LINK do tekstu Grzegorza Brońskiego: Jak ekipa Bodnara pacyfikuje sąd w Warszawie… Metoda „na rympał” wciąż w użyciu | Niezalezna.pl
W poprzednich materiałach na portalu wnet.fm skupiliśmy się na wydarzeniach bieżących w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Tym razem zanim przejdziemy do nowości, przypomnimy genezę obecnej sytuacji. Pozwoli to w pełniejszy sposób ocenić wiarygodność Adama Bodnara jako „obrońcy praworządności”, idącego na odsiecz rzekomo ledwo zipiącemu warszawskiemu sądowi okręgowemu, złaknionemu „rule of law”.
Zachęcamy do przeczytania całości materiału, na końcu którego czytelnicy znajdą ciekawą informację dotyczącą odpowiedzi resortu sprawiedliwości na pytanie Radia Wnet w trybie IP!
Ogon chce kręcić psem
W lutym 2024 r. portal Oko.press opublikował apel sędziów do Adama Bodnara o odwołanie prezes Sądu Okręgowego w Warszawie Joanny Przanowskiej-Tomaszek i wiceprezesów Patrycji Czyżewskiej, Małgorzaty Kanigowskiej-Wajs, Radosława Lenarczyka, Agnieszki Sidor-Leszczyńskiej i Marcina Rowickiego. W apelu tym podnoszone były zarzuty m.in. nieudolnego zarządzania sądem. Podpisało się pod nim 129 sędziów. W mediach pojawiały się stwierdzenia, że o zmiany w sądzie zaapelowało 1/3 wszystkich orzekających w warszawskim sądzie okręgowym sędziów. Co ciekawe, pod apelem podpisali się też niektórzy tzw. neosędziowie. Nie przeszkadzało to prowodyrom tej akcji uznać ich jako legalnych sędziów, całkowicie wbrew politycznej narracji „obrońców praworządności”.
W opublikowanej na stronie internetowej sądu odpowiedzi na apel prezes Joanna Przanowska-Tomaszek zwróciła uwagę, że podpisani stanowili ok. 15 proc. wszystkich sędziów wykonujących obowiązki z sądach okręgu warszawskiego. Był to więc głos mniejszości – to kwestia arytmetyki – którzy w swoim zacietrzewieniu, wspierani przez część mediów, chcieliby wziąć jako zakładników cały korpus sędziowski.
Pięć miesięcy bierności Bodnara
Bojownicy Iustitii wytoczyli najcięższe armaty. I co zrobił Adam Bodnar, uzyskawszy sygnał o rzekomym rozkładzie sądu? Nic..! Przez ponad 5 miesięcy nie starał się zdjąć prezesów z funkcji, a także – co wiemy z rozmów z władzami sądu – nie prowadził z nimi żadnych rozmów, by zweryfikować prawdziwość oskarżeń, w szczególności tych dotyczących błędów w zarządzaniu. To działanie zdumiewające, w kontekście rzekomego kryzysu w najważniejszym sądzie okręgowym w kraju.
Fakty vs Tusk
Tę zaskakującą bierność ministra Adama Bodnara można lepiej zrozumieć, gdy wczytamy się w oświadczenie sędzi Przanowskiej-Tomaszek, w którym odniosła się ona do stawianych zarzutów. Okazuje się, że w Sądzie Okręgowym w Warszawie:
– załatwialność spraw w 2023 r. wzrosła o ponad 9 proc. w stosunku do 2022 r. i wyniosła aż 116 092 spraw (w 2022 r. – 106 402 sprawy)
– wskaźnik opanowania wpływu wzrósł w 2023 r. o ponad 15 proc. w stosunku do 2022 r. i wyniósł 100,5 proc.
– załatwialność spraw frankowych wzrosła o ponad 70 proc. w stosunku do 2022 r.; zdecydowana poprawa wyników statystycznych była możliwa dzięki zaangażowaniu sędziów i kompleksowym działaniom kierownictwa sądu, zarówno w zakresie wzmocnienia kadrowego, jak i polepszenia warunków lokalowych oraz organizacyjnych tzw. wydziału frankowego
– wdrożono szereg systemów informatycznych, co znacznie usprawniło obieg dokumentów i szybkość załatwiania spraw
-dostrzegając ponadprzeciętne w skali kraju obciążenie sędziów, referendarzy sądowych, asystentów sędziów oraz urzędników sądowych, prezes sądu pozyskała dodatkowe, liczne etaty w tych grupach zawodowych
Być może gdyby Adam Bodnar był samodzielnym ministrem, rządzącym w normalnych czasach, odpuściłby ten temat. Niestety jednak dla Sądu Okręgowego w Warszawie, a przede wszystkim dla obywateli, którzy w tej instytucji mieli prowadzone sprawy, w tej układance była jeszcze jedna figura: premier Donald Tusk.
W pierwszej połowie czerwca ukazał się szereg publikacji w lewicowo-liberalnej prasie, które łączył przekaz „Tusk chce krwi”. Dziennikarze pisali o oczekiwaniu premiera, by – używając słów Radosława Sikorskiego – dorżnąć pisowską watahę. Wkrótce potem Bodnar, podjudzany dodatkowo przez radykałów z Iustitii, przystąpił do swojego ataku na Sąd Okręgowy w Warszawie, upatrując we władzach sądu nominatów politycznych, stanowiących jakoby zagrożenie dla prawidłowego funkcjonowania instytucji.
Dwie szarże Bodnara
Pierwszą batalię Bodnar przegrał. Zgodnie z ustawą Prawo o ustroju sądów powszechnych skierował wniosek o odwołanie prezesa i wiceprezesów do kolegium Sądu Okręgowego w Warszawie. Równocześnie zawiesił ich od 19 czerwca 2024 r. Jednak 18 czerwca, w godzinach wieczornych zebrało się kolegium sądu i obroniło prezesów. Chcąc nie chcąc, po kilku dniach Adam Bodnar cofnął zawieszenie prezesów.
Skoro nie podobała mu się ta decyzja, mógł zgodnie z ustawą podjąć próbę odwołania prezesów przed Krajową Radą Sądownictwa. Jak głosi ustawa:
Jeżeli opinia kolegium właściwego sądu w przedmiocie odwołania jego prezesa albo wiceprezesa jest negatywna, Minister Sprawiedliwości może przedstawić zamiar odwołania, wraz z pisemnym uzasadnieniem, Krajowej Radzie Sądownictwa. Negatywna opinia Krajowej Rady Sądownictwa jest dla Ministra Sprawiedliwości wiążąca, jeżeli uchwała w tej sprawie została podjęta większością dwóch trzecich głosów. Niewydanie opinii przez Krajową Radę Sądownictwa w terminie trzydziestu dni od dnia przedstawienia przez Ministra Sprawiedliwości zamiaru odwołania prezesa albo wiceprezesa sądu nie stoi na przeszkodzie odwołaniu.
KRS jednak, jak wiadomo, Adam Bodnar nie uznaje. Dlatego też 1 lipca podjął kolejną próbę odwołania sędziów, na podstawie tych samych zarzutów, a nawet przy wykorzystaniu tych samych szablonów dokumentów, z tymi samymi błędami językowymi. Pisma informujące prezesów o ich zawieszeniu dostarczył im pod koniec dnia. Ci jednak, wykorzystując interpretację prawną opartą o zapisy kodeksu pracy, uznali, że bieg zawieszenia rozpoczyna się 2 lipca. Ponownie zwołano kolegium, które znów obroniło władze sądu. Tym razem jednak Adam Bodnar uznał kolegium za nielegalne, uznając, że zawieszenie prezesów biegło od 1 lipca.
Zreasumujmy dla porządku dotychczasową sytuację. Zarówno prezesi, jak i Adam Bodnar zgadzają się, że obecnie są zawieszeni. Jednak władze sądu twierdzą, że zawieszenie rozpoczęło się 2 lipca, minister zaś, że 1 lipca. Skutkiem tej rozbieżności jest ocena Adama Bodnara kolegium jako nielegalnego. Bo mieli w nim brać udział zawieszeni w funkcjach prezesów sędziowie. Prezesi zaś uważają, że wobec pomyślnego dla nich zakończenia procedury odwołania, powinni zostać przywróceni na funkcje.
Rozdwojenie jaźni
I tu przechodzimy do newsów, które wydobywamy na światło dzienne wspólnie z portalem niezalezna.pl. Choć trudno w to uwierzyć, okazuje się, że Sąd Okręgowy w Warszawie rozsyła do sądów rejonowych informacje drogą mailową, z której wynika, że decyzja wiceprezesa Radosława Lenarczyka z 1 lipca dotycząca odwołania kolejnego kolegium planowanego na 9 lipca jest… ważna!
Uprzejmie informuję, że zarządzeniem z dnia 1 lipca 2024 r. Pana SSO Radosława Lenarczyka odwołany został termin posiedzenia Kolegium Sądu Okręgowego w Warszawie wyznaczony na 9 lipca 2024 r. – czytamy w pokazanym nam mailu wysłanym z sądu okręgowego do sądu rejonowego.
Korespondencja ta przesyłana była 5 lipca. W tym czasie sądem kierował sędzia Janusz Włodarczyk, który zgodnie z ustawą pełnił obowiązki prezesa sądu, wobec zawieszenia prezesów. Sędzia ten w pełni respektuje linię Adama Bodnara. Jak to więc możliwe, że kierowany przez niego sąd uznaje za ważną decyzję wiceprezesa Lenarczyka z 1 lipca, skoro wg ministerstwa już od północy tego dnia był on zawieszony?
Nie jest to wbrew pozorom kwestia poboczna, związana np. w błędem sekretariatu. Każdy z prezesów sądu podejmował 1 lipca szereg czynności, bez wiedzy o już biegnącym (wg Adama Bodnara) terminie ich zawieszenia. Sędziowie dowiedzieli się bowiem o ruchu Adama Bodnara dopiero ok. 16. Pytanie o ważność podejmowanych przez nich decyzji tego dnia, zakładając optykę ministra, jest fundamentalne.
Najwyraźniej sąd zarządzany przez sędziego Janusza Włodarczyka uznał ważność tych decyzji. Trudno uznać, że kilka dni po całej „aferze” w sądzie mogła ujść uwadze kwestia legalności decyzji Lenarczyka z newralgicznego 1 lipca. Ale skoro te decyzje mogły być podjęte przez wiceprezesa, to nie mogło być zawieszenia. A skoro nie było zawieszenia, to kolegium, które obroniło sędziów, było legalne… Logika staje się tu śmiertelnym wrogiem Adama Bodnara… No chyba, że sędzia Włodarczyk nie wie, co się dookoła niego dzieje…
Pogróżki
Sędziemu Włodarczykowi wystarcza jednak werwy, by… grozić prezes Sądu Rejonowego w Grodzisku Mazowieckim Iwonie Strączyńskiej, która pełniła rolę Przewodniczącej kolegium sądu z 1 lipca konsekwencjami służbowymi. Wszystko to w związku z uchwałą, którą kolegium wystosowało wobec działań Adama Bodnara. Poddane zostały one radykalnej krytyce, a sama uchwała miała zostać skierowana m.in. do prezydenta, premiera, a także wszystkich sądów w Polsce.
Członkowie kolegium nie zdążyli jednak dopilnować rozesłania uchwały w związku z ich zawieszeniem. Sędzia Strączyńska zapytała więc p.o. prezesa Janusza Włodarczyka, czy rozesłał uchwałę do jej adresatów. W odpowiedzi sędzia usłyszała, że kolegium nie było legalne. Ale to nie wszystko. Sędzia Włodarczyk zasugerował sędzi między wierszami, że mogą jej grozić konsekwencje służbowe, jeśli nie przestrzegała wynikającego z kodeksu pracy obowiązku uwzględnienia minimalnego dobowego 11-godzinnego okresu wypoczynku! Wszystko w związku z późnym zebraniem się kolegium 1 lipca. Kobieta nie dała się jednak zastraszyć i poza stricte prawniczym odniesieniem się do tych „zarzutów” zwróciła uwagę swojemu tymczasowemu przełożonemu, że przeciążenie pracą sędziów w Sądzie Okręgowym w Warszawie jest powszechnie znane, a jeżeli podobne uwagi sędzia Włodarczyk kieruje tylko do niej, to należy to uznać za „przejaw zastraszania, szykan i mobbingu”.
Człowiek Zbigniewa Ziobro?
Warto przy okazji wspomnieć, że Iwona Strączyńska to sędzia, która zwróciła Prokuraturze Regionalnej w Warszawie do uzupełnienia akt oskarżenia w sprawie GetBack. Decyzja ta, niewątpliwie bardzo kontrowersyjna, wywołała wściekłość w prokuraturze i została zresztą później uchylona w trybie odwoławczym przez inny sąd. Fakt ten nieistotny bezpośrednio dla niniejszej sprawy pokazuje jednak, ile mają wspólnego z rzeczywistością twierdzenia, zgodnie z którymi władze sądu byli zakamuflowanymi „żołnierzami” Zbigniewa Ziobro.
Nerwy na al. Róż
Kwestia kodeksu pracy i odpoczynku pracowników nie była natomiast ważna, gdy w czasie pierwszej próby odwołania władz sądu, 18 czerwca, wiadomość o zawieszeniu prezesów od 19 czerwca została przesłana przez pracownika sądu 18 czerwca po godz. 21. Z naszych ustaleń wynika, że szykowane było już wówczas „neokolegium”, któremu przewodniczyć miała wiceprezes Sądu Rejonowego dla m.st. Warszawy, członek Iustitia. Jak jednak już wiemy, cwaniacki plan spalił na panewce.
Nastroje na Alei Róż muszą być bardzo napięte, skoro dzień po opublikowaniu 3 lipca na stronach ministerstwa komunikatu prasowego dotyczącego działań podjętych wobec prezesów, wysłano pismo z treścią komunikatu do władz Sądu Apelacyjnego i Okręgowego w Warszawie, a także Sądu Okręgowego Warszawa-Praga w Warszawie i wszystkich sądów apelacji warszawskiej. Tak jakby Adam Bodnar wolał się upewnić, że przekaz, który poszedł do ludu, trafił również do świadomości sędziów.
Nerwowości ludzi Adama Bodnara dowodzą również takie podejmowane kroki, jak sprawdzanie godzin korzystania z sali konferencyjnej, na której odbywało się kolegium sądu. „Śledczy” w fioletowych żabotach szukają wszelkich haków na innych sędziów.
Pytania bez odpowiedzi. Czego boi się Adam Bodnar?
Przed resortem sprawiedliwości jest jeszcze kwestia rozliczenia się przed opinią publiczną z precyzyjnej daty przekazania Sądowi Okręgowemu w Warszawie, a konkretnie sędziemu Januszowi Włodarczykowi, informacji o zawieszeniu prezesów i powierzeniu mu pełnienia obowiązków prezesa. Radio Wnet zapytało o to zarówno ministerstwo, jak i sąd, w trybie informacji publicznej. Dotychczas odpowiedziało wyłącznie ministerstwo, ale… nie na temat.
Przymnijmy, że po zacytowaniu regulacji ustawowych, wskazujących który sędzia przejmuje władzę w razie absencji jego przełożonego, ministerstwo napisało:
Na realizację powyższych uprawnień bez wpływu pozostaje wydanie przez Ministra Sprawiedliwości aktu zawiadamiającego o wykonywaniu funkcji.
Wszystkie dotychczasowe informacje wskazują na to, że sędzia Janusz Włodarczyk 1 lipca nie wiedział o tym, że jest p.o. prezesa. Realne czynności jako tymczasowy szef sądu podjął dopiero 2 lipca, ok. godz. 13. Oznaczałoby to, że biorąc za dobrą monetę przekaz Adama Bodnara, Sąd Okręgowy w Warszawie przez 1,5 dnia pozostawał „bezpański”. Wykonywali w nim bowiem swoje obowiązki jako prezesi sędziowie, którzy byli zawieszeni, a „legalny” szef nie wiedział, że nim jest.
Niedługo przed publikacją tekstu otrzymaliśmy informację z Ministerstwa Sprawiedliwości, w odpowiedzi na nasze drugie już pytanie, którego dnia, o której godzinie oraz w jakiej formie sędzia Janusz Włodarczyk został poinformowany o fakcie przejęcia sterów nad sądem. Ocenę, czy jest to odpowiedź na pytania zadane w trybie IP pozostawiamy czytelnikom. My natomiast będziemy podejmować dalsze starania uzyskania informacji publicznej, przy wykorzystaniu wszystkich ścieżek przewidzianych prawem.
Pan sędzia J. Włodarczyk został poinformowany o pełnieniu obowiązków PSO Warszawa. Została zachowana droga służbowa, dekret został wysłany za pośrednictwem poczty elektronicznej na adres prezesa sądu i kierownika oddziału administracyjnego. Zwykle dekrety nie są wysyłane na imienne adresy sędziów – napisało Ministerstwo Sprawiedliwości.