Polskie albumy muzyczne, które zdefiniowały brzmienie roku 2024. Złota „12” Radia Wnet – Tomasz Wybranowski

Rok 2024 zapisał się na kartach historii jako wyjątkowy czas dla polskiej sceny muzycznej.

W kalejdoskopie dźwięków i emocji, artyści zaprezentowali albumy, które na nowo definiowały granice gatunków, poruszając zarówno serca, jak i umysły słuchaczy. To był znakomity czas dla polskiego rapu! Hip hop, polski hip hop kryje w sobie prawdziwą, współczesną poezję a królem ich AD 2024 Gedz.

Od głębokich, refleksyjnych tekstów po niezwykle różnorodne aranżacje – każde wydawnictwo przynosiło coś świeżego i intrygującego. Znalazło to odbicie w naszym zestawieniu opartym w większości przypadków na albumach miesiąca Radia Wnet, muzycznych meteorach z Listy Polish Chart redaktora Sławomira Orwata i objawieniach spod dachu znakomitej audycji „Muzyczne IQ” redaktora Radka Rucińskiego. 

Zestawienie najlepszych albumów roku według Radia WNET nie tylko odzwierciedla bogactwo polskiej sceny muzycznej, ale także ukazuje, jak różnorodność brzmień i przekazów wzbogaca nasze muzyczne doświadczenia. Na szczycie listy znalazł się Hedone z poruszającym albumem mistrza Macieja Werka „600 lat samotności”, który wywołał burzę emocji tak pośród krytyków jak i fanów, także tych nowych.

Zaraz za nim uplasował się Witkacjański Palfy Gróf z pełnym surowej szczerości (brzmiącej z bukietów myśli Witkaca) i gitarowych melodii krążkiem „Zużyte wszystko”. Trzecie miejsce na podium przypadło zespołowi The Buffons, którzy zadali ważne pytanie: „Która prawda jest lepsza”.

Każdy z albumów w top 12 – od mocnego, emocjonalnego przekazu „Give Up” Worms of Senses po duchową głębię i metalowe grzmoty „Svrsvm Corda” 2 TM 2,3 – odzwierciedla specyficzne nastroje i wyzwania mijającego roku.

To muzyczna opowieść o naszej rzeczywistości, pełna nadziei, refleksji i nieoczekiwanych zwrotów akcji, która pozostanie w pamięci na długo.

Tutaj do wysłuchania program z opowieścią o platynowej „12”: 


 

 

12. Worms of Senses – „Give Up”

 

Worms of Senses to zespół, który łączy różnorodne gatunki muzyczne (od rocka, math rockprzełamany w  pop, z nutą psychodelii, po nu jazzowe zagrywki i zapach sosu elektroniki). Ich najnowszy album – „Give Up!”, to dzika mieszanka gitarowego brudu, złożonych rytmów i eksperymentalnych brzmień.

„Give Up!” to powrót po latach przerwy. Zespół, który w 2014 roku wydał EPkę „Exhibeat Heart”, reaktywował się w 2023 roku, wypuszczając album „Archives”. Nowy materiał, który pojawił się na „Give Up!”, stanowi wybuch kreatywności, pozbawiony może skomplikowanych przekazów, ale skupiając się na zabawie dźwiękiem i rytmem trio mówi do nas: „Nie ma tu ciężkich znaczeń, to tylko kreatywna wyżywka, aby poczuć się wolnym od przekazów dnia z jednej czy drugiej strony!”

Album promowały single „Body” i „Fade Away”, a także piosenka „Tiger”, która symbolizuje nowy początek i reakcję na współczesną rzeczywistość online. Worms of Senses zaskakują oryginalnością, łącząc różne gatunki w intrygującą całość, której nie sposób zapomnieć. Tworzą go Michał Maślak – wokale, gitary, synthy; Rafał Miciński – bas, fx i Piotr Jeziorko – perkusja, synthy, pady.

 

 

11. Millenium – „Hope Dies Last”

Millennium to zespół, który w kwestii rocka progresywnego zyskał u mojej opinii już dawno miano profesorskiego. „Hope Dies Last” to prawdopodobnie nie tylko jeden z najlepszych albumów tej formacji, a także jedna z najlepszych płyt w tym gatunku w XXI wieku. I nie piszę tylko o polskim prog – pletku! Po dwóch latach od nieco poszukującej i eksperymentalnej po drogach surowości „Tales From Imaginary Movies”, krakowska formacja powróciła z nowym materiałem.

Skład z kwintetu wzrósł do sekstetu. Sprawcą tego Łukasz Płatek, arcymistrz fletu poprzecznego i saksofonu tenorowego. To kluczowa zmiana, która nadaje albumowi wyjątkowy charakter.

Jak przystało na Millenium, płyta ma charakter konceptualny, oparty na znanych życiowych cytatach, które przewijają się w tytułach utworów. Liryka jest głęboka, pełna smutku, ale i nadziei – zwłaszcza w tytułowym „Hope Dies Last”. Muzycznie zespół oferuje to, co fani kochają – melodyjne, rozbudowane kompozycje, stawiające na nastrój i atmosferę, z solówkami głównie gitarowymi i klawiszowymi. Nowością są flet i saksofon, które dodają lekkości i delikatności, szczególnie w utworze „Rise Like a Phoenix From the Ashes”. Te bardziej rytmiczne, funkowe kawałki bronią się świetnie, zwłaszcza dzięki obecności instrumentów dętych.

Jednak najbardziej zapada w pamięć utwór tytułowy – „Hope Dies Last” – z piękną, rzewną melodią, wzbogaconą przejmującymi harmoniami wokalnymi i cudownymi solówkami.

Zaskoczeniem na płycie jest „Carpe Diem”, który wprowadza taneczną, synth-popową atmosferę lat 80-tych. To zupełnie nie – Millenijna kompozycja, ale za tę lekką i szlagierową odmienność zespół zasługuje na pochwały. I trochę depcze po piętach Mariuszowi Dudzie i Riverside!

„Hope Dies Last” to album, który naprawdę wciąga i nie pozwala się uwolnić – jest to jeden z najlepszych krążków Millenium. Dla mnie to ich najlepsza płyta, przebijająca nawet dotychczasowe dwa ulubione przeze mnie „Exist”„Reincarnations” z urzekającym, homeryckim rapsodem „Casino of Love”…

Nie ma Abraxas, gdzie Adam i Szymon, ale – na szczęście wciąż trwa Millenium!!!

Obecnie zespół Millenium tworzą: David Lewandowski – wokale; Piotr Płonka – gitary; Krzysztof Wyrwa – bas; Grzegorz Bauer – perkusja; Ryszard Kramarski – klawisze, gitary akustyczne i Łukasz Płatek – flet, saksofon tenorowy

 

 

10. M2Schron – „O co bieda?”

M2Schron to zespół, który wyłamuje się z tradycyjnych schematów muzycznych, tworząc brzmienie na pograniczu rapu, rocka i alternatywy. Ich album „O co bieda?” to prawdziwa eksplozja energii i emocji, której nie sposób zignorować. Zespół w swojej twórczości nie tylko bawi się różnymi gatunkami muzycznymi, ale także angażuje słuchacza w głębokie refleksje nad współczesnym społeczeństwem. Jak zauważyłem, a ci i owi podali dalej:

Nikt tak nie gra w Polsce i na świecie jak M2Schron! Album „O co bieda?” wyróżnia się oryginalnym połączeniem rapu, nu metalu, funkowego groov’u a do tego beatbox, mocne gitarowe riffy i teksty, których nie sposób zapomnieć! 

Ten cały eklektyczny, niektórzy mawiają mezalians stylów,  daje niezwykle energetyczne brzmienie, pełne kontrastów i zaskakujących zwrotów i nowych muzycznych tropów. Przykładem tej niezwykłej muzycznej fuzji jest (znowu moje) porównanie basu do stylu Flea i Red Hot Chili Peppers, co świetnie oddaje charakterystyczną siłę brzmienia.

Tomasz „Goliash” Goljaszewski, grający na basie, razem z resztą składu M2Schron wprowadza w świat muzyki, która nie boi się łamać tradycji. Ba! Anektuje ją i stwarza bezczelnie „swoje!” I chwała Im za to! 

M2Schron i jego album to prawdziwa muzyczna podróż, która łączy pokolenia, mówiąc o wartościach, które są uniwersalne i ponadczasowe.
Projekt M2Schron powstał w czasie pandemii, kiedy artystyczne aktywności zostały mocno ograniczone. Z potrzeby grania i powrotu do normalności, zespół skupił się na tworzeniu oryginalnej muzyki, która ma dawać poczucie relacji i współdzielenia emocji.

Album „O co bieda?” to nie tylko mocna muzyka, ale także bardzo odważne i szczere teksty, które nie boją się krytykować systemu, rozpasanej władzy i współczesnych realiów społecznych. Zespół nie pozostawia suchej nitki na sytuacji w Polsce, stawiając pytania o przyszłość, wartości i działania tych, którzy mają realny wpływ na naszą rzeczywistość.

To muzyka zaangażowana, pełna emocji, ale też przemyśleń, które nie pozwalają na obojętność.

 

M2Schron to zespół, który wkracza na scenę bez kompleksów, z odwagą komentując to, co dzieje się w kraju. Ich muzyka jest wściekle energetyzna, a jednocześnie skłania do refleksji. Wydawnictwo „O co bieda?” to album, który zyskał szerokie grono odbiorców, a M2Schron to projekt, który wypełnia lukę na polskiej scenie muzycznej, oferując coś, czego dotąd brakowało – połączenie mocnych dźwięków, odważnych tekstów i prawdziwego zaangażowania artystycznego.

Ten mistrzowski zespół tworzą Łukasz „Różal” Różalski – gitara; Tomasz „Goliash” Goljaszewski – mistrz basu; Maciej „Fafa” Filipiak – cajon; Sławek „Esel” Gliszczyński – beatbox; Arek Malawko – perkusja (tutaj uwaga! Na płycie „O co bieda?” zagrał jeszcze poprzedni perkusista Łukasz Świderski) i wielki On – Robert Przybysz – słowa / wokal.

 

 

9. Kosa Śmierci – „Całe miasto śpi” 

Album „Całe miasto śpi” zespołu Kosa Śmierci to przełomowy moment w polskim punk rocku, który zyskuje uznanie jako jeden z głównych kandydatów do tytułu albumu roku w kategorii punk. Zespół wykuł z elementów thrash’u, hard core’a oraz elementów stylistyki zimnej fali, dzieło przekraczające kolejne granice tworzenia świeżej, dynamicznej muzyki.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z zespołem:

 

Krążek ma wyjątkowy charakter, łącząc surowość punkowego grania z mroczną, przestrzenną atmosferą. W efekcie powstał album, który nie tylko stanowi doskonałe wyważenie tych elementów, ale także przyciąga słuchacza emocjonalnym ładunkiem i porusza współczesne problemy społeczne.

Wokalista, gitarzysta i klawiszowiec Michał Karasiński, znany z umiejętności przenoszenia ducha współczesnego, niespokojnego świata na teksty, razem z legendarnym perkusistą Tomaszem Gronem oraz basistą Krzysztofem Pawłowskim, stworzył wyjątkową mieszankę brzmień, które wyróżniają się zarówno siłą, jak i przestrzenią.

Zespół doskonale balansuje między energią punkową a elementami metalu i hard core’a, a wkomponowane klawisze wprowadzają mroczny, niemal gotycki klimat, tworząc niepowtarzalną atmosferę na całym albumie.

Album wyróżnia się także świetną produkcją, która nie traci na mocy i sile przekazu, co zdarza się w przypadku wielu punkowych albumów z niższą jakością nagrań. Produkcja płyty w Case Studio w Aleksandrowie Łódzkim oraz mastering Sławomira Papisa zapewniają jej profesjonalny i pełny brzmienie, co pozwala na pełne wydobycie energii z każdego utworu. Dzięki temu płyta nie tylko brzmi wyjątkowo, ale także ma ogromny potencjał na scenie międzynarodowej.

 

Wśród najważniejszych momentów albumu można wymienić utwory takie jak „Kamień”„Władza”, które pełnią rolę punkowych hymnów, a także niepokojącą i aktualną „Rasputikę”. Kolejnym interesującym punktem na płycie jest cover „Jest Bezpiecznie” puławskiej Siekiery, który zyskuje nowe życie w wykonaniu Kosa Śmierci, nadając temu klasycznemu utworowi świeże brzmienie i nową interpretację.

„Całe miasto śpi” to longplay, który z pewnością znajdzie swoje miejsce w historii polskiego punku, a zespół Kosa Śmierci, dzięki swojej doskonałej muzyce, tekstom i produkcji, już teraz może być uważany za ikonę polskiej sceny muzycznej.

Płyta łączy w sobie wszystkie elementy, które sprawiają, że punk rock jest wciąż żywą, dynamiczną i ważną częścią współczesnej muzyki. Long „Całe miasto śpi” Kosy Śmierci to zdecydowanie album, który będzie w czołówce najważniejszych krążków roku 2024 w Polsce a na pewno numer „1” punkowych propozycji.

 

8. Gedz – „Anatema”

Oto król polskiego hip hop i rapu AD 2024! „Anatema” to kolejny krok w artystycznej podróży Gedza, będący dopełnieniem trylogii rozpoczętej na „Bohemie” i kontynuowanej przez nagrania ze „Staminy”. W tej odsłonie artysta ponownie balansuje pomiędzy introspekcją a społeczną krytyką nie tylko systemu, post – nowoczesności, ale przede wszystkim z podupadającej kondycji społeczeństwa. Gedz, co mnie cieszy, nie zapomina o swoim charakterystycznym stylu.

Konwencja „Anatemy” pozwala nam spojrzeć w głąb siebie, wzbudzając empatię i zrozumienie dla trudności, z jakimi się mierzymy, zwracając przy tym uwagę, jak ważne jest dbanie o zdrowie psychiczne. Całość jest podszyta warstwą groteski i romantycznej ironii, co pozwala na przyswajanie ciężkich tematów w sposób bardziej przystępny i pełen zaskakujących kontrastów.

„Anatema” to muzyczny manifest, w którym Gedz, czyli Jakub Gendźwiłł, przyjmuje postawę buntownika, który staje w opozycji do zastanych norm i wartości mainstreamu i ścieku mediów. To album będący introspektywną podróżą, pełną emocji i pytań o to, co tak naprawdę liczy się w życiu. Gedz w tej płycie zmierza przez swoje osobiste rozważania o samorozwoju, przełamywaniu słabości i wyzwalaniu się z ograniczeń narzuconych przez świat. Jest to artystyczne wyzwanie, które zmusza do refleksji nad tym, w co wierzymy i co naprawdę ma znaczenie, nawet jeśli sam artysta nie zawsze potrafi w pełni uwolnić się od utartych schematów.

„Anatema” to nie tylko muzyka, ale także głęboka refleksja nad kondycją współczesnego człowieka i zdrowiem psychicznym. Gedz stawia pytania o wartość życia, o to, co skrywa się za naszymi lękami, rozczarowaniami i oczekiwaniami.

 

Krążek przypomina emocjonalną karuzelę, na której balansuje artysta i słuchacz między autentycznością a sztuczną kreacją, co przypomina doświadczenie lektur Breta Eastona Ellisa„American Psycho” z ostrzem piętnującym kulturę konsumpcyjną, obsesję na punkcie statusu, marki i wyglądu czy Michela Houellebecqa i dystopijnego „Podziemny kręgu”„Anatema” to dzieło pełne sprzeczności, ale niezwykle wciągające, wręcz hipnotyzujące.

To w kategorii rap / hip hop najlepsza produkcja w Polsce! 


 

 

7. Pablopavo i Ludziki – „Lakuna”

Pablopavo i Ludziki z albumem „Lakuna” prezentują kolejną odsłonę swojej artystycznej podróży, której najnowsze dzieło stanowi naturalny krok w rozwoju ich brzmienia i treści. Sam Paweł Sołtys nie kryje, że jest to najbardziej różnorodna płyta w ich dorobku, co widać zarówno w samej konstrukcji albumu, jak i w podejściu do tworzenia muzyki.

Paweł Sołtys, lider zespołu, w rozmowie o kulisach powstawania „Lakuny” zdradza, jak wiele miejsca w procesie twórczym poświęcono na dopracowanie szczegółów wokalnych, rozwój przestrzeni dla instrumentalistów, a także na przyjęcie swobody, jaką daje tworzenie muzyki ilustracyjnej.

Twórczość Pablopavo od strony słuchacza (piszę o sobie) jest wielkim melodycznym zbiorem oksymoronów. Pawła Sołtysa i muzycznych przyjaciół zdaje się od zawsze cechowały sprzeczności, które artysta z łatwością łączy w harmonijną całość. Lekką formę potrafi obciążyć ciężką, gorzką treścią, naturalizm przeplata z lirycznymi, pełnymi nadziei fragmentami, a mroki ludzkich rozterek rozświetla iskrą głębokiego humanizmu.

Na longplayu „Lakuna” te cechy są obecne, ale stają się jeszcze bardziej wyraziste, wyostrzone tworząc album pełen emocji, które balansują na granicy przeszłości i przyszłości, ilustrując procesy utraty, zacierania i zapominania.

Tytuł płyty, będący zapożyczeniem z łaciny, doskonale odzwierciedla tematykę albumu. „Lakuna” bowiem to ubytek, brak, pewna dziura w narracyjnej potoczystości, która wskazuje na to, co nieosiągalne, co zostało utracone, ale wciąż gdzieś jawi się na dnie pamięci (nagranie „Gdzie jest mój dom”). W tekstach Pawła Sołtysa odnajdujemy obrazy, które mówią o stracie: o domu, który przestał być domem, o miłości, która wygasła, o rozmywających się tożsamościach, o świecie, który przesłania jedynie migoczące czerwone światło na przejściu.

To album pełen nostalgii, tęsknoty za czymś, co już nie istnieje, ale nadal kształtuje nasze postrzeganie rzeczywistości.

Pablopavo w swojej poezji straty odzwierciedla również swoją osobistą refleksję nad czasem, który jest nieuchwytny, który ucieka przez palce. Nawet jeśli artysta potrafi dostrzec chwilę, już ją traci, bo wie, że każda teraźniejszość staje się częścią przeszłości. Taka filozofia obecna jest w całej muzyce – pełnej melancholii, ale i nadziei, pełnej ciepła, ale i chłodnej refleksji.
Wymienię piosenki „Maski”, swoista diagnoza absurdu czasów pandemii, z tekstem, który dociera do głębi społecznych niepokojów, „Jesteśmy bombą” to energetyczny kawałek, który emanuje (proto – quasi) punkową siłą, a wspomniane już „Przetańczone serca” okryte patyna nostalgii świetnie oddają klimat lat 80. i 90. w Polsce.

„Lakuna” to płyta, która na pewno na dłużej zagości w sercach fanów Pablopavo i Ludzików. Pełna mrocznej refleksji, ale i pięknych chwil ulotnej melancholii, nie tylko potwierdza status zespołu jako jednego z najciekawszych na polskiej scenie, ale także wnosi coś zupełnie nowego, świeżego, pełnego emocji. Takiej płyty nie można zignorować – bo choć opowiada o tym, czego już nie ma, jest pełna prawdziwych, dotykalnych uczuć i kliszy naszych pragnień z przeszłości. Pisząc to patrzę na sfatygowany egzemplarz książki Pawła „Nieradość”

 

6. 2 TM 2,3 – „Svrsvm Corda”

Długograj „SVRSVM CORDA” zespołu 2TM2,3 to potężna dawka metalu z głębokim duchowym przesłaniem, który wychodzi daleko poza stereotypy muzyki chrześcijańskiej i „niedzielnego” obcowania z Bogiem z … przymusu albo przyzwyczajenia. Grupa, złożona z doświadczonych muzyków, takich jak Litza, Budzy czy Maleo, prezentuje solidną mieszankę thrash, wysmakowanego metalu i hardcore, które nie tylko przyciągają uwagę, ale także zmieniają perspektywę na muzykę o chrześcijańskim ładunku emocjonalnym.

Na longplayu słychać burzowe, sieczące intensywne riffy, jak w otwierającym utworze „Zwiąż mnie”, gdzie gitary „palą” z mocą, która przywodzi na myśl nie tylko potęgę brzmienia, ale również niemal transcendentny ładunek duchowy. Ten utwór jest prawdziwym manifestem zespołowego ducha, który przywołuje moc Ducha Świętego, gdzie zespół wchodzi w pełne zaangażowanie w swoje powołanie, niosąc z sobą energię, która ma siłę przyciągania i oczyszczenia.

To metalowy album roku 2024!

 

Zwracam też uwagę na fantastyczne partie bębnów Beaty Polak, Krzyżyka i Tomka Goehsa, które w mojej opinii czasami giną w tle, zmniejszając ich pełny potencjał.
Warto również zaznaczyć, że album jest bardzo spójny, a teksty – zbudowane na podstawach psalmów, Ewangelii i osobistej refleksji muyków, którzy dają świadectwo z życia i prawdziwego odnalezienia Boga– świetnie współgrają z muzyką. Płyta zaskakuje swoją dojrzałością i pewnością, które trudno znaleźć w wielu współczesnych metalowych produkcjach.
Mimo że jest pełna agresji i bezkompromisowości, nie brakuje w niej głębokiego przekazu, który nie narzuca się, ale zostaje wykrzyczany z pełnym zaangażowaniem.

To album, który nie udaje, nie szuka tanich chwytów, lecz z pełnym przekonaniem i wiarą wyraża swój muzyczny i duchowy cel.

Skład zespołu 2 Tm 2,3: Robert Litza Friedrich – wokale, gitary, kompozycje; Tomasz Budzy Budzyński – wokale, kompozycje i przeszkadzajki; Darek Maleo Malejonek – kompozycje (część utworów); Krzysztof Kmieta Kmiecik – bas; Robert Drężmak Drężek; Beata Polak – perkusja; Tomasz Krzyżyk Krzyżaniak – perkusja i Tomasz Goehs – perkusja.

 

 

5. EABS – „Reflections of Purple Sun”

EABS i płyta „Reflections of Purple Sun” określam mianem powracającej refleksji nad polskim jazzem. 

Po sukcesie albumu „In Search of a Better Tomorrow”, zespół pod dyrekcją Marka Pędziwiatra szykując szósty album , postanowił wrócić do korzeni – dosłownie i w przenośni. Reflections of Purple Sun to głęboka eksploracja rytmu, która sięga do historii polskiego jazzu, w szczególności do legendarnego albumu Purple Sun Tomasza Stańki.

W przeciwieństwie do wcześniejszych projektów, na tej płycie EABS, czyli Electro-Acoustic Beat Sessions  postawiło na minimalizm – brak gościnnych instrumentalistów i zdecydowany zwrot ku polskiej tradycji jazzowej. Wybór „Purple Sun”, wybitnej płyty w dorobku Tomasza Stańki nagranej pół wieku i dwa lata temu, stanowi hołd dla jednej z najważniejszych postaci w historii polskiego jazzu. Choć dla wielu fanów „Purple Sun” to album rzadko dostępny i nieco zapomniany, zespół podjął się odważnego zadania, by ożywić ten materiał w nowej odsłonie, w dialogu z duchowym dziedzictwem Stańki.

„Reflections of Purple Sun” to album, który opiera się głównie na rytmie – elemencie centralnym w pierwotnym Purple Sun. EABS podjęło się nie tylko muzycznej interpretacji, ale wręcz „refleksji” nad rytmem, co znajduje swoje odzwierciedlenie w tytule płyty. To swoiste odbicie światła, muzycznej energii, która przetrwała 50 lat, w nowym kontekście współczesnego jazzu.

Nagrania miały miejsce w mieszkaniu Tomasza Stańki w Warszawie, w miejscu, które miało szczególną rolę w jego życiu i twórczości. To tam, w krótkim okresie czasu, zespół zarejestrował utwory, korzystając z instrumentów, które były częścią historii Stańki – jak trąbka, którą Kuba Kurek wybrał do nagrań, będąca ostatnim instrumentem dodanym do jego kolekcji przez mistrza. Kurek wyjaśnia, że ta trąbka miała wyjątkowy dźwięk, który idealnie pasował do interpretacji materiału sprzed pół wieku, przetworzonego w duchu współczesnej elektroniki i jazzu.

Album „Reflections of Purple Sun” w wykonaniu EABS to swoisty dialog z pierwowzorem, który nie tylko oddaje hołd kwintetowi Tomasza Stańki, ale i wnosi nową jakość do współczesnej interpretacji jazzu. Program krążka pozostaje wierny oryginałowi – utwory są zagrane w tej samej kolejności, a całość trwa 39 minut (to około trzy mniej niż wersja pierwotna). Zmian jest niewiele, jednak mają one znaczenie. Najbardziej zauważalnym odstępstwem jest solowy, perkusyjny wstęp do utworu tytułowego, który w tej wersji otrzymał dedykację dla Janusza Stefańskiego – legendy polskiej perkusji.

 

To, co wyróżnia tę interpretację, to idealna równowaga między szacunkiem dla oryginału a autorską wizją zespołu spowitą reminiscencjami do „Slavic Spirits”. EABS udało się wprowadzić swoje charakterystyczne brzmienie, nie przekraczając przy tym granicy, która mogłaby naruszyć ducha pierwowzoru. Ich wersja jest nasycona subtelnym współczesnym sznytem, który sprawia, że album brzmi świeżo i aktualnie, a jednocześnie pozostaje wierny klimatycznej głębi i liryzmowi lorda Byrona trąbki – Tomasza Stańki.

Nie sposób nie docenić zarówno samego wyboru tego materiału, jak i precyzyjnej realizacji zamierzenia. EABS w swojej interpretacji zachowuje pewną pokorę wobec muzyki, którą reinterpretują, ale jednocześnie pozwalają sobie na zaznaczenie własnej obecności. To jakby cichy dialog – artystyczna wymiana pomysłów między pokoleniami.

EABS po raz kolejny udowodniło, że jazz nie ma granic, a jego tradycja może być interpretowana na nowo, z szacunkiem do przeszłości, ale z otwartością na eksperymenty dźwiękowe. „Reflections of Purple Sun” – jako jazzowy album roku 2024 – to doskonały przykład, jak można połączyć historyczne dziedzictwo z nowoczesnym podejściem do muzyki.

Arcymistrzowski EABS tworzą Olaf Węgier – saksofon tenorowy, klarnet basowy, perkusja; Jakub Kurek – trąbka, Sequential Take 5; Paweł „Wuja HZG” Stachowiak – gitara basowa; Marcin Rak – perkusja, maszyna perkusyjna i On – lider Marek „Latarnik” Pędziwiatr – Nord Stage 3, Moog Voyager, fortepian akustyczny

4. Kazik Staszewski & Kwartet Proforma – „Po moim trupie”

„Po moim trupie” to pierwsze wspólne wydawnictwo Kazika i zespołu Kwartet ProForma od 2017 roku, które zderza muzyczną dojrzałość z bezkompromisową, pełną napięcia liryczną wymową. Po siedmiu latach od „Tata Kazika kontra Hedora” grupa powraca, jeszcze wyraźniej zaznaczając swoją obecność zarówno w warstwie muzycznej, jak i tekstowej.

Album to prawdziwa karuzela emocji, pełna nie tylko bezpośrednich odniesień do rzeczywistości społeczno-politycznej, ale także obrazów stagnacji polskiego ducha, który cofa się w grzechu zaniechania.

To płyta, która ukazuje nasz kraj jako wielkie pole bitewne, na którym ciosy wymierzają nie tylko politycy, zajęci wyłącznie walką o poparcie i władzę dla samej władzy, ale i my sami sobie nawzajem zaczadzeni zaklęciami polityków.

Mocna, rockowa poetyka tej płyty nie jest niczym nowym w twórczości Kazika, ale z pewnością zyskuje na wyrazistości. Kwartet ProForma, z instrumentalnym wsparciem, potrafi wznieść się w Kazelotem Kaziczkiem na poziom wymagającej, pełnej emocji muzyki, w której nie brakuje zarówno hardcorowych, ostrych riffów („Smrut”), jak i bardziej subtelnych, introspektywnych momentów („Co najlepszego zrobiłaś”).

 

 

To właśnie w tych chwilach słowa Kazika nabierają głębi, odsłaniając w pełni ich ciężar – teksty są mocne, konkretne, nie zamykają się w łatwej przystępności. Jak w utworze „Uciekam z Polski”, w którym artyści pokazują, jak bardzo kraj tonie w marazmie, niepotrzebnych wojnach politycznych i wewnętrznych konfliktach.

Pan Kazimierz Staszewski jawi się tu jako dojrzały elektryczny bard, który łączy doświadczenie z nową, odświeżoną energią. Choć czasem jego wokal brzmi nieco szorstko, to właśnie te momenty zostają w pamięci – jego zaśpiewy pełne są autentyczności, nie boją się być nieprzyjemne, bo mają coś ważnego do przekazania.

Zespół Kwartet ProForma, jak zwykle, nie boi się ryzyka, bawi się formą, puszczając czasem oko do słuchacza („Łącznik z Lanzarote”). Dzięki temu album „Po moim trupie” nie tylko brzmi świeżo, ale i spójnie – to jeden z najlepszych krążków Kazika w ostatnich latach. No i przejmująca piosenka „Rodzina”. Cierpka, gorzka, ale i piękna płyta, gdzie prawda nie wyziera niesmiało z szafy, ale jest współtwórczynią tej płyty

W skład Kwartetu ProForma wchodzą: Przemysław Lembicz (śpiew, gitara), Piotr Lembicz – (gitara), Wojciech Strzelecki (gitara basowa, śpiew), Marek Wawrzyniak (perkusja, inst. perkusyjne) oraz Marcin Żmuda (instrumenty klawiszowe, śpiew), którzy doskonale balansują między ekspresją a kontemplacją, liryzmem a prześmiewczą groteską nadając albumowi pełnię muzycznego ładunku.

 

 

 

3. The Buffons – „Która prawda jest lepsza”

 

The Buffons to zespół, który z powodzeniem łączy różne gatunki muzyczne, w tym nu metal, funk, rock i rap, tworząc nowatorskie brzmienie, które wyróżnia ich na tle polskiej sceny muzycznej. Lider zespołu, Radosław Suchobieski, jest nie tylko wokalistą i gitarzystą, ale również twórcą wyjątkowych tekstów, które poruszają społeczne i polityczne tematy współczesnej rzeczywistości.

Jego styl pisania jest pełen odwagi, szczerości i wyrazistej krytyki, co sprawia, że jego teksty mają głęboki przekaz. To pokazuje moc całej płyty „Która prawda jest lepsza”. Są to utwory, które łączą złożoność rapowych rytmów i funkowych melodii z mocnymi riffami rockowymi oraz elementami nu metalu. Dzięki temu, jego teksty nie tylko dają do myślenia, ale również wprawiają słuchacza w ruch, tworząc energetyczne i angażujące doświadczenie muzyczne.

The Buffons niczym wprawny witrażysta łączy różne style – szybi, eksperymentując z brzmieniem, co idealnie wpisuje się w nurt nu metalu łącząc ciężkie, gitarowe brzmienie z elementami hip-hopu, rapu i elektroniki. Jednak Radek Suchobieski idzie krok dalej, wzbogacając te wpływy o funkowe groove’y i rockowe riffy, co sprawia, że jego twórczość jest niepowtarzalna.

Muzyka The Buffons jest pełna kontrastów – z jednej strony ciężkie, agresywne gitarowe riffy, z drugiej delikatniejsze, niemal taneczne elementy funkowe czy rapowe linie wokalne, które stanowią swego rodzaju rytmiczną bazę dla bardziej ekspresyjnych fragmentów. To połączenie wybuchowej energii z subtelnymi momentami daje słuchaczowi szeroką gamę emocji, od buntu, przez złość, po refleksję i wewnętrzną walkę.

Teksty Radosława Suchobieskiego – odważne i pełne przekazu

Radosław Suchobieski w swoich tekstach nie boi się poruszać kontrowersyjnych tematów, dotyczących zarówno rzeczywistości społecznej, jak i indywidualnych przeżyć. Jego utwory to często osobiste manifesty, w których komentuje współczesne problemy, takie jak media, polityka, hejt czy kwestie związane z tożsamością i poszukiwaniem własnej drogi. Jego słowa są pełne emocji, a jednocześnie dobrze ułożone i przemyślane, co sprawia, że są zarówno angażujące, jak i intelektualnie stymulujące.

 

 

„Kłamstwo” to przykład utworu, w którym Suchobieski nie boi się ujawniać swoich przemyśleń na temat współczesnej manipulacji medialnej i społecznej. Jego przekaz jest wyrazisty, a muzyka – jak zawsze – intensywna, co pozwala na jeszcze silniejsze odczucie emocjonalne. W innych utworach, takich jak „Prawda” czy „Zarażony”, zespół jeszcze wyraźniej dotyka problemów społecznych i postaw ludzi w dobie cyfryzacji.
Połączenie rapu z rockiem i nu metalem:
Pod względem muzycznym, The Buffons są w pełni świadomi tego, jak łączyć różne style, czerpiąc z bogatego dorobku nu metalu i rap-rocka. Nu metal, który często wykorzystywał elementy rapu, był przestrzenią dla artystów takich jak Linkin Park, Korn czy Limp Bizkit. The Buffons, inspirowani tymi brzmieniami, z powodzeniem rozwijają te techniki w sposób, który nie tylko oddaje hołd klasykom gatunku, ale także wprowadza nowe elementy – m.in. funkowe linie basu i różnorodne techniki wokalne.

Połączenie rapu i rocka w muzyce zespołu pozwala na dużą elastyczność, co sprawia, że ich utwory są zarówno ciężkie, jak i przystępne. Wokal Radosława Suchobieskiego, z jego wyrazistą barwą i charakterystyczną modulacją, doskonale wpisuje się w rytmiczną strukturę, przekazując zarówno agresję, jak i melodię.

Innowacyjne podejście do tekstów rap-funkowych

Warto zwrócić uwagę na innowacyjne podejście Suchobieskiego do pisania tekstów. Jego styl jest głęboko osadzony w tradycji rapu – jest bezpośredni, pełen gry słów i zwinnych rymów – ale z elementami funkowego luzu, które sprawiają, że słowa stają się jeszcze bardziej przyswajalne i płynne. Jego teksty są pełne metafor, ale jednocześnie dość bezpośrednie, co daje im autentyczność.

Zespół The Buffons wprowadza do muzyki elementy kontestacji, buntu wobec dzisiejszego świata, ale także odwołania do indywidualnych doświadczeń, które czynią ich twórczość wyjątkową na polskiej scenie muzycznej.

Teksty Radka, pełne odwagi, refleksji i krytyki współczesnego świata, idealnie wpasowują się w muzykę, którą tworzy z zespołem The Buffons. Połączenie nu metalu, funku, rapu i rocka daje im unikalne miejsce na polskiej scenie muzycznej. Warto śledzić ich karierę, bo zapowiada się, że będą mieli wiele do powiedzenia.

Aktualny skład zespołu The Buffons to: Radosław Suchobieski – gitara, wokal; Grzegorz Hula Ratuszny – gitara prowadząca; Jakub Kulak – bas, wokal i Krzysztof Sokołowski – perkusja.


 

 

2. Palfy Gróf – „Zużyte wszystko”

 

Bardzo długo czekałem na ten album! Co chwila dopingowałem Tomasza Borucha, gitarzystę grupy w tej materii, twierdząc, że „Palfy Gróf to jedyni, prawdziwi i niezłomni obrońcy pamięci Witkaca i Jego Metafor. I wreszcie w wigilię 139. rocznicy urodzin Witkaca oddali w nasze ręce ich minialbum „Wszystko zużyte”. Wszelkie słowa na tej płycie należą do Witkacego, który od początku jest dla Palfy Gróf największą inspiracją.

tutaj do wysłuchania rozmowa z Marcinem Chryczykiem:

 

Album został nagrany w Tarnowie u Leszka Łuszcza, który również zmiksował, zmasterował i współprodukował tę płytę obok znakomitego basisty Marcina Chryczyka. Obok niego wspomniany już Tomasz Boruch (gitary), Dominik Piejko przy mikrofonach i Kuba Herzig – (perkusja).

Ta płyta ocieka „Nienasyceniem” i pachnie foyer Teatru im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Zakopanem, gdzie duch Witkaca mieszka niezmiennie.

Album „Wszystko zużyte” to kolejny krok w muzycznej podróży zespołu Palfy Gróf, którego historia zaczęła się w 2012 roku, gdy Tomasz Boruch nawiązał współpracę z zespołem. Nazwa grupy nawiązuje do postaci hrabiego Węgierskiego, który próbował odebrać Witkacemu jedną z jego miłości, co stało się punktem wyjścia do połączenia muzyki rockowej z twórczością Stanisława Ignacego Witkiewicza. Zespół, który początkowo związany był z Teatrem Witkacego w Zakopanem, wykorzystuje tematykę Witkacego jako fundament swojej twórczości, tworząc unikalny pomost między literaturą a muzyką.

Album „Wszystko zużyte” to więc kolejny przykład autentyczności i oryginalności, która jest istotą zarówno w twórczości samego zespołu, jak i w filozofii Tomasza Borucha. W swoich radach dla młodych muzyków podkreśla, że warto być wiernym sobie, nie poddawać się i wybierać mniej spektakularne ścieżki, co – jak pokazuje jego własna kariera – prowadzi do realizacji artystycznych celów.

Album „Wszystko Zużyte” ukazał się 24 lutego 2024 roku, z okazji 139. rocznicy urodzin Witkacego, który od lat stanowi nieocenioną inspirację dla twórców. Płyta jest hołdem dla jego filozofii i twórczości, a każdy tekst na albumie pochodzi właśnie od niego, co nadaje całości wyjątkowego charakteru. Zespół, oddając się w pełni duchowi Witkacego, łączy jego unikalną wrażliwość z nowoczesnym brzmieniem, tworząc muzykę, która porusza zarówno intelektualnie, jak i emocjonalnie.

Nie wymienię żadnego nagrania, bo to dzieło trzeba smakować w całości. Wymaga skupienia, odrobiny klimatu i powrotu do postaci Witkacego. Nagrania zespołu powinny być lekturą obowiązkową dla licealistów ślęczących nad epokami Modernizmu i Międzywojnia. 

 

„Wszystko Zużyte” to album, który z pewnością zaskoczy słuchaczy. Przeplatające się na płycie poetyckie teksty Witkacego, refleksyjne gitarowe melodie oraz odważne eksperymenty brzmieniowe tworzą coś naprawdę wyjątkowego. To płyta, która może stać się nie tylko muzycznym doświadczeniem, ale również intelektualną podróżą, pełną pytań o kondycję współczesnego świata. To jedno z muzycznych polskich świadectw ostatnich lat.

 

1. Hedone – „600 lat samotności”

 

Bezapelacyjny numer „1” naszego radiowo – Wnetowego zestawienia! Hedone i „600 lat samotności”. O albumie piszę w osobnym artykule naszego portalu.

Tomasz Wybranowski

 

Tutaj do wysłuchania program o albumach z drugiej „10” naszego zestawienia:

 

Tutaj do wysłuchania program o albumach z miejsca 22 – 30 naszego Wnetowego zestawienia:

 

Najlepsze albumy roku 2024, w którym muzyka nie miała granic. Zestawienie Radia Wnet: miejsca 13 – 21 Tomasz Wybranowski

Czas na kolejną część zestawienia najlepszych albumów Radia WNET – oto płyty (pozycje od 13 d- 21), które zabrały nas w niezapomnianą muzyczną podróż. Wszystkie z nich gościły na antenie Radia Wnet.

Rok 2024 był wyjątkowy na muzycznej mapie Polski, pełen zaskakujących wydawnictw, które nie tylko zaspokoiły oczekiwania fanów różnych gatunków, ale również wprowadziły świeży powiew do rodzimej sceny

Hip-hop (Otsochodzi i supergrupa STRATA), rock niezależny (Happysad), a także powroty w stylu Tomasza Makowieckiego, stworzyły mozaikę, która w pełni oddaje różnorodność i siłę polskiej muzyki.

Od głębokich, intymnych brzmień (Shagreen, Hoszpital) , po mocne, energetyczne uderzenia (Quiet Sirens, Lesław i Komety) – rok 2024 był doskonały dla tych, którzy szukają prawdziwych emocji i nowatorskich rozwiązań. Czas na kolejną część zestawienia najlepszych albumów Radia WNET – oto płyty (pozycje od 13 d- 21), które zabrały nas w niezapomnianą muzyczną podróż. Wszystkie z nich gościły na antenie Radia Wnet.

Tomasz Wybranowski


Tutaj do wysłuchania program z recenzjami i opowieściami o długograjach z miejsc 13 – 21:


 

21. Pawbeats – „Dzienna”

Po sukcesie krążka „Nocna” muzyk, kompozytor i producent Marcin Pawłowski, znany jako Pawbeats wydał styczniową porą 2024 album „Dzienna”

Longplay to kolejny krajobraz jego producenckich wizji, z eklektyzmem gatunków (często zaskakujących), z paletą ponad dwudziestu gości pełna różnorodnych gości, z których wybijają się nagrania z udziałem Ewy Farny i M(iste)r(a). Polska „Hollywood”, piękny piosenkowy duet Zuzi Jabłońskiej z Piotrem Roguckim „Nie potrzebujesz mnie” czy spieranie na metafory Zeamsone’a i Palucha w jednym z singli promujących album „Rysy”.

Pawbeats jest mistrzem łączenia klasycznego pop z hip-hopem i domieszką akustycznych muzyczności. Ale potrafi zaskoczyć, jak w niezwykłym i nieoczywistym nawet jak dla niego brzmieniu w balladowym „Złap mnie” Przyłuca (najmłodszego reprezentanta QueQuality). Szlagier na lata z albumu to bez wątpienia „Mimo wszystko” z udziałem Sariusem.

No i jeszcze „Skit o Himalajach” z Jakubem Pasteckim który zawojował internet za sprawą teledysku, który został zrealizowany w Himalajach. To – można powiedzieć dosłownie i w przenośni – teledysk najwyżej położony na mapie świata, bo wyżej się nie da. Zresztą Marcin Pawłowski pasjonuje się górami i zapowiadał zdobycie sześciu szczytów Himalajów.

Niektórzy recenzenci wskazywali, że album „Dzienna” cechuje się brakiem jednolitej koncepcji, ale dla mnie to powód do zdecydowanych pochwał. wielostylowe kolaboracje, świeże brzmienie i jak zwykle mistrzowska produkcja to atuty wydawnictwa. Z zestawu 14 nagrań połowa zostanie z nami na dłużej.

20. Hoszpital – „Kowerkot”

 

„Kowerkot” to długo wyczekiwana płyta supergrupy Hoszpital. Po ośmiu latach oczekiwania otrzymaliśmy 12 nagrań, w których opowieść o znoju ciągłego zmagania się z życiem pokazuje zacność i dobroć małych, z pozoru zwykłych radości. To także wezwanie, aby wyłuskać w sobie chęć by dostrzec te dobre chwile. Przepiękną „7/8 wiosny” to pean na cześć życia i miłości.

Michał Bielawski, Adrian Borucki i Paweł Swiernalis mierzą się z walką dzieciństwa i bajkowej sielskości z nieuchronnym dominatem dorosłości. Muzycy Hoszpitala czynią to z gracją niezależnego grania z wielką falą słoneczności, która zaraża i wyzwala usmiech na twarzy. Albumu słucha się z największą przyjemnością.

Michał Bielawski, autor tekstów, intymnie i bardzo delikatnie zaprasza nas do ogrodu Hoszpital, gdzie obawa przed utratą bliskiej osoby (pastelowo smutny „Brzuch”) zbita jest z hymnem do miłości w „7/8 wiosny”…

 

/…/ gdyby to nie była zima

gdyby to nie było ciężko

gdyby to nie było trudna

jesień, zima, jesień /…/

 

Ale potem pojawia się Leśmianowa łąka i nadzieja, że każda miłość daje nam skrzydła. „7/8 wiosny” to jeden ze szlagierów minionego roku i nasz Wnetowo – radiowy częstoGraj pokryty platyną.

Kowerkot” to piosenkowe materie smutku i radości, dojrzałości i młodzieńczej niedojrzałości, słońce i księżyc, sen i bezsenność. Tej płyty należy słuchać sercem. Finał płyty to znakomite „Serce”.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z muzykami Hoszpital:

W rozmowie ze mną Michał Bielawski przyznał, że „Kowerkot” to longplay – pamiętnik, rodzaj muzycznej kozetki terapeutycznej na której trzeba się wyśpiewać o utracie złudzeń i niewinności, aby uzbrojony w kliszę pięknych chwil pójść dalej!

Najważniejszą piosenką z tego znakomitego albumu jest „Kot”. Rzecz o kocich łzach, przywiązaniu i potrzebie ciepła. I jeszcze ten niezwykły klarnet Pawła Cieślaka. Piękny album na każdą porę roku. Panowie, dziękuję!!!

„Kowerkot to kot w garnku na gazie, który ryzykuje życiem, żeby się ogrzać.” – to piękna metafora naszych zmagań z życiem.

19. Otsochodzi„TThe Grind”

 

Miłosz Stępień, znany wszem i wobec jako Otsochodzi, powrócił z albumem obok którego nie sposób przejść obojętnie. Mimo wieku mawiam, że rap / hip hop to przyszłość poezji w polskiej muzyce. Chodnikowe metafory przynoszą bowiem nie tylko diagnozę dobry współczesnej, ale przede wszystkim opis nas samych. Szczerze, bez poprawnościowego zadęcia i udawania. Jak mawiał Dr House „wszyscy kłamią”. Tym bardziej trzeba sięgnąć po ten krążek.

W rapie Otschodzi znajdziecie miłość i nienawiść, złość i uspokojenie, jak w życiu na które mamy coraz mniej czasu

Szósty album artysty „TThe Grind”, następca „Tarcho Terroru”, to płyta, która od pierwszego bitu przyciąga uwagę. Otsochodzi posiadł przepis i wiedzę jak techniczną biegłość połączyć z autentyczną, młodzieńczą, brawurową pewnością siebie. Do tego ma w sobie tę jasność świeżości, której brakuje wielu polskim raperom.

Bity są mocne, by nie powiedzieć kolumnowe. z odniesieniami do amerykańskich produkcji z wyraźnymi inspiracjami amerykańskim rapu (tutaj kłania się „diamentowy” Lil Uzi Vert), ale i z wielkim ukłonem dla polskiej klasyki stylu (szacunek do Molesty wyraźnie wyczuwalny).

Muzyki, którą wciąż poznaję (a tak jest z rapem) słucham uchem filologa – poety i sercem. W rymach – metaforach Otsochodzi dużo o odniesionych sukcesach, celach i pragnieniach, miłości i zapasach z życiem.

 

 

Jego sposób łączenia introspekcji z surowym, często brutalnym realizmem sprawia, że nawet ja (+50 utożsamiam się z jego przekazem. Tak jest w porażającym i przebojowym „Wszystko mija” z cytatem z Norbiego i zaskakującą gitarą Piotra Zegzuły. I nie jestem w stanie zdecydować co jest lepsze – bity Lohlqa (Karola Żmijewskiego) czy to jak Otsochodzi składa te linie we współczesny uliczny wiersz.

Miłosz – Otsik nie boi się eksperymentować z formą i brzmieniem, co czyni jego twórczość świeżą i pełną emocji, a jednocześnie przemyślaną pod względem artystycznym.

Są też goście (Oki, Young Igi oraz Taco Hemingway). którzy przydają płycie pieprzności i szlifu. Całość tekstowo, muzycznie i produkcyjnie dopięta na ostatni guzik.

Obok mojego ulubionego „Wszystko mija” w zestawie 16 nagrań zatrzęsienie poetycko – chodnikowych szlagierów. Otwierający „0:00” wpada w ucho od razu, „@champagnepapi” z moralizatorskim Okim warte zapętlenia w odtwarzaczu, że o zamykającymi Czarnych chmurach” z udziałem Young Igiego nie wspominając.

To jedno z najważniejszych i najlepszych produkcji hip-hopowych nie tylko 2024 roku, ale ostatnich pięciu lat.

 

18. happysad – „Pierwsza prosta”

 

Happysad – duma Skarżyska Kamiennej – w minionym roku powróciła z mocą i świetlistym optymizmem z płytą „Pierwsza Prosta”. To dobra pięciolatka dla Kuby Kawalca (przypomnę jego znakomity solowy album „Ślepota” z 2021 roku, w XXX. najważniejszych płyt podsumowania Radia Wnet) i ekipy, że przypomnę „Rekordowo letnie lato” (2019) i retrospektywny przebojowy z rarytasami „Odrzutowce i kowery” (2021).

Teraz Kuba Kawalec i happysad zabrali nas w ekscytującą podróż pełną pozytywnych emocji, nadspodziewanej energii i przemyśleń, które przypominają, że życie to nieustanna droga, z reguły kręta i bolesna, a nie chwilowy trend i tylko piękne chwile.

Ten dziewiąty album zespołu przełamał ich dotychczasowy wizerunek, kreślony kreską nostalgicznych klimatów i zmierzchu, stając się apoteozą radości i hymnem nadziei. Co mnie cieszy, na albumie „Pierwsza prosta” nie stracili swojej charakterystycznej melodyjności,  które z większą ilością słońca i radości łączą w sobie zarówno łagodne, akustyczne brzmienia, jak i energetyczne gitarowe riffy.

Tytułowy utwór otwierający cały album spokojnie wprowadza w atmosferę, aby z każdą chwilą windować eksplozję entuzjazmu i emanację „Élan vital” (z francuskiego „życiowy impet” lub „życiowa siła”).

Kochaj sobie kogo chcesz (był to pierwszy singel) w rockowym anturażu przegania smutek rozstań, zaś Kolory podpowiadają wybór własnej drogi bez porad tych, co z boku i „wiedzą lepiej”. Piosenki Żar” Zostań” przynoszą kontaminację wybuchowej energii z refleksją i przemile smakującą ideą, że warto po prostu być bez zmian, presji i spełniania oczekiwań innych.

Wymienię jeszcze balladęTęskno”, która przypomina, że plątanina dni i nocy to mozaika radości, smutków z towarzyszącą nam wiecznie parą – Panią Zawiłość – Pułapka i Panem Rozterką wyborów.

Rockowo niezależni, choć piosenkowi Happysad albumem Pierwsza Prosta pokazują, że indie rockpop rock mają się w Polsce znakomicie, zaś oni – muzycy są gotowi pokazać, że nawet po dwudziestu latach można opowiadać nowe, wciągające historie – proste, ale pełne znaczenia.

 

A teraz nadchodzi czas na opowieść o trzecim krążku Shagreen „Almost Gone” . To dzieło wybitne w swojej emocjonalnej szczerości i artystycznej dojrzałości. Shagreen niczym poetka baroku, w duchu trenu lub elegii, odważnie stawia pytania o sens straty, żalu i pogodzenia się z nieuniknionym. Jednocześnie oferuje ścieżkę wyjścia – drogę ku akceptacji i nowemu życiu. 

 

Shagreen – Natalia Gadzina – Grochowska. Fot. Amadeusz Andrzejewski

O albumie napisałem i powiedziałem już niemal wszystko.

/…/

Natalia Gadzina – Grochowska, która ukryła się pod pseudonimem Shagreen (polecam lekturę poczciwego Honoriusza Balzaka), nie wyrasta a jest już pierwszą damą polskiej sceny dark wave – industrial z pięknym (bo zmierzchowym) tchnieniem trip hopu i gotyckości. Beth Gibbons czy Tracey Thorn mogą i pewnie już czują Jej oddech. Bo ten album powinien pojawić się na rynku zagranicznym jak najszybciej i to nie tylko dlatego, że Shagreen śpiewa w języku autora „Pieśni Osjana”. /…./ Pełną recenzję przeczytasz tutaj: Spotkanie z Shagreen. Album „Almost Gone” kandydatem do miana „płyty roku 2024” – poleca Tomasz Wybranowski

 

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Natalią – Shagreen:

 

17. Shagreen – „Almost Gone”

 

16. Wojtek Mazolewski Quintet „Beautiful People”

Skrzący się jazzem i pięknym kontrabasem album „Beautiful People” Wojtka Mazolewskiego to duchowa podróż w świat współczesnego jazzu, głęboko zakorzenionego w tożsamości WMQ, przy jednoczesnym zachowaniu muzycznych korzeni, ale w innych tonacjach i barwach harmonii.

Wojtek Mazolewski, jako lider zespołu i kontrabasista, od lat łączy ze swoimi utytułowanymi muzykami tradycyjny jazz z elementami swoich refleksji na temat muzyki, czasu i życia. Ta mozaika pachnie mi starymi, dobrymi polskimi filmami z czarno – białym obrazem, momentem gdy odkrywałem Komedę i Stańkę. Ta emocjonalna mozaika zaskakuje zabawą z rytmem, a zarazem hipnotyzujące brzmieniem saksofonu Piotra Chęckiego i trąbką Oscara Toraka. To przede wszystkim ich zasługa, że uruchamia się wyobraźnia i marzenia. 

Kompozycje takie jak Purple Space (miraże pustynne przed wieczorem), Live Spirit inwokacja do epopei życiowej energii bez skrępowania w muzyce i opoka tej płyty „New Energy, z zapadającym w pamięć saksofonem Piotra Chęckiego to najmocniejsze momenty tego longplaya.

Wojtek Mazolewski w jednym z wywiadów przed premierą płyty powiedział:

Beautiful People to dla nas nowe otwarcie. Po wielu koncertach, które zagraliśmy wspólnie, weszliśmy do studia i uchwyciliśmy tam nasze emocje, to, co czuliśmy, nasze podejście do życia i świata. Każdy utwór na albumie odzwierciedla nasze doświadczenia, ale przede wszystkim energię, która nas połączyła jako zespół.”

Gilles Peterson z radia BBC wyraził wielkie uznanie dla twórczości Mazolewskiego, mówiąc:

„Love Wojtek’s jazz lens… a leading light … bringing Polish jazz back into the limelight!” / „Uwielbiam jazzowe spojrzenie Wojtka… jest wiodącą postacią… przywracającą polski jazz na światło reflektorów!”

Album przywraca wiarę w subtelności ducha, moc wspomnień i siły brzmieniowych kalek przeszłości, które zawiera muzyka: Wojtka Mazolewskiego (kontrabas), Marcela Balinskiego (piano), Piotra Chęckiego (saksofon), Oscara Toroka (trąbka) i Tymka Papiora (perkusja).

15. Strata – „Subaru”

 

Znakomitymi produkcjami rap / hip – hop obrodził w Polsce rok 2024. To kolejny przykład, który mogę określić, jako osoba +50, która uczy się estetyki hip hopu, jako pełny różnorodności, niejednorodny i eksperymentalny krążek w ramie wielkiej bezkompromisowości i muzycznych granic.

Na „15” projekt niezwykły skryty pod nazwą STRATA. To efekt twórczych działań trzech artystów wywodzących się z różnych odłamów i gatunkowości hip-hopu W rolach głównych Hades, Kosi (JWP) producenta 2k88.

Nagrania z „Subaru” przenikają muzyczne kosmosy, gdzie napotkamy hip – balladowe zwroty z autotune’em, klasyczną rap – chodnikową nawijkę z tekstami, które kładą na łopatki nagradzanych przez mainstream poetów, wreszcie często eksperymentalne, basowe poszumy. Produkcja mistrzowska 2k88. Chwilę o nim.

 

2k88, właściwie Przemysław Jankowiak, zyskał zasłużony rozgłos dzięki wszechstronności i unikalnemu podejściu do kordu tworzenia muzyki.  Niczym wprawny witrażysta wtapia w wielkie dzieło hip-hop,dubstep, drum & bass z domieszką ambientowych przestrzeni czy muzyki jamajskiej.

Przemek 2k88 mistrz Jankowiak, tak mawiam o nim od czasu, gdy usłyszałem „Sadzę” Moniki Brodki, którą produkował.

Na „Subaru” od razu wyróżnia się przestrzenny (Batman), trapowa „Klatki po klubowy „Kwit”. Dla mnie opisem mistrzowskim całego albumu jest nagranie „Radary”. Materiał jest surowy, dynamiczny i emocjonalnie intensywny, a metafory odważne, chodnikowe i szczere… Nikt nie powie wprost bez ogródek o Tobie i świecie, ale i sobie co artysta hip hopowy w Polsce

STRATA to dzieło, które unika kompromisów i jeńców nie bierze. Słowa samego 2k88, który poproszony został o opowieść o płycie, mówią same za siebie:

To płyta śmietnik myśli, uliczna i brudna do bólu”.


 

Quiet Sirence z albumem "The Story of No Reverse" zasłużenie zyskało uznanie krytyków muzycznych i słuchaczy, nie tylko jako wyjątkowe doświadczenie artystyczne na polskiej scenie muzycznej, ale także za nową jakość, którą określam cross art rockiem. Tomasz Wybranowski

Teraz przechodzę do formacji Quiet Sirens i ich magicznej opowieści z bezpowrotności. Album „The Story of No Reverse” był długograjem listopada Radia Wnet.  O tej płycie napisałem m.in.:

/…/Quiet Sirence z albumem „The Story of No Reverse” zasłużenie zyskało uznanie krytyków muzycznych i słuchaczy, nie tylko jako wyjątkowe doświadczenie artystyczne na polskiej scenie muzycznej, ale także za nową jakość, którą określam cross art rockiem./…/

Tutaj do przeczytania cała recenzja: Quiet Sirens! Nazywam ich muzykę cross art rockiem!”

 

image description

14. Quiet Sirens – „Story of No Reverse”

Tutaj do wysłuchania rozmowa z muzykami Quiet Sirens:

 

 

13. Komety – „Ostatnie okrążenie”

Lesław znowu z Kometami powrócił na ziemski i polski nieboskłon. Długograj „Ostatnie okrążenie” to znakomity powrót do rockowych korzeni, szlagierowości formacji z totalną zwięzłością.

12 nagrań i ledwie 25 minut z sekundami, więc Lesław z kompanią serwuje nam szybką podróż prezentując na krótkich przystankach wszystko, co w rockowym graniu najważniejsze z nutą wspomnień klasycznych gitarowych brzmień.

Otwierająca album Ludzka istota poraża basowym transem i bajkowo zadziwia dźwiękiem ksylofonu. „Ktoś” to muzyczna rocko-polifonika ze skrzypcami i fletem, zaś „Paul Weller” to dla mnie jeden z klasyków roku 2024. Galopująca melodia i stadionowy Lesław, który zdaje się przeniósł nas (i siebie) na przełom lat 90. i XXI wieku. Bajecznie!

Zamykający album Pierwsze ostrzeżenie” rockowo zostawia chęć na więcej, bo refren zostaje na dłużej w uchu i dźwięczy w głowie. Lesław i Komety nie zatrzymują się i z żelazną konsekwencją strzegą swojego stylu. I nie przeszkadza mi fakt, że brzmią jak Komety sprzed lat! W ich przypadku to walor a nie zarzut! Są swoi, autentyczni a powoli poszerzają krąg słuchaczy o młodsze pokolenia.

 

Obecny skład zespołu Komety to Lesław Strybel – wokal, gitara (lider i założyciel zespołu), Wojciech Traczyk – gitara basowaHubert Gajewski – perkusja. 

CIĄG DALSZY NASTĄPI W OPOWIEŚCIACH O PIERWSZEJ „12” ALBUMÓW ROKU 2024 RADIA WNET – Tomasz Wybranowski

 

Tutaj do wysłuchania programy z albumami od miejsc 22 – 29:

 

Tutaj do wysłuchania programy z albumami od miejsc 30 – 40:

 

Tutaj do wysłuchania programy z albumami od miejsc 41 – 50:

 

 

50 najlepszych polskich albumów roku 2024, bez względu na style i gatunki: Czwarta Dziesiątka według Radia Wnet

Gdy spoglądam na 2024 rok, to mogę z dumą powiedzieć, że był to czas wyjątkowy dla polskiej muzyki.

 

Radio Wnet – Muzyka warta słuchania NAJWAŻNIEJSZE ALBUMY ROKU 2024 – BEZ WZGLĘDU NA STYLE I GATUNKI – RADIO WNET 50. kilka czułości – „LAWENDA” 49. Olga Bończyk – „Wracam” 48. Uniatowski – „Uniatowski” 47. Niesamowita Sprawa – Zwykłe piosenki” 46. – 1

 Znaczące premiery płytowe, znakomita passa polskiego niezależnego rocka i muzyki rap / hip hop, wspaniałe debiuty w gamach różnych stylów muzycznych, odradzanie się mody na chodzenie na klubowe koncert, oraz wzrost liczny fanów słuchających Radia Wnet i Listy Polish Chart Radia Wnet red. Sławka Orwata świadczą o doskonałej kondycji rodzimej sceny.

W tym roku muzyka po raz kolejny połączyła pokolenia i przyciągnęła uwagę zarówno tych, którzy szukają klasycznych brzmień, jak i fanów nowoczesnych eksperymentów dźwiękowych.

  1. Tomasz Wybranowski

Tutaj do wysłuchania opowieść o najlepszych albumach roku 2024 Radia Wnet z czwartej „10”:


 

 


40. Ranne Ptaszki – „W pełni”

 

Drugi album zespołu Ranne Ptaszki to subtelna, ale dojrzała i odarta ze złudzeń opowieść o trudnym przechodzeniu od mroku ku światłu. Podróż ta z Martyną Kubiak (podpora wokalna, poetycka i kompozytorska grupy) jest pełna emocji i muzycznej intymności.

Płyta ukazała się w połowie marca 2024 r. (przez dwa tygodnie była albumem Radia Wnet) i stanowi rozwinięcie konceptu rozpoczętego na debiutanckim „Świcie” (2017). Tytułowy utwór „W pełni” odnosi się nie tylko do księżycowego, onirycznego światła (jak tak to czytam), ale przede wszystkim do dojrzewania, przez które zespół prowadzi słuchacza, przemieniając trudne doświadczenia w siłę życiową.

Album No. 2 Rannych Ptaszków łączy w sobie elementy jazzu, muzyki kameralnej oraz alternatywnego pop. Charakterystyczne są tu delikatne, ale pełne ekspresji aranżacje, w których kluczową rolę odgrywają instrumenty perkusyjne, kontrabas oraz kwartet smyczkowy.
Obok Martyny Kubiak na albumie słyszymy efekt muzyczności Marcina Patera (wibrafon, marimba, gitara), Mateusza Szewczyka (kontrabas, moog), Patryka Zakrzewskiego (przy zestawie perkusyjnym i bawidełkami elektronicznymi) i Tomasza Machańskiego (perkusja).
Na płycie odcisnął piętno także krakowianin Nikola Kołodziejczyk, aranżer kwartetu smyczkowego w składzie: Joanna Zagajewska, Łukasz Krusz, Kornelia Lewandowska i Nikol Latocha.
„W pełni” to album pełen kontrastów – od mrocznych, onirycznych fragmentów po jaśniejsze, pełne nadziei melodie. Zespół stawia na subtelność brzmienia, gdzie delikatne aranżacje i zmysłowe wokale prowadzą przez różne emocjonalne krajobrazy. Nowością jest wprowadzenie kwartetu smyczkowego, który nadaje płycie klasycznej głębi i podniosłości teatru.

Moi piosenkowi faworyci to „Jemnanoc”, otwierająca album oniryczna pieśń będąca apoteozą somnambulicznego życia po drugiej stronie luster. Piękna pieśń o tęsknocie oparta na wierszu Krzysztofa Kościelskiego.
Kolejne faworyci to instrumentalny „Brzask” piękny most, który łączy bezkolizyjnie nocną i mroczną część płyty „W pełni” z jego jasną częścią. I jeszcze to wysmakowane sola kontrabasu, a także zapadające w serce „Bliżej siebie” i finalna „Cisza”.

 

39. Dekoder – „Suspense” EPka

 

Dekoder to duet polsko – ukraiński spod nieba Poznania, który łączy elementy alternatywnego rocka z osobliwym, mocnym brzmieniem. Wyróżnia się nietypowym połączeniem klasycznie brzmiącego pianina z mocno przesterowaną gitarą i „twardym” basem, co nadaje jej brzmieniu wyjątkowego charakteru.

Dodatkowo kobiecy wokal, pełen emocji i ekspresji, stanowi kluczowy element ich muzyki. Frontmanka zespołu, Nastia Day to artystka o wszechstronnych umiejętnościach. Jej talent do tworzenia nastrojów i różnorodnych dźwięków sprawia, że muzyka Dekodera nabiera głębi i charakteru, a zespół wyróżnia się na tle innych formacji w tym gatunku.

 Na EP-ce „Suspense” znajdziecie cztery utwory wyczarowane przez Nastię Day (czyli Anastazję Dżyhryniuk), wokalistkę i instrumentalistkę i tajemniczego Kamila Dominiaka z gitarami, solową i basową, których wspiera na perkusji Walery.

Choć zespół czerpie z różnych gatunków, takich jak alternatywny rock, indie czy post-punk, to wyróżnia się także swoimi unikatowymi aranżacjami, które sprawiają, że ich muzyka jest zarówno intensywna, jak i subtelna. Na mój muzyczn0 – redaktorski nos „Suspense” to zapowiedź wielkich rzeczy, które nadejdą już na ich dużym debiucie.
Połączenie mocnych gitarowych riffów, subtelnych akordów pianina i wyjątkowego wokalu Nastii Day sprawia, że muzyka Dekodera jest pełna napięć, pasji i nieoczekiwanych muzycznych zwrotów akcji.  Duet ma potencjał, by stać się jednym z tych najbardziej wyróżniających się na polskiej scenie rockowo – mrocznej alternatywy.

 

 

38. Reggaeside – „Momenty”

„Momenty” to druga płyta zespołu Reggaeside, która ukazuje ewolucję grupy od debiutanckiego albumu „Szczęście” z 2017 roku. Na nowym wydawnictwie zespół z Nowego Miasta Lubawskiego, już w pełnym, bo siedmioosobowym składzie, zaprezentował bardziej dojrzałe i zróżnicowane brzmienie, łącząc reggae i ska z elementami funky, rocka i popu.

„Momenty” to album, który podkreśla znaczenie przeżywania chwil, doceniania ludzi wokół siebie oraz skupiania się na tym, co naprawdę ma wartość i dzieje się DZISIAJ!

Płyta jest bardzo zróżnicowana muzycznie – od pełnych wigoru piosenek, jak „Na szczyt” czy „Jasny cel”, przez balladowe utwory „Żyć pogodnie” i „Bracie żyj”, aż po bardziej zaskakujące momenty, takie jak „Czekolada i cynamon”. To nagranie brylowało na liście redaktora Sławka Orwata „Polish Chart”. Wśród utworów wyróżnia się singiel „Wyobrażenia”, który stał się manifestem zespołu.

Reggaeside, w swoim charakterystycznym stylu, wciąż pozostaje wierny pozytywnemu przekazowi, a ich utwory balansują między zabawą, radością życia a głębokimi refleksjami. Zespół eksperymentuje z różnorodnymi gatunkami, wprowadzając do swojej muzyki elementy ska, reggae i pop, ale zawsze z zachowaniem swojej tożsamości co sprawia, że cała melodyczna polewa smakuje wyszukanie i świeżo!

Całość sprawia, że „Momenty” to płyta, która zachęca do słuchania, zastanawiania się i cieszenia się tym, co w życiu jest naprawdę istotne. No i jeszcze nadzwyczajne covery tuzów brzmień pop i wykwintnego jazzu na bujano – regałową nutę!

Reggaeside tworzą dwaj ojcowie założyciele zespołu Przemysław Olszewski i Mateusz Deredas, oraz Karol Olszewski, Remek Kreński, Jacek „Magik” Kopowski, Maciej GburczykRobert Bracki.

 

 

37. Bang Bang – „Ostatni Punkowiec”

To pierwsza, ale nie ostatnia punkowa płyta w naszym corocznym zestawieniu. Po pięciu latach przerwy, zespół BANG BANG brawurowo powrócił z nowym albumem „Ostatni Punkowiec”. Piosenki z albumu, to efekt przemyśleń [po]post – covidowych, przede wszystkim o kondycji ducha, wyborów i bolączek Polaków lat 20. XXI wieku przez pryzmat członków Bang Bang – Bogdana Kozieła, Bogdana Roguckiego, Tadeusza Błaszaka i Piotra „Goryla” Wilińskiego, wokalisty zespołu.

Mimo wagi i ciężaru tekstów, które brutalnie (ale potrzebnie) sieką rózgami hedonistyczne i nihilistyczne ego społeczeństwa, longplay to zestaw piosenek nostalgiczny i balladowy nie jest. Metafory tyczące takich tematów i idei jak samotność, agresja, wojna, przemijanie i wewnętrzny bunt potrzebują punkowego sznytu i muzycznej mocy.

Goryl i reszta porzucają kontestację systemu i świata całego na rzecz opowieści o współczesnym człowieku i jego zapasach z życiem. Bo tak naprawdę i system, i świat tworzą ludzie i wzajemne ich asocjacje i korelacje. Wszelką zmianę trzeba po prostu zacząć od siebie.

Teksty poruszają m.in. temat samobójczych myśli („Sznur”), bezmyślnej agresji („Masakra w klubie Disco” czy „Złe towarzystwo”) i wojna za naszą granicą („Wojna

W muzycznej szacie Bang Bang z gracją połączył klasyczne brzmienie punk rocka z lat 70. XX wieku z nowoczesnym brzmieniem i realizacją dźwięku (współpraca z producentem Marcinem Mackiewiczem). Efektem jest album co punkowo się zowie, bo z pazurem, melodyjnością i sznytem tego zawiesistego acz rozkosznego brudku rebelii. No i jeszcze niezwykła wersja legendarnego „Luzaka”!

 

36. DarkWind – „Piosenki nieCodzienne vol. 2” EP-ka

 

Zespół DarkWind, po sukcesie krążka „Piosenki nieCodzienne” (o czym głośno i często było na antenie Radia Wnet, nie tylko z powodu piosenki „Płonie Paryż”), wydał drugą odsłonę tego projektu. Pięcionagraniowa EP-ka „Piosenki nieCodzienne vol. 2” utrzymuje podobny kierunek muzyczny, jak poprzedni materiał. To inteligentne i wciągające gitarowe granie z wyraźnym akcentem na teksty Michała Widyńskiego (gitarzystę formacji), które pełnią kluczową rolę w całym projekcie.

Niektórzy krytyce twierdzą, że muzycy DarkWind – cytat: „nie szukają oryginalności na siłę, ale skutecznie oddają ducha klasyki rocka lat 80/90.”
Ja twierdzę, że w oparciu o fundament rocka końca XX wieku gentlemani rocka z Knurowa (ukłony dla Hard Rock Cafe) definiują nową jakość polskiego rocka rozszerzając ją o swoją wrażliwość, niebanalne melodie i rozwiązania rytmiczne z ekspozycją niebanalnych metafor. Ich underground zachwyca i daje znowu wiarę w rockowe granie!

Wystarczy wsłuchać się w przepiękną balladę – list „Powietrze”. To jedna z najpiękniejszych kompozycji roku 2024!
Wyróżnię jeszcze piosenkę „Codziennie” z pięknymi smyczkami w tle, odważny w warstwie tekstowej czysto rock’n’rollowy „Marszałek foch” oraz „Życie to z Tobą podróż”, jeden z naszych radiowych częstoGrajów roku.

 

 

Kris, Marcin Karel, Michał Widyński. Radek Halski i Dariusz Dudek potrafią przyciągnąć uwagę słuchaczy, którzy – tak jak Radio Wnet – poszukują muzyki pozbawionej sztuczności i kunktatorstwa mainstreamu, a nastawionej na wartość artystyczną. Panowie! Szacunek i tak trzymać!!!

 

35. Miły ATZ – „ACID MORO”

 

Miłosz Szymkowiak, znany jako Miły ATZ to jeden z najważniejszych dla mnie współczesnych polskich twórców. Jako składacz słów w wiersze twierdzę stanowczo, że współczesną poezję odnajdujemy wplecione w rytmy  hip hop i pochodnych gatunkowości. Miły ATZ w swojej trzeciej muzycznej solowej odsłonie „Czarny Swing” z powodzeniem przemyca swoje metafory w osnowie brytyjskich brzmień.

Płyta obfituje w wysyp różnorodnych gatunków wyspiarskiej muzyki. Jest grime, UK garage, frazy dubstepu, jungle i gdzieniegdzie break beat – jednym słowem najszersza i przebogata paleta dźwięków.

ATZ, działając pod producenckim aliasem Misza, przy współpracy z takimi artystami – piewcami brzmienia hip hop jak Miroff, Atutowy czy Kuba Więcek, stworzył intrygujący i bardzo interesujący zestaw utworów z utworem dla klasyki stylu, oraz rewolucyjnym chwilami, ekspansywnym, eksperymentalnym podejściem do produkcji.
Długograj rozpoczyna się od dynamicznego nagrania „Światła”, które wprowadza w klimat 2-stepowego rytmu, a później Miły ATZ przechodzi do grime’owego „Na Rejonach” i zawiesiście basowego „Full Time Raver”, z gościnnym udziałem brytyjskiego rapera Snowy.

Co mnie cieszy najbardziej, na płycie nie brakuje klubowych nagrań, jak „God Mode” (eksperymentalny, z połamanym i przebitym rytmem) i przestrzenny z funk’ującym basem „Mandala Splash” (gdzie gościnnie Cichoń, PersJupiJej).

Miłosz – ATZ nie skupił się tylko na treści swoich wersów, celnie oddających naszą duszną współczesność, ale wykonał wielką pracę by precyzyjnie na bazie rytmów osadzić metafory, co w zbitce z wyspiarskimi brzmieniami dało bardziej niż świeże podejście do polskiego rapu.

„Czarny Swing” to album, który w pełni oddaje brytyjską muzyczną estetykę, co Miłego ATZ na czołowej pozycji w kontekście nowoczesnego polskiego rapu, przy jednoczesnym i pionierskim rozszerzeniu horyzontów gatunkowych.

 

34. Hypnosaur – „Undead Invaders Born to Die in a Maze” EPka

 

Hypnosaur to warszawski zespół założony w 2017 roku, który zyskał rozpoznawalność dzięki swojej unikalnej mieszance rocka, metalu (nu metalu) i pop kulturalnych „poszumów i pobrzęków”. Debiutancka EP-ka „Illusion” (2019) i znakomity album „Doomsday” (2022) zdobyły uznanie, trafiając m.in. na pierwsze miejsca listy debiutów Radia Wnet.

Formację poznałem dzięki mojemu przyjacielowi p. Mikołajowi Konopackiemu, szefowi i właścicielowi warszawskiej PraGalerii. I jestem mu za to wdzięczny, bowiem formacja Hypnosaur zaskakuje i prze naprzód!

W 2024 roku zespół wydał nową EP-kę „Undead Invaders Born to Die in a Maze”, która łączy elementy rocka, metalizujących gitar, progresywnego podejścia do dźwięku oraz w dobrym stylu odwołania do popkultury, w tym filmów, gier i komiksów.
W jednym z wywiadów na antenie Radia Wnet Bartosz Kulczycki (głos i klawisze) powiedział mi, że „zespół Hypnosaur uprawia jurassic rock.”

 

 

Płyta, co prawda zawiera jedynie cztery nagrania, ale to prawdziwa esencja ich twórczości. Jest mocno, dynamicznie i do rzeczy! Utwory to według zespołu, który tworzą Bartosz Kulczycki (główny wokal i klawisze), Michał Siedlecki (gitara i chórki), Marcin Jastrzębski (bas) i Marcin Szóstakowski (perkusja), to

naturalna ewolucja i rozwijanie stylu Hypnosaur.

Bez względu na to czy jest to otwierający „Undead” (absolutny przebój), skąpany w mroku i klawiszowym kryzach „Born to Die” czy mający wiele twarzy „The Maze”, to nadal jest ICH jurassic punk!

Prawdziwą ucztę melomana mamy przy wspomnianym już „Born To Die”, gdzie wehikułem czasu trafiamy do psychodelicznej Kalifornii z lat 60. i 70. XX wieku. W finałowym „The Maze” Hypnosaur serwuje nam prog rockowy wyrazisty ścieg z gotyckimi elementami. Małe arcydzieło!

 

33. Yellow Horse – „Till I Die”

 

Po kilku latach oczekiwania, od czasu premiery „Lost Trail” (2018) zespół Yellow Horse wydał swój drugi album – „Till I Die”, który jest muzycznym powrotem do korzeni, jednocześnie wnosząc świeżość i rozmach.

Zespół spod nieba Strzyżowa (piękne Podkarpacie), znany jest z zamiłowania do brzmień lat 60-70. ubiegłego wieku. Serwuje pieśni ze sznytem southern rocka, bluesa i folku, co tworzy solidną bazę dla gitar, bluesowej refleksji rytmicznych rozwiązań, ale także dla mocniejszego brzmienia. Bo potrafią potężnie „przyłoić”!

W porównaniu do debiutanckiego „Lost Trail” z 2018 roku, „Till I Die” brzmi pełniej, potoczyściej i bardziej przekonywująco, ale z zachowaniem tego co w herbie Yellow Horse: moc, surowość, energetyczność i autentyczność. Yellow Horse wielbię za te widoki gór Appalachów z elementami bluegrassowymi. Jest mandolina, banjo i flet, co nadaje płycie wyjątkowego kolorytu.

Longplay „Till I Die” łączy klasyczne wpływy z nowoczesnym podejściem, a jego siłą jest organiczna szczerość, szacunek do klasyki, do której dochodzą swoimi ścieżkami jej muzycznego rozumienia, wreszcie i młodzieńcza, chwilami radośnie brawurowa żywiołowość. Wokal Pawła Soji (śpiewający basista), pełen pasji i charyzmy, sprawiając, że muzyka Yellow Horse jeszcze ostrzej zacina ostrogami. Chwilami jego śpiew staje się dodatkowym instrumentem! I choć zespół czerpie garściami z przeszłości, nie popada w banał ani konwencjonalność. Zamiast tego, oferuje rocka z duszą – nieprzesadnego, a zarazem pełnego nieoczekiwanych zwrotów.

Najbardziej chwytającym utworem na płycie jest bez wątpienia tytułowy „Till I Die”, pełen mocy, który błyszczy niczym letnia burza. Jego przebojowość i siła ekspresji natychmiast przyciągają uwagę. Warto również zwrócić uwagę na kompozycję „Fugazi”, gdzie zespół eksploruje bardziej ledZepp’ove brzmienie, dając niezapomniany spektakl ze sceny klasycznie rockowego teatru. „Fugazi” to popis Jerzego Hajduka, który swoim wykonaniem dorównał wyczynom pierwszego rycerza rockowego fletu Iana Andersona (Jethro Tull).

 

Ze zbioru 14 piosenek wymienię jeszcze „Pure Evil” ze znakomitą partią klawiszy Mateusza Krupińskiego, chwytliwym refrenem i gadającymi  gitarowymi, przebojowy, słoneczny „Endless Road” z cudną gitarą Dominika Cynara i ten mój ulubiony (ku nocnym rozmyślaniom), spowity w balladowości bluesa „Nobody’s Army” i z urzekającym piano Mateusza Krupińskiego. Ta piękna kompozycja bije wiele kompozycji Guns N’ Roses z czasów „Use Your…”.

Yellow Horse dopełniają Mariusz Belcer (gitara akustyczna) i Robert Ziobro (perkusja). Tego albumu z przyjemnością posłuchałbym z winyla sącząc księżycówkę i myśląc o gwiazdach nad Appalachami.

To płyta, która ma duszę, moc i sznyt, a jednocześnie zachowuje autentyczność, która jest dziś rzadkością na współczesnej scenie muzycznej.

 

.WAVS, fot. Katarzyna Borelowska

W zestawieniu witamy królewski gród Kraków za sprawą formacji .WAVS, o którym głośno było w Radiu Wnet za sprawą EP-ki „Sól” (Filip Sarniak ukłony!). Muzycznym credo opiera się na trzech filarach: surowym, szorstkim brzmieniu, niesztampowym i pozbawionym epigoństwa łączenia gitarowych gatunków rocka, oraz tęskne – jak mawiam – korespondencje do alternatywnej muzyki lat 90. XX. To wszystko znalazło ucieleśnienie na albumie, które w zestawieniu roku 2024 wylądował na miejscu 32.

 

32. .WAVS – „Heavy Pop”

 

„Jestem tu od lat
Miotam się wśród fal
Zaklęty w głaz
Czekam, aż zgaśnie jedna z gwiazd”

To pierwsze słowa otwierające album zespołu .WAVS i można je traktować jako dobre motto dla całej płyty HEAVY POP.

„HEAVY POP” to czternaście piosenek o przesileniu życiowym, opowieść o dorosłym człowieku wciąż poszukującym swojej własnej drogi w świecie pełnym dróg i szans, ale przez to nastroszonego dylematami i zagrożeniami. Muzycznie jest to pasjonująca mieszanka alternatywnego rocka, grunge’u i nu metalu z nowoczesną produkcją i popową szlagierowością.

“Od naszej debiutanckiej płyty minęło pięć lat. Pięć długich, ciężkich lat zawirowań na świecie, ale i w naszym zespole. To, że przełamaliśmy swoje fale i możemy dziś w końcu zaprezentować Wam naszą nową muzykę, to nie przysłowiowy „cud”. To efekt ciężkiej pracy, wielu wyrzeczeń, kompromisów i walki o nas samych, ale także niepowtarzalnych, cudownych chwil i pięknych ludzi, z którymi spotkaliśmy się przy jej tworzeniu.” – tak o powstawaniu albumu HEAVY POP pisze zespół .WAVS.

Longplay „Heavy Pop” to lśniące gitariadami 14 utworów. Pierwszym heroldem zapowiadającym album był „Ons”, istna petarda, lśniąca się przebojową melodią. „Ons” zwiastował korektę z grunge’owej marszruty zespołu z czasów debiutu. Ale zestaw piosenek 12 + 2 intra najlepiej streszcza dynamiczny utwór „Od zagłądy”. To kwintesencja gatunku .WAVS „heavy pop” – rockowo, melodyjnie, mocno i radiowo!

Są też balladowe tropy. W tym gronie „Ciary” i „Najsmutniejsze rzeczy”. Ale na specjalną uwagę zasługują dwa nagrania, które ukazują wypracowaną przez lata prób, osobistą stylistykę grupy, to poszukujące i ścinające wpół  gitarowe mody „Okrutnie” i pięknie opowiedziane z zaskakującym finałem „Kiedyś wszystko było okej”. Istny wulkan emocji. Na uwagę zasługuje także wieńczący ten znakomity album „Wspomnienia”.

Sumując śpieszę z P.S., że album .WAVS „Heavy Pop” łączy surowość i emocjonalność grunge’u z nu metalem z dodatkiem chwytliwych melodii. Krakowianie niczego nie tracą ze swoich poszukiwań stylowości, która będzie tylko ich znakiem rozpoznawalnym, ani młodzieńczej emocjonalności i szczerości. Album godny laurów, nagród i tłumów na koncertach.  

.WAVS tworzą: Maciej Kowalski (wokal), Grzegorz Szot (gitara), Karol Masternak (bas) i Jacek Dębski (perkusja).

 

31. How We Met – „GoodAss Memories”

 

Grupa pochodzi z Olsztyna i została założona w 2021 roku przez trzech przyjaciół: Oscara Jensena, Huberta Kobusa i Mikołaja Malickiego do których dołączył Mateusz Ozga. Połączyła ich pasja do muzyki, a ich celem stało się tworzenie brzmienia, które łączy melodyjny pop-rock z wpływami amerykańskiego punk rocka.

Liderem zespołu jest Oscar Jensen, który pełni rolę wokalisty, gitarzysty, kompozytora i autora tekstów. Album „GoodAss Memories” to mieszanka punkowych wpływów z autorskim stylem grupy. Można tu usłyszeć klimaty znane z dokonań moich ulubieńców The Offspring, Green Day, Blink 182 czy Sum 41, ale kwartet How We Met nie boi się nadać tym brzmieniom klimatom własnego charakteru z domieszką polskiego zawadiactwa i humoru. Dlatego wielka szkoda, że zabrakło miejsca dla nagrania „Grała Na Gitarze”, chociaż przebojowy „Nie zgadzam się” nieco tę pustkę wypełnia.

 

W zestawie piosenek Olsztynian w albumu wymienię obowiązkowo „New Information” i katastroficzny „Apocalypse”, którego Green Day – Oscarowi Jensenowi, Mikołajowi Malickiemu, Hubertowi Kobusowi i Mateuszowi Ozdze – może pozazdrościć!

Choć to dopiero początek ich kariery, longplay „GoodAss Memories” jest dowodem, ze How We Met nie jest „dobrze zapowiadający się”. ale już na swojej gatunkowej półce nie ma sobie w Polsce równych i ma wielki potencjał.

Debiut „GoodAss Memories” jest doskonałą bazą, aby zbudować silną markę i zdobywać serca słuchaczy nie tylko w Polsce, ale i za granicą.

 

30. Coals – „Sanatorium”

 

Duet Kacha – Katarzyna Kowalczyk) i Lucassi – Łukasz Rozmysłowski), po dwóch latach przerwy wydali nowy, już trzeci album „Sanatorium”, który zawiera 14 onirycznych piosenek. Coals zyskał popularność dzięki swojemu charakterystycznemu stylowi, łączącemu elektronikę z alternatywnym popem.

„Sanatorium”, trzecia płyta Coals, jest nocną eklektycznie mieszanka gatunków. Odnajdziemy tchnienie (delikatne) rave’u, drapanie w ucho drum’n’bass z domieszką breakbeat. Kacha i Lucassi podkreślają, że

„różnorodność bitów i inspiracji jest ich znakiem rozpoznawczym, bo Coals celowo unika muzycznej spójności.”

To album z czternastoma mocno atmosferycznymi piosenkami, które wciągają słuchacza w subtelną grę. Tekstowo i symbolicznie (odsyłam do teledysków duetu) „Sanatorium” przenieść nas pragnie do świat utraconego. Może nie tyle do przeszłych zdarzeń, ale bardziej do tego, co jest absolutnie nieosiągalne. Każdy z nas jest trochę „Primabaleriną” i czytuje Miltona i Blake’a (to moje dopowiedzenie skojarzeniowe).

Zmierzchowość i tkliwość tęsknot, dotknięcie dream pop znika na „Snatorium”.  Coals odcinają pępowinę od swojej przeszłości, aby odetchnąć nowymi brzmieniami. Stąd breakbeat’owe napięcie „Bataliji” czy hyper pop w „^.^ Bryzie”.

 

 

Tekstowo na albumie „Sanatorium” dostrzegamy większą dozę mroku i introspekcji. Zespół bawi się obrazami – szyframi, co sprawia, że utwory nabierają wielowarstwowego znaczenia. Ściegi metafor, które maluje Katarzyna są zamglone, na wpół senne na wpół koszmarne. Ta niewyraźność sprawia, że nawet ja (+50) mogę słuchając „Sanatorium” wpleść nitkę swojej historii przypominając sobie dzieciństwo i etap dorastania. Tak jak estetyki rapu / hip hop także uczę się muzyki, którą prezentuje Coals.

Słowa idą częściej za muzyką, ale bez nich nie miałaby ona sensu. Ta zagadkowość muzycznego bytu Coals zastanawia mnie i wciąż zadziwia, że chce się płyty posłuchać raz jeszcze. Od teraz inaczej będę spoglądał na galerie handlowe…  Nie wymienię żadnego nagrania ku zachęcie, aby płytę przesłuchać w całości (i to nie raz) od „Nowego świata” po finalne „Dzwony”.

Tomasz Wybranowski