Emmanuelem Macronem; w której wypadła niewiarygodnie przez błędy merytoryczne, które popełniła podczas tej politycznej konfrontacji.

Podczas rzeczonej debaty nie potrafiła wykazać korzyści dla Francji w przypadku wystąpienia ze strefy euro. Co więcej, wykazała się rażącą nieznajomością zasad funkcjonowania tej strefy. Największa wpadka Le Pen w bloku tematycznym o Unii Europejskiej nastąpiła w momencie, kiedy stwierdziła ona, że Wielka-Brytania nigdy nie miała się tak dobrze, jak po opuszczeniu strefy euro. (…)

Marine Le Pen nie potrafiła również w sposób przekonujący nakreślić dla Francji strategii walki z terroryzmem. Na jej propozycję zamknięcia francuskich granic, aby uchronić obywateli przed zamachami terrorystycznymi, Emmanuel Macron odpowiedział, że zamykanie granic Francji nie ma większego sensu, kiedy terroryści już są na terytorium Francji, w dodatku większość z nich posiada francuskie obywatelstwo.

7 maja br. nastąpiła pierwsza od lat potężna klęska Frontu Narodowego; klęska, z której partia podnieść się nadal nie potrafi. Marine Le Pen przegrała wybory prezydenckie i nie udało się jej nawet osiągnąć prognozowanego wyniku 40 procent. W drugiej turze Emmanuel Macron uzyskał ponad dwa razy więcej głosów niż ona. (…)

Opowieść o Froncie Narodowym to opowieść o politycznych i rodzinnych konfliktach; o rozstaniach i powrotach, o politycznych zwycięstwach, które okazały się efemeryczne; to opowieść o osobistych porażkach liderów FN i politycznych klęskach ugrupowania. To opowieść o działaniach na granicy legalności i moralności; o kontrowersyjnych wypowiedziach, niejasnych powiązaniach przywódców partii zarówno we Francji, jak i za granicą; o funduszach niejasnego pochodzenia. W końcu – to opowieść o kobiecie i o jej skomplikowanych osobistych i politycznych relacjach z najbliższymi, w tym z ojcem.

Marine Le Pen przeżyła zamach terrorystyczny na jej ojca, musiała stawić czoła niezwykle trudnym sytuacjom w życiu prywatnym i zawodowym; usiłowała zmienić wizerunek Frontu Narodowego; zapewniła tej partii największe w jej historii polityczne zwycięstwa i przyczyniła się do największych politycznych klęsk.

Cały artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Front Narodowy – polityczny kolos na glinianych nogach” na s. 7 październikowego „Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Front Narodowy – polityczny kolos na glinianych nogach” na s. 7 październikowego „Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Kurier WNET” 39/2017. Zbigniew Stefanik: Francja to kraj, gdzie nikomu nie chce się pracować i ciągle ktoś strajkuje

Polska nie pasuje do Unii Europejskiej i cywilizacji zachodniej. Polacy mają mentalność bardziej rosyjską niż europejską. Polska nie należy kulturowo do Europy. Tylko się stawia i mnoży problemy.

Zbigniew Stefanik

Niech mądrzejszy ustąpi, czyli jak naprawić stosunki polsko-francuskie

Nigdy w przeszłości polsko-francuskie stosunki polityczne nie miały się tak źle, jak obecnie.

Prezydent Emmanuel Macron porównuje Jarosława Kaczyńskiego do Władimira Putina i nie przebiera w słowach. Ponadto dąży do tego, aby w Unii Europejskiej zostały przyjęte bardzo niekorzystne dla polskich przedsiębiorców i Polaków pracujących poza granicami Rzeczypospolitej rozwiązania. Warto tutaj dodać, że w tej kwestii za Emmanuelem Macronem stoją nie tylko słowa, ale i czyny. W 2015 roku jako ówczesny francuski minister gospodarki wprowadził szereg utrudnień na francuskim rynku transportowym; które uderzyły bezpośrednio w polskich przedsiębiorców działających w branży transportowej i w branżach z nim powiązanych.

Czołowi polscy politycy nie szczędzą ostrej krytyki pod adresem Francji. Dają do zrozumienia, a nierzadko mówią otwarcie, iż to sami Francuzi i ich władze są bezpośrednio odpowiedzialni za zamachy terrorystyczne, które dewastują Francję i francuskie społeczeństwo od stycznia 2015 roku. Duże kontrakty handlowe z Francją są zrywane przez polską stronę w – łagodnie mówiąc – kontrowersyjnych okolicznościach.

Politycy obozu rządzącego Polską wypominają Francuzom, że w przeszłości to „Polacy uczyli jeść Francuzów widelcem”. Członek rządu RP rzuca pod adresem Francji i jej rządu niepoparte faktami ani dowodami oskarżenia o sprzedaż nowoczesnych technologii i nowoczesnego uzbrojenia Rosji Putina, państwu, na które zostały nałożone sankcje przez Unię Europejską i Stany Zjednoczone – itd., itd. Wzajemnych faux pas i nieporozumień między Francją i Polską jest wiele, coraz więcej, a polityczne stosunki polsko-francuskie zdają się po prostu zanikać.

Co prawda polski minister spraw zagranicznych ogłosił nowe otwarcie w stosunkach polsko-francuskich po wyborze Emmanuela Macrona na urząd prezydenta Francji. Jednak główną cechą tego nowego otwarcia zdaje się być kolejna fala wzajemnych nieporozumień i ostrych określeń…

Co więcej, można zaobserwować wiele braku wiedzy, wiele niezrozumienia i niechęci między Polakami żyjącymi w Polsce i nieznającymi osobiście Francji oraz Francuzami niemającymi żadnej wiedzy o Polsce i Polakach. Czym jest Francja dla Polaków, co można usłyszeć w prywatnych rozmowach, nierzadko również w publicznych wypowiedziach nie tylko polityków?

Francja to kraj wolnej miłości i szeroko pojętego LGBT i homoseksualizmu. To kraj, który zamienia się w strefę wojenną, gdzie muzułmanie wprowadzają chaos i spustoszenie. Francja to kraj bezbożny, gdzie zaczyna dominować islam, gdzie kościoły są zamieniane w nocne kluby i nie tylko… oraz w budynki, gdzie tworzy się mieszkania socjalne dla muzułmanów.

Francja to kraj, gdzie nikomu nie chce się pracować i ciągle ktoś strajkuje. W końcu – to kraj zdradziecki, który zostawił Polskę na pastwę i niełaskę nazistowskich Niemiec i Związku Sowieckiego we wrześniu 1939 roku.

To tylko kilka przykładów wypowiedzi o Francji, które osobiście usłyszałem nad Wisłą.

We Francji opinie o Polsce i Polakach nie są również, najdelikatniej to ujmując, pochlebne.

Polska to kraj nacjonalistyczny, homofobiczny i ksenofobiczny, rasistowski i faszystowski. Polska to kraj drugiego, a być może wręcz trzeciego świata. Polacy to niewdzięczne darmozjady, które pełnymi garściami czerpią środki z funduszy europejskich, bez których najzwyczajniej umarliby z głodu, a kiedy państwa Europy Zachodniej potrzebują niewielkiego wsparcia, to władze Polski i obywatele RP mówią stanowcze „nie”.

Polska to kraj, który nie pasuje do Unii Europejskiej i cywilizacji zachodniej. Polacy mają mentalność bardziej rosyjską niż europejską. Polska nie należy kulturowo do Europy. Polska tylko się stawia i mnoży problemy. Polacy są zawsze anty i nie są w stanie zrobić niczego konstruktywnego. Bismarck miał rację: chcecie zniszczyć Polaków, dajcie im niepodległość.

To garść przykładów opinii o Polsce, które osobiście usłyszałem nad Sekwaną od Francuzów reprezentujących różne grupy społeczne; środowiska uniwersyteckie i opiniotwórcze również…

Oliwy do ognia dolewają jeszcze tak zwani eksperci od spraw polskich, którzy występują we francuskich massmediach i bez przerwy opowiadają o faszyzującej Polsce, gdzie demokratyczne państwo przestało obowiązywać, gdzie prawa człowieka nie są przestrzegane, a prawo Unii Europejskiej jest łamane na każdym kroku i przy każdej okazji. Ci tak zwani eksperci są związani najczęściej ze środowiskami opiniotwórczymi i politycznymi będącymi w „totalnej opozycji” wobec obecnie rządzących nad Wisłą.

Każdy ma prawo prowadzić taką działalność polityczną, jaką uważa za słuszną i głosić poglądy, jakie chce. Jednak w mojej skromnej opinii powstaje pewien… dyskomfort, kiedy przedstawia się jako niezależnych ekspertów osoby bezpośrednio zaangażowane politycznie i ideowo w jakiś spór…

Ostatnie dwudziestopięciolecie stosunków polsko-francuskich charakteryzuje się niemal wyłącznie niezliczoną liczbą nieporozumień i straconych szans.

Oto tylko kilka przykładów. Kiedy Polska odzyskała niepodległość, strona francuska nie uczyniła, delikatnie mówiąc, zbyt wiele, aby poprzeć polskie starania o wycofanie z terytorium Rzeczpospolitej wojsk sowieckich czy starania o przyjęcie do NATO i Unii Europejskiej. Niewiele zostało uczynione po stronie francuskiej, aby nawiązać trwałą współpracę polityczną i militarną z Polską, chociaż Rzeczpospolita stała się po rozwiązaniu Układu Warszawskiego i RWPG dla Francji krajem sojuszniczym. Francuscy politycy nierzadko wypowiadali się niepochlebnie, nawet czasem pogardliwie o Polsce, kiedy jej ówczesne władze starały się o wpisanie do projektu traktatu konstytucyjnego UE akapitu o korzeniach i wartościach chrześcijańskich Europy.

Kiedy rząd Leszka Millera wraz z urzędującym wówczas prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim, przy niemal powszechnym konsensusie największych obozów politycznych, poparli amerykańską interwencję w Iraku, prezydent Jacques Chirac otwarcie wyraził z tego powodu swoje niezadowolenie. Oświadczył, że Polska, nie będąc jeszcze członkiem Unii Europejskiej, nie powinna w ogóle zabierać głosu, a tym bardziej zajmować stanowiska przeciwnego niż Francja czy Niemcy.

Z kolei podczas rosyjskiej agresji na Ukrainę po euromajdanie francuski minister spraw zagranicznych dał do zrozumienia, że w przypadku agresji Rosji Putina na Europę Środkową i Wschodnią wdrożenie artykułu piątego paktu militarnego NATO nie będzie automatyczne. Laurent Fabius zadeklarował, że ów artykuł może być wprowadzony w życie dopiero wtedy, kiedy państwo członkowskie NATO bezsprzecznie udowodni, że padło ofiarą agresji, a w przypadku tak zwanych zielonych ludzików ich przynależność do Rosji Putina nie jest wcale oczywista.

Po stronie polskiej w ostatnim dwudziestopięcioleciu stosunków polsko-francuskich także nie zabrakło straconych szans, szkodliwych faux pas czy całkowicie niepotrzebnych deklaracji.

Polacy nie uczynili zbyt wiele w latach 90. ubiegłego wieku, aby nawiązać stałą polityczną współpracę z Francją. Panował wówczas pogląd, iż jest to państwo zdradzieckie i niewiarygodne, któremu nie należy ufać. Zresztą zdaje się, iż nadal pogląd ten jest dominujący.

Największa utrata szansy na zbudowanie trwałych i obustronnie korzystnych stosunków polsko-francuskich nastąpiła w 2012 roku. Kandydat na prezydenta Francji François Hollande przyjechał wówczas do Warszawy i został przyjęty przez prezydenta Bronisława Komorowskiego. François Hollande zapamiętał fakt, iż podczas jego kampanii wyborczej prezydent RP przyjął go i nawet podał mu rękę, a kanclerz Niemiec Angela Merkel odmówiła mu nawet zwyczajnego przedwyborczego spotkania. Z wyrażeniem swojej wdzięczności polskiemu prezydentowi François Hollande długo nie czekał i kilka tygodni po objęciu sterów Francji zaprosił Bronisława Komorowskiego do Paryża na 14 lipca 2012, aby wspólnie obchodzić francuski dzień Bastylii. Wówczas powstał dobry grunt do inicjacji konstruktywnej współpracy politycznej pomiędzy Bronisławem Komorowskim i François Hollandem. Jednak z niezrozumiałych dla mnie przyczyn do tej współpracy nie doszło. Chyba ówczesnemu prezydentowi RP na współpracy z Francją po prostu nie zależało…

Kolejne błędy zostały popełnione przez obecnie rządzących Polską. Trudno nie zauważyć, że przy negocjacjach zakupu przez Polskę francuskiego uzbrojenia dochodziło po stronie francuskiej do zachowań, które można uznać za korupcyjne… Informowali o tym wówczas posłowie należący do parlamentarnej komisji obrony w polskim sejmie. Jednak sposób, w jaki negocjacje te zostały zerwane przez polską stronę rządową w październiku ubiegłego roku, można najdelikatniej określić jako nieprofesjonalny…

Czemu, z kolei, miało służyć przypomnienie wiceministra obrony o tym, że to „Polacy uczyli Francuzów jeść widelcem”? Jaki miały cel oskarżenia ministra spraw wewnętrznych pod adresem Francji i jej władz, że to Francuzi są odpowiedzialni za krwawy zamach terrorystyczny w Nicei? Czy przyczyniło się do poprawy stosunków polsko-francuskich oskarżenie polskiego obecnego ministra obrony skierowane z trybuny sejmowej do francuskich władz, że Francja w sposób potajemny za pośrednictwem Egiptu sprzedaje uzbrojenie i najnowszą technologię Rosji Putina? Warto również dodać, że polski minister obrony z tych oskarżeń ani się jednoznacznie nie wycofał, ani za nie francuskiej strony nie przeprosił…

Rzeczpospolita nadal marnuje szanse i potencjał ludzki, który mógłby służyć zbudowaniu, jeśli nie dobrych, to przynajmniej poprawnych i korzystnych dla Polski stosunków z Paryżem. Mieszkający na terytorium Francji Polacy w żaden sposób nie są zagospodarowani w polsko-francuskich kontaktach. A przecież we Francji przebywa wielu Polaków, których przywiązanie do Polski jest bezsporne.

Polacy ci władają biegle językiem francuskim, a co być może ważniejsze, mają doskonalą i bardzo szczegółową wiedzę o Francji, jej funkcjonowaniu, a także o tym, w jaki sposób nawiązywać z Francuzami kontakt, na czym Francuzom zależy, czego oczekują, a czego nie chcą, co lubią i szanują, a czego nie znoszą. Ten potencjał ludzki nie jest wykorzystywany po dziś dzień, a Rzeczpospolita nie miała swojego ambasadora we Francji przez kilkanaście miesięcy. Zdaje się, że metoda, jaką wybrał obecny rząd na nowe otwarcie w stosunkach polsko-francuskich zawiera… wiele niedoskonałości.

Warto zauważyć, iż zbudowanie dobrych stosunków politycznych i militarnych z Francją byłoby bardzo korzystne dla Polski i jej obywateli z punktu widzenia strategii obrony i bezpieczeństwa. Dlaczego? Albowiem na dziś dzień Francja Emmanuela Macrona jest najbardziej antyputinowskim państwem w Europie zachodniej, a być może wręcz jednym z najbardziej antyputinowskich państw w całym zachodnim świecie.

Francuska niechęć do Rosji Putina rozpoczęła się tak naprawdę podczas inwazji rosyjskiej na Gruzję. Wówczas stosunki Nicolasa Sarkozy’ego i Władimira Putina bardzo się pogorszyły, a Sarkozy nigdy nie wybaczył Putinowi tego, że w sprawie gruzińskiej nie ustąpił, i to w czasie, kiedy trwała francuska prezydencja Unii Europejskiej i Francji zależało na tym, aby podkreślić swoje przywództwo w Europie i swoją mocarstwowość na świecie.

François Hollande również nie był szczególnym poplecznikiem Putina, a po rosyjskiej inwazji na Krym i Donbas należał do tych europejskich głów państw, które wypowiadały się o Putinie w sposób najostrzejszy. Do największego przesilenia w stosunkach francusko-rosyjskich doszło, kiedy to Rosja postanowiła zaangażować się militarnie po stronie Baszara al Asada w Syrii, a następnie, kiedy to rok później rosyjski przedstawiciel w ONZ storpedował francuski plan pokojowy dla Syrii (październik 2016 roku).

Warto również wspomnieć, iż Rosji udało się odebrać Francji tradycyjnych klientów, czyli państwa, które od lat kupowały francuskie uzbrojenie, co nie pozostało bez echa nad Sekwaną i zostało jednoznacznie uznane we Francji jako osobista porażka ówczesnego prezydenta François Hollanda, którego sondażowe notowania były i tak już dramatycznie niskie.

Perspektywa w relacjach francusko-rosyjskich może być jedynie negatywna, a będą się one pogarszały, niewykluczone, że w błyskawicznym tempie. Dlaczego? Emmanuel Macron żywi osobistą niechęć do Władimira Putina i otwarcie oskarża Moskwę o ingerencję w wybory prezydenckie we Francji. Rosja staje się militarnym i geopolitycznym rywalem dla Francji i usiłuje powiększyć swoją strefę wpływu o te kraje, które Paryż uważa za należące do francuskiej strefy wpływu. Mowa tu o Maghrebie, Syrii i krajach środkowoafrykańskich. Rosja stała się poważnym konkurentem dla Francji w kwestii eksportu uzbrojenia, a sprzedaż broni jest jednym z głównych źródeł dochodów we Francji.

To wszystko powoduje, że w przyszłości stosunki francusko-rosyjskie mogą jedynie się pogarszać, a dowodem tego jest oficjalnie deklarowana niechęć Emmanuela Macrona do współpracy z Rosją w walce z islamskim terroryzmem. Nad Sekwaną w walce z islamistami Rosja nie jest postrzegana jako sojusznik, ale raczej jako fałszywy przyjaciel, wręcz przeciwnik, który nie dąży do rozwiązania problemu, ale przeciwnie, potęguje go. Toteż nierzadko można spotkać się we Francji z opinią wyrażaną przez polityków i przedstawicieli środowisk opiniotwórczych, że Rosja Putina wspiera finansowo i logistycznie islamskich terrorystów, tak aby osłabić świat zachodni. Nawet czołowi politycy francuscy dają do zrozumienia, że ta opinia nie jest im obca…

Jako najbardziej antyrosyjski kraj w Europie, a może na całym Zachodzie, Francja mogłaby się stać cennym sojusznikiem politycznym i militarnym dla Polski, która przecież, podobnie jak Francja, właśnie po stronie Rosji Putina widzi zagrożenie dla swojego bezpieczeństwa.

Dobre i trwałe polityczne stosunki polsko-francuskie dawałyby zarówno Polsce, jak i Francji wiele korzyści. Jeśli chodzi o Polskę – uzyskałaby wiarygodnego, militarnie i politycznie silnego sojusznika przeciwko Rosji, co z pewnością ochłodziłoby agresywne wobec Polski zamiary rosyjskich włodarzy. Francja uzyskałaby sojusznika w kwestiach spornych z Niemcami, a przecież takich kwestii w stosunkach francusko-niemieckich nie brakuje. W tych sprawach Polska mogłaby grać rolę arbitra i odpowiednio sprzedać swoje poparcie jednej czy drugiej stronie.

Wówczas nasz kraj zyskałby na znaczeniu, Francja zaś wiedziałaby, że dzięki odpowiednim ustępstwom na rzecz Polski może liczyć na jej wsparcie w przeciwstawianiu się tym niemieckim pomysłom w Unii Europejskiej, którym Francja jest przeciwna. Mam tutaj na myśli projekt Nordstream2, którego Emmanuel Macron absolutnie nie popiera, wręcz coraz mocniej mu się przeciwstawia. Warto również wspomnieć o wymiernych korzyściach gospodarczych dla Polski i dla Francji, jeśli współpraca polsko-francuska miałaby zostać trwale pogłębiona.

Zbudowanie dobrych i trwałych politycznych, gospodarczych i militarnych stosunków polsko-francuskich jest w zasięgu ręki, ale żeby tego dokonać, zarówno Polska, jak i Francja muszą wyzbyć się wzajemnych uprzedzeń i opinii niepopartych wiedzą empiryczną; opinii, które funkcjonują od dekad zarówno nad Wisłą, jak i nad Sekwaną.

Jak tego dokonać? Francuzi i Polacy muszą się poznać. Mało Francuzów wie o tym, że w Warszawie było jakieś inne zbrojne powstanie podczas drugiej wojny światowej oprócz powstania warszawskiego getta. W Polsce zaś mało kto słyszał o francuskim ruchu oporu, jak i o roli generała Charlesa de Gaulle’a, zarówno podczas, jak i po drugiej wojnie światowej.

We Francji niemal nikt nie wie, że w 1956 roku był nie tylko węgierski, ale również poznański czerwiec i polski październik. W Polsce zaś mało kto interesuje się tym, o co tak naprawdę chodziło podczas protestów nad Sekwaną w maju i następnych miesiącach 1968 roku.

To tylko dwa przykłady spośród wielu. Aby zbudować, jeśli nie dobre, to przynajmniej poprawne i obustronnie korzystne stosunki polsko-francuskie, władze zarówno polskie, jak i francuskie muszą wyzbyć się wzajemnej niechęci, której coraz więcej w dwustronnych kontaktach, a zdaje się wręcz, że ta niechęć i epitety na szczytach władz państwowych zdominowały w ostatnich miesiącach stosunki polsko-francuskie.

Dobre relacje polsko-francuskie są całkowicie realne, ale żeby do nich doprowadzić, Polska powinna sięgnąć po wielki zasób ludzki, który przecież posiada na terytorium Francji, a który jest przez Warszawę od wielu lat niezauważany i lekceważony.

Można wspólnie dojść do dobrych relacji polsko-francuskich, ale wpierw trzeba przełamać impas, który je zdominował. Ktoś musi zrobić pierwszy krok, a jak mówi stare francuskie powiedzenie, ustępuje mądrzejszy. Bo przecież nie jest najważniejsze to, kto zaczął – obecnie gra w Unii Europejskiej toczy się o to, kto (czyli jakie państwo i jego obywatele), jak i w jakim miejscu po tej wielkiej aktualnej europejskiej politycznej batalii o nowy kształt Unii Europejskiej skończy…

Artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Niech mądrzejszy ustąpi, czyli jak naprawić stosunki polsko-francuskie” znajduje się na s. 14 wrześniowego „Kuriera Wnet” nr 39/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Niech mądrzejszy ustąpi, czyli jak naprawić stosunki polsko-francuskie” na s. 14 wrześniowego „Kuriera Wnet” nr 39/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Kurier Wnet” 38/2017, Zbigniew Stefanik: Polonia powinna być siłą liczącą się we Francji i Niemczech, tak jak w Ameryce

Emmanuel Macron dąży do obalenia zasad panujących na rynku Unii Europejskiej. W dodatku w kwestii niekorzystnych zmian wymierzonych w przedsiębiorców z Polski za Macronem stoją nie słowa, ale czyny.

Zbigniew Stefanik

Do i o Polonii słów kilka

Wizyta urzędującego w Stanach Zjednoczonych Ameryki prezydenta Donalda Trumpa wywołała w Polsce powszechny entuzjazm. Zdaje się również, że znacząca część Polonii (nie tylko tej amerykańskiej) ten entuzjazm podzielała. Wiele mówiono w polskich mediach o tym, że Donald Trump oddal hołd Polakom, polskiej historii oraz trudnemu polskiemu marszowi ku wolności i niepodległości. Jednak jeden element związany z wizytą Donalda Trumpa w Rzeczpospolitej pozostał (jak może się zdawać) w dużej mierze niezauważony przez przeważającą większość środków masowego przekazu.

Amerykański prezydent będąc z wizytą w Warszawie podkreślił kilkakrotnie, iż wielu Polaków oddało na niego głos w zeszłorocznych wyborach prezydenckich. Trump dał wyraźnie do zrozumienia, że jego obecność w Polsce jest związana z tym, iż „Poloamerykanie” masowo udzielają mu swojego poparcia.

W każdej wizycie głowy państwa czy też spotkaniach międzynarodowych głów państw można wyodrębnić dwie sfery składających się na nie elementów. Z jednej strony jest to, co należy do protokołu dyplomatycznego, dobrego tonu i niepisanych reguł; z drugiej to, co można nazwać konkretnym efektem danego spotkania. A więc wizyta Donalda Trumpa uczy nas jednej bardzo istotnej rzeczy: Polonia amerykańska jako taka stanowi istotną grupę, z którą liczy się amerykański prezydent.

To oznacza z kolei, że „Poloamerykanie” mają realną możliwość odziaływania na amerykańskiego prezydenta. Tego zaś bezpośrednią konsekwencją jest możliwość oddziaływania na decyzje głowy północnoamerykańskiego państwa. Krótko mówiąc, zdaje się, że Polonia w Stanach Zjednoczonych to siła, z którą liczą się rządzący w tym kraju. To bardzo duży atut Polski, polskiego państwa i jego rządzących, albowiem amerykańska Polonia może wspomóc polski rząd w realizacji strategicznych celów Rzeczpospolitej przez lobbowanie w USA na rzecz Polski i jej bezpieczeństwa. Niestety w krajach Europy Zachodniej sytuacja wygląda diametralnie inaczej…

Niedawna Wizyta Donalda Trumpa w Polsce dała naszemu krajowi i jego obywatelom podstawy, aby czuć się pewniej co do bezpieczeństwa Rzeczpospolitej i stabilności jej granic. Potwierdzenie przez prezydenta USA dalszego obowiązywania artykułu piątego paktu militarnego NATO powoduje, że Polacy nie muszą obawiać się zewnętrznej agresji. Jednak o ile dziś bezpieczeństwo naszych granic zdaje się pewne, to pod znakiem zapytania znajduje się gospodarcza przyszłość kraju nad Wisłą.

Niepewna staje się ekonomiczna przyszłość polskich podmiotów gospodarczych, a polscy przedsiębiorcy mają powody do obaw. Powinni czuć się zagrożeni, i to nawet bardzo, ponieważ francuski prezydent Emmanuel Macron dąży do obalenia dotychczasowych zasad panujących na rynku wspólnotowym Unii Europejskiej. W dodatku w kwestii niekorzystnych zmian wymierzonych w przedsiębiorców z Europy Środkowej (głownie polskich) za Macronem stoją nie słowa, tylko czyny.[related id=33179]

W 2014 roku nad Sekwaną weszła w życie tak zwana ustawa Macrona (wówczas Emmanuel Macron był francuskim ministrem gospodarki). Ustawa ta nakłada na przedsiębiorców branży transportowej wywodzących się z innego kraju UE i świadczących usługi na terenie Francji A/: obowiązek wykazania, że ich pracownicy zarabiają minimalną stawkę francuską, to jest 10,44 euro na godzinę netto; B/: prowadzenie swojej dokumentacji w języku francuskim; C/: deponowanie całej dokumentacji związanej z działalnością gospodarczą we Francji u tak zwanego przedstawiciela fiskalnego, który musi znajdować się na terytorium Francji, być do dyspozycji francuskich instytucji administracyjnych oraz udostępniać dokumentację podmiotów gospodarczych, które reprezentuje, za każdym razem, kiedy jakaś francuska instytucja będzie tego oczekiwała.

Ta ustawa niewątpliwie podniosła polskim przedsiębiorcom z branży transportowej koszty działalności gospodarczej na terytorium Francji. Obecnie polskie przedsiębiorstwa transportowe świadczące usługi na terytorium Francji muszą zatrudniać przedstawicieli fiskalnych we Francji oraz dostosować się do zasad płacowych dotyczących ich pracowników zgodnie z francuskim prawem pracy, co jest absolutnie sprzeczne z nadal obowiązującą na terytorium całej Unii Europejskiej dyrektywą Bolkesteina.

Dyrektywa ta zakłada, że każdy przedsiębiorca wywodzący się z jednego z państw Unii Europejskiej może świadczyć usługi na terytorium dowolnego państwa UE na zasadach obowiązujących w jego kraju rodzimym. Czyli polski przedsiębiorca ma prawo świadczyć na terytorium całej Unii Europejskiej swoje usługi zgodnie z wymogami placowymi obowiązującymi w Polsce.

Obecnie, jako już nie minister gospodarki, a urzędujący prezydent Francji, Emmanuel Macron dąży do tego, aby to zmienić i dyrektywę Bolkesteina całkowicie i definitywnie przekreślić.

W ramach walki z tak zwanym dumpingiem społecznym 31 maja bieżącego roku Komisja Europejska przyjęła projekt dyrektywy. Zakłada on, że każde przedsiębiorstwo – czy pracownik – pracujące czy świadczące usługi w innym kraju UE niż jego kraj rodzimy będzie musiało świadczyć te usługi zgodnie z zasadami płacowymi obowiązującymi w państwie, na rynku którego operuje, od czwartego dnia gospodarczej działalności poza granicami swojego kraju pochodzenia. Przykładowo, polska firma transportowa świadcząca usługi we Francji od czwartego dnia swojej działalności na rynku francuskim będzie musiała płacić wszystkie składki pracownicze we Francji zgodnie z francuskimi zasadami.

Ponadto polska firma świadcząca usługi we Francji będzie musiała wykazać, że jej pracownicy zarabiają co najmniej minimalną stawkę krajową obowiązującą we Francji. Jeśli projekt rzeczonej dyrektywy miałby zostać przyjęty, wówczas godzina pracy jednego pracownika we Francji będzie kosztowała polskiego przedsiębiorcę świadczącego usługi w tym państwie co najmniej 18 euro brutto, to jest około 80 złotych.

Ponadto wymóg posiadania przedstawicieli fiskalnych dla firm operujących na innych rynkach niż ich rynek rodzimy ma zgodnie z tym projektem obowiązywać na terytorium całej Unii Europejskiej. To oznacza, że przyjęte we Francji w 2014 roku tak zwane prawo Macrona zacznie obowiązywać na terytorium całej Unii Europejskiej, i to w wersji jeszcze bardziej zaostrzonej niż we Francji, jeśli tak zwana dyrektywa przeciwko dumpingowi społecznemu zostanie przyjęta przez Komisję Europejską. Może to się stać w najbliższych miesiącach, nawet przed końcem tego roku!

Jeśli powyższy projekt miałby stać się dyrektywą obowiązującą na terytorium całej Unii Europejskiej, to dla Polski i jej przedsiębiorców oznaczałoby to ogromne straty finansowe, i należy sobie powiedzieć wprost, że wiele polskich przedsiębiorstw w takiej sytuacji albo po prostu zostałoby doprowadzonych do bankructwa, albo musiałoby zrezygnować ze świadczenia usług w krajach Europy Zachodniej, ponieważ nie byłoby w stanie sprostać wymogom finansowym, jakie zakłada omawiany projekt.

Projekt dyrektywy przyjęty przez Komisję Europejską 31 maja tego roku jest tak naprawdę próbą całkowitej zmiany zasad funkcjonowania rynku wspólnotowego, albowiem proponowane w tym projekcie zmiany zaprzeczają w zasadzie jednemu z czterech filarów wspólnego rynku UE, czyli wolnemu przepływowi usług między krajami Unii Europejskiej.

O co w gruncie rzeczy chodzi Emmanuelowi Macronowi? Jaki jest prawdziwy cel projektu dyrektywy poświęconej walce z tzw. dumpingiem społecznym i dlaczego Francja i Niemcy rozpoczęły walkę z przedsiębiorstwami z Europy Środkowej? O co tu w rzeczywistości chodzi? Otóż chodzi tu o to, kto będzie miał w przyszłości gospodarcze przywództwo w Unii Europejskiej w takich strategicznych branżach, jak transport czy budownictwo.

Dzisiaj polscy przedsiębiorcy z branży transportowej posiadają, wedle różnych szacunków, około 25 procent rynku transportowego Unii Europejskiej. Polska staje się prawdziwym transportowym gigantem w UE, a polskie małe i średnie firmy transportowe, czy przynajmniej ich część, mają duże szanse na to, aby za 10–15 lat stać się potężnymi korporacjami – głównymi rozgrywającymi na rynku transportowym Unii Europejskiej.

Taka sama sytuacja ma miejsce w branży budowlanej, gdzie polskie podmioty gospodarcze odgrywają coraz większą rolę, a polscy pracownicy należą do najbardziej wydajnych i konkurencyjnych w UE. To wszystko powoduje, że rozwijająca się polska gospodarka, że prężnie i błyskawicznie rozwijające się polskie podmioty gospodarcze będą w niedalekiej przyszłości wielkim problemem dla państw Europy Zachodniej. Polskie firmy, polscy przedsiębiorcy – ze względu na ich konkurencyjność, wydajność, elastyczność i solidność – będą bowiem wypierali z rynku wspólnotowego mniej konkurencyjnych przedsiębiorców wywodzących się z krajów tak zwanej starej Piętnastki.

A więc działania podejmowane przez Paryż, Berlin i obecnie Komisję Europejską zmierzają do tego, aby zapobiec spadkowi konkurencyjności i znaczeniu zachodnioeuropejskich podmiotów gospodarczych. Niestety w koncepcji Macrona i – jak może się zdawać – Jeana-Claude’a Junckera walka o konkurencyjność i znaczenie na rynku wspólnotowym zachodnioeuropejskich podmiotów gospodarczych ma odbyć się kosztem krajów środkowoeuropejskich i wywodzących się z nich przedsiębiorstw i przedsiębiorców.

Jakie będą konsekwencje dla Polski i Polaków, jeśli dyrektywa przeciwko tak zwanemu dumpingowi społecznemu wejdzie w życie? Wówczas Polska stanie się członkiem Unii Europejskiej drugiej kategorii i warto również zastanowić się, czy w takiej sytuacji nie zostanie sprowadzona do poziomu teoretycznego (bo już nie faktycznego) członka UE.

Jeśli dojdzie do włączenia wyżej wymienionego projektu dyrektywy do porządku prawnego UE, to środkowoeuropejscy przedsiębiorcy zostaną de facto wypchnięci z rynku wspólnotowego. Środkowoeuropejscy (w tym polscy) pracownicy stracą atrakcyjność i dotychczasową konkurencyjność w UE, albowiem koszt ich zatrudnienia wzrośnie w sposób drastyczny i pracownicy oddelegowani w ogóle stracą rację bytu na rynkach zachodnioeuropejskich państw.

Taki scenariusz oznaczałby katastrofalne skutki dla polskiej gospodarki, która zostałaby pozbawiona prężnych, dobrze zarabiających i rozwijających się podmiotów gospodarczych, o rosnącym znaczeniu i konkurencyjności na rynku Unii Europejskiej. Mówiąc wprost, jeśli ten projekt dyrektywy wejdzie w życie, wówczas zostanie zlikwidowany jeden z głównych filarów założycielskich europejskiej wspólnoty, czyli wolny przepływ usług między państwami członkowskimi UE.

Polska rozpoczyna batalię, od której będzie zależało jej miejsce w Unii Europejskiej, jak również zasady i warunki członkostwa w UE tych państw, które nie nalezą ani do strefy euro, ani do grona państw tak zwanej starej Piętnastki. Nadchodzący czas będzie dla Polski decydujący, a decyzje, które zostaną podjęte w Brukseli w najbliższych tygodniach i miesiącach, mają dla nas taką samą wagę i znaczenie, jak traktat akcesyjny do UE, który podpisaliśmy 15 lat temu.

Ta sprawa dotyczy wszystkich Polaków, bez względu na ich poglądy polityczne i ich stosunek do integracji europejskiej. Dotyczy zarówno Polaków żyjących w Polsce, jak i tych poza granicami Rzeczpospolitej. Musimy mieć tego świadomość. Teraz, właśnie teraz Polska i Polacy mogą bronić swoich praw jako równoprawny członek UE, albo mogą przegrać wszystko. Jeśli przegrają tę batalię, to konsekwencje tej klęski będą odczuwali przez kolejnych kilkadziesiąt lat.

A więc – teraz albo nigdy, ponieważ to teraz tworzy się nowy, pobrexitowy polityczny i gospodarczy porządek w UE, a jednym z głównych elementów tworzenia tego nowego porządku jest walka o to, kto będzie miał gospodarcze przywództwo w Unii Europejskiej, a kto będzie grał w niej drugie, czy też jeszcze dalsze gospodarcze skrzypce w następnych kilkudziesięciu latach. Kto zostanie rozgrywającym, a kto rozgrywanym w przyszłości w Unii Europejskiej? O to właśnie dzisiaj Polska i Polacy, wszyscy Polacy powinni rozpocząć walkę!

W tej walce Polonia może i powinna odegrać znaczącą rolę. W zachodniej Europie żyją miliony Polaków. Ci Polacy muszą dziś wznieść się ponad swoje animozje i podziały polityczne, albowiem równoprawne członkostwo w UE dla Polski, albowiem zachowanie w UE zasady wolnego przepływu usług pomiędzy państwami UE to dla Polski i Polaków kwestia gospodarczego być albo nie być na następnych kilkadziesiąt lat!

Przez 28 lat wolnej Polski nie udało się wypracować żadnemu polskiemu rządowi efektywnej metody współpracy z Polonią i sposobu koordynacji działań polskiej dyplomacji i działań Polonii w Europie, umożliwiających Rzeczpospolitej osiąganie strategicznych celów. Niestety w tej kwestii polskie państwo nie zdało egzaminu i można odnieść wrażenie, że nadal go nie zdaje.

A przecież wiele na świecie jest przykładów państw, które skutecznie wykorzystują swoje diaspory, a koordynacja działań tych państw z działaniami ich diaspor umożliwia osiągnięcie politycznych i gospodarczych celów. Można podać przykład Turcji, która utrzymuje stałe więzi z Turkami żyjącymi na całym świecie. Diaspora turecka, wspierana logistycznie i finansowo przez państwo tureckie, prężnie działa na rzecz Ankary w krajach Europy Zachodniej, o czym mogliśmy się przekonać jakiś czas temu, kiedy to trwała turecka kampania referendalna, kampania, która przeniosła się wówczas na ulice holenderskie i niemieckie…

Państwo Izrael również skutecznie potrafi wykorzystać swoją diasporę, tak aby cele Tel Awiwu zostały osiągnięte. Wiele państw wykorzystuje swoich obywateli przebywających za granicą do celów promocyjnych i odnosi w tej kwestii duże sukcesy, co przetwarza się z kolei w wymierne korzyści narodowe i wpływa na to, jak te kraje są postrzegane na świecie.

Niestety Polska nie działa w tym kierunku i na tej płaszczyźnie, a polskie władze nie doceniają i nie wykorzystują potencjału, który stanowi dla Polski Polonia przebywająca przecież na całym świecie. To powinno się zmienić. To musi się zmienić, jeśli Polska zamierza uskutecznić swoje działania na rzecz osiągania swoich taktycznych i strategicznych celów w Europie i na świecie.

Stare powiedzenie mówi: Polak mądry po szkodzie. Jednak w tym przypadku chodzi o to, żeby do szkody nie dopuścić. Polska nie może dopuścić, Polacy nie mogą dopuścić do tego, aby została zlikwidowana w Unii Europejskiej możliwość wolnego przepływu usług. Jeśli do tego miałoby dojść, to konsekwencje byłyby dla Polski i Polaków tragiczne, a można się spodziewać, że po likwidacji w UE wolnego przepływu usług dojdzie również do likwidacji wolnego przepływu ludzi i kapitału z krajów Europy Środkowej do Europy Zachodniej. Polska musi się temu przeciwstawić, a Polacy żyjący w Europie Zachodniej muszą jej w tym pomóc, ponieważ jest to również w ich interesie.

Bez względu na to, jakie kto ma poglądy polityczne, bez względu na to, czy popiera się, czy nie popiera tej czy innej ekipy rządzącej w Polsce, kto kogo lubi, a kogo nie lubi w Polsce i za granicą, Polacy muszą się zmobilizować i zablokować niekorzystne dla Polski zmiany w zasadach funkcjonowania rynku wspólnotowego, ponieważ jeśli do tych zmian miałoby dojść, stracą na tym wszyscy Polacy i to niezależnie od tego, czy ktoś żyje w Polsce, czy za granicą, czy popiera, czy nie popiera kogoś w kraju i poza jego granicami.

Polacy za granicą musza lobbować na rzecz powstrzymania wyżej omawianych zmian w UE. Polacy żyjący w Europie muszą w tej kwestii działać wspólnie. Mówić w tej kwestii jednym głosem. Być może wspólnie organizować manifestacje i pikiety przeciwko tym niekorzystnym dla nas – dla nas wszystkich – zmianom. Polskie „NIE!” musi wybrzmieć w Europie Zachodniej. Nie tylko „Poloamerykanie” są wyborcami. Wyborcami są również ci Polacy, którzy żyją we Francji czy w Niemczech, i rządzący w tych krajach powinni usłyszeć ich głos.

Donald Trump usłyszał głos Polaków żyjących i glosujących w Stanach Zjednoczonych. Czy głos Polaków żyjących we Francji czy w Niemczech usłyszą Emmanuel Macron i Angela Merkel? Z pewnością tak, ale pod warunkiem że Polacy żyjący we Francji, w Niemczech, w szeroko pojętej Europie Zachodniej zjednoczą się ponad podziałami i jednym głosem powiedzą: Nie! Nie – dla niekorzystnych dla Polski i Polaków zmian w UE.

Polskiego „nie” w zachodniej Europie – tego właśnie potrzeba, aby zablokować niekorzystne dla Polski zmiany, które już zostały przygotowane przez brukselskich technokratów i są forsowane przez Emmanuela Macrona ze wsparciem Jeana-Claude’a Junckera i z aprobatą Angeli Merkel.

Cały artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Do i o Polonii słów kilka” znajduje się na s. 5 sierpniowego „Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Do i o Polonii słów kilka” na s. 10 sierpniowego „Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl

Wyborcami są również Polacy, którzy żyją we Francji czy w Niemczech i rządzący w tych krajach powinni usłyszeć ich głos

Decyzje, które zostaną podjęte w Brukseli w najbliższych tygodniach i miesiącach, będą miały dla Polski taką samą wagę i znaczenie, jak traktat akcesyjny do UE, który podpisaliśmy 15 lat temu.

Zbigniew Stefanik

Amerykański prezydent z wizytą w Warszawie podkreślił kilkakrotnie, iż wielu Polaków oddało na niego głos w zeszłorocznych wyborach prezydenckich. Trump dał wyraźnie do zrozumienia, że jego obecność w Polsce jest związana z tym, iż „Poloamerykanie” masowo udzielają mu swojego poparcia. (…) A więc wizyta Donalda Trumpa uczy nas jednej bardzo istotnej rzeczy: Polonia amerykańska jako taka stanowi istotną grupę, z którą liczy się amerykański prezydent.

Krótko mówiąc, zdaje się, że Polonia w Stanach Zjednoczonych to siła, z którą liczą się rządzący w tym kraju. To bardzo duży atut Polski, polskiego państwa i jego rządzących, albowiem amerykańska Polonia może wspomóc polski rząd w realizacji strategicznych celów Rzeczpospolitej poprzez lobbowanie w USA na rzecz Polski i jej bezpieczeństwa. Niestety w krajach Europy Zachodniej sytuacja wygląda diametralnie inaczej… (…)

Niepewna staje się ekonomiczna przyszłość polskich podmiotów gospodarczych, a polscy przedsiębiorcy mają powody do obaw. Powinni czuć się oni zagrożeni, i to nawet bardzo, ponieważ francuski prezydent Emmanuel Macron dąży do obalenia dotychczasowych zasad panujących na rynku wspólnotowym Unii Europejskiej. W dodatku w kwestii niekorzystnych zmian wymierzonych w przedsiębiorców z Europy Środkowej (głownie polskich) za Macronem stoją nie słowa, tylko czyny.

W ramach walki z tak zwanym dumpingiem społecznym 31 maja bieżącego roku Komisja Europejska przyjęła projekt dyrektywy. Zakłada on, że każdy pracownik czy przedsiębiorstwo pracujące czy świadczące usługi w innym kraju UE niż jego kraj rodzimy będzie musiało świadczyć te usługi zgodnie z zasadami płacowymi obowiązującymi w państwie, na rynku którego operuje, od czwartego dnia gospodarczej działalności poza granicami swojego kraju pochodzenia. Przykładowo polska firma transportowa świadcząca usługi we Francji od czwartego dnia swojej działalności na rynku francuskim będzie musiała płacić wszystkie składki pracownicze we Francji zgodnie z francuskimi zasadami.

Ponadto polska firma świadcząca usługi we Francji będzie musiała wykazać, że jej pracownicy zarabiają co najmniej minimalną stawkę krajową obowiązującą we Francji. Jeśli projekt rzeczonej dyrektywy miałby zostać przyjęty, wówczas godzina pracy jednego pracownika we Francji będzie kosztowała polskiego przedsiębiorcę świadczącego usługi w tym państwie co najmniej 18 euro brutto, to jest ok. 80 złotych. (…)

Dzisiaj polscy przedsiębiorcy z branży transportowej posiadają, wedle różnych szacunków, około 25 procent rynku transportowego Unii Europejskiej. Polska staje się prawdziwym transportowym gigantem w UE, a polskie małe i średnie firmy transportowe, czy przynajmniej ich część, mają duże szanse na to, aby za 10–15 lat stać się potężnymi korporacjami – głównymi rozgrywającymi na rynku transportowym Unii Europejskiej. (…)

Działania podejmowane przez Paryż, Berlin i obecnie Komisję Europejską idą w kierunku, aby zapobiec spadkowi konkurencyjności i znaczeniu zachodnioeuropejskich podmiotów gospodarczych. Niestety w koncepcji Macrona i – jak może się zdawać – Jeana-Claude’a Junckera walka o konkurencyjność i znaczenie na rynku wspólnotowym zachodnioeuropejskich podmiotów gospodarczych ma odbyć się kosztem krajów środkowoeuropejskich i wywodzących się z nich przedsiębiorstw i przedsiębiorców. (…)

Ta sprawa dotyczy wszystkich Polaków, bez względu na ich poglądy polityczne oraz ich stosunek do integracji europejskiej. Dotyczy zarówno Polaków żyjących w Polsce, jak i tych poza granicami Rzeczpospolitej. Musimy mieć tego świadomość. Teraz, właśnie teraz Polska i Polacy mogą bronić swoich praw jako równoprawny członek UE, albo teraz mogą przegrać wszystko. Jeśli przegrają tę batalię, to konsekwencje tej klęski będą odczuwali przez kolejnych kilkadziesiąt lat. (…)

W tej walce Polonia może i powinna odegrać znaczącą rolę. W zachodniej Europie żyją miliony Polaków. Ci Polacy muszą dziś wznieść się ponad swoje animozje i podziały polityczne, albowiem równoprawne członkostwo w UE dla Polski, albowiem zachowanie w UE zasady wolnego przepływu usług pomiędzy państwami UE to dla Polski i Polaków kwestia gospodarczego być albo nie być na następnych kilkadziesiąt lat! (…)

Polacy za granicą muszą lobbować na rzecz powstrzymania wyżej omawianych zmian w UE. Polacy żyjący w Europie muszą w tej kwestii działać wspólnie. Mówić w tej kwestii jednym głosem. Być może wspólnie organizować manifestacje i pikiety przeciwko tym niekorzystnym dla nas – dla nas wszystkich – zmianom. Polskie „NIE!” musi wybrzmieć w Europie Zachodniej. Nie tylko „Poloamerykanie” są wyborcami. Wyborcami są również ci Polacy, którzy żyją we Francji czy w Niemczech i rządzący w tych krajach powinni usłyszeć ich głos.

Donald Trump usłyszał głos Polaków żyjących i glosujących w Stanach-Zjednoczonych. Czy głos Polaków żyjących we Francji czy w Niemczech usłyszą Emmanuel Macron i Angela Merkel? Z pewnością tak, ale pod warunkiem, że Polacy żyjący we Francji, w Niemczech, w szeroko pojętej Europie Zachodniej zjednoczą się ponad podziałami i jednym głosem powiedzą: nie! Nie – dla niekorzystnych dla Polski i Polaków zmian w UE.

Cały artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Do i o Polonii słów kilka” znajduje się na s. 5 sierpniowego „Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Do i o Polonii słów kilka” na s. 10 sierpniowego „Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl

Francuzi chcą zmiany elit i sytuacji w ich kraju, jednak oddają głosy na kandydata, który reprezentuje stary porządek

Trudno przewidzieć, kto zostanie zwycięzcą, ale Marine Le Pen stała się dla wielu niewiarygodna ze względu na nierealne pomysły. Emmanuel Macron natomiast nie gwarantuje pożądanych zmian.

W popołudniowej audycji Radia Wnet Jan Brewczyński rozmawiał ze Zbigniewem Stefanikiem, politologiem mieszkającym na stałe we Francji.

Zbigniew Stefanik poinformował, że zaraz po ogłoszeniu pierwszych wyników w Paryżu na placu Bastylii w Paryżu doszło do starć chuliganów z policją. Byli to przedstawiciele lewackich bojówek – ruchu Antifa i ruchu antykapitalistycznego. Około północy sytuacja została uspokojona, lecz dwie osoby odniosły rany.

– Temperatura debaty politycznej jest rozgrzana do maksimum i często dochodzi do takich sytuacji – stwierdził nasz gość.

– Okazuje się, że we Francji mamy właściwie cztery obozy, które są sobie równe. Są dwa elektoraty antysystemowe, które łączą pobudki antyimigracyjne, przy czym chodzi o wszelkich imigrantów, nie tylko tych muzułmańskich. (…) To elektorat Frontu Narodowego. Marine Le Pen bardzo mocno sprzeciwiała się delokalizacji zakładów francuskich m.in. do Polski. (…)

[related id=”14894″]- Drugi elektorat, należący do Jean-Luca Mélenchona, oczekuje poprawy swoich warunków bytowych. Ważne są dla nich postulaty społeczne, a programy społeczne tych dwóch obozów politycznych są bardzo zbliżone, dlatego można oczekiwać, że elektorat Mélenchona w większości zagłosuje w drugiej turze wyborów na Marine Le Pen – wyjaśniał Stefanik.

 Natomiast Benoit Hamon poparł bezwarunkowo Macrona. François Fillon po swojej przegranej poparł Macrona, ale jego obóz polityczny jest skłócony w tej sprawie. Prawe skrzydło Partii Republikanie zamierza glosować na Front Narodowy, choć nie mówi o tym oficjalnie. Drugie skrzydło nie chce wcale brać udziału w drugiej turze wyborów. Z kolei trzecia grupa tej partii zagłosuje na Macrona, bo tego wymaga sytuacja, a czwarta grupa (lewe skrzydło partii) daje do zrozumienia, że jest możliwy jakiś kompromis z Macronem również w wyborach parlamentarnych…

Politolog zwrócił uwagę na to, że Mélenchon osiągnął wynik, jakiego nikt się nie spodziewał. Zdaniem Stefanika, pod względem technicznym kampania tego kandydata została przeprowadzona w najciekawszy sposób. Po ogłoszeniu pierwszych sondaży Mélenchon nie chciał oficjalnie przekazywać swoich głosów.

– Mélenchon nie chce przekazać za darmo swoich głosów Macronowi, dlatego wstrzymuje się z poparciem dla konkretnego kandydata. Jednak część jego elektoratu na pewno zagłosuje na Le Pen. Część wyborców Fillona wcale nie weźmie udziału w drugiej turze wyborów prezydenckich – uważa gość Popołudnia Wnet.

Stefanik przyznaje, że trudno w takiej sytuacji stwierdzić, że Emmanuel Macron będzie na pewno zwycięzcą. Przypomniał, że kulą u nogi tego kandydata były kwestie bezpieczeństwa i podobnie jak u jego kontrkandydatki, również kwestie gospodarcze.

Marine Le Pen stała się dla wielu niewiarygodna ze względu na nierealne pomysły. Według naszego gościa szanse obojga kandydatów są wyrównane i przypominają sytuację Hillary Clinton i Donalda Trumpa podczas ostatnich wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych.

lk

Zbigniew Stefanik: Dynamika Frontu Narodowego wygasła. Marine Le Pen po I turze wyborów zajmie zapewne trzecie miejsce

– Trudno zrozumieć, dlaczego Marine Le Pen powraca do kwestii niewywołanej przez żadnego z polityków – odpowiedzialności za deportacje francuskich Żydów podczas wojny. W dodatku mija się z prawdą.

W popołudniowej audycji Radia Wnet politolog Zbigniew Stefanik skomentował głośne stwierdzenie liderki Frontu Narodowego, które wywołało we Francji skandal. Marine Le Pen oznajmiła bowiem, iż Francuzi nie ponoszą odpowiedzialności za deportacje Żydów do obozów zagłady w trakcie trwania drugiej wojny światowej.

Według historyków jednak Le Pen mija się z prawdą. Ponadto w 1995 roku prezydent Jacques Chirac przyznał, że w Francuzi kolaborujący z Niemcami podczas drugiej wojny światowej brali udział w łapankach Żydów: – Le Pen powiedziała, iż Francja nie ponosi odpowiedzialności za deportacje Żydów, albowiem rząd Vichy nie był rządem francuskim. Jej słowa wywołały potężne oburzenie – powiedział Stefanik.

Politolog stwierdził również, że wypowiedź Le Pen zaszkodzi nie tylko Frontowi Narodowemu, ale również możliwej kwalifikacji kandydatki do drugiej tury wyborów. Przypominamy, iż wybory prezydenckie we Francji odbędą się 23 kwietnia, a Marine La Pen należy do liderów wyścigu o najważniejszy urząd w kraju:

– Warto zauważyć, że dynamika Frontu Narodowego wygasła. Jeszcze dwa, trzy tygodnie temu było jasne, że Le Pen będzie brała udział w drugiej turze wyborów. W tym momencie staje się to nieprawdopodobne i zapewne po pierwszej turze wyborów zajmie trzecie bądź czwarte miejsce – oznajmił.

Ponadto Zbigniew Stefanik, zapytany o możliwego faworyta wyborów prezydenckich, stwierdził, że aktualnie nie jest w stanie przewidzieć wyników pierwszej tury: – Z ostatnich badań opinii społecznej wynika, że 40 proc. Francuzów nie wie jeszcze, na kogo zagłosuje w pierwszej turze. Natomiast 35 proc. obywateli Francji nie zamierza brać udziału w tych wyborach. Połowa wyborców Emmanuela Macrona jest zaś jeszcze niezdecydowana.

– Te trzy sondaże powodują, że trudno się domyślić, kto będzie startował w drugiej turze – podsumował gość Popołudnia Radia Wnet.

K.T.

Popołudnie Wnet 28 marca 2017 – Wojciech Buczak, dr Marcin Kędzierski, Zbigniew Stefanik, Witold Gadowski

Wojciech Buczak – poseł Prawa i Sprawiedliwości; Dr Marcin Kędzierski – szef Centrum Analiz Klubu Jagielońskiego; Zbigniew Stefanik – politolog; Witold Gadowski – dziennikarz, reporter. Prowadzący: Jan Brewczyński Realizator: Andrzej Gumbrycht Część pierwsza: Wojciech Buczak komentował przetarg na śmigłowce dla Wojska Polskiego Część druga: Dr Marcin Kędzierski komentował spotkanie Grupy Wyszehradzkiej w Warszawie oraz jej […]

Wojciech Buczak – poseł Prawa i Sprawiedliwości;

Dr Marcin Kędzierski – szef Centrum Analiz Klubu Jagielońskiego;

Zbigniew Stefanik – politolog;

Witold Gadowski – dziennikarz, reporter.


Prowadzący: Jan Brewczyński
Realizator: Andrzej Gumbrycht


Część pierwsza:

Wojciech Buczak komentował przetarg na śmigłowce dla Wojska Polskiego

Część druga:

Dr Marcin Kędzierski komentował spotkanie Grupy Wyszehradzkiej w Warszawie oraz jej znaczenie w geopolityce

Część trzecia:

Zbigniew Stefanik przekazał informacje na temat zamieszek w 19 dzielnicy Paryża oraz komentował tamtejszą kampanię prezydencką i znaczenie Grupy Wyszehradzkiej

Część czwarta:

Witold Gadowski komentował relacje Iran-Rosja

Popołudnie Radia Wnet 17 marca 2017 -Zbigniew Stefanik, Robert Telus, Tomasz Wybranowski, Maciej Starmach

– Warto zauważyć, że obecnie mamy już do czynienia z Europą co najmniej dwóch prędkości. Z jednej strony Strefa Euro, z drugiej kraje, które są poza nią – mówił Zbigniew Stefanik.

Goście Popołudnia Wnet:

Zbigniew Stefanik – politolog;

Robert Telus – poseł Prawa i Sprawiedliwości;

Tomasz Wybranowski – dziennikarz, publicysta;

Maciej Starmach – dziennikarz sportowy.


Prowadzący: Jan Brewczyński, Andrzej Abgarowicz
Realizator: Karol Smyk


Część pierwsza:

Robert Telus o sobotnim sympozjum na temat czcigodnego sługi bożego ks. Franciszka Blachnickiego. Poseł przytoczył również jedną z historii walki tego księdza z systemem komunistycznym.

Część druga:

Tomasz Wybranowski o radosnym świętowaniu imienin Patryka w Dublinie. Komentował również możliwość zjednoczenia Irlandii i nacjonalistyczne ekscesy.

Część trzecia:

Zbigniew Stefanik komentował sytuację geopolityczną w Europie.

Część czwarta:

Maciej Starmach o odwołanych zawodach skoków narciarskich oraz szansach Polaków, a także najbliższych meczach reprezentacji Polski w piłce nożnej.


Cała audycja:

Stefanik: Egipt i Francja walczą o wizerunek

Władze Egiptu i Francji przekazały dwa różne oświadczenia w sprawie katastrofy samolotu linii EgyptAir. Zbigniew Stefanik uważa, że obydwa państwa walczą w tej chwili o swój wizerunek.

Władze Egiptu i Francji przekazały dwa różne oświadczenia w sprawie katastrofy samolotu linii EgyptAir. Zbigniew Stefanik uważa, że obydwa państwa walczą w tej chwili o swój wizerunek.

Egipskie ministerstwo lotnictwa cywilnego poinformowało w czwartek o odkryciu śladów materiałów wybuchowych na ofiarach katastrofy linii EgyptAir. Natomiast francuskie władze dementują informacje przeciwnej strony, stwierdzając, że jest za wcześnie na wysuwanie takich wniosków. Politolog Zbigniew Stefanik uważa, że między dwoma państwami wywiązała się walka o wizerunek i reputacje.

Okazałoby się, że stan wyjątkowy we Francji […] nie przynosi oczekiwanych skutków i do zamachów nadal dochodzi. […] Egipt również niewątpliwie walczy o odzyskanie reputacji, albowiem jeśli okazałoby się, iż mamy do czynienia z katastrofą, a nie z zamachem to wówczas odpowiedzialność spadałaby na egipskie linie lotnicze, więc negatywnie wpłynęłoby to na wiarygodność tychże linii – powiedział.

Zdaniem gościa Popołudnia Wnet, nie jest wiadome czy 19 maja 2016 r. mieliśmy do czynienia z zamachem terrorystycznym. Podkreślił fakt, że żadna z organizacji terrorystycznych nie przyznała się do zamachu: – Trudno sobie wyobrazić, aby doszło do tak spektakularnego zamachu i żądna organizacja terrorystyczna nie chciała się do tego przyznać, albowiem w zamachu nie chodzi o to, aby doprowadzić do destrukcji czy śmierci kilku, czy kilkudziesięciu osób. Chodzi przede wszystkim o skutki polityczne, społeczne i wizerunkowe – mówił Zbigniew Stefanik.

Do katastrofy samolotu linii EgyptAir doszło 19 maja b.r. Samolot lecący z Paryża do Kairu zniknął z radarów, kiedy znajdywał się nad przestrzenią morza Śródziemnomorskiego. W wypadku samolotu nikt nie przeżył. Zginęło 66 osób.

 

 

K.T.