Pakistańska ulica: niesłychana rozmaitość typów ludzkich, ryksz, rowerów, samochodów, autobusów, nadto osłów, krów, kóz

Starożytny epos Mahabharata i inne teksty opisują okropną wojnę, która wybuchła 10-12 tysięcy lat temu między imperium Ramy i Atlantydy. Użyto jakiejś straszliwej broni. Czy to opis wojny atomowej?

Władysław Grodecki

Mknąc bez wytchnienia na wschód, dotarliśmy do brzegu Indusu, gdzie przyszło nam spędzić kolejną noc. Tu zmrok zapada niezwykle szybko, więc pustynna „tarka” niepostrzeżenie zamieniła się w wąską groblę. Po obu jej stronach znajdowały się pola ryżowe zalane wodą. Byliśmy zbyt zmęczeni, by jechać dalej. Wysiadłem i po kilku krokach natknąłem się na stertę słomy. Rozłożyłem koc i śpiwór, po czym szybko zasnąłem.

Gdy zaczęło świtać, zbudziło mnie ujadanie psów. W pobliżu stało kilku mężczyzn z rękami złożonymi jak do modlitwy. Gdy zauważyli, że się zbudziłem, zaczęli mnie pozdrawiać: „salam, salam!”, nisko się kłaniając. Wkrótce przybyło wielu nowych ludzi, w tym dzieci. Najstarszy wiekiem mężczyzna zaprosił nas do swego domu-szałasu. Tu kilka dziewcząt w pośpiechu przygotowało dla nas „wielkie żarcie”.

Na trójnogu stała wielka, miedziana taca, a na niej pomarańcze, daktyle, rambutany, banany i inne owoce tropikalne. Poproszono nas, byśmy usiedli dookoła na poduszkach. Obok nas miejsce zajął gospodarz i jego brat. Po chwili córka gospodarza Mariam przyniosła naczynie z wodą. Umyliśmy dłonie, wytarli je, a Mariam postawiła przed nami w niewielkich filiżankach mocną herbatę i cukier. Po chwili na tacy znalazła się sterta ciapaty, masło, daktyle i leban (mleko wielbłądzie). Ach, co to była za uczta!

Gdy kończyliśmy jeść, gospodarz przyniósł mapę i kilka zdjęć. – To ruiny legendarnej stolicy potężnego królestwa sprzed 6 tys. lat – Mohenjo Daro, powiedział. Znajdują się zaledwie kilka kilometrów stąd. Odkryto je na początku 1900 r.[related id=42164]

Byłem zaszokowany: wieśniak wiedział takie rzeczy! Moje zdumienie potęgowało się, gdy zaczął opowiadać: – 6000 lat temu była tu osada, która tysiąc lat później przeżywała okres swej świetności. To największe miasto cywilizacji Harrapy nad Indusem miało ok. 4 km obwodu i ok. 40 tys. mieszkańców.

Zaproponował krótką wycieczkę. Oglądaliśmy wielką łaźnię, spichlerz, budynki mieszkalne i gospodarcze, ale nie znaleźliśmy pałacu i świątyni. Czyżby był to ośrodek o charakterze wojskowym i militarnym? Jednak najbardziej frapującą zagadką był upadek miasta: wylewy Indusu, wieloletnia susza, najazdy plemion barbarzyńskich, a może coś innego? Starożytny epos Mahabharata i inne teksty opisują wielką wojnę, która wybuchła 10-12 tysięcy lat temu między imperium Ramy i Atlantydy. Użyto jakiejś straszliwej broni: „Pojedynczy pocisk niósł całą potęgę Wszechświata. Rozpalona kula i płomień jasny jak tysiąc słońc wzniosły się w pełnej okazałości. Żelazny piorun, gigantyczny posłaniec śmierci, na popiół spalił całą rasę Wrisznich i Andhaków. Ciała były spalone nie do poznania”. Czy jest to opis wojny atomowej?

Za taką hipotezą przemawia odkrycie kilkudziesięciu szkieletów napromieniowanych podobnie jak w Hiroszimie i Nagasaki, czy znaczne pokłady gliny i zielonego szkliwa, efekt topnienia w wysokiej temperaturze oraz szybkiej krystalizacji (podobnie jest dziś na pustyni Nevada po każdej reakcji nuklearnej). Warto też wiedzieć, że gdy wojska Aleksandra Wielkiego znalazły się nad Indusem, zostały zaatakowane przez „latające ogniste tarcze”.

Po zwiedzeniu Mohenjo Daro Pakistańczyk zaprosił nas jeszcze na leban, a potem ruszyliśmy na północ. Powoli opuszczaliśmy szary „świat arabski” i wnikaliśmy w pełne egzotyki i niesłychanych kontrastów Indie. (…)

Znaleźliśmy też nieocenionego przewodnika – Javaida, który przez dwa dni naszego pobytu w tym mieście z nami podróżował, jadł i spał. Wszystko gratis! Te dwa dni zwiedzania były prawdziwą ucztą duchową. Przecież Lahore to niezwykłe miasto, jak Agra czy Delhi, jedna ze stolic dynastii Wielkich Mogołów! Jest tu dużo interesujących meczetów, świątyń hinduistycznych i pałaców, ale także wąziutkie uliczki z nieprzebranymi tłumami ludzi ubranych w różnokolorowe stroje.

Po zachodzie słońca światła neonów i lamp bazarowych wprowadziły nas w nastrój czaru i egzotyki Wschodu. Javaid był świetnym przewodnikiem, ale nie mógł zrozumieć, dlaczego interesują mnie dzielnice biedoty, slumsy – lepianki, szopy, szałasy i tysiące bawołów, koni, kóz, psów osiołków, kotów, szczurów i myszy nad rzeką Ravi? Wszędzie było błoto, łajno bydlęce, śmieci, krowi mocz i ludzkie ekskrementy! Wszędzie dziewczynki zbierały łajno do naczyń, formowały je na kształt placków i układały nad brzegiem rzeki do suszenia. Jest to podstawowy materiał do palenia w wielu krajach Azji, gdzie brakuje drzewa; w Pakistanie również! (…)

Po dwóch dniach zwiedzania Lahore wyjechaliśmy wcześnie rano do Islamabadu, dokąd dotarliśmy w samym środku nocy.

W świetle reflektorów samochodowych rozbiliśmy dwa namioty na placu, który przypominał nam parking samochodowy. Jakie było nasze zdziwienie, gdy po wschodzie słońca zbudził nas tłum gapiów zgromadzonych wokół namiotów. Okazało się, że jesteśmy na wielkim placu w samym środku miasta!

Wszyscy byli bardzo zaskoczeni, także policjanci, którzy poprosili nas, byśmy szybko złożyli namioty i odjechali. Tę noc spędziliśmy w samym centrum miasta, jak w Rynku Głównym w Krakowie, i nie wynikły z tego powodu żadne przykre konsekwencje!

Cały artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Wyprawa dookoła świata cz. 2. Do Azji przez Pakistan” znajduje się na s. 11 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Wyprawa dookoła świata cz. 2. Do Azji przez Pakistan” na s. 11 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Co ma piernik do wiatraka, a cukier do węgla i dlaczego cierpi na tym żaba?/Marek Adamczyk, „Śląski Kurier WNET” 41/2017

Od 1 października tego roku przestały obowiązywać narzucane przez Brukselę limity dotyczące produkcji cukru. Kto bronił polskiego przemysłu cukrowniczego? Wszyscy wylądowaliśmy w czarnej kaczej d…

Marek Adamczyk

Co ma piernik do wiatraka, a cukier do węgla i dlaczego cierpi na tym żaba?

Pytanie, które zadaję, tylko powierzchownie wydaje się bezsensownym zlepkiem słów. Pozornie odległe rzeczy coś jednak ze sobą łączy. W przypadku piernika oraz wiatraka jest to mąka, którą ten wiatrak we młynie wytwarzał na potrzeby piekarzy i ciastkarzy, a której używano przy wytwarzaniu pierników.

W przypadku polskiego cukru i polskich cukrowni oraz polskiego węgla i naszych kopalń zachodzi ta sama analogia. To, co je łączy, to sprawdzony sposób przejęcia przez konkurencję na tzw. „żabę”.

Jest to metoda, którą przejmujący, w tym przypadku Niemcy, wykorzystują, by przejąć nasze cenne aktywa. Podstawą jej jest świadome, długoterminowe działanie, mające na celu uśpienie instynktu samozachowawczego społeczeństwa (żaby), by uzyskać jego bierne przyzwolenie na przejęcie i częściową likwidację określonych działów konkurencyjnej gospodarki w celu maksymalizacji zysków firm pochodzących z kraju przejmującego.

W literaturze naukowej jest to opisane jako „syndrom gotującej się żaby”.

Przed wielu laty francuscy naukowcy nie tylko pałaszowali ze smakiem żabie udka, ale również przeprowadzali na żabach okrutne eksperymenty. Jeden z nich obejmował obserwację zachowania dwóch żab w kontakcie z podgrzewaną w kociołkach wodą. W pierwszej części eksperymentu jedną żabę wrzucono do naczynia z bardzo gorącą wodą. Płaz zadziałał instynktownie i natychmiast wyskoczył z wrzątku na zewnątrz kociołka. Choć był bardzo poparzony, jednak uratował życie.

W drugiej części doświadczenia następną żabę wrzucono do zimnej wody, którą stopniowo, na bardzo małym ogniu podgrzewano. Choć temperatura wody stawała się coraz wyższa i zbliżała się do wrzenia, druga żaba, zamiast uciekać, pływała w kotle do samego, nieszczęśliwego dla niej końca, bo zmiany cieplne zachodziły bardzo powoli.

Wnioski z eksperymentu są następujące: żaba ugotowała się, gdyż jej mechanizmy obronne nastawione są na wykrywanie dużych różnic temperatur, a nie na stopniową zmianę. Podobnie jest z ludzką, społeczną psychiką: łatwiej zwrócić uwagę na to, co jest zmianą nagłą niż na powolne, przybierające na sile procesy destrukcyjne (http://liberum-cerebrum.blogspot.com/2013/10/syndrom-gotujacej-sie-zaby.html).

Przejdźmy jednak do rzeczy.

Zobaczmy, co napisano w artykule pt. „Po tym, jak Niemcy zlikwidowali większość cukrowni w Polsce, Bruksela znosi limity na produkcję cukru w Unii” (http://niewygodne.info.pl/artykul8/04027-Po-co-likwidowano-dziesiatki-cukrowni-w-Polsce.html):

„W 2001 roku na terytorium Polski funkcjonowało 78 cukrowni. W krótkim okresie czasu większość z nich została przejęta przez trzy niemieckie spółki: Pfeifer & Langen Polska, Suedzucker Polska i Nordzucker Polska. Okazało się, że przejmowane przez Niemców cukrownie bardzo często były likwidowane. W ten sposób w 2013 roku liczba działających w Polsce cukrowni, spadła do zaledwie 18! Co ciekawe – w tym samym 2013 roku UE podjęła decyzję o reformie wspólnotowej polityki rolnej, której jednym z efektów jest obecnie zniesienie funkcjonujących od 50 lat limitów na produkcję cukru!

Odnotujmy – Polska jest obecnie trzecim po Francji i Niemczech producentem buraków cukrowych w Unii. Buraki w naszym kraju uprawia 36,6 tys. gospodarstw rolnych, na powierzchni 206 tys. hektarów (dane za 2016 rok). W porównaniu z 2004 rokiem powierzchnia uprawy buraków zmniejszyła się o 31%, a w stosunku do połowy lat 70. spadła ponad dwukrotnie (wówczas wynosiła ok. 500 tys. ha). Duży wpływ na powyższy stan rzeczy miało przejmowanie przez niemiecki kapitał polskich cukrowni, a następnie ich stopniowa, lecz konsekwentna likwidacja.

Co ważne – niemiecki kapitał niejednokrotnie likwidował nowoczesne i dobrze prosperujące cukrownie. Znane są historie dopiero co zmodernizowanych zakładów produkcyjnych, które decyzjami swoich właścicieli zza Odry były nagle zamykane. Demontowane maszyny i całe moduły były często wywożono z Polski do innych cukrowni, będących własnością niemieckich firm, zwiększając ich moce produkcyjne. Puste budynki po zamkniętych cukrowniach były następnie sprzedawane firmom zajmującym się rozbiórką i wyburzaniem obiektów przemysłowych oraz zajmującym się przygotowywaniem terenów pod nowe inwestycje.

Wszystko wskazuje na to, że Niemcy wiedzieli, co robią. W 2013 roku Unia Europejska podjęła decyzję o reformie wspólnej polityki rolnej. W jej efekcie od 1 października tego roku przestały obowiązywać narzucane odgórnie przez Brukselę limity dotyczące produkcji cukru. Innymi słowy – od początku października każdy kraj UE może produkować tyle cukru, na ile pozwolą moce przerobowe i aktualne potrzeby rynkowe”.

Jaki kraj na tym zarobi? – ten który przejął największą ilość cukrowni i zdominował rynek.

Co zrobiło społeczeństwo w tym temacie? – Nic! – Nie zauważyło żadnych zagrożeń wynikających z tych powolnych, kilkunastoletnich działań obcego, ale narodowego niemieckiego kapitału i pozwoliło się „ugotować” jak ta przytaczana w tym artykule druga żaba z francuskiego eksperymentu!!!

Gdzie byli Posłowie reprezentujący Naród w Sejmie RP i czy był wśród nich choć jeden widzący to zagrożenie? Kto bronił w tym czasie polskiego przemysłu cukrowniczego? Wszyscy wylądowaliśmy w czarnej kaczej d… Wstyd i hańba za to, co się stało!!!

Przepraszam za powyższe słowa, ale czasami trzeba użyć tych najbardziej dosadnych, aby wzruszyły większość umysłów Drogich Czytelników.

Gwoli sprawiedliwości trzeba przypomnieć, że pośród posłów był jeden przewidujący, mądry i odważny – nazywał się Gabriel Janowski. Z mównicy sejmowej ostrzegał rządzących i naród przed nadchodzącą katastrofą, przed skutkami prywatyzacji w tym sektorze, przed skutkami sprzedaży cukrowni obcym podmiotom. Spotkał go za to powszechny ostracyzm, siłą ściągano go z mównicy sejmowej, a nawet próbowano podtruć, podając psychotropy, by ośmieszyć przed kamerami licznych telewizji i pozbawić godności. Dla mnie i myślę, że dla wielu z nas ten człowiek jest bohaterem. Rząd Dobrej zmiany powinien przywrócić mu godność i odpowiednio za te czyny uhonorować.

Wróćmy jednak do sedna sprawy, tym razem do górnictwa. Sprawa jest poważniejsza, bo dotyczy bezpieczeństwa energetycznego państwa, dużo większych pieniędzy i zagraża naszemu bytowi.

Na początku lat 90. w Polsce czynnych było 70 kopalń, a 3 były w budowie. Wydobywano wtedy blisko 150 mln ton węgla kamiennego. Obecnie, po reformach, zostało poniżej 15 kopalń i wydobywa się w nich około 70 mln ton węgla w skali roku. Proces „gotowania żaby” trwał tu znacznie dłużej, ale cel został niemalże osiągnięty. Kapitał zagraniczny przejmuje powoli kontrolę nad naszymi bogatymi złożami węgla kamiennego.

Zamknięto nowo wybudowane kopalnie „Czeczott” i „Morcinek”, zamknięto bogatą w złoża kopalnię „Siersza” i „Dębieńsko”, zamyka się obecnie – w okresie trwającej koniunktury i w sytuacji występowania bardzo dużych braków węgla na rynku – kopalnię „Krupiński” z dziesiątkami milionów najcenniejszego węgla koksowego oraz kopalnię „Makoszowy” z bardzo dobrym węglem energetycznym – wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi.

W czasie trwania ostatniej dekoniunktury, przy rzekomej nadprodukcji węgla w ilości 20 mln ton, firmy zagraniczne przejęły większość koncesji na poszukiwanie węgla w nowych lokalizacjach, z prawem pierwszeństwa na uzyskanie koncesji wydobywczych. Gra toczy się tutaj nie o miliardy, ale o biliony złotych (uwzględniając proces zgazowania węgla w złożu i korzyści z tego płynące).

Gdyby ten proces trwał krócej, np. 5 lat, z pewnością żaba wyskoczyłaby z wody i uratowała życie, czyli społeczeństwo przejrzałoby na oczy i nie pozwoliłoby rządzącym na utratę kontroli nad tym strategicznym sektorem. Ale niestety tak się nie stało.

Na koniec należy zapytać o rolę posłów, szczególnie tych pochodzących ze Śląska, bo trudno wśród nich znaleźć choćby jednego w działaniach podobnego do Gabriela Janowskiego. Ciekawe, czym się pochwalą w czasie kolejnych kampanii wyborczych?

Autor jest ekspertem ds. górnictwa i klimatu, współzałożycielem Obywatelskiego Komitetu Obrony polskich Zasobów Naturalnych.

Artykuł Marka Adamczyka pt. „Co ma piernik do wiatraka, a cukier do węgla i dlaczego cierpi na tym żaba?” znajduje się na s. 1 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marka Adamczyka pt. „Co ma piernik do wiatraka, a cukier do węgla i dlaczego cierpi na tym żaba?” na s. 1 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Co dalej z KWK „Krupiński”? Walka o kopalnię strony społecznej wspieranej przez niezależnych ekspertów nie ustaje

Wszystko wskazuje na to, że SRK ogłosi przetarg ze stosunkowo krótkim terminem złożenia ofert, z wieloma kryteriami wykluczającymi przygotowanie oferty na czas przez niepożądanych oferentów.

Krzysztof Tytko

Wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski na wnp.pl z dnia 23 września br. przyznał, że zna pomysł na utworzenie spółki pracowniczej z likwidowanej kopalni „Krupiński”. Tłumaczy jednak, że ministerstwu trudno byłoby przyjąć pomysł niepoparty wiarygodnym biznesplanem, zawierającym m.in. prognozę, ile z kilkudziesięciu milionów ton węgla ze złóż kopalni „Krupiński” można byłoby opłacalnie wydobyć. (…)

[J]uż w styczniu br. mieliśmy solidnie przygotowaną koncepcję Nowego Modelu Biznesowego kopalni „Krupiński”. Efektem wprowadzenia w życie tego modelu byłyby potężne zyski. Koncepcję opublikowaliśmy w „Kurierze Wnet” i innych mediach. Wymagała ona doprecyzowania w postaci potwierdzonego biznesplanu, bez którego trudno byłoby przekonywać potencjalnych inwestorów do inwestowania, zwłaszcza wobec rozpropagowania przez ME informacji o trwałej nierentowności kopalni „Krupiński”.

W lutym i marcu br. zostały wystosowane przez Starostę Pszczyńskiego, Wójta Gminy Suszec i ZZ pisemne prośby do ME o umożliwienie wykonania krótkiego audytu przez niezależnych ekspertów, w celu zebrania niezbędnych informacji do opracowania przez Komitet Obywatelski biznesplanu. Jego utworzenie miało posłużyć do znalezienia polskiego inwestora dla kopalni „Krupiński”. Jednak ani odpowiedzi na te prośby, ani, tym bardziej, zgody na audyt nie otrzymaliśmy. (…)

Nasz plan reaktywowania kopalni jest następujący.

  • Nowy Model Biznesowy opracowany przez ekspertów z OKOPZN zakłada powołanie Kopalni Doświadczalnej „Krupiński” XXI wieku na wzór byłej Kopalni Doświadczalnej „JAN”, w której testowane byłyby wszystkie nowatorskie rozwiązania dotyczące innowacyjnych czystych technologii węglowych, wdrażane później w pozostałych kopalniach.
  • Kopalnia ta, w formie spółdzielni pracowniczej zrzeszającej członków grupy założycielskiej, społeczności lokalnej, wszystkich emerytów oraz byłych i przyszłych pracowników, wsparta byłaby kapitałami pochodzącymi z Otwartych Funduszy Emerytalnych ze ZŁOTYM UDZIAŁEM SKARBU PAŃSTWA, mogącym zablokować każdą decyzję Walnego Zgromadzenia Spółdzielców. (…)
  • Głównymi celami statutowymi, oprócz tradycyjnego wydobycia zasobów węgla koksowego zalegających w pokładach 405, byłyby prace badawcze wspierane środkami z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, dotyczące komercjalizacji czystych technologii węglowych (…).
  • Plan obejmuje przetwarzanie odpadów zalegających na składowiskach (około 100 mln t) przy kopalni i z kopalń sąsiednich (…).
  • Polskim profesorom i naukowcom z naszych wiodących uczelni i instytutów badawczo-rozwojowych wspieranych środkami z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju stworzono by ogromny poligon doświadczalny dla kształtowania nowej, polskiej myśli technicznej przekuwanej w innowacyjną i wysoce konkurencyjną gospodarkę.
  •  W przyszłości model ten, przetestowany na Kopalni Doświadczalnej „Krupiński” XXI wieku, byłby implementowany w innych podmiotach spółek surowcowych pozostających pod kontrolą SP (…).
  • W miarę upływu czasu syngaz otrzymany z podziemnego zgazowania systematycznie zastępowałby wydobycie i spalanie węgla w obecnych dużych blokach energetycznych, niespełniających wymogów pakietu zimowego. (…). Moglibyśmy również być samowystarczalni w zakresie produkcji paliw dla przemysłu transportowego i surowców wejściowych do wytworzenia produktów chemicznych.
  • Taka propozycja kapitalnie i bez reszty wpisuje się w Strategię na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju.

Cały artykuł Krzysztofa Tytki pt. „Co dalej z KWK »Krupiński«?” znajduje się na s. 3 listopadowego „Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Krzysztofa Tytki pt. „Co dalej z KWK »Krupiński«?” na s. 3 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Sytuacja po wyborach w Niemczech jest tak zagmatwana, że można jedynie opisywać możliwe rozwiązania i na tym poprzestać

W CDU nie ma polityka mogącego zastąpić Merkel. Tak skutecznie wykosiła wszystkich, którzy coś sobą reprezentowali. Pozostali tylko starzy klakierzy lub młodzi, nabierający dopiero doświadczenia.

Zbigniew Kopczyński

Powody do zadowolenie mieli jedynie szef liberałów (FDP), powracających po przerwie do Bundestagu, i oczywiście przedstawiciel Alternatywy dla Niemiec (AfD). Uśmiechał się ciągle Marcin Schulz, ale on już tak ma. Pozostali miny mieli nietęgie. Najbardziej kwaśną miała pani kanclerz, bo też miała po temu powody.(…)

Jak trudna jest teraz sytuacja kanclerki, świadczy fragment dyskusji w studio wyborczym po ogłoszeniu wstępnych wyborów. Na pytanie prowadzącego, czy może zapewnić widzów, że do Świąt Bożego Narodzenia (tak, to nie pomyłka!) zdoła utworzyć rząd koalicyjny, nie była w stanie udzielić twierdzącej odpowiedzi. (…)

Dlaczego jednak CDU wygrała te wybory? A na kogo mieli Niemcy głosować? Jaka była (i jest) alternatywa? Partia mająca alternatywę w nazwie stanowi dla większości wyborców alternatywę bardzo wątpliwą z powodu coraz silniej ujawniających się w niej narodowosocjalistycznych sentymentów. (…)

Wskutek zdecydowanego przejścia SPD do opozycji i odrzucenia przez CDU koalicji zarówno z AfD, jak i Lewicą, pozostaje tworzenie rządu z egzotycznie nazywanej koalicji jamajskiej, od kolorów tworzących je partii, układających się we flagę Jamajki. Egzotyka polega też na łączeniu partii od prawa (FDP) do lewa (Zieloni). Z tą egzotyką to tak nie do końca prawda, bo takie lub podobne koalicje rządziły lub rządzą w parlamentach landów i na niższych szczeblach samorządów.

Maraton negocjacyjny ruszył z miejsca w tempie raczej żółwim. Piszę te słowa miesiąc po wyborach i, jak na razie, efektem tych negocjacji jest uzgodnienie wspólnego wyjściowego stanowiska CDU i jej bawarskiej odpowiedniczki CSU. Najważniejszym z ustaleń jest określenie górnej granicy imigrantów na dwieście tysięcy rocznie. Choć nie było szczególnie trudne, bo CSU głośno domagała się takiego ograniczenia, a CDU dojrzewała do niego, zajęło to siostrzanym partiom ponad dwa tygodnie. Pod koniec powyborczego miesiąca przeprowadzono sondażowe rozmowy z FDP i Zielonymi. Prawdziwe schody zaczną się w czasie ustalania z nimi szczegółów. A jeśli FDP zrealizuje przedwyborcze zapowiedzi i wystąpi, tak jak AfD, z wnioskiem o powołanie komisji śledczej w sprawie „zaproszenia” imigrantów, będziemy obserwować ostrą jazdę bez trzymanki. (…)

Determinacji do sklejenia jamajskiej koalicji pani kanclerz nie zabraknie. I może jej się udać, bo w niemieckiej polityce nie ma nic świętszego od kompromisu. Dążenie do niego usprawiedliwia mniej lub – częściej – bardziej karkołomne odejście od wyznawanych przez partie zasad.

Zupełnie prawdopodobne jest, że w imię tegoż kompromisu uzgodnione zostanie wspólne stanowisko FDP i Zielonych i po negocjacyjnym maratonie Niemcy dowiedzą się, że przyszły rząd gwarantować będzie przyjęcie nieograniczonej liczby imigrantów w ilości niezbędnej dla gospodarki fachowców, a elektrownie jądrowe będą likwidowane drogą ich rozwoju lub rozwijane poprzez likwidację, w zależności od tego, z ust rzecznika której partii usłyszą ten komunikat.

Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Niemcy – krajobraz po wyborach” znajduje się na s. 2 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Niemcy – krajobraz po wyborach” na s. 2 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Trzeba skończyć cyrk z RAŚ. Mamy jeszcze czas, aby nie narażać się na sytuację z Hiszpanii, ale zegar tyka!

Związek Wypędzonych majaczy o rzekomych krzywdach Niemców poniesionych w efekcie ostatniej wojny światowej, a Ruch Jerzego Gorzelika promuje „polski obóz” w Świętochłowicach! Jaka piękna koalicja…

Adam Słomka

Prezydent Andrzej Duda, zapytany niedawno w rozmowie z „Do Rzeczy” o ostatnie wydarzenia w Hiszpanii i o RAŚ, stwierdził: „Jako prezydent zawsze będę stać na straży integralności państwa i jego terytorium zgodnie z art. 126 konstytucji. Chociaż jakiegoś specjalnego zagrożenia dla integralności terytorium w chwili obecnej absolutnie nie widzę (…) Śląsk i jego mieszkańcy zasługują na szczególną uwagę ze strony rządzących. Zasługują na to ze względu na pamięć o walkach Ślązaków o Polskę i polskość w powstaniach śląskich, a także ciężką pracę dla Polski i ofiarę górników kopalni Wujek”.

Trudno nie zgodzić się z tezami Prezydenta RP – chociaż działalność śląskich separatystów stanie się być może problemem nie w perspektywie kilku lat, a w ciągu 20–30 lat. Tak będzie, gdy zostanie popełniony błąd Hiszpanii w Katalonii, tj. odda się kulturę i nauczanie młodych Polaków na Śląsku w ręce RAŚ-istów!

10 października były przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk, komentując sytuację w Katalonii stwierdził: „Ja mam wystarczająco dużo empatii w sobie, też jako przedstawiciel mniejszości etnicznej, jako Kaszuba, z moimi doświadczeniami polskimi. Wiem, co znaczy takie dążenie do niepodległości, ale równocześnie też wiem, co ważne jest i dla Hiszpanii, i dla Europy, i utrzymanie jedności wydaje się tutaj priorytetem”.

Taka publiczna deklaracja „kaszubskości”, jedynie dotkniętej „doświadczeniami polskimi”, wyartykułowana przez mentora totalnej opozycji z Platformy Obywatelskiej czy Nowoczesnej, wraz z rozpoznawanym przez sąd wnioskiem o rejestrację „Śląskiej Partii Regionalnej”, powinna jednak budzić pewne obawy w polskim obozie patriotycznym. Próba rejestracji takiej partii jest bowiem w istocie obejściem dotychczasowej odmowy prawnego usankcjonowania istnienia „narodu śląskiego” i wprost działaniem proniemieckim. (…)

Trudna sytuacja gospodarcza Hiszpanii oraz spore bezrobocie, szczególnie wśród osób między 18 a 35 rokiem życia, oraz opanowanie przez katalońskich lewicowych nacjonalistów instytucji kultury i dużej części wpływów w szkolnictwie spowodowało wychowanie całego pokolenia Katalończyków uznających Hiszpanię za agresora. Po prawdzie, można rozumieć dramat Hiszpanii, czyli rozdarcie w latach 30. XX wieku i testowanie przez nazizm oraz komunizm walki między zbrodniczymi systemami, ale jednak nacjonalizm lewicowy w Katalonii ma właśnie swoje podłoże we wrażeniu, że rząd republikański, przegrany w wojnie domowej, był wspierany przez ZSRR, a gen. Franco przez III Rzeszę. Tymczasem przywódca katalońskiej lewicy dziś stoi przed wyborem podobnym jak działacz socjalistyczny Benito Mussolini. (…)

Zatem w historii pojawiają się momenty, gdy działacze socjalistyczni pod wpływem trudnej sytuacji gospodarczej tworzą formacje, które są zakazane np. w Polsce – o zabarwieniu narodowosocjalistycznym. Dzisiejsza sytuacja w Katalonii i spór z Madrytem wraz z fatalną sytuacją gospodarczą tworzą moment podobny do czasu decyzji Mussoliniego o rozstaniu z socjalistami. Zatem tworzy się „niebezpieczna mieszanka”, dla której niedawny plebiscyt w Katalonii jest niewątpliwie momentem konsolidacji i przełomu. (…)

RAŚ Jerzego Gorzelika – atakując polskich patriotów, np. marszałka Józefa Piłsudskiego czy wojewodę Michała Grażyńskiego – rozpoczyna drogę lewicowych nacjonalistów z Katalonii. Od lat radny Gorzelik promuje swoisty śląski separatyzm czy jakiś plebiscyt, którego elementem jest umożliwienie w czasie rządów koalicji PO-PSL deklarowania w spisie powszechnym „narodowości śląskiej”. Sam Ruch Autonomii Śląska korzysta ze wsparcia polskojęzycznych mediów z koncernu Verlagsgruppe Passau z Bawarii, co samo w sobie rodzi obawy o prawdziwe motywy działalności ugrupowania Gorzelika.

Mamy jeszcze czas, aby nie narażać się na sytuację z Hiszpanii. Po co mamy kiedyś jeść tę żabę? (…)

Warto dodać, że w II RP pozwolono funkcjonować Partii Młodoniemieckiej i w efekcie w 1939 roku połowa osób wcielonych do Freikorpsu należała do tej organizacji. Celem Freikorpsu przed atakiem na Polskę było gromadzenie broni i prowadzenie szkolenia wojskowego oraz sabotaż i organizowanie akcji prowokacyjnych.

W trakcie wojny Freikorps miał za zadanie zabezpieczać przed zniszczeniem ważne obiekty przemysłowe, drogi i mosty oraz prowadzić partyzantkę wymierzoną w Wojsko Polskie. Po decyzji, która zapadła między 8 a 10 września 1939 roku w Berlinie, o utworzeniu z członków mniejszości niemieckiej w Polsce paramilitarnej organizacji Volksdeutscher Selbstschutz, freikorpsy weszły w jej skład.

Dziś nie ma dla Polski zagrożenia militarnego ze strony Niemiec, ale zmieniły się też metody działań na rzecz osłabienia Polski – głównie politycznego i gospodarczego. Niedawno z inicjatywy szefa Związku Wypędzonych Bernda Fabritiusa Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy przyjęło rezolucję w sprawie praworządności w Polsce. Zatem śląscy separatyści z RAŚ czy „Śląskiej Partii Regionalnej” staną się już niedługo doskonałym narzędziem dla dalszego podkopywania pozycji Polski.

Cały artykuł Adama Słomki pt. „Śląscy separatyści w natarciu? Czas skończyć ich cyrk!” znajduje się na s. 9 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Adama Słomki pt. „Śląscy separatyści w natarciu? Czas skończyć ich cyrk!” na s. 9 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Rola pierwszej fali polskich zesłańców na Kaukaz po powstaniu listopadowym. Wystąpienie na konferencji w Tbilisi X 2017

To oni wytworzyli w świadomości Gruzinów obraz ceniącego wolność, wykształconego i utalentowanego Polaka. Obraz ten do dziś funkcjonuje powszechnie jako wręcz archetypiczny wzór naszego rodaka.

Maria Filina

Walka o niepodległość Polski liczyła 123 lata poświęcenia tysięcy patriotów. Najczęściej mówi się o latach przed 1918 rokiem. Ale trzeba pamiętać i przedstawiać losy dziewiętnastowiecznych Polaków, którzy uczestniczyli w powstaniach narodowych i przygotowywali tło zwycięstwa, w tym bardzo ważne losy zesłańców na Kaukaz, najczęściej do Gruzji.

Polacy trafiali na Kaukaz z wielu powodów. Pierwsza, największa zwarta i jednolita grupa znalazła się tu w latach 1830–1840. Byli to najpierw żołnierze polskiej armii powstania listopadowego, traktowani przez Rosję jako polityczni przestępcy. Po nich przybyły następne fale zesłańców. Ich „współczynnik sprawności” okazał się nadzwyczaj wysoki. Nie ma dziś dziedziny nauki i kultury na Kaukazie i w Gruzji, w których by Polacy nie ujawnili swego twórczego potencjału: polityka, wojsko, nauki podstawowe, architektura, muzyka, malarstwo, inżynieria, budownictwo i rolnictwo – wszędzie tu wykazali swoją aktywność.

Obecne Tbilisi upiększają gmachy Teatru Opery i Baletu, Państwowego Teatru im. Szoty Rustawelego, Teatru Dramatycznego im. K. Mardżaniszwilego, Sądu Najwyższego, w projektowaniu i wznoszeniu których uczestniczyli polscy architekci. Narodową Bibliotekę Parlamentarną ozdobił malarsko polski artysta Henryk Hryniewski.

Najmniej materialnych śladów pozostało po pierwszych zesłańcach – literatach, muzykach, etnografach i historykach, przebywających tu około połowy wieku XIX. Ale to oni właśnie byli tą grupą, która odkryła przed gruzińską inteligencją świat polskiej kultury, a swoim rodakom – świat Kaukazu. To oni właśnie wytworzyli w świadomości Gruzinów obraz ceniącego wolność, dumnego, wykształconego i utalentowanego Polaka. Obraz ten do dziś funkcjonuje w powszechnej świadomości jako wręcz archetypiczny wzór naszego rodaka.

Romantyczny etap obecności Polaków na Kaukazie, w szczególności w Gruzji, stanowi swoistą epokę w dziejach polskiego wychodźstwa na tym obszarze geograficznym i w dziejach migracji polskich w ogóle. Częścią tego pokolenia byli bohaterowie książki autorstwa Marii Filinej i Danuty Ossowskiej pt. Losy Polaków na Kaukazie. Część I. „Tbiliska grupa” polskich poetów zesłańczych – „poeci kaukascy”. O ich istnieniu być może wielu słyszało, ale mało kto wie dziś więcej o ich życiu i twórczości.

Kaukascy poeci to uosobienie najbardziej tragicznego wymiaru romantyzmu. Mówienie o Kaukazie jako o „ciepłej Syberii”, sugerujące jakąś łagodną formę zesłania, to oczywiste nieporozumienie.

Gdyby nasi rodacy nie podjęli wysiłku zaznaczenia swego śladu w historii i nie odwołali się do wspólnoty kultury literackiej, niewiele byśmy dziś o nich wiedzieli, zwłaszcza zaś o tym, jakiego rodzaju doświadczenie stanowiła ich egzystencja. Uruchamiając mechanizm pamięci, ocalali siebie i równocześnie w jakiś sposób określali doświadczenie potomnych. (…)

Masowy napływ Polaków w rejony kaukaskie związany był z politycznymi represjami. Kaukaz nazywano „południową Syberią”. W 1794 roku zsyłano tu polskich żołnierzy, próbujących przyłączyć się do powstańców, a później wziętych do niewoli uczestników powstania. Na Kaukazie służyli w tym czasie również polscy oficerowie z kresowych ziem polskich. W gruzińskich pułkach znaleźli się też jeńcy z wojsk Napoleona. Historycy przytaczają różne liczby żołnierzy, od kilku do kilkudziesięciu tysięcy. Większość z nich wróciła do Polski po manifeście Aleksandra I, ale część została, o czym świadczą pamiętniki z tego okresu, w szczególności wspomnienia księdza Józefa Suryna.

Jednak największa migracja Polaków związana była z represjami po powstaniu listopadowym. Stało się to najbardziej dramatycznym wydarzeniem dla całego pierwszego pokolenia romantyków. Powstanie określiło jeszcze jeden swoisty rozbiór Polski, podział na tych, którzy zostali w kraju, i na emigrantów. (…)

Nie ma jednoznacznej i dokładnej odpowiedzi na pytanie: jaka była liczba Polaków, którzy w pierwszej połowie XIX wieku znaleźli się na ziemiach kaukaskich? Dysponujemy tylko przybliżonymi danymi. Mateusz Gralewski, mając na uwadze cały wiek XIX, podaje oszałamiającą cyfrę pół miliona. Liczbę tę trudno zweryfikować. Gralewski miał skłonność do przesady, ale pewne jest, że rachunek prowadzony musi być co najmniej w skali dziesiątków tysięcy. (…)

Nielicznym tylko spośród wymienionych udało się szczęśliwie, w legalny sposób wrócić do kraju; większość straciła życie na Kaukazie. Przy czym warto zauważyć – powodem rezygnacji z powrotu do ojczyzny była najczęściej skrajna nędza, uniemożliwiająca podjęcie podróży. We wcześniejszych pracach, a szczególnie w artykułach popularnych, pełno było jasnych i pogodnych zapewnień, że zesłańcy znaleźli swoją ojczyznę na Kaukazie. Nie było to znów takie jednoznaczne, chociaż stwierdzenie nie pozbawione jest pewnego sensu. (…)

W swej istocie obraz jest tragiczny. Nawet ironiczny Janiszewski przed tym obrazem, którego nie mógł w pełni ogarnąć, traci swój sarkazm i z prawdziwym żalem wyciąga wniosek: „A więc, summa summarum: Winnicki umarł na gorączkę, Strzelnicki na zapalenie kiszek i dyzenterię; Zach zginął, uniesiony górnym potokiem i zawalony skałami; Zabłocki umarł z cholery…”. Dodajmy do tej listy: Szymanowski poległ w bitwie, dwudziestoparoletni Pietraszkiewicz ciężko został ranny, Muczler popełnił samobójstwo… A o losie wielu już nigdy się nie dowiemy. (…)

Po powstaniu 1830 roku dokonywał się bowiem jeszcze jeden podział Polski, nie w sensie geograficznym – podział zaborowy trwał nienaruszony – ale w sensie demograficznym i kulturowym. Rozszerzało się gwałtownie i na ogromną skalę zjawisko polskiego wychodźstwa. Powstawały ośrodki emigracji zachodniej, otwierały się wielkie przestrzenie syberyjskiej katorgi i zesłania kaukaskiego. Były to odłamki niedawnej całości.

Oczywiste jest, że te nowe miejsca życia Polaków różniły się od siebie. Sytuacja zachodnich emigrantów na tym tle była szczególnie korzystna: udało się im „dotrzeć” do Francji, Niemiec, Anglii, Szwajcarii czy Stanów Zjednoczonych Ameryki, mogli w jakimś stopniu kierować swoim losem. Toteż, korzystając ze sprzyjających warunków, organizowali się, działali twórczo, przygotowywali kraj do kolejnego etapu walki. Z tych dobrodziejstw nie mogli korzystać więźniowie syberyjscy ani kaukascy zesłańcy, co nie znaczy, że biernie poddawali się przymusowej sytuacji. Wprost przeciwnie, wielu z nich dopiero w tych warunkach uświadomiło sobie, jakimi siłami dysponują. (…)

W tym odległym czasie ówczesny czytelnik miał zapewniony stały i ciekawy dopływ informacji z Kaukazu i Gruzji – była to poezja, reportaże, wspomnienia, relacje, listy, a nawet powieści. I pochodziły one w znacznym stopniu od politycznych zesłańców, choć ich teksty przechodziły przez cenzurę, okresami bywało, że zdwojoną.

Dziś, kiedy wydawałoby się, że każda informacja jest dostępna, zdziwienie budzi ubóstwo literatury o Kaukazie przeznaczonej dla szerszego odbiorcy. W wieku XIX tak bardzo skomplikowany kompleks kulturowo-polityczny, jaki stanowił Kaukaz, przedstawiany był przez współcześnie żyjących w wystarczająco zróżnicowany sposób, uwzględniając oczywiście ogólny stan ówczesnej wiedzy. (…)

Jest zastanawiające i godne podziwu, że Polacy, kiedy tylko znaleźli się na Kaukazie, próbowali rozeznać się w wielogłosowości i różnorodności kaukaskich kultur. I co najciekawsze, udawało im się to lepiej niż ich potomkom. Niekiedy bywa i tak, że Kaukaz i Gruzję odwiedzają dziennikarze całkowicie niemający rozeznania w kaukaskich i gruzińskich realiach, kierujący się bardzo powierzchownymi opiniami i powszechnie przyjętymi stereotypami. Być może, gdyby wiedzieli o działalności swoich rodaków z połowy XIX stulecia, uniknęliby wielu błędów i niedokładności.

Cały artykuł Marii Filinej pt. „Rola pierwszej fali polskich zesłańców na Kaukaz po powstaniu listopadowym” znajduje się na s. 8 i 9 listopadowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marii Filinej pt. „Rola pierwszej fali polskich zesłańców na Kaukaz po powstaniu listopadowym” na s. 8 i 9 listopadowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Najdłużej w dziejach Europy funkcjonująca Unia. Zdzisław Janeczek o I Rzeczpospolitej / „Śląski Kurier WNET” 41/2017

Ta unia, mimo ułomności, funkcjonowała najdłużej w dziejach Europy, przybierając postać republikańską z obieralnym królem, a w czasach świetności nosiła miano Najjaśniejszej, jak Republika Wenecka.

Zdzisław Janeczek

Drogi do niepodległości
Od świetności do upadku

I Rzeczpospolitą stworzyli przedstawiciele elit trzech nacji, m.in. litewscy Kiszkowie, Gasztołdowie i Radziwiłłowie, Rusini: Sanguszkowie, Sapiehowie, Tyszkiewicze, Czartoryscy, Ostrogscy, Wiśniowieccy, Daniłłowiczowie; nację polską reprezentowali Potoccy, Zamoyscy, Lubomirscy, Tarnowscy i Lanckorońscy. Za nimi szła masa szlachecka trzech prowincji: Wielkiego Księstwa Litewskiego, Wielkopolski i Małopolski złożonej z ziem polskich i ziem ruskich aż po Kijów i Zadnieprze. Wszyscy oni korzystali z tych samych praw i paktowali na sejmach i sejmikach jak równi z równymi.

Książę Konstanty Iwanowicz Ostrogski, anonimowy portret z XVII wieku, Wikipedia

Oprócz Warszawy i Krakowa stołeczny charakter zachowały: Wilno jako stolica Wielkiego Księstwa Litewskiego (obejmującego także dzisiejszą Białoruś), Grodno, w którym obradował co trzeci sejm, Mińsk, gdzie na przemian z Nowogródkiem odbywała się wiosenna sesja Trybunału Głównego Wielkiego Księstwa Litewskiego (jesienna zawsze w Wilnie) oraz Kijów, podobnie jak Kraków, miasto królewskie Rzeczypospolitej, ważny ośrodek życia religijnego (prawosławia), kulturalnego (Akademia Mohylańska) i politycznego. Później doszedł jeszcze Poczajów, który zasłynął jako ośrodek pielgrzymkowy prawosławnych i grekokatolików. W mieście tym starosta kaniowski Mikołaj Potocki, katolik, ufundował jeden z najważniejszych klasztorów i ośrodków kultowych na Ukrainie, nazywany Ruską Częstochową.

Hetman Stanisław Żółkiewski, XVII-wieczny portret nieznanego artysty; Wikipedia

Mieszkańcy tych ziem solidarnie i z poświęceniem odpierali najazdy Moskwy, Tatarów i Turków. Hetman Stanisław Żołkiewski był pierwszym Europejczykiem, który zdobył Moskwę, i jedynym, który okupywał stolicę carów. W 1620 r. poległ pod Cecorą, a jego głowę osadzoną na pice posłano sułtanowi. Wraz z wodzem zginęło wielu jego żołnierzy. Równie dotkliwa była porażka księcia Konstantego Iwanowicza Ostrogskiego pod Sokalem (1519 r.). Pamięć pobitych rycerzy polskich i litewskich oraz wołyńskiej służby ziemskiej została utrwalona w literackim świadectwie, jakim był wiersz Jana Kochanowskiego Na sokalskie mogiły, który opiewał ofiarę tych, którzy osłaniali ukrainne miasta i wsie: Tuśmy się mężnie prze ojczyznę bili / I na ostatek gardła położyli. / Nie masz przecz gościu / złez nad nami tracić. / Taką śmierć mógłbyś sam drogo zapłacić.

Symbolem zbratania obu nacji stał się na Ukrainie starosta chmielnicki Przecław Lanckoroński (ok. 1489–1531) herbu Zadora, zwany przez Rusinów Lachem Serdecznym, oraz hetman kozaków zaporoskich Eustachy Daszkiewicz (ok. 1455–1535), starosta czerkieski, i Dymitr Iwanowicz Wiśniowiecki-Bajda (ok. 1535–1563), starosta winnicki, ataman kozacki i kniaź w jednej osobie. Podobnie rzecz miała się z hetmanem kozackim Petro Konaszewiczem-Sahajdacznym (1570–1622), obrońcą prawosławia i wiernym towarzyszem broni hetmana wielkiego litewskiego Jana Karola Chodkiewicza (1560–1621), zaprzyjaźnionym także z królewiczem Władysławem IV Wazą. O nich to śpiewano w Koronie dumy rycerskie, a na Ukrainie dumki kozackie. Wypadałoby również wspomnieć, nazywanego ruskim i litewskim Scipionem, księcia Konstantego Iwanowicza Ostrogskiego (ok. 1460–1530), hetmana wielkiego litewskiego,

Hetman Piotr Konaszewicz Sahajdaczny, portret anonimowego artysty z XIX wieku

protektora prawosławia w Rzeczypospolitej, wydawcę Biblii Ostrogskiej, który w 1514 r. po bitwie z wojskami moskiewskimi pod Orszą, nazywanej drugim Grunwaldem, zaintonował łaciński hymn Te Deum laudamus. W kampanii tej uczestniczył m.in. Jan Amor Tarnowski (1488–1561), przyszły hetman wielki koronny. Przedstawiciele tych trzech nacji: polskiej, litewskiej i ruskiej zlali się w jeden naród szlachecki.

Współczesny im Jan Kochanowski (1530–1584)), książę poetów Słowiańszczyzny, marzył, aby narody Rzeczpospolitej po unii państw i społeczeństw połączyła unia serc: A niechaj już Unii w skrzyniach nie chowamy, / Ale ją w pewny zamek do serca podamy.

Jednak naród szlachecki, strzegąc zazdrośnie swoich przywilejów i złotej wolności, nie dzielił jej z pozostałymi stanami, które nie uczestniczyły w bogatym życiu publicznym Rzeczypospolitej. Miało to znaczący wpływ m.in. na tożsamość chłopów, których mentalność zarówno w Koronie, na Litwie, jak i na Rusi kształtowały dominujące w Europie stosunki feudalne. W XVIII w. chłopi, pozbawieni praw obywatelskich, pozostali obojętni na dramat rozbiorów Rzeczypospolitej i utratę niepodległości. Upadek Rzeczypospolitej zapowiadał ponad wiekową niewolę jej narodów, najbardziej odczuwalną przez elity, które zaborcy skazali na zagładę.

Zarówno władcy prawosławnej Rosji, jak i protestanckich Prus za warunek powodzenia procesów rusyfikacyjnych i germanizacyjnych uważali zagładę narodu szlacheckiego i wytępienie katolicyzmu. Jednym z narzędzi unicestwienia Rzeczypospolitej było skłócenie ze sobą narodów zamieszkujących jej rozległe terytoria od Bałtyku do Morza Czarnego. Wszelkimi sposobami starano się zatrzeć pamięć unii, która, mimo swych ułomności, funkcjonowała najdłużej w dziejach Europy, przybierając postać republikańską z obieralnym królem, a w czasach świetności noszącej miano Najjaśniejszej, podobnie jak Republika Wenecka.

Kwestia chłopska i problem tożsamości

Syn ziemi kijowskiej, ukraiński poeta narodowy Taras Hryhorowicz Szewczenko (1814–1861) przestrzegał przed uleganiem fałszywym sugestiom prowadzącym do przedwczesnej radości z upadku Rzeczypospolitej, gdyż jej „trup” przygniecie także Ukraińców. Z kolei do Polaków, przypominając, jak to razem gromiliśmy Moskwę i Turków, apelował: „Podaj rękę Kozakowi i daj swe serce i odtwórzmy wspólnie ten Raj”.

Odszukanie jednak dróg do niepodległości przez Litwinów, Rusinów i Polaków wymagało czasu i nie było zadaniem łatwym. Jedną z najważniejszych kwestii do rozwiązania była sprawa chłopska. Chłopi byli najliczniejszą grupą społeczną, indyferentną jednak politycznie i obojętną na sprawy publiczne. Przez wieki w ramach systemu feudalnego zajmowali się tylko sianiem i oraniem, a ich świadomość ograniczał horyzont kościoła-cerkwi, dworu i karczmy. Nie mieli żadnego kontaktu z państwem. Nie służyli w wojsku ani nie płacili podatków. Dzierżawiąc ziemię na mocy ustroju feudalnego, nabywali praw do dóbr feudalnych swego pana, który nie mógł ich usunąć z zagrody.

Tadeusz Kościuszko, mal. K. Wojniakowski | domena publiczna, Wikipedia

Przelewanie krwi za ojczyznę było przywilejem szlacheckim i tylko szlachcic płacił podatki, których wysokość uchwalał sejm. Polityka rodzinna rozładowywała nadwyżki demograficzne wśród szlachetnie urodzonych, co zapobiegało dekoncentracji ziemi. Najstarszy syn dziedziczył dobra alodialne, młodsi podejmowali karierę wojskową lub duchowną albo wstępowali do klasztorów, gdzie często lokowano też córki. Szlachcic miał ziemię, jeździł nawet z odległego Zaporoża na sejmiki i sejmy ordynaryjne i extraordynaryjne, wybierał królów i deputatów do Trybunałów Koronnych i Litewskich, korzystał z przywileju nietykalności osobistej i majątkowej oraz prawa do rokoszu, służył tylko w jeździe (autoramentu narodowego), na wyprawy wojenne wyruszał z własnym pocztem i ekwipunkiem. Najzamożniejsi i najlepiej wyszkoleni zaciągali się do husarii. Piechota był to autorament cudzoziemski i służyli w nim nie chłopi, a najemnicy niemieccy i szkoccy. Tak więc tylko szlachcic miał tożsamość i stanowił tzw. naród polityczny, a chłopi polscy, litewscy i ruscy stanowili żywioł, który zaborcy postrzegali jako łatwy łup. W ich mniemaniu można go było przekształcić w lojalnego poddanego, według wzoru, jakim był chłop z guberni tambowskiej lub piasków Brandenburgii. Różnice społeczne i religijne (sprawa dysydentów) posłużyły zaborcom do pogłębienia podziałów wśród mieszkańców dawnej Rzeczypospolitej, a utrzymanie tzw. serwitutów, czyli użytków wspólnych, miało skłócić wieś z dworem. Chłopi w omawianym okresie byli zainteresowani wyłącznie zniesieniem poddaństwa i uwłaszczeniem, a piętnem przeszłości była cechująca ich mentalność niewolnika.

W tej sytuacji kolejne zrywy powstańcze 1794, 1830/1831 i 1863 r. musiały się skończyć klęską i zdziesiątkowaniem dawnych elit Rzeczypospolitej. Od tego momentu Polacy, Ukraińcy i Litwini będą się sposobić do wybicia się na niepodległość, każda nacja na własną rękę. Jednak do realizacji tego celu koniecznością było w latach 1863–1918 zbudowanie tożsamości narodowej i patriotycznej mas chłopskich.

Dawny stan szlachecki w niektórych rejonach Rzeczypospolitej uległ niemal całkowitej biologicznej zagładzie. Było to m.in. zasługą generała Dimitrija Bibikowa (1788–1870), w latach 1837–1852 gubernatora podolskiego i wołyńskiego oraz gubernatora wojennego kijowskiego, zdecydowanego rusyfikatora, współinicjatora i wykonawcy wielkiej akcji weryfikacji szlachectwa, w wyniku której masy szlachty zagrodowej na Ukrainie zostały pozbawione praw stanu i wcielone na 25 lat służby w szeregi armii rosyjskiej na Kaukazie. W ten sposób zniknęła z przestrzeni Ukrainy szlachta zaściankowa, równie liczna jak ta na Litwie, opisana przez Adama Mickiewicza w Panu Tadeuszu.

Osoba gubernatora D. Bibikowa i związane z nim wydarzenia zainspirowały T.H. Szewczenkę do napisania utworu pt. Opętany. Poeta ubolewał, iż uciskany w imieniu cara naród nie tylko nie buntował się przeciw swojemu losowi, ale wręcz starał się prześladowcy przypodobać. Wielu mieszkańców Ukrainy dążyło tylko do tego, by wkupić się w łaski administracji gubernatora D. Bibikowa. Poeta określił swoich rodaków jako ród przeklęty. Chłopi w zaborze rosyjskim po zniesieniu poddaństwa i uwłaszczeniu musieli płacić podatki państwu i obowiązywała ich 25-letnia służba wojskowa. Aby się nie buntowali, urzędnicy carscy indoktrynowali niepiśmiennych poddanych, rozgłaszając, iż gdyby Rzeczypospolita nie upadła, nadal obowiązywałaby pańszczyzna, i radzili mużykom jak najdalej trzymać się od Polski. W okresie powstań zachęcali do napadów na dwory i zaboru mienia szlachty, w szczególności tej katolickiej. W okresie powstania 1863 r. chłopi po raz kolejny okazali swą wrogość wobec Polski i niechęć do idei niepodległości. W drastyczny sposób opisał to Stefan Żeromski (1864–1925) w noweli Rozdziobią nas kruki, wrony.

Rosjanie w walce z powstańcami próbowali wykorzystać doświadczenia rabacji galicyjskiej 1846 r. i przeciwstawić polskich, litewskich oraz ruskich chłopów miejscowej szlachcie. Włożono wiele wysiłku, aby wzmocnić wśród włościan przekonanie, iż powstanie to „pańska wojna”. Mordom i okrucieństwom nadano ideologiczny charakter.

Z narzędzia władzy stał się terroryzm systemem, planowym wprowadzeniem przemocy we wszystkie dziedziny życia warstwy ziemiańskiej, apoteozą mordu jej przedstawicieli. Odwoływano się do najgorszych instynktów i pożądliwości „na wpół dzikich ludzi”. Witebski naczelnik wojenny zachęcał chłopów i wojsko do masowej eksterminacji, mówiąc „Car i Rosja będzie wam dziękować, kiedy mniej będziecie brali w niewolę, a więcej będziecie zabijali”. Kolportowano różnego rodzaju druki, jak np. pismo pt. Tajemna wola cara, które nawoływało do wymordowania wszystkich katolików chłopów i całej szlachty. „Ziemia ich będzie należeć do tych, co wyostrzą noże, kosy i topory”.

Schizmatyccy popi podżegali z ambon do mordów i palenia. Sprawcom rzezi obiecywano wdzięczność cara, bogactwo i awans do rosyjskiego stanu szlacheckiego. Władze rosyjskie wyznaczyły dla chłopów nagrodę w wysokości 10 rubli za żywego schwytanego powstańca oraz 5 rubli za głowę każdego polskiego buntownika.

Jeszcze w ostatnich dekadach XIX w. powstańcy 1863 r. byli w chłopskim przekazie uosobieniem szaleństwa i zbrodni, o Kazimierzu Wielkim (1310–1370) dawni pańszczyźniani wiedzieli tylko tyle, że ożenił się z niechrzczoną Żydówką, w Janie III Sobieskim (1629–1696) widzieli króla szlachty, a o ostatnim władcy Stanisławie Auguście (1732–1798) mówili, że sprzedał Polskę carycy. Kolejne powstania oceniali jako potworną zbrodnię i plagę tego świata. Nawet Tadeusz Kościuszko (1747–1817), zgodnie z propagandą zaborców, został zapamiętany jako zbrodniarz i szalony szlachcic, który przyjechał bryczką do Krakowa i wydał wojnę największym potęgom tego świata.

Mocarzem nad mocarzami jawił się rosyjski car – olbrzym w złotej zbroi, który rozkazywał światu, gdyż jego władza pochodziła od Boga. Do chłopskiej historii przeszedł imperator Mikołaj I (1796–1855), ponieważ w 1848 r. pomógł ich cesarzowi Franciszkowi Józefowi I (1830–1916) pokonać węgierskich buntowników L. Kossutha (1802–1894). Jednych powywieszał, a drugich uwiózł w głąb Rosji, za co dostał należne mu złoto.

Tożsamość chłopa zarówno w Galicji Zachodniej, jak i Wschodniej miała wiele wspólnego. Jedni i drudzy nie uważali się za Polaków, bez względu na to, czy mieszkali pod Krakowem, Tarnowem, czy pod Stanisławowem i Tarnopolem. Ci spod Krakowa jeszcze w drugiej połowie XIX w. na pytanie, czy są Polakami, odpowiadali – nie, i wskazywali na mieszkańców dworu. Krwawym pogromom ludności ziemiańskiej na Ukrainie odpowiadała Rzeź Galicyjska zwana rabacją chłopską, do której doszło w 1846 r. pod przewodnictwem Jakuba Szeli (1787–1860). Ci, co wówczas dawali chłopom wolność z urzędu, kierowali się intencją zahamowania procesu przebudzenia narodowego. Ich dążeniem było, by chłopi stali się Rosjanami, Austriakami i Prusakami. Rzeczpospolita była wciąż groźna, chciano wymazać jej pamięć i przysłonić darem wolności od cara lub cesarza.

Taras Szewczenko, autoportret z 1840 r., domena publiczna, Wikipedia

Wbrew oczekiwaniom zaborcy podjęli kontrdziałania przedstawiciele rodzimych elit, m.in. Oleksandr Barwiński (1847–1927) herbu Jastrzębiec i Wacław Lipiński, po ukraińsku Wiaczesław Łypynskyj (1882–1931), herbu Brodzic. Barwiński jako pedagog, historyk i polityk ukraiński działał w Towarzystwie „Proswita”, którego celem było zwalczanie analfabetyzmu, działanie na rzecz wzrostu świadomości narodowej, działalność wydawnicza, prowadzenie chórów, orkiestr, bibliotek, czytelni i świetlic oraz organizowanie i wspieranie ukraińskiego ruchu spółdzielczego. Z kolei historyk i publicysta W. Lipiński budował zręby ukraińskiego ruchu konserwatywnego i współtworzył Ukraińską Partię Demokratyczną Włościańską. Opowiadał się, podobnie jak Barwiński, za zgodą Ukraińców i Polaków jako współgospodarzy tej samej ziemi, po to, by zlikwidować nędzę galicyjską i dzielić się prawami, jak równi z równymi. Obaj jako konserwatyści kierowali się zasadami chrześcijańskimi.

Podobnie, jak T. Szewczenko, osadzeni byli w tradycji kultury greckiej oraz tkwili w etyce prawosławia i nauce Chrystusa, na której wyrosła Ruś Kijowska. Znaleźli się w opozycji do nowych modnych prądów, takich jak socjalizm-marksizm propagujący walkę klas i darwinizm społeczny, na którym wyrosły: rasizm i nauki o czystości krwi oraz teoria walki ras. Nurty te w XX w. zebrały krwawe żniwo wśród narodów zamieszkujących tereny dawnej Rzeczypospolitej. Świadectwem, jak różne były to światy, mogą być m.in. żeńskie imiona nadawane przed rewolucją 1917 r.: Wiera, Nadieżda i Lubow (trzy cnoty kanoniczne) oraz Irina od greckiego słowa pokój. W czasach stalinowskich zastąpiono je nowymi imionami, jak: Kolektywizacja, Industrializacja i Elektryfikacja.

Problem unarodowienia chłopów a niepodległość

Tak więc najważniejszą na ziemiach byłej Rzeczypospolitej drogą do niepodległości była droga do unarodowienia chłopa. Na ziemiach polskich podjęto w tym kierunku różne działania, w które zaangażował się Kościół, ziemiaństwo-inteligencja i ruchy polityczne. Duchowieństwo podjęło m.in. w walkę z alkoholizmem (nałogiem niewolników), powołując liczne bractwa trzeźwości. Na Śląsku z akcji duszpasterskiej zwalczania plagi pijaństwa zasłynął w 1844 r. ks. Alojzy Ficek (1790–1862), twórca Sanktuarium Maryjnego w Piekarach Śląskich, do którego pielgrzymowały setki tysięcy chłopów i robotników. Podjęto równolegle wysiłek alfabetyzacji, tj. nauki czytania i pisania. Pojawiły się zarówno w Kongresówce, jak i w Galicji liczne czasopisma dla ludu. Ponadto we wszystkich zaborach upowszechniano rodzimą literaturę. Działały liczne koła Towarzystwa Czytelni Ludowych i Macierz Polska, pojawiły się Latające Uniwersytety. Jak ważną rolę odegrała literatura piękna, potwierdza lektura pamiętników działaczy ludowych: Wincentego Witosa (1874–1945) i Jakuba Bojki (1853–1943). Powszechnie czytano Biblię w przekładzie ks. Jakuba Wujka (1541–1597), Kazania Sejmowe i Żywoty świętych ks. Piotra Skargi (1536–1612) oraz Trylogię Henryka Sienkiewicza (1846–1916), która biła rekordy poczytności.

 

H. Sienkiewicz, mal. Kazimierz Pochwalski | domena publiczna, Wikipedia

Jednak talent pisarski H. Sienkiewicza nie wydałby takich owoców, gdyby nie Konrad Prószyński (1851–1908), pseudonim „Kazimierz Promyk”, urodzony w zubożałej rodzinie szlacheckiej w Mińsku działacz oświatowy, pisarz i wydawca. Ojciec jego prowadził w Mińsku zakład fotograficzny, jeden z pierwszych na ziemiach Rzeczypospolitej. Jako dziecko został on zesłany wraz z rodzicami i rodzeństwem do Tomska na podstawie oskarżenia ojca o działalność patriotyczną, polegającą m.in. na sygnowaniu prac znakiem Orła i Pogoni. W wieku 17 lat wrócił do kraju i w 1875 r. założył tajne Towarzystwo Oświaty Narodowej, mające na celu edukowanie ludu.

„Promyk” był autorem podręczników do nauki czytania, m.in. pierwszego nowoczesnego elementarza (wyd. 1875) oraz wydanej w 1879 r. Obrazkowej nauki czytania i pisania (nagrodzonej na międzynarodowej wystawie Londyńskiego Towarzystwa Pedagogicznego 1893). Propagował ponadto nauczanie indywidualne metodą samouctwa i położył zasługi w upowszechnianiu czytelnictwa na wsi. Od 1881 r. wydawał tygodnik dla chłopów pt. Gazeta Świąteczna, a w 1878 r. założył w Warszawie Księgarnię Krajową, zajmującą się rozpowszechnianiem literatury popularnej. Za swą ofiarną pracę otrzymał tytuł członka honorowego Towarzystwa Szkoły Ludowej.

Można śmiało powiedzieć, iż wszystkie partie polityczne razem wzięte nie były w stanie dokonać tego, co udało się H. Sienkiewiczowi i „Promykowi”. Jak opisywał J. Bojko, dla chłopów, którzy posiedli sztukę czytania, kontakt z dziełem H. Sienkiewicza był prawdziwą ucztą duchową. Podczas lektury, gdy doszli do zbaraskiej historii Litwina Longinusa Podbipięty i opisu jego męczeńskiej śmierci, najpierw ojciec i wuj lektora uklękli w izbie i odmówili modlitwę za konającego, a potem pacierz za spokój duszy wielkiego rycerza. Scena ta obrazuje fenomen siły słowa i otwarcie chłopskiej wyobraźni na sprawy publiczne.

Również mieszkańcy dworów włączyli się w akcję oświatową. Przykład dała jeszcze w pierwszej połowie XIX w. księżna Izabela Czartoryska (1746–1835), nazywana Matką Spartanką, prekursorka polskiego muzealnictwa i autorka Pielgrzyma w Dobromilu (1817), podręcznika historii Polski dla ludu, zawierającego powiastki i zalecenia z dziedziny moralno-obyczajowej. Była to pierwsza publikacja mająca na celu budzenie w warstwie chłopskiej tożsamości narodowej. Księżna I. Czartoryska uwypuklała ciężkie warunki bytowe chłopów i ich przynależność do narodu polskiego.

Z kolei Adam Asnyk (1838–1897) został jednym z współzałożycieli Towarzystwa Szkoły Ludowej (1882), a później jego honorowym członkiem. Jak to wyglądało, w sposób obrazowy opisał później w swoich wspomnieniach rysownik Szymon Kobyliński (1927–2002) na przykładzie własnej rodziny. Tak więc najważniejszymi czynnikami nacjonalizacji chłopów były: książki, nauczyciel, ksiądz, masowa emigracja zarobkowa, znajomość biegu wydarzeń dziejowych, gazety dla ludu, rodzina i aktualne wydarzenia. Za Oceanem dowiedzieli się nie tylko, że Ameryka to łóżko i fabryka, ale także, iż są Polakami, gdyż każdy jest skądś.

Do tego należałoby dodać rodzący się w Galicji ruch chłopski, którego jednym z głównych animatorów był ks. Stanisław Stojałowski (1845–1911). Otrzymane prawo głosu wyborczego było tylko potwierdzeniem słów, iż „chłop potęgą jest i basta”. W ruch nauczania chłopów włączyła się endecja, pojawiły się nowe tytuły prasowe, jak: „Polak” i „Przegląd Wszechpolski”. W 1894 r. ugruntowała się legenda Naczelnika w sukmanie. We Lwowie udostępniono Panoramę Racławicką, a Kościuszko został zaakceptowany przez masy jako bohater, który poprowadził chłopów do walki o wolność i niepodległość. Mit Kościuszki dopełniła popularyzacja takich bohaterów, jak osoby słynącego z męstwa i odwagi kosyniera Bartosza Głowackiego (ok. 1758–1794) z Rzędowic i szewca Jana Kilińskiego (1760–1819).

Józef Piłsudski w 1930 r. | Fot. autor nieznany, Wikipedia

Unarodowieniu i kształtowaniu tożsamości jednostkowej sprzyjała również emigracja do miast. W Łodzi i Warszawie rodził się nowoczesny przemysł, tworzyła się klasa robotnicza, a wśród działaczy ruchu socjalistycznego pojawili się: młody J. Piłsudski (1867–1935) i Bolesław Limanowski (1835–1935), osobnicy „opętani wizją niepodległej Polski”. Ukierunkowali oni ruch robotniczy w stronę działań wolnościowych, kwestionując antyniepodległościowy program I Proletariatu i podporządkowanie polskiego ruchu zwierzchnictwu rosyjskiemu.

Na dawnym terenie I Rzeczypospolitej to PPS miała być hegemonem. Piłsudski i jego otoczenie połączyli wyzwolenie społeczne z kwestią odbudowy suwerennej Polski. Był to początek drogi do niepodległości, wytyczony przez nowego przywódcę, który nie zamierzał być pokornym sługą cara Wszechrosji.

W opozycji do tej formacji ukształtował się nurt Feliksa Dzierżyńskiego (1877–1926) i Róży Luksemburg (1871–1919), a stworzona przez nich SDKPiL była przeciwna tendencjom niepodległościowym i tradycji narodowej jako bagażowi nie przystającemu obywatelom świata, rewolucjonistom burzącym stary ład, sięgającym po rząd dusz. Grupa ta jednak nie uzyskała powszechnej akceptacji społecznej.

Natomiast budowy kultury niepodległości podjął się Stanisław Wyspiański (1869–1907), dramaturg, poeta i artysta malarz. Autor Wesela i Wyzwolenia wezwał rodaków do przebudzenia narodowego i wyjścia z chocholego tańca. W Krakowie spotkał się on z Józefem Piłsudskim, orędownikiem drogi romantycznej, wyrażającej się w filozofii czynu zbrojnego.

Naród z letargu budziły także dzieła Wacława Gąsiorowskiego (1869–1939) nawiązujące do epopei napoleońskiej i powstania listopadowego. Ich autor, ścigany przez carską ochranę za publikację pt. Ugodowcy (opisującej wizytę cara Mikołaja II w Warszawie), musiał szukać schronienia we Lwowie. Jego książki Huragan i Rok 1809 umacniały orientację Polaków na Zachód.

Podobną rolę odgrywały prace Szymona Askenazego (1865–1935), twórcy lwowskiej szkoły historycznej, w poglądach zbliżonego do obozu legionowo-piłsudczykowskiego. Autor Przymierza polsko-pruskiego (1918) i najlepszej biografii Księcia Józefa Poniatowskiego (1905) tworzył w duchu romantycznym i polemizował ze szkołą krakowską, która winą za rozbiory obarczała głównie samych Polaków. Jego dzieła cieszyły się równą poczytnością co powieści S. Żeromskiego i dramaty S. Wyspiańskiego. W czasie pierwszej wojny światowej przebywał w Szwajcarii i współpracował z H. Sienkiewiczem przy redakcji czasopisma komentującego sytuację międzynarodową. W sprawy narodowe mocno zaangażowała się Maria Konopnicka (1842–1910), czemu wyraz dała w Rocie, wierszu wymierzonym w kampanię germanizacyjną w zaborze pruskim.

Dwie najważniejsze drogi do niepodległości Polski

Obok romantycznej drogi powstańczej J. Piłsudskiego, szlachetnego rewolucjonisty i socjalisty, na którą wkroczyła Organizacja Bojowa PPS, ponadpartyjny Związek Walki Czynnej (1908), Związek Strzelecki (1910), Pierwsza Kadrowa i Legiony Polskie (1914), biegła równolegle droga pragmatyzmu Romana Dmowskiego, stawiającego na katolicyzm i polskiego chłopa. Jej celem również była niepodległość. Autor Myśli nowoczesnego Polaka (1902) i traktatu Niemcy, Rosja i kwestia Polska (1907) negował sens drogi powstańczej. Licząc na konflikt z Niemcami, chciał zyskać zaufanie Rosji i powiększyć granice autonomii wraz ze zjednoczeniem wszystkich ziem polskich. O kształcie terytorialnym odrodzonego państwa zgodnie z dążeniami endeckimi miał decydować program inkorporacji.

Roman Dmowski | Fot. Wikipedia

Nie tylko dla jej przywódców wielką wagę miała dokonana w Rosji rewolucja lutowa 1917 r. Rząd Tymczasowy księcia Gieorgija Lwowa, wyłoniony w wyniku porozumienia Komitetu Tymczasowego Dumy i Piotrogrodzkiej Rady Delegatów Robotniczych i Żołnierskich przelicytował niemiecko-austriacki Akt 5 XI 1916 r. i zadeklarował chęć utworzenia Polski niepodległej związanej z Rosją. Odtąd R. Dmowski w Paryżu mógł oficjalnie domagać się wolnej Polski. Z kolei J. Piłsudski po odmowie przysięgi na wierność cesarzowi Niemiec w lipcu 1917 r. został osadzony w twierdzy w Magdeburgu, a jego legioniści internowani w obozach w Szczypiornie i Beniaminowie.

Obie drogi w 1918 r. doprowadziły do jednego celu, jakim było odzyskanie niepodległości. Na sukces Polaków złożyła się praca związana z epopeją Legionów, POW, Korpusu Polskiego Józefa Dowbora-Muśnickiego (1867–1937) i Błękitnej Armii gen. J. Hallera (1873–1960). Podczas gdy od listopada 1918 r. J. Piłsudski tworzył w kraju wojsko, Roman Dmowski w Paryżu i Ignacy Paderewski (1860–1941) w USA zabiegali o uznanie wolnej Polski. Proklamowaną wreszcie 11 XI 1918 II Rzeczpospolitą należało jednak obronić przed agresorem ze wschodu, który mógł liczyć na wspólnotę interesów drugiego wielkiego sąsiada Polski. Niemcy i Rosja Sowiecka zgodnie myślały o likwidacji państwowości polskiej. Z kolei mocarstwa zachodnie nie widziały potrzeby popierania polskich aspiracji. Punktem kulminacyjnym zmagań o niepodległość był rok 1920, a ich bohaterem stał się Józef Piłsudski.

Przyszły Pierwszy Marszałek Polski zamierzał osiągnąć swój cel przez federację Polski z państwami powstałymi po rozpadzie Imperium Rosyjskiego (Litwą, Łotwą, Estonią, Białorusią, oraz sojuszniczą Ukrainą), w której Polska miałaby głos najważniejszy (Międzymorze Bałtycko-Czarnomorskie). Piłsudski był przekonany, że istnienie Polski między Niemcami a Rosją jest uzależnione od stworzenia systemu silnych sojuszy lokalnych uniemożliwiających ponowny rozbiór terytorium odrodzonej Rzeczypospolitej pomiędzy dwóch silnych sąsiadów – Niemcy i Rosję.

Jego zdaniem sama Polska byłaby zbyt słaba, by oprzeć się równoczesnej ekspansji niemiecko-rosyjskiej. W tym nurcie mieściła się też tzw. koncepcja prometeizmu. Na tym gruncie zrodziła się później idea Międzymorza jako przeciwwagi państw Europy Środkowo-Wschodniej, Skandynawii i Bałkanów dla agresywnych przygotowań wojennych państw totalitarnych, tj. Niemiec, ZSRR i Włoch.

Narzędziem realizacji tej idei miało być wojsko, które J. Piłsudski stworzył z byłych strzelców, legionistów, członków zakonspirowanej POW, Dowborczyków i Armii Błękitnej gen. J. Hallera. Plan wyzwolenia byłych narodów dawnej Rzeczypospolitej przewidywał podział terytorialny na kantony zamieszkałe przez Polaków, Białorusinów bądź Litwinów. Ci ostatni wyrazili jednak ostry sprzeciw. Natomiast wyrazem podjętej współpracy z Białorusinami było powołanie Armii Ochotniczej pod dowództwem gen. Stanisława Bułak-Bałachowicza (1883–1940), która walczyła u boku polskich wojsk ze skutecznością równą Armii Konnej S. Budionnego, którą chlubiła się Armia Czerwona.

Stanisław Bułak-Bałachowicz | Fot. ze zbiorów autora

Już w grudniu 1919 r. J. Piłsudski spotkał się w Belwederze z atamanem Symonem Wasylowiczem Petlurą (1879–1926) i porozumiał się co do warunków współpracy polsko-ukraińskiej. Ukraińska Republika Ludowa znajdowała się wówczas w bardzo trudnej sytuacji militarnej. Po upadku Hetmanatu Pawło Skoropadskiego Rosja Sowiecka ogłosiła, że w związku z anulowaniem traktatu brzeskiego przestała uznawać niepodległość Ukrainy. W grudniu 1918 r. na terytorium URL wkroczyły z kierunku Kurska oddziały Armii Czerwonej, posuwając się w głąb kraju. 3 I 1919 r. zajęły Charków, instalując tam marionetkowy Tymczasowy Robotniczo-Chłopski Rząd Ukrainy, który proklamował 29 I 1919 r. powstanie Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. 5 II br. rząd URL pod naporem nacierającej Armii Czerwonej opuścił Kijów, udając się kolejno do Winnicy, Równego i Kamieńca Podolskiego. Dla Ukraińców nastał ciężki czas próby.

Na ich terenie operowały także oddziały „Białych” gen. Antona Denikina. Resztki państwowości ukraińskiej stanowiły cienki bufor oddzielający wojsko polskie od Armii Czerwonej i formacji gen. A. Denikina. 21 IV 1920 r. S. Petlura zawarł układ sojuszniczy z Polską i od polsko-ukraińskiej ofensywy na Kijów do zawieszenia broni w wojnie polsko-bolszewickiej (12 X 1920 r.) był jedyną uznawaną międzynarodowo głową państwa Ukrainy.

Sojusz z S. Petlurą i ofensywa polsko-ukraińska na Kijów miała na celu przywrócenie wolnej Ukrainy. Polacy zapewnili broń, natomiast Ukraińcy zaopatrzenie w żywność. Tylko 6 Armia polska przekazała na potrzeby wojska ukraińskiego: 30 tysięcy karabinów, 298 karabinów maszynowych, 38 dział polowych i 6 ciężkich, 1 tysiąc pistoletów, 40 tysięcy mundurów, 29 tysięcy kompletów bielizny, 2 tysiące namiotów i 17 samochodów ciężarowych. Poza tym 6 Armia polska przekazała jednostkom ukraińskim około 600 tysięcy naboi karabinowych i 6 tysięcy sztuk amunicji artyleryjskiej. Już od 10 II 1920 r. oficerowie S. Petlury otrzymywali takie same pobory jak polscy. J. Piłsudski udzielił także wsparcia wysłannikowi dyplomatycznemu URL w Paryżu hrabiemu Michajło Tyszkiewiczowi.

Po zdobyciu Kijowa przez podkomendnych gen. Edwarda Rydza-Śmigłego S. Petlura i J. Piłsudski spotkali się w Winnicy, gdzie Naczelny Wódz Polski wypowiedział ważne słowa: „Niech żyje wolna Ukraina!”. W Kijowie na gmachach użyteczności publicznej zawisły ukraińskie sztandary i odbyła się polsko-ukraińska defilada. Nadszedł też czas sprawdzianu, czy Ukraińcy, podobnie jak Polacy, odrobili lekcję historii i powtórzą fenomen znad Wisły, czy w latach 1863–1920 przebyli drogę prowadzącą do budowy tożsamości narodowej mas chłopskich? Od odpowiedzi na to pytanie zależały losy kampanii.

Na froncie białoruskim Sowieci przygotowywali kontrofensywę. Piłsudski w przypadku szybkiej rozbudowy armii URL mógł przerzucić swoje wojska z frontu ukraińskiego na Białoruś i pobić przeciwnika, zanim ten podjąłby kroki wojenne. Niestety do Petlury zgłosiło się zamiast oczekiwanych 100 000, tylko 2000 ochotników. Ukraińscy chłopi, podobnie jak w 1863 r., wobec sprawy niepodległości ojczyzny zachowali się biernie. Garnęli się pod sztandary atamana anarchizmu Nestora Machny (1888–1834) i walczyli z Białą Gwardią, kozakami P. Skoropadskiego, bolszewikami i oddziałami S. Petlury lub zaciągali się do Armii Czerwonej. Jej agitatorzy cieszyli się powszechnym mirem, ponieważ głosili hasła typu: „pokój chatom, wojna pałacom”, „cała ziemia w ręce ludu” itp. lub straszyli, iż z Petlurą wrócą polscy panowie. Bierną postawę społeczeństwa usprawiedliwiała w części wieloletnia wojna, połączona z rekwizycjami, gwałtami i rabunkami. Inaczej zachowali się polscy chłopi, którzy w 1920 r. poszli w bój z najeźdźcą nawet z kosami kutymi na sztorc.

W tej sytuacji bolszewicy zdążyli pierwsi zaatakować i przełamać flankę białoruską, przez co zmusili siły polsko-ukraińskie do pośpiesznego odwrotu spod Kijowa. Petlura i jego żołnierze dzielnie towarzyszyli Polakom do końca tej wojny. Po 18 X 1920 r. i wejściu w życie polsko-radzieckiego rozejmu ustały działania militarne na całym froncie, w tym także na odcinku ukraińskim. Na mocy układu preliminarzowego z 12 X strona polska zobowiązała się do niepopierania działań skierowanych przeciwko Rosji i Ukrainie Sowieckiej.

Szymon Petlura | Fot. Wikipedia

Ratyfikacja tego układu przez Sejm Ustawodawczy (2 XI 1920 r.) oznaczała unieważnienie kwietniowych traktatów polsko-ukraińskich. Rzeczpospolita zrywała je jednostronnie, a strona ukraińska odtąd skazana była na własne siły. Unikając internowania, wojska URL opuściły terytoria przyznane Polsce układem rozejmowym. Do wymaszerowujących z Polski, byłych już sojuszników Naczelny Wódz Józef Piłsudski skierował list pożegnalny, a dowództwo 6. Armii wysłało do Głównej Komendy Wojska Ukraińskiego delegację, która podziękowała za braterstwo broni na polach bitewnych.

Wojska URL, które zdecydowały się na dalszy bój z Armią Czerwoną, rozlokowały się na Podolu. Polacy nadal dozbrajali byłego sojusznika i zaopatrywali Ukraińców w środki finansowe. Ci w osamotnieniu podjęli walkę, z góry skazani na porażkę. 21 XI 1921 r. siły zbrojne URL wycofały się na terytorium II Rzeczpospolitej. Internowanych Ukraińców rozlokowano w obozach w Wadowicach, Kaliszu, Aleksandrowie Kujawskim, Pikulicach koło Przemyśla, Łańcucie, Częstochowie i Sosnowcu. Ostatnich petlurowców wypuszczono z Kalisza i Szczypiorna w połowie 1924 r., a Kaliską Grupę Obozów Internowanych zlikwidowano w sierpniu. Czas odosobnienia wykorzystali oni na edukację, drukowanie periodyków, broszur politycznych i książek. Zapewniono im także dużą swobodę poruszania się. Byli internowani wypuszczeni na wolność uzyskiwali status emigrantów politycznych, których mimo nacisków dyplomacji Stalina nie wydawano Sowietom. S. Petlurę przez długi czas ukrywali najbliżsi współpracownicy i przyjaciele Naczelnika, m.in. artysta malarz i działacz niepodległościowy Henryk Józewski (1892–1981).

Epilog

W 1924 r. S. Petlura przybył do Paryża, gdzie 25 V 1926 r. na rogu Boulevard Saint-Michel i rue Racine został zamordowany siedmioma strzałami przez agenta Stalina Szlomo Szwarzbarda (1886–1938), który podczas procesu utrzymywał, iż zabójstwa dokonał w akcie zemsty za pogromy na Ukrainie. We francuskiej prasie pojawiły się artykuły zniesławiające ukraińskiego bohatera narodowego, a sąd uniewinnił zabójcę.

Józef Piłsudski próbował bronić honoru swojego byłego sojusznika. Do Paryża wysłał wolnomularza Jerzego Stempowskiego (1893–1969), by ten wywarł wpływ na bieg sprawy Petlury poprzez masonerię i rabina Paryża.

Śmierć atamana przerwała ważną nić porozumienia między obu narodami i zaciążyła na dalszym biegu wspólnej historii. Sam S. Petlura nigdy zgłaszał żadnych pretensji do Polaków, choć pewnie zadawał sobie pytanie, czy Polska Piłsudskiego mogła obalić władzę bolszewików?

Zdzisław Janeczek, historyk i publicysta, specjalizuje się w dziejach nowożytnych (XVIII i XIX wieku), zwłaszcza w zagadnieniach aktywności politycznej, kulturalnej i gospodarczej ówczesnej Polski oraz jej miejsca w Europie.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Drogi do niepodległości. Od świetności do upadku” znajduje się na s. 6 i 7 listopadowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Drogi do niepodległości. Od świetności do upadku” na s. 6 i 7 listopadowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

ZOLYCKI (wypominki po śląsku) jest to forma modlitwy za zmarłych z wymienieniem ich imion i nazwisk podczas nabożeństwa

Pamiątką starożytną tego zwyczaju są dyptyki, czyli wypominanie imion żywych i umarłych podczas Eucharystii. Zapalanie zniczy jest reliktem pogańskim, ma oświetlić miejsce błąkającym się duszom.

Barbara Maria Czernecka

Zolycki stosuje się zwłaszcza w pierwszych ośmiu dniach listopada, kiedy to w naszej, polskiej tradycji szczególnie nawiedza się groby bliskich i znajomych. Często temu towarzyszy odmawianie różańca i procesja na cmentarz. Przewodzi jej kapłan. Pokropienie wtedy grobów wodą święconą ma przypominać sakrament chrztu świętego, który jest zadatkiem życia wiecznego. W oktawie Uroczystości Wszystkich Świętych (1–8 listopada) istnieje możliwość uzyskania odpustu zupełnego, oczywiście po spełnieniu kilku warunków. Są nimi: bycie w stanie łaski uświęcającej, brak przywiązania do jakiegokolwiek grzechu, przystąpienie do Eucharystii, modlitwa w intencjach Ojca Świętego oraz nabożne nawiedzenie cmentarza i modlitwa za zmarłych. (…)

Samo ustanowienie Zaduszek na dzień 2 listopada, jako poświęconego pamięci zmarłych, przypisuje się świętemu Odilonowi, opatowi z Cluny, w roku 998. Od XV wieku w ten dzień kapłani celebrują aż trzy Msze Święte za dusze zmarłych. Taką praktykę zalecił również papież Benedykt XV w 1915 roku, w związku z licznymi ofiarami I wojny światowej. (…)

Od średniowiecza cmentarze sytuowano w obrębie kościołów. Od tamtego też czasu nad mogiłami stawiano kamienne płyty, tablice i epitafia. Szczególnie piękne nagrobki powstały w epoce renesansu. W czasach barokowych zmarłym stawiano „zamki boleści”. Lokowanie miejsc pochówków poza murami miast zapoczątkowano przy końcu XVIII wieku. Zwyczaj ozdabiania grobów kwiatami zaś rozpowszechnił się dopiero w XIX wieku w Niemczech, skąd rozprzestrzenił się na Polskę. Przyczyniła się do tego zwłaszcza epoka romantyzmu, bazująca na uczuciach i duchowości. Również pogrzeby poległych wtedy powstańców lub bohaterów narodowych stawały się okazją do patriotycznych manifestacji.

Wiek XX zaś pomnożył tylko mogiły zbiorowe, nie zawsze godnie potraktowane, a często wręcz haniebnie profanowane. Ostatnio coraz „modniejsze” stają się na powrót, jak to bywało w czasach pogańskich, kremacja zwłok i przechowywanie spalonych, a potem przemielonych prochów w urnach, umieszczanych najczęściej w wyznaczonych kurhanach, lub zatapianie ich w morzu albo też rozsypywanie w tzw. ogrodach pamięci. Bardziej jeszcze kontrowersyjnymi zabiegami wobec ludzkich szczątków jest zatrzymywanie ich rozkładu poprzez plastynację i prowokacyjne eksponowanie, a także przetwarzanie ich na diamenty.

Pomimo zmieniających się praktyk pośmiertnego traktowania zwłok, nadal aktualna pozostaje cześć dla pamięci umarłych. Jest ona święta, zwłaszcza dla wyznawców Kościoła rzymskokatolickiego. I jakby w przeciwieństwie do prawosławia, w którym nie uznaje się odpustów, oraz protestantyzmu, nakazującego nieżywych pozostawiać samym sobie, sam listopad odwiecznie nastraja bardzo melancholijnie, do refleksji nad tym, co istnieje poza ziemskim światem, oraz do wspominania tych, co z niego odeszli. W tym świecie bowiem nie umiera tylko nadzieja na połączenie się z naszymi bliskimi w przyszłości. (…)

Niegdyś pośród pobożnych ludzi istniało przekonanie o skutecznej interwencji dusz czyśćcowych w różnych sytuacjach. Modlono się się za nie, zwłaszcza wieczorem, aby rankiem zbudziły śpiącego o danej godzinie. Nikogo jeszcze nigdy nie zawiodły, co potwierdza każdy w to wierzący. One, właśnie pomagając żywym, mają szansę na odpokutowanie własnej kary doczesnej. Dobrze jest więc wspominać je w swoich intencjach modlitewnych. I chociaż współcześnie mamy coraz to bardziej wymyślne budziki w zegarkach elektronicznych, telefonach, smartfonach i innych gadżetach, to i taka metoda może okazać się niezawodna.

Zdarzało się dawniej, że kiedy w piecu zahuczał ogień, domownicy twierdzili, że tak właśnie płaczą wygłodniałe duszyczki w czyśćcu. Do płomieni wrzucało się wtedy pajdę chleba, aby ulżyć im w cierpieniu. I znowu – my, żyjący współcześnie, jesteśmy pozbawieni możliwości takiej praktyki. Mało w którym mieszkaniu są jeszcze zwykłe piece, zastąpione przez elektryczne lub gazowe piekarniki. O tę naturę rzeczy znowu jesteśmy ubożsi.

Cały artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Zolycki” znajduje się na s. 10 listopadowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Zolycki” na s. 10 listopadowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W tym roku zmarło wiele osób walczących o Polskę / Jadwiga Chmielowska, artykuł wstępny, „Śląski Kurier WNET” 41/2017

Nasza teraźniejszość będzie niedługo historią dla kolejnych pokoleń. Zapamiętają nasze zaniedbania, głupotę, łatwowierność, ale i to, że mimo wszystko daliśmy świadectwo, że jesteśmy nadal Polakami.

Jadwiga Chmielowska

Nawiedzamy groby najbliższych krewnych, zapalamy znicze na mogiłach powstańców, żołnierzy, naszych nauczycieli i osób znanych, które tworzyły historię Polski i naszej lokalnej społeczności. Gdy nie możemy dotrzeć do grobów naszych przodków poza granicami Polski, zapalamy znicz pod krzyżem na cmentarzu. Pamiętamy o polskich oficerach z Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa, pomordowanych przez Sowietów. Na mogiłach Powstańców Styczniowych, Śląskich, poległych partyzantów i Niezłomnych mordowanych przez NKWD i KBW do 1963 r. niech nie zabraknie kwiatów i światła. Wspominamy poległych pod Smoleńskiem i modlimy się za nich, by wreszcie ich ciała mogły spocząć we własnych grobach.

Z niepokojem idę alejkami, nie wiedząc, czy znajdę jeszcze grób. Nieopłacane znikają. Nawet zabytkowe nagrobki mogą ulec zniszczeniu, bo potrzebne są miejsca dla nowych zmarłych. Na cmentarzu prawosławnym w Sosnowcu leży bohater walk spod Monte Cassino, na ewangelickim – Waldemar Zillinger, autor zbioru zadań z fizyki, na którym uczyło się kilka pokoleń.

Powinniśmy być wdzięczni braciom Litwinom, że nie przekopali Rossy, choć niektóre grobowce się poprzewracały. Nikt o nich nie pamiętał… Marzy mi się inwentaryzacja przez harcerzy grobów, którym należy się szczególna ochrona. Naród odcięty od korzeni jak drzewo usycha.

W tym roku zmarło wiele osób związanych z walką o zrzucenie sowieckiego jarzma. Pochowaliśmy Maciej Ruszczyńskiego z Autonomicznego Wydziału Wschodniego Solidarności Walczącej. Zmarli koledzy z rzeszowskiej SW: Andrzej Rozwód – szef oddz. Tarnobrzeg, Waldemar Mikołowicz z Jarosławia, Ludwik Pełka z Ogólnopolskiego Komitetu Oporu Rolników. Odszedł też Edward Mizikowski z warszawskiego MRKS współpracującego z SW. Straciliśmy Bogusława Gruszczyńskiego z Radomia, delegata na I Zjazd Krajowy Solidarności, inwigilowanego nawet przez STASI. Dokumentował on najnowszą historię.

Zmarł w tym roku Zbigniew Lazarowicz – żołnierz AK i podziemia antykomunistycznego, syn Adama Lazarowicza ps. Klamra, członka IV Komendy WIN, zamordowanego na Rakowieckiej. Nie doczekał identyfikacji prochów swego ojca wrzuconego przez ubowców do wspólnego dołu na „Łączce”.

24 października pożegnano Ryszarda Kowalczyka, starszego z braci, którzy wysadzili w powietrze salę w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Opolu, uniemożliwiając w ten sposób odznaczenie zasłużonych w rozprawieniu się z robotnikami Wybrzeża w 1970 r.

Polska zmienia oblicze. Jeszcze kilka lat temu były problemy z wmurowaniem tablicy pamiątkowej na gmachu opolskiego uniwersytetu, w który przekształciła się WSP. Ryszarda Kowalczyka pochowano z pełnymi honorami, była asysta wojskowa, list od prezydenta.

Nasza teraźniejszość będzie niedługo historią dla kolejnych pokoleń. Zapamiętają nasze zaniedbania, głupotę, łatwowierność, ale i to, że mimo wszystko daliśmy świadectwo, że jesteśmy nadal Polakami, kochamy wolność.

Może późno, ale w końcu zorientowaliśmy się, że nasza dobroduszność została wykorzystana, że nas oszukano. Potrafiliśmy jako naród wstać z kolan, okazaliśmy się mądrzejsi niż elity chcące nami kierować. Odbudowujemy naszą ojczyznę.

Nie wszędzie „dobra zmiana” dotarła, nie wszyscy są uczciwi i kompetentni. Z czasem hochsztaplerzy i Dyzmy odejdą w niepamięć lub pozostaną na wieki zdrajcami i oszustami. Wcześniej czy później odsieje się ziarno od plew. Sztafeta pokoleń trwa.

Artykuł wstępny redaktor naczelnej Jadwigi Chmielowskiej znajduje się na s. 1 listopadowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej na s. 1 listopadowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Między saską racją stanu a zmową obcych dworów. Problemy zwolenników naprawy Rzeczpospolitej w epoce stanisławowskiej

Sprawdziła się ponura przepowiednia posła rosyjskiego J. Bułhakowa: „Tylko Polacy mogą być tak łatwowierni i wątpić, że nie ma wspólnoty interesów między dworami cesarskimi w sprawie Polski”.

Zdzisław Janeczek

Tematyka Sejmu Wielkiego doczekała się imponującej liczby tytułów obrazujących wydarzenia lat 1788–1792. A jednak prof. Henryk Kocój wciąż wyszukuje jakieś luki, które stara się zapełnić, publikując kolejne swoje prace źródłowe. Ostatnio na rynku księgarskim ukazała się obszerna praca pt. Dyplomaci sascy wobec Sejmu Wielkiego, nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego (2016). (…)

Okładka książki H. Kocója „Dyplomaci sascy wobec Sejmu Wielkiego 1788–1792”

Główną wartością dzieła jest opracowanie i udostępnienie nieznanych zasobów archiwalnych. H. Kocój rozważa również polskie szanse na przeprowadzenie reform i pomoc mocarstw europejskich oraz ocalenie niepodległości i integralności terytorialnej. W przedstawionych notach, memoriałach i relacjach poselskich zwraca uwagę na toczącą się dyskusję o międzynarodowym położeniu Rzeczpospolitej i zagadnienie sukcesji tronu. (…)

Wyjątkowe miejsce wśród grona saskich dyplomatów należy się A.F. Essenowi, o którym ks. Walerian Kalinka, historyk i założyciel Polskiej Prowincji Zmartwychwstańców napisał: „Gorąco do swego Pana przywiązany, nie mógł nigdy przebaczyć Polakom, że jego potomstwo po śmierci ojca opuścili; powziął odtąd nienawiść do Stanisława Augusta i do wszystkich ludzi nowego rządu; w tem uczuciu się zestarzał, jemu w każdym swym raporcie dawał pole […] Przez lat blisko trzydzieści, dzień po dniu, depesza po depeszy, zaprawiał on swym kwasem gryzącym wszystkie doniesienia i przyczynił się niemało do wytworzenia w Dreźnie tej nieprzyjaznej atmosfery, którą Elektor w sprawach polskich czuł się otoczony. Rzadki to przykład cudzoziemca, który przez lat tak wiele zamieszkując w kraju, był mu do końca nieprzyjazny”. (…)

H. Kocój zwrócił specjalną uwagę na memoriał A.F. Essena wysłany do ministra Stetterheima 30 IV 1788 r., w którym charakteryzował on stosunki polsko-rosyjskie oraz niechlubną rolę sejmów po pierwszym rozbiorze. W jego mniemaniu od czasów sejmu 1786 r. liczyły się w Polsce dwie władze, tj. władza cesarzowej Rosji i jej ambasadora oraz władza księcia G. Potemkina, wykonywana przez hetmana wielkiego koronnego F.K. Branickiego. Zwracał także uwagę, iż od roku 1786 następował stały spadek wpływów rosyjskich.

Ponadto saski dyplomata stwierdzał, iż zarówno król, jak i Rzeczpospolita są całkowicie podporządkowani i uzależnieni od woli trzech dworów, a ich rola ogranicza się do tego tylko, by wykonywać polecenia tych mocarstw. Petersburg szerzy korupcję, wypłacając hojnie pensje królowi i senatorom. Bardzo krytycznie oceniał wyjazd Stanisława Augusta do Kaniowa na spotkanie z Katarzyną II, gdzie król zaznał jedynie upokorzenia ze strony rosyjskich despotów, ponosząc równocześnie olbrzymie koszta i zaciągając długi. Natomiast nie powiodły się królewskie plany odnowienia przyjaźni z imperatorową, która nie podjęła ważnego dla monarchy tematu sukcesji polskiego tronu. W tych okolicznościach A.F. Essen nie wykluczał możliwości nowego rozbioru Polski. (…)

 

Pierwsza polska ustawa zasadnicza, jaką była Konstytucja 3 maja, od dnia uchwalenia budziła namiętne spory współczesnych, przyciągała uwagę obcych dworów i dyplomatów. Różnice zdań wywoływał m.in. VII artykuł pt. Król, władza wykonawcza, który postanawiał, iż „Dynastia przyszłych królów polskich zacznie się na osobie Fryderyka Augusta, […] elektora saskiego, którego sukcesorom de lumbis z płci męskiej tron polski przeznaczony. […] Gdyby zaś dzisiejszy elektor saski nie miał potomstwa płci męskiej, tedy mąż przez elektora za zgodą stanów zgromadzonych córce jego dobrany zaczynać ma linię następstwa płci męskiej do tronu polskiego”. Ostatecznie więc wobec braku męskiego sukcesora prawa do tronu nabywała elektorówna Maria Augusta Nepomucena nosząca tytuł infantki polskiej.

Maria Augusta Nepomucena Antonia Franciszka Ksaweria Alojzia Wettin (1782–1863), księżniczka saska, infantka polska (mal. J.H. Schmidt; źr. Wikipedia)

Wprowadzenie zasady tronu dziedzicznego i desygnowanie Fryderyka Augusta III na następcę Stanisława Augusta w świetle badań H. Kocója jawi się jako poważny błąd polityczny Stronnictwa Patriotycznego. Jak wiadomo, elektor saski zwlekał z udzieleniem odpowiedzi na polską propozycję do chwili ogłoszenia deklaracji J. Bułhakowa i wybuchu wojny polsko-rosyjskiej 1792 r. Do tego czasu zajmował wygodne dla siebie stanowisko polegające na postawie neutralności. Elektor, nie akceptując oferty, przezornie jej nie odrzucał, łudząc polityków polskich nadzieją na zmianę sytuacji. Prowadząc negocjacje z Warszawą celem uściślenia pewnych postanowień Konstytucji, równocześnie zapewniał Katarzynę II, że bez jej zgody korony polskiej nie przyjmie. (…)

Przyczyny długo skrywanej niechęci Fryderyka Wilhelma II do Konstytucji 3 maja i desygnacji Fryderyka Augusta III na tron polski wyjaśniają m.in. nieskomentowane przez autora wypowiedzi dyplomatów pruskich dotyczące Śląska. Tymczasem, jak wiemy, już w dobie saskiej pojawiły się projekty odebrania tej prowincji, która połączyłaby Polskę z Saksonią. Nieprzypadkowo Fryderyk Wilhelm I na wiadomość o elekcji Augusta III powiedział: „To jest najgorsza sprawa, jaka się nam przytrafiła od 30 lat”. Nie mylił się; w dobie wzrostu zagrożenia pruskiego August III zwrócił się do Marii Teresy z propozycją oddania części Śląska z Żaganiem i Głogowem w celu połączenia Saksonii z Polską.

Poseł saski w Wiedniu, hrabia Heinrich Bunau, podkreślał, iż w razie przyjęcia warunków król polski łatwo może skłonić Rzeczpospolitą do wspólnego wystąpienia przeciw Prusom. Niestety, Maria Teresa odrzuciła propozycję Augusta III. W grudniu 1740 r. wojska Fryderyka II przez Wielkopolskę uderzyły na Śląsk. Ostatecznie był on stracony zarówno dla dworu wiedeńskiego, jak i warszawsko-drezdeńskiego, by w przyszłości stać się kuźnią pruskich zbrojeń. Sytuację próbował ratować wszechwładny minister Henryk Brühl, który z pomocą Rosji i Austrii zamierzał upokorzyć Fryderyka II i zmusić go do oddania Śląska. Na przeszkodzie stanęły zmiany personalne na dworze w Petersburgu. Wpływy polsko-saskie w Rosji ustąpiły miejsca pruskim. Dla zabezpieczenia się Fryderyk Wielki ofiarował rosyjskiemu feldmarszałkowi Burkhardowi Christophowi von Münnichowi piękne hrabstwo Wartenberg (Syców) na Śląsku. Poza tym zastraszył on Rosjan wizją monarchii dziedzicznej i wzrostem potęgi Rzeczpospolitej, która zrzuciłaby haniebne wpływy Petersburga i odebrała wówczas Kijów z całą Rusią Zadnieprzańską.

Fryderyk August III (1750–1827), elektor saski (malował M. Bacciarelli; źr. Wikipedia)

Mimo wielu sukcesów strony pruskiej, można postawić pytanie: Jak wyglądałaby mapa Europy Środkowo-Wschodniej, gdyby plany polsko-saskie zostały urzeczywistnione, tzn., gdyby powiększono armię, zawarto przymierze z Austrią i Rosją, a Śląsk odebrano i podzielono? W takim przypadku należałoby wątpić, czy doszłoby do pierwszego rozbioru w 1772 r. O tym wszystkim zdaje się, że nie zapomniano ani w Petersburgu, a tym bardziej w Berlinie. Od 3 maja 1791 r. politycy pruscy żyli pod wrażeniem unii polsko-saskiej i tronu dziedzicznego w Polsce. (…)

Z licznych cytowanych przez autora wypowiedzi wynika, iż Fryderyk August III wprawdzie nie był obojętny na uroki korony polskiej, to jednak ze względu na dobro swych poddanych przyjął postawę pasywną, bacznie obserwując poczynania dworów: rosyjskiego, berlińskiego i wiedeńskiego. Aktywność polityczną rządu drezdeńskiego ograniczała ponadto sytuacja wewnętrzna. Wzrost cen żywności, odgłosy rewolucji francuskiej i tlące się na wsi zarzewie buntu chłopskiego nakazywały dużą ostrożność w podejmowaniu decyzji. Nawet saska szlachta nie ukrywała swej niechęci do ponownego mieszania się Wettynów w sprawy polskie. (…)

Reasumując wyniki badań, autor doszedł do wniosku, iż Fryderyk August III „udzielił Polsce smutnej lekcji, że wszelkie rachuby na pomoc państwa tak silnie swych decyzjach uzależnionego od wytycznych Austrii, Rosji i Prus musiały skończyć się niepowodzeniem, tym bardziej, że niewielka Saksonia, uważając sprawę Polski za przegraną, nie chciała i nie mogła, bez narażenia własnych swych interesów, skutecznie przeciwdziałać upadkowi. Wszelkie pretensje i oskarżenia pod adresem Drezna za stan, w jakim znalazła się Polska, nie mogły już niczego zmienić w zaborczej polityce Rosji, Austrii i Prus. Polacy jednak nie chcieli się z tą smutną prawdą pogodzić i długo jeszcze spojrzenia ich kierowały się w stronę Drezna i Lipska, skąd mimo tylu zawodów na próżno wyczekiwali pomocy”. (…)

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Między saską racją stanu a zmową obcych dworów” znajduje się na s. 6-7 październikowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Między saską racją stanu a zmową obcych dworów” na s. 6-7 październikowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego