Targowiczanie powinni być przestrogą dla Polaków. Czyż obecnie nie mamy rodaków widzących w Putinie zbawcę ludzkości?

Polacy mają zdrowy rozsądek i łatwo wyczuwają różne fałsze. Są odporni na zgubne ideologie. Ulegają im jedynie niedouczeni pseudointelektualiści, świetnie pełniąc rolę pożytecznych idiotów.

Jadwiga Chmielowska

„Naród, który traci pamięć, przestaje być Narodem – staje się jedynie zbiorem ludzi, czasowo zajmujących dane terytorium” – twierdził Marszałek Piłsudski i dodawał: „Ten, kto nie szanuje i nie ceni swej przeszłości, nie jest godzien szacunku teraźniejszości ani ma prawo do przyszłości”.

Tylko II RP cieszyła się wolnością. Udało się scalić ziemie trzech zaborów i przez 16 lat spokoju (1922–1938) zbudować państwo, rozbudować przemysł, wprowadzić obowiązek szkolny. Ci, którzy wywalczyli Polskę po 123 latach, próbowali ją budować, lecz znaleźli się też tacy, którzy myśleli tylko o sobie.

Nie dziwię się, że Piłsudski dokonał przewrotu: wielu polityków małpowało targowiczan, kierując się bardziej prywatą niż dobrem wspólnym. Znów Komendant tłumaczył: „I staję do walki, tak jak i poprzednio, z głównym złem państwa: panowaniem rozwydrzonych partyj i stronnictw nad Polską, zapominaniem o imponderabiliach, a pamiętaniem tylko o groszu i korzyści”.

Czy teraz nie mamy powtórki z historii? Mierni, ale wierni, polerujący klamki u decydentów, „milaski” wszelakie, by tylko dorwać posadę i się urządzić…

Niestety od 1939 roku Polska była pod okupacją, tylko okupanci się zmieniali. W 1989, gdy nastał moment, gdy można było wyrwać się na wolność, znowu znaleźli się targowiczanie. Tym razem twierdzili, że Polacy mają im zaufać, bo tylko oni wiedzą, co robić. I tak zamiast budować III RP, zbudowano PRL-bis. Czy dziś, gdy naród się ocknął, zrozumiał w swojej większości, jak został oszukany – uda mu się przepędzić dorobkiewiczów, nieudaczników i potakiewiczów? (…)

Piłsudski mówił wprost: „Słabość ma zawsze jedną konsekwencję – zamiłowanie do wielkich słów bez treści”. Innym razem dodał: „Nie ma lepszej pożywki chorobotwórczej dla bakteryj fałszu i legend, jak strach przed prawdą i brak woli”.

Józef Mackiewicz głosił, „że tylko prawda jest ciekawa” – a ja dodaję, że reszta to strata czasu. Niestety niektóre postacie otacza jedynie legenda i gdy ona pryśnie jak bańka mydlana, okazuje się, że król jest nagi…

Warto studiować spuściznę twórcy niepodległości. Czyż nie są po 100 latach aktualne wciąż jego słowa: „Podczas kryzysów strzeżcie się agentur. Idźcie swoją drogą, służąc jedynie Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym!”.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Po pierwsze wolność” znajduje się na s. 5 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Po pierwsze wolność” na s. 5 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Indie za 50 dolarów – Wyprawa dookoła świata cz. III / Władysław Grodecki, „Śląski Kurier WNET” 42/2017

Byłem zdeterminowany objechać świat. Mogłem wydać zaledwie 50 dolarów na miesięczny przejazd przez całe Indie. Pomyślałem: jestem zdrowy, silny i przygotowany do przyjęcia wielkiego wyzwania!

Władysław Grodecki

Indie za 50 dolarów – Wyprawa dookoła świata cz. III

„Kogo Pan Bóg kocha, posyła go w świat, bo świat wzbogaca, otwiera oczy, serce i duszę”. Ta piękna dedykacja o. Mariana Żelazka – Ojca trędowatych z Puri w Indiach, jednego z najbardziej niezwykłych ludzi, jakich w życiu poznałem, świadka wiary, towarzyszy mi zawsze w czasie moich wędrówek.

Indie odwiedziłem siedmiokrotnie i za każdym razem spotkanie z nimi było dla mnie doświadczeniem szczególnym. Po raz pierwszy byłem tam wiosną 1974 r., a ostatni raz w roku 2003. W sumie spędziłem w tym kraju nieco ponad pół roku. Każda moja wizyta w Indiach była inna. Pierwsza, wiosną 1974 roku, przypominała zwiedzanie największego, najbardziej różnorodnego na świecie muzeum, w wielu przypadkach szokującego. Głównym „przewodnikiem” po Indiach były wówczas dla Polaków Kamienne tablice W. Żukrowskiego. Żywa też była pamięć o Mahatmie Gandhim.

Po upływie ćwierćwiecza Indie są obok Chin jednym z najbardziej dynamicznie rozwijających się krajów świata! Mogą się podobać lub nie, ale spotkanie z nimi jest dla wszystkich wrażeniem niezapomnianym!

Koszmar na granicy

Wróćmy na trasę wyprawy z 1992 r. Z Basią i Urszulą czekaliśmy na przejściu granicznym w Wagah na powrót naszych kolegów. Czas płynął, minęło południe 4 grudnia.

Czekaliśmy na załatwienie przez nich carnet de passage, bez którego nie mogliśmy odbyć dalszej drogi samochodem. Gdy okazało się, że carnetu nie będzie, stało się jasne, że Romek i Krzysztof ze swoimi dziewczynami po ok. 2-3 miesięcznym pobycie w Indiach wrócą do Lahore, odbiorą samochód i przez Pakistan, Iran i Turcję wrócą do Polski.

Następnego dnia rano ja i Bogdan, który zdecydował się kontynuować ze mną dalszą podróż przez Indie, Australię, Pacyfik do Ameryki, wyładowaliśmy z samochodu medale pamiątkowe, lekarstwa, wydawnictwa okolicznościowe, kamerę video, sprzęt turystyczny i trochę konserw. Wynajęty tragarz przeniósł bagaż na stację kolejową po drugiej stronie granicy, skąd odjeżdżały pociągi do Delhi.

Jechaliśmy wszyscy w jednym przedziale, ale jakby inni, obcy sobie ludzie. Już wcześniej nie było solidarności w zespole, poczucia zobowiązań w stosunku do uczelni, sponsorów, kolegów i przyjaciół. Jeszcze przed wyjazdem z Polski wyczuwałem, jak bardzo studenci się nie lubią. Często dochodziło do ostrych spięć i kłótni, zwłaszcza między Urszulą a Bogdanem. Zarzucała Bogdanowi szczególnie to, że na wyprawę wziął zbyt mało pieniędzy i nie angażował się w zwykłe czynności życia wędrowcy (obieranie ziemniaków, sprzątanie itp.) Nigdy nie stanowiliśmy dobrego, zgranego zespołu i niełatwo było pokonać wzajemną niechęć, ale to, co uczyniła Urszula w Delhi, świadczy nie tylko o braku koleżeńskości, ale nawet zwykłej przyzwoitości.

Po przyjeździe do Delhi trochę odpoczęliśmy, po czym Bogdan miał pilnować naszego bagażu, a ja poszukać noclegu. Gdy wracałem, w przejściu nadziemnym minąłem Urszulę. Okazało się, że mój towarzysz pilnował gitary, a pozwolił Urszuli ukraść kamerę video. Spotkałem ją, niczego nie podejrzewając, kiedy niosła ją do dworcowego sejfu. To był poważny i niespodziewany cios. Przed wyprawą każdy z 6 uczestników zobowiązał się zdobyć 3 500 dolarów. Nie wywiązał się z tego tylko mój towarzysz – Bogdan (miał 2 500 USD). Większość pieniędzy została zainwestowana w samochód i kamerę i obie te rzeczy znalazły się teraz w rękach pozostających w Indiach studentów. Dla nich wyprawa się kończyła, więc zapragnęli unicestwienia moich planów!

Ruszając w daleką, blisko półtoraroczną podróż przez Australię, Oceanię i obie Ameryki, miałem do dyspozycji ok. 1800 USD, a Bogdan ok. 500 USD! (wnieśliśmy 6000 USD). Tymczasem dwa bilety z Madrasu do Melbourne w jedną stronę kosztowały 1400 USD. Mieliśmy pieniądze na bilety lotnicze do Australii i niewielkie wydatki po przylocie na Antypody, ale brakowało na przejazd i miesięczny pobyt w Indiach.

Byłem jednak zdeterminowany objechać świat. Mogłem wydać zaledwie 50 dolarów na miesięczny przejazd przez całe Indie z Delhi do Madrasu. Pomyślałem: jestem zdrowy, silny i przygotowany do przyjęcia wielkiego wyzwania! Z Australii przez Amerykę jest ta sama droga do Europy, co przez Azję.

I w Delhi

W dniu naszego przyjazdu do Delhi Hindusi zniszczyli meczet w Aiodia, co spowodowało ogromne wzburzenie społeczności muzułmańskiej i ogłoszenie stanu wyjątkowego. Centrum stolicy było zamknięte, a w wyniku rozruchów na tle religijnym na terenie całego kraju zginęło ponad 2 000 osób. Sparaliżowana komunikacja kolejowa i autobusowa uniemożliwiała wyjazd na południe kraju. W tej sytuacji trzeba było myśleć o znalezieniu jakiegoś niedrogiego „przytułku”. Znaleźliśmy w pobliżu Dworca New Delhi camping. Gdy wchodziliśmy do środka z niemałym bagażem, nikt się nami nie zainteresował, nikt przez tydzień nie pytał, kim jesteśmy i gdzie rozbiliśmy namioty, nawet wówczas, gdy wychodziliśmy po kilku dniach z plecakami wczesnym rankiem, nie uiszczając żadnej opłaty!

Cała wyprawa z założenia to był prawdziwy survival. Liczyłem na pomoc rozsianych po całym świecie naszych rodaków; misjonarzy, Polaków – potomków tułaczy z XIX–XX w. i personel polskich placówek dyplomatycznych, także tej w Delhi!

Niestety, może brak ambasadora (odwołany), może wizyta w Indiach delegacji polskiego parlamentu sprawiły, że nikt nami nie chciał się zająć. Wydzielano nam nawet przegotowaną wodę do picia… Byłem na pustyni półtora roku, ale dopiero tu zrozumiałem, co to jest prawdziwe pragnienie!

Spotkani na pustyni Beduini nigdy nie pytali, czy chce mi się pić, czy jestem głodny – ale tej kultury, gościnności nie mieli pracownicy ambasady RP! Czasem poczęstował mnie kucharz Hindus. Przez wiele lat byłem czynnym członkiem Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Indyjskiej, liczyłem więc na wsparcie, zwłaszcza w Ambasadzie RP.

Przyjęła nas, co prawda, p. Barbara, żona przyszłego ambasadora, orientalisty z UW, Krzysztofa Byrskiego, ale nie zaproponowała noclegu choćby na podłodze. „Wspaniałomyślnie” wzięto kilkanaście medali okolicznościowych, kilka albumów o Krakowie, trochę folderów i pamiątek, ale uzyskanie zwykłego potwierdzenia przejęcia tych materiałów, bez słowa „dziękuję”, było wielkim problemem!

Potrzebowaliśmy pomocy także z powodu wspomnianych rozruchów. Chcieliśmy jak najszybciej opuścić Delhi i udać się na południe, bo każdy dzień uszczuplał nasze skromne zasoby finansowe i zmniejszał szansę „powrotu do Polski przez Australię i Amerykę”.

W tej przykrej sytuacji były jednak i miłe chwile. Pozbawieni możliwości wyjazdu z Delhi polscy parlamentarzyści poświęcili nam jeden wieczór i w reprezentacyjnym hotelu Ashoka podejmował nas osobiście Marszałek Sejmu Wiesław Chrzanowski! Dzień później odwiedziliśmy też nuncjusza apostolskiego, polskiego kapłana ks. Józefa Wesołowskiego (późniejszego nuncjusza na Dominikanie!). Trochę czasu poświęciliśmy też na kontakty z ludźmi, spacery i zwiedzanie miasta.

Świątynia Akshardam w Delhi | Fot. Russ Bowling (CC A-S 2.0, Flickr.com)

16 grudnia 1992 r. sytuacja była już na tyle stabilna, że kursowały pociągi i udaliśmy się do Agry. Na stacji wynajęliśmy rykszę do centrum, ustaliliśmy cenę za przejazd – 4 USD. To niewiele, więc rykszarz, jak to jest w obyczaju Azjatów, wymusił na nas „wizytę” w sklepie znajomego jubilera. Mieliśmy mało pieniędzy i czasu, więc myślami byliśmy przy Taj Mahalu i Czerwonym Forcie. W tamtych czasach ceny biletów wstępu do muzeów dla tubylców i obcych były jednakowe i bardzo niskie!

Dwa dni później znowu wsiedliśmy do pociągu i późnym wieczorem dotarliśmy do niewielkiego miasteczka w pobliżu Bombaju – Lonavli – gdzie mieszkała polska zakonnica Walentyna Czernik.

Z piekła do raju

W trakcie przygotowań do wyprawy sporo czasu poświęciłem na zbieranie adresów prywatnych, różnych organizacji polonijnych, muzeów, klasztorów, polskich księży i misjonarzy na całym świecie. Andrzej Policht – salezjanin, uczestnik moich wycieczek po Krakowie i organizator Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego był pionierem, a ja mu pomagałem, przygotowując przyszłych wolontariuszy do wyjazdu do Afryki. Z kolei później on mi pomagał, zbierając adresy wszystkich polskich męskich i żeńskich salezjańskich zgromadzeń zakonnych. Adres s. Walentyny Czernik był pierwszym, z którego skorzystałem.

Z dworca kolejowego w Lonavli dojechaliśmy rykszą do Auxilium Convent Salesian Sisters. Byliśmy bardzo zmęczeni, bo nawet nie zauważyliśmy, że ryksza odjechała z namiotem Bogdana!

Chwilę później w towarzystwie polskiej repatriantki z Rosji, siostry Walentyny, i pięknych hinduskich dziewcząt spożywaliśmy kolację. W międzyczasie przygotowano nam pokój z łazienką. Na stole stało kilka butelek smacznej, chłodnej wody, kwiaty i napis „Blessed among the women” (błogosławieni między niewiastami). Czekała nas chyba najcudowniejsza noc od wyjazdu z Polski!

Następnego dnia o godz. 8.30 po raz pierwszy od czasu wizyty u biskupa Multan, Józefa Patrasa, zjedliśmy normalne śniadanie: grysik, tosty, kawę z mlekiem, masło, ser, banany, jabłka… Chwilę później szkolną rykszą zawieziono nas do szkoły założonej przez s. Walentynę i prowadzoną przez ss. salezjanki. Nasza przewodniczka, jedna z sióstr, zaprezentowała nam obrazy hafty, wycinanki i stroje wykonane przez podopieczne. Dzieci dla gości z dalekiej Polski zaśpiewały kilka piosenek, a na koniec pokazały mi ogromny kosz nazbieranych tego dnia przez nie pięknych ametystów, których było tu jak grzybów po deszczu! Nauczycielka stwierdziła, że jeśli tylko zechcę, wszystkie mogą być moje!

Z braku środka transportu wybrałem tylko jeden, ale największy okaz! Zdumiewające, że nikt ich nie zbierał. Zdumiony byłem również i tym, że następnego dnia po zgłoszeniu zostawienia w rykszy namiotu, poproszono Bogdana, by odebrał go w firmie przewozowej!

Dni spędzone w towarzystwie siostry były jak sen. Sama siostra, po dramatycznych przeżyciach w Rosji, twierdziła, że tak chyba musiał wyglądać raj. Wspaniały klimat, bujna, tropikalna roślinność, mili ludzie, spokój, cisza… Wróciłem tam w 1998 roku. Tym razem sam, w trakcie wyprawy przez Europę, Azję i Afrykę. I choć pojawiłem się bez zapowiedzi, siostra Walentyna znowu przyjęła mnie bardzo serdecznie. Była w znakomitej formie fizycznej i psychicznej i przyznała, że spodziewała się mojej wizyty… Znowu spędziłem kilka beztroskich dni w towarzystwie s. Walentyny i rodziny z Padwy, sponsorów Auxilium Convent Salesian Sisters.

Znowu codziennie odbywałem spacery nad jezioro w poszukiwaniu ametystów (niestety tym razem było ich już znacznie mniej) oraz poza Lonavlę. Najciekawsza była wycieczka do Malawli, gdzie znajdują się ogromne groty, a w nich stupy buddyjskie, w innym miejscu zaś ashram i świątynie hinduistyczne.

Do Lonavli wróciliśmy w towarzystwie dwójki studentów z Krakowa, Miłosza i Anny, którzy w Indiach studiowali rzeźbę i malarstwo. Krótko gościła ich siostra, a później rozbili namiot nad jeziorem i zbierali ametysty.

Zbliżał się wieczór, było cicho, ciepły, przyjemny wiatr, spacerujące dookoła pawie i daniele, i ławeczka pod okazałym bananem. – Proszę usiąść – zaproponowała siostra – może to już ostatnia okazja, by opowiedzieć historię mojego życia.

– Mój dom rodzinny znajdował się w Czeleszczewiczach k. Kobrynia. Mieszkałam z rodzicami i licznym rodzeństwem. Ojciec był gajowym, ale mieliśmy duże gospodarstwo i 30 krów. Trudnił się też myślistwem. Gdy wybuchła wojna i wkroczyli Sowieci, z początku było spokojnie, ale 10 lutego 1940 r. o 5.00 rano przyszło pięciu oficerów NKWD z listą. Towarzyszył im miejscowy Żyd „przewodnik”. Niemal wszędzie na terenach zajętych przez Sowietów Żydzi sporządzali listy Polaków i wydawali ich enkawudzistom. Mój brat Sergiusz namalował tę dramatyczną scenę z Żydem – Judaszem, który wydał moich rodziców.

Sowieci kazali się spakować w ciągu 30 minut. Można było wziąć tylko tyle odzieży, ile dało się włożyć na siebie. Kazano wyciągnąć sanie i jechać do odległej o 10 km stacji w miejscowości Horodec. Zmieścili się tylko rodzice, ośmioletni brat, siostra i Walentyna. Inni musieli biec w śniegu prawie po pas. Na stacji było już dużo ludzi. Wyjazd pociągiem towarowym nastąpił wieczorem. W środku wagonu był kominek, czasem palono w nim drzewem. Dookoła były ławki, na których siedzieli ludzie. Pociąg jechał nocą. Czasem dawali kaszę do jedzenia i herbatę bez cukru. Potrzeby fizjologiczne załatwiano na stacjach.

Po dwóch tygodniach pociąg stanął. Pieszo trzeba było przejść kilkanaście kilometrów. Przygotowano stare domy, gdzie zakwaterowano Polaków, Ukraińców i innych mieszkańców Polesia. Później nas zarejestrowano i przydzielono do pracy przy wyrębie lasu. Pracować musieli wszyscy, nawet dwunastoletnia siostra pracowała w stołówce. W zamian za to każdy otrzymywał zupę i 200 gramów chleba. Trzeba było żywić się grzybami i jagodami. Po pewnym czasie całą rodzinę przewieziono do obozu Ostrowski w Archangielskiej Obłasti. Tam zmarł ojciec!

Nagle siostra zamilkła, a po policzkach zaczęły jej spływać łzy. Trzeba było przerwać wywiad.

Tymczasem z zewnątrz do naszych uszu dochodziły piękne recytacje i śpiew. – Kto to śpiewa? – zapytałem siostrę. – Dziś jest sobota 31 stycznia, 110 rocznica śmierci naszego patrona, św. Jana Bosko! O 17.00 rozpoczną się uroczystości, występy artystyczne, zawody sportowe, a wieczorem w konwencie męskim spektakl teatralny. Proszę się przygotować na godzinę 19.00…

O tej porze znalazłem się w gościnnych progach konwentu męskiego. W wypełnionej po brzegi sali wraz z przedstawicielami władz miasta i gośćmi z konwentu żeńskiego zająłem miejsce przy samej scenie. Świetny spektakl, później przyjęcie, dostojni goście z Indii i Italii! Zapomniałem o trudach wyprawy, o tym, co mnie czeka.

Taj Mahal | Fot. Simon (CC0, Pixabay.com)

Czy mogłem przypuszczać, że następną noc spędzę w krzakach gdzieś na peryferiach miasta Pune? Konsul RP, p. Ireneusz Makles, powiedział mi, do Pune zaprasza mnie krakowianka, p. Ewa. Potwierdziłem swój przyjazd, a mieszkanie p. Ewy Marii Herukuru znalazłem bez problemu. O umówionej godzinie nikt nie otwierał. Zostawiłem kartkę w drzwiach i kilkakrotnie ponawiałem próbę. Gdy po raz kolejny wróciłem z rekonesansu po mieście, dowiedziałem się, że chwilę wcześniej p. Ewa wyszła z mieszkania. Była w nim cały czas!

W pobliżu nie było hotelu, ale była kępa krzaków. Rozłożyłem w nich karimatę i starałem się zasnąć. Trochę przeszkadzały komary i ujadanie psów, ale… spałem już w gorszych warunkach!

Sylwester między niebem a ziemią

Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia z „listami polecającymi” do zaprzyjaźnionych z siostrą Walentyną salezjanów udałem się z Bogdanem do Madrasu. Tam przy Brodway Rd, mimo „gorącego” świątecznego okresu i dużej liczby gości, przyjęto nas bardzo serdecznie. W niewielkim pokoiku było tylko jedno łóżko, na którym położył się chory Bogdan, a ja rozłożyłem karimatę. Po kolacji, kąpieli i krótkim spacerze wróciło dobre samopoczucie. Perspektywa spędzenia kilku miłych dni, poczucie spokoju i bezpieczeństwa było bardzo krzepiące! Dzień wigilii Bożego Narodzenia spędziliśmy na zwiedzaniu miasta, a wieczorem odwiedziłem port. Miałem nadzieję, że pływają jakieś statki z Indii do Australii. Niestety trzeba było myśleć o kupnie biletu lotniczego, a te były bardzo drogie! Przelot do Melbourne Indyjskimi Liniami Lotniczymi kosztował 1000 USD, a australijskimi i Air Lanca 700. Ta cena też nie była zachęcająca, więc Bogdan bezskutecznie usiłował coś sprzedać, by zdobyć trochę pieniędzy. Tymczasem do naszego pokoju wstawiono łóżko i czułem się jak w Wersalu.

Święta Bożego Narodzenia minęły spokojnie. Zwiedzaliśmy Madras, byliśmy w Mylapore (gdzie w 68 r. został zamordowany św. Tomasz Apostoł), Mahabalipuram i w Pondiherry. W dniu wyjazdu, 31 grudnia 1992 r. Bogdan, mający pewne problemy zdrowotne, pojawił się na plebanii ponad godzinę po planowanym czasie wyjazdu na lotnisko! Gościnni salezjanie wynajęli dwie ryksze, które zawiozły nas na dworzec kolejowy, skąd pociągiem mieliśmy jechać na lotnisko. Niestety kolejki przed kasami były tak długie, że weszliśmy do pociągu bez biletu! Gdy pytałem stojących obok pasażerów, gdzie w takiej sytuacji można kupić bilet, ci odpowiadali: w kasie. A czy może kupić u konduktora? Nie! A więc co robić? Kupić bilet w kasie! Dalsza dyskusja była pozbawiona sensu. Z kieszeni wyciągnąłem różaniec i zacząłem się modlić, by nie przyszedł konduktor!

Po 45 minutach prawdziwego horroru, bardzo spóźnieni, dojechaliśmy szczęśliwie do lotniska, gdzie spotkała nas niemiła niespodzianka. Terminal był zupełnie pusty, czyżby samolot odleciał? Nie odleciał, ale strajkowali pracownicy Air India, ludzie zaś rozproszyli się dookoła. Co chwilę na monitorach podawano kolejną godzinę odlotu do stolicy Sri Lanki Colombo. Tymczasem zbliżała się północ 31 grudnia 1992 roku. Wokół spali Hindusi, Cejlończycy i kilku Europejczyków. Byłem bardzo zdenerwowany, ale oznajmiono nam, że samolot Air Lanca do Colombo „kiedyś” odleci. Trochę ochłonąłem.

Czas płynął i tylko komunikaty na monitorach upewniały nas, że jednak odlecimy. Był wieczór sylwestrowy i zbliżał się Nowy Rok. W holu zamknięte były wszystkie sklepy, nie można było kupić choćby wody mineralnej, by po „hindusku” wznieść toast za pomyślność w Nowym Roku. Było bardzo cicho i spokojnie, choć przybywało pasażerów.

Krajobraz Sri Lanki | Fot. BANITAtour (CC0, Pixabay.com)

Nagle przed 24.00 na monitorach telewizyjnych ukazały się napisy: „HAPPY NEW YEAR”, a siedzący obok dwaj turyści ze Szwecji rzucili się na mnie z życzeniami. Później zrobili to inni biali, ale po chwili znowu było spokojnie i cicho, aż do komunikatu o 1.30, żeby przygotować się do wyjścia. Ok. 4.00 nad ranem byliśmy już w Colombo!

Z trudem znaleźliśmy hotel i trochę pospaliśmy. Później ruszyliśmy na kilkugodzinny spacer po Sailabimbaramaya Awariwatta – tak nazywa się miejscowość, gdzie spędziliśmy pierwszy dzień 1993 roku, zwiedzając miasto! Duże wrażenie zrobił na mnie kompleks obiektów buddyjskich: God Salman, God’s Reasting Place, Lord Budda Mouse, Monument Buddy i święte drzewo Boo.

Najbardziej podobały mi się tłumy cejlońskich dziewcząt składające kwiaty przed ogromnym posągiem Buddy. W ogóle kwiatów było bardzo dużo: noszono je, sprzedawano, składano. Wszędzie kwiaty i dziewczyny. Żywa, soczysta zieleń, jeziorka, potoki, bagna, palmy i te dziewczyny modlące się, spacerujące, ale też i kąpiące się przy studni w stroju topless. Tylko przez chwilę wydawało się, że nasza obecność je krępuje. Jedna po drugiej podchodziły pod studnię i rozbierały się do pasa. I wcale nie udawały, że fotografowanie ich obfitych biustów sprawia im przyjemność!

Zrozumiałem, dlaczego Sri Lankę nazywa się Rajską Wyspą!

CDN.

Artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Indie za 50 dolarów” znajduje się na s. 11 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Indie za 50 dolarów” na s. 11 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Sprawy KWK „Krupiński”ciąg dalszy: opis działań, które mają doprowadzić do uzgodnionej z obcym inwestorem prywatyzacji

Pomoc publiczna zakazana jest przez UE i Rząd RP dla strategicznych spółek skarbu państwa, ale tolerowana, jeśli jej celem jest likwidacja kopalń albo prywatyzacja, najchętniej kapitałem niemieckim.

Krzysztof Tytko

Kopalnia w latach 80. została zaprojektowana i uruchomiona jako kopalnia głęboka do wydobywania głównie węgla koksowego typu 35. W 1998 roku zasypano bezmyślnie szyb wentylacyjny IV oraz zrezygnowano z koncesji na wydobycie najlepszego węgla zalegającego w południowej części obszaru górniczego, mogącego uzyskiwać 2- lub nawet 4-krotnie wyższe ceny rynkowe ze sprzedaży, w zależności od sterowanej koniunktury na rynkach światowych, i generować olbrzymie zyski.

Podejmując decyzję o likwidacji kopalni, JSW SA dobrowolnie pozbawiła się na rzecz przyszłego inwestora (polskiego czy zagranicznego?) najlepszej bazy zasobowej udokumentowanych już złóż bilansowych do głębokości 1200 m w ilości około 1 mld t i ponad 5 mld m3 metanu na byłym i obecnym obszarze górniczym należącym do KWK „Krupiński”. JSW SA odcięła się tym samym od dostępu do wielokrotnie większych zasobów zalegających na głębokości od 1200 m do 5000 m, które w trybie pilnym należy rozpoznać i udokumentować! Zasoby KWK „Krupiński” z obecnego obszaru górniczego to ponad 13% zasobów JSW SA. Razem z byłym obszarem, na który kopalnia miała koncesję, to około 20%, a z zasobami kopalni „Orzesze”, gdzie o koncesję na wydobycie ubiega się kapitał niemiecki, to około 1/3 zasobów JSW SA. (…)

W ostatnim okresie decyzjami zarządu zakazywano wydobycia w soboty z kopalni „Krupiński” węgla, na który był duży popyt, mimo że potencjał produkcyjny wykorzystywany był tylko w około 50%, co znacząco pogarszało wyniki kopalni. Bez generowania strat w przeszłości zarząd nie mógłby podjąć decyzji o uznaniu kopalni za trwale nierentowną.

Tym sposobem upieczono dwie pieczenie na jednym ogniu. Z jednej strony znacznie zmniejszono przychody, wydobywając mocno zanieczyszczony węgiel o niższej kaloryczności na północy, zamiast węgla najwyższej jakości, z minimalną ilością kamienia, na południu. Z drugiej strony wykonano na wyłączny koszt JSW SA kapitałochłonne i czasochłonne roboty udostępniające do granic przyszłej kopalni „Orzesze”, której udziałowcem jest kapitał niemiecki.

W ten sposób kluczowa infrastruktura dołowa i powierzchniowa kopalni „Krupiński” została przygotowana dla inwestora zagranicznego, który stosunkowo bardzo niskimi nakładami udostępniającymi i przygotowawczymi oraz opłaty dzierżawnej mógłby tanio uruchomić wydobycie z sąsiedniej kopalni „Orzesze”. Gdyby nie zdemaskowano współtwórców takiego scenariusza, wszystko odbyłoby się kosztem akcjonariusza wiodącego w JSW SA, jakim jest Skarb Państwa, który wybudował kopalnię za minimum 6–8 mld zł.

Gdyby te nakłady skierowano na południe, do pokładu 405, jego zasobność (ok. 50 mln t), korzystne nachylenie (8–15 stopni), duża miąższość (4,5–11 m) oraz wysoka jakość węgla, to stosunkowo niskie koszty operacyjne i możliwość uzyskania wysokiej ceny zbytu spowodowałyby, że stopa zwrotu z inwestycji, niezbędnej do uruchomienia eksploatacji w tym pokładzie (rzędu 500 mln zł), wyniosłaby minimum 1000% (100% rocznie) w okresie od rozpoczęcia wydobycia w tym pokładzie do roku 2030, do którego kopalnia miała koncesję. Takiej potencjalnej rentowności, wynikającej również z nowoczesnej infrastruktury i lokalizacji, oraz takiego potencjału innowacyjności związanej z podziemnym zgazowaniem węgla i niezbędności dla gospodarki nie ma dziś żadna inna kopalnia w Polsce! (…)

Eksperci z Obywatelskiego Komitetu Obrony Polskich Zasobów Naturalnych, zapoznając się z odtajnionymi informacjami dotyczącymi wszystkich scenariuszy, w ciągu zaledwie tygodnia opracowali autorski Nowy Model Biznesowy dla funkcjonowania kopalni „Krupiński”.

Wynika z niego, że kopalnia, zmieniając tylko lokalizację wydobycia i asortyment produkcji oraz wprowadzając koncentrację robót górniczych w dwóch bezpośredniej bliskości rejonach wydobywczych, gdzie zalega najcenniejsze złoże, oraz przyjmując w projektowanym okresie ceny sprzedaży takie same, jak zrobił to zarząd i strona społeczna w swoich negatywnych biznesplanach, mogłaby przynieść minimum 5–8 mld zł zysku netto. Żadna z kopalń ani z JSW SA, ani PGG-KHW nie ma takiej perspektywy. (…)

W najwyższym stopniu prawdopodobne jest, że przyszłymi inwestorami w KWK „Krupiński” są – obecnie nieujawnieni – dotychczasowi współwłaściciele mniejszościowi (posiadający poniżej 5% akcji), którzy w sumie mają 46% akcji JSW SA. Przyczyniając się do likwidacji, a następnie do przejęcia kopalni, z udziałowców nie mających pakietu większościowego, być może staną się udziałowcem 100%, przechwytując całość a nie tylko 46% potężnych zysków w przyszłości. W innym przypadku nie wyraziliby zgody (KSH – wymagane 75% głosów na NWZA dla strategicznych uchwał) na likwidację kopalni, pozbawiając się dobrowolnie w 46% dywidendy.

Podobna sytuacja jest z akcjonariuszami mniejszościowymi w PKO BP (SP ponad 30%), PZU (SP ponad 30%) jako głównymi obligatariuszami JSW, którzy bezpardonowo naciskali na likwidację KWK „Krupiński”. W ich akcjonariacie mniejszościowym są ci sami akcjonariusze, co w JSW SA. Im sytuacja jest bardziej skomplikowana, tym większe możliwości ukrycia prawdziwych, ale nieczystych intencji. Największe przekręty wymagają skrytości i zaszyfrowanej taktyki.

Inna wersja zdarzeń jest mało prawdopodobna, bo w tych profesjonalnych instytucjach finansowych, zatrudniających tylu różnej maści ekspertów, w tym górniczych, tak skrajnie nieodpowiedzialnych i głupich decyzji się nie podejmuje. (…)

W imieniu i z pełnomocnictwa akcjonariusza mniejszościowego złożyłem 30 marca 2017 roku zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa na wielką skalę, z niemożliwym do podważenia uzasadnieniem.

Do dnia dzisiejszego prokuratura nie zabezpieczyła dowodów w sprawie ani nie rozpoczęła śledztwa, mimo że zarzuty dotyczą niegospodarności na setki milionów lub nawet kilkunastu mld złotych utraconych korzyści w przyszłości.

Dla uświadomienia, jak wybiórczo działa prokuratura pod rządami PiS-u, informuję, że prokuratura w Świdnicy sprawdza, czy opolscy urzędnicy ujawnili poufne informacje zawarte w umowie między TVP a Opolem ws. organizacji festiwalu piosenki. Zawiadomienie w tej sprawie złożył prezes TVP Jacek Kurski i wpłynęło do prokuratury w lipcu. Śledztwo zostało wszczęte już w sierpniu, a na dzień przed rozpoczęciem 54 Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu opolscy urzędnicy zostali wezwani do prokuratury do złożenia wyjaśnień. Tymczasem w sprawie malwersacji wielu mld zł minęło 6 miesięcy i nadal panuje złowroga cisza.

Cały artykuł Krzysztofa Tytki pt. „Jak z rentownej kopalni uczynić ‘trwale nierentowną’?” znajduje się na s. 3 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Krzysztofa Tytki pt. „Jak z rentownej kopalni uczynić ‘trwale nierentowną’?” na s. 3 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Duma ze swego miejsca urodzenia, ze swojego kraju zawsze dobrze świadczyła o człowieku i budziła szacunek innych

Każda społeczność wyznaje wartości, które są naszym najcenniejszym dziedzictwem i które winniśmy przekazać następnemu pokoleniu. W idei miłości małej ojczyzny tkwią także przesłanki religijne.

Zdzisław Janeczek

W naszej Ojczyźnie powinno nam wszystko sprzyjać: rodzina, przyjaciele, znajomi. Klimat, powietrze, woda, ziemia, potrawy – wszystko jest tutaj najlepsze. „Mała Ojczyzna” „jest to najbliższy nam świat, w którym żyjemy na co dzień, to najbliższy krajobraz, wszystko to, co jest wokół nas obecne: przyroda, ludzie i stworzona przez nich kultura”. (…)

Chrystus, nie przestając być Bogiem, kochał swoją ojczyznę ziemską. Płakał nad stolicą swego kraju ojczystego Jerozolimą, która miała być zniszczona, gdyż jej mieszkańcy nie rozpoznali „czasu nawiedzenia” Bożego. Duma z miejsca pochodzenia nieobca była także Apostołom, m.in. św. Pawłowi. (…)

Św. Tomasz z Akwinu | Fot. Wikipedia

Św. Tomasz z Akwinu mówił wprost o obowiązku patriotyzmu jako zespole cnót. Po Bogu i rodzicach według tego filozofa chrześcijańskiego przedmiotem miłości powinna być Ojczyzna, gdyż jej właśnie zawdzięczamy najwięcej wartości: język i wiarę ojców, tradycję, kulturę, osobowość etniczną i etos.

Oczywiście trudno porównywać małą miejscowość, taką jak Bytków, do Krakowa, Aten czy Jerozolimy, ale w każdym miejscu urodzenia i czasach dzieciństwa jest jakaś urzekająca nas magia i siła. Ponadto każda społeczność wyznaje wartości, które są naszym najcenniejszym dziedzictwem i które winniśmy przekazać następnemu pokoleniu. W idei miłości małej ojczyzny tkwią także przesłanki religijne. (…)

Na łamach Bytkowskich szkiców historycznych (Z. Janeczek, UM Siemianowice Śląskie 2008) autor starał się pokazać, jak miejscowa społeczność i jej przedstawiciele byli kształtowani fizycznie i duchowo, intelektualnie i moralnie od zarania dziejów po czasy nam współczesne. Często stawiali dobro wspólne małej i dużej Ojczyzny nad dobro indywidualne czy rodowe. (…)

Rozważając znaczenie małych ojczyzn i naszej wiedzy na ich temat, warto także przytoczyć opinię przedstawiciela neokantowskiej szkoły marburgskiej, Ernsta Cassirera (1874–1945), autora Eseju o człowieku, iż „Wiedza historyczna jest odpowiedzią na konkretne pytania, odpowiedzią, którą musi dać przeszłość, ale same pytania stawia i dyktuje teraźniejszość – stawiają ją i dyktują myśli aktualne, zainteresowania intelektualne, nasze aktualne potrzeby moralne i społeczne”. (…)

Zagrożenie dla tradycji zrodziła rewolucja przemysłowa i społeczeństwo kapitalistyczne, które przyniosło model społeczeństwa mobilnego. Zasiedziali chłopi zaczęli masowo opuszczać swoje osady, w których od wieków żyli ich przodkowie. (…)

J.G. Herder | Fot. Wikipedia

W przypadku Europy Środkowej procesy te później wzmocnił komunizm. Również globalizacja, przy wielu swoich zaletach, może stwarzać sytuacje, w których pogłębieniu mogą ulec procesy zapoczątkowane w XIX i kontynuowane w XX wieku. (…) Aby chociaż częściowo złagodzić negatywne skutki tego procesu, należy przyjąć postawę aktywną, którą zalecał Johann Gottfried von Herder (1744–1803): „Musimy chcieć, musimy do czegoś dążyć, chociaż nigdy nie ujrzymy dojrzałego owocu naszych trudów”. J.G. von Herder rozumiał historię jako ciągłość realizującą boski plan. Według jego nauk, człowiek współuczestniczy w dziejach, poprzez swe działania tworzy tradycję i „łańcuch kultury”. (…)

Kontakt z przeszłością wynika z potrzeb wewnętrznych człowieka, który zaczyna dociekać, skąd przyszedł i dokąd zmierza. Jest to umiejętność poznawania samego siebie w innych. Fryderyk Nietzsche widział korzyści i pożytki, jakie płyną ze znajomości własnych dziejów. Człowiek czerpie siły z przeszłości, nabiera przekonania: „że wielkość, która istniała niegdyś, w każdym razie możliwa niegdyś była i dlatego znów kiedyś możliwa będzie; kroczy odważniej swą drogą, gdyż teraz wątpliwość, która opadała go w słabszych godzinach, czy nie żąda niemożliwości, musiała ustąpić z pola”.

Sumując dotychczasowe rozważania, należałoby podkreślić, iż poczucie tożsamości z małą ojczyzną łączyć się powinno z zaangażowaniem w funkcjonowanie własnego środowiska, przy równoczesnym otwarciu na sprawy krajowe i inne społeczności i kultury. Wciąż aktualna jest myśl jednego z największych pisarzy starożytnej Grecji, historyka, filozofa-moralisty oraz oratora, Plutarcha z Cheronei (ok. 50 n.e.–125 n.e.): „Trzeba żyć, a nie tylko istnieć”.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „O dumie ze swojej Ojczyzny w dziejach” znajduje się na s. 6 i 7 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „O dumie ze swojej Ojczyzny w dziejach” na s. 6 i 7 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Najbardziej znana kolęda i wizerunek najważniejszych narodzin świata/ Barbara M. Czernecka, „Śląski Kurier WNET” 42/2017

Karmienie piersią w języku niemieckim brzmi „stillen”, a po polsku oznacza właśnie ciszę. Czy jest coś w życiu i sztuce wznioślejszego niż macierzyństwo? Zwłaszcza, kiedy dotyczy Matki Syna Bożego.

Barbara Maria Czernecka

„CICHA NOC”

Tak brzmią początkowe i zarazem tytułowe słowa najbardziej znanej na świecie kolędy. Powstała ona w 1816 roku w nietypowych okolicznościach, acz bardzo adekwatnych do przesłania, które głosi. Ułożył ją austriacki ksiądz Joseph Mohr, będący wtedy wikarym kościoła w Mariapfarr (region Langau koło Salzburga). Inspiracją dla niego była scena, którą zobaczył podczas pełnienia kapłańskiej posługi. Pewnego zimowego dnia został bowiem wezwany do kobiety w połogu. Nawiedzona rodzina żyła bardzo skromnie i wzbudziła w księdzu skojarzenia z ubóstwem Świętej Rodziny w szopie betlejemskiej. Wikary, wiedziony natchnieniem, napisał o tym sześciozwrotkowy wiersz.

Muzykę zaś do jego dzieła, dwa lata później, skomponował miejscowy organista Franz Xaver Gruber. Powodem tego stały się popsute organy w sam dzień Wigilii Świąt Bożego Narodzenia. Niemożność zagrania podczas Pasterki na kościelnym instrumencie skłoniła wikarego i organistę do odtworzenia prostej kompozycji na gitarze. I tak oto powstała nowa kolęda.

Jej skromna premiera odbyła się dokładnie 24 grudnia 1818 roku w kościele pod wezwaniem Świętego Mikołaja w Oberndorfie koło Salzburga.

Carlo Maratta, Narodziny. Reprodukcja ze zbiorów autorki

Melodia była wolnym walcem, napisanym na dwa głosy solowe, chór i gitarę w tonacji D-dur oraz metrum 6/8. Kolęda wkrótce miała już siedem zwrotek. Bardzo spodobała się miejscowym i była przez nich często śpiewana. Kilka dni później, kiedy do tejże parafii przyjechał organomistrz, aby naprawić zepsute organy, usłyszał pieśń. Zachwycony pięknem i prostotą tego dzieła rozpowszechniał melodię oraz słowa w okolicy.

Wiadomo, że już po czterech latach czyniono odpisy tego utworu w Salzburgu. W 1834 roku kolęda została zapisana w lipskim śpiewniku jako „prawdziwa pieśń tyrolska”. W połowie XIX wieku znana była już w całej Austrii. W 1854 roku zainteresowała się nią berlińska kapela królewska. Wtedy też, 30 grudnia, nikomu nieznany jej twórca opisał okoliczności powstania tego utworu. Sam Franz Xaver Gruber zmarł w 1863 roku, kiedy sława jego dzieła przekraczała granice kolejnych krajów.

Kolęda „Cicha noc” w okolicach Salzburga została oficjalnie zaliczana do pieśni kościelnych dopiero od roku 1866. Obecnie brzmi w kilkuset tłumaczeniach na różne języki i dialekty i jest najczęściej wykonywana podczas koncertów, jasełek czy świątecznych spotkań.

Słowa polskiej wersji zostały ułożone przez Piotra Maszyńskiego w 1930 roku. Siedem lat później w Oberndorfie poświęcono specjalną kaplicę upamiętniającą jej powstanie oraz twórców. Współcześnie śpiewane są najczęściej tylko jej zwrotki: 1, 2 i 6 z pierwotnej wersji. I tak, jak ważne dla świata stało się Boże Narodzenie, podobnie owa „Cicha noc” cieszy się powszechną sławą.

Tyle w tym artykule informacji o popularnej kolędzie, bowiem właściwym przedmiotem niniejszej refleksji jest heliochromolitografia na podstawie obrazu o jakże wdzięcznym tytule: „Święta noc”. Wydaje się on być zwykłym przedstawieniem treści religijnej. Został umieszczony za szybą, w ozdobnej ramie o wielkości 54/67 cm. Autorem pierwowzoru jest włoski malarz z XVII wieku, Carlo Maratta, przedstawiciel rzymskiej szkoły malarskiej. Jest to więc dzieło barokowe. Oryginał przechowywany jest w Drezdeńskiej Galerii Malarstwa wraz z innymi wybitnymi eksponatami.

Niesamowicie pięknie i ujmująco zostało tu przedstawione macierzyństwo Najświętszej Maryi Panny, która wręcz nim jaśnieje. Nachyla się nad swoją umiłowaną Dzieciną w naturalnym geście przygotowującym Je do karmienia. Piersi Jej wyraźnie są obrzmiałe najlepszym z pokarmów dla oseska. Błękitny maforion Madonny symbolizuje niebo wiecznej szczęśliwości, skąd pojawiła się owa radość dla całego świata. Różowawa sukienka zaś subtelnie przypomina barwę ofiarnej miłości. Dzieciątko Jezus promienieje jasnością, ufnie patrząc wprost w twarz swojej Rodzicielki. Czuje się bezpiecznie w Jej czułych ramionach.

Pod pieleszami widoczna jest garstka siana z betlejemskiego żłóbka. Jest to też jedyny element przypominający ziemskie ubóstwo Bożego Narodzenia. To zaś skutecznie przyćmiewają jasne główki i skrzydełka trzech aniołków wyłaniających się z ciemności nocy. Po za tymi elementami nie można dopatrzeć się niczego więcej na przedstawianym obrazie. Pomimo tego jest on jednak wymowniejszy i bogatszy w treści aniżeli wiele innych dzieł. Zachwyca swoją prostotą i pięknem.

Dodajmy jeszcze, że karmienie piersią, które w języku niemieckim brzmi „stillen”, po polsku oznacza właśnie ciszę. A czyż jest coś bardziej w życiu i sztuce wznioślejszego aniżeli temat macierzyństwa? Staje się tym bardziej wart uwagi, kiedy dotyczy Matki Syna Bożego.

Zaiste, tytuł godny jest owego przedstawienia. Prawdziwie jest tu pokazana „Święta Noc”.

Artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Cicha noc” znajduje się na s. 12 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Cicha noc” na s. 12 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Tym, co decydowało o identyfikacji z Rzeczpospolitą dla jej mieszkańców, było umiłowanie wolności i swobód obywatelskich

Naród polski odradza się jak feniks z popiołów. Z tej tradycji Rzeczpospolitej czerpie wiele narodów. Widać to w konsekwencji, z jaką walczą o swoją tożsamość i niepodległość Litwini i Ukraińcy.

Jadwiga Chmielowska

[W I Rzeczpospolitej] żyli zgodnie Rusini, Litwini, Ormianie, Żydzi, Niemcy, Tatarzy i Polacy, czyli katolicy, żydzi, protestanci, prawosławni, muzułmanie. Panowała tolerancja w prawdziwym tego słowa znaczeniu – właśnie tolerancja, a nie aprobata.

Od połowy XIV wieku przybywali do Polski Żydzi wypędzani z kolejnych państw Europy, począwszy od Niemiec (1346 r.), następnie między innymi z Francji, Austrii, skończywszy na Hiszpanii (1492) i Portugalii (1497). Nawet gdy formalnie Rzeczpospolita była pod zaborami w końcu XIX w., to właśnie na jej ziemie uciekali Żydzi przed pogromami z Kijowa i Moskwy.

Rzeczpospolita była też azylem dla prześladowanych luteranów. Pierwszym dokumentem prawnym gwarantującym swobody i pokój między różnowiercami w Rzeczpospolitej był akt konfederacji warszawskiej uchwalony na pierwszym sejmie konwokacyjnym w Warszawie w 1573 roku. (…)

Sytuacja prawna kobiet w Rzeczpospolitej była całkowicie odmienna niż w wielu krajach europejskich. Pod wieloma względami były traktowane na równi z mężczyznami. Przede wszystkim miały prawo do dziedziczenia. Jeśli nie było męskiego potomka, majątek przechodził w ręce kobiety, a nie, jak w wielu innych krajach europejskich, dalszego krewnego – byle był mężczyzną.

W Polsce, zgodnie z prawem dynastycznym, kobieta mogła dziedziczyć nawet koronę. Tak się stało w wypadku Jadwigi Andegaweńskiej, córki Ludwika Węgierskiego. Miało to miejsce już w XIV wieku, w roku 1384. (…)

Kobiety w Polsce uzyskały prawa wyborcze zaraz po odzyskaniu suwerenności, dekretem Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego z 28 listopada 1918 roku. W wyborach do pierwszego sejmu ustawodawczego (1919–1922) uzyskały 8 mandatów, a w III kadencji (1930–1935) 15 mandatów poselskich i 4 mandaty senatorskie. (…)

Idea prometeizmu – walki „za naszą i waszą wolność” – jest też związana z Polską. (…) Polacy walczyli o wolność wielu krajów: Tadeusz Kościuszko i Kazimierz Pułaski o USA, generałowie Józef Bem, Józef Wysocki i Henryk Dembiński o Węgry, w rządach Republiki Ludowej Krymu zaś premierem był gen. Maciej Sulkiewicz, polski Tatar, który jako szef sztabu wojsk azerskich zginął pod Baku. W wojnie rosyjsko-fińskiej (1939–40) brało udział po stronie fińskiej ośmiu polskich ochotników. (…)

Rzeczpospolita była pierwszą unią, w której narody żyły w wolności, a klasy społeczne nie były zamknięte. Każdy, kto gotów był walczyć za wolność, otrzymywał szlachectwo. Króla się obierało w wolnych wyborach, a o ustroju państwa decydowały konstytucje (pakty). (…)

Jak nasi przodkowie podejmowali zbrojne wysiłki, aby zrzucić jarzmo niewoli, tak my – obywatele dawnej I i II Rzeczpospolitej – Polacy, Litwini, Białorusini i Ukraińcy – musimy odrzucić urazy, którymi karmi nas wróg. Wróg naszej wolności. Mamy niepodległe państwa, musimy je utrzymać. Pamiętajmy, że gdy byliśmy razem, gdy nasze armie się wspierały, nikt nie był w stanie naszej wolności zagrozić. (…)

Abyśmy się zjednoczyli we wspólnej sprawie, niezbędne są: odrzucenie kompleksów, wiedza historyczna, mądrość i rozsądek, a przede wszystkim wzajemne zrozumienie i przebaczenie. Wtedy nikt nie będzie w stanie nas poróżnić i utrzymamy tak drogą nam wolność – Litwini, Rusini i Koroniarze. A dzięki nam i inne narody.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Wiedza + prawda = wolność” znajduje się na s. 2 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Wiedza + prawda = wolność” na s. 2 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Papież skazany na banicję przez najstarszą córę Kościoła? Sprawa usunięcia krzyża z pomnika św. Jana Pawła II we Francji

Wyrywanie św. Janowi Pawłowi II krzyża z rąk bez wątpienia nie spowoduje zamordowania wiary, bo katolicy przywykli do prześladowań i z pewnością poradzą sobie, a wiara, jak zawsze, obroni się sama.

Tadeusz Puchałka

Najbardziej brakuje nam w naszym kraju przydrożnych krzyży i kapliczek, a w Polsce jest ich bardzo wiele i są takie zadbane – z wyraźną zazdrością mówili młodzi pielgrzymi z Niemiec i Francji podczas zeszłorocznych ŚDM. Młodzi Francuzi z obawą patrzyli w przyszłość, bo chrześcijaństwo, a wiara katolicka w szczególności, od długiego już czasu jest w ich kraju pod lupą najrozmaitszych organizacji. Niestety, obawy młodych ludzi były uzasadnione, skoro we Francji krzyż stał się czymś na wzór swastyki i nie ma już nawet szacunku dla świętości Jana Pawła II, którego władze miasta Ploermel chcą obedrzeć z atrybutów chrześcijańskich. (…)

Dyskryminacja katolików trwa od dawna, teraz jednak proces ten przybiera przerażające rozmiary. Należy przypomnieć, że krzyż – jako święty symbol chrześcijaństwa – ma prawo domagać się należnego mu traktowania, podobnie jak symbole innych wyznań. Nikt nie dał mi prawa wypowiadania się za wszystkich Polaków, więc odpowiadam w swoim imieniu, że jako Polok-Ślonzok jestem oburzony sytuacją we Francji związaną z niszczeniem symboli wiary, niezależnie od tego, za jakimi paragrafami prawa świeckiego się ono chowa. Cóż to za prawo, w myśl którego można dokonywać zamachu na wiarę? Bo przecież wyrywanie nam, katolikom, krzyży, to zamach na naszą godność. Szanujemy każdą wiarę, szanujemy ludzi niewierzących i ich poglądy, czy zatem nie mamy prawa żądać tego samego od innych?

Z doniesień wielu agencji prasowych wynika, że polskie władze rządowe z panią premier Beatą Szydło interweniowały w tej sprawie. Jestem dumny, że jestem Polakiem właśnie teraz, kiedy polskie władze z premier Beatą Szydło zaproponowały przeniesienie pomnika z miasta Ploermel do Polski. Czyżby świat oszalał do tego stopnia, że trzeba imać się tak drastycznych rozwiązań? Papież i wiara skazane na banicję przez rządy państwa, od którego uczyliśmy się chrześcijaństwa?

Oddzielenie państwa od Kościoła to także, a może przede wszystkim, niemieszanie się instytucji świeckich w sprawy wiary, wiernych – i odwrotnie. Czy zasada ta ma działać tylko w jedną stronę? Jeżeli tak, to mamy do czynienia z rodzącym się nowym, nieznanym do tej pory totalitarnym systemem i w ten sposób ma prawo to rozumieć każdy.

Cały artykuł Tadeusza Puchałki pt. „Papież skazany na banicję” znajduje się na s. 12 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Puchałki pt. „Papież skazany na banicję” na s. 12 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Pionierzy II Rzeczpospolitej. Maksymilian Franke (1887– po 1942), inspektor przemysłowy Królewskiej Huty/Chorzowa

Kultura pracy, w tym kultura jej bezpieczeństwa, jest często pomijanym wymiarem rozwoju gospodarczego. Jej kształtowanie to proces długotrwały. Na ziemiach polskich można go śledzić od średniowiecza.

Roman Adler

Jednym z mechanizmów utrwalania się nawyków, tzw. dobrych praktyk, a ostatecznie – przepisów prawa regulujących ten wymiar rozwoju gospodarczego, jest istnienie w społeczeństwie instytucji, które egzekwują ich przestrzeganie. Taką instytucję od połowy XIII w. tworzyli na Śląsku, a od czasów Kazimierza Wielkiego w całej Polsce – montes iuratores, za Władysława Jagiełły zwani przysięgłymi górniczymi, w „Ordunku gornym” ostatniego Piasta opolsko-raciborskiego Jana II Dobrego określeni jako „przysięgli gorni”. (…)

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości i włączeniu w wyniku trzech powstań śląskich części Górnego Śląska do II Rzeczypospolitej – ich doświadczenia podjęli polscy inżynierowie w autonomicznym województwie śląskim. Trzech z nich znalazło się wśród pionierów kształtujących nowoczesną kulturę bezpieczeństwa pracy nie tylko na polskim Śląsku, ale i w całej Polsce. (…)

Od 2 października 1922 r. inspektorem przemysłowym w Królewskiej Hucie był urodzony 19 czerwca 1887 r. w Warszawie inżynier Maksymilian Franke (…)

W 1927 r. M. Franke znalazł się w spisie „inżynierów w Królewskiej Hucie i najbliższej okolicy miasta” z informacją, że w razie sporów między pracodawcami a pracownikami, łagodzenie tychże należało w Królewskiej Hucie „do osobnej Komisji pojednawczej i arbitrażowej, wybranej z obu stron, na podstawie dobrowolnego porozumienia”, której przewodnictwo sprawował „inspektor przemysłowy, (władza samodzielna państwowa, mianowana przez województwo, ze strony wydziału handlu i przemysłu) p. Franke.

(…) Kiedy w wyniku wielkiego kryzysu na początku 1931 r. nastąpiły redukcje w Hucie Bismarck za „zgodą komisarza [demobilizacyjnego, a jednocześnie okręgowego inspektora pracy w Katowicach, Józefa B. – R.A.] Gallota, wszyscy robotnicy, którzy osiągnęli 60 rok życia, bez względu na sprawność fizyczną lub fachowość zostali zwolnieni z pracy. (…) Z Huty Bismarcka zwolniono wtedy, mimo interwencji inspektora pracy, 100 robotników. Interwencja inspektora Frankego spowodowana była wynikami wcześniejszej inspekcji. Wynikało z niej (…), że zarządy, zwalniając pracowników, jednocześnie kilkakrotnie podwyższały ilość godzin nadliczbowych.

Tego rodzaju praktyki opłacały się pracodawcom, którzy (bez utraty zdolności produkcyjnych) oszczędzali na wydatkach na ubezpieczenie społeczne. (…) Inspektor pracy stanowczo odrzucił twierdzenia dyrekcji, że huty nie stać nie tylko na podwyżki płac, ale także na utrzymanie stanu zatrudnienia. W swoim raporcie (…) wykazał, że przy przeciętnej płacy robotnika wynoszącej ok. 150 zł miesięcznie, płace dyrektorów wynosiły: Scherff – 100 000, Kallenborn – 70 000 (…)” itd. Zwłaszcza gdy mowa o tym drugim, sytuacja była kuriozalna, bo wojewoda Grażyński już w 1929 r. „polecił go wysiedlić jako uciążliwego obcokrajowca” (…)

W 1936 r. i 1939 r. trwała akcja badania pracowników zagrożonych ołowicą, o czym świadczyły korespondencje z kwietnia, maja i lipca 1939 r. Wspólnoty Interesów Górniczo-Hutniczych SA Huta Batory, Związku Koksowni Sp. z o.o. Dyrekcja Ruchu Hajduki z Wielkich Hajduk czy Wspólnoty Interesów Górniczo-Hutniczych SA, generalnej dyrekcji Zakładów Przetwórczych Warsztaty Przetwórcze w Chorzowie, które przesłały do doktora Zawadzkiego, lekarza powiatowego w Chorzowie lub doktora A. Szymańskiego w Świętochłowicach na podstawie nakazu insp. Frankego – wyniki badań krwi pracowników zatrudnionych przy lutowaniu ołowiu. (…)

Nieznane są jego losy pod okupacją niemiecką. Jego żona, Gertruda z d. Komraus została za działalność konspiracyjną aresztowana w Sosnowcu w drugiej połowie 1941 r. Wówczas zagarnięty został przez Niemców majątek M. i G. Franke. Kiedy okazało się, że Gertruda jest w ciąży, w kwietniu 1942 r. z katowickiego aresztu została przeniesiona do szpitala. Po urodzeniu bliźniąt, które zmarły w szpitalu, została zwolniona, ale gdy podjęła próbę nawiązania kontaktu z mężem – prawdopodobnie przebywającym w Generalnej Guberni – została zatrzymana i zesłana do niemieckiego faszystowskiego obozu zagłady „KL Auschwitz” w Oświęcimiu, gdzie zmarła 1 grudnia 1942 r.

Nie udało się w sposób nieulegający wątpliwości ustalić czasu, miejsca i okoliczności śmierci Maksymiliana Frankego. Dopiero 14 grudnia 2012 r. w postępowaniu o uznanie go za zmarłego sąd wydał postanowienie w przedmiocie uznania go za zmarłego 9 maja 1946 r. (data zgodna z dekretem o prawie osobowym) w nieustalonym miejscu.

Cały artykuł Romana Adlera pt. „Chorzowscy pionierzy nowoczesnej kultury pracy w II Rzeczypospolitej” znajduje się na s. 4 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Romana Adlera pt. „Pionierzy II RP. Chorzowscy pionierzy nowoczesnej kultury pracy w II Rzeczypospolitej” na s. 4 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dyskusja o ordynacji wyborczej: Przeźroczyste urny wywołały najwięcej krytyk opozycji. Do czegoś trzeba się przyczepić

Autorzy projektu nie wyszli poza fałszywą alternatywę: okręgi jednomandatowe albo wybory proporcjonalne i nie zaproponowali systemu zwiększającego wpływ wyborców na skład rad gmin, miast i powiatów.

Zbigniew Kopczyński

Skierowany do Sejmu projekt zmian w ordynacji wyborczej jest zwrócony niewątpliwie w dobrym kierunku, rewolucji jednak nie czyni. Zmiany nie idą tak daleko, jak mogłyby pójść, a poza tym projekt zawiera pewną wewnętrzną sprzeczność. Nie na poziomie zapisów prawnych, lecz w sferze określenia celu proponowanych zmian i sposobów jego osiągnięcia.

Projekt zapowiada likwidację jednomandatowych okręgów wyborczych i wprowadzenie wszędzie wyborów proporcjonalnych. Celem ma być zapewnienie większej różnorodności poglądów wśród radnych. I choć jestem zwolennikiem okręgów jednomandatowych, rozumiem wybór takiego priorytetu. Jednocześnie przewidziane jest zmniejszenie ilości mandatów w okręgu wyborczym, a to powoduje efekt zupełnie odwrotny do uprzednio opisanego.

Mała liczba mandatów oznacza, że zabraknie ich dla mniejszych ugrupować, pomimo przekroczenia przez nie progu wyborczego. Tak działa stosowany w Polsce (i nie tylko) sposób przeliczania oddanych na mandaty głosów, że im więcej mandatów do zdobycia, tym większe szanse dla małych komitetów wyborczych. Zmniejszenie liczby mandatów do podziału spowoduje, że w radach reprezentowane będą tylko największe ugrupowania i będzie to zdążać do znacznego ograniczenia różnorodności i wytworzenia się systemu dwupartyjnego. Słowo „dwupartyjny” należy wziąć tutaj w cudzysłów, bo w wyborach komunalnych często lokalne komitety zdobywają więcej głosów niż partie ogólnopolskie.

Szkoda, że autorzy projektu nie wyszli poza fałszywą alternatywę: okręgi jednomandatowe albo wybory proporcjonalne i nie zaproponowali systemu zwiększającego wpływ wyborców na skład rad gmin, miast i powiatów. Takie systemy działają już w niezbyt odległych krajach i można je dostosować do polskich warunków bez wymyślania prochu. (…)

Ważną i pozytywną zmianą jest nowy sposób wyboru członków Państwowej Komisji Wyborczej. Ta instytucja wymagała przewietrzenia i nowe zasady to umożliwiają. Zapowiadają one odejście od wyznaczania członków przez prezesów najwyższych sądów spośród ich sędziów, czyli mieszania w tym samym kotle, i wprowadzenie wyboru 7 na 9 członków przez Sejm, spośród prawników mających kwalifikacje do wykonywania zawodu sędziego, czyli w praktyce spoza TK, SN i NSA.

Zmiany te umożliwiają wprowadzenie pewnego pluralizmu wśród członków PKW. A jeśli dodać do tego wybór „sejmowych” członków w sposób wymuszający obecnosć w PKW kandydatów zgłoszonych przez opozycję, to jest to, o co chodzi. Obecność osób rekomendowanych przez różne i opozycyjne wobec siebie ugrupowania zdecydowanie zmniejsza możliwość zgodnego wpływania na wynik wyborów, a tym samym zwiększa zaufanie do wyników pracy takiego gremium.

Szkoda, że twórcy projektu nie poszli za ciosem i nie zwiększyli roli „czynnika społecznego”, czyli udziału w pracach komisji wyborczych wyższego szczebla, łącznie z PKW, przedstawicieli komitetów wyborczych.

Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Kolejna reforma” znajduje się na s. 1 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Kolejna reforma” na s. 1 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Krokodyle łzy obrońców resortowych emerytur, którzy usiłują zyskać współczucie społeczeństwa dla byłych funkcjonariuszy

Skoro rozprawa z nazistami w niemieckim resorcie sprawiedliwości trwała blisko 30 lat, to czy rozprawa w Polsce ze zbrodniarzami komunistycznymi już się dokonała, czy dopiero zaczyna?

Adam Słomka

[O]dsetek byłych członków NSDAP w okresie od 1949/1950 do 1973 roku wynosił w przypadku kadry kierowniczej ponad 50%, a w niektórych departamentach ministerstwa okresowo nawet ponad 70%. Ponadto co piąty ze 107 prawników zajmujących kierownicze stanowiska w Federalnym Ministerstwie Sprawiedliwości należał kiedyś do SA, 16% pracowało niegdyś w ministerstwie sprawiedliwości Rzeszy.

Kierujący pracami komisji historyków prawnik Christoph Safferling powiedział w rozmowie z „Sueddeutsche Zeitung”, że w szczytowym roku 1957 77% kierowniczych stanowisk w Federalnym Ministerstwie Sprawiedliwości obsadzonych było przez dawnych członków NSDAP, od szefów referatów wzwyż. (…)

O tysiącach „szczerych komunistów” w rozmaitych instytucjach III RP, ministerstwach, sądach, prokuraturach, policji, aparacie skarbowym, itd. itp. wielu dawno mówiło wprost. Skoro rozprawa z nazistami w niemieckim resorcie sprawiedliwości trwała blisko 30 lat, to czy rozprawa w Polsce ze zbrodniarzami komunistycznymi już się dokonała, czy dopiero zaczyna? Poza wymienionymi przestrzeniami funkcjonowania państwa istnieje przecież jeszcze m.in. kadra naukowa i właśnie… sport!

Mariusz Baczyński i Janusz Schwertner opublikowali na łamach Onet.pl swój kolejny swoisty manifest ideologiczny, pt. Przerwana legenda. Materiał dotyczy „legendy” Wisły Kraków Leszka Snopkowskiego i krytyki zapisów ustawy, która ograniczyła pobory emerytalne i rentowe „utrwalaczom władzy ludowej”. – Słynny piłkarz po śmierci padł ofiarą ustawy dezubekizacyjnej, choć z ubecją nie łączyło go nic – grzmi tandem red. Baczyńskiego i red. Schwertnera. (…)

Tymczasem Snopkowski – raczej świadomie – dokonał wyboru swojej drogi życiowej. Podobnie do wyboru dokonanego przez przedwojennego napastnika reprezentacji Polski Ernesta Ottona Wilimowskiego. (…)

Ernest Wilimowski karierę piłkarską rozpoczął w niemieckim klubie 1.FC Katowice. Tym samym, który został reaktywowany w 2007 roku przez śląskich separatystów z Ruchu Autonomii Śląska… Po wybuchu II wojny światowej został wpisany na niemiecką listę narodowościową. W 1940 roku wyjechał w głąb III Rzeszy do Saksonii, prawie cała Polska zaś uznała go za zdrajcę narodu.

W celu uniknięcia służby wojskowej w Wehrmachcie został policjantem i kontynuował karierę sportową w barwach III Rzeszy. Grał w klubach: Bismarckhütter SV (1939), 1.FC Kattowitz (1939–1940), PSV Chemnitz (1940–1942 – Puchar Związku Rzeszy w 1941 roku), TSV 1860 München (1942–1943), w barwach którego dnia 15 listopada 1942 roku na Stadionie Olimpijskim w Berlinie po zwycięstwie 2:0 z Schalke Gelsenkirchen (Wilimowski strzelił bramkę w 80. minucie na 1:0) w finale zdobył Puchar Niemiec 1942 (Tschammer-Pokal), a Wilimowski z 14 golami został królem strzelców tych rozgrywek oraz reprezentował barwy LSV Mölders Krakau (1943), 1. FC Kattowitz (1944), Karlsruher FV (1944).

W 1942 roku jego matka Paulina Wilimowska za romans z rosyjskim Żydem trafiła do obozu koncentracyjnego w Auschwitz, do pracy u jednego z obozowych oficerów SS. Z pomocą przyszedł as lotnictwa myśliwskiego Luftwaffe, pułkownik Hermann Graf, twórca drużyny piłkarskiej Rote Jäger (1943–1944). Dzięki jego interwencji została zwolniona z obozu.

Wilimowski grał również w barwach reprezentacji III Rzeszy prowadzonej przez Seppa Herbergera, w której również imponował strzelecką skutecznością, gdyż w latach 1941–1942 w 8 meczach zdobył 13 bramek.

Po zakończeniu II wojny światowej Wilimowski za grę w reprezentacji III Rzeszy został wymazany z historii polskiej piłki. (…)

Nigdy już nie wrócił na Górny Śląsk, choć w 1995 roku była nawet szansa, żeby po latach przyjechał na Górny Śląsk na zaproszenie działaczy Ruchu Chorzów z okazji 75-lecia istnienia klubu. Jednak niepochlebne opinie (na kilka dni przed przyjazdem dziennikarz sportowy Bohdan Tomaszewski publicznie nazwał go zdrajcą i stwierdził, że nie powinien on przyjeżdżać do Polski) spowodowały rezygnację Wilimowskiego z przyjazdu na Górny Śląsk.

Cały artykuł Adama Słomki pt. „Krokodyle, czerwone łzy…” znajduje się na s. 1 i 2 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Adama Słomki pt. „Krokodyle, czerwone łzy…” na s. 1 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego