Sędzia Anna Gąsior-Majchrowska w „Prawodajni”: Żadna władza nie złamie mojego kręgosłupa

Sędzia Anna Gąsior-Majchrowska/fot. Wnet

Rzeczniczka stowarzyszenia Prawnicy dla Polski sędzia Anna Gąsior-Majchrowska sprzeciwia się dzieleniu sędziów. Pomysł wyrażania przez nich „czynnego żalu” nazywa „łamaniem kręgosłupów”.

Minister Sprawiedliwości Adam Bodnar przedstawił na konferencji prasowej koncepcję reformy wymiaru sprawiedliwości, której istotą jest podważenie statusu sędziów powołanych po 2017 r. Jednym z elementów tej zmiany miałoby być m.in. wprowadzenie formuły „czynnego żalu” wyrażanego przez niektórych nowych sędziów.

Kręgosłup z tytanu

W rozmowie z Jakubem Pilarkiem w programie „Prawodajnia” sędzia Anna Gąsior-Majchrowska zwraca uwagę, że choć Adam Bodnar dystansuje się obecnie od terminu „czynnego żalu”, to „nie ulega wątpliwości, że takie pojęcie wybrzmiało”.

Czynny żal wiąże się z popełnieniem przestępstwa. Nie sądzę, by którykolwiek z sędziów, który chce służyć obywatelom, któremu leży na sercu ich dobro i dla którego ważne są sprawy ludzkie, zakwestionował sam podjęte przez siebie decyzje, podważając w ten sposób swoją bezstronność i niezawisłość – mówi rzeczniczka Prawników dla Polski.

Zdaniem Anny Gąsior-Majchrowskiej sędzia, który dokonały takiej samokrytyki, sam złamałby swój kręgosłup moralny.

Chcę powiedzieć jedno. Jako sędzia mam kręgosłup z tytanu i żadna władza nie będzie w stanie go złamać – podkreśla prawniczka.

Konsolidacja środowisk prawniczych przeciwko Bodnarowi. Pada oskarżenie o politykę apartheidu

Spotkanie dla wybranych

Sędzia zwraca uwagę, że głos środowiska prawniczego słyszany przy okazji spotkania z 6 września z ministrem Adamem Bodnarem i premierem Donaldem Tuskiem nie jest reprezentatywny dla całej społeczności tego obszaru zawodowego. Okazuje się, że Prawnicy dla Polski również chcieli wziąć udział w tym wydarzeniu i wystosowali w tej sprawie list do szefa rządu.

Nie zostaliśmy zaproszeni. W przestrzeni publicznej wybrzmiało, jakby to całość środowiska prawniczego z entuzjazmem przyjęło propozycji ministra Bodnara. Tak jednak nie jest. Reprezentacja prawników była tam mocno okrojona – wskazuje Anna Gąsior-Majchrowska.

„Neosędziowie” – byt wymyślony 

Prawniczka zdecydowanie protestuje przeciwko używaniu pojęcia „neosędzia”. Uważa, że podział na sędziów lepszych i gorszych został wykreowany sztucznie przez część establishmentu prawniczego.

Działania te trzeba nazwać anarchizacją prawa – podkreśla.

Sędzia twierdzi, że nie słyszała o żadnym orzeczeniu wydanym przez sędziego powołanego po 2017 r., czy to z obszaru prawa karnego, czy cywilnego, które byłoby kwestionowane z przyczyn merytorycznych, jako przejaw upolitycznienia sędziego.

Bada się wyłącznie życiorysy sędziów – mówi rozmówczyni Jakuba Pilarka.

Sama Anna Gąsior-Majchrowska, wedle logiki Adama Bodnara jest „neosędzią”, ponieważ otrzymała awans po 2017 r. Do korpusu sędziowskiego przystąpiła jednak w 2010 r. Nominację wręczył jej marszałek Bronisław Komorowski, wykonujący obowiązki Prezydenta RP.

Jestem sędzią od 14 lat. Byłam sędzią liniowym, który orzekał w każdej sprawie w taki sposób, by obywatel, który przychodzi na salę sądową widział, że jego sprawa jest dla mnie ważna, jest priorytetowa – zapewnia.

Co to wszystko oznacza dla obywatela?

Kreśląc możliwe konsekwencje realizacji „reform” Adama Bodnara, sędzia Anna Gąsior-Majchrowska podaje przykład spraw frankowych.

Są to sprawy niezwykle istotne dla ludzi, w tym również, dla osób dotkniętych powodzią – podkreśla.

Rzeczniczka Prawników dla Polski wskazuje, że większość spraw frankowych rozpoznawana jest w Sądzie Okręgowym w Warszawie, w wydziale, w którym orzekają w większości sędziowie powołani po 2017 r.

Załatwili dotychczas ok. 15 tys. spraw. Chylę czoła przed wszystkimi sędziami, którzy każdego dnia podejmują wyzwania, która wiążą się z rozstrzyganiem spraw ważnych dla społeczeństwa – mówi Gąsior-Majchrowska.

Represje wobec praworządnych sędziów

Przypomina, że sędziowie zajmujący się sprawami dyscyplinarnymi, którzy w przeszłości podejmowali postępowania dyscyplinarne przeciwko sędziom, którzy wbrew prawu kwestionowali status innych sędziów, dziś sami mają założone sprawy karne.

W ogniu krytyki znaleźli się rzecznicy dyscyplinarni sędziów sądów powszechnych Piotr Schab, Przemysław Radzik i Michał Lasota. Z kolei we wtorek w Sądzie Najwyższym ma być rozpoznawana sprawa uchylenia immunitetu jednego z rzeczników dyscyplinarneych z Warszawy, sędziego Jakuba Iwańca. To jedna z osób, która walczyła o to, by nie kwestionować statusu sędziów. Sędziowie powinni zająć się orzekaniem. Do tego jesteśmy predestynowani. Mamy służyć ludziom – pokreśliła prawniczka.

jbp/

Zachęcamy do wysłuchania całej audycji!

Tobiasz Bocheński: To, co nie jest po myśli Adama Bodnara jest dobre dla polskiego wymiaru sprawiedliwości

Featured Video Play Icon

Europoseł Prawa i Sprawiedliwości Tobiasz Bocheński, rozważany jako jeden z kandydatów na urząd prezydenta, rozmawia z Magdaleną Uchaniuk o kluczowych problemach, przed którymi stoi dziś Polska.

Donald Tusk poinformował na konferencji prasowej, że powodem zamieszczenia jego kontrasygnaty na postanowieniu prezydenta o powołaniu sędziego Krzysztofa Wesołowskiego na stanowisko przewodniczącego zgromadzenia sędziów Izby Cywilnej Sądu Najwyższego była pomyłka. Wg premiera urzędnik w KPRM nie dostrzegł, że dokument miał charakter „polityczny” i że dotyczył – wg Tuska – „neosędziego”.

Zdaniem Tobiasza Bocheńskiego sytuacja ta dowodzi braku profesjonalizmu szefa rządu, który albo nie wiedział, co podpisuje, albo wystraszył się reakcji swojego środowiska.

Sytuacja w wymiarze sprawiedliwości wymaga ogólnej sanacji i dojścia polityków do pewnego kompromisu. Nie ma czegoś takiego jak „neosędziowie”, nie ma czegoś takiego jak neoKRS. To jest określenie strasznie krzywdzące dla wszystkich sędziów powołanych w owym czasie, dlatego że to nie są żadni polityczni ludzie. To jest coś nieprawdopodobnego. Kasta starych sędziów, wychowanych jeszcze na podręcznikach PRL-owskich, albo ich uczniów tdomaga się utrzymania swojej dominującej pozycji w systemie sądowniczym – ocenia Bocheński.

Polityk podkreśla, że obecnie aplikacja sędziowska jest bardziej wymagająca, niż w latach dziewięćdziesiątych, czy na początku dwutysięcznych.

To są sędziowie bardzo dobrze przygotowani do sprawowania swoich urzędów. Poddaje się ich ostracyzmowi wewnętrznemu z powodów politycznych, robią to sędziowie, który wychodzą poza swoje uprawnienia – mówi Tobiasz Bocheński.

Były wojewoda mazowiecki nie wyobraża sobie, by premier mógł się wycofać ze swojego podpisu. Na uwagę, że sytuacja ta jest nie po myśli ministra sprawiedliwości Adama Bodnara, odpowiada:

To dobrze, bo to, co jest nie po myśli pana Bodnara, jest dobre dla polskiego wymiaru sprawiedliwości.

Kwestia skandalicznej wypowiedzi szefa ukraińskiego MSZ

Magdalena Uchaniuk spytała również Tobiasza Bocheńskiego o głośną wypowiedź ministra spraw zagranicznych Ukrainy Dmytro Kułeby, który w reakcji na wypowiedź uczestniczki Campusu Polska ws. zbrodni wołyńskiej, wytknął Polakom przeprowadzenie akcji „Wisła”.

Jeżeli polityk ukraiński mówi o Wołyniu, to powinien przepraszać. I to jest moje stanowisko w tej sprawie – deklaruje Bocheński.

Polityk PiS stwierdza, że niezależnie od tego rodzaju wypowiedzi Polska powinna kontynuować pomoc Ukrainie w wojnie z Rosją, bo „jest w naszym interesie, żeby Ukraina wykrwawiała Rosję”.

Ale jeżeli chodzi o nasze relacje bilateralne, to one muszą zasadzać się na pewnych fundamentalnych kwestiach. Wołyń był jednym z najstraszliwszych ludobójstw XX wieku. Ukraińcy nie umieli się z tym rozliczyć. Ja rozumiem, dlaczego nie umieli się rozliczyć, ale to nie zmienia faktu, że powinniśmy żądać wyprostowania tych spraw. I mamy wszelkie tytuły do tego, żeby tak robić. Nie widzę żadnego powodu, dla którego mielibyśmy ustępować w tych sprawach tylko i wyłącznie dlatego, że toczy się wojna. Nie powinniśmy. Po prostu powinniśmy się szanować jako państwo, powinniśmy szanować naszą historię i szanować nasze ofiary. Nie możemy pozwalać przedstawicielom państwa ukraińskiego na pewne wypowiedzi, powinniśmy dać im odczuć, że jeżeli tak będą robić, to poniosą tego konsekwencje – mówi Bocheński.

Referendum w sprawie aborcji

Uważam aborcję za zabójstwo i nigdy nie podjęlibyśmy z żoną decyzji o poddaniu się takiej procedurze – zapewnia Bocheński.

Polityk podkreśla, że obecny stan prawny po wyroku Trybunału Konstytucyjnego jest zgodny z jego sumieniem. Równocześnie zaznacza, że zdaje sobie sprawę, że jego prywatny pogląd nie może być wyznacznikiem dla milionów Polaków. Stoi na stanowisku, że gdyby sprawa aborcji stanęła na ostrzu noża, to powinno się w tej sprawie przeprowadzić referendum.

Zachęcamy do wysłuchania całej rozmowy z Tobiaszem Bocheńskim, w której odniósł się m.in. do sprawy ewentualnego odebrania subwencji Prawu i Sprawiedliwości oraz do możliwości swojego udziału w wyścigu prezydenckim.

Robert Klaman: Policjanci w kominiarkach siłą odebrali nasze córki

arch. rodziny Klamanów

Ojciec dziewczynek, które z powodu skandalicznego postanowienia Sądu Rejonowego w Nysie wydano z terenu Polski szwedzkim organom, opowiada na antenie Radia Wnet dramatyczną historię jego rodziny.

Temat rodziny Klamanów będziemy kontynuowali na portalu wnet.fm oraz na antenie Radia Wnet. Tymczasem zachęcamy Państwa do wysłuchania rozmowy z Robertem Klamanem, a także do przeczytania wcześniejszej publikacji dotyczącej działania Sądu Rejonowego w Nysie, który umożliwił bezprawne wywiezienie dziewczynek poza granice Polski.

Państwo polskie zdradziło swoich obywateli. Historia orzeczenia sądu, które zrujnowało życie rodziny Klamanów

Państwo polskie zdradziło swoich obywateli. Historia orzeczenia sądu, które zrujnowało życie rodziny Klamanów

fot. arch. pryw. Roberta Klamana

Sędzia Laura Rosińska-Litwin z Sądu Rejonowego w Nysie wydała decyzje, które umożliwiły siłowe odebranie dzieci polskiej rodzinie z terenu Polski i przekazanie ich do Szwecji.

Niniejsza historia jest z gatunku tych, które nie mieszczą się w głowie. Polski sąd wyraził zgodę na siłowe odebrania trzech dziewczynek rodzicom, Polakom, którzy nie mieli ograniczonej władzy rodzicielskiej i przekazanie dzieci do Szwecji. Sprawa została już opisana najpierw przez portal nowinynyskie.com, przez Kanał Zero, a później przez inne media, w tym Radio Wnet.

Portal wnet.fm postanowił jednak wgłębić się w meandry tego postępowania pod kątem prawnym. Uzyskana wiedza poraża bezdusznością i brakiem empatii sędzi, ale też deficytami w jej wyobraźni prawnika.

Co wydarzyło się w życiu Klamanów?

Nie sposób jednak omówić tej sprawy bez naszkicowania losów rodziny. Państwo Klamanowie od wielu lat mieszkali w Szwecji. Tam też urodziły się ich 4 córki. Najstarsza ma ok. 14 lat. W 2015 roku rodziną zaczęła się interesować szwedzka opieka społeczna, zgłaszając różne zastrzeżenia, co do sposobu zajmowania się dziećmi. Padały oskarżenia o stosowanie przemocy, jedna z dziewczynek na kilka miesięcy została zabrana rodzicom, jednak później znów trafiła do domu. Ostatecznie jednak szwedzkie organy o przemoc fizyczną rodziców nie oskarżyły, wysunęły za to oskarżenia o „autorytarny styl wychowania” i „przemoc psychiczną”.

Redakcja Radia Wnet zna szczegóły tych zarzutów, ponieważ rodzina w kontakcie z nami zachowuje się całkowicie transparentnie. Nie publikujemy szczegółów, nie chcąc dokonywać publicznej „wiwisekcji” osób dotkniętej traumą. Nie jesteśmy nadto w stanie ocenić prawdziwości wszystkich szwedzkich oskarżeń. Na potrzeby tekstu przyjmiemy na chwilę roboczo, że były one zbliżone do prawdy. Założenie to czynimy nie bez powodu. Postawiony w niewdzięcznej roli tłumaczenia decyzji sędzi Rosińskiej-Litwin rzecznik Sądu Okręgowego w Opolu mówił Kanałowi Zero, że w sprawie były informacje wskazujące na stosowanie przemocy psychicznej, a także niedożywienie dzieci. W tej ostatniej kwestii warto zacytować szwedzki dokument: „uzyskano informację o tym, że nie przynoszą [dziewczynki] z domu żadnego przygotowanego jedzenia, do dyspozycji mają wyłącznie kanapki [!!! – Wnet]”. Komentuje się to samo przez się…

Ale nawet przy założeniu prawdziwości „oskarżeń”, można stwierdzić z całą pewnością, że żadne z zaniedbań (które, przypominamy, przyjęliśmy wyłącznie roboczo za prawdziwe) nie miało charakteru przestępstw. Dowodzi tego zresztą brak jakichkolwiek działań szwedzkiej policji wobec rodziców. Nie były to również zdarzenia typowe dla rodzin patologicznych. Jeżeli w ogóle rodzina jakieś problemy miała, to właściwym sposobem ich rozwiązania była pomoc opieki społecznej, a nie siłowe jej rozbicie.

Inną sprawą jest to, na ile szwedzkiemu urzędowi można ufać. Kraje skandynawskie znane są z urzędowego wdrażania kontrowersyjnych norm społecznych.

Robert Klaman: Policjanci w kominiarkach siłą odebrali nasze córki

Nieroztropne posunięcie dziewczynki

Ale dlaczego doszło do siłowego rozbicia rodziny, do niezwykłego przyspieszenia działania szwedzkich organów? Bo najstarsza córka Klamanów doniosła na swoich rodziców, oskarżając ich wprost o znęcanie się psychiczne. Wg ojca dziewczynek, który komentował to później w mediach, znęcanie to miało polegać na takich „katuszach”, jak opróżnianie zmywarki, wyprowadzanie psa i inna pomoc w domu. To wystarczyło, by szwedzka maszyna ruszyła. Dziewczynka w grudniu 2023 r. została odebrana rodzicom.

W lutym 2024 r. Klamanowie usłyszeli od opieki społecznej, że ich pozostałe dzieci też powinny zostać im odebrane. Niewiele myśląc wrócili do domu, spakowali się i wyjechali do Polski. Co istotne, w chwili, gdy tego dokonywali, mieli pełnię praw rodzicielskich. Ich wyjazd do Polski nie naruszył w żaden sposób szwedzkiego prawa.

Najgorsze było jednak jeszcze przed nimi. Tuż po ich wyjeździe przewodniczący komisji ds. opieki w gminie Eskjo, gdzie mieszkali, podjął decyzję o natychmiastowym przejęciu opieki nad dziewczynkami. W późniejszym czasie decyzja ta została też zatwierdzona przez szwedzki sąd. Szwedzi zwrócili się w tej sprawie do polskiego Ministerstwa Sprawiedliwości.

Prawo unijne

I tu przechodzimy do opisu kwestii prawnej tej sprawy. Dla czytelnika może być niezrozumiałe, dlaczego w ogóle polskie organy pochyliły się nad żądaniem wydania polskich dzieci przebywających w Polsce, z polskimi rodzicami, do Szwecji. Otóż konieczność takiego pochylenia wynika z faktu, że częścią polskiego prawa jest następujący akt:

ROZPORZĄDZENIE RADY (UE) 2019/1111 z dnia 25 czerwca 2019 r. w sprawie jurysdykcji, uznawania i wykonywania orzeczeń w sprawach małżeńskich i w sprawach dotyczących odpowiedzialności rodzicielskiej oraz w sprawie uprowadzenia dziecka za granicę

Owa „jurysdykcja” to w praktyce nic innego, jak ustalenie, który organ czy sąd – w tym przypadku polski, czy szwedzki – ma się zająć sprawą, w tym przypadku dzieci. Konieczne jest tu też ustalenie tzw. zwykłego miejsca pobytu dziecka.

Jakiego rodzaju przepisy znajdują się w Rozporządzeniu? Oto przykład: „W sprawach dotyczących odpowiedzialności rodzicielskiej jurysdykcję mają sądy państwa członkowskiego, w którym w chwili wniesienia pozwu lub wniosku dziecko ma zwykły pobyt”.

Gdzie zatem miały „zwykły pobyt” dziewczynki? W Szwecji, gdzie mieszkały wiele lat, czy w Polsce, gdzie przeprowadziły się wraz z rodzicami? Analiza tego problemu przekracza ramy portalu radiowego. Dość jednak powiedzieć, że przepisy Sekcji 2 ww. aktu prawnego dają możliwość interpretacji, która byłaby korzystna dla rodziców dzieci. Są tam bowiem zapisy odnoszące się do kategorii „dobra dziecka”, jak również takie, które dają rozwiązania w sytuacji trudności z określeniem „zwykłego miejsca pobytu”. Sprawny prawnik mógłby z powodzeniem obalić szwedzką tezę, że zwykłe miejsc pobytu dziewczynek było w Szwecji.

Działanie kuratora

Sąd Rejonowy w Nysie, do którego trafiła ta sprawa jeszcze w kwietniu uruchomił postępowanie z udziałem kuratora. Posunięcie to można uznać za zrozumiałe. Skoro do sądu trafiły informacje z innego kraju, wskazujące na defekty opiekuńcze, powinien to zweryfikować. Jednak kurator nie dopatrzył się w rodzinie Klamanów żadnych poważnych dysfunkcji, uznając jedynie, że może wymagać ona wsparcia.
Na tym sprawa z wątkiem szwedzkim powinna się zakończyć. Ale się nie zakończyła. Choć Ministerstwo Sprawiedliwości sygnalizowało Szwedom, że w sprawie wdrożono w Polsce opiekę kuratora i w związku z tym powinni rozważyć wycofanie swojego wniosku, ci byli nieugięci.

Seria szokujących postanowień Sądu Rejonowego w Nysie

Wobec takiej postawy sędzia Laura Rosińska-Litwin postanowieniem z 21 czerwca 2024 r. poleciła kuratorowi przymusowe odebranie dzieci. Techniczne przygotowanie tej operacji zajęło nieco czasu, wobec braku miejsc w ośrodkach opiekuńczych, w których dzieci miały czekać na przejęcie przez szwedzkich „opiekunów”. 27 czerwca sędzia wykonała piłatowy gest umorzenia postępowania o ograniczenia lub pozbawienie władzy rodzicielskiej, stwierdzając, że nie ma w tej sprawie jurysdykcji. 28 czerwca w kolejnym postanowieniu uruchomiła procedurę wyrobienia dzieciom paszportów.

Wskutek działanie sędzi dziewczynki 4 lipca zostały siłowo odebrane rodzicom i przekazane do Szwecji. Państwo Klamanowie nagłośnili sprawę w mediach (czego skutkiem jest m.in. niniejszy tekst), za pośrednictwem pełnomocnika skierowali do Sądu Okręgowego w Opolu zażalenie na decyzję sędzi Rosińskiej-Litwin, a następie za pomocą innego pełnomocnika (z Ordo Iuris) zwrócili się z prośbą do Ministerstwa Sprawiedliwości o wsparcie działań rodziny mających na celu odzyskanie dzieci.

Rażące naruszenia prawa w orzeczeniu nyskiej sędzi

Do czasu publikacji tekstu Radio Wnet nie poznało informacji dot. zarzutów środka odwoławczego, skierowanego do opolskiego sądu przez prawnika rodziny. Nie ulega jednak wątpliwości, że sędzia naruszyła szereg przepisów, a skutkiem jej działania stało się trudne do wyobrażenia cierpienie rodziców i dzieci.

Przede wszystkim, naruszona została Konstytucja RP, która obliguje organy państwowe do zapewnienia ochrony praw dziecka. Dziecko, o ile to możliwe, powinno być w toku postępowań wysłuchane. W niniejszej sprawie fundamentalne znaczenia ma zaś postawa najstarszej córki, która przyznała, że jej donos na rodziców był fałszywy. Dziewczynka wystąpiła nawet w materiale filmowym w Kanale Zero, nagranym za pośrednictwem komunikatora internetowego. Cała sprawa więc, od początku, zasadza się na kłamstwie nastolatki, wypowiedzianym w ramach rewanżu na wymagających, wychowujących dzieci twardą ręką rodziców, co wszakże nie jest żadną zbrodnią.

Elementarzem działania sądów opiekuńczych jest próbowanie umieszczania dzieci w pierwszej kolejności w pieczy zastępczej wśród bliskich. Nawet jeżeli sąd uznał, że wskazane jest odebranie rodzicom dzieci, winien najpierw zbadać, czy nie można ich umieścić w rodzinie. Nie zrobił tego, choć w tym przypadku gotowość do podjęcia opieki nad dziećmi zgłaszają wujek i ciocia dziewczynek, mieszkający w Polsce.

Takie działanie sądu stanowiło brutalne podeptanie zapisów Konwencji o prawach dziecka z 20 listopada 1989 r. Jest to obowiązujący akt prawny, którym można „przelicytować” wspomniane już Rozporządzenie Rady (UE) 2019/1111. Prawo to nie matematyka, podlega ono interpretacji. Nie mówiąc już o tym, że samo rozporządzenie, jak zostało powiedziane, nie jest bynajmniej jednoznaczne przy wyznaczaniu jurysdykcji organów państwa członkowskiego.

Kompletnie niezrozumiałe jest też wydanie dzieci Szwecji przed rozpoznaniem odwołania złożonego przez rodziców. Sędzia miała narzędzie prawne, by pozostawić dzieci w Polsce do czasu rozpoznania odwołania. Teraz, gdy dzieci są w Szwecji, nawet korzystne dla rodziców rozpoznanie zażalenia nie musi sprawić, że dzieci do nich wrócą, bo Szwedzi nie mają żadnego obowiazku prawnego respektować takiego orzeczenia. W gruncie rzeczy, jeśli sądzić po skutkach, takie działanie sędzi Rosińskiej-Litwin prawdopodobnie pozbawiło rodziców prawa do sprawiedliwego procesu, które gwarantuje art. 45 ustawy zasadniczej.

Kodeksem karnym w matkę

Ale to jeszcze nie wszystko. Okazuje się, że sędzia zainicjowała… postępowanie karne wymierzone w matkę dzieci. Ta bowiem nie chciała wydać dokumentów dzieci funkcjonariuszom publicznym, działającym na podstawie postanowienia sądu (prawdopodobnie chodzi o kuratora). Dla pani Rosińskiej-Litwin działanie zrozpaczonej kobiety, która nie chciała wspomagać czynności zmierzających do zabrania jej dzieci, nosiło znamiona przestępstwa z art. 276 kk, czyli ukrywania dokumentów. Czyn taki zagrożony jest karą do 2 lat pozbawienia wolności. Ta żałosna, groteskowa sprawa stanowi świetne podsumowanie dotychczasowych działań nyskiego sądu.

W tym wątku historii będziemy jeszcze informowali. Skierowaliśmy pytania do policji i prokuratury.

Pole do działania dla MS i MSZ

Widać już jak na dłoni tytułową zdradę. Polacy chcąc chronić własne dzieci przybyli do swojej ojczyzny, by uzyskać tu bezpieczną przystań, ale organy ich własnego państwa wbiły im nóż w plecy.

Choć nikt już nie wymaże tej historii, należy zrobić wszystko, by zakończyła się dobrze. Nie jest to sprawa w jakikolwiek sposób związana ze sporem wokół polskiego wymiaru sprawiedliwości.

Nie ulega wątpliwości, że w pojedynku prawnym z państwem szwedzkim rodzina Klamanów zajmuje pozycję zdecydowanie niekorzystną. Dlatego też ich oczekiwanie, że otrzymają wsparcie państwa jest w pełni zrozumiałe. Pole do popisu ma tu nie tylko Ministerstwo Sprawiedliwości (a w zasadzie również Prokurator Generalny), ale również Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Możliwe są do stosowania środki formalne, ale też nieformalne, zmierzające do przekonania Szwedów, że państwo polskie właściwie zweryfikuje i zadba o dobro dzieci, które jednak powinny pozostawać po opieką osób im możliwie najbliższych. A więc wujostwa, a nie anonimowych obcokrajowców, z którymi nic ich nie łączy.

Jakub Pilarek

Marcin Romanowski: Winnym mojego zatrzymania będzie grozić do 10 lat pozbawienia wolności

Featured Video Play Icon

Marcin Romanowski/fot. Jakub Węgrzyn

Odpowiedzialność karna sprawców bezpośrednich, kierowniczych i pomocników do 10 lat pozbawienia wolności – zapowiada konsekwencje karne dla prokuratorów poseł Suwerennej Polski Marcin Romanowski.

We wtorek około północy Sąd Rejonowy dla Warszawy Mokotowa zwolnił z izby zatrzymań posła Marcina Romanowskiego. Do zatrzymania przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego doszło w poniedziałek na polecenie Zepołu Śledczego nr 2 Prokuratury Krajowej, który prowadzi śledztwo w sprawie rzekomych nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości.

Jeżeli dwa psy gryzą się o kość, to kość nie za bardzo bierze w tym udział – żartuje Marcin Romanowski, opisując swoją rolą w ostatnich wydarzeniach wokół śledztwa w sprawie Funduszu Sprawiedliwości.

W rozmowie z Łukaszem Jankowskim poseł ocenia, że stał się „przedmiotem politycznej nagonki, jak również politycznych porachunków w ramach aktualnego obozu władzy”.

Motywem wiodącym jest tu na pewno polityczna zemsta i próba zdewastowania Suwerennej Polski, jak i całej Zjednoczonej Prawicy – stwierdza Marcin Romanowski.

Swój nastrój polityk opisuje jako „słodko-gorzki”.

Z jednej strony wyszło przeliczenie się ze swoimi możliwościami zorganizowanej grupy przestępczej pod wodzą Donalda Tuska, z głównymi rolami Bodnara i Korneluka. Z drugiej strony kompromitacja państwa polskiego. Tu nie chodzi o moje osobiste urazy czy pretensje, ale o sprowadzenie Polski do poziomu Rosji czy Białorusi. Bo to te państwa zajmowały się bezprawnym pozbawianiem polityków wolności, w świetle kamer – wyjaśnia.

Według Marcina Romanowskiego jedynym powodem, dla którego posiedzenie sądu, na którym ostatecznie został zwolniony, zostało przyspieszone, było przekazanie sądowi oficjalnego stanowiska Przewodniczącego Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy Theodorosa Rousopoulosa.

Polityk zapowiada „odpowiedzialność karną sprawców bezpośrednich, kierowniczych i pomocników”, którzy doprowadzili do pozbawienia go wolności. Według Marcina Romanowskiego będzie grozić im do 10 lat pozbawienia wolności.

Zachęcamy do wysłuchania całej rozmowy z Marcinem Romanowskim na naszym kanale Spotify!

Sędzia Piotr Schab dla Radia Wnet o wniosku o uchylenie jego immunitetu

Sędzia Piotr Schab

Jestem spokojny o rozstrzygnięcie przez Sąd Najwyższy wniosku o uchylenie mojego immunitetu. Argumenty prawne są po mojej stronie – mówi Rzecznik Dyscyplinarny Sędziów Sądów Powszechnych Piotr Schab.

Prokuratura Krajowa poinformowała we wtorek o skierowaniu do Sądu Najwyższego wniosków o uchylenie immunitetów sędziom Piotrowi Schabowi, Michałowi Lasocie, Przemysławowi Radzikowi i Jakubowi Iwańcowi.

Decyzja ta zapadła w sprawie, w której prokurator Piotr Myszkowiec z Wydziału Spraw Wewnętrznych Prokuratury Krajowej zdecydował się wydać polecenie policji na siłowe wkroczenie do biur zastępców rzeczników dyscyplinarnych sędziów sądów powszechnych.

Pisaliśmy o niej na portalu wnet.fm. Z naszych ustaleń wynika, że śledztwo prokuratury prowadzone jest w sprawie czynów zabronionych, których rzecznicy dyscyplinarni nigdy nie popełnili. Nie wydali oni bowiem akt dyscyplinarnych nowym rzecznikom dyscyplinarnym Adama Bodnara, bo ten powołał ich podpisem elektronicznym. A taki podpis, zgodnie z orzecznictwem Sądu Najwyższego, nie działa w procedurze karnej. Sędziowie nie tylko nie popełnili więc przestępstwa, ale wręcz stali na straży prawa. Mimo to prokuratura uznała, że sędziowie nielegalnie przetrzymywali dokumenty. Po szczegóły odsyłamy do poniższego tekstu.

Ciężkie terminy przed prokuratorem Piotrem Myszkowcem

W rozmowie z Radiem Wnet Rzecznik Dyscyplinarny Sędziów Sądów Powszechnych Piotr Schab ocenia wnioski prokuratury o uchylenie immunitetów jemu i innym sędziom jako „absurdalne”

Są one dyktowane względami politycznymi i polityczną rachubą. Chodzi o „przykrycie” paru kwestii, które w ostatnim czasie objawiły się jako, jak sądzę, stawiające władzę w radykalnie złym świetle. Przede wszystkim chodzi tutaj o przestępczą akcję w Krajowej Radzie Sądownictwa z dnia 3 lipca – mówi sędzia Schab.

Podkreśla, że „prokuratura łomem, wiertarką i młotkiem rozstrzygnęła kwestię, która jest uregulowana ściśle w przepisach prawa”. Sędzia zwrócił uwagę, że jego działanie nie może być uznane za „odmowę wydania akt”:

To nieprawda. Zwróciliśmy jedynie uwagę resortowi na jaskrawą wadliwość dekretów ministerialnych o wstąpieniu do spraw ministerialnych rzeczników dyscyplinarnych ad hoc.

Schab podkreśla, że tylko prawidłowo wystawione dekrety mogły stanowić podstawę do udostępnienia prowadzonych przez nich spraw dyscyplinarnych nowym rzecznikom dyscyplinarnym.

Jednak uznano, że narzędzia, którymi zniszczono szafy w biurze Rzecznika Dyscyplinarnego, stanowiącym część Krajowej Rady Sądownictwa, zastępują kwestie uregulowane ściśle w ustawo Prawo o ustroju sądów powszechnych.

Jeżeli nie zgadzano się z naszym postępowaniem, należało skorzystać z przepisów ustawy Prawo o ustroju sądów powszechnych – mówi sędzia Schab.

Chodzi tu o art. 41b §3a, zgodnie z którym:

Organem właściwym do rozpatrzenia skargi dotyczącej działalności zastępcy rzecznika dyscyplinarnego sądu apelacyjnego lub zastępcy rzecznika dyscyplinarnego sądu okręgowego jest Rzecznik Dyscyplinarny Sędziów Sądów Powszechnych, a skargi dotyczącej działalności Rzecznika Dyscyplinarnego Sędziów Sądów Powszechnych – Krajowa Rada Sądownictwa.

Sędzia mówi, że „nie wniesiono takiej skargi, natomiast policjanci w liczbie kilkudziesięciu wraz z prokuratorami wnieśli do KRS łomy młotki i wiertarki, zastraszając ludzi”.

Sforsowano przeszkody uniemożliwiające osobom postronnym dostęp do akt, bo akta były zabezpieczone zgodnie z przepisami prawa. Wyniesiono je i teraz, zważywszy na to, że ta akcja odbiła się dość szerokim echem społecznym, myślę, że jej odbiór był dość kategorycznie negatywny, przysłania się te konsekwencje absurdalnym wnioskiem o uchylenie immunitetu – ocenia prawnik.

Piotr Schab jest spokojny o rozstrzygniecie wniosków przez Izbę Odpowiedzialności Zawodowej Sądu Najwyższego.

Argumentacja prawna przemawia za naszymi racjami – dodaje.

Sędzia zapowiada, że nielegalne działanie funkcjonariuszy publicznych w tej sprawie spotka się z odpowiedzią prawną.

Reglamentowane informacje o decyzjach Adama Bodnara. Kulisy przejmowania władzy w SO w Warszawie

Zadaliśmy Ministerstwu Sprawiedliwości pytania w trybie dostępu do informacji publicznej, dotyczące działania SO w Warszawie. Resort unika rzetelnej odpowiedzi, co wydarzyło się 1 lipca w instytucji.

W ostatnich dniach opublikowaliśmy kilka tekstów, dotyczących prób odwołania przez Ministra Sprawiedliwości Adama Bodnara Prezes Sądu Okręgowego w Warszawie Joanny Przanowskiej-Tomaszek i Wiceprezesów Sądu Okręgowego w Warszawie Patrycji Czyżewskiej, Małgorzaty Kanigowskiej-Wajs, Radosława Lenarczyka, Agnieszki Sidor-Leszczyńskiej i Marcina Rowickiego.

Zgodnie z przepisami, aby odwołać władze sądu okręgowego, minister musi skierować wniosek do kolegium sądu. Uzyskanie negatywnej opinii od kolegium uniemożliwia odwołanie prezesów. W pierwszej próbie odwołania sędziów Adam Bodnar odniósł porażkę, którą uznał, przywracając prezesów z zawieszenia. W drugiej kolegium sądu również obroniło prezesów, jednak minister uznał je za zwołane w sposób nielegalny. Według Adama Bodnara sędziowie zebrali się w tym gremium już po tym, jak zostali skutecznie zawieszeni. Dość zawiłe meandry tej sprawy opisywaliśmy w publikacjach z 2 lipca 4 lipca.

Sąd Okręgowy w Warszawie/ fot. WNET

Nasze zaciekawienie wzbudził jednak również sposób komunikowania swoich decyzji Sądowi Okręgowemu w Warszawie przez Adama Bodnara. Po przeanalizowaniu tej kwestii nie możemy ocenić działania ministra inaczej, niż jako generującego w sądzie całkowity chaos.

Największy sąd w Polsce

Na początek przypomnijmy jednak, jakiego rodzaju instytucją jest Sąd Okręgowy w Warszawie, by dobrze zrozumieć wagę tej sprawy. Nie jest to typowy sąd okręgowy. Poza tym, że toczy się tu niezliczona liczba spraw dotyczących najcięższych przestępstw, takich jak zabójstwa, sprawy narkotykowe, zorganizowanych grup przestępczych, a także niezwykle skomplikowane sprawy cywilne, to właśnie w warszawskim sądzie okręgowym prowadzone są niezwykle ważny dla Polaków sprawy frankowe, to tutaj też rozpoznawane są wnioski szefów służb specjalnych o stosowanie kontroli operacyjnej. Choćby chwilowe sparaliżowanie tej instytucji niesie za sobą niepowetowane straty nie tylko dla abstrakcyjnego wymiaru sprawiedliwości, ale dla zwykłych obywateli.

Co oczywiste, sąd, aby normalnie funkcjonował, musi mieć władzę. Każdy z prezesów sądu odpowiada za inne obszary. Są to osoby, które mają pełne ręce roboty i nieustannie podejmują decyzje. Kadrowe, administracyjne, ale też o znaczeniu procesowym.

Tajemne zawieszenie i jego skutki

Mając świadomość znaczenia SO w Warszawie z tym większym zdumieniem zapoznaliśmy się z informacją pochodzącą od ww. prezesów, że decyzja o ich zawieszeniu od 1 lipca 2024 r. przez Adama Bodnara została im dostarczona pod koniec tego dnia, ok. godziny 16. Według ministra sędziowie Ci od północy nie mogli już pełnić swoich funkcji kierowniczych w sądzie. Ale je pełnili i to przez cały dzień. Rodzi to więc oczywiste pytanie o ważność prawną wszystkich ich decyzji. Choćby tak kluczowych, jak te podejmowane w kancelarii tajnej i dotyczące spraw służb specjalnych.

Do sprawy skutków prawnych urzędowania prezesów 1 lipca ministerstwo w żaden sposób się nie odniosło. Twierdzi natomiast, że zgodnie z ustawą po zawieszeniu prezesów zastępuje ich sędzia Janusz Włodarczyk, przewodniczący XI Wydziału Penitencjarnego i Nadzoru nad Wykonywaniem Orzeczeń Karnych Sądu Okręgowego w Warszawie.

Pytanie w trybie dostępu do informacji publicznej

Zapytaliśmy zatem w trybie dostępu do informacji publicznej, którego dnia, o której godzinie i w jaki sposób Ministerstwo Sprawiedliwości wysłało do Sądu Okręgowego w Warszawie pismo, wskazujące sędziego Włodarczyka jako p.o. prezesa sądu, pod nieobecność sędzi Przanowskiej-Tomaszek i jej współpracowników.

Odpowiedź otrzymaliśmy szybko. Nie była to jednak odpowiedź na zadane przez nas pytania. Resort najpierw przytoczył regulacje ustawowe, odnoszące się do sposoby wyznaczania kolejnych sędziów w przypadku braku prezesa czy wiceprezesa sądu. W toku tej wyliczanki doszedł do osoby sędziego Janusza Włodarczyka.

Na koniec Ministerstwo Sprawiedliwości napisało:

Na realizację powyższych uprawnień bez wpływu pozostaje wydanie przez Ministra Sprawiedliwości aktu zawiadamiającego o wykonywaniu funkcji.

To ostatnie zdanie jest nieprawdziwe. Do realizacji uprawnień konieczna jest bowiem… wiedza w sądzie, że ministerstwo wydawało swoje decyzje! Jak już napisaliśmy, w przypadku prezesów wiedza o ich zawieszeniu przyszła dopiero pod koniec dnia. Z kolei nasze źródła w sądzie twierdzą, że sędzia Janusz Włodarczyk rozpoczął swoje faktyczne urzędowanie jako p.o. prezesa dopiero… 2 lipca po godz. 13. Chodzi tu o realne podejmowanie decyzji, z dostępem do systemu informatycznego w zakresie przysługującym władzom sądu.

Wątek pism z „podrzuconej” koperty

Ten chaos informacyjny widoczny jest również w innym wątku tej sprawy, mianowicie odebraniu wiceprezesowi sądu Radosławi Lenarczykowi upoważnień otrzymanych od prezes Przanowskiej. Pismo o cofnięciu upoważnień do wykonywania na posiedzeniach kolegium Sądu Okręgowego w Warszawie, ale też Sądu Apelacyjnego w Warszawie, praw członka kolegium w zastępstwie prezes Przanowskiej-Tomaszek, podpisane przez p.o. prezesa sędziego Janusza Włodarczyka, wiceprezes Lenarczyk odnalazł na swoim biurku w kopercie. Z uwagi na sposób dostarczenia go, uznał je za pismo „podrzucone”, o czym pisaliśmy już na portalu Radia Wnet.

Jak się dowiedzieliśmy, sędzia Włodarczyk odpisał już sędziemu Lenarczykowi na zadane w tej sprawie pytanie. Kopertę z odwołaniem upoważnień pracownik sądu miał położyć sędziemu Lenarczykowi dopiero po godz. 8 we wtorek, 2 lipca. Fakt istotny dla oceny stanowiska zawartego w komunikacie Ministerstwa Sprawiedliowości, zgodnie z którym sędziemu Lenarczykowi cofnięto upoważnienia 1 lipca.

Dezorganizacja największego sądu w Polsce

Podsumujmy tę sprawę, biorąc w nawias kwestię samej zasadności lub jej braku zawieszania prezesów Sądu Okręgowego w Warszawie. Okazuje się, że przez półtora dnia najważniejszy sąd w Polsce był sparaliżowany z powodu sposobu działania ministerstwa, a konkretnie braku dobrej komunikacji. Przyjmując optykę Adama Bodnara, zgodnie z którą prezesi zostali skutecznie zawieszeni 1 lipca, to przez cały dzień, nie ze swojej winy, bo przy zupełnym braku wiedzy o decyzji MS, wykonywali czynności, jako osoby nieuprawnione. Zastępujący ich sędzia Janusz Włodarczyk… nie mógł ich zastępować, bo najwyraźniej nie wiedział o tym, że został p.o. sądu. Być może wg ministerstwa powinien „z urzędu” wczytać sie w myśli Adama Bodnara, i już o 8 rano, 1 lipca doznać olśnienia, że jest nowym szefem SO w Warszawie.

Zdajemy sobie sprawę, że z punktu widzenia logiki z odpowiedzi, którą otrzymaliśmy w trybie IP nie wynika, że sędzia Włodarczyk nie został poinformowany o tym, że został z mocy ustawy p.o. prezesa. W odpowiedzi resort kluczy. Zakładamy jednak, że gdyby został, to resort by nam o tym powiedział, bo przecież tego dotyczyły nasze pytanie. Poza tym, nie ulega wątpliwości, że sędzia Włodarczyk starałby się nie dopuścić, by zawieszeni prezesi wykonywali swoje czynności. A nic nie wiadomo, by miał to uczynić. Połączone w tej sprawie kropki w nieuchronny sposób tworzą przerażający obraz paraliżu strategicznie ważnej instytucji w polskim systemie sprawiedliwości.

Jedno w tej sprawie pozostaje dobre. Nastrój ludzi Adama Bodnara.

Sprawy uzyskania precyzyjnych odpowiedzi na zadane przez nas pytania w trybie IP nie odpuszczamy. Poprosiliśmy ministerstwo, by zrealizowało swój ustawowy obowiązek w tym zakresie.

Wiceprezes Sądu Okręgowego w Warszawie o możliwości „podrzucenia” mu na biurko pism służbowych

Sytuacja w SO w Warszawie zaognia się. Wiceprezes tego sądu Radosław Lenarczyk wystąpił do p.o. prezesa sądu Janusza Włodarczyka z pytaniami w związku z możliwością „podrzucenia” mu pism służbowych.

Wiceprezes Sądu Okręgowego w Warszawie Radosław Lenarczyk to sędzia, który opierając się na upoważnieniu prezes tego sądu Joanny Przanowskiej-Tomaszek, zwołał 1 lipca kolegium sądu, które wyraziło negatywną opinię wobec zamiaru odwołania władz Sądu Okręgowego w Warszawie i kilku sądów rejonowych przez Ministra Sprawiedliwości Adama Bodnara.

Według Adama Bodnara kolegium odbyło się w sposób nielegalny, ponieważ władze warszawskiego sądu miały być zawieszone od 1 lipca. Sędziowie twierdzą jednak, że zgodnie z przepisami kodeksu pracy bieg zawieszenia, o którym dowiedzieli się 1 lipca dopiero w godzinach popołudniowych, już po przeprowadzeniu wielu czynności w sądzie, rozpoczynał się od 2 lipca.

Podrzucone pisma?

Jak dowiedziało się Radio Wnet, na biuro sędziego Radosława Lenarczyka trafiła korespondencja, której sposób dostarczenia może budzić wątpliwości. Dotarliśmy do pisma sędziego Lenarczyka do sędziego Włodarczyka w tej sprawie.

3 lipca po przybyciu do pracy około godz. 11 na moim biurku leżała zaklejona koperta zaadresowana pismem ręcznym do mnie „Sz. P. SSO Radosław Lenarczyk” z pieczątką Oddziału Administracyjnego Sądu Okręgowego w Warszawie oraz adnotacją poczynioną pismem ręcznym „ADM. 013.36.2024”, „ADM 013.35.2024”. W kopercie znajdowały się dwa pisma z dnia 1 lipca 2024 r. zatytułowane odpowiednio: „ODWOŁACZNIE UPOWAŻNIENIA NR 35/2024”, „ODWOŁANIE UPOWAŻNIENIA NR 36/2024”, które zostały podpisane przez Pana Sędziego, jako wykonującego obowiązki Prezesa Sądu Okręgowego w Warszawie, bez jakiegokolwiek pisma przewodniego o przekazaniu mi ww. dokumentów – pisze sędzia Radosław Lenarczyk do p.o. prezesa sądu sędziego Janusza Włodarczyka.

Zdaniem wiceprezesa sądu „w sposób oczywisty zasadnicze wątpliwości musi budzić sposób, prawidłowość  i skuteczność doręczenia mi tych pism, tj. podczas mojej nieobecności w pracy, bez pokwitowania odbioru przeze mnie, brak jakiejkolwiek informacji kto z pracowników sądu przyniósł i położył te pisma na biurku, z czyjego polecenia działał co do takiego sposobu „doręczenia” etc.”.

Podniesione wyżej okoliczności pozwalają na postawienie tezy, że przedmiotowe pisma zostały w istocie „podrzucone” do mojego pokoju podczas mojej nieobecności – czytamy w piśmie.

Kwestia chronologii

Wątpliwości dotyczące chronologii tych zdarzeń skłoniły sędziego Lenarczyka do zadania p.o. prezesa sądu serii pytań:

Zmuszony jestem wystąpić do Pana Sędziego o udzielenie mi także informacji, czy decyzją (dekretem), z jakiej daty, Ministra Sprawiedliwości został Pan wyznaczony jako osoba wykonująca funkcje Prezesa Sądu, a jeżeli to od kiedy, a także kiedy, o której godzinie i w jakiej formie taki „dekret” wpłynął z Ministerstwa Sprawiedliwości do Sądu Okręgowego w Warszawie.

Radio Wnet, które znało wcześniej tę sprawę zwróciło się z podobnymi pytaniami zarówno do Ministerstwa Sprawiedliwości, jak i Sądu Okręgowego w Warszawie w trybie dostępu do informacji publicznej. Czekamy na odpowiedź instytucji.

Chaos na stabilnym poziomie

O sytuacji w Sądzie Okręgowym w Warszawie rozmawialiśmy w zawieszonymi prezesami już po opublikowaniu komunikatu przez Ministerstwo Sprawiedliwości.

Protestują oni przeciwko ocenianiu krytycznym, że kolegium sądu obradowało w nietypowych godzinach.

Sędziowie mają nienormowany czas pracy. Jest on określony wymiarem zadań. Nie jest czymś nietypowym, szczególnie jeśli chodzi o władze sądu, że pracuje się nie tylko w dni powszednie, ale i w weekend, czy w godzinach wieczornych – słyszymy.

Prezesi zwracają też uwagę, że ministerstwo mija się z prawdą, pisząc, że po pierwszym nieudanym odwołaniu Adam Bodnar przywrócił ich „niezwłocznie”.

Protokół kolegium minister otrzymał 19 czerwca, a przywrócił nas do funkcji dopiero 27 i 28 dnia tego miesiąca – zwracają uwagę sędziowie.

Podkreślają, że „w swoim komunikacie ministerstwo nie zmierzyło się z problemem ważności decyzji podejmowanych przez władze sądu 1 lipca. Jak tłumaczyliśmy, decyzja o zawieszeniu sędziów wpłynęła pod koniec dnia, właśnie 1 lipca. Gdyby uznać jej ważność, to pociągnęłoby to za sobą konieczność zakwestionowania legalności wielu kluczowych decyzji, w tym podjętych w ramach działalności kancelarii tajnej”.

Prezesi twierdzą, że sędzia Włodarczyk dopiero po godzinie 13 w dniu 2 lipca otrzymał dostępy np. do zatwierdzania urlopów. Podkreślają, że istnieją duże wątpliwości co do czasu powierzenia mu funkcji p.o. prezesa sądu.

Protestują przeciwko ignorowaniu uchwał organu największego sądu okręgowego w Polsce przez Ministra Sprawiedliwości.

To bardzo niebezpieczne zjawisko dla porządku prawnego. Prześmiewcze potraktowanie kolegium z dnia 1 lipca i określenie go mianem „zebrania sędziów” jest niedopuszczalne. Czy ministrowi nie pomyliły się zebranie Iustitii z powagą obrad kolegium sądu okręgowego? Może zbyt częste spotkania z członkami tych ,,partii sędziowskich” powodują takie luki w znajomości ustawy Prawo o ustrojów sądów powszechnych? – słyszymy z ust rozgoryczonych działaniem ministerstwa prezesów.

Ministerstwo Sprawiedliwości reaguje na działanie prezesów Sądu Okręgowego w Warszawie

SO w Warszawie/ fot. Adrian Gryciuk CC BY-SA 3.0 pl

Pełniącym obowiązki Prezesa Sądu Okręgowego w Warszawie jest sędzia Janusz Włodarczyk. Kolegium, które obroniło prezesów sądu zwołano nielegalnie – twierdzi Ministerstwo Sprawiedliwości.

O sprawie perturbacji w Sądzie Okręgowym w Warszawie informowaliśmy w tekście „Kolejna szarża Adama Bodnara na Sąd Okręgowy w Warszawie. I kolejna porażka”. Opisaliśmy, jak minister podjął kolejną próbę odwołania władz warszawskiego sądu okręgowego i kilku sądów rejonowych. Próba ta, jak stwierdziliśmy, okazała się nieudana, bo prezesi powołując się na przepisy kodeksu pracy uznali, że ich zawieszenie rozpoczyna bieg od 2 lipca. Dzień wcześniej zwołane zostało kolegium sądu okręgowego, które negatywnie zaopiniowało wnioski ministra Adama Bodnara o odwołanie sędziów.

Do opisanego przez nas działania sędziów Ministerstwo Sprawiedliwości odniosło się w komunikacie prasowym opublikowanym w środę.

Nocne kolegium

Resort wraca w nim do wydarzeń zaistniałych podczas pierwszej próby odwołania władz sądu. Podkreśla, że kolegium sędziów, które zostało zwołane 18 czerwca w godzinach nocnych, stanowiło „obejście konsekwencji zawieszenia sędziów funkcyjnych od 19.06.2024 r.”.

Minister Sprawiedliwości bezzwłocznie uchylił decyzje o zawieszeniu prezesów i wiceprezesów Sądu Okręgowego w Warszawie oraz prezesów i wiceprezesów sądów rejonowych okręgu warszawskiego, co do których została wszczęta procedura odwoławcza.  Minister ocenia działania sędziów jako szkodzące integralności wymiaru sprawiedliwości. Działania te, w opinii Ministra Sprawiedliwości świadczą o tym, że dalsze pełnienie przez wymienionych sędziów funkcji jest niezgodne z dobrem wymiaru sprawiedliwości – czytamy w oświadczeniu MS.

Ponowne uruchomienie procedury odwoławczej

Powyższe okoliczności stały się dla Adama Bodnarem przesłanką do wszczęcia 1 lipca ponownej procedury „odwołania osób pełniących funkcje prezesów Sądu Okręgowego w Warszawie oraz sądów rejonowych okręgu warszawskiego”.

Tego samego dnia resort skierował do sędziów pisma informujące o ich zawieszeniu w pełnieniu funkcji kierowniczych w sądach.

W komunikacie Ministerstwo Sprawiedliwości wskazało sędziów, którzy kierować mają sądami w okresie zawieszenie prezesów. W przypadku Sądu Okręgowego w Warszawie jest to sędzia Janusz Włodarczyk. Sędzia ten pełnił dotychczas funkcje Przewodniczący XI Wydziału Penitencjarnego i Nadzoru nad Wykonywaniem Orzeczeń Karnych Sądu Okręgowego w Warszawie.

Wbrew błędnej opinii wyrażonej w jednej z publikacji decyzja Ministra Sprawiedliwości o zawieszeniu w pełnieniu obowiązków prezesów wymienionych sądów jest – zgodnie z jej treścią – skuteczna od dnia jej wydania, tj. od 1 lipca 2024 r. – pisze resort, mając prawdopodobnie na myśli naszą publikacje, wymienioną powyżej.

Jak twierdzi MS, „nieporozumieniem jest stosowanie do decyzji Ministra o charakterze władczym dotyczących sędziów sprawujących jako prezesi sądów funkcje władzy publicznej, przepisów o obliczaniu terminów zawartych w kodeksie pracy, czy kodeksie cywilnym”.

Ministerstwo pisze również, że 1 lipca „pełniący obowiązki Prezesa Sądu Okręgowego w Warszawie sędzia Janusz Włodarczyk uchylił upoważnienie wystawione przez poprzednią prezes dla sędziego Radosława Lenarczyka”.

Pomimo decyzji o uchyleniu upoważnienia dla sędziego Radosława Lenarczyka 1.07.2024 r. od godziny 20.00 do 4.00 kolejnego dnia w Sądzie Okręgowym w Warszawie odbyło się zebranie, w którym wzięli udział sędziowie: Radosław Lenarczyk, Iwona Strączyńska, Anna Jagodzińska-Bajkowska, Joanna Pąsik, Sebastian Ładoś i Katarzynę Gizińska z upoważnienia Prezesa Sądu Rejonowego w Pruszkowie sędziego Łukasza Kluski – wskazuje MS.

Resort podkreślił, że „Minister Sprawiedliwości stoi jednoznacznie na stanowisku, iż zebranie sędziów, które odbyło się 1.07.2024 r. nie było legalnym kolegium Sądu Okręgowego w Warszawie i nie było uprawnione do skutecznego zaopiniowania wniosków o odwołanie kierownictwa Sądu Okręgowego w Warszawie i kierownictwa sądów rejonowych okręgu warszawskiego”.

Upoważnienia do uczestniczenia w kolegium wygasły z momentem wydania decyzji o zawieszeniu sędziów zajmujących stanowiska funkcyjne. Tak więc zarówno decyzja o zwołaniu posiedzenia kolegium została wydana przez osobę nieuprawnioną, jak i osoby, które wzięły udział w posiedzeniu nie były do tego uprawnione. W świetle powyższego decyzje podjęte przez zgromadzonych 1.07.2024r. od godz. 20.00 sędziów są bezskuteczne i nie mają wpływu na przebieg procesów związanych z odwołaniem kierownictwa Sądu Okręgowego w Warszawie i kierownictwa sądów rejonowych okręgu warszawskiego – ocenia ministerstwo.

Działania kierownictw sądów Adam Bodnar ocenia jako próbę zachowania „za wszelką cenę, wbrew przepisom ustawy o ustroju sądów powszechnych i wbrew decyzji Ministra Sprawiedliwości, stanowisk funkcyjnych przez osoby wobec których wszczęto procedurę ich odwołania należy potępić i uznać za niezgodne z zasadami etyki sędziowskiej”.

Do tematu sporu o władzę w Sądzie Okręgowym w Warszawie będziemy jeszcze wracali.

Piotr Schab: W siedzibie Krajowej Radzie Sądownictwa miał miejsce akt przestępczy

Featured Video Play Icon

Sędzia Piotr Schab/ fot. WNET

W środę w siedzibie KRS doszło do popełnienia szeregu przestępstw. Dokonał ich prokurator i niestety również policja – mówi rzecznik dyscyplinarny sędzia Piotr Schab.

W środę na polecenie prokuratora Piotra Myszkowca do siedziby Krajowej Rady Sądownictwa wkroczyła policja, która włamała się do szaf pancernych zastępców rzecznika dyscyplinarnego Michała Lasoty i Przemysława Radzika. Celem działania prokuratury było zabezpieczenia akt dyscyplinarnych, które wg śledczych były przetrzymywane nielegalnie.

Nie sposób tego oceniać inaczej, niż jako akty przestępcze. Po prostu włamano się do naszych pomieszczeń, pod pozorem zajęcia dokumentów dla potrzeb postępowania przygotowawczego. Chcę powiedzieć, że tu nie chodzi o postępowanie przygotowawcze, tylko o działanie tzw. specrzeczników ustanawianych – nie powiem ustanowionych skutecznie – przez ministra sprawiedliwości po to, aby umarzać sukcesywnie postępowania dyscyplinarne prowadzone przeciw sędziom, którzy mienią się być obrońcami praworządności – ocenił działania organów ścigania Rzecznik Dyscyplinarny Sędziów Sądów Powszechnych Piotr Schab, który równocześnie jest Prezesem Sądu Apelacyjnego w Warszawie.

Sędzia tłumaczy, że w przekonaniu jego i jego zastępców w toku czynności w budynku KRS „doszło do popełnienia szeregu przestępstw”.

Uczynił to zarówno prokurator kierujący akcją, jak i niestety funkcjonariusze policji. Nie wszystko, podkreślam nie wszystko, można w polskim systemie prawnym wytłumaczyć realizacją poleceń służbowych – zaznacza Piotr Schab.

Kwestia podpisów elektrocznicznych

Sędzia tłumaczy, że cała sprawa miała swoją genezę w wadliwym, według niego, powołaniu przez ministra Adama Bodnara rzeczników dyscyplinarnych ad hoc. Czynności prokuratury i policji miały bowiem miejsce w ramach śledztwa wszczętego z zawiadomienia rzeczników ad hoc, którym sędzia Piotr Schab i jego zastępcy nie wydali akt dyscyplinarnych. Do wydania akt nie doszło, bo rzecznicy ad hoc zostali powołani dekretami podpisanymi elektronicznie, co nie jest dopuszczalne w polskiej procedurze karnej, o czym pisaliśmy na portalu Radia Wnet.

Ciężkie terminy przed prokuratorem Piotrem Myszkowcem

Mamy obowiązek precyzyjnie weryfikować poprawność przedstawionej nam dokumentacji zwłaszcza, że ma ona stanowić podstawę prawną działania rzeczników ustanowionych przez Ministerstwo Sprawiedliwości w sytuacji, w której chodzi o bardzo ważkie postępowania dotyczące losów sędziowskich – mówi sędzia.

Jak zaznacza,” treść zarzutów dyscyplinarnych wobec tych sędziów nie ma żadnego związku z ich aktywnością publiczną, w każdym razie z taką aktywnością, z jakiej ich znamy. I są to ewidentne w naszym przekonaniu delikty dyscyplinarne, o ile tylko dyscyplinarne”.

Uderzono w KRS

Odnosząc się do wątpliwości wokół kwestii, czy czynności prokuratora dotyczyły Krajowej Rady Sądownictwa, Piotr Schab podkreśla, że „zgodnie z ustawą obsługę urzędu rzecznika dyscyplinarnego świadczy Krajowa Rada Sądownictwa”.

KRS zarządza obiektem, a my jako rzecznicy, podlegamy kierownictwu Krajowej Rady Sądownictwa, która jest dysponentem obiektu. Wobec powyższego wtargnięcie do obiektu będącego w zarządzie Krajowej Rady Sądownictwa jest ugodzeniem w jej prestiż i status prawny – ocenia Piotr Schab.

Będzie zawiadomienie o przestępstwie

Sędzia zapowiada złożenie zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa przez prokuratora Piotra Myszkowca i funkcjonariuszy policji.

W skuteczność wystąpień do prokuratury kierowanej przez pana Adama Bodnara nie wierzę, ale to jest mój prawny obowiązek. Jako funkcjonariusz publiczny powziąłem wiedzę o przestępstwie ściganym z urzędu i muszę złożyć stosowne zawiadomienie – podkreśl Schab.

Zapowiada również powiadomienie o sprawie Prezydenta RP Andrzeja Dudę.

Jestem prezydenckim rzecznikiem dyscyplinarnym. Wtargnięto do biura, w którym znajduje się dokumentacja spraw prowadzonych przeze mnie. Nie wyobrażam sobie, aby o powyższym nie poinformować kancelarii prezydenta – zapewnia sędzia.

Zachęcamy do wysłuchania całej audycji na naszym kanale Spotify lub YouTube!