Niemiecki sędzia zadał Trybunałowi Sprawiedliwości UE pytanie o niezależność sądów i sędziów w Niemczech

Kilkuletnia dyskusja o stopniu niezależności polskich sądów lub, jak chcą inni, stopniu ich podporządkowania władzy wykonawczej w osobie ministra sprawiedliwości, może przybrać nieoczekiwany obrót.

Zbigniew Kopczyński

A to za sprawą pytania, jakie wystosował do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej jeden z sędziów Sądu Administracyjnego w Wiesbaden, stolicy niemieckiego landu Hesja. Składające się z 25 punktów pytanie można streścić krótko: „Czy jestem niezależnym sędzią i czy pracuję w niezależnym sądzie?” Powody, jakie wzbudziły jego wątpliwości, sprawiają, że na upolitycznienie sądów w Polsce trzeba będzie spojrzeć z zupełnie innej perspektywy. Jest oczywiste, że odpowiadając na to pytanie, TSUE wyda opinię nie tylko o niezależności Sądu Administracyjnego w Wiesbaden, lecz wszystkich sądów w Republice Federalnej. Orzeczenie to będzie również obowiązywać przy ocenie niezależności sądów w całej Unii Europejskiej, w tym oczywiście w naszym kraju. (…)

Autor zapytania uważa, że niemiecki ład konstytucyjny zapewnia jedynie funkcjonalną niezależność sędziowską, ale nie instytucjonalną niezależność sądów. Trudno mówić o niezależności, gdy sędziowie są mianowani przez ministrów sprawiedliwości poszczególnych landów, a ci ministrowie decydują również o sędziowskich awansach. Praca sędziów oceniana jest przez ministerstwa, a sami sędziowie podlegają regulacjom prawnym dotyczącym urzędników. (…)

Z polskiego punktu widzenia najciekawsze będzie odniesienie się TSUE do mianowania sędziów przez ministra sprawiedliwości i jego wpływu na sędziowską karierę.

Mianowanie sędziów przez władze wykonawczą, czasem we współdziałaniu z prawodawczą, jest dzisiaj standardem wśród państw powszechnie uważanych za cywilizowane i praworządne. W końcu jakoś tych sędziów trzeba ustanowić. Inną kwestią jest, czy – i jeśli tak, to jaki – jest wpływ polityków na dalsze losy sędziów, bo to stanowi o ich rzeczywistej lub tylko pozornej niezależności.

Uznanie przez TSUE, że mianowanie sędziego przez polityka nie stanowi naruszenia niezależności tego pierwszego, spowoduje, że bardzo zbledną tak głośno podnoszone zarzuty wobec polskich reform sądownictwa. Totalna opozycja będzie musiała wtedy przyznać, że Polska spełnia standardy europejskie, i to z nawiązką, albo podważać orzeczenie TSUE i ogólnie prawo europejskie.

Znacznie poważniejsze konsekwencje może mieć przeciwne orzeczenie Trybunału.

Uznanie, że mianowanie sędziów przez ministrów czy ogólnie polityków podważa niezależność sądów, zdemontowałoby systemy prawne większości państw Unii i zakwestionowałoby niezależność ich sądów, łącznie z niezależnością samego Trybunału, którego sędziowie pochodzą tylko i wyłącznie z politycznego nadania.

Już to ostatnie sprawia, że taki wyrok jest mało prawdopodobny.

Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Wątpliwa niezależność sędziów” znajduje się na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Wątpliwa niezależność sędziów” na s. 3 lipcowego „Kuriera WNET”, nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kochający dzieci, już nie musicie chować się po kątach! Dzięki władzom stolicy możecie śmiało patrzeć w przyszłość!

Ciekawe będą wyglądać zajęcia praktyczne, Jak nauczyć malucha odróżniania dobrego i złego dotyku, nie dotykając go w różny sposób? A co zrobić, jeśli podopieczny nie radzi sobie np. z masturbacją?

Zbigniew Kopczyński

Po latach kaganek oświaty dotarł i nad Wisłę, gdzie krzewiciele postępu, skupieni wokół „Gazety Wyborczej”, z honorami należnymi autorytetom moralnym, podejmowali pierwszego pedofila zjednoczonej Europy – Daniela Cohn-Bendita, Prometeusza wręcz europejskiej pedofilii. Przełomu to wprawdzie nie przyniosło, ale już skrócenie przedawnienia pedofilii z 10 do 5 lat za rządów partii prawdziwych Europejczyków było małym światełkiem w tunelu, budzącym nadzieję na lepsze jutro. Podobną jaskółką była skuteczna obrona znanego reżysera-pedofila przed amerykańskim ciemnogrodem. Wprawdzie były też wtedy rytualne pohukiwania byłego premiera, grożącego pedofilom kastracją chemiczną, ale to chyba dla zmylenia przeciwnika, bo na pohukiwaniach się skończyło. (…)

Idyllę zepsuł film Sekielskich. Pech chciał, że absolutnym przypadkiem wyemitowano go krótko przed wyborami, co wywołało histeryczną reakcję partii rządzącej i licytację na antypedofilski radykalizm.

Na nic zdała się godna Rejtana postawa posłów Koalicji Europejskiej, bojkotującej głosowanie. Pisowski ciemnogród dopiął swego i do wprowadzonego już wcześniej rejestru pedofilów dodał zaostrzenie kar oraz zapowiedział powołanie specjalnej komisji do zbadania skali pedofilii. Jednym słowem: wykluczenie społeczne i stygmatyzacja kochających dzieci.

I w tej beznadziejnej, wydawałoby się, sytuacji koło ratunkowe rzuciła nieoceniona Platforma Obywatelska w osobie prezydenta Warszawy. To on jest nadzieją pedofilów na normalne życie.

Już nie trzeba przebierać się w sutannę. Wystarczy krótkie przeszkolenie, by zostać szanowanym seksedukatorem z nieograniczonym dostępem do dzieci. A wtedy żyć, nie umierać, istny raj na ziemi.

Oczywiście edukatorów w szkołach obowiązują pewne zasady i pewnie nie wszystko będzie możliwe, przynajmniej nie od razu. Ale jeśli poczytać wytyczne Światowej Organizacji Zdrowia, na których opierają się programy edukacji seksualnej według karty podpisanej przez prezydenta Warszawy, widzimy mnóstwo możliwości dla miłośników dzieci. Najciekawiej wyglądają zajęcia praktyczne. Jak nauczyć malucha odróżniania dobrego i złego dotyku, nie dotykając go w różny sposób? A co zrobić, jeśli podopieczny nie radzi sobie np. z masturbacją, czego wymaga WHO? Już widzę te błyski w pedofilskich oczach!

Krok po kroku zdobywając zaufanie uczniów, można będzie przejść do bardziej zaawansowanych praktyk, o jakich pisał guru europejskiej pedofilii w swoich wspomnieniach o pracy w przedszkolu.

Szczegółów nie będę przytaczał z obawy przed siepaczami Ziobry. Zainteresowani i tak wiedzą, o co chodzi.

A więc – kochający dzieci, głowa do góry! Już nie musicie chować się po kątach ani przebierać w sutanny. Dzięki oświeconym władzom stolicy możecie śmiało patrzeć w przyszłość.

Cały felieton Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Poradnik pedofila” znajduje się na s. 2 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Poradnik pedofila” na s. 2 czerwcowego „Kuriera WNET”, nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Grzegorz Schetyna z sukcesem (wyborczym) dokonał rekonstrukcji Parku Jurajskiego, reanimując komunistyczne dinozaury

PiS, wygrywając zdecydowanie ze Zjednoczonymi Siłami Natury, zakwestionował prawdziwość starożytnego przysłowia „Nec Hercules contra plures”, co samo w sobie jest niekwestionowanym osiągnięciem.

Zawrót głowy od wyborczych sukcesów

W zasadzie wszystkie startujące komitety mogą ogłosić taki czy inny sukces. Może poza marginalnymi: Lewicą Razem, Polską Fair-Play, Polexitem i Jednością Narodu, nie wyrastającymi ponad poziom politycznego planktonu, i pomimo – w przypadku Lewicy Razem – pompowania ich popularności przez media.

Sukces ogłosić może Konfederacja, bo zaistniała, zbliżyła się do progu wyborczego i postraszyła Prawo i Sprawiedliwość. To ostatnie, wygrywając zdecydowanie ze Zjednoczonymi Siłami Natury, zakwestionowało prawdziwość starożytnego przysłowia „Nec Hercules contra plures”, co samo w sobie jest niekwestionowanym osiągnięciem.

Osiągnięcie to bardzo ułatwiła egzotyczna koalicja, zwana europejską, swą agresywną i bezprogramową kampanią.

We wschodnich województwach wygrał PiS, a w zachodnich KE, ogólnie rzecz biorąc. Dało to asumpt do twierdzeń o dramatycznym podziale Polski na ciemnogrodzki wschód i europejski zachód. Jeśli jednak zejdziemy na niższe szczeble i przeanalizujemy wyniki wyborów na poziomie powiatów i gmin, widać wyraźnie, że PiS wygrał wszędzie z wyjątkiem kilku wysp. Zwyciężył w 82% gmin i to pokazuje skalę zwycięstwa rządzących i klęski totalnej opozycji.

Sztabowcy zwycięzców spodziewają się jeszcze lepszego wyniku jesienią. Być może przy okazji analizy tych wyborów dojdą do wniosku, że przy takim wyniku głosowania, jeśliby w wyborach parlamentarnych obowiązywała ordynacja jednomandatowa, Prawo i Sprawiedliwość uzyskałoby większość konstytucyjną, i to ze sporym zapasem. Pojawienie się takiej refleksji, a jeszcze lepiej próba jej zdyskontowania, byłoby wielkim sukcesem Pawła Kukiza, większym niż zdobycie kilku mandatów. Zyskałby wtedy potężnego sojusznika do realizacji swojego głównego celu.

Trudno dziwić się autentycznej radości Roberta Biedronia, mimo zdobycia przez Wiosnę wyraźnie mniejszej ilości mandatów niż przewidywały wcześniejsze sondaże.

Cóż, Robert Biedroń zbyt długo jest w polityce, by nie wiedzieć, że wiosna zwykle kończy się latem i jesienią może nie zostać po niej śladu. A mandat europosła zabezpiecza byt na długie lata.

Kolej na największego przegranego tych wyborów, czyli egzotyczną koalicję od prawa do lewa pod przywództwem Platformy Obywatelskiej i osobiście Grzegorza Schetyny. By pokonać PiS, Grzegorz Schetyna oddał wiele miejsc biorących koalicjantom i celebrytom. Jeśli dodamy mandaty koalicjantów (SLD – 6, PSL – 3) oraz celebrytów (Magdalena Adamowicz, Tomasz Frankowski, Janina Ochojska), otrzymamy cenę, jaką przewodniczący Platformy zapłacił za ułudę wygranej z PiS-em. Platforma otrzymała jedynie 13 ze zdobytych przez Koalicję 22 mandatów.

Prawdopodobnie Platforma, startując samodzielnie, uzyskałaby lepszy wynik. Potencjalni wyborcy jej koalicjantów woleliby głosować na PO zamiast na swoich ulubieńców, widząc w tym większą szansę na powstrzymanie PiS-u. Platforma wessałaby wtedy ich głosy, tak jak PiS wessał głosy Konfederacji i Kukiza, a KE – Wiosny.

Ale oprócz porażek Grzegorz Schetyna dokonał dzieła, które zapisze się w historii europejskiej polityki. Zrobił coś, co dotychczas mogliśmy oglądać jedynie w filmach science-fiction: zrekonstruował Park Jurajski, reanimując komunistyczne dinozaury. Dzięki niemu nieboszczka – wydawałoby się – PZPR ma w Parlamencie Europejskim całkiem spory klub. Taki wynik osiągnęła, startując z zupełnej nicości. Tak więc Polska Zjednoczona Partia Robotnicza jest największym zwycięzcą majowych wyborów. A to dzięki Grzegorzowi Schetynie – dawnemu działaczowi Niezależnego Zrzeszenia Studentów, podobno radykalnie wtedy antykomunistycznemu.

Czymże zasłużyli ci wybitni politycy na uznanie przewodniczącego Platformy? Ich osiągnięcia są tak ogromne, jak ogrom sukcesu KE, a konkretnie:

Towarzyszowi Liberadzkiemu zawdzięczamy rekordową cenę za przejechany kilometr Autostrady Małopolskiej. A to dzięki podpisanej przez niego jako ministra transportu umowie koncesyjnej ze Stalexportem, przez długie jeszcze lata nie do ruszenia i odtajnienia.

Towarzyszce Hübner zawdzięczamy podział mandatów do PE po Zjednoczonym Królestwie i przyznanie Polsce jednego mandatu, tak jak Estonii, i pięć razy mniej niż Hiszpanii. Przyjęcie, że Hiszpania ma pięć razy więcej ludności niż Polska, to ani matematyka, ani logika, lecz wyuczona w młodości dialektyka.

Towarzysz Cimoszewicz jako premier III RP zasłynął, ograniczając pomoc powodzianom do pouczeń, że „trzeba się było ubezpieczyć”. Teraz jest jednym z najbardziej potrzebujących immunitetu. W opresyjnym państwie PiS tylko represjami politycznymi można wytłumaczyć usiłowanie wyegzekwowania od niego odpowiedzialności za potrącenie pieszego na pasach i ucieczkę z miejsca wypadku.

Immunitet i kasa z Brukseli potrzebne są jak powietrze również pewnej wdowie z Gdańska, choć nie należy ona do czerwonych dinozaurów. Utrzymanie tylu mieszkań kosztuje, a i skarbówka i CBA przestaną dociekać ich pochodzenia.

I na koniec towarzysz Miller – niekwestionowany lider tej grupy. Jego kariera uległa przyspieszeniu po masowych zamieszkach w całej Polsce w 1982 roku. Wtedy Komitet Centralny obecnie zmartwychwstałej partii doszedł do wniosku, że winna jest temu młodzież i powołał Zespół ds. Młodzieży, na którego czele stanął młody aparatczyk – 36 lat to w Kompartii wręcz smarkacz – towarzysz Miller. Pierwszym i szybkim efektem działania tegoż zespołu była fala zatrzymań i internowań młodych ludzi. Młodych, czyli młodszych od tow. Millera o dekadę lub dwie.

Później, premierując rządowi III RP, odwdzięczył się za udzieloną moskiewską pożyczkę, zrywając wynegocjowaną przez rząd Jerzego Buzka umowę na gazociąg z Norwegii, czym umożliwił swym wierzycielom bezproblemowe wybudowanie gazociągu Nord-Stream. Teraz, w Brukseli, będzie mógł dla nich lobbować bez przeszkód, by mogli dokończyć Nord-Stream 2, sprzedawać do Unii, co się da i aby mieli za co prowadzić swoje wojenki.

Wybory europejskie już za nami, a za pasem parlamentarne. Cóż może zrobić Grzegorz Schetyna, by powtórzyć historyczny sukces? Kogo można mu polecić na listy?

Niestety, towarzysze Jaruzelski i Kiszczak już nie pomogą. A szkoda, bo to ludzie honoru i byliby świetnymi kandydatami na jedynki, powiedzmy w Warszawie i Gdańsku. Może nie w Katowicach, bo tu jeszcze pamiętają strzały na Wujku. Pamiętających masakrę na Wybrzeżu jest już coraz mniej.

Ze starej gwardii polecić można towarzysza Piotrowskiego, tak, tego od Popiełuszki. Jeszcze żyje, jest w pełni sił, choć funkcjonuje pod innym nazwiskiem. On pierwszy zrozumiał, czym jest kler i wiedział, jak z nim postępować.

Jego doświadczenie w neutralizacji mafii w sutannach jest bezcenne, a uzbrojony w immunitet z rewolucyjnym zapałem kontynuowałby swoje słuszne i postępowe dzieło.

Co by nie było, jesienne wybory zapowiadają się naprawdę pasjonująco. Czekam na nie z niecierpliwością.

Zbigniew Kopczyński

Strajkujący, zamiast dostać podwyżki, stracili pensje za czas strajku. Na wrzesień ZNP zapowiedział powtórkę z rozrywki

Szefostwo ZNP wyrzuciło do kosza wieloletni trud wychowawczy nauczycieli i rodziców. Pokazało młodym ludziom, że o swoje korzyści należy walczyć bezwzględnie, nie licząc się z nikim i niczym.

Zbigniew Kopczyński

Krajobraz po strajku

Formalnie strajk nie jest zakończony, a jedynie zawieszony. To formuła pozwalająca, jak mniema szef ZNP, wyjść z twarzą. Trudno to mniemanie podzielić.

Strajk skończył się przegraną ZNP i popierających go związków, a strajkujący, zamiast dostać podwyżki, stracili pensje za czas strajku. Po raz kolejny przewodniczący Broniarz udowodnił, że bardziej jest politykiem niż związkowcem. Wykorzystał nauczycieli do wytworzenia chaosu przed eurowyborami, a gdy okazało się, że nie uda się zablokować matur, skapitulował bez próby uzyskania czegokolwiek dla strajkujących. Zapowiedział za to powtórkę z rozrywki na wrzesień, bo przed wyborami parlamentarnymi nauczyciele znów będą potrzebni do przysporzenia kłopotów rządowi.

Te jego zapowiedzi można przetłumaczyć na polski jako apel do nauczycieli o oszczędne spędzenie wakacji, bo we wrześniu ponownie zostaną bez pensji.

Kwestie finansowe kompromitują Broniarza jako przywódcę związkowego. Nie powiedział jasno przed referendum strajkowym, że za strajk nie będzie pieniędzy. Nie chciał powiedzieć czy nie wiedział? Jedno i drugie to kompromitacja. Poza tym, kierując przez tyle lat związkiem, powinien wygospodarować jakiś fundusz strajkowy na taką właśnie okoliczność. Zamiast tego liczył na społeczną zrzutkę i przeliczył się. Ogłoszone z dumą zebrane pięć milionów to w przybliżeniu niecała dyszka na strajkującego. Za mało, żeby się upić z rozpaczy.

Że przewodniczącemu nie chodziło o podwyżki dla nauczycieli, a jedynie o zadymę, świadczy bezkompromisowa postawa podczas rokowań. Zwykle, by osiągnąć cel, zaczyna się od wygórowanych żądań, by podczas negocjacji mieć z czego schodzić i w efekcie osiągnąć mniejszy, ale zawsze wzrost wynagrodzenia. Tu żądanie tysiąca złotych było na miejscu; zabrakło drugiego elementu. ZNP uparcie odrzucał propozycje rządowe, nie przedstawiając niczego w zamian. To znaczy przedstawił: 30% podwyżki. Byłby to kompromis jedynie przy niskich pensjach; przy zarobkach powyżej 3 300 zł stanowi eskalację żądań. W efekcie strajkujący nie osiągnęli niczego.

Trudno dociec, jakie były przewidywania szefa ZNP, oprócz spodziewanego a niezrealizowanego efektu wyborczego. Można przypuszczać, że w razie ugięcia się rządu i tysiączłotowej podwyżki rząd zająłby się sprawą nauczycielskiego pensum, bodajże najniższego w Unii Europejskiej.

W wiodącym kraju Unii, do którego zwykle odwołuje się totalna opozycja, mało zresztą o nim wiedząc, pensum wynosi od 24 do 26 godzin w zależności od landu, czyli 30–40% więcej niż w Polsce. Rząd ma więc argumenty za odpowiednim jego zwiększeniem, a to oznaczałoby minimum 30% etatów nauczycielskich za dużo. W drodze kompromisu uzgodniono by może, żeby nie zwalniać tych 30% nauczycieli, za to wszyscy pracowaliby średnio na ¾ etatu. W efekcie nauczyciele pracowaliby tyle co obecnie, zarabiając tyle samo co teraz, a przewodniczący mógłby ogłosić sukces, bo pensje nauczycielskie formalnie byłyby podwyższone.

Jedynie dążenie do przedwyborczego chaosu tłumaczyć może tę nieustępliwą strategię negocjacyjną. Potwierdza to również radykalna forma protestu z usiłowaniem niedopuszczenia do matur. Tym ruchem lider ZNP zanegował podstawową zasadę tradycyjnej etyki, że cel nie uświęca środków. I nie jest istotne, że cel był słuszny, bo był: nauczyciele powinni zarabiać naprawdę dobrze. Tą formą strajku szefostwo ZNP wyrzuciło do kosza wieloletni trud wychowawczy nauczycieli i rodziców. Pokazało młodym ludziom, że o swoje korzyści należy walczyć bezwzględnie, nie licząc się z nikim i niczym, a wszelkie zasady etyczne i etos zawodowy to tylko puste formułki do wkucia na sprawdzian i natychmiastowego zapomnienia.

Nie chcę obarczać tym wszystkich strajkujących nauczycieli. Pokazywane w mediach przykłady ich wątpliwego, mówiąc delikatne, zachowania to postawa najbardziej zideologizowanej części. Natomiast za wybór formy protestu odpowiada tylko i wyłącznie przywództwo strajku, a nie strajkujący nauczyciel. Wielu z nich przystępowało do strajku, myśląc jedynie o krótkiej demonstracji i wywalczeniu podwyżek. Natomiast w swym politycznym zacietrzewieniu przewodniczący Broniarz wykorzystał zarówno ich, jak i, przede wszystkim, uczniów.

Jedynym pozytywnym efektem strajku jest rozpoczęcie dyskusji o naprawie polskiej oświaty, choć przyjęta formuła okrągłego stołu jest może nie najszczęśliwsza. Polska oświata wymaga wielu zmian, których wysokość pensji i sposób wynagradzania nauczycieli to bardzo ważny, lecz jeden z wielu elementów. Edukacja to system wielu naczyń połączonych, których krótki nawet opis wymagałby napisania co najmniej broszury. Chcąc poprawić jej obecny stan, nie można poprzestać na wymianie jednego tylko składnika.

Więc skoro udało się rozpocząć tę dyskusję, trzeba ją kontynuować, nie oglądając się na ZNP. Zapowiedziany przez jego przewodniczącego bojkot dyskusji i zapowiedź kontynuacji strajku we wrześniu daje jednoznaczne świadectwo, że nie o dobro nauczycieli ani polskiej edukacji mu chodzi.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Krajobraz po strajku” znajduje się na s. 2 majowego „Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Krajobraz po strajku” na s. 2 majowego „Kuriera WNET”, nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jak sięgnę pamięcią, Niemcy zawsze troszczyli się o Polskę / Zbigniew Kopczyński, „Kurier WNET” nr 58/2019

Apeluję szczególnie do działaczy KOD i polityków Koalicji Europejskiej, by kierując się, jeśli nie chrześcijańską miłością, to może ludzką solidarnością, pomogli Niemcom w walce o wolne sądy i media.

Zbigniew Kopczyński

Wzruszająca troska Niemców

Naprawdę wzruszyłem się. Łez powstrzymać nie mogłem, gdy oglądałem zdjęcia z pochodu karnawałowego w Düsseldorfie. Po raz kolejny niemieccy sąsiedzi pokazali wielkoduszną troskę o nas. I nie ma co czepiać się dość ciężkiego poczucia humoru. Oni tak już mają, po prostu nie potrafią inaczej, a zrobili najlepiej jak mogli. A że kolejny raz martwią się o nas, choć ich samych życie nie pieści i często ich położenie jest gorsze, tym bardziej wzrusza mnie ta troska.

Jak sięgnę pamięcią, Niemcy zawsze troszczyli się o nas, bez względu na własną sytuację. Już krótko po zjednoczeniu martwiła ich polska ksenofobia. Było to w czasie, gdy cudzoziemcy byli w Polsce rzadkością wzbudzającą raczej życzliwe zaciekawienie, podczas gdy w Republice Federalnej płonęły tureckie domy z mieszkańcami w środku.

Z czasem troska o ksenofobię uległa sprecyzowaniu i Niemcy troszczyli się o polski antysemityzm, szalejący, jak wiemy, w naszym kraju. To polski antysemityzm spędzał im sen z powiek pomimo tego, że zarówno wtedy, jak i teraz każdy żydowski obiekt w Niemczech wymaga całodobowej ochrony policyjnej, a zabezpieczenie bardziej znaczących obiektów, jak szkoła żydowska w Hamburgu, sprawia wrażenie, że znajduje się ona nie w tym hanzeatyckim mieście, lecz w Strefie Gazy.

Zupełnie niedawno pojawił się nowy powód do niemieckich zmartwień: wolność i pluralizm mediów w Polsce. Jak powszechnie wiadomo, nie ma w Niemczech innych znaczących mediów niż niemieckie, a przekaz tych nominalnie opozycyjnych nie odbiega od rządowych. Dobitnym tego przykładem było solidarne milczenie na temat kolońskiego sylwestra, będące skutkiem rządowego nacisku.

Wyobraźmy sobie teraz, że „Gazeta Wyborcza”, TVN i TOK FM przemilczają niewygodny dla rządzących fakt na prośbę pisowskiego rządu. Nie do pomyślenia? A w Niemczech rzeczywistość.

Demokracja, trójpodział władzy, transparentność i kolegialność podejmowania decyzji politycznych to filary ustroju, z którego nasi zachodni sąsiedzi są dumni. Nie dziwi więc, że taką troską napawają ich cierpienia Polaków pod rządami dyktatora z Żoliborza. Troszcząc się, przeoczyli moment, gdy tenże dyktator nie mógł przeprowadzić po swojemu reformy sądów wskutek sprzeciwu prezydenta. Tymczasem na zachód od Odry wpuszczono bez żadnej kontroli ponad milion ludzi, wskutek decyzji kanclerki podjętej bez jakichkolwiek konsultacji z kimkolwiek. Prezydent nie protestował, bo ma on tam tyle do powiedzenia, że może sobie pogadać, i to dość ostrożnie.

No i doszliśmy do sądów, kolejnego kamienia na sercu naszych przyjaciół. Ileż troski o niezależność sądów i ich oddzielenie od władzy wykonawczej i ustawodawczej, ich apolityczność! Prawie wszyscy niemieccy politycy, gros mediów, a i decydenci Unii Europejskiej wraz całą postępową ludzkością rozpaczają nad upolitycznieniem polskich sądów. Tymczasem właśnie w Niemczech o nominacjach sędziowskich decydują wyłącznie politycy, sędziowie nie mają w tej sprawie głosu. To właśnie tam w skład Trybunału Konstytucyjnego został powołany czynny polityk partii rządzącej, poseł do Bundestagu. To tak, jakby w Polsce do Trybunału Konstytucyjnego Sejm wybrał, dajmy na to, posła Piotrowicza. Trudne do wyobrażenia? A w Niemczech to fakt. Wróćmy jednak do Düsseldorfu.

Troska o Polskę jęczącą pod kościelnym butem jest tym bardziej godna uznania, gdy porównamy sytuację w Polsce i w Niemczech.

W Niemczech informacja o przynależności religijnej należy do podstawowych danych osobowych i umieszczana jest we wszystkich aktach stanu cywilnego od metryki urodzenia, przez metrykę ślubu (cywilnego!) aż po akt zgonu. Dzieci, którym wpisano wyznanie katolickie, z definicji uczęszczają na lekcje religii w szkołach. Religia jest tam traktowana jak każdy inny przedmiot. Oceny z niej wliczane są do średniej i można ją zdawać na maturze. Oczywiście lekcje odbywają się w godzinach wynikających z planów zajęć, niekoniecznie na początku lub końcu dnia.

W niemieckich kościołach na tacę wrzucane są centy, ale biedy tam nie widać. Od obywatela mającego w papierach „katolik” Urząd Skarbowy ściąga bez żadnego „zmiłuj się” naprawdę ciężkie pieniądze tytułem podatku kościelnego, nawet jeśli tenże obywatel w kościele bywa raz do roku albo wcale. Z tego podatku wypłacane są bardziej niż przyzwoite pensje księży i biskupów. Te ostatnie, z mocy konkordatu, równe są pensjom ministrów. Do tego dochodzi wiele przywilejów finansowych niedostępnych zwykłym śmiertelnikom.

Prócz utrzymywania duchowieństwa, państwo niemieckie dotuje wiele kościelnych instytucji, jak przedszkola, szkoły, szpitale czy Caritas. W efekcie Kościół katolicki, choć w niedzielnych mszach uczestniczy kilka procent wiernych, jest największym pracodawcą. Oczywiście za pieniądze z budżetu państwa. Dopiero w ubiegłym roku sądy wymusiły zatrudnianie tam również niekatolików. Do tego czasu pracownicy kościelni musieli prezentować katolicką postawę moralną. Były przypadki np. organistów, którzy tracili pracę po rozwodzie. Choć mało kto w Niemczech chodzi do kościoła, dni wolnych w święta kościelne jest więcej niż w Polsce. Prócz wolnych w Polsce, w zależności od landu, wolne są Wielki Piątek, Wniebowstąpienie i drugi dzień Zesłania Ducha Świętego.

Gdy zastanawiałem się, dlaczego Niemcy tak troszczą się o nas, skoro sami mają większe problemy, przypomniały mi się dyskusje z lat dziewięćdziesiątych na temat religijności w obu krajach. To wtedy postępowi religioznawcy, zdegustowani ludowością polskiego katolicyzmu, tłumaczyli, że Niemcy, choć nie chodzą do kościoła, wierzą dojrzalej i głębiej niż hołdujący zewnętrznym formom Polacy. Kościoły wprawdzie puste, lecz serca gorące.

Pomińmy kwestię, w jaki sposób czy jakim przyrządem owi religioznawcy mierzyli głębokość wiary obu społeczeństw i przyjmijmy ich odpowiedzi za pewnik. Są one wyjaśnieniem moich wątpliwości. Tak, to właśnie chrześcijańska miłość bliźniego powoduje tę zdumiewającą troskę. Nie ma w niej nic z zawiści wobec znajdujących się w lepszej sytuacji. „Choć cierpimy wskutek opresji Kościoła, cenzurowanych mediów, antysemityzmu, upolitycznienia sądów czy dyktatorskich poczynań władzy, szczerze martwimy się o Was”. To przejmujące, głęboko chrześcijańskie przesłanie.

Zrobiło mi się wstyd za nas, Polaków. Za naszą niewdzięczność i brak jakiejkolwiek troski o niemieckich bliźnich. Gdzie podziało się hasło „Za Waszą wolność i naszą”? Dlatego z tych skromnych łamów apeluję o pomoc dla naszych zachodnich sąsiadów. Apeluję szczególnie do tych, którzy potrafią to robić: do działaczy Komitetu Obrony Demokracji i polityków Koalicji Europejskiej, by kierując się, jeśli nie chrześcijańską miłością, to może ludzką czy europejską solidarnością, pomogli Niemcom w walce o wolne sądy i media, o rozdział Kościoła od państwa i prawdziwą demokrację. Proponuję na początek demonstrację w Karlsruhe, przed siedzibą Trybunału Konstytucyjnego, i okupację berlińskiego Reichstagu. Tyle możemy zrobić dla tych, którzy od lat troszczą się o nas.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Wzruszająca troska Niemców” znajduje się na s. 14 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Wzruszająca troska Niemców” na s. 14 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jakiej grupie Polaków – z Wrocławia czy Białegostoku – ma przypaść mienie zmarłego w USA bez spadkobierców Polaka?

Nikt oprócz nas nie ma interesu w tym, by pokazywać, jak zachowali się Polacy podczas wojny. Więcej, prawie wszyscy mają interes w tym, by tego nie pokazać, obawiając się kompromitujących porównań.

Zbigniew Kopczyński

Szanse Polski na przeciwstawienie się fałszowaniu historii i finansowym żądaniom Przedsiębiorstwa Holokaust, bo tak to można nazwać, wyglądają skromnie. Optymizmu może dodać historia z żądaniami niemieckimi. Przypomnę: w czasie pierwszych rządów PiS-u pojawiły się żądania zwrotu lub wypłaty odszkodowań za niemiecki majątek przejęty przez Polskę po wojnie. Powstała organizacja Preußische Treuhand, a liczne autorytety prawnicze, również polskie, wskazywały, że Niemcy mają prawo odzyskać utracony majątek.

Sytuacja wyglądała na beznadziejną do momentu, gdy, z polecenia ówczesnego prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego, obliczono straty wojenne Warszawy. Suma zrobiła wrażenie, a i wątpliwości, kto ma zapłacić, nie było żadnych.

Preußische Treuhand zniknął z mediów. Dziś, gdy oblicza się polskie straty wojenne, by wystąpić z żądaniem odszkodowań, ze strony niemieckiej słychać przypominanie, że Polska otrzymała już ziemie zachodnie. A to już jest defensywa, w ofensywie są Polacy.

W kwestii żydowskiej sprawa jest trudniejsza, bo przeciwnik silniejszy i ekonomicznie, i medialnie, a nam brakuje sojuszników. Ba, nasz główny sojusznik jest przeciw nam. Działać potrzeba więc zdecydowanie i wielotorowo. Przede wszystkim musimy pokazać światu naszą prawdziwą historię. Tutaj również nie mamy sojuszników. Nikt oprócz nas nie ma interesu w tym, by pokazywać, jak zachowali się Polacy podczas wojny. Więcej, prawie wszyscy mają interes w tym, by tego nie pokazać, obawiając się kompromitujących porównań. (…)

Dyskusję o roszczeniach finansowych musimy z kolei sprowadzić na grunt cywilizacyjno-prawny, czyli odnieść się do podstawowych zasad prawa obowiązujących w krajach cywilizowanych. Wykażmy naszemu głównemu sojusznikowi, że domaganie się wypłaty odszkodowań za bezspadkowe mienie pożydowskie w Polsce jakieś grupie amerykańskich Żydów, których z byłymi właścicielami łączy jedynie narodowość, jest podważeniem cywilizowanych systemów prawnych, w tym prawa amerykańskiego.

Według prawa cywilizowanego świata majątek bezspadkowy przypada państwu, którego zmarły był obywatelem, a pomordowani w Zagładzie Żydzi, którzy posiadali majątki w Polsce, byli obywatelami polskimi. Domaganie się wypłaty odszkodowań organizacjom amerykańskich Żydów jest działaniem rasistowskim, stosowaniem mentalności plemiennej.

Zapytajmy sekretarza Pompeo, czy jeśli w Kalifornii lub Pensylwanii umrze jakiś Polak, nie pozostawiwszy spadkobierców, to jego mienie powinno przypaść jakiejś grupie Polaków (bo nie państwu polskiemu). I, jeśli tak, to której: tej z Wrocławia, czy tej z Białegostoku? A do starszych braci z Przedsiębiorstwa Holokaust przemówmy językiem dla nich zrozumiałym, czyli wyliczeniami finansowymi. (…)

Przeanalizujmy, skąd biorą się te bajońskie sumy żądanych odszkodowań, na jakiej podstawie zostały obliczone. Czy na podstawie obecnych wartości nieruchomości, ich wartości przed wojną, czy też w momencie przejęcia ich przez państwo polskie? Najuczciwszy jest ten trzeci wariant. Wtedy jednak wartość tych nieruchomości była niewielka, a w takiej Warszawie wręcz ujemna, to znaczy wartość działki minus koszty usunięcia gruzu. Same działki też miały wartość niedużą, bo nie wchodziła wtedy w grę premia za położenie. Nie było wcale pewne, że Warszawa będzie odbudowana.

Takie wyliczenie powinniśmy przedstawić holokauściarzom z uprzejmą sugestią, by o wyrównanie różnicy między wartością sprzed wojny a bezpośrednio po niej zwrócili się następcy prawnego wykonawcy przekształcenia domów w gruz, czyli Republiki Federalnej Niemiec.

À propos Niemiec: Berlin jest najodpowiedniejszym adresem dla całości żądań.

Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Jak bronić się przed roszczeniami” znajduje się na s. 4 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Jak bronić się przed roszczeniami” na s. 4 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Za sprawą interpretacji prawa przez byłego ministra sprawiedliwości z PO „życie przerosło kabaret”, jak za komuny

Według Borysa Budki każdy funkcjonariusz państwowy czy samorządowy jest przestępcą, ponieważ pobiera korzyść majątkową w postaci pensji, w związku z pełnioną funkcją publiczną (art. 228 § 1).

Zbigniew Kopczyński

Były minister sprawiedliwości, dziś nieustraszony bojownik o uczciwość życia politycznego i tropiciel pisozbrodni, wyszedł z prostego i oczywistego dla młodych, wykształconych Europejczyków założenia, że demokracja i praworządność jest wtedy, gdy rządzi Platforma Obywatelska. Gdy ktoś jej tę władzę odbierze, to depcze demokrację, łamie konstytucję i obraża Najjaśniejszą Unię Europejską. Po prostu kryminał. I wzorem swych wielkich poprzedników, znalazł na tych złych ludzi odpowiednie paragrafy, o czym niezwłocznie zawiadomił prokuraturę oraz opinię publiczną. (…)

Art. 228 § 1: Kto w związku z pełnieniem funkcji publicznej przyjmuje korzyść majątkową lub osobistą, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8. I tutaj Borys Budka wyjaśnił, że radny Kałuża otrzymał „korzyść majątkową w postaci wynagrodzenia wicemarszałka i osobistą w postaci funkcji, którą obecnie sprawuje”.

Konkretniej brzmi art. 250a § 1: Kto, będąc uprawniony do głosowania, przyjmuje korzyść majątkową albo osobistą, albo takiej korzyści żąda za głosowanie w określony sposób, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5. Byłby to strzał w dziesiątkę, gdyby nie umieszczenie tego artykułu w rozdziale XXXI „Przestępstwa przeciwko wyborom i referendom”. Dotyczy to więc głosowań powszechnych, a nie w ramach ciał przedstawicielskich, gdzie zawieranie koalicji i związany z tym podział stanowisk, czyli korzyści majątkowych według Borysa Budki, stanowi zwykły sposób funkcjonowania. W ten sposób działają systemy parlamentarno-gabinetowe i nikomu przy zdrowych zmysłach nie wpadnie do głowy, by to penalizować. A to wszystko pisze i mówi człowiek, który był ministrem sprawiedliwości. (…)

Były minister sprawiedliwości najwyraźniej zapomina, że pensja wicemarszałka nie jest żadnym beneficjum, ale wynagrodzeniem za pracę i związaną z nią odpowiedzialność.

Według zupełnie odlotowej interpretacji prawa autorstwa Borysa Budki każdy funkcjonariusz państwowy czy samorządowy jest przestępcą, ponieważ pobiera korzyść majątkową w postaci pensji, w związku z pełnioną funkcją publiczną (art. 228 § 1). Dotyczy to również autora tej księżycowej interpretacji. Jako minister sprawiedliwości przyjmował korzyść majątkową w postaci wynagrodzenia ministra – dokładnie w związku z pełnieniem funkcji publicznej. Więc poseł Budka powinien spakować szczoteczkę do zębów i pożegnać żonę na 6 miesięcy do lat 8 (art. 228 §1). Chyba, że uda mu się udowodnić, na co są duże szanse, że pensja nie miała związku z pełnioną funkcją.

Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Śląski kabareton” znajduje się na s. 2 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Śląski kabareton” na s. 2 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wszystko jasne: pisowscy siepacze porwali Wojciecha Kałużę, a następnie zmusili go do przyjęcia funkcji wicemarszałka

Demokracja polega również na tym, że raz ma się władzę, a innym razem nie. Rozstanie z ukochaną zabawką wymaga pewnej dojrzałości. Dzieciom przychodzi to trudniej i często wywołuje agresję.

Zbigniew Kopczyński

Warty upowszechnienia wydaje się wywiad, jakiego Radiu Piekary, w osobie redaktora Marcina Zasady, udzielił były już marszałek województwa śląskiego Wojciech Saługa. Warto zapoznać się z tym wywiadem, gdyż oddaje on stan umysłu regionalnych liderów Platformy Obywatelskiej.

Marszałek zaczął klasycznie od zdrady i oszustwa, ale gdy przeszedł do korupcji, red. Zasada zapytał o dowody. Tu polityk musiał przyznać, że ich nie ma, lecz dodał „jeszcze”, bowiem znany tropiciel pisozbrodni Borys Budka przygotowuje doniesienie do prokuratury, więc tajemnice umowy PiS–Kałuża zostaną ujawnione.

Komentując przytoczone przez Marcina Zasadę przykłady zmiany frontu przez innych polityków, marszałek przywołał nieznaną wcześniej zasadę – nazwijmy ją Lex Saługa – zgodnie z którą przejścia polityków dopuszczalne są jedynie w „okienkach transferowych” przed wyborami, a po wyborach już nie.

Wynika z tego, że to, czy polityk oszukuje wyborców, zależy – według Wojciecha Saługi – od tego, kiedy to czyni. (…) Miast zamierzonej grozy, los Wojciecha Kałuży przedstawiony przez marszałka wzbudza jedynie rozbawienie. „W momencie głosowania nie był człowiekiem wolnym. (…) W trakcie głosowania została zabrana wolność panu Kałuży. Radny Kałuża zniknął przed sesją, nie wiemy, gdzie był, co robił. Nie odbierał telefonów”.

Wszystko jasne: pisowscy siepacze porwali Wojciecha Kałużę, a następnie zmusili go do przyjęcia funkcji wicemarszałka. Na sesji radni PiS-u otaczali tego zniewolonego człowieka, nie dopuszczając do nawiązania jakichkolwiek relacji ze zdążającymi na ratunek radnymi Koalicji Obywatelskiej. W opisie brakuje jedynie kajdan i kuli u nóg.

Po uświadomieniu słuchaczom tragicznego losu Wojciecha Kałuży, marszałek wyjawił swój stan psychiczny: „Czuję się, jakby mi ktoś ukradł auto. Wiem kto, a ten, kto ukradł, jeździł tym kradzionym samochodem i z tego się cieszył, i śmiał nam się w twarz”.

Uwagę redaktora Zasady: „To nie był wasz samochód. Chcieliście go kupić, tak jak PiS”, puścił mimo uszu i perorował dalej o „przejęciu władzy, zabraniu władzy, wrogim przejęciu” itp. Ten właśnie fragment wywiadu oddaje najlepiej mentalność liderów śląskiej i chyba nie tylko śląskiej Platformy. Oni naprawdę byli przekonani, że władza należy im się jak psu kiełbasa. (…)

Można tutaj zapytać, czy marszałek wie, co mówi? Nie chodzi tu jednak o to, co marszałek mówi ani co wie, lecz o sposób myślenia jego i jego otoczenia. Zachowują się jak dzieci, którym ktoś zabrał zabawki, bo nie rozumieją, że demokracja polega również na tym, że raz ma się władzę, a innym razem nie. Rozstanie z ukochaną zabawką wymaga pewnej dojrzałości. Dzieciom przychodzi to trudniej i często wywołuje agresję.

Cały felieton Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Kto rządził województwem śląskim?” znajduje się na s. 11 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Kto rządził województwem śląskim?” na s. 11 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Nic na mnie nie macie”: luzacki styl przesłuchiwanego Tuska kojarzy mi się z klasycznymi scenami w filmach kryminalnych

Według posła Brejzy funkcja premiera Rzeczpospolitej Polskiej jest chyba najlepszą posadą na świecie: można nic nie robić, za nic nie odpowiadać, brać pieniądze i jeszcze oskarżać wszystkich naokoło.

Zbigniew Kopczyński

Całe to przesłuchanie utwierdziło nas w przekonaniu o papierowym premierze państwa z tektury. Może coś tam wiedział, ale cóż on mógł? Premier wiedział, że Amber Gold to lipa, ABW wiedziała już, że to piramida, a OLT służy do zniszczenia LOT-u i wyprowadzania pieniędzy; wiedziała, że Marcin P. wywozi mnóstwo gotówki – i nie zrobiono dosłownie nic. Pozwolono, by tysiące Polaków straciły swój majątek, by zatarto ślady i wywieziono pieniądze. Biernie obserwowano rozwój oszukańczego biznesu prowadzonego przez wielokrotnie przestępcę, działalność linii lotniczej niespełniającej warunków zezwolenia. Państwo okazało się zupełnie teoretyczne – to akurat celne spostrzeżenie byłego ministra Sienkiewicza.

Donald Tusk usiłował zdeprymować poseł Wassermann, przypominając ciągle afery Getback-u i SKOK-ów. Afery, które wyszły na jaw w czasach rządu PiS-u. Nie rozumiał czy nie chciał zrozumieć, a najpewniej chciał, żeby słuchający nie zrozumieli, że chodzi o coś zupełnie innego.

Afery i oszustwa zdarzały się, zdarzają i będą się zdarzać bez względu na to, kto rządzi Polską czy jakimkolwiek innym krajem. Mieliśmy – sięgając dalej w przeszłość – Bezpieczną Kasę Oszczędności, Art-B, afery hazardowe czy Rywina. Najnowsza afera, czyli Komisji Nadzoru Finansowego, wybuchła już po tym przesłuchaniu. Różnica polega na czym innym.

Sednem sprawy jest zachowanie się państwa wobec tych afer i to poseł Wasserman bardzo celnie i krótko wytłumaczyła przesłuchiwanemu.

Ludzie podejrzani w sprawie afery GetBack-u już od dłuższego czasu siedzą, aresztowani krótko po odkryciu afery. Wprawdzie źle się stało, że CBA weszło do biura przewodniczącego KNF już po jego powrocie, ale mówimy tutaj o godzinach, a nie – jak wypadku Amber Gold – o latach, w czasie których rządzący zachowywali się tak, jakby nic się nie działo.

Kwestię „teoretycznego państwa” podsumowała w swojej konferencji prasowej przewodnicząca komisji, przedstawiając kalendarium wydarzeń. Krótko, zwięźle i trafione w punkt. Kalendarium stworzone zostało tylko i wyłącznie na podstawie zeznań świadków i, przede wszystkim, oficjalnych dokumentów, z którymi mogła zapoznać się komisja. Jeśli ktoś przeczyta lub odsłucha to kalendarium, nie powinien mieć żadnych wątpliwości jak działało państwo Platformy Obywatelskiej i jak pracował dla Rzeczypospolitej premier Donald Tusk. (…)

Granice absurdu przekroczył poseł Brejza, szukając – deklaratywnie – winy Tuska i w związku z tym pytając go, czy był prokuratorem, funkcjonariuszem ABW, członkiem Komisji Nadzoru Finansowego i tak dalej, i tak dalej. A ponieważ nie był, poseł wyciągnął prosty wniosek o całkowitej niewinności premiera. Z tej kuriozalnej wypowiedzi wynika, że – według posła Brejzy – funkcja premiera Rzeczpospolitej Polskiej jest chyba najlepszą posadą na świecie: można nic nie robić, za nic nie odpowiadać, brać pieniądze i jeszcze oskarżać wszystkich naokoło.

Poseł Brejza prawdopodobnie nie zrozumiał, że wbrew swoim intencjom pogrążył Donalda Tuska, ponieważ rolą premiera nie jest prowadzenie śledztwa, ale nadzorowanie działania instytucji, do których nadzorowania jest konstytucyjnie zobowiązany. A tego Donald Tusk w najmniejszym stopniu nie wykonał.

Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Po przesłuchaniu Tuska” znajduje się na s. 8 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Po przesłuchaniu Tuska” na s. 6 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wyniki wyborów do parlamentu krajowego w Bawarii to szok dla elit politycznych UE, a ostrzeżenie dla rządzących w Polsce

Rządzący dopóty będą mieć zaufanie wyborców, dopóki będą oni widzieć dążenie do realizacji obietnic i to, że dla polityków dobro kraju ważniejsze jest od interesu osobistego i partyjnego.

Zbigniew Kopczyński

Wyniki wyborów do parlamentu krajowego w Bawarii to wstrząs dla elit politycznych nie tylko Bawarii i Niemiec – to szok dla całej Unii. Szok, bo żyjący w brukselskim akwarium od dawna utracili kontakt z rzeczywistością.

Wyborcy dokonali pogromu partii współtworzących rządzącą na szczeblu federalnym wielką koalicję. CSU straciła dziesięć procent wyborców i możliwość samodzielnego rządzenia Bawarią, do czego zdążyła się już przyzwyczaić. Ilość wyborców SPD spadła o połowę, wskutek czego socjaliści stanowią dopiero piątą siłę w bawarskim Landtagu po CSU, Zielonych, Wolnych Wyborcach i Alternatywie dla Niemiec.

Wśród wielu komentarzy, jakie usłyszałem dzień po wyborach, jeden wydał mi się wyjątkowo trafny i może również służyć do opisu sytuacji w Polsce oraz jako memento dla wszystkich polityków, szczególnie tych rządzących.

Otóż największy sukces odniosły dwie partie: Zieloni i Alternatywa dla Niemiec. Partie różniące się we wszystkim oprócz jednego: są bardzo wyraziste i konsekwentnie dążą do realizacji głoszonych przez siebie programów, nie godząc się na zbyt daleko idące kompromisy.

Potwierdzeniem tej tezy są powyborcze wypowiedzi czołowych polityków najbardziej przegranych partii: demokratów, nazywających się chrześcijańskimi, i socjalistów. Zgodnie stwierdzili, że zaszkodziła im wielka koalicja na szczeblu federalnym, dzięki której wyborcy przestali rozróżniać między nimi. Pani kanclerka wyraziła nawet żal, że nie doszła do skutku koalicja jamajska, czyli sojusz nominalnie chrześcijańskich demokratów, liberałów i Zielonych.

Koalicja ta nie mogła zaistnieć, gdyż postulaty głoszone przez liderów FDP i Zielonych były nie do pogodzenia. Jednak w przeciwieństwie do swych niedoszłych koalicjantów, kanclerka gotowa była realizować program obu koalicjantów równocześnie, byle utrzymać się przy władzy. Wyborcy w Bawarii wystawili za to rachunek.

Przechodząc na polski grunt, można łatwo wytłumaczyć utrzymujące się, wysokie notowania Prawa i Sprawiedliwości. Przy wszystkich błędach, niezręcznościach i pomyłkach partia ta stara się nie odchodzić od programu reformowania państwa, jaki obiecała wyborcom. I jest to również ostrzeżenie dla rządzących: dopóty będą mieć zaufanie wyborców, dopóki będą oni widzieć dążenie do realizacji obietnic, a przede wszystkim, jeśli widzieć będą, że dla polityków dobro kraju ważniejsze jest od interesu osobistego i partyjnego.

Z tym ostatnim zawsze jest największy problem dla rządzących. Sprawowanie władzy rodzi wiele pokus, a uleganie im to droga po równi pochyłej.

Wyborcy mogą dać się omamić pięknymi słowami przed wyborami, jednak realizację tych pięknych wizji potrafią już trzeźwo ocenić, o czym świadczy przypadek nie tylko SPD i CDU/CSU, ale i wielu ugrupowań rządzących już naszym krajem.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Bawarskie wybory” znajduje się na s. 2 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Bawarskie wybory” na s. 2 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego