Andrzej Mozgała wirtuoz gry na cymbałach, zdobył wiele nagród, w tym pierwsze miejsce na Ogólnopolskich Spotkaniach Cymbalistów w Rzeszowie w 2017 roku. Wykonuje zarówno tradycyjne utwory ludowe, jak i opracowania utworów Fryderyka Chopina, takich jak mazurki i Polonez A-dur op. 40 nr 1, które nagrał na potrzeby Polskiego Radia
Andrzej Mozgała w imieniu Wojewódzkiego Dom Kultury w Rzeszowie zaprasza wszystkich zainteresowanych, chcących zaprezentować swoje umiejętności gry na cymbałach na 43. Spotkania Cymbalistów.
Zapraszam na spotkanie radiowe z wirtuozem, multiinstrumentalistą, kompozytorem i pedagogiem Andrzejem Mozgałą. Ten wszechstronnie utalentowany muzyk znany jest przede wszystkim ze swojej działalności w obrębie muzyki ludowej i klasycznej. Kocha Bielsko Białą skąd pochodzi, ale ukochał i tam znalazł swój kawałek nieba z kochającą żoną Urszulą i dziećmi.
Zapraszam do wysłuchania rozmowy z Andrzejem Mozgałą:
Andrzej Mozgałajest także kompozytorem, autorem oper dziecięcych, oratoriów i licznych utworów chóralnych oraz instrumentalnych. Nie ukrywa, że chóry to jego pasja i teraz opiekuje się aż czterema! W jego dorobku znajdują się takie dzieła jak „Babie Lato”, które zdobyło pierwszą nagrodę w Międzynarodowym Konkursie Kompozytorskim „Muzyka Ogrodowa” w Krakowie w 2006 roku, oraz opera „Alicja w Krainie Czarów”.
W jego twórczości widoczne są wpływy muzyki barokowej i neoklasycyzmu, które przekształca w nowoczesny sposób nie zapominając o polskiej frazie korzennej, tej słowiańskiej synkopie! – Tomasz Wybranowski
Moja sobotnia rozmowa z Andrzejem krążyła niczym księżyc wokół cymbałów, instrumentu rozsławionego przez mistrza Adama Mickiewicz w epopei „Pan Tadeusz”, której 190. rocznicę premiery obchodzimy w 2024 roku.
Andrzej Mozgała, jako lider Orkiestry Cimbalników (Cymbalistów) z Rzeszowa oraz cymbalista i wokalista zespołu Buen Camino z Boguchwały, promuje muzykę ludową, łącząc ją z nowoczesnymi aranżacjami.
Jego praca pedagogiczna, m.in. w ramach Letniej Szkoły Gry na Cymbałach, przyczynia się do ożywienia tradycji tego wyjątkowego instrumentu w naszej Ojczyźnie.
Gość Radia Wnet – powtórzę to po raz wtóry – specjalizuje się w grze na cymbałach – unikalnym instrumencie strunowym o bogatej historii w kulturze polskiej.
Jego rola w orkiestrze wykracza poza samo wykonawstwo. Jest aktywnym aranżerem, który łączy elementy tradycyjnych melodii z nowoczesnymi inspiracjami, dzięki czemu korzenna polska muzyka ludowa staje się atrakcyjna dla szerokiego grona odbiorców, zarówno w kraju, jak i za granicą.
Bez wątpienia nadrabia zapóźnienia edukacyjne w tejże materii, która – gdy mowa o muzyce, plastyce i historii sztuki coraz bardziej kuleje w Polsce od roku 1990.
Andrzej Mozgała dokonał niezwykłego przedsięwzięcia, polegającego na transkrypcji mazurków Fryderyka Chopina na cymbały, co stanowi wyjątkowy przykład twórczego łączenia tradycji muzyki klasycznej z polskim folklorem. Nagrania te prezentują charakterystyczne dla mazurków rytmy i melodie, wzbogacone unikalnym brzmieniem cymbałów. W ramach tego projektu Andrzej Mozgała wprowadził muzykę Chopina do repertuaru Orkiestry Cymbalistów, popularyzując zarówno kompozycje mistrza, jak i możliwości tego mało znanego instrumentu.
Pod jego kierownictwem i z udziałem orkiestry powstały m.in. albumy: „Melodie z Podkarpacia” – album, który reinterpretuje tradycyjne pieśni ludowe regionu w nowoczesnym stylu, zachowując jednak ich autentyczność; „Echo gór i dolin” – krążek inspirowany melodiami z Karpat i Beskidów, na którym Andrzej Mozgała zaprezentował mistrzowskie techniki gry na cymbałach, wzbogacając aranżacje o nowoczesne, atrakcyjne brzmienia i wreszcie „Rzeszowska suita” – muzyczna podróż przez kulturę Rzeszowa i okolic, podkreślająca piękno i różnorodność regionalnych melodii.
Dzięki działalności, ale przede wszystkim pasji Andrzeja Mozgały, Orkiestra (Cimbalników) Cymbalistów z Rzeszowa zyskała uznanie nie tylko na krajowej scenie, ale również w międzynarodowym środowisku muzycznym. Współtworzone przez niego nagrania i występy sceniczne stały się rzeczywistymi ambasadorami polskiej kultury ludowej, ukazując bogactwo tradycji w świeżym i nowoczesnym wydaniu.
Andrzej Mozgała jednocześnie pełni rolę pedagoga, prowadząc warsztaty muzyczne i przyczyniając się do utrzymania żywej tradycji cymbałowej (cymbalniczej) w Polsce. Jego działania promują nie tylko muzykę, ale także świadomość kulturową i historyczną regionu Podkarpacia.
W środowisku muzycznym jest ceniony za profesjonalizm, pasję i wkład w popularyzację muzyki cymbałowej, zarówno w tradycyjnej, jak i nowoczesnej odsłonie.
Andrzej Mozgała w imieniu Wojewódzkiego Dom Kultury w Rzeszowie zaprasza wszystkich zainteresowanych, chcących zaprezentować swoje umiejętności gry na cymbałach na 43. Spotkania Cymbalistów.
Sabina Karwala to dyplomowana aktorka, piosenkarka, kompozytorka, autorka tekstów, ale i przyszła pani doktor. Kto nie widział jej kreacji Velmy Kelly w krakowskim teatrze „Variete” w musicalu „Chicago” według Wojciecha Kościelniaka, ten jest gombrowiczowską „trąbą”. Piękna i utalentowana Sabina była także finalistką 36. Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu.
Od sześciu lat Radio Wnet wspiera, obserwuje i prezentuje na swoich antenach Jej twórczość.
Z dumą mawiam, że to nasze, bo Wnetowe muzyczne dobro narodowe. O kim mowa? Oczywiście o Sabinie Karwali! Albumy „Lepidoptera” i „Bluemental” to jedne z tych najważniejszych art – popowych długograjów wydanych w Polsce w ciągu ostatnich 10 lat.
Sabina Karwala jest aktorka, ale i artystka niezależna. Sabina jest również autorką tekstów, kompozytorką, która sama kreuje swoją artystyczną wizję. Na co dzień występuje w Teatrze Variete w Krakowie. Kto jeszcze nie widział Jej w spektaklu „Chicago” to absolutnie musi to nadrobić. W innym spektaklu „Bonobo” można Ją oglądać w różnych miastach Polski. Z kolei w filmie Pokusa w reż. Marysi Sadowskiej wcieliła się w postać Rybki. Na ścieżce dźwiękowej filmu można także usłyszeć utwór SABINY „Summer behind” me pochodzący z płyty „Bluemental”.
Tutaj do wysłuchania rozmowa z Sabiną Karwalą:
Sabina Karwala to przyszłość polskiej sceny. – tak mawiam od lat już ponad sześciu, kiedy jej singel „Panowie w kapeluszach” pojawiło się wysoko na Liście Polskich Przebojów Wnet „Polish Chart” redaktora Sławomira Orwata. Tak mawiałem i nie myliłem się!
Drzemie w niej wielki talent, podparty wielką pracowitością i dążeniem do absolutnego wykonawczego absolutu. Trudno się więc dziwić, że scenę i aktorstwo dzieli z zaciszem studia nagrań, rejestracją kolejnych piosenek i koncertami. A także studiami doktoranckimi!
To znakomita interpretatorka i posiadaczka mocnego głosu, gdzieś ze skrzyżowań soul / neo – soul i R&B, który potrafi zmylić niejednego wytrawnego dziennikarza muzycznego.
Jej debiutancki krążek „Lepidoptera” mieni się po dziś najróżniejszymi barwami i uczuciowymi odcieniami życia. Sabina to nowa twarz na polskim rynku electro pop, z domieszką soul. I momentalnie skupia na sobie uwagę czasami lekkim brzmieniem melodii, wyrazistym wokalem, przy okazji dając impuls do głębszych rozmyślań inteligentnymi tekstami, które często opowiadają o tych nieprężeniach między kobietą i mężczyzną („Pijane wiśnie”, ale i przejmujący „Motel”). – cytuję w mojej własnej recenzji.
Jej debiut „Lepidoptera” muzyczna Radia WNET pod moją dyrekcją umieściła na 19. pozycji najważniejszych albumów roku 2019 (bez względu na gatunki i style). A później pojawił się album „Blumental”. Oto recenzja sprzed ponad 1,5 roku. Kliknij tutaj.
„Bluemental” miał premierę 29 kwietnia 2022 roku. W maju i czerwcu tego roku był to album miesiąca sieci Radia Wnet. Długograj to nadzwyczajny, ponieważ zdecydowanie wyróżnia się od obecnie panujących mód i stylów muzycznych w gronie artystów młodych wiekiem, ale przede wszystkich tych twórców bardziej myślących o swoim sukcesie komercyjnym za wszelką cenę niż jakości twórczości i myśleniu o słuchaczu.
„Bluemental” dla mnie wciąż stanowi kolejny dowód Jej artystycznej dobrej passy. Jako piosenkarka z uporem i cierpliwie, choć często pod wiatr i krople rzęsistego deszczu, zmierza w kierunku ambitnego pop, który mimo, że przebojowy (a melodie od razu pozostają radośnie w głowie i sercu), to w warstwie lirycznej stawia na drogocenność słowa, bogactwo metafor.
I jeszcze jedno – powtarzam to często: Kto nie widział jej kreacji Velmy Kelly w krakowskim teatrze „Variete” w musicalu „Chicago” według Wojciecha Kościelniaka, ten jest gombrowiczowską „trąbą”. Piękna i utalentowana Sabina była także finalistką 36. Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu.
A co o albumie mówi sama Sabina, z perspektywy czasu?
Album Bluemental to spotkanie z rozwojem duchowym, samoświadomością, naturą i konfrontacja z tym, co trudne i bolesne. Płyta powstała w czasie pandemii w bliskich mi Beskidach, kiedy nagle stanęliśmy w miejscu i pojawiło się mnóstwo pytań o to, co będzie dalej. Wielu z nas straciło bliskie osoby. Strata jest doświadczeniem uniwersalnym i bardzo silnym przeżyciem, o którym powinniśmy umieć otwarcie rozmawiać. Dla mnie czas pracy nad płytą był jednocześnie procesem dojrzewania do nowej sytuacji bez bliskich, którzy stanowili ważną i piękną część mojego świata. To piękno postanowiłam na ile się da ocalić i między innymi w ten sposób zachować moich bliskich
w dalszym życiu – mówi SABINA.
Grupa TSA to nadzwyczajna i prawdziwa – obok grupy Turbo – legenda nie tylko heavy metalowego grania, ale generalnie w całej historii polskiej sceny muzycznej w historii. Po wielu perturbacjach, zwrotach sytuacji pokrętnego losu TSA lśni na powrót rozmachem i maestrią. TSA Damiana Michalskiego – Janusza Niekrasza – Marka Kapłona – Macieja Westera – Piotra Lekkiego zauroczyła fanów i potwierdziła swoją moc albumem „NIEZWYCIĘŻONY”. Na początku roku […]
Grupa TSA to nadzwyczajna i prawdziwa – obok grupy Turbo – legenda nie tylko heavy metalowego grania, ale generalnie w całej historii polskiej sceny muzycznej w historii. Po wielu perturbacjach, zwrotach sytuacji pokrętnego losu TSA lśni na powrót rozmachem i maestrią.
TSA Damiana Michalskiego – Janusza Niekrasza – Marka Kapłona – Macieja Westera – Piotra Lekkiego zauroczyła fanów i potwierdziła swoją moc albumem „NIEZWYCIĘŻONY”. Na początku roku 2024 ukazała się wersja winylowa tej płyty.
Ten fakt był przyczynkiem do mojej długiej rozmowy z założycielami grupy – obok Ś.P. Andrzeja Nowaka – Januszem Niekraszem i Markiem Kapłonem.
Tutaj do wysłuchania rozmowa:
Fundament metalowej legendy wylali pod niebem Opola w 1979 roku nieżyjący niestety już Andrzej Nowak (gitara) i Tomasz Zatwarnicki (bas). Po niespełna roku, po wielu próbach i rotacjach składu na pokładzie TSA pojawili się Janusz Niekrasz, Marek Kapłon i Stefan Machel. Tak oto narodził się zespół TSA!
w 1981 roku do zespołu dołączył też Marek Piekarczyk. Płytowym debiutem grupy był zarejestrowany w krakowskim Teatrze STU legendarny już album „Live” z 1982 r.
TSA posiada w skarbnicy polskiego rocka takie perły jak „51″, „Trzy zapałki”, „Heavy Metal Świat” czy „Alien”.
Marek Kapłon
Ale legenda grupy trwa za sprawą jej rytmicznych filarów – Marka Kapłona i Janusza Niekrasza. Zaprosili do wielkiego dzieła kontynuacji legendy muzyki „pękających strun” Macieja Westera i Piotra Lekkiego. Damian Michalski był już bowiem wokalistą TSA od czerwca 2018 roku, kiedy to oficjalnie i w świetle reflektorów zrezygnował ze współpracy z kolegami Marek Piekarczyk.
Wokół TSA narastało wiele nieporozumień i złej woli w łonie platynowych – jak mawiam – członków – założycieli. Cieniem położyła się na istnieniu grupy sprawa zarejestrowania przez Andrzeja Nowaka prawa do znaku TSA.
14 czerwca 2019 roku Janusz Niekrasz i Marek Kapłon poinformowali, że zamierzają kontynuować koncertowanie i tworzenie nowych nagrań. Zaznaczyli jednak, że „ze względu na brak akceptacji i zrozumienia ze strony Andrzeja Nowaka i Stefana Machela”, zrobią to w okrojonym składzie, jako TSA Michalski Niekrasz Kapłon.
Panowie mieli wielki głód grania. Dowodem doskonały i pełen mocy krążek TSA MNKWL „Niezwyciężony” (2023, wydawnictwo Black Mustache).
Na okładce doskonale znane logo TSA, okraszonym dopiskiem pięciu nazwisk. Obok legend – Kapłona i Niekrasza – ten świeży zaciąg – dwie gitary i wokal, ale już działający niczym dobrze ustawiony i naoliwiony motor. W tym składzie od kilku lat wspólnie nagrywają i koncertują.
Tutaj do wysłuchania rozmowa z Piotrem Lekkim:
O albumie „Niezwyciężony” napiszę najkrótszą recenzję świata:
„TSA każdy zna i podziwia. To muzyczne drzewo, które podziwiamy i chronimy się w skwar w jego cieniu. Nie można go przesadzać, bo to pomnik przyrody. Ale po przycięciu nowe pędy przydały siły i młodzieńczego wigoru! Amen!”
Najpiękniejsze jest to, że TSA MNKWL nie skupiają się na znanych i klepanych w kółko konstrukcjach, riffach czy podziałach, bo jaki jest heavy metal każdy kto go kocha po prostu wie! Nie ma odcinania kuponów od wzruszeń, wspomnień i kalek z przeszłości ze smutnym pojękiwaniem „och, kiedyś to było!”. ogólna zasada jest znana od dziesięcioleci.
TSA MNKWL mistrzowsko i ze znawstwem tematu poskładał element w składa dobrze znaną mozaikę heavy metalu z pulsującym słońcem hardrockowej klasycznej maestrii.
Nie ma chęci na sen, ani zadyszki przesadną galopadą. Gitary Lekkiego i Westera brzmią dostojnie, potoczyście i klarownie! To prawdziwa radość wysłuchać gitarowych opowieści w moich ulubionych „Ciężarze czasu” i „Na śmierć!”.
O tym, że TSA MNKWL ma się znakomicie świadczą przede wszystkim te nagrania, gdzie objawia się dawny duch zespołu, który promieniuje z sekcji rytmicznej!
Dla mnie ta metalowa i klasyczna nadzwyczajność objawia się w otwierającym utworze, heroldzie tego, co znajdziemy w całym zestawie 9 nagrań (plus orkiestrowy dodatek tegoż w wersji winylowej – dodam znakomitej i wartej zakupu!!!) „Jak jest”.
Janusz Niekrasz i Marek Kapłon nic sobie nie robią ani z wieku, ani upływu czasu.
Ich głód grania nowych historii, pewna surowość rozpędzającej się niczym japoński pociąg sekcji w połączeniu z zawadiacką fantazją i radością istnienia wybucha w znakomitym„Ostatnim pociągu”.
Na długograju winylowym znajdziemy 10 nagrań, które – zdaniem samych muzyków idealnie wpisują się w dobrze znane, bo klasyczne brzmienie TSA!
Koncepcja nie zmieniła się i była zawsze taka sama w TSA od lat: naturalne, przesterowane, ciężko grające gitary na wzmacniaczach lampowych, solidnie brzmiąca sekcja i rasowy, rockowy wokal! Takie były założenia i nie chcieliśmy tego zmieniać – mawia Marek Kapłon.
Wtóruje mu Janusz Niekrasz:
Marek Kapłon i ja po prostu jesteśmy strażnikami pewnych standardów, które obowiązywały kiedyś w TSA. Jesteśmy pewnikiem i gwarantem kontynuacji tego, co tworzyliśmy kiedyś.
Nowym gitarzystą w składzie, obok Macieja Westera – jak już wspominałem – jest Piotr Lekki (na zdjęciu). Ten znany z anteny Radia Wnet, z powodu Jego nadzwyczajnej muzycznej pasji i wirtuozerskich umiejętności, jest znakomitym gitarzystą, kompozytorem, ale i realizatorem nagrań i producentem w jednej osobie. Przede wszystkim jednak to dobry i świetlisty Człowiek, który wspiera nowe muzyczne perły, jak na przykład Szeptę.
Od roku 2019 jest muzykiem TSA MNKWL, gdzie chwałę znakomitego metalu głosi w anturażu legend, choć sam grywał z największymi.
Wymienię tylko Davida Ellefsona (Megadeth), Rona Bumblefoota Thal’a (ex Guns N’ Roses) i Vinni Appice’a z (Black Sabbath). Kilka razy zagrał w sławnym klubie Whisky a Go Go w Los Angeles.
Piotr Lekki znakomicie wizję filarów TSA MNKWL uzupełnił:
Nie było naszym celem kopiowanie czegoś z przeszłości i tępe naśladowanie. Nie było szlifowania czegokolwiek, aby osiągnąć coś na wzór „stylu TSA”. Naszym wspólnym założeniem było, aby kręgosłup muzyczny pozostał, natomiast to, co robimy nowego i „od siebie” z Maćkiem Westerem było po prostu w naszym stylu. Nikt nie odkryje Ameryki, że jesteśmy całkowicie innymi gitarzystami niż Andrzej Nowak czy Stefan Machel. Jestem jednak przekonany, że nasz sposób grania wzbogaciło styl TSA o inne spojrzenie i głębię.
Pod nazwą Polskie Znaki ukrywa się trzech utalentowanych i znanych muzyków z alternatywnego tygla: Radek Łukaszewicz (m.in. Pustki, Bisz/Radex) oraz Janusz Zdunek i Jarek Ważny znani z grupy Kult.
Trzy lata temu wpadli na pomysł, aby nagrać zbiór piosenek, które opowiadają o śmierci i próbie jej oswojenia. We współczesnej kulturze to właściwie temat tabu i
Dlatego postanowiliśmy go przełamać i zburzyć ten niepokojący i wiecznie kładący się cieniem mur – powiedział Radek Łukaszewicz.
W tym celu wyruszyli w wędrówkę po polskich wsiach Zamojszczyzny, Lubelszczyzny i Podkarpacia, by nagrać ludowe przyśpiewki żałobne. Tak też się stało.
Odwiedzając Koła Gospodyń Wiejskich czy uczestnicząc w pogrzebach nagrywali na dyktafon ludowych pieśniarzy, by potem spisywać zarejestrowane teksty.
Tutaj do wysłuchania rozmowa z Radkiem Łukaszewiczem:
Jarek Ważny pochodzi z Polesia Lubelskiego. Jeździł w swoje rodzinne strony i tam spotykał się z różnymi odcieniami folkloru. I te pieśni z folkloru zaczął zbierać i nagrywać. Dostawał od ludzi pożółkłe śpiewniki, ręcznie przepisane zeszyty, nagrywał na telefon masę wykonawców – opowiada Radek Łukasiewicz. – I okazało się, że w jego zbiorach jest sporo utworów, które poruszają tematykę śmierci i odchodzenia. Może to są tylko nasze przemyślenia, ludzi z wielkiego miasta, ale tak naprawdę ludzie ze wsi mieli te sprawy poukładane lepiej niż my. – opowiadał mi w Wielką Sobotę AD 2022 roku Radek Łukasiewicz.
Na płycie „Rzeczy ostatnie”supergrupa Polskie Znaki zaprezentowała kompozycje z wiernymi tekstami ludowymi, które poruszają temat śmierci, tematu odchodzenia i czasu żałoby.
Wizja przejścia na drugą stronę wcale nie musi być smutna, mroczna i dramatyczna. Wyobrażam ją sobie jako lekko psychodeliczną podróż przez kolorowe zaświaty z miękkim lądowaniem gdzieś po drugiej stronie. Śmierć jako część życia, może być jego teledyskową wersją, skrótem, teaserem. I tej wizji się trzymajmy – mówi Radek Łukasiewicz, który zaśpiewał w utworze „Już idę do grobu”.
Rzadko piszę recenzje, bo często zastanawiam się, czy ma to sens. Mając do dyspozycji radio i kontakt ze słuchaczem prezentuję muzykę, która – jak głosi motto Radia Wnet – jest „warta słuchania”.
Ale są tacy wykonawcy i albumy, o których muszę napisać choć kilka słów, aby zaakcentować ich ważność i niezwykłość.
Słuchacze Radia Wnet idealnie kojarzą toruńską grupę Half Light i głos jej poety Krzysztofa Janiszewskiego. Od kilku lat Krzysztof paralelnie pracę w macierzystej formacji bardzo udanie rozwija swoją karierę solową.
Krzysztof Janiszewski, dumny torunianin kryjąc się pod przydomkiem Yanish opublikował dwa albumy, które regularnie gościły na antenie sieci Radia Wnet i irlandzkiej rozgłośni NEAR FM. Ich tytuły to „Dobrostan” (2018) i „Kwiatostan” (2021). Oba krążki oczekiwały dopełnienia i pewnego podsumowania. I w mojej ocenie takim krążkiem jest bardzo dobry album „Psychostan”. Kompozytorem, autorem metafor i wykonawcą w jednym jest On sam.
Tomasz Wybranowski
Tutaj do wysłuchania rozmowa z Yanishem:
„Psychostan” to dopełnienie muzycznej trylogii Yanisha zawiera, co mnie osobiście bardziej niż cieszy, najbardziej urozmaicony materiał wspominając długograje „Dobrostan” i „Kwiatostan”.
Na najnowsze działo Yanisha złożyło się jedenaście piosenek, które swoją fakturą różnorodności gatunkowych sprawiają, że płyta ani na moment nie nudzi i nie rozleniwia słuchacza. Solidny stylistyczny korzeń tworzy dostojny synth pop.
Z tego korzenia (synth popu) wyrasta vintage rock (z mocnymi partiami basu i wyrazistych gitariadach jak w niepokojącym, ostrym i surowym „Ale ja…” z tym ponuro brzmiącym wersem „Ziemia się topi w kłamstwie” /…/ nie będzie piękna dalej, jesteście już nieżywi”), hard rockowy majestat z klawiszowymi zagrywkami Piotra Skrzypczyka dorównującymi Jonowi Lordowi (kapitalne otwierające album „Mosty”), Republikańska nowa fala w tytułowym nagraniu „Psychostan” (tekstowy majstersztyk, który pochwaliłby szczerze Obywatel GC), a czasami w psychodeliczne historie, jak gdyby biegł na spotkanie Davida i Iggy’ego pod niebem Nowego Jorku (zamykająca krążek i wymykająca się stylistycznym opisom kompozycja „NYC (7th Ave & W 25th)”).
Melodie tkane w wszechstronnym spektrum muzycznego zaciekawienia Yanisha ukazują porozwlekany i często posiniaczony stan psychiczny twórcy i podmiotu lirycznego. Odczuwany to nadzwyczajnie w tytułowym nagraniu „Psychostan”, ale także w słodko – gorzkim wyzwaniu „Kochankowie”.
Mimo, że piosenki na płycie „Psychostan” mocno osadzone są w syntezatorowych gwiaździstościach, to selektywnie brzmiące gitary basowe i gitary dają sznyt rocka, vintage rocka i często balladowości. Faktura muzyczna – powtórzę to – utrzymuje słuchacza w stanie skupienia i rozmyślania o tym, co będzie dalej.
Tak było ze mną przy pierwszym przesłuchaniu najnowszej płyty Yanisha, który wokalnie przerósł samego siebie! Raz jest metalowym solistą, aby zaraz przejmująco w transowym akcie tworzenia zaprosić nad do pokoju pełnego psychodelicji i brzmienia nowej fali, a potem na ulotnej chmurze melancholii i spokoju łagodnie, popowo zaśpiewać nam o miłości i kruchości przeżycia chwili. Każdej chwili.
Krzysztofa Janiszewskiego zaliczam do grona jednego z mistrzów rockowego pióra
Wspomnę tylko Jego metafory z absolutnie doskonałego krążka Jego macierzystej formacji Half Light „(Nie)pokój wolności”, który w opinii redakcji muzycznej uplasował się na pozycji „3” najważniejszych albumów roku 2020.
Nawiązuję do tej płyty, gdyż w warstwie lirycznej (opierającej się na erudycyjnej i gruntownej interpretacji prozy George’a Orwella i powieści Roberta Musila „Człowiek bez właściwości”) na albumie „Psychostan” odnajduję w pełni autorskie rozwinięcie opisu w XI rozdziałach drogi człowieka doświadczonego, zaprawionego w boju porażek i kilku zwycięstw, który cierpi, który zmaga się ze zmienną sinusoidą nastrojów, odczuwania i paletą marzeń.
Jedno jest pewne Krzysztof – Yanish wciąż wierzy w miłość. I mimo, że świat pozbawiony jest tkliwości i dobrych, uspokajających pasteli, to
…ciągle czekamy, ciągle szukamy i nieustannie mamy nadzieję, że ją znajdziemy… Miłość. Miłość, która może mieć różne oblicza i intensywność. Wciąż jednak jest nam potrzebna jak tlen, by nasza dusza mogła oddychać! Szczęśliwy ten, kto ją znajdzie. Ja wiem, że jesteś gdzieś obok. Ja wierzę, że stoisz koło mnie… – nuci Yanish w przepięknej piosence„Gdzieś obok”.
W pełni wolny duch twórczy, jakim jest Krzysztof Janiszewski jako Yanish zaskarbia uwagę słuchacza, intryguje go i emocjonalnie zaprasza do apercepcyjnych wędrówek. To album warty słuchania! I to nie raz!
Płyta została nagrana w „Domowym Studio Pitera” Piotra Skrzypczyka (Half Light, Endorphine i Partycypanci Korzyści Globalizmu), który jest także współaranżerem wszystkich kompozycji, ich realizatorem i producentem.
Yanishowi towarzyszyli w nagraniach także doskonali gitarzyści: Michał Maliszewski (Kajoa, Lev Aaronov, Sam Luxton), Grzegorz Gelo Kowalczyk (Lustro, Five Amigos), jak i Krzysztof Marciniak (Half Light, Machaon a ostatnio także artysta – fotografik).
Na gitarze basowej i saksofonie zagrał multiinstrumentalista grupy Machaon Krzysztof Opaliński, który przygotował również w kilku utworach partie perkusji. Gościnnie w utworze „Ty, ja i pies” zaśpiewała Marta Bejma z zespołu Starless.
Spis utworów albumu „Psychostan” – premiera 9 lutego 2024 roku:
1 – Mosty
2 – Ty, ja i pies
3 – Nie jestem modny*
4 – Ale ja…
5 – Psychostan
6 – Chlor i kurz
7 – Gdzieś obok
8 – Kochankowie
9 – Piękny świat
10 – Z(grani)
11 – NYC (7thAve & W 25th)*
Muzyka i słowa: Krzysztof Janiszewski (oprócz muzyka: Krzysztof Janiszewski i Piotr Skrzypczyk*). Miks i produkcja: Piotr Skrzypczyk oraz
W naszym subiektywnym zestawieniu dzisiaj opowieści i gawędy o albumach z miejsc od 15. do 8.
Przed nami kolejna, bo czwarta już część opowieści, o zestawieniu najważniejszych polskich płyt roku 2023.
Nasze Wnetowe zestawienia tworzymy bez podziału na style i gatunki, bowiem każda dobra muzyka jest muzyką … dobrą.
Tutaj do wysłuchania program z prezentacją tychże długograjów:
15. Endorphine „Świat Równoległy”
ENDORPHINE to absolutnie kreatywna i uzupełniająca się grupa czterech przyjaciół. W rolach głównych Adam Bórkowski – Mr Smok, Krzysztof Kurkowski, Darek Śliwa (najnowszy nabytek) i Piotr Skrzypczyk, znany z grup Half Light i Partycypanci korzyści globalizmu. Tkają piękny kilim el – muzyki od 2004 roku.
W ich muzyce znajdziemy klasyczną muzykę elektroniczną, ale z naddaniem orkiestrowych aranży przestrzennych z elementami etnicznych korzeni. W oceanie muzyczności elektronicznych są niepowtarzalni. Uważam ich za najlepszy zespół elektroniczny w Polsce i jeden z najlepszych na świecie. Króluje w ich nagraniach prastary rytm życia, dostojna melodyka okraszona delikatnie gitarą.
Zespół wydał w 2007 roku swój pierwszy album pod tytułem „End or Fine”. W 2019 roku poznaliśmy krążek „Return to the Roots”.
W 2021 roku wydana została reedycja albumu „End or Fine” zmiksowana od nowa i zremasterowana przez nieodżałowanego Ś. P. Jerzego Kapałę – przyjaciela zespołu oraz wielkiego miłośnika muzyki elektronicznej i progresywnej.
„Świat Równoległy” zachwyca, wycisza i przenosi nas w świat świat, gdzie szacunek, przyjaźń, wierność tradycji, naturze i ideałom są drogowskazem, aby wybrać się w podróż, która zabiera nas z ponurej rzeczywistości. Ponurowatość wciąga jak bagno i dręczy.
Muzyka Endorphine uzdrawia i czyni wolnym od religii strachu i pośpiechu.
14. Bruklin „Szumopolita”
Bruklinto kwintet z Łodzi, który grają klasycznego rocka z wycieczkami w stronę zimnej fali i melodyki lat 90. W ten sposób tworzą swoją jakość muzycznej podróży.
Debiutancki długograj „Szumopolita„ to mocne brzmienia gitarowe, które tworzą spójną całość w mrocznej tonacji, która przewrotnie maskuje, że odbiorca czuje się bezpiecznie.
Na brawa zasługują metafory autorstwa Bartłomieja Makrockiego, wokalisty grupy. Nie boi się uderzyć słuchacza w twarz za grzechy zaniechania.
Najważniejsze to dewastowanie społeczeństwa i mord na szacunku („Komunikat” i znakomity „Nic nie stało się tam”), strach w dobie cyber przed prawdziwym uczuciem, które zabija chęć użycia (przepiękny otwieracz „Femme Fatale”) i próbie ocalenia swojej postawy i zdania w bezmiarze „opinii wszystkowiedzących, którzy pośpiesznie czerpią nie z doświadczenia, przeżycia, wiedzy ugruntowanej, ale teorii znalezionych w sieci” („Bruk” i „Lina”).
A czym jest tytułowy „szumopolita”? Zespół Bruklin śpieszy z informacją:
osoba poddana działaniu wszelkiego rodzaju szumów (dźwiękowych, informacyjnych, wizualnych itp.), która jednocześnie próbuje zachować przejrzystość myślenia oraz utrzymać kontakt z własnymi emocjami i innymi ludźmi. W XXI wieku każdy jest w jakimś stopniu szumopolitą.
13. Swiernalis „Stoicki niepokój”
„Jest sobie Swiernalis, jakiś odklejony typ, który idzie po swojemu”– mówi o sobie sam Paweł, który wydał w 2023 roku krążek „Stoicki niepokój”.
W nagraniach z jego najnowszego, trzeciego już długograja urzeka mnie pomruk chaosu. Ale ów chaos jest jedynie pozorny. Bowiem chaos ten odmierzany jest regularnym biciem serc współczesnych, którzy co chwila atakowani są strzępami meldunków i tonami informacji. Te zaś najczęściej przeczą sobie i wykluczają się znosząc w przeciwności. To w końcu doprowadza do reakcji gwałtownego sprzeciwu, krzyku i agresji. Tu jednak zastrzeżenie! Chodzi o agresję nie fizyczną i nie kierowaną przeciwko nikomu. To szczególny rodzaj katharsis…
Każdemu z nas zdarza się, że chce wykrzyczeć wprost i bez żadnego zahamowania, to co w nas siedzi. Sam Paweł Swiernalis mawia:
„Lubię agresję, która nie wyrządza nikomu krzywdy. Możesz wedrzeć się ze wszystkim, co ci leży” – [wywiad z Anią Lalką z portalu rytmy.pl].
Na płycie znajdziemy nowy hymn o Polsce i nas samych. To bezceremonialnie szczera inwokacja do Polski. W piosence „0048” każda Polka i Polak odnajdują się, bowiem zaczynamy rozumieć we współczesnej polewie, że Polskę kochamy często (choć nie dopuszczamy tego do siebie) „wbrew” a nie „za coś”.
„Stoicki Niepokój” to trzecia i najdojrzalsza płyta Swiernalisa, który nie ma dla siebie konkurenta w gatunku, który uprawia. Muzyka Ralpha Kamińskiego jest zalaną wodą paczką zapałek przy mocnym płomieniu dostojnego ogniska.
Płyta jest wykwintna, pełna emocjonalnych spowiedzi i opowieści, o czym już wspominałem. Lirycznie jest jednak, w porównaniu do poprzednich dwóch krążków, bezkompromisowa, aby nie powiedzieć bezwzględna i cierpka.
Dzięki metaforom album „Stoicki Niepokój” tkany dźwiękami art i pop -rocka z domieszką wyrafinowanej alternatywy stał się jednym z najważniejszych drogowskazów na mapie polskiej muzyki.
„Kryptowaluta” zachwycająca artpopowym klimatem, rapcore „Part Time Filozof” (tutaj pada tytuł albumu), szlagierowy „Cherry” i wspomniany już genialny „0048” dla mnie to wizytówki tego wydawnictwa.
Słuchajcie Swiernalisa i czekajcie (tak jak ja!) na jego nowe nagrania. Nie kryję też, że czekam na kolejny duet Pawła z Dildo Bagginsem!
12. Myslovitz „Wszystkie narkotyki świata”
Warto było czekać tyle lat na płytę, która tę poetyckość, fantazję i radość słuchania łączy z jakością przeżycia ważnych chwil. Wiedziałem! Po prostu wiedziałem, że kiedyś ten dzień nadejdzie.
Oczami duszy jawiła mi się nowa okładka płyty Myslovitz a reszta zmysłów w imaginacyjnym porywie marzeń o nowych wybornych piosenkach Przemka Myszora, braci Kuderskich i Wojtka Powagi nie pozwalała spocząć i podsycała ten stan.
Z perspektywy 11 lat od rozstania z zespołem Artur Rojek nie pokazał niczego, co może zachwycić i przykuć uwagę słuchacza (to moja subiektywna ocena). Myslovitz zaś wręcz przeciwnie! Krążkiem „Wszystkie narkotyki świata” wracają na parnas muzyczny. Ten come back jest w pełni zasłużony. Tutaj do przeczytania moja recenzja „Wszystkich narkotyków świata”.
Mateusz Parzymięso zaś zdał egzamin dojrzałości! Nie jest kopią Rojka i ani myśli być nią. I znakomicie, bowiem nie ma tej cierpiętniczej aureoli i pesymistycznej maski wokół siebie. Ma aurę dobrej energetyczności patrząc przez pryzmat migawek wychwyconych w sieci z ich ostatnich zimowo – wiosennych koncertów.
Mamy na nowym krążku zespołu radosne granie, serce i jakość życia, zamiast kunktatorstwa kompozytorskiego. Po premierze „Wszystkich narkotyków świata” napisać muszę, że na naszej rodzimej scenie muzycznej ciężko odnaleźć porównywalny do nich zespół, który jest w stanie przedstawić publiczności tej starszej (+50), jak i tej najmłodszej tak znakomitej marki dojrzałe, a przy tym melodyjne, potoczyste kompozycje.
Ten longplay bezwzględnie wyróżnia się na tle innych płyt wykonawców z ostatnich kilku lat. Teraz czekam na album kolejny. Wiem, że to będzie krążek, który przebije wszystko co nagrali do tej pory. Ciężkie zadanie przed nimi, ale z takim zapałem i świeżością dokonają tego!
Tutaj do wysłuchania trzecia część programu (miejsca 26 – 16):
11. Riverside „I. D. Identity”
O tej płycie napisałem i powiedziałem niemal już wszystko. Nie będę się więc powtarzał.
10. KSU „44”
Prawie 9 lat od premiery ostatniej studyjnej płyty legendarny band KSU zEugeniuszem Siczką Olejarczykiemwydał nowy długograj o tytule mesjanistycznym – „44”. Ale bez literackich i filozoficznych fajerwerków. W ubiegłym roku zespołowi stuknęło 44 lata.
Legenda polskiego punka rocka krążkiem „44” jak żadna inna grupa przedstawiła, nazwała i oceniła nie tylko geopolityczny układ sił Europy i Polski AD 2023 roku, ale i duszę rodaków.
Od czasu premier płyt „Kto cię obroni Polsko?” i „Nasze Słowa” Siczka opisuje na wzór moralitetów współczesne zapasy jednostki ze złym splotem okoliczności niesprzyjających. Świat w którym żyjemy jest zawłaszczony i uciskany przez polityków, którzy w chwili próby zrejterują.
Eugeniusz Siczka Olejarczyk jest bystrym obserwatorem i świetnym tekściarzem, który w prostych i krótkich słowach potrafi opisać dezintegracje i dysonanse, które toczą polskiego społeczeństwa. Muzycznie nieco łagodniej, z folkowym brzmieniem i balladowym wyciszeniem. KSU idzie muzycznie drogą New Model Army. Nie jest to już biedny bieszczadzki punk, ale kawał znakomitego grania.
Eugeniusz Siczka Olejarczyk nie jest już młodzieniaszkiem – buntownikiem. Stał się bardziej doświadczonym przez życie, sfrustrowanym Stańczykiem – Wernyhorą, który porzucił jabolowo – alkoholowe opowieści na rzecz brutalnych refleksji doświadczonego przez życie człowieka.
Ów mędrzec ze smutkiem konstatuje, że jego rodacy, ba!, cała ludzkość NIESTETY nie uczy się na swoich błędach.
Najbardziej bezceremonialnie i brutalnie Siczka oznajmia to w nagraniu „Mowa polska”:
Europa, Europa;
Którędy do domu,
spytamy się gwiazd
z ruskich pagonów.
Na „44” Siczka dość często nawiązuje do najnowszych dziejów Polski i świata. Ale najdobitniej przyczynę wojny, która znowu nawiedziła Europę, puentuje w tym samym nagraniu. I ma rację, smutną rację. Nie dotyczy to tylko strzelających do siebie Rosjan i Ukraińców, bowiem my Polacy jesteśmy w stanie zabijać (na razie krzykiem i lżeniem) tych, co myślą inaczej nie myśląc nawet o tym by wysłuchać opinię innych:
Racja to tłusta świnia,
każdy z nas karmi swą;
A cudzą się zarzyna,
kpiną i mową złą. /…/
Pieśń „Krzyk” jest poruszającym zakończeniem tej gorzkiej, zważywszy na czas i wojenne chmury, płyty. Czy z chaosu, paniki i politycznych pobrzękiwań szabelką bez zgody narodowej Polska i my znajdziemy magiczne przejście ku światłu i zgodzie? Czas pokaże…
9. Cinemon “Supercharged”
Krakowski Cinemon obdarował nas w 2023 roku gorąco krwistym rockowym albumem. Jego nazwa bardziej niż energetyczna i pełna staffowskich „snów o potędze” – „Supercharged”.
Michał Wójcik (gitara, głos i metafory), Kuba Pałka (perkusja i wokal) i Tomek Bysiewicz (bas) są mistrzami rockowej maestrii, gdzie jak w najlepszej układance harmonijnie łączą konserwatywnego rocka ze szczyptą free – jazzowych fraz, korzenności bluesowe z alternatywnym graniem. A to wszystko doprawiają na „Supercharged” dęciakami, wiolonczelowymi wprawkami i gospelowymi zaśpiewami, które anektują jak coś naturalnego dźwięki skrzypiec. Ech, wyborne, bo to wciąż rock!
Na tym nadzwyczajnym krążku „Supercharged” grupa Cinemon wybiła się na niepodrabialną i świeżą muzyczną prawdziwość!
Przez tę nieprzysiadalność gatunkową dziennikarzom muzycznym brakuje szuflad i etykiet, aby okiełznać pojęciowo i językowo fenomen pod nazwą CINEMON.
Słowa uznania należą się także dla producenta albumu Piotra Grzegorowskiego, gitarzysty znanej z anteny Radia Wnet wrocławskiej formacji Monsieur Premiere. W gronie gości m.in. Natalia Orkisz (znana z Box Anima i solowego projektu Namena Lala) czy Daniel Sroka.
Moje rock – delicje z tego zestawu to „Flood„, „The Last Trip” i „Shou It Out”. Natomiast absolutnym mistrzostwem świata jest kooperacyjny, w klimacie trochę z pogranicza Genesis i średniego okresu działań Petera Gabriela „Twisted Hide and Seek”! Mięsista gitara i przepięknie śpiewające panie Julita Zielińska, Weronika Wardak i Ola Madej to nie wszystko. Bowiem ostrza tryumfu nad zachwyconym słuchaczem wbijają wspomnianej już Natalii Orkisz i wiolonczela Weroniki Błaszczyńskiej.
Krakowska mieszanka ultra muzycznej wybuchowości przyniosła nie tylko mnie mnóstwo endorfin! Michał dziękuję za niezwykłe rozmowy. Całemu zespołowi kłaniam się za światło, przestrzeń i wolność! Gwarantuję wam, że po przesłuchaniu całego materiału będziecie „supercharged”!
8. Lorein „Próba przeczekania wiatru”
Rockowi muzykologowie i wytrawni dziennikarze od winyli, kompaktów i kaset, słuchając najnowszej płyty Lorein „Próba przeczekania wiatru”, mogą lekko i bez wysiłku ustalić spokrewnienia tych melodii i fraz.
Podobnie jest z odszyfrowaniem korzeni i muzycznej genealogii dziewięciu nagrań Łukasza Lańczyka i Aleksandra Kaczmarka.
Podobieństwa należy jednak rozpatrywać jedynie z perspektywy klimatu i pięknej atmosfery tej nadzwyczajnej płyty, a nie z racji zewnętrznych dźwiękowych podobieństw. Analogii prędzej przemyślnie stwierdzonych wyrobionym muzycznym smakiem, porywem fali uczuć podmiotu lirycznego, który stanowi alter ego Łukasza Lańczyka, autora zmierzchowych poetycji i głosu Lorein, niż wprost odczytanych, wysłuchanych przez kalkę epigonów i powszednich przepisywaczy nut.
Piszę tak dlatego, że albumu „Próba przeczekania wiatru” z niczym nie da się porównać. To ożywcza bryza, która przewraca pionki na trochę zastałej szachownicy polskiej muzyki rockowej. Czwarty album Lorein (choć lepiej powiedzieć, że to nowe narodzenie zespołu) to mocny akcent na lata w polskiej muzyce. Taki akcent, który wyróżnia Lorein od akcentów innych muzyków.
Pierwszy akcent to oryginalność i niespotykana klimatyczność. Drugi akcent jest dowodem na nieprzeparty charakter indywidualnego istnienia dusz wspomnianych artystów. I akcent trzeci – teksty, które dają pogubionym ludziom w zwariowanym czasie reglamentowania prawdziwej wolności i szaleńczej pogoni za przemijającymi modami, które znikają szybciej niż kartki z kalendarza, bazę i wyraźny azymut marszruty!
W tym artykule – w trzeciej części – prezentacja najważniejszych, bo najlepszych (w subiektywnej ocenie redakcji muzycznej sieci Radia Wnet) od miejsca 26 do 16 .
W naszym subiektywnym zestawieniu tradycyjnie 50 albumów bez podziału na style i gatunki. Obok muzyki pop i indie rocka znajdziecie w gronie najważniejszych długograjów 2023 roku także hip hop i doom metal przetykany rockiem, stoner rockiem i balladą.
W tym artykule – w trzeciej części – prezentacja najważniejszych, bo najlepszych (w subiektywnej ocenie redakcji muzycznej sieci Radia Wnet) od miejsca 26 do 16 .
Tutaj do wysłuchania druga część zestawienia najlepszych albumów roku 2023 Radia Wnet:
50 najważniejszych albumów rocku 2023 – sieci RADIA WNET
Dziś – w części drugiej – prezentacja najważniejszych, bo najlepszych (w subiektywnej ocenie redakcji muzycznej sieci Radia Wnet) od miejsca 39 do 37.
W naszym subiektywnym zestawieniu tradycyjnie 50 albumów bez podziału na style i gatunki. Obok muzyki pop i indie rocka znajdziecie w gronie najważniejszych długograjów 2023 roku także hip hop i doom metal przetykany rockiem, stoner rockiem i balladą.
Dziś – w części drugiej – prezentacja najważniejszych, bo najlepszych (w subiektywnej ocenie redakcji muzycznej sieci Radia Wnet) od miejsca 39 do 37 .
Tutaj do wysłuchania druga część zestawienia najlepszych albumów roku 2023 Radia Wnet:
50 najważniejszych albumów rocku 2023 – sieci RADIA WNET
Krzysztof Kamil Baczyński był ostatnim z wielkim poetyckich romantyków. Fechtował metaforami i poetyckimi strofami tak jak jeden z wieszczów. Wielu krytyków wciąż porównuje do Juliusza Słowackiego.
Był jednym z wielu przedstawicieli pokolenia Kolumbów? Dlaczego Kolumbów? – ktoś raczy zapytać. Ponieważ to oni, urodzeni po roku 1918 i odzyskaniu przez Polskę niepodległości mieli zbadać ową wolność i bronić jej, ledwie po 21 latach…
Tomasz Wybranowski
Krzysztofowi Kamilowi Baczyńskiemu przyszło żyć, tworzyć i kochać w naprawdę bardziej niż trudnych czasach. Ale to właśnie ta apoteoza miłości, autentyczne tytaniczne uczucie, autentyczny żar namiętności uchroniła Go i ukochaną Basię od desperacji i beznadziejności.
Tutaj do wysłuchania program Tomasza Wybranowskiego poświęcony Krzysztofowi Kamilowi Baczyńskiemu:
Nie było to jednak spojrzenie przez pastelowe okulary i zerwanie kontaktu z rzeczywistością. Krzysztof Kamil Baczyński od pierwszych dni był częścią Polskiego Państwa Podziemnego, bo przecież walczył i poszedł z bronią w ręku walczyć z Niemcami w Postaniu Warszawskim.
Jak Tristan i Izolda, jak romantyczni rozbitkowie w sztormie dziejów ofiarowali sobie miłość i jej żar. Krzysztof Kamil Baczyński w hołdzie swojej ukochanej kobiecie zespolił w jednym miłość do niej i potwierdzenie czynem metafor zapisywanych zielonym atramentem w małym, szarym notesie.
Krzysztof Kamil Baczyński pierwsze próby poetyckie dodam, że udane , miał za sobą już jako piętnastolatek. W 1938 roku, mając niewiele ponad siedemnaście lat napisał „Piosenkę”, którą rozsławił na swoim debiutanckim albumie Grzegorz Turnau:
Znów wędrujemy ciepłym krajem,
malachitową łąką morza.
(Ptaki powrotne umierają
wśród pomarańczy na rozdrożach.)
Na fioletowoszarych łąkach
niebo rozpina płynność arkad.
Pejzaż w powieki miękko wsiąka,
zakrzepła sól na nagich wargach.
A wieczorami w prądach zatok
noc liże morze słodką grzywą.
Jak miękkie gruszki brzmieje lato
wiatrem sparzone jak pokrzywą.
Przed fontannami perłowymi
noc winogrona gwiazd rozdaje.
Znów wędrujemy ciepłą ziemią,
znów wędrujemy ciepłym krajem.
Wiersz jest niespotykany w historii polskiej literatury ze względu na metafory w nim użyte. To one sprawiają przez kunsztowne zestawienie, że dokonuje się nieco arkadyjska wizualizacja świata przedstawionego.
Ów wykreowany przez poetę świat jest do wyobrażenia przez zaangażowanie absolutnie wszystkich zmysłów, w tym także smaku (/…/ jak miękkie gruszki brzmieje lato /…/) i dotyku, nie mówiąc już o wzroku, słuchu a nawet węchu.
Dla mnie to arkadyjski hymn ucieczki przez burzą, która zbierała się na Polską i Europą na rok przed wybuchem II Wojny Światowej.
W okresie okupacji niemieckiej opublikował pięć zbiorków poezji: ”Zamknięty echem” (lato 1940), „Dwie miłości” (jesień 1940), „Wiersze wybrane” (maj 1942) i „Arkusz poetycki nr 1” (1944).
Jego metafory i kunsztowne porównania wyrażały uczucia targane niepokojem i wieszczyły późniejszy los roczników Kolumbów.
Bez wątpienia czuł na sobie ciężar odpowiedzialności, że jest wyrazicielem i głosem tego pokolenia. W swoich wierszach co rusz używał liczby mnogiej, rozprawiając o świecie i uczuciach w imieniu wszystkich Kolumbów.
Mimo, że pisał wiersze kasandryczne, pełne ciemnych barw by stawić czoła swojej posępnej epoce i szczerze opisać stan wojny i człowieka w niej zanurzonego, to na dnie tychże obrazów była i tkliwość, i miłość, i delikatność.
Wieszcz pokolenia Kolumbów zginął w Pałacu Blanka 4 sierpnia około godziny 16. Jego głowę dosięgła kula niemiecki (a nie nazistowskiego czy faszystowskiego!!!) snajpera. 1 września zginęła jego ukochana żona – Barbara.
Basia nie wiedziała, że Krzysztof zginął. Po wojnie jej matka Feliksa Drapczyńska opowiadała, że
Chciała znaleźć Krzysztofa i powiedzieć mu, że będą mieli dziecko…
W pierwszym wydaniu „Tygodnika Powszechnego”, z dnia 24 marca 1945 roku, wydrukowano wiersz Krzysztofa Kamila Baczyńskiego „Z wiatrem”. Metafory opatrzono wyjaśnieniem:
Największą może rewelacją życia literackiego okresu niewoli była poezja Krzysztofa Baczyńskiego. Ten nieznany i nie drukujący przed wojną (w chwili wybuchu której miał chyba nie więcej jak 17 lat) objawił się nagle jako gotowa i zdumiewająco dojrzała organizacja poetycka. […] Wybuch powstania zastał Baczyńskiego w Warszawie. Poeta z bronią w ręku wziął udział w nierównej walce z okupantem. Dalsze losy Baczyńskiego są zupełnie nieznane, na pytanie, czy poeta żyje, dziś jeszcze odpowiedzieć nie można.
Nie wykluczone, że też i z tego powodu Stefania Baczyńska nie wierzyła w śmierć syna? Twierdziła pragmatycznie, że skoro nie ma ciała, to jasnym jest, iż Krzysztof musi żyć. Regularnie uczestniczyła w publicznych kolejnych ekshumacjach masowych mogił powstańczych. Ale oto w styczniu 1947 roku ruszyły w ekshumacje przed ruinami warszawskiego Ratusza.
Napisałem, że był ostatnim romantykiem przynależnym do epoki Mickiewicza, Słowackiego i Norwida. Potwierdza to jeszcze jedno zdarzenie, które zakrawa na cud. A przecież to romantycy wierzyli bardziej „w czucie” niż racjonalistyczne „szkiełko i oko”.
Zmarzniętą ziemię trzeba było rozbić kilofami. W odsłoniętych mogiłach ani Stefania Baczyńska, ani Feliksa Drapczyńska nie rozpoznały jednak szczątków Krzysztofa. Ale w nocy matce Basi przyśnił się Krzyś, mówiący: „Mamo, ja leżę drugi od brzegu”. Drapczyńscy natychmiast pobiegli zawiadomić matkę poety, która nie mogła zrozumieć, dlaczego syn przyśnił się obcej kobiecie, teściowej. Rano jednak znów byli pod Ratuszem.
Otworzyli drugą trumnę i wtedy przy szyi zmarłego uwagę patrzących przykuła dziwna grudka ziemi. Ktoś ją wziął w palce, rozgniótł. Wypadł złoty medalik ze świętym Krzysztofem i inicjałami KKB. Nabożeństwo żałobne odbyło się kilka dni później w kościele Kapucynów.
14 stycznia 1947 roku Krzysztofa Kamila Baczyńskiego pochowano na Powązkach, na Cmentarzu Wojskowym. Barbarę pochowaną w czasie Powstania Warszawskiego pod płytami chodnika przy ulicy Siennej złożono obok niego kilka miesięcy później.
Ich grób jest między kwaterami poległych bohaterów – powstańców z batalionów „Zośka” i „Parasol”.
A gdyby przeżył, to jaki los szykowała dla niego komunistyczna władza ludowa? Najprawdopodobniej katownia, śmierć i pochówek na łączce bez tabliczki ni imienia – jak pisał inny wielki poeta
… Oto styczniu 1949 roku szukali go szpicle z UB ponad wszelką wątpliwość nie posiadający informacji, że dwa lata wcześniej Krzysztofa Kamila Baczyńskiego pochowano na Powązkach…
Który z szanujących się fanów polskiej muzyki rockowej, tej klasycznej i najważniejsze, nie zna lidera i jedynego spadkobiercę chwały Klausa Mitffocha. Lech Janerka to jeden z najoryginalniejszych artystów polskiej scenie rockowej i autor tekstów, które określam mianem „poezji rocka”. Artysta, który ukochał swój Wrocław to wokalista, basista, kompozytor i autor tekstów w jednym. Zawsze zachwyca, przyciąga uwagę i intryguje swobodnymi acz zaskakującymi skojarzeniami metaforycznymi, w których bawi się materią słowa i fonetyką. […]
Który z szanujących się fanów polskiej muzyki rockowej, tej klasycznej i najważniejsze, nie zna lidera i jedynego spadkobiercę chwały Klausa Mitffocha. Lech Janerka to jeden z najoryginalniejszych artystów polskiej scenie rockowej i autor tekstów, które określam mianem „poezji rocka”.
Artysta, który ukochał swój Wrocław to wokalista, basista, kompozytor i autor tekstów w jednym. Zawsze zachwyca, przyciąga uwagę i intryguje swobodnymi acz zaskakującymi skojarzeniami metaforycznymi, w których bawi się materią słowa i fonetyką.
Lech Janerka zaszczycił swoją obecnością dzień swoich 70. urodzin w siedzibie Radia Wnet we Wrocławiu. Gospodarzem był Sławomir Orwat. Wielkie podziękowania dla Wojciecha Konikiewicza.
Tomasz Wybranowski
Tutaj do wysłuchania pierwsza część urodzinowej audycji:
Tutaj do odsłuchu dla Państwa II. część programu:
Lech Janerka urodził się 2 maja 1953 roku we Wrocławiu, gdzie pracował jako fotograf w biurze geodezyjnym. Na scenie zadebiutował pod koniec lat 70. XX wieku z żoną Bożeną, znakomitą wiolonczelistką. A działo się to podczas jednego z festiwali piosenki studenckiej.
Później stanął na czele legendarnego Klausa Mitffocha, z którym nagrał jeden z najważniejszych albumóww historii polskiej muzyki rockowej: „Klaus Mitffoch”. Wcześniej zyskał popularność za sprawą szlagieru „Jezu jak się cieszę”.
Po serii nieporozumień opuszcza zespół Klaus Mitffoch w roku 1984 i rozpoczyna działalność pod własnym nazwiskiem. Ze wspomnianą żoną Bożeną oraz Wojciechem Konikiewiczem, Januszem Rołtem i Jarosławem Woszczyną (T. Love) podbił serca widzów Festiwalu Muzyków Rockowych Jarocin ’85.
Z tym samym składem muzyków muzykami i gitarzystą Krzysztofem Pociechą (ex-Klaus Mitffoch), nagrał wydany w 1986 album „Historia podwodna”, która stała się objawieniem! Melanż niespiesznych partii basu w polewie klawiszy i riffowej wiolonczeli przydały polskiej muzyce rockowej wielką siłę wyrazu i magię. Teksty z aluzjami do polskiej nocy stanu wojennego, zamieszek ulicznych i poczucia stagnacji oraz beznadziei końca PRLu zyskały miano kultowych. Szczególnie dwie:
„Ta zabawa nie jest dla dziewczynek”, który był autorskim komentarzem do zamieszek ulicznych z reżimem komunistycznym, z przepięknym odniesieniem muzycznym do Stinga i The Police („Tea In The Sahara”) oraz „Jest jak w niebie” stały się manifestacją talentu Lecha Janerki i jego credo.
Album „Historia podwodna” zajął pierwsze miejsce w plebiscycie „Magazynu Muzycznego” wśród redaktorów i dziennikarzy na polski album lat 80. XX wieku. Na krążku pojawiła się gościnnie ówczesna wokalistka Lombardu Małgorzata Ostrowska.
W tym samym 1986 roku Lecha Janerka z zespołem zagrali jedne z dwóch swoich najważniejszych koncertów, podczas Rock Opolu i Festiwalu Muzyki Rockowej w Jarocinie.
W roku 1987 Lech Janerka nagrał krążek „Piosenki”, który ze względu na problemy z cenzurą ukazał się dopiero po dwóch latach.
W naszym specjalnym programie „Muzyczny Wtorek – 70. urodziny Lecha Janerki” artysta opowiedział nieznane wydarzenia, przytaczał anegdoty i dzielił się swoimi spostrzeżeniami o życiu, scenie, przemijaniu i ukochanym Wrocławiu.
W ręką na sercu twierdzę, jako radiowy dziennikarz i krytyk muzyczny, że był to jeden z najważniejszych programów z moim udziałem.