Totalny rozjazd w interpretacji prawa między resortem Adama Bodnara a Sądem Okręgowym w Warszawie

Sąd Okręgowy w Warszawie/ fot. WNET

W Sądzie Okręgowym w Warszawie trwa rewolucja Adama Bodnara. Jak się okazuje, resort sprawiedliwości zaprzecza poglądom prawnym wyrażanym przez p.o. prezesa SO dot. zawieszenia poprzednich władz sądu.

Sędzia Janusz Włodarczyk piastował od lat funkcję przewodniczącego XI Wydziału Penitencjarnego i Nadzoru nad Wykonywaniem Orzeczeń Karnych Sądu Okręgowego w Warszawie. Był on najwyższym szarżą sędzią w SO w Warszawie po prezes Joannie Przanowskiej-Tomaszek i wiceprezesach tego sądu.

W związku z tym, kiedy Adam Bodnar zawiesił władze sądu, to właśnie sędzia Włodarczyk na podstawie ustawy Prawo o ustroju sądów powszechnych został pełniącym obowiązki prezesa tej instytucji.

Dwie batalie o zmiecenie prezesów

Dokładnie rzecz biorąc, do tej pory miały miejsca dwa zawieszenia władz sądu. Pierwsza próba była nieudana, bo minister wyznaczył datę zawieszenia sędziów na 19 czerwca, ale 18 czerwca zebrało się kolegium sądu, które negatywnie zaopiniowało dostępny już w sądzie wniosek Adama Bodnara o odwołanie prezesów. Ministrowi kilka dni zajęło „przetrawienie” tej porażki, a w końcu jednak przywrócił sędziów na stanowiska. W tym czasie obowiązki prezesa sądu pełnił sędzia Janusz Włodarczyk.

Do drugiej próby odwołania prezesów doszło 1 lipca. Pod koniec dnia otrzymali oni informację o swoim ponownym zawieszeniu od 1 lipca. Na podstawie przepisów Kodeksu pracy i Kodeksu cywilnego doszli jednak do wniosku, że bieg ich zawieszenia rozpoczynał się od 2 lipca. Zwołali kolegium, które ponownie negatywnie zaopiniowało wnioski Adama Bodnara o odwołanie władz sądu.

SO w Warszawie/ fot. Adrian Gryciuk CC BY-SA 3.0 pl

Tym razem jednak Adam Bodnar uznał kolegium za nielegalne i doprowadził do odwołania prezesów. Sprawa ta będzie miała z pewnością ciąg dalszy, bo przed ministerstwem jest jeszcze zadanie wyłonienia nowych władz sądu. Nastąpi to nie wcześniej, niż 1 sierpnia, kiedy to zbierze się kolejne kolegium SO. Nadto niewykluczone, że odwołani prezesi, którzy nie zgadzają się z decyzją ministra, podejmą kroki prawne.

Od kiedy Janusz Włodarczyk był pełniącym obowiązki prezesa sądu

W czasie obydwu zawieszeń usiłowaliśmy ustalić, od kiedy sędzia Janusz Włodarczyk skutecznie obejmował fotel prezesa sądu. Zadaliśmy pytanie w trybie dostępu do informacji publicznej zarówno Ministerstwu Sprawiedliwości, jak i Sądowi Okręgowemu w Warszawie o wyjaśnienie, kiedy dokładnie Adam Bodnar poinformował Sąd Okręgowy w Warszawie, że obowiązki prezesa sądu wykonywać ma sędzia Janusz Włodarczyk.

Ministerstwo nie odpowiedziało nam precyzyjnie na zadane pytania, początkowo twierdząc wręcz, że „na realizację powyższych uprawnień bez wpływu pozostaje wydanie przez Ministra Sprawiedliwości aktu zawiadamiającego o wykonywaniu funkcji”.

Sąd Okręgowy w Warszawie przeciwnie, odpowiedział precyzyjnie, potwierdzając nasze informacje, że dopiero pod koniec 1 lipca do uszu Janusza Włodarczyka doszła informacja o zawieszeniu władz sądu od tego dnia.

Hipoteza bezkrólewia

Postawiliśmy tezę, że przyjęcie perspektywy Adama Bodnara, czyli uznanie, że zawieszenie działało od 1 lipca skutkowałoby tym, że przez cały dzień decyzje w sądzie wykonywali prezesi, którzy już byli zawieszeni. Zapytaliśmy Janusza Włodarczyka, czy zamierza przeprowadzić audyt decyzji jego dotychczasowych szefów z 1 lipca.

Sąd jednak odpowiedział, opierając się na przepisach Kodeksu cywilnego, że zawieszenie prezes Joanny Przanowskiej-Tomaszek i pozostałych wiceprezesów rozpoczynało bieg 1 lipca, ale dopiero po tym, gdy decyzja dotarła do adresatów.

Sąd Okręgowy w Warszawie odnosi się do naszej publikacji i wskazuje jej tezę jako chybioną

W powyższym materiale odnosząc się do uwag sędziego Włodarczyka zwróciliśmy uwagę, że interpretacja przepisów sędziego jest sprzeczna nie tylko ze stanowiskiem odwołanych wiceprezesów, ale i Adama Bodnara.

Ministerstwo Sprawiedliwości: na realizację powyższych uprawnień bez wpływu pozostaje wydanie przez Ministra Sprawiedliwości aktu zawiadamiającego o wykonywaniu funkcji.

VS

Sąd Okręgowy w Warszawie: oświadczenie woli [czyli w tym przypadku decyzja Adama Bodnara o zawieszeniu sędziów – WNET], które ma być złożone innej osobie, jest złożone z chwilą, gdy doszło do niej w taki sposób, że mogła zapoznać się z jego treścią.

Człowiek Adama Bodnara potwierdza to, co napisało Radio Wnet

Planowaliśmy kontynuację tego tematu i dopytanie resortu sprawiedliwości, czy podtrzymuje swoją opinię, kiedy niespodziewanie wyręczyła nas w tym „Rzeczpospolita”, która opublikowała materiał „Chaos w stolicy ma się skończyć 1 sierpnia”, opisujący sytuację w Sądzie Okręgowym w Warszawie.

Krytyczne uwagi dotyczące pierwszej próby odwołania prezesów wyraził sam sędzia Igor Tuleya. Działania Adama Bodnara bronił na łamach „Rz” jego zastępca Dariusz Mazur, który również jest sędzią:

Wiceminister sprawiedliwości, przyznaje w rozmowie z „Rz”, że można było zawiesić prezesów od dnia wszczęcia procedury ich odwołania. Jak tłumaczy, wyznaczenie konkretnej daty obowiązywania zawieszenia na dzień następny wynika z tego, że mogła się zdarzyć sytuacja, w której zawieszeni prezesi nie dowiedzieliby się na czas o swoim zawieszeniu. Podejmowaliby decyzje, podpisywali faktury i potem pojawiłby się problem, czy tych czynności dokonywała osoba uprawniona.

Dariusz Mazur strzela w stopę Adama Bodnara

Jest to wypowiedź zdumiewająca podwójnie. Zaskakuje po pierwsze z powodu potwierdzenia, że ministerstwo i sąd mają krańcowo różne interpretacje przepisów dotyczących skuteczności odwołania władz sądu. Nie jest to przy tym spór czysto teoretyczny, bo rzutuje on na ważność decyzji, podejmowanych przez prezesów 1 lipca.

Ale przede wszystkim szokuje fakt, że Dariusz Mazur swoimi słowami potwierdza, choć zapewne nieświadomie, naszą tezę o bezkrólewiu w Sądzie Okręgowym w Warszawie 1 lipca. Wiadomo bowiem z odpowiedzi Sądu Okręgowego w Warszawie, że wiedza o zmianach wprowadzonych przez Adama Bodnara dotarła do sędziów dopiero pod koniec dnia, 1 lipca, około godz. 16:00. Skoro ministerstwo, trzymając się swojej wykładni przepisów, chciało zapobiec „bezkrólewiu”, powinno powiadomić sędziów o decyzji Adama Bodnara z samego rana.

Skoro tak się nie stało, to ziściła się sytuacja, w której zawieszeni prezesi nie dowiedzieli się na czas o swoim zawieszeniu. Podejmowali decyzje, podpisywali faktury i pojawił się problem, czy tych czynności dokonywała osoba uprawniona.

Uważny czytelnik zauważył z pewnością, że ostatnie dwa zdania to lekko tylko zmieniona wypowiedź Dariusza Mazura, przytaczana przez Rzeczpospolitą…

Jakub Pilarek

Adam Bodnar nie przejmuje się zapisami ustawy regulującej pracę sądów

Sąd Okręgowy w Warszawie/fot. WNET

Choć ministrowi sprawiedliwości nie udało się odwołać jednego z wiceprezesów Sądu Okręgowego w Warszawie, nie cofnął jego zawieszenia. Czy dlatego, że sędzia zostałby z urzędu p.o. prezesa tego sądu?

Ministerstwo Sprawiedliwości zamieściło 17 lipca komunikat, w którym obwieściło odwołanie prezes i czterech wiceprezesów Sądu Okręgowego w Warszawie. O wątpliwościach wobec legalności tego działania pisaliśmy już we wcześniejszych tekstach.

Analizujemy okoliczności, w których odbyło się kolegium Sądu Okręgowego w Warszawie. Włosy jeżą się na głowie

Zwróciliśmy jednak uwagę na inny aspekt tej sytuacji. Zgodnie z komunikatem samego ministerstwa, kolegium Sądu Okręgowego w Warszawie negatywnie zaopiniowało wniosek o odwołanie wiceprezesa Marcina Rowickiego. Skoro procedura ta została zakończona, wobec negatywnej opinii kolegium, sędzia powinien zostać przywrócony z zawieszenia na stanowisko wiceprezesa. Jednak o żadnym takim działaniu resort nie informuje.

Przepis ustawy Prawo o ustroju sądów powszechnych, dotyczący zawieszenia, jednoznacznie wiąże ten stan z trwającą procedurą:

Art. 27 § 3. Występując o opinię, o której mowa w § 2, Minister Sprawiedliwości może zawiesić prezesa albo wiceprezesa sądu w pełnieniu czynności.

Jest negatywna opinia – sędzia wraca na swoje kierownicze stanowisko. To logiczny wniosek z lektury art. 27.

MS nie respektuje ustawy

Przywrócenie Marcina Rowickiego oznaczałoby, że byłby sędzią najstarszym „szarżą” w całym Sądzie Okręgowym w Warszawie. I to on na podstawie ustawy powinien pełnić obowiązki prezesa tej jednostki, dopóki nie zostanie obsadzony fotel prezesa sądu. Co prawda ustawa nie wskazuje terminu na przywrócenie z odwołania, ale od czasu kolegium minęło już ponad 2 tygodnie.

Kontynuowanie zawieszenia sędziego można by tłumaczyć, gdyby minister miał zamiar ciągnąć procedurę odwoławczą przed KRS. Ale z tego, co wiadomo, kwestionuje on legalność tej instytucji.

Widać wyraźnie, że utrzymując zawieszenie wiceprezesa, minister obchodzi obowiązujące przepisy. Ale dlaczego tak robi? Dlaczego chce, by sądem do czasu wyboru nowych władz zarządzał sędzia Janusz Włodarczyk?

Obserwacja działań sędziego Janusza Włodarczyka nasuwa najbardziej oczywistą odpowiedź, że – niezależnie od jego motywacji – gwarantuje on Adamowi Bodnarowi szybkie przeprowadzenie czystki w sądzie.

Wendetta w SO w Warszawie

Okazuje się bowiem, że sędzia Janusz Włodarczyk przeniósł już do innego wydziału jednego ze swoich dotychczasowych szefów, wiceprezesa Radosława Lenarczyka. Sędzia, który poza pełnieniem funkcji zarządczej orzekał do tej pory w IX Wydziale karnym odwoławczym, został skierowany do VIII Wydziału karnego, który pełni rolę sądu I instancji. Jest to więc dla niego degradacja.

Jak ważne mogą być dla obecnej władzy wydziały odwoławcze, pokazuje sprawa Marcina Romanowskiego. Odcięcie sędziego, który się „Bodnarowi nie kłania” od możliwości kończenia wydumanych, upolitycznionych postępowań, to zagranie na rękę aktualnemu rezydentowi Alei Róż.

Sędzia leń?

W toku procedury przenoszenia sędziego Lenarczyka pojawił się groteskowy argument, zgodnie z którym sędzia rozpoznał śladową ilość spraw, więc pozbycie się go z wydziału odwoławczego nie będzie wielką stratą. Stwierdzenie takie jest prawdziwe, jeśli chodzi o statystykę, jednak nie stanowi żadnego zarzutu dla sędziego.

Radosław Lenarczyk był bowiem wyłączany ze składów orzekających w nieznanej przepisom procedurze kwestionowania jego statusu przez innego sędziego. Aktywiści w togach, którzy torpedowali orzekanie Lenarczyka, powoływali się przy tym na uchwałę Sądu Najwyższego z 2 czerwca 2023 r. Działając na tej podstawie, zarzucali, że sędzia podpisał listę poparcia w procedurze przed KRS „złemu” sędziemu. Złemu, czyli takiemu, który „obrońcom praworządności” się nie podoba. Nie akceptujemy, że w postępowaniu na podstawie obowiązującej ustawy poparł pan kandydaturę sędziego, którego nie lubimy – i co nam pan zrobi – zdają się mówić „lepsi” sędziowie, spod znaku Iustitia i okolic.

Działanie to, niezależnie od samej osoby sędziego Lenarczyka, stanowi swoiste perpetuum mobile dla „obrońców praworządności”. Najpierw konsekwentnie wyłącza się sędziego ze składów orzekających, potem opisuje się go jako orzecznika, który nie orzeka i wreszcie przesuwa się go niżej, jako element zbędny. W ten sposób można w zasadzie nie tylko pozbyć się sędziego z danej komórki, ale wręcz z zawodu. Zgodnie ze znaną marksistowską zasadą ilość może tu przejść w jakość. Jeżeli sędzia w ogóle nie orzeka, bo jego rozgrzane koleżanki i koledzy ciągle go wyłączają, to znaczy, że w ogóle nie nadaje się do orzekania.

Minister przesuwa sędziów po szachownicy. Planu gry nie widać

Jeżeli chodzi o ruchy odwetowe, ciekawy jest również przypadek sędzi Joanny Pąsik, która pełniła funkcję prezesa Sądu Rejonowego dla Warszawy Mokotowa. Odwołano ją – co zresztą można uznać za działanie symboliczne – w dniu wpłynięcia do tego sądu wniosku o wyrażenie zgody na tymczasowe aresztowanie Marcina Romanowskiego. Poza kierowaniem Sądem Rejonowym sędzia jako SSO orzekała w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Równolegle z pozbawieniem funkcji próbowano ją przesunąć do wydziału frankowego SO w Warszawie, na co jednak kolegium nie wyraziło zgody.

Ostatecznie przeniesiono ją z Wydziału I Cywilnego SO w Warszawie do Wydziału II Cywilnego. W obu tych wydziałach jest podobne obciążenie pracą i trudno dostrzec racjonalny powód takiego przetasowania, które generuje tylko chaos w jednostce.

Warto przypomnieć, że to właśnie w Sądzie Rejonowym dla Warszawy Mokotowa padły ostatnio z ust jego wiceprezesa Grzegorza Krzysztofiuka oskarżenia o naciski polityczne. Sędzia ten zrezygnował z tego powodu z urzędu.

Wysłaliśmy do Ministerstwa Sprawiedliwości pytanie o powód, dla którego sędzia Marcin Rowicki nie zastąpił na stanowisku p.o. prezesa Sądu Okręgowego w Warszawie sędziego Janusza Włodarczyka. Będziemy informowali o tej sprawie.

Sąd Okręgowy w Warszawie odnosi się do naszej publikacji i wskazuje jej tezę jako chybioną

Sąd Okręgowy w Warszawie/ fot. WNET

P.o. prezesa Sądu Okręgowego w Warszawie Janusz Włodarczyk broni działania ministerstwa i zarzuca, że w naszej publikacji znalazły się chybione zarzuty.

Minister Sprawiedliwości Adam Bodnar 1 lipca zawiesił władze Sądu Okręgowego w Warszawie i prezesów niektórych sądów rejonowych. Zawieszeni sędziowie dowiedzieli się o tym fakcie dopiero pod koniec dnia. Podobnie sędzia Janusz Włodarczyk, który zgodnie z ustawą, jako sędzia najstarszy „szarżą” po wiceprezesach SO w Warszawie, miał przejąć stery sądu, poznał swoją nową rolę tuż przed 16-tą 1 lipca.

Zawieszeni prezesi opierając się na własnej interpretacji ustawy Prawo o ustroju sądów powszechnych, Kodeksu pracy i Kodeksu cywilnego uważają, że bieg zawieszenia rozpoczynał się dopiero 2 lipca.

Sąd bez kierownictwa

Analizując sprawę przyjęliśmy roboczo za dobrą monetę wersję ministerstwa, zgodnie z którą prezesi zostali zawieszeni 1 lipca. Postawiliśmy zarzut, że skutkiem takiego założenia byłoby uznanie, że Sąd Okręgowy w Warszawie przez cały dzień pozostawał bez kierownictwa. Skoro sędzia Włodarczyk swoje obowiązki zaczął realnie wypełniać w połowie 2 lipca, a poprzednie władze o zawieszeniu dowiedziały się pod koniec 1 lipca, to decyzje zawieszonych prezesów podejmowane w tym dniu powinny być uznane za nieważne.

Znamy fakty. Bezkrólewie w Sądzie Okręgowym w Warszawie

Zwróciliśmy się z pytaniem do Sądu Okręgowego w Warszawie z pytaniem, czy sędzia Janusz Włodarczyk przeprowadził audyt tych decyzji.

Odpowiedź sądu

W otrzymanej odpowiedzi SSO Janusz Włodarczyk odpisał nam, że „nie zarządzano przeprowadzenia audytu decyzji podejmowanych przez sędziów, co do których 1 lipca 2024 r. wydano decyzję, o której mowa w art. 27 §3 ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. Prawo o ustroju sądów powszechnych, ponieważ brak jest do tego podstaw prawnych”.

Uwzględniając zapatrywanie, zgodnie z którym do liczenia terminów w celu ustalenia skuteczności decyzji dotyczącej zawieszenia w pełnionej funkcji prezesa lub wiceprezesa sądu mają zastosowanie przepisy prawa prywatnego uznać trzeba, że kwestię tę reguluje art. 116 §2 w zw. z art. 90 Kodeksu cywilnego – pisze p.o. prezesa SO w Warszawie.

Jak tłumaczy dalej sędzia, „tym samym decyzja [o zawieszeniu władz sądu – WNET] stała się skuteczna w dniu, w którym została wydana, niemniej nie mogło to nastąpić przed doręczeniem jej adresatom (zgodnie z teorią doręczenia nie chodzi o faktyczne zapoznanie się z treścią decyzji przez odbiorcę)”.

Do takich wniosków prowadzi art. 61§1 zdanie 1 Kodeksu cywilnego, zgodnie z którym oświadczenie woli [czyli w tym przypadku decyzja Adama Bodnara o zawieszeniu sędziów – WNET], które ma być złożone innej osobie, jest złożone z chwilą, gdy doszło do niej w taki sposób, że mogła zapoznać się z jego treścią – pisze sędzia Włodarczyk.

Rozumowanie to prowadzi p.o. prezesa SO w Warszawie do wniosku, że decyzja nie mogła zatem obowiązywać przed zapoznaniem się prezesów z jej treścią. A to z kolei powinno skutkować uznaniem, że wszystkie decyzje podjęte przez prezesów 1 lipca do godzin popołudniowych są ważne.

Pana argumentacja zawarta we wniosku z 10 lipca 2024 r. nie znajduje podstaw prawnych i jest chybiona – podsumował sędzia, odnosząc się do naszego zapytania prasowego.

Komentarz autora

Przypomnieć wypada, że ze stanowiskiem sędziego Janusza Włodarczyka nie zgadzają się zawieszeni prezesi, którzy również powołując się na kodeks cywilny ustalili początek biegu swojego zawieszenia na 2 lipca. Wcześniej zwołali kolegium, które negatywnie zaopiniowało wnioski Adama Bodnara o ich odwołanie.

Zarzuty sędziego Włodarczyka dotyczą jednak naszego tekstu, w którym roboczo przyjęliśmy jego pogląd, co do rozpoczęcia biegu terminu zawieszenia od 1 lipca. I tezy tego materiału, że sąd przez cały dzień pozostawał bez kierownictwa.

Sąd Okręgowy w Warszawie/fot. Wnet

Wobec takiego stanowiska sędziego zwracamy uwagę, że naszą interpretację zaistniałej sytuacji oparliśmy na stanowisku Ministerstwa Sprawiedliwości. Pytaliśmy wcześniej resort o to, kiedy poinformował sędziego Janusza Włodarczyka, że jego dotychczasowi przełożeni zostali zawieszeni, a on ma kierować sądem. Otrzymaliśmy wówczas następującą odpowiedź:

W Sądzie Okręgowym w Warszawie wobec wszczęcia procedury odwołania prezesa tego sądu i wszystkich wiceprezesów tego sądu i ich zawieszenia w pełnieniu czynności ze skutkiem od dnia 1 lipca 2024 r., na mocy wyżej wskazanych przepisów funkcję prezesa od dnia 1 lipca 2024 r. wykonuje pan sędzia Janusz Włodarczyk, przewodniczący XI Wydziału Penitencjarnego i Nadzoru nad Wykonywaniem Orzeczeń Karnych Sądu Okręgowego w Warszawie. Na realizację powyższych uprawnień bez wpływu pozostaje wydanie przez Ministra Sprawiedliwości aktu zawiadamiającego o wykonywaniu funkcji.

W tym przypadku, jak widać, dla Adama Bodnara Kodeks cywilny nie miał zastosowania. Sędzia Włodarczyk został p.o. prezesa sądu po prostu mocą decyzji ministra, niezależnie od tego, kiedy ta decyzja dotarła do jego świadomości.

Jeżeli więc sędzia Włodarczyk ma rację co do interpretacji przepisów, to znaczy to, że ministerstwo wprowadzało nas wcześniej w błąd, co do stanu prawnego.

Niezależnie od powyższego zwracamy uwagę, że z naszych ustaleń wynika, że sędzia zaczął realnie kierować jednostką w połowie dnia, 2 lipca. Wcześniej nie dysponował wszystkimi dostępami elektronicznymi, niezbędnymi do kierowania sądem. W praktyce więc sposób przeprowadzenia całej „operacji” nie pozostawał bez negatywnego wpływu na działanie sądu. I nawet jeśli przyjać, jak chce sędzia Włodarczyk, że w sądzie nie panowało de iure „bezkrólewie”, to de facto już jak najbardziej.

I nie jest to akurat wina sędziego Janusza Włodarczyka…

Analizujemy okoliczności, w których odbyło się kolegium Sądu Okręgowego w Warszawie. Włosy jeżą się na głowie

Sąd Okręgowy w Warszawie/fot. Wnet

Adam Bodnar ma na ustach frazesy o przestrzeganiu prawa, ale gdy przychodzi do działania, on i jego ludzie nie wahają się tego prawa deptać. W taki właśnie sposób odbyło się kolegium SO w Warszawie.

Ministerstwo Sprawiedliwości w komunikacie z 17 lipca 2024 r. poinformowało o odwołaniu prezes i wiceprezesów Sądu Okręgowego w Warszawie. Było to możliwe, gdyż kolegium Sądu Okręgowego w Warszawie dwa dni wcześniej wyraziło pozytywną opinię w odpowiedzi na wniosek Adama Bodnara o odwołanie władz sądu.

Problem jednak w tym, że kolegium to odbyło się nielegalnie, a w każdym razie przy olbrzymich wątpliwościach natury prawnej. Bodnar bowiem przegrał pierwszą próbę odwołania władz sądu 18 czerwca br. Jeżeli nie uznawał takiej decyzji kolegium, powinien zgodnie z ustawą przeprowadzić procedurę przed Krajową Radą Sądownictwa.

Ale że stosuje on prawo tak, jak on je rozumie i nie uznaje KRS, to na podstawie tych samych przesłanek doprowadził do zwołania kolegium w nowym składzie, gdzie pozostający w większości „sami swoi” zgodzili się z nim, że władze sądu należy odwołać. O tym, że takie działanie naruszyło tzw. powagę rzeczy osądzonej już pisaliśmy. Teraz jednak wgłębimy się w „pracownicze” aspekty tej sytuacji.

Podeptane prawo do obrony swoich racji

Artykuł 27 §4 ustawy Prawo o ustroju sądów powszechnych nie pozostawia wątpliwości, że prezesa lub wiceprezesa można odwołać tylko po jego wysłuchaniu:

Kolegium właściwego sądu wyraża opinię, o której mowa w § 2, po wysłuchaniu prezesa albo wiceprezesa sądu, którego dotyczy zamiar odwołania.

Kiedy 8 lipca p.o. prezesa sądu sędzia Janusz Włodarczyk ogłosił termin „neokolegium” na 15 lipca, część sędziów z władz sądu, którzy mieli być opiniowani, przebywała na dawno zaplanowanych urlopach, także poza granicami Unii Europejskiej, jak i  na zwolnieniach lekarskich, w tym takich, które swój bieg rozpoczęły przed 8 lipca.

Żaden z sędziów nie został przymusowo odwołany z urlopu, wobec czego nieobecność ich była całkowicie usprawiedliwiona. Skierowali oni 11 wniosków o zmianę terminu kolegium, czyli w praktyce wniosków o uszanowanie ich praw pracowniczych, wynikających z prawa pracy, ale też z ustawy Prawo o ustroju sądów powszechnych. Ustawowy wymóg wysłuchania prezesa czy wiceprezesa to wszak nic innego, jak rodzaj „prawa do obrony” pracownika. Realizacja takiego prawa stanowi fundament naszej cywilizacji, od poważnych spraw karnych, cywilnych, aż po wysłuchanie dziecka podejrzanego o przeskrobanie czegoś, wbrew woli rodziców.

Brakuje słów parlamentarnych

Nikt jednak nie zamierzał przejmować się takimi detalami. W ramach łaski pańskiej sędzia Janusz Włodarczyk zaoferował prezesom sądów rejonowych i prezes SO oraz wiceprezesom tego sądu możliwość udziału w kolegium za pośrednictwem aplikacji MS Teams.

W związku ze wspomnianym już zapisem ustawowym (art. 27 par. 4 pousp) uwzględnienie wniosków o przełożenie kolegium złożonych przez nieobecnych w usprawiedliwiony sposób sędziów powinno być formalnością. Ale nie w Sądzie Okręgowym w Warszawie pod rządami sędziego Janusza Włodarczyka.

Sędziowie dowiedzieli się, że najpierw wysłuchane zostaną osoby, które były fizycznie na kolegium. Wnioski nieobecnych sędziów, jak się okazało, miały zostać rozpoznane później, już po godzinach urzędowania sądu. Nagle nietypowe godziny pracy przestały przeszkadzać frakcji Adama Bodnara, choć niedawno sama krytykowała dotychczasowe władze sądu, że obradowały zbyt późno.

Rzecz niebywała – sędziowie nie dowiedzieli się, jak ich wnioski zostały rozpoznane. Dowiedzieli się za to za pośrednictwem internetu, że… zostali odwołani.

Owczy pęd resortu przed posiedzeniem TK

Rozmawiamy z byłymi władzami Sądu Okręgowego w Warszawie. A właściwie, z władzami sądu, ponieważ sposób ich odwołania czyni prawdopodobnie tę procedurę bezskuteczną. Co słyszymy?

Miało być przywracanie praworządności, a jest łamanie prawa.

Dlaczego sędziowie zasiadający w składzie Kolegium Sądu Okręgowego w Warszawie wyznaczonym na 15 lipca 2024 r. nie uszanowali praw pracowniczych innych sędziów?

Odpowiedź jest prosta i wskazują ją zresztą sami nasi rozmówcy. 25 lipca 2024 r. Trybunał Konstytucyjny może stwierdzić, że art. 27 Prawa o ustroju sądów powszechnych jest niekonstytucyjny. Tak jak więc Adam Bodnar mógł czekać miesiącami po opublikowaniu apelu „rozgrzanych” sędziów z Iustitii o odwołanie prezesów, choć rzekomo sąd ledwo zipał od złego zarządzania, tak wobec groźby orzeczenia TK wytrącającego narzędzie do czystek z rąk, działania resortu musiały nabrać przyspieszenia. A że bezprawnie – kogo to obchodzi? Tusk oczekuje efektów.

W Polsce jest kilkanaście tysięcy sędziów. W zdecydowanej większości są to ludzie, którzy nie są zainteresowani polityką. Chcieliby normalnie orzekać. Powinni jednak zadać sobie trud zapoznania się z sytuacją w Sądzie Okręgowym w Warszawie. I zadać sobie pytanie, czy możliwe jest normalne orzekanie, jeżeli nadzorujący pracę sądów resort akceptuje, a wręcz patronuje ostentacyjnemu naruszenia prawa, jak to miało miejsce w przypadku podeptania art. 27 pousp podczas kolegium z 15 lipca 2024 r.

Na koniec świadectwo. Jak już zostało wspomniane, jedną z przesłanek odwołania władz sądu miało być jego złe zarządzanie.

Jaki obszar prawny w warszawskim sądzie stawiał w ostatnich latach najwyższe wymagania organizacyjne? Franki. Niezwykły natłok spraw i to o bardzo doniosłym znaczeniu społecznym. Czy „stare” władze nie podołały? Zawaliły? Skompromitowały się? Oddajmy głos obiektywnemu ekspertowi…

 

Mocne oświadczenie kierownictwa warszawskich sądów w reakcji na bezprawne działania Adama Bodnara

Sąd Okręgowy w Warszawie/fot. Wnet

Skompromitowany aferą immunitetu Rady Europy minister Adam Bodnar otrzymuje kolejny mocny cios ze strony kierownictwa warszawskich sądów. W tle trwa bitwa o najważniejszy sąd w Polsce.

AKTUALIZACJA NA KOŃCU TEKSTU

Adam Bodnar przeprowadza od wielu tygodni czystki w sądach w Polsce. Działając według swoich założeń politycznych i ideologicznych, które nakazują mu wszędzie dopatrywać się „sędziów Zbigniewa Ziobro” i „neosędziów”, usuwa prezesów sądów i na ich miejsce wsadza swoich nominatów. Aby zmienić władze sądu, zgodnie z ustawą minister musi skierować wniosek o odwołanie do kolegium sądu i uzyskać pozytywną opinię.

Sąd Okręgowy w Warszawie/ fot. WNET

Ta maszyna zacięła się jednak w Sądzie Okręgowym w Warszawie, gdzie kolegium 18 czerwca 2024 r. obroniło władze tego sądu, a także niektórych sądów rejonowych w okręgu warszawskim. Bodnar uznał swoją porażkę, przywracając zawieszonych sędziów na funkcje. Wkrótce jednak na bazie tych samych przesłanek przystąpił do kolejnych prób odwołania prezesów. Właściwą ścieżką działania dla ministra niezadowolonego z zaopiniowania jego wniosku powinno być zwrócenie się do Krajowej Rady Sądownictwa. Zamiast tego Adam Bodnar wybrał metodę zagrywek na granicy prawa, czy nawet poza nim. O sprawie tej pisaliśmy w całej serii tekstów na portalu wnet.fm.

Kompromitujące sytuacje w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Wspólne ustalenia Radia Wnet i Niezalezna.pl

W chwili publikacji niniejszego tekstu prezesi, na których zagiął parol Bodnar są nadal zawieszeni, a zwołane przez p.o. prezesa Sądu Okręgowego w Warszawie Janusza Włodarczyka na 15 lipca br. „nowe” kolegium wyraziło zgodę na ich odwołanie. Prawdopodobnie jest tylko kwestią czasu, kiedy Adam Bodnar skompromitowany w międzyczasie aferą bezprawnego pozbawienia wolności posła Marcina Romanowskiego, podejmie próbę sfinalizowania „operacji specjalnej” przejęcia najważniejszego sądu w Polsce i oddania go swoim zausznikom z Iustitii.

Zawieszeni prezesi nie złożyli jednak broni i właśnie opublikowali mocne oświadczenie krytykujące metody Adama Bodnara, lokujące go poza cywilizowanym sposobem zarządzania instytucjami.

Informujemy, że Kolegium Sądu Okręgowego w Warszawie z dnia 15 lipca 2024 r., w toku którego doszło do wyrażenia opinii o zamiarze Ministra Sprawiedliwości odwołania z funkcji prezesa i wiceprezesów Sądu Okręgowego w Warszawie oraz prezesów i wiceprezesów sądów rejonowych położonych na obszarze właściwości tego sądu, odbyło się z oczywistym i rażącym naruszeniem prawa – czytamy w stanowisku kierownictwa Sądu Okręgowego w Warszawie i sądów rejonowych.

Sędziowie zarzucają ministrowi, że instrumentalnie zawiesił większość członków kolegium Sądu Okręgowego w Warszawie, by uzyskać skład zapewniający uzyskanie oczekiwanych wyników. Przypominają, że 18 czerwca legalnie działające kolegium obroniło władze sądu. Tłumaczą, że jeżeli minister „miał zamiar kontynuować procedurę, to mógł zgodnie z ustawą uczynić to jedynie przed Krajową Radą Sądownictwa”.

Ponowne opiniowanie w istocie tego samego wniosku Ministra Sprawiedliwości, tylko ze zmienioną datą – z dnia 1 lipca 2024 r. – w dniu 15 lipca 2024 r. było niedopuszczalne, nielegalne i nie wywołuje skutków prawnych, pozostając w oczywistej sprzeczności z naczelną zasadą każdego postępowania res iudicata – napisali sędziowie, mając na myśli tzw. powagę rzeczy osądzonej.

Zarzucili także członkom „neokolegium” z 15 lipca, że zlekceważyli oni „skargę skierowaną w trybie przepisu art. 89 § 3 ustawy Prawo o ustroju sądów powszechnych w dniu 11 lipca 2024 r. do Przewodniczącej Krajowej Rady Sądownictwa oraz do Rzecznika Praw Obywatelskich na działania władz Sądu Okręgowego w Warszawie, w tym Pana Sędziego Janusza Włodarczyka wykonującego funkcję Prezesa Sądu Okręgowego w Warszawie i Kolegium Sądu Okręgowego w Warszawie”.

Chodzi tu o wątek naruszenia praw pracowniczych prezesów sądu, którzy mieli ustawowe prawo do obrony swoich racji na kolegium.

Członkowie kierownictwa warszawskich sądów, których dotyczyło posiedzenie, nie zostali wysłuchani, a nie zapewniono im jednocześnie realnej możliwości złożenia stosownych wyjaśnień. Działanie w pośpiechu, w oderwaniu od standardów związanych z potrzebą doręczenia zawiadomienia w odpowiedniej formie i w terminie umożliwiającym realny udział zainteresowanych, nieuwzględnienie usprawiedliwień oraz zaświadczeń o niezdolności do pracy, wskazuje na dążenie członków Kolegium do realizacji woli politycznej Ministra Sprawiedliwości „za wszelką cenę” – czytamy w oświadczeniu.

Sędziowie przypomnieli również, że 25 lipca 2024 r. Trybunał Konstytucyjny ma rozpoznać konstytucyjność procedury odwoływania władz sądów, z której korzysta Adam Bodnar.

Według prezesów działania i uchybienia resortu sprawiedliwości wskazują na „nieprzestrzeganie elementarnych zasad obowiązujących w demokratycznym państwie prawnym, wbrew zasadzie praworządności”

Nie można zgodzić się na działania, które naruszają w sposób oczywisty i rażący reguły praworządności, konstytucyjnej zasady podziału władzy oraz niezależności sądów, tym samym uznać opinii z dnia 15 lipca 2024 r. oraz decyzji po niej wydanych za legalne i skuteczne prawnie – zakończyło swoje oświadczenie kierownictwo Sądu Okręgowego w Warszawie i sądów rejonowych okręgu warszawskiego.

Radio Wnet będzie monitorować ten temat. Z uwagi na to, że minister Adam Bodnar prawdopodobnie nie wycofa się ze swojego planu, kluczowe pozostaje pytanie jakie prawne środki odwoławcze mogą przedsięwziąć odwołani prezesi sądów.

AKTUALIZACJA

Już po publikacji materiału Ministerstwo Sprawiedliwości opublikowało komunikat o odwołaniu władz Sądu Okręgowego w Warszawie. O sprawie będziemy informowali dalej.

https://www.gov.pl/web/sprawiedliwosc/odwolanie-prezesow-i-wiceprezesow-sadow-rejonowych-z-okregu-wlasciwosci-sadu-okregowego-w-warszawie

Sąd Okręgowy w Warszawie publikuje oświadczenie po naszych tekstach. Potwierdzają się ustalenia o chaosie

Sąd Okręgowy w Warszawie/fot. Wnet

W czwartek na stronie SO w Warszawie pojawiło się oświadczenie, które miało precyzować „niepełne i sprzeczne” informacje o zdarzeniach w instytucji. Wg nas potwierdziło ono, że w sądzie panuje chaos.

Przypomnijmy, że w serii naszych tekstów dowodziliśmy, że Minister Sprawiedliwości Adam Bodnar podczas swojej próby odwołania władz Sądu Okręgowego w Warszawie wygenerował sytuację, w której sądem nikt nie zarządzał 1 lipca 2024 r., a także przez część następnego dnia.

Taki wniosek wysnuliśmy, przyjmując roboczo perspektywę Adama Bodnara, zgodnie z którą władze Sądu Okręgowego w Warszawie zostały skutecznie zawieszone 1 lipca br. Ostatni materiał w tej sprawie opublikowaliśmy 10 lipca.

Znamy fakty. Bezkrólewie w Sądzie Okręgowym w Warszawie

W swoim oświadczeniu (z którym można się zapoznać tutaj) sąd wskazuje, że p.o. prezesa sądu Janusz Włodarczyk o swojej nowej roli dowiedział się 1 lipca. W naszym materiale nie wykluczaliśmy tego:

Wg naszych informatorów sędzia zaczął realnie rządzić w sądzie dopiero po 13 następnego dnia, 2 lipca. Wtedy, gdy wpłynęło oficjalne pismo elektroniczne z ministerstwa do sądu. Jeżeli sędzia wiedział już 1 lipca wieczorem o swojej nowej roli, to dlaczego pół następnego dnia zajęło mu uzyskanie kodów dostępu do systemów informatycznych sądu, przeznaczonych dla prezesów? Jest to scenariusz niesłychanego chaosu w tak ważnej instytucji.

Stanowisko sądu

Co nowego wiemy z publikacji sądu? Oto fakty:

– pierwszy raz SO w Warszawie jako instytucja dowiedział się o zawieszeniu prezesów i wskazaniu sędziego Janusza Włodarczyka na p.o. prezesa sądu 1 lipca o godz. 15:31. Była to wiedza pracownika sądu, który otrzymał maila z resortu sprawiedliwości

– o 15:58 1 lipca pracownik poinformował telefonicznie o sprawie sędziego Janusza Włodarczyka

– o 16:58 1 lipca przedstawiciel Ministerstwa Sprawiedliwości potwierdził sędziemu przez telefon decyzję

– o 9:30 2 lipca podczas spotkania z wiceministrem sprawiedliwości Dariuszem Mazurem (też jest sędzią) Janusz Włodarczyk otrzymał oficjalne pismo, wskazujące go jako p.o. prezesa sądu

Co istotne, w oświadczeniu podkreślono, że od godz. 15:58 1 lipca 2024 roku sędzia Janusz Włodarczyk wykonywał przewidziane przez prawo obowiązki prezesa sądu.

Odpowiadamy sądowi i ministerstwu

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to jednoznaczne przyznanie, że de facto niezbędne jest formalne przekazanie wiedzy sądowi, że doszło do zawieszenia prezesów i wyznaczenia nowego p.o. prezesa sądu. Nie jest tak, jak sugerowało wcześniej Ministerstwo Sprawiedliwości:

Na realizację powyższych uprawnień bez wpływu pozostaje wydanie przez Ministra Sprawiedliwości aktu zawiadamiającego o wykonywaniu funkcji.

Potwierdził to sam sąd, mówiąc o spotkaniu z wiceministrem, który przekazał sędziemu stosowany dokument w wersji papierowej.

Druga uderzająca okoliczność, to oficjalne przyznanie, że nowa władza sądu została wyłoniona 1 lipca tuż przed 16:00. Skoro wg Adama Bodnara skutecznie zawieszono prezes sądu Joanną Przanowską i jej zastępców od 1 lipca (ministerstwo nie precyzuje tego terminu), to oznacza to, że zgodnie z logiką ministerstwa przez cały dzień w sądzie nikt legalnie nie sprawował władzy. Sami prezesi kwestionują swoje zawieszenie od 1 lipca i twierdzą, że tego dnia wykonywali jeszcze swoje obowiązki.

Wreszcie trzecia sprawa. Skoro sąd urzęduje teoretycznie do 18:00, to dlaczego dostępy cyfrowe sędzia Janusz Włodarczyk zdobył dopiero ok. 13 w dniu 2 lipca, a nie po 16:00 dnia poprzedniego? W dzisiejszych czasach nie da się w pełni zarządzać instytucją bez pełni uprawnień władczych w jej systemie informatycznym. Chodzi m.in. o SapFiori (narzędzie do obsługi zadań kadrowych), Elektroniczny Zbiór Dokumentów i pocztę prezesa.

Sytuacja ta dowodzi niesłychanego bałaganu. Wskazuje na nieprzemyślane działania resortu pod presją polityczną, na zasadzie „ja z synowcem na czele, i? – jakoś to będzie!”. Sam sędzia Janusz Włodarczyk jest raczej ofiarą tego bałaganu, niż jej architektem. Acz niektóre jego działania, co do formy, muszą rodzić krytykę. Wspomnieć tu można choćby podrzucanie ważnych decyzji prezesom sądu w kopertach na biurko, co nie licuje ani z powagą instytucji, ale też nie daje żadnej pewności, że zapoznali się oni z informacjami.

Kolejne wątki i pytania

Do tematu Sądu Okręgowego w Warszawie będziemy jeszcze z pewnością wracać. Na poniedziałek zwołane zostało kolegium sądu okręgowego, która ma opiniować wnioski Adama Bodnara o odwołanie władz tego sądu, a także niektórych sądów rejonowych okręgu warszawskiego. Według zawieszonych prezesów jest to bezprawna próba orzekania drugi (a w zasadzie trzeci, bo pierwsza taka próba miała miejsce w czerwcu) raz w rozpoznanej sprawie. Twierdzą oni, że legalne kolegium odbyło sie 1 lipca i obroniło władze sądu. A jeżeli minister chce nadal zmienić władze, powinien uruchomić procedurę przed KRS.

Zajmiemy się także kwestią decyzji, które prezesi podejmowali 1 lipca. Wydaje się, że wg Adama Bodnara powinny być one uznane za nieważne, wobec zawieszenia prezesów. Zapytaliśmy już Sąd Okręgowy w Warszawie, czy rozpoczął się audyt tych decyzji. Na razie czekamy na odpowiedź.

Znamy fakty. Bezkrólewie w Sądzie Okręgowym w Warszawie

Titanic/ fot. Francis Godolphin Osbourne Stuart, Public domain, via Wikimedia Commons

W SO w Warszawie trwa spór o odwołanie prezesów tej instytucji. W niniejszym tekście pochylamy się nad kwestią wpływu tego zamieszania na działanie sądu. Rysuje się obraz szokujący.

Resume

Przypomnijmy: wg Adama Bodnara od 1 lipca biegnie termin zawieszenia władz Sądu Okręgowego w Warszawie i niektórych prezesów sądów rejonowych okręgu warszawskiego. Minister uważa, że 15 lipca zbierze się nowe, legalne kolegium sądu, które zajmie się opiniowaniem jego wniosków o odwołanie sędziów z kierowniczych funkcji.

Prezesi widzą to inaczej. Wskazują, że o fakcie rozpoczęcia wobec nich procedury zawieszenia dowiedzieli się 1 lipca ok. 16. Dokonali interpretacji przepisów ustawy Prawo o ustroju sądów powszechnych, Kodeksu pracy i Kodeksu postępowania cywilnego uznając, że bieg ich zawieszenia rozpoczyna się 2 lipca. Podczas zwołanego kolegium – zdaniem Adama Bodnara w sposób nielegalny – obroniono sędziów.

Sąd Okręgowy w Warszawie/ fot. WNET

Niezależnie od tych rozbieżności, obie strony sporu zgadzają się co do faktu, że obecnie sędziowie są legalnie zawieszeni w pełnieniu funkcji. Zastępuje ich zgodnie z przepisami ustawy najstarszy szarżą sędzia – Janusz Włodarczyk.

Chronologia i odpowiedzi IP

Z naszych informacji wynikało, że p.o. prezesa Sądu Okręgowego w Warszawie Janusz Włodarczyk zaczął realnie zarządzać sądem dopiero ok. 13:00 w dniu 2 lipca. Niezależnie od faktu, że ustawa Prawo o ustroju sądów powszechnych wyznacza, kto pełni władzę w sądzie, w razie absencji prezesa czy wiceprezesów, to osoba, która ma objąć stery nad sądem musi być poinformowana, że nastąpiły zmiany. Być może nie regulują tego obowiązku przepisy, ale jest to sfera zdrowego rozsądku. Trudno wymagać, by sędzia „z urzędu” domyślał się, jakie decyzje zapadły na Alei Róż. I w drugą stronę, trudno by władze sądu powstrzymywały się od działania, skoro nikt im nic na ten temat nie powiedział. Ustawodawca nie regulował tej kwestii, zakładając, być może zbyt optymistycznie, że władzę piastują ludzie świadomi i odpowiedzialni.

Wiedząc, że prezesi SO przez cały dzień 1 lipca prowadzili swoje czynności służbowe, a p.o. prezesa sędzia Janusz Włodarczyk własne czynności zarządcze rozpoczął 2 lipca w środku dnia, zadaliśmy Ministerstwu Sprawiedliwości i Sądowi Okręgowemu w Warszawie pytania w trybie dostępu do informacji publicznej, w jakim dniu, o której godzinie i w jaki sposób Sąd Okręgowy w Warszawie został poinformowany o zmianach z zarządzeniu jednostką.

Ministerstwo Sprawiedliwości udzieliło nam odpowiedzi szybko, ale nie na temat. Poproszone ponownie o rzetelną odpowiedź, odpisało wskazując tylko, że sędzia Janusz Włodarczyk został poinformowany. Jak dodano, „Została zachowana droga służbowa, dekret został wysłany za pośrednictwem poczty elektronicznej na adres prezesa sądu i kierownika oddziału administracyjnego”.

Kiedy szykowaliśmy się do ostatecznego wezwania resortu do odpowiedzi na pytania o precyzyjną datę lub ewentualnie wydania decyzji o odmowie udzielenia odpowiedzi w trybie IP, otrzymaliśmy odpowiedź z Sądu Okręgowego w Warszawie. Instytucja ta, w przeciwieństwie do resortu Adama Bodnara, odpowiedziała z otwartą przyłbicą.

Pełniący obowiązki prezesa sądu sędzia Janusz Włodarczyk, który podpisał się pod odpowiedzią, odniósł się zarówno do sytuacji przy pierwszej próbie odwołania władz sądów, jak i tej z 1 lipca. Jak czytamy w odpowiedzi, pismo wskazujące sędziego jako osobę wyznaczoną do kierowania sądem:

– Od dnia 19 czerwca 2024 r. wpłynęło z Ministerstwa Sprawiedliwości do Sądu Okręgowego w Warszawie drogą mailową w dniu 19 czerwca 2024 r. o godz. 12:40

– od dnia 1 lipca 2024 r., wpłynęło z Ministerstwa Sprawiedliwości do Sądu Okręgowego w Warszawie drogą mailową w dniu 2 lipca 2024 r. o godz. 12: 37 – pismo to Pan Sędzia otrzymał osobiście o godz. 9: 30, w dniu 2 lipca 2024 r.

Wyciągamy wnioski

Co możemy na tę chwilę powiedzieć? Zakładając elementarną odpowiedzialność sędziego Janusza Włodarczyka, który jest bardzo doświadczonym prawnikiem z olbrzymim stażem (jest blisko stanu spoczynku sędziowskiego), widzimy jak na dłoni, że pomimo zawieszenia prezesów od 1 lipca, czyli formalnie rzecz biorąc od godz. 00:01 tego dnia (trzymając się wersji Adama Bodnara o rozpoczęciu biegu zawieszenia), sędzia nie zrobił tego dnia nic, by powstrzymać prezesów od wykonywania czynności zarządczych.

Był to okres, przypomnijmy, w którym do godz. 16  w ogóle nie wiedzieli oni o zawieszeniu. Szanując osobę sędziego Włodarczyka, musimy przyjąć, że i on o tym fakcie wówczas nie wiedział.

Okazuje się zatem, że Adam Bodnar pozbawił najważniejszy sąd okręgowy w Polsce kierownictwa na cały dzień! W jego optyce decyzje podejmowane przez prezes Joannę Przanowską i wiceprezesów powinny być uznane za nieważne. A sędzia Włodarczyk o swoich nowych obowiązkach nie wiedział.

1 lipca 2024 r. był więc, gdyby przyjąć za dobrą monetę wersje Adama Bodnara o zawieszeniu prezesów, dniem „bezkrólewia” w Sądzie Okręgowym w Warszawie.

Jest to konstatacja szokująca, która powinna skłonić premiera do rozważenia dymisji Adama Bodnara jako osoby nie nadającej się do kierowania strategicznym dla bezpieczeństwa prawnego w Polsce resortem.

Jeszcze jedna kwestia

To jednak nie wszystko. Nasze ustalenia oparte na oficjalnej informacji z Sądu Okręgowego w Warszawie rzucają nowe światło na wątek koperty, która znalazła się na biurku jednego z wiceprezesów sądu, sędziego Radosława Lenarczyka.

Wiceprezes Sądu Okręgowego w Warszawie o możliwości „podrzucenia” mu na biurko pism służbowych

Jak pisaliśmy, sędziemu w nielicujący z powagą sytuacji sposób dostarczono w kopercie położonej na biurku, bez żadnej pewności, że zapozna się z ich treścią, pisma dotyczące odwołania jego upoważnień do wykonywania na posiedzeniach kolegium Sądu Okręgowego w Warszawie, ale też Sądu Apelacyjnego w Warszawie, praw członka kolegium w zastępstwie prezes Przanowskiej-Tomaszek.

Pisma podpisane przez sędziego Janusza Włodarczyka nosiły datę 1 lipca 2024 r. Tymczasem z odpowiedzi na nasze pytanie w trybie IP wynika, że sędzia zapoznał się z pismem informującym go o wskazaniu na p.o. prezesa sądu dopiero 2 lipca o 9:30. Pytanie dotyczyło pisma, a nie samej informacji. Teoretycznie nie można więc wykluczyć, że w godzinach popołudniowych lub wieczornych 1 lipca sędzia został ustnie poinformowany o sytuacji.

Jednak nawet przy takiej interpretacji pozostaje niesmak i zgorszenie. Wg naszych informatorów sędzia zaczął realnie rządzić w sądzie dopiero po 13 następnego dnia, 2 lipca. Wtedy, gdy wpłynęło oficjalne pismo elektroniczne z ministerstwa do sądu. Jeżeli sędzia wiedział już 1 lipca wieczorem o swojej nowej roli, to dlaczego pół następnego dnia zajęło mu uzyskanie kodów dostępu do systemów informatycznych sądu, przeznaczonych dla prezesów? Jest to scenariusz niesłychanego chaosu w tak ważnej instytucji.

Wymiar sprawiedliwości tonie

Rozmawialiśmy z sędziami Sądu Okręgowego w Warszawie. Innymi, niż zawieszeni prezesi. Zwracają uwagę na lekceważenie sędziów przez Ministra Sprawiedliwości. Wskazują, że za czasów Zbigniewa Ziobro w dyskusjach między sędziami często przewijała się kwestia lekceważenia głosu środowiska sędziowskiego przez szefa Suwerennej Polski. „Dziś jednak jest to samo” – mówią. „A nawet gorzej” – podkreślając, że sytuacja, w której sędziowie nie są informowani, kto kieruje ich jednostką, jest czymś trudnym do wyobrażenia.

Za bałagan ten zapłacą przede wszystkim obywatele, których sprawy toczą się w sądach. Już teraz wstrzymaniu uległ cykl kolegów sądu okręgowego. Nie tych nadzwyczajnych, dotyczących opiniowania wniosków Adama Bodnara, ale zwykłych kolegów, na których rozwiązywano codziennie kwestie organizacyjne sądu okręgowego, ale również rejonowych.

Ważne jednak, że orkiestra Adama Bodnara gra do samego końca.

 

 

Znamy termin „neokolegium”, które ma wyrazić zgodę na odwołanie władz Sądu Okręgowego w Warszawie

Na 15 lipca wyznaczono termin posiedzenia kolegium Sądu Okręgowego w Warszawie, które ma opiniować dotychczasowych prezesów. Według prezesów jest to „neokolegium”, zwołane nielegalnie.

W Sądzie Okręgowym w Warszawie ma miejsce niecodzienna sytuacja. Dotychczasowe władze sądu stoją na stanowisku, że 1 lipca odbyło się posiedzenie kolegium sądu, na którym wydano negatywną opinię wobec wniosku Ministra Sprawiedliwości Adama Bodnara o odwołanie prezesów. W konsekwencji, jak uważają prezesi, ich zawieszenie w pełnieniu funkcji powinno być wycofane.

Inaczej uważa Adam Bodnar. Wg niego kolegium z 1 lipca zebrało się nielegalnie, bo już od początku tego dnia sędziowie, którzy wzięli udział w głosowaniu, byli zawieszeni.

Sprawę tę opisaliśmy w serii tekstów. Poniżej znajduje się odnośnik do ostatniego z nich.

Kompromitujące sytuacje w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Wspólne ustalenia Radia Wnet i Niezalezna.pl

Jak dowiedzieliśmy się ze źródła w Sądzie Okręgowym w Warszawie, minister Bodnar idzie za ciosem. Na 15 lipca zaplanowano kolegium Sądu Okręgowego w Warszawie, które ma rozpoznać wnioski Adama Bodnara o odwołanie prezesów. Jak można się domyślać, kolegium – tudzież „neokolegium”, w ocenie prezesów –  zajmie stanowisko sprzyjające ministrowi.

Będziemy informować o dalszych losach tej sprawy na portalu i na antenie Radia Wnet.

Kompromitujące sytuacje w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Wspólne ustalenia Radia Wnet i Niezalezna.pl

Główne wejście do Sądu Okręgowego w Warszawie/fot. Wnet

Kontynuujemy temat działań ministra sprawiedliwości Adama Bodnara w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Tym razem w formie wspólnych ustaleń z Grzegorzem Brońskim z portalu niezalezna.pl.

LINK do tekstu Grzegorza Brońskiego: Jak ekipa Bodnara pacyfikuje sąd w Warszawie…  Metoda „na rympał” wciąż w użyciu | Niezalezna.pl

W poprzednich materiałach na portalu wnet.fm skupiliśmy się na wydarzeniach bieżących w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Tym razem zanim przejdziemy do nowości, przypomnimy genezę obecnej sytuacji. Pozwoli to w pełniejszy sposób ocenić wiarygodność Adama Bodnara jako „obrońcy praworządności”, idącego na odsiecz rzekomo ledwo zipiącemu warszawskiemu sądowi okręgowemu, złaknionemu „rule of law”.

Zachęcamy do przeczytania całości materiału, na końcu którego czytelnicy znajdą ciekawą informację dotyczącą odpowiedzi resortu sprawiedliwości na pytanie Radia Wnet w trybie IP!

Ogon chce kręcić psem

W lutym 2024 r. portal Oko.press opublikował apel sędziów do Adama Bodnara o odwołanie prezes Sądu Okręgowego w Warszawie Joanny Przanowskiej-Tomaszek i wiceprezesów Patrycji Czyżewskiej, Małgorzaty Kanigowskiej-Wajs, Radosława Lenarczyka, Agnieszki Sidor-Leszczyńskiej i Marcina Rowickiego. W apelu tym podnoszone były zarzuty m.in. nieudolnego zarządzania sądem. Podpisało się pod nim 129 sędziów. W mediach pojawiały się stwierdzenia, że o zmiany w sądzie zaapelowało 1/3 wszystkich orzekających w warszawskim sądzie okręgowym sędziów. Co ciekawe, pod apelem podpisali się też niektórzy tzw. neosędziowie. Nie przeszkadzało to prowodyrom tej akcji uznać ich jako legalnych sędziów, całkowicie wbrew politycznej narracji „obrońców praworządności”.

W opublikowanej na stronie internetowej sądu odpowiedzi na apel prezes Joanna Przanowska-Tomaszek zwróciła uwagę, że podpisani stanowili ok. 15 proc. wszystkich sędziów wykonujących obowiązki z sądach okręgu warszawskiego. Był to więc głos mniejszości – to kwestia arytmetyki – którzy w swoim zacietrzewieniu, wspierani przez część mediów, chcieliby wziąć jako zakładników cały korpus sędziowski.

Pięć miesięcy bierności Bodnara

Bojownicy Iustitii wytoczyli najcięższe armaty. I co zrobił Adam Bodnar, uzyskawszy sygnał o rzekomym rozkładzie sądu? Nic..! Przez ponad 5 miesięcy nie starał się zdjąć prezesów z funkcji, a także – co wiemy z rozmów z władzami sądu – nie prowadził z nimi żadnych rozmów, by zweryfikować prawdziwość oskarżeń, w szczególności tych dotyczących błędów w zarządzaniu. To działanie zdumiewające, w kontekście rzekomego kryzysu w najważniejszym sądzie okręgowym w kraju.

Fakty vs Tusk

Tę zaskakującą bierność ministra Adama Bodnara można lepiej zrozumieć, gdy wczytamy się w oświadczenie sędzi Przanowskiej-Tomaszek, w którym odniosła się ona do stawianych zarzutów. Okazuje się, że w Sądzie Okręgowym w Warszawie:

– załatwialność spraw w 2023 r. wzrosła o ponad 9 proc. w stosunku do 2022 r. i wyniosła aż 116 092 spraw (w 2022 r. – 106 402 sprawy)

– wskaźnik opanowania wpływu wzrósł w 2023 r. o ponad 15 proc. w stosunku do 2022 r. i wyniósł 100,5 proc.

– załatwialność spraw frankowych wzrosła o ponad 70 proc. w stosunku do 2022 r.; zdecydowana poprawa wyników statystycznych była możliwa dzięki zaangażowaniu sędziów i kompleksowym działaniom kierownictwa sądu, zarówno w zakresie wzmocnienia kadrowego, jak i polepszenia warunków lokalowych oraz organizacyjnych tzw. wydziału frankowego

– wdrożono szereg systemów informatycznych, co znacznie usprawniło obieg dokumentów i szybkość załatwiania spraw

-dostrzegając ponadprzeciętne w skali kraju obciążenie sędziów, referendarzy sądowych, asystentów sędziów oraz urzędników sądowych, prezes sądu pozyskała dodatkowe, liczne etaty w tych grupach zawodowych

Być może gdyby Adam Bodnar był samodzielnym ministrem, rządzącym w normalnych czasach, odpuściłby ten temat. Niestety jednak dla Sądu Okręgowego w Warszawie, a przede wszystkim dla obywateli, którzy w tej instytucji mieli prowadzone sprawy, w tej układance była jeszcze jedna figura: premier Donald Tusk.

W pierwszej połowie czerwca ukazał się szereg publikacji w lewicowo-liberalnej prasie, które łączył przekaz „Tusk chce krwi”. Dziennikarze pisali o oczekiwaniu premiera, by – używając słów Radosława Sikorskiego – dorżnąć pisowską watahę. Wkrótce potem Bodnar, podjudzany dodatkowo przez radykałów z Iustitii, przystąpił do swojego ataku na Sąd Okręgowy w Warszawie, upatrując we władzach sądu nominatów politycznych, stanowiących jakoby zagrożenie dla prawidłowego funkcjonowania instytucji.

Dwie szarże Bodnara

Pierwszą batalię Bodnar przegrał. Zgodnie z ustawą Prawo o ustroju sądów powszechnych skierował wniosek o odwołanie prezesa i wiceprezesów do kolegium Sądu Okręgowego w Warszawie. Równocześnie zawiesił ich od 19 czerwca 2024 r. Jednak 18 czerwca, w godzinach wieczornych zebrało się kolegium sądu i obroniło prezesów. Chcąc nie chcąc, po kilku dniach Adam Bodnar cofnął zawieszenie prezesów.

Skoro nie podobała mu się ta decyzja, mógł zgodnie z ustawą podjąć próbę odwołania prezesów przed Krajową Radą Sądownictwa. Jak głosi ustawa:

Jeżeli opinia kolegium właściwego sądu w przedmiocie odwołania jego prezesa albo wiceprezesa jest negatywna, Minister Sprawiedliwości może przedstawić zamiar odwołania, wraz z pisemnym uzasadnieniem, Krajowej Radzie Sądownictwa. Negatywna opinia Krajowej Rady Sądownictwa jest dla Ministra Sprawiedliwości wiążąca, jeżeli uchwała w tej sprawie została podjęta większością dwóch trzecich głosów. Niewydanie opinii przez Krajową Radę Sądownictwa w terminie trzydziestu dni od dnia przedstawienia przez Ministra Sprawiedliwości zamiaru odwołania prezesa albo wiceprezesa sądu nie stoi na przeszkodzie odwołaniu.

KRS jednak, jak wiadomo, Adam Bodnar nie uznaje. Dlatego też 1 lipca podjął kolejną próbę odwołania sędziów, na podstawie tych samych zarzutów, a nawet przy wykorzystaniu tych samych szablonów dokumentów, z tymi samymi błędami językowymi. Pisma informujące prezesów o ich zawieszeniu dostarczył im pod koniec dnia. Ci jednak, wykorzystując interpretację prawną opartą o zapisy kodeksu pracy, uznali, że bieg zawieszenia rozpoczyna się 2 lipca. Ponownie zwołano kolegium, które znów obroniło władze sądu. Tym razem jednak Adam Bodnar uznał kolegium za nielegalne, uznając, że zawieszenie prezesów biegło od 1 lipca.

Zreasumujmy dla porządku dotychczasową sytuację. Zarówno prezesi, jak i Adam Bodnar zgadzają się, że obecnie są zawieszeni. Jednak władze sądu twierdzą, że zawieszenie rozpoczęło się 2 lipca, minister zaś, że 1 lipca. Skutkiem tej rozbieżności jest ocena Adama Bodnara kolegium jako nielegalnego. Bo mieli w nim brać udział zawieszeni w funkcjach prezesów sędziowie. Prezesi zaś uważają, że wobec pomyślnego dla nich zakończenia procedury odwołania, powinni zostać przywróceni na funkcje.

Rozdwojenie jaźni

I tu przechodzimy do newsów, które wydobywamy na światło dzienne wspólnie z portalem niezalezna.pl. Choć trudno w to uwierzyć, okazuje się, że Sąd Okręgowy w Warszawie rozsyła do sądów rejonowych informacje drogą mailową, z której wynika, że decyzja wiceprezesa Radosława Lenarczyka z 1 lipca dotycząca odwołania kolejnego kolegium planowanego na 9 lipca jest… ważna!

Uprzejmie informuję, że zarządzeniem z dnia 1 lipca 2024 r. Pana SSO Radosława Lenarczyka odwołany został termin posiedzenia Kolegium Sądu Okręgowego w Warszawie wyznaczony na 9 lipca 2024 r. – czytamy w pokazanym nam mailu wysłanym z sądu okręgowego do sądu rejonowego.

Korespondencja ta przesyłana była 5 lipca. W tym czasie sądem kierował sędzia Janusz Włodarczyk, który zgodnie z ustawą pełnił obowiązki prezesa sądu, wobec zawieszenia prezesów. Sędzia ten w pełni respektuje linię Adama Bodnara. Jak to więc możliwe, że kierowany przez niego sąd uznaje za ważną decyzję wiceprezesa Lenarczyka z 1 lipca, skoro wg ministerstwa już od północy tego dnia był on zawieszony?

Nie jest to wbrew pozorom kwestia poboczna, związana np. w błędem sekretariatu. Każdy z prezesów sądu podejmował 1 lipca szereg czynności, bez wiedzy o już biegnącym (wg Adama Bodnara) terminie ich zawieszenia. Sędziowie dowiedzieli się bowiem o ruchu Adama Bodnara dopiero ok. 16. Pytanie o ważność podejmowanych przez nich decyzji tego dnia, zakładając optykę ministra, jest fundamentalne.

Najwyraźniej sąd zarządzany przez sędziego Janusza Włodarczyka uznał ważność tych decyzji. Trudno uznać, że kilka dni po całej „aferze” w sądzie mogła ujść uwadze kwestia legalności decyzji Lenarczyka z newralgicznego 1 lipca. Ale skoro te decyzje mogły być podjęte przez wiceprezesa, to nie mogło być zawieszenia. A skoro nie było zawieszenia, to kolegium, które obroniło sędziów, było legalne… Logika staje się tu śmiertelnym wrogiem Adama Bodnara… No chyba, że sędzia Włodarczyk nie wie, co się dookoła niego dzieje…

Pogróżki

Sędziemu Włodarczykowi wystarcza jednak werwy, by… grozić prezes Sądu Rejonowego w Grodzisku Mazowieckim Iwonie Strączyńskiej, która pełniła rolę Przewodniczącej kolegium sądu z 1 lipca konsekwencjami służbowymi. Wszystko to w związku z uchwałą, którą kolegium wystosowało wobec działań Adama Bodnara. Poddane zostały one radykalnej krytyce, a sama uchwała miała zostać skierowana m.in. do prezydenta, premiera, a także wszystkich sądów w Polsce.

Członkowie kolegium nie zdążyli jednak dopilnować rozesłania uchwały w związku z ich zawieszeniem. Sędzia Strączyńska zapytała więc p.o. prezesa Janusza Włodarczyka, czy rozesłał uchwałę do jej adresatów. W odpowiedzi sędzia usłyszała, że kolegium nie było legalne. Ale to nie wszystko. Sędzia Włodarczyk zasugerował sędzi między wierszami, że mogą jej grozić konsekwencje służbowe, jeśli nie przestrzegała wynikającego z kodeksu pracy obowiązku uwzględnienia minimalnego dobowego 11-godzinnego okresu wypoczynku! Wszystko w związku z późnym zebraniem się kolegium 1 lipca. Kobieta nie dała się jednak zastraszyć i poza stricte prawniczym odniesieniem się do tych „zarzutów” zwróciła uwagę swojemu tymczasowemu przełożonemu, że przeciążenie pracą sędziów w Sądzie Okręgowym w Warszawie jest powszechnie znane, a jeżeli podobne uwagi sędzia Włodarczyk kieruje tylko do niej, to należy to uznać za „przejaw zastraszania, szykan i mobbingu”.

Człowiek Zbigniewa Ziobro?

Warto przy okazji wspomnieć, że Iwona Strączyńska to sędzia, która zwróciła Prokuraturze Regionalnej w Warszawie do uzupełnienia akt oskarżenia w sprawie GetBack. Decyzja ta, niewątpliwie bardzo kontrowersyjna, wywołała wściekłość w prokuraturze i została zresztą później uchylona w trybie odwoławczym przez inny sąd. Fakt ten nieistotny bezpośrednio dla niniejszej sprawy pokazuje jednak, ile mają wspólnego z rzeczywistością twierdzenia, zgodnie z którymi władze sądu byli zakamuflowanymi „żołnierzami” Zbigniewa Ziobro.

Nerwy na al. Róż

Kwestia kodeksu pracy i odpoczynku pracowników nie była natomiast ważna, gdy w czasie pierwszej próby odwołania władz sądu, 18 czerwca, wiadomość o zawieszeniu prezesów od 19 czerwca została przesłana przez pracownika sądu 18 czerwca po godz. 21. Z naszych ustaleń wynika, że szykowane było już wówczas „neokolegium”, któremu przewodniczyć miała wiceprezes Sądu Rejonowego dla m.st. Warszawy, członek Iustitia. Jak jednak już wiemy, cwaniacki plan spalił na panewce.

Nastroje na Alei Róż muszą być bardzo napięte, skoro dzień po opublikowaniu 3 lipca na stronach ministerstwa komunikatu prasowego dotyczącego działań podjętych wobec prezesów, wysłano pismo z treścią komunikatu do władz Sądu Apelacyjnego i Okręgowego w Warszawie, a także Sądu Okręgowego Warszawa-Praga w Warszawie i wszystkich sądów apelacji warszawskiej. Tak jakby Adam Bodnar wolał się upewnić, że przekaz, który poszedł do ludu, trafił również do świadomości sędziów.

Nerwowości ludzi Adama Bodnara dowodzą również takie podejmowane kroki, jak sprawdzanie godzin korzystania z sali konferencyjnej, na której odbywało się kolegium sądu. „Śledczy” w fioletowych żabotach szukają wszelkich haków na innych sędziów.

Pytania bez odpowiedzi. Czego boi się Adam Bodnar?

Przed resortem sprawiedliwości jest jeszcze kwestia rozliczenia się przed opinią publiczną z precyzyjnej daty przekazania Sądowi Okręgowemu w Warszawie, a konkretnie sędziemu Januszowi Włodarczykowi, informacji o zawieszeniu prezesów i powierzeniu mu pełnienia obowiązków prezesa. Radio Wnet zapytało o to zarówno ministerstwo, jak i sąd, w trybie informacji publicznej. Dotychczas odpowiedziało wyłącznie ministerstwo, ale… nie na temat.

Przymnijmy, że po zacytowaniu regulacji ustawowych, wskazujących który sędzia przejmuje władzę w razie absencji jego przełożonego, ministerstwo napisało:

Na realizację powyższych uprawnień bez wpływu pozostaje wydanie przez Ministra Sprawiedliwości aktu zawiadamiającego o wykonywaniu funkcji.

Wszystkie dotychczasowe informacje wskazują na to, że sędzia Janusz Włodarczyk 1 lipca nie wiedział o tym, że jest p.o. prezesa. Realne czynności jako tymczasowy szef sądu podjął dopiero 2 lipca, ok. godz. 13. Oznaczałoby to, że biorąc za dobrą monetę przekaz Adama Bodnara, Sąd Okręgowy w Warszawie przez 1,5 dnia pozostawał „bezpański”. Wykonywali w nim bowiem swoje obowiązki jako prezesi sędziowie, którzy byli zawieszeni, a „legalny” szef nie wiedział, że nim jest.

Niedługo przed publikacją tekstu otrzymaliśmy informację z Ministerstwa Sprawiedliwości, w odpowiedzi na nasze drugie już pytanie, którego dnia, o której godzinie oraz w jakiej formie sędzia Janusz Włodarczyk został poinformowany o fakcie przejęcia sterów nad sądem. Ocenę, czy jest to odpowiedź na pytania zadane w trybie IP pozostawiamy czytelnikom. My natomiast będziemy podejmować dalsze starania uzyskania informacji publicznej, przy wykorzystaniu wszystkich ścieżek przewidzianych prawem.

Pan sędzia J. Włodarczyk został poinformowany o pełnieniu obowiązków PSO Warszawa. Została zachowana droga służbowa, dekret został wysłany za pośrednictwem poczty elektronicznej na adres prezesa sądu i kierownika oddziału administracyjnego. Zwykle dekrety nie są wysyłane na imienne adresy sędziów – napisało Ministerstwo Sprawiedliwości.

 

 

Reglamentowane informacje o decyzjach Adama Bodnara. Kulisy przejmowania władzy w SO w Warszawie

Zadaliśmy Ministerstwu Sprawiedliwości pytania w trybie dostępu do informacji publicznej, dotyczące działania SO w Warszawie. Resort unika rzetelnej odpowiedzi, co wydarzyło się 1 lipca w instytucji.

W ostatnich dniach opublikowaliśmy kilka tekstów, dotyczących prób odwołania przez Ministra Sprawiedliwości Adama Bodnara Prezes Sądu Okręgowego w Warszawie Joanny Przanowskiej-Tomaszek i Wiceprezesów Sądu Okręgowego w Warszawie Patrycji Czyżewskiej, Małgorzaty Kanigowskiej-Wajs, Radosława Lenarczyka, Agnieszki Sidor-Leszczyńskiej i Marcina Rowickiego.

Zgodnie z przepisami, aby odwołać władze sądu okręgowego, minister musi skierować wniosek do kolegium sądu. Uzyskanie negatywnej opinii od kolegium uniemożliwia odwołanie prezesów. W pierwszej próbie odwołania sędziów Adam Bodnar odniósł porażkę, którą uznał, przywracając prezesów z zawieszenia. W drugiej kolegium sądu również obroniło prezesów, jednak minister uznał je za zwołane w sposób nielegalny. Według Adama Bodnara sędziowie zebrali się w tym gremium już po tym, jak zostali skutecznie zawieszeni. Dość zawiłe meandry tej sprawy opisywaliśmy w publikacjach z 2 lipca 4 lipca.

Sąd Okręgowy w Warszawie/ fot. WNET

Nasze zaciekawienie wzbudził jednak również sposób komunikowania swoich decyzji Sądowi Okręgowemu w Warszawie przez Adama Bodnara. Po przeanalizowaniu tej kwestii nie możemy ocenić działania ministra inaczej, niż jako generującego w sądzie całkowity chaos.

Największy sąd w Polsce

Na początek przypomnijmy jednak, jakiego rodzaju instytucją jest Sąd Okręgowy w Warszawie, by dobrze zrozumieć wagę tej sprawy. Nie jest to typowy sąd okręgowy. Poza tym, że toczy się tu niezliczona liczba spraw dotyczących najcięższych przestępstw, takich jak zabójstwa, sprawy narkotykowe, zorganizowanych grup przestępczych, a także niezwykle skomplikowane sprawy cywilne, to właśnie w warszawskim sądzie okręgowym prowadzone są niezwykle ważny dla Polaków sprawy frankowe, to tutaj też rozpoznawane są wnioski szefów służb specjalnych o stosowanie kontroli operacyjnej. Choćby chwilowe sparaliżowanie tej instytucji niesie za sobą niepowetowane straty nie tylko dla abstrakcyjnego wymiaru sprawiedliwości, ale dla zwykłych obywateli.

Co oczywiste, sąd, aby normalnie funkcjonował, musi mieć władzę. Każdy z prezesów sądu odpowiada za inne obszary. Są to osoby, które mają pełne ręce roboty i nieustannie podejmują decyzje. Kadrowe, administracyjne, ale też o znaczeniu procesowym.

Tajemne zawieszenie i jego skutki

Mając świadomość znaczenia SO w Warszawie z tym większym zdumieniem zapoznaliśmy się z informacją pochodzącą od ww. prezesów, że decyzja o ich zawieszeniu od 1 lipca 2024 r. przez Adama Bodnara została im dostarczona pod koniec tego dnia, ok. godziny 16. Według ministra sędziowie Ci od północy nie mogli już pełnić swoich funkcji kierowniczych w sądzie. Ale je pełnili i to przez cały dzień. Rodzi to więc oczywiste pytanie o ważność prawną wszystkich ich decyzji. Choćby tak kluczowych, jak te podejmowane w kancelarii tajnej i dotyczące spraw służb specjalnych.

Do sprawy skutków prawnych urzędowania prezesów 1 lipca ministerstwo w żaden sposób się nie odniosło. Twierdzi natomiast, że zgodnie z ustawą po zawieszeniu prezesów zastępuje ich sędzia Janusz Włodarczyk, przewodniczący XI Wydziału Penitencjarnego i Nadzoru nad Wykonywaniem Orzeczeń Karnych Sądu Okręgowego w Warszawie.

Pytanie w trybie dostępu do informacji publicznej

Zapytaliśmy zatem w trybie dostępu do informacji publicznej, którego dnia, o której godzinie i w jaki sposób Ministerstwo Sprawiedliwości wysłało do Sądu Okręgowego w Warszawie pismo, wskazujące sędziego Włodarczyka jako p.o. prezesa sądu, pod nieobecność sędzi Przanowskiej-Tomaszek i jej współpracowników.

Odpowiedź otrzymaliśmy szybko. Nie była to jednak odpowiedź na zadane przez nas pytania. Resort najpierw przytoczył regulacje ustawowe, odnoszące się do sposoby wyznaczania kolejnych sędziów w przypadku braku prezesa czy wiceprezesa sądu. W toku tej wyliczanki doszedł do osoby sędziego Janusza Włodarczyka.

Na koniec Ministerstwo Sprawiedliwości napisało:

Na realizację powyższych uprawnień bez wpływu pozostaje wydanie przez Ministra Sprawiedliwości aktu zawiadamiającego o wykonywaniu funkcji.

To ostatnie zdanie jest nieprawdziwe. Do realizacji uprawnień konieczna jest bowiem… wiedza w sądzie, że ministerstwo wydawało swoje decyzje! Jak już napisaliśmy, w przypadku prezesów wiedza o ich zawieszeniu przyszła dopiero pod koniec dnia. Z kolei nasze źródła w sądzie twierdzą, że sędzia Janusz Włodarczyk rozpoczął swoje faktyczne urzędowanie jako p.o. prezesa dopiero… 2 lipca po godz. 13. Chodzi tu o realne podejmowanie decyzji, z dostępem do systemu informatycznego w zakresie przysługującym władzom sądu.

Wątek pism z „podrzuconej” koperty

Ten chaos informacyjny widoczny jest również w innym wątku tej sprawy, mianowicie odebraniu wiceprezesowi sądu Radosławi Lenarczykowi upoważnień otrzymanych od prezes Przanowskiej. Pismo o cofnięciu upoważnień do wykonywania na posiedzeniach kolegium Sądu Okręgowego w Warszawie, ale też Sądu Apelacyjnego w Warszawie, praw członka kolegium w zastępstwie prezes Przanowskiej-Tomaszek, podpisane przez p.o. prezesa sędziego Janusza Włodarczyka, wiceprezes Lenarczyk odnalazł na swoim biurku w kopercie. Z uwagi na sposób dostarczenia go, uznał je za pismo „podrzucone”, o czym pisaliśmy już na portalu Radia Wnet.

Jak się dowiedzieliśmy, sędzia Włodarczyk odpisał już sędziemu Lenarczykowi na zadane w tej sprawie pytanie. Kopertę z odwołaniem upoważnień pracownik sądu miał położyć sędziemu Lenarczykowi dopiero po godz. 8 we wtorek, 2 lipca. Fakt istotny dla oceny stanowiska zawartego w komunikacie Ministerstwa Sprawiedliowości, zgodnie z którym sędziemu Lenarczykowi cofnięto upoważnienia 1 lipca.

Dezorganizacja największego sądu w Polsce

Podsumujmy tę sprawę, biorąc w nawias kwestię samej zasadności lub jej braku zawieszania prezesów Sądu Okręgowego w Warszawie. Okazuje się, że przez półtora dnia najważniejszy sąd w Polsce był sparaliżowany z powodu sposobu działania ministerstwa, a konkretnie braku dobrej komunikacji. Przyjmując optykę Adama Bodnara, zgodnie z którą prezesi zostali skutecznie zawieszeni 1 lipca, to przez cały dzień, nie ze swojej winy, bo przy zupełnym braku wiedzy o decyzji MS, wykonywali czynności, jako osoby nieuprawnione. Zastępujący ich sędzia Janusz Włodarczyk… nie mógł ich zastępować, bo najwyraźniej nie wiedział o tym, że został p.o. sądu. Być może wg ministerstwa powinien „z urzędu” wczytać sie w myśli Adama Bodnara, i już o 8 rano, 1 lipca doznać olśnienia, że jest nowym szefem SO w Warszawie.

Zdajemy sobie sprawę, że z punktu widzenia logiki z odpowiedzi, którą otrzymaliśmy w trybie IP nie wynika, że sędzia Włodarczyk nie został poinformowany o tym, że został z mocy ustawy p.o. prezesa. W odpowiedzi resort kluczy. Zakładamy jednak, że gdyby został, to resort by nam o tym powiedział, bo przecież tego dotyczyły nasze pytanie. Poza tym, nie ulega wątpliwości, że sędzia Włodarczyk starałby się nie dopuścić, by zawieszeni prezesi wykonywali swoje czynności. A nic nie wiadomo, by miał to uczynić. Połączone w tej sprawie kropki w nieuchronny sposób tworzą przerażający obraz paraliżu strategicznie ważnej instytucji w polskim systemie sprawiedliwości.

Jedno w tej sprawie pozostaje dobre. Nastrój ludzi Adama Bodnara.

Sprawy uzyskania precyzyjnych odpowiedzi na zadane przez nas pytania w trybie IP nie odpuszczamy. Poprosiliśmy ministerstwo, by zrealizowało swój ustawowy obowiązek w tym zakresie.