Ojciec Bocheński: miłość, logika i duchowe dziedzictwo Polski – lata rzymskie cz. 3 – w 30. rocznicę Jego śmierci

W czasach, gdy chaos myśli miesza się z pozorną pewnością autorytetów, głos Ojca Józefa Marii Bocheńskiego brzmi jak twardy punkt oparcia. Nie szukał poklasku, ale szukał zawsze prawdy. I uczył, że prawda nie leży pośrodku, lecz tam, gdzie jest. Mówił wprost: „Społeczeństwo jest dla jednostki, a nie na odwrót. A jeśli w imię społeczeństwa żąda się od jednostki ofiar, to dzieje się w imię innych jednostek...” - Tomasz Wybranowski

Paweł Winiewski i Tomasz Wybranowski w audycjach „Muzyczna Polska Tygodniówka” Radia Wnet przywołują wspomnienia ojca Bocheńskiego z czasów rzymskich odsłaniają jego filozoficzne podejście do życia i wiary. Jak podkreśla Paweł Winiewski, dziennikarz i filozof, który jako ostatni przeprowadził wywiad z umierającym myślicielem, ojcem Bocheński był mistrzem logiki i filozofii, łącząc klasyczny platonizm z chrześcijańską wiarą. „Aby dobrze przejść przez życie, trzeba mieć 90% miłości i 10% bezczelności” […]

Paweł Winiewski i Tomasz Wybranowski w audycjach „Muzyczna Polska Tygodniówka” Radia Wnet przywołują wspomnienia ojca Bocheńskiego z czasów rzymskich odsłaniają jego filozoficzne podejście do życia i wiary. Jak podkreśla Paweł Winiewski, dziennikarz i filozof, który jako ostatni przeprowadził wywiad z umierającym myślicielem, ojcem Bocheński był mistrzem logiki i filozofii, łącząc klasyczny platonizm z chrześcijańską wiarą.

Aby dobrze przejść przez życie, trzeba mieć 90% miłości i 10% bezczelności” – cytował Jego motto.

Wizyty ojca Bocheńskiego w Watykanie i starania o błogosławieństwo papieskie to opowieść o determinacji i duchowej drodze, pełnej szacunku dla tradycji i zarazem bezkompromisowej odwagi.

Tutaj do wysłuchania program z udziałem Pawła Winiewskiego o ojcu Bocheńskim (odc. 4):

 

Rzym i Polska – refleksje nad dziedzictwem i rzeczywistością

Ojciec Józef Maria Innocenty Bocheński pozostawił także refleksje o różnicy między wielkością kulturową Rzymu a polską rzeczywistością. Z uznaniem mówił o bogactwie włoskiej historii i architektury, która przy całej wspaniałości przewyższała polskie dziedzictwo. Jednocześnie krytykował mitologizowanie polskich dziejów, nawołując do realizmu i konfrontacji z prawdą.

Jego sceptycyzm wobec hierarchii kościelnej i systemów politycznych – w tym komunizmu – pokazuje, że był intelektualnym partyzantem i niezłomnym krytykiem, który nie bał się mówić prawdy.

W czasach, gdy chaos myśli miesza się z pozorną pewnością autorytetów, głos Ojca Józefa Marii Bocheńskiego brzmi jak twardy punkt oparcia. Nie szukał poklasku, ale szukał zawsze prawdy. I uczył, że prawda nie leży pośrodku, lecz tam, gdzie jest. Mówił wprost:

„Społeczeństwo jest dla jednostki, a nie na odwrót. A jeśli w imię społeczeństwa żąda się od jednostki ofiar, to dzieje się w imię innych jednostek…”

To przypomnienie, że człowiek nie jest narzędziem. Że nie istnieje „większe dobro”, które może usprawiedliwić deptanie sumienia jednostki.

Uczył ostrożności w osądach: „Dopóki go lepiej nie poznasz, uważaj każdego spotkanego człowieka za złośliwego głupca.” Nie z pogardy, ale z pokory. Pokory wobec własnej niewiedzy, uprzedzeń, emocji. Dziś, gdy osąd przychodzi szybciej niż myśl, te słowa są ostrzeżeniem.

Bocheński rozdzielał to, co rozdzielić należy: rozum i wiarę, naukę i sens.

„Filozofia naukowa nie może wyjaśniać zagadnień egzystencjalnych” – przypominał. Bo nie da się zmierzyć cierpienia, policzyć miłości ani udowodnić sensu życia. Techniczne kompetencje nie zastąpią moralnej odpowiedzialności. Musimy o tym pamiętać!

Wreszcie – lojalność! Cecha dzisiaj właściwie nieistniejąca. Ojciec Bocheński pisał o braterstwie broni, które jest wartością tylko wtedy, gdy służy dobru. Wierność bez prawdy to już nie cnota, ale niewola. Mądrość wymaga odwagi myślenia – nawet wbrew własnym.

To wszystko czyni z Bocheńskiego nie tylko filozofa, ale nauczyciela wolności. Wolności trudnej, odpowiedzialnej i wymagającej – bo opartej nie na krzyku, lecz na rozumie. I właśnie dlatego warto do niego wracać – gdy wszystko inne staje się zbyt hałaśliwe, zbyt chwiejne i zbyt głośne.

Tutaj do wysłuchania II część opowieści o ojcu Józefie Bocheńskim:

 

Mini biogram:

Ojciec Józef Maria Innocenty Bocheński (1902–1995): wybitny polski filozof, logik i duchowny katolicki. Profesor Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie i działacz emigracyjny. Autor licznych prac z zakresu filozofii religii, logiki i teologii, znany z krytycznej analizy komunizmu oraz obrony chrześcijańskiej wiary.

Przez wiele lat mieszkał w Rzymie, gdzie łączył życie duchowne z intelektualną aktywnością, pozostawiając trwały ślad w polskiej kulturze i myśli filozoficznej. Polak – patriota, uczestnik wojny 1920 roku, żołnierz i kapelan Kampanii Wrześniowej 1939 roku, świadek zdybycia Monte Cassino i uczestnik krwawej Bitwy Adriatyckiej.

Tomasz Wybranowski

Polska 2025. Bitwa o wszystko. Felieton Wybrana o kampanii, która odarła polską politykę z ostatnich pozorów

Tomasz Wybranowski / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio Wnet

Już po I turze, która odbyła się 18 maja, było jasne, że druga odsłona będzie najostrzejszą kampanią od 1989 roku. Od początku ruszyła fala oskarżeń, insynuacji i bezprecedensowej propagandy.

1 czerwca 2025 roku odbędzie się druga tura wyborów prezydenckich w Polsce. W szranki stają: Rafał Trzaskowski, kandydat centrowy i proeuropejski, oraz Karol Nawrocki, historyk IPN, rodem z Gdańska, konserwatywny kandydat wspierany przez Prawo i Sprawiedliwość.

Ale to nie tylko walka o urząd. To starcie ideologii, stylów przywództwa i wizji Polski – rozgrywane z brutalnością nieznaną dotąd w III RP.

Polska wewnętrznie rozdarta

Już po I turze, która odbyła się 18 maja, było jasne, że druga odsłona będzie najostrzejszą kampanią od 1989 roku.
Od początku ruszyła fala oskarżeń, insynuacji i bezprecedensowej propagandy. Telewizja Polska wciąż w likwidacji i rzekomo wciąż publiczna zaczęła otwarcie demonizować Karola Nawrockiego a jawnie wspierać Trzaskowskiego, przedstawiając go jako „człowieka z którym liczy się Bruksela” (ciekawe, czy tak jak z Donaldem Tuskiem, fanem imć Murańskiego)i „światłego Europejczyka”.

„Kampania wyborcza w Polsce przypomina walkę w klatce. Nie ma już ani masek, ani reguł – są tylko ciosy” – pisał „The Guardian” w wydaniu z 27 maja.

W listopadzie 2024 roku Donald Trump wygrał wybory prezydenckie w USA, pokonując Joe Bidena. Jego powrót do Białego Domu wywołał globalny rezonans – w tym bezpośrednio w Europie Środkowo-Wschodniej.

Polska stała się strategicznym punktem w planie odbudowy „prawicowego bloku cywilizacyjnego.

Donald Trump kilkukrotnie wspomniał Polskę w kampanii i odnosił się do amerykańskiej Polonii. W zgodnej opinii jego środowiska Karol Nawrocki to lider, jakiego potrzebuje Polska , bo kocha swój kraj, nie klęka przed Unią i nie pozwoli, by Niemcy dyktowały w Europie na wyłączność warunki.

Europa zaniepokojona. Nawrocki = regres?

Tymczasem w Europie reakcje były zdecydowanie bardziej krytyczne. Le Monde (cytat z tekstu z 26 maja 2025) pisał o „nowym froncie europejskiego populizmu”, a Der Spiegel ostrzegał, że zwycięstwo Nawrockiego może oznaczać „pełne zerwanie z mechanizmami unijnej praworządności”, zapominając, że rząd Donalda Tuska łamie wszelkie zasady rowności i demokratycznego ładu, że o funduszach liczonych w setkach tysięcy złotych przeznaczonych na produkcję filmów dyskredytujących Karola Nawrockiego spoza kampanijnej kasy już nie wspominam.

Ale tak to jest z tą unijną demokracją i praworządnością: nasi – w tym przypadku Rafał Trzaskowski mogą wszystko, bo mają w sobie nasz europejski imperatym federalizmu. Nawrocki to regres, bo odwołuje się do wolności i suwerenności Polski.

Unijni urzędnicy nieoficjalnie przyznają, że kampania Trzaskowskiego to „ostatnia linia obrony liberalnej demokracji w Polsce”. W Brukseli analizowano możliwe scenariusze: czy w razie zwycięstwa Karola Nawrockiego możliwe będzie weto Polski wobec przyjęcia Ukrainy do UE i NATO? Czy wróci temat „polexitu proceduralnego”?

„To nie jest pytanie o prezydenta. To pytanie o to, czy Polska zostanie w kręgu Zachodu, czy odwróci się na Wschód – nawet nie geograficznie, ale mentalnie” – mówił w rozmowie z Politico Europe jeden z unijnych dyplomatów.

Cytat ten został przytoczony w artykule „Polska 2025. Bitwa o wszystko”, opublikowanym przez Politico Europe w maju 2025 roku.

W artykule tym analizowano napięcia polityczne w Polsce oraz ich wpływ na relacje z Unią Europejską. Wypowiedź anonimowego dyplomaty podkreślała znaczenie wyborów prezydenckich dla przyszłości Polski w kontekście jej przynależności do wspólnoty zachodniej i złamania oporu antyfederalistycznego w naszej Ojczyźnie.

Zaznaczę stanowczo, że cytat ten nie został przypisany żadnej konkretnej osobie z imienia i nazwiska, co jest częstą praktyką w przypadku wypowiedzi dyplomatów „anonimowych”. A może cytat jest jawnym stanowiskiem redakcji? – tak sam z siebie zapytam… 

Kampania jak thriller psychologiczny

W ostatnich dniach przed ciszą wyborczą, media liberalne przekroczyły wszelkie granice i stały się „organami sztabu wyborczego Rafała Trzaskowskiego”. Opublikowano nagrania z nieznanych źródeł, rzekome opinie i zeznania anonimowych świadków, że w młodości Karol Nawrocki robił to i owo. Wiadro pomyj z dużą przewaga gnojówki.
Konkluzja jest bardziej niż smutna. Oto Polska stała się zwierciadłem Europy i ścierania się dwóch sił.  Felietonista Financial Times ujął to najtrafniej:

„W Polsce nie chodzi już o to, kto wygra. Chodzi o to, czy po tej kampanii jeszcze można będzie rządzić wspólnie, niezależnie od wyniku.”

Wybory 1 czerwca 2025 są najważniejszym politycznym testem Europy w tym roku. W czasach globalnego zmęczenia demokracją, Polska staje się lustrem, w którym odbijają się nasze lęki i nadzieje.

Tomasz Wybranowski

8 maja – kapitulacja III Rzeszy, koniec niemieckiej okupacji, ale nie dzień zwycięstwa dla Polski. Tomasz Wybranowski

Podpisanie aktu kapitulacji Niemiec, 8 maja 1945, Berlin. Fot. Bundesarchiv, Bild 183-J0422-0600-002 CC-BY-SA 3.0

Nie było suwerenności. Była za to sowiecka okupacja pod czerwoną gwiazdą, mniej brutalna niż ta ze swastyką, ale zadżumiona bolszewickim zakalcem.

7 maja 1945 roku, w kwaterze głównej Alianckich Sił Ekspedycyjnych generała Eisenhowera w Reims we Francji, przedstawiciele Niemiec podpisali akt wstępnej kapitulacji wobec sił zbrojnych USA, Wielkiej Brytanii i ZSRS. Po stronie aliantów podpisali dokument generał Walter Bedell Smith i generał-major Iwan Susłoparow. Ze strony Niemiec zaś generał Alfred Jodl, major Wilhelm Oxenius i admirał Hans-Georg von Friedeburg. Miało to zakończyć działania wojenne do godziny 23:01 8 maja 1945 roku.

Jednak fakt podpisania dokumentu bez uzgodnienia z Moskwą rozwścieczył Stalina. Sowiecki dyktator zażądał powtórzenia aktu w Berlinie – w „sercu pokonanego wroga” i w obecności marszałka Żukowa. I tak też się stało. 8 maja, o godzinie 22:43 czasu środkowoeuropejskiego, podpisano ponowną kapitulację w szkole saperów w dzielnicy Karlshorst w Berlinie.

Created with GIMP

Uczestniczyli w niej przedstawiciele czterech aliantów: Żukow, Spaatz, Tedder i de Tassigny. Zbrodniczy reżim III Rzeszy reprezentowali feldmarszałek Keitel, admirał von Friedeburg i generał Stumpff.

W Moskwie był już 9 maja, stąd ta data do dziś funkcjonuje w Federacji Rosyjskiej jako „Dzień Zwycięstwa”. Komuniści narzucili ją również Polakom w czasach PRL. Dziś oficjalnie obchodzimy 80. rocznicę zakończenia wojny 8 maja – zgodnie z tradycją zachodnią – ale co to zmienia, skoro nie odzyskaliśmy wówczas niepodległości?

Nie było suwerenności. Była za to sowiecka okupacja pod czerwoną gwiazdą, mniej brutalna niż ta ze swastyką, ale zadżumiona bolszewickim zakalcem. PRL był marionetkowym tworem, pod całkowitą kontrolą Moskwy. Procesy polityczne, sfingowane wybory, zbrodnie na Żołnierzach Niezłomnych, zsyłki i represje. Kłamstwa o Katyniu, cenzura, inwigilacja i propaganda.

Mamy pełne prawo stwierdzić, że wojna dla Polski nie skończyła się ani 8, ani 9 maja 1945 roku. Zmienił się tylko okupant. Ale bez dymów obozów śmierci, łapanek czy masowych egzekucji jak czynili to “dumni” pokoleniowi następcy Jana Sebastiana Bacha, Emanuela Kanta czy wielkiego Goethego.

W tym kontekście trzeba też jasno powiedzieć: z perspektywy Polski nie byliśmy w obozie zwycięzców. Pomogliśmy aliantom wygrać wojnę. Bo polscy lotnicy, żołnierze 1. Dywizji Pancernej, II Korpusu generała Andersa i zastępy Armii Krajowej.

Oddaliśmy życie za wolność innych, a nas samych zdradzono w Jałcie i Poczdamie. Na Marszu Zwycięstwa w Londynie w 1946 roku nie pozwolono Polakom nieść swojej flagi (by nie urazić Stalina). A przecież bez polskich skrzydeł nad Anglią, Londyn mógłby zostać zrównany z ziemią.

I w tym miejscu należy postawić kolejny znak zapytania nad dzisiejszym kształtem pamięci historycznej. Bo czyż nie jest tak, że znów milknie temat niemieckiej odpowiedzialności za zbrodnie wojenne, ludobójstwo i zniszczenie Polski, a cała uwaga mediów i opinii publicznej skupia się na Rosji i wojnie na Ukrainie?

Działania Rosji trzeba je potępiać, ale nie mogą one przesłaniać prawdy o przeszłości. Nie możemy pozwolić, by wojna za naszą wschodnią granicą przysłoniła prawdę o niemieckich zbrodniach, o masowych egzekucjach, obozach zagłady, pacyfikacjach wsi i eksterminacji inteligencji.

Tymczasem dziś, w świecie poprawności politycznej, zbrodnie Niemiec w okupowanej Polsce są relatywizowane, zmiękczane w języku publicznej narracji, albo wręcz pomijane.

A przecież to Niemcy utworzyli Auschwitz, to Niemcy spalili Warszawę, to Niemcy na rozkaz Hitlera prowadzili planową eksterminację naszego narodu. Oto kolejne pokolenia w Niemczech dowiadują się więcej o „złych Rosjanach” niż o własnym dziedzictwie zbrodni. Nazywa się ich już nie „nazistami”, ale „nazistami bez narodowości”.

A przecież nie byli to jacyś abstrakcyjni naziści. To byli niemieccy obywatele, niemieccy żołnierze, niemieccy urzędnicy i lekarze. Wiem, wiem… tylko wykonywali polecenia z iście niemiecką (upsss, przepraszam: nazistowską) dokładnością. Fałszywa historia jest mistrzynią fałszywej polityki, a ta historia coraz częściej jest pisana nie atramentem, ale tuszem politycznego interesu i geopolitycznej wygody.

Dlatego powtarzam za Prymasem Tysiąclecia błogosławionym Stefanem Wyszyńskim: Non possumus.

Nie możemy akceptować tej zakłamanej narracji. Nie możemy świętować 8 ani 9 maja jako dnia naszej wolności. Bo tej wolności nie było. I nie będzie jej w pełni, dopóki nie nazwiemy spraw po imieniu i nie upomnimy się o całą prawdę. Nie tylko tę wygodną i bezpieczną dla Berlina i nowego kanclerza z aprobatą polskiego premiera, że o zadośćuczynienie (nawet nie reparacje) “nie będzie prosił”.

Tomasz Wybranowski

Zwycięstwo zapomniane? 80 lat później – pamięć, która drażni Zderzenie dwóch totalitaryzmów.

W 1939 roku Polska została brutalnie rozdarta między nazistowską III Rzeszę a komunistyczny Związek Sowiecki.

Oba systemy reprezentowały skrajnie represyjny model władzy, w którym jednostka była jedynie trybikiem w machinie ideologii. Wszechmocny aparat bezpieczeństwa. RSHA i gestapo w Niemczech oraz NKWD w ZSRR, wymuszał ślepe posłuszeństwo. Stalin realizował planową eksterminację rzeczywistych i urojonych wrogów, sięgając po terror na skalę niespotykaną nawet w totalitarnych Niemczech, gdzie ludobójstwo miało inny charakter: było celem samym w sobie.

Zarówno nazizm, jak i komunizm, gloryfikowały przemoc, siłę, wojnę i bezwzględność. Historycy, choć nie bez sporów, porównują oba reżimy, zadając pytanie o wyjątkowość Holocaustu, eksterminacji Romów, czy polskiej inteligencji. Komunizm trwał dłużej i pochłonął więcej ofiar – szacuje się, że nawet 20 milionów. Największe natężenie zbrodni przypada na lata 30. i 40. XX wieku.

Polska, wciśnięta pomiędzy te dwa nieludzkie systemy, była miejscem konfrontacji ideologii śmierci.


 

Gra w wojnę. Bezduszne imperia i ich figurki na mapie – Władza jako narkotyk

Kiedy słucha się przemówień takich ludzi jak Adolf Hitler czy Józef Stalin, tych, którzy przesądzali o losach milionów, to na Boga! trudno doszukać się w ich słowach jakiejkolwiek wielkiej idei. Nie ma tam wzniosłych haseł, które naprawdę coś znaczą.  Nie ma autentycznej wiary w wartości, którymi się zasłaniają. Jest za to zimna, bezczelna skuteczność. Twarda mowa technokratów władzy, którzy nauczyli się, że słowa to tylko narzędzia, a ludzie — tylko zasoby.

Ideologie? To tylko dekoracje. Fasady do zdobywania poparcia, budowania kultu i mobilizowania tłumu. Ale w środku tej konstrukcji nie ma nic. Tylko chora żądza kontroli. W wersji soft – power doświadczamy tego także dzisiaj w Unii Europejskiej (sic!)

 

Skan z: II Wojna Światowa: Wojna obronna Polski 1939 r.; Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1979

Komuniści nie wierzyli w komunizm, naziści nie wierzyli w rasową hierarchię, demokraci nie wierzą w demokrację. Wierzą w władzę.

Orwell miał rację: „Nie obchodzi nas dobro ludzkości; obchodzi nas wyłącznie władza.”

To właśnie uderza w tych nagraniach i zapiskach sprzed ponad 80. lat – brak emocji, brak refleksji, brak odpowiedzialności. Zostaje tylko logika działania: skuteczność, podbój, dominacja. Żadnego ducha, tylko narzędzia. Żadnych ludzi, tylko liczby.

To nie nowość I nie odkrywam redaktorsko na nowo Ameryki! Komuniści nie wierzyli w komunizm, demokraci nie wierzą w demokrację, a wielcy wodzowie z przeszłości nie kierowali się żadnym dobrem ogólnym. Jakim dobrem ogółu, wcielając nowe mrzonki w życie chociażby w Unii Europejskiej, kierują się nowi “władcy”?

Georg Orwell wiedział to dawno temu i z chirurgiczną precyzją ujął w ustach O’Briena: Rządy dla samego rządzenia. Systemy, hasła, ideologie — to tylko kartonowe dekoracje na scenie teatru, w którym realna akcja dzieje się w kulisach, w sztabach, przy stołach, na mapach.

Fot. Dreamcatcher25 (CC A-S 4.0, Wikipedia)

Mapa, nie człowiek

Właśnie… Mapa. Dla takich ludzi wojna nie ma twarzy. Nie ma płaczu matek ani śmierci dzieci. Nie śmierdzi krwią i nie brudzi rąk. Ma kolorowe chorągiewki, pionki do przesuwania, raporty w tabelkach i plany w punktach.

Pomogliśmy Włochom, podzieliliśmy lotnictwo. Zajęliśmy fabrykę. Zniszczyliśmy 34 tysiące czołgów.”

To wszystko brzmi jak instrukcja do strategii turowej, jakby relacjonował kampanię w jakiejś grze w sieci, a nie faktyczne wydarzenia, które pozbawiły życia setki tysięcy ludzi. To samo dzieje się także dzisiaj.

Stalin działał tak samo. Patrzył na mapę, planował tysiące oceanicznych okrętów podwodnych i czekał na moment, kiedy zajmie Hiszpanię. Gdy Niemcy padną, wciągnie ich resztki do czerwonego imperium, a Polaków i Litwinów — cóż, ich się „pozbędzie”.

Zimna kalkulacja: 150 milionów Sowietów, 60 milionów Niemców, 30 milionów Polaków. Posępna i nieczuła matematyka śmierci.

W tej logice ludzie to nie ludzie. To przeszkody, przesuwalne liczby, statystyka. Przeszkadza ci naród? Zlikwiduj. Mieszają ci cywile? Zagazuj, spal w obozach. Są niepokorni? Wytłucz, rozstrzelaj, zakop na odludziu.

W tym wszystkim najbardziej przerażająca nie jest sama skala zbrodni. Przeraża obojętność. Beznamiętność. Emocje pojawiają się dopiero wtedy, gdy rzeczywistość nie zgadza się z planem na mapie. Kiedy „opanowane” miasto wszczyna powstanie, kiedy „podbity” naród dalej się broni. Wtedy pojawia się wściekłość. Nie moralna panika, ale logistyczna irytacja. Przecież miało już być zrobione.

A potem decyzje zapadają impulsywnie. Warszawa? „Zabić wszystkich. Niech nie zostanie kamień na kamieniu.” Nie dlatego, że to kara. Bo przeszkadzają. Bo nie wpisują się w układ sił. Bo buntownicy burzą planszę, na której układa się imperium.

Zabił wtedy swoich potencjalnych sojuszników. Ludzi, którzy, broniąc się przed jedną okupacją, byli naturalną przeszkodą dla drugiej. Stalin był zadowolony. I nie ukrywał, że w Polsce po sześciu latach wojny wciąż jest milion młodych zdolnych do walki. To była liczba do skreślenia.

Zbyt łatwo można uwierzyć, że ci ludzie mieli jakąś wielką wizję. Że wierzyli w coś większego. Ale prawda jest prostsza i dużo bardziej gorzka: to byli gracze. Chłodni, cyniczni, oderwani od rzeczywistości. Dla nich wojna to była gra. My — jej planszą. I (NIESTETY) wciąż jesteśmy.

 

Egzekucje w Piaśnicy. Fot. Waldemar Engler, / Wikimedia Commons

Prawda niewygodna dla Europy

Pomimo brutalnych represji – od Katynia, przez deportacje, po stłumienie Powstania Warszawskiego – system komunistyczny długo cieszył się w Europie pewną „legitymizacją moralną” jako ten, który pokonał Hitlera. Z jednej strony zgoda! Przestały dynić kominy obozów koncentracyjnych, ustały łapanki i wywózki na przymusowe roboty, nikt już nie rozstrzeliwał obywateli podbitej Polski w masowych egzekucjach. Kto to robił? Niemcy.

Ale z drugiej strony zbrodnie sowieckie były długo bagatelizowane: Węgry 1956, Praga 1968, Polska 1981 – wszystko to nie zdołało zburzyć pozytywnego wizerunku ZSRR w oczach wielu zachodnich elit. Dopiero plac Tiananmen, Rumunia 1989 czy reżimy na Kubie i w Korei Północnej zaczęły powoli odsłaniać prawdziwą twarz komunizmu.

Tymczasem Polska musiała czekać aż do 1989 roku na pełną suwerenność, a dopiero wejście do Unii Europejskiej w 2004 roku ostatecznie przekreśliło polityczne konsekwencje konferencji jałtańskiej z lutego 1945 roku.

Statystyka strat poniesionych przez Polaków wciąż wymaga rzetelnych badań – szacuje się, że ponad 5 milionów ludzi zginęło z rąk Niemców, od 500 tysięcy do 1 miliona – z rąk Sowietów i ponad 100 tysięcy (licząc ostrożnie) z rąk Ukraińców. Wymordowano nasze elity, twórców i naukowców, ziemiaństwo, kadrę oficerską i generalicję.

 

Cmentarz Wojenny 1939 r. z II wojny światowej w Tomaszowie Lubelskim. Wojna Obronna Polski 1939 przeciwko Niemcom hitlerowskim/Foto. Taddek/CC BY-SA 4.0

Świętowanie na własnych zasadach

Dzień Zwycięstwa – 9 maja – staje się dziś przedmiotem ataku, szykan i prób relatywizacji. W Europie dominuje „polityczna poprawność”, w której próbuje się zastąpić wojskowe honory i historyczną dumę „neutralnymi gestami pojednania”.

Tymczasem to właśnie ten dzień miał uczcić koniec niewyobrażalnego cierpienia i zwycięstwo nad totalitaryzmem. Zamiast tego obserwujemy marsze neobanderowców w Kijowie i Lwowie, upamiętnienia Waffen-SS w Rydze i Tallinie – wszystko to pod parasolem milczenia Zachodu.

Zarówno USA, NATO, jak i Unia Europejska przymykają oko na heroizację faszystowskich kolaborantów w krajach, które dziś są „strategicznymi partnerami” w rywalizacji z Rosją.

Europa próbuje też wymazać własną winę – od Monachium 1938 po udział w przerażającym ludobójstwie, o którym często nie pisze się w podręcznikach historii „zjednoczonej Europy”. Przypadek?! Zachód nie popiera rosyjskich inicjatyw potępiających nazizm w ONZ. Czy czyni to z niewiedzy czy poszukiwania „żywotnych interesów? Nie! Odpowiedź jest jeszcze smutniejsza, czyni tak ze świadomego politycznego wyrachowania.

Rosja również wykorzystuje Dzień Zwycięstwa dla swoich celów. Święto, które kiedyś jednoczyło, dziś stało się polem bitwy propagandowej. Prezydent Putin oskarża Ukrainę o neonazizm, Zachód zaś Rosję o agresję wobec Ukrainy. Symbol św. Jerzego, połączony z literą „Z”, służy już nie pamięci, lecz legitymizacji wojny.

W maju Ameryka organizuje Memorial Day, z paradami, z techniką wojskową, bez podejrzeń o militaryzację.

Ja zaś jestem oskarżany o to, że czczę pamięć dziadków, którzy przelewali krew w wojnie, której sami nie wywołali. Ojciec mojego Taty – Stefan Wybranowski walczył w dywizji generała Maczka. Ojciec mojej Mamy – Tadeusz Czuchaj zdobywał Berlin z 1 Dywizją Wojska Polskiego im. Tadeusza Kościuszki. Oddaję im cześć w czasie, kiedy Polska blaknie! Na własne życzenie…

Tomasz Wybranowski

Ważna książka Wydawnictwa Czarna Skrzynka – „Jeszcze nie skończyłem” – Daniel Obajtek w rozmowie z Tomaszem Wybranowskim

Były Prezes PKN Orlen Daniel Obajtek opowiada Tomaszowi Wybranowskiemu o swojej książce "Jeszcze nie skończyłem" i o tym, czym naprawdę jest polska racja stanu.| Fot. materiały PKN Orlen

Wywiad-rzeka, przeprowadzony przez doświadczonego dziennikarza Wiktora Świetlika, układa się w spójną i potoczystą narrację o człowieku, który – wcale nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

W książce „Jeszcze nie skończyłem” [Wydawnictwo Czarna Skrzynka] poznajemy Daniela Obajtka – jedną z najbardziej rozpoznawalnych i zarazem kontrowersyjnych postaci polskiego życia publicznego ostatnich lat – z zupełnie innej perspektywy. Nie jako prezesa giganta paliwowego czy polityka obozu rządzącego, lecz jako człowieka, który musiał się zmierzyć z ogromną presją, nieustanną krytyką, ale też z własnymi ambicjami i determinacją.

 

 

Wywiad-rzeka, przeprowadzony przez doświadczonego dziennikarza Wiktora Świetlika, układa się w spójną i potoczystą narrację o człowieku, który – jak sugeruje tytuł – wcale nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Książka liczy niemal 300 stron i jest pełna anegdot, wspomnień oraz zakulisowych opowieści z czasów kierowania Orlenem, a także wcześniejszych etapów kariery Daniela Obajtka – od pracy w gminie Pcim po zarządzanie jedną z największych firm w Europie Środkowo-Wschodniej, która była piątą najdynamiczniej rozwijającą się na świecie pod jego rządami.

Fragment książki:

Wiktor Świetlik: To, że prezes był z pana okolic, ludzie stamtąd awansowali u pana. Wygląda jak nieformalne partnerstwo publiczno- prywatne czy jakiś układ…

Daniel Obajtek: W jaki sposób mogła Telefonika odgrywać istotną rolę? Przecież Telefonika nie handluje paliwami, petrochemią. To producent kabli. Tak, przyjmowałem ludzi, których znałem, albo polecanych mi przez ludzi, których znałem. To źle? Skąd miałem brać tych menedżerów? Z urzędu źle, z innej spółki źle, z prywatnego biznesu też źle? Jak ktoś się sprawdził w wielkim prywatnym przedsiębiorstwie, zrobił karierę od samego dołu do szczytu, to źle, że go przejąłem?
Nie widzi pan, o co w tym chodzi? O to, że nie wolno nikogo zwolnić i nikogo zatrudnić. Bo narusza to układy, których naruszać nie wolno. Bo byli ludzie, którzy pilnowali biznesu, ale nie orlenowskiego, nie publicznego, nie akcjonariuszy, tylko zupełnie innych biznesów, i ja te układy naruszyłem. /…/

Wiktor Świetlik nie unika trudnych pytań. Pyta wprost o fuzję Orlenu z Lotosem, zakupy mediów regionalnych, polityczne powiązania, ale i o osobiste dramaty, jak śmierć brata czy dzieciństwo w rodzinie z problemem alkoholowym.

Daniel Obajtek odpowiada szczerze, czasem zaskakująco otwarcie, czasem z charakterystyczną dla siebie stanowczością. Szczególnie interesujące są fragmenty dotyczące jego menedżerskiej filozofii – szybkiego podejmowania decyzji, niechęci do „papierologii” i bezkompromisowego stylu zarządzania.

To książka, która może zaskoczyć nawet sceptyków. Nie jest to typowa laurka. Z kart książki wyziera czasem Obajtek autokrytyczny, ale i szczerze opowiadający o popełnianych błędach, konfliktach i napięciach. Równocześnie jednak książka tchnie poczuciem siły, osobistej misji i wewnętrznego przekonania o słuszności obranej drogi.

Pod względem stylu “Jeszcze nie skończyłem” czyta się lekko, mimo że poruszane tematy bywają ciężkie i wymuszają na czytelniku uzbrojenie się w pewną wiedzę z zakresu ekonomii, zarządzania czy polityki . Witek Świetlik prowadzi rozmowę sprawnie, z humorem i wyczuciem, pozwalając swojemu rozmówcy rozwinąć myśl, ale też przywołując kontekst polityczny i społeczny. Dzięki temu książka ma wartość nie tylko biograficzną, ale też dokumentalną – pokazuje realia polskiego biznesu i polityki od kuchni.

Trudno odmówić tej pozycji rangi ważnego głosu w debacie publicznej. To książka o sile charakteru, osobistych kosztach sukcesu i o tym, że – niezależnie od ocen – Daniel Obajtek wciąż pozostaje graczem, którego nie można ignorować.

Wszystko wskazuje na to, że będzie dalszy ciąg, bowiem “jeszcze nie skończył”.

Tomasz Wybranowski

Pod niebem Galway – rozmowa o życiu, wierze i misji Sióstr Miłosierdzia – Wielki Tydzień w Irlandii

Na zachodnim wybrzeżu Irlandii, w urokliwym Salthill, w cieniu surowych klifów i pod szerokim niebem Galway, rozbrzmiewa historia pełna czułości, oddania i duchowej misji. To tutaj, w domu opieki Stella Maria, Siostry Miłosierdzia – Ann i Maura – otwierają drzwi swojego świata dla Radia WNET i naszych słuchaczy. Tutaj do wysłuchania rozmowa z siostrą Ann i siostrą Maurą: Życie wśród sióstr – codzienność pełna troski Ann i Maura to liderki […]

Na zachodnim wybrzeżu Irlandii, w urokliwym Salthill, w cieniu surowych klifów i pod szerokim niebem Galway, rozbrzmiewa historia pełna czułości, oddania i duchowej misji.

To tutaj, w domu opieki Stella Maria, Siostry Miłosierdzia – Ann i Maura – otwierają drzwi swojego świata dla Radia WNET i naszych słuchaczy.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z siostrą Ann i siostrą Maurą:

Życie wśród sióstr – codzienność pełna troski

Ann i Maura to liderki wspólnoty sióstr – pełnią funkcję administracyjną i duszpasterską wśród 35 kobiet, z których wiele przekroczyło już 90. rok życia. Wspierane przez personel medyczny, kucharzy i personel sprzątający, zaczynają każdy dzień od wspólnej rozmowy z siostrami, pytając, jak się czują. Nie mieszkają na miejscu, lecz są zawsze dostępne – telefonicznie i duchowo.

Catherine McAuley – źródło światła

Historia Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia sięga 1831 roku, gdy w Dublinie młoda kobieta, Catherine McAuley, postanowiła swoje dziedzictwo przeznaczyć nie sobie, lecz najuboższym.

Z czasem dzieło Catherine objęło edukację, opiekę zdrowotną, działania społeczne, a dziś także przeciwdziałanie handlowi ludźmi czy edukację ekologiczną. To misja, która żyje – w każdej obecności, w każdym geście.

„Krętą drogą nad Atlantyk”. 7 marzec 2020. Irlandia, Doolough Vallay.

Wiara w Irlandii – światło i cienie przemian

Irlandia – niegdyś nazywana wyspą świętych i uczonych – przechodzi głęboką przemianę. Wiara, niegdyś wszechobecna, dziś bywa wyśmiewana. Młodzi oddalają się od Kościoła, a katolickość staje się tematem trudnym w przestrzeni publicznej. Ale mimo to – światło się nie wygasło. Wciąż są ludzie, którzy trwają i wierzą, nawet jeśli w ciszy.

Jan Paweł II – ślad w sercach Irlandczyków

Wizyta Papieża-Polaka w 1979 roku była dla Irlandii jak święto. Dziś pamięć o nim wciąż żyje – choć mocniej w pokoleniach, które go widziały. Dla młodszych to już historia. Ale pod krzyżem w Phoenix Park i w opowieściach takich jak ta, wciąż bije puls jego obecności.

Triduum w irlandzkim Galway – święto, które zmienia serca

Wielki Tydzień to czas, kiedy duchowa przestrzeń domu Stella Maria rozświetla się modlitwą i wspólnotą. Msza Wieczerzy Pańskiej, adoracja krzyża, Wigilia Paschalna i Msza o świcie nad oceanem – to chwile ciszy, wzruszenia i nadziei. Siostry, wspólnie z personelem, dzielą się tą drogą – z Bogiem, z sobą nawzajem, z nami.

Under the Galway Sky – A Conversation About Faith, Service, and Legacy – A heartfelt meeting with Sisters Ann and Maura from Stella Maria Care Home in Ireland

On Ireland’s western shore, in peaceful Salthill under the vast Galway sky, lies a sacred space of compassion and quiet strength. Here, in the Stella Maria care home for retired Sisters of Mercy, Ann and Maura welcome us into their world, sharing their mission, their history, and their daily life.

Listen here:

Daily life shaped by presence and care

Sisters Ann and Maura are leaders of their religious community, where 35 Sisters, many over the age of 90, live. Supported by a skilled and caring team, they guide with compassion and attentiveness, beginning each morning by checking in with every Sister. Though they don’t live on site, they are never far – always just a call or a prayer away.

Catherine McAuley – the heart of mercy

The story of the Sisters of Mercy began in Dublin in 1831, with Catherine McAuley – a woman of wealth who gave it all away to serve the poor. Over time, the mission grew into schools, hospitals, shelters, and today even includes ecological justice, advocacy against human trafficking, and adult education. Their work lives on – in each encounter, in every quiet act of love.

Faith in Ireland – a changing landscape

Ireland, once seen as a bastion of Catholicism, has changed dramatically. Many have turned away from Church life, particularly the younger generations. Scandals and cultural shifts have shaken the faithful, yet the flame of belief has not gone out. In quiet churches and steadfast hearts, faith still breathes.

John Paul II – still remembered, still loved

Pope John Paul II’s visit in 1979 was a moment of awe and unity. Today, older generations remember it vividly, while for younger people, it’s more distant. Yet his legacy endures – in names, memories, and in the enduring symbol of the Papal Cross in Phoenix Park.

Holy Week in Galway – faith made tangible

Holy Week in Stella Maria is sacred. From Holy Thursday’s foot washing to the solemnity of Good Friday and the light of Easter morning Mass by the sea, the Sisters enter into this journey deeply. Together with their devoted lay staff, they live the resurrection – with celebration, care, and joy.

Tomasz Wybranowski

Współpraca: Bogdan Feręc

KęKę w Dublinie – niezapomniany koncert dla rodaków w Irlandii już 28 lutego – donosi Studio 37 Dublin

Bez jednego przekleństwa Kękę tworzy rap na światowym poziomie! KęKę z muzyczną wizytą w Dublinie! Poleca Studio 37 Dublin

Podczas koncertu w Opium Live, KęKę wykona utwory z najnowszej płyty, w tym „Znachor” – singiel, który promował album „04:01” Oczywiście, nie zabraknie także jego kultowych hitów.

Fani hip-hopu w Irlandii, przygotujcie się na muzyczną ucztę! Radio Wnet, agencja X-Side Music oraz portal Polska.IE zapraszają Was na wyjątkowy koncert KęKę, czyli Piotra Dominika Siary, jednego z czołowych polskich raperów, który już 28 lutego 2025 wystąpi na scenie dublińskiego klubu Opium Live. Artysta zaprezentuje nie tylko utwory z najnowszego albumu „04:01”, ale także swoje największe hity, które zdobyły serca fanów.

 

 

Powrót KęKę w Wielkim Stylu

Po ponad trzyletniej przerwie KęKę powrócił z nowym, siódmym solowym albumem. „04:01” to płyta, która zabiera słuchaczy w emocjonującą podróż przez życie rapera – pełną refleksji, przemyśleń i osobistych opowieści. To krążek, który pokrył się platyną i był jednym z najbardziej pożądanych albumów  2025 roku wydanych w Polsce.

18 lutego 2025 roku, odbyła się 26. Gala Bestsellerów Empiku. W gronie nagrodzonych i wyróżnionych znaleźli się m.in. Sanah, Andrzej Sapkowski czy Remigiusz Mróz. Wśród zwycięzców branży muzycznej KęKę, reprezentant rap / hip hop sceny.
W kategorii „Rap i hip-hop” nominowani byli m.in. Kaz Bałagane & Narkopop, Chivas czy Oki. Triumfatorem w tej kategorii został album „4:01” autorstwa KęKę.

Statuetkę, którą wręczali Małgorzata Ostrowska i L.U.C., KęKę odebrał osobiście i wygłosił krótkie przemówienie:

„Dobry wieczór. Jest mi bardzo miło. Chciałbym podziękować swoim słuchaczom, którzy przez tak wiele lat mojej twórczości wspierają mnie. To jest moja trzecia lub czwarta nominacja na przestrzeni lat. Cieszę się, że udało się w końcu wygrać, póki jeszcze mam własne włosy, bo to jest ostatnia szansa. Moja płyta „4:01” jest o tym, że po nocy zawsze jest dzień, po 4:00 zawsze jest 4:01. Nawet jeżeli Ty gdzieś tam jesteś teraz w najczarniejszej nocy i myślisz, że to się nigdy nie skończy, to się skończy. Wyjdzie słońce, zawsze wychodzi. Dziękuję.”

Tytułowa „04:01” symbolizuje moment przełomu, decyzji, działania i zmiany – to album dla dorosłych, który łączy rap z głęboką refleksją nad codziennością i poszukiwaniem siebie.

Z tej okazji KęKę rusza w trasę koncertową, a Dublin to jedno z miast, w których fani będą mieli okazję zobaczyć go na żywo. To świetna okazja, by doświadczyć niezrównanej energii artysty, który z powodzeniem podbija serca publiczności nie tylko w Polsce, ale także za granicą.

Co usłyszymy w Dublinie?

Podczas koncertu w Opium Live, KęKę wykona utwory z najnowszej płyty, w tym „Znachor” – singiel, który promował album „04:01” Oczywiście, nie zabraknie także jego kultowych hitów, które sprawią, że cała sala będzie w ekstazie.

Szczegóły wydarzenia: 28 lutego 2025 w Opium Live, Dublin! Nie przegapcie tej muzycznej przygody z KęKę!

 

Premiera „Świata Apostołów” prof. Wojciecha Roszkowskiego – unikatowe w skali światowej ujęcie początków chrześcijaństwa

„Trudno sobie nie zadawać pytania, jak to się stało, że nauki Chrystusa przetrwały i stały się zaczynem prawdziwej rewolucji cywilizacyjnej w Europie, zachodniej Azji i północnej Afryce […]”

Tak o swojej najnowszej książce pt. „Świat Apostołów” (wyd. Biały Kruk) mówi prof. Wojciech Roszkowski. Część odpowiedzi na to pytanie tkwi w dziejach pierwszych pokoleń Jego świadków, dlatego też po monumentalnym, bestsellerowym cyklu „Świat Chrystusa” prof. Roszkowski zabiera czytelników do świata Apostołów, poddając wnikliwej analizie działalność misyjną pierwszych siewców naszej wiary.

Wybitny historyk i znakomity pisarz podjął się niezwykle trudnego zadania opowiedzenia o losach tych, którzy po męczeńskiej śmierci i zmartwychwstaniu Zbawiciela ruszyli zgodnie z Jego wolą na wszystkie krańce Ziemi, niosąc ludziom Dobrą Nowinę. Tak też prowadzi nas Autor na kolejnych kartach swojej niezwykłej opowieści; od dalekich Chin po Indię aż do kraju Partów, koncentrując się rzecz jasna na starożytnym Rzymie.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z prof. W. Roszkowskim o jego poprzedniej książce „Potęga nawrócenia”:

Twórca dzieła „Świat Apostołów” w przystępny i klarowny sposób przedstawia czytelnikom szerokie tło historyczne i kulturowe, które miało wpływ na rozwój największej i najważniejszej religii świata. Wprowadza odbiorców w świat Apostołów, ukazując ich misję, trudności i wyzwania, z jakimi musieli się zmierzyć podczas swoich misyjnych podróży. Mimo znaków potwierdzających prawdziwość Chrystusowej nauki byli wyszydzani, przepędzani, wsadzani do więzień czy zgoła uśmiercani, a mimo to zasiane ziarno wciąż kiełkowało, a wiara chrześcijańska rosła coraz bujniej. Nieustannie też przybywało wspólnot pierwszych wyznawców.

Nauczanie Jezusowe miało też zupełnie inny stosunek do ówczesnej organizacji społeczeństwa, w tym było mocno krytyczne wobec coraz bardziej rozwiązłych obyczajów, nie uznawało niewolnictwa czy poniżania ludzi; głosiło godność każdego człowieka jako dziecka Bożego, dlatego też historyk słusznie zauważa, jak ciężkie zadanie mieli Apostołowie, nawracając pogan.

Niosąc Prawdę, zagrażali i jednocześnie bardzo się narażali zarówno władcom politycznym, jak i przywódcom religijnym mającym silne wpływy. Ich historia to opowieść nie tylko o heroizmie, ale przede wszystkim o wierze, poświęceniu i niezłomnej determinacji w głoszeniu nauk Chrystusowych w świecie pełnym oporu wobec nowej wiary.

Piękne, bogato ilustrowane dzieło prof. Roszkowskiego to unikat na skalę światową! Podobnie jak trylogia „Świat Chrystusa”, także jej kontynuacja „Świat Apostołów” w bardzo przystępny i barwny sposób przybliża Czytelnikowi panoramę epoki i rodzącego się wówczas chrześcijaństwa. Warto po nie sięgnąć po to, by przekonać się, jak wiele zawdzięczamy chrześcijaństwu i jak wiele możemy stracić, jeśli pozwolimy, by świat zupełnie z niego zrezygnował!

W najbliższą sobotę, 15 lutego 2025 roku, w programie „Muzyczna Polska Tygodniówka” rozmowa z profesorem Wojciechem Roszkowskim.

Prof. Wojciech Roszkowski „Świat Apostołów”, wyd. Biały Kruk, 496 str., format 19,5 x 24,0 cm, twarda oprawa. Więcej na: https://bialykruk.pl/ksiegarnia/ksiazki/swiat-apostolow

 

 

Tomasz Wybranowski: David Lynch – Nie będzie 4. sezonu serialu „Twin Peaks”. Radiowe pożegnanie twórcy mistrza – cz. 2

David Keith Lynch amerykański reżyser, aktor, producent, scenarzysta, muzyk i malarz. Był jednym z najbardziej kontrowersyjnych i charakterystycznych amerykańskich reżyserów filmowych. David Lynch wypracował własny styl, w którym równie istotną rolę odgrywają wszystkie elementy dzieła: postacie, światło, montaż, muzyka. W swoich filmach często odwoływał się do elementów surrrealistycznych, chętnie tworzył wariacje na temat ludzkiej podświadomości, marzeń i fobii. Część filmów, które stworzył David Lynch starała się pokazać ciemną, ukrytą stronę życia prowincjonalnych miasteczek. Światową sławę przyniósł reżyserowi serial telewizyjny „Miasteczko Twin Peaks”, zrealizowany w 1989 r. Filmy, które stworzył David Lynch były demaskatorskie („Mulholland Drive”, „Dzikość serca”, „Blue Velvet) odsłaniały kurtyny, przedstawiały zakulisowe życia bohaterów, skrywanych przed zewnętrznym światem intryg. Fabuła filmów artysty poprzez to staje się wielopłaszczyznowa, przy czym płaszczyzny te przenikają się wzajemnie. Rzeczywistość snu przenika się z rzeczywistością codzienności, przez co rozmyte wątki trudno jednoznacznie zinterpretować. Widz skazany jest na konieczność samodzielnego rozwiązywania zagadek, surrealistycznych metafor, łączenia przypadkowych zdarzeń w całość.

Zatrzymałem się w martwym punkcie, kiedy usłyszałem wiadomość o śmierci Davida Lyncha. W pierwszej chwili nie mogłem uwierzyć.

 Jak to możliwe, że ten człowiek, który przez lata kształtował moje sny, koszmary i wyobrażenia o kinie, odszedł na zawsze?

W głowie wciąż miałem obrazy z „Twin Peaks”, „Mulholland Drive” i „Blue Velvet”, które na zawsze zmieniły moje postrzeganie świata. Kino, które do tej pory było dla mnie tylko formą rozrywki, stało się czymś znacznie głębszym, a to wszystko za sprawą Lyncha.



 

Tutaj do wysłuchania II część specjalnego programu „Cienie w jaskini” – pożegnania Davida Lyncha:



 

Nie będzie czwartego sezonu „Twin Peaks”. I choć to tylko jedna z wielu strat, które przynosi ze sobą odejście tego artysty, czuję, jakby zniknęła część mojego świata. Wydawało się, że Lynch będzie wieczny. Jak Lemmy Kilmister, którego śmierć wydawała się  – dla mnie przynajmniej – niemożliwa, tak i teraz myślałem, że David Lynch będzie trwać, tworzyć i wytrwale łamać wszelkie zasady kina, jak zawsze. A jednak…

Jak świat kina zareagował na śmierć Davida Lyncha?
Reakcja była natychmiastowa. Ludzie z całego świata zatrzymali się na chwilę, by pomyśleć o tym, co dla nich oznaczał ten twórca. Dla mnie był kimś więcej niż tylko reżyserem – był mistrzem, który potrafił odkrywać przed widzem zakamarki ludzkiej psychiki, zmieniając nasze spojrzenie na rzeczywistość. Jego filmy nie były tylko rozrywką – były podróżą, w którą niektórzy z nas decydowali się wyruszyć, a inne osoby, chociaż przerażone, zostały wciągnięte przez tę nieodpartą magię.

„Twin Peaks” to nie tylko serial kryminalny, ale mistyczna podróż. Radiowe pożegnanie Davida Lyncha – cz. 1

Świat Lyncha był pełen lęku i piękna, groteski i kontemplacji, które sprawiały, że wciąż chcieliśmy wracać do tych obrazów, mimo że były tak dziwaczne, obce i niepokojące. A teraz, po jego śmierci, pozostaje tylko ta dziura, ta pustka, której nie da się wypełnić żadnym innym twórcą. Chciałbym uwierzyć, że znowu ujrzymy coś podobnego, ale serce podpowiada mi, że to raczej niemożliwe.

Miałem zaszczyt spotkać Davida Lyncha dwukrotnie – osobiście. Raz w Łodzi w 2004 roku i raz w Dublinie. I nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że w jego obecności świat filmowy stawał się czymś więcej niż tylko iluzją. David Lynch nie był po prostu reżyserem, on był alchemikiem podświadomości. Potrafił wydobyć z rzeczywistości to, co najciemniejsze, a zarazem najpiękniejsze. Na żywo jego obecność była tak intensywna, jak jego filmy – z jednej strony twórcza, z drugiej – niepokojąca, jakby za każdym słowem kryła się wielka tajemnica, którą tylko on potrafiłby wyjaśnić.



 

Tutaj do wysłuchania rozmowa o spotkaniu z Davidem Lynchem Macieja Werka, lidera formacji Hedone:



 

David Lynch był artystą totalnym. Można by pomyśleć, że kino to tylko wierzchołek góry lodowej jego talentu. Jako malarz, muzyk, pisarz i reżyser, potrafił wykorzystać każdą z tych dziedzin, by tworzyć coś, co wykraczało poza tradycyjnie rozumiane granice sztuki. Jego filmy, takie jak „Mulholland Drive”, „Zagubiona autostrada” czy „Blue Velvet”, były jak magiczne lustra, w których odbijały się nie tylko lęki i pragnienia bohaterów, ale także nasze własne.

Nie wiem, czy kiedykolwiek powstanie filmy, które tak mocno wpłyną na mnie, jak „Blue Velvet” czy „Twin Peaks”. Choć świat się zmienia, to wciąż pozostaję przekonany, że twórczość Lyncha była czymś wyjątkowym – nie tylko w kinie, ale w całej historii sztuki.


Lynch w swoich wywiadach mówił często o tym, jak ważne jest, by zauważać „obwarzanka, a nie dziurę w nim”. W jego przypadku ta wypowiedź nabiera szczególnego znaczenia. Gdy patrzę na jego dorobek, czuję się, jakbym patrzył na tę dziurę – wypełnioną niezliczonymi wspomnieniami, wrażeniami, emocjami.

Tak, czuję tę pustkę, którą pozostawił. I choć mówi się, że artysta żyje w swojej twórczości, to po jego śmierci pozostaje nam tylko pamięć i jego filmy, które będziemy oglądać w nieskończoność.

Jak pogodzić się z utratą?

Pogodzenie się z tym, że David Lynch już nie stworzy nowego „Twin Peaks” czy nie nakręci kolejnego „Mulholland Drive”, jest prawie niemożliwe. Ale to, co możemy zrobić, to po prostu dziękować za wszystko, co dał nam jego geniusz. I patrzeć na te obrazy, które wciąż mają dla nas głęboki sens, jak zagubiona autostrada – drogowskaz do czegoś, czego nie do końca potrafimy pojąć.

 

Davidzie Lynchu, dziękuję za każdą wizję, którą podzieliłeś się z nami. Twój świat na zawsze będzie częścią mojego. – Tomasz Wybranowski

 

Najlepsze albumy roku 2024, w którym muzyka nie miała granic. Zestawienie Radia Wnet: miejsca 13 – 21 Tomasz Wybranowski

Czas na kolejną część zestawienia najlepszych albumów Radia WNET – oto płyty (pozycje od 13 d- 21), które zabrały nas w niezapomnianą muzyczną podróż. Wszystkie z nich gościły na antenie Radia Wnet.

Rok 2024 był wyjątkowy na muzycznej mapie Polski, pełen zaskakujących wydawnictw, które nie tylko zaspokoiły oczekiwania fanów różnych gatunków, ale również wprowadziły świeży powiew do rodzimej sceny

Hip-hop (Otsochodzi i supergrupa STRATA), rock niezależny (Happysad), a także powroty w stylu Tomasza Makowieckiego, stworzyły mozaikę, która w pełni oddaje różnorodność i siłę polskiej muzyki.

Od głębokich, intymnych brzmień (Shagreen, Hoszpital) , po mocne, energetyczne uderzenia (Quiet Sirens, Lesław i Komety) – rok 2024 był doskonały dla tych, którzy szukają prawdziwych emocji i nowatorskich rozwiązań. Czas na kolejną część zestawienia najlepszych albumów Radia WNET – oto płyty (pozycje od 13 d- 21), które zabrały nas w niezapomnianą muzyczną podróż. Wszystkie z nich gościły na antenie Radia Wnet.

Tomasz Wybranowski


Tutaj do wysłuchania program z recenzjami i opowieściami o długograjach z miejsc 13 – 21:


 

21. Pawbeats – „Dzienna”

Po sukcesie krążka „Nocna” muzyk, kompozytor i producent Marcin Pawłowski, znany jako Pawbeats wydał styczniową porą 2024 album „Dzienna”

Longplay to kolejny krajobraz jego producenckich wizji, z eklektyzmem gatunków (często zaskakujących), z paletą ponad dwudziestu gości pełna różnorodnych gości, z których wybijają się nagrania z udziałem Ewy Farny i M(iste)r(a). Polska „Hollywood”, piękny piosenkowy duet Zuzi Jabłońskiej z Piotrem Roguckim „Nie potrzebujesz mnie” czy spieranie na metafory Zeamsone’a i Palucha w jednym z singli promujących album „Rysy”.

Pawbeats jest mistrzem łączenia klasycznego pop z hip-hopem i domieszką akustycznych muzyczności. Ale potrafi zaskoczyć, jak w niezwykłym i nieoczywistym nawet jak dla niego brzmieniu w balladowym „Złap mnie” Przyłuca (najmłodszego reprezentanta QueQuality). Szlagier na lata z albumu to bez wątpienia „Mimo wszystko” z udziałem Sariusem.

No i jeszcze „Skit o Himalajach” z Jakubem Pasteckim który zawojował internet za sprawą teledysku, który został zrealizowany w Himalajach. To – można powiedzieć dosłownie i w przenośni – teledysk najwyżej położony na mapie świata, bo wyżej się nie da. Zresztą Marcin Pawłowski pasjonuje się górami i zapowiadał zdobycie sześciu szczytów Himalajów.

Niektórzy recenzenci wskazywali, że album „Dzienna” cechuje się brakiem jednolitej koncepcji, ale dla mnie to powód do zdecydowanych pochwał. wielostylowe kolaboracje, świeże brzmienie i jak zwykle mistrzowska produkcja to atuty wydawnictwa. Z zestawu 14 nagrań połowa zostanie z nami na dłużej.

20. Hoszpital – „Kowerkot”

 

„Kowerkot” to długo wyczekiwana płyta supergrupy Hoszpital. Po ośmiu latach oczekiwania otrzymaliśmy 12 nagrań, w których opowieść o znoju ciągłego zmagania się z życiem pokazuje zacność i dobroć małych, z pozoru zwykłych radości. To także wezwanie, aby wyłuskać w sobie chęć by dostrzec te dobre chwile. Przepiękną „7/8 wiosny” to pean na cześć życia i miłości.

Michał Bielawski, Adrian Borucki i Paweł Swiernalis mierzą się z walką dzieciństwa i bajkowej sielskości z nieuchronnym dominatem dorosłości. Muzycy Hoszpitala czynią to z gracją niezależnego grania z wielką falą słoneczności, która zaraża i wyzwala usmiech na twarzy. Albumu słucha się z największą przyjemnością.

Michał Bielawski, autor tekstów, intymnie i bardzo delikatnie zaprasza nas do ogrodu Hoszpital, gdzie obawa przed utratą bliskiej osoby (pastelowo smutny „Brzuch”) zbita jest z hymnem do miłości w „7/8 wiosny”…

 

/…/ gdyby to nie była zima

gdyby to nie było ciężko

gdyby to nie było trudna

jesień, zima, jesień /…/

 

Ale potem pojawia się Leśmianowa łąka i nadzieja, że każda miłość daje nam skrzydła. „7/8 wiosny” to jeden ze szlagierów minionego roku i nasz Wnetowo – radiowy częstoGraj pokryty platyną.

Kowerkot” to piosenkowe materie smutku i radości, dojrzałości i młodzieńczej niedojrzałości, słońce i księżyc, sen i bezsenność. Tej płyty należy słuchać sercem. Finał płyty to znakomite „Serce”.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z muzykami Hoszpital:

W rozmowie ze mną Michał Bielawski przyznał, że „Kowerkot” to longplay – pamiętnik, rodzaj muzycznej kozetki terapeutycznej na której trzeba się wyśpiewać o utracie złudzeń i niewinności, aby uzbrojony w kliszę pięknych chwil pójść dalej!

Najważniejszą piosenką z tego znakomitego albumu jest „Kot”. Rzecz o kocich łzach, przywiązaniu i potrzebie ciepła. I jeszcze ten niezwykły klarnet Pawła Cieślaka. Piękny album na każdą porę roku. Panowie, dziękuję!!!

„Kowerkot to kot w garnku na gazie, który ryzykuje życiem, żeby się ogrzać.” – to piękna metafora naszych zmagań z życiem.

19. Otsochodzi„TThe Grind”

 

Miłosz Stępień, znany wszem i wobec jako Otsochodzi, powrócił z albumem obok którego nie sposób przejść obojętnie. Mimo wieku mawiam, że rap / hip hop to przyszłość poezji w polskiej muzyce. Chodnikowe metafory przynoszą bowiem nie tylko diagnozę dobry współczesnej, ale przede wszystkim opis nas samych. Szczerze, bez poprawnościowego zadęcia i udawania. Jak mawiał Dr House „wszyscy kłamią”. Tym bardziej trzeba sięgnąć po ten krążek.

W rapie Otschodzi znajdziecie miłość i nienawiść, złość i uspokojenie, jak w życiu na które mamy coraz mniej czasu

Szósty album artysty „TThe Grind”, następca „Tarcho Terroru”, to płyta, która od pierwszego bitu przyciąga uwagę. Otsochodzi posiadł przepis i wiedzę jak techniczną biegłość połączyć z autentyczną, młodzieńczą, brawurową pewnością siebie. Do tego ma w sobie tę jasność świeżości, której brakuje wielu polskim raperom.

Bity są mocne, by nie powiedzieć kolumnowe. z odniesieniami do amerykańskich produkcji z wyraźnymi inspiracjami amerykańskim rapu (tutaj kłania się „diamentowy” Lil Uzi Vert), ale i z wielkim ukłonem dla polskiej klasyki stylu (szacunek do Molesty wyraźnie wyczuwalny).

Muzyki, którą wciąż poznaję (a tak jest z rapem) słucham uchem filologa – poety i sercem. W rymach – metaforach Otsochodzi dużo o odniesionych sukcesach, celach i pragnieniach, miłości i zapasach z życiem.

 

 

Jego sposób łączenia introspekcji z surowym, często brutalnym realizmem sprawia, że nawet ja (+50 utożsamiam się z jego przekazem. Tak jest w porażającym i przebojowym „Wszystko mija” z cytatem z Norbiego i zaskakującą gitarą Piotra Zegzuły. I nie jestem w stanie zdecydować co jest lepsze – bity Lohlqa (Karola Żmijewskiego) czy to jak Otsochodzi składa te linie we współczesny uliczny wiersz.

Miłosz – Otsik nie boi się eksperymentować z formą i brzmieniem, co czyni jego twórczość świeżą i pełną emocji, a jednocześnie przemyślaną pod względem artystycznym.

Są też goście (Oki, Young Igi oraz Taco Hemingway). którzy przydają płycie pieprzności i szlifu. Całość tekstowo, muzycznie i produkcyjnie dopięta na ostatni guzik.

Obok mojego ulubionego „Wszystko mija” w zestawie 16 nagrań zatrzęsienie poetycko – chodnikowych szlagierów. Otwierający „0:00” wpada w ucho od razu, „@champagnepapi” z moralizatorskim Okim warte zapętlenia w odtwarzaczu, że o zamykającymi Czarnych chmurach” z udziałem Young Igiego nie wspominając.

To jedno z najważniejszych i najlepszych produkcji hip-hopowych nie tylko 2024 roku, ale ostatnich pięciu lat.

 

18. happysad – „Pierwsza prosta”

 

Happysad – duma Skarżyska Kamiennej – w minionym roku powróciła z mocą i świetlistym optymizmem z płytą „Pierwsza Prosta”. To dobra pięciolatka dla Kuby Kawalca (przypomnę jego znakomity solowy album „Ślepota” z 2021 roku, w XXX. najważniejszych płyt podsumowania Radia Wnet) i ekipy, że przypomnę „Rekordowo letnie lato” (2019) i retrospektywny przebojowy z rarytasami „Odrzutowce i kowery” (2021).

Teraz Kuba Kawalec i happysad zabrali nas w ekscytującą podróż pełną pozytywnych emocji, nadspodziewanej energii i przemyśleń, które przypominają, że życie to nieustanna droga, z reguły kręta i bolesna, a nie chwilowy trend i tylko piękne chwile.

Ten dziewiąty album zespołu przełamał ich dotychczasowy wizerunek, kreślony kreską nostalgicznych klimatów i zmierzchu, stając się apoteozą radości i hymnem nadziei. Co mnie cieszy, na albumie „Pierwsza prosta” nie stracili swojej charakterystycznej melodyjności,  które z większą ilością słońca i radości łączą w sobie zarówno łagodne, akustyczne brzmienia, jak i energetyczne gitarowe riffy.

Tytułowy utwór otwierający cały album spokojnie wprowadza w atmosferę, aby z każdą chwilą windować eksplozję entuzjazmu i emanację „Élan vital” (z francuskiego „życiowy impet” lub „życiowa siła”).

Kochaj sobie kogo chcesz (był to pierwszy singel) w rockowym anturażu przegania smutek rozstań, zaś Kolory podpowiadają wybór własnej drogi bez porad tych, co z boku i „wiedzą lepiej”. Piosenki Żar” Zostań” przynoszą kontaminację wybuchowej energii z refleksją i przemile smakującą ideą, że warto po prostu być bez zmian, presji i spełniania oczekiwań innych.

Wymienię jeszcze balladęTęskno”, która przypomina, że plątanina dni i nocy to mozaika radości, smutków z towarzyszącą nam wiecznie parą – Panią Zawiłość – Pułapka i Panem Rozterką wyborów.

Rockowo niezależni, choć piosenkowi Happysad albumem Pierwsza Prosta pokazują, że indie rockpop rock mają się w Polsce znakomicie, zaś oni – muzycy są gotowi pokazać, że nawet po dwudziestu latach można opowiadać nowe, wciągające historie – proste, ale pełne znaczenia.

 

A teraz nadchodzi czas na opowieść o trzecim krążku Shagreen „Almost Gone” . To dzieło wybitne w swojej emocjonalnej szczerości i artystycznej dojrzałości. Shagreen niczym poetka baroku, w duchu trenu lub elegii, odważnie stawia pytania o sens straty, żalu i pogodzenia się z nieuniknionym. Jednocześnie oferuje ścieżkę wyjścia – drogę ku akceptacji i nowemu życiu. 

 

Shagreen – Natalia Gadzina – Grochowska. Fot. Amadeusz Andrzejewski

O albumie napisałem i powiedziałem już niemal wszystko.

/…/

Natalia Gadzina – Grochowska, która ukryła się pod pseudonimem Shagreen (polecam lekturę poczciwego Honoriusza Balzaka), nie wyrasta a jest już pierwszą damą polskiej sceny dark wave – industrial z pięknym (bo zmierzchowym) tchnieniem trip hopu i gotyckości. Beth Gibbons czy Tracey Thorn mogą i pewnie już czują Jej oddech. Bo ten album powinien pojawić się na rynku zagranicznym jak najszybciej i to nie tylko dlatego, że Shagreen śpiewa w języku autora „Pieśni Osjana”. /…./ Pełną recenzję przeczytasz tutaj: Spotkanie z Shagreen. Album „Almost Gone” kandydatem do miana „płyty roku 2024” – poleca Tomasz Wybranowski

 

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Natalią – Shagreen:

 

17. Shagreen – „Almost Gone”

 

16. Wojtek Mazolewski Quintet „Beautiful People”

Skrzący się jazzem i pięknym kontrabasem album „Beautiful People” Wojtka Mazolewskiego to duchowa podróż w świat współczesnego jazzu, głęboko zakorzenionego w tożsamości WMQ, przy jednoczesnym zachowaniu muzycznych korzeni, ale w innych tonacjach i barwach harmonii.

Wojtek Mazolewski, jako lider zespołu i kontrabasista, od lat łączy ze swoimi utytułowanymi muzykami tradycyjny jazz z elementami swoich refleksji na temat muzyki, czasu i życia. Ta mozaika pachnie mi starymi, dobrymi polskimi filmami z czarno – białym obrazem, momentem gdy odkrywałem Komedę i Stańkę. Ta emocjonalna mozaika zaskakuje zabawą z rytmem, a zarazem hipnotyzujące brzmieniem saksofonu Piotra Chęckiego i trąbką Oscara Toraka. To przede wszystkim ich zasługa, że uruchamia się wyobraźnia i marzenia. 

Kompozycje takie jak Purple Space (miraże pustynne przed wieczorem), Live Spirit inwokacja do epopei życiowej energii bez skrępowania w muzyce i opoka tej płyty „New Energy, z zapadającym w pamięć saksofonem Piotra Chęckiego to najmocniejsze momenty tego longplaya.

Wojtek Mazolewski w jednym z wywiadów przed premierą płyty powiedział:

Beautiful People to dla nas nowe otwarcie. Po wielu koncertach, które zagraliśmy wspólnie, weszliśmy do studia i uchwyciliśmy tam nasze emocje, to, co czuliśmy, nasze podejście do życia i świata. Każdy utwór na albumie odzwierciedla nasze doświadczenia, ale przede wszystkim energię, która nas połączyła jako zespół.”

Gilles Peterson z radia BBC wyraził wielkie uznanie dla twórczości Mazolewskiego, mówiąc:

„Love Wojtek’s jazz lens… a leading light … bringing Polish jazz back into the limelight!” / „Uwielbiam jazzowe spojrzenie Wojtka… jest wiodącą postacią… przywracającą polski jazz na światło reflektorów!”

Album przywraca wiarę w subtelności ducha, moc wspomnień i siły brzmieniowych kalek przeszłości, które zawiera muzyka: Wojtka Mazolewskiego (kontrabas), Marcela Balinskiego (piano), Piotra Chęckiego (saksofon), Oscara Toroka (trąbka) i Tymka Papiora (perkusja).

15. Strata – „Subaru”

 

Znakomitymi produkcjami rap / hip – hop obrodził w Polsce rok 2024. To kolejny przykład, który mogę określić, jako osoba +50, która uczy się estetyki hip hopu, jako pełny różnorodności, niejednorodny i eksperymentalny krążek w ramie wielkiej bezkompromisowości i muzycznych granic.

Na „15” projekt niezwykły skryty pod nazwą STRATA. To efekt twórczych działań trzech artystów wywodzących się z różnych odłamów i gatunkowości hip-hopu W rolach głównych Hades, Kosi (JWP) producenta 2k88.

Nagrania z „Subaru” przenikają muzyczne kosmosy, gdzie napotkamy hip – balladowe zwroty z autotune’em, klasyczną rap – chodnikową nawijkę z tekstami, które kładą na łopatki nagradzanych przez mainstream poetów, wreszcie często eksperymentalne, basowe poszumy. Produkcja mistrzowska 2k88. Chwilę o nim.

 

2k88, właściwie Przemysław Jankowiak, zyskał zasłużony rozgłos dzięki wszechstronności i unikalnemu podejściu do kordu tworzenia muzyki.  Niczym wprawny witrażysta wtapia w wielkie dzieło hip-hop,dubstep, drum & bass z domieszką ambientowych przestrzeni czy muzyki jamajskiej.

Przemek 2k88 mistrz Jankowiak, tak mawiam o nim od czasu, gdy usłyszałem „Sadzę” Moniki Brodki, którą produkował.

Na „Subaru” od razu wyróżnia się przestrzenny (Batman), trapowa „Klatki po klubowy „Kwit”. Dla mnie opisem mistrzowskim całego albumu jest nagranie „Radary”. Materiał jest surowy, dynamiczny i emocjonalnie intensywny, a metafory odważne, chodnikowe i szczere… Nikt nie powie wprost bez ogródek o Tobie i świecie, ale i sobie co artysta hip hopowy w Polsce

STRATA to dzieło, które unika kompromisów i jeńców nie bierze. Słowa samego 2k88, który poproszony został o opowieść o płycie, mówią same za siebie:

To płyta śmietnik myśli, uliczna i brudna do bólu”.


 

Quiet Sirence z albumem "The Story of No Reverse" zasłużenie zyskało uznanie krytyków muzycznych i słuchaczy, nie tylko jako wyjątkowe doświadczenie artystyczne na polskiej scenie muzycznej, ale także za nową jakość, którą określam cross art rockiem. Tomasz Wybranowski

Teraz przechodzę do formacji Quiet Sirens i ich magicznej opowieści z bezpowrotności. Album „The Story of No Reverse” był długograjem listopada Radia Wnet.  O tej płycie napisałem m.in.:

/…/Quiet Sirence z albumem „The Story of No Reverse” zasłużenie zyskało uznanie krytyków muzycznych i słuchaczy, nie tylko jako wyjątkowe doświadczenie artystyczne na polskiej scenie muzycznej, ale także za nową jakość, którą określam cross art rockiem./…/

Tutaj do przeczytania cała recenzja: Quiet Sirens! Nazywam ich muzykę cross art rockiem!”

 

image description

14. Quiet Sirens – „Story of No Reverse”

Tutaj do wysłuchania rozmowa z muzykami Quiet Sirens:

 

 

13. Komety – „Ostatnie okrążenie”

Lesław znowu z Kometami powrócił na ziemski i polski nieboskłon. Długograj „Ostatnie okrążenie” to znakomity powrót do rockowych korzeni, szlagierowości formacji z totalną zwięzłością.

12 nagrań i ledwie 25 minut z sekundami, więc Lesław z kompanią serwuje nam szybką podróż prezentując na krótkich przystankach wszystko, co w rockowym graniu najważniejsze z nutą wspomnień klasycznych gitarowych brzmień.

Otwierająca album Ludzka istota poraża basowym transem i bajkowo zadziwia dźwiękiem ksylofonu. „Ktoś” to muzyczna rocko-polifonika ze skrzypcami i fletem, zaś „Paul Weller” to dla mnie jeden z klasyków roku 2024. Galopująca melodia i stadionowy Lesław, który zdaje się przeniósł nas (i siebie) na przełom lat 90. i XXI wieku. Bajecznie!

Zamykający album Pierwsze ostrzeżenie” rockowo zostawia chęć na więcej, bo refren zostaje na dłużej w uchu i dźwięczy w głowie. Lesław i Komety nie zatrzymują się i z żelazną konsekwencją strzegą swojego stylu. I nie przeszkadza mi fakt, że brzmią jak Komety sprzed lat! W ich przypadku to walor a nie zarzut! Są swoi, autentyczni a powoli poszerzają krąg słuchaczy o młodsze pokolenia.

 

Obecny skład zespołu Komety to Lesław Strybel – wokal, gitara (lider i założyciel zespołu), Wojciech Traczyk – gitara basowaHubert Gajewski – perkusja. 

CIĄG DALSZY NASTĄPI W OPOWIEŚCIACH O PIERWSZEJ „12” ALBUMÓW ROKU 2024 RADIA WNET – Tomasz Wybranowski

 

Tutaj do wysłuchania programy z albumami od miejsc 22 – 29:

 

Tutaj do wysłuchania programy z albumami od miejsc 30 – 40:

 

Tutaj do wysłuchania programy z albumami od miejsc 41 – 50: