Fusy, mimo młodego wieku, nie brzmią jak zespół „na dorobku”. Ich brzmienie to ukłon w stronę post-punka, cold wave’u i całej niezależnej tradycji.
Są takie zespoły, które nie powstają z kalkulacji, ale z potrzeby serca. Fusy narodziły się z takiej właśnie potrzeby, gdzieś między sierpniem a wrześniem 2022 roku w Poznaniu, w wyniku spotkania trzech facetów, którzy po prostu chcieli znów poczuć, że muzyka ma sens.
Paweł Martyniuk (bębny), Przemysław Przybylak (bas) i Michał Kramarczyk (gitara, wokale). To od nich wszystko się zaczęło.
Pod koniec tego upalnego lata… spotkali się i postanowili coś zrobić na bazie swojego doświadczenia muzycznego. Już zdecydowanie wiedzieli, co chcą robić – muzykę bez kompromisów! – jak wspomina w rozmowie wokalista Marcin Cłapa.
Tutaj do wysłuchania rozmowa z Marcinem Cłapą, dymnym muzykiem formacji Fusy:
A skoro o Marcinie Cłapie mowa, to jego głos okazał się brakującym ogniwem tej układanki. Znalazł ogłoszenie na Facebooku, odpisał, spotkali się… i zaiskrzyło. Marcin, wcześniej związany z krakowskim zespołem Blank, przyniósł ze sobą nie tylko charyzmatyczny wokal, ale też tę warstwę refleksji i emocji, której zespół szukał. Od tamtej pory Fusy to już kwartet. Spójny, ale różnorodny. Czterech muzyków, cztery osobowości, cztery muzyczne światy.
Brzmi to fantastycznie – tkliwie, onirycznie, ale z pazurem. Trochę tej mojej manchesterskiej sceny z przełomu lat 70. i 80., trochę gotycyzmu Michaela Giry, a do tego mrok, który pulsuje i przyciąga! – recenzowałem na antenie Radia Wnet, kiedy EP-ka „Anioły” przez dwa tygodnie królowała jako „EPka Tygodnia Wnet”.
Bo Fusy, mimo młodego wieku, nie brzmią jak zespół „na dorobku”. Ich brzmienie to ukłon w stronę post-punka, cold wave’u i tej całej niezależnej tradycji, która potrafi być jednocześnie surowa i liryczna. Gitara Michała potrafi snuć melodie i rwać pazurem. Bas Przemka to stabilność i niepokój w jednym. Bębny Pawła? Rytmiczny konkret z punkowym sznytem. A wokal Marcina… cóż, to głos, który potrafi zadrżeć, zawisnąć w powietrzu i potem nagle przywalić w duszę.
Na EP-ce „Anioły”, zarejestrowanej w poznańskim Perlazza Studio (serdeczne pozdrowienia dla Przemka Zejmana), to nie tylko świetna produkcja, ale przede wszystkim znakomita muzyka! Cztery utwory: dwa po angielsku, dwa po polsku. Dwa z głównym wokalem Marcina, dwa z Michałem na froncie. To też pokazuje, jak u nich działa demokracja i zaufanie. Jak mówi sam Marcin:
„Czasami idziemy na kompromisy… ale każdy z szacunkiem podchodzi do opinii reszty.”
Marcin Człapa – wokale, Michał Kramarczyk – gitary, wokale, Przemysław Przybylak – bas i Paweł Martyniuk – bębny. Skład, który sam się ukonstytuował gdzieś między peryferiami niezależnego, rockowego grania a punktem ciężkości metalizujących stylów. Formacja, która – cytując samego Marcina – “spotyka się co tydzień nie z obowiązku, ale z niekłamaną radością” – ma wielką szansę stać się jednym z czołowych polskich zespołów.
Bo Fusy nie są zespołem, który szuka aprobaty. To muzyka wymyślona i zrobiona bez kalkulacji. Czasem jest ona zgrzytliwa, innym razem tkliwa, ale zawsze szczera. Niby każdy z członków formacji przyszedł z innej bajki, innej półki sklepowej, z innego miasta duchowego, ale mimo wszystko coś tu się zgadza.
W wywiadzie z Marcinem Cłapą powiedziałem, że słyszę w ich nagraniach manchesterską scenie przełomu lat 70. i 80. XX wieku, Joy Division, Echo & the Bunnymen, gotycyzm Michaela Giry z grupy Swans. Ale to nie jest tribute band ani retro ukłon. To subtelne echo, coś, co przenika przez brzmienie, ale nie narzuca się z butami kalek epigonów.
A ta EP-ka, którą roboczo tytułuję „Anioły” to gitarowy manifest w czterech aktach. Utwory po polsku i po angielsku, różne głosy, różne narracje, ale wspólna tonacja emocjonalna. „Anioły” i „Nie nazwę” z Michałem na wokalu, to przejście przez bramę melancholii, ale nie czułostkowej. Ta melancholia jest chłodną, powściągliwą i obserwowaną przez szybę wspomnień.
Natomiast „Dust” i „Many Way”, z Marcinem przy mikrofonie – bardziej organiczne, pulsujące, może nawet surowe. Zaskakuje ta wewnętrzna logika EP-ki, jakby była zbudowana z czterech różnych stron tego samego lustra.
Zespół Fusy nie zwalnia. Mają 16 autorskich numerów w zanadrzu, dwa covery, a planowana pełna płyta i jej wydanie zdaje się tylko być kwestią czasu.
9 maja w klubie Dragon w Poznaniu warto pojawić się na ich koncercie, który może być kolejnym małym trzęsieniem ziemi. Jeśli ktoś szuka świeżego powiewu w dymie post-punku, z oddechem nowej fali i mrokiem, który bardziej otula niż przytłacza – niech będzie tam obowiązkowo!
Bo Fusy to nie tylko cztery postacie z różnych rewirów muzycznych. To cztery siły, które się ścierają, czasem iskrzą, ale przede wszystkim nadają wspólny, intensywny impuls muzycznym mirażom słuchaczy. Tak jest ze mną! Może to i „EPka tygodnia”, jak padło na antenie Radia Wnet, ale jeśli dobrze obserwować radar. Te Fusy wkrótce wykipią komuś na scenie ogólnopolskiej. I dobrze.
Bartosz Szymoniak to artysta, który nie boi się podążać własną drogą, łącząc w swojej twórczości alternatywę z komercją i sztuką.
Jego twórczość nie tylko pełna jest emocji, ale również pokazuje, jak muzyka i słowa mogą łączyć ludzi w autentycznym, osobistym doświadczeniu.
Bartas Szymoniak zyskał popularność dzięki swojej charyzmie oraz szczególnemu podejściu do tworzenia. Obecnie, z pięcioma albumami na koncie, w tym z tym nadzwyczajnym „Wojownik z miłości”, nadal dąży do wyrażania siebie, nieustannie kształtując swoją karierę i muzyczną misję na własnych zasadach.
Tutaj do wysłuchania rozmowa z Bartasem Szymoniakiem:
Kariera muzyczna Bartosza Szymoniaka
Bartosz Szymoniak zdobył szerokie uznanie nie tylko jako wokalista, ale również autor tekstów. Jego muzyczna kariera rozpoczęła się ponad 21 lat temu, kiedy dołączył do zespołu Sztywny Pal Azji. Po kilku latach działalności w zespole, postanowił rozwijać swoją solową karierę. Jego trzeci album, „Wojownik z miłości”, zdobył tytuł jednego z „Najważniejszych Krążków 2022 roku”, a jego muzyka szybko zdobyła szerokie grono słuchaczy.
Bartas Szymoniak nie boi się poruszać trudnych tematów i w swojej twórczości często łączy poezję z dynamicznymi rytmami.
Płyta „Wojownik z miłości” była krokiem – jak mawia – w stronę absolutnej autentyczności – Szymoniak stworzył album, który mówi o miłości, bólu i życiowych wyborach w sposób bardzo osobisty. Z kolei najnowszy projekt, album „Znaki szczególne„, którego premiera najprawdopodobniej jesienią, jest wyrazem jego przemyśleń na temat przeznaczenia i znaków, które prowadzą nas przez życie.
Zmiana ta nie jest przypadkowa, a Bartas Szymoniak, wierząc w przeznaczenie, sam stara się na swojej drodze dostrzegać te subtelne wskazówki.
Współprace i inspiracje
W wirze kariery Bartasa Szymoniaka pojawiła się Dorota Gardias. Wspólny singiel „Wszystko i nic„ stał się prawdziwym hitem. Jak zwykle Bartas potrafił mistrzowsko połączyć swoje doświadczenia muzyczne, liryzm z emocjami Doroty, tworząc utwór pełen ciepła i refleksji.
Z kolei współpraca z Michałem Parzymięsem, wspaniała dziesięcioletnia więź zawodowa, stanowiąca fundament jego twórczości, jest przykładem na to, jak ważne w muzyce jest zaufanie i wspólne dążenie do artystycznej perfekcji podlane przyjaźnią.
Bartosz Szymoniak to artysta, muzyczny poeta – jak mawiam i piszę, który dzięki swojej determinacji i wierności swoim wartościom, zyskał nie tylko rzesze wiernych fanów, ale także miano osoby, która na stałe wpisała się w polską muzykę alternatywną.
Bartas jest przykładem na to, jak autentyczność, poświęcenie i wytrwałość mogą prowadzić do sukcesu, który nie zależy od chwytów marketingowych, lecz od prawdziwej pasji do tworzenia muzyki. Obowiązkowo z poezją … – Tomasz Wybranowski
Igor Jaszczuk to człowiek instytucja i lubelska legenda, tak poetycka jak i muzyczna. W zaciszu sal i sceny Akademickiego Centrum Kultury w Lublinie zapalał młodych ku pasji tworzenia i miłości poezji.
Igor Jaszczuk — dla jednych bard, dla innych poeta wędrowny z gitarą na plecach i duszą pełną słów.
Wciąż obecny na falach, czy to za oceanem, w eterze irlandzkim, czy na antenie Radia Wnet. Człowiek-instytucja, jak mawiał inny lubelski poeta. W czasach, gdy Akademickie Centrum Kultury „Chatka Żaka” w Lublinie, tętniło pasją, to właśnie on — wraz z dyrektorem Romanem Kruczkowskim — rozniecał ogień twórczości i wiary w poezję. I teatr…
Z tamtych salek wyszły nie tylko dźwięki, ale i idee, które i po 30 latach kwitną dając piękne owoce.
Tutaj do wysłuchania rozmowa z Igorem Jaszczukiem, w dniu premiery singla „Baobab”:
Ale jak to w życiu artysty bywa — przyszła cisza. Cisza, która bolała. I która dojrzewała. Igor Jaszczuk zszedł ze sceny. Warszawa, potem Berlin. Pisał — ale dla innych. Tworzył — ale w cieniu. Śpiewać przestał. Przestał… ale nie zapomniał.
„Nie byłem gotowy. Potrzebowałem dystansu. I wtedy pojawili się ludzie — przyjaciele, życzliwi, którzy po prostu powiedzieli: wróć.”
Wrócił. Ale już inny. Nie przez innych. Przez siebie.
„Dzikie zwierzę”— pierwszy singiel, pierwszy manifest. To nie tylko utwór. To apel. Ojca do synów. Barda do pokolenia. Człowieka do ludzi.
„Nie należę do was. Będę sobą mimo wszystko. I tego wam życzę — bądźcie sobą.” — Igor Jaszczuk
Nie walczy o zasięgi. Nie goni trendów. Nie kalkuluje. Z nikim się nie ściga. Po prostu chce dzielić się swoimi piosenkami. I czeka cierpliwie, że oto może ktoś poczuje podobnie. I czuć, że to nie deklaracja! To Jego prawda.
„Blizny”, czyli płyta jak domowe ognisko
Nieprzypadkowo Jaszczuk mówi o rodzinie, o wspólnym stole, o rozmowie. Jego płyta „Blizny” ma być właśnie takim stołem — gdzie siądzie ojciec z synem, matka z córką, dziadek z wnuczką. I będą słuchać. I rozmawiać. I budować mosty, tam gdzie dziś zieją przepaście.
„To płyta, której dzieci powinny posłuchać z rodzicami. A potem porozmawiać.” — mówię po stokroć!
Nie moda, nie trend. Tylko dusza. Powiedział kiedyś:
„Straciłem sens pisania. Przestałem śpiewać. Ale może kiedyś wrócę.”
Minęły lata. Wrócił. Do siebie. Do muzyki. Do nas. Nie dlatego, że świat tego chciał. Ale dlatego, że miał coś do powiedzenia. I mówi z mądrością, bez patosu. Cicho, ale dobitnie. Tak, że Jego słowa trafiają w samo serce.
Mosty, nie mury
Igor Jaszczuk wrócił. Nie po aplauz. Nie po złote płyty. Wrócił po to, by jego piosenki — czułe, mocne, piękne — stały się mostami. Bo jak sam mówi:
„Muzyka powinna łączyć. Niech każdy śpiewa i słucha tego, co mu w duszy gra.”
Album „Blizny” sławiący „poezję codzienności” — to nie tylko płyta. To zaproszenie. Do rozmowy. Do refleksji. Do bycia razem. – jak mawiam.
IGOR JASZCZUK – powrót do źródeł, powrót do siebie
Po latach ciszy Igor Jaszczuk – artysta o wielu twarzach, którego twórczość od lat porusza czułe struny słuchaczy – wraca z solowym materiałem. Jego nowa płyta zatytułowana „Blizny” to osobista opowieść o pamięci, doświadczeniu, emocjach – tych trudnych, ale i tych, które zostają z nami na zawsze jak drogowskazy.
Czwartym singlem zapowiadającym ten projekt jest „BAOBAB” – utwór szczególny. Zarówno dla samego artysty, jak i dla tych, którzy pamiętają Lublin lat 90., z jego żywą sceną artystyczną i nieformalnym centrum spotkań młodych twórców – Placem Litewskim.
BAOBAB – miejsce, które żyło
BAOBAB to potoczna nazwa nieistniejącego już drzewa, pięknej topoli czarnej na Placu Litewskim w Lublinie, niegdyś tętniącego życiem punktu spotkań, rozmów, pierwszych muzycznych inspiracji.
„To na Placu Litewskim pod baobabem powstały pomysły na pierwsze piosenki… Inspirowaliśmy się nawzajem, wymienialiśmy płytami, książkami, wrażeniami… Było dużo radości, choć czasem polały się łzy, a czasem krew” – wspomina Igor Jaszczuk.
Drzewo, choć zniknęło z miejskiego krajobrazu, przetrwało w pamięci tych, którzy przeżywali tam młodość – intensywną, pełną poszukiwań, buntu i wzajemnych wpływów. W utworze „BAOBAB” ta przestrzeń wraca jako symbol – nie tylko wspomnień, ale też potrzeby autentyczności, bliskości i twórczego fermentu, który z biegiem lat coraz trudniej odnaleźć w świecie głośnych, lecz pustych komunikatów.
Igor Jaszczuk Fot. Wołodźko
Artysta z nadwrażliwego cienia
Igor Jaszczuk przez lata pozostawał w cieniu, choć jego wpływ na polską piosenkę autorską i artystyczną jest nie do przecenienia. W latach 90. był jedną z najważniejszych postaci alternatywnej sceny Lublina – założycielem zespołu BBK, aktorem i współtwórcą muzyki do spektaklu Album Rodzinny teatru Grupa Chwilowa, współzałożycielem Lubelskiej Federacji Bardów.
W 2000 roku artysta niespodziewanie zrezygnował z solowej aktywności, przeniósł się do Warszawy i zajął się muzyką „od zaplecza” – jako wydawca, producent, autor piosenek dla innych wykonawców. I to właśnie z pisania uczynił swój zawód. Jego utwory wykonywały tak różne gwiazdy jak Violetta Villas, Halina Frąckowiak, Justyna Steczkowska, Golec uOrkiestra, Mieczysław Szcześniak, Stachursky, Leszcze czy Michał Wiśniewski.
Z jego muzyką połączyli się także wybitni wykonawcy poezji Karola Wojtyły – m.in. Stanisław Soyka i Andrzej Piaseczny. Tworzył też piosenki o charakterze społecznym i symbolicznym: „Mała książka – wielki człowiek” dla Instytutu Książki, utwór wspierający akcję „Pomóż Dzieciom Przetrwać Zimę”, hymn „Serce Warszawy” z okazji 110-lecia Polonii Warszawa czy poruszającą pieśń „Dziewczyna Ukraina” dla Fundacji United24 Prezydenta Ukrainy.
Berlin. Przestrzeń do powrotu
„W 2000 r. przyszedł moment, w którym straciłem sens pisania i śpiewania piosenek. Po prostu zszedłem ze sceny” – mówi szczerze Jaszczuk.
Zmiana miasta, zmiana trybu życia, praca w branży muzycznej, lecz z drugiej strony – te wszystkie decyzje zbudowały drogę do ponownego odnalezienia siebie jako twórcy. Ostatecznie to Berlin, przyjaciele i czas, który przefiltrował wszystko, skłoniły go do powrotu. Bez kalkulacji. Bez ścigania się z algorytmami.
„Blizny” – intymna kronika duszy
Nowy album to zapis emocji – tych, które zostają z nami na zawsze. Tytułowe „blizny” są nie tylko pamiątką po przeszłości, ale też znakiem przetrwania i rozwoju. W „BAOBABIE” – jak i w pozostałych utworach – Jaszczuk nie ucieka od melancholii, ale też nie pogrąża się w niej bez końca. Opowiada, dzieli się, wspomina – i zaprasza słuchacza do świata, który jest może mniej głośny, ale głęboko prawdziwy.
Szaweł Płóciennik, rocznik ’87, to twórca, którego nie da się zamknąć w jednej definicji. Maluje, gra, pisze komiksy, występuje, kuratoruje.
Łączy sztuki wizualne, słowo i dźwięk z niespotykaną wrażliwością i poczuciem rytmu. Jest absolwentem Wydziału Malarstwa ASP w Warszawie, gdzie dyplom robił u prof. Jarosława Modzelewskiego.
I choć jego malarstwo prezentowane było m.in. we Florencji, Los Angeles czy Londynie, to Szaweł nigdy nie szedł w elitarność. Zawsze blisko mu raczej do ulicy, mitu, snu i osobistego przeżycia.
Tutaj do wysłuchania rozmowa z Szawłem Płóciennikiem:
Między dźwiękiem a obrazem
Obok sztuk wizualnych, równie silnie wyraża się w muzyce. Szaweł Płóciennik to wokalista i tekściarz zespołów Apacze z Wolnej Woli oraz Żelazna Brama, ale przede wszystkim lider i głos formacji MIOOD – projektu, w którym liryka spotyka alternatywne brzmienie i szczerość.Album „Let’s Bury Ourselves” był płytą miesiąca stycznia Radia Wnet i jest kandydatem (choć maj ledwie) do miana albumu roku 2025!
MIOOD to nie tylko zespół, to przestrzeń, w której artystyczna wrażliwość Płóciennika wybrzmiewa najpełniej. Jego teksty to poezja dnia codziennego, a głos – nie do pomylenia.
Tutaj do wysłuchania program z udziałem muzyków formacji MIOOD:
Album „Let’s Bury Ourselves” zespołu Miood to fascynująca mieszanka surowości lat 60. XX wieku, grunge’owej szorstkości oraz mrocznego, zimnofalowego klimatu.
Zespół, którego liderem jest malarz i wokalista Szaweł Płóciennik, potrafi zaintrygować słuchacza nie tylko mocnym brzmieniem, ale także głębią emocji. Na płycie nie zabrakło także gości – muzyków z 52um, smyczków pięknych pań z Kwartetu Arte i saksofonu, co dodaje jej bogatej, jędrnej, ale nieprzesadzonej warstwy instrumentalnej.
Genialny obibok z misją
Szaweł Płociennik to też twórca komiksów (Pinki, Papierowy rewolwer) i założyciel kolektywu Obiboki, grupy artystycznej łączącej różne dziedziny twórczości. W każdej z tych aktywności pozostaje sobą: autentyczny, bezkompromisowy, uważny. Tworzy sztukę, która nie jest dla wszystkich. ale trafia głęboko.
I może właśnie dlatego trudno dziś o drugiego takiego artystę na polskiej scenie. – Tomasz Wybranowski
Świat wciąż pędzi. Pędzi, potyka się o własne nogi, zatraca w chaosie błyskotek, które zamiast rozjaśniać rzeczywistość, mamią, zacierają granice. Ilia Urban dostrzega ten pęd i patrzy mu prosto w oczy, bez strachu, ale i bez zgody. "A gdyby tak" to jej cichy manifest – delikatny, a jednak przeszywający jak wiatr o poranku. - Tomasz Wybranowski
17 marca 2025, w Dniu Świętego Patryka, światło dzienne ujrzał długo wyczekiwany debiutancki album ILI URBAN – „IV Rano”. Na okładce logo Radia Wnet.
To wydawnictwo stanowi nie tylko muzyczną wizytówkę artystki, ale także Jej osobistą opowieść o drodze pełnej poszukiwań i refleksji.
To baśniowy „Album Tygodnia Radia Wnet” – ILA URBAN – IV Rano!Po sukcesach znakomitych filmowych teledysków, częstograjowych singiach Radia Wnet („Reklamówka” czy „Agdyby tak”), singel tytułowy ukazał się przed premierą albumu 17 marca 2025.
„IV Rano” to intymna opowieść o poszukiwaniach sensu, drogi i intuicji. A skąd taki tytuł? Szlifując produkcję aż do czwartej nad ranem, kiedy to cisza i spokój pozwalają dostrzec rzeczy niewidoczne w codziennym zgiełku. – powiedziała ILA – Julia, czyli Curtis w białej sukience, jak o niej mawiam.
Muzycznie trip-hop, synth – elektronika, jazzujące frazy i klasyki szczypta. Idealna muzyka na te spokojniejsze chwile, gdy wszystko śpi…
Polecam – Tomasz Wybranowski
Tutaj do wysłuchania rozmowa z ILĄ URBAN, w której opowiada o wszystkich nagraniach z albumu „IV rano”:
ILA URBAN zapowiada premierę albumu „IV rano”
Kim jest ILA URBAN?
ILA URBAN, ów Curtis (od Iana) w białej sukience, to wokalistka, autorka tekstów i kompozytorka. Wyrosła w muzycznym świecie. Jej dom w Jarosławiu tętnił dźwiękami, a śpiewająca klasykę mama – profesor od klasycznej muzyki wpoiła jej miłość do muzyki od najmłodszych lat.
Julia przeszła przez edukację muzyczną, później psychologię w Trójmieście, a nawet prowadzenie artystycznej klubokawiarni „Józef K.” w Gdańsku. Ostatecznie to jednak dźwięki i melodie w firankach metafor stały się jej prawdziwym językiem wyrazu.
„IV Rano” – album w nieoczywistych barwach
„IV Rano” to muzyczna mozaika, w której spotykają się trip-hopowe rytmy, synth popowe melodie i subtelne elektroniczne brzmienia. Inspiracje? Massive Attack, Portishead, jazz, a także klasyczne wpływy, które artystka umiejętnie splata w jedną, unikatową narrację. Pierwszy singiel promujący album, „Reklamówka”, to dowód na to, że ILA URBAN potrafi tworzyć muzykę, która hipnotyzuje, skłania do refleksji, ale i nie pozwala przejść obojętnie.
Płyta „IV Rano” opowiada o nocnych rozmyślaniach, momentach przełomowych i uczuciach, które intensyfikują się o wczesnych godzinach porannych. ILA URBAN nie ogranicza się do prostych melodii. Każdy utwór jest osobnym światem, w którym melancholia przeplata się z nadzieją, a tajemnicza elektronika pełna zmierzchowych pulsacji granatów podkreśla emocjonalną głębię tego, co ja nazywam – prawdą o sobie.
Nowy głos na scenie alternatywnej
Gwiazda (po wydaniu płyty już nie wschodząca!) stylu downtempo i alternatywnej elektroniki pokazuje, że autentyczność i osobiste historie mogą wciągać słuchaczy w dźwiękowe podróże. „IV Rano” to debiut, który stawia wysoką poprzeczkę – zarówno pod względem brzmienia, jak i emocjonalnego przekazu. ILA URBAN otwiera drzwi do swojego muzycznego świata, a my z niecierpliwością czekamy na kolejne rozdziały tej historii.
„A gdyby tak…”
Świat wciąż pędzi. Pędzi, potyka się o własne nogi, zatraca w chaosie błyskotek, które zamiast rozjaśniać rzeczywistość, mamią, zacierają granice. Ilia Urban dostrzega ten pęd i patrzy mu prosto w oczy, bez strachu, ale i bez zgody. „A gdyby tak” to jej cichy manifest – delikatny, a jednak przeszywający jak wiatr o poranku.
Tekst w trzech wymiarach. Najpierw niezgoda na rzeczywistość, w której wartości są wywrócone, w której codzienność zaciska na gardle pętlę lęku. Potem pragnienie – żeby choć na chwilę zawrócić ten nurt, znaleźć azyl, ostoję, własny świat. I oto wreszcie. Fundament tej opowieści:
miłość, która daje siłę, męża-rycerza, kochanka – obrońcę ze snów, który koi burzliwe sztormy i pozwala stanąć na pewnym gruncie.
W metaforyce utworu pobrzmiewa baśniowy ton – motyw księżniczki zamkniętej w twierdzy, która nie czeka na ratunek, lecz sama odnajduje w sobie koronę. To pieśń o potrzebie schronienia, ale i o konieczności odnalezienia własnej tarczy wobec świata, który zmierza ku przepaści. Kończy się świat – nie jako proroctwo, lecz jako gorzka refleksja nad cywilizacją, która zapomniała, jak smakują promienie słońca.
„IV rano” – credo
To godzina pomiędzy snem a jawą. Moment, gdy nawet ulice oddychają wolniej, a świat zdaje się zawieszony w pół kroku. To też godzina, w której Ilia Urban szuka odpowiedzi – czy można znaleźć sens w rzeczywistości, która nie daje drugich szans?
Tekst igra z czasem i przestrzenią. Z jednej strony – ironiczne mrugnięcie okiem: „Człowieku, to wszystko żart”. Z drugiej – pragnienie, by uchwycić istotę, odkryć siebie na nowo. Tańczyć, wirować, kraść słodkie owoce – jakby życie było ulotnym snem, w którym można pozwolić sobie na więcej.
Metaforyczna podróż ku światłu. To nie jest droga, którą można przemierzyć powoli, trzeba biec, wznieść się ponad drzewa, ominąć burzowe chmury. To piosenka o intuicji – o tej cichej, nocnej myśli, która nad ranem przychodzi z odpowiedzią.
„Raj”
Czy dusze wędrują? Czy ci, którzy odeszli, czują nasze myśli? „Raj” to podróż sentymentalna, ale i egzystencjalna. Ilia Urban wraca do świata dzieciństwa, do domu, w którym czas miał inną prędkość, w którym rzeczywistość miała ciepło domowego ogniska.
Kwiaty pod stopami, zapach przeszłości, linie wyrysowane na ziemi – to symboliczne okręgi, które otaczają wspomnienia. Przez powtarzające się „kocha, nie kocha” w piosence pulsuje pytanie: czy miłość jest wieczna? Czy wspomnienia mają realny kształt, czy tylko błądzą w zakamarkach duszy?
To utwór, który nie daje prostych odpowiedzi. Ale zaprasza do zastanowienia – nad miejscem, które nazywamy rajem, i nad tym, co naprawdę w nim odnajdujemy.
„Reklamówka” – buntownicza pieśń z wolą piękna i naturalności
Z pozoru lekka, przewrotna – a jednak przenikliwa. Ilia Urban ubiera krytykę współczesności w groteskową metaforę foliowej torby, która wchłania wszystko – i dobre, i złe. To świat bez umiaru, świat, w którym jesteśmy jednocześnie konsumentami i ofiarami.
Zabawa formą, rytmem, lekkim absurdem – ale przekaz jest jasny. Cywilizacja „pikuje w dół”, media wypalają, umysły zapychają. A jednocześnie: można się uchronić. Można spróbować znaleźć wyjście z tej gry.
„Dom z kart”
Zanim nadejdzie nowy ład, trzeba przewrócić stary porządek. Ilia Urban wkracza w ten świat z impetem – tłucze filiżanki, rwie poduszki, pali dyplomy. Nic nie jest święte, bo prawdziwa zmiana wymaga destrukcji.
„Domu już nie będzie”– te słowa powracają jak mantra. Coś się kończy, by mogło zacząć się coś nowego. Nowy świat – ale czy lepszy? Czy analogowe czasy były lepsze, czy tylko bardziej namacalne? To hymn do przeszłości, ale i apel, by przyszłość budować świadomie.
„Wilczyca”
Dwa światy – jeden ciepły, drugi surowy. Miłość, która koi i siła, która pozwala przetrwać. Wilczyca to nie tylko postać z piosenki, to archetyp, symbol ochrony, ale i walki.
Wilczyca to babcia, rodzina, bliscy, którzy dawali ciepło i bezpieczeństwo. Ale dorosłość nie jest już taka łaskawa. Jest pełna niesprawiedliwości, którą trzeba umieć dostrzec.
Piosenka jest podziękowaniem, ale i konfrontacją. Bo ci, którzy mieli ciepłe dzieciństwo, mają łatwiejszy start. Ci, którym go zabrakło – muszą walczyć. Wilczyca to symbol siły, ale i równowagi. Bo życie wymaga zarówno czułości, jak i ostrożności.
Manifest, czili pieśń „Dzieci”
W „Dzieciach – to manifest” wybrzmiewa bolesna prawda współczesności – to smutna pieśń o zaniku intymności, która zostaje ofiarą cyfrowej hiperrealności. Słowa te budzą obraz dziecięcej tęsknoty, której nie zaspokoi bajkowy zastępca. Wiersz maluje świat, gdzie poranne szarości i mechaniczne wskazania zegarka symbolizują utratę magii codziennych, prostych chwil.
Gdy matki, przepełnione niedopowiedzianymi marzeniami, zanurzone są w chaosie codziennych obowiązków, dzieci pozostają same – głodne czułości, opowieści i bliskości. To apel o powrót do pierwotnych wartości, gdzie kontakt międzypokoleniowy i wspólne przeżywanie historii nabiera znaczenia nie do zastąpienia cyfrową iluzją.
„Baśń”
W „Baśni” wyobraźnia przełamuje mur szarej rzeczywistości. Inspiracja dźwiękiem, który przenosi do świata Murakamiego, budzi w nas pragnienie ucieczki – nie tylko fizycznej, ale przede wszystkim duchowej. Opowieść ta to metafora wolności, manifest pragnienia oddychania pełną piersią i odnalezienia siebie w kręgu natury.
Gnam na rowerze przez las, zatrzymany przez delikatną trawę, który staje się symbolem chwili, w której człowiek może zwolnić i wsłuchać się w echo własnych marzeń. Powtarzający się motyw „Szukam nici, uszyję sobie szatę” staje się symbolicznym aktem samookreślenia, pragnieniem stworzenia własnej tożsamości, niezależnej od wymiarów narzuconych przez świat zewnętrzny.
Wyobraź sobie poranek, gdy pierwsze promienie słońca przebijają się przez zasłonę szarości codzienności. W małym mieszkaniu, gdzie zegar nieubłaganie wyznacza rytm dnia, małe dziecko budzi się, otulone ciepłem, którego brakuje w cyfrowym szumie. W tym świecie, gdzie każdy poranek to walka z niewidzialną szarówką lenistwa, czułość rodzica staje się najcenniejszym skarbem.
Na skraju miasta, w cieniu wielkich betonowych bloków, pewna matka przypomina sobie bajki, które kiedyś opowiadała – historie, w których bohaterowie odnajdywali drogę przez labirynt życia. W jej oczach rodzi się pragnienie – pragnienie, by każde dziecko mogło poczuć, że świat jest pełen ciepła i magii.
Jej głos, niczym melodia dawnych opowieści, budzi nadzieję, że gdzieś, pomiędzy zapomnianymi marzeniami a szarością rzeczywistości, tli się iskra, która może rozświetlić ciemności.
Z drugiej strony, w tajemniczym lesie, gdzie czas płynie wolniej, dusza uciekiniera do świata baśni. Tam, na polanie, gdzie mech szepcze dawne legendy, każdy krok staje się rytuałem odrodzenia. Gnam na rowerze, pozwalając, by wiatr porwał resztki zmęczenia, a cisza lasu napełniła mnie nową energią.
W tej krainie, zanurzonej w nutach natury i cichych opowieściach, każda chwila to szansa na stworzenie własnej historii – opowieści, w której mogę być zarówno królową, jak i żebrakiem, zarówno marzycielką, jak i twórczynią nowej rzeczywistości.
Spotkanie dwóch światów – surowości rzeczywistości i baśniowej ucieczki
To jak dwie strony jednej monety. Manifest „Dzieci” wzywa do odzyskania tego, co naprawdę ważne: bliskości, zrozumienia, prawdziwych emocji. A „Baśń” przypomina, że nawet w szarości życia istnieje miejsce, gdzie można odnaleźć wolność, stworzyć własne reguły i odzyskać utraconą magię dziecięcych marzeń.
W końcu, to właśnie w tej delikatnej równowadze między obowiązkami a marzeniami kryje się klucz do odzyskania prawdziwego życia – życia, w którym zarówno dzieci, jak i dorośli mogą na nowo nauczyć się kochać, słuchać i wierzyć w cud, który kryje się tuż za rogiem codzienności.
Ilia Urban nie pozostawia swoich słuchaczy obojętnymi. Jej teksty są jak lustro – odbijają to, co w nas drzemie. Niosą niepokój, ale i nadzieję. Każą się zatrzymać – choć na chwilę – i spojrzeć w głąb siebie. Bo każdy z nas szuka swojej „IV rano”, niekoniecznie w Mickiewiczowskich „Dziadach”. Każdy z nas pragnie znaleźć raj. I każdy musi znaleźć swoją wilczycę, by iść dalej.
Płyta “Wojna i Pokój” to album, który pozostawia nas w stanie zadumy. To muzyka pełna głębokich emocji, duchowości i nieustannej potrzeby poszukiwania odpowiedzi. Armia, jak zawsze, nie daje łatwych odpowiedzi, ale wymaga od słuchacza zaangażowania i otwartości na tę muzyczną podróż. Stanisław Budzyński, wnosi do zespołu świeżą, pełną energii i artystycznej precyzji perspektywę, wnosząc jednocześnie hołd tradycji swojego ojca, Tomasza, który od lat jest fundamentem Armii. Z kolei obecność w zespole samego Tomasza Budzyńskiego gwarantuje, że zespół nie stracił ani swojego charakteru, ani ducha. - Tomasz Wybranowski
Album „Wojna i Pokój” zespołu Armia to dzieło, które nie tylko wciąga w swoje brzmienie, ale również wywołuje szereg refleksji, stawiając pytania o naturę wojny i pokoju, o wewnętrzne zmagania człowieka, jego duchowość i egzystencję. Obecnie Armia występuje w składzie: Tomasz „Budzy” Budzyński (wokal), Stanisław Budzyński (gitara), Dariusz Budkiewicz (bas), Amadeusz Kaźmierczak (perkusja) i Jakub Bartoszewski (waltornia, klawisze). Grupa nie tylko kroczy śladami swojej znamienitej przeszłości, ale także wprowadza nowe […]
Album „Wojna i Pokój” zespołu Armia to dzieło, które nie tylko wciąga w swoje brzmienie, ale również wywołuje szereg refleksji, stawiając pytania o naturę wojny i pokoju, o wewnętrzne zmagania człowieka, jego duchowość i egzystencję.
Obecnie Armia występuje w składzie: Tomasz „Budzy” Budzyński (wokal), Stanisław Budzyński (gitara), Dariusz Budkiewicz (bas), Amadeusz Kaźmierczak (perkusja) i Jakub Bartoszewski (waltornia, klawisze). Grupa nie tylko kroczy śladami swojej znamienitej przeszłości, ale także wprowadza nowe brzmienia i świeże pomysły, które łączą klasyczne motto Armii z nowoczesnym sznytem i podejściem do rocka.
Tomasz Budzyński, jedyny członek zespołu od samego początku istnienia grupy w 1984 roku, wciąż pozostaje niezmiennie silnym fundamentem, będąc jednocześnie członkiem supergrupy 2Tm2,3.
To doskonały album, który nie boi się szukać odpowiedzi w chaosie współczesnego świata, a jednocześnie nie stroni od rozważań nad bardziej osobistymi, egzystencjalnymi kwestiami. Pierwsze wrażenie po jej przesłuchaniu jakie miałem, to poczucie głębi i nadzwyczajnej przestrzeni, która wykracza poza powierzchowność, jaka często towarzyszy nowoczesnym produkcjom. W przypadku Armii, odpowiedzi na pytania duszy i zbolałego serca są jednocześnie trudne do wychwycenia i pełne symboli.
Dzieło to, z głębokim tłem duchowym i mocnym przekazem muzycznym, stanowi esencję tego, czym Armia jest od lat: zespołem, który łączy emocje, muzyczną precyzję i trudne pytania o sens życia i istnienia.
Tomasz Budzyński i Armia pod niebem Wrocławia, Stary Klasztor. Fot. Mariusz Morawski
Nowe pokolenie, ta sama moc
Grupa Armia – legenda polskiego rocka – to zespół, który nieustannie wciąga nas w głąb muzycznych przestrzeni, nie bojąc się zaskakiwać i poruszać. Dzięki niezwykłemu połączeniu muzyki, duchowości oraz przekazu, Armia nie tylko nie zwalnia tempa, ale z każdą kolejną płytą potwierdza, że wciąż potrafi wprawić w zachwyt.
Z albumem „Wojna i Pokój” na czoło wysuwa się nie tylko dojrzałość, ale również nowa energia, którą wnosi Stanisław Budzyński – syn legendarnego frontmana Tomasza Budzyńskiego. Warto podkreślić, że to właśnie Stanisław, młodszy Budzyński, wziął na siebie odpowiedzialność za kontynuację dziedzictwa Roberta Brylewskiego – niezapomnianego członka zespołu, którego śmierć zostawiła pustkę, którą wciąż trzeba było wypełnić.
„Wołanie” – emocjonalny i wzniosły fundament albumu
„Wołanie” – to pieśń „na wejście”, jak mawiam na antenie Radia Wnet. „Wołanie” od razu stawia nas w centrum wszechświata tej płyty. Jak sama nazwa wskazuje, jest to wołanie, które przemawia do nas, szukając odpowiedzi wśród chaosu. Już w pierwszych dźwiękach odczuwamy ciężar, który niesie ze sobą pytanie o sens istnienia. Wokale Tomasza Budzyńskiego – pełne bezradności, ale i nadziei – stają się manifestem w poszukiwaniach sensu życia. Muzycznie utwór jest jak powolny walec, przytłaczający, nieustępliwy, wprowadzający w trans.
To od niego zaczynamy wielką podróż w odmęty „Wojny i pokoju”. Ten utwór łączy nie tylko słowa, ale także dźwięki w niesamowitą całość, tworząc przestrzeń do refleksji nad tym, co zewnętrzne i wewnętrzne.
„Obcy w domu” – energia, która nie pozostawia wytchnienia
W przeciwieństwie do spokojnego „Wołania”, nagranie „Obcy w domu” to wybuch wulkanu energii. To punkowa eksplozja, która nie tylko budzi, ale wręcz wstrząsa słuchaczem. Utwór pełen jest brutalnej szczerości – „słyszałem, że piekło to inni” – jedno z tych zdań, które odbija się echem przez całą płytę.
Tomasz Budzyński i legendarna Armia (bez względu na skład osobowy – zawsze legendarna) nie unika konfrontacji z brutalną rzeczywistością, nie próbuje ukrywać prawdy w słodkich słowach. Riffy są dynamiczne, pełne złości, nie dające wytchnienia. „Obcy w domu” to numer, który obnaża naszą współczesność, bez upiększania.
„Wielki Las” – absolutna Muzyczna Magia
„Wielki Las” jest jednym z najpiękniejszych i najbardziej mistycznych momentów albumu. Zaskakuje atmosferą – zimne, dzikie dźwięki, które sprawiają wrażenie, jakby wchodziło się w zupełnie inny, niepokojący świat.
Co oznacza tytułowy „Wielki las”? Może to przestrzeń, która nie jest łatwa do uchwycenia, pełna tajemnic i zagadek?
Muzycznie jest to nagranie, który płynie, rozwija się w różnych kierunkach, zmieniając tempo i nastrój, pozostawiając w słuchaczu uczucie niepewności. To właśnie tutaj Armia zabiera nas w muzyczną podróż, której nie sposób przewidzieć.
„Ja tylko wspominam” – podróż w przeszłość
Przejście do bardziej złożonego, progresywnego utworu „Ja Tylko Wspominam”skłania nas do refleksji nad przeszłością. Jego teksty są pełne melancholii, skłaniają do rozmyślań o przeszłości i jej wpływie na naszą teraźniejszość. Słowa Budzyńskiego dają przestrzeń na osobiste interpretacje – poczucie nostalgii, tęsknoty czy żalu.
„Nas nie ma” – subtelność imelancholia
„Nas nie ma„ wprowadza nas w świat nostalgii i subtelnych emocji. Gitara w tym utworze jest łagodna, a perkusja tworzy eteryczną, wręcz wydelikaconą przestrzeń. To jeden z najbardziej introspektywnych momentów płyty, który nieśpiesznie wciąga słuchacza, by ten mógł rozważyć, co pozostanie z nas, gdy minie czas. To taki moment, kiedy to ja sam zastanawiam się, kto wspomni mnie, gdy umrę…
„Przyjaciel” – Intensywność i punkowy sznyt
„Przyjaciel” to powrót do szybszego tempa. Gitary Stanisława Budzyńskiego pokazują swoją niezwykłą precyzję, szybkość i moc. To numer pełen adrenaliny, który porywa od pierwszych chwil, a jego intensywność wciąga do samego końca. Stanisław Budzyński – syn Tomasza Budzyńskiego – wnosi do tego kawałka swój niezwykły talent. Jego gra na gitarze łączy się z wokalem ojca, tworząc muzyczny wyścig pełen pasji i pokoleniowej sztafety.
„Dzień Ojca” – mistycyzm w objęciach duchowego przebudzenia
„Dzień Ojca” to nagranie, które przenosi nas do zupełnie innej, duchowej przestrzeni. Tradycyjny dla Armii mistycyzm, pełen tajemnicy i egzystencjalnych pytań, łączy się z agresywnymi, wręcz lodowatymi dźwiękami. To pieśń, która nie daje odpowiedzi, ale jeszcze bardziej nasila moc pytania o sens, o duchowość, o to, co nas przerasta, przeraża. W tych metaforach i dźwiękach kryje się coś uniwersalnego, coś, co może dotknąć każdego, bez względu na przekonania.
„Ciche Dni” – głębia z prostoty
„Ciche dni” to utwór, który rozbraja swoją prostotą i nabija serce dobrym tytoniem myśli na przyszłość. Słowa Budzyńskiego „Życie ma sens, miłość jest możliwa” wystarczą, by wprowadzić nas w stan refleksji i uspokojenia. Armia potrafi oddać emocje w najprostszych słowach, a ten utwór jest doskonałym tego przykładem. To moment, który przypomina, że nawet w najciemniejszych chwilach można znaleźć poczucie nadziei.
„Pielgrzymka” – metalowa energia Armii
„Pielgrzymka” to chyba najbardziej metalowy numer na płycie. Ciężkie, gęste riffy, potężne brzmienie gitar, które nie zostawiają wątpliwości! To utwór, który eksploduje energią i zaproszeniem duszy na wielki poligon. Armia jednak nie zatrzymuje się na typowym metalowym brzmieniu, ale przekształca je na swój unikalny sposób, łącząc syntezatorowe nuty z gitarami, tworząc tym samym wyjątkową atmosferę.
„Wiatr w Drzewach” – apokaliptyczny finał
Na zakończenie albumu czeka nas „Wiatr w drzewach” – zimny, apokaliptyczny dźwięk, który wstrząsa słuchaczem. To jakby podsumowanie całej płyty, pytanie, które zostaje w głowie: wojna czy pokój? Ten utwór stawia na koniec pytanie, które pozostaje w głowie słuchacza długo po ostatnim dźwięku.
Zamiast epilogu recenzji (czekając na kontynuację) – album „Wojna i pokój” pełen duchowości i artystycznej przestrzeni
„Wojna i Pokój” to płyta, która nie daje łatwych odpowiedzi, ale stawia pytania, które zmuszają do głębszej refleksji. Armia nie boi się pokazać swoich emocji, nie unika trudnych tematów, a jednocześnie potrafi wywołać w słuchaczu coś więcej niż tylko powierzchowną reakcję. To album pełen muzyki, duchowości i unikalnego stylu, który Armia kultywuje od lat. Dla każdego, kto szuka czegoś więcej niż tylko dźwięków,
„Wojna i Pokój” to absolutny must-have, jak mawiamy na Wyspach!
Nowa Era – Stanisław Budzyński: Młodsze pokolenie wkracza na scenę
Szczególną uwagę warto zwrócić na niezwykłą umiejętność młodego Stanisława Budzyńskiego, który swoją grą na gitarze wprowadza energię i precyzję. Jego występ w „Przyjacielu” i „Obcym w domu” to prawdziwa uczta dla fanów rocka, w której można poczuć nie tylko intensywność, ale również artystyczną dojrzałość. To on, obok ojca, przejmuje pałeczkę w tworzeniu brzmienia Armii, oddając hołd Brylewskiemu, ale jednocześnie wyznaczając nowe granice dla zespołu.
Wniosek jeden – Armia wciąż zaskakuje i zadziwia!
Płyta „Wojna i Pokój” to album, który pozostawia nas w stanie zadumy. To muzyka pełna głębokich emocji, duchowości i nieustannej potrzeby poszukiwania odpowiedzi. Armia, jak zawsze, nie daje łatwych odpowiedzi, ale wymaga od słuchacza zaangażowania i otwartości na tę muzyczną podróż.
Stanisław Budzyński, wnosi do zespołu świeżą, pełną energii i artystycznej precyzji perspektywę, wnosząc jednocześnie hołd tradycji swojego ojca, Tomasza, który od lat jest fundamentem Armii. Z kolei obecność w zespole samego Tomasza Budzyńskiego gwarantuje, że zespół nie stracił ani swojego charakteru, ani ducha.
Ta płyta to również hołd dla Roberta Brylewskiego, legendarnego muzyka Armii, który na zawsze pozostanie częścią tej formacji. Stanisław Budzyński, syn Tomasza, przyjmuje tę wielką odpowiedzialność i kontynuuje dzieło Bryla, wnosi nową energię i świeżość, jednocześnie nie zapominając o duchowym i muzycznym dziedzictwie, które wyznaczało drogę Armii przez wszystkie te lata.
Album pełen emocji, muzyki i niepowtarzalnego stylu – polecam każdemu, kto pragnie doświadczenia, które nie tylko porusza, ale także zmusza do refleksji.
Z Radiem Wnet zapraszam do miejsc, gdzie Armię będzie można za chwil kilka obejrzeć:
1.03.2025 – Warszawa, Klub Proxima
15.02.2025 – Zabrze, CK Wiatrak
17.05.2025 – Szczecin, Dom Kultury „Krzemień”
18.05.2025 – Gdynia, Podwórko.art / Scena Ucho.
To może być twoja szansa na żywe doświadczanie tej wyjątkowej muzyki, która na zawsze zmienia sposób postrzegania rocka.
Tomasz Wybranowski
Tomasz Budzyński – Warszawa Trzecia [akryl -olej na płótnie]
Tomasz Budzyński, podobnie jak Fiodor Dostojewski, wierzy, że w człowieku tkwi ogromny potencjał do zmiany i odkupienia. Wiele z tych pytań nie ma odpowiedzi, ale to właśnie w tych niejednoznacznych tekstach i muzyce kryje się prawda. Tomasz Wybranowski
Płyta „Wojna i Pokój” zespołu Armia to dzieło, które porusza głęboko zakorzenione tematy wewnętrznych zmagań, duchowych poszukiwań i próby zrozumienia sensu ludzkiego istnienia.
Tomasz Budzyński, charyzmatyczny lider grupy, po raz kolejny zmusza słuchacza do refleksji nad życiem, wojnami, które toczymy codziennie, i nad pokojem, do którego dążymy. To płyta pełna metafor, nieoczywistych ścieżek interpretacyjnych i dźwięków, które nie pozostawiają obojętnym.
Praca zespołu w dużej mierze opiera się na poszukiwaniach duchowych, a same teksty pełne są odniesień do Księgi nad Księgami – Bibli, oraz klasycznej literatury, w tym dzieł rosyjskich gigantów, jak Fiodor Dostojewski czy Lew Tołstoj.
Tutaj do wysłuchania rozmowa z Tomaszem Budzyńskim:
Wołanie do Boga i drugiego człowieka – duchowa głębia w muzyce Budzyńskiego
„Wołanie”, które pojawia się w otwierającym utworze krążka „Wojna i Pokój”, to wołanie, które niesie ze sobą ogromną duchową głębię. Tomasz Budzyński mówi o „wołaniu w obie strony – do Boga i do drugiego człowieka”. To wołanie pełne jest emocji, bezradności, ale także nadziei, że możliwe jest spotkanie. W swojej twórczości Budzyński często nawiązuje do przesłania Ewangelii, zwracając uwagę na chrześcijański wymiar duchowości. Powiedział na antenie Radia Wnet w „Muzycznej Polskiej Tygodniówce” wprost:
„Słowo, o którym śpiewam, to żyjące Słowo, Chrystus, który daje życie”.
To głęboka refleksja nad mocą, jaką niosą słowa i ich potencjał w kreowaniu rzeczywistości. Piosenki Armii stają się tu manifestem poszukiwania sensu i duchowego oświecenia w codziennej walce z samym sobą i światem.
„Wojna i Pokój” – refleksje nawiązujące do Tołstoja i Dostojewskiego
Tytuł płyty – „Wojna i Pokój”– nie jest przypadkowy. W literaturze rosyjskiej to XIX-wieczna powieść Lwa Tołstoja, która stawia pytania o sens wojny, ludzkość i wewnętrzny spokój. Tołstoj stworzył dzieło, które bada konflikt wewnętrzny jednostki oraz tragedię, która toczy się nie tylko na frontach, ale także w sercu człowieka.
Tomasz Budzyński w swojej twórczości nawiązuje do tych pytań, pokazując, że wojna i pokój nie dotyczą jedynie sytuacji zewnętrznych, ale są również symbolami wewnętrznych zmagań, które każdy z nas prowadzi codziennie.
Jak mówi Budzyński: „Wojna toczy się codziennie w sercu każdego człowieka”.
Płyta jest pełna takich odniesień, a duchowa wojna, której doświadczamy na co dzień, staje się metaforą zmagania z własnymi lękami, grzechami i poszukiwaniem pokoju w Bogu.
„Słowo, które daje życie – muzyka pełna światła i nadziei”
Na płycie „Wojna i Pokój” oprócz tematu wojny, chaosu i lęku, wybrzmiewa także nadzieja, której źródłem jest Chrystus i Jego słowo. Budzyński wyjaśnia, że
„słowo, o którym śpiewam, to Chrystus, Słowo żyjące, które daje życie drugiemu”.
W twórczości Budzyńskiego można odnaleźć silne przesłanie nadziei i światła. Choć wojna i pokój to główne motywy tej płyty, to jednak nie jest to płyta pesymistyczna. Budzyński zdaje się mówić:
mimo wszystko, mimo wojny i cierpienia, jest nadzieja, jest Słowo, które daje życie.
I to jest kluczowy punkt jego przekazu! Nie chodzi tylko o walkę, ale o to, by znaleźć sens w tym, co wydaje się być chaosem, a w końcu odkryć pokój.
„Wojna w sercu człowieka i zmagania z własnymi demonami”
Wojna, którą Budzyński opisuje, to nie tylko zmagania zewnętrzne, ale przede wszystkim wewnętrzne – wojna z lękami, wątpliwościami, brakiem wiary i odchodzenie ze ścieżki Chrystusa. W rozmowie ze mną Tomasz Budzyński powiedział:
„Wojna zaczyna się od momentu, kiedy wstajesz rano. Wtedy pojawia się nieprzyjaciel, który interpretuje twoje życie, wątpisz w siebie i zaczynasz walczyć z samym sobą”.
„Wojna i Pokój jako drogowskaz do zrozumienia siebie”
Ten nadzwyczajny album, który po każdym nowym przesłuchaniu daje nam nowe pola myśli i interpretacji, jest pełen trudnych pytań, ale równocześnie wskazuje drogę ku zrozumieniu siebie i świata. A może ku pogodzeniu się i zrozumieniu, w tej kolejności. Tomasz Budzyński, podobnie jak Fiodor Dostojewski, wierzy, że w człowieku tkwi ogromny potencjał do zmiany i odkupienia. Wiele z tych pytań nie ma odpowiedzi, ale to właśnie w tych niejednoznacznych tekstach i muzyce kryje się prawda.
Jak powiedział Tomasz Budzyński w rozmowie ze mną: „Najpierw trzeba poznać siebie, a potem poznać dobroć Boga”.
„Wojna i pokój” to duchowa podróż, która może pomóc zrozumieć siebie i innych. W tej podróży wojny i pokoju chodzi nie tylko o zewnętrzne konflikty, ale o znalezienie harmonii wewnętrznej, która pozwala dostrzec piękno, sens i miłość w życiu. Obok znajdą Państwo moją długą recenzję albumu miesiąca lutego Radia Wnet „Wojna i pokój” zespołu Armia.
Bez jednego przekleństwa Kękę tworzy rap na światowym poziomie! KęKę z muzyczną wizytą w Dublinie! Poleca Studio 37 Dublin
Podczas koncertu w Opium Live, KęKę wykona utwory z najnowszej płyty, w tym „Znachor” – singiel, który promował album „04:01” Oczywiście, nie zabraknie także jego kultowych hitów.
Fani hip-hopu w Irlandii, przygotujcie się na muzyczną ucztę! Radio Wnet, agencja X-Side Music oraz portal Polska.IE zapraszają Was na wyjątkowy koncert KęKę, czyli Piotra Dominika Siary, jednego z czołowych polskich raperów, który już 28 lutego 2025 wystąpi na scenie dublińskiego klubu Opium Live. Artysta zaprezentuje nie tylko utwory z najnowszego albumu „04:01”, ale także swoje największe hity, które zdobyły serca fanów.
Powrót KęKę w Wielkim Stylu
Po ponad trzyletniej przerwie KęKę powrócił z nowym, siódmym solowym albumem. „04:01” to płyta, która zabiera słuchaczy w emocjonującą podróż przez życie rapera – pełną refleksji, przemyśleń i osobistych opowieści. To krążek, który pokrył się platyną i był jednym z najbardziej pożądanych albumów 2025 roku wydanych w Polsce.
18 lutego 2025 roku, odbyła się 26. Gala Bestsellerów Empiku. W gronie nagrodzonych i wyróżnionych znaleźli się m.in. Sanah, Andrzej Sapkowski czy Remigiusz Mróz. Wśród zwycięzców branży muzycznej KęKę, reprezentant rap / hip hop sceny.
W kategorii „Rap i hip-hop” nominowani byli m.in. Kaz Bałagane & Narkopop, Chivas czy Oki. Triumfatorem w tej kategorii został album „4:01” autorstwa KęKę.
Statuetkę, którą wręczali Małgorzata Ostrowska i L.U.C., KęKę odebrał osobiście i wygłosił krótkie przemówienie:
„Dobry wieczór. Jest mi bardzo miło. Chciałbym podziękować swoim słuchaczom, którzy przez tak wiele lat mojej twórczości wspierają mnie. To jest moja trzecia lub czwarta nominacja na przestrzeni lat. Cieszę się, że udało się w końcu wygrać, póki jeszcze mam własne włosy, bo to jest ostatnia szansa. Moja płyta „4:01” jest o tym, że po nocy zawsze jest dzień, po 4:00 zawsze jest 4:01. Nawet jeżeli Ty gdzieś tam jesteś teraz w najczarniejszej nocy i myślisz, że to się nigdy nie skończy, to się skończy. Wyjdzie słońce, zawsze wychodzi. Dziękuję.”
Tytułowa „04:01” symbolizuje moment przełomu, decyzji, działania i zmiany – to album dla dorosłych, który łączy rap z głęboką refleksją nad codziennością i poszukiwaniem siebie.
Z tej okazji KęKę rusza w trasę koncertową, a Dublin to jedno z miast, w których fani będą mieli okazję zobaczyć go na żywo. To świetna okazja, by doświadczyć niezrównanej energii artysty, który z powodzeniem podbija serca publiczności nie tylko w Polsce, ale także za granicą.
Co usłyszymy w Dublinie?
Podczas koncertu w Opium Live, KęKę wykona utwory z najnowszej płyty, w tym „Znachor” – singiel, który promował album „04:01” Oczywiście, nie zabraknie także jego kultowych hitów, które sprawią, że cała sala będzie w ekstazie.
Szczegóły wydarzenia: 28 lutego 2025 w Opium Live, Dublin! Nie przegapcie tej muzycznej przygody z KęKę!
W dniu swoich 70. urodzin, Wojciech Hoffmann, lider legendarnej grupy Turbo, otworzył przed nami drzwi do swojego świata – pełnego muzyki, pasji i niezłomnej determinacji.
Rozmowa z Hoffmanem to prawdziwa podróż przez historię polskiego heavy metalu, który na zawsze zapisał się w sercach fanów.
Choć zespół Turbo od lat jest symbolem siły i niezależności, to sam Wojciech Hoffmann nie przestaje być nie tylko filarem tej legendy, ale również człowiekiem pełnym pokory i refleksji.
Tutaj do wysłuchania rozmowa urodzinowa z Wojciechem Hoffmannem:
W rozmowie z artystą i moim legendarnym, ale wciąż skromnym Przyjacielem, nie tylko poznacie historię powstania Turbo, ale także tajemnice jego muzycznej drogi, zmagania z trudami życia, oraz pasję, która mimo upływu lat wciąż płonie w jego sercu. Nie zabrakło także wspomnień o kulisach tworzenia najważniejszych albumów, które ukształtowały polską scenę rockową i heavy metalową.
Wojciech Hoffmann opowiada o swojej miłości do muzyki, o radości tworzenia, ale także o trudnych chwilach, które niejednokrotnie kształtowały jego postawę życiową. Jako lider Turbo, Hoffman wciąż inspiruje młodsze pokolenia, a jego wpływ na muzyczny świat jest niezatarte. Z tej rozmowy wyłania się nie tylko portret artysty, ale także człowieka, który przez lata nie stracił pasji do życia i muzyki, a jego 70-lecie to doskonała okazja, by zatrzymać się na chwilę i zadać pytanie, co w muzyce jest najważniejsze.
To spotkanie z legendą polskiego metalu, które pozwala spojrzeć na muzykę z zupełnie nowej perspektywy – pełnej szczerości, poświęcenia i miłości do sztuki, która nie zna granic. Jest przykładem, jak wciąż nie zgubić siebie i inspirować innych. Wojciech, Wojtku dziękuję za tę rozmowę.
W imieniu Dostojnego Jubilata zapraszam z muzyczną ekipą Radia Wnet na bardzo specjalny koncert Turbo. Miejsce: warszawski Klub Progresja – data: 14 lutego 2025. Wspomniany koncert w Warszawie jest drugim z zaplanowanych wydarzeń specjalnych. Okazji jest wiele, więc po kolei:
– zespół zaprezentuje cały materiał ze swojej nowej płyty „Blizny” (premiera oficjalna 28 lutego 2025);
– grupa wykona w całości album „Smak Ciszy”, który obchodzi 40-lecie
– usłyszymy także największe hity formacji
– na scenie pojawią się goście specjalni
– wydarzenie będzie dłuższe, bowiem potrwa ponad 2,5 godziny, z przerwą między częściami.
Dublin o zmierzchu, legenda polskiego metalu i lider grupy Turbo – Wojciech Hoffmann i redaktor Wybran, który też kiedyś miał długie włosy (Dublin, 2012). Za nami pomnik Phila Lynotta, przy Henry Street.
Goście specjalni, którzy pojawią się na scenie 14 lutego 2025 podczas koncertu w warszawskiej Progresji:
– Grzegorz Kupczyk – wieloletni wokalista Turbo – Marek Biliński – legenda polskiej muzyki elektronicznej, kompozytor, multiinstrumentalista, niegdyś członek grup Heam i Bank – Krzysztof Sokołowski – człowiek z metalu, frontman zespołu Nocny Kochanek – gen. Rajmund T. Andrzejczak / R6 – były Szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, po godzinach pasjonat i dowódca niskich tonów na basie – Bartosz Struszczyk – wokalista, a prywatnie brat frontmana Turbo – Tomka – Hubert Więcek – znakomity gitarzysta, obecnie występujący w zespołach DIETH oraz Banisher, wcześniej jako basista w Decapitated – Mirosław Muzykant – kompozytor, aranżer, wirtuoz perkusji, specjalizujący się w polimetriorytmii (miromusic.eu) – Krzysztof Śniadecki – utalentowany gitarzysta młodego pokolenia.
Album „Let’s Bury Ourselves” zespołu Miood to fascynująca mieszanka surowości lat 60. XX wieku, grunge’owej szorstkości oraz mrocznego, zimnofalowego klimatu.
Zespół, którego liderem jest malarz i wokalista Szaweł Płóciennik, potrafi zaintrygować słuchacza nie tylko mocnym brzmieniem, ale także głębią emocji. Na płycie nie zabrakło także gości – muzyków z 52um, smyczków pięknych pań z Kwartetu Arte i saksofonu, co dodaje jej bogatej, jędrnej, ale nieprzesadzonej warstwy instrumentalnej.
Tutaj do wysłuchania rozmowa z Szymonem Łapińskim i Piotrem Januszkiem (MIOOD):
Oto mój przegląd myśli poszczególnych utworów z tej nadzwyczajnej płyty:
LET’S BURY OURSELVES
Otwarcie płyty to mocne uderzenie. Utwór zaczyna się od niepokojących dźwięków basu, które szybko rozwijają się w pełnoprawną zimno – falową jazdę z domieszką grunge’owej jazdy. Zmierzchowo i transowo za sprawą sekcji, która brzmi smakowicie. Przybywają wspomnienia z czasów, kiedy odkrywałem Joy Divison i Sister of Mercy. Przeszywający, mroźny wokal Szawła Płóciennika nadaje ton całemu albumowi, a dynamiczna sekcja rytmiczna braci Januszków budują schody i elektryczne napięcie zywcem wyjęte z serialu „Twin Peaks” z tym niepokojem, że za chwilę coś się zdarzy. Mroczne, zimne gitarowe riffy świetnie łączą się z minimalistycznym wokalem Szawła i post-punkowym klimatem. Znakomite otwarcie.
UNDER THE EYEBROWS
Absolutny gitarowy szlagier! Utwór zaskakuje słonecznym klimatem zachodniego wybrzeża US. Melodyjnie i melancholijny ton przywodzi podróż wczesnym latem nad klifami oceanu. To gitary do których się tęskni i dają ciepłe wspomnienia. Zgradnie wkomponowane klawisze wprowadzają pewną nutę refleksyjności. To kawałek, który balansuje między agresywną pop rockową gitariadą z domieszką nuty dekadencji i uspokojeniem. Szaweł Płóciennik daje przestrzeń dla naszych emocji i wspomnień.
MOSQUITO VEIL
Zdecydowanie najbardziej eksperymentalny numer na płycie, który łączy w sobie psychodeliczny klimat i grunge’ową – mroczną falową polewę. Krążymy w ciemności szukając … no właśnie czego? Każdy sobie na to pytanie powinien odpowiedzieć w tym przebodźcowanym świecie. Solo gitarowe przebija mojego ulubionego Billa Duffy’ego z The Cult.
Cudo muzyczne, gdzie duch The Doors i szamana Morrisona spotyka się z powodziową opowieścią Andrew Aldridge’a i szczyptą legendarnych Mad Season… I ten dźwięk, który powraca niby skrzyp igły o starą płytę w jednej ze scen „Twin Peaks” mistrza Lyncha, który nie wiadomo czy jest dźwiękiem komara czy miarowym odliczaniem czasu.
Zimna fala spotyka tu elementy post-punku, a sam utwór brzmi jak ścieżka dźwiękowa do jakiejś mrocznej opowieści, pełnej tajemniczych, nieuchwytnych obrazów kreślonych ręką Szawła, co podkreślają wieńczące orkiestracje.
GRACE
Przebojowy kawałek o zdecydowanym, grunge’owym sznycie. Wokal Płóciennika nieco łagodnieje, jednak cały utwór zyskuje na energii dzięki wciągającemu refrenowi i solidnej pracy perkusji Piotra Januszka i grzechotkowych przeszkadzajek z pięknie wplecionym wibrafonem Pawła Stawarza. Ten zabieg wprowadza nas w przestrzenną, niemalże psychodeliczną atmosferę. „Grace” to pieśń, która mogłaby być świetnym singlem, dla każdej szanującej się stacji radiowej świata, balansując między surowym brzmieniem a przemyślanym, niemal popowym sznytem z wbudowanym ładunkiem emocji o przestrzeni i wolności.
DEAD SUN
Najmroczniejszy i dla mnie najważniejszy moment na albumie. Utwór utrzymany w powolnym, ale nie balladowym tempie. To bardziej nokturn o samotności i przeczuciu niepewności i przebłagalnych zaklęć, patrząc na jesienne kalendarze, które wciąż gubią liście – dni.
Z jednej strony czujemy duszność, niemal oleisty pot i elektryczne napięcie wyjęte niczym z wielkiej kolorowanki Joy Division. Głęboki bas Szymona Łapińskiego podkreśla apokaliptyczną atmosferę, a głos Szawła Płóciennika brzmi monumentalnie, dostojnie. Moc, siła i magia. To dla mnie już jeden z najważniejszych nagrań nie tylko w Polsce, ale i na całym padole świata.
WAX PARADISE
Tutaj słychać duży wpływ wczesnych lat 80., z elementami post-punkowej ekspresji i szorstkimi gitarowymi solówkami z domieszką łagodności spod znaku Morriseya i The Smith. To świetny balans między surowością a melodyjnością. „Wax Paradise” to wkraczanie w alternatywną rzeczywistość, pełną niepokoju, ale z pulsującą energią. Chciałbym usłyszeć to nagranie na żywo.
PUMP GASOLINE
W tej kompozycji zespół stawia na intensywność, gęstość i szybkość. Utwór charakteryzuje się zaostrzonym, niemal industrialnym rytmem, co kontrastuje z mrocznym wokalem. Zagrany szybciej byłby punkowym strzał w samo serce tej płyty i słuchaczy. Płynące w przestrzeni zagęszczone gitary niczym msityczna benzyna w silnik – serce człowieka, który ma w sobie wielką wolę przemiany i podążenia [wreszcie!] ku marzeniom, które dawno porzucił. Solówka z hard – rockową koloraturą dopełnia dzieła.
PIG BALLOON
Tytuł tego utworu sam w sobie zwiastuje coś zaskakującego! I rzeczywiście tak jest. Utwór rozwija się w dość odmienny sposób . Gentlemani z MIODD śmiało eksperymentują z melodyką, tonacjami i zmianami tempa. Niby jest tanecznie, ale też odrobinę horrorystycznie (upiornie) za sprawą podkładu muzycznego i doskonałe uzupełnienie faktury klawiszem Pawła Stawarza. Osobiście przypomina mi to dźwięki, które mogłyby wyjść spod ręki Murphy’ego & Bauhaus czy Siouxsie and the Banshees.
RAVEN STREET
Jeden z bardziej transowych momentów albumu. Okazuje się, że riffów na gitary nie musi być dużo, aby rozciągały się w długie, hipnotyzujące sekwencje, które wciągają coraz głębiej za sprawą serpentyn klawiszy. Melancholijny nastrój, który sprawia, ża sami przypominamy sobie ukradkowo kradzione pocałunki na pewnej ulicy pod skrzydłami ulatującego kruka. Mocny bas i rytm perkusji dodają wrażenia nie tyle ciężkości, co impresyjnej wizji ptaków szykujących się do lotu i dzikich mustangów do cwału. Wokal Płóciennika idealnie współbrzmi z atmosferą utworu, którego w katalogu nie powstydziłby się sam alchemik dźwięków Robert Smith. Przepiękny utwór!
RED LUCY
W finale dźwięki fortepianu i rozpływające się w powietrzu orkiestracje. „Red Lucy” pachnie i smakuje Irlandią. Gdzieś pomiędzy The Pogues a The Waterboys klimatycznie i piękna śpiewność. Częściowo akustyczny, częściowo elektryczny – „Red Lucy” wieńczy znakomity album. O takich płytach pisze się będąc pełnym pasji, marzeń i dźwięków. Przepięknych i krzepiących duszę.
Finalna orkiestracja Kwartetu Arte i dźwięki wiatru sprawiają, że chce się słuchać więcej. I jeszcze!
„Let’s Bury Ourselves” to płyta, która z jednej strony jest hołdem dla klasyki zimnej fali, psychodelii i dźwięków z deszczowego tygla Seattle, zaś z drugiej strony ma w sobie wystarczająco dużo oryginalności i świeżości, by wyróżniać się na tle współczesnej, często wtórnej sceny alternatywnej.
O tekstach porozmawiam sobie z Szawłem Płóciennikiem w Muzycznej Polskiej Tygodniówce, bowiem to temat na długą rozmowę.
Zespół MIOOD udowadnia, że potrafi świetnie balansować między surowością a elegancją brzmienia, a jego lider, Szaweł Płóciennik, wykazuje się nie tylko talentem muzycznym, ale i wizualnym (mowa o Jego płótnach), co świetnie komponuje się z muzyczną narracją albumu.
Ale to także zasługa pozostałych muzyków: Szymona Łapińskiego (bas, gitary) i braci Januszków – Grzegorza (gitary, bas) i Piotra (perkusja).
Wibrafonowe i klawiszowe historie dograne przez Pawła Stawarza (52um) w połączeniu z klasycznością smyczków Kwartetu Arte i saksofonem Jana Olejnego sprawiają, że ten album jest jednym z najwazniejszych wydarzeń muzycznych roku 2025! Była to „Polska Płyta miesiąca stycznia” Radia Wnet, co z dumą donosi
Tomasz Wybranowski
Album możecie zakupić (a powiadam WARTO!) pod tym adresem emaliowanym: mioodband@gmail.com