Jan Paweł II – dwadzieścia lat po śmierci. Dziedzictwo walki o czystość Kościoła – wspomnienie Tomasza Wybranowskiego

Od kiedy pamiętam lubiłem i szanowałem Jana Pawła II. Nam Polakom w tamtych, komunistycznych czasach pod lupą i butem „wielkiego brata” z Moskwy, był On nieprawdopodobnie i wyjątkowo potrzebny.

Motto:

„Każdy znajduje w swoim życiu jakiś porządek praw i wartości, które trzeba utrzymać i obronić. Obronić dla siebie i innych”. – Jan Paweł II 

Jan Paweł II – dwadzieścia lat po odejściu. Dziedzictwo walki o czystość Kościoła

 

2 kwietnia 2025 roku świat obchodzi dwudziestą rocznicę śmierci Jana Pawła II. To dzień refleksji nad jego pontyfikatem, dziedzictwem duchowym, ale i jego niezłomną postawą wobec najciemniejszych aspektów Kościoła. To także moment premiery filmu Mariusza Pilisa „21:37”, odnoszącego się do godzin śmierci Jana Pawła II i duchowego poruszenia, jakie wówczas ogarnęło miliony ludzi. W cieniu tej rocznicy warto przypomnieć jedną z najbardziej niedocenianych, ale fundamentalnych misji polskiego papieża – jego walkę z pedofilią w Kościele.

Od kiedy pamiętam lubiłem i szanowałem Jana Pawła II. Nam Polakom w tamtych, komunistycznych czasach pod lupą i butem „wielkiego brata” z Moskwy, był On nieprawdopodobnie i wyjątkowo potrzebny. To On, Jan Paweł II sprawdził się w roli prawdziwego odnowiciela całego polskiego narodu. Nie przeszkadza mi to jednak w napisaniu, że w wielu momentach Jego działalność w strukturach Kościoła Katolickiego oceniam jako zachowawczą.

Wiele Janowi Pawłowi II zawdzięczamy i to jest fakt bezdyskusyjny. Osobiście, kiedy patrzę na pole bitwy polsko – polskiej i kopane coraz to nowe okopy podziałów, bardzo brakuje mi tej wspaniałej atmosfery z czasów Jego wizyt w Polsce, zwłaszcza z roku 1979 i lat 80. XX wieku.

Takiej mobilizacji Polek i Polaków, wzajemnego szacunku, braterstwa i wiary w przyszłość – wspólną! –  już nigdy nie doświadczymy. Teraz, po tym pobieżnie czynionym reportażu do z góry nakreślonej tezy, który opiera się na niedomówieniach, przemilczeniach, często stwierdzeniach bez pokrycia, to wszystko zostało upodlone, zdeptane i zabite. Wszyscy za to zapłacimy w chwili próby. A nie daj Boże wojny.

Tomasz Wybranowski


 

 

„Nie chciejcie ojczyzny, która was nic nie kosztuje”. – Jan Paweł II, z przemowy do polskich parlamentarzystów, z dnia 11 czerwca 1999 r.

Zastanawia mnie jedno, czy kiedykolwiek będzie możliwy rzetelny dialog ze stroną kategorycznie twierdzącą i szafującą oskarżeniami, że „Jan Paweł II umyślnie tuszował i wyciszał przypadki pedofilii albo był na nie obojętny”?

Ale ten moment mojej refleksji jest krótki. Odpowiadam i piszę, że nie! Oskarżyciele Jana Pawła II, reportażysta i jego zaplecze, dążą tylko do kategorycznego ocenienia konkretnych przypadków nadużyć w sposób ahistoryczny, aby ogłosić wszem i wobec złą wolę Jana Pawła II.

Zastanówmy się przez chwilę w jakich to czasach Karol Wojtyła, kiedy w latach 1958 – 1964 był krakowskim biskupem pomocniczym, a następnie arcybiskupem metropolitą krakowskim (lata 1964–1978).

Czy zapominamy i rozgrzeszamy inwigilację środowiska kościelnego przez SB? Pytam atakujących Jana Pawła II i lżących Go. 

Młodzież tak śmiało wykrzykująca z lekkością ośmiogwiazdkowe hasełka wczoraj (teraz rządzi Jagodno i Wilanów) nie wie, że za okrzyk „precz z komuną”, czy udział w jakiejkolwiek demonstracji lądowałaby w więzieniu. W najlepszym wypadku skończyłoby się to pobiciem „białą damą” (policyjną, gumową pałką), albo wysokim kolegium i wyrzuceniem z pracy bądź uczelni.

Gdyby nie św. Jan Paweł II tej wolności, której już nie dostrzegamy, by nie było. Bylibyśmy taką Białorusią z prezydentem Łukaszenką jako wodzem narodu. To po pierwsze.

Po drugie, księża mający coś na sumieniu, byli werbowani jako TW (tajni współpracownicy). Donosili, bardzo często kłamali, aby przypodobać się oficerom prowadzącym. Często ze strachu, aby ich grzechy nie ujrzały światła, w wielu wypadkach by dostać brudną, judaszową kasę. Na zdrową logikę zastanówmy się! Skoro wszyscy księża byli pedofilami, zwyrodnialcami i upadłymi, pełnymi słabości ludźmi, to dlaczego SB i Wydział IV powołany przecież do walki z Kościołem Katolickim, nigdy nie zrobili użytku z tych informacji? Czy to nikogo nie zastanawia?

Po trzecie, nie można opierać „wiedzy”, którą autor reportażu nazywa „prawdą”, na jednym tylko źródle, czyli dokumentach Służby Bezpieczeństwa. Są to zeznania z reguły osób, które miały swoje prywatne porachunki z innymi duchownymi czy kościelną hierarchią. Dla jasności dodam, że także nie wierzę we wszystkie „żelazne dowody” z teczek bezpieki na temat prezydenta Lecha Wałęsy.

Po czwarte, uważam, że Kościół Katolicki w Polsce musi otworzyć swoje archiwa najpierw dla historyków dla przeprowadzenia rzetelnej kwerendy, a potem dla dziennikarzy. Kościół musi to zrobić, ponieważ bez tego nie uda się oczyścić z zarzutów, aby przeciąć ropiejący coraz bardziej wrzód. Prawda wyzwala. Tylko prawda…

 

„Nie trzeba nawet dodawać, że nakazywał postępować jak najsurowiej wobec winnych pedofilii we własnych szeregach” – pisał po śmierci Jana Pawła II „Der Spiegel” 

 

Jan Paweł II
Domena Poblczna/ autor Rob Croes (ANEFO)

To Jan Paweł II wprowadził kilka historycznych zmian w „Kodeksie prawa kanonicznego” i nauce Kościoła Katolickiego w walce z wykorzystywaniem dzieci i nieletnich. W wiekach wcześniejszych problem dostrzegano, synody o tym głosiły (o czym w tym tekście nieco dalej), kościelne młyny mieliły wolno a prawa pozostawały często martwe.

Zacznę a chronologicznie. Mało efektywnym ruchem był artykuł 52 konstytucji apostolskiej „Pastor bonus” z czerwca 1988 roku. Konstytucja jak i ten konkretny artykuł reformował Kurię Rzymską przez przekazanie w jurysdykcję Kongregacji Nauki Wiary badania i karania zgłoszonych do niej „poważniejszych wykroczeń” przeciwko moralności.

Zabrakło tam konkretnej listy i wyliczenia „wykroczeń przeciwko moralności” i samego sformułowania „pedofilia duchownych”. Była to jednak historyczna i nadzwyczajna zmiana w prawie kościelnym. Na wniosek Jana Pawła II przerzucono sporą część odpowiedzialności za sądzenie poważniejszych przestępstw z diecezji, gdzie dochodziło często do matactw i ucinania sprawy, bezpośrednio do Watykanu.

Rok później, w listopadzie 1989 roku Watykan przystąpił do sygnowanej przez ONZ „Konwencji o Prawach Dziecka”, która obliguje do ochrony małoletnich przed wykorzystywaniem „w celach seksualnych”.

Artykuł 34

Państwa-Strony zobowiązują się do ochrony dzieci przed wszelkimi formami wyzysku seksualnego i nadużyć seksualnych, Dla osiągnięcia tych celów Państwa-Strony podejmą w szczególności wszelkie właściwe kroki o zasięgu krajowym, dwustronnym oraz wielostronnym dla przeciwdziałania:

nakłanianiu lub zmuszaniu dziecka do jakichkolwiek nielegalnych działań seksualnych;

wykorzystywaniu dzieci do prostytucji lub innych nielegalnych praktyk seksualnych;

wykorzystywaniu dzieci w pornograficznych przedstawieniach i materiałach.

Tutaj jedna uwaga. Stolica Apostolska opatrzyła ją zastrzeżeniem, że

„implementacja Konwencji jest możliwa tylko przy uwzględnieniu specyficznego charakteru państwa watykańskiego i źródeł jego obiektywnego prawa “.

Ważnym wydarzeniem było ogłoszenie przez Jana Pawła II „Katechizmu Kościoła Katolickiego”. W tym zbiorze z 1992 roku pedofilii dotyczą cztery punkty: 2 285, 2 353, 2 356 i 2 389. Pedofilia nazwana jest „zgorszeniem i deprawacją”.

Szczególnie ważny jest artykuł 2 285. Zacytuję go w całości:

 „Zgorszenie nabiera szczególnej wagi ze względu na autorytet tych, którzy je powodują, lub słabość tych, którzy go doznają. Nasz Pan wypowiedział takie przekleństwo: Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych… temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza (Mt 18, 6). Zgorszenie jest szczególnie ciężkie, gdy szerzą je ci, którzy, z natury bądź z racji pełnionych funkcji, obowiązani są uczyć i wychowywać innych. Takie zgorszenie Jezus zarzuca uczonym w Piśmie i faryzeuszom, porównując ich do wilków przebranych za owce.”

Ten zapis koresponduje z wcześniejszym niezwykłym orędziem, które skierował papież Jan Paweł II w maju 1984 roku, podczas pielgrzymki do Korei Południowej. A słowa te wypowiedział w przededniu Międzynarodowego Dnia Dziecka:

„Dzisiaj ja, Jan Paweł II jako przedstawiciel Jezusa, jako biskup Rzymu, daję swą miłość każdemu chłopcu i dziewczynce Korei: każdemu, bez żadnej różnicy. Głoszę waszą ludzką godność jako dzieci Bożych, stworzonych do tego, by uczestniczyć na zawsze w Bożej miłości. Głoszę wasze prawa, bez względu na to, jak małe lub bezbronne jesteście; głoszę obowiązki, które towarzyszą waszym prawom, a które powołane jesteście wypełniać z miłości, by chronić prawa innych. Szczególną miłością darzę każde dziecko, które cierpi, które jest samotne, które jest opuszczone, zwłaszcza to, które nie ma nikogo, kto by je kochał i o nie zadbał.”

W oparciu o decyzje Jana Pawła II, w świetle ogłaszanych przez niego dokumentów, widać wyraźnie, że na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych zdawał sobie sprawę z formatu i powagi problemu.

Nikt nie może zarzucić Janowi Pawłowi II, że nie widział wielkiej potrzeby podjęcia powszechnie zakrojonych działań mających na celu przeciwdziałanie przestępstwom seksualnym wobec małoletnim w Kościele Katolickim i karanie ich sprawców. Refleksja Jana Pawła II nie miała jednak tylko wymiaru moralnego, ale też prawny i karny.

Tutaj zacytuję raz jeszcze „Katechizm Kościoła Katolickiego”. W artykule 2 389 przeczytamy:

 „nadużycia seksualne popełniane przez dorosłych na dzieciach lub młodzieży powierzonych ich opiece” są grzechem, będącym „jednocześnie gorszącym zamachem na integralność fizyczną i moralną młodych, którzy będą nosić jego piętno przez całe życie, oraz pogwałceniem odpowiedzialności wychowawczej”.

Czy wobec powyższych faktów można powiedzieć bezwzględnie, że Jan Paweł II nie miał sumienia? To dowody na świadomość papieża o niszczących skutkach tych przestępstw seksualnych w dorosłym życiu ofiar tych okrucieństw. To przecież Jan Paweł II wezwał amerykański episkopat do okresowego sprawozdania do Watykanu.

W czerwcu 1993 r. wysłał list nakazujący „zero tolerancji dla pedofilii”, w którym jednoznacznie, mocno i wyraziście napisał, że „pedofilia to wielkie przestępstwo”.

 

 

Bezkompromisowość działań Jana Pawła II doceniły amerykańskie media z krytycznie nastawionym do Kościoła Katolickiego pismem „Time” na czele. W grudniu 1994 roku, w apogeum doniesień, artykułów i reportaży o pedofilii szerzącej się w amerykańskich diecezjach, redakcja „Time’a” przyznała Mu tytuł „Człowieka Roku”. Oto uzasadnienie:

„W roku, w którym tak wielu ludzi oglądało upadek wartości moralnych albo próbowało usprawiedliwić złe postępowanie, Papież Jan Paweł II z całą mocą głosił wizję prawego i wzywał świat do jej przyjęcia. Za tę jego niezłomność, czy też bezwzględność – jak powiedzieliby jego krytycy – został ogłoszony Człowiekiem Roku”. – napisała redakcja magazynu „Time” 26 grudnia 1994 roku.

Nazywając go Człowiekiem Roku, w laudacji magazynu „Time” przeczytamy także:

 „Jego moc opiera się na słowie, a nie na mieczu… Jest jednoosobową armią, a jego imperium jest zarówno eteryczne, jak i wszechobecne jak dusza”.

Amerykanie, nawet ateiści i bezkompromisowi przeciwnicy Kościoła, przyznawali, że Jan Paweł II „działa w sprawie pedofilii jednoznacznie i bezkompromisowo”. Ale wróćmy na nasze polskie poletko, w mrok czasów poststalinowskich.

Prawda (brutalna) lat 50. i 60. XX wieku w komunistycznej Polsce

 

Dlaczego biskup Karol Wojtyła nie dawał wiary świadectwom? – to pytanie padło wielokrotnie rok temu w reportażu stacji walczącej o prawdę (nawet „tę bolesną”) i działającą „z najwyższymi standardami dziennikarskimi”.

Kolejne pytanie, które rozbrzmiewało echem w tym reportażu brzmiało: dlaczego biskup krakowski bardziej ufał kościelnym czynnikom i aparatowi niż osobom pokrzywdzonym?

Kilku rozmówców red. M. Gutowskiego wskazuje na ważną rzecz, która wyjaśnia postawę biskupa Wojtyły, późniejszego papieża. Będę posiłkował się słowami George’a Weigela, amerykańskiego pisarza katolickiego i teologa, który napisał najważniejszą (to moja subiektywna ocena) biografii papieża Jana Pawła II „Świadek nadziei”.

 

 

George Weigel podkreśla trudne i bolesne doświadczenia Karola Wojtyły z okresu komunizmu i rozliczne prowokacje służb specjalnych, nie tylko polskich, w stosunku do księży i osób duchownych podlegających jego władzy biskupiej i odpowiedzialności.

Na szczególnych prawach występuje w tym przypadku zagadnienie odpowiedzialności. Jest ona istotna i najważniejsza. Biskup Karol Wojtyła miał głęboko zakodowaną reakcję wiernej i lojalnej obrony księży przed atakami płynącymi z zewnątrz:

Papież pochodził z Polski, kraju naznaczonego represjami wobec kapłanów. Sam tych represji doświadczał i miał świadomość, że kapłani mogą być atakowani i niesłuszne oskarżani o najgorsze rzeczy.

Amerykański teolog i biograf Jana Pawła II zwrócił także uwagę na jeszcze jedną ważną kwestię wpływającą na możliwości odpowiedniej reakcji Jana Pawła II, po roku 1978 na tragizm i horrorystyczny wymiar przestępstw seksualnych w Kościele Katolickim.

Musimy uświadomić sobie i zrozumieć, że Jan Paweł II nie jest w stanie dbać o dyscyplinę 400 tys. księży. To przede wszystkim odpowiedzialność lokalnych biskupów. Rolą papieża nie jest być na kształt dyżurnego w klasie.  – słowa George’a Weigela z reportażu Pauliny Guzik „Szklany dom”.

Teolog wielokrotnie zwraca uwagę na jeszcze jedną kwestię, mianowicie znacznie mniejszą niż dziś znajomość mechanizmów działania sprawców przestępstw seksualnych. 40 i 50 lat temu psychiatrzy i psychologowie wypowiadali się o księżach – sprawcach przestępstw seksualnych na nieletnich, że „da się ich wyleczyć”. Trudno nie było ufać specjalistom w szczególności, gdy biskupom zależało na księżach. Cytat:

„Wiara w te słowa była błędem, ale był to błąd nieumyślny” – podkreśla do dziś prof. George Weigel.

Tu od siebie dodam, że grzech i zło jest złem i grzechem. Postrzeganie takich przestępstw z powodu rzekomej „niewiedzy o wpływie na ofiary”, albo „zawierzenie w tych sprawach specjalistom i psychologom” nie jest wystarczającym argumentem, szczególnie dla biskupów diecezji, którzy niechętnie raportowali o takich sprawach do Watykanu! Nie można relatywizować moralności, chyba że mamy do czynienia z osobami mającymi problemy natury psychicznej. Ale wtedy należy je izolować od zdrowej tkanki społecznej. Kościół naucza o moralności, więc sam powinien być przykładem.

„Troska o dziecko jest pierwszym i podstawowym sprawdzianem stosunku człowieka do człowieka.” – św. Jan Paweł II

Psychologia zajęła się tematem pedofilii dużo wcześniej niż na przełomie lat 80. i 90. XX wieku.  Pedofilia z nazwy pojawia się w psychologii w XIX wieku. Austriacko – niemiecki psychiatra Richard Freiherr von Krafft – Ebing w 1886 r. opublikował „Psychopathia Sexualis”. Naukowiec opisał wyczerpująco jak na owe czasy szereg zaburzeń seksualnych: sadomasochizm, masochizm, homoseksualizm, fetyszyzm i pedofilię (łacińska nazwa: paedophilia erotica).

Źródło: Robert Pastryk / Pixabay.com

Richard Freiherr von Krafft – Ebing definiował ją jako „fakt wyłącznego zainteresowania seksualnego dziećmi w wieku poprzedzającym dojrzewanie płciowe”. Naukowe opracowania na jej temat różnicowały sprawców preferencyjnych (osoby, które odczuwają pociąg seksualny do dzieci) od tych, których czyny pedofilne wynikały z innych uwarunkowań.

W prawie karnym państw europejskich zaostrzenia związane z wykorzystywaniem seksualnym osób niedojrzałych płciowo zaczęły się pojawiać na przełomie XIX i XX wieku. Kontakty płciowe z dziećmi były jednak traktowane tak jak zgwałcenia.

W Polsce przepisy prawne związane z tematem pedofilii zaczęły się pojawiać od roku 1918.

Foto. Pixabay

 

Problem pedofilii szczególnie dostrzegano w USA. Tam na przełomie lat 50. i 60. XX wieku w dochodziło do zjawiska paniki społecznej przed pedofilami. Stąd mamy po dziś dzień rady rodziców dla dzieci, aby nie rozmawiały z nieznajomymi czy nie brały cukierków od pana, co przychodzi na plac zabaw.

Patrząc na powyższe daty, to Kościół Katolicki jako pierwszy pochylił się nad wykorzystywanymi w sposób plugawy dziećmi. Nie zawsze wszystko szło zgodnie z intencjami autorów kodeksów i kar dla przestępców.

I tutaj wbrew krytykom Jana Pawła II twierdzącym, że „jest tylko jeden okres w historii Kościoła, gdy kary za pedofilię zostają radykalnie złagodzone, a […] to okres pontyfikatu Jana Pawła II”, nie są prawdziwe. Dlatego sięgnijmy do historii Kościoła.

 

Z historii Kościoła Katolickiego. Rzecz o tropieniu pedofilii

 

Warto trochę poszperać w książkach i kronikach, nie tylko kościelnych, aby znaleźć sporo konkretów na temat zagadnienia pedofilii (nazywanej wówczas inaczej) i samego prawodawstwa kościelnego.

Pierwsza kościelna kodyfikacja na ten temat to Synod Nablusie i ogłoszenie nowych kanonów w styczniu 1120 roku. Powstały w wyniku prac synodu kodeks był bardzo surowy, jeśli chodzi o nadużycia seksualne. W kanonach od 8. do 11. opisano kary za sodomię. Było to novum w prawie średniowiecznym. Zgodnie z kanonem 8., dorosły sodomita, „tam faciens quam paciens” (zarówno strona aktywna jak i bierna), powinien zostać spalony na stosie. Jeśli stroną bierną jest dziecko lub osoba starsza, to w kanonie 9. czytamy, że

„należy spalić tylko napastnika i wystarczy, aby osoba zniewolona tylko pokutowała”, ponieważ wiedziano, że „zgrzeszyła wbrew swojej woli”.

 

Fot. Pixabay

W przypadku pedofilii kodeks nie przewidywał żadnej taryfy ulgowej, czyn nie podlegał wybaczeniu. Ksiądz lub zakonnik, który dopuścił się takiego przestępstwa natychmiastowo był wydalany ze stanu duchownego i sądzony jak świecki. Trafiał na stos.

Kolejną regulacją prawną, tym razem już dla całego Kościoła Katolickiego były Sobory Laterańskie (I. 1123, II. 1139, III. 1179, IV. 1215 i V. 1512 – 1517). W skrócie ich dekrety, które w większości trafiły do zbioru prawa kościelnego, zakazywały duchownym wszelkiej aktywności seksualnej ze szczególnie ciężkimi karami za „sodomię”, do której zaliczano wówczas także pedofilię. Również karą było wydalenie ze stanu duchownego i kara zgodnie ze zwyczajami miejscowymi, najczęściej kara śmierci.

Sobór Trydencki (1545 – 1563) również szedł linią wcześniejszych koncyliów. Duchownych, którym udowodniono ohydne (ale nienazwane) przestępstw przeciwko naturze (a więc i pedofilię) należało zdegradować, pozbawić wszelkich tytułów, wydalić ze stanu duchownego i przekazać władzom świeckim. To oznaczało karę śmierci.

Tutaj jedna uwaga i rzecz o zawodnym „czynniku ludzkim”, który dąży ku złemu i grzechowi. Tak twierdzi chociażby autorka krańcowo różnie ocenianej książki „The Corrupter of Boys” Dyan Elliott:

„Faktyczny zakaz nazywania grzechu działał jak ukryte zezwolenie dla władz kościelnych na całkowite ignorowanie go. Gdy podczas Soboru Laterańskiego III ostatecznie zakazano duchownym sodomii, cała dwuznaczność zawarta w eufemizmie „grzech, którego nie wypada nazywać” stała na przeszkodzie jakiemukolwiek znaczącemu ściganiu przestępstw. Mimo to rosnący rozdźwięk pomiędzy zakazem a milczącym przyzwoleniem nie pozostał niezauważony. Angielscy lollardowie wyraźnie zakwestionowali tabu wokół stosowania terminu „sodomia”, dostrzegając bezpośredni związek między werbalnym tłumieniem a zgodą na skryte wykorzystywanie”.

Fot. congerdesign (CC0, Pixabay.com)

W następstwie reform trydenckich umocniono rolę inkwizycji w zwalczaniu zjawiska. Kary za pedofilię były tak surowe, że w wielu dokumentach historycznych i kronikach natrafimy na opisy, że sprawcy sami potrafili stawić się dobrowolnie przed sądem kościelnym, aby ubiec trybunał inkwizycyjny przed pojawieniem się w mieście.

Od czasów Piusa IX zrezygnowano z praktyki wydawania duchownych w ręce świeckie, ale podtrzymano obowiązkowe wydalenie ze stanu duchownego.

„Kodeks prawa kanonicznego” Benedykta XV z 1917 roku mówi wprost o „obowiązkowej suspensie, obłożeniu infamią, pozbawieniu godności i sprawiedliwych karach”, z wydaleniem ze stanu duchownego włącznie:

w kanonie 1 395 przeczytamy, że „za wykroczenie przeciwko szóstemu przykazaniu Dekalogu z osobą małoletnią powinno być karane sprawiedliwymi karami, włączając w to wydalenie ze stanu duchownego”.

Wśród kar wymieniono zawieszenie w obowiązkach, obłożenie infamią, pozbawienie urzędu, beneficjum, godności i funkcji.

Następny dokument to datowany na rok 1922 „Crimen Sollicitationis” / „O przestępstwie nagabywania”, w którym nakazano przekazywanie spraw najcięższej wagi (w tym pedofilii) do Świętej Kongregacji Świętego Oficjum. Ten dokument wydany przez Święte Oficjum (dawna nazwa Kongregacji Nauki Wiary) został potwierdzony przez papieża Jana XXIII w roku 1962.

Buty Jana Pawła II

 

Instrukcja omawia postępowanie w razie podejrzenia, że w trakcie spowiedzi duchowny dopuścił się namawiania penitenta do popełnienia grzechu przeciwko VI przykazaniu „nie cudzołóż” (inaczej solicytacji). Specjalne procedury biorą pod uwagę tajemnicę spowiedzi, czyli obowiązek zachowania milczenia przez księdza na temat tego, co usłyszał w trakcie spowiedzi.

Dlatego instrukcja nakazywała zachowanie szczególnej poufności w trakcie dochodzenia. Pod groźbą kościelnej klątwy (ekskomuniki) trwał obowiązek milczenia przez osoby biorące w nim udział. Nakaz ten dotyczył również osoby składającej skargę oraz świadków.

W oparciu o ten dokument podnosił się wielokrotnie zarzut, że „istniał dokument, który nakazywał milczeć hierarchom i biskupom, aby sytuacje na temat przestępstw seksualnych księży nie wychodziły na światło dzienne”.

I tutaj dochodzimy do kuriozum ataków na Jana Pawła II, że „we wcześniejszych wiekach Kościół sprawców gwałtów dzieci i uwodzeń nieletnich traktował surowo, zaś za czasów pontyfikatu Jana Pawła II im pobłażano”.

To historyczne repetytorium przedstawiłem i muszę je opatrzeć jednym komentarzem: z respektowaniem i stosowaniem szerokiego wachlarza kar dla przestępców seksualnych na przestrzeni wieków w Kościele Katolickim nie było najlepiej.

Zaczęło się to zmieniać, kiedy papieżem został Jan Paweł II. I zacznę od

Zmiany w „Crimen Sollicitationis” / „O przestępstwie nagabywania”

Instrukcja, którą wspomniałem, obowiązywała do roku 2001, kiedy nowe przepisy listem apostolskim wprowadził Jana Pawła II. Ten list został później uzupełniony jeszcze przez ówczesnego prefekta Kongregacji Nauki Wiary kardynała Józefa Ratzingera.

W dokumencie określone zostały szczegółowo przewinienia podlegające rozpatrzeniu właśnie przez Kongregację Nauki Wiary. Wymieniono także szczegółowo grzechy przeciwko VI przykazaniu, w tym współżycie z osobą poniżej 18. roku życia. W przepisach nie pojawia się już nakaz milczenia, znajduje się tam natomiast informacja o tym, że owe sprawy objęte są tajemnicą papieską, a zatem dokumenty z postępowań nie podlegają ujawnieniu.

Ta tajemnica została zniesiona w grudniu 2019 roku przez papieża Franciszka, z adnotacją, że „nie można wymagać ani od osoby pokrzywdzonej, ani od świadków, składania obietnicy o milczeniu”.

 

Jan Paweł II
Domena Pobliczna/ autor Rob Croes (ANEFO)

Unikalna zmiana w stosowaniu i egzekwowaniu prawa kościelnego

Jan Paweł II ogłosił „Kodeks prawa kanonicznego” 25 stycznia 1983 roku, który zastąpił poprzedni dokument z 1917 roku, przyjęty za czasów Benedykta XV. Wcześniej dewiacja pedofilii była opisana w ramach kanonu 1 395 § 2, w dziale „Przestępstwa przeciwko specjalnym obowiązkom”. Przepis brzmiał następująco:

„Duchowny, który w inny sposób wykroczył przeciwko szóstemu przykazaniu Dekalogu, jeśli jest to połączone z użyciem przymusu lub gróźb, albo publicznie lub z osobą małoletnią poniżej lat szesnastu, powinien być ukarany sprawiedliwymi karami, nie wyłączając w razie potrzeby wydalenia ze stanu duchownego”.

W nowym Kodeksie, który powstał za czasów Jana Pawła II, brzmienie kanonu 1 395 pozostało takie samo i należał on do tego samego działu. Ale ważne są jego kolejne modyfikacje! Po noweli kodeksu ów kanon przeniesiony został do działu „Przestępstwa przeciwko życiu, godności i wolności człowieka” i znajdziemy go pod numerem 1 398, gdzie przeczytamy:

„Pozbawieniem urzędu i innymi sprawiedliwymi karami, nie wyłączając wydalenia ze stanu duchownego, jeżeli na to wskazuje dany przypadek, powinien być ukarany duchowny:

 – który popełnił przestępstwo przeciwko szóstemu przykazaniu Dekalogu z małoletnim lub z osobą, która na stałe używa rozumu tylko w ograniczonym zakresie, lub z osobą, której prawo przyznaje taką samą ochronę;

– który uwodzi albo nakłania małoletniego albo osobę, która na stałe używa rozumu tylko w ograniczonym zakresie, albo osobę, której prawo przyznaje taką samą ochronę, do ukazywania się w sposób pornograficzny lub do uczestniczenia w rzeczywistych bądź symulowanych przedstawieniach pornograficznych”.

Duchowny popełniający przestępstwa, o których mowa winien być ukarany odpowiednio do wagi przestępstwa, nie wyłączając wydalenia lub pozbawienia urzędu. Przypomnę, że podstawowym aktem prawnym w Polsce, który określa kary za pedofilię, jest „Kodeks karny” i Art. 200, który przewiduje karę od 2 do 12 lat pozbawienia wolności za obcowanie seksualne z osobą poniżej 15. roku życia.  Jan Paweł II podniósł ten wiek w „Kodeksie prawa kanonicznego” do 18 lat, o czym za chwilę.

„Pedofilia to jedno z najcięższych przestępstw” – św. Jan Paweł II

 

 

 

„Nie trzeba nawet dodawać, że nakazywał postępować jak najsurowiej wobec winnych pedofilii we własnych szeregach” – pisał po śmierci Jana Pawła II „Der Spiegel”

 

Św. Jan Paweł II uznał kategorycznie i nazwał pedofilię „jednym z najcięższych przestępstw”. I tutaj dochodzimy do kolejnego dokumentu, który wszedł w życie za jego pontyfikatu. To wydany w roku 2001 „Sacramentorum sanctitatis tutela” – „Ochrona świętości sakramentów” wedle którego „krzywdę popełnioną dziecku w sferze seksualnej uznano za jedno z najcięższych przestępstw kościelnych”.

W dokumencie wiek zabroniony wynosi już 18 lat, a nie jak poprzednio 16. Po wprowadzonych zmianach czytamy w dokumentach kościelnych, że:

1. Najcięższymi przestępstwami przeciw obyczajom, które osądza tylko Kongregacja Nauki Wiary, są: przestępstwo przeciw szóstemu przykazaniu Dekalogu, popełnione przez duchownego z nieletnim poniżej osiemnastego roku życia; w tym numerze zrównana jest z nieletnim osoba, która trwale jest niezdolna posługiwać się rozumem; nabywanie albo przechowywanie, lub rozpowszechnianie w celach lubieżnych materiałów pornograficznych, przedstawiających nieletnich poniżej czternastego roku życia, przez duchownego – w jakikolwiek sposób i za pomocą jakiegokolwiek urządzenia.

2. Duchowny popełniający przestępstwa, o których mowa w § 1, winien być ukarany odpowiednio do wagi przestępstwa, nie wyłączając wydalenia lub pozbawienia urzędu.

Po zmianach wprowadzonych za Jana Pawła II wszystkie przypadki wykorzysywania seksualnego nieletnich podlegają prawodawstwu Watykanu i muszą być zgłaszane do Kongregacji Nauki Wiary. Jak czytamy:

„Jeśli ordynariusz lub hierarcha otrzyma wiadomość, przynajmniej prawdopodobną, o popełnieniu przestępstwa zastrzeżonego, po przeprowadzeniu badania wstępnego winien powiadomić o tym Kongregację Nauki Wiary, która z wyjątkiem ewentualnego zastrzeżenia dla siebie sprawy (z powodu szczególnych okoliczności) wskazuje ordynariuszowi lub hierarsze sposób postępowania”.

Decyzja ta dowodzi wprost, że Jan Paweł II zdawał sobie sprawę z powagi i z globalnej skali charakteru kryzysu w Kościele Katolickim spowodowanym wykorzystaniem seksualnym dzieci i młodzieży.

Przyjęto normę „zero tolerancji”, a potwierdzenie oskarżeń miało skutkować usuwaniem ze stanu duchownego. To był moment przełomowy.

Bazylika św. Piotra, Watykan, fot. Radomil (CC-BY-SA-3.0) Wikimedia Commons

 

W tamtym czasie Jan Paweł II skierował do Kongregacji Nauki Wiary, kierowaną przez kardynała Josepha Ratzingera, prałata Charlesa Sciclunę. Maltański kapłan stał się słynnym z powodu niezłomnego tropienia pedofilii. Jako promotor sprawiedliwości kierował oczyszczaniem Kościoła i wykrywaniem sprawców przestępstw seksualnych.

13 listopada 2018 papież Franciszek powołał go na stanowisko sekretarza pomocniczego Kongregacji Nauki Wiary. Każdy kto twierdzi, że w kodeksie prawa kanonicznego, wprowadzonym dokładnie 40 lat temu, za pontyfikatu Jana Pawła II, „pedofilia została przeniesiona z grupy przestępstw najcięższych do pospolitych” manipuluje i rażąco mija się z prawdą!

Inną sprawą jest to, że według kwerendy z 2019 roku, przeprowadzonej przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego, spośród 270 zakończonych już w Polsce procesów kanonicznych dotyczących przestępstwa wykorzystywania seksualnego małoletnich przez osoby duchowne (lata 1990 – 2018) tylko 25,2 proc. spraw zakończyło się wydaleniem ze stanu duchownego. I tym powinien zająć się Konferencja Episkopatu Polski.

Pułapki czasów i na skrzyżowaniu dziejowych wyzwań

Wróćmy jednak do osoby św. Jana Pawła II. Jako biskup krakowski Karol Wojtyła żył jeszcze w czasach, o których nie chce się pamiętać, a reportażyści stacji działającej „z najwyższymi standardami dziennikarskimi” nie ukazują młodym widzom tła i specyfiki lat komuny w Polsce.

Gdynia, 17.12.1970 r. / Fot. Edmund Pelpliński / Wikimedia Commons

W czasie walki systemu z Kościołem Katolickim późniejszy papież Jan Paweł II był między przysłowiowym młotem a kowadłem. Trudnym w tamtych czasach było mówienie czegoś demoralizującego na księży i osoby duchowne, bez osłabiania ducha narodu i wywołania zgorszenia społecznego.

Czy można było pozwolić na pęknięcie monolitu Kościoła, który jawił się jako bastion przeciw zniewoleniu i komunizmowi? Moim zdaniem absolutnie nie! Nawet jeśli wiedział o kilku sprawach, to załatwienie ich w inny sposób absolutnie nie mogło być celowe.

W czasie pontyfikatu Jan Paweł II musiał mieć bardzo dużo wątpliwości odnośnie do poczynań biskupów, kiedy stanowczo zdecydował, że rozstrzygający głos w osądzaniu spraw zawiązanych z wykorzystywaniem seksualnym młodocianych i dzieci ma Stolica Apostolska. O czym już wspominałem.

Przekazanie tych spraw pod bezpośredni nadzór Kongregacji Nauki Wiary było ze strony Jana Pawła II wielkim dowodem nieufności co do zdolności episkopatów w zakresie właściwych i szybkich działań w przypadkach pedofilii i wykorzystywania dzieci.

„Wypaczone pojęcia wolności, rozumianej jako niczym nieograniczona samowola, nadal zagrażają demokracji i wolnym społeczeństwom.” – słowa św. Jana Pawła II z „Autobiografii”.

 

Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Obserwuję od kilku dni internetowe fora, gdzie pełno obelg, wyzwisk, gróźb karalnych i totalny brak szacunku dla siebie nawzajem. Nazwać owe fora kloaką czy szambem to wysoce wyszukany komplement.

Czyżby wielu komentujących należało do ogromnego grona fanów komunistycznej SB (jeśli członkowie rodzin, to niechętnie, ale zrozumiem), które tworzyło nową rzeczywistość pod dyktat komunistycznej Moskwy niszcząc jak tsunami polskie autorytety.

Ktoś powie bzdury! Jeśli tak, to co z uwięzieniem błogosławionego Stefana kardynała Wyszyńskiego, prześladowania i zamordowanie błogosławionego ks. Jerzego Popiełuszki, uśmiercenia przez nieznanych sprawców wielu księży, w tym zamordowanego pół roku (sic!) po obradach „okrągłego stołu” księdza Sylwestra Zycha?!

Czy ktoś jeszcze pamięta księdza Romana Kotlarza, niezłomnego kapelana i uczestnika protestu robotników w 1976 roku, nazywanych „wydarzeniami radomskimi”. To kolejny duchowny prześladowany, nękany, kłamliwie pomawiany, wreszcie brutalnie pobity i torturowany przez oprawców Służby Bezpieczeństwa, w których wyniku zmarł.

Fot. domena publiczna

Częstą praktyką stosowaną przez Wydział IV było kuszenie księży i biskupów poprzez podstawionych agentów i agentki, a oni – absolutnie ich nie usprawiedliwiam – wpadali w te zastawione sidła i do końca swoich dni chodzili na smyczy esbeckiej. Nie o wszystkim wiemy, bo do dziś większość praktyk SB nie jest jawna.

Na temat sposobu działań SB mogą wypowiedzieć się liczni artyści, dziennikarze, pracownicy naukowi i prawnicy, którzy także poddawani byli tym machinacjom i podpisywali papiery na samych siebie.

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio WNET

Z tych też powodów, z całego serca wspierałem ze wszystkich sił księdza Tadeusza Isakowicza – Zaleskiego, który przez ponad trzy dekady nawoływał (często na puszczy, często lżony i poniżany) polski Kościół Katolicki by wreszcie oczyścił się i ujawnił w pełnej rozciągłości agenturalną przeszłość pewnej części kleru z czasów komunistycznych.

Często to powtarzam i zrobię to raz jeszcze! Polski Kościół ewidentnie nie jest w stanie podołać moralnemu i historycznemu zadaniu przecięcia agenturalnego węzła gordyjskiego.

Wiemy, że abp. Leszek Głódź był informatorem SB. Wielu innych wysokich rangą biskupów także. Ś. p. Ksiądz Tadeusz Isakowicz – Zalewski dostrzegał ważną nić, która łączy wiele patologicznych spraw.

Nieustraszenie twierdzi, że skutkiem nieprzeprowadzenia lustracji w polskim Kościele Katolickim są panoszące się lobby homoseksualne i ukrywanie pedofilii.

W emitowanym w stacji TVN rok temu materiale red. M. Gutowskiego, który – nie tylko dla mnie, na szczęście! – był tylko słabą, pseudo – reporterską mową prokuratorską, zabrakło obok wielu rzeczy przede wszystkim tła historycznego. Zabrakło interpretacji do przeszłości PRL – u z agenturą SB i z nawiązaniem do teraźniejszości, także systemu polskiego sądownictwa A.D. 2025 roku.

Mimo upływu lat ciągle tajni agenci, teczki, szantaże i wymuszenia wiszą nad Polską świecką i kościelną.

„Potrzeba nieustannej odnowy umysłów i serc, aby przepełniała je miłość i sprawiedliwość, uczciwość i ofiarność, szacunek dla innych i troska o dobro wspólne, szczególnie o to dobro, jakim jest wolna Ojczyzna.” – Jan Paweł II w początkach swojego pontyfikatu.

 

fot. Wikipedia.
Milicja katuje ludzi na ulicy Kochanowskiego.

 

Od lat głoszę smutną tezę, że wszystkie stany i grupy zawodowe w Polsce, z ich wieloma autorytetami i liderami skąpane są w agenturze! To efekt sowieckiego zniewolenia i grubej linii (niektórzy mówią i piszą o „kresce” / „linii”) premiera Mazowieckiego spoza (?) układu komunistycznego.

Tego jednak stacja TVN już nie pokazała, ponieważ musiałaby powrócić do swoich korzeni i „ojców założycieli” nieżyjących już panów Waltera i Wejherta.

Brak lustracji, która byłaby oczyszczeniem, skutkuje i skutkować będzie tego typu newsami, reportażami i artykułami, jak chociażby o św. Janie Pawle II. Teczki SB widział między innymi Adam Michnik, który jednak powiedział o Janie Pawle II ważne słowa:

Jan Paweł II to jedna z najwybitniejszych postaci życia publicznego w polskiej historii XX wieku. Nie ma ludzi, którzy nie popełniają błędów, są wykuci z jednej skały i święci w każdym wymiarze. Ja staram się myśleć o całym dorobku i życiu Jana Pawła II.

I jeżeli przyjąć, że w tej sprawie on pobłądził, to nie może to unieważniać wszystkich jego dokonań. Zbyt wiele mu zawdzięczam i jestem zdania, że zbyt wiele zawdzięcza mu Polska, żeby sprowadzać jego pontyfikat do tego jednego wątku. Choć jednocześnie uznaję, że spoczywa na nim, jako zwierzchniku Kościoła, część odpowiedzialności za te straszne błędy i ohydne zdarzenia.

Napiszę rzecz, która wielu może się nie spodobać. Mając do wyboru wygranie wolności dla Polski i połowy Europy, a uganianie się za kilkoma księżmi obarczonymi nietypowymi skłonnościami (których nazywam dewiantami i przestępcami seksualnymi), św. Jan Paweł II wybrał sprawę o znacznej większej skali i ciężarze, bo ofiarował połowie Europy wolność. Bowiem dał nam Polakom poczucie dumy, jedność i wspólnotowość.

Tylko co my sami z tymi wartościami zrobiliśmy? Co z nimi robimy?!!! Pytam polityków, duchownych, artystów, dziennikarzy i zwykłych Kowalskich opluwających pod przykrywką internetu sprzed monitora komputerów innych Kowalskich – Polaków. Pytam nas wszystkich!

Dziś wszyscy z zadziwiającą gorliwością dokonują teraz bezzwłocznych sądów kategorycznych. Dzieje się to w przestrzeni publicznej, na forach internetowych w sposób bezrefleksyjny i bezkrytyczny. Jesteśmy świadkami sądów kapturowych. Oby to nie obróciło się przeciwko samym „sędziom”.

Fot. Silar / Wikimedia Commons

W latach wyborów parlamentarnych pojawiają się cyklicznie materiały (teraz po raz kolejny), które uderzają w Kościół Katolicki. Czyżby „stary system” kombinował teraz w inny sposób jakby tu ograć Polaków? 

Reportaż red. M. Gutowskiego, który dzisiaj z odrazą przypominam, wpisał się w szerszy proces grillowania Zjednoczonej Prawicy przez „nowoczesne, europejskie siły”.  Wiemy już, że walka o praworządność i demokrację to tylko licha ściema.

Wiemy już, że w Brukseli można kupić dowolną rezolucję albo odpowiednią ustawę. W tak chorym i kłamliwym kształcie Unia Europejska nie przetrwa, choćby premier Donald Tusk i cała Koalicja 15 października / 13 grudnia podpierali lichymi barkami walący się budynek.

Patrząc na boje polityczne w naszym kraju, które po roku wyborczym 2024 jeszcze bardziej przybrały na sile, można odnieść wrażenie, że zarzuty wobec Jana Pawła II tak naprawdę zeszły na drugi plan. Celem była (jest!) jak zwykle – NIESTETY! – polityka i nadchodzące wybory, tym razem prezydenckie

A zasługi papieża Polaka, jak były, tak są i będą niezaprzeczalne dla naszej wolności od komunizmu i radzieckiego knuta.

Pytania z dysonansem poznawczym 

Fot. CC0, Pixabay

 

Mimo pięćdziesiątki na karku nie rozumiem pewnej rzeczy. A dzieje się tak, gdy przyglądam się ostatnim dyskusjom na rzeczony temat. Oto, kiedy ktoś broni polskiej kultury, religii, ludzi zasłużonych dla naszej wolności, a nawet świętego, od którego zaczęła się nowa era Polski w cywilizowanym świecie, to pada od razu zarzut, że „ktoś chce coś ugrać politycznie”.

Natomiast jeżeli ktoś niszczy uznane autorytety i idee, to wtedy szuka sprawiedliwości (sic!). Pachnie brzydko coraz bardziej hipokryzją.

My Polacy jesteśmy rzeczywiście dziwnym narodem. Narodem cudacznym wręcz! Potrafimy po mistrzowsku niszczyć swój wizerunek, zohydzać symbole i niszczyć bohaterów na oczach świata. Z zaświatów marszałek Józef Piłsudski krzywi się, że niestety prawie sto lat temu… miał rację, wieszcząc permanentne ciężkie czasy:

„Polskę być może czekają i ciężkie przeżycia. Podczas kryzysów – powtarzam – strzeżcie się agentur. Idźcie swoją drogą, służąc jedynie Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym”.

Najpierw był Lech Wałęsa, który dla mnie osobiście dokonał rzeczy wielkich. I gdyby przyznał się do chwil słabości, ludzkiego strachu i porzucił brzemię monstrualnego ego, to do tej pory byłby wielki. Teraz do kruszarki „pełnej najwyższych standardów” stacja telewizyjna wrzuca od kilku lat św. Jana Pawła II. A kto później? Może Tadeusz Kościuszko? Przy biogramie innego bohatera Polski i Stanów Zjednoczonych Kazimierza Pułaskiego już się majstruje. Toczą się, na razie nieśmiałe, dyskusje na temat „Jego prawdziwego gender”.

Jedno jest pewne! Pedofilię trzeba zwalczać i to nie tylko w gronie duchownych, ale i wśród artystów, posłów, celebrytów, działaczy LGBT. Nikogo z tych bandytów nie wolno chronić, czy to prominentnych działaczy związanych z Platformą Obywatelską (ostatni dramat z samobójczą śmiercią syna posłanki PO), czy jakąkolwiek inną, bywalców – lubieżników „Zatoki Sztuki” w Sopocie, czy biskupów i księży. NIKOGO!!!

Podczas jednej z wizyt w Polsce św. Jan Paweł II mówił do nas Polaków, właściwie wykrzyczał to:

„Przestańcie mi bić brawo! Zacznijcie mnie w końcu słuchać!”

Na koniec przestrzegam przed wędrówką do królestwa absurdu. Bardzo łatwo jest także i dziś zażyć tabletkę Multi – Binga. Z jeszcze większą łatwością jednak przychodzi człowiekowi zrobienie absolutnie wszystkiego z drugim człowiekiem.

 Tomasz Wybranowski

P.S.

Premiera filmu Mariusza Pilisa „21:37” w tym szczególnym dniu nie jest przypadkowa. Film ukazuje wpływ śmierci papieża na losy zwykłych ludzi, co odzwierciedla jego duchowe dziedzictwo.

Jan Paweł II nie tylko zmienił historię Kościoła, ale i wpłynął na sumienia milionów wiernych, budząc w nich świadomość odpowiedzialności za moralną czystość wspólnoty wierzących.

Dwadzieścia lat po śmierci Jana Pawła II jego dziedzictwo pozostaje żywe. Był pierwszym papieżem, który odważył się wypalać grzech pedofilii z wnętrza Kościoła. Choć jego działania były trudne i spotykały się z oporem, to właśnie on stworzył fundamenty pod dalsze reformy. W obliczu tej rocznicy warto pamiętać nie tylko o jego świętości, ale i o jego determinacji w obronie najmniejszych i najsłabszych – tych, których Kościół miał chronić, a nie krzywdzić.

 

Polska na Rozdrożu: jak Unia Europejska przeobraża naszą przyszłość. Prawny chaos w Polsce, gdy sędziowie tworzą prawo!

Transformacja Unii Europejskiej nie jest już jedynie abstrakcyjnym, teoretycznym scenariuszem! To rzeczywisty, nieubłagany proces, który rozgrywa się na naszych oczach. Coraz większa centralizacja władzy, silniejsze dążenie do ograniczenia konkurencyjności, eliminowanie niezależnych mediów i wzmacnianie aparatu kontroli społecznej to nie kalki wspomnień z komunistycznego Związku Radzieckiego i zza dawnej "żelaznej kurtyny" czy wizje przyszłości, ale mechanizmy, które są już wdrażane. Przemiany te, choć na pozór subtelne, prowadzą nas w stronę erozji fundamentów, na których opierała się zjednoczona Europa na judeo -chrześcijańskich korzeniach.

Transformacja Unii Europejskiej to nie teoretyczny scenariusz, ale realny proces.

 Stopniowe załamanie kontraktu społecznego i konieczność stosowania narzędzi przymusu doprowadzą do całkowitego podporządkowania obywateli. Jeśli nie zaczniemy działać, to powiemy… Żegnaj, Polsko!

Ciekawe, kiedy dojrzeje w nas świadomość, że aż w ciągu ostatnich lat zdarzyło się aż pięć bardziej niż krytycznych okoliczności, które doprowadziły do obecnego zatrważającego i tragicznego stanu systemu prawnego w Polsce. To dzieje się w całej Unii Europejskiej, ale Polska obrywa najwięcej…

W polskiej debacie publicznej, na forum parlamentu czy mediów nikt nie zastanawia się i nie dyskutuje na temat w jaki sposób doszło do tego, że prawo zamiast być pewnym fundamentem sprawiedliwości, stało się narzędziem do ochrony układów i betonowania wpływów kosztem maluczkich obywateli?!

Tomasz Wybranowski



 

Pierwsza teza powinna już zatrważać – polski system sądowniczo-prawny po 1989 roku pozostał całkowicie nietknięty.

Nie był to przypadek, ale świadoma gwarancja dla post-PRL-owskich sitw, od tajnych służb po aktywistów, polityków i ich zstępnych po polskim okrągłym stole stała się faktem! W ten sposób zabetonowano systemowe pasożytowanie na państwowym majątku i publicznych pieniądzach, czerpiąc zyski z szemranych układów, prywatyzacji podsycanych “opiniami zagranicznych fachowców i audytorów”, kombinacji, oszustw i matactw w świetle reflektorów aż po tragifarsę trzymania Polski na krótkiej smyczy zagranicznych interesów.

Profesor Antoni Dudek w swojej książce „Reglamentowana rewolucja” opisuje, jak to elity PRL, zamiast ponieść odpowiedzialność za swoją działalność, płynnie przeszły do III RP, zabezpieczając swoje wpływy. Profesor Dudek podkreśla również, że komunistyczne elity skutecznie wykorzystały swoją przewagę organizacyjną i ekonomiczną:

Dzięki wcześniejszemu przygotowaniu i dostępowi do zasobów państwowych nomenklatura PRL była w stanie przejąć kontrolę nad kluczowymi sektorami gospodarki, przekształcając się w nową elitę biznesową.”

Powtórzę z naciskiem, że okrągły stół stał się narzędziem, które umożliwiło niesprawiedliwą transformację:

„Porozumienia Okrągłego Stołu stworzyły podwaliny pod system, w którym dotychczasowi funkcjonariusze państwa komunistycznego mogli nie tylko uniknąć rozliczeń, ale również odnaleźć się w nowych realiach, często na kluczowych pozycjach.”

Zgadza się z tym prof. Andrzej Zybertowicz, który od ponad 30 lat pisze I mawia, że 

Nie było dekomunizacji, była ciągłość państwa”,

Andrzej Zybertowicz zwraca uwagę, że brak rozliczenia PRL-owskich kadr spowodował, iż „nowa” Polska wciąż tkwi w starych układach”. W 1992 roku podczas próby lustracji wybuchła tzw. “noc teczek”, co pokazało, jak bardzo wpływowe grupy dążyły do ukrycia swoich powiązań z systemem komunistycznym.

W nocy z 4 na 5 czerwca 1992 roku rząd premiera Jana Olszewskiego został odwołany po ujawnieniu przez ministra spraw wewnętrznych, Antoniego Macierewicza listy osób publicznych zarejestrowanych jako tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa. W trakcie narady u prezydenta Lecha Wałęsy, mającej na celu ustalenie strategii odwołania rządu, Donald Tusk, ówczesny lider Kongresu Liberalno-Demokratycznego, zwrócił się do zebranych słowami: „Panowie, policzmy głosy”.

Scena ta została uwieczniona w filmie dokumentalnym „Nocna zmiana” z 1994 roku, który przedstawia kulisy tych wydarzeń. Film zawiera materiały archiwalne, w tym wspomnianą naradę, podczas której zapadła decyzja o odwołaniu rządu Jana Olszewskiego.

Poniżej fragment filmu „Nocna zmiana”, ukazujący moment, w którym Donald Tusk wypowiada słowa: „Panowie, policzmy głosy”.

 

 

Nie rozliczono przeszłości, więc nie można było budować przyszłości na zdrowych zasadach” – dr hab. Sławomir Cenckiewicz.

Polska transformacja była sterowana tak, aby władza realna pozostała w tych samych rękach” – prof. Wojciech Roszkowski.

 

Sądownictwo w całej Europie stało się narzędziem władzy, a nie jej kontrolą.

Po II wojnie światowej w wielu europejskich krajach establishment sędziowski znalazł sposób na przejmowanie coraz większych obszarów decyzyjności, niezależnie od wyborów i demokratycznych procedur. Politycy, nawet kiedy chcieli, to nie mieli szans, bowiem z każdym rokiem sądokracja uzależniała ich od swoich decyzji, tworząc właściwy rząd w cieniu, na pozornie quasi apolitycznym polu, a faktycznie decydującym o wszystkim.

Lord Jonathan Sumption, brytyjski sędzia i historyk, wielokrotnie ostrzegał przed zjawiskiem „sądokracji / judicial overreach”, wskazując, że sędziowie coraz częściej przekraczają swoje kompetencje i zamiast ograniczać się do interpretacji prawa, faktycznie je tworzą.

W swoich wystąpieniach i publikacjach podkreślał, że taka sytuacja prowadzi do osłabienia demokratycznej kontroli nad władzą sądowniczą oraz ograniczenia roli parlamentów jako organów stanowiących prawo. W serii słynnych wykładów zebranych pod zbiorczym tytułem „Reith Lectures”, lord Sumption argumentował, że 

prawo stało się substytutem polityki” oraz, że „nadmierna rola sądów w kształtowaniu polityki publicznej prowadzi do erozji demokracji”.

Wskazał jednoznacznie, że w systemie demokratycznym decyzje o charakterze politycznym powinny pozostawać w gestii wybranych przedstawicieli społeczeństwa, a nie sędziów, którzy 

nie ponoszą odpowiedzialności przed wyborcami. (!!!)

Sumption wielokrotnie krytykował także orzeczenia brytyjskiego Sądu Najwyższego, które – wedle jego oceny – rażąco przekraczały tradycyjne granice władzy sądowniczej. Przykładem kardynalnym był wyrok w sprawie prorogacji parlamentu przez premiera Borisa Johnsona w 2019 roku, kiedy to sąd uznał działanie rządu za niezgodne z prawem. Lord Sumption argumentował, że była to decyzja polityczna, a nie prawna, i że sąd nie powinien wkraczać w ten obszar.

Podobne zarzuty dotyczące sądokracji pojawiają się coraz liczniej także w kontekście Unii Europejskiej. W 2019 roku Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) wydał orzeczenie dotyczące niezależności sądów w Polsce, które – według krytyków – stanowiło próbę ingerencji w suwerenność polskiego systemu prawnego.

 

źródło: domena publiczna

Przypomnę, że ten wyrok odnosił się do reformy sądownictwa w Polsce, a TSUE (siedziba na zdjęciu powyżej) orzekł, że 

„krajowe przepisy dotyczące systemu dyscyplinarnego sędziów muszą być zgodne ze standardami unijnymi”. Decyzja ta została odebrana przez polski rząd jako próba podporządkowania polskiego wymiaru sprawiedliwości organom unijnym i ograniczenia możliwości kształtowania krajowej polityki sądowej.

Podobne napięcia między TSUE a państwami członkowskimi pojawiały się już wcześniej, co skwapliwie i solidarnie media liberalnolewicowe zamiatało nie tyle z gracją, co „na chama” i bezwstydnie pod dywan.

Oto w 2020 roku w Niemczech, tamtejszy Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe wydał wyrok kwestionujący orzeczenie TSUE dotyczące programu skupu obligacji przez Europejski Bank Centralny (EBC). Niemieccy sędziowie uznali, że TSUE przekroczył swoje kompetencje. To tylko jeden z przykładów pokazujący, że spór o granice władzy sądowniczej w Europie nie dotyczy jedynie Polski.

Ale co wolno Niemcom, to Polakom nawet nie wolno o tym pomyśleć!

Lord Sumption wskazuje na konkretnych przykładach, że nadmierna jurydyzacja polityki może prowadzić do alienacji obywateli, którzy tracą wpływ na kluczowe decyzje dotyczące ich życia.

Ową jurydyzację powinniśmy rozumieć, jako rozrost władzy sądowniczej, ergo: sądową ingerencję w politykę i przewagę prawa nad polityką. Mamy więc do czynienia z karygodnym naruszeniem Monteskiuszowskiej zasady trójpodziału władzy. I w kontekście jurydyzacji polega ono na tym, że władza sądownicza zaczyna przejmować i zawłaszczać kompetencje władzy ustawodawczej i wykonawczej.

Zamiast jedynie interpretować prawo, sędziowie podejmują decyzje o charakterze politycznym, które powinny należeć do demokratycznie wybranych organów.

Przejawy tego zjawiska obejmują:

  • tworzenie prawa przez sądy, zamiast jego interpretacji.

  • podważanie decyzji parlamentów i rządów na podstawie szerokiej interpretacji norm prawnych.

  • rozszerzanie kompetencji organów sądowych, np. poprzez orzeczenia, które zmieniają ustalony porządek prawny.

  • podporządkowanie władzy ustawodawczej i wykonawczej sądom międzynarodowym (np. TSUE), co może ograniczać suwerenność państwową.

Krytycy, tacy jak Lord Sumption, wskazują, że taki proces prowadzi do osłabienia demokracji, ponieważ obywatele tracą wpływ na decyzje podejmowane przez niekontrolowaną przez nich władzę sądowniczą. Wzywa do przywrócenia równowagi między władzą ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą, aby demokracja mogła funkcjonować w sposób właściwy.

Zarówno krytyka lorda Sumptiona, oraz kontrowersje wokół orzeczeń TSUE wskazują na szerszy problem rosnącej roli sądów w kształtowaniu polityki oraz na napięcia między suwerennością państw narodowych a kompetencjami organów unijnych.

Trzeba tutaj przywołać nieżyjącego prof. Piotra Winczorka (1943 – 2015), prawnika i profesora Uniwersytetu Warszawskiego, który przez całą swoją karierę naukową wskazywał na istotny dylemat w systemach demokratycznych:

jak zapewnić niezawisłość sędziów, nie odbierając im jednak odpowiedzialności przed społeczeństwem.

Profesor Winczorek podkreślał, że sądownictwo w demokratycznym państwie nie może być absolutnie oderwane od społeczeństwa, ponieważ

sędziowie, choć muszą być niezawiśli, to jednak pełnią swoją rolę w ramach systemu sprawiedliwości, który służy obywatelom.

Niezawisłość sędziów oznaczać ma ich niezależność od wpływów politycznych i innych nacisków, ale nie powinna oznaczać całkowitej niezależności od społeczeństwa, czyli powinni być odpowiedzialni za swoje decyzje przed obywatelami. Oznacza to, że istnieje potrzeba kontroli społecznej nad funkcjonowaniem wymiaru sprawiedliwości, by unikać sytuacji, w których władza sądownicza staje się niekontrolowana i nieodpowiedzialna.

Kontrola społeczna nad sądownictwem nie oznacza ingerencji w orzeczenia sędziów, ale nadzór nad procesami wyboru sędziów, ich oceną i odpowiedzialnością za działania. W tym kontekście profesor Piotr Winczorek podkreślał rolę polskiego parlamentu, który 

ma prawo uchwalać przepisy prawne i ustanawiać procedury, a także organów samorządu sędziowskiego, które powinny dbać o niezależność sędziów, ale również o transparentność i sprawiedliwość w całym systemie.

 

Zasada trójpodziału władzy

Władza sądownicza, mimo swojej niezawisłości, działa w ramach – i trzeba głośno o tym pisać, mówić i krzyczeć we współczesnej Polsce! – JEDNAK (!!!) trójpodziału władzy, który ma na celu wzajemne hamowanie się i kontrolowanie władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej.

Jeśli władza sądownicza jest całkowicie odcięta od jakiejkolwiek formy kontroli społecznej, może to prowadzić do nadużyć władzy, braku transparentności oraz oddalenia sędziów od oczekiwań i potrzeb społeczeństwa.

Ważnym elementem kontroli społecznej nad sądownictwem jest rola i aktywność mediów oraz opinii publicznej, które mogą ścigać nieprawidłowości, ujawniać przypadki niewłaściwego zachowania sędziów i wszelkie niezgodności z prawem.

Piotr Winczorek zaznaczał, że społeczeństwo nie powinno pozostać bierne wobec działań wymiaru sprawiedliwości, ale także podkreślał, że takie działania muszą odbywać się w ramach poszanowania zasad niezawisłości i uczciwości sądów.

 

Przykłady kontroli społecznej nad sądownictwem czy jej zaprzeczenie

Co z wyborem sędziów?

W Polsce, przed reformami sądownictwa wprowadzonymi w ostatnich latach przez PiS i Zjednoczoną Prawicę, to środowisko sędziowskie samo wybierało swoich przedstawicieli do Krajowej Rady Sądownictwa, co (rzekomo – mój dopisek) „zapewniało większą autonomię sądownictwanadzór społeczny”.

Procedury oceny sędziów

W wielu krajach sędziowie są poddawani ocenie efektywności pracy (dla przykładu przez samorządy sędziowskie, organizacje prawnicze), co pozwala zapewnić, że sądy działają zgodnie z oczekiwaniami społecznymi.

Warto pójść dalej i zmieniając fundamenty ustrojowe prawne Polski umożliwić obywatelom wybrać sędziów i prokuratorów!

Prof. Piotr Winczorek wskazywał, że w systemach demokratycznych niezawisłość sądów powinna być równoważona przez szeroką kontrolę społeczną, aby uniknąć odcięcia wymiaru sprawiedliwości od realiów i oczekiwań obywateli.

Chociaż sędziowie muszą być chronieni przed naciskami zewnętrznymi, to jednak zdecydowanie powinni działać w ramach zasady przejrzystości, a ich działania powinny być monitorowane przez społeczeństwo i odpowiednie instytucje, by zapewnić sprawiedliwość i zgodność z normami społecznymi.

W finale tego podrozdziału dwa cytaty:

Sądy muszą działać w ramach prawa stanowionego, a nie ponad nim”, to słowa Alana Dershowitza. Przytoczę jeszcze wypowiedź Antonina Scalii, zmarłego w 2016 jednego z najważniejszych sędziów w historii sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych: Nie ma większego zagrożenia dla demokracji niż sądy, które stają się władzą ustawodawczą”.

Lewicowy marsz przez instytucje – czysta metoda destrukcji

Współczesna XXI – wieczna lewicowość coraz bardziej odchodzi od tradycyjnej i dobrze nam znanej ze szkół (starych i dobrych) definicji skupienia się na ekonomii i klasie społecznej, przesuwając środek ciężkości w stronę progresywnych postulatów dotyczących spraw społecznych i kulturowych.

Lewica XXI wieku mówi o sobie z dumą, że walczy “o równość, inkluzywność i ochronę praw jednostki przed opresją struktur społecznych”. Ja twierdzę, że wymazuje każdy segment starego porządku świata i wartości niezmiennych.

Lewicowy marsz przez instytucje to strategia, która z powodzeniem realizuje swoje cele od ponad już pięciu dekad, a dziś jest bardziej skuteczna niż kiedykolwiek. Współczesny marksizm nie potrzebuje już rewolucji ulicznych, barykad i dramatycznych przewrotów. Wystarczy konsekwentne przejmowanie kluczowych instytucji: sądownictwa, mediów, edukacji oraz korporacji.

Pod hasłami walki z faszyzmem, tak zwaną „mową nienawiści” i obrony praw człowieka dokonuje się dramatyczna rewolucja kulturowa, której celem nie jest równość czy sprawiedliwość, ale całkowita przebudowa społeczeństwa według utopijnych, a zarazem totalitarnych wzorców.

Przemiany te są często przedstawiane jako konieczne i nieuniknione – wszakże sprzeciw wobec nich oznacza etykietę „wroga postępu”.

To właśnie dzięki tym mechanizmom społeczeństwa zmuszane są do akceptowania kolejnych absurdów – od uznawania kilkudziesięciu płci po promocję ideologii gender w szkołach czy seksualizację dzieci. Donald Trump jest wrogiem, bowiem powiedział temu stanowcze nie!

Jednym z najbardziej niebezpiecznych narzędzi tej strategii jest system sprawiedliwości. Sądy, zamiast bronić obywateli przed naruszeniami praw i wolności, coraz częściej służą jako narzędzie ideologicznej inżynierii społecznej.

Przykłady? Liczne procesy, które odwołują się do pokazowych z czasów komunizmu, przeciwko osobom sprzeciwiającym się ideologii LGBT, cenzura niepoprawnych poglądów pod pretekstem walki z „mową nienawiści” czy spektakularne wyroki wymierzone w tych, którzy ośmielili się publicznie powiedzieć, że mężczyzna nie może być kobietą.

Media, te dumne media niegdyś uznawane za czwartą władzę, które strzegły interesy obywateli, stały się tubą propagandową nowej ideologii. Szerzenie jedynej słusznej narracji, niszczenie oponentów społecznych, eliminowanie z przestrzeni publicznej niewygodnych myślicieli – oto metody, które nie mają nic wspólnego z wolnością słowa czy pluralizmem poglądów. Każdy, kto się sprzeciwia, jest momentalnie dehumanizowany, nazywany jest bez pojęcia i śladu historycznej faktografii „faszystą” lub „skrajną prawicą”, a następnie poddawany medialnemu linczowi.

Jeszcze skuteczniej przebiega ofensywa na froncie edukacyjnym. Przejęcie programów nauczania przez aktywistów lewicowych – przykład minister Nowackiej jest jak najbardziej wzorcowy – sprawia, że młode pokolenia nie są już uczone krytycznego myślenia, ale otrzymują gotowe zestawy jedynie słusznych poglądów.

Wmówienie młodzieży, że nauka matematyki może być „rasistowska”, a biologia jest „społecznym konstruktem”, to nic innego jak systematyczna dezinformacja i oszustwa prowadzące do tworzenia pokoleń ludzi odciętych od rzeczywistości i racjonalnych podstaw wiedzy,

Korporacje, kiedyś skupione tylko na pomnażaniu zysków, dzisiaj dołączyły do tego marszu, stając się głównymi sponsorami ideologii progresywnej. Wymuszana poprawność polityczna, obowiązkowe szkolenia z „białego przywileju”, promowanie ideologii gender wśród pracowników, poprawianie historii i dzieł literatury to tylko niektóre z narzędzi stosowanych przez wielki biznes.

Warto też zauważyć, że te same korporacje, które tak chętnie angażują się w „tęczowe” kampanie na Zachodzie, w krajach takich jak Chiny, Iran, Nigeria czy Arabia Saudyjska zdają się tracić zapał do promocji progresywnych idei.

Ostateczny cel tej strategii jest jasny. To całkowite przeobrażenie społeczeństwa, wymazanie tradycyjnych wartości i stworzenie nowego człowieka: bez korzeni, bez tożsamości, bez możliwości buntu i bezsilnego w swojej głupocie rozumienia i pojmowania.

Lewicowy marsz przez instytucje to metoda destrukcji, która nie niszczy budynków, ale fundamenty cywilizacji. A współczesne sądy temu sprzyjają!

 

Wpływ ideologii na współczesne instytucje i edukację

Współczesne zmiany w sferze edukacji, polityki i kultury pokazują, jak ideologie kształtują rzeczywistość, często w sposób, który budzi kontrowersje i sprzeciw zdecydowanej większości społeczeństwa, ale biernego i milczącego ku swojej zagładzie (niestety).

Dostrzec to można zarówno w teorii, jak i w praktycznych decyzjach podejmowanych przez rządy, szczególnie europejskie, oraz instytucje. Przyjrzyjmy się kilku głównym koncepcjom oraz ich autorom, którzy wpłynęli na ten stan rzeczy.

 

Herbert Marcuse i jego „Represyjna tolerancja”

Herbert Marcuse, filozof i socjolog związany z marksistowską Szkołą Frankfurcką, w swoim eseju „Represyjna tolerancja” stwierdził, że 

lewica powinna wykorzystywać instytucje do uciszania konserwatywnych i prawicowych głosów.

Jego zdaniem prawdziwa wolność i równość mogą zostać osiągnięte tylko wtedy, kiedy „dominujące, reakcyjne narracje zostaną zdławione”. Te słowa brzmią niczym credo Feliksa Dzierżyńskiego!

W praktyce możemy to obserwować dziś w wielu krajach, gdzie instytucje akademickie, media oraz korporacje ograniczają debatę publiczną poprzez cenzurę i nakładanie wędzidła stygmatu „mowa nienawiści” na pewne treści oraz eliminację dyskusji na kontrowersyjne tematy.

Znakomitym przykładem uprawiania tego typu polityki może być decyzja duńskich władz z 2021 roku o usunięciu ze szkół podręczników podkreślających binarność płci. To przejaw wpływu ideologii na edukację i prawodawstwo.

Usuwanie tradycyjnych koncepcji płciowych na rzecz nowoczesnych teorii to jeden z przejawów zmian zachodzących na Zachodzie, gdzie idee różnorodności i inkluzywności są wykorzystywane do przekształcenia systemu edukacyjnego.

Antonio Gramsci i podstępna strategia infiltracji

 

Teraz Antonio Gramsci i jego „rewelacje”. Ten włoski filozof marksistowski, tak ukochany przez elity Unii Europejskiej i brukselskiej „śmietanki” uważał, że 

najlepszym sposobem przejęcia władzy nie jest rewolucja, ale infiltracja”.

Jego teoria hegemonii kulturowej zakładała, że kontrola nad społeczeństwem może być osiągnięta poprzez stopniowe przejmowanie instytucji kulturowych: mediów, szkół i uniwersytetów, muzeów i wydawnictw literackich. Ta strategia, stosowana przez dekady, doprowadziła do sytuacji, w której wiele współczesnych instytucji promuje tylko idee „nowe” i skutecznie marginalizuje te konserwatywne i „stare”.

Jordan Peterson, psycholog i publicysta, w swoich analizach wskazuje na zmiany w mechanizmach kontroli społecznej. Twierdzi, że 

dawniej tyrani kontrolowali ludzi siłą, dziś robią to za pomocą ideologii”.

Peterson wskazuje na niebezpieczeństwo narzucania jednolitej narracji przez dominujące instytucje, co prowadzi do ograniczenia wolności myślenia i debaty publicznej.

Na koniec tego rozdziału smutne memento Douglasa Murraya, brytyjskiego pisarza i dziennikarza, który od dawna ostrzega przed stopniowym przejmowaniem zachodnich instytucji przez ideologie lewicowe. Twierdzi, że 

marksizm kulturowy przejmuje Zachód metodą salami – po kawałku”.

Oznacza to, że zmiany nie zachodzą nagle, lecz są wprowadzane stopniowo, co utrudnia opór i pozwala na głębokie przeobrażenie struktur społecznych i kulturowych.

Zebrane przeze mnie cytaty wskazują, że współczesne zmiany w polityce, edukacji i mediach nie są przypadkowe, ale wynikają z długofalowych strategii ideologicznych. Debata na temat ich wpływu jest kluczowa, ponieważ dotyczy podstawowych wartości, takich jak wolność słowa, edukacja i kształtowanie przyszłych pokoleń.

Czy mamy do czynienia z naturalnym rozwojem społecznym, czy też z kontrolowaną transformacją – to pytanie pozostaje otwarte. – Tomasz Wybranowski.

 

Unia Europejska i zaplanowana centralizacja władzy

Transformacja Unii Europejskiej, która zmierza w kierunku centralizacji władzy nie jest przypadkowym procesem, ale wynikiem świadomego projektu, który opiera się na przekonaniu, że scentralizowana, biurokratyczna machina powinna zarządzać wszystkimi aspektami życia, eliminując rolę państw narodowych.  Realizacja tego celu odbywa się poprzez wprowadzanie mechanizmów takich jak chaos prawny, kontrola sądowa oraz narzędzia finansowego, prawnego i medialnego nacisku. W efekcie społeczeństwa mogą nie dostrzegać, jak stopniowo tracą wpływ na swoje państwa.

Orędownikiem głębszej integracji był Jean-Claude Juncker, były przewodniczący Komisji Europejskiej (2014–2019). W swoim orędziu o stanie Unii z roku 2018 roku mówił o „godzinie europejskiej suwerenności”, sugerując, że państwa członkowskie powinny działać bardziej wspólnie, aby sprostać globalnym wyzwaniom.

Juncker argumentował, że tylko zjednoczona Europa może skutecznie stawić czoła takim mocarstwom jak Chiny czy Stany Zjednoczone. To Juncker był autorem „mechanizmu praworządności”.

 

Mechanizm praworządności – gilotyna kontroli nad państwami członkowskimi

Wprowadzenie mechanizmu praworządności w UE trzeba wprost postrzegać jako sposób na podporządkowanie państw niezgadzających się z ideologią Brukseli i jej wolą. Mechanizm ten pozwala na monitorowanie i ocenę – niestety dowolną – przestrzegania zasad praworządności w państwach członkowskich, a w skrajnych przypadkach na zastosowanie sankcji finansowych. Krytycy, których na szczęście przybywa, uważają, że jest to narzędzie wywierania presji na rządy, które nie podążają za głównym nurtem polityki unijnej.

Nigel Farage, brytyjski polityk i jeden z głównych architektów Brexitu, wielokrotnie krytykował biurokrację UE. Podkreślał, co denerwowało salony brukselskie, że 

eurokraci nie są wybierani, a rządzą!

Farage wskazuje na deficyt demokratyczny w strukturach unijnych! Oto bowiem niewybrani przez obywateli urzędnicy mają zbyt dużą władzę, co prowadzi do alienacji społeczeństw od procesów decyzyjnych w UE.

Jednym z najgłośniejszych krytyków centralizacji Unii jest Viktor Orbán, premier Węgier. Twierdzi, że 

Unia Europejska zmienia się w imperium, które chce podporządkować sobie państwa członkowskie.

Orbán ostrzega przed utratą suwerenności narodowej na rzecz ponadnarodowych struktur, twierdząc stanowczo, że decyzje dotyczące poszczególnych krajów powinny być podejmowane przez ich obywateli, a nie przez brukselskich biurokratów.

 

Unieważnianie państwa narodowego na przykładzie Polsce – rzecz o zrewoltowanych sędziach…

 

Czy to naprawdę przypadek, że to właśnie w Polsce toczy się najbardziej brutalna bitwa o niezależność sądownictwa? A może jest w tym coś znacznie głębszego, coś, co ma na celu osłabienie suwerenności Polski, zmniejszanie wpływu obywateli na kształtowanie własnego państwa i tego, co się z nim dzieje!?

Sędziowie, którzy powinni być strażnikami prawa, a także znakomitą i szanowaną częścią politycznych elit, odgrywają niestety kluczową rolę w rozmontowywaniu fundamentów polskiej państwowości. Ich działania zdają się prowadzić nas na smycz Brukseli i globalnych interesów, odcinając Polskę i jej obywateli od jej narodowej tożsamości, kodu kulturowego, ale przede wszystkim decyzyjności.

Nie jest przypadkiem, że to w Polsce, będącej jednym z ostatnich bastionów oporu wobec unijnego centralizmu, toczy się totalna wojna o sądownictwo. Tylko w Polsce wymiar sprawiedliwości stał się polem walki o przyszłość nie tylko państwa, ale i całego narodu.

W tym kontekście nie możemy zapominać o kluczowej roli, jaką odgrywają unijne instytucje, w tym Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej – TSUE. W 2021 roku TSUE nałożył na Polskę gigantyczne kary finansowe za przeprowadzone reformy sądownictwa. To kara, która nie tylko obciążyła polski budżet, ale także pokazała, jak sądy unijne mogą być wykorzystywane jako narzędzie nie nacisku, ale UCISKU politycznego, a nie organ sprawiedliwości. Polska, mimo suwerenności, jest zależna od decyzji zagranicznych ciał i dworów.

Prawo nie jest już wyrazem woli narodu, ale bronią w rękach globalnych elit”, powiedział kiedyś cytowany już Victor Orbán. I trudno się z nim nie zgodzić skoro prawo jest już narzędziem globalnej dominacji, a nie zabezpieczeniem interesów obywateli danego państwa.

Polski system prawny, zamiast być tworzony przez Polaków i dla Polaków, staje się coraz bardziej poddany obcym wpływom i interpretacjom.

Zbigniew Ziobro, były minister sprawiedliwości, przestrzegał, że „Polska nie może pozwolić sobie na to, by o jej prawie decydowali urzędnicy z zagranicy”. Jego słowa mają szczególne znaczenie w kontekście rosnącego wpływu Brukseli i międzynarodowych organizacji na polski system prawny. A przecież to w polskiej tradycji prawnej, sądy powinny być nie tylko niezależne, ale także ściśle związane z interesami narodowymi i z wolą społeczną.

Sędziowie w Polsce walczą nie o niezależność, ale o zachowanie swoich przywilejów” – te słowa Marka Jana Chodakiewicza trafnie ujmują całą istotę sporu.

Zamiast dążyć do usprawnienia systemu i jego rzeczywistej niezależności, część środowiska sędziowskiego koncentruje się na utrzymaniu swojego statusu, przywilejów i wpływów. Gdyby sędziowie naprawdę walczyli o niezależność, powinni zrezygnować z roli politycznych marionetek, które manipulują systemem prawnym na korzyść globalnych interesów. Zamiast tego, opór wobec reform, które miały na celu usprawnienie polskiego wymiaru sprawiedliwości, staje się polem do walki o osobiste przywileje i polityczne wpływy.

Bez realnej reakcji i czynnego oporu Polska może stać się jedynie wspomnieniem w podręcznikach historii. Kiesy zaś władza sądownicza zostaje całkowicie podporządkowana obcym interesom, wtedy wola narodu polskiego zostaje zignorowana.

Polacy tracą nie tylko kontrolę nad swoim systemem prawnym, ale także nad swoją przyszłością. Jeżeli nie zaczniemy działać, to nie tylko system sądowniczy, ale cała polska państwowość może zostać zapisana na stronicach historii. Bo jeżeli nie będziemy w stanie walczyć o nasze prawa, o naszą tożsamość i suwerenność, to powiemy chóralnie „ŻEGNAJ, POLSKO!”

Model polityczny, do którego zmierza transformacja Unii Europejskiej, w istocie opiera się na wdrażaniu narzędzi realnego przymusu i kontroli społecznej. Sami widzimy, że to prowadzi do opresyjnych mechanizmów wobec obywateli. Z owym narastającym zagrożeniem autorytarnych tendencji w zarządzaniu społeczeństwami Bruksela depcze demokrację i za nic ma obywateli.

Zwiększająca się centralizacja władzy politycznej i gospodarczej, w połączeniu z celowym osłabianiem konkurencyjności stwarza ryzyko załamania podstawowych filarów kontraktu społecznego. Osłabia konkurencyjność?! – ktoś wyśmieje mnie wskazując fundamenty i powody dla których powstała UE. A jak inaczej nazwać unijne regulacje, uprawianie polityki klimatycznej, która jest pozbawiona sensu (bo niewykonalna i wpędzająca w biedę) z niekorzystną polityką fiskalną?!

Zaczyna to rodzić niepokój oraz zaczyny oporu! Społeczeństwa, które mają poczucie, że ich interesy nie są reprezentowane – jak pokazuje historia – popadają w stan dezorientacji i niezadowolenia.

I właśnie dlatego, aby uniknąć destabilizacji władzy, jej kontestowania oraz poważnych konsekwencji społecznych, Unia Europejska wdraża rozbudowany aparat kontroli z przyzwoleniem na coraz wyraźniejszą ingerencję systemu sprawiedliwości w kwestie polityczne z coraz większym dążeniem do ograniczenia wolności obywatelskich. Jak nie pandemie, to wojna! Straszak zawsze się znajdzie na obywateli, którzy bojąc się oddadzą resztki wolnościowej godności.

To poletko (i nasze głowy) uprawiają teraz większość mediów w Polsce strasząc wojną. Tą samą rzeką płynie premier Donald Tusk z ministerialnymi przyległościami i „poselską policją polityczną”, która każe zamykać pod byle pretekstem opozycyjnych parlamentarzystów.

Presja na przestrzeń publiczną i indywidualną wolność jednostki wzrasta, ale mniemam, że to dopiero (niestety!) początek!

 

Centralizacja władzy i eliminacja suwerenności państw członkowskich

Unia Europejska podejmuje szereg działań, które mają na celu osłabienie autonomii krajów członkowskich, co przekłada się na dalszą centralizację władzy. Mechanizm warunkowości funduszy unijnych staje się narzędziem politycznego nacisku, wprowadzającym elementy przymusu w relacjach między instytucjami unijnymi a państwami członkowskimi.

Próby ograniczenia prawa weta, szczególnie w kontekście polityki zagranicznej czy kwestii obronności, mogą prowadzić do sytuacji, w której decyzje podejmowane na poziomie unijnym będą naruszać interesy narodowe poszczególnych państw. Na przykład, wprowadzenie unijnych podatków, coraz większa presja na powołanie wspólnej unijnej armii czy próby wdrażania wspólnej polityki fiskalnej to kroki w stronę unii politycznej, której efekt może być odwrotny do zamierzeń. Jak na dłoni widać, że to prowadzi do podziałów między krajami o różnych tradycjach gospodarczych i politycznych.

 

Rozbudowa mechanizmów kontroli społecznej

Polityka ESG i polityka klimatyczna stają się narzędziami, które w coraz większym stopniu kontrolują gospodarki państw członkowskich. Przykładem jest system unijnych certyfikatów energetycznych (CBAM) oraz ambitny plan Fit for 55, które narzucają standardy, mające na celu walkę ze zmianami klimatycznymi.

Ale efektem ubocznym takich działań jest wykluczenie małych i średnich przedsiębiorstw z rynku, które nie są w stanie sprostać wymaganiom ekologicznym, podczas gdy korporacje o globalnym zasięgu, powiązane z centralnym aparatem władzy, zyskują na konkurencyjności. Przemiany te mogą prowadzić do zmniejszenia innowacyjności i dynamizmu gospodarki.

A nadto rozwój cyfrowych walut banków centralnych, takich jak planowane cyfrowe euro, daje instytucjom centralnym możliwość pełnej kontroli nad transakcjami finansowymi obywateli. Przewiduje się już – i to jest groźne! – wprowadzenie mechanizmów, które mogą blokować wydatki na „niepożądane” cele, co rodzi obawy o ograniczanie osobistej swobody i prywatności obywateli.

Upolitycznienie systemu sprawiedliwości i cenzura

W wielu krajach UE, takich jak Niemcy, Francja czy Hiszpania, obserwujemy coraz silniejszą ingerencję sądownictwa w sprawy polityczne. W niektórych przypadkach dochodzi do eliminowania opozycji pod pretekstem naruszenia demokratycznych norm, co może skutkować dalszym osłabieniem pluralizmu politycznego. Zjawisko to przyczynia się do erozji demokratycznych wartości, w których władza sądownicza staje się narzędziem politycznym.

W kontekście mediów i przestrzeni publicznej, unijny „Akt o Usługach Cyfrowych (DSA)” stanowi próbę walki z tak zwaną dezinformacją. Ale ów akt również prowadzi do coraz większej cenzury i ograniczania wolności słowa. Niewygodne opinie, które nie pasują do narracji przyjętej przez instytucje unijne, mogą być już wykluczane z debaty publicznej, co zagraża podstawowym wolnościom obywatelskich.

 

Rozszerzanie uprawnień instytucji siłowych

Zwiększenie inwigilacji obywateli poprzez regulacje dotyczące dostępu do prywatnych wiadomości, takie jak planowana kontrola zaszyfrowanych komunikatorów przez UE, to kolejny kroki w stronę totalnej kontroli, zaś wprowadzenie regulacji dotyczących „zagrożenia wewnętrznego” stworzyć może liczne preteksty do użycia sił porządkowych przeciwko protestującym obywatelom, co w praktyce może prowadzić do brutalnego tłumienia sprzeciwu.

Przykładem tego rodzaju działań były brutalnie tłumione protesty rolników w Holandii, które pokazały, jak łatwo państwo używa siły w obronie politycznych decyzji a nie racji i dobra swoich obywateli.

Przemiany, które zachodzą w ramach Unii Europejskiej, zmierzają w stronę coraz bardziej scentralizowanego modelu politycznego, gospodarczego i jednej konkretnej idei, który prowadzi do osłabienia podstawowych praw obywatelskich. Wzrost mechanizmów kontroli społecznej, upolitycznienie sądownictwa oraz rozszerzanie uprawnień siłowych to tendencje, które tworzą opresyjny system.

Ale jak znaleźć równowagę między silną władzą centralną a wolnością jednostki, aby uniknąć kryzysu społecznego, politycznych napięć i protestów, których Europa nie widziała od stu prawie lat. Ktoś pamięta jeszcze Wiosnę Ludów?

 

 

Transformacja Unii Europejskiej nie jest już jedynie abstrakcyjnym, teoretycznym scenariuszem! To rzeczywisty, nieubłagany proces, który rozgrywa się na naszych oczach. Coraz większa centralizacja władzy, silniejsze dążenie do ograniczenia konkurencyjności, eliminowanie niezależnych mediów i wzmacnianie aparatu kontroli społecznej to nie kalki wspomnień z komunistycznego Związku Radzieckiego czy wizje przyszłości, ale mechanizmy, które są już wdrażane. Przemiany te, choć na pozór subtelne, prowadzą nas w stronę erozji fundamentów, na których opierała się zjednoczona Europa na Chrześcijańskich korzeniach opartych na Ewangelii i nauce Kościoła.

Skutek tej transformacji będzie opłakany! Bruksela nieuchronne prze ku załamaniu (a potem całkowitemu) zburzeniu tradycyjnego kontraktu społecznego, który łączył obywateli z instytucjami, a także zaufania.

Jeśli te mechanizmy będą kontynuowane, to Unia Europejska może znaleźć się na krawędzi swojego przetrwania. Wtedy Bruksela zmuszona będzie do sięgnięcia po narzędzia przymusu i krwawej represji, aby utrzymać swoje status quo w rękach niewielkiej, wąskiej grupy decydentów.

Wtedy już nie będzie mowy o zjednoczeniu, lecz o brutalnej dyktaturze elit, które będą grały na czas, nie licząc się z obywatelami. To jest cena, jaką zapłacimy za tę nieodwracalną przemianę, która w końcu zdegraduje naszą wspólnotę do narzędzia w rękach nielicznych.

Jeden z ostatnich aktów tej walki i przeciągania liny dzieje się w Polsce.

Tomasz Wybranowski

Polska na Krawędzi (???): Natalia Panczenko chce zaszantażować nasz kraj napięciami (anty)ukraińskimi (???)

Polska i Ukraina / Fot. United Nations Cartographic Section, Alex Khristov / Wikimedia Commons

Natalia Panczenko to ukraińska aktywistka, która od lat mieszka w Polsce i otrzymała polski paszport. Angażuje się w najróżniejsze działania polityczne i społeczne.

Była związana z Fundacją „Otwarty Dialog” oraz aktywnie uczestniczyła w „polskim euro(cia)majdanie” w 2017 roku, który miał na celu rozpalenie ogólnopolskiego kryterium ulicznego, aby obalić legalny rząd Zjednoczonej Prawicy.

Panczenko zdobyła „rozgłos” przede wszystkim dzięki swoim kontrowersyjnym, często skrajnie nacjonalistycznym i antypolskim wypowiedziom. w których stwierdziła [sic!], że 

„Ukraińska Powstańcza Armia (UPA) walczyła z Polakami o niepodległość Ukrainy” oraz że „Gdańsk to niemieckie miasto”.

Jej kontrowersyjne postawy stały się jeszcze bardziej wyraźne w październiku 2020 roku, kiedy po wyroku Trybunału Konstytucyjnego, delegalizującym aborcję eugeniczną, opisała Polskę w mediach społecznościowych słowami:

„wstydzę się za kraj, w którym mieszkam”.

Mój komentarz jest krótki. Co jeszcze w nim robi owa pani i dlaczego nie zrzekła się jeszcze była paszportu polskiego???!

Tomasz Wybranowski

fot. PAP

W przeciwieństwie do innych redakcji i serwisów internetowych, postanowiłem dokładniej przyjrzeć się całemu wywiadowi Natalii Panczenko, którego udzieliła dla ukraińskiego Kanału 5. Streszczając całość Panczenko ostrzega Ukraińców na Ukrainie. ale także Polaków przed rosnącą retoryką antyukraińską, twierdząc, że 

„może to prowadzić do niebezpiecznych napięć narodowościowych”.

Wedle nie tylko mojej opinii, takimi „występami” medialnymi wpisuje się ona w powszechnie znaną narrację Kremla.

Najbardziej szokującą z jej wypowiedzi jest prognoza, że w Polsce mogą zacząć się „podpalania sklepów i domów”, w wyniku eskalacji wrogości między Ukraińcami a Polakami, które ma rozpalać rozpoczęta kampania prezydencka. O tym w dalszej części artykułu. 

Tutaj cały fragment tej wypowiedzi, która wzbudziła tyle kontrowersji i niepokoju:

 

W drobiazgowym rozbiorze na części tego wywiadu wykażę, dlaczego cała wypowiedź Panczenki i jej kontekst są groźne w ramach szerszej i jakże dynamicznej sytuacji politycznej. Tego typu „wykwity erudycji” prowadzą do niepożądanych konsekwencji i zaburzeń społecznych. Nie tylko w Polsce, ale i na Ukrainie.

Co minutę bez wątpienia padają sute toasty na Kremlu, kiedy oglądają tam ów wywiad.

Ale po kolei.

Moje komentarze oparte są na analizie CAŁEGO wywiadu Natalii Panczenko, którego udzieliła redaktorowi Kanału 5 na Ukrainie. Poniżej link do całego nagrania:

 

 

Redaktor Kanału 5: Kampania wyborcza. A ta prezydencka w Polsce naprawdę nabiera tempa. I to nie jest dla nas takie obojętne, bo wszystkie kwestie ukraińskie mogą, niestety, stać się zakładnikami tej rywalizacji. Głośno mówi się o tym, że ukraińscy uchodźcy, w tym kontekście, mogą być wykorzystywani w politycznych celach. Natalia Panczenko, liderka ukraińskiej diaspory w Polsce, dowiedziała się o tym skandalu.

Dzień dobry, proponuję zacząć od omówienia inicjatyw, które pojawiają się ze strony różnych ugrupowań politycznych, zarówno tych zdecydowanie prorosyjskich, jak i tych nie do końca. W szczególności koncentrują się one na uchodźcach z Ukrainy. Partia Konfederacja proponuje zniesienie prawa do darmowej opieki medycznej dla ukraińskich uchodźców, którzy nie płacą składek na ubezpieczenie zdrowotne. Rozumiem, że chodzi o osoby, które nie pracują legalnie. Jakie są szanse, że Ukraińcy zostaną pozbawieni dostępu do opieki medycznej w Polsce w najbliższej przyszłości?

Natalia Panczenko: Rzeczywiście, pojawiły się propozycje, by pozbawić tych, którzy nie pracują i nie płacą podatków w Polsce, możliwości korzystania z zasiłków na dzieci, a także z opieki medycznej, ponieważ w Polsce zawsze było to uzależnione od tego, czy osoba pracuje, czy nie. I tylko w przypadku uchodźców z Ukrainy zrobiono wyjątek w 2022 roku. Teraz te wyjątki chcą cofnąć. Oczywiście to jest negatywne, jest to złe. Ale z drugiej strony trzeba zrozumieć, że to po prostu wyrównuje prawa Ukraińców z prawami innych imigrantów, a także Polaków. Z punktu widzenia prawa i tego, że ta zmiana może być wprowadzona, wcale nie ma wielkich problemów.

Problem pojawia się gdzie indziej. Problem w tym, że poza tymi dwoma niewielkimi przywilejami, czyli dodatkami na dzieci i darmową opieką medyczną, ukraińscy uchodźcy w Polsce nie otrzymywali żadnej innej pomocy.

To jedyne, co mieli, bo przecież nie są to zwykli imigranci, którzy przyjechali tu do pracy, ale osoby, które uciekały przed wojną. I tylko z tego powodu mają wsparcie państwa w Polsce. Jednak inny, jeszcze bardziej niebezpieczny problem to populizm. Nawet jeśli ta zmiana zostanie wprowadzona i uchodźcy zostaną wyrównani w prawach do innych, to da się to zrozumieć, ale forma, w jakiej się to teraz odbywa w Polsce, to po prostu tragedia. W tej chwili zaczynają się tworzyć całe strategie kampanii wyborczej, w której Polaków straszy się bezrobotnymi Ukraińcami, którzy przyjechali i siedzą na zasiłkach. Choć to całkowita nieprawda, dane statystyczne mówią coś zupełnie odwrotnego. Co więcej, pracujących Ukraińców w Polsce jest procentowo znacznie więcej niż Polaków.


Mój komentarz:

Zacytuję raz jeszcze: Problem pojawia się gdzie indziej. Problem w tym, że poza tymi dwoma niewielkimi przywilejami, czyli dodatkami na dzieci i darmową opieką medyczną, ukraińscy uchodźcy w Polsce nie otrzymywali żadnej innej pomocy.

Opinia moja będzie znowu krótka: Natalia Panczenko napluła w ten sposób w twarz wszystkim ofiarnym Polkom i wspaniałym Polakom, którzy pośpieszyli natychmiast z pomocą, otwartymi sercami, czterema kątami i hojną zawartością swoich prywatnych portfeli.

Ten konkretny fragment wywiadu jest jednym wielkim nieporozumieniem, w którego gąszcz warto wejść i go okłamać. Po pierwsze, kwestia roszczeniowego podejście do sprawy świadczeń i zasiłków dla Ukraińców. Ten temat jest zawsze problematyczne i to nie tylko w Polsce.

Często spotykamy się z przekonaniem, głównie tych, którzy chcą u nas zamieszkać, że każda osoba, która znajdzie się na terytorium Polski, automatycznie powinna otrzymywać pełne świadczenia społeczne, niezależnie od tego czy płaci podatki i wnosi wkład do naszej gospodarki.

Takie rozumowanie jest błędne, ponieważ w Polsce, jak i w wielu innych krajach, dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej czy zasiłków na dzieci jest uzależniony od aktywności zawodowej lub innych form legalnego pobytu. Tak jest także w Republice Irlandii. Wyjątek uczyniony dla Ukraińców w 2022 roku był zrozumiały w kontekście wyjątkowej sytuacji – wybuchu wojny i masowego napływu uchodźców. Ale nie oznacza to, że ten stan powinien trwać w nieskończoność.

Wyjątkowe wsparcie dla osób uciekających przed wojną nie powinno być traktowane jak standardowe rozwiązanie. I to nie jest kwestia „wyrównywania praw” pani aktywistko, ale przede wszystkim zrozumienia specyfiki tej sytuacji.

Co do licznych oskarżeń o populizm, to należy pamiętać, że wszystkie kampanie wyborcze wykorzystują emocje społeczne. Każdy kraj ma prawo do kształtowania własnej polityki migracyjnej w sposób odpowiedzialny. Ale – tutaj zgoda! – nie może to być czynione kosztem uprzedzeń, ale także nie może się odbywać kosztem rdzennych obywateli tego kraju! W tym przypadku nas Polaków!

Ważne jest to, aby nie stawiać całych grup ludzi (narodowych, społecznych, zawodowych) w negatywnym świetle na podstawie błędnych generalizacji. Ale elementarna uczciwość tych ocen i świadomość praw, ale także przecież i licznych obowiązków, jest równie ważna!

Nie chodzi o to, by pozbawiać uchodźców wszelkiego wsparcia, ale raczej o to, aby polska polityka była oparta na zdrowym rozsądku, sprawiedliwości społecznej i równych prawach dla wszystkich, niezależnie od tego, czy są to obywatele Ukrainy, Polski, czy innych krajów.

I jeszcze jedno przypomnienie. Czy to nie aby rząd “populistów” Zjednoczonej Prawicy otworzył granice, wszelką pomoc i każde możliwe wsparcie dla Ukraińców już od pierwszego dnia wojny?! Tak mała refleksja, która w niczym „liderki ukraińskiej diaspory w Polsce” nie zmąci jej dobrego nastroju…


 

Natalia Panczenko kontynuuje odpowiedź na pytanie: Przykładowo, 80% Ukraińców w Polsce pracuje, a tylko 20% z różnych powodów nie może pracować. To są albo emeryci, albo osoby z niepełnosprawnością, albo dzieci, które mają problemy ze zdrowiem i dlatego nie mogą w pełni pracować. Zaledwie 20% nie pracuje. Z kolei w Polsce pracuje tylko 56% obywateli. Warto o tym mówić. I jeśli mówimy faktami, okazuje się, że Ukraińcy są bardzo produktywni.


 

Mój komentarz:

Natalii Panczenko przypomnę pewną organizację, to UNICEF (United Nations Children’s Fund). To agencja ONZ, której głównym celem jest pomoc dzieciom i zapewnienie im praw do zdrowia, edukacji, ochrony oraz równych szans na przyszłość. Obecnie UNICEF działa na całym świecie, szczególnie w krajach rozwijających się, ale także w obliczu kryzysów humanitarnych i katastrof.

Moje pytanie (ktoś powie, że się czepiam, ale takie słowa padły), od kiedy to dzieci na Ukrainie muszą pracować? Sam o tym nie słyszałem, ale teraz już wiem, że UNICEF może mieć pełne ręce roboty na Ukrainie. Ale bez gorzkich żartów i do rzeczy. 

Reszta słów, to absolutny skandal i wroga antypolska propaganda! Już wyjaśniam faktograficznie! Według danych Głównego Urzędu Statystycznego (GUS) w 4. kwartale 2023 roku wskaźnik zatrudnienia ogółem wyniósł 57,1% (pierwszy błąd w wywiadzie) pośród osób w wieku od 15 do 89 lat. W tej grupie mężczyźni charakteryzowali się wyższym wskaźnikiem zatrudnienia (64,0%) niż kobiety (50,6%).

Ale jeśli skoncentrujemy się na osobach w wieku od 22 do 65 lat, to wskaźnik zatrudnienia w Polsce w 2023 roku wyniósł 77,9%. To oznacza, że w tej grupie wiekowej około 22,1% osób nie było aktywnych zawodowo. I tu jeszcze jedna uwaga, ale bardzo ważna! Wskaźnik zatrudnienia w Polsce w grupie wiekowej 20–64 lata w 2022 roku wyniósł 76,7%, co stanowiło wartość wyższą od średniej Unii Europejskiej (74,6%).

Dla porównania, w 2022 roku wskaźnik zatrudnienia dla kobiet w wieku 15–64 lata wyniósł w Polsce 65,4%, co stanowiło wzrost o 8,8 punktu procentowego w porównaniu z rokiem 2015. Wskaźniki te odzwierciedlają ogólną sytuację na rynku pracy w Polsce, uwzględniając różnice między płciami oraz porównania z innymi krajami Unii Europejskiej.

Polacy nie są narodem nierobów! 


Natalia Panczenko (ciąg dalszy wywiadu z Kanału 5): Okazuje się, że mają [Ukraińcy] ogromny wkład w polską gospodarkę. Ale oczywiście te hasła, fakty i dane w kampanii wyborczej są ignorowane. O tym zaczynają mówić dopiero Szymon Hołownia i pani Biejat, kandydatka z partii „Lewica”, która jest główną kandydatką tzw. „trzeciej drogi”. To tylko dwójka z kandydatów. Większość, niestety, zarówno prawicowych, jak i częściowo lewicowych, bo na przykład Rafał Trzaskowski, który jest kandydatem rządzącej koalicji, także decyduje się na retorykę, która podburza Polaków przeciwko Ukraińcom.

Niestety, ale to jest prowokacja mowy nienawiści, która stawia Ukraińców w absolutnie niezasłużonym negatywnym świetle. Mówią to tak, jakby zabiorą ukraińskim bezrobotnym te pieniądze, które są z naszych podatków.

W rzeczywistości Ukraińcy, którzy płacą podatki, mogą absolutnie bez problemu utrzymać tych, którzy chwilowo nie mogą pracować. Polska, na przykład, dostaje z podatków Ukraińców około 15 miliardów złotych, a na wypłatę 800+ idzie około 2 miliardy złotych. Tak więc Polska jest przynajmniej 13 miliardów na plusie. My, ci, którzy płacą podatki, możemy bez problemu utrzymać tych Ukraińców, którzy nie pracują. A pomoc Polaków nam nie jest potrzebna. I jak już mówiłam, to nie jest problem. To sztucznie stworzone kłamstwo.

Problem w tym, że Polska postanowiła pójść na te wybory prezydenckie po drodze politycznej. Kampania dopiero się rozpoczęła, ale jeśli tak będzie dalej, to temat ukraiński, stosunki polsko-ukraińskie mogą stać się narzędziem, na którym populistyczni politycy będą grali. Musimy być na to gotowi.


Mój komentarz:

Rafał Trzaskowski nie podburza, tylko wreszcie zadaje ważne pytania i staje się realistą patrząc na pękający polski budżet. No i zarzucić prezydentowi Warszawy mowę nienawiści… No, no… bardzo odważnie, zwłaszcza że wiele inicjatyw ukraińskich sfinansował z kasy budżetu stolicy. Skoro Ukraińcy tyle zarabiają i odprowadzają morze podatków, to dlaczego skoro “jest tak dobrze, to jest tak źle”.

Na te tematy przynajmniej dwukrotnie rozmawiałem z publicystą, komentatorem i dziennikarzem Łukaszem Warzechą na antenie Radia Wnet. Raz krótko po tym, kiedy przyjrzał się – reagując na podobne, nieco mityczne stwierdzenia w stylu Natalii Panczenko – i powiedział: Sprawdzam!

Publicysta „Do Rzeczy” zadał Ministerstwu Finansów pytanie o wpływy podatkowe pochodzące od obywateli Ukrainy przebywających w Polsce. Dane te obejmują zarówno pracowników, jak również uchodźców i pochodzą z lat 2022 i 2023.

Z informacji przekazanych przez resort finansów (I potem wielokrotnie potwierdzonych) wynika, że w 2022 roku wpływy z tytułu podatku PIT wynosiły 801,5 milionów (nie miliardów!) złotych, a VAT – 260,5 milionów złotych. Rok później w 2023 roku było to już 997,5 milionów (wiąż nie miliardów) złotych z tytułu podatku PIT i 492,5 mln złotych z VAT.

Podatek VAT z konsumpcji w 2023 r. (oczywiście zakładając, że w Polsce konsumowany jest cały dochód, co jest nieprawdą, przy efektywnej średniej stopie VAT dokładnie 16,95 %) wyniósł 3,7 mld zł.

Pewnie nie muszę pisać, że poziom wpływów z uczciwych i ciężko harujących ukraińskich podatników – których szanuję, bo w nich, uczciwie pracujących widzę siebie w Republice Irlandii – przypomina trochę te magiczne opowieści o „wielu miliardach”, które miały popłynąć do polskiego budżetu. Bez sprawdzania faktów powielają je także czołowi politycy.

Gdyby te pieniądze rzeczywiście istniały, to pewnie byłyby one ukryte w tej samej skarpetce co legendarne złote góry – równie realne, jak obietnice polityków. No chyba, że Donald Tusk je schował na złość. Ale poważnie, fakty są takie, że te wpływy nijak nie pokrywają wydatków związanych z obecnością obywateli Ukrainy w naszym kraju. Można by powiedzieć, że budżetowe „Eldorado” może zamienić się już za chwilę w finansową pustynię, na której „wydatki” rosną szybciej niż wpływy.

Pora przestać liczyć na te hipotetyczne i mityczne miliardy, o których Panczenko mówiła w wywiadzie i zacząć myśleć o twardej rzeczywistości, gdzie każda złotówka w Polsce ma swoją wagę, a nie jest tylko migającym światłem w odległej przyszłości. Stąd pytania niektórych kandydatów na urząd prezydenta RP.

I wciąż ani słowa o pomocy zwykłych i wielkich sercach, oraz gościnności Polek i Polaków. Padają tylko stwierdzenia, że państwo polskie odbiera pieniądze i socjale Ukraińcom.


Ciąg dalszy omawianej przeze mnie rozmowy:

Redaktor Kanału 5: Jeśli chodzi o Konfederację, to już przyzwyczailiśmy się do takich gier, ale ze strony pana Tuska to jednak zaskoczenie. Bo, mówiąc wprost, pisze się „moskiewski”, a czytamy „Donald Tusk”. I to jest oczywiste. Może to po prostu próba wygrania tych wyborów za wszelką cenę, bo jak rozumiem, różnica między dwoma głównymi kandydatami, z jednej strony Platforma Obywatelska czy Koalicja, a z drugiej Prawo i Sprawiedliwość, jest naprawdę minimalna.

Natalia Panczenko: Tak, to jest próba wygrania tych wyborów za wszelką cenę. A dla Trzaskowskiego to kwestia bardzo bolesna, bo poprzednie wybory prezydenckie przegrał z Andrzejem Dudą z minimalną różnicą. Przez długi czas były one bardzo wyrównane. Wydaje mi się, że teraz próbują przeciągnąć część prawicowego elektoratu na swoją stronę, więc zaczynają stosować metody, których wcześniej nie stosowali. Dlatego teraz widzimy nie tylko walkę faktów i prawdziwych kandydatów, ale także walkę na poziomie populizmu. To znaczy, kto wymyśli jakieś głupoty, by przekonać prawicowych wyborców. Moim zdaniem to, do czego się posunął Trzaskowski to, jak mówią Polacy, „strzał w kolano”. On raczej nie zyska poparcia prawicowych wyborców, bo PiS i Konfederacja są znacznie bardziej profesjonalni w tej grze populistycznej. Po drugie, przez to, że prowadzi taką politykę, może stracić wielu swoich wyborców, bo w mediach społecznościowych, na telewizji, w wywiadach, wielu aktywistów i ekspertów, którzy wcześniej go wspierali, teraz otwarcie mówi, że jeśli będzie kontynuował tę politykę, to nie będą go popierać w wyborach.

Redaktor: To ci sami inni kandydaci, którzy otwarcie mówią o tym, że “chłopaki, stop, robicie jakąś głupotę”, bo tutaj, z Kijowa może nam się wydawać, że wszystko jest stracone. W Polsce jest źle. Tam, mówiąc w skrócie, musisz podróżować do mnie w Polsce dziesiątą drogą, bo tam jeszcze cię pobiją. Wiecie, bo w ukraińskich mediach też jest pewne podgrzewanie atmosfery. A z tymi anonimowymi kanałami Telegramu to już w ogóle. Chodzi o to, że tutaj trzeba też postawić akcenty, że mimo tego podgrzewania atmosfery, rzeczywiście są jacyś antyukraińscy wrogowie. Ale są też politycy, którzy otwarcie mówią, że Ukraińcy to ogromna część polskiej gospodarki. I nie tylko to.

Natalia Panczenko: Zgadza się. Obecnie z pięciu kandydatów, dwóch oficjalnie mówi o tym, i mówi o tym wszędzie w swoich wywiadach. Mówią, że Ukraińcy są korzystni dla gospodarki, że musimy wspierać Ukrainę w tej wojnie I, że to, co proponują siły prawicowe, a teraz dołączył do nich Rafał Trzaskowski, to kompletna bzdura. Już wspomniałam o pani, już wspomniałam o panu przewodniczącym, którzy biorą udział w tych wyborach i oni otwarcie mówią o swojej poparciu dla Ukrainy. Dlatego nie trzeba bać się jechać do Polski. Nie martwcie się, nie jest aż tak źle. Trzeba pamiętać, że to kampania wyborcza. Przypomnijmy sobie, jakie brudne były kampanie wyborcze na Ukrainie. Polska nie różni się pod tym względem. Oczywiście może to w jakimś stopniu wpływać na nastroje społeczne, ale wierzę, że to nie pójdzie aż tak daleko, by ludzie bali się jechać do Polski.

Co więcej, to przede wszystkim ogromne zagrożenie dla Polaków. Rozumiem, że oni to rozumieją. Bo dzisiaj, kiedy każdy dziesiąty mieszkaniec Polski to Ukrainiec, podgrzewanie niechęci między Ukraińcami a Polakami jest już bardzo niebezpieczne. Przede wszystkim dla Polski, bo to na terenie Polski zaczną się bójki, bo na terenie Polski zacznie się podpalanie jakichś tam sklepów, domów itd. A to przede wszystkim wpływa na wewnętrzne bezpieczeństwo Polski.

Tutaj ten urywek w całości. Powyżej w tekście pytanie dziennikarza i pełna odpowiedź Natalii Panczenko:

Więc to, przede wszystkim, muszą mieć na uwadze polscy kandydaci na prezydenta i ci, którzy bawią się tymi kwestiami. Bardzo ważne jest, żeby się w to nie bawili. Wśród zwykłych ludzi na razie, przynajmniej, nastroje są normalne. Wszyscy rozumieją, że to kampania wyborcza, a żadnych zmian w społeczeństwie na razie, na szczęście, nie zauważam. Bardzo chcę, żebyśmy tak samo mówili w maju, kiedy już odbędą się wybory prezydenckie, i kiedy politycy, mimo że muszą zarabiać głosy, nie zrobią najgorszego, co może prowadzić do tego, że Ukraińcy będą się bać jechać do Polski, albo spowodują, że naprawdę kiedyś będziemy się bać jeździć do siebie nawzajem.


 

Mój komentarz

Te słowa identyfikuję, jako próbę wpływania na wybory prezydenckie w Polsce. “Liderka ukraińska w Polsce” podsyca obawy i niepokój w polskim społeczeństwie w kontekście relacji z Ukraińcami. W wypowiedzi pojawia się nawet nie tyle sugestia ile groźba, że podgrzewanie napięć między Ukraińcami a Polakami może prowadzić do eskalacji przemocy.

Z jednej strony ma rację, obawy o napięcia między różnymi grupami etnicznymi i narodowymi we wszystkich zakątkach świata są uzasadnione. W Polsce, szczególnie w kontekście dużej liczby uchodźców z Ukrainy, także mogą być uzasadnione. Piszę to z pełną odpowiedzialnością. Już dochodzi do rywalizacji o zasoby (przejmowane przez Ukraińców w czasie ich wojny polskich firm i zwalnianie pracowników), coraz większa konkurencja na rynku pracy czy ryku nieruchomości. Ale tak dzieje się absolutnie wszędzie! 

Ale najbardziej niepokoją inne słowa Panczenki. Brzmią one – to moje odczucie – jak wielki szantaż, bo jak inaczej je nazwać (raz jeszcze dokładny cytat):

/…/ bo to na terenie Polski zaczną się bójki, bo na terenie Polski zacznie się podpalanie sklepów, domów itd. A to przede wszystkim wpływa na wewnętrzne bezpieczeństwo Polski./…/

Opinie tego typu już wpływają na wewnętrzne bezpieczeństwo Polski i przekładają się bezpośrednio od 5 lutego 2025 (data emisji tego wywiadu) na nastroje polskich wyborców i ich postawy wobec polityków a szczególnie kandydatów na prezydenta RP.

Przekaz, który na pierwszy rzut oka wydaje się ostrzeżeniem, interpretuję jeszcze inaczej. Dla mnie to próba wywołania lęku wśród obywateli. Panczenko mówi o sytuacjach „zagrażających bezpieczeństwu”, co może sugerować, że dla niektórych osób, obawy te mogą stać się wyznacznikiem ich decyzji wyborczych a dla części uchodźców zza wschodniej granicy, jako – Boże broń! – instruktaż ergo wezwanie do działania. Do tego nie wolno dopuścić!!!

Sugerowanie, że ukraińscy obywatele „mogą się bać przyjechać do Polski” (wierny cytat z wywiadu), może budować poczucie zagrożenia i niepewności, co nie ma obiektywnego uzasadnienia, a bardziej służy rozpalaniu emocji. A na tym najbardziej zależy Moskwie.

W kontekście wyborów prezydenckich (naszych!), polskich, takie wypowiedzi mogą stać się narzędziem, które zmienia dynamikę kampanii poprzez wpływ na nastroje społeczne i polityczne. Kampania, która rozgrywa się wokół kwestii bezpieczeństwa wewnętrznego wzbudza emocje i polaryzuje wyborców, szczególnie w przypadku wypowiadanych nierozważnie – tak jak w tym przypadku – bardziej radykalnych wypowiedzi sugerujących, że „obcy” stanowią zagrożenie. Taka dialektyka działa zawsze w dwie strony.

Wywoływanie obaw o przyszłość relacji polsko-ukraińskich, nawet jeśli obecnie nastroje są „normalne”, ma na celu sugerowanie – i to jest dla mnie bardzo groźne w tym wywiadzie, że 

jeśli kandydaci nie zajmą odpowiedniego stanowiska, to mogą w przyszłości prowadzić do poważniejszych problemów.

To może działać jako strategia mobilizowania elektoratu, który podziela takie obawy, ale jednocześnie może wywoływać napięcia w społeczeństwie, które mogą stać się bardziej widoczne w czasie kampanii wyborczej.


 

Ciąg dalszy omawianego wywiadu:

Redaktor: Mam nadzieję, że tak się nie stanie, bo byłoby to bardzo przykre. Ale myślę, że Rafał Trzaskowski swoimi wypowiedziami robi bardzo, delikatnie mówiąc, niekorzystną rzecz. Pozwól, że to powiem. Może on tak nie myśli, ale jakie mogą być tego skutki? Jak potem ugasić ogień, który może wybuchnąć, to już inna sprawa. Jeszcze jedna jego wypowiedź dotycząca wysyłania polskich wojsk do Ukrainy. Powiedział, że nie sądzę, żeby wysyłanie polskich wojsk na Ukrainę było dobrym pomysłem, powiedział kandydat na prezydenta i obecny prezydent Warszawy, Rafał Trzaskowski. A to znowu pewne podgrzewanie atmosfery wśród prawicowego elektoratu. Może nie jest to do końca zrozumiałe, ale nikt teraz nie wysyła Polaków przymusowo do Ukrainy, kto chce, ten idzie ochotniczo, a są przedstawiciele Polski w różnych formacjach. Chodzi o pewną reakcję na słowa ukraińskiego prezydenta, który mówi, że to właśnie z zagranicy obce wojska mogą stać się w przyszłości jakimś czynnikiem powstrzymania Rosji.

Natalia Panczenko: Tak, o tym były wcześniejsze rozmowy. Niestety, to nie jest nic nowego, to nie jego wymysł. Po prostu powtarza słowa Donalda Tuska. Kiedy odbywała się oficjalna wizyta prezydenta Francji Macrona, który, nawiasem mówiąc, poruszał kwestię stworzenia misji pokojowej ONZ w Ukrainie, która miałaby międzynarodowe wojska dbające o to, aby na terytorium Ukrainy panował pokój, to już wtedy Tusk odmówił i powiedział, że Polska nie jest tym zainteresowana, a polskie wojska tam nie pojadą.

Wydaje mi się, że tutaj jeszcze wiele pracy dyplomatycznej przed nami. Polska to nasz najbliższy sąsiad, dlatego wydaje mi się, że zarówno Macron, jak i prezydent Ukrainy myśleli, że Polska powinna być tym państwem, któremu najbardziej zależy na pokoju w Ukrainie. I dlatego powinna być zainteresowana wysłaniem swoich wojsk jako siły pokojowej do Ukrainy. Niestety, Donald Tusk powiedział, że tego nie zrobią. A teraz Rafał Trzaskowskiego, który jest członkiem jego partii, po prostu to powtarza. Dlaczego to się powtarza w kampanii wyborczej, kiedy, jak to mówią, nikt o to nie pytał? Wydaje mi się, że to po prostu sposób na zdobycie głosów wśród tych, którzy uważają, że polskie wojska nie powinny jechać do Ukrainy. Dla mnie to bardziej populistyczna, mniej pragmatyczna decyzja, bo jeśli Polacy dzisiaj nie wyślą swoich wojsk jako sił pokojowych do Ukrainy, to za rok czy dwa ich wojska będą musiały już walczyć na swojej własnej ziemi. I wydaje mi się, że wojskowi eksperci podkreślają to dość jasno. Dla tych, którzy dbają o bezpieczeństwo Polski, to powinno być zrozumiałe. Więc wybór jest oczywisty: albo pomóc Ukrainie wygrać, albo walczyć z Putinem na własnej ziemi. Na razie góruje populizm. Zobaczymy, co będzie dalej.


Mój komentarz

Takie słowa mogą brzmieć patriotycznie i budująco dla diaspory ukraińskiej. Dla mnie, jako Polaka są bardzo niepokojące, szczególnie w kontekście relacji polsko-ukraińskich i naszej polskiej sytuacji geopolitycznej. Uczestniczka “polskiego euromajdanu” z 2017 roku pani Panczenko raczy zapominać, że Polska ma swoje własne suwerenne interesy, a jednoznaczne jej wskazywanie, co powinien robić polski rząd, wprowadza niepotrzebną presję i jest niezrozumieniem prawideł demokracji.

Rządy demokratyczne, szczególnie w czasie wyborczym, nie mogą być wykorzystywane do wzniecania napięć, ani prowadzić do wygłaszania populistycznych obietnic, które mogą kosztować więcej niż się początkowo wydaje.

Donald Tusk jest premierem Polski a swoje polityczne brudy pierzemy we własnym sosie i nie potrzebujemy suflerów albo Kasandry.

Porównanie sytuacji na Ukrainie do wspomnianej przyszłej (rzekomo) wojny na polskiej ziemi podsyca niepotrzebne obawy, które zamiast budować solidarność po prostu dzielą.

Nie ma wątpliwości, że Polska ma prawo do suwerennego decydowania o tym, w jaki sposób angażuje się w konflikty międzynarodowe. Sugerowanie, że decyzje takie, jak wysłanie polskich wojsk na Ukrainę, są niezbędne by uniknąć przyszłego zagrożenia, to wywieranie w przestrzeni medialnej presji na demokratyczne decyzje, które powinny opierać się na szerokim konsensusie a przede wszystkim na dobru Polek i Polaków. 

Jestem przekonany, że takie słowa już efektywnie szkodzą polskiej jedności i współpracy z Ukrainą, niż pomagają w budowaniu realnych, pragmatycznych rozwiązań ku przyszłości. Nie chodzi mi tylko o wojnę, ale też o zrozumienie, że decyzje o wysyłaniu wojsk wymagają głębokiej refleksji i są najtrudniejsze do podjęcia w atmosferze wyborczej rywalizacji i odpowiedzialności za cały polski naród.


Ciąg dalszy wywiadu:

Redaktor Kanału 5: Przepraszam, zapomniałem zapytać o pro-ukraińskich uchodźców, którzy teraz przyjeżdżają do Polski. Bo sytuacja, w ogóle, nie tylko w Polsce, wygląda skrajnie niesprawiedliwie. Faktycznie pomoc ze strony jakiegokolwiek państwa teraz nie jest możliwa do uzyskania. Czy się mylę w przypadku Polski, bo wciąż trwają aktywne działania bojowe? Pokrowsk i inne miejscowości.

Natalia Panczenko: Jakie by nie były polsko-ukraińskie relacje, w Polsce jest jednak jasne zrozumienie, że bezpieczeństwo Polski zależy bezpośrednio od bezpieczeństwa w Ukrainie i zależy od tego, kiedy lub jak Ukraina wygra tę wojnę. Dlatego Polsce bardzo zależy na tym, by Stany Zjednoczone dalej wspierały Ukrainę. Bo dla wszystkich stało się jasne, że wojna w Ukrainie to nie tylko sprawa Ukrainy, to sprawa całego regionu, a przede wszystkim krajów bałtyckich, Polski, Czech, Słowacji, tych państw, które graniczą z Ukrainą. Dlatego tak już publicznie powiedziano o “trzydziestu sekundach”. Donald Trump otrzymał takie zaproszenie i bardzo liczę na to, że Polska rzeczywiście podniesie kwestię bezpieczeństwa w naszym regionie na tym spotkaniu.

Redaktor Kanału 5: Czekamy z niecierpliwością na zakończenie kampanii wyborczej. Aktywistka społeczna, liderka ukraińskiej diaspory w Polsce, Natalia Panchenko, odpowiadała na nasze pytania. 

I tu nastąpił koniec tego wywiadu.

Zamiast zakończenia

W finale gorzkie słowo i refleksja ode mnie. W tym wywiadzie udzielonym przez Natalię Panczenko Kanałowi 5 nie padają ŻADNE słowa o rzeczywistej, ofiarnej i masowej pomocy, jaką Polki i Polacy okazali Ukraińcom od pierwszych dni wojny. Zamiast tego Panczenko skoncentrowała się przedstawieniu fałszywego obrazu, który wykrzywia i zniekształca rzeczywistość.

Panczenko w ogóle w tej wypowiedzi nie doceniła skali pomocy, jaką Polska udzieliła uchodźcom, co może sugerować, że Polacy nie byli tak otwarci i pomocni, jak to było w rzeczywistości a przekazy medialne poszły na cały świat. Przedstawienie sytuacji w taki sposób wprowadza w błąd, a także wykorzystuje, by nie napisać wprost, powiela narrację propagandową Moskwy.

Obok echa narracji Kremla, ten wywiad dodatkowo przynosi zohydzenie obrazu Polski i Polaków w oczach Ukraińców na Ukrainie, przedstawiając nas bezdusznie w sposób jednostronnie wypaczony. Natalia Panczenko, która – dodam raz jeszcze – posiada polski paszport, nie zasadziła małej grządki, ale wielki zagon nieufności i wątpliwości aż za horyzont.

Tomasz Wybranowski

Nowacka jak von der Leyen o „polskich obozach”! Haniebne „przejęzyczenie” minister Nowackiej. Felieton T. Wybranowskiego

"Docelowa wypowiedź na podstawie przygotowanego fragmentu wystąpienia miała brzmieć: Na terenie okupowanej przez Niemcy Polski, naziści zbudowali obozy, które były obozami pracy, a potem stały się obozami masowej zagłady" - przekazało ministerstwo. Co jeszcze gorzej świadczy o pani minister, że NIE UMIE POPRAWNIE ODCZYTAĆ TREŚCI Z KARTKI!!! [sic!]. Tomasz Wybranowski

Wybory słów, które padają z ust osób sprawujących najwyższe funkcje publiczne, nie są przypadkowe.

 Każde sformułowanie, zwłaszcza w kontekście tak wrażliwych tematów jak historia Holokaustu, niesie za sobą ogromną odpowiedzialność. Niestety, ostatnia wypowiedź minister edukacji narodowej Barbary Nowackiej, którą można potraktować już nie jako kolejne potknięcie w polskiej polityce historycznej, ale upadek na twarz w wielkie bagno.

Owe słowa, przepraszam [PRZEJĘZYCZENIA , jak broni się minister Nowacka] budzi głębokie zaniepokojenie i zasługuje na szeroką refleksję.

Tomasz Wybranowski

 


W 2024 roku przewodnicząca Komisji Europejskiej, Ursula von der Leyen, w jednym ze swoich wystąpień użyła określenia „polski oboz” w kontekście niemieckiego obozu Auschwitz-Birkenau. To wywołało oburzenie w Polsce i pośród Polonii i Polaków na Wschodzie.
Auschwitz-Birkenau był niemieckim obozem koncentracyjnym, a nie polskim. Użycie tego sformułowania przez von der Leyen było błędem, który szybko spotkał się z krytyką ze strony polskich władz oraz różnych instytucji także Yad Vashem, które podkreśliły, że
należy zachować odpowiednią precyzję w odniesieniu do tak wrażliwych kwestii historycznych.

Rok temu, ale dopiero po wybuchu kontrowersji, von der Leyen przeprosiła za swoje słowa, tłumacząc, że był to błąd językowy. Niemniej jednak, incydent ten przypomniał o ważności dbania o prawidłową narrację historyczną, szczególnie w kontekście tragedii związanych z II wojną światową.

Kazus Nowackiej. Czy nadaje się na fotel ministra edukacji?! …

W trakcie międzynarodowej konferencji z okazji 80. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau minister Nowacka stwierdziła, że
„na terenie okupowanym przez Niemcy polscy naziści zbudowali obozy, które były obozami pracy, a potem stały się obozami masowej zagłady”.
Choć resort edukacji tłumaczy, że było to „przejęzyczenie”, a wypowiedź miała brzmieć inaczej, to nie możemy zapominać o bardzo poważnych konsekwencjach takich słów. Takie „niewinne” zniekształcenie rzeczywistości historycznej to coś znacznie więcej niż drobny błąd.
To zagrożenie dla polskiego wizerunku na arenie międzynarodowej oraz niebezpieczne wzmocnienie narracji o „polskich obozach”, którą polska dyplomacja stara się wytępić od lat.

Ale czyni to nieskutecznie mając za nic POTRZEBĘ SYSTEMOWEGO ROZPOCZĘCIA OPOWIEŚCI O POLSCE I JEJ HISTORII dla Europy,  Ameryki i całego świata. Dobra Zmiana też niczego w tej kwestii  nie uczyniła, o czym mogą zaświadczyć dwie kadencje ministra Glińskiego. 

Sformułowanie „polscy naziści” jest głęboko problematyczne i dla nas Polaków bardziej niż bolesne. Ale wszystko zaczyna się i kończy na brakach wiedzy i lukach edukacyjnych. Oto mały niezbędnik dla pani minister Nowackiej:

Naziści to członkowie NSDAP, niemieckiej partii rządzącej, a nie Polacy.

W okresie II wojny światowej Polacy byli ofiarami niemieckiej agresji, nie współpracownikami nazistowskiego reżimu. Choć niestety nie zabrakło nielicznych kolaboracji z okupantem, nie można utożsamiać Polaków z niemieckimi nazistami, zwłaszcza w kontekście tak poważnym jak obozy zagłady.

Auschwitz – „polski oboz” w oczach międzynarodowych mediów

Wydaje się, że nie jest to pierwszy raz, kiedy w międzynarodowych przekazach pada określenie „polski oboz”. Przypomnijmy sobie kontrowersje związane z wypowiedzią Baracka Obamy w 2012 roku, kiedy to w kontekście Jana Karskiego, prezydent USA użył określenia „polski oboz śmierci”. Po tym incydencie, w wyniku ogromnych protestów Polski, Obama przeprosił za ten błąd, ale niestety był to tylko jeden z wielu przypadków, które świadczą o dużym problemie w edukacji historycznej na temat Polski.

Tego typu nieporozumienia – choćby niezamierzone – mają długofalowy wpływ na postrzeganie Polski na świecie. Przecież nie chodzi tylko o przejęzyczenie. To kwestionowanie historycznej prawdy, która mówi jedno: Auschwitz był niemieckim obozem zagłady, nie „polskim”. Pomijanie roli Niemców w tym tragicznym rozdziale historii to nie tylko błąd, ale i zdrada pamięci ofiar. Stara się to relatywizować Elon Musk ku uciesze AfD. 

 

Przejęzyczenie czy brak wiedzy historycznej?

Nie możemy przejść obojętnie wobec takiego zbiegu okoliczności. To nie jest pierwszy raz, gdy ktoś publicznie „przejęzyczył się” na temat Holokaustu, co skutkowało wzmocnieniem fałszywej narracji. Minister Nowacka, jako osoba odpowiedzialna za edukację w Polsce, powinna znać historię wzdłuż i wszerz. Jej rola w kształtowaniu polityki edukacyjnej w Polsce, w tym odpowiedzialnej edukacji historycznej, nakłada na nią obowiązek posiadania szczegółowej wiedzy o tym, czym były obozy śmierci i jaka była rola Polski w II wojnie światowej.

Kiedy ktoś zajmuje stanowisko ministra edukacji narodowej, to ABSOLUTNIE nie powinno się zdarzyć nawet raz, aby w kluczowych momentach, zwłaszcza podczas obchodów rocznicy wyzwolenia Auschwitz, padały takie skandaliczne błędy. Takie wypowiedzi nie mogą być traktowane jako „przejęzyczenia” – to nie jest drobne niedopatrzenie, ale poważna wpadka, która ma wpływ na postrzeganie Polski na arenie międzynarodowej. Czy pani minister to rozumie? Zacytowałbym pewien cytat z filmu „Miś”, kiedy reżyser pyta: „Czy konie mnie słyszą?!”, ale nie zacytuję…

 

A co z odpowiedzialnością polityków? Pytamy na antenie Wnet od lat!!!

Nie ma wątpliwości, że politycy powinni brać odpowiedzialność za swoje słowa. W sytuacji, gdy padają błędne sformułowania, które mogą mieć poważne konsekwencje w kontekście polityki historycznej, nie można pozwalać na ich lekceważenie. W takim przypadku odpowiedzialność powinna być jednoznaczna: dymisja i przeprosiny. Mówienie o „polskich nazistach” to nie tylko niefortunny dobór słów – to kłamstwo historyczne, które wpisuje się w fałszywą narrację o współudziale Polski w Holokauście.

Słowa pani minister rządu Donalda Tuska, Barbary Nowackiej pokazują, że politycy – nawet ci z najwyższych stanowisk – potrafią w sposób lekkomyślny traktować historię. To nie jest tylko kwestia błędu w przemówieniu. To pytanie o to, jaką rolę edukacja pełni w dzisiejszym świecie.

Polska od lat stara się walczyć o prawdę historyczną. Międzynarodowe oskarżenia o „polskie obozy” nie są tylko propagandą. One mają wpływ na to, jak Polska jest postrzegana na świecie. Wiemy, że prawda jest jedną z najważniejszych wartości, które powinniśmy promować na całym świecie. Niestety, politycy, którzy powinni reprezentować naród, często wydają się zapominać, jak ogromną odpowiedzialność niosą ich słowa.

Mimo wysiłków polskich władz i instytucji edukacyjnych w walce z fałszywymi narracjami Polska wciąż przegrywa. Wczoraj we włoskim dzienniku „Corriere della Sera” pojawiło się określenie „polski obóz”. Takie sformułowania budzą kontrowersje i wymagają dokładnej analizy odpowiedzialności historycznej oraz ochrony wizerunku Polski. No chyba, że słuchali pani minister Nowackiej. 

W artykule opublikowanym w dodatku „Corriere Roma”, opisującym wyzwolenie obozu przez Armię Czerwoną, Auschwitz-Birkenau nazwano „polskim obozem”.

W sytuacji, kiedy polski minister edukacji nie tylko popełnia błąd, ale wręcz wyrządza szkodę w kwestii polityki historycznej, konieczne jest, by odpowiedzialni politycy – niezależnie od strony politycznej – potrafili postawić honor na pierwszym miejscu.

Takie pomyłki, przepraszam „PRZEJĘZYCZENIA” nie mogą pozostać bez reakcji. To wstyd, że Polska, która jest jednym z głównych strażników pamięci o Holokauście, nie jest w stanie zatrzymać tego typu błędów na poziomie swoich najwyższych przedstawicieli.

Wymaga to nie tylko przeprosin czy dementi, która staje się – w moim odczuciu – „płaczem ofiary”, ale przede wszystkim poważnej refleksji nad stanem edukacji historycznej w Polsce. Dlaczego? Bowiem przejęzyczenie pojawia się podczas mówienia, w trakcie wypowiedzi mimowolnie! Możemy jeszcze użyć sformułowania lapsus, jako przypadkową, niezamierzoną deformację wyrazu.

Minister Nowacka mogłaby się (na przykład) pomylić wypowiadając zdanie: Rozrewolwerowany rewolwerowiec przestrzelił przejrzyście wypolerowany kaloryfer. 

Przejęzyczenia występują w języku polskim i słowiańskich  najczęściej w specyficznych kontekstach językowych. Dźwięki (głoski), które się zamieniają, mają podobne cechy, jak np. spółgłoski „l”„r”, które mają zbliżony sposób artykulacji. Nazywamy je płynnymi.

82% przejęzyczeń spółgłoskowych występuje na początku sylaby (nagłosie) wyrazów, a błędy dotyczą dźwięków występujących w podobnym otoczeniu (np. sąsiedztwo tych samych spółgłosek).

Przejęzyczeniem jest kiedy powiemy „labolatorium” zamiast „laboratorium”. TO JEST PRZEJĘZYCZENIE! Natomiast uczynienie z Polaków nazistami budującymi obóz śmierci przejęzyczeniem stanowczo nie jest!  

O przejęzyczeniu mówimy wtedy, kiedy pojawia się w mowie mimowolnie, niezależnie od stopnia przygotowania i wyćwiczenia wypowiedzi. Lapsus nie jest błędem językowym w myśl wielu normatywnych definicji błędu: „lapsus to przypadkowa, doraźna deformacja wyrazu, niezamierzone odstępstwo od normy wymawianiowej, powstałe niezależnie od stopnia opanowania wymowy.”

„Docelowa wypowiedź na podstawie przygotowanego fragmentu wystąpienia miała brzmieć: Na terenie okupowanej przez Niemcy Polski, naziści zbudowali obozy, które były obozami pracy, a potem stały się obozami masowej zagłady” – przekazało ministerstwo. Co jeszcze gorzej świadczy o pani minister, że NIE UMIE POPRAWNIE ODCZYTAĆ TREŚCI Z KARTKI!!! [sic!]

I dlatego uważam, że Barbara Nowacka powinna być zdymisjonowana. Jej Honor bowiem i polskie serce nie pozwoli, aby sama zeszła z szalupy zarządzania polską edukacją z „przejęzyczeniami”. Premierze Donaldzie Tusku, ma Pan szansę.

Tomasz Wybranowski

 

„Nie przepada za Niemcami”. Prof. Andrzej Nowak o rodowodzie Trumpa i jego niechęci do Niemiec 

Profesor Andrzej Nowak: Poczucie dystansu prezydenta Donalda Trumpa wobec Niemiec jest bardzo silne. Fot. Michał Klag

Prof. Andrzej Nowak, wybitny historyk i znakomity autor, opowiedział o historii rodzinnej Donalda Trumpa i wynikającym z tego jego nastawieniu geopolitycznym, w tym niechęci do Niemiec. 

Już w tej historii rodzinnej zapisany jest duży dystans do niemieckości”, podkreśla prof. Andrzej Nowak i przypomina, że „ludność pochodzenia niemieckiego stanowi największą część migracji poza anglosaskim rdzeniem mieszkańców Stanów Zjednoczonych. To jest około 50-60 milionów Amerykanów niemieckiego pochodzenia”. 

Historyk opowiada, że przodkowie 47. prezydenta USA wyemigrowali z niemieckiego miasteczka Kallstadt leżącego na zachodzie kraju. Fryderyk Trump (Drumpf), dziadek Donalda, „z wielką energią wykorzystał szansę, jaką dawała amerykańska zasada od pucybuta do milionera.

Nie zaczynał jako pucybut oczywiście Fryderyk Trump, ale zaczynał od, można powiedzieć, działalności z pogranicza branży hotelarsko-rozrywkowej. – relacjonuje prof. Andrzej Nowak. 

Zdaniem historyka również niedawne wypowiedzi Trumpa o dołączeniu Kanady do Stanów Zjednoczonych mogą wynikać z jego historii rodzinnej, w której znaczenie miało miasteczko Whitehorse, leżące na dalekiej północy Kanady. 

Tam właśnie rozwinąwszy bardzo swój interes, myślę, że mógł przekazać dziadek Trump swojemu synowi, a w kronice rodzinnej ostatecznie swojemu wnukowi, pewnego rodzaju sentyment do tych pionierskich, można tak powiedzieć, czasów. – tłumaczy prof. Nowak. 

 

 

Sentyment babki Donalda Trumpa do kraju rodzinnego sprawił, że dziadkowie spróbowali wrócić do Bawarii na początku XX wieku, gdzie okazało się, że dziadek jest ścigany za uchylanie się od służby wojskowej w królestwie Bawarii. I dlatego błyskawicznie zwinął manatki po raz kolejny, tym razem już na zawsze wyemigrowawszy do Stanów Zjednoczonych. 

Na pewno nie żywi Donald Trump ciepłych uczuć do kraju swoich przodków. To właśnie poczucie, że zostali wypędzeni stamtąd; abstrahuję od tego, z jakich powodów, ale to poczucie dystansu wobec Niemiec jest bardzo silne. Mimo że pochodzenie jest jednoznacznie po obojgu dziadkach ojczystych, tak bym powiedział, niemieckie. Ale tu chciałem w tym momencie tylko powiedzieć tyle, że już w tej historii rodzinnej pojawia się taka rysa, którą można by było na pozór pominąć czy nie dostrzec jej, wywodząc poglądy Donalda Trumpa z jego niemieckiego pochodzenia. Niemiec to znaczy, że będzie proniemiecki. Nic bardziej mylnego. Już w tej historii rodzinnej zapisany jest duży dystans do niemieckości. – podkreśla prof. Andrzej Nowak.   

 

Cała wypowiedź prof. Andrzeja Nowaka jest dostępna w Biały Kruk TV:

Elon Musk, AfD i cienie przeszłości: kiedy pamięć historyczna staje się polem walki. Felieton Tomasza Wybranowskiego

Elon Musk, znany z kontrowersyjnych wypowiedzi, ponownie znalazł się w ogniu krytyki. Podczas wirtualnego wystąpienia na wiecu niemieckiej skrajnie prawicowej partii Alternatywa dla Niemiec (AfD), stwierdził, że „dzieci nie powinny ponosić winy za grzechy swoich rodziców, a tym bardziej pradziadków”.

„Grzechy przodków” czy obowiązek pamięci? Kontrowersje wokół wypowiedzi Elona Muska na tle niemieckiej historii nie ustają. I słusznie! – dodam.

 Elon Musk, znany z kontrowersyjnych wypowiedzi, ponownie znalazł się w ogniu krytyki. Podczas wirtualnego wystąpienia na wiecu niemieckiej skrajnie prawicowej partii Alternatywa dla Niemiec (AfD), stwierdził, że 

„dzieci nie powinny ponosić winy za grzechy swoich rodziców, a tym bardziej pradziadków”To stwierdzenie, w kontekście niemieckiej historii, zabrzmiało jak wezwanie do minimalizowania odpowiedzialności za zbrodnie III Rzeszy narodu niemieckiego. Brzmi to pogrzebowo w kontekście przyszłości… 

 

80. rocznica wyzwolenia Auschwitz: co znaczą słowa Muska w kontekście Holokaustu?

Wypowiedź Muska miała miejsce zaledwie parę dni przed obchodami 80. rocznicy wyzwolenia Auschwitz przez Armię Czerwoną. Obóz Auschwitz-Birkenau jest symbolem Holokaustu, gdzie zamordowano ponad milion ludzi. Nie tylko Żydów! Także Polaków, Rosjan, Czechów i Słowaków, Romów i innych ofiar niemieckiego reżimu Hitlera z całej Europy.

Warto przypomnieć, że to właśnie Armia Czerwona wyzwoliła to miejsce kaźni, co stanowi niezaprzeczalny fakt historyczny. Obóz Auschwitz został wyzwolony 27 stycznia 1945 roku przez żołnierzy Armii Czerwonej, wchodzących w skład 60. Armii 1. Frontu Ukraińskiego. Bramy obozu otworzył rosyjski Żyd – porucznik Anatolij Szapiro, dowódca jednego z oddziałów szturmowych. Żołnierze Armii Czerwonej znaleźli w obozie około 7 tysięcy wycieńczonych więźniów, którzy przeżyli likwidację obozu i marsze śmierci. Wyzwolenie Auschwitz stało się symbolem końca hitlerowskiego ludobójstwa i tragedii Holokaustu.

 

AfD i rewizjonizm historyczny: polityczna groźba dla granic i fundamentów pamięci

W kontekście tej rocznicy słowa Muska dodatkowo ranią, sugerując, że Niemcy powinny „przejść dalej” i przestać skupiać się na rozliczaniu przeszłości. Co z reparacjami dla Polski, panie Musk?

AfD od lat kwestionuje znaczenie winy Niemiec za zbrodnie II wojny światowej. Przykładem jest wypowiedź jednego z jej założycieli, Alexandra Gaulanda, który nazwał okres III Rzeszy „plamą ptasiego guana” w ponad tysiącletniej historii Niemiec.

Partia ta często podejmuje też tematy granic z Polską, sugerując konieczność rewizji powojennych ustaleń terytorialnych. Wypowiedzi prominentnych polityków AfD, takich jak Petra Lowsa, która wspomniała o „historycznych terytoriach Niemiec” obejmujących miasta jak Wrocław czy Szczecin, wskazują na niebezpieczne tendencje do rewizjonizmu.

Relatywizm wobec nazizmu – ostrzeżenie Yad Vashem i lekcje z przeszłości

Dani Dayan, przewodniczący Yad Vashem – izraelskiego pomnika ofiar Holokaustu – określił te wypowiedzi jako „znieważenie ofiar nazizmu i zagrożenie dla demokratycznej przyszłości Niemiec”. Tego typu relatywizowanie odpowiedzialności za Holokaust budzi obawy o osłabienie pamięci historycznej, co może prowadzić do groźnych powtórek z przeszłości.

Czy Elon Musk powtórzy błąd Forda? Niepokojące paralele z historią amerykańskiego przemysłu w czasach III Rzeszy

Wypowiedzi Elona Muska, wspierające narrację AfD, mają szczególne znaczenie w kontekście międzynarodowym. Abraham Foxman, były dyrektor Anti-Defamation League, ostrzegł, że takie podejście osłabia pamięć o ofiarach totalitaryzmów [WSZELKICH] i podważa fundamenty demokracji. Musk, dzięki swojemu globalnemu wpływowi, może być postrzegany jako promotor niebezpiecznych ideologii, które podkopują wysiłki na rzecz utrzymania pamięci o zbrodniach nazizmu. Mam nadzieję, że nie zechce się upodobnić się do imć Forda.

Dla przypomnienia, podczas II wojny światowej niektórzy amerykańscy przemysłowcy i finansiści, w tym Henry Ford, byli krytykowani za działania, które pośrednio wspierały niemiecki przemysł wojenny. Ford Werke AG, niemiecki oddział Forda, produkował pojazdy na potrzeby armii hitlerowskiej, a koncern korzystał z pracy przymusowej podczas okupacji. Inne firmy, takie jak General Motors, także prowadziły interesy w Niemczech, co budziło kontrowersje dotyczące ich współpracy z reżimem hitlerowskich Niemiec.

Dlaczego pamięć o Auschwitz pozostaje kluczowa w obliczu nowych form negacji historii?

Nie można pozwolić sobie na metaforyczne zaklęcia speca od zarabiania kasy i „zamiatanie przeszłości pod dywan”, szczególnie w obliczu rosnących tendencji do relatywizmu historycznego. Auschwitz pozostaje symbolem zła, którego rozmiary wymagają, by pamięć o nim była pielęgnowana jako przestroga dla przyszłych pokoleń.

Współczesne zagrożenia dla prawdy historycznej: Musk, AfD i pytanie o odpowiedzialność elit

Relatywizm, jaki proponują obecnie Elon Musk i AfD, przypomina rosnący cień, który może przesłonić prawdę historyczną, jeśli nie zostanie odpowiednio napiętnowany. Obecność Muska na wiecu AfD, partii nawołującej do rewizjonizmu i minimalizowania winy Niemiec, jest w mojej opinii nie tylko poważnym, ale totalnym zagrożeniem dla ładu opartego na sprawiedliwości dziejów i pamięci o ofiarach nie tylko Holokaustu.

Pamiętajmy, że obóz śmierci Auschwitz Niemcy utworzyli dla Polaków. To moje przydługie przypomnienie ma wskazać, że odpowiedzialność za przeszłość jest fundamentem, na którym musimy budować przyszłość, bez względu na polityczne preferencje czy osobiste poglądy.

Tomasz Wybranowski

Felieton Wybrana: Kto czym wojuje… Czy Jerzy Owsiak pamięta hasło „Robta co chceta” ???

Joachim Gauck, Jerzy Owsiak i Bronisław Komorowski | Fot. R. Lotys (CC A-S 3.0, Wikipedia)

W ostatnich dniach Jerzy Owsiak, założyciel Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy (WOŚP), zdecydował się upublicznić wstrząsające treści telefonicznych pogróżek, które dotarły do fundacji.

. Poruszające nagrania, w których słychać groźby i agresję, to dowód na to, jak daleko posunięta jest dzisiejsza spirala nienawiści w przestrzeni publicznej. Owsiak, jako lider organizacji charytatywnej, od lat odważnie konfrontuje się z krytyką, ale ten epizod pokazuje, że granica między krytyką a przemocą została przekroczona.

Jednakże… kij ma dwa końce, jak głosi stare porzekadło. I choć groźby pod adresem kogokolwiek są haniebne i absolutnie nieakceptowalne, warto przyjrzeć się samemu problemowi głębiej. Czyż nie przypomina nam to pewnej innej maksymy: „kto czym wojuje, od tego ginie”? Owsiak przez lata kreował swój wizerunek jako człowieka szczerego do bólu, gotowego na konfrontację, czasem na ostrzu noża. Ale czy takie podejście nie generuje równie mocnych reakcji?

Tomasz Wybranowski

 

„Róbta, co chceta” – ale z głową

WOŚP stała się jedną z największych organizacji charytatywnych w Polsce, ale z ogromnym sukcesem zawsze idzie w parze równie ogromna odpowiedzialność. Krytycy Owsiaka, w tym wielu jego dawnych sympatyków (w tym także i ja), zarzucają mu, że zatracił neutralność, którą powinien cechować się lider organizacji działającej dla dobra wspólnego.

Wchodząc w polityczne spory, Owsiak – świadomie lub nie – dokładał cegiełkę do podziałów, które teraz odbijają się echem. 

 

Niektórzy przypominają jego słynne słowa o „sepsie” – określeniu, którym miał rzekomo lub celowo (właściwe podkreśl) obrazić elektorat Prawa i Sprawiedliwości (afera bilbordów, które kosztowały . Te słowa zostały zapamiętane przez wielu jako moment, w którym WOŚP przestała być postrzegana jako neutralna, a stała się narzędziem politycznego sporu. I choć sam Owsiak zapewne nie spodziewał się, jak daleko zaprowadzą go te emocje, dziś znajduje się w sytuacji, w której każda jego reakcja jest interpretowana przez pryzmat polityki.

Fundacja poinformowała, że koszty tej kampanii zostały pokryte z funduszy zebranych podczas publicznych zbiórek, co jest zgodne z przepisami ustawy o zbiórkach publicznych. Wydatki na kampanię stanowią nieco ponad 1% zebranych środków. Dzięki uzyskanym rabatom od właścicieli powierzchni reklamowych, fundacja mogła zrealizować kampanię po obniżonych kosztach.

Według danych z 31. Finału WOŚP, fundacja zebrała 243 259 387,25 zł. Oznacza to, że na kampanię billboardową przeznaczono nieco ponad 2,4 mln zł, co stanowi nieco ponad 1% zebranych środków.

Czy pytania są atakiem?

To, co wzbudza dodatkowe kontrowersje, to zarzuty dotyczące transparentności finansowej WOŚP. Fundacja, która od lat cieszyła się ogromnym społecznym zaufaniem, coraz częściej musi mierzyć się z pytaniami o szczegóły rozliczeń –

od zarobków członków zarządu, przez wydatki na zewnętrzne usługi, po działania takich spółek jak „Złoty Melon” czy „Mrówka Cała”.

W świecie, w którym każda złotówka publiczna powinna być przejrzysta jak kropla wody, pytania dziennikarzy są naturalnym elementem kontroli społecznej.

Ale czy Jerzy Owsiak rzeczywiście unika odpowiedzi? Czy może to media niekiedy celowo stawiają go pod pręgierzem, sugerując niejasności? Ale z innej strony! Warto pamiętać, że pytania nie są „szczuciem”, a odpowiedzi nie powinny być odbierane jako słabość. Gdyby lider WOŚP bardziej otwarcie podchodził do kwestii finansowych, wiele kontrowersji mogłoby zostać wyciszonych.

Wielki człowiek czy wielki biznes?

Na tle tej debaty pojawiają się porównania z innymi postaciami działającymi na polu charytatywnym. Wspomnę wielkiego się Marka Kotańskiego – człowieka, który bez rozgłosu, za to z ogromnym oddaniem, pomagał najbardziej potrzebującym.

Zawsze także zestawiam WOŚP z Caritasem, który zbiera dwa razy więcej pieniędzy i rozdziela je skuteczniej, pozostając w cieniu mediów. W tych porównaniach Owsiak wypada różnie – jedni widzą w nim wizjonera, inni zarzucają mu zbytni rozmach, a czasem i brak pokory.

Jerzy Owsiak ma jednak jedną przewagę nad innymi organizacjami charytatywnymi: jest (znowu) pupilem mediów i przez lata cieszył się niemal nieograniczonym wsparciem spółek Skarbu Państwa (z wyjątkiem okresów rządów PiS, które mocno ograniczyły takie dotacje).

To rodzi pytania o proporcje – ile środków publicznych rzeczywiście trafia do fundacji, a ile przeznaczane jest na jej organizację i promowanie wizerunku?

Jerzy Owsiak, choć od lat cieszy się ogromnym społecznym poparciem, zmagał się także z odejściem kilku kluczowych współpracowników, którzy mieli wyrażać niezadowolenie z kierunku działań Fundacji WOŚP. Wśród zarzutów pojawiały się kwestie dotyczące transparentności finansowej, stylu zarządzania oraz zatrudniania najbliższej rodziny.

Szczególnie często podkreślano rolę żony Owsiaka, Lidii Niedźwiedzkiej-Owsiak, która od lat pełni istotne funkcje w strukturach fundacji. Lidia, z wykształcenia pedagog i wieloletnia współpracowniczka męża, była związana z zarządzaniem spółką „Mrówka Cała”, budząc kontrowersje związane z przepływami finansowymi między organizacjami kierowanymi przez rodzinę Owsiaków.

Krytycy wskazywali, że rodzinne powiązania mogą rzutować na wizerunek organizacji i osłabiać zaufanie społeczne.

Kiedy polityka wchodzi w grę…

Największym problemem Owsiaka wydaje się jednak jego otwarte zaangażowanie w polityczne spory. Wejście na scenę, na której roi się od obelg, kłamstw i manipulacji, jest równoznaczne z wchodzeniem w bagno. A z bagna trudno wyjść suchą nogą.

Krytycy mówią wprost: gdyby Owsiak trzymał się z dala od polityki, dziś mógłby cieszyć się „świętym spokojem”. Może coś w tym jest? A może prawda leży gdzieś pośrodku – między transparentnością a publicznym wizerunkiem?

Jedno jest pewne: Jerzy Owsiak, jako osoba, która od lat działa na rzecz innych, nie zasługuje jak każdy człowiek na groźby i nienawiść. Jednak każda publiczna osoba, szczególnie tak rozpoznawalna jak on, musi pamiętać, że „co zasiejesz, to zbierzesz”.

I być może nadszedł czas, aby zastanowić się, czy droga konfrontacji, którą wybrał Jerzy Owsiak, była tą właściwą.

Kultura, polityka i przyszłość artystów w Polsce – suma roku 2024: rozmowa z Wojciechem Konikiewiczem

Wojciech Konikiewicz, jako muzyk, kompozytor i założyciel i reaktywator Związku Zawodowego Muzyków RP, często podkreśla, że artyści są niezbędni nie tylko dla samej kultury, ale i dla społeczeństwa oraz państwa. Z kolei w kontekście współczesnej polityki, Konikiewicz zauważa, że artyści są często niedoceniani przez instytucje rządowe, a ich status zawodowy i społeczny pozostaje marginalizowany. W związku z tym, potrzebują wsparcia ze strony państwa – nie tylko w kwestiach finansowych, ale także w kwestiach gwarantujących im stabilność socjalną i prawo do godziwego życia z twórczości.

Kultura i edukacja w Polsce od lat 90. są traktowane przez kolejne rządy w sposób kontrowersyjny i, niestety, często marginalizujący.

 Po zmianach politycznych w 2015 roku, kiedy do władzy doszła ekipa Prawa i Sprawiedliwości, było wiele nadziei szczególnie w kontekście mecenatu państwa i dostrzeżenia artystów, jako ważnej, bo opiniotwórczej grupy, a nie tylko kontestatorów.

Kultura i sztuka w Polsce z jednej strony cieszą się dużym wsparciem finansowym, zwłaszcza w zakresie projektów związanych z tożsamością narodową i patriotyczną, z drugiej zaś często spotykają się z trudnościami, które nie ułatwiają artystom życia. W 2019 roku pojawił się pomysł ustawy o statusie artysty zawodowego. Już od początku był on niejasny, zagmatwany, kontrowersyjny i prowadzący do kolejnej biurokratycznej instytucji mającej decydować o tym kto jest, a kto artystą nie jest.

Ostatecznie projekt ten w formie ustawy nie ujrzał światła dziennego i zawisł gdzieś w niebycie.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Wojciechem Konikiewiczem:

 

Politycy sobie, a życie sobie. Tysiące artystów wciąż zmaga się z wieloma negatywnymi dla nich przepisami, piętrzącymi się przeciwnościami, co sprawia, że wielu z nich nadal nie ma dostępu do podstawowych świadczeń zdrowotnych czy emerytalnych.

Występują również poważne problemy z edukacją kulturalną. Przemiany w szkolnictwie wyższym, takie jak likwidowanie kierunków artystycznych czy cięcia budżetowe na instytucje kulturalne, wpływają na kondycję kultury narodowej. Wiele osób z branży zwraca uwagę na to, że edukacja artystyczna, zamiast być rozwojowa i twórcza, staje się coraz bardziej komercyjna, z dominacją rynku nad wartościami artystycznymi. 

Zanim przejdziemy do rozmowy z Wojciechem Konikiewiczem, kompozytorem, muzykiem, komentatorem polskiej polityki (nie tylko kulturalnej), założycielem i reaktywatorem Związku Zawodowego Muzyków RP, warto przypomnieć kilka faktów. Podczas gdy rząd wspiera niektóre inicjatywy artystyczne, to w kontekście niezależnych twórców pojawia się pytanie, jakim sposobem państwo wspiera tych, którzy nie wpisują się w polityczny główny nurt i rządowi Donalda Tuska „nie biją” czy Mateusza Morawickiego „nie bili braw”.

Wojciech Konikiewicz, który od lat angażuje się w działalność muzyczną, jednocześnie bacznie obserwuje i komentuje sytuację polityczną w Polsce, zauważa, że polityka kulturalna nie służy do końca artystom, którzy pragną zachować niezależność twórczą.

Wojciech Konikiewicz, w licznych wywiadach i to nie tylko na antenie Radia Wnet, często podkreśla znaczenie wolności twórczej i krytykuje sposób, w jaki rząd (rządy) traktuje (traktują) artystów. Jako osoba związana z branżą muzyczną, dobrze zna realia, w jakich funkcjonują twórcy.

Według Wojciecha Konikiewicza bardzo niepokojącym zjawiskiem jest „wykluczanie twórców niezależnych” z przestrzeni publicznej i instytucjonalnej.

Pamiętajmy, że w 2020 roku pojawiły się kontrowersje wokół próby ustawodawcze dotyczące ubezpieczeń społecznych dla artystów. Plan wprowadzenia systemu, który miał na celu zapewnienie minimalnych świadczeń emerytalnych i zdrowotnych dla twórców, w ich opinii, nie był – nawet na papierze – rozwiązaniem problemów. Zamiast uproszczenia procedur w projekcie pojawiły się nowe trudności administracyjne. Ponadto wielu artystów zauważyło, że system w takiej formie byłby skomplikowany i nie dostosowany do ich rzeczywistości zawodowej.

Tego typu zjawiska stają się doskonałym punktem wyjścia do rozmowy z Wojciechem Konikiewiczem o tym, jak obecna sytuacja polityczna i kulturalna w Polsce wpływa na artystów, jakie mają oni wyzwania w dzisiejszym świecie sztuki oraz jak wygląda sytuacja twórców muzycznych, którzy nie podporządkowują się politycznym narracjom bez względu na wektor.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Wojciechem Konikiewiczem „komu w Polsce potrzebni są artyści”:

 

Badanie „Policzone i Policzeni 2024” wykazało, że w Polsce jest 62 423 artystów, z czego 69% ma dochody poniżej średniej krajowej, a 51% zarabia z umów-zleceń i o dzieło. Ponadto, wielu artystów nie ma ubezpieczenia zdrowotnego i nie może korzystać ze świadczeń socjalnych.

Tomasz Wybranowski

Wiara, Muzyka i Przemiany: rozmowa Tomasza Wybranowskiego z Zygmuntem Staszczykiem, Liderem T.Love”

„Nollaig Shona Duit!” oznacza po irlandzku „Wesołych Świąt”. Wybran świąteczny z Irlandii. Z nostalgią i tęsknotą…

W Irlandii przygotowania do Bożego Narodzenia zaczynają się już w listopadzie, a miasto przepełnia się świątecznym klimatem. W Dublinie choinki przy Grafton Street i St. Stephens Green, z wielkimi szopkami betlejemskimi, w tym ruchomą w gmachu Poczty Głównej (GPO), tworzą atmosferę pełną magii. Fot. Tomasz Szustek

Boże Narodzenie to czas, kiedy zatrzymujemy się na chwilę, by docenić to, co najważniejsze: rodzinę, miłość i wspólne chwile. I tak być powinno z każdym z nas.

 Chociaż w różnych krajach obchodzimy te święta na swój tradycyjny sposób, jedno pozostaje niezmienne – pragnienie bycia razem, dzielenia się i składania sobie życzeń.

Tradycje mogą się różnić i oczywiście różnią, ale istota Świąt, tych świąt, jest ta sama. W Polsce wigilijny stół pełen jest potraw, które nie tylko smakują, ale i niosą ze sobą historię i polską korzenność. To barszcz, karp – co niesutannie dziwi Irlandczyków czy kutia. Na zachodzie Europy pojawiają się potrawy regionalne, od indyka w Anglii po pasztet w Niemczech.

 

Irlandzkie Boże Narodzenie to nie tylko czas spędzany z rodziną, ale także wyjątkowa okazja do delektowania się tradycyjnymi potrawami i przysmakami, które od pokoleń towarzyszą mieszkańcom Szmaragdowej Wyspy w tym szczególnym okresie. Z wielu charakterystycznych irlandzkich dań i słodkości, które są nieodłącznym elementem bożonarodzeniowego stołu na Wyspie wspomnę tylko kilka.

Tradycyjnym świątecznym daniem głównym jest pieczony indyk, często podawany z sosem borówkowym i brukselką. W niektórych regionach Irlandii, szczególnie w hrabstwach Cork i Kerry i na całym południu, gęś jest równie popularna, stanowiąc smakowitą alternatywę dla wszechobecnego indyka. Wspólnym elementem jest bogaty wybór dodatków, takich jak duszone ziemniaki, marchew, fasola i moje ulubione brokuły.

Mimo, że wyrzekam się wszelkich węglowodanów i słodkości, to mince pies owo małe, okrągłe ciasteczka wypełnione mieszanką suszonych owoców, przypraw z domieszką radosnej brandy pokonują mnie zdecydowanie. Te ciastka zawierają tzw. „mince meat”, które nie jest mięsem, ale raczej bogatym i słodkim farszem z rodzynek, śliwek, orzechów, cynamonu, imbiru i innych przypraw.

Moi irlandzcy znajomi podają je gościom z ciepłym napojem. Twierdzą, że to prawdziwy symbol irlandzkich Świąt.

No i jeszcze Christmas pudding, znany także pod nazwą „plum pudding” do którego nie może zabraknąć brandy butter, czyli masła zmieszanego z cukrem i alkoholem.

 

 

W Irlandii przygotowania do Bożego Narodzenia zaczynają się już w listopadzie, a miasto przepełnia się świątecznym klimatem. W Dublinie choinki przy Grafton Street i St. Stephens Green, z wielkimi szopkami betlejemskimi, w tym ruchomą w gmachu Poczty Głównej (GPO), tworzą atmosferę pełną magii. Irlandczycy dekorują domy światełkami, a tradycja wysyłania kartek zaczyna się z początkiem grudnia.

Najpiękniejsze są jednak chwile oczekiwania, pełne zapachu choinki i radości. Oczekiwania na spotkanie z najbliższymi bez telefonów, patrzenia na zegarki i nerwowości. Wigilijny wieczór w Irlandii nie jest tak oficjalny jak w Polsce. Irlandczycy nie przygotowują uroczystej kolacji, a tradycje postne są obce. Zamiast karpia, na stole króluje indyk, a dzieci wieszają skarpety na prezenty od św. Mikołaja.

Mimo postępującej laicyzacji, nadal zachowują wiele religijnych zwyczajów, takich jak zapalanie świecy w oknie, symbolizującej pomoc dla Świętej Rodziny.

Drugiego dnia Świąt, w Dzień św. Szczepana, żywa jest na wsiach i małych mistaeczkach tradycja kolędowania. Dzieci przebierają się za Wren Boys i zbierają datki na „króla ptaków”, strzyżyka, który – wedle legendy – wydał na męczęńską śmierć św. Szczepana.

Czas świąt w Irlandii kończy 6 stycznia i Święto Trzech Króli, kiedy tradycyjnie rozbiera się choinkę, a życie wraca do normy.

 

 

W dobie komercjalizacji coraz więcej ludzi zapomina, czym tak naprawdę są Święta. Choć prezenty stanowią ważny element, musimy pamiętać (i wpajać to naszym dzieciom i wnukom), że nie są one celem samym w sobie. Prawdziwym darem, jaki możemy podarować sobie i innym, jest czas – czas spędzony z rodziną, przyjaciółmi, w gronie bliskich. To właśnie te chwile stanowią o magii Świąt nadejścia Jezusa, a nie zawartości i finansowego ciężaru paczek pod choinką i skarpetach na zimnych kominkach (niestety klimatyczna zmora dopadła i Szmaragdową Wyspę).

W tym świątecznym felietonie moim nie może się obyć bez poezji. Oto przychodzi mi do głowy wiersz „The Old Woman of the Roads” Padraica Columa. Jego metafory, choć nie bezpośrednio o Bożym Narodzeniu, uchwyciły nadzwyczajnie stary irlandzki klimat i duchowość, którą można poczuć podczas świątecznego okresu.
Poezja Padraica Columa, pełna prostych obrazów, oddaje życie wiejskie, tradycje i wartości, które są tak silnie związane z Bożym Narodzeniem w Irlandii:

„/…/ Widziałem starą kobietę dróg,
Z koszem jabłek i chustką na ramionach.
Jej oczy były jasne blaskiem tej pory roku,
Gdy szła do kościoła przez śnieg, wszyscy razem.”

Moim ulubionym wierszem jest “A Christmas Childhood” Patricka Kavanagh, bez którego – taka ciekawostka – nie mielibyśmy święta literatury Bloomsday. Patrick Kavanagh to jeden z najbardziej znanych irlandzkich poetów, który w swoim wierszu, który przypominam, wspomina swoje dzieciństwo w irlandzkiej wsi.

 

Do 2016 roku wielka choinka z lampionów stała w centralnym punkcie Dublina, stolicy Irlandii, przy ulicy O’Connell Stret tuż obok gmachu Poczty Głównej – GPO. Teraz dumnie stoi na Smithfield, blisko redakcji Studia 37 Dublin. Fot. Tomasz Szustek

Poezja ta pełna jest nostalgii za prostymi, tradycyjnymi świętami, które były obchodzone w małej społeczności.
Wypada też zanucić coś świątecznego z elementem irlandzkim… Myślę, myślę i mam!

To “The Twelve Days of Christmas” i wersję zdecydowanie na irlandzką nutę i nostalgię!

Choć ta jedna z najpopularniejszych kolęd na Wyspie ma swoje korzenie w Anglii, to Irlandczycy stworzyli swoje wersje, które często zawierały rodzime akcenty. W różnych zakątkach Szmaragdowej Wyspy oprócz tradycyjnych “dwunastu dni”, pojawiają się odniesienia do irlandzkiej kultury, przede wszystkim do miejscowych tradycji muzycznych, szaty roślinności czy fauny. Oto przykład:

„On the first day of Christmas my true love gave to me,
A partridge in a pear tree.
On the second day, two Irish dancers pranced,
And a thousand fiddles filled the air.”
co możemy przetłumaczyć:
„Pierwszego dnia Bożego Narodzenia mój prawdziwy ukochany dał mi,
Bażanta na gruszy.
Drugiego dnia, dwaj irlandzcy tancerze tańczyli,
A dźwięki tysiąca skrzypiec wypełniły powietrze.”

W duchu irlandzkiej tradycji, pełnej ciepła, serdeczności i nadziei, pragniemy złożyć Wam życzenia na nadchodzące Święta Bożego Narodzenia oraz nowy rok 2024.

W imieniu swoim własnym, moich drogich przyjaciół i współpracowników Studia 37 Radia Wnet oraz programu „Polska Tygodniówka” w radiu irlandzkim NEAR FM oraz portalu Polska-IE.com – Katarzyny Sudak, Tomasza Szustka, Bogdana Feręca, Jakuba Grabiasza oraz Jacka Vanzeka – życzymy Wam przede wszystkim odnalezienia światła i dobra, które płynie ze żłóbka gdzie położono małego Jezuska, potem zdrowia, zacieśniania w blasku miłości najtrwalszych więzów rodzinnych i przyjacielskich, wreszcie wolności i gorącej miłości.

A przy wigilijnym stole, tak jak w najpiękniejszych irlandzkich opowieściach i baśniach, niech zagości dobro, piękno, szacunek i światło Narodzonego Mesjasza, które rozświetli każdy ciemny zakamarek w naszych sercach. Nollaig Shona Duit! krzyczę z nadzieją, jak Irlandczycy panowie tej ziemi.

 

Tomasz Wybranowski
fot. Tomasz Szustek

Głównym bohaterem grudniowych świąt, geografii Ziemi Świętej i samych świąt Bożego Narodzenia jest On – Jezus!

Życie Jezusa Chrystusa, według przekazów ewangelistów, przebiegało na niewielkim geograficznie skrawku ziemi. Urodził się w Betlejem, wzrastał w Nazarecie, przyjął chrzest w rzece Jordan w pobliżu Jerycha. Działalność publiczną prowadził nad brzegami Jeziora Galilejskiego.

Kiedy Jezus narodził się w Betlejem w Judei, za czasów króla Heroda, zjawili się w Jerozolimie Magowie ze Wschodu. I

Kiedy Jezus narodził się w Betlejem w Judei, za czasów króla Heroda, zjawili się w Jerozolimie Magowie ze Wschodu. I pytali: <<Gdzie jest nowo narodzony Król Żydowski? Bo widzieliśmy jego wschodzącą gwiazdę i przybyliśmy złożyć mu hołd>> (Ewangelia świętego Mateusza 2, 1-2).

Czas Bożego Narodzenia był najlepszym okresem do odwiedzenia Nazaretu i Betlejem, zwłaszcza gdy była sposobność uczestniczenia w specjalnym nabożeństwie. Czasem w Jerozolimie pada śnieg, a ośnieżone Wzgórza Golan przyciągają narciarzy. Ale teraz, w czasie wojny palestyńsko – izraelskiej myśl o takich rzeczach to mrzonki.

Ziemia Święta na mapie

Jerozolima I Fot Walkerssk, (Domena Publiczna) Pixabay

Nazwą „Ziemia Święta” określa się Izrael oraz dużą część Jordanii i Egiptu.  Ten fascynujący i różnorodny region – kolebka trzech wielkich religii świata: chrześcijaństwa, judaizmu i islamu – stanowi cel wypraw zarówno pielgrzymów, jak i turystów.

Z religijnych atrakcji można wymienić miejsca biblijne, takie jak Jerozolima, Galilea czy Góra Synaj, a także liczne kościoły, klasztory i meczety. Zachwycające są tu również przyroda i krajobrazy: pustynie Jordanii i Synaju, bujna zieleń północnego Izraela oraz białe piaski wybrzeża Morza Śródziemnego i Czerwonego.

Ziemia Święta leży na granicy trzech kontynentów: od południa jest Afryka, od wschodu Azja a od zachodu Europa. Ten niezwykły obszar obejmuje Izrael i Autonomię Palestyńską, część Jordanii i Egiptu. Rozciąga się więc od Morza Śródziemnego na zachodzie do pustyń jordańskich na wschodzie i od Galilei na północy do południowego krańca przylądka Półwyspu Synaj.

Sercem Ziemi Świętej jest Jerozolima, stare otoczone murem miasto na Wyżynie Judejskiej, na zachód od Morza Martwego – najgłębszej depresji na ziemi.

Jerozolima zajmuje ok. 140 km² i jest najbardziej rozległym miastem Izraela. Mimo to ma mniej mieszkańców niż Tel Awiw. W części wschodniej Jerozolimy znajduje się otoczone murami Stare Miasto położone na wysokości 770 m n.p.m. Stale powiększające się przedmieścia rozsiane są na otaczających miasto wzgórzach i rozciągnięte wzdłuż dolin. Granice Jerozolimy dochodzą niemal do palestyńskiego miasta Ram Allah na północy i do Betlejem na południu.

Podążając do Betlejem

Życie Jezusa Chrystusa, według przekazów ewangelistów, przebiegało na niewielkim geograficznie skrawku ziemi. Urodził się w Betlejem, wzrastał w Nazarecie, przyjął chrzest w rzece Jordan w pobliżu Jerycha. Działalność publiczną prowadził nad brzegami Jeziora Galilejskiego. Tam głosił kazania, mówił przypowieści, czynił cuda. Ukrzyżowany był w Jerozolimie, tutaj też zmartwychwstał i wstąpił do nieba.

W tych miejscach, które wymienia Nowy Testament, powstały w ciągu dwóch lub trzech stuleci po śmierci Chrystusa kościoły i kaplice. Czy rzeczywiście tam właśnie przebywał ewangeliczny Syn Boży, pozostaje – tak jak prawie wszystko w Ziemi Świętej – dyskusyjne. Czytamy jednak, że:

Jezus urodził się w stajence w Betlejem, a Anioł Pański ukazał się pasterzom na pobliskich polach i powiedział im o tym (Łk 2, 1-2)”.

Pierwszy kościół w tym miejscu zbudowano w IV w., a gwiazda znana z niezliczonej ilości zdjęć, oznacza przypuszczalne miejsce narodzin.

Grota Mleczna w Betlejem

Betlejem krok po kroku

Położone na wzgórzu na skraju Pustyni Judzkiej Betlejem jest według Biblii miejscem, gdzie urodził się i spędził lata dziecięce Dawid, który tu został nazwany królem, gdy pasał ojcowskie owce. Jest to także miejsce narodzenia Jezusa Chrystusa, a od czasu zbudowania kościoła Narodzenia w IV w., cel licznych pielgrzymek. Miasto rozkwitało aż do czasów krzyżowców, jednak w następnych wiekach znacznie zmniejszyła się liczba mieszkańców. Odżyło dopiero po wojnie 1948 r. wraz z przybyciem tysięcy palestyńskich uchodźców.

Od 1995 roku Betlejem pozostaje pod władzą Palestyńczyków, którzy podjęli program odrodzenia ekonomicznego miasta i rozwoju turystyki. Mimo ogromnej liczby przybywających pielgrzymów i chaosu urbanistycznego, Betlejem jest ciągle fascynujące. Niezwykła atmosfera panuje zwłaszcza w centrum wokół Placu Żłóbka (Manger Square) i na suku w części zachodniej.

Sandro Boticelli „Mistyczne narodziny / Wikimedia Commons

Sklepy z pamiątkami pełne są kiczowatych dewocjonaliów, ale można również kupić pięknie rzeźbione w drewnie oliwnym przez miejscowych rzemieślników stajenki, wytwarzane tu od setek lat.

Nie wolno pominąć bazyliki Narodzenia Pańskiego na Placu Żłóbka. Została zbudowana w IV w. w przypuszczalnym miejscu narodzin Jezusa Chrystusa i jest jednym z najświętszych miejsc dla chrześcijan.

Na uwagę zasługuje też kilka innych ważnych obiektów. Najbardziej interesujące znajdują się na zachód od Placu Żłóbka, przy ulicach biegnących w górę, za wspaniałym meczetem Omara zbudowanym w 1860 r.

Mimo, że mieszka tu więcej muzułmanów niż chrześcijan, jest on jedyną muzułmańską świątynią w centrum miasta, w której odprawiane są nabożeństwa.

Natomiast pierwsze wzmianki o grocie czczonej jako miejsce narodzin Jezusa znajdują się w pismach św. Justyna Męczennika z ok. 160 r. Cesarz rzymski Konstantyn zlecił w roku 326 budowę kościoła, a ok. 530 r. Justynian przebudował ową świątynię.

Krzyżowcy zmienili wystrój kościoła, jednak większość marmurów złupili Turcy osmańscy. Od 1852 r. opiekę nad bazyliką sprawują Kościoły rzymsko-katolicki, ormiański i grecko-prawosławny.

Warto dodać, iż urodzony w Strydonie (Dalmacja) św. Hieronim (ok. 347-420) był jednym z największych uczonych okresu wczesnego chrześcijaństwa. Wiele też podróżował. W 386 r. osiadł w Betlejem, gdzie założył klasztor.

Tutaj skończył pracę nad nowym przekładem Biblii z hebrajskiego (Stary Testament) i greckiego (Nowy Testament) na łacinę, nazwanej z czasem Wulgatą. Zgodnie z tradycją cela świętego i jego grób znajdują się w pobliżu Groty Narodzenia.

A co z wielkimi Magami?

Sam termin magowie pochodzi od staroirańskiego słowa magu oznaczającego kapłana, zaś ludzie, do których się odnosił, tworzyli kapłańskie plemię, czy też kastę jak miało to miejsce w zaratustriańskim Iranie. Musieli oni być obecni, jeśli jakikolwiek rytuał starożytnej religii irańskiej miał być ważny.

Byli strażnikami zarówno wiedzy duchowej, jak i rytualnych procedur, które należały do Dobrej Religii. Kiedy wraz z jej rozprzestrzenianiem się z Iranu na zachód, dotarli do Syrii i Azji Mniejszej, przynieśli ze sobą wielkie symbole i mitologiczne obrazy nauki Zaratustry. Byli dzięki temu w świecie starożytnym znanymi postaciami i wywierali duże wrażenie zarówno na poganach, jak i chrześcijanach, najwyższą czcią oddawaną czystym żywiołom ognia i wody, a także znajomością gwiazd.

Dość niespodziewana obecność Magów w Nowym Testamencie stała się zagadką przede wszystkim dla wcześniejszych tłumaczy, którzy właściwie nie wiedzieli, co z nimi zrobić. Biblia króla Jakuba rozwiązała tę zagadkę nazywając Magów w nieszkodliwy i bezproblemowy sposób mędrcami.

Oprócz Zaratustry istotnego znaczenia nabiera dodatkowo inny bóg z panteonu irańskiego – Mitry, Pośrednika i geniusza Światłości. Jego kult miał się stać później popularny na Zachodzie, zwłaszcza w armiach rzymskich, w starszej zaś postaci trzeba go uznać za jeden z tych ruchów religijnych, które utorowały drogę chrześcijaństwu.

Zaskakujące proroctwa dotyczące ponownych narodzin Zaratustry musiały znaleźć posłuch najpierw wśród Magów – zwolenników Mitry. Magowie spodziewali się ujrzeć swego narodzonego z gwiazdy księcia, zstępującego ze świętej góry jako wspaniałą manifestację Mitry, awatara samej mocy Światłości. Wreszcie, po długiej wędrówce, z dala od świętych szczytów Iranu, ujrzeli taką manifestację w grocie w Palestynie.

Pierwotna Ewangelia Mateusza, głęboko zakorzeniona w żydowsko-irańskiej ezoterycy esseńczyków i podobnych im grup, z zaskakującą klarownością zachowała tożsamość orientalnych kapłanów, którzy odbyli tak daleką podróż po to, aby ujrzeć przyjście na świat tego, który 

„narodził się, by być królem” – JEZUSA!

Tomasz Wybranowski / Studio 37 Dublin

Świąteczna ulica Grafton Street, stolicy Republiki Irlandii – Dublina. Fot. Tomasz Szustek