Nie ma jednolitej Ukrainy. Każdy z regionów ma własny stosunek do historii Ukrainy, do Bandery i historii najnowszej

Ukraińcy mają już swoje państwo i tworzą własne narracje. Nacjonalizm ukraiński jest antyrosyjski, nie antypolski. Warto o tym pamiętać, gdy protestujemy – słusznie – przeciw gloryfikacji OUN i UPA.

Rajmund Pollak, Jerzy Kowalewski

O promowaniu polskości na Ukrainie z Jerzym Kowalewskim, doktorem nauk humanistycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego, rozmawia Rajmund Pollak.

(…) Czy Pana zdaniem rządy niepodległej Ukrainy sprzyjają ideologii UPA i OUN?

Pamięć o OUN i UPA jest niewątpliwie obecna na Ukrainie, szczególnie na Zachodniej. Kolejne rządy szukają sposobu na „sklejenie” z obywateli Ukrainy narodu. To jest żmudne poszukiwanie tożsamości. Warto jednak zauważyć, że postrzegają historię lat 40. i 50. XX w. jako zmagania z komunizmem i ZSRR. „Epizod wołyński” zdaje się być nieobecny, pamięć niewygodna, fakty negowane.

Spotkałem się z poglądem, że prawda leży w ziemi i niech tam zostanie. Jeśli już dochodzi do rozmów, idą w kierunku relatywizowania: była wojna, straszne czasy, zbrodnie z obu stron, nie da się ludzkiej krzywdy zmierzyć liczbami ofiar, najlepiej tematu nie ruszać.

Nie spotkałem się nigdy z odwołaniami do samej ideologii, jest to już temat zupełnie historyczny. We Lwowie, na przykład, jest ulica Bohaterów UPA. A więc odwołania do jasnej strony. Pomniki, tablice, marsze, manifestacje pod pomnikami, czerwono-czarne flagi – to wszystko musi się dziać za przyzwoleniem rządów i za inspiracją samorządów. Bardzo się to nasiliło po aneksji Krymu i gdy rozpoczęła się wojna w Donbasie. Malowano płoty, przystanki, balustrady itd. w barwy flagi państwowej, ale też w barwy czarno-czerwone. Mnie osobiście najbardziej zszokowała figura Matki Boskiej z tymi flagami po bokach. (…)

Znamienne są wypowiedzi wnuka Bandery (też Stepana, mieszka w Kanadzie, to on przyjął odznaczenie dziadka), który stwierdził, że dziadek walczył z państwem polskim, nie z Polakami.

Nas to może szokować, ale gdy rozmawiamy o relacjach polsko-ukraińskich, powinniśmy próbować spojrzeć na zagadnienie z drugiej, ukraińskiej strony. Ukraińcy chcieli mieć swoje państwo, niepodległą Ukrainę, nie autonomię w ramach Polski, przewidzianą, o ile dobrze pamiętam, na lata 40. XX wieku. Bandera, który to państwo ogłosił w 1941 roku, jest dla Ukraińców symbolem państwowości, zwłaszcza że za ten akt stał się męczennikiem Niemców, a potem ofiarą ZSRR (zginął, jak wiemy, w Monachium w 1959 roku od kuli agenta KGB).

Musimy też pamiętać, że Ukraińcy mają już swoje państwo i prowadzą własną politykę historyczną, tworzą własne narracje, niekoniecznie zgodne z tzw. obiektywną prawdą. W tych narracjach – np. w podręcznikach do historii – Bandera nie jest bohaterem antypolskim. Dla nas jest symbolem ideologii, która doprowadziła do Rzezi Wołyńskiej – dla Ukraińców nie.

Jednak, jak pokazuje przykład Juszczenki, takie czy inne posunięcia nie prowadzą do sukcesów wyborczych. Nie ma bowiem jednolitej Ukrainy: wschód, zachód, południe, centrum – każdy z tych regionów ma inny stosunek do historii Ukrainy, w tym do Bandery i historii najnowszej. W czasach ZSRR zachodni Ukraińcy to byli dla tych wschodnich „faszyści”. Wschodni przez 70 lat ZSRR zostali totalnie zmanipulowani i zindoktrynowani, centralni – złamani przez Wielki Głód.

Władza centralna – każda – musi się do czegoś odwoływać, aby z tych regionów uczynić jedno państwo, a z jego mieszkańców naród. To nie jest tak, jak w Polsce: jedna wiara, jeden język i „3 x tak”. Różnorodność wyznaniowa (w jednej wsi świątynie czterech wyznań), język rosyjski na przeważającym obszarze kraju, różny stosunek (lub brak stosunku) do historii. Bandera był próbą takiego bohatera dla wszystkich, jak Chmielnicki na przykład. Choć na Ukrainie Zachodniej bardzo to wzmocniło nacjonalizm.

Pewnego razu jedna z moich studentek – Polka! – powiedziała, że może i Bandera tam coś złego dla Polaków zrobił, ale dla swego kraju chciał dobrze. Tak są uczeni w szkołach – dla Ukrainy chciał dobrze i tu opowieść się kończy. Powtórzę: nacjonalizm ukraiński jest antyrosyjski, nie antypolski. Warto o tym pamiętać, gdy protestujemy – słusznie – przeciw gloryfikacji OUN i UPA. Trzeba to robić mądrze. (…)

Co Pan sądzi o polityce rządów RP po 1990 roku wobec Ukrainy?

(…) W polityce nie ma sentymentów – są interesy. Naszym interesem jest, jak mniemam, wspomaganie Polaków na Ukrainie, ochrona polskiego dziedzictwa kulturowego, utrzymanie dobrych stosunków z Ukrainą w celu wspólnej (ewentualnej) walki z Rosją (oby nie) i „posiadanie” choć jednego przyjaznego sąsiada.

Nie można też stawiać żądań rodem z XVI wieku – Rzeczpospolita Jagiellońska to już historia, a koncepcje jakichś Trójmórz to kompletna utopia. My, jako Polska, naprawdę nic tam nie możemy, nie będziemy już w tym regionie potęgą dominującą i różne „prezenty” (jak ostatnio szczepionki, doposażanie szpitali, budowa dróg) nie mają sensu. I będzie tylko gorzej.

Paradoksalnie chaos polityczny i gospodarczy panujący na Ukrainie nieprzerwanie od 1990 roku spowodował, że sporo tam robimy; aż dziwne, że ciągle na różne rzeczy Ukraińcy pozwalają.

Na przykład w zakresie edukacji – istnieje cała sieć szkół społecznych (tzw. sobotnich), które są poza wszelką kontrolą państwa ukraińskiego. Możemy – o ile taka jest wola nauczycieli – wprowadzać dowolne treści i narracje, też historyczne. Oczywiście trzeba to robić z głową. Trzeba też być gotowym na przejście tego szkolnictwa pod nadzór pedagogiczny – ale generalnie jesteśmy na to gotowi. To niezależne szkolnictwo to jednak już tylko margines. Dziś największa część Ukraińców uczy się polskiego w ramach szkoły przez pięć-sześć lat jako drugiego języka obcego.

W czasie, gdy pracowałem we Lwowie, ogłoszono konkurs na podręczniki do tego nauczania i znalazłem się w zespole autorów. Mogłem więc wprowadzać – zgodnie z założeniami metodyki kulturowej – treści promujące Polskę, polskie wartości, zachowania socjokulturowe, nawet elementy historii w ramach religioznawstwa. To musi być jednak pokazane – zgodnie z zasadami dydaktyki międzykulturowej – jako nasza wspólna historia, wspólna kultura. Zawsze z szacunkiem dla kultury – w uproszczeniu – ukraińskiej.

Szukamy tego, co łączy, z delikatnym i przyjaznym zaznaczeniem różnic. Czasami trzeba inaczej postawić akcenty, coś przemilczeć, żeby ukazać jakąś zasadniczą myśl czy prawdę.

Tu jest duża szansa dla nauczycieli, żeby ukazywać w miejscu zamieszkania uczniów wspólną historię, bo przecież tak było: byliśmy razem do II wojny światowej. Nauczanie regionalne (i geografii…) generalnie na Ukrainie „leży”, więc duża szansa dla nas, dla lekcji języka polskiego, by podać pewne informacje z naszego punktu widzenia. O metodyce kulturowej mógłbym długo mówić, podam jeden przykład: uczymy się czytać, czytamy więc nazwy miejscowości. Możemy czytać polskie atlasy, a możemy zorganizować reprint przedwojennej mapy II RP i czytać, jak nazwy okolicznych miejscowości brzmiały i były zapisane po polsku. Jest różnica? W ogólnoukraińskim podręczniku nie da się zamieścić takiej mapy, ale jeśli mieliby ją nauczyciele?

Czy jednak ktoś (MEN, Ośrodek Rozwoju Polskiej Edukacji za Granicą – ORPEG – Wspólnota Polska i inne podmioty odpowiadające za szkolenia nauczycieli) w ogóle szkoli nauczycieli w kierunku metodyki kulturowej? Obecnie mamy wysyp szkoleń online. Proponowałem Wspólnocie Polskiej (ogromny ośrodek szkoleniowy w Ostródzie) – w odzewie na ich ofertę – takie szkolenia; nawet nie otrzymałem odpowiedzi.

Prowadziłem szkolenia na Ukrainie podczas pracy we Lwowie, w Centrum Metodycznym i w ramach projektów; powstały trzy wersje poradnika metodycznego – ale to trzeba kontynuować, tworzyć wciąż nowe pomoce, korzystać z kreatywności nauczycieli, tworzyć bazy pomocy. Kancelaria Prezesa Rady Ministrów (KPRM) projekty odrzuca. Z podręcznikami serii Język polski zetknęły się już dziesiątki tysięcy uczniów, zawsze coś zostało. Ale polskie rządy wspierały i wspierają szkolnictwo społeczne polskie (te tzw. szkoły sobotnie), ale wciąż nie wspierają szkół ukraińskich.

Ogłoszono kolejne konkursy na podręczniki (co mniej więcej 10 lat trzeba je wymieniać jako przestarzałe) i zamiast wspierać te z propolskimi treściami poprzez nową ich formę i aktualizację, przygotowano nowe. Są piękne, ale puste wychowawczo. Podam jeden przykład – w podręczniku dla klasy V znanych Polaków reprezentuje Natalia Przybysz.

O ile wiem, nie są one drukowane i dystrybuowane za darmo w ukraińskich szkołach. Zresztą naszej serii Język polski nigdy w Polsce nie doceniono, a – śmiem twierdzić – zrobiły więcej dla polskości na Ukrainie niż wiele projektów razem wziętych. Jest też, szczególnie ostatnimi laty, wiele dobrych projektów promujących polskość, i to polskość pozytywnie pokazaną, choć raczej polskość w Polsce, nie na Ukrainie. Aż nieraz mi żal, że nie biorę w tych projektach udziału, że nikt się nie zwraca z prośbą o opinię, konsultacje, bo po niewielkiej korekcie można by było znacznie poprawić ich efektywność na rzecz kształcenia międzykulturowego, w kierunku wizji, modelu absolwenta.

Pomoc dla oświaty jest od lat ogromna, ale często chaotyczna, a przeraża marnotrawstwo – np. olimpiada historyczna za ćwierć miliona! Przykładem pozytywnym może być kilkuletni projekt Biało-czerwone ABC…, który kompleksowo ujmował edukację polską na Ukrainie. Wiele konkursów, olimpiad, dyktand, kursów, szkoleń – ogólnie fajerwerki, a przecież edukacja to żmudna praca, rozłożona na lata. Trzeba przede wszystkim wspierać nauczycieli, budować sieć szkolnictwa w ukraińskich szkołach, doposażać pracownie, proponować odpowiednie treściowo podręczniki, drukować je. To miękkie oddziaływanie może odnieść skutki. Póki Ukraińcy zechcą z takiej pomocy korzystać, bo wcale nie muszą i wówczas nie będziemy mieli żadnego wpływu na nic. Musi być wizja – dokąd zmierzamy.

Marzy mi się wielka koordynacja działań, wspólnota instytucji – a jest ich sporo – w działaniu na rzecz wychowania absolwenta naszej ukraińskiej edukacji. Wielu z nich przyjedzie do Polski, ale wielu zostanie.

A więc z jednej strony przygotowujemy przyszłych imigrantów, obywateli, wyborców (!), z drugiej – przychylnych nam obywateli Ukrainy, którzy będą – miejmy nadzieję – chcieli i umieli współpracować z Polską i Polakami na Ukrainie w duchu polskich i – szerzej – europejskich wartości.

Tak więc edukacja nie może być wyjałowiona z treści, nie tylko gramatyka i ortografia, nawet nie tylko polskie rzeki i kilka historycznych dat, ale umiejętność zachowania się, umiejętność myślenia po polsku, budowanie polskiej mentalności. Nauczyciele z Polski uczący na Ukrainie, a jest ich sporo, też powinni wspierać takie działania i być do tego odpowiednio przygotowani.

Błędem kolejnych rządów jest – moim zdaniem – opieranie pomocy na zasadach narodowościowych, przynajmniej w założeniach. To znaczy pomagamy Polakom (osobom polskiego pochodzenia, jakkolwiek to definiować), a niby „przy okazji” np. ukraińskim dzieciom w polskich szkołach, choć proporcje są tu inne. Tak skonstruowane są kryteria rozpatrywania projektów – jako działanie na rzecz środowiska polskiego, a powinny – jako promocja polskości.

Osób mających nawet mgliste polskie pochodzenie jest coraz mniej, a polskość może przetrwać na Ukrainie także (a może w niektórych regionach tylko) w środowiskach niepolskich.

Pierwsza część wywiadu Rajmunda Pollaka z Jerzym Kowalewskim, pt. „Musimy uszanować ukraiński punkt widzenia”, znajduje się na s. 1 i 13 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 90-91/2021. Druga część zostanie opublikowana w lutowym numerze „Kuriera WNET”.

 


  • Grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Rajmunda Pollaka z Jerzym Kowalewskim, pt. „Musimy uszanować ukraiński punkt widzenia”, na s. 13 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 90-91/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Montaż nowego krzyża na mogile żołnierzy majora Wiktora Matczyńskiego przez młodzież polską i ukraińską

Kolejne spotkanie młodzieży polskiej i ukraińskiej w ramach polsko-ukraińskiego pojednania, na mocy podpisanego we wrześniu porozumienia między przedstawicielami rówieńskiego Płasta i harcerzy.

Fot. S. Porowczuk

W słoneczny jesienny dzień 26 listopada na terenie fortu w Tarakanowie na Wołyniu, w Dubnie koło Równego, przedstawiciele harcerskiego hufca „Wołyń” ze Zdołbunowa z jego szefem Aleksandrem Radicą oraz Płastuńskiego Ośrodka nr 33 im. Samczuka w Równem, z ich duchowym opiekunem o. Witalijem Porowczukiem, wzięli udział w montażu nowego krzyża na mogile żołnierzy mjra Wiktora Matczyńskiego, którzy polegli w walce z konnicą Budionnego w czasie obrony przed bolszewikami fortu Zahorce w dniach 7–21 lipca 1920 roku.

Na krzyżu zainstalowano tabliczkę w językach polskim i ukraińskim: „Żołnierzom WP poległym w lipcu 1920 r., Солдатам ВП загиблим у липні 1920 р”. Historyk o. Witalij Porowczuk poprowadził modlitwę w intencji bohaterów Polski oraz Ukrainy, którzy oddali życie z miłości do ojczyzny. Na krzyżu zawiązano również czerwono-białą wstążkę.

To już kolejne spotkanie młodzieży polskiej i ukraińskiej, będące elementem polsko-ukraińskiego pojednania i zjednoczenia naszych braterskich narodów. Akcja miała miejsce w ramach podpisanego we wrześniu porozumienia między przedstawicielami rówieńskiego Płasta i harcerzy.

Informacja Siergieja Porowczuka pt. „Montaż nowego krzyża na mogile mjra Witolda Matczyńskiego” znajduje się na s. 20 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Informacja Siergieja Porowczuka pt. „Montaż nowego krzyża na mogile mjra Witolda Matczyńskiego” na s. 20 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Historyczny rajd drogami i bezdrożami Ukrainy po miejscach, gdzie przed stu laty toczyły się walki przeciwko bolszewikom

Nasza akcja „Rok 1920 – Pamięć w czasach zarazy” się nie zakończyła. Przejechaliśmy już ponad 3000 km i wciąż szukamy miejsc chwały polskiego i ukraińskiego oręża i miejsc pochówku naszych bohaterów.

Paweł Bobołowicz

Paweł Bobołowicz i Dmytro Antoniuk | Fot. Ołeh Semeniuk

Czas epidemii sparaliżował także na jakiś czas moją pracę reporterską. (…) Cały czas miałem też w pamięci fakt, że legną w gruzach pomysły uczczenia 100 rocznicy polsko-ukraińskiego braterstwa broni, że w setną rocznicę wyzwolenia Kijowa nie przejdzie Chreszczatykiem polsko-ukraińska parada, tak jak miało to miejsce 9 maja 1920 roku. I że nie odbędę planowanej radiowej wyprawy motocyklowej szlakiem 1920 roku na Ukrainie.

Drzwi w zrujnowanym kościele rzymskokatolickim w Czarnuszowicach | Fot. P. Bobołowicz

Jeszcze przed epidemią z moim druhem, ukraińskim dziennikarzem, krajoznawcą, przewodnikiem Dmytrem Antoniukiem mieliśmy też własny pomysł na uczenie 100 rocznicy wyzwolenia Kijowa z bolszewickich rąk. Plan był prosty: może w mundurach z epoki, a może z polskimi i ukraińskim flagami przejedziemy wynajętym tramwajem historyczną trasą z podkijowskiej Puszczy Wodycy do serca ukraińskiej stolicy. (…)

Instytut Polski rozpoczął wielką, dwujęzyczną akcję informacyjną o 1920 roku w internecie, wystawa w kijowskim metrze została przesunięta na czas po kwarantannie, ale jednak mieliśmy poczucie, że tak tej sprawy nie możemy zostawić. (…) Jeśli nie możemy wjechać tramwajem, nie odbędzie się wspólna parada rekonstruktorów, to może chociaż pojawimy się w centrum Kijowa w mundurach z epoki, może we dwóch staniemy z flagami polską i ukraińską 9 maja na Chreszczatyku! To przecież nie naruszy przepisów kwarantanny. A że mundury były we Lwowie, to może jadąc po nie, odwiedzimy cmentarze, gdzie pochowani są żołnierze 1920 roku, zapalimy znicze, zmówimy modlitwę.

W drodze do Wapniarki – ksiądz proboszcz Stanisław Stwórka przy krzyżu z polską inskrypcją na cmentarzu w Komargrodzie | Fot. P. Bobołowicz

Gdy nasz pomysł ogłosiliśmy na antenie Radia Wnet, pierwszy odezwał się ksiądz proboszcz Stanisław Swórka z podwinnickiego Tomaszpola – z zaproszeniem i opowieścią o walkach polskiego lotnictwa w czasach Operacji Kijowskiej. Lotnisko dla poznańskich samolotów znajdowało się w Wapniarce. Wiadomość od księdza Stanisława była dla nas silnym impulsem: musimy to zrobić i nam się to uda! (…)

Kwatera polskich żołnierzy 1920 roku w Barze na Podolu | Fot. P. Bobołowicz

I potem zaproszenia, sygnały, kolejne historie posypały się jak lawina. Zrozumieliśmy, że 9 maja może stać się momentem kulminacyjnym akcji, ale na pewno tak samo ważne jest przypomnienie o walkach i bohaterach 1920 roku i miejscach z nimi związanych na olbrzymim obszarze dzisiejszej Ukrainy. W czasie pierwszego etapu naszej wyprawy byliśmy m.in. w Nowogrodzie Wołyńskim, Susłach, Korcu, Równym, Zdołbunowie, Lwowie, Żółtańcach, Horpinowie, Pawłowie, Łopatyniu, Nowym Witkowie, Czornuszowicah, Żurawnikach, Zborowie, Tarnopolu, Strusowie, Latyczowie, Barze, Brajłowie, Tomaszpolu, Wapniarce, Tulczynie, Strutynce, Lipowcu, Nemirowie i Winnicy.

Upamiętnienie żółnierzy Ukraińskiej Armii Halickiej w Barze na Podolu | Fot. P. Bobołowicz

Wyjeżdżając z Kijowa, nie mieliśmy żadnego konkretnego planu – było za mało czasu na przygotowania. Wiedzieliśmy, że chcemy dotrzeć do Równego, potem Beresteczko (do którego wciąż jeszcze nie dojechaliśmy) i planowany nocleg we Lwowie.

Cały artykuł i fotoreportaż Pawła Bobołowicza pt. „Rok 1920. Pamięć w czasach zarazy” znajduje się na s. 10–11 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł i fotoreportaż Pawła Bobołowicza pt. „Rok 1920. Pamięć w czasach zarazy” na s. 10–11 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Polacy to nasi bracia i siostry. Pierwsi uznali naszą niepodległość. Wystąpili w naszej obronie podczas napaści Rosji

17 września, w 80. rocznicę napaści Związku Sowieckiego na Polskę, pod Grobem Nieznanego Żołnierza w Warszawie wiązanki kwiatów w barwach narodowych złożyła delegacja Polaków i Ukraińców.

Jadwiga Chmielowska

Wiązankę niebiesko-żółtych kwiatów złożył kpt. Armii Ukrainy Aleksander Uszyński, a ja – biało-czerwonych. W delegacji uczestniczyli również Mariusz Patey, Anatol Kalinowski, Witold Dobrowolski, Michał Orzechowski oraz Rajmund Klonowski z Wilna.

Kpt. Aleksander Uszyński był członkiem Ukraińskiej Grupy Helsińskiej w 1988 r., jednym z najbliższych współpracowników Lewka Łukianienki. Aresztowany w 1988 r., uniknął łagru dzięki temu, że w Związku Sowieckim ruszyła już pełną parą pierestrojka.

Fot. M. Ostrowski (ze zbiorów A. Uszyńskiego)

18 września kpt. Uszyński był gościem Poranka WNET. Wspominał między innymi bitwę o lotnisko w Doniecku. – Bitwa rozpoczęła się 25 maja 2014 roku, a 28 maja, w jednym z pierwszych bojów, ja dostałem się do rosyjskiej niewoli. Wzięli mnie rosyjscy zakonspirowani wojacy, którzy kierowali separatystami z DNR. Walki trwały kilka miesięcy. 20 stycznia 2015 roku Rosjanie wysadzili budynki i zaginęło ok. 80 żołnierzy ukraińskich. Wyszedłem z niewoli w styczniu 2016 r.

Na pytanie redaktora Skowrońskiego: – Co się zmieniło po wyborze nowego prezydenta?, gość Poranka WNET odpowiedział: – Nic się specjalnie nie zmieniło. Zełenski nie jest doświadczonym politykiem. Wymieniono jeńców, ale do list wymienianych włączono marynarzy z zagarniętych statków. Trybunał międzynarodowy nakazał zwrot 3 statków i uwolnienie 24 marynarzy. Tak więc zwolniono 24 marynarzy, którzy i tak, zgodnie z prawem morskim, powinni być uwolnieni, a nie wrócili do domu zakładnicy i jeńcy wojenni, przetrzymywani w Doniecku i Rosji.

Rosjanie zabrali swoich i zdrajców Ukraińców, którzy walczyli po rosyjskiej stronie. Nam oddali ludzi, którzy nie byli w ewidencji FSB – służb specjalnych Rosji. Reszta, czyli wielu ukraińskich patriotów, dalej jest przetrzymywana, nawet w prowizorycznych więzieniach w piwnicach Doniecka.

Zapytałam naszego gościa o nastroje antypolskie, o których trąbią u nas niektóre środowiska. – W Polsce nie da się zrobić partii prorosyjskiej, ale teraz propaganda – moim zdaniem moskiewska – chce doprowadzić do utworzenia partii antyukraińskiej. – Jakie są nastroje Ukraińców-banderowców w stosunku do Polski? Czy z ich strony zagraża jakieś niebezpieczeństwo?

Aleksander Uszyński stwierdził: – U nas obecnie banderowcami nazywa się bohaterów, którzy walczyli z Sowietami. Nie widzimy żadnego niebezpieczeństwa problemów czy konfliktów z Polakami. Polacy to nasi bracia i siostry. Oni pierwsi podali nam rękę. Uznali niepodległość. Jako pierwsi wystąpili w naszej obronie podczas napaści Rosji.

Wiele czasu spędziliśmy na dyskusjach, jak sprawić, aby nasze narody poprzez edukację mogły się przeciwstawić rosyjskiej propagandzie. Zdajemy sobie sprawę, jakie zagrożenie dla świata stanowi rosyjsko-chiński imperializm. Marzenie Lenina o niesieniu komunizmu na cały kontynent i panowaniu nad światem jest nadal żywe. Narodom kochającym wolność pozostaje się jednoczyć, by zachować niepodległość swoich państw.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Polacy pierwsi podali nam rękę” można przeczytać na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Polacy pierwsi podali nam rękę” na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Taras Szewczenko: niezwykła droga od niewolnika przez artystę do męczennika i wieszcza narodowego Ukrainy

Po swoim wyzwoleniu Szewczenko intensywnie uzupełniał wykształcenie, pochłaniał literaturę rosyjską i polską, czytał Mickiewicza w oryginale. Studiował nauki przyrodnicze, odwiedzał muzea i teatry.

Stanisław Orzeł

Taras Szewczenko, Autoportet, 1840 | Fot. domena publiczna, Wikipedia

Jak doszło do tego, że to Taras Szewczenko został ojcem języka ukraińskiego? W liście do redaktora rosyjskiego czasopisma „Narodnoje Cztienije. Kniżka II. 229” sam Szewczenko pisał tak: „Jestem syn chłopa

Grzegorza (Hryhora – S. O.) Szewczenki. Urodziłem się d. 25 lutego 1814 r. we wsi Kiryłówce (kijowsk. gub. zwinogrodz. powiatu) (w rzeczywistości urodził się we wsi Moryńka – S. O.), w majątku obywatela pewnego. (…)

Rodzice Szewczenki od świtu do nocy pracowali na pańskim, pańszczyzna dochodziła do sześciu dni w tygodniu, na poddanych zarządcy właściciela nakładali podatki, daniny, szarwarki, dodatkowe robocizny, nierzadko zapędzali do roboty w niedziele i święta. Kara chłosty była na porządku dziennym, a przy braku zwierząt pociągowych, do pługów zaprzęgano kobiety i dziewczęta…

W takich warunkach zmarła w 1823 r. jego matka, a ojciec ożenił się z wdową, która miała troje własnych dzieci, nienawidziła inteligentnego Tarasa, biła go i upokarzała. Żeby go chronić przed jej prześladowaniami, ojciec oddał go do szkółki parafialnej, jednak w 1825 r. również on zmarł.

„Straciwszy (…) ojca i matkę – pisał Szewczenko – znalazłem się w szkole u diaka parafialnego (Bogorskiego – S.O.), jako żak-popychadło. Żacy ci w stosunku do diaków mają się tak samo, jak chłopcy oddani od rodziców lub innej władzy na naukę do rzemiosł. Prawa majstra nad nimi nie określają się żadnemi granicami. Są to najzupełniejsi niewolnicy jego. Na nich to się zwalają wszystkie domowe roboty, wszystkie zachcenia gospodarza i domowników jego. Wyobraźcie więc sobie, czego wymagał ode mnie diaczek, pijaczysko okrutne, i co to ja musiałem wypełniać z niewolniczą pokorą, nie mając ani jednej istoty na ziemi, co mogłaby lub chciała pomyśleć o mnie. Jakkolwiek bądź, w ciągu dwuletniego ciężkiego życia przeszedłem Gramatykę i Psałterz. Pod koniec szkolnego zawodu mojego diaczek wyręczał się mną, skoro wypadło czytać Psałterz po duszach zmarłych, i raczył mi płacić za to dziesiąty grosz jako zachętę. Pomoc ta pozwalała srogiemu nauczycielowi mojemu oddawać się więcej niż kiedy ulubionej butelce, wraz z przyjacielem swoim Jonaszem Lirnarem, tak że wracając z nabożnych wycieczek moich, zastawałem ich zawsze śmiertelnie pijanych. Diak mój obchodził się okrutnie nie tylko ze mną, lecz i z innymi żakami, i wszyscyśmy go nienawidzili serdecznie. Bezmyślna surowość i czepianie się jego zrobiło nas mściwymi i obłudnymi; okpiwaliśmy go przy każdej zręczności i uprzykrzaliśmy się najrozmaitszemi figlami. Despota ów, pierwszy, z którym zetknąłem się w życiu, wpoił mi na zawsze głęboki wstręt i pogardę ku wszelkiej przemocy”. Wypada podkreślić tę samoocenę Szewczenki i zapamiętać ją…

„Serce moje dziecinne po milion razy obrażane było przez tego wyrzutka seminarskiego – i skończyłem z nim tak, jak zwyczajnie kończą wyprowadzeni z cierpliwości ludzie bezbronni — zemstą i ucieczką. Zastawszy go raz pijanego bez czucia, użyłem przeciwko niemu własnego oręża jego — rózgi, i o ile wystarczyło mi sił dziecinnych, odemściłem mu za okrucieństwa doznane”.

„Ze wszystkich sprzętów diaka pijanicy najkosztowniejszym wydawała mi się zawsze książeczka jakaś z kunszcikami, tj. rycinami, zapewnie najlichszej roboty. Czy nie widziałem w tem grzechu, czy też nie

Taras Szewczenko, Hamalia, 1842 | Fot. domena publiczna, Wikipedia

zwyciężyłem pokusy — dość, że ukradłem książeczkę — i w nocy uciekłem do miasteczka Łysianki”. (…) W Łysiance wynalazłem nowego nauczyciela w osobie malarza dyakona, który, jak wkrótce się przekonałem, bardzo niewiele odróżniał się pod względem zasad i obyczajów od pierwszego mojego mentora. W przeciągu trzech dni najpotulniej dźwigałem pod górę wodę wiadrami z rzeki Tykicza i rozcierałem na blasze farbę miedzianą. Na czwarty dzień cierpliwość mię zawiodła i uciekłem do wsi Tarasówki do diaczka-malarza słynnego na całą okolicę z malowania męczennika Mekity i Iwana rycerza. Do tego to Apellesa udałem się z postanowieniem niezłomnem przeniesienia prób wszystkich, nieodłącznych, jak mi się zdawało, od wszelkiej nauki. Najgoręcej pragnąłem nabycia, chociażby w najmniejszej cząstce, mistrzowskiej umiejętności jego. Ale niestety! Apelles spojrzał badawczo na lewą rękę moją i wręcz odmówił nauki, zawyrokowawszy ku wielkiemu zmartwieniu mojemu, że jestem do niczego, nawet do szewstwa i kołodziejstwa niezdolny”. Te fatalnie zakończone doświadczenia z przedstawicielami duchowieństwa prawosławnego ukształtowały u Szewczenki odruchową niechęć nie tylko do cerkwi prawosławnej, ale i wszelkiego kleru.

„Straciwszy wszelką nadzieję zostania kiedykolwiek chociażby tuzinkowym malarzem, z sercem zgryzionem powróciłem do wsi rodzinnej. Uśmiechał mi się natenczas w myśli los nader skromny, któremu jednak wyobraźnia moja dodawała wiele prostodusznego powabu. Chciałem zostać „niewinnym trzód pasterzem”, jak mówi Homer, ażeby chodząc za gromadzką watahą, czytać ulubioną książeczkę moją z kunszcikami”.

Szewczenko został najpierw pastuchem, później służącym u popa, parobkiem, aż wreszcie pewien malarz ze wsi Chrypnowka zgodził się go przyjąć na naukę, ale zażądał formalnego pozwolenia nowego właściciela: Szewczenko był przecież chłopcem pańszczyźnianym ziemianina Pawła Wasiliewicza Engelhardta(…). Zanim jednak Szewczenko trafił do służby u Engelhardta, Dymowski uczył go wiedzy elementarnej i języka polskiego (S.O. za: M. Jackiewicz, Związki Tarasa Szewczenki z Wilnem i Litwą, UDK 82, 191, ss. 133–134). Szewczenko z żalem pisze, że nie został pasterzem: „Lecz i to mi się nie udało. Pan mój, który w tym samym czasie odziedziczył majętność ojcowską, zapotrzebował roztropnego chłopaka — a skutkiem tego obszarpany żak i włóczęga odziany został w kurtkę i szarawary i awansowany na pokojowego kozaczka”. (…)

Taras Szewczenko. Ławra Poczajowska w południe | Fot. domena publiczna, Wikipedia

Jak przykre musiały być obowiązki „kozaczka”, świadczy następująca opinia Szewczenki: „Wynalazek pokojowych kozaczków należy do cywilizatorów Ukrainy zadnieprzańskiej — Polaków. Obywatele innych narodowości przejmowali i przejmują od nich kozaczków; jako wymysł niezaprzeczenie rozumny. W krainie niegdyś kozackiej przyswoić Kozaka od lat dziecinnych jest prawie to samo, co w Laponii ukorzyć woli ludzkiej szybkonogiego rena. Dawniejsi panowie polscy utrzymywali kozaczków nie tylko jako lokajów, lecz nadto jako teorbanistów i tancerzy. Kozacy przygrywali dla ubawienia panów wesołe piosenki dwuznaczne, utworzone z biedy przez pijaną muzę ludową, i puszczali się przed panami »siudy tudy na prysiudy«, jak mówią Polacy. Najnowsi przedstawiciele wielmożnej szlachty z uczuciem dumy oświeconej nazywają to protegowaniem ukraińskiej narodowości, którem się mieli odznaczać ich antenaci. Pan mój ze stanowiska ruskiego Niemca zapatrywał się na Kozaków praktyczniejszym poglądem. Opiekując się po swojemu narodowością moją, wyznaczył mi za obowiązek milczenie i nieruchomość w kąciku przedpokoju, dopóki się nie rozlegnie głos jego, rozkazujący podać stojącą tuż obok lulkę czy nalać mu szklankę wody pod samym nosem. Powodowany wrodzonem mi zuchwalstwem, łamałem rozkaz pański, nucąc po cichu tęskne piosenki hajdamackie i przerysowując ukradkiem malowidła suzdalskiej szkoły, zdobiące pokoje pańskie. Do rysowania używałem ołówka, który, przyznam się bez najmniejszego wstydu, ukradłem u miejscowego rachmistrza”. (…)

„Nie mogę powiedzieć, ażeby pozycya moja podówczas zdawała mi się nieznośną; dzisiaj dopiero przestrasza mię ona, wydając się jakimś snem gorączkowym. Wielu też niezawodnie z ludu ruskiego popatrzy niegdyś po mojemu na przeszłość swoją”.

„Wałęsając się z panem moim od jednego domostwa do drugiego, korzystałem z każdej zręczności, ażeby ściągnąć ze ściany partackie malowidło jakie — i tym sposobem zgromadziłem sobie kollekcyję nielada. Szczególniejszymi ulubieńcami moimi byli bohaterowie historyczni: Sofowiej razbojnik (bohater klechd wielkorosyjskich), Kulniew Kutuzow, kozak Płatów i inni. Zresztą nie powodowała mną chciwość dobra cudzego, lecz niezwalczona żądza kopijowania, którą też zaspakajałem przy pierwszej lepszej zręczności”. „Razu jednego, w czasie pobytu naszego w Wilnie, d. 6 grudnia 1829 r., państwo moi wyjechali na bal wydawany w resursie szlacheckiej z powodu imienin cesarskich. Cały dom uspokoił się, zasnął. Zapaliłem w najustronniejszym pokoju świecę i rozwinąwszy kradzione skarby swoje, wybrałem Płatowa i z namaszczeniem kopijować począłem. Czas leciał niepostrzeżenie dla mnie. Już zabrałem się był do malutkich Kozaków hasających u kopyt olbrzymich jeneralskiego rumaka — w tem z tyłu otwarły się drzwi i wszedł pan mój powracający z balu. Ze wściekłością rzuciwszy się na mnie, naszarpał mi uszu i nadawał policzków — nie za umiejętność moją, o, nie! na umiejętność nie zwrócił on uwagi — a za to, że jakobym mógł spalić nie tylko dom, ale i miasto całe. Na drugi dzień rozkazał on furmanowi Sidorce osmagać mię należycie, co też ten i wypełnił z sumienną gorliwością”. (…)

Taras Szewczenko, Kateryna, 1842 | Fot. domena publiczna, Wikipedia

Wiosną 1830 r. P. Engelhardt wyjechał z rodziną i służbą do Warszawy, a stamtąd, gdy w Warszawie zaczęły się burzliwe dni powstaniowe, w lutym 1831 r. uciekł do Petersburga, zabierając ze sobą wszędzie T. Szewczenkę. To właśnie mieszkając w Królestwie Polskim i uciekając z Warszawy, Taras dostrzegł nicość systemu, którym carat niewolił podbite narody.

W Petersburgu Szewczenko zaczął realizować swoje marzenia artystyczne. „W 1832 r. skończyło mi się lat 18, a ponieważ nadzieje pana co do lokajskiej roztropności mojej jakoś się nie sprawdzały, uwzględniając przeto nieodstępne me prośby, zakontraktował mię na cztery lata cechowemu mistrzowi rozmaitych dzieł malowniczych, niejakiemu (Wasylowi – S. O.) Szyrajewowi w Petersburgu”. (…) „Poznałem się – pisał Szewczenko – z artystą Iwanem Maksymowiczem Soszenką (pochodzącym z Ukrainy, wówczas jeszcze studentem Akademii Sztuk Pięknych, który zaprosił go do swojego mieszkania – S.O.), z którym dotychczas pozostaję w najserdeczniejszych stosunkach braterskich”.

„Za radą Soszenki wziąłem się do akwarelowych portretów z natury. Za model posługiwał mi najcierpliwiej inny mój ziomek i przyjaciel, Kozak Iwan Nicziporenko, dworski pana mojego. Razu jednego ten spostrzegł u Nicziporenka robotę moją, która do tego stopnia podobała się jemu, iż począł mię używać do zdejmowania portretów z ulubionych kochanek swoich, za co mię aż całym rublem wynagradzał czasami”.

Szyriajew natomiast kazał mu rozrabiać farby, malować parkany, podłogi i szyldy. W drodze wyjątku zezwolił na współpracę przy malowaniu wnętrza teatru, senatu i synodu…

W tym czasie Soszenko przedstawił Szewczenkę przebywającemu w Petersburgu Jewhenowi Hrebince (1812–1848). Był to ukraiński poeta, bajkopisarz, beletrysta, wydawca i społecznik. (…) Kilka lat później to właśnie Hrebinka pomógł wydać drukiem pierwszy zbiór wierszy Szewczenki Kobziarz. (…)

Soszenko zaprezentował Szewczenkę sekretarzowi Akademii Sztuk Pięknych W. I. Hrehorowiczowi „z prośbą – jak pisał Szewczenko – wyzwolenia mię od ciężkiego losu mojego. Hrehorowicz zniósł się w tej mierze z W.A. Żukowskim, który też stargowawszy się naprzód z właścicielem moim, poprosił K.P. Briułłowa, ażeby zdjął portret z niego celem rozegrania go w loteryę prywatną. Wielki Briułłow natychmiast się zgodził i wkrótce portret Żukowskiego był gotów. Żukowski za pomocą hr. M.I. Wielhorskiego urządził loteryę na 2 500 r. ass.; za cenę tę kupiona została swoboda moja 22 kwietnia 1838 r.”.

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Łabędzi śpiew mitu unii hadziackiej a Taras Szewczenko” znajduje się na s. 10 i 11 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Łabędzi śpiew mitu unii hadziackiej a Taras Szewczenko” na s. 10–11 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Najlepszą odpowiedzią na nieporozumienia między Polską i Ukrainą jest dialog, a przynajmniej próba zrozumienia partnera

Wasyl Bodnar: Jeśli będziemy wobec siebie szczerzy i otwarci, znikną problemy, o jakich często mówi się w mediach czy w opinii publicznej, że jest coś nie tak albo niezrozumiałe do końca.

Paweł Bobołowicz
Wasyl Bodnar

Paweł Bobołowicz rozmawia z Wasylem Bodnarem, wiceministrem spraw zagranicznych Ukrainy odpowiedzialnym m.in. za współpracę z Polską.

Podstawowym problemem w naszych relacjach pozostaje kwestia ekshumacji. Wydawało się, że po decyzji Trybunału Konstytucyjnego ws. nowelizacji ustawy o IPN nastąpi pozytywny krok ze strony ukraińskiej i odblokowanie prac poszukiwawczych i ekshumacji ofiar. Tak się jednak nie stało. Przecież tu chodzi o prostą decyzję…

Wydaje mi się, że z obu stron musi być krok do przodu. Krok za krok. Strona ukraińska jest gotowa rozpatrzyć prośbę o przeprowadzenie ekshumacji ze strony polskiej, ale na poziomie instytucji, które będą dokonywać tych ekshumacji. To wszystko musi być uzgodnione przez ekspertów, a nie przez polityków. Nasze zaproszenie do przyjazdu delegacji polskiej jest aktualne. Wydaje mi się, że te kwestie zostaną odblokowane automatycznie.

Swiatosław Szeremeta, sekretarz ukraińskiej Międzyresortowej Komisji ds. upamiętnień oznajmił, że ma pozwolenie na prace poszukiwawcze w Hucie Pieniackiej. Wywołało to zdziwienie po stronie polskiej, bo z jednej strony mówi się o moratorium, a z drugiej – nagle strona ukraińska ogłasza, że ma możliwość poszukiwań. Czy ten temat nie stał się elementem przepychanek politycznych?

Najlepszą odpowiedzią byłby dialog między odpowiednimi organami obu państw. Z politycznego punktu widzenia nie ma żadnej przeszkody. Ani MSZ, ani prezydent, ani rząd nie ma nic przeciwko wznowieniu ekshumacji czy prowadzeniu prac poszukiwawczych. Nie ma jednak uzgodnień między odpowiednimi resortami. Ostatnie spotkanie było we Lwowie dwa lata temu i należy wznowić współpracę na poziomie technicznym, by w ogóle zdjąć z agendy społecznej ten temat.

Może to, że Ukraina nie chce jednoznacznie potępić zbrodni dokonanych na Wołyniu, jest głównym problemem w tych rozmowach?

Jednoznacznie potępiamy wszelkie przestępstwa dokonane podczas drugiej wojny światowej. Po obu stronach. Przestępstwa muszą być potępione także w Polsce. W tych dniach obchodzimy rocznicę Sahrynia, Pawłokomy, była rocznica Huty Pieniac­kiej. To jest nasz wspólny ból i musimy upamiętnić ofiary, a nie upolityczniać sprawę. Przecież ze strony prezydenta Poroszenki były gesty porozumienia, także pod pomnikiem ofiar wołyńskich w 2016 roku. Były nasze propozycje na temat wspólnych obchodów tych pamiętnych dat na Wołyniu w zeszłym roku. Niestety z różnych powodów się to nie odbyło. Ale po naszej stronie jest otwarcie. My jesteśmy gotowi rozmawiać o tym. Do tego służy na przykład Forum Partnerstwa.

Posiedzenie Polsko-Ukraińskiego Forum Partnerstwa, grudzień 2018 | Fot. P. Bobołowicz

Polacy bardzo źle reagują na propagowanie Bandery, na sformułowanie „banderyzacja”. Czy jest taki proces na Ukrainie?

To chyba lepiej Pan odczuwa. Ja nie mam tutaj (w gabinecie – red.) żadnego zdjęcia Bandery, nie chodzę z flagą. To jest w naszym społeczeństwie symbol sprzeciwu wobec komunizmu, a w teraźniejszości oznacza sprzeciw wobec rosyjskiej agresji. Nie ma to żadnego odniesienia i nikt nie usprawiedliwia zbrodni, które były dokonane w latach II wojny światowej. W ogóle się tego nie odnosi do działań, które były podejmowane przez ukraińskich nacjonalistów, czy Armię Krajową przeciwko obywatelom cywilnym. Chciałbym przekazać jasny sygnał, że procesy, które mają miejsce na Ukrainie, to jest obrona, a w sytuacji obrony musimy mobilizować społeczeństwo. Jednym z takich symboli sprzeciwu był Bandera i dlatego jest teraz nagłośniony. To nie znaczy, że ktoś usprawiedliwia działania, które są postrzegane w innych państwach jako zbrodnicze. Także w stosunku do UPA. UPA jest uważana w Polsce za organizację zbrodniczą, ponieważ jest ona postrzegana jako wykonawca tych zbrodni na ludności cywilnej.

W Ukrainie temat UPA jest szerszy. I traktowanie całej formacji jako organizacji zbrodniczej nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Ponieważ UPA walczyła z Niemcami, z Sowietami. Oczywiście część oddziałów miała związek z tymi popełnionymi zbrodniami i to musi być potępione jednoznacznie. Tutaj nie ma dwóch zdań. Ale uogólniać, robić z tego symbol zbrodni, jest nie do pomyślenia.

Tą kwestią muszą się zająć historycy i rozważyć każdą sytuację oddzielnie. Żeby można było później stwierdzić, kto, jak i czego dokonał, i na kim spoczywa odpowiedzialność. Również w tym kontekście unikamy rozmów o partyzantach radzieckich, o niemieckich akcjach karnych, o oddziałach polskiej policji na służbie Niemców i ukraińskiej policji. A to jest o wiele szersze niż pojęcie ukraińscy nacjonaliści czy UPA. (…)

Polska potrzebuje ukraińskich pracowników. Mówi się nawet o 2 milionach Ukraińców w Polsce. To olbrzymia fala migracji. Jak to może wpłynąć na relacje między naszymi krajami? Czy długoterminowo to proces pozytywny, czy też problem?

A jak wpłynęło przystąpienie Polski do UE na relacje np. z Wielką Brytanią, gdy prawie 2 miliony młodych Polaków wyjechało na Wyspy do pracy? Korzystnie czy negatywnie? Otwarcie Ukrainy na Zachód skutkuje wyjazdami ludzi do pracy, poszukiwaniem lepszych miejsc. Oczywiście z jednej strony można na to patrzeć jako na pewne zagrożenie dla gospodarki narodowej. Z drugiej strony to jest oczywiście plusem: pieniądze wracają do Ukrainy, czyli w tym przypadku zarobki naszych obywateli w Polsce. Z relacji od ludzi z naszej ambasady wiemy, że Ukraińcy dobrze się czują w Polsce. Mnie się wydaje, że jest potrzeba takich pracowitych ludzi, bo to pozytywnie wpływa na gospodarkę. Z drugiej strony – musimy stwarzać warunki, które później spowodują ich powrót do Ukrainy: stabilność gospodarczą, warunki do rozwoju biznesu. A zaczęło się to wszystko od zarabiania pieniędzy na konkretny cel: na naukę dzieci, na kupno jakiegoś mienia. Ktoś odczuł smak Polski i został tam. Ktoś wyjechał dalej. To naturalne, że obywatele wyjeżdżają zarabiać do innego kraju, później wracają, jakaś część zos­taje – wydaje mi się, że to sprzyja porozumieniu między społeczeństwami. Myślę, że to nie jest problemem; odwrotnie, to pokazuje, na ile społeczeństwo polskie jest otwarte. (…)

Bardzo często w Polsce zwraca się uwagę na to, że Ukraina w swojej polityce zagranicznej bardziej stawia na Niemcy niż na Polskę, co akurat w przypadku Nord Stream 2 wydawałoby się rzeczą dziwną. Jeżeli rzeczywiście Ukraina czuje, że ma tak dobrego partnera w Niemczech, to dlaczego nie zablokuje skutecznie Nord Stream 2?

Akurat pierwsza teza, że ponad głową Polski pracujemy z Niemcami – to nie jest tak. Warszawa jest ważniejszym parterem niż Berlin i jeżeli policzymy, to okaże się, że Polska jest na pierwszym miejscu, bez pomniejszania znaczenia innych partnerów. Z drugiej strony oczywiście Nord Stream to nie tylko jest polityka, ale i biznes. I ten biznes w Niemczech stara się jakoś znaleźć argumenty przekonujące władze do zmiany stanowiska. Oczywiście liczymy tutaj tylko na siebie, ale i na innych partnerów z Unii i USA, którzy mają silniejsze środki nacisku, by ten projekt nie został zrealizowany. Ale musimy też myśleć perspektywicznie – co dalej? Musimy walczyć, żeby nie ograniczyć tranzytu – to jest następny projekt. To oczywiście jest kwestia otwarta i mamy wiele do zrobienia, żeby chronić swoje interesy w dziedzinie energetyki.

Jeśli chodzi o kraje europejskie, to chyba tylko w Polsce i na Ukrainie tak wyraźnie i głośno mówi się o potrzebie współpracy ze Stanami Zjednoczonymi. Jak Ukraina patrzy na zabiegi Polski dotyczące wzmocnienia obecności wojsk amerykańskich w Polsce i na możliwą budowę tzw. Fortu Trump?

To jest jak najbardziej dobre stanowisko dla bezpieczeństwa Polski, którą sojusznicy z Zachodu zawiedli w II wojnie światowej. My mamy doświadczenie, że aby otrzymać wsparcie od partnerów międzynarodowych, najpierw trzeba bronić się samemu. Stany Zjednoczone oczywiście realizują własne projekty strategiczne, ale dla nas są także sojusznikiem strategicznym – nie tyle w przeciwdziałaniu Rosji, ile w rozwoju państ­wa. Dlatego, że rozwój demokracji, powstanie społeczeństwa obywatelskiego itd. jest ważny dla całej społeczności europejskiej i amerykańskiej. Oprócz tego wygląda na to, że zabezpieczenie wojskowe jest najbardziej efektywnym sposobem przeciwdziałania rosyjskiej agresji.

Rosja się zbroi, modernizuje swoją armię – musimy odpowiadać adekwatnie. Oczywiście mamy mniejszy potencjał, ale przy wsparciu Amerykanów możemy rozwijać zdolności, które pomogą najpierw nam jako armiom narodowym czy krajom, które graniczą z Rosją, być wystarczająco silnym, żeby nie kusić Kremla do kontynuacji agresji przeciwko Ukrainie.

Obecność wojsk amerykańskich na terenie Polski jest warunkiem bezpieczeństwa w Europie i bezpieczeństwa Polski. A bezpieczeństwo Polski zależy także od nas, bo to jest zachodnia flanka naszych granic, mówiąc językiem wojskowym. Oprócz tego oczywiście mamy wspólne projekty, jak LITPOLUKRBRIG, który pokazuje, że możemy wzmacniać współpracę wojskową. Prócz tego, ponieważ Ukraina dąży do NATO, dla nas to jest oczywiście bardzo ważny element współdziałania, treningu, synchronizacji działań i przystosowania się do standardów natowskich. Oprócz tego jest to zmiana mentalności w wojsku, bo wspólne ćwiczenia pokazują, że potrzebujemy europejskiego czy natowskiego sposobu myślenia w kierowaniu wojskami, organizacji, prowadzeniu operacji itd. To bardzo wspomaga całość bezpieczeństwa Europy, a nie tylko Ukrainy czy Polski. (…)

Zaczęliśmy naszą rozmowę od kwestii problematycznych w naszej historii, ale w przyszłym roku mamy rocznicę wyjątkowego wydarzenia: rocznicy sojuszu Petlura–Piłsudski. 9 maja 1920 roku ulicami Kijowa przeszła wspólna parada zwycięskich wojsk polskich i ukraińskich. Czy w 2020 roku taka parada żołnierzy Polski i Ukrainy mogłaby przejść ulicami Kijowa, przypominając o tamtym sojuszu?

Jak najbardziej! Zapraszamy! Ministerst­wa obrony narodowej muszą porozumieć się w tej sprawie. Dobrą tradycją jest uczestnictwo pododdziałów Wojs­ka Polskiego w paradzie z okazji Dnia Niepodległości Ukrainy. 15 sierpnia, w Dniu Wojska Polskiego, pododdziały ukraińskie także brały udział w defiladzie. Mamy taką tradycję i możemy ją kontynuować. Nad upamiętnieniem tych wydarzeń pracuje już Forum Partnerstwa. Podjęto już pewne uzgodnienia. To jest akurat przykład, łączy nas historia przeciwdziałania bolszewikom, historia wspólnego sojuszu wojskowego. Takich przykładów jest naprawdę wiele. Musimy także o nich rozmawiać, a nie tylko o tych tragicznych. Tragicznych nie możemy zapomnieć. Bo jeżeli ktoś stara się zapomnieć, to później inni to przypominają i wykorzystują. Jeśli będziemy wobec siebie szczerzy i otwarci, nie będziemy mieli problemów, jakie często spotyka się w mediach czy w opinii publicznej, że jest coś nie tak albo niezrozumiałe do końca. Najlepszą odpowiedzią na nieporozumienia jest dialog, a przynajmniej próba zrozumienia partnera.

Wasyl Bodnar jest zawodowym ukraińskim dyplomatą. W latach 2006–2010 pracował jako I sekretarz i radca Ambasady Ukrainy w Polsce. Dwoje jego dzieci urodziło się w Polsce. Udzielił wywiadu w języku polskim.

Cały wywiad Pawła Bobołowicza z Wasylem Bodnarem, pt. „Najlepszą odpowiedzią na nieporozumienia jest dialog”, znajduje się na s. 7 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Pawła Bobołowicza z Wasylem Bodnarem, pt. „Najlepszą odpowiedzią na nieporozumienia jest dialog”, na s. 7 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Własne i cudze ceremonie żałobne. Wyraz polskiej i ukraińskiej pamięci i żałoby czy narzędzie politycznej przepychanki?

Polski prezydent składający biało-czerwoną wiązankę na Wołyniu, przy polnej drodze w łanie zboża to wymowny obraz, w pełni oddający tragizm bezimiennych mogił rozrzuconych za granicami naszego kraju.

Paweł Bobołowicz

8 lipca 2018 roku. Polski prezydent składający biało-czerwoną wiązankę na Wołyniu, przy polnej drodze w łanie zboża to wymowny obraz, w pełni oddający tragizm bezimiennych mogił rozrzuconych poza granicami naszego kraju, hołd dla naszych Rodaków pomordowanych przez ukraińskich nacjonalistów w latach 40. XX wieku. Niestety tę chwilę refleksji i zadumy przyćmił w dyskusji publicznej występ wojewody lubelskiego zarzucającego Ukraińcom organizowanie prowokacji i hucpy na terenie RP.

Obok polskiego prezydenta nie było na Wołyniu głowy państwa ukraińskiego. Po raz kolejny nie udało się uzgodnić wspólnej formuły upamiętnienia ofiar ludobójstwa. (…)

Do ostatniego momentu próbowano doprowadzić do wspólnych, polsko-ukraińskich uroczystości. Ukraińska strona chciała przeforsować wariant, w którym prezydenci pojawiliby się nie tylko w miejscu pamięci o polskich ofiarach, ale także o ukraińskich. Polska strona nie chciała się na to zgodzić, by nie tworzyć fałszywej symetrii zbrodni na Wołyniu. Ostatecznie w tym samym czasie, gdy prezydent Duda był na Wołyniu, Petro Poroszenko pojechał do Polski do miejscowości Sahryń, gdzie wg oficjalnego komunikatu, „podczas wizyty roboczej wziął udział w otwarciu pomnika poświęconego pamięci Ukraińców, którzy zginęli w 1944 r. z rąk żołnierzy Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich”. (…)

Podczas gdy polski prezydent w czasie niewątpliwie skomplikowanej wizyty na Wołyniu zapewnia o wspieraniu obecnej Ukrainy w jej prozachodnich aspiracjach, jej reformach i bezpieczeństwie, wojewoda lubelski Przemysław Czarnek wizytę prezydenta Poroszenki w Sahryniu nazywa prowokacją i hucpą. (…)

Niestety wojewoda nie poprzestał na swojej interpretacji wizyty prezydenta Poroszenki i zaatakował jednego z liderów społeczności ukraińskiej w Polsce, dr. Grzegorza Kuprianowicza – prezesa Towarzystwa Ukraińskiego, historyka, byłego kanclerza Kolegium Polskich i Ukraińskich Uniwersytetów. Według wojewody dr Kuprianowicz miał się dopuścić „skandalicznej wypowiedzi” w Sahryniu, stwierdzając, że ofiary w Sahryniu zginęły z rąk innych obywateli RP dlatego, że mówili w innym niż większość języku i dlatego, że byli innego wyznania. (…)

Wojewoda w czasie specjalnej konferencji prasowej przyznał, że nie ma w wystąpieniu Kuprianowicza wypowiedzi zaprzeczającej zbrodniom ukraińskich nacjonalistów, ale prokuratura powinna przebadać nie tylko wypowiedź dra Kuprianowicza z Sahrynia, ale i inne „na przestrzeni ostatnich wielu lat”. Na podstawie takich przesłanek wojewoda lubelski złożył zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa. (…)

Wojewoda zapomina o najważniejszym problemie, zresztą rzadko podnoszonym w polskiej i ukraińskiej publicystyce. Zwrócił na niego natomiast uwagę w swoim wystąpieniu właśnie dr Kuprianowicz, który (w przeciwieństwie do wojewody Czarnka) jest zawodowym, uznanym historykiem. Otóż tragedia Sahrynia to tragedia obywateli Rzeczypospolitej, której obywatelami byli zarówno zabójcy, jak i ofiary. Wojewoda zatem wpada we własne sidła, bo umniejszając skalę zbrodni w Sahryniu, podważa cierpienie obywateli polskich – narodowości ukraińskiej. (…)

Zaskakującym wątkiem tego wydarzenia jest powołanie się i działanie wojewody w oparciu o tegoroczną nowelizację ustawy o IPN. Nowelizację, którą lansował profesor Wołodymyr Osadczy, do dzisiaj figurujący na stronie Lubelskiego Urzędu Wojewódzkiego jako Pełnomocnik ds. Współpracy z Ukrainą. Profesor Osadczy referował niezbędność wprowadzenia zmian w ustawie o IPN, strasząc rzekomo odradzającym się banderyzmem i zalewem Ukraińców przyjeżdżających do Polski (zapominając dodać, że do Polski też przybył właśnie jako obywatel Ukrainy). (…)

Powszechnie znana jest też osobista niechęć prof. Osadczego do dra Kuprianowicza. Obydwaj panowie są związani z lubelskim ośrodkiem akademickim, obydwaj zajmują się tematyką ukraińską. Ale o ile dr Kuprianowicz od lat inicjuje działania wspierające dialog polsko-ukraiński, o tyle prof. Osadczy zajął się tropieniem w Polsce „banderowców”. G. Kuprianowicz nie ukrywa swoich ukraińskich korzeni, a prof.. Osadczy swoje osobiste związki z Ukrainą coraz skutecznej wypiera. (…)

Gdyby nie cała „akcja” wojewody Czarnka, można byłoby się spokojnie pochylić nad tym, czego dokonał prezydent Duda na Wołyniu. Zastanowić się, czy dzisiaj jesteśmy bliżej zniesienia absurdalnego zakazu ekshumacji ofiar, czy wreszcie powrócimy do dialogu w formie, o której mówił św. Jan Paweł II i realizował śp. prezydent Lech Kaczyński?

Zamiast tłumaczyć się z wypowiedzi wojewody, moglibyśmy zapytać, czy naprawdę prezydent Ukrainy nie mógł złożyć hołdu polskim ofiarom mordów na Wołyniu? Niestety po raz kolejny ktoś wywołuje wojenkę, w tle której nie ma wielkich, międzynarodowych prowokacji, ale prymitywna myśl o zbliżających się wyborach samorządowych i własnej karierze. A wielka polityka międzynarodowa tymi faktami będzie się jeszcze długo karmić.

Cały artykuł Pawła Bobołowicza pt. „Własne i cudze ceremonie żałobne” znajduje się na s. 9 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Bobołowicza pt. „Własne i cudze ceremonie żałobne” na stronie 9 sierpniowego „Kuriera WNET”, nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nikt się nie zastanawia, kto ma wpływ na kształtowanie polskiej polityki zagranicznej? Przecież ta poprawka nam szkodzi!

Treść poprawki dotyczącej ukraińskiego nacjonalizmu kierunku banderowskiego od początku była prowokacją. Prowokacją, której celem dalekosiężnym było pogłębienie konfliktu polsko-ukraińskiego.

Jerzy Targalski

Co się dzieje, kiedy do bardzo poważnych decyzji dotyczących polityki międzynarodowej i pozycji międzynarodowej Polski dopuszcza się ludzi, którzy bardziej nienawidzą Ukrainy niż kochają Polskę? Wszystko kończy się, jak zawsze, na Łubiance, wśród okrzyków o narodzie, patriotyzmie i poświęceniu dla kraju.

Oczywiście popieram nowelizację ustawy o IPN-ie. Ale trzeba pamiętać, że ta ustawa w ostatniej chwili została uzupełniona o poprawkę klubu Kukiza, której pierwotnie nie przewidywano. Ta poprawka była omawiana 2 listopada 2016 roku. Potem przez ponad rok trwała cisza i nagle, deus ex machina, 25 stycznia rozpoczęło się drugie czytanie. Ostatecznie w trzecim czytaniu przyjęto, że odpowiedzialni za zbrodnie są oczywiście naziści – taki naród istniał podobno – komuniści i ukraińscy nacjonaliści. To jest normalne, że jak Polacy padają na twarz przed Niemcami i nie nazywają ich Niemcami, tylko nazistami, żeby się nie poczuli źle, wtedy odreagowują na Ukraińcach. (…)

Zbrodnie banderowskich nacjonalistów i członków formacji kolaborujących z III Rzeszą Niemiecką dotyczą czynów popełnionych w latach 1925–1950. No i teraz powstaje mnóstwo problemów. Po pierwsze – jeżeli chodzi o banderowskich nacjonalistów, chciałem przypomnieć autorom tej poprawki, że Bandera w 1925 roku miał 16 lat i był członkiem harcerstwa ukraińskiego, czyli Płastu. Banderowcy w ogóle w ’25 roku nie istnieli, tak że nie wiem, jakich zbrodni będą chcieli szukać nasi posłowie w tamtym czasie, bo potem sytuacja się zmienia, rzecz jasna. Organizacja ukraińskich nacjonalistów powstała w roku dwudziestym dziewiątym. (…)

Każda decyzja była dla Polski katastrofą, bo jeśli byśmy noweli nie przyjęli, przegralibyśmy na polu konfrontacji z organizacjami żydowskimi. Jeśli zaczęłaby się dyskusja nad poprawką, sformułowaniami do poprawki, to Kukiz zrobiłby teatr. Cała sprawa zostałaby przeciągnięta. I też byśmy przegrali. Posłowie zostali postawieni w sytuacji bez wyjścia. Każda decyzja niosła dla Polski negatywne konsekwencje.

Kukiz przeforsował poprawkę, to konkretne sformułowanie z bardzo prostej przyczyny: on gra kartą antyukraińską, żeby zdobyć poparcie Kresowiaków. Ale czy tutaj chodzi tylko o Kukiza? Zastanówmy się, kto nad tą poprawką pracował od strony merytorycznej? Otóż profesor Rzymkowski z Kukiz’15. Przyprowadził trzech ekspertów: profesora Włodzimierza Osadczego, profesora Czesława Partacza i Wojciecha Muszyńskiego. Wojciech Muszyński jako pracownik IPN-u na pewno wie, kiedy istniała OUN. Nie wyobrażam sobie, żeby tego nie wiedział. (…)

Zastanawia mnie, że zarówno Targowica, jak i środowiska żydowskie szukają antysemitów, ale nie tam, gdzie oni są. Szukają w PiS-ie, a ostatnio dostrzegli antysemitę w Rafale Ziemkiewiczu. A istnienie antysemitów, takich jak z tego klubu Wierni Rzeczpospolitej Adama Śmiecha i innych, gdzie poziom antysemityzmu nawet „Stürmera” by zawstydził, jakoś nikomu nie przeszkadza. (…) Adam Śmiech nie dość, że jest propagandystą rosyjskim, to tak naprawdę mógłby pracować w tym „Stürmerze” niemieckim. W takim towarzystwie obraca się pan prof. Partacz.

Drugim specjalistą, którego nazwisko widnieje w stenogramie, jest profesor Osadczy. On mówił o ludobójstwie na Wołyniu i ostrzegał, że ta poprawka jest konieczna, bo on już widział oczami wyobraźni Ukraińców pracujących w Polsce, którzy rzucają się jak banderowcy na Polaków. Profesor Włodzimierz Osadczy też ma swoje zasługi. Po pierwsze jest członkiem wojewódzkich władz Stowarzyszenia Polska-Wschód. A co to jest Polska-Wschód? To jest dawne Towarzystwo Przyjaźni Polsko Radzieckiej.

Cały artykuł Jerzego Targalskiego pt. „Naziści, komuniści i ukraińscy nacjonaliści. Poprawka do ustawy o IPN” znajduje się na s. 6 marcowego „Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jerzego Targalskiego pt. „Naziści, komuniści i ukraińscy nacjonaliści. Poprawka do ustawy o IPN” na s. 6 marcowego „Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

Co jest głównym celem strategicznym Polski? Odsunięcie Rosji i budowa Międzymorza. Miejsce Ukrainy w tym kontekście

Czy dla Polski Ukraina jest z punktu widzenia naszych celów strategicznych nieodzowna i czy dla Ukrainy Rzeczpospolita Polska jest nieodzowna z punktu widzenia ukraińskich celów strategicznych?

Jerzy Targalski

Co jest najważniejszym celem strategicznym Polski? Odsunięcie Rosji i budowa Międzymorza jako gwarancji naszego bezpieczeństwa i naszej niepodległości, nie mówiąc już o roli gospodarczej czy politycznej w tym regionie. Ale jeżeli nie odsuniemy Rosji, będziemy stale zagrożeni. Czyli można powiedzieć, że Ukraina jest dla nas konieczna, jako państwo niepodległe, które będzie nas od Rosji oddzielało.

Teraz spójrzmy na tę kwestię od strony ukraińskiej. Pan Wiatrowicz (…) stwierdził, że dla nich najważniejszym sojusznikiem są Niemcy i Francja, bo one pilnują, żeby Rosja Ukrainy sobie nie podporządkowała. (…)

Francja nikogo nie będzie broniła prócz siebie, a nawet, być może, siebie nie będzie broniła, tylko wezwie na pomoc Rosję. A więc tym bardziej nie będzie broniła Ukrainy. (…)

W interesie niemieckim leży porozumienie z Rosją. A takie porozumienie zakłada, że w wypadku najbardziej korzystnym dla Niemiec Ukraina powinna być kondominium. Dlatego Niemcy starają się narzucić Ukrainie federalizację: chcą zadowolić Rosję, żeby Rosja mogła Ukrainę kontrolować od wewnątrz i żeby doszło do zakończenia obecnego kryzysu. Wtedy Niemcy znów będą mogli swobodnie w Rosji inwestować, kupować gaz i razem z Rosją pilnować nas i innych.

Z tego punktu widzenia nie tylko Polska, ale również Międzymorze, czyli cała ta bariera, która by oddzielała Ukrainę od Niemców kombinujących z Rosjanami i wspomagała Ukrainę w jej własnym interesie, żeby była w stanie stawić opór Rosji – jest korzystna. A więc w interesie ukraińskim leży też Międzymorze i współpraca z Polską, a nie z Niemcami – jeśli weźmie się pod uwagę cel strategiczny.

(…) Tak więc, bez względu na to, jak bardzo się zżymają zwolennicy nienawiści do Ukrainy w Polsce i zwolennicy zastąpienia Polski Niemcami na Ukrainie – bo wtedy będzie można zrehabilitować UPA i zrywając z Polską, zasłużyć na tymczasową pochwałę Angeli Merkel – szykują oni katastrofę dla swoich państw.

Cały artykuł Jerzego Targalskiego pt. „Czy Polska i Ukraina są sobie nawzajem potrzebne?” znajduje się na s. 9 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl

Artykuł Jerzego Targalskiego pt. „Czy Polska i Ukraina są sobie nawzajem potrzebne?” na s. 9 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Nie ma niepodległej Ukrainy bez niepodległej Polski – i wzajemnie? Uwarunkowania aktualnych relacji polsko- ukraińskich

Drogę Ukrainie powinna wskazywać odwrócona doktryna Giedroycia: „Nie ma niepodległej Ukrainy bez niepodległej Polski” i prowadzić ją wprost ku Trójmorzu – dobrowolnemu związkowi suwerennych państw.

Szymon Giżyński

Niemcy po swoim zjednoczeniu w 1990 roku dołączyły do grona zwycięzców II wojny światowej. Rosja, w 1991 roku, wyłaniająca się z upadłych Sowietów – swego statusu zwycięzcy z 1945 roku nie straciła. Zarówno Niemcy, jak i Rosja zyskały nowe – komplementarne wobec siebie i synergiczne – atrybuty geopolitycznej inicjatywy. Rosja dała Niemcom pod zagospodarowanie w ramach Unii Europejskiej bezcenny depozyt i wiano: swoje republiki bałtyckie i swoje demoludy – państwa byłego już Układu Warszawskiego i RWPG. (…)

Czy Polska mogła zapobiec tak pojętemu rozwojowi wydarzeń? Zapewne swym potencjałem i w pojedynkę – nie. Ale była jeszcze jedna istotna przeszkoda: brak samodzielnie ukształtowanej, antycypującej i neutralizującej zagrożenia, własnej doktryny politycznej.

Nie mogła takiej roli spełniać praktycznie jedynie dostępna, bo odmieniana przez wszystkie przypadki i traktowana na wzór wytrycha – osławiona doktryna Giedroycia; najczęściej jednak stosowana do opisu relacji polsko-ukraińskich i układania polityki Polski wobec Ukrainy.

Klasyczna doktryna Giedroycia w odniesieniu do Ukrainy wymaga od Polski wyrzeczenia się jakichkolwiek roszczeń terytorialnych i imperialnych zakusów, a także bezwzględnego imperatywu działania na arenie międzynarodowej na rzecz niepodległości i dobra Ukrainy, w myśl kluczowej zasady: „Nie ma niepodległej Polski bez niepodległej Ukrainy”. W intencji doktryny Giedroycia reguły te zyskują rangę polskiej racji stanu, a ich stosowanie nie jest uwarunkowane symetrią zachowań strony ukraińskiej wobec Polski. (…)

A oba mocarstwa: Niemcy i Rosja, mając pełną świadomość, że dla urzeczywistnienia bloku atlantycko-pacyficznego panowanie nad Polską i Ukrainą ma kluczowe znaczenie, rozpoczęły wspólną, bezwzględną, geopolityczną rozgrywkę.

Rosja, dokonując w 2014 roku aneksji ukraińskiego Donbasu, sięgnęła do tradycji tzw. ugody w Perejasławiu, w 1654 roku, gdy kosztem Rzeczypospolitej powiększyła swe terytorium o prawie identyczny obszar ziem wschodnioukrainnych. Niemcy zaś objęły kolonizacyjny protektorat nad pozostałą częścią Ukrainy, z Kijowem. Oba mocarstwa sięgnęły po tzw. format normandzki, gdy do wspólnego stołu zaproszono Ukrainę – by oznajmić jej swą wolę – i Francję w roli towarzyskiej i niebezinteresownej przyzwoitki.

Rosjanie zastosowali w tym przypadku swą ulubioną metodę polityczno-dyplomatyczną: „Co nasze, jest nasze, co wasze, jest do wynegocjowania”, dzięki której Niemcy rozpoczęli proces kolonizowania przypisanej sobie części Ukrainy; taki sam, jakim po 1990 roku objęli Polskę. Niemcy sięgnęli w tym celu po polityków, którzy z zaangażowaniem i przejęciem pomogli im wcześniej kolonizować nasz kraj. Najbardziej zasłużonego z nich, Donalda Tuska, umieścili w nagrodę w Brukseli, a innych, sprawnych i doświadczonych: Leszka Balcerowicza, Sławomira Nowaka, Bartłomieja Sienkiewicza wysłali na Ukrainę, by tam, na miejscu, dalej pracowali dla dobra Niemiec. (…)

W XVIII wieku Ukraina przeddnieprzańska była integralną częścią Rzeczypospolitej; dzisiaj stanowi niemiecki protektorat, a z nami nie chce rozmawiać o wspólnym, partnerskim obszarze geopolitycznych interesów. Zamiast Ukraińców i Polaków dokonała tego Angela Merkel, którą można śmiało nazywać Angelą Jagiellonką, bo potrafiła dla niemieckich celów wykorzystać i testament Hadziacza z 1658 roku, i zinstrumentalizować doktrynę Giedroycia, która w strywializowanej postaci realizowana jest dzisiaj tak, że Polska dmucha w trąbę niepodległej Ukrainy, a geopolityczne frukta zbierają z tego Niemcy. (…)

Na koniec tych spostrzeżeń warto wrócić do doktryny Giedroycia i krytycznie oraz realistycznie zauważyć, iż niepodległość Ukrainy jest dla nas wartością, o ile relacje polsko-ukraińskie są lepsze niż niemiecko-ukraińskie.

Dlatego drogę Ukrainie powinna wskazywać odwrócona doktryna Giedroycia: „Nie ma niepodległej Ukrainy bez niepodległej Polski” i prowadzić ją ku Trójmorzu – dobrowolnemu związkowi suwerennych państw, realizujących we wzajemnym partnerstwie swe narodowe interesy.

Autor jest posłem PiS na Sejm RP.

Cały artykuł Szymona Giżyńskiego pt. „Nie ma niepodległej Ukrainy bez niepodległej Polski” znajduje się na s. 9 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Szymona Giżyńskiego pt. „Nie ma niepodległej Ukrainy bez niepodległej Polski” na s. 9 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl