Meloni i Orbán w postawie wyprostowanej – Tusk czeka na rozkazy
Nie możemy już dłużej udawać, że nic się nie dzieje. Europa pęka. Historia dzieje się tu i teraz – na naszych oczach. Giorgia Meloni, premier Włoch, powiedziała głośne i wyraźne „DOŚĆ”. Wstała z kolan, rzuciła wyzwanie brukselskiej elicie i przypomniała, czym jest suwerenność narodowa. Podobnie Viktor Orbán, którego próbowano przez lata zmarginalizować, ośmieszyć, zniszczyć. A dziś? To on pokazuje siłę. To on mówi Brukseli – „nie wasze ideologie, tylko interes moich obywateli!”
I w tym momencie warto zadać jedno, fundamentalne pytanie:
Gdzie w tym wszystkim jest Polska?
Zamiast pójść drogą Włoch i Węgier, Donald Tusk grzecznie (w postawie petenta w Brukseli) czeka na instrukcje od von der Leyen. Podporządkowuje się każdemu unijnemu dyktatowi. W imię czego? Europejskości? Solidarności? To puste hasła, które nie mają nic wspólnego z realnym interesem Polaków – przynajmniej tych, którym nie jest wszystko jedno!.
Meloni i Orbán nie są marionetkami. Oni reprezentują swoich obywateli. A Tusk? On reprezentuje system – ten sam, który chce nam odebrać głos, bezpieczne granice i bezpieczeństwo.
Rumunia ostrzeżeniem dla Polski. Gotowi na eksperyment migracyjny?
To już się dzieje. I to nie tysiące kilometrów stąd, ale zaledwie za południową granicą. W Rumunii rozpoczęła się operacja wdrażania nowego unijnego paktu migracyjnego. Oficjalnie – „współpraca w zakresie azylu”. W praktyce – pełne podporządkowanie planowi relokacji migrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu.
23 maja unijna Agencja ds. Azylu rozpoczęła wdrażanie procedur w dziesięciu miastach: Bukareszt, Kluż, Braszów, Konstanca… Wszędzie tam rozlokowano urzędników, tłumaczy, ekspertów, ośrodki przetwarzania migrantów. I wszystko to przy pełnej zgodzie nowego prezydenta Rumunii – polityka związanego z lewicą, który temat migracji przemilczał w kampanii.
Brzmi znajomo?
Już dzień po zwycięstwie nowy rumuński prezydent przyjechał do Warszawy – na marsz poparcia Rafała Trzaskowskiego. Przypadek? Symbol? A może brutalna zapowiedź scenariusza, który czeka nas po 1 czerwca?
Bo jeśli Trzaskowski zostanie prezydentem, pakt migracyjny stanie się rzeczywistością także w Polsce. Już nie teoria. Już nie zapowiedź. Tylko realne wdrażanie mechanizmu relokacji – bez pytania obywateli o zgodę.
Nikt też przed wyborami ze strony rządowej nie powiedział, że sprawa pomocy ukraińskim uchodźcom NIE MA TU NIC NA ZNACZENIU!!!
Brukselski szantaż: migrant albo mandat
Mechanizm nowego unijnego paktu migracyjnego jest prosty. I bezwzględny. Albo przyjmujecie migrantów – albo płaćcie. 20 000 euro za każdą osobę, której Polska odmówi relokacji. Nie ważne, że przyjęliśmy miliony uchodźców z Ukrainy. Bruksela mówi jasno: to inna kategoria. Tu chodzi o afrykańskie i bliskowschodnie fale migracyjne, które mają zostać przymusowo rozdzielone po państwach członkowskich.
Węgry już powiedziały „NIE”. Austria wzmacnia granice. Włosi zmieniają prawo azylowe. A Polska? Polska czeka… aż Bruksela da pozwolenie na reakcję. Aż Tusk coś usłyszy w słuchawce. Aż Trzaskowski podpisze to, co mu podsuną. Bo przecież referendum nie przeszło… Donald Tusk unieważnił go „uroczyście”…
Bo do domknięcia tego systemu brakuje już tylko jednego elementu – prezydenta, który podpisze wszystko, co wyjdzie z gabinetów Tuska i Komisji Europejskiej. I właśnie dlatego 1 czerwca jest tak kluczowy.
To nie fikcja. To poligon pod przymusową relokację. Jeśli Polska pójdzie drogą Trzaskowskiego, stanie się drugą Rumunią. Bez własnej polityki migracyjnej, bez głosu obywateli, bez prawa do odmowy. Każdy kraj, który się sprzeciwi, ma zapłacić – ponad 20 tysięcy euro za każdą nieprzyjętą osobę.
Wszystko pod pozorem „europejskiej solidarności”. A co z solidarnością z własnym narodem?
Kolonialna historia Europy. Co teraz? Chcą skolonizować w drugą stronę?
Nie zapominajmy, z kim mamy do czynienia. Większość państw, które dziś rządzą Brukselą, to byli koloniści. Francja, Hiszpania, Portugalia, Holandia, Niemcy, Belgia – to one przez wieki rabowały Afrykę, Azję, Amerykę Południową. To one budowały imperia kosztem krwi i niewolnictwa. Dziś próbują nas przekonać, że mamy moralny obowiązek przyjmować migrantów z krajów, które sami wcześniej zniszczyli.
Ale to nie my prowadziliśmy kolonializm. To nie Polska wywołała konflikty w Libii, Syrii czy Mali. A jednak to od nas teraz oczekuje się „solidarności”, czyli… przyjęcia ludzi z miejsc, których problemy nigdy nie były naszym dziełem.
Unijna elita buduje system, który zamiast chronić obywateli – chroni przestępców, radykałów i ideologów. A ci, którzy mają odwagę się temu sprzeciwić – są nazywani ekstremistami.
Meloni mówi jasno: „Konwencja Praw Człowieka nie chroni obywateli – chroni przestępców.” Orbán buduje mur, bo wie, że granice są święte. A Polska? Ma czekać, aż urzędnik z Brukseli powie, co wolno, a czego nie.
I jeszcze jedna, bardzo ważna uwaga:
Nie mamy kolonialnych win. Nie zbudowaliśmy naszego dobrobytu na niewolnictwie. Nie rabowaliśmy bogactw obcych ziem. My byliśmy rabowani. Byliśmy pod zaborami, pod butem, w niewoli. Dlaczego więc dziś mamy ponosić odpowiedzialność za błędy innych? Dlaczego mamy płacić cenę za cudze grzechy?
Bruksela chciałaby, abyśmy zapomnieli o naszej historii. Ale my pamiętajmy. I nie pozwólmy, byśmy stali się ofiarą cudzych rachunków sumienia.
Ostatni moment, ostatnia linia oporu. Polska musi trwać
Nie chodzi już tylko o politykę. To sprawa naszej tożsamości, suwerenności i przyszłości. Jeśli 1 czerwca Rafał Trzaskowski zostanie prezydentem, Polska stanie się kolejnym poligonem Brukseli – kolejnym krajem podporządkowanym eksperymentowi „wspólnotowej solidarności”, który oznacza rezygnację z kontroli nad własnym terytorium i własnymi decyzjami.
Czy chcemy tego? Czy chcemy, żeby decyzje o granicach Polski zapadały w Berlinie, Paryżu i Brukseli? Czy zgadzamy się na to, żeby kolejne fale migrantów trafiały do naszych miast, bez pytania nas – obywateli – o zgodę? Czy zgadzamy się na dyktat klimatyzmu i powolnego wywłaszczania z własnych domów i ziemi?!
To nie jest wybór partyjny. To wybór cywilizacyjny.
1 czerwca 2025 to taki moment prawdy na osi czasu naszych dziejów. To moment, w którym albo zostaniemy rozpuszczeni i odcięci od korzeni, albo WCIĄŻ BĘDZIEMY WYPROSTOWANI.
To nie są wybory techniczne. To moment ostatecznego rozstrzygnięcia. Czy Polska będzie jeszcze mogła powiedzieć „NIE”? Czy zostanie państwem niepodległym, czy kolonią nowego typu?
Nie jesteśmy skazani na bycie trybikiem w machinie. Możemy iść śladem tych, którzy mają odwagę rzucić wyzwanie elitom. Tak jak Meloni. Tak jak Orbán. Tak jak wiele społeczeństw, które mówią: dość milczenia, dość szantażu, dość dominacji zza biurek.
Musimy przywrócić znaczenie słowom: wolność, suwerenność, bezpieczeństwo. Musimy mieć prawo do mówienia „NIE!” w naszym własnym kraju. Jeśli dziś nie zawalczysz o swoją podmiotowość, jutro obudzisz się w miejscu, które tylko z nazwy będzie Polską.
Powtórzę raz jeszcze! Polska nie ma żadnych kolonialnych win do spłacenia. Nie uczestniczyliśmy w grze imperiów, nie czerpaliśmy zysku z niewolniczej pracy. Byliśmy po stronie tych, których deptano – nie tych, którzy deptali.
Dlatego nikt nie ma prawa mówić nam dziś, że mamy milczeć, płacić, przyjmować – w imię win, których nie popełniliśmy.
My mamy inne dziedzictwo – dziedzictwo Norwida, który przestrzegał:
„Bo nie jest światło, by pod korcem stało,
ani sól ziemi do przypraw kuchennych…”
I Herberta, który przypominał:
„Bądź wierny. Idź.”
A na koniec słowa Maxa Webera. To dla tych, którzy pytają, jaką politykę dziś wybrać:
„Polityka to silne, powolne przebijanie grubych desek z pasją i rozwagą jednocześnie.”
Tylko człowiek wolny może wybrać taką drogę. I tylko wolny naród może nią iść.
Tomasz Wybranowski