Pierwsza Rzeczpospolita była państwem zbudowanym na chrześcijańskich wartościach. A upadła, ponieważ o nich zapomniała. Czas najwyższy te wartości przypomnieć, odwołać się do nich i wdrożyć w życie.
Chwalę NBP nie tylko za czekoladki, które po wielkiej gali trochę przypadkowo trafiły w moje ręce. Ale już za kubek trochę tak. Dlaczego? Bo na kubku uwieczniono twórców polskiej gospodarki, odrodzonej po roku 1918. Rybarskiego i Grabskiego – wybitnych działaczy gospodarczych i zarazem działaczy Narodowej Demokracji. Nie byli oni wybitnymi dowódcami wojskowymi, nawet nie napadali na pociągi J, a zostali tak pięknie uhonorowani przez obóz patriotycznej polskiej lewicy. I samego prezesa NBP, Adama Glapińskiego. Tylko przyklasnąć.
Ale czekoladki i kubek to byłoby trochę za mało, żeby zasłużyć na pochwałę ze strony człowieka krytycznego, a czasem złośliwego.
Chwalę NBP za politykę finansową ostatnich lat. Za to, że w odróżnieniu do rządów Patologii Obywatelskiej, nie wystawił nas wszystkich na żer międzynarodowych spekulantów.
Za to, że wzorem innych banków centralnych obniżył stopy procentowe, zapobiegając tym samym zorganizowanej kradzieży naszych pieniędzy. Chwalę nawet za to, że w czasie pandemii Covid-19 (rzeczywistej lub wyimaginowanej) dodrukował całą masę pustego pieniądza. Tak, jak zrobiły to banki innych państw. Chroniąc nas tym samym od spekulacyjnej huśtawki na polskim złotym.
Chwalę polski rząd za wszelkie działania, jakie w ostatnich latach podejmuje. I jeszcze podejmie. Zwłaszcza za skuteczną ochronę polskiej granicy. Jednoznaczne stanowisko polskiego prezydenta bardzo tę obronę ułatwiło. Chwalę zatem również prezydenta Andrzeja Dudę. Chwalę również tych wszystkich, którzy na to zasługują, a z braku miejsca nie mogę ich wymienić. Wpiszcie tu ……. swoje nazwisko.
Wszyscy przeze mnie wymienieni i wykropkowani zdecydowanie zasługują na wszelkie pochwały, nawet na czekoladki i kubeczek. I nie mam do nich najmniejszych pretensji. W ramach obecnego systemu zarządzania Polską zrobili wszystko, co mogli.
W ramach obecnego systemu, zaprojektowanego przez komunistów i przyjętego przez ich opozycyjnych agentów, nic więcej w Polsce nie było i nie będzie można zrobić. W dawnych komunistycznych czasach zostało to zdefiniowane jako samoobsługa systemu. Aktywność mnóstwa ludzi, chcących zmienić komunizm na socjalizm z ludzką twarzą lub podobny, poszła na marne. Komunizmu nie dało się zmienić. Należało go obalić. Do tego namawiała moja od dziecka Liberalno-Demokratyczna Partia „Niepodległość”. To głosił nasz śp. kolega Jerzy Targalski (Józef Darski).
Podobnie należy obalić postkomunizm, w którym od 30 lat tkwimy. Który deprawuje i niszczy ludzi chcących go zmieniać. I trwa w najlepsze, nic sobie nie robiąc z kolejnych prób reform. Szkoda ludzi, często prawdziwych patriotów, i ich energii.
Zatem powtórzmy raz jeszcze. Tego systemu nie da się zreformować. Nie da się go przeżyć, bo zasilają go kolejne roczniki, deprawowane od chwili wejścia weń. To przez ten system jesteśmy państwem słabym i niezdolnym do samodzielnego funkcjonowania.
Chcemy zaproponować Polakom inny system zorganizowania państwa i zarządzania nim. Nasze myślenie o państwie zakorzenione jest wprost w tradycji I Rzeczpospolitej. Orzeł Jagiellonów, z krzyżem na koronie, nie bez przyczyny zdobił winietę pisma „Niepodległość”. Pierwsza Rzeczpospolita była państwem zbudowanym na chrześcijańskich wartościach. A upadła, ponieważ o nich zapomniała. Czas najwyższy te wartości przypomnieć, odwołać się do nich i wdrożyć w życie indywidualne i społeczne.
Chcemy państwa zarządzanego oddolnie przez wolnych i odpowiedzialnych obywateli. Projekt tak zorganizowanego państwa przedstawiłem w projekcie nowej Konstytucji (V Rzeczpospolitej).
Biurokracja jako metoda zarządzania naszym wspólnym dobrem, przejęta bezrefleksyjnie od zaborców, nie sprawdza się w naszym narodzie miłującym wolność i spontaniczność. Jej skutkiem jest wyłącznie korupcja przeżerająca nasze państwo, partyjna patologia zawłaszczająca wspólne dobro i ogromne marnotrawstwo.
Jeżeli chcemy, żeby naród polski przetrwał dziejowe burze, a nasza Ojczyzna rosła w siłę, musimy wrócić do źródeł. Do źródeł wielkości I Rzeczpospolitej. To drobni i średni przedsiębiorcy gospodarujący we własnych folwarkach, polscy szlachcice, zbudowali jej wielkość. Czas wrócić do takiego myślenia i takiej koncepcji politycznej. Do chrześcijańskiej idei wolnej woli i wolności działania na niej opartej.
Nie jesteśmy zarazem wyspą. Bez współdziałania ideowego, kulturowego i gospodarczego z narodami i państwami Międzymorza (ABC), położonymi pomiędzy Niemcami i Rosją, nie obronimy naszego nawet najlepiej zarządzanego państwa.
Zapraszam do współpracy wszystkich, którzy myślą podobnie. I zamiast narzekać, chcą zmieniać na lepsze siebie i naszą Ojczyznę.
Na koniec, dziękuję Krzysztofowi Skowrońskiemu za zaproszenie mnie do współpracy. Mija właśnie 5 lat mojej obecności w „Kurierze Wnet” i na portalu wnet.fm. Swój czas chcę teraz poświęcić wyłącznie na tworzenie portalu poświęconego budowie V Rzeczpospolitej. Na nic więcej nie będę miał czasu.
Mediom Wnet życzę dalszego rozwoju. Do zobaczenia w wolnej od biurokracji, niepodległej V Rzeczpospolitej!
Jan Azja Kowalski
PS I oczywiście dziękuję Magdzie Słoniowskiej. Bez jej adiustacji moje felietony byłyby dużo słabsze 😊
Przestraszmy się powrotu do władzy Patologii Obywatelskiej, która z przytupem sprzeda nas Brukseli. Przestraszmy się i zacznijmy jak najszybciej budować obóz polityczny ludzi klasycznie uczciwych.
…w Brukseli wystrzelą korki od szampanów. W Berlinie Angela Merkel popatrzy czule na portret carycy Katarzyny II. Na Kremlu Władimir Władimirowicz odpali ruską banię. Bo Polska znowu stanie się państwem upadłym. Znowu podporządkowanym interesom wielkich sąsiadów.
Tak wynika z obecnych politycznych sondaży. I dlatego Komisja Europejska tak śmiało naciska na Polskę. Gdyby władzę w Polsce po przegranych przez PiS wyborach mogli przejąć wolnorynkowi, antyetatystyczni narodowcy, Wysoka Komisja łasiłaby się jak kot przy nodze Jarosława Kaczyńskiego. Ale z wyliczeń wynika, że bliska przejęcia władzy jest opcja internacjonalistyczna w pełni uległa Berlinowi. Dlatego KE się nie łasi, ale pokazuje pazurki i wydaje groźne pomruki.
Jasne, że się cieszę z przywództwa Prawa i Sprawiedliwości (i jego przybudówek). To jest najlepszy rząd, co kolejny raz przypominam, od 1989 roku.
Ale niepokoją mnie dwie sprawy. Pierwsza: najlepsza nawet partia kiedyś przegrywa. I to jest pierwsze prawo demokracji.
Drugą sformułował kiedyś Lord Acton. Jego prawo głosi, że każda władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie. Dlatego w demokracji, która nie jest przecież władzą absolutną, na wszelki wypadek stosowana jest kadencyjność. Żeby władzą absolutną się nie stała. Po dwóch kadencjach sprawowania władzy, pomimo wielkiego poparcia i zasług, trzeba się żegnać ze stanowiskiem. Takie rozwiązanie chroni nas wszystkich przed wewnętrzną degeneracją struktur i ludzi.
Zasada kadencyjności nie została wpisana w ustawę samorządową. Dlatego polskie samorządy przekształciły się w zdegenerowane towarzystwo wzajemnych prywatnych interesów. Niemających nic wspólnego z interesami mieszkańców.
Prezydent USA nie może rządzić dłużej niż dwie kadencje, a prezydent Sopotu lub Gdyni mógł i jeszcze może. Prezydent Putin również, ale co to ma wspólnego z demokracją?
Najwspanialszy nawet człowiek ulega pokusom wykorzystania struktur władzy dla własnych korzyści. Ojcowie demokracji o tym wiedzieli, bo również byli ludźmi. Niezakłamanymi ludźmi.
Druga kadencja rządów Prawa i Sprawiedliwości bardzo różni się od pierwszej w ilości wewnętrznych afer ujawnianych przez władze partii. Czyżby wszyscy nieuczciwi ludzie zostali już wyrzuceni z tej partii i rządu? I teraz pozostali już sami prawi i sprawiedliwi. Za długo żyję na tym świecie, żeby uwierzyć w tę bajkę. A jeszcze co rusz prezes NIK, Marian Banaś, przedstawia kolejne wyliczenia. Wyliczenia niegospodarności. Co przedstawiane jest jako polityczna zemsta na niewinnych patriotycznych aniołkach.
Czy niegospodarność może stanowić poważny zarzut w stosunku do prawych patriotów? Przecież to nie nasze pieniądze, odpowiada skołowany naród. Przecież to państwowe albo unijne. Ale tak odpowiada naród telewizyjny. Ludzie uczciwi w klasyczny sposób, sprzed wynalezienia moralności partyjnej, widząc jawne przypadki niegospodarności w instytucjach publicznych (eufemizm na kradzież naszych wspólnych pieniędzy), są coraz bardziej zniesmaczeni. Kradzieżą publicznych środków i korupcyjną siecią powiązań zapewniającą bezkarność prezesom i dyrektorom. I są z tych instytucji i firm państwowych rugowani lub sami odchodzą. Na ich miejsce werbowani są ludzie nowej moralności, którzy uważają środki publiczne za niczyje. A jeżeli niczyje, to czemu nie ich?
Właśnie tak gnije nasze etatystyczne państwo pod wodzą najlepszego po roku 1989 rządu. Gdzie nie poskrobać, wyłażą na wierzch nieuzasadnione, dwu- i trzykrotnie zawyżone w stosunku do cen rynkowych faktury. Podpisywane przez wiernych księgowych dla trwania niezłomnych patriotów, prezesów i dyrektorów. Dla sprawy.
Spójrzmy jeszcze raz na tytuł tego felietonu. I przestraszmy się my wszyscy, ludzie uczciwi w klasyczny sposób. Przestraszmy się nadchodzącego wydarzenia – przegranych przez PiS wyborów i powrotu do władzy Patologii Obywatelskiej, która z przytupem sprzeda nas Brukseli.
Przestraszmy się, ale twórczo. I zacznijmy jak najszybciej budować obóz polityczny ludzi klasycznie uczciwych. Świadomych istnienia korupcyjnych mechanizmów obecnego systemu zarządzania państwem i ludzkiej ułomności wyartykułowanej w przykazaniu VII Dekalogu.
Sztandarowe nazwiska przedstawiłem w ubiegłą sobotę. Ale nazwiska to nie wszystko. Musimy teraz przedstawić założenia ideowe i programowe naszego obywatelskiego ruchu. Ruchu dla Polski wolnej i niepodległej, której nadałem roboczą nazwę V Rzeczpospolita. Do zobaczenia za tydzień 😊
Tacy ludzie, którzy umieją utrzymać swoją pozycję wyłącznie przez kontrolowanie dostępu do Centrali, tworzą piękną egipską piramidę niewolniczej podległości w swojej partii i państwie.
W poprzednich dwóch numerach „Kuriera WNET” pisałem o niedomaganiach strukturalnych naszego państwa. Przedstawiłem podstawowe wady i zaproponowałem, co zrobić, żeby Polskę przekształcić ustrojowo. Z obecnego żerowiska partii i klik niby-samorządowych – w państwo obywatelskie bez biurokratycznego garbu. Nawet zaproponowałem partię, która powinna tego dokonać. I nazwę: Chrześcijańska Partia Wolnych Polaków.
Mam dla niej program, który przedstawiłem kiedyś w książeczce Wojna, którą właśnie przegraliśmy. A nawet zasady ustrojowe, czyli Konstytucję V Rzeczypospolitej. Projekt, którą półtora roku temu zaprezentowałem na łamach naszego miesięcznika. Dlatego piszę: odzyskać Polskę, a nie odebrać.
Już kiedyś przecież Polskę mieliśmy w swoich rękach. Polskę obywatelską i wolną. I Rzeczpospolitą, do której tradycji i filozofii odwołuje się właśnie środowisko Mediów Wnet.
Mieliśmy ją w swoich rękach przez długich 200 lat. I zmarnowaliśmy to. Najpierw sami pozwoliliśmy się zdemoralizować, a potem jeszcze przekupić przez wrogów. Wrogów naszej chrześcijańskiej wolności i Rzeczypospolitej. A potem, gdy wyzwalaliśmy się po 200 latach niewoli (formalnej trochę krócej), pozwoliliśmy przejąć władzę nad państwem głowom ukształtowanym przez zaborców. Mentalnym wyznawcom biurokracji i niewolenia poddanych. Gdyby poza naszym środowiskiem było w Polsce więcej zwolenników Pierwszej, a nie Drugiej Rzeczypospolitej, łatwiej byłoby teraz zrozumieć i pokonać nędzę naszego mentalnego zniewolenia.
Najmądrzejsze pomysły pozostaną jednak fantasmagorią autora, jeśli nie udzieli on odpowiedzi na podstawowe pytanie: jak tego dokonać? Mądrze ględzić możemy do śmierci lub końca naszego zniewolonego świata. Z drobną poprawką, że wszystko zaczyna się w głowie. Najpierw musimy wiedzieć, co chcemy osiągnąć, aby potem zastosować odpowiednie do tego narzędzia. Bez skrótów jednak, które zamiast do celu, prowadzą na manowce.
I tu, jakkolwiek byśmy po naszym pięknym państwie chodzili, w końcu dochodzimy do ściany, której na imię „samoobsługa systemu”. Starsi znają to z czasów komuny.
Samoobsługa postkomunizmu również działa znakomicie. Wychwytuje bezbłędnie liderów społecznych i kupuje ich za partyjne profity.
Często sami – rzekomo społeczni – liderzy jedynie pozorują działania. Pokazują się jako wielcy społecznicy, bojownicy o sprawę, po to, żeby jakaś partia, najlepiej partia władzy, zaproponowała im biorące miejsce na liście wyborczej. W ostateczności miejsce w spółce skarbu państwa lub radzie nadzorczej.
Przez ostatnie 30 lat wyglądało to tak, że powstanie nowej formacji politycznej, mającej dokonać wielkich rzeczy, ogłaszano w telewizji. Lider lub liderzy nowego pomysłu informowali Polaków o wielkiej obywatelskiej akcji, w którą powinni się włączyć, im samym – liderom – pozostawiając niekwestionowane przywództwo. Zawsze jednak były to odgórne inicjatywy. Ze szczytnymi hasłami i mglistym programem politycznym, często nieznanym dobrze nawet liderom. Skąd później brali się członkowie nowych formacji? Sami się zgłaszali. Rzekomo reprezentując „teren” i uszczęśliwiając Centralę, zadowoloną z faktu posiadania ludzi w terenie.
Liderem lokalnym formacji zostawał ten, kto szybciej złożył ofertę Centrali. Często człowiek, który tylko w swojej głowie był liderem lokalnej społeczności. A w przystąpieniu do nowej inicjatywy upatrywał przyszłych korzyści materialnych dla siebie i lokalnej kliki kolesiów.
Tacy ludzie zawsze działają na rzecz umocnienia centralizacji państwa, ponieważ utrzymać swoją pozycję mogą wyłącznie poprzez kontrolowanie dostępu do Centrali. I tworzą piękną egipską piramidę niewolniczej podległości w swojej partii i państwie.
To jest właśnie ściana, o którą rozbijają się wszelkie próby naprawy naszego pięknego kraju. Co zatem możemy zrobić? Jedną logiczną rzecz – dostosować strukturę naszej Chrześcijańskiej Partii Wolnych Polaków do pomysłu, który chcemy zrealizować. A chcemy zdecentralizowanej, odbiurokratyzowanej, wolnej i obywatelskiej Rzeczypospolitej. Zarządzanej na poziomie państwa przez silny i ograniczony rząd. A na poziomie lokalnym – przez samych obywateli, oddanych swojemu środowisku, a nie jakiejkolwiek partii politycznej. Zatem struktura naszej partii również musi być zdecentralizowana i silna lokalnie. Powinna się składać z mnóstwa inicjatyw lokalnych, zebranych pod sztandarem wspólnej sprawy. Sztandarem, którego nie można zmienić.
A ludzie? Dla wszystkich mniejszych i większych bolszewików mentalnych i rzeczywistych to był zawsze największy problem. Mieli piękne programy, do których człowiek nigdy nie dorastał. Dlatego dla realizacji swoich wizji dopuszczali się niewolenia i mordowania opornych.
My, chrześcijanie, pragnący mieć wpływ również na swoją ojczyznę ziemską, zanim przeniesiemy się do tej niebieskiej, odrzucamy takie pomysły.
Każdy kto jest lgbt, niech działa w lgbt. Każdy socjalista niech działa w partii socjalistycznej. W naszej chrześcijańskiej partii chcemy wyłącznie chrześcijan w pełni rozumiejących naukę Jezusa Chrystusa. I akceptujących każdy punkt Dekalogu. I, co najistotniejsze, niezależnych materialnie od obecnej, centralistycznej struktury władzy. I pieniędzy naszych zewnętrznych wrogów.
Jeżeli sami uwierzymy w słuszność naszej idei, pozostanie nam tylko przekonanie wyborców o różnych poglądach społecznych i religijnych, że realizacja naszej wizji zapewni im lepsze życie tu i teraz.
Jan A. Kowalski
Felieton Jana Kowalskiego pt. „Jak możemy odzyskać Polskę z rąk polityków” znajduje się na s. 13 marcowego „Kuriera WNET” nr 81/2021.
Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Musimy drastycznie, do poziomu Anglii lub Polski sprzed roku 1952, obniżyć koszty pracy. Zlikwidować haracz płacony państwu za możliwość zatrudnienia pracownika i podjęcia pracy przez pracownika.
Jan A. Kowalski
W poprzednim numerze przedstawiłem fatalny stan struktury naszego państwa. W sferze zarządzania gospodarką i administrowania państwem – naszym wspólnym dobrem. I mam nadzieję, że wszystkich przestraszyłem nadchodzącą zmianą w świecie. Zmianą systemu finansowego, gospodarczego i cywilizacyjnego. Powtarzane co jakiś czas słowa „wielki reset” kiedyś się zmaterializują. Jako Polska i Polacy musimy się na to przygotować.
Podstawę cywilizacyjną przedstawiłem w cyklu: Chaos w naszych chrześcijańskich głowach. Do odnalezienia na naszym portalu wnet.fm. I od razu dodam: to moje aktualne główkowanie służy wyłącznie obronie naszej chrześcijańskiej ojczyzny. Dlatego zajmę się teraz sprawami materialnymi. Bez uporządkowanej materii nasza duchowa ojczyzna ziemska przestanie istnieć.
Przypomnijmy na początek nasze największe wady strukturalne:
Bardzo ograniczona i wyprzedana przez ostatnie 30 lat polska własność w gospodarce. Nie patrzcie na statystykę, ona tylko zakłamuje rzeczywistość. Przedstawia zagraniczne firmy jako polskie, ponieważ mają w nazwie Poland lub Polska. A prowadzą u nas działalność często zwolnioną z podatków i przy wykorzystaniu taniej siły roboczej.
Demografia. Z ujemnym od 20 lat przyrostem naturalnym kurczymy się jako naród i starzejemy zarazem. Odbije się to w niedługim czasie na naszym systemie emerytalnym, zaprojektowanym kiedyś dla społeczeństwa zwiększającego systematycznie swoją liczebność. Obecny system emerytalny po prostu się załamie.
Mamy zwichniętą strukturę zatrudnienia. Pracuje nas jedynie 16,5 miliona, z czego 1,5 mln generuje straty, a powinno nas pracować efektywnie 20–21 milionów. Ta zwichnięta struktura wynika z bardzo złych przepisów, opodatkowujących pracę 4-krotnie bardziej niż w Anglii i 2,5-krotnie bardziej niż w Niemczech.
W każdym normalnym państwie tymi sprawami powinni się zająć politycy. Po to w końcu ich wybieramy, żeby rozwiązywali problemy ważne dla kondycji naszego państwa i narodu. Tymczasem co widzimy?
Z jednej, rządowej strony, rozpaczliwe próby udawania, że nad wszystkim panujemy. I nie oddamy nawet guzika. Z drugiej, opozycyjnej strony, skomasowane akcje dezintegrujące nasz naród. Negujące nasze chrześcijańskie wartości i sens samodzielnego bytu państwowego.
To dlatego od jakiegoś czasu piszę o potrzebie stworzenia Chrześcijańskiej Partii Wolnych Polaków. Partii potrafiącej zdiagnozować rzeczywistą sytuację i zaproponować rozwiązania korzystne dla Polski i nas wszystkich. Co powinniśmy zrobić?
W jednym zdaniu: połączmy systemowo nasze codzienne wydatki i potrzeby z polską gospodarką i polską racją stanu. W ten sposób – świecąc światło, zużywając wodę i benzynę, posiadając konto w banku – zapewnimy jej rozwój, a nam bezpieczeństwo od poczęcia do śmierci. Już wyjaśniam.
Obawa przed nędzą na starość była przyczyną, dla której jako młode chłopię rzuciłem się w wir czarnego rynku, ryzykując w latach 80. zatrzymania przez milicję i utratę skromnego kapitału. Bo państwo, chociaż nominalnie było nasze, w rzeczywistości było niczyje. Nie było nawet własnością zarządzających nim komunistów. Teraz jednak, w roku 2021, nic nie stoi na przeszkodzie, nawet garstka polityków, których liczba nie przekracza 10 tysięcy, by to zmienić. Uznajmy wreszcie państwo polskie za naszą własność obywatelską. Tylko odrzucając stare lęki, możemy dokonać jego systemowej przebudowy. Żeby nas nie straszyło, ale nam służyło.
Zatem od starości zacznijmy. Przy zachowaniu obecnego systemu, pokolenie 40-latków w ogóle nie dostanie emerytury pozwalającej przeżyć 30 dni. I nie myślę tu jedynie o ZUS, który – uwzględniając kurczenie się liczby Polaków i ich starzenie– już jest bankrutem. Ale również o PPK (Pracowniczych Planach Kapitałowych), które sprowadzają na nas ryzyko takie samo, jak kiedyś OFE. A nawet większe, bo wypychają nas na ocean spekulacji międzynarodowej. Wyprowadzenie naszych pieniędzy na międzynarodową giełdę finansową, pełną drapieżnych rekinów, to proszenie się o nieszczęście. Oparcie się tylko na polskiej giełdzie także grozi stratą gromadzonych na starość środków. Jak policzyłem to kiedyś, przez 20 lat oszczędzania w latach 2000–2020, stracilibyśmy co najmniej 40% naszego wkładu. Dla jasności: nie myślę tu o menedżerach zarządzających naszymi pieniędzmi.
Musimy wprowadzić system wiążący nasze oszczędności bezpośrednio z własnością, z posiadaniem przez nas samych polskiej gospodarki. Mamy jeszcze kilka polskich firm narodowych, które bezpośrednio mogą być zasilane naszymi oszczędnościami. A ich rozwój i zyski zagwarantują nam bezpieczne i odpowiednie emerytury. Co więcej, strumień pieniędzy z naszych składek może pobudzić rozwój nowych, bezpiecznych firm państwowych i odzyskać dużą część gospodarki sprzedaną/oddaną w zagraniczne ręce. Takiego potencjału nikt nam nie odbierze i nie sprzeniewierzy.
Wreszcie coś dla sympatyków wolnego rynku. Zamiast absurdalnego rozdawnictwa, które degeneruje jego beneficjentów i nasz rynek pracy (jedynie pierwsze 500+ miało społeczne uzasadnienie), musimy wreszcie docenić finansowo pracowitość i pomysłowość Polaków. Musimy drastycznie, do poziomu Anglii lub Polski sprzed roku 1952, obniżyć koszty pracy. Zlikwidować haracz płacony państwu za możliwość zatrudnienia pracownika i możliwość podjęcia pracy przez pracownika. Tak to wygląda, Moi Drodzy. Obie strony, pracodawca i pracownik, są karane za aktywność. To obciążenie miało uniemożliwić powstanie prywatnego polskiego kapitału mogącego zagrozić uwłaszczającym się komunistom i koncernom zagranicznym. Od ręki pracownik i pracodawca mogą (od)zyskać po 600 złotych; przy najniższych zarobkach. Taka obniżka kosztów pracy z aktualnych 45% do 11–12% natychmiast wyzwoli energię przedsiębiorców i pracowników. I zmieni fatalną strukturę zatrudnienia, która obecnie hamuje rozwój naszego państwa.
Na koniec, nasza awangarda wolności i wartości, czyli idealna chrześcijańska partia, musi zmierzyć się z chwilowo zwycięskim Mordorem (nie myślę tu o Domaniewskiej 😊). Wolni ludzie muszą wygrać z niewolącym nas Sauronem.
Zmiana systemu zarządzania państwem, z III na V Rzeczpospolitą, jaką od 10 lat propaguję, z opresyjno-okupacyjnego na oddolny obywatelski, pozwoli nam zrzucić biurokratyczne jarzmo. Biurokratyczne jarzmo narzucone poprzednio krajom południa i wschodu Europy po to, żeby Niemcy pn. Unii Europejskiej mogły podbić cały kontynent, wymuszając wszędzie wzrost klasy pasożytniczej powiązanej prywatnym interesem nie z własnym narodem, ale z Centralą w Berlinie. Pozwoli nam to wygenerować kwoty rzędu 150–200 miliardów rocznie, czyli ok. 8% naszego PKB. Na początek. I całkowicie uniezależnić się od finansowania zewnętrznego.
Nie wiemy, jak będzie wyglądał przyszły światowy ład. I kto będzie dyktował warunki. Nie wiemy nawet, jak będzie wyglądał pieniądz i jak będzie przeliczany. Jest krańcowo nieodpowiedzialne czekanie na to, że inni nam zapewnią świetlaną przyszłość. My sami musimy zadbać o przyszłość naszą i naszych dzieci. A wykorzystać do tego możemy tylko to, co mamy – potencjał nas wszystkich.
Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Podstawa naszego bytu: powszechna własność narodowa” znajduje się na s. 2 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021.
Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Ze strony polityków, zawsze toczących jakąś kampanię i zerkających codziennie na słupki poparcia, nie możemy liczyć na żadne rozwiązanie. Mamy zatem w biedzie wymrzeć, indywidualnie i jako naród?
Jan A. Kowalski
Nie udało się Prawu i Sprawiedliwości zdobyć większości potrzebnej do zmiany konstytucji, ale nie rozpaczajmy już nad tym. Pojojczyłem w poprzednim numerze, wystarczy. Teraz zastanówmy się nad tym, co bez zmiany konstytucji jest możliwe. Zamiast przez kolejne cztery lata szarpać się z posłem Nitrasem, Klaudią Jachirą i Grzegorzem Braunem.
Jest jedna, fundamentalna dla rozwoju naszego narodu i państwa sprawa, która nie wymaga ani zmiany konstytucji, ani kopania się z wymiarem sprawiedliwości. Jest nią zmiana systemu emerytalnego sprzężona ze zmianą strukturalną polskiego rynku pracy.
Logiczne i przyczynowo-skutkowe, bo pracujemy również w tym celu, żeby móc godnie dożyć do naturalnej śmierci. Ale nie tylko po to, żeby wszystko przejadać i umrzeć w nędzy, a dzieciom pozostawić w spadku długi. Czy to jest jednak możliwe? Zastanówmy się wspólnie.
Najpierw trochę historii. Zacznijmy od końca, od emerytur. Od roku 1889 do dziś (z lekkimi modyfikacjami wywołanymi przez Wielki Kryzys) trwa system emerytalny wprowadzony w Niemczech przez kanclerza Bismarcka. Jego idea jest niezmienna i opiera się na solidarności pokoleń. I na pewniku, że dzieci będzie zawsze więcej niż rodziców. Trzeba oddać Żelaznemu Kanclerzowi, że pod koniec XIX wieku jego pomysł był genialny, bo z dwójki rodziców przychodziło na świat po kilkoro, czasem kilkanaścioro dzieci, które nie umierały, ale zasilały rynek pracy. Dopóki rodzice płodzili przynajmniej 4 dzieci, system pracował jak dobrze naoliwiona maszyneria.
Ten czas jednak minął w Europie i w Polsce bezpowrotnie. Z jednego małżeństwa (lub konkubinatu) nie rodzi się w Polsce nawet dwójka dzieci (1,45 za rok 2018).
A my z jednej strony lamentujemy, bo wymrzemy jako naród, a z drugiej uporczywie trwamy w systemie zakładającym ciągły przyrost młodych pracowników. Myślę, że najwyższy czas zrozumieć, że bez natychmiastowej zmiany starego systemu wymrzemy w biedzie.
A zmiana ta musi być powiązana ze zmianą systemu zatrudnienia, inaczej się nie da. Bo, przypomnę, efektywnie i zasadnie pracuje nas tylko 15 milionów (na 16,5), a powinno – 21. To według proporcji występujących w Skandynawii, Czechach i Niemczech właśnie. I chociaż w Niemczech, podobnie jak u nas, do wypłat emerytur państwo dopłaca ok. 20%, to jednak z zasobnej kasy, a nie z pożyczek, jak w naszym przypadku.
Jedyny pomysł, jaki w ostatnim czasie pojawił się w przestrzeni publicznej i sejmie, i zaraz zniknął, to pomysł podniesienia składek emerytalnych dla najlepiej zarabiających. Pomysł oczywiście absurdalny dla naszej przyszłości, ale rządowi dający parę miliardów rocznie więcej w trakcie najbliższych lat. A potem niech się inni martwią. Oczywiście pojawiły się też Pracownicze Plany Kapitałowe (pisałem o tym w Nr. 62), które fundują nam wszystko to, co kiedyś obiecywały OFE. Spodziewać się zatem należy, i całkiem słusznie, kolejnych dorodnych gruszek na wierzbie. A nawet dorodniejszych.
Porzućmy złudzenia. Ze strony polityków, zawsze toczących jakąś kampanię i zerkających codziennie na słupki poparcia, nie możemy liczyć na żadne rozwiązanie. Mamy zatem w biedzie wymrzeć, indywidualnie i jako naród? Oklaskując gromko naszych przywódców?
Proponuję pewien eksperyment: pomińmy ich całkowicie, przynajmniej do czasu sformułowania planu reformy. Wyłączenie polityków pozwoli nam, pracodawcom prywatnym i pracownikom, wyeliminować zupełnie niepotrzebne koszty opłacania ich obiadów. A na poważnie, pozwoli wreszcie policzyć koszty generowane przez nieudolnych polityków dla własnego próżniaczego życia. I obciążające niepotrzebnie nas wszystkich.
Tak skonstruowana Komisja Dwustronna (zamiast trójstronnej) może przystąpić do trzeźwej analizy naszego rzeczywistego położenia wewnątrz kraju i w globalnym otoczeniu. Bez przymusu oglądania się na chwilowy zysk lub stratę polityczną. Nazwijmy ją Komisją Naprawy Państwa. Czym dokładnie i chronologicznie powinna się zająć?
Dostosowaniem kosztów pracy, w tym składki ubezpieczeń społecznych, do poziomu europejskiego. W Wielkiej Brytanii składka ubezpieczenia to średnio 12%, w Niemczech 19%, w Polsce 48%. Dzięki temu najmniej zarabiający pracownik zyska 500 zł, a pracodawca zaoszczędzi na nim 500 zł.
Uproszczeniem systemu podatkowego i systemu poboru podatków, w tym ubezpieczeń społecznych, w celu redukcji ilości osób tym się zajmujących.
Uproszczeniem organizacji i kosztów wewnętrznego funkcjonowania państwa polskiego. Zmianą systemu finansowania państwa (= budżetu) z centralnego na oddolny. Według moich wyliczeń liczba urzędników państwowych/niby-samorządowych nie powinna przekraczać 150 tysięcy. Nawet w obecnym porządku konstytucyjnym.
Przepracowanie tych 3 punktów bez obecności polityków pozwoli na sformułowanie jasnego programu naprawy państwa dla nas samych i przyszłych pokoleń. Ale nie martwy się ich nieobecnością. Gdy tylko taki jasny program naprawy państwa powstanie, natychmiast przybiegną. Jeżeli nie z obozu aktualnie rządzącego, żeby nie przegrać kolejnych wyborów, to z opozycji, żeby wreszcie wygrać.
A my? A my powinniśmy – tylko za cenę bezwarunkowej akceptacji naszych postulatów – udzielić im poparcia. Przecież bez naszych: pracowniczych, pracodawczych i emeryckich głosów, nie wygrają.
Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Jedyne, czego powinniśmy oczekiwać w drugiej kadencji Dobrej Zmiany” znajduje się na s. 15 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!
Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Jedyne, czego powinniśmy oczekiwać w drugiej kadencji Dobrej Zmiany” na s. 15 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com
Poseł musi reprezentować nasze interesy. Może być tylko ktoś, kogo znamy od lat, szanujemy za jego osiągnięcia i mamy do niego zaufanie. Co powiedzielibyście na kogoś z Waszej 10-tysięcznej gminy?
Jan A. Kowalski
28 na liście PiS! Aż oczy przetarłem, nie mogąc uwierzyć. I to sam Sylwester Chruszcz, 28. na liście Prawa i Sprawiedliwości w okręgu kieleckim. Pomimo ograniczenia prędkości, dodałem gazu. Jak nie wstyd człowiekowi? To przecież Klaudia Jachira, 13. na liście warszawskiej Koalicji Obywatelskiej, ma większe szanse dostać się do Sejmu! Chociaż nie popiera jej urzędujący premier, jak wymienionego wyżej nieszczęśnika.
Myślałem do niedawna, że to za karę i z partyjnego przydziału jest się wpisywanym na takie miejsca. Ale Jadwiga Chmielowska, szefowa „Śląskiego Kuriera WNET” i liderka Ruchu Kontroli Wyborów, wytłumaczyła mi, jak bardzo się mylę. To z obecnej ordynacji wynikają takie miejsca. W każdym okręgu wyborczym każdy komitet wyborczy może zgłosić listę kandydatów w liczbie dwukrotnie większej niż liczba posłów przynależna temu okręgowi. Skoro okręg kielecki ma do obsadzenia 16 posłów w Sejmie, to każdy komitet partyjny może zgłosić 32 kandydatów.
Nawet po pijaku nie wpadłbym na taki pomysł. Bo nawet po pijaku nie zdarza mi się myśleć na zgubę narodu i państwa polskiego. Kto to zatem wymyślił? Oczywiście, że komuniści – w swojej konstytucji z roku 1997. Ułożonej przemyślnie w celu uniemożliwienia odbudowy siły narodu i państwa. Po to, by przekształcić obszar pomiędzy Odrą a Bugiem w jedno wielkie żerowisko dla swoich i obcych.
Okazało się, że zapisana w konstytucji proporcjonalność wyborów do Sejmu dokonała tego, czego miała dokonać – uniezależnienia się partii politycznych od woli wyborców. Dzięki temu zapisowi to partie, a nie wyborcy decydują o tym, kto z ich szeregów zasiądzie w parlamencie. Może nie w 100, ale w 99%.
Jednak to uniezależnienie się partii od społeczeństwa zaowocowało kilkoma zatrutymi owocami.
Owoc 1. Poseł nie reprezentuje swoich wyborców. Bo jak może reprezentować swoich wyborców Sylwester Chruszcz, l. 47, pochodzący z Piekar Śląskich, który zaliczył 10 partii politycznych, był europosłem z Głogowa i posłem ze Szczecina, a teraz chce zostać posłem z Kielc?
Owoc 2. Polska jako państwo została zdominowana przez partie polityczne. Cała administracja państwowa i tzw. samorządowa jest w ich władaniu. I od nich zależy sprawowanie jakiegokolwiek stanowiska w państwie. Tu również najwyżej punktowana jest wierność partyjna, a nie zdolności organizacyjne przydatne państwu i społeczeństwu.
Owoc 3. Rozkwit biurokracji jest w związku z tym nieunikniony. Tym wszystkim kandydatom partie muszą się jakoś odwdzięczać, przerzucając koszty wdzięczności na nas wszystkich. Dlatego w odróżnieniu od Niemiec, które swoją biurokrację zbudowały jako system egzekucji silnej władzy państwowej służącej temu państwu, polska biurokracja jest jedynie biurokracją partyjną i uniemożliwia budowę silnego państwa. Jednak nawet Niemcy mają ordynację mieszaną; połowa posłów pochodzi z list partyjnych, a połowa jest wybierana w sposób większościowy.
Owoc 4. Zatem bez zgody partyjnej nie można w Polsce zrealizować niczego. Ale ta zgoda, jeśli już nastąpi, przewiduje sposób realizowania zadania w sposób zgodny z funkcjonowaniem partii, czyli w pełni biurokratyczny. I skutkuje powołaniem specjalnej komórki. Oczywiście bez partyjnego polecenia nikt się tam nie wciśnie. Bo i po co?
Owoc 5. Zapaść demograficzna Polski, która jest faktem, pomimo kolejnych szałowych medialnych sukcesów, to ostatni zatruty owoc tej wadliwej ordynacji wyborczej i równie wadliwego Sejmu, tworzącego wadliwe prawo. Jego wynikiem jest brak społeczeństwa (obywatelskiego), marnotrawienie środków wspólnych i indywidualnych na biurokratyczne struktury i bzdury. Biurokratyczne struktury i bzdury zapewniające partiom politycznym panowanie nad polskim państwem i narodem. Coraz mniej licznym we własnej ojczyźnie.
Zaryzykuję i zapytam retorycznie: kto z Was zna nazwisko prezydenta Szwajcarii lub potrafi wymienić nazwę jakiejkolwiek szwajcarskiej partii? Nie znacie? Sam nie znam. A tymczasem Szwajcaria (i jej demokracja) funkcjonuje jak zegarek Patka. Bo właśnie tak funkcjonuje dobra organizacja – jej po prostu nie widać.
Czy w Polsce możemy stworzyć taką organizację, której nie będzie widać? Odpowiadam natychmiast, żeby nikogo nie dołować: oczywiście. Musimy jedynie (😊) zmienić dotychczasową wadliwą strukturę biorącą swój początek z obecnej konstytucji, a zwłaszcza sposób wybierania posłów i kształt Sejmu. My, obywatele, musimy odzyskać wpływ na własne państwo. Ponieważ jednak nie zbierzemy się do kupy w 38 milionów jednostek, musimy to uczynić poprzez odzyskanie wpływu na naszych posłów i na nasze pieniądze.
Poseł musi reprezentować nasze interesy, a taką osobą może być tylko ktoś, kogo znamy od lat, szanujemy za jego osobiste osiągnięcia i mamy do niego zaufanie. Musi być zatem osobą z najbliższego otoczenia. Co powiedzielibyście na kogoś z Waszej 10-tysięcznej gminy?
Poseł z każdej gminy zatem. Nie da się go przywieźć w teczce nawet z województwa, o Centrali nie wspominając. Razem z posłami z pozostałych gmin województwa będzie tworzył sejm wojewódzki. A tenże sejm wojewódzki będzie delegował spośród siebie reprezentantów na Sejm Walny. W zależności od liczebności województwa, od 2 (opolskie) do 11 (mazowieckie). Jak to już kiedyś policzyłem, taki Sejm będzie liczył 79 posłów. I będzie zbierał się dwa razy do roku na 50 dni łącznie. A zajmować się będzie jedynie sprawami dotyczącymi całego państwa.
Sprawy każdej ziemi/województwa znajdą się w gestii sejmu wojewódzkiego właśnie. Też nie nieustająco, bo po co marnować czas. A o interesy mieszkańców gminy będzie zabiegał poseł gminny, siedzący na co dzień w swojej gminie. To sprawa jej mieszkańców, jeśli źle wybiorą. Taka zmiana organizacji polskiego sejmowania wymusi zmianę całej organizacji państwa. Również władzy wykonawczej, podobnie podzielonej. I władzy sądowniczej, którą podobnie jak wyżej wymienione, również będziemy wybierać. My, obywatele.
Ale najważniejsza rzecz dokona się w finansach, w budżecie państwa. Zaczniemy finansować swoje państwo, zaczynając od dołu, od gminy, poprzez województwo, na skarbie ogólnopaństwowym kończąc. Wszystko według zapisanych w nowej konstytucji proporcji (zainteresowanych odsyłam do mojego projektu Konstytucji V RP).
Bardzo łatwo wydaje się nieswoje pieniądze, z czym mamy do czynienia obecnie w Polsce. Na nikomu niepotrzebne bzdurne agencje i komórki. Na swoich kolegów i pociotków, na partyjnych towarzyszy. Oddanie nam z powrotem naszych pieniędzy, którymi finansujemy funkcjonowanie naszego (?) państwa, wymusi odejście od marnotrawstwa do efektywności. Zmiana taka dokona się w każdym wymiarze naszego życia.
Zaczniemy więcej zarabiać, a mniej wydawać, bo oczyścimy ze zbędnej biurokracji każdą państwową i społeczną instytucję i firmę.
Zaczniemy łatwiej żyć. Żadna biurwa nie będzie się nas czepiać o rzeczy nieistotne, strasząc przepisami i broniąc swojego miejsca pracy, bo jej nie będzie.
Unikniemy zalania naszego kraju przez różnokolorowych imigrantów, bo 1,5 miliona naszych współobywateli (byłych biurw) zasili nasz rynek pracy.
Uproszczone i stabilne przepisy przyciągną z powrotem do Polski 2,5 miliona emigrantów za chlebem. Staniemy się atrakcyjnym miejscem do inwestowania dla zwykłych ludzi i firm, w miejsce globalnych korporacji, które tylko nas oskubują i niszczą nasz rynek.
Wypracujemy wreszcie ogromne nadwyżki finansowe, które pomogą nam spłacić stare długi, zmodernizować armię, policję i służbę zdrowia. I oczywiście zapewnić wysoki socjal dla potrzebujących, a złotą jesień na starość. Zatem zbudować silne i zamożne państwo wolnych i odpowiedzialnych obywateli – V Rzeczpospolitą.
Myślę, że już czas odpowiedzieć na tytułowe pytanie. Ale każdy musi odpowiedzieć sam. Ja tylko podałem fakty i argumenty.
Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Po co nam 460 posłów i Sejm Nieustający?” można przeczytać na s. 19 październikowego „Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Po co nam 460 posłów i Sejm Nieustający?” na s. 19 październikowego „Kuriera WNET”, nr 64/2019, gumroad.com
Potrzebujemy samodzielnego polskiego myślenia i polskiego rozwiązania problemów – w opozycji do niemieckiego rozwiązania dla podbijanych terytoriów, przyjętego entuzjastycznie przez rząd PO-PSL.
Jan A. Kowalski
Na czym polega elita państwowa i jaka jest jej rola w funkcjonowaniu narodu i państwa przedstawię na przykładzie Niemiec, naszego sąsiada i partnera handlowego. W napisanej w roku 2010 (drukowanej w odcinkach w „Kurierze WNET, numery 27/2016–37/2017) Wojnie, którą właśnie przegraliśmy wykazałem, w jaki sposób Niemcy wygrały światowe zawody pn. globalizacja. Dokonały tego jako jedyne państwo europejskie, przy okazji podporządkowując gospodarczo i polityczne pozostałe państwa Unii Europejskiej, stare i nowe. Dokonała tego w sposób przemyślany i zaplanowany (Agenda 2000) niemiecka elita państwowa: polityczna, społeczna i gospodarcza, przy wykorzystaniu potencjału niemieckiego państwa i narodu.
Gdy reszta Europy ocknęła się w roku 2009, przerażona wizją upadku gospodarczego i finansowego własnych państw, Niemcy jako jedyne państwo europejskie odnotowały 110-miliardową nadwyżkę finansową. (Od tego czasu Niemcy powiększają swoją przewagę aż do kwoty 250 miliardów euro za ostatnie dwa lata).
W Wojnie… wspomniałem koncepcyjną pracę Ottona Baringa, udekorowanego później najwyższymi odznaczeniami państwowymi. Nie wspomniałem o jednym: o tym, że zwykły niemiecki Schmidt dopiero w roku 2010 zorientował się, że uczestniczył w kolejnym niemieckim planie podboju Europy. I ucieszył się tak bardzo, że w roku tym po raz pierwszy liczba zwolenników euro osiągnęła przewagę nad zwolennikami starej dobrej marki, i to w stosunku 75 do 25%.
Jednak projekt pn. euro, który pozwolił Niemcom na tak ogromne zwycięstwo, właśnie wyczerpuje swoje rezerwy. Wygrać dzięki euro – czemu nie? Ale teraz, w sytuacji stagnacji gospodarczej w Europie i trudności z finansami państwowymi Francji, Hiszpanii, Portugalii, Włoch i Grecji, odpowiedzialność za każde nieniemieckie euro w żadnej mierze nie leży w interesie Niemiec. Zatem w ciągu najbliższych paru lat powinniśmy się spodziewać zmiany w narracji niemieckiej elity państwowej. Zwykłemu Niemcowi i Europejczykowi zmiana ta zostanie przedstawiona przez całkowicie zależną od tejże elity niezależną niemiecką prasę jako niemiecka narodowa konieczność i powinność. I okaże się z niej, że Niemcy naprawdę już dłużej nie są w stanie finansować projektu pn. euro. I dla dobra wszystkich Europejczyków wracają do marki. Honorując, rzecz jasna, każde wyprodukowane wcześniej euro, niemieckie euro.
Niemiecka operacja podboju Europy trwała 20 lat. Już zatem rozumiecie, drodzy Czytelnicy, skąd to moje wołanie. Nasz najlepszy premier, Mateusz Morawiecki, ogłosił właśnie przyszły rok jako pierwszy rok bez deficytu budżetowego. Co oznacza, że prawdopodobnie pierwszy raz po roku 1991 nie będziemy musieli pożyczać pieniędzy, żeby wystarczyło nam na przeżycie. Jest to ogłoszone w „naszej” prasie jako fantastyczna wiadomość. W sytuacji 300-miliardowego zagranicznego długu dolarowego, który w każdej chwili może zostać odpalony do wywołania kryzysu finansowego w naszym państwie. Mieliśmy przykład Rosji po agresji na Ukrainę, jak taka operacja może wyglądać. Jednak, w odróżnieniu od Rosji, nie mamy nafty i gazu, żeby ją przetrwać.
Nie zamierzam zbytnio czepiać się premiera Morawieckiego. Nie kradnie i próbuje dobrze zarządzać państwem; na miarę systemu, w którym funkcjonuje. W porównaniu do czasów 8-letniej smuty, gdy Platforma Obywatelska udawała, że rządzi, a kradli wszyscy krewni i znajomi królika – rzecz nie do przecenienia.
Jednak nie jesteśmy wyspą. I samo dobre rządzenie w ramach złego systemu niczego nie załatwi. Bo nasz najlepszy rząd nie steruje światowymi rynkami, giełdą w Nowym Jorku i funduszami spekulacyjnymi. Dlatego najwyższy już czas na wypracowanie polskiej strategii narodowej, gwarantującej uniezależnienie się od zagranicy, zwłaszcza od Niemiec. I na budowę polskiego bogactwa narodowego w oparciu o potencjał wewnętrzny.
W sytuacji globalnej presji i braku polskich korporacji globalnych, jako przeciwwaga i mocny gracz na rynku musi być wykorzystany polski kapitał państwowy. Kapitał spółek skarbu państwa mogący zainwestować środki potrzebne do rozwoju polskiej infrastruktury gospodarczej. Pisałem przed miesiącem o naszych emeryturach – wyzwaniu, przed jakim stoimy i jakiego nie da się obejść ani przeskoczyć. To jeden z obszarów, które jak najszybciej muszą zostać dobrze zdiagnozowane i uleczone. Kolejne dwa to zdrowie nas wszystkich i budownictwo. To trzy obszary, które dla większości z nas, nie tylko dla rządzących, wydają się być największą zmorą. Tymczasem przy umiejętnym podejściu mogą okazać się trzema filarami pod przyszłą zamożność naszego państwa.
Ulokowanie naszych oszczędności na starość w realnej gospodarce narodowej, obsługującej nasze podstawowe potrzeby życiowe, nie tylko rozwinie polską gospodarkę, ale też zapewni nam spokojną starość. Spokojną starość dzięki pomnożonym bezpiecznie oszczędnościom. A nie dzięki napłodzeniu kilku milionów Polaków, o czym wszyscy gadają, a nikt nie chce robić.
I bez szalonego planu gry na giełdzie naszą przyszłością, co proponuje się obecnie.
Jest nas prawie 40 milionów. To, że żyjemy – jemy, pijemy, jeździmy, mieszkamy, chorujemy, a nawet przechodzimy na emeryturę – może być mądrze wykorzystane do budowy naszej zamożności osobistej i państwowej. Ale musimy to zrobić sami, angażując nasze polskie mózgi i ręce, i kapitał. I tym właśnie powinna się zająć polska elita polityczna. A swoje myślenie powinna zacząć od zbadania i przygotowania odpowiedniego gruntu, w którym te filary mają zostać osadzone. Naszego polskiego gruntu. Potrzebujemy samodzielnego polskiego myślenia i polskiego rozwiązania problemów – w opozycji do niemieckiego rozwiązania dla podbijanych terytoriów, przyjętego entuzjastycznie przez poprzedni rząd (PO-PSL) jako najbardziej korzystne dla Polski, aż do wiernopoddańczego hołdu złożonego w Berlinie przez ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego.
I o taką samodzielną polską elitę narodową wołam. I na taką przed kolejnymi wyborami czekam. A że wybory tuż tuż, to zagłosuję znowu na Prawo i Sprawiedliwość; przynajmniej nie kradną.
Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „O polską elitę państwową wołanie przed kolejnymi wyborami” znajduje się na s. 2 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „O polską elitę państwową wołanie przed kolejnymi wyborami” na s. 2 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 63/2019, gumroad.com
Na rok przed najważniejszymi wyborami widać, że obóz Dobrej Zmiany zakiwał się w wewnętrznych problemach personalnych. Brakuje mu zaś wizji przebudowy państwa z postkomunistycznego na obywatelskie.
Jan A. Kowalski
Wszyscy przeciwko Prawu i Sprawiedliwości
Krajobraz po wyborach samorządowych
35 do 65. Taki jest rzeczywisty wynik ostatnich wyborów samorządowych, przynajmniej w dużych i średnich miastach. I ten wynik, wbrew rządowej propagandzie, jest klęską obozu Dobrej Zmiany. Nie pomogło Mateusza Morawieckiego bezceremonialne potrząsanie przedwyborczą sakiewką. Spragniona kasy kasta samorządowa i jej klientela wyborcza zaufała jednak europejskiej retoryce Koalicji Obywatelskiej. Pomimo zatem zdobycia sześciu sejmików wojewódzkich (wliczając w to skonfliktowane wewnętrznie Podlasie) i większościowej koalicji w kolejnych dwóch, obóz Dobrej Zmiany poniósł wizerunkową klęskę. Klęskę, która może się przełożyć na wyniki kolejnych wyborów, a zwłaszcza parlamentarnych i prezydenckich.
Jak wielokrotnie pisałem, Polska potrzebuje jeszcze jednej kadencji rządowo-prezydenckiej Prawa i Sprawiedliwości, żeby oczyścić się z patologicznego systemu Okrągłego Stołu. Z III RP zorganizowanej i zarządzanej przez Kiszczakowe oficerskie dzieci. Dlatego ten wynik napawa mnie niepokojem. Zatem zastanówmy się, co poszło nie tak.
Można minimalnie wygrać lub tylko minimalnie przegrać, chociaż na 4 lub 5 lat po prostu wygrywa się lub przegrywa. Porażka Patryka Jakiego w Warszawie i Małgorzaty Wassermann w Krakowie to modelowy przykład klęski na życzenie.
Patryk Jaki przeszedł samego siebie. Na dwa tygodnie przed wyborami oznajmił swoim zwolennikom, że wbrew dotychczasowym deklaracjom, nie wyznaje żadnych wartości. A jedyną sprężyną jego aktywności politycznej, w tym przewodniczenia komisji śledczej, jest żądza zdobycia władzy. Pokazał, że może przytulić każdego tęczowego geja lub lesbę i ukochać dziecko z probówki jak swoje. Dla władzy, panie, dla władzy. Gdybym był odrobinę tradycyjnym warszawiakiem, w życiu bym na niego nie zagłosował. I warszawiacy nie zagłosowali.
A Małgorzata Wassermann po co startowała na prezydenta? Czyżby już nie chciała wyjaśnić afery Amber Gold w sejmowej komisji, której jest przewodniczącą? Czy może, wzorem klasyka, są w Małgorzacie Wassermann dwie osobowości? Jedna chce wyjaśnić, w jaki sposób oszukano ludzi i kto tego dokonał, a druga ma to gdzieś i chce zostać prezydentem jakiegoś miasta (wybaczcie, krakusy). To samo zresztą dotyczy Jakiego (wybaczcie, warszawiacy).
Wniosek z tych dwóch klasycznych porażek jest smutny, o ile wniosek może taki być. Prawo i Sprawiedliwość wróciło do swojego starego programu, który doprowadził tę partię do klęski roku 2007: stworzenia dostatecznie wiarygodnej politycznej bajki, sorry: narracji, którą ciemny lud kupi. Tak jakby dalej, pomimo niegdysiejszej porażki, ideologami Partii byli Michał Kamiński, Adam Bielan i „bulterier” Jacek Kurski. Nie wiem, jakie nazwiska noszą obecni spindoktorzy, kierunek jest ten sam: my w Centrali wiemy, a reszta, czyli ciemny lud i lokalni działacze, ma słuchać i wykonywać polecenia.
Prawo i Sprawiedliwość przegrało też, o zgrozo!, swoje tradycyjne bastiony: Suwałki, a zwłaszcza Przemyśl i Nowy Sącz.
Z tego samego powodu jak powyżej i widocznego dla każdego mieszkańca klasycznego nepotyzmu. Ogłoszono wyborcom, że najlepszymi kandydatami są osoby blisko spokrewnione z politykami Obozu, na przykład syn albo żona, której nawet na plakacie wyborczym z samym Prezesem (Nowy Sącz) nie udało się wykreować na osobę odrobinę przynajmniej myślącą.
Zatem obóz Dobrej Zmiany dokonał jednego. Skutecznie przekonał wyborców, że nie jest żadną nowością w polskiej polityce. Że trapią go dokładnie te same choroby, co poprzedników. Niestety, takie przekonanie przy okazji następnych wyborów może doprowadzić obóz reform do klęski. Co byłoby, niestety, równoznaczne z klęską naszego państwa. Bo oznaczałoby powrót do władzy grupy zarządzającej III RP wraz z jej ekspozyturą polityczną.
Pamiętacie to hasło: nikt ci nie da tyle, ile Donald Tusk ci obieca? Również to hasło zostało przejęte przez Prawo i Sprawiedliwość, na przykład w osobie ministra Ardanowskiego (i kilku innych). Co obiecał minister rolnictwa? Szybką nowelizację ustawy o ustroju rolnym, która w durny sposób zablokowała sprzedaż najmniejszych nieużytków; od roku gotowy projekt leży w komisji sejmowej i nic. Obiecał szybki skup interwencyjny jabłek po cenie 25 groszy za kilogram… i nic, ani kilogram nie został kupiony. Minister Ardanowski obiecuje wszystko i na drugi dzień już o tym nie pamięta. Dzięki takim pozorowanym działaniom Prawo i Sprawiedliwość straci poparcie wsi, a potem będzie miało inteligenckie pretensje do wieśniaków za niewdzięczność.
Na rok przed najważniejszymi wyborami widać wyraźnie, że obóz Dobrej Zmiany zakiwał się w wewnętrznych problemach personalnych. Brakuje mu natomiast wizji przebudowy państwa z zastanego postkomunistycznego na obywatelskie.
Widać też, że ta inteligencka, żoliborska partia, wykreowana kiedyś przez media na „zawsze-opozycję”, a osaczona przez lokalne sitwy, mianowane później Prawem i Sprawiedliwością, nie jest w żaden sposób zainteresowana budową szerokiego, obywatelskiego obozu reform.
Bo musiałaby wtedy podzielić się władzą z obywatelami. Przeciwko czemu najbardziej oponują właśnie lokalni działacze, którym władza kojarzy się jednoznacznie z kasą – nie pytajcie mnie dlaczego.
Wiem, bardzo smutne to wszystko, co napisałem. Zdecydowanie smutne dla mnie samego. Dla człowieka, który jest żywotnie zainteresowany jeszcze jedną kadencją rządów Prawa i Sprawiedliwości i Andrzeja Dudy. Po to, żeby nie powrócił na polską scenę koszmar minionych lat, koszmar III RP. I po to, żeby nasz mentalny obóz zwolenników V Rzeczypospolitej mógł urosnąć w liczącą się siłę.
Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Wszyscy przeciwko Prawu i Sprawiedliwości” znajduje się na s. 4 grudniowego „Kuriera WNET” nr 54/2018.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.
Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Wszyscy przeciwko Prawu i Sprawiedliwości” na s. 4 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 54/2018
IV Rzeczpospolita, jaką próbuje obecnie wdrożyć obóz Dobrej Zmiany, to wizja Polski centralnie zarządzanej. Z obywatelami w pełni podporządkowanymi strukturom biurokratycznego państwa.
Jan Kowalski
Samorząd – integralna część patologicznego systemu III RP
To właśnie samorząd, najpierw gminny, a potem powiatowy i wojewódzki, stanowi jeden z kilku filarów systemu Okrągłego Stołu. Na równi z sądownictwem, które teraz z takim trudem reformowane jest przez obóz Dobrej Zmiany. I wespół z nieformalnym ośrodkiem władzy stworzonym przez generała Kiszczaka, samofinansującym się formalnie i nieformalnie z majątku nas wszystkich.
Sądownictwo? – miejmy nadzieję, że w trakcie drugiej kadencji Obozu zostanie oczyszczone z jednostek i powiązań patologicznych.
Nieformalny ośrodek władzy? – nie przetrwa drugiej kadencji Obozu z przyczyn ekonomicznych, braku formalnego i nieformalnego finansowania. Oraz z powodu pozbawienia ochrony łaskawego sądu i służb państwowych, temu układowi podległych.
A samorząd? – tu niestety sytuacja nie rozwija się optymistycznie. Przyczyn jest kilka i zamierzam je poniżej przedstawić.
Po pierwsze, rzekomy sukces. Obecny kształt samorządu, o którym decydowała garstka osób z Centrali, prezentowany jest jako sukces polskiej transformacji ustrojowej – od totalitaryzmu do pełnej wolności obywatelskiej – przez prawie całą polską scenę polityczną. A chyba nawet przez całą. Różnice dotyczą jedynie niuansów związanych z ordynacją i wpływem Centrali na rządzenie się w gminie. Nie ma jednak sporu co do zasady.
Nie spotkałem poważnego stanowiska politycznego mówiącego o drastycznym ograniczeniu liczby radnych lub ich likwidacji w małych gminach. Tak, jak nie spotkałem postawy nawołującej do zmiany struktury budżetu gminy/państwa. Z obecnego finansowania się na poziomie 18% i żebrania o 82% w Centrali, na rzecz pełnego 100% finansowania się ze środków własnych.
Po drugie, brak władzy i brak odpowiedzialności. Nie dysponując swoimi (=gminnymi) pieniędzmi, wójt jest ubezwłasnowolniony przez Centralę. Skutkuje to odejściem od odpowiedzialnego zarządzania majątkiem wspólnym mieszkańców gminy na rzecz bezpiecznych, biurokratycznych procedur. Oczywiście nikomu niepotrzebnych.
Odwiedziłem ostatnio dwa urzędy gminne i uzyskałem zaświadczenia upoważniające mnie do otrzymania zaświadczeń. Według pobieżnej obserwacji, urzędnicy gminni 90% swojego czasu marnują na sprawy nie mające związku z ich pracą. A z pozostałych 10% przynajmniej połowa nie ma logicznego uzasadnienia. Bardzo łatwo wydaje się nieswoje pieniądze, jak traktowane są środki przydzielane z Centrali. Nie mają oporów przed ich marnowaniem na kolejne posady i durne inwestycje typu aquapark lub nowy rynek tak wójt/burmistrz, jak i mieszkańcy pozbawieni instrumentów wpływania na podejmowane w ich gminie decyzje.
Po trzecie, selekcja negatywna. To było nieuniknione z powodu sposobu przeprowadzenia transformacji roku 1989, odgórnie narzuconego, a nie oddolnie spontanicznego. Dotyczy to całej sceny politycznej ukształtowanej przez generała Kiszczaka i podległe mu tajne służby wojskowe i cywilne w latach osiemdziesiątych. To w tych latach tkwi tajemnica sukcesu jednych, a porażka innych opozycjonistów w późniejszym obejmowaniu stanowisk politycznych III RP. (To dlatego przecież nie zostałem jednym z „nowych bohaterów opozycji”, jak mogłem przeczytać w analizie dla generała Dankowskiego w IPN wiele lat później, sporządzonej w roku 1986 po „próbie terrorystycznego zamachu” na komunistyczną 1-majową manifestację podległości na krakowskim Rynku Głównym; Służba Bezpieczeństwa postanowiła mnie i moich kolegów z LDP „N” „nie kreować”, nie robiąc nam procesu).
W odróżnieniu od spontanicznego roku 1980, przerastającego prowokację tajnych służb, rok 1989 został już przez te służby od początku do końca zaprogramowany. A cenzorskie sito potrząsnęło dostatecznie mocno, żeby na wierzchu utrzymały się przede wszystkim te lżejsze części zboża. Parę ziarenek pozostało, ale co je zewsząd otacza? To wyniknęło wprost z logiki bezkrwawej rewolucji roku ’89 i tak zwanego pokojowego przekazania władzy.
Po czwarte, czy można uzdrowić samorząd poprzez jego przejęcie? Pisałem jakiś czas temu, analizując polską samorządność, że już w roku 1928 zwycięski obóz Sanacji o połowę obciął budżet samorządów. Tylko że, w odróżnieniu od roku 1989, rok prawdziwego odzyskania niepodległości, czyli rok 1918, nie był zjawiskiem wykreowanym przez zaborców dla ochrony swoich interesów.
W trakcie kilku lat walki o pełną niepodległość tysiące polskich chłopców poświęciło swoje zdrowie i życie. Dla sprawy i nie licząc na karierę i ciepłą posadkę na państwowym. Wielu z nich zginęło, a ci, co przeżyli, przeszli zarazem prawdziwą weryfikację swojej postawy, weryfikację pozytywną. Oczywiście było nieszczęściem odsunięcie na wiele lat endeków od zarządzania państwem, bo jeden obóz patriotyczny odesłał w polityczny niebyt inny obóz patriotyczny. Ale przejęcie przez piłsudczyków państwa i odebranie przez nich pieniędzy samorządom nie oznaczało przecież zawłaszczenia przez nich środków publicznych na prywatne biznesiki. Została za nie stworzona Gdynia, Centralny Okręg Przemysłowy i podstawy pod niezależność ekonomiczną Polski od zagranicznego kapitału.
Zatem należy dziś zapytać: jakież to wojsko i jakie bitwy stoczyło w wojnie o wolną Polskę pod dowództwem prezesa Kaczyńskiego, poświęcając swój życia los? Czy możemy im, niezweryfikowanym, powierzyć całość spraw Rzeczypospolitej, licząc na to, że się nie ulękną i nie sprzeniewierzą? I jak można na to liczyć, jeśli w historii III RP jedyny, który z powodu malwersacji finansowych zastrzelił się z własnego sztucera i z odległości kilku metrów, to były minister komunistycznego rządu Ireneusz Sekuła?
Nie mamy zatem najmniejszych podstaw do uznania, że przejmując samorządy w ich obecnym, patologicznym kształcie, obóz Dobrej Zmiany dokończy dzieło uzdrowienia państwa od Centrali aż do zabitej dechami wsi na Podlasiu. Co więcej, mam uzasadnione obawy, że upartyjnienie państwa aż do sołtysa każdej wsi włącznie, odwlecze proces naprawy państwa. Patrząc bowiem na praktykę przeprowadzania przez rząd kolejnych ideowo cennych programów socjalnych, nie sposób nie dostrzec ubocznego skutku wprowadzanych zmian. Tym ubocznym skutkiem jest bardzo szybki przyrost biurokracji państwowej (łącznie z rzekomo samorządową). A z kolei ubocznym skutkiem wzrostu biurokracji jest zawsze psucie prawa i przeregulowanie życia społecznego, a to zwykle skutkuje marazmem obywatelskim. I nie ma się temu co dziwić. No chyba, że jest się wyższym naukowcem.
Rozwiązanie skuteczne jest jedno. Wraz z zakończeniem okradania Polski przez zorganizowane grupy proweniencji Kiszczakowej jeszcze, wraz z oczyszczeniem polskich sądów, nawet w ich chwilowo dotychczasowym kształcie, wraz ze wrzuceniem do kosza obecnej konstytucji patologii tej chroniącej, należy od nowa zorganizować polski samorząd.
Zastosować wszystko to, co proponuję w projekcie nowej konstytucji. A zatem, po pierwsze, zmianę struktury polskiego budżetu tak, żeby to gminy dysponowały pieniędzmi. Najpierw je zbierając, a potem przekazując nadwyżki do województwa i skarbu państwa. Po drugie, likwidując stanowiska radnych – po co oni, skoro mamy sołtysów? Po trzecie wreszcie, to wszyscy pełnoletni mieszkańcy gminy decydują o wydawaniu swoich pieniędzy zebranych na koncie gminnym w Banku Spółdzielczym. A do zarządzania nimi wybierają sprawnego zarządcę, a nie tego czy innego partyjnego przydupasa. I to wystarczy, żeby uzdrowić samorząd. Uczynić z niego żywy i sprawny organizm społeczny. Przywrócić wolność i odpowiedzialność, które przed wiekami uczyniły Polskę wielką. Tylko tyle i aż tyle proponuję w projekcie nowej konstytucji, w jej części dotyczącej samorządów.
Według mojego szacunkowego liczenia, około 1,5 miliona osób zatrudnionych w administracji, będących obecnie obciążeniem budżetu państwa polskiego, a zatem budżetu nas wszystkich, powinno natychmiast stracić stanowiska. Nie jestem rewolucjonistą, dlatego proponuję bardzo łagodne przejścia. Podobnie jak kiedyś zwalniani górnicy, niepotrzebni i tylko szkodzący rozwojowi Polski urzędnicy (żadnemu nawet nie dopiekę biurwą), za swoją ciężką dotychczasową pracę powinni zostać solidnie docenieni. Proponuję roczną odprawę. Jedyne, czym to zaowocuje, to wzrost polskiego PKB. Pomyślmy: 1,5 miliona osób przestanie przeszkadzać dotychczas pracującym, a zasili ich szeregi w warunkach rzeczywistego braku rąk do pracy w polskiej gospodarce. Zlikwidujemy tym samym zły stosunek zatrudnionych w rzeczywistej gospodarce w zestawieniu z zatrudnionymi w administracji i niepracującymi.
Zniknięcie 1,5-milionowej armii urzędników pomoże w modernizacji polskiej administracji i usprawni zarządzanie państwem. Automatyczne przemodelowanie systemu społecznego w stronę Anglii, a jeszcze bardziej Stanów Zjednoczonych – naszego najbardziej sprawdzonego sojusznika militarnego – spowoduje masowy powrót naszych rodaków zza Kanału La Manche. Ja prognozuję co najmniej 3% wzrost PKB, resztę niech doliczą fachowcy.
Ale żeby tego dokonać, należy pokonać ostatniego wroga, który mocno okopał się prawie w każdym z nas. A pochodzi jeszcze z czasów głębokiej komuny i został przez nią celowo zaprogramowany. A nawet wcześniej został przez zaborców jako wirus wprowadzony w polski krwiobieg narodowy.
Ten wróg to fałszywy, patologiczny obraz bliźniego, tak obcy naszej chrześcijańskiej wierze. To dogmat, że większość ludzi nie nadaje się do samodzielnego podejmowania decyzji, że podejmuje decyzje złe i głupie. To rozpowszechnione mniemanie prowadzi do fałszywej konkluzji, że indywidualny człowiek powinien być w jak największym stopniu pozbawiony możliwości decydowania o sobie i swoim najbliższym otoczeniu
Rodzi to fałszywy elitaryzm, wprowadza automatyczną hierarchizację i tym samym buduje społeczną piramidę podległości. Od Centrali do najmniejszego obywatela przygniatanego ciężarem wszystkich wyżej leżących kamiennych bloków.
I to powinna być rzeczywista płaszczyzna sporu o polski samorząd. Ale sporu nie o jego obsadę personalną, ale o jego kształt. Czas najwyższy ten właściwy spór zacząć. Dla pomyślnej przyszłości naszej ojczyzny, naszych współobywateli i nas samych. Mój ulubiony żyjący przywódca, Jarosław Kaczyński, w jednym z ostatnich wystąpień zaproponował, żeby nie numerować Polski, bo Polska powinna być jedna i wielka. I oni, Dobra Zmiana, po wygraniu samorządów taką Polskę zbudują. Otóż numeruję Polskę tylko i wyłącznie dla wygody umysłu, swojego i czytelników. Moja wizja V Rzeczypospolitej, jak ją dla logicznego porządku nazywam, to Polska wielka i silna. Wielka i silna wolnością, odpowiedzialnością i zamożnością jej obywateli. Polska prawdziwie samorządna i samorządowa. IV Rzeczpospolita, jaką próbuje obecnie wdrożyć obóz Dobrej Zmiany, to wizja Polski centralnie zarządzanej. Z obywatelami w pełni podporządkowanymi strukturom biurokratycznego państwa.
Oczywiście, czego nie wykluczam i nie neguję, takie państwo mogłoby być zewnętrznie silne. Pod jednym jednak warunkiem: musiałoby wcześniej być silne gospodarczo i strukturalnie, i mieć posłusznych władzy niewolników, a nie obywateli. Takie państwo można by zbudować na ziemiach niemieckich, od biedy ruskich, gdyby ministrem spraw wewnętrznym został jakiś Potiomkin, a premierem Niemiec.
Wygranej IV Rzeczypospolitej i wyrzuceniu na śmietnik resztek po III RP jednak z całych sił kibicuję. W końcu, jak mawiali mądrze nasi przodkowie, na bezrybiu i rak ryba.
PS. A na wybory samorządowe oczywiście nie pójdę. Po co mam mieć udział w demoralizowaniu człowieka, który mógłby zostać radnym albo nawet wójtem w obecnej RP III i 1/2.
Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Samorząd – integralna część patologicznego systemu III RP” znajduje się na s. 5 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Samorząd – integralna część patologicznego systemu III RP” na stronie 5 październikowego „Kuriera WNET”, nr 52/2018, wnet.webbook.pl
Bezpośrednie zarządzanie z pulpitu własnego komputera własną gminą, województwem i państwem jest zdecydowanie najtańszym i najbardziej demokratycznym sposobem. I jestem jak najbardziej za.
Jan A. Kowalski
W odpowiedzi moim konstytucyjnym polemistom
Wypada zacząć od lewej strony, a zatem od tekstu: Konstruktywna krytyka Konstytucji Kowalskiego autorstwa Artura Karaźniewicza. Przeczytałem tę polemikę i aż się spłoniłem ze wstydu. Gdybym potrafił oderwać deskę od podłogi, to schowałbym się pod podłogą. Profilaktycznie wlazłem pod łóżko i tam przesiedziałem pełne pięć minut. A jak wyszedłem, to zrozumiałem: rok życia zmarnowany. Ale co tam rok! A siedem lat studiów historycznych na UJ, z roczną przerwą na ukrywanie się przed siepaczami reżimu? Zmarnowane! Załamałem się – całe moje 54-letnie życie… na nic. A to z powodu, który przenikliwie wyłuszczył w swojej konstruktywnej polemice Pan Profesor. Nie postawiłem przecinka! Po słowie ‘Parlament’ nie postawiłem przecinka. (A gdzie była korektorka; Pani Magdo, jeszcze się z Panią policzę!). Jeden brak rozwalił w drobny mak moją, wydawałoby się, przemyślaną i logiczną konstrukcję. Wizja V Rzeczypospolitej runęła jak piaskowy zamek pod naporem fal.
Tyle udało mi się odczytać z tej polemiki. Wyrazy trudne, w tym obcojęzyczne makarony, jeżeli Autor przetłumaczy na język polski, to może nawet zrozumiem i przemyślę.
A wy, Drodzy Czytelnicy, już się bójcie, bo Artur Karaźniewicz, „nie chwaląc się”, objawił się „jako współuczestnik sławetnej, afirmowanej (nie wystarczyło firmowanej – JK) przez PiS Ankiety Konstytucyjnej”. Gdyby jakiś ankieter Was zaczepił, wiejcie, gdzie pieprz rośnie 🙂
Polemika Piotra Krupy-Lubańskiego już mnie tak nie zmieszała z błotem. Potrafiłem ją przeczytać. Mam też nadzieję, że dobrze zrozumiałem jej prowokacyjny charakter. Zatem odpowiadam.
1. Problem 1. Konstytucja jako forma niezobowiązującej i oderwanej od życia zabawy. Panie Piotrze, nieporozumienie. Proszę przeczytać parę moich konstytucyjnych tekstów, a zrozumie Pan, że za przedstawionym przeze mnie projektem nie kryje się żadna forma niewyżytej młodzieńczej zabawy. Za moim projektem rozpościera się bardzo realistyczna wizja innej Polski. Innego – nie komunistycznego, nie postkomunistycznego, nie socjalistycznego i nie biurokratycznego sposobu zarządzania Polską. I jeżeli takiej aktualizacji państwa polskiego w niedługim czasie nie przeprowadzimy, stanie się wszystko to, czym tak Pan się zamartwia.
2. Problem 2. Terror. No dobrze, w jaki to niby sposób organizacja terrorystyczna mogłaby dbać o interes Polski? Co więcej, wydawać wyroki – w czyim imieniu i na jakiej podstawie? AK mogła to robić, bo działała w imieniu legalnego Państwa Polskiego. Obecnie – nie wiem, czy Autora to ucieszy – jedyna polska organizacja terrorystyczna mogłaby powstać na bazie UBywateli, byłych żołnierzy WSI i agencji ochroniarskich, grupujących jednych i drugich. Naprawdę tego chcemy?
3. Problem 3. Psychiczny i emocjonalny. W żadnym razie moim zamierzeniem w temacie dostępu do broni nie było to, żeby odreagować, wystrzelać, zanim kogoś niewinnego nie zamordujemy w domu albo rozjeżdżając na ulicy. W żaden też sposób nie odwołuję się do USA, ale do Szwajcarii. Do Szwajcarii, która model swojej nowoczesnej armii (i organizacji państwa) przejęła od I Rzeczypospolitej. Do Szwajcarii – najbardziej uzbrojonego państwa na świecie – gdzie do nikogo nie strzela się w publicznych szkołach. Zatem powtórzę: prawo do posiadania broni przysługuje w moim projekcie Konstytucji i Państwa (piszę z wielkich liter, jak się emocjonuję; wyjaśnienie dla Artura Karaźniewicza) przeszkolonym przyszłym obrońcom naszej Ojczyzny. Po odbyciu przez nich obowiązkowego szkolenia wojskowego (wg mnie minimum 6 miesięcy). Bez jego odbycia nikt nie mógłby trzymać broni w swoim domu, nie mógłby studiować i nie mógłby pełnić żadnej funkcji publicznej w państwie. Chyba oczywiste: przecież Świadkowie Jehowy nie są zainteresowani udziałem w żadnym ziemskim królestwie.
4. Problem 4. Referendum i demokracja bezpośrednia. Fundacja Demokracji Bezpośredniej, której, jak rozumiem, przedstawicielem jest Piotr Krupa-Lubański, proponuje DEMOK.
System ten w ciągu 24 godzin jest w stanie przeprowadzić dowolne referendum. DEMOK? OK. tylko nie rozumiem, po co głosujący w jakiejkolwiek sprawie mieliby odwoływać się do jakiegoś autorytetu i cedować na niego swoje głosy. Przecież mogą poznać jego opinię i sami zagłosować.
Niemniej przy obecnym zaawansowaniu technologicznym bezpośrednie zarządzanie z pulpitu własnego komputera własną gminą, województwem i państwem jest zdecydowanie najtańszym i najbardziej demokratycznym sposobem. I jestem jak najbardziej za, o czym parokrotnie pisałem.
Na koniec refleksja. Nie wiem, czy czeka nas zmierzch naszej cywilizacji pod naporem nowych, islamskich barbarzyńców. Nie płaczmy też nad starożytnym Rzymem. Bo wprawdzie upadła cywilizacja starożytnego Rzymu, ale cywilizacja pogańska i do cna już zdemoralizowana. A ostatni uczciwi obywatele Rzymu na długo przed upadkiem wynieśli się z Senatu do swoich wiejskich domostw. Na gruzach Imperium zakwitła przecież cywilizacja chrześcijańska, łacińska. Na tyle atrakcyjna, żeby podbić dusze i umysły barbarzyńskich najeźdźców. Nasze dusze.
PS Przecinek, któremu tyle uwagi poświęcił pan Karaźniewicz, jest zbędny. MS.
Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „W odpowiedzi moim konstytucyjnym polemistom z poprzedniego numeru” znajduje się na s. 19 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „W odpowiedzi moim konstytucyjnym polemistom z poprzedniego numeru” na stronie 19 sierpniowego „Kuriera WNET”, nr 50/2018, wnet.webbook.pl