Jakub Buczek (głos i gitary) i jego muzyczna świta – anielska wokalizami Aneta Maciaszczyk (głos i klawisze) oraz Maciej Śmigrodzki (bas i klawisze) – ponownie oddają w nasze ręce muzyczną tkaninę, który wymaga zaangażowania i czasu. Ale czyż nie na tym polega piękno muzyki alternatywnej? - Tomasz Wybranowski
Melancholia, przestrzenność, zanikająca granica między światłem a mrokiem – oto Bukowicz w swojej nowej odsłonie.
„Zbliżamy się tylko do siebie” to album, który niczym późnonocna, gdzieś około 3:30, podróż pustymi ulicami z delikatnym deszczem, otula syntezatorowym chłodem i gitarową mglistością. To trochę taka irlandzka płyta, z racji mojego toposu miejsca i czucia.
Tomasz Wybranowski
Nie jest to płyta łatwa i to nie tylko dlatego (gdy mowa o recenzentach), że nie daje się jednoznacznie sklasyfikować. Drugi duży krążek Bukowicza to kunsztowna muzyczna mozaika – to witrażowe skrawki coldwave’u, shoegaze’owej zadumy i subtelnego synthpopowego pulsowania ze sznytem rocka.
Jakub Buczek (głos i gitary) i jego muzyczna świta – anielska wokalizami Aneta Maciaszczyk (głos i klawisze)oraz Maciej Śmigrodzki (bas i klawisze) – ponownie oddają w nasze ręce muzyczną tkaninę, który wymaga zaangażowania i czasu. Ale czyż nie na tym polega piękno muzyki alternatywnej?
Tutaj do wysłuchania rozmowa z Jakubem Buczkiem, liderem formacji Bukowicz:
Utwory tria Bukowicz, czyli emocjonalne studium dźwięku i słów
„Nie zawsze myślisz o nas źle” otwiera album jak mgła rozpraszająca pierwsze poranne światło. Hipnotyczny bas Macieja Śmigrodzkiego i oniryczny wokal Jakuba Buczka prowadzą nas przez tę piosenkę niczym cień minionych rozmów i niewypowiedzianych słów.
„Mimo maskarady” zaskakuje i pięknem poraża. Trąbka Szymona Paciory, która wpleciona w skrzyp drzwi, wprowadza nieoczywisty, niemal jazzowy akcent, który odbija się echem od surowych gitar i chłodnych syntezatorów.
Drzwi skrzypiące w tle? Przypadek? A może element organicznego świata, który wdziera się w syntetyczny krajobraz? Od razu powróciłem do lektury „Dwóch księżyców” Marii Kuncewiczówny. Owa trąbka Szymona to ten trzeci księżyc.
„Symbolicznie” wciąga w aksamit tajemnicy niczym neon „The Bang Bang Bar” w Twin Peaks – ciepłe, choć przetykane zmierzchem harmonie wokalne przeplatają się z syntetycznym beatem i zwiewnym anielskim głosem Anety Maciaszczyk. To utwór o akceptacji codziennych frustracji, podanych w formie delikatnego muzycznego lamentu lamentu.
„Kończymy się” to przewrotność w najlepszym wydaniu. Radość spleciona z refleksją, a Lech Janerka unosi się nad tym utworem jak duch patronujący niezależnej myśli. Dlaczego? Bowiem jeśli ma nastąpić koniec, to tylko w taki nadzwyczajny piękny sposób
„Jak Muzeum Śląskie” – czy można zamknąć w dźwiękach architekturę i historię ze wspomnieniem oddechu i zapachu starej gotyckiej katedry ku przyszłości? Bukowicz udowadnia, że tak. Industrialne pulsowanie, witrażowość przestrzenności znanych z The Cure i skojarzenia z nocnym światłem w szklanych bryłach katowickiego muzeum. Piękny landszaft.
„Zbliżamy się tylko do siebie” – tytułowy utwór, który stawia pytania o bliskość i oddalenie. Wieczna sinusoida bytu i uczuć na linii zycia zastanawia od wieków. W warstwie muzycznej słychać esencję całego albumu: syntezatory pulsujące na krawędzi przestrojenia, eteryczne gitary i hipnotyzujący bas. Echa The Cure i 1984 z domieszką Variete przewijają się w tle – nie tylko w brzmieniu, ale i w tej specyficznej melancholijnej kliszy wspomnień.
„Jutro też nie” – Tutaj Siekiera Tomasza Adamskiego jesiennie spotyka się z Variété na brzmieniowym szlaku Bukowicza. Nerwowa energia, pewna „szarpana chropowatość” utworu przyciąga i trzyma w napięciu do ostatniego akordu i wyśpiewanego słowa.
„<Źrenica>” – muzyczny interludium – cudeńko, trip – ambientowy oddech między światami. Czy to tylko przerywnik, czy może jednak klucz do całej płyty, trochę jak z zamianą kolejności rozdziałów „Gry w klasy” Julio Cortázara?
„Odruchy” – finalne, bardzo wstrząsające ogniwo płyty. To tutaj kumuluje się cały niepokój, melancholia i eksperymentalne zapędy Bukowicza.
To zamknięcie kręgu, który rozpoczął się wraz z pierwszym utworem.
„Zbliżamy się tylko do siebie” to jedno z muzycznych objawień tego roku – premiera, która nie pozostawia obojętnym. To płyta, którą trzeba oswoić. Nie daje się łatwo odczytać, nie prowadzi za rękę. Wymaga uwagi, czasu, chwili ciszy między dźwiękami. To muzyka dla tych, którzy w dźwiękach szukają więcej niż tylko melodii – dla tych, którzy chcą poczuć ich duszę. To także bilet do machiny czasu, gdzie na powrót można objawić się na parkowej ławce lat. 80. XX wieku z kasetą (piracką) „Disintegration” The Cure…
Kunsztownie smutno. Nostalgicznie. Tak, jak powinno być.
Płyta “Wojna i Pokój” to album, który pozostawia nas w stanie zadumy. To muzyka pełna głębokich emocji, duchowości i nieustannej potrzeby poszukiwania odpowiedzi. Armia, jak zawsze, nie daje łatwych odpowiedzi, ale wymaga od słuchacza zaangażowania i otwartości na tę muzyczną podróż. Stanisław Budzyński, wnosi do zespołu świeżą, pełną energii i artystycznej precyzji perspektywę, wnosząc jednocześnie hołd tradycji swojego ojca, Tomasza, który od lat jest fundamentem Armii. Z kolei obecność w zespole samego Tomasza Budzyńskiego gwarantuje, że zespół nie stracił ani swojego charakteru, ani ducha. - Tomasz Wybranowski
Album „Wojna i Pokój” zespołu Armia to dzieło, które nie tylko wciąga w swoje brzmienie, ale również wywołuje szereg refleksji, stawiając pytania o naturę wojny i pokoju, o wewnętrzne zmagania człowieka, jego duchowość i egzystencję. Obecnie Armia występuje w składzie: Tomasz „Budzy” Budzyński (wokal), Stanisław Budzyński (gitara), Dariusz Budkiewicz (bas), Amadeusz Kaźmierczak (perkusja) i Jakub Bartoszewski (waltornia, klawisze). Grupa nie tylko kroczy śladami swojej znamienitej przeszłości, ale także wprowadza nowe […]
Album „Wojna i Pokój” zespołu Armia to dzieło, które nie tylko wciąga w swoje brzmienie, ale również wywołuje szereg refleksji, stawiając pytania o naturę wojny i pokoju, o wewnętrzne zmagania człowieka, jego duchowość i egzystencję.
Obecnie Armia występuje w składzie: Tomasz „Budzy” Budzyński (wokal), Stanisław Budzyński (gitara), Dariusz Budkiewicz (bas), Amadeusz Kaźmierczak (perkusja) i Jakub Bartoszewski (waltornia, klawisze). Grupa nie tylko kroczy śladami swojej znamienitej przeszłości, ale także wprowadza nowe brzmienia i świeże pomysły, które łączą klasyczne motto Armii z nowoczesnym sznytem i podejściem do rocka.
Tomasz Budzyński, jedyny członek zespołu od samego początku istnienia grupy w 1984 roku, wciąż pozostaje niezmiennie silnym fundamentem, będąc jednocześnie członkiem supergrupy 2Tm2,3.
To doskonały album, który nie boi się szukać odpowiedzi w chaosie współczesnego świata, a jednocześnie nie stroni od rozważań nad bardziej osobistymi, egzystencjalnymi kwestiami. Pierwsze wrażenie po jej przesłuchaniu jakie miałem, to poczucie głębi i nadzwyczajnej przestrzeni, która wykracza poza powierzchowność, jaka często towarzyszy nowoczesnym produkcjom. W przypadku Armii, odpowiedzi na pytania duszy i zbolałego serca są jednocześnie trudne do wychwycenia i pełne symboli.
Dzieło to, z głębokim tłem duchowym i mocnym przekazem muzycznym, stanowi esencję tego, czym Armia jest od lat: zespołem, który łączy emocje, muzyczną precyzję i trudne pytania o sens życia i istnienia.
Tomasz Budzyński i Armia pod niebem Wrocławia, Stary Klasztor. Fot. Mariusz Morawski
Nowe pokolenie, ta sama moc
Grupa Armia – legenda polskiego rocka – to zespół, który nieustannie wciąga nas w głąb muzycznych przestrzeni, nie bojąc się zaskakiwać i poruszać. Dzięki niezwykłemu połączeniu muzyki, duchowości oraz przekazu, Armia nie tylko nie zwalnia tempa, ale z każdą kolejną płytą potwierdza, że wciąż potrafi wprawić w zachwyt.
Z albumem „Wojna i Pokój” na czoło wysuwa się nie tylko dojrzałość, ale również nowa energia, którą wnosi Stanisław Budzyński – syn legendarnego frontmana Tomasza Budzyńskiego. Warto podkreślić, że to właśnie Stanisław, młodszy Budzyński, wziął na siebie odpowiedzialność za kontynuację dziedzictwa Roberta Brylewskiego – niezapomnianego członka zespołu, którego śmierć zostawiła pustkę, którą wciąż trzeba było wypełnić.
„Wołanie” – emocjonalny i wzniosły fundament albumu
„Wołanie” – to pieśń „na wejście”, jak mawiam na antenie Radia Wnet. „Wołanie” od razu stawia nas w centrum wszechświata tej płyty. Jak sama nazwa wskazuje, jest to wołanie, które przemawia do nas, szukając odpowiedzi wśród chaosu. Już w pierwszych dźwiękach odczuwamy ciężar, który niesie ze sobą pytanie o sens istnienia. Wokale Tomasza Budzyńskiego – pełne bezradności, ale i nadziei – stają się manifestem w poszukiwaniach sensu życia. Muzycznie utwór jest jak powolny walec, przytłaczający, nieustępliwy, wprowadzający w trans.
To od niego zaczynamy wielką podróż w odmęty „Wojny i pokoju”. Ten utwór łączy nie tylko słowa, ale także dźwięki w niesamowitą całość, tworząc przestrzeń do refleksji nad tym, co zewnętrzne i wewnętrzne.
„Obcy w domu” – energia, która nie pozostawia wytchnienia
W przeciwieństwie do spokojnego „Wołania”, nagranie „Obcy w domu” to wybuch wulkanu energii. To punkowa eksplozja, która nie tylko budzi, ale wręcz wstrząsa słuchaczem. Utwór pełen jest brutalnej szczerości – „słyszałem, że piekło to inni” – jedno z tych zdań, które odbija się echem przez całą płytę.
Tomasz Budzyński i legendarna Armia (bez względu na skład osobowy – zawsze legendarna) nie unika konfrontacji z brutalną rzeczywistością, nie próbuje ukrywać prawdy w słodkich słowach. Riffy są dynamiczne, pełne złości, nie dające wytchnienia. „Obcy w domu” to numer, który obnaża naszą współczesność, bez upiększania.
„Wielki Las” – absolutna Muzyczna Magia
„Wielki Las” jest jednym z najpiękniejszych i najbardziej mistycznych momentów albumu. Zaskakuje atmosferą – zimne, dzikie dźwięki, które sprawiają wrażenie, jakby wchodziło się w zupełnie inny, niepokojący świat.
Co oznacza tytułowy „Wielki las”? Może to przestrzeń, która nie jest łatwa do uchwycenia, pełna tajemnic i zagadek?
Muzycznie jest to nagranie, który płynie, rozwija się w różnych kierunkach, zmieniając tempo i nastrój, pozostawiając w słuchaczu uczucie niepewności. To właśnie tutaj Armia zabiera nas w muzyczną podróż, której nie sposób przewidzieć.
„Ja tylko wspominam” – podróż w przeszłość
Przejście do bardziej złożonego, progresywnego utworu „Ja Tylko Wspominam”skłania nas do refleksji nad przeszłością. Jego teksty są pełne melancholii, skłaniają do rozmyślań o przeszłości i jej wpływie na naszą teraźniejszość. Słowa Budzyńskiego dają przestrzeń na osobiste interpretacje – poczucie nostalgii, tęsknoty czy żalu.
„Nas nie ma” – subtelność imelancholia
„Nas nie ma„ wprowadza nas w świat nostalgii i subtelnych emocji. Gitara w tym utworze jest łagodna, a perkusja tworzy eteryczną, wręcz wydelikaconą przestrzeń. To jeden z najbardziej introspektywnych momentów płyty, który nieśpiesznie wciąga słuchacza, by ten mógł rozważyć, co pozostanie z nas, gdy minie czas. To taki moment, kiedy to ja sam zastanawiam się, kto wspomni mnie, gdy umrę…
„Przyjaciel” – Intensywność i punkowy sznyt
„Przyjaciel” to powrót do szybszego tempa. Gitary Stanisława Budzyńskiego pokazują swoją niezwykłą precyzję, szybkość i moc. To numer pełen adrenaliny, który porywa od pierwszych chwil, a jego intensywność wciąga do samego końca. Stanisław Budzyński – syn Tomasza Budzyńskiego – wnosi do tego kawałka swój niezwykły talent. Jego gra na gitarze łączy się z wokalem ojca, tworząc muzyczny wyścig pełen pasji i pokoleniowej sztafety.
„Dzień Ojca” – mistycyzm w objęciach duchowego przebudzenia
„Dzień Ojca” to nagranie, które przenosi nas do zupełnie innej, duchowej przestrzeni. Tradycyjny dla Armii mistycyzm, pełen tajemnicy i egzystencjalnych pytań, łączy się z agresywnymi, wręcz lodowatymi dźwiękami. To pieśń, która nie daje odpowiedzi, ale jeszcze bardziej nasila moc pytania o sens, o duchowość, o to, co nas przerasta, przeraża. W tych metaforach i dźwiękach kryje się coś uniwersalnego, coś, co może dotknąć każdego, bez względu na przekonania.
„Ciche Dni” – głębia z prostoty
„Ciche dni” to utwór, który rozbraja swoją prostotą i nabija serce dobrym tytoniem myśli na przyszłość. Słowa Budzyńskiego „Życie ma sens, miłość jest możliwa” wystarczą, by wprowadzić nas w stan refleksji i uspokojenia. Armia potrafi oddać emocje w najprostszych słowach, a ten utwór jest doskonałym tego przykładem. To moment, który przypomina, że nawet w najciemniejszych chwilach można znaleźć poczucie nadziei.
„Pielgrzymka” – metalowa energia Armii
„Pielgrzymka” to chyba najbardziej metalowy numer na płycie. Ciężkie, gęste riffy, potężne brzmienie gitar, które nie zostawiają wątpliwości! To utwór, który eksploduje energią i zaproszeniem duszy na wielki poligon. Armia jednak nie zatrzymuje się na typowym metalowym brzmieniu, ale przekształca je na swój unikalny sposób, łącząc syntezatorowe nuty z gitarami, tworząc tym samym wyjątkową atmosferę.
„Wiatr w Drzewach” – apokaliptyczny finał
Na zakończenie albumu czeka nas „Wiatr w drzewach” – zimny, apokaliptyczny dźwięk, który wstrząsa słuchaczem. To jakby podsumowanie całej płyty, pytanie, które zostaje w głowie: wojna czy pokój? Ten utwór stawia na koniec pytanie, które pozostaje w głowie słuchacza długo po ostatnim dźwięku.
Zamiast epilogu recenzji (czekając na kontynuację) – album „Wojna i pokój” pełen duchowości i artystycznej przestrzeni
„Wojna i Pokój” to płyta, która nie daje łatwych odpowiedzi, ale stawia pytania, które zmuszają do głębszej refleksji. Armia nie boi się pokazać swoich emocji, nie unika trudnych tematów, a jednocześnie potrafi wywołać w słuchaczu coś więcej niż tylko powierzchowną reakcję. To album pełen muzyki, duchowości i unikalnego stylu, który Armia kultywuje od lat. Dla każdego, kto szuka czegoś więcej niż tylko dźwięków,
„Wojna i Pokój” to absolutny must-have, jak mawiamy na Wyspach!
Nowa Era – Stanisław Budzyński: Młodsze pokolenie wkracza na scenę
Szczególną uwagę warto zwrócić na niezwykłą umiejętność młodego Stanisława Budzyńskiego, który swoją grą na gitarze wprowadza energię i precyzję. Jego występ w „Przyjacielu” i „Obcym w domu” to prawdziwa uczta dla fanów rocka, w której można poczuć nie tylko intensywność, ale również artystyczną dojrzałość. To on, obok ojca, przejmuje pałeczkę w tworzeniu brzmienia Armii, oddając hołd Brylewskiemu, ale jednocześnie wyznaczając nowe granice dla zespołu.
Wniosek jeden – Armia wciąż zaskakuje i zadziwia!
Płyta „Wojna i Pokój” to album, który pozostawia nas w stanie zadumy. To muzyka pełna głębokich emocji, duchowości i nieustannej potrzeby poszukiwania odpowiedzi. Armia, jak zawsze, nie daje łatwych odpowiedzi, ale wymaga od słuchacza zaangażowania i otwartości na tę muzyczną podróż.
Stanisław Budzyński, wnosi do zespołu świeżą, pełną energii i artystycznej precyzji perspektywę, wnosząc jednocześnie hołd tradycji swojego ojca, Tomasza, który od lat jest fundamentem Armii. Z kolei obecność w zespole samego Tomasza Budzyńskiego gwarantuje, że zespół nie stracił ani swojego charakteru, ani ducha.
Ta płyta to również hołd dla Roberta Brylewskiego, legendarnego muzyka Armii, który na zawsze pozostanie częścią tej formacji. Stanisław Budzyński, syn Tomasza, przyjmuje tę wielką odpowiedzialność i kontynuuje dzieło Bryla, wnosi nową energię i świeżość, jednocześnie nie zapominając o duchowym i muzycznym dziedzictwie, które wyznaczało drogę Armii przez wszystkie te lata.
Album pełen emocji, muzyki i niepowtarzalnego stylu – polecam każdemu, kto pragnie doświadczenia, które nie tylko porusza, ale także zmusza do refleksji.
Z Radiem Wnet zapraszam do miejsc, gdzie Armię będzie można za chwil kilka obejrzeć:
1.03.2025 – Warszawa, Klub Proxima
15.02.2025 – Zabrze, CK Wiatrak
17.05.2025 – Szczecin, Dom Kultury „Krzemień”
18.05.2025 – Gdynia, Podwórko.art / Scena Ucho.
To może być twoja szansa na żywe doświadczanie tej wyjątkowej muzyki, która na zawsze zmienia sposób postrzegania rocka.
Tomasz Wybranowski
Tomasz Budzyński – Warszawa Trzecia [akryl -olej na płótnie]
Na wstępie napiszę, że lubię czuć w sobie ducha Kolumba, kiedy odkrywam nowe muzyczne departamenty i mogę nimi raczyć moich irlandzkich i polskich słuchaczy. Często to są takie zakamarki muzycznej ziemi, gdzie rzadko ktoś zagląda. A wielka szkoda! Tak jest w przypadku Andrzeja Noconia a.k.a. Anchey Nocon, który dał się już poznać wcześniej jako fundament formacji blunt razor. Krążek grupy „Szczebrzeszyn”, nie tylko z powodu moich zamojskich korzeni, gościł w odtwarzaczach radia […]
Na wstępie napiszę, że lubię czuć w sobie ducha Kolumba, kiedy odkrywam nowe muzyczne departamenty i mogę nimi raczyć moich irlandzkich i polskich słuchaczy. Często to są takie zakamarki muzycznej ziemi, gdzie rzadko ktoś zagląda. A wielka szkoda!
Tak jest w przypadku Andrzeja Noconia a.k.a. Anchey Nocon, który dał się już poznać wcześniej jako fundament formacji blunt razor. Krążek grupy „Szczebrzeszyn”, nie tylko z powodu moich zamojskich korzeni, gościł w odtwarzaczach radia NEAR FM Dublin i sieci Wnet bardzo często.
Tutaj do wysłuchania rozmowa z Andrzejem Noconiem a.k.a. Anchey Nocon:
Z napisaniem tej recenzji zwlekałem prawie trzy miesiące. Powód? Zastanawiałem się bowiem, kiedy tę płytę odkryją główne nurty radiowe i streamingowe.
Czekałem też na wysyp recenzji i pochwalnych artykułów z przemarszem Andrzeja Noconia przez masowe, ale i te z duchem i smakiem redakcje radiowe i telewizyjne. Ze smutkiem i wkurzeniem napiszę teraz, że niestety za mało o tej płycie w polskim eterze i muzycznej prasie. Sic!
Andrzej Nocoń na scenie podczas koncertu z grupą blunt razor. Fot. archiwum Andrzeja Noconia.
Za co powinniśmy cenić Andrzeja Noconia słuchając jego debiutanckiej, solowej płyty? Tych rzeczy jest wiele, ale ja wskażę jeden. Dzięki „Now The Grass Grows Through My Skin” zaczynamy rozumieć czym jest muzyczny złoty środek. Nocoń udowadnia w znakomity sposób, że dążeniem niezależnych artystów i ich istotą wcale nie musi być veto wobec mainstreamu i muzyki popularnej, zwanej komercyjną.
Dzięki pogodzeniu tych dwóch, z pozoru wykluczających się światów, twórca albumu dał słuchaczom pojemniejszy kanał przekazu swojej teogonii i muzyki, i świata.
Klarowność i przebojowość stały się mostem do zrozumienia i chęci wgłębienia się w scenopis tego niezwykłego muzycznego przedsięwzięcia. 11 nagrań, od świetlistego i trochę tchnącego psalmem radości stworzenia „Journey” po finalny, na poły tren – requiem, trochę inwokacyjny, sławiący wieczne trwanie uniwersum, utwór tytułowy.
Album wypełnia muzyka elektro, z elementami synthpopu, klimatycznego downtempo i czarownego swing elektro. Wiem, że ten album wzbogaciłby katalog takich wydawniczych tuzów jak Ninja Tune, z podległą im Brainfeeder.
NIC TAKIEGO NIE MIAŁO MIEJSCA! NIESTETY!!!
W sieci Radia Wnet powiedziałem przy pierwszej prezentacji albumu „Now The Grass Grows Through My Skin”, że to jedna z ważniejszych płyt tego roku.
W porównaniu z tandetną, kapiącą produkcją doładowaną milionami dolarów i funtów i banalną w muzykę i wersy „Music Of The Spheres” Coldplay ma się jak nikły błysk zapałeczki w jądrze letniej burzy przy rasowej błyskawicy tejże albumu „Now The Grass Grows Through My Skin” naszego Andrzeja a.k.a. Anchey’a! Amen!
Muzyka zawarta na płycie jest dla mnie wizjonerska i to nie tylko dlatego, że twórca – Nocoń ma w sobie setki scenariuszy na przyszłość Ziemi, cywilizacji i nas samych. Wizjonerska, bowiem każdy dźwięk, fraza, melodia przynoszą konkretne obrazy.
W moim przypadku są to klisze wspomnień, obrazy marzeń ku spełnieniom, które niestety dawno odłożyłem ad acta i wizje soczystej zieleni z różnych zakątków poczciwej matki – Ziemi!
Najintensywniej te wizje przychodzą, kiedy słucham przebojowego, z wielkim potencjałem szlagierowości „Swine”, który ma w sobie coś ze stylistyki i klimatu The Beatles. Cudo!
A jeszcze wspomnę o zgrabnie wplecionym najstarszym zdaniu spisanym w języku polskim, gdzieś pod niebem Śląska, który znajdziemy w cysterskiej „Księdze Henrykowskiej”. Cóż topos miejsca zobowiązuje. Andrzej Nocoń a.k.a. Anchey Nocon rodem z Jaworzna!
/…/
Po prostu poruszaj ustami i kręć językiem
Powietrze powoli opuści usta
Z tym wszystkim, co masz na myśli
„Daj, ać ja pobruszę a Ty poczywaj”
„Pobruszę a Ty poczywaj
Teraz widzę twoją twarz nocą
Najciemniejsze miejsca zdają się takie jasne
Żółty płomień ogrzeje nas
/…/ Wymyślimy Boga, abyśmy czuli się bezpieczni
On przyjdzie i zabierze ból /…/
„Swine” to dla mnie jeden z najważniejszych utworów tego roku. A dorównuje mu kolejny szlagierowaty, o cudnej melodii z ethno zaśpiewem „Rain”.
OMNIA IBIT SINE NOBIS
W czterech słowach mieszczę przesłanie tego albumu, który można traktować jak teogonię artysty Anchey’a Nocona. W swoim muzycznym dyptyku, plus nagranie końcowe i zarazem tytułowe, które traktować należy (spokojnie, to moja interpretacja) jako „początek nowego, co wraca”, artysta odnosi się do procesu powstawania świata, pojawienie się człowieka, który potem oswaja ogień i mowę (to bardzo ważny aspekt rozważań o albumie) i sprowadza lekkomyślnie, gardząc zasadą harmonii, zagładę na cały rodzaj ludzki. A Boże uniwersum trwać w najlepsze będzie i bez nas. Stąd taki podtytuł dałem z łaciny, że „wszystko istnieć będzie be nas”.
W rozmowie ze mną Andrzej Nocoń powiedział o konstrukcji albumu takie oto słowa:
Zależało mi, aby świat zewnętrzny przyrody zestawić z wewnętrznym światem człowieka, które żyje w naszych czasach. Zderzyłem ze sobą te dwa światy, chociaż absolutnie nie można ich porównywać. Jednak nasze wnętrze i dzianie się tam znaczą dla nas zdecydowanie więcej, niż wszystko inne.
Okładka longplaya „Now The Grass Grows Through My Skin”.
To muzyczna opowieść o narodzinach świata, o człowieku i jego drodze na matce Ziemi, przez przymiarkę podporządkowania sobie żywiołów, wreszcie samozagładzie i w finale świata już bez człowieka. Dlatego porządek albumu, jego piosenkowy układ nie jest przypadkowy i zabłąkany w twórczym szale artysty.
To bardzo dobry koncept album, który na tle innych „płyt z kluczem” wyróżnia się dbałością o detale i przejmującym, tkliwym pięknem owej elektroniki, która przytula się możliwie często do etno – elektroniczności, z dekadencką kropelką space i szlagierowych zagrywek z pogranicza francuskiego house z domieszką dance – disco a’la Daft Punk.
Niemniej, odchodząc od powyższych stylowych i klimatycznych skojarzeń muzycznych, „Now The Grass Grows Through My Skin”to dzieło niekonwencjonalne i bardzo świeże.
Andrzej Nocoń a.k.a Anchey Nocon układa swój muzyczny świat od wymyślenia swojego wzoru na dobrą kompozycję. W tej definicji niekoniecznie napotkamy układ: zwrotka, referen, zwrotka, przygrywka i coda finalnie. , która nie musi opierać się na sprawdzonych patentach mających tani potencjał przebojowości. Tutaj nie ma nawet grama czegoś komercyjnego, bo też nie o to w tym wszystkim chodzi.
Przeboje do dopełnień wakacyjnych pejzaży zachodów słońca i szeptu kropel gwiazd na firmamencie nieba to oczywiście „Move”, „See You Soon”, który kojarzy mi się z obrazem „Gwieździsta noc” Van Gogha i absolutnie jeden z ambitnych hitów tego roku świata – „Swine”.
Na długo wybrzmiewa w turniach duszy najdłuższy song na albumie – „20000 Year Old Nuclear Power Plant”. Wysmakowany electropop z domieszką new romantic a’la 80’s to kreacja mistrzowska z wyraźnym memento dla całego rodzaju ludzkiego. W obliczu zagłady i drogi ku samounicestwieniu wszyscy jesteśmy jednakowo winni, bo odarci z szacunku dla Stwórcy, matki Ziemi, jej darów i samych siebie.
Ale najważniejszym motywem zdobniczym tej muzyki jest przede wszystkim sam głos Noconia. Gdzieś pomiędzy królewskim altem a zmysłowym kontratenorem dzieją się rzeczy niezwykłe. Jego głos to instrument, który stawia w szacie muzycznej kropkę na przysłowiowym „i”. Posłuchaj chóralnego „Ute”, czy najukochańszego przeze mnie z całego zestawu „Rain”.