Bartas Szymoniak: muzyczny dżentelmen na drodze ku nowej płycie. Singel „Wszystko i nic” z udziałem Doroty Gardias.

Bartosz Szymoniak to artysta, który nie boi się podążać własną drogą, łącząc w swojej twórczości alternatywę z komercją i sztuką.

 Jego twórczość nie tylko pełna jest emocji, ale również pokazuje, jak muzyka i słowa mogą łączyć ludzi w autentycznym, osobistym doświadczeniu.

Bartas Szymoniak zyskał popularność dzięki swojej charyzmie oraz szczególnemu podejściu do tworzenia. Obecnie, z pięcioma albumami na koncie, w tym z tym nadzwyczajnym „Wojownik z miłości”, nadal dąży do wyrażania siebie, nieustannie kształtując swoją karierę i muzyczną misję na własnych zasadach.


Tutaj do wysłuchania rozmowa z Bartasem Szymoniakiem:


Kariera muzyczna Bartosza Szymoniaka

Bartosz Szymoniak zdobył szerokie uznanie nie tylko jako wokalista, ale również autor tekstów. Jego muzyczna kariera rozpoczęła się ponad 21 lat temu, kiedy dołączył do zespołu Sztywny Pal Azji. Po kilku latach działalności w zespole, postanowił rozwijać swoją solową karierę. Jego trzeci album, „Wojownik z miłości”, zdobył tytuł jednego z „Najważniejszych Krążków 2022 roku”, a jego muzyka szybko zdobyła szerokie grono słuchaczy.

Bartas Szymoniak nie boi się poruszać trudnych tematów i w swojej twórczości często łączy poezję z dynamicznymi rytmami.

Płyta „Wojownik z miłości” była krokiem – jak mawia – w stronę absolutnej autentyczności – Szymoniak stworzył album, który mówi o miłości, bólu i życiowych wyborach w sposób bardzo osobisty. Z kolei najnowszy projekt, album Znaki szczególne, którego premiera najprawdopodobniej jesienią, jest wyrazem jego przemyśleń na temat przeznaczenia i znaków, które prowadzą nas przez życie.

Zmiana ta nie jest przypadkowa, a Bartas Szymoniak, wierząc w przeznaczenie, sam stara się na swojej drodze dostrzegać te subtelne wskazówki.

 

Współprace i inspiracje

W wirze kariery Bartasa Szymoniaka pojawiła się Dorota Gardias. Wspólny singiel Wszystko i nic stał się prawdziwym hitem. Jak zwykle Bartas potrafił mistrzowsko połączyć swoje doświadczenia muzyczne, liryzm z emocjami Doroty, tworząc utwór pełen ciepła i refleksji.

Z kolei współpraca z Michałem Parzymięsem, wspaniała dziesięcioletnia więź zawodowa, stanowiąca fundament jego twórczości, jest przykładem na to, jak ważne w muzyce jest zaufanie i wspólne dążenie do artystycznej perfekcji podlane przyjaźnią. 

Bartosz Szymoniak to artysta, muzyczny poeta – jak mawiam i piszę, który dzięki swojej determinacji i wierności swoim wartościom, zyskał nie tylko rzesze wiernych fanów, ale także miano osoby, która na stałe wpisała się w polską muzykę alternatywną.

Bartas jest przykładem na to, jak autentyczność, poświęcenie i wytrwałość mogą prowadzić do sukcesu, który nie zależy od chwytów marketingowych, lecz od prawdziwej pasji do tworzenia muzyki. Obowiązkowo z poezją … – Tomasz Wybranowski

 

ILA URBAN – „IV Rano”. Uwielbiam takie debiuty! Poetycka recenzja (z rozbiorem liryk i metafor). Tomasz Wybranowski

Świat wciąż pędzi. Pędzi, potyka się o własne nogi, zatraca w chaosie błyskotek, które zamiast rozjaśniać rzeczywistość, mamią, zacierają granice. Ilia Urban dostrzega ten pęd i patrzy mu prosto w oczy, bez strachu, ale i bez zgody. "A gdyby tak" to jej cichy manifest – delikatny, a jednak przeszywający jak wiatr o poranku. - Tomasz Wybranowski

17 marca 2025, w Dniu Świętego Patryka, światło dzienne ujrzał długo wyczekiwany debiutancki album ILI URBAN – „IV Rano”. Na okładce logo Radia Wnet.

To wydawnictwo stanowi nie tylko muzyczną wizytówkę artystki, ale także Jej osobistą opowieść o drodze pełnej poszukiwań i refleksji. 

To baśniowy „Album Tygodnia Radia Wnet” – ILA URBAN – IV Rano! Po sukcesach znakomitych filmowych teledysków, częstograjowych singiach Radia Wnet („Reklamówka” czy „Agdyby tak”), singel tytułowy ukazał się przed premierą albumu 17 marca 2025.

„IV Rano” to intymna opowieść o poszukiwaniach sensu, drogi i intuicji. A skąd taki tytuł? Szlifując produkcję aż do czwartej nad ranem, kiedy to cisza i spokój pozwalają dostrzec rzeczy niewidoczne w codziennym zgiełku. – powiedziała ILA – Julia, czyli Curtis w białej sukience, jak o niej mawiam.

Muzycznie trip-hop, synth – elektronika, jazzujące frazy i klasyki szczypta. Idealna muzyka na te spokojniejsze chwile, gdy wszystko śpi…

Polecam – Tomasz Wybranowski

 

Tutaj do wysłuchania rozmowa z ILĄ URBAN, w której opowiada o wszystkich nagraniach z albumu „IV rano”:

 

 

ILA URBAN zapowiada premierę albumu „IV rano”

 

Kim jest ILA URBAN?

ILA URBAN, ów Curtis (od Iana) w białej sukience, to wokalistka, autorka tekstów i kompozytorka. Wyrosła w muzycznym świecie. Jej dom w Jarosławiu tętnił dźwiękami, a śpiewająca klasykę mama – profesor od klasycznej muzyki wpoiła jej miłość do muzyki od najmłodszych lat.

Julia przeszła przez edukację muzyczną, później psychologię w Trójmieście, a nawet prowadzenie artystycznej klubokawiarni „Józef K.” w Gdańsku. Ostatecznie to jednak dźwięki i melodie w firankach metafor stały się jej prawdziwym językiem wyrazu.

„IV Rano” – album w nieoczywistych barwach

„IV Rano” to muzyczna mozaika, w której spotykają się trip-hopowe rytmy, synth popowe melodie i subtelne elektroniczne brzmienia. Inspiracje? Massive Attack, Portishead, jazz, a także klasyczne wpływy, które artystka umiejętnie splata w jedną, unikatową narrację. Pierwszy singiel promujący album, „Reklamówka”, to dowód na to, że ILA URBAN potrafi tworzyć muzykę, która hipnotyzuje, skłania do refleksji, ale i nie pozwala przejść obojętnie.

Płyta „IV Rano” opowiada o nocnych rozmyślaniach, momentach przełomowych i uczuciach, które intensyfikują się o wczesnych godzinach porannych. ILA URBAN nie ogranicza się do prostych melodii. Każdy utwór jest osobnym światem, w którym melancholia przeplata się z nadzieją, a tajemnicza elektronika pełna zmierzchowych pulsacji granatów podkreśla emocjonalną głębię tego, co ja nazywam – prawdą o sobie.

 

Nowy głos na scenie alternatywnej

Gwiazda (po wydaniu płyty już nie wschodząca!) stylu downtempo i alternatywnej elektroniki pokazuje, że autentyczność i osobiste historie mogą wciągać słuchaczy w dźwiękowe podróże. „IV Rano” to debiut, który stawia wysoką poprzeczkę – zarówno pod względem brzmienia, jak i emocjonalnego przekazu. ILA URBAN otwiera drzwi do swojego muzycznego świata, a my z niecierpliwością czekamy na kolejne rozdziały tej historii.

„A gdyby tak…”

Świat wciąż pędzi. Pędzi, potyka się o własne nogi, zatraca w chaosie błyskotek, które zamiast rozjaśniać rzeczywistość, mamią, zacierają granice. Ilia Urban dostrzega ten pęd i patrzy mu prosto w oczy, bez strachu, ale i bez zgody. „A gdyby tak” to jej cichy manifest – delikatny, a jednak przeszywający jak wiatr o poranku.

Tekst w trzech wymiarach. Najpierw niezgoda na rzeczywistość, w której wartości są wywrócone, w której codzienność zaciska na gardle pętlę lęku. Potem pragnienie – żeby choć na chwilę zawrócić ten nurt, znaleźć azyl, ostoję, własny świat. I oto wreszcie. Fundament tej opowieści:

miłość, która daje siłę, męża-rycerza, kochanka – obrońcę ze snów, który koi burzliwe sztormy i pozwala stanąć na pewnym gruncie.

W metaforyce utworu pobrzmiewa baśniowy ton – motyw księżniczki zamkniętej w twierdzy, która nie czeka na ratunek, lecz sama odnajduje w sobie koronę. To pieśń o potrzebie schronienia, ale i o konieczności odnalezienia własnej tarczy wobec świata, który zmierza ku przepaści. Kończy się świat – nie jako proroctwo, lecz jako gorzka refleksja nad cywilizacją, która zapomniała, jak smakują promienie słońca.

 

„IV rano” – credo

To godzina pomiędzy snem a jawą. Moment, gdy nawet ulice oddychają wolniej, a świat zdaje się zawieszony w pół kroku. To też godzina, w której Ilia Urban szuka odpowiedzi – czy można znaleźć sens w rzeczywistości, która nie daje drugich szans?

Tekst igra z czasem i przestrzenią. Z jednej strony – ironiczne mrugnięcie okiem: „Człowieku, to wszystko żart”. Z drugiej – pragnienie, by uchwycić istotę, odkryć siebie na nowo. Tańczyć, wirować, kraść słodkie owoce – jakby życie było ulotnym snem, w którym można pozwolić sobie na więcej.

Metaforyczna podróż ku światłu. To nie jest droga, którą można przemierzyć powoli, trzeba biec, wznieść się ponad drzewa, ominąć burzowe chmury. To piosenka o intuicji – o tej cichej, nocnej myśli, która nad ranem przychodzi z odpowiedzią.

 

„Raj”

Czy dusze wędrują? Czy ci, którzy odeszli, czują nasze myśli? „Raj” to podróż sentymentalna, ale i egzystencjalna. Ilia Urban wraca do świata dzieciństwa, do domu, w którym czas miał inną prędkość, w którym rzeczywistość miała ciepło domowego ogniska.

Kwiaty pod stopami, zapach przeszłości, linie wyrysowane na ziemi – to symboliczne okręgi, które otaczają wspomnienia. Przez powtarzające się „kocha, nie kocha” w piosence pulsuje pytanie: czy miłość jest wieczna? Czy wspomnienia mają realny kształt, czy tylko błądzą w zakamarkach duszy?

To utwór, który nie daje prostych odpowiedzi. Ale zaprasza do zastanowienia – nad miejscem, które nazywamy rajem, i nad tym, co naprawdę w nim odnajdujemy.

„Reklamówka” – buntownicza pieśń z wolą piękna i naturalności

Z pozoru lekka, przewrotna – a jednak przenikliwa. Ilia Urban ubiera krytykę współczesności w groteskową metaforę foliowej torby, która wchłania wszystko – i dobre, i złe. To świat bez umiaru, świat, w którym jesteśmy jednocześnie konsumentami i ofiarami.

Zabawa formą, rytmem, lekkim absurdem – ale przekaz jest jasny. Cywilizacja „pikuje w dół”, media wypalają, umysły zapychają. A jednocześnie: można się uchronić. Można spróbować znaleźć wyjście z tej gry.

 

„Dom z kart”

Zanim nadejdzie nowy ład, trzeba przewrócić stary porządek. Ilia Urban wkracza w ten świat z impetem – tłucze filiżanki, rwie poduszki, pali dyplomy. Nic nie jest święte, bo prawdziwa zmiana wymaga destrukcji.

Domu już nie będzie” – te słowa powracają jak mantra. Coś się kończy, by mogło zacząć się coś nowego. Nowy świat – ale czy lepszy? Czy analogowe czasy były lepsze, czy tylko bardziej namacalne? To hymn do przeszłości, ale i apel, by przyszłość budować świadomie.

„Wilczyca”

Dwa światy – jeden ciepły, drugi surowy. Miłość, która koi i siła, która pozwala przetrwać. Wilczyca to nie tylko postać z piosenki, to archetyp, symbol ochrony, ale i walki.

Wilczyca to babcia, rodzina, bliscy, którzy dawali ciepło i bezpieczeństwo. Ale dorosłość nie jest już taka łaskawa. Jest pełna niesprawiedliwości, którą trzeba umieć dostrzec.

Piosenka jest podziękowaniem, ale i konfrontacją. Bo ci, którzy mieli ciepłe dzieciństwo, mają łatwiejszy start. Ci, którym go zabrakło – muszą walczyć. Wilczyca to symbol siły, ale i równowagi. Bo życie wymaga zarówno czułości, jak i ostrożności.

 

 

Manifest, czili pieśń „Dzieci”

W „Dzieciach – to manifest” wybrzmiewa bolesna prawda współczesności – to smutna pieśń o zaniku intymności, która zostaje ofiarą cyfrowej hiperrealności. Słowa te budzą obraz dziecięcej tęsknoty, której nie zaspokoi bajkowy zastępca. Wiersz maluje świat, gdzie poranne szarości i mechaniczne wskazania zegarka symbolizują utratę magii codziennych, prostych chwil.

Gdy matki, przepełnione niedopowiedzianymi marzeniami, zanurzone są w chaosie codziennych obowiązków, dzieci pozostają same – głodne czułości, opowieści i bliskości. To apel o powrót do pierwotnych wartości, gdzie kontakt międzypokoleniowy i wspólne przeżywanie historii nabiera znaczenia nie do zastąpienia cyfrową iluzją.

„Baśń”

W „Baśni” wyobraźnia przełamuje mur szarej rzeczywistości. Inspiracja dźwiękiem, który przenosi do świata Murakamiego, budzi w nas pragnienie ucieczki – nie tylko fizycznej, ale przede wszystkim duchowej. Opowieść ta to metafora wolności, manifest pragnienia oddychania pełną piersią i odnalezienia siebie w kręgu natury.

Gnam na rowerze przez las, zatrzymany przez delikatną trawę, który staje się symbolem chwili, w której człowiek może zwolnić i wsłuchać się w echo własnych marzeń. Powtarzający się motyw „Szukam nici, uszyję sobie szatę” staje się symbolicznym aktem samookreślenia, pragnieniem stworzenia własnej tożsamości, niezależnej od wymiarów narzuconych przez świat zewnętrzny.

 

 

 

Wyobraź sobie poranek, gdy pierwsze promienie słońca przebijają się przez zasłonę szarości codzienności. W małym mieszkaniu, gdzie zegar nieubłaganie wyznacza rytm dnia, małe dziecko budzi się, otulone ciepłem, którego brakuje w cyfrowym szumie. W tym świecie, gdzie każdy poranek to walka z niewidzialną szarówką lenistwa, czułość rodzica staje się najcenniejszym skarbem.

Na skraju miasta, w cieniu wielkich betonowych bloków, pewna matka przypomina sobie bajki, które kiedyś opowiadała – historie, w których bohaterowie odnajdywali drogę przez labirynt życia. W jej oczach rodzi się pragnienie – pragnienie, by każde dziecko mogło poczuć, że świat jest pełen ciepła i magii.

Jej głos, niczym melodia dawnych opowieści, budzi nadzieję, że gdzieś, pomiędzy zapomnianymi marzeniami a szarością rzeczywistości, tli się iskra, która może rozświetlić ciemności.

Z drugiej strony, w tajemniczym lesie, gdzie czas płynie wolniej, dusza uciekiniera do świata baśni. Tam, na polanie, gdzie mech szepcze dawne legendy, każdy krok staje się rytuałem odrodzenia. Gnam na rowerze, pozwalając, by wiatr porwał resztki zmęczenia, a cisza lasu napełniła mnie nową energią.

W tej krainie, zanurzonej w nutach natury i cichych opowieściach, każda chwila to szansa na stworzenie własnej historii – opowieści, w której mogę być zarówno królową, jak i żebrakiem, zarówno marzycielką, jak i twórczynią nowej rzeczywistości.

 

Spotkanie dwóch światów – surowości rzeczywistości i baśniowej ucieczki

To jak dwie strony jednej monety. Manifest „Dzieci” wzywa do odzyskania tego, co naprawdę ważne: bliskości, zrozumienia, prawdziwych emocji. A „Baśń” przypomina, że nawet w szarości życia istnieje miejsce, gdzie można odnaleźć wolność, stworzyć własne reguły i odzyskać utraconą magię dziecięcych marzeń.

W końcu, to właśnie w tej delikatnej równowadze między obowiązkami a marzeniami kryje się klucz do odzyskania prawdziwego życia – życia, w którym zarówno dzieci, jak i dorośli mogą na nowo nauczyć się kochać, słuchać i wierzyć w cud, który kryje się tuż za rogiem codzienności.

Ilia Urban nie pozostawia swoich słuchaczy obojętnymi. Jej teksty są jak lustro – odbijają to, co w nas drzemie. Niosą niepokój, ale i nadzieję. Każą się zatrzymać – choć na chwilę – i spojrzeć w głąb siebie. Bo każdy z nas szuka swojej „IV rano”, niekoniecznie w Mickiewiczowskich „Dziadach”. Każdy z nas pragnie znaleźć raj. I każdy musi znaleźć swoją wilczycę, by iść dalej.

Kroczę więc…

Tomasz Wybranowski

 

ILA URBAN zapowiada premierę albumu „IV rano”

Bukowicz „Zbliżamy się tylko do siebie” – kunsztownie smutno, nostalgicznie…” – recenzja albumu z księżycami filmowymi

Jakub Buczek (głos i gitary) i jego muzyczna świta – anielska wokalizami Aneta Maciaszczyk (głos i klawisze) oraz Maciej Śmigrodzki (bas i klawisze) – ponownie oddają w nasze ręce muzyczną tkaninę, który wymaga zaangażowania i czasu. Ale czyż nie na tym polega piękno muzyki alternatywnej? - Tomasz Wybranowski

Melancholia, przestrzenność, zanikająca granica między światłem a mrokiem – oto Bukowicz w swojej nowej odsłonie.

„Zbliżamy się tylko do siebie” to album, który niczym późnonocna, gdzieś około 3:30, podróż pustymi ulicami z delikatnym deszczem, otula syntezatorowym chłodem i gitarową mglistością. To trochę taka irlandzka płyta, z racji mojego toposu miejsca i czucia.

Tomasz Wybranowski

 

 

Nie jest to płyta łatwa i to nie tylko dlatego (gdy mowa o recenzentach), że nie daje się jednoznacznie sklasyfikować. Drugi duży krążek Bukowicza to kunsztowna muzyczna mozaika – to witrażowe skrawki coldwave’u, shoegaze’owej zadumy i subtelnego synthpopowego pulsowania ze sznytem rocka.

Jakub Buczek (głos i gitary) i jego muzyczna świta – anielska wokalizami Aneta Maciaszczyk (głos i klawisze) oraz Maciej Śmigrodzki (bas i klawisze) – ponownie oddają w nasze ręce muzyczną tkaninę, który wymaga zaangażowania i czasu. Ale czyż nie na tym polega piękno muzyki alternatywnej?

 

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Jakubem Buczkiem, liderem formacji Bukowicz:


 

Utwory tria Bukowicz, czyli emocjonalne studium dźwięku i słów

„Nie zawsze myślisz o nas źle” otwiera album jak mgła rozpraszająca pierwsze poranne światło. Hipnotyczny bas Macieja Śmigrodzkiego i oniryczny wokal Jakuba Buczka prowadzą nas przez tę piosenkę niczym cień minionych rozmów i niewypowiedzianych słów.

„Mimo maskarady” zaskakuje i pięknem poraża. Trąbka Szymona Paciory, która wpleciona w skrzyp drzwi, wprowadza nieoczywisty, niemal jazzowy akcent, który odbija się echem od surowych gitar i chłodnych syntezatorów.

Drzwi skrzypiące w tle? Przypadek? A może element organicznego świata, który wdziera się w syntetyczny krajobraz? Od razu powróciłem do lektury „Dwóch księżyców” Marii Kuncewiczówny. Owa trąbka Szymona to ten trzeci księżyc.

„Symbolicznie” wciąga w aksamit tajemnicy niczym neon „The Bang Bang Bar” w Twin Peaks – ciepłe, choć przetykane zmierzchem harmonie wokalne przeplatają się z syntetycznym beatem i zwiewnym anielskim głosem Anety Maciaszczyk. To utwór o akceptacji codziennych frustracji, podanych w formie delikatnego muzycznego lamentu lamentu.

„Kończymy się” to przewrotność w najlepszym wydaniu. Radość spleciona z refleksją, a Lech Janerka unosi się nad tym utworem jak duch patronujący niezależnej myśli. Dlaczego? Bowiem jeśli ma nastąpić koniec, to tylko w taki nadzwyczajny piękny sposób

„Jak Muzeum Śląskie” – czy można zamknąć w dźwiękach architekturę i historię ze wspomnieniem oddechu i zapachu starej gotyckiej katedry ku przyszłości? Bukowicz udowadnia, że tak. Industrialne pulsowanie, witrażowość przestrzenności znanych z The Cure i skojarzenia z nocnym światłem w szklanych bryłach katowickiego muzeum. Piękny landszaft.

„Zbliżamy się tylko do siebie” – tytułowy utwór, który stawia pytania o bliskość i oddalenie. Wieczna sinusoida bytu i uczuć na linii zycia zastanawia od wieków. W warstwie muzycznej słychać esencję całego albumu: syntezatory pulsujące na krawędzi przestrojenia, eteryczne gitary i hipnotyzujący bas. Echa The Cure i 1984 z domieszką Variete przewijają się w tle – nie tylko w brzmieniu, ale i w tej specyficznej melancholijnej kliszy wspomnień.

„Jutro też nie” Tutaj Siekiera Tomasza Adamskiego jesiennie spotyka się z Variété na  brzmieniowym szlaku Bukowicza. Nerwowa energia, pewna „szarpana chropowatość” utworu przyciąga i trzyma w napięciu do ostatniego akordu i wyśpiewanego słowa.

„<Źrenica>” – muzyczny interludium – cudeńko, trip – ambientowy oddech między światami. Czy to tylko przerywnik, czy może jednak klucz do całej płyty, trochę jak z zamianą kolejności rozdziałów „Gry w klasy” Julio Cortázara?

„Odruchy” – finalne, bardzo wstrząsające ogniwo płyty. To tutaj kumuluje się cały niepokój, melancholia i eksperymentalne zapędy Bukowicza.

To zamknięcie kręgu, który rozpoczął się wraz z pierwszym utworem.

„Zbliżamy się tylko do siebie” to jedno z muzycznych objawień tego roku – premiera, która nie pozostawia obojętnym. To płyta, którą trzeba oswoić. Nie daje się łatwo odczytać, nie prowadzi za rękę. Wymaga uwagi, czasu, chwili ciszy między dźwiękami. To muzyka dla tych, którzy w dźwiękach szukają więcej niż tylko melodii – dla tych, którzy chcą poczuć ich duszę. To także bilet do machiny czasu, gdzie na powrót można objawić się na parkowej ławce lat. 80. XX wieku z kasetą (piracką) „Disintegration” The Cure…

Kunsztownie smutno. Nostalgicznie. Tak, jak powinno być.

Tomasz Wybranowski

Spis utworów albumu „Zbliżamy się do siebie” tria Bukowicz:

1. Nie zawsze myślisz o nas źle

2. Mimo maskarady

3. Symbolicznie

4. Kończymy się

5. Jak Muzeum Śląskie

6. Zbliżamy się tylko do siebie

7. Jutro też nie

8. <Źrenica>

9. Odruchy

 

 

Piotr Banach – 60 urodziny legendy. Przyjaciel, muzyk, człowiek z duszą rockandrollową – życzenia Tomasza Wybranowskiego

Ja chciałem zrobić karierę nie tylko po to, żeby zaspokoić własną próżność – to oczywiście również, bo wszyscy jesteśmy próżni. Każdy myśli o sobie jako o kimś wyjątkowym. Więc chciałem zrobić karierę również i z tego powodu, ale przede wszystkim dlatego, że wychowywałem się na legendzie wielkich osobowości, które w historii rock and rolla były postrzegane jako ci, którzy zmieniali świat na lepsze. Nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo były to tylko jednostki, ale dawali ludziom, swoim słuchaczom poczucie, że istnieje lepszy świat. Chciałem pójść tą drogą. – mówi Piotr Banach., który dzisiaj - 5 marca - kończy 60 lat.

Mój Przyjaciel, Piotr Banach, obchodzi swoje 60. urodziny. Piotrze, życzę Ci wszystkiego, co najlepsze – zdrowia, radości, niekończącej się pasji i inspiracji do tworzenia kolejnych muzycznych cudów!

Niech nigdy nie zabraknie Ci tego ognia, który zapala serca słuchaczy od lat.

 

33 lata przyjaźni i wspólnego bicia serca

Nasza znajomość rozpoczęła się 33 lata temu pod niebem Lublina. To był czas, gdy świat wirował szybciej, a muzyka miała moc zmieniania rzeczywistości. Dzięki Tobie Piotr przeżywałem „Beatlemanię” po polsku za sprawą zespołu Hey! Serce biło szybciej przy dźwiękach Twojej gitary, a każde spotkanie (nie tylko radiowe) owocowało niekończącymi się rozmowami o muzyce, życiu, świecie. Piotrze, jesteś nie tylko genialnym muzykiem, kompozytorem, producentem, ale przede wszystkim człowiekiem o wielkim sercu.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Piotrem Banachem, dzisiejszym jubilatem:



 

Ja chciałem zrobić karierę nie tylko po to, żeby zaspokoić własną próżność – to oczywiście również, bo wszyscy jesteśmy próżni. Każdy myśli o sobie jako o kimś wyjątkowym. Więc chciałem zrobić karierę również i z tego powodu, ale przede wszystkim dlatego, że wychowywałem się na legendzie wielkich osobowości, które w historii rock and rolla były postrzegane jako ci, którzy zmieniali świat na lepsze. Nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo były to tylko jednostki, ale dawali ludziom, swoim słuchaczom poczucie, że istnieje lepszy świat. Chciałem pójść tą drogą.– Piotr Banach.

Zaczynał, co ciekawe, jako perkusista (Paragraf 4, Kryterium, czy Kolaboranci), ale dał się poznać całej Polsce jako znakomity gitarzysta, melodyk i twórca pierwszych i tych najważniejszych szlagierów grupy Hey, którą założył na przełomie 1991 i 1992 roku. Albumy „Fire”, „Ho!”, czy „Hey (album)” z 1999 roku z „Czasem spełnienia”

a przede wszystkim z nagraniem „Najważniejsze” także z tekstem Piotra, który jest swoistym pożegnaniem z zespołem i wyznaczeniem sobie nowego azymutu i łąk marzeń do odnalezienia na nowo .

 

W roku 1999 zdecydował się opuścić band, który stworzył w najmniej spodziewanym momencie szczególnie dla fanów muzyki:

„Odszedłem z zespołu „Hey” w 1999 roku, nie odszedłem dla kaprysu, miałem jednak swoje powody. Nie żałuję i mam olbrzymi sentyment do zespołu i muzyków. Po moim odejściu wydarzyło się dla mnie bardzo dużo ciekawych rzeczy. Jestem za młody na stabilizację. Z jednej strony może dać mi to poczucie bezpieczeństwa z drugiej zaś powoduje, że człowiek zaczyna żyć na pamięć – wspominał Piotr Banach.

Ale to nie znaczy, że Piotr Banach schował gitary do lamusa. Stworzył Indios Bravos z Piotrem „Gutkiem” Gutkowskim jako wokalistą i Wolnych Ludzi. Z tymi dwoma projektami zapoczątkował renesans na muzykę reggae. Z Wolnymi Ludźmi, którzy „Odwkurzają świat” wydał jedną z najważniejszych polskich płyt ostatniej dekady…, choć niedocenioną (sic!) niestety.

Powstała też BAiKA, czyli Piotrem i Kafi. Ten „muzyczny etap i moment” wciąż trwa i pięknie się rozwija niczym kwiat. Album „Byty zależne” z 2018 roku dał nam nadzieję, że nie masowość a indywidualność w muzyce ma wciąż (a może przede wszystkim) sens i rację bytu.

Bardzo ubolewam nad tym, że w tej chwili – oczywiście na pewno są wyjątki, ale mówię o ogóle – że dla większości młodych ludzi muzyka stała się środkiem do celu, na przykład do zrobienia kariery – Piotr Banach.

HEY – fundament legendy

To Ty stworzyłeś HEY – zespół, który na zawsze zmienił polską scenę muzyczną. Twoja wizja, talent i determinacja sprawiły, że HEY stał się nie tylko kultową grupą, ale też symbolem całego pokolenia. To Twoja pasja i niepowtarzalne brzmienie stworzyły legendę, której echo rozbrzmiewa do dziś.
Indios Bravos – reggae z duszą Nie poprzestałeś na jednym muzycznym obliczu. Tworząc Indios Bravos, wprowadziłeś do polskiej sceny reggae nową jakość – duchowość, głębię i brzmienie, które stało się bliskie tysiącom słuchaczy.

BAiKA to nie zespół, to zjawisko, którego musisz być świadkiem

Z HEY stworzyłeś legendę, z Indios Bravos wprowadziłeś nową jakość na scenę reggae, ale to BAiKA jest dowodem na to, że muzyczna dusza nie zna granic. Razem z Kafi stworzyliście projekt, który wykracza poza ramy gatunkowe. To nie tylko koncerty, to rytuał, spotkanie dusz i myśli. Kto raz tego doświadczył, ten wie.

 

Muzyka Piotra Banacha: bunt, emocje i prawda

Od pierwszych punkowych brzmień, przez rockowe uniesienia, aż po mistyczne reggae – muzyka Piotra Banacha to zapis emocji, buntu, ale i poszukiwania piękna. Album „Byty zależne” pokazał, że wrażliwość i siła mogą iść w parze. A „Zdecydowana mniejszość”? To manifest. To nie tylko płyta, ale muzyczna filozofia, którą każdy powinien usłyszeć.
Jeśli jeszcze nie byłeś na koncercie BAiKA, koniecznie musisz to nadrobić. Trasa „Amatorka Tour A.D. 2024 ” to było więcej niż koncerty. Banach i Kafi to duet, który rozmawia z publicznością dźwiękami, emocjami, gestami. To nie jest zwykła muzyczna podróż – to doświadczenie.

Piotr Banach – 60 lat i wciąż nie do zatrzymania

Piotrze, jesteś dowodem na to, że prawdziwa pasja nie zna wieku. Że muzyka to nie tylko dźwięki, ale też sposób na życie. Życzę Ci kolejnych dekad pełnych twórczego spełnienia, niezapomnianych koncertów i wciąż nowych dróg do odkrycia. Bo Ty, Przyjacielu, nigdy się nie zatrzymujesz.
Niech Twoja muzyka nadal inspiruje i porusza kolejne pokolenia. Młodsi słuchacze odkryją w niej własne emocje, a my – którzy dorastaliśmy z Twoją twórczością – czujemy w niej echa naszej szalonej i dobrej młodości. Sto lat, Piotrze! – Tomasz Wybranowski

Piotr Banach – gitara, instrumenty perkusyjne, produkcja, kompozycje, teksty. Był perkusista i autorem tekstów kilku szczecińskich zespołów spod znaku punk rocka i reggae, a w roku 1992, już jako gitarzysta założył rockowy zespół HEY, którego liderem i głównym kompozytorem był do lipca 1999 roku.

Po kilkuletniej przerwie w działalności muzycznej powrócił z formacją Indios Bravos, która była nie tylko jedną z gwiazd krajowej sceny reggae, ale też zaznaczyła swoją obecność na wielu festiwalach rockowych, m.in. Jarocin Festiwal, OpenAir, czy Przystanek Woodstock, gdzie nagrodzona została Złotym Bączkiem za rok 2006 przyznawanym za najlepszy występ festiwalu. Banach był również producentem płyty Katarzyny Nosowskiej „Puk, puk”, a w roku 2005 nagrał swój solowy album „Wu-wei”.

„Wojna i Pokój” zespołu Armia: Tomasz Budzyński w poszukiwaniu sensu, światła i nadziei. Rozmowy Tomasza Wybranowskiego

Tomasz Budzyński, podobnie jak Fiodor Dostojewski, wierzy, że w człowieku tkwi ogromny potencjał do zmiany i odkupienia. Wiele z tych pytań nie ma odpowiedzi, ale to właśnie w tych niejednoznacznych tekstach i muzyce kryje się prawda. Tomasz Wybranowski

Płyta „Wojna i Pokój” zespołu Armia to dzieło, które porusza głęboko zakorzenione tematy wewnętrznych zmagań, duchowych poszukiwań i próby zrozumienia sensu ludzkiego istnienia.

Tomasz Budzyński, charyzmatyczny lider grupy, po raz kolejny zmusza słuchacza do refleksji nad życiem, wojnami, które toczymy codziennie, i nad pokojem, do którego dążymy. To płyta pełna metafor, nieoczywistych ścieżek interpretacyjnych i dźwięków, które nie pozostawiają obojętnym.

Praca zespołu w dużej mierze opiera się na poszukiwaniach duchowych, a same teksty pełne są odniesień do Księgi nad Księgami – Bibli, oraz klasycznej literatury, w tym dzieł rosyjskich gigantów, jak Fiodor Dostojewski czy Lew Tołstoj.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Tomaszem Budzyńskim:

Wołanie do Boga i drugiego człowieka – duchowa głębia w muzyce Budzyńskiego

„Wołanie”, które pojawia się w otwierającym utworze krążka „Wojna i Pokój”, to wołanie, które niesie ze sobą ogromną duchową głębię. Tomasz Budzyński mówi o „wołaniu w obie strony – do Boga i do drugiego człowieka”. To wołanie pełne jest emocji, bezradności, ale także nadziei, że możliwe jest spotkanie.  W swojej twórczości Budzyński często nawiązuje do przesłania Ewangelii, zwracając uwagę na chrześcijański wymiar duchowości. Powiedział na antenie Radia Wnet w „Muzycznej Polskiej Tygodniówce” wprost:

Słowo, o którym śpiewam, to żyjące Słowo, Chrystus, który daje życie”.

To głęboka refleksja nad mocą, jaką niosą słowa i ich potencjał w kreowaniu rzeczywistości. Piosenki Armii stają się tu manifestem poszukiwania sensu i duchowego oświecenia w codziennej walce z samym sobą i światem.

 

„Wojna i Pokój – refleksje nawiązujące do Tołstoja i Dostojewskiego

Tytuł płyty – „Wojna i Pokój” – nie jest przypadkowy. W literaturze rosyjskiej to XIX-wieczna powieść Lwa Tołstoja, która stawia pytania o sens wojny, ludzkość i wewnętrzny spokój. Tołstoj stworzył dzieło, które bada konflikt wewnętrzny jednostki oraz tragedię, która toczy się nie tylko na frontach, ale także w sercu człowieka.

Tomasz Budzyński w swojej twórczości nawiązuje do tych pytań, pokazując, że wojna i pokój nie dotyczą jedynie sytuacji zewnętrznych, ale są również symbolami wewnętrznych zmagań, które każdy z nas prowadzi codziennie.

Jak mówi Budzyński: „Wojna toczy się codziennie w sercu każdego człowieka”.

Płyta jest pełna takich odniesień, a duchowa wojna, której doświadczamy na co dzień, staje się metaforą zmagania z własnymi lękami, grzechami i poszukiwaniem pokoju w Bogu.

„Słowo, które daje życie – muzyka pełna światła i nadziei”

Na płycie „Wojna i Pokój” oprócz tematu wojny, chaosu i lęku, wybrzmiewa także nadzieja, której źródłem jest Chrystus i Jego słowo. Budzyński wyjaśnia, że 

słowo, o którym śpiewam, to Chrystus, Słowo żyjące, które daje życie drugiemu”.

W twórczości Budzyńskiego można odnaleźć silne przesłanie nadziei i światła. Choć wojna i pokój to główne motywy tej płyty, to jednak nie jest to płyta pesymistyczna. Budzyński zdaje się mówić:

mimo wszystko, mimo wojny i cierpienia, jest nadzieja, jest Słowo, które daje życie.

I to jest kluczowy punkt jego przekazu! Nie chodzi tylko o walkę, ale o to, by znaleźć sens w tym, co wydaje się być chaosem, a w końcu odkryć pokój.

 

„Wojna w sercu człowieka i zmagania z własnymi demonami”

Wojna, którą Budzyński opisuje, to nie tylko zmagania zewnętrzne, ale przede wszystkim wewnętrzne – wojna z lękami, wątpliwościami, brakiem wiary i odchodzenie ze ścieżki Chrystusa. W rozmowie ze mną Tomasz Budzyński powiedział:

Wojna zaczyna się od momentu, kiedy wstajesz rano. Wtedy pojawia się nieprzyjaciel, który interpretuje twoje życie, wątpisz w siebie i zaczynasz walczyć z samym sobą”.

„Wojna i Pokój jako drogowskaz do zrozumienia siebie”

Ten nadzwyczajny album, który po każdym nowym przesłuchaniu daje nam nowe pola myśli i interpretacji, jest pełen trudnych pytań, ale równocześnie wskazuje drogę ku zrozumieniu siebie i świata. A może ku pogodzeniu się i zrozumieniu, w tej kolejności. Tomasz Budzyński, podobnie jak Fiodor Dostojewski, wierzy, że w człowieku tkwi ogromny potencjał do zmiany i odkupienia. Wiele z tych pytań nie ma odpowiedzi, ale to właśnie w tych niejednoznacznych tekstach i muzyce kryje się prawda.

Jak powiedział Tomasz Budzyński w rozmowie ze mną: Najpierw trzeba poznać siebie, a potem poznać dobroć Boga”.

„Wojna i pokój” to duchowa podróż, która może pomóc zrozumieć siebie i innych. W tej podróży wojny i pokoju chodzi nie tylko o zewnętrzne konflikty, ale o znalezienie harmonii wewnętrznej, która pozwala dostrzec piękno, sens i miłość w życiu. Obok znajdą Państwo moją długą recenzję albumu miesiąca lutego Radia Wnet „Wojna i pokój” zespołu Armia.

Tomasz Wybranowski

 

70. urodziny Wojciecha Hoffmanna: legenda Turbo i polskiego heavy metalu. Wywiad rzeka Tomasza Wybranowskiego

W dniu swoich 70. urodzin, Wojciech Hoffmann, lider legendarnej grupy Turbo, otworzył przed nami drzwi do swojego świata – pełnego muzyki, pasji i niezłomnej determinacji.

 

Rozmowa z Hoffmanem to prawdziwa podróż przez historię polskiego heavy metalu, który na zawsze zapisał się w sercach fanów.

Choć zespół Turbo od lat jest symbolem siły i niezależności, to sam Wojciech Hoffmann nie przestaje być nie tylko filarem tej legendy, ale również człowiekiem pełnym pokory i refleksji.

Tutaj do wysłuchania rozmowa urodzinowa z Wojciechem Hoffmannem:

 

W rozmowie z artystą i moim legendarnym, ale wciąż skromnym Przyjacielem, nie tylko poznacie historię powstania Turbo, ale także tajemnice jego muzycznej drogi, zmagania z trudami życia, oraz pasję, która mimo upływu lat wciąż płonie w jego sercu. Nie zabrakło także wspomnień o kulisach tworzenia najważniejszych albumów, które ukształtowały polską scenę rockową i heavy metalową.

Wojciech Hoffmann opowiada o swojej miłości do muzyki, o radości tworzenia, ale także o trudnych chwilach, które niejednokrotnie kształtowały jego postawę życiową. Jako lider Turbo, Hoffman wciąż inspiruje młodsze pokolenia, a jego wpływ na muzyczny świat jest niezatarte. Z tej rozmowy wyłania się nie tylko portret artysty, ale także człowieka, który przez lata nie stracił pasji do życia i muzyki, a jego 70-lecie to doskonała okazja, by zatrzymać się na chwilę i zadać pytanie, co w muzyce jest najważniejsze.

 

 

To spotkanie z legendą polskiego metalu, które pozwala spojrzeć na muzykę z zupełnie nowej perspektywy – pełnej szczerości, poświęcenia i miłości do sztuki, która nie zna granic. Jest przykładem, jak wciąż nie zgubić siebie i inspirować innych. Wojciech, Wojtku dziękuję za tę rozmowę.

W imieniu Dostojnego Jubilata zapraszam z muzyczną ekipą Radia Wnet na bardzo specjalny koncert Turbo. Miejsce: warszawski Klub Progresja – data: 14 lutego 2025. Wspomniany koncert w Warszawie jest drugim z zaplanowanych wydarzeń specjalnych. Okazji jest wiele, więc po kolei:

– zespół zaprezentuje cały materiał ze swojej nowej płyty „Blizny” (premiera oficjalna 28 lutego 2025);
– grupa wykona w całości album „Smak Ciszy”, który obchodzi 40-lecie
– usłyszymy także największe hity formacji
– na scenie pojawią się goście specjalni
– wydarzenie będzie dłuższe, bowiem potrwa ponad 2,5 godziny, z przerwą między częściami.

 

Dublin o zmierzchu, legenda polskiego metalu i lider grupy Turbo – Wojciech Hoffmann i redaktor Wybran, który też kiedyś miał długie włosy (Dublin, 2012). Za nami pomnik Phila Lynotta, przy Henry Street. 

 

Goście specjalni, którzy pojawią się na scenie 14 lutego 2025 podczas koncertu w warszawskiej Progresji:

– Grzegorz Kupczyk – wieloletni wokalista Turbo
– Marek Biliński – legenda polskiej muzyki elektronicznej, kompozytor, multiinstrumentalista, niegdyś członek grup Heam i Bank
– Krzysztof Sokołowski – człowiek z metalu, frontman zespołu Nocny Kochanek
– gen. Rajmund T. Andrzejczak / R6 – były Szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, po godzinach pasjonat i dowódca niskich tonów na basie
– Bartosz Struszczyk – wokalista, a prywatnie brat frontmana Turbo – Tomka
– Hubert Więcek – znakomity gitarzysta, obecnie występujący w zespołach DIETH oraz Banisher, wcześniej jako basista w Decapitated
– Mirosław Muzykant – kompozytor, aranżer, wirtuoz perkusji, specjalizujący się w polimetriorytmii (miromusic.eu)
– Krzysztof Śniadecki – utalentowany gitarzysta młodego pokolenia.

Zapraszam – Tomasz Wybranowski

 

Titus, Wojciech Hoffmann, Maciej Jahnz i …Lemmy w Muzycznym IQ

 

„Let’s Bury Ourselves” – zimna fala z duszą: album Miood to świetlista mieszanka klasyki i oryginalności – Wybran poleca

fot. Maciej Grzywaczewski

Album „Let’s Bury Ourselves” zespołu Miood to fascynująca mieszanka surowości lat 60. XX wieku, grunge’owej szorstkości oraz mrocznego, zimnofalowego klimatu.

 Zespół, którego liderem jest malarz i wokalista Szaweł Płóciennik, potrafi zaintrygować słuchacza nie tylko mocnym brzmieniem, ale także głębią emocji. Na płycie nie zabrakło także gości – muzyków z 52um, smyczków pięknych pań z Kwartetu Arte i saksofonu, co dodaje jej bogatej, jędrnej, ale nieprzesadzonej warstwy instrumentalnej.

 

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Szymonem Łapińskim i Piotrem Januszkiem (MIOOD):

 

Oto mój przegląd myśli poszczególnych utworów z tej nadzwyczajnej płyty:

LET’S BURY OURSELVES

Otwarcie płyty to mocne uderzenie. Utwór zaczyna się od niepokojących dźwięków basu, które szybko rozwijają się w pełnoprawną zimno – falową jazdę z domieszką grunge’owej jazdy. Zmierzchowo i transowo za sprawą sekcji, która brzmi smakowicie. Przybywają wspomnienia z czasów, kiedy odkrywałem Joy Divison i Sister of Mercy. Przeszywający, mroźny wokal Szawła Płóciennika nadaje ton całemu albumowi, a dynamiczna sekcja rytmiczna braci Januszków budują schody i elektryczne napięcie zywcem wyjęte z serialu „Twin Peaks” z tym niepokojem, że za chwilę coś się zdarzy. Mroczne, zimne gitarowe riffy świetnie łączą się z minimalistycznym wokalem Szawła i post-punkowym klimatem. Znakomite otwarcie.

UNDER THE EYEBROWS

Absolutny gitarowy szlagier! Utwór zaskakuje słonecznym klimatem zachodniego wybrzeża US. Melodyjnie i melancholijny ton przywodzi podróż wczesnym latem nad klifami oceanu. To gitary do których się tęskni i dają ciepłe wspomnienia. Zgradnie wkomponowane klawisze wprowadzają pewną nutę refleksyjności. To kawałek, który balansuje między agresywną pop rockową gitariadą z domieszką nuty dekadencji i uspokojeniem. Szaweł Płóciennik daje przestrzeń dla naszych emocji i wspomnień.

 

MOSQUITO VEIL

Zdecydowanie najbardziej eksperymentalny numer na płycie, który łączy w sobie psychodeliczny klimat i grunge’ową – mroczną falową polewę. Krążymy w ciemności szukając … no właśnie czego? Każdy sobie na to pytanie powinien odpowiedzieć w tym przebodźcowanym świecie. Solo gitarowe przebija mojego ulubionego Billa Duffy’ego z The Cult.

Cudo muzyczne, gdzie duch The Doors i szamana Morrisona spotyka się z powodziową opowieścią Andrew Aldridge’a  i szczyptą legendarnych Mad Season… I ten dźwięk, który powraca niby skrzyp igły o starą płytę w jednej ze scen „Twin Peaks” mistrza Lyncha, który nie wiadomo czy jest dźwiękiem komara czy miarowym odliczaniem czasu.

Zimna fala spotyka tu elementy post-punku, a sam utwór brzmi jak ścieżka dźwiękowa do jakiejś mrocznej opowieści, pełnej tajemniczych, nieuchwytnych obrazów kreślonych ręką Szawła, co podkreślają wieńczące orkiestracje.

 

GRACE

Przebojowy kawałek o zdecydowanym, grunge’owym sznycie. Wokal Płóciennika nieco łagodnieje, jednak cały utwór zyskuje na energii dzięki wciągającemu refrenowi i solidnej pracy perkusji Piotra Januszka i grzechotkowych przeszkadzajek z pięknie wplecionym wibrafonem Pawła Stawarza. Ten zabieg wprowadza nas w przestrzenną, niemalże psychodeliczną atmosferę. „Grace” to pieśń, która mogłaby być świetnym singlem, dla każdej szanującej się stacji radiowej świata, balansując między surowym brzmieniem a przemyślanym, niemal popowym sznytem z wbudowanym ładunkiem emocji o przestrzeni i wolności.

 

DEAD SUN

Najmroczniejszy i dla mnie najważniejszy moment na albumie. Utwór utrzymany w powolnym, ale nie balladowym tempie. To bardziej nokturn o samotności i przeczuciu niepewności i przebłagalnych zaklęć, patrząc na jesienne kalendarze, które wciąż gubią liście – dni.

Z jednej strony czujemy duszność, niemal oleisty pot i elektryczne napięcie wyjęte niczym z wielkiej kolorowanki Joy Division. Głęboki bas Szymona Łapińskiego podkreśla apokaliptyczną atmosferę, a głos Szawła Płóciennika brzmi monumentalnie, dostojnie. Moc, siła i magia. To dla mnie już jeden z najważniejszych nagrań nie tylko w Polsce, ale i na całym padole świata.

WAX PARADISE

Tutaj słychać duży wpływ wczesnych lat 80., z elementami post-punkowej ekspresji i szorstkimi gitarowymi solówkami z domieszką łagodności spod znaku Morriseya i The Smith. To świetny balans między surowością a melodyjnością. „Wax Paradise” to wkraczanie w alternatywną rzeczywistość, pełną niepokoju, ale z pulsującą energią. Chciałbym usłyszeć to nagranie na żywo.

PUMP GASOLINE

W tej kompozycji zespół stawia na intensywność, gęstość i szybkość. Utwór charakteryzuje się zaostrzonym, niemal industrialnym rytmem, co kontrastuje z mrocznym wokalem. Zagrany szybciej byłby punkowym strzał w samo serce tej płyty i słuchaczy. Płynące w przestrzeni zagęszczone gitary niczym msityczna benzyna w silnik – serce człowieka, który ma w sobie wielką wolę przemiany i podążenia [wreszcie!] ku marzeniom, które dawno porzucił. Solówka z hard – rockową koloraturą dopełnia dzieła.

PIG BALLOON

Tytuł tego utworu sam w sobie zwiastuje coś zaskakującego! I rzeczywiście tak jest. Utwór rozwija się w dość odmienny sposób . Gentlemani z MIODD śmiało eksperymentują z melodyką, tonacjami i zmianami tempa. Niby jest tanecznie, ale też odrobinę horrorystycznie (upiornie) za sprawą podkładu muzycznego i doskonałe uzupełnienie faktury klawiszem Pawła Stawarza. Osobiście przypomina mi to dźwięki, które mogłyby wyjść spod ręki Murphy’ego & Bauhaus czy Siouxsie and the Banshees.

 

RAVEN STREET

Jeden z bardziej transowych momentów albumu. Okazuje się, że riffów na gitary nie musi być dużo, aby rozciągały się w długie, hipnotyzujące sekwencje, które wciągają coraz głębiej za sprawą serpentyn klawiszy. Melancholijny nastrój, który sprawia, ża sami przypominamy sobie ukradkowo kradzione pocałunki na pewnej ulicy pod skrzydłami ulatującego kruka. Mocny bas i rytm perkusji dodają wrażenia nie tyle ciężkości, co impresyjnej wizji ptaków szykujących się do lotu i dzikich mustangów do cwału. Wokal Płóciennika idealnie współbrzmi z atmosferą utworu, którego w katalogu nie powstydziłby się sam alchemik dźwięków Robert Smith. Przepiękny utwór!

RED LUCY

W finale dźwięki fortepianu i rozpływające się w powietrzu orkiestracje. „Red Lucy” pachnie i smakuje Irlandią. Gdzieś pomiędzy The Pogues a The Waterboys klimatycznie i piękna śpiewność. Częściowo akustyczny, częściowo elektryczny – „Red Lucy” wieńczy znakomity album. O takich płytach pisze się będąc pełnym pasji, marzeń i dźwięków. Przepięknych i krzepiących duszę.

Finalna orkiestracja Kwartetu Arte i dźwięki wiatru sprawiają, że chce się słuchać więcej. I jeszcze!

„Let’s Bury Ourselves” to płyta, która z jednej strony jest hołdem dla klasyki zimnej fali, psychodelii i dźwięków z deszczowego tygla Seattle, zaś z drugiej strony ma w sobie wystarczająco dużo oryginalności i świeżości, by wyróżniać się na tle współczesnej, często wtórnej sceny alternatywnej.
O tekstach porozmawiam sobie z Szawłem Płóciennikiem w Muzycznej Polskiej Tygodniówce, bowiem to temat na długą rozmowę.

Zespół MIOOD udowadnia, że potrafi świetnie balansować między surowością a elegancją brzmienia, a jego lider, Szaweł Płóciennik, wykazuje się nie tylko talentem muzycznym, ale i wizualnym (mowa o Jego płótnach), co świetnie komponuje się z muzyczną narracją albumu.
Ale to także zasługa pozostałych muzyków: Szymona Łapińskiego (bas, gitary) i braci Januszków – Grzegorza (gitary, bas) i Piotra (perkusja).

Wibrafonowe i klawiszowe historie dograne przez Pawła Stawarza (52um) w połączeniu z klasycznością smyczków Kwartetu Arte i saksofonem Jana Olejnego sprawiają, że ten album jest jednym z najwazniejszych wydarzeń muzycznych roku 2025! Była to „Polska Płyta miesiąca stycznia” Radia Wnet, co z dumą donosi

Tomasz Wybranowski

Album możecie zakupić (a powiadam WARTO!) pod tym adresem emaliowanym: mioodband@gmail.com 

 

 

Sabina – Wnetowe muzyczne dobro narodowe! O życiu po albumie „Bluemental”, musicalach i pasji życia – Tomasz Wybranowski

Sabina Karwala to dyplomowana aktorka, piosenkarka, kompozytorka, autorka tekstów, ale i przyszła pani doktor. Kto nie widział jej kreacji Velmy Kelly w krakowskim teatrze „Variete” w musicalu „Chicago” według Wojciecha Kościelniaka, ten jest gombrowiczowską „trąbą”. Piękna i utalentowana Sabina była także finalistką 36. Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu.

Od sześciu lat Radio Wnet wspiera, obserwuje i prezentuje na swoich antenach Jej twórczość.

Z dumą mawiam, że to nasze, bo Wnetowe muzyczne dobro narodowe. O kim mowa? Oczywiście o Sabinie Karwali! Albumy „Lepidoptera” i „Bluemental” to jedne z tych najważniejszych art – popowych długograjów wydanych w Polsce w ciągu ostatnich 10 lat.

Sabina Karwala jest aktorka, ale i artystka niezależna. Sabina jest również autorką tekstów, kompozytorką, która sama kreuje swoją artystyczną wizję. Na co dzień występuje w Teatrze Variete w Krakowie. Kto jeszcze nie widział Jej w spektaklu „Chicago” to absolutnie musi to nadrobić. W innym spektaklu „Bonobo” można Ją oglądać w różnych miastach Polski. Z kolei w filmie Pokusa w reż. Marysi Sadowskiej wcieliła się w postać Rybki.
Na ścieżce dźwiękowej filmu można także usłyszeć utwór SABINY „Summer behind” me pochodzący z płyty „Bluemental”.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Sabiną Karwalą:

 

 

Sabina Karwala to przyszłość polskiej sceny. – tak mawiam od lat już ponad sześciu, kiedy jej singel „Panowie w kapeluszach” pojawiło się wysoko na Liście Polskich Przebojów Wnet „Polish Chart” redaktora Sławomira Orwata. Tak mawiałem i nie myliłem się!

Drzemie w niej wielki talent, podparty wielką pracowitością i dążeniem do absolutnego wykonawczego absolutu. Trudno się więc dziwić, że scenę i aktorstwo dzieli z zaciszem studia nagrań, rejestracją kolejnych piosenek i koncertami. A także studiami doktoranckimi!

To znakomita interpretatorka i posiadaczka mocnego głosu, gdzieś ze skrzyżowań soul / neo – soul i R&B, który potrafi zmylić niejednego wytrawnego dziennikarza muzycznego.

Jej debiutancki krążek „Lepidoptera” mieni się po dziś najróżniejszymi barwami i uczuciowymi odcieniami życia. Sabina to nowa twarz na polskim rynku electro pop, z domieszką soul. I momentalnie skupia na sobie uwagę czasami lekkim brzmieniem melodii, wyrazistym wokalem, przy okazji dając impuls do głębszych rozmyślań inteligentnymi tekstami, które często opowiadają o tych nieprężeniach między kobietą i mężczyzną („Pijane wiśnie”, ale i przejmujący „Motel”). – cytuję w mojej własnej recenzji.

Jej debiut „Lepidoptera” muzyczna Radia WNET pod moją dyrekcją umieściła na 19. pozycji najważniejszych albumów roku 2019 (bez względu na gatunki i style). A później pojawił się album „Blumental”. Oto recenzja sprzed ponad 1,5 roku. Kliknij tutaj. 

 

 

„Bluemental” miał premierę 29 kwietnia 2022 roku. W maju i czerwcu tego roku był to album miesiąca sieci Radia Wnet. Długograj to nadzwyczajny, ponieważ zdecydowanie wyróżnia się od obecnie panujących mód i stylów muzycznych w gronie artystów młodych wiekiem, ale przede wszystkich tych twórców bardziej myślących o swoim sukcesie komercyjnym za wszelką cenę niż jakości twórczości i myśleniu o słuchaczu.

„Bluemental” dla mnie wciąż stanowi kolejny dowód Jej artystycznej dobrej passy. Jako piosenkarka z uporem i cierpliwie, choć często pod wiatr i krople rzęsistego deszczu, zmierza w kierunku ambitnego pop, który mimo, że przebojowy (a melodie od razu pozostają radośnie w głowie i sercu), to w warstwie lirycznej stawia na drogocenność słowa, bogactwo metafor.

I jeszcze jedno – powtarzam to często: Kto nie widział jej kreacji Velmy Kelly w krakowskim teatrze „Variete” w musicalu „Chicago” według Wojciecha Kościelniaka, ten jest gombrowiczowską „trąbą”. Piękna i utalentowana Sabina była także finalistką 36. Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu.

A co o albumie mówi sama Sabina, z perspektywy czasu?

Album Bluemental to spotkanie z rozwojem duchowym, samoświadomością, naturą i konfrontacja z tym, co trudne i bolesne. Płyta powstała w czasie pandemii w bliskich mi Beskidach, kiedy nagle stanęliśmy w miejscu i pojawiło się mnóstwo pytań o to, co będzie dalej. Wielu z nas straciło bliskie osoby. Strata jest doświadczeniem uniwersalnym i bardzo silnym przeżyciem, o którym powinniśmy umieć otwarcie rozmawiać. Dla mnie czas pracy nad płytą był jednocześnie procesem dojrzewania do nowej sytuacji bez bliskich, którzy stanowili ważną i piękną część mojego świata. To piękno postanowiłam na ile się da ocalić i między innymi w ten sposób zachować moich bliskich
w dalszym życiu –
mówi SABINA.

Krzysztofa Janiszewskiego zaliczam do grona jednego z mistrzów rockowego pióra. Recenzja albumu YANISHA „Psychostan”

Rzadko piszę recenzje, bo często zastanawiam się, czy ma to sens. Mając do dyspozycji radio i kontakt ze słuchaczem prezentuję muzykę, która – jak głosi motto Radia Wnet – jest „warta słuchania”.

  1.  Ale są tacy wykonawcy i albumy, o których muszę napisać choć kilka słów, aby zaakcentować ich ważność i niezwykłość.

Słuchacze Radia Wnet idealnie kojarzą toruńską grupę Half Light i głos jej poety Krzysztofa Janiszewskiego. Od kilku lat Krzysztof paralelnie pracę w macierzystej formacji bardzo udanie rozwija swoją karierę solową.

Krzysztof Janiszewski, dumny torunianin kryjąc się pod przydomkiem Yanish opublikował dwa albumy, które regularnie gościły na antenie sieci Radia Wnet i irlandzkiej rozgłośni NEAR FM. Ich tytuły to „Dobrostan” (2018) i „Kwiatostan” (2021). Oba krążki oczekiwały dopełnienia i pewnego podsumowania. I w mojej ocenie takim krążkiem jest bardzo dobry album „Psychostan”. Kompozytorem, autorem metafor i wykonawcą w jednym jest On sam.

Tomasz Wybranowski

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Yanishem:

 

„Psychostan” to dopełnienie muzycznej trylogii Yanisha zawiera, co mnie osobiście bardziej niż cieszy, najbardziej urozmaicony materiał wspominając długograje „Dobrostan”„Kwiatostan”.

Na najnowsze działo Yanisha złożyło się jedenaście piosenek, które swoją fakturą różnorodności gatunkowych sprawiają, że płyta ani na moment nie nudzi i nie rozleniwia słuchacza. Solidny stylistyczny korzeń tworzy dostojny synth pop.

 

 

Z tego korzenia (synth popu) wyrasta vintage rock (z mocnymi partiami basu i wyrazistych gitariadach jak w niepokojącym, ostrym i surowym „Ale ja…” z tym ponuro brzmiącym wersem „Ziemia się topi w kłamstwie” /…/ nie będzie piękna dalej, jesteście już nieżywi” ), hard rockowy majestat z klawiszowymi zagrywkami Piotra Skrzypczyka dorównującymi Jonowi Lordowi (kapitalne otwierające album „Mosty”), Republikańska nowa fala w tytułowym nagraniu „Psychostan” (tekstowy majstersztyk, który pochwaliłby szczerze Obywatel GC), a czasami w psychodeliczne historie, jak gdyby biegł na spotkanie Davida i Iggy’ego pod niebem Nowego Jorku (zamykająca krążek i wymykająca się stylistycznym opisom kompozycja „NYC (7th Ave & W 25th)”).

Melodie tkane w wszechstronnym spektrum muzycznego zaciekawienia Yanisha ukazują porozwlekany i często posiniaczony stan psychiczny twórcy i podmiotu lirycznego. Odczuwany to nadzwyczajnie w tytułowym nagraniu „Psychostan”, ale także w słodko – gorzkim wyzwaniu „Kochankowie”.

Mimo, że piosenki na płycie „Psychostan” mocno osadzone są w syntezatorowych gwiaździstościach, to selektywnie brzmiące gitary basowe i gitary dają sznyt rocka, vintage rocka i często balladowości. Faktura muzyczna – powtórzę to – utrzymuje słuchacza w stanie skupienia i rozmyślania o tym, co będzie dalej.

Tak było ze mną przy pierwszym przesłuchaniu najnowszej płyty Yanisha, który wokalnie przerósł samego siebie! Raz jest metalowym solistą, aby zaraz przejmująco w transowym akcie tworzenia zaprosić nad do pokoju pełnego psychodelicji i brzmienia nowej fali, a potem na ulotnej chmurze melancholii i spokoju łagodnie, popowo zaśpiewać nam o miłości i kruchości przeżycia chwili. Każdej chwili.

Krzysztofa Janiszewskiego zaliczam do grona jednego z mistrzów rockowego pióra

Wspomnę tylko Jego metafory z absolutnie doskonałego krążka Jego macierzystej formacji Half Light „(Nie)pokój wolności”, który w opinii redakcji muzycznej uplasował się na pozycji „3” najważniejszych albumów roku 2020.

Nawiązuję do tej płyty, gdyż w warstwie lirycznej (opierającej się na erudycyjnej i gruntownej interpretacji prozy George’a Orwella i powieści Roberta Musila „Człowiek bez właściwości”) na albumie „Psychostan” odnajduję w pełni autorskie rozwinięcie opisu w XI rozdziałach drogi człowieka doświadczonego, zaprawionego w boju porażek i kilku zwycięstw, który cierpi, który zmaga się ze zmienną sinusoidą nastrojów, odczuwania i paletą marzeń.

 

Jedno jest pewne Krzysztof – Yanish wciąż wierzy w miłość. I mimo, że świat pozbawiony jest tkliwości i dobrych, uspokajających pasteli, to

…ciągle czekamy, ciągle szukamy i nieustannie mamy nadzieję, że ją znajdziemy… Miłość. Miłość, która może mieć różne oblicza i intensywność. Wciąż jednak jest nam potrzebna jak tlen, by nasza dusza mogła oddychać! Szczęśliwy ten, kto ją znajdzie. Ja wiem, że jesteś gdzieś obok. Ja wierzę, że stoisz koło mnie…nuci Yanish w przepięknej piosence„Gdzieś obok”.

W pełni wolny duch twórczy, jakim jest Krzysztof Janiszewski jako Yanish zaskarbia uwagę słuchacza, intryguje go i emocjonalnie zaprasza do apercepcyjnych wędrówek. To album warty słuchania! I to nie raz!

Płyta została nagrana w „Domowym Studio Pitera” Piotra Skrzypczyka (Half Light, Endorphine i Partycypanci Korzyści Globalizmu), który jest także współaranżerem wszystkich kompozycji, ich realizatorem i producentem.

Yanishowi towarzyszyli w nagraniach także doskonali gitarzyści: Michał Maliszewski (Kajoa, Lev Aaronov, Sam Luxton), Grzegorz Gelo Kowalczyk (Lustro, Five Amigos), jak i Krzysztof Marciniak (Half Light, Machaon a ostatnio także artysta – fotografik).

Na gitarze basowej i saksofonie zagrał multiinstrumentalista grupy Machaon Krzysztof Opaliński, który przygotował również w kilku utworach partie perkusji. Gościnnie w utworze „Ty, ja i pies” zaśpiewała Marta Bejma z zespołu Starless.

 

Spis utworów albumu „Psychostan” – premiera 9 lutego 2024 roku:

1 – Mosty

2 – Ty, ja i pies

3 – Nie jestem modny*

4 – Ale ja…

5 – Psychostan

6 – Chlor i kurz

7 – Gdzieś obok

8 – Kochankowie

9 – Piękny świat

10 – Z(grani)

11 – NYC (7thAve & W 25th)*

Muzyka i słowa: Krzysztof Janiszewski (oprócz muzyka: Krzysztof Janiszewski i Piotr Skrzypczyk*). Miks i produkcja: Piotr Skrzypczyk oraz

Album do nabycia – kliknij tutaj:: allegrolokalnie.pl/yanish-psychostan oraz doktorkris@wp.pl

 

50 najważniejszych polskich albumów rocku 2023 Radia Wnet – Tomasz Wybranowski – cz. 3 – długograje z pozycji 26 – 16

W tym artykule – w trzeciej części – prezentacja najważniejszych, bo najlepszych (w subiektywnej ocenie redakcji muzycznej sieci Radia Wnet) od miejsca 26 do 16 .

W naszym subiektywnym zestawieniu tradycyjnie 50 albumów bez podziału na style i gatunki. Obok muzyki pop i indie rocka znajdziecie w gronie najważniejszych długograjów 2023 roku także hip hop i doom metal przetykany rockiem, stoner rockiem i balladą.

W tym artykule – w trzeciej części – prezentacja najważniejszych, bo najlepszych (w subiektywnej ocenie redakcji muzycznej sieci Radia Wnet) od miejsca 26 do 16 .

Tutaj do wysłuchania druga część zestawienia najlepszych albumów roku 2023 Radia Wnet:  

 

50 najważniejszych albumów rocku 2023 – sieci RADIA WNET

 

 

Ciąg dalszy nastąpi..