„Let’s Bury Ourselves” – zimna fala z duszą: album Miood to świetlista mieszanka klasyki i oryginalności – Wybran poleca

fot. Maciej Grzywaczewski

Album „Let’s Bury Ourselves” zespołu Miood to fascynująca mieszanka surowości lat 60. XX wieku, grunge’owej szorstkości oraz mrocznego, zimnofalowego klimatu.

 Zespół, którego liderem jest malarz i wokalista Szaweł Płóciennik, potrafi zaintrygować słuchacza nie tylko mocnym brzmieniem, ale także głębią emocji. Na płycie nie zabrakło także gości – muzyków z 52um, smyczków pięknych pań z Kwartetu Arte i saksofonu, co dodaje jej bogatej, jędrnej, ale nieprzesadzonej warstwy instrumentalnej.

 

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Szymonem Łapińskim i Piotrem Januszkiem (MIOOD):

 

Oto mój przegląd myśli poszczególnych utworów z tej nadzwyczajnej płyty:

LET’S BURY OURSELVES

Otwarcie płyty to mocne uderzenie. Utwór zaczyna się od niepokojących dźwięków basu, które szybko rozwijają się w pełnoprawną zimno – falową jazdę z domieszką grunge’owej jazdy. Zmierzchowo i transowo za sprawą sekcji, która brzmi smakowicie. Przybywają wspomnienia z czasów, kiedy odkrywałem Joy Divison i Sister of Mercy. Przeszywający, mroźny wokal Szawła Płóciennika nadaje ton całemu albumowi, a dynamiczna sekcja rytmiczna braci Januszków budują schody i elektryczne napięcie zywcem wyjęte z serialu „Twin Peaks” z tym niepokojem, że za chwilę coś się zdarzy. Mroczne, zimne gitarowe riffy świetnie łączą się z minimalistycznym wokalem Szawła i post-punkowym klimatem. Znakomite otwarcie.

UNDER THE EYEBROWS

Absolutny gitarowy szlagier! Utwór zaskakuje słonecznym klimatem zachodniego wybrzeża US. Melodyjnie i melancholijny ton przywodzi podróż wczesnym latem nad klifami oceanu. To gitary do których się tęskni i dają ciepłe wspomnienia. Zgradnie wkomponowane klawisze wprowadzają pewną nutę refleksyjności. To kawałek, który balansuje między agresywną pop rockową gitariadą z domieszką nuty dekadencji i uspokojeniem. Szaweł Płóciennik daje przestrzeń dla naszych emocji i wspomnień.

 

MOSQUITO VEIL

Zdecydowanie najbardziej eksperymentalny numer na płycie, który łączy w sobie psychodeliczny klimat i grunge’ową – mroczną falową polewę. Krążymy w ciemności szukając … no właśnie czego? Każdy sobie na to pytanie powinien odpowiedzieć w tym przebodźcowanym świecie. Solo gitarowe przebija mojego ulubionego Billa Duffy’ego z The Cult.

Cudo muzyczne, gdzie duch The Doors i szamana Morrisona spotyka się z powodziową opowieścią Andrew Aldridge’a  i szczyptą legendarnych Mad Season… I ten dźwięk, który powraca niby skrzyp igły o starą płytę w jednej ze scen „Twin Peaks” mistrza Lyncha, który nie wiadomo czy jest dźwiękiem komara czy miarowym odliczaniem czasu.

Zimna fala spotyka tu elementy post-punku, a sam utwór brzmi jak ścieżka dźwiękowa do jakiejś mrocznej opowieści, pełnej tajemniczych, nieuchwytnych obrazów kreślonych ręką Szawła, co podkreślają wieńczące orkiestracje.

 

GRACE

Przebojowy kawałek o zdecydowanym, grunge’owym sznycie. Wokal Płóciennika nieco łagodnieje, jednak cały utwór zyskuje na energii dzięki wciągającemu refrenowi i solidnej pracy perkusji Piotra Januszka i grzechotkowych przeszkadzajek z pięknie wplecionym wibrafonem Pawła Stawarza. Ten zabieg wprowadza nas w przestrzenną, niemalże psychodeliczną atmosferę. „Grace” to pieśń, która mogłaby być świetnym singlem, dla każdej szanującej się stacji radiowej świata, balansując między surowym brzmieniem a przemyślanym, niemal popowym sznytem z wbudowanym ładunkiem emocji o przestrzeni i wolności.

 

DEAD SUN

Najmroczniejszy i dla mnie najważniejszy moment na albumie. Utwór utrzymany w powolnym, ale nie balladowym tempie. To bardziej nokturn o samotności i przeczuciu niepewności i przebłagalnych zaklęć, patrząc na jesienne kalendarze, które wciąż gubią liście – dni.

Z jednej strony czujemy duszność, niemal oleisty pot i elektryczne napięcie wyjęte niczym z wielkiej kolorowanki Joy Division. Głęboki bas Szymona Łapińskiego podkreśla apokaliptyczną atmosferę, a głos Szawła Płóciennika brzmi monumentalnie, dostojnie. Moc, siła i magia. To dla mnie już jeden z najważniejszych nagrań nie tylko w Polsce, ale i na całym padole świata.

WAX PARADISE

Tutaj słychać duży wpływ wczesnych lat 80., z elementami post-punkowej ekspresji i szorstkimi gitarowymi solówkami z domieszką łagodności spod znaku Morriseya i The Smith. To świetny balans między surowością a melodyjnością. „Wax Paradise” to wkraczanie w alternatywną rzeczywistość, pełną niepokoju, ale z pulsującą energią. Chciałbym usłyszeć to nagranie na żywo.

PUMP GASOLINE

W tej kompozycji zespół stawia na intensywność, gęstość i szybkość. Utwór charakteryzuje się zaostrzonym, niemal industrialnym rytmem, co kontrastuje z mrocznym wokalem. Zagrany szybciej byłby punkowym strzał w samo serce tej płyty i słuchaczy. Płynące w przestrzeni zagęszczone gitary niczym msityczna benzyna w silnik – serce człowieka, który ma w sobie wielką wolę przemiany i podążenia [wreszcie!] ku marzeniom, które dawno porzucił. Solówka z hard – rockową koloraturą dopełnia dzieła.

PIG BALLOON

Tytuł tego utworu sam w sobie zwiastuje coś zaskakującego! I rzeczywiście tak jest. Utwór rozwija się w dość odmienny sposób . Gentlemani z MIODD śmiało eksperymentują z melodyką, tonacjami i zmianami tempa. Niby jest tanecznie, ale też odrobinę horrorystycznie (upiornie) za sprawą podkładu muzycznego i doskonałe uzupełnienie faktury klawiszem Pawła Stawarza. Osobiście przypomina mi to dźwięki, które mogłyby wyjść spod ręki Murphy’ego & Bauhaus czy Siouxsie and the Banshees.

 

RAVEN STREET

Jeden z bardziej transowych momentów albumu. Okazuje się, że riffów na gitary nie musi być dużo, aby rozciągały się w długie, hipnotyzujące sekwencje, które wciągają coraz głębiej za sprawą serpentyn klawiszy. Melancholijny nastrój, który sprawia, ża sami przypominamy sobie ukradkowo kradzione pocałunki na pewnej ulicy pod skrzydłami ulatującego kruka. Mocny bas i rytm perkusji dodają wrażenia nie tyle ciężkości, co impresyjnej wizji ptaków szykujących się do lotu i dzikich mustangów do cwału. Wokal Płóciennika idealnie współbrzmi z atmosferą utworu, którego w katalogu nie powstydziłby się sam alchemik dźwięków Robert Smith. Przepiękny utwór!

RED LUCY

W finale dźwięki fortepianu i rozpływające się w powietrzu orkiestracje. „Red Lucy” pachnie i smakuje Irlandią. Gdzieś pomiędzy The Pogues a The Waterboys klimatycznie i piękna śpiewność. Częściowo akustyczny, częściowo elektryczny – „Red Lucy” wieńczy znakomity album. O takich płytach pisze się będąc pełnym pasji, marzeń i dźwięków. Przepięknych i krzepiących duszę.

Finalna orkiestracja Kwartetu Arte i dźwięki wiatru sprawiają, że chce się słuchać więcej. I jeszcze!

„Let’s Bury Ourselves” to płyta, która z jednej strony jest hołdem dla klasyki zimnej fali, psychodelii i dźwięków z deszczowego tygla Seattle, zaś z drugiej strony ma w sobie wystarczająco dużo oryginalności i świeżości, by wyróżniać się na tle współczesnej, często wtórnej sceny alternatywnej.
O tekstach porozmawiam sobie z Szawłem Płóciennikiem w Muzycznej Polskiej Tygodniówce, bowiem to temat na długą rozmowę.

Zespół MIOOD udowadnia, że potrafi świetnie balansować między surowością a elegancją brzmienia, a jego lider, Szaweł Płóciennik, wykazuje się nie tylko talentem muzycznym, ale i wizualnym (mowa o Jego płótnach), co świetnie komponuje się z muzyczną narracją albumu.
Ale to także zasługa pozostałych muzyków: Szymona Łapińskiego (bas, gitary) i braci Januszków – Grzegorza (gitary, bas) i Piotra (perkusja).

Wibrafonowe i klawiszowe historie dograne przez Pawła Stawarza (52um) w połączeniu z klasycznością smyczków Kwartetu Arte i saksofonem Jana Olejnego sprawiają, że ten album jest jednym z najwazniejszych wydarzeń muzycznych roku 2025! Była to „Polska Płyta miesiąca stycznia” Radia Wnet, co z dumą donosi

Tomasz Wybranowski

Album możecie zakupić (a powiadam WARTO!) pod tym adresem emaliowanym: mioodband@gmail.com 

 

 

Radiowa premiera w Radiu Wnet piosenki Grzegorza Majzela „Tyle zachodu o słońce”.

Niechaj idzie w świat - jak napisała pomysłodawczyni ,reżyserka i autorka teledysku TYLE ZACHODU O SŁOŃCE - Agata Kurzak! - napisał w swoich mediach społecznościowych Grzegorz Majzel, tkliwy poetycki śpiewak. Na zdjęciu ze wspomnianą Agatą Kurzak i jej mężem, gitarzystą, realizatorem i producentem Arturem Kurzakiem.

O tkliwości, pogodzeniu się ze światem i sobą, lekcji odpuszczania i wybaczania, wreszcie o kulisach powstawania singla „Tyle zachodu o słońce” mogliście usłyszeć w „Muzycznej Polskiej Tygodniówce”.

Grzegorza Majzela znają i cenią słuchacze Radia Wnet. To twórca, który nawet w najtwardszych i zahartowanych przeciwnościami losu ludziach potrafi wzbudzić tkliwość i łzę. Jest zaklinaczem piękna – jak często mawiam. Jego kariera muzyczna trwa już ponad 40 lat i na przestrzeni tego czasu tworzył z instrumentalistami, wokalistkami i solistkami, którzy reprezentowali różne środowiska muzyczne.

Ostatnio Grzegorz Majzel ponownie nawiązał współpracę z gitarzystą Arturem Kurzakiem. Ich wspólnym dziełem jest nadzwyczajna piosenka „Tyle zachodu o słońce”.

Agata Kurzak i Grzegorz opowiadali o tym, jak powstał niebanalny, artystyczny i rozpięty na prawie 700 rysunków klip do niej.

O tkliwości, pogodzeniu się ze światem i sobą, lekcji odpuszczania i wybaczania, wreszcie o kulisach powstawania singla „Tyle zachodu o słońce” mogliście usłyszeć w „Muzycznej Polskiej Tygodniówce” Tomasza Wybranowskiego na antenie Radia Wnet.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Grzegorzem Majzelem oraz Agatą i Arturem Kurzakami:

 

Grzegorz Majzel wydał solo i w kooperacjach takie albumy jak: „Od Taty”, „Kompilacja”, „Spadające ptaki” , „Szanon”, „Chińskie ogrody”, „Pytania do życia”, „Guido”, „Teo-Ma”, „Koncert cafe Jerozolima” i „Na Okrągło”.

Dla mnie tak bardzo osobiście muzyka i słowa Grzegorza Majzela wplecione w koszyki wierszy są arcyważne, bowiem są inspirowane życiem z jego sinusoidalnością. Budzą emocje podstawowe od których człowieka współczesny odwykł niestety. Te emocje w czasie, gdy wszystko robią za nas maszyny a my wiecznie nie mamy czasu (… na nic absolutnie), prowadzą słuchacza do wielkiego słupa ogłoszeniowego życia by wreszcie zrozumieć, co tak naprawdę jest ważne!

Grzegorz Majzel został uhonorowany m.in. nagrodą Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego za „Działalność kulturalną na terenie Polski”, Złotą Odznaką Honorową za zasługi dla Województwa Śląskiego, nagrodą Prezydenta Miasta Będzina za „całokształt twórczości i upowszechnianie kultury” a także odznaką honorową „Zasłużony Dla Kultury Polskiej”.

 

 

 

 

Kosa Śmierci ze znakomitym albumem „Całe miasto śpi”. To kandydat do najlepszej płyty punk w roku 2024 – T. Wybranowski

"Kosa Śmierci" udowodniła, że nie boi się eksperymentować i przekraczać granic, tworząc muzykę, która jest świeża, dynamiczna i pełna emocji. Nowy album to dowód na to, że punk rock może ewoluować i wciąż być istotny we współczesnym świecie muzyki.

Drugi krążek thtash/core/punkowego tria Kosa Śmierci to nie tylko jeden z albumów tygodnia Radia Wnet, ale przede wszystkim jeden z żelaznych kandydatów do miana albumu roku w kategorii „punk”.

Dlugograj „Całe miasto śpi” to nowatorskie podejście do stylistyki punk rocka. Umiejętne wymieszanie faktur metalowego grania, siarczystości i szybkości core z dodatkiem zawiesistości i zmierzchowości klawiszowych zimno falowych dało porażający efekt! Moc muzycznej bezkompromisowości z dodatkiem światła i przestrzeni sprawia, że słuchacz z wysokości swoich wędrówek z tekstami Michała Karasińskiego może spojrzeć na to znakomite muzyczne arcydzieło.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Tomaszem Gronem i Michałem Karasińskim 2/3 tria Kosa Śmierci:

 

W rolach głównych Tomasz Gron (na zdjęciu, jeden z najbardziej znanych i utytułowanych perkusistów sceny punkowej, m.in. ex – Moskwa), wokalista, gitarzysta i harcujący na klawiszach Michał Karasiński, którego tekstu z zwięzłej formie potrafią oddać ducha współczesnego, niespokojnego świata i Krzysztof Pawłowski, który swoim przybrudzonym przesterem basem odmierza metrum zbliżającej się apokalipsy, jeśli człowiek nie opamięta się w porę.

Na to punkowe arcydzieło warto zwrócić jeszcze uwagę z jednego powodu. Długograj „Cale miasto śpi”, w całości zrealizowany w Case Studio w Aleksandrowie Łódzkim. Mastering i miksy to absolutnie światowe dzieło za które odpowiada Sławomir Papis. Wiele dobrych punk rockowych albumów straciło na mocy i sile przekazu właśnie przez słabą i niedbałą produkcję. W przypadku albumu tria z Łodzi nic takiego się nie wydarzyło.

Krążek „Całe miasto śpi” przyćmiło – w mojej opinii – dwie ostatnie produkcje legendarnego Dezertera. Klimatycznie dorównuje kultowej już „Legendzie” Armii. Zwróćcie uwagę na takie punk – thrash bangery jak „Kamień” i „Władza” (najważniejsze momenty płyty) oraz niebezpiecznie aktualną „Rasputikę” a także dający drugie i nowe (bo coverowe) życie „Jest Bezpiecznie” puławskiej Siekiery.

Zespół Kosa Śmierci może być już śmiało uznawany za ikonę polskiego punku. Ta płyta po trzykroć jest doskonała, w formie, przekazie i znaczeniu metafor Michała Karasińskiego i produkcji Sławomira Papisa. Bez wątpienia ten album będzie w moim topie najważniejszych krążków roku Made in Poland. – podsumowuje Tomasz Wybranowski.

 

KOSA ŚMIERCI „Całe Miasto Śpi” – wydawnictwo „Case Studio” [PL-G16]. Album można nabyć pod tym linkiem: shop.case-studio.pl/kosa-smierci-cale-miasto-spi-cd

 Lista nagrań:

  1. Początek
  2. Całe Miasto Śpi
  3. Kanapki
  4. Władza
  5. Knur
  6. Zasady
  7. Śmietnik
  8. Przestrzeń
  9. Jest Bezpiecznie (Siekiera cover)
  10. Rasputica
  11. Jeden Obraz Świata
  12. Kamień
  13. Koniec

Urodziny Bono – wokalisty i autora metafor do piosenek U2. 10 maja 2024 roku ten syn Dublina i Irlandii kończy 64 lata

Bono w 2011roku. Fot World Economic Forum CC BY SA 2.0, via Wikimedia Commons

Dubliński kwartet przez ponad czterdzieści lat swojego istnienia wpisał się złotymi zgłoskami w historii światowej muzyki rockowej. Godne podkreślenia jest to, że U2 gra wciąż w tym samym składzie.

Sercem U2 jest Paul Hewson znany powszechnie jako Bono Vox. To charyzmatyczny wokalista i autor słów niemal wszystkich piosenek grupy. To może dziwić wielu, ale to nie Bono był założycielem U2. Od razu jednak stał się jednak jej liderem, pod dyktando którego pracuje cały zespół. To on stoi za wizerunkiem grupy tak w warstwie brzmieniowej, literackiej, jak i medialnej.

Wszystkie decyzje związane ze zmianami brzmienia i image’u to decyzje Bono. Jedno się tylko nie zmienia – przesłanie U2. To przesłanie związane jest z miłością, wiarą (iż świat może być lepszy) i bezkompromisowością wobec cynizmu, zła i spotwarzania ludzkiego życia. 

Tutaj wysłuchasz specjalnego programu z okazji premiery albumu U2 „War”:

 

Kult muzyki i ojciec Rob

Bono Vox, właściwie Paul Hewson, przyszedł na świat 10 maja 1960 roku w Dublinie. Dzieciństwo i młodość spędził w Glasnevin (dzielnica Dublina Północnego). Od maleńkości otoczony był kultem muzyki. Jego Ojciec – Rob, mimo, że pracował jako urzędnik pocztowy serce i duszę zaprzedał operze. Po pracy, wieczorami śpiewał w zaciszu domowym arie operowe.

To Rob zaraził syna miłością do muzyki. Kiedy zmarł, Bono z U2 koncertował w Ameryce Południowej. Wyrazem bólu, miłości i tęsknoty do ojca jest przejmująca piosenka z krążka „How To Dismantle An Atomic Bomb”„Sometimes You Can’t Make It On Your Own”.

Bakcyla społecznikowstwa połknął za sprawą sir Boba Geldofa. Irlandzki rockman zaprosił U2 do udziału w koncercie Live Aid. Od tego momentu czwórka z Dublina stała się gwiazdą. Ale Bono to nie demagog i „człowiek o pustych słowach bez pokrycia”. W roku 1987, kiedy U2 za sprawą płyty „The Joshua Tree” odniosła sukces artystyczny, jak i koncertowy, Bono ze swoją piękną żoną Ali wyjechał do Etiopii, aby lepiej poznać tamtejsze realia. Przez kilka tygodni pracowali w jednym z etiopskich szpitali, z dala od wygód i cywilizacji.

Walka Bono o równość wszystkich ludzi w kwestii dostępu do edukacji, lecznictwa publicznego i poszanowania praw jednostki zawstydza wielu. Jeden ze znanych amerykańskich pastorów powiedział kiedyś:

Jestem pastorem, głoszę słowo Boże a ten Irlandczyk jest jak przykład, chwalebny przykład z Biblii. I nie robi tego dla jakichś korzyści.

Bono bywa czasami próżny, tak twierdzą bliscy przyjaciele muzyka. Cóż, ma do tego prawo. Z drugiej strony, jako jego wielki fan od ponad trzydziestu lat, mogę śmiało powiedzieć, że robi to w granicach tak zwanego błędu statystycznego. Choć ostatnio ponad ów statystyczny błąd często wychodzi.

 

Tutaj do wysłuchania program z okazji LX rocznicy wydania albumu „War” (1983):

 

U2 – Wyjątkowa muzyka a nie wyjątkowi muzycy

W wielu wywiadach Bono Vox podkreśla, że gdyby nie ich kraj Irlandia, jej izolacja od świata Zachodu i  muzyki tam tworzonej, to nie zdołaliby jako zespół stworzyć nowej jakości na muzycznej mapie rocka. Dzięki temu stworzyli niepowtarzalne zjawisko – U2.

Siłą U2 jest braterstwo i szczera przyjaźń wszystkich członków grupy. Polegają na sobie i mogą sobie bezgranicznie ufać, nie tylko na scenie, w studiu nagraniowym, ale także w życiu… na dobre i złe. Znamienne są słowa The Edge’a, który kiedyś zapytany o to, jak radzi sobie z poczuciem wielkości U2, odparł:

Kiedy po kolejnym dobrym koncercie Bono i Adam twierdzą, że jesteśmy najlepsi, to – prawdę mówiąc – nie mam powodów, aby im nie wierzyć.

O tym, że U2 to jedna wielka i zgodna rodzina, przekonali się ci wszyscy, którzy mieli okazję obejrzeć film dokumentalny o zespole „Rattle And Hum” (premiera: 27 październik 1988 r., Dublin). Czwórka z U2, mimo że opływa w dostatki, a wszyscy uznają ją za grupę supergwiazdorów, nadal jest pokorna. Chcę przypomnieć znamienne słowa Bono:

U2 to wyjątkowa muzyka, a nie wyjątkowi muzycy.

Wszystko zaczęło się 1976 r., kiedy Larry Mullen Jnr., wówczas piętnastoletni początkujący perkusista,
przyczepił na tablicy ogłoszeń w Dublin’s Mount Temple Comprehensive School wiadomość, że poszukuje muzyków do nowego zespołu. Treść ogłoszenia brzmiała mniej więcej tak:

Wydałem ostatnie pieniądze na kupno perkusji. Szukam kogoś, kto tak samo postąpił z kupnem gitary.

Na apel Larry’ego odpowiedzieli Dave Evans i jego brat Dick, Adam Clayton, Paul Hewson, a także Peter Martin i Ian McCormick. Po kilku spotkaniach i próbach skład ustabilizował się. Paul, Dave, Adam i Larry, czwórka młodzieńców marzących o graniu rocka, regularnie spotykała się w kuchni państwa Mullenów już jako Feedback.

Dwa miesiące później Feedback wygrał szkolny konkurs młodych talentów. Warto dodać, że ich pierwszy publiczny występ odbył się 17 marca – w dniu św. Patryka.

Nowa nazwa, pierwszy singiel

Pod koniec 1977 r. nazwa zespołu zmieniła się na The Hyde. Pod taką nazwą zwyciężyła w konkursie talentów „Limerick Civic Week”. Na okrzykniętych mianem „talentu ostatnich lat” chłopaków natrafił Billy Graham, dziennikarz magazynu Hot Press.

Napisał on o The Hyde entuzjastyczny artykuł i zaaranżował spotkanie z Paulem McGuinnessem, który został impresario zespołu. We wrześniu 1979, już jako U2, chłopcy wydali w nakładzie 1 tysiąca egzemplarzy swój pierwszy singel „U2 : 3” , z utworem „Out Of Control”. Kolejne małe płyty „Another Day”, a zwłaszcza „11 O’clock Tick Tock” powiększyły grono fanów zespołu.

Muzyczny sukces wydawnictw skłonił szefostwo wytwórni Islands Records do podpisania z U2 kontraktu, który obowiązuje do dziś. Efektem umowy był wydany w 1980 r. debiutancki album „Boy”, z przejmującą piosenką „I Will Follow”, wyrazem tęsknoty syna do matki, która odeszła zbyt wcześnie (Iris Hewson zmarła nagle 10 września 1974 r., Paul miał wtedy 14 lat – przyp. autor).

Rok później na półki trafiła płyta „October”, pełna religijnej kontemplacji, przemyśleń na temat przemijania i ludzkiej egzystencji, z psalmowym songiem „Gloria”, pasyjnym „Tomorrow” i pełnym nostalgii tytułowym „October”.

U2 od samego początku byli pod silnym wpływem rewolucyjnego punk rocka, nie tyle w kwestii niedbalstwa muzycznego (tak charakterystycznego dla punkowej sceny), ale filozofii idei i zaangażowania. Byli ucieleśnieniem młodzieńczej pasji życia i ku życiu zwracali się w swoich piosenkach, bez upiększeń i ucieczki od trosk dnia codziennego.

 

Sunday, Bloody Sunday

Bono i spółka nigdy nie unikali bolesnych tematów trapiących podzieloną Irlandię. W sierpniu 1982 r. został napisany utwór „Sunday, Bloody Sunday”, upamiętniający wstrząsające wydarzenia z historii najnowszej Irlandii Północnej. W niedzielę 30 stycznia 1972 r. w miejscowości Derry brytyjscy komandosi bez zapowiedzi otworzyli ogień do uczestników pokojowego marszu.

W bestialski sposób zamordowano 13 osób, a ponad 20 było poważnie rannych. 1 grudnia 1982 r. zespół rozpoczął miesięczną trasę koncertową po Europie, na której prezentowane były utwory z jeszcze nie wydanego jeszcze albumu „War”. Podczas koncertu w Glasgow zespół wykonał po raz pierwszy „Sunday, Bloody Sunday”.

Polski akcent

Krążek „War” pojawił się w sprzedaży 28 lutego 1983 r., a pilotował go singel „40”. Pozostałe małe płyty to: „New Year’s Day”, „Two Hearts Bit As One” i oczywiście „Sunday, Bloody Sunday”. Nowe dzieło U2 pojawiło się na pierwszym miejscu angielskiej listy przebojów. Trzeci album ostatecznie zdefiniował styl grupy, którą uznano za najbardziej zaangażowaną politycznie od czasów rebeliantów z The Clash.

Warto dodać, że utwór „New Year’s Day” powstał z myślą o Polakach, walczących na początku lat 80. spowitych nocą stanu wojennego, o lepsze życie, wiarę, nadzieję i miłość. Inspiracją do napisania piosenki było wprowadzenie w Polsce stanu wojennego 13 grudnia 1981 r., z przejmującym widokiem czołgów na ulicach polskich miast.

Koncert życia

W marcu Dublińczycy wyruszyli w długą trasę koncertową, której spełnieniem artystycznym był pobyt
w Stanach Zjednoczonych. 5 czerwca 1983 r. zespół zagrał „koncert życia”. Stało się to w malowniczo
położonym amfiteatrze Red Rocks w Kolorado.

Grupa U2 oczarowała publiczność siłą przekazu, potężnym rockowym brzmieniem i ważnym przesłaniem – pokoju i miłości dla świata. Publiczność w Red Rocks miała okazję obserwować narodziny charyzmatycznego lidera rockowych scen świata, gwiazdę i misjonarza w jednym – Bono Vox. Występ z Kolorado został zarejestrowany i wydany na płycie „Under a Blood Red Sky”.

Bono 1983, fot. Tom Kern, Pixabay CC0 via Wikimedia Comons

Mimo że album trwa niecałe 37 minut, to jego zawartość powala na kolana, szczególnie „Sunday, Bloody Sunday”  i ognista „Gloria” . Krytycy uznali pierwszy koncertowy krążek U2 za jeden z albumów roku. Po wyczerpującej trasie członkowie U2 od razu zabrali się do pracy nad nowym albumem.

W maju 1984 r. Bono, Edge, Adam i Larry przekroczyli mury dostojnego starego zamczyska w Slane Castle w hrabstwie Meath (fotografię albumu zamieszczono na okładce nowej płyty). Produkcją „4” zajęli się Brian Eno, słynny eksperymentator, znany ze współpracy z Roxy Music i Talking Heads, oraz Daniel Lanois. W lipcu zakończono pracę nad nowym materiałem, zaś Bono i Edge założyli własną wytwórnię muzyczną Mother Records.

Album, który „wbijał w ziemię”

Tymczasem na kilka tygodni przed oficjalnym wydaniem nowej płyty (28 sierpnia 1984 r.) w nowozelandzkim Christchurch U2 rozpoczęli światową trasę koncertową promującą „The Unforgettable Fire”. W połowie września ukazał się pierwszy singel z longplaya „Pride (In The Name Of Love)”, jeden z dwóch utworów poświęconych pamięci znanego murzyńskiego działacza politycznego Martina Luthera Kinga (drugi to „M.L.K.”).

1 października 1984 r. album był już na półkach sklepów. Z perspektywy czasu „The Unforgettable Fire” to klasyczny już album z kanonu rocka. Smakowano go po kawałku, a ten powalał świeżością, celnością aranżacji, oszczędnością dźwięków.

Wbijał w ziemię… po prostu – powiedział o tym albumie nieżyjący dziennikarz muzyczny Tomasz Beksiński.

Tytuł albumu został zaczerpnięty od nazwy przechowywanego w chicagowskim Muzeum Pokoju zbioru rysunków i obrazów ludzi, którzy przeżyli wybuch bomb atomowych w Japonii. Tytułowy utwór jest hymnem na część pokoju. U2, rozdrapując bolesną ranę świata.

Eno i Lanois wzbogacili brzmienie grupy, nadając mu wirtuozerski i niepowtarzalny kształt nowej muzycznej jakości. Grupa z dnia na dzień zyskiwała coraz więcej fanów. Płyta rozchodziła się w setkach tysięcy egzemplarzy, zaś o bilety na koncerty U2 było coraz trudniej. W dodatku Bob Geldof zaprosił Bono i Adama Claytona do nagrania gwiazdkowego utworu „Do They Know It’s Christmas”.

Najgorętsze bilety na kuli ziemskiej

Pierwsze miesiące 1985 r. członkom U2 upłynęły bardzo pracowicie. Koncerty, koncerty i jeszcze raz koncerty. W kwietniu na singlu ukazał się tytułowy utwór z albumu „The Unforgetable Fire”. W obwolucie znalazła się jeszcze jedna płyta z utworami „60 Seconds In Kingom Come” , „The Three Sunrises” i mroczny, hipnotyczny „Love Comes Tumbling”.

Amerykański oddział Islands w maju opublikował maxisingel Dublińczyków opatrzony tytułem „Wide Awake In America”  z utworami „Bad” , „A Sort Of Homecoming”  (obie w wersjach koncertowych), oraz „Three Sunrises” i „Love Comes Tumbling”.

Narodziny supergrupy – U2

13 lipca 1985, za namową Boba Geldofa (znowu!!!), członkowie U2 wystąpili na koncercie LIVE AID. Dzięki telewizji cały świat obserwował ten dobroczynny koncert, z którego dochód przeznaczony był na pomoc dla głodującej Etiopii. Europejska odsłona LIVE AID miała miejsce na londyńskim Wembley.

Na dwóch scenach (Londyn i Filadelfia) zaprezentowało się 47 wykonawców, w tym również U2. Mając do dyspozycji 20 minut, brawurowo wykonali „Bad”, w rozbudowanej szacie aranżacyjnej cudownie rozwleczonej do prawie 13 minut. „Sunday, Bloody Sunday” dopełniło dzieła zniszczenia! Komentatorzy tego wydarzenia, reporterzy i krytycy muzyczni byli zgodni:

Oto narodziła się nowa supergrupa!

Koncert domowy„nowa perła”  

Koncerty w Dublinie pod koniec sierpnia zakończyły ponad dziesięciomiesięczną trasę. Wielki finał odbył się w dublińskim stadionie Croce Park. Dziesiątki tysięcy fanów, którzy przyszli oklaskiwać U2, nie kryło wzruszenia i dumy, że ich rodacy rzucili świat na kolana, głosząc proste i ponadczasowe prawdy z najlepszą rockową muzyką w tle.

W finale tego „domowego koncertu” zagrali utwór Bruce’a Springsteena „My Hometown”, ze specjalną dedykacją dla Ojca Bono – Roba. Jak powiedział Bono:

Zawsze gdziekolwiek byśmy nie byli, to właśnie tu, w Dublinie, na Zielonej Wyspie, jest nasz dom.

Koniec roku przyniósł kolejną irlandzką perłę do naszyjnika najpiękniejszych piosenek w historii nowożytnej muzyki. Stało się tak za sprawą Bono i Enyi z Clannad oraz ich niesamowitego duetu „In A Lifetime”.

 

Bono w 2009 roku. Fot. David Shankbone, CC BY 3.0, via Wikimedia Commons

Wraz z nastaniem wiosny roku 1986 r. U2 ponownie ruszyli w trasę koncertową. Pojawili się m.in. w
Dublinie na imprezie Self Aid. W czerwcu natomiast wzięli udział w jedenastodniowej trasie koncertowej „Conspiracy of Hope” organizowanej przez Amnesty International. Obok U2 koncertowali także Peter Gabriel, Sting i Brian Adams.

W sierpniu, w drugą rocznicę sukcesu, tak artystycznego i komercyjnego, wydania albumu „The Unforgetable Fire” zespół wraz z Danielem Lanois i Brianem Eno ponownie zaszył się w zaciszu studia nagraniowego, aby przygotowywać materiał na nowy album. W branży muzycznej zastanawiano się, czy zespół będzie w stanie przeskoczyć samych siebie…

Nadchodził czas biblijnego Jozuego. O albumie „Joshua Tree”  napisałem i powiedziałem już więcej niż powinienem. Po niej rozkoszowaliśmy się „Rattle and Hum” i idealnym, bezbłędnym „Achtung Baby”. To z tego krążka pochodzi song „One” i przejmujący „Love is Blindness” (coś dla niespełnionych, nieco neurotycznych kochanków). A „Zooropa” i „Stay (Farewell So Close)” (cudny teledysk i Nastasia Kinsky, i Berlin, i niebo nad nim, i Wim Wenders), a „Pop” z przejmującym „Please”,  mówiący o politycznych podziałach w Irlandii Północnej. A rozkołysany, nieco senny „If You Wear Your Velvet Dress”, czy „Last Night on Earth”… I mógłbym tak bez końca, aż po ostatnie albumy „Songs of Innocence” (2014) i „Songs of Experience” (2017).

 

                                 Moje czterdzieści jeden lat w blasku muzyki U2

Dla mnie dostojny jubilat kończący 10 maja 2024 roku 64. lata – Paul Hewson aka Bono Vox – to nie tylko jeden z największych współcześnie żyjących wokalistów rockowych, ale i zjawiskowa i barwna postać świata muzyki.

Co prawda jego głos drży, czasami się łamie i nie brzmi już jak niegdyś. Co prawda zdarzy mu się powiedzieć coś nie w porę, zbyt pośpiesznie i bez rozwagi przemyślenia. Upaja się nowym porządkiem świata i wszelkimi pop – lewicowymi historiami. Prawdą jest również to, że stał się znakomitym i umiejącym omijać podatkowe pajęczyny biznesmenem. Bywa czasami dziecięco naiwny i prostolinijny. Ale zapytam, wprost: To co?! 

Za to, co zrobił dla milionów młodych serc spragnionych niezwykłych metafor, dźwięków i słów często mocnych, ale prawdziwych, na zawsze pozostanie wielki.

Jest wreszcie dla mnie Bono moim muzycznym życiem. Brzmi górnolotnie? Być może, ale jego głos i muzyka towarzyszą mi od ponad trzydziestu sześciu lat. U2 są ze mną zawsze i wszędzie.

Pamiętam ten dreszcz emocji, kiedy przeżywałem pierwszy koncert U2 w Polsce, gdzieś pod niebem warszawskiego Służewca w sierpniu 1997 roku. Moja dwudziestoletnio jedna teraz córeczka Julka (też zodiakalny Byk, jak i bohater tego artykułu), rozpoznawała od małego i Bono, i U2 bezbłędnie. Tyle tylko, że po swojemu tytułowała go wtedy mianem … Bonko, ergo Bonka. 

STO LAT BONO! Trwaj, nagrywaj coraz lepsze płyty i walcz o nadzieję i miłość. No i kochaj wiecznie swoją Ali. Bowiem wspaniała i mądra Kobieta u boku mężczyzny, to cudowność i spełnienie. 

Tomasz Wybranowski

Tutaj wysłuchasz programu o U2:

TSA MNKWL potwierdza swoją muzyczną moc albumem „NIEZWYCIĘŻONY”. Goście: Janusz Niekrasz – Marek Kapłon – Piotr Lekki

Grupa TSA to nadzwyczajna i prawdziwa –  obok grupy Turbo – legenda nie tylko heavy metalowego grania, ale generalnie w całej historii polskiej sceny muzycznej w historii. Po wielu perturbacjach, zwrotach sytuacji pokrętnego losu TSA lśni na powrót rozmachem i maestrią. TSA Damiana Michalskiego – Janusza Niekrasza – Marka Kapłona – Macieja Westera – Piotra Lekkiego zauroczyła fanów i potwierdziła swoją moc albumem „NIEZWYCIĘŻONY”. Na początku roku […]

Grupa TSA to nadzwyczajna i prawdziwa –  obok grupy Turbo – legenda nie tylko heavy metalowego grania, ale generalnie w całej historii polskiej sceny muzycznej w historii. Po wielu perturbacjach, zwrotach sytuacji pokrętnego losu TSA lśni na powrót rozmachem i maestrią.

TSA Damiana Michalskiego – Janusza Niekrasza – Marka Kapłona – Macieja Westera – Piotra Lekkiego zauroczyła fanów i potwierdziła swoją moc albumem „NIEZWYCIĘŻONY”. Na początku roku 2024 ukazała się wersja winylowa tej płyty.

Ten fakt był przyczynkiem do mojej długiej rozmowy z założycielami grupy – obok Ś.P. Andrzeja Nowaka – Januszem Niekraszem i Markiem Kapłonem.

Tutaj do wysłuchania rozmowa:

Fundament metalowej legendy wylali pod niebem Opola w 1979 roku nieżyjący niestety już Andrzej Nowak (gitara) i Tomasz Zatwarnicki (bas). Po niespełna roku, po wielu próbach i rotacjach składu na pokładzie TSA pojawili się Janusz Niekrasz, Marek Kapłon i Stefan Machel. Tak oto narodził się zespół TSA!

w 1981 roku do zespołu dołączył też Marek Piekarczyk. Płytowym debiutem grupy był zarejestrowany w krakowskim Teatrze STU legendarny już album „Live” z 1982 r.

TSA posiada w skarbnicy polskiego rocka takie perły jak „51″Trzy zapałki”, „Heavy Metal Świat” czy „Alien”.  

Marek Kapłon

Ale legenda grupy trwa za sprawą jej rytmicznych filarów – Marka Kapłona i Janusza Niekrasza. Zaprosili do wielkiego dzieła kontynuacji legendy muzyki „pękających strun” Macieja Westera i Piotra Lekkiego. Damian Michalski był już bowiem wokalistą TSA od czerwca 2018 roku, kiedy to oficjalnie i w świetle reflektorów zrezygnował ze współpracy z kolegami Marek Piekarczyk.

Wokół TSA narastało wiele nieporozumień i złej woli w łonie platynowych – jak mawiam – członków – założycieli. Cieniem położyła się na istnieniu grupy sprawa zarejestrowania przez Andrzeja Nowaka prawa do znaku TSA.

14 czerwca 2019 roku Janusz Niekrasz i Marek Kapłon poinformowali, że zamierzają kontynuować koncertowanie i tworzenie nowych nagrań.  Zaznaczyli jednak, że „ze względu na brak akceptacji i zrozumienia ze strony Andrzeja Nowaka i Stefana Machela”, zrobią to w okrojonym składzie, jako TSA Michalski Niekrasz Kapłon. 

Panowie mieli wielki głód grania. Dowodem doskonały i pełen mocy krążek TSA MNKWL „Niezwyciężony” (2023, wydawnictwo Black Mustache).

Na okładce doskonale znane logo TSA, okraszonym dopiskiem pięciu nazwisk. Obok legend – Kapłona i Niekrasza – ten świeży zaciąg – dwie gitary i wokal, ale już działający niczym dobrze ustawiony i naoliwiony motor. W tym składzie  od kilku lat wspólnie nagrywają i koncertują.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Piotrem Lekkim:

 

O albumie „Niezwyciężony” napiszę najkrótszą recenzję świata:

„TSA każdy zna i podziwia. To muzyczne drzewo, które podziwiamy i chronimy się w skwar w jego cieniu. Nie można go przesadzać, bo to pomnik przyrody. Ale po przycięciu nowe pędy przydały siły i młodzieńczego wigoru! Amen!”

Najpiękniejsze jest to, że TSA MNKWL nie skupiają się na znanych i klepanych w kółko konstrukcjach, riffach czy podziałach, bo jaki jest heavy metal każdy kto go kocha po prostu wie! Nie ma odcinania kuponów od wzruszeń, wspomnień i kalek z przeszłości ze smutnym pojękiwaniem „och, kiedyś to było!”.  ogólna zasada jest znana od dziesięcioleci.

TSA MNKWL mistrzowsko i ze znawstwem tematu poskładał element w składa dobrze znaną mozaikę heavy metalu z pulsującym słońcem hardrockowej klasycznej maestrii.

Nie ma chęci na sen, ani zadyszki przesadną galopadą. Gitary Lekkiego i Westera brzmią dostojnie, potoczyście i klarownie! To prawdziwa radość wysłuchać gitarowych opowieści w moich ulubionych „Ciężarze czasu”„Na śmierć!”.

O tym, że TSA MNKWL ma się znakomicie świadczą przede wszystkim te nagrania, gdzie objawia się dawny duch zespołu, który promieniuje z sekcji rytmicznej!

Dla mnie ta metalowa i klasyczna nadzwyczajność objawia się w otwierającym utworze, heroldzie tego, co znajdziemy w całym zestawie 9 nagrań (plus orkiestrowy dodatek  tegoż w wersji winylowej – dodam znakomitej i wartej zakupu!!!) „Jak jest”.

Janusz Niekrasz i Marek Kapłon nic sobie nie robią ani z wieku, ani upływu czasu.

Ich głód grania nowych historii, pewna surowość rozpędzającej się niczym japoński pociąg sekcji w połączeniu z zawadiacką fantazją i radością istnienia wybucha w znakomitym „Ostatnim pociągu”.

Na długograju winylowym znajdziemy 10 nagrań, które – zdaniem samych muzyków idealnie wpisują się w dobrze znane, bo klasyczne brzmienie TSA!

 

Koncepcja nie zmieniła się i była zawsze taka sama w TSA od lat: naturalne, przesterowane, ciężko grające gitary na wzmacniaczach lampowych, solidnie brzmiąca sekcja i rasowy, rockowy wokal! Takie były założenia i nie chcieliśmy tego zmieniać – mawia Marek Kapłon.

Wtóruje mu Janusz Niekrasz:

Marek Kapłon i ja po prostu jesteśmy strażnikami pewnych standardów, które obowiązywały kiedyś w TSA. Jesteśmy pewnikiem i gwarantem kontynuacji tego, co tworzyliśmy kiedyś.

Nowym gitarzystą w składzie, obok Macieja Westera – jak już wspominałem – jest Piotr Lekki (na zdjęciu). Ten znany z anteny Radia Wnet, z powodu Jego nadzwyczajnej muzycznej pasji i wirtuozerskich umiejętności, jest znakomitym gitarzystą, kompozytorem, ale i realizatorem nagrań i producentem w jednej osobie. Przede wszystkim jednak to dobry i świetlisty Człowiek, który wspiera nowe muzyczne perły, jak na przykład Szeptę.

Od roku 2019 jest muzykiem TSA MNKWL, gdzie chwałę znakomitego metalu głosi w anturażu legend, choć sam grywał z największymi.

Wymienię tylko Davida Ellefsona (Megadeth), Rona Bumblefoota Thal’a (ex Guns N’ Roses)Vinni Appice’a z (Black Sabbath). Kilka razy zagrał w sławnym klubie Whisky a Go Go w Los Angeles.

Piotr Lekki znakomicie wizję filarów TSA MNKWL uzupełnił:

Nie było naszym celem kopiowanie czegoś z przeszłości i tępe naśladowanie. Nie było szlifowania czegokolwiek, aby osiągnąć coś na wzór „stylu TSA”. Naszym wspólnym założeniem było, aby kręgosłup muzyczny pozostał, natomiast to, co robimy nowego i „od siebie” z Maćkiem Westerem było po prostu w naszym stylu. Nikt nie odkryje Ameryki, że jesteśmy całkowicie innymi gitarzystami niż Andrzej Nowak czy Stefan Machel. Jestem jednak przekonany, że nasz sposób grania wzbogaciło styl TSA o inne spojrzenie i głębię.

Tomasz Wybranowski

 

Arleta Bojke: rosyjskie służby dały plamę. Amerykanie ostrzegali je przed możliwym zamachem

Kreml | Fot. CC0, Public Domain, Pxhere.com

„Władimir Putin wolał zinterpretować sygnał z USA jako szantaż”

Rozmówczyni Tomasza Wybranowskiego – Arleta Bojke jest polską dziennikarką. Związana była z Telewizją Polską najpierw jako prezenterka „Wiadomości” TVP1, a następnie jako korespondentka tej telewizji w Moskwie.

Jest absolwentką Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa ze specjalnościami: dziennikarstwo i stosunki międzynarodowe na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. W ramach programu Erasmus studiowała również w Berlinie ba Fachhochschule fur Verwaltung Und Rachtspflege. Swoją karierę zawodową rozpoczęła na stażu w TVP, w roku 2004.
Zanim wyjechała do Moskwy, poświęcała się tematyce międzynarodowej w ramach „Wiadomości” TVP1. Przygotowała relacje z takich wydarzeń, jak chociażby wyjście z więzienia Alego Agcy, proces Josepha Fritzla w Austrii czy zatrzymanie Romana Polańskiego w Szwajcarii.
Przeprowadziła w swojej karierze wywiady m.in. prezydentem Białorusi, Alaksandrem Łukaszenką, premierem Gruzji Bidziną Iwaniszwilim czy patriarchą Moskwy i Wszechrusi Cyrylem.
Z czasem zajęła się relacjonowaniem wydarzeń mających miejsce w Ukrainie: Euromajdanu, Aneksji Krymu przez Rosję czy inwazji, jakiej Rosja dokonała na Ukrainę.
Arleta Bojke w 2014 roku otrzymała Wiktora w kategorii „Dziennikarz Roku”. Spod jej pióra wyszła też książka „Władimir Putin. Wywiad, którego nie było”, która ukazała się nakładem wydawnictwa PWN.
Arleta Bojke / Fot. Marcin Pańkowski

Krzysztofa Janiszewskiego zaliczam do grona jednego z mistrzów rockowego pióra. Recenzja albumu YANISHA „Psychostan”

Rzadko piszę recenzje, bo często zastanawiam się, czy ma to sens. Mając do dyspozycji radio i kontakt ze słuchaczem prezentuję muzykę, która – jak głosi motto Radia Wnet – jest „warta słuchania”.

  1.  Ale są tacy wykonawcy i albumy, o których muszę napisać choć kilka słów, aby zaakcentować ich ważność i niezwykłość.

Słuchacze Radia Wnet idealnie kojarzą toruńską grupę Half Light i głos jej poety Krzysztofa Janiszewskiego. Od kilku lat Krzysztof paralelnie pracę w macierzystej formacji bardzo udanie rozwija swoją karierę solową.

Krzysztof Janiszewski, dumny torunianin kryjąc się pod przydomkiem Yanish opublikował dwa albumy, które regularnie gościły na antenie sieci Radia Wnet i irlandzkiej rozgłośni NEAR FM. Ich tytuły to „Dobrostan” (2018) i „Kwiatostan” (2021). Oba krążki oczekiwały dopełnienia i pewnego podsumowania. I w mojej ocenie takim krążkiem jest bardzo dobry album „Psychostan”. Kompozytorem, autorem metafor i wykonawcą w jednym jest On sam.

Tomasz Wybranowski

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Yanishem:

 

„Psychostan” to dopełnienie muzycznej trylogii Yanisha zawiera, co mnie osobiście bardziej niż cieszy, najbardziej urozmaicony materiał wspominając długograje „Dobrostan”„Kwiatostan”.

Na najnowsze działo Yanisha złożyło się jedenaście piosenek, które swoją fakturą różnorodności gatunkowych sprawiają, że płyta ani na moment nie nudzi i nie rozleniwia słuchacza. Solidny stylistyczny korzeń tworzy dostojny synth pop.

 

 

Z tego korzenia (synth popu) wyrasta vintage rock (z mocnymi partiami basu i wyrazistych gitariadach jak w niepokojącym, ostrym i surowym „Ale ja…” z tym ponuro brzmiącym wersem „Ziemia się topi w kłamstwie” /…/ nie będzie piękna dalej, jesteście już nieżywi” ), hard rockowy majestat z klawiszowymi zagrywkami Piotra Skrzypczyka dorównującymi Jonowi Lordowi (kapitalne otwierające album „Mosty”), Republikańska nowa fala w tytułowym nagraniu „Psychostan” (tekstowy majstersztyk, który pochwaliłby szczerze Obywatel GC), a czasami w psychodeliczne historie, jak gdyby biegł na spotkanie Davida i Iggy’ego pod niebem Nowego Jorku (zamykająca krążek i wymykająca się stylistycznym opisom kompozycja „NYC (7th Ave & W 25th)”).

Melodie tkane w wszechstronnym spektrum muzycznego zaciekawienia Yanisha ukazują porozwlekany i często posiniaczony stan psychiczny twórcy i podmiotu lirycznego. Odczuwany to nadzwyczajnie w tytułowym nagraniu „Psychostan”, ale także w słodko – gorzkim wyzwaniu „Kochankowie”.

Mimo, że piosenki na płycie „Psychostan” mocno osadzone są w syntezatorowych gwiaździstościach, to selektywnie brzmiące gitary basowe i gitary dają sznyt rocka, vintage rocka i często balladowości. Faktura muzyczna – powtórzę to – utrzymuje słuchacza w stanie skupienia i rozmyślania o tym, co będzie dalej.

Tak było ze mną przy pierwszym przesłuchaniu najnowszej płyty Yanisha, który wokalnie przerósł samego siebie! Raz jest metalowym solistą, aby zaraz przejmująco w transowym akcie tworzenia zaprosić nad do pokoju pełnego psychodelicji i brzmienia nowej fali, a potem na ulotnej chmurze melancholii i spokoju łagodnie, popowo zaśpiewać nam o miłości i kruchości przeżycia chwili. Każdej chwili.

Krzysztofa Janiszewskiego zaliczam do grona jednego z mistrzów rockowego pióra

Wspomnę tylko Jego metafory z absolutnie doskonałego krążka Jego macierzystej formacji Half Light „(Nie)pokój wolności”, który w opinii redakcji muzycznej uplasował się na pozycji „3” najważniejszych albumów roku 2020.

Nawiązuję do tej płyty, gdyż w warstwie lirycznej (opierającej się na erudycyjnej i gruntownej interpretacji prozy George’a Orwella i powieści Roberta Musila „Człowiek bez właściwości”) na albumie „Psychostan” odnajduję w pełni autorskie rozwinięcie opisu w XI rozdziałach drogi człowieka doświadczonego, zaprawionego w boju porażek i kilku zwycięstw, który cierpi, który zmaga się ze zmienną sinusoidą nastrojów, odczuwania i paletą marzeń.

 

Jedno jest pewne Krzysztof – Yanish wciąż wierzy w miłość. I mimo, że świat pozbawiony jest tkliwości i dobrych, uspokajających pasteli, to

…ciągle czekamy, ciągle szukamy i nieustannie mamy nadzieję, że ją znajdziemy… Miłość. Miłość, która może mieć różne oblicza i intensywność. Wciąż jednak jest nam potrzebna jak tlen, by nasza dusza mogła oddychać! Szczęśliwy ten, kto ją znajdzie. Ja wiem, że jesteś gdzieś obok. Ja wierzę, że stoisz koło mnie…nuci Yanish w przepięknej piosence„Gdzieś obok”.

W pełni wolny duch twórczy, jakim jest Krzysztof Janiszewski jako Yanish zaskarbia uwagę słuchacza, intryguje go i emocjonalnie zaprasza do apercepcyjnych wędrówek. To album warty słuchania! I to nie raz!

Płyta została nagrana w „Domowym Studio Pitera” Piotra Skrzypczyka (Half Light, Endorphine i Partycypanci Korzyści Globalizmu), który jest także współaranżerem wszystkich kompozycji, ich realizatorem i producentem.

Yanishowi towarzyszyli w nagraniach także doskonali gitarzyści: Michał Maliszewski (Kajoa, Lev Aaronov, Sam Luxton), Grzegorz Gelo Kowalczyk (Lustro, Five Amigos), jak i Krzysztof Marciniak (Half Light, Machaon a ostatnio także artysta – fotografik).

Na gitarze basowej i saksofonie zagrał multiinstrumentalista grupy Machaon Krzysztof Opaliński, który przygotował również w kilku utworach partie perkusji. Gościnnie w utworze „Ty, ja i pies” zaśpiewała Marta Bejma z zespołu Starless.

 

Spis utworów albumu „Psychostan” – premiera 9 lutego 2024 roku:

1 – Mosty

2 – Ty, ja i pies

3 – Nie jestem modny*

4 – Ale ja…

5 – Psychostan

6 – Chlor i kurz

7 – Gdzieś obok

8 – Kochankowie

9 – Piękny świat

10 – Z(grani)

11 – NYC (7thAve & W 25th)*

Muzyka i słowa: Krzysztof Janiszewski (oprócz muzyka: Krzysztof Janiszewski i Piotr Skrzypczyk*). Miks i produkcja: Piotr Skrzypczyk oraz

Album do nabycia – kliknij tutaj:: allegrolokalnie.pl/yanish-psychostan oraz doktorkris@wp.pl

 

Oranżadowe „psychodelicje” ze szczyptą mroku. „Karma Tango” – polski album marca sieci Radia Wnet. Tomasz Wybranowski

Bukiet Oranżady tworzą: Michał Krysztofiak – gitara i śpiew, Robert Derlatka – gitara basowa i śpiew, Maciej Łabudzki – pianino elektryczne, perkusja, flety i Artur Rzempołuch – perkusja.

Otwocka Oranżada to muzyczna zjawiskowość na polskim rynku muzycznym. Ich dozgonnym fanem stałem się od pierwszego przesłuchania krążka „Once Upon A Train”, niemal filmową ścieżką dźwiękową do odwiedzanych stacji kolejowych relacji Warszawa – Otwock. Po dekadzie fonograficznej ciszy wydali jeden z najważniejszych krążków 2023 roku. Piszę to z pełną stanowczością, mimo że dopiero zaczyna się kwiecień. Tomasz Wybranowski   Tutaj do wysłuchania rozmowa z Michałem Krysztofiakiem:   […]

Otwocka Oranżada to muzyczna zjawiskowość na polskim rynku muzycznym. Ich dozgonnym fanem stałem się od pierwszego przesłuchania krążka „Once Upon A Train”, niemal filmową ścieżką dźwiękową do odwiedzanych stacji kolejowych relacji Warszawa – Otwock.

Po dekadzie fonograficznej ciszy wydali jeden z najważniejszych krążków 2023 roku. Piszę to z pełną stanowczością, mimo że dopiero zaczyna się kwiecień.

Tomasz Wybranowski

 

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Michałem Krysztofiakiem:

 

 

Oranżada, bywalcy Klangbad Festival i ulubieńcy Joahima Immlera, muzyka legendarnej formacji Faust, próbę ognia życia przeżyli w ciągu ostatnich siedmiu lat. Po premierze wspomnianej „Once Upon A Train” (2012) Przemysław Guryn i Maciej Łabudzki odstawili „Oranżadę”.

Przyszedł rok 2015 przyniósł wielki cios. 16 listopada 2015 umiera Przemysław Guryn, o którym muzycy mówią „przyjaciel, muzyk, ważny członek zespołu i przede wszystkim wspaniały człowiek.”

Po kilku miesiącach głębiej do cysterny dźwięków zaczęło powracać trio: Robert Derlatka, Artur Rzempołuch i Michał Krysztofiak. W takim składzie grupa kontynuowała działalność do pewnego zlecenia, które do dziś dzień jest owiane mgiełką tajemnicy. Oto pojawił się ktoś, kto zapragnął ich zobaczyć i usłyszeć tylko dla siebie. On – publiczność postawił jednak warunek: grupa musi zagrać jako kwartet.

Była wiosna 2018 rok. Trio nie szukało czwartego muzyka. Robert Derlatka poprosił o wsparcie Macieja Łabudzkiego. Ten od słowa przeszedł do czynu i na powrót rozsmakował się w oranżadowej aurze. Wtedy znaleźli muzyczny port w siedzibie Muzeum Ziemi Otwockiej. Tam odbywały się próby i rozmowy muzyków o życiu, ulotności chwil i wszechogarniającej aurze pośpiechu.

O tym, że nic nie trwa wiecznie przekonali się już w tym przeklętym roku 2020. U progu pandemii pożar strawił niemal wszystko: instrumenty muzyczne, partytury i nuty, wreszcie szkice tekstów i inne zapiski. Zostali z absolutnie niczym. I to było zapalnikiem nadejścia „nowego”.

W jednym z wywiadów Robert Derlatka powiedział nawet:

Był to dla nas taki moment oczyszczający, bo chyba za długo tam tkwiliśmy. Przenieśliśmy się do nowego miejsca, a pomogli nam w tym koledzy z zespołu Świdermajer. W nowym miejscu złapaliśmy nową energię. Mieliśmy nowy sprzęt, który musieliśmy kupić. Dostęp do tej sali prób też jest łatwiejszy niż w przypadku Muzeum Ziemi Otwockiej.

Magia nowego miejsca zadziałała. Każdy z muzyków częściej i w pogodnych nastrojach wstępował, aby pomuzykować. Fundamentem nowego albumu formacji „Karma Tango” były spotkania i wymiana muzycznych formuł Michała KrysztofiakaRoberta Derlatki.

Okazało się, że ten pierwszy stworzył sporo nowego materiału. Michał Krzysztofiak myślał nawet o wydaniu solowego krążka, ale widząc zapał kolegi z zespołu dostrzegającego w nim „Oranżadowy” potencjał i moc, machnął ręką i stwierdził:

Przearanżujmy te utwory i nagrajmy je pod flagą Oranżady.

Dodam od siebie, że nagrania zespołu Oranżada mają w sobie wielki ładunek filmowości i baśniowej wręcz ilustracyjności. Słuchając nagrania z „Karma Tango” wnikam w konglomerat smaków, zapachów, widoków i kliszy wspomnień.

Obok Czerwi Maćka Kudłacika, Oranżada to absolutny parnas grup tworzących muzyczne motywy do filmów, które (w przypadku muzyki otwockiej grupy), powstać powinny! Zachęcam do wniknięcia w ich muzykę. Pochłonie Was bez reszty.

 

Karma Tango – jeden z albumów najważniejszych (już) A.D. 2023

Zanim objawił nam się krążek „Karma Tango” zespół obdarował wytrawnych fanów płytami: „Oranżada” album (2005), „Drzewa w sadzie zdzikły” (2009), „Samsara” (2009 – edycja winylowa) i „Once upon a train” (2012 – album wydany także na winylu).

Bukiet Oranżady tworzą: Michał Krysztofiak – gitara śpiew, Robert Derlatka – gitara basowa i śpiew, Maciej Łabudzki – pianino elektryczne, perkusja, flety i Artur Rzempołuch – perkusja.

Kiedy postanowicie odsłuchać materiał z płyty „Karma Tango”, to ostrzegam: nie będzie już odwrotu!

PsychoProgDeliczna karuzela raz obróci Was z stronę zmierzchu dekadencji z jej poetyckością i wampirycznym księżycem, innym razem wyniesie w okolice big bitu i acid pop z przełomu lat 60. i 70. XX wieku.

Nie braknie też gitariad i riffów jędrnych i zawiesistych, partii klawiszy, których nie powstydziłby się nasz rodak krwi Rajmund Manzarek i uderzeń w naciągi bębnów, których echo wynosi hen! za horyzont i poza pola najśmielszych,  najpiękniejszych marzeń. Oranżada to nie kopalnia skarbów, a wszechświat dźwięków.

Impresje o 10 nagraniach – podróżach z tego albumu:

  1. „Ty, ja, on i my” – dzięki partii gitary basowej znajdujemy magiczne przejście od muzyki nowej fali, surowej i lekko doprawionej post – rockiem w klimat przełomu lat 60. i 70. To nagranie zrobiłoby wówczas wrażenie na słuchaczach Morrisona z kapitalnego „L.A. Woman”. Melodia, która prowadzi do małej kanciapy prób w latach 60. XX wieku. Spotykamy tam Micky’ego Dolenza, Georga Harrisona (z czasów sierżanta Pieprza) i Syda Barreta próbujących muzycznie stworzyć coś na wzór naszej Oranżady.
  2. „Get Your Head Around Be Busy” – wzorcowy muzyczny motyw przewodni do filmu (który jeszcze nie powstał) na podstawie prozy Aldousa Huxleya „Niebo i piekło”. Okazuje się, że aby zgłębić „za horyzontalność” odmiennych stanów świadomości nie trzeba psychodelików. Owo utopijne miejsce piękna, spokoju i wiedzy o nas samych otwiera się za sprawą Oranżady. Gitary po raz pierwszy dają do zrozumienia, że melodyczność można łączyć z przesterowanym buczeniem, post – riffowymi warknięciami i zgiełkiem całej faktury aranżacyjnej. Głos wnikający w dźwięki jest kolejnym instrumentem, która jednoczy się z dźwiękami fletu Heleny Perek. Emily Bones (Tekla Goldman) niemal wieńczy dzieło piękna nie-do-wypowiedzenia (choć każdy słuchacz je czuje). W finale ściana dźwięku grzebie nas prowadząc wąską szczeliną, w której pulsuje malachitowe światełko, do utworu
  3. „Lay Down” – wzorcowego rocka południowego US z naddaniem stonerowej mocy i matematycznej precyzji. Zawiesisty riff oplatają basowe i perkusyjne serpentyny. Refren to mistrzostwo świata. Michał Krysztofiak nie jest gorszy od Josha Homme’a. A gdyby tak zagrać wolniej, to wyszedłby z tego cudny teksański blues i jam sessions z Z.Z. Top. Cudowne nagranie! Chciałbym je usłyszeć na żywo.
  4. „My 1000” – przynosi ukojenie. Akustyczności i folkowe ornamentacje zamykają na chwilę psychodeliczne i rockowe granie z pasją w innej komnacie świadomości. Flet Heleny Perek wchodzi w dialog z gitarą, która niby to tylko prowadzi melodię, ale co chwila (nie wiem czy to tylko moje wrażenie) delikatnie zbacza tonalnie dając wyzłocić się z świetle księżyca sekcji rytmicznej. Sekcja funkująco (perkusja) – bluesowa (bas) eksponuje wszechobecne piano Macieja Łabudzkiego, z którym jest jak z przypowieścią o Pitagorasie, który opowiada o śpiewających gwizdach… Całość wieńczy akustyczny funk – rockowy finał, którego nie powstydziły się „Papryczki” z czasów „Mother Milk”. Ale to moje subiektywne i klimatyczne odczucia. Krótki tekst „My 1000” staje się heroldem prawdziwych marzeń współczesnych ludzi pogubionych w zachwycie użycia cyberświata, technologii, wszech(nie)wiedzy o wszystkim.

A życie umyka, a życie nie oddaje kredytów z minut i dni, a życie nigdy nie wybaczy grzechów zaniedbania. By świat był lepszy wystarczy tak naprawdę 1000 sprawiedliwych na całym świecie. Amen!  – tak to zinterpretuję.

  1. „Shady House” – post – rockowa konwencja z obowiązkową riifapadą (neologizm mój: riff plus galopada – przyp. T.W) z dotknięciem progresywnego rocka (od 1 minuty i 24 sekundy). Kolorowankę melodii Oranżady wypełniam teraz takimi barwami. No i jeszcze gotycki ornament gitary, który przenosi mnie do połowy lat. 80 XX wieku i pewnej płyty ©kultowej (nie od Kazika) „Love”. Finał szalony z kaskadą świateł rozpraszanych bolidem napędzanym endorfinami!
  2. „Totalizator” – singlowa petarda zwiastująca wydanie płytę, o której powiedziałem już (chyba) wszystko na antenie Radia Wnet, mówiąc o albumie „Karma Tango”

Album marca sieci Radia Wnet i żelazny kandydat do złotej XX. Najważniejszych albumów roku!

  1. „4 Horsemen” – mój absolutny faworyt. Od teraz odtwarzam go sobie w towarzystwie imiennika z roku 1972 z krążka Aphrodite’s Child. Najpierw delikatną sieć tka gitara i flet. Partie basu przenoszą nas znowu pod niebo kalifornijskiej psychodelii przed świtem. Błogo, pięknie i świeżo.

Ale od 2 minuty 18 sekundy zaczyna się muzyczna wspinaczka ze zmianami tempa, która kończy się znalezieniem iście łąki Leśmiana w stylu prog/art./space – rocka z odrobiną oczyszczającej dekadencji. Po szczypice zgiełku i zmierzchu przychodzi ukojenie i spełnienie tożsame z pogodzeniem się ze sobą i I to jest dla mnie przeslaniem tego nagrania, które dla mnie jest fundamentem tego albumu.

I ten głos Emily Bones. Ech Emily…

Solo gitary Michała Krysztofiaka absolutnie mistrzowskie! Odnajduję tam wszystko co najlepsze z gitarowych popisów twórców światowej klasyki. Charakterystyczny, od razu rozpoznawalny bas Roberta Derlatki, spowity w wiatrach elektroniki, wiedzie nas ku wschodniej baśniowości. Bowiem z tego nagrania wyłania się dwie niezwykłe kompozycje

 

 

  1. „Here and Now”
  2. „Tyle dróg” – w nich baśniowość ambientu i psychodeliczny woal wtulają w progresywne senne pasaże. Znakomity bas i rytmy perkusji na których Helena Perek rozciąga niczym delikatną pajęczą sieć nocnego pająka, na którą nocne wokalizy rosy zawiesi Emily.

Oto przed nami w pełnej krasie ukazuje się przepiękna mantra teraźniejszości, którą przesypiamy i unieważniamy śniąc o przyszłości, albo tracimy marnując czas ma mitologizowanie przeszłości. A kiedy teraźniejszość przecieka nam przez palce, to zniewalana nas właśnie „Karma Tango”. Piosenka jest nie tylko wyjątkowej urody perłą z tej płyty, ale i jednym z najjaśniejszych, przepięknych momentów całej twórczości Oranżady:

Tyle dróg, tyle miejsc, każdy chce je odnaleźć. Nie płacz.

Kiedy zgubisz się, to rozstaju dróg, na Ciebie będę czekał.

Tyle rzek, tyle przejść, każdy z nas je znajdzie

  1. „Dzień 2020” – I finał tej znakomitego albumu, który przynosi oczyszczenie. Kamienie osuwają się na korytarze wspomnień, a kotary szczelnie i światłoczule wyciszają wszelkie myśli o jutrze.

Jutro budujemy dzisiaj, dlatego przestańmy o nim myśleć. Czas tworzyć, być, kochać i żyć dziś! Teraz! Polecam bardziej niż bardzo. Takie albumy powstają (niestey!) coraz rzadziej.

 

 

Oranżada i koncert, który trzeba zobaczyć!!!

Od kilku tygodni zapowiadam na antenie sieci Radia Wnet to koncertowe wydarzenie! W sobotę 22 kwietnia 2023 roku Oranżada zagra na scenie Teatru Miejskiego im. Stefana Jaracza w Otwocku. Bilety można zakupić tutaj: https://biletyna.pl/koncert/Koncerty-ORANZADA

 

Tomasz Wybranowski

 

Premiera nowego orkiestrowego utworu Leszka Możdżera. II dzień Enter Enea Festival – 14. 06. 2022

Enter Enea Festival to trzy dni muzycznego spotkania w plenerze Jeziora Strzeszyńskiego, w towarzystwie dobranym przez Leszka Możdżera, dyrektora artystycznego od pierwszej edycji tego niezwykłego wydarzenia.   Festiwal cechują trzy dominanty: bezpretensjonalność, niezależność i swoboda, którą należy łączyć z atmosferą imprezy plenerowej i wielką ekskluzywnością. Ta ostatnia wynika z kameralnej ilości widzów i przede wszystkim z listy zaproszonych przez Leszka Możdżera artystów, którzy gwarantują publiczności najwyższy poziom muzycznych wrażeń.  […]

Enter Enea Festival to trzy dni muzycznego spotkania w plenerze Jeziora Strzeszyńskiego, w towarzystwie dobranym przez Leszka Możdżera, dyrektora artystycznego od pierwszej edycji tego niezwykłego wydarzenia.  

Festiwal cechują trzy dominanty: bezpretensjonalność, niezależność i swoboda, którą należy łączyć z atmosferą imprezy plenerowej i wielką ekskluzywnością.

Ta ostatnia wynika z kameralnej ilości widzów i przede wszystkim z listy zaproszonych przez Leszka Możdżera artystów, którzy gwarantują publiczności najwyższy poziom muzycznych wrażeń. 

Tutaj do wysłuchania rozmowa TomaszaWybranowskiego z Leszkiem Możdżerem:

 

NOWA KOMPOZYCJA LESZKA MOŻDŻERA

Program Enter Enea Festival jak co roku zaproponuje publiczności zgromadzonej nad Jeziorem Strzeszyńskim premiery i specjalne wykonania prezentowane wyłącznie w ramach festiwalu.

Jednym z głównych wydarzeń tegorocznej edycji jest prawykonanie nowego orkiestrowego utworu Leszka Możdżera „MONIUSZKO ALT_SHIFT_1 ESCAPE”, powstałego na zamówienie Teatru Wielkiego w Poznaniu.

„MONIUSZKO ALT_SHIFT_1 ESCAPE” to reinterpretacja Leszka Możdżera i oparta na utworze Moniuszki – „Uwertura Fantastyczna – Bajka”.  Leszek Możdżer tym razem użył partytury „Uwertury Fantastycznej” Moniuszki jako tła na którym namalował swoją własną kompozycję. 

To z orkiestrą tej opery, pod batutą Katarzyny Tomali – Jedynak, Leszek Możdżer wystąpi w nowym utworze dzisiaj – 14 czerwca 2022.

Do prawykonania utworu artysta zaprosił fińskiego trębacza Verneriego Pohjolę, basistę Bartka Królika, perkusistę Łukasza Sobolaka i saksofonistę Adama Bławickiego.

 

 

W programie Enter Enea Festival AD 2022 znalazło się wiele muzycznych odkryć.  Po raz pierwszy w Polsce wystąpił pierwszego dnia Chassol, francuski pianista, kompozytor muzyki filmowej.

Ten muzyk nie boi się eksperymentować czy sięgać w swojej twórczości po muzykę pop. Jest gwiazdą międzynarodowych festiwali, m.in. lyońskiego Nuits Sonores czy Kunstenfestivaldesarts w Brukseli.

Na scenie nad Jeziorem Strzeszyńskim wystąpi też inny francuski muzyk i kompozytor Hadrien Feraud, który do Poznania przyjedzie z autorskim zespołem 5-ISH.

 

Ze Skandynawii przylecieli do Poznania wirtuozi instrumentów dętych: norweski muzyk i kompozytor Daniel Herskedal ze swoim kwartetem i uznany fiński trębacz Verneri Pohjola.

Wśród zaproszonych twórców nie zabraknie też kobiet: na scenę Enter Enea Festival powróci Marialy Pacheco, która występowała już przed festiwalową publicznością 10 lat temu. Tym razem, powraca w duecie z Omarem Sosą, chwilę po premierze ich koncertowego albumu na cztery ręce pt. „Manos”.

 

Mohini Dey, jedna z gwiazd XII edycji Enter Enea Festival.

Na zakończenie Enter Enea Festival zagra po raz pierwszy w Polsce indyjska królowa gitary basowej – Mohini Dey.

Współpracowała z wieloma wybitnymi muzykami rodzimej sceny, a “Rolling Stone India” opisał jej wielokrotne kooperacje w następujący sposób:

Niewiele 21-latek może powiedzieć, że miało przyjemność współpracować z takimi geniuszami jak klawiszowiec, Jordan Rudess, trzykrotny zdobywca nagrody Grammy, wirtuoz gitary, Steve Vai czy świetny perkusista Marco Minnemann. – mówi Leszek Możdżer

Obecnie jest basistką w zespole A. R. Rahmana, indyjskiego kompozytora muzyki filmowej i prowadzi autorskie projekty w Indiach i w Stanach, koncertując na całym świecie.  Na koncercie w ramach Enter Enea Festival wraz z Mohini Dey gościnnie wystąpi Leszek Możdżer.

Polska scena reprezentowana jest podczas XII edycji festiwalu przez Adama Bałdycha prezentującego w specjalnej odsłonie materiał z płyty„Poetry”, w którym gościnnie wystąpią Leszek Możdżer na fortepianie i włoski wirtuoz trąbki Paolo Fresu, oraz projekt Chojnacki/Miguła Contemplations.

 

Organizatorem Festiwalu jest Fundacja „Europejskie Forum Sztuki”, której prezesem i fundatorem jest Jerzy Gumny.  Sponsorem tytularnym Enter Enea Festival od 8 lat jest firma Enea. Festiwal realizowany jest dzięki wsparciu Urzędu Miasta Poznań oraz Marszałka Województwa Wielkopolskiego.

 

Tutaj do wysłuchania rozmowa Tomasza Wybranowskiego z Leszkiem Możdżerem:

 

Najważniejsze muzyczne maksisingle (EPki) roku 2020 – Stonerror, Dave Kowalski, Skytruck, Magda Kluza i Kamila Dauksz.

Kolejny rok za nami. W muzyce 2020 rok nie był tak dobry jak poprzedni. Pandemiczny uścisk sprawił jednak, że na polskim firmamencie pojawiło się kilkoro znakomitych wykonawców oraz zespołów.

Oto nasz subiektywny ranking najważniejszych „małych płyt” nazywanych u nas w Polsce maksisinglami a w Europie i na świecie mianem EPek (skrót EP pochodzi od angielskiego Extended Play, co w wolnym tłumaczeniu oznacza tyle, co płyta „wydłużona”). 

Tradycyjnie nasze zestawienia łączy jedno: brak podziału na style i muzyczne gatunki.

Tutaj do wysłuchania Muzyczna Polska Tygodniówka z rankingiem najlepszych EPek roku 2020:

 

Na pozycji „5” krakowskie objawienie stonerowego grania – Stonerror i „Troublemaker” wydany przez wytwórnię Smoke Records. 

Po znakomitej drugiej płycie „Widow in Black” (piąte miejsce ubiegłorocznego rankingu Radia WNET) krakowski Stonerror nie zwalnia tempa.

Oto w kwietniu 2020 była już z nami ich nowa płyta. Niezwykła, nieco posągowa i dostojna. Dlaczego? Znalazły się na niej covery bardziej niż niezwykłe:

Sięgnęliśmy po kilka nieoczywistych piosenek – polskich i zagranicznych, znanych, mniej znanych i zupełnie niszowych – żeby zagrać je po swojemu, czyli z wykopem. Część z nich wykonaliśmy w sposób zbliżony do oryginału (jak mawiał Voltaire: „lepsze jest wrogiem dobrego”), inne gruntownie przearanżowaliśmy (jak mawia Maciej Cieślak: „a teraz pokażemy im, jak należy grać ich kawałki”). – mawiają muzycy z Krakowa spod znaku Stonerror.

Oto zapis rozmowy z Jackiem Malczewskim, basistą i poetą grupy:

 

Okładka mini – albumu Dawida Kowalskiego „Pocztówka z izolacji”.

Na miejscu „4” znalazł się Dave Kowalski z debiutanckim zbiorem „Pocztówka z izolacji”, którą ja często nazywam „pocztówkami z samotności”

Na Dawida Dave’a Kowalskiego zwróciłem uwagę, kiedy wertowałem nowych i obiecujących twórców związanych z działalnością muzycznej wytwórni Kayax i projektu My Name Is New.

Na WNETowych antenach zagościł jego singel “Perfect Sin”. Pomyślałem sobie, że to bardzo obiecujące nagranie i … zacząłem czekać na jego debiut fonograficzny. Oczekiwanie opłaciło się z nawiązką!

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Dawidem Kowalskim o jego muzyce i pierwszym wydawnictwie:

 

Na pozycji „3” subiektywnego podsumowania Radia WNET, gdy mowa o maksisinglach (EPkach) wspięła się nowa rockowa super – grupa Skytruck

„Środek ciężkości” kryje w sobie cztery kompozycje.  łączy jedno: przejrzystość harmonii i konstrukcji, chwytliwe, rockowe i wpadające w ucho riffy, wreszcie światło i melodyjność.

Skytruck udowadnia, że można grać rocka i energetycznie anektować go po swojemu, tak jak w przypadku debiutanckiego singla „Zwierzak”, który wyróżnia się różnorodnością kompozycyjną (wyraźne dwa motywy melodyczne i zmiany nastrojowe tempa) i największym rozmachem na wydawnictwie. I jeszcze ta znakomita gitarowa solówka, gdzieś od drugiej minuty i 38 sekundy.

Do tego tekst, który każe nam trochę zweryfikować podejście panów Ziemi do natury i braci mniejszych.

Mamy także na „Środku ciężkości” dwa absolutne hity, które sprawdzą się podczas stadionowych koncertów, jak i podczas demówek czy porannego rozruchu. To tytułowe nagranie i „Cztery żywioły”.

 

„Środek ciężkości” przynosi rockową energetyczność, melodyczną nośność i radiową szlagierowość. Czekamy na więcej!

 

Drugie miejsce w naszym zestawieniu stało się udziałem Magdy Kluz, za sprawą jej ażurowej i delikatnej małej płyty o tajemniczym tytule „Akweny”.

Jedyną wadą wydawnictwa „Akweny” Magdy Kluz jest … jego długość.

Pięć piosenek, od WNETowego hitu 2020 roku „Zimno” po finalną „Złość” pozostawia wielki niedosyt. Chce się po prostu więcej.

Cała mała płyta hipnotyzuje klimatem indie pop rocka z elementami jangle popu.

I myślę sobie, że wielki Johnny Marr, podpora muzyczna legendarnych The Smith, po wysłuchaniu maksisingla „Akweny” poczuje delikatne ukłucie… zazdrości.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Magdą Kluz:

 

 

I nadszedł czas na EPkę numer „1”, który przyniosła wiosna 2020 roku. Na topie Kamila Dauksz – Boruch i jej „Opowieści”.

To melodie splecionych jazzową frazą i popową przebojowością. A łączy je miłość odmieniana przez sześć piosenkowych przypadków.

Podczas pracy nad mini – albumem Kamilę wspierali jej mąż Tomasz Boruch (gitara, chórki, kierownictwo muzyczne, znany z formacji Skytruck) oraz jej tata Dariusz Dauksz (gitara).

Od rozpoczynającego „Dwa światy”, buzującego tym niezwykłym riffem na wiolonczelę i śmiałe wyzwanie miłosne przez burzę (pierwszy tytuł „Dream”), przez singlową „Miłość”„Płynie czas” po finalną „Let’s Try” jesteśmy ocienieni miłością.

Bo prawdziwa miłość jest monumentalna i posiada styl wysoki („Płynie czas”), ale i skryta w codziennych swarach i wielkości małych, powtarzalnych chwil i ceremonialnych gestów („Miłość”).

Ma jednak to wydawnictwo, podobnie jak w przypadku „Akwenów” Magdy Kluz jedną wadę… Mini – album jest za krótki! Po jego wysłuchaniu odczuwa się niedosyt!

Kamila Dauksz-Boruch to kompozytorka i autorka tekstów, ale również utalentowana wiolonczelistka. Jak mawiam często, jej wiolonczela to kopalnia soczystych riffów, których nie powstydziliby się mistrzowie szlachetnego hard i heavy.

Kamila jest absolwentką Akademii Muzycznej w Katowicach na wydziale Kompozycji, Interpretacji, Edukacji i Jazzu – kierunek wokalistyka jazzowa.

Współpracowała m.in. z: Krystyną Prońko, Ewą Bem, Zbigniewem Wodeckim, Kayah, Mietkiem Szcześniakiem, SMOLIK & KEV FOX, Marylą Rodowicz, Ewą Urygą, Włodkiem Pawlikiem, czy Grzegorzem Skawińskim.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Kamilą Dauksz – Boruch i jej plecionych głosem, gitarą i wiolonczelą „Opowieściach”: 

Tomasz Wybranowski