Traktat Elizejski ma 55 lat. Kiedy podpisywali go Charles de Gaulle i Konrad Adenauer, Emmanuela Macrona nie było jeszcze na świecie, a Angela Merkel spędzała szczęśliwe dzieciństwo w NRD.
Jan Bogatko
Znany ze swej intelektualnej głębi prezydent Francji, Emmanuel Macron, śmiało zauważył: „Spoglądając w kierunku Europy, mogę jedynie stwierdzić: nie uda się nam w pojedynkę zrealizować naszych ambicji”. Co dostrzegł Macron, spoglądając w kierunku Europy? Brexit? Nazizm w Polsce? Niedawny stan wyjątkowy we Francji? Kryzys na południu Europy? Islamskie zagrożenie terrorystyczne, którego podobno nie ma? Tego nam, niestety, prezydent Francji nie zdradził.
Mało kto przypomina sobie, czym była Francja i czym były Niemcy w roku podpisania Traktatu Elizejskiego. Warto o tym przypomnieć w dwu słowach. Francja, antyamerykańska, atomowa potęga, nadszarpnięta przegraną wojną algierską. Niemcy, europejski tygrys, wschodząca potęga, ale nadal pod amerykańskim protektoratem.
Dla Niemiec zbratanie z Francją (wschodnie Niemcy określano jako „środkowe”, czego reliktem jest nazwa stacji RTV MDR – Mitteldeutscher Rundfunk w Niemczech Wschodnich) to polisa ubezpieczeniowa. Co przyniesie jutro? Jak zachowają się Sowieci? Co zrobią Amerykanie? Pod czyim parasolem atomowym będziemy spać spokojnie? Co z naszymi ziemiami na wschodzie? Pytań bez liku. (…)
Znajomy lekarz, z którego pomocy byłem zmuszony skorzystać w tych dniach, a z którym rozmawiam o polityce międzynarodowej (interesują go zwłaszcza sprawy polsko-niemieckie i kwestia imigrantów do Europy z innych kontynentów), ze zdziwieniem opowiadał mi, że w telewizji, oglądając relacje z uroczystości rocznicowych z parlamentów w Paryżu i w Berlinie, zobaczył wypełnioną po brzegi salę Bundestagu w gmachu Reichstagu i straszącą pustkami salę parlamentu w Paryżu. (…)
A więc cele są: odnowienie Układu Elizejskiego „w europejskim duchu”, tym niemniej dążąc do „nowych celów i nowych form współpracy”. Ach, jak zazdroszczę naszym przyjaciołom z Paryża i Berlina języka, wyrażającego wszystko i nic!
Podobno jednak projekt jest już w szufladzie. Petycja, powzięta przez parlamenty w Paryżu i w Berlinie, odważnie wzywa do wzmożenia współpracy w regionie przygranicznym, wyrównania różnic w kwestiach podatkowych i socjalnych, a także realizacji wspólnych projektów oświatowych. Projekt ma być zamknięty na ostatni guzik jeszcze w tym roku.
Szok, po prostu szok! Powiedzieć, że góra urodziła mysz po 55 latach obowiązywania Traktatu Elizejskiego, byłoby stwierdzeniem na wyrost. A tak na marginesie – prezydent Macron po spotkaniu z kanclerz Angelą Merkel w Paryżu powiedział, że nie będzie ingerował w politykę wewnętrzną zaprzyjaźnionego kraju, ale ma nadzieję, że SPD wypowie się (i marzenie się spełniło) za podjęciem rozmów sondażowych z CDU/CSU.
Cały felieton Jana Bogatki, pt. „Vive l‘Allemagne! Es lebe Frankreich!” – jak co miesiąc, na stronie „Wolna Europa” „Kuriera WNET”, nr lutowy 44/2018, s. 3, wnet.webbook.pl.
Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na WNET.fm.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Jana Bogatki pt. „Vive l‘Allemagne! Es lebe Frankreich!” na s. 3 „Wolna Europa” lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl
Marszałek Sejmu Marek przebywa z jednodniową wizytą w Berlinie. Głównym punktem tego wydarzenia jest spotkanie z Wolfgangiem Schäuble, przewodniczącym Bundestagu i jednym z leaderów CDU.
Wizyta rozpoczęła się od spotkania w niemieckim parlamencie gdzie marszałek Sejmu został przyjęty przez przewodniczącego Schäuble. Po krótkiej rozmowie powitalnej w obecności mediów politycy udali się na zamknięte rozmowy, które potrwają ponad godzinę.
W czasie otwartej części powitania marszałek Sejmu zwrócił uwagę na kwestie historyczne, zwłaszcza na potrzebę dobrego rozumienia przeszłości, jako niezbędny warunek do tworzenia pomyślnej przyszłości: Muszę powiedzieć, że ostatnio czytałem jeden z wywiadów pana przewodniczącego, i z wieloma tezami się zgadzam, ale na jeden muszę zwrócić uwagę. Dla nas polityków takie wielopokoleniowe, w pewnej mierze konserwatywne podejście do polityki polega na tym, żeby wyciągać jak najwłaściwsze wnioski z dobrze poznanej przeszłości i w oparciu o nią budować dobrą przyszłość.
– Trzeba zawsze zwracać uwagę i mówić też młodszym pokoleniom, że to, co się udało osiągnąć, zawsze może zostać zagrożone – powiedział przewodniczący Bundestagu Wolfgang Schauble odnosząc się do słów marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego.
Marszałek Sejmu Marek Kuchciński przybył w czwartek z wizytą do Berlina. Z przewodniczącym Bundestagu Wolfgangiem Schauble będzie rozmawiał m.in. o bieżącej i przyszłej współpracy parlamentarnej pomiędzy Polską i Niemcami.
Politycy mają też poruszyć kwestię wzmocnienia roli parlamentów narodowych w Unii Europejskiej. Kuchciński oraz Schauble będą rozmawiać również o roli Polski, Niemiec i państw Europy Środkowej w mechanizmach dynamizujących funkcjonowanie UE.
Podczas wizyty w Berlinie marszałek Sejmu odwiedzi również muzeum „Topografia Terroru” („Topographie des Terrors”), które dokumentuje mechanizmy niemieckiego nazistowskiego aparatu terroru.
Wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego podkreślił, że sprawa procedury z art. 7 traktatu o UE nie ma dla Polski większego znaczenia, bo nie przyniesie ze sobą żadnych konsekwencji ekonomicznych.
Wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego na antenie Radia Wnet komentował pierwszą wizytę zagraniczną premiera Morawieckiego na Węgrzech – To jest sygnał, że inwestujemy nie w sojusze egzotycznie, ale w silne relacje w regionie. Sytuacja dzisiaj jest nie porównywalna z sytuacją, która miała miejsce wczoraj i dzisiaj. Dzisiaj stawiamy na współpracę, a nie na zdradzanie sojuszników co miało miejsce za przednich rządu w ramach negocjanci nad polityką imigracyjną. W polityce zdrady zawsze wychodzą „bokiem”. To nie znaczy, że nie różnimy się z Czechami, Słowakami czy Węgrami, bo są takie różnice, ale jak powiedział jeden z były premierów Czech „im bardziej nasi zachodni sąsiedzi pytają dlaczego tak silnie współpracujemy w ramach Europy środkowej, to tym bardziej powinniśmy zacieśniać współpracę”. Skończyły się czasy kiedy Bruksela, Berlin, Paryż mógł rozgrywać kraje naszego regionu, rozmawiając z każdą stolicą osobno. To się skończyło, teraz rozmawiamy blokiem.
Gość Poranka Wnet odniósł się również do wczoraj spotkania kierownictwa PiS – Rozmawiamy, o tym co było wcześniej planowane przez prezesa PiS i premiera Mateusza Morawieckiego, czyli o zmianach w rządzie. Nie chcę mówić o tych zmianach, bo umówiliśmy że o tych zmianach poinformują prezes i premier, ale te zmiany zajdą „wnet”.
Ryszard Czarnecki podkreślił, że działania rządu niemieckiego mogą wynikać z poważnego kryzysu politycznego – Dzisiaj Niemcy mają najpoważniejszy kryzys rządowy w swojej powojennej historii. Kanclerz dostała żółtą kartkę od wyborców. Kanclerz nie jest w stanie sklecić rządu od czterech miesięcy i Berlin trochę jak Moskwa, kiedy ma problemy wewnętrzne to staje się coraz mocniej aktywna na zewnątrz, atakując Polskę.
Zadaniem gościa Poranka Wnet, zmiana na stanowisku kanclerza w Niemczech może przynieść tylko zmiany na gorsze dla Polski – Bardzo krytycznie oceniam politykę Angeli Merkel, jej błędy w polityce imigracyjnej, bo zaproszenie miliona migrantów do Niemiec, to była jakaś pomroczność jasna, ale obawiam się, że następca obecnej kanclerz, będzie bardziej sceptyczny i mniej rozumiejący specyfikę Polski. Ale należy obserwować w Niemczech te środowiska polityczne, które mówią, że trzeba zastanowić się nad integracją w ramach Unii Europejskiej.
Osłabienie pozycji Merkel i brak rząd to wzmocnienie roli Francji i Macrona, który mimo problemów wewnętrznych, zyskuje znacznie na arenie Europejskiej – podkreślił gość Poranka Wnet.
Tematem rozmowy była również polityka Kremla w roku wyborów prezydenckich w tym kraju – Rosja jest w tej chwili w najgorszej sytuacji od upadku ZSRR, i dlatego ucieka w kierunek ekspansywnej polityki zagranicznej. Rosja im słabsza wewnątrz tym bardziej aktywna na zewnątrz. Rosjanie grają znacznie powyżej tego co mają w kartach, a zachód często się na to nabiera.
Ryszard Czarnecki mówił również o polskich propozycjach rozwoju Unii Europejskiej – Chcemy Europy zjednoczonych narodów, a nie jednego super państwa, nie chcemy wzrostu kompetencji Brukseli, bo na tym zyskują największe dwa państwa, to jest Niemcy i Francja, a taką także te duże jak Polska.
Nie uważam, żeby debata nad art. 7 była ważna, nie ma żadnych szans na sankcje wobec Polski nie ma konsekwencji ekonomicznych więc sprawa nie ma większego znaczenia – powiedział na koniec wywiadu Ryszard Czarnecki.
Nawet towarzysz Honecker nie uzyskał w NRD takiego poparcia w wyborach na stanowisko szefa partii, jak były przewodniczący Parlamentu Europejskiego, kiedy zajaśniała jego gwiazda pomyślności.
Jan Bogatko
A tuż przed wyborami do Bundestagu w Niemczech (24 września 2017) niejaki Martin Schulz (wielki przyjaciel Polaków, pamiętają go Państwo z jego pierwszoplanowej roli w Parlamencie Europejskim?) powiedział był wszem i wobec, w górę wznosząc czerwony sztandar w swych silnych rękach, że teraz to on zasiądzie w fotelu kanclerza, bo oryginał lepszy od kopii. To hasło, przyznać muszę, bardzo się politykowi niemieckiej lewicy udało. Bo to fakt – Angela Merkel, teoretycznie szefowa partii centro-konserwatywnej, CDU, prowadziła w imieniu tej partii politykę na wskroś lewicową. Była zawsze za, a nawet przeciw, jak wykazała jej postawa podczas głosowania nad projektem „małżeństwo dla wszystkich” (aczkolwiek to pewna przesada, inni jeszcze czekają na swoją szansę).
Kariera od skromnej aktywistki FDJ w NRD do szefowej rządu w Republice Federalnej, ba, cesarzowej, jak wielu ją nazywa, nawiązując do jej żywotności politycznej, to wyczyn nie lada.
(…) Przegrana we wrześniowych wyborach do Bundestagu stanowiła dla Schulza wielki zawód. Jak to, on, oryginał, pokonany przez kopię?! Populista z Würselen nigdy nie był pragmatykiem. Porażony klęską Martin Schulz zapowiedział, że SPD nie weźmie udziału w rządach! Koniec wielkiej koalicji! Socjaldemokraci przechodzą do opozycji! W tej sytuacji Angeli Merkel nie pozostawała nic innego, jak podjąć rozmowy sondażowe z dawnym koalicjantem chrześcijańskiej niegdyś demokracji, centrowo-liberalną partią FDP, oraz skrajnie lewicowymi Zielonymi. I wcale nie brakowało takich, którzy uwierzyli w te zapowiedzi Schulza (mimo że w odróżnieniu od foteli w rządowym gabinecie, ławy opozycji są dość twarde). A także i w to, że egzotyczna koalicja rządząca z CDU, CSU, FDP i Zielonych ma przy istniejących różnicach programowych szanse na realizację. Nawet wówczas, kiedy rozmowy sondażowe przeciągały się, wydawało się, w nieskończoność, wiara w sukces tychże i przejście do II etapu była niezmącona. (…)
Socjaldemokraci stanęli do wyborów wrześniowych, prowadzeni przez burmistrza z Würselen, jako… partia opozycyjna; jak gdyby to nie SPD współrządziło w Berlinie, a ktoś całkiem inny, pod tą samą nazwą.
W tej sytuacji wszystko, co złe, to nie my – mówił Schulz; odpowiedzialność (w domyśle za katastrofę z imigrantami) ponosi tylko i wyłącznie, a jakże, Angela Merkel.
(…) Poirytowana postawą Schulza Merkel stwierdziła, że wielka koalicja wykonała ostatnimi laty dobrą pracę, dodając: „jaka szkoda, że SPD nie skomentowała tego choćby jednym dobrym słowem”. Ale i w CDU wrze: „Dzisiaj nadszedł dzień, by powiedzieć: cesarzowa jest naga”. Żaden kanclerz dotąd nie był tak łasy na władzę i niepatriotyczny – powiedział Wolfgang Grieger w Kühlungsborn. Bardzo go złajano za te słowa pod adresem Merkel.
Cały felieton Jana Bogatki, pt. „Niemcy – Jamajka i z powrotem” – jak co miesiąc, na stronie „Wolna Europa” „Kuriera Wnet”, nr grudniowy 42/2017, s. 3, wnet.webbook.pl.
Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na WNET.fm.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Jana Bogatki pt. „Niemcy – Jamajka i z powrotem” na s. 3 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl
W CDU nie ma polityka mogącego zastąpić Merkel. Tak skutecznie wykosiła wszystkich, którzy coś sobą reprezentowali. Pozostali tylko starzy klakierzy lub młodzi, nabierający dopiero doświadczenia.
Zbigniew Kopczyński
Powody do zadowolenie mieli jedynie szef liberałów (FDP), powracających po przerwie do Bundestagu, i oczywiście przedstawiciel Alternatywy dla Niemiec (AfD). Uśmiechał się ciągle Marcin Schulz, ale on już tak ma. Pozostali miny mieli nietęgie. Najbardziej kwaśną miała pani kanclerz, bo też miała po temu powody.(…)
Jak trudna jest teraz sytuacja kanclerki, świadczy fragment dyskusji w studio wyborczym po ogłoszeniu wstępnych wyborów. Na pytanie prowadzącego, czy może zapewnić widzów, że do Świąt Bożego Narodzenia (tak, to nie pomyłka!) zdoła utworzyć rząd koalicyjny, nie była w stanie udzielić twierdzącej odpowiedzi. (…)
Dlaczego jednak CDU wygrała te wybory? A na kogo mieli Niemcy głosować? Jaka była (i jest) alternatywa? Partia mająca alternatywę w nazwie stanowi dla większości wyborców alternatywę bardzo wątpliwą z powodu coraz silniej ujawniających się w niej narodowosocjalistycznych sentymentów. (…)
Wskutek zdecydowanego przejścia SPD do opozycji i odrzucenia przez CDU koalicji zarówno z AfD, jak i Lewicą, pozostaje tworzenie rządu z egzotycznie nazywanej koalicji jamajskiej, od kolorów tworzących je partii, układających się we flagę Jamajki. Egzotyka polega też na łączeniu partii od prawa (FDP) do lewa (Zieloni). Z tą egzotyką to tak nie do końca prawda, bo takie lub podobne koalicje rządziły lub rządzą w parlamentach landów i na niższych szczeblach samorządów.
Maraton negocjacyjny ruszył z miejsca w tempie raczej żółwim. Piszę te słowa miesiąc po wyborach i, jak na razie, efektem tych negocjacji jest uzgodnienie wspólnego wyjściowego stanowiska CDU i jej bawarskiej odpowiedniczki CSU. Najważniejszym z ustaleń jest określenie górnej granicy imigrantów na dwieście tysięcy rocznie. Choć nie było szczególnie trudne, bo CSU głośno domagała się takiego ograniczenia, a CDU dojrzewała do niego, zajęło to siostrzanym partiom ponad dwa tygodnie. Pod koniec powyborczego miesiąca przeprowadzono sondażowe rozmowy z FDP i Zielonymi. Prawdziwe schody zaczną się w czasie ustalania z nimi szczegółów. A jeśli FDP zrealizuje przedwyborcze zapowiedzi i wystąpi, tak jak AfD, z wnioskiem o powołanie komisji śledczej w sprawie „zaproszenia” imigrantów, będziemy obserwować ostrą jazdę bez trzymanki. (…)
Determinacji do sklejenia jamajskiej koalicji pani kanclerz nie zabraknie. I może jej się udać, bo w niemieckiej polityce nie ma nic świętszego od kompromisu. Dążenie do niego usprawiedliwia mniej lub – częściej – bardziej karkołomne odejście od wyznawanych przez partie zasad.
Zupełnie prawdopodobne jest, że w imię tegoż kompromisu uzgodnione zostanie wspólne stanowisko FDP i Zielonych i po negocjacyjnym maratonie Niemcy dowiedzą się, że przyszły rząd gwarantować będzie przyjęcie nieograniczonej liczby imigrantów w ilości niezbędnej dla gospodarki fachowców, a elektrownie jądrowe będą likwidowane drogą ich rozwoju lub rozwijane poprzez likwidację, w zależności od tego, z ust rzecznika której partii usłyszą ten komunikat.
Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Niemcy – krajobraz po wyborach” znajduje się na s. 2 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Niemcy – krajobraz po wyborach” na s. 2 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl
Skoro rząd w Berlinie godzi się na zadośćuczynienie za masakrę Nama i Herero, to dlaczego wypiera konieczność zadośćuczynienia za straty Polski w czasie wojny, którą Niemcy wywołali wspólnie z ZSRR??
Adam Słomka
Reparacje są nadal aktualne
Mało kto wie, że obozy śmierci Niemcy tworzyli już… w II Rzeszy, a ofiarami zaplanowanego ludobójstwa padło ok. 110 tysięcy osób.
W 1985 roku podkomisja praw człowieka Organizacji Narodów Zjednoczonych opublikowała tzw. „Raport Whitakera”, który zakwalifikował eksterminację plemion Herero i Nama z Afryki Południowo-Zachodniej jako pierwsze ludobójstwo XX wieku na świecie. Miało ono miejsce w latach 1904–1907 w Niemieckiej Afryce Południowo-Zachodniej (dzisiejsza Namibia) podczas tzw. „wyścigu o Afrykę”. Choć Namibia przestała być niemiecką kolonią w 1915 roku (do ogłoszenia niepodległości w 1990 roku zajmowała ją RPA), Niemcy utrzymują z nią dość ścisłe związki. W nadmorskim kurorcie Swakopmund położonym nad Oceanem Atlantyckim jest ulica Bismarcka i Heinricha Göringa – pierwszego gubernatora Deutsch-Südwestafrika, prywatnie – ojca słynnego zbrodniarza nazistowskiego Hermanna, szefa Luftwaffe.
Niedawno namibijski dziennik „The Namibian” poinformował, że rząd tego państwa przygotował pozew przeciwko RFN, który opiewa na kwotę 30 miliardów euro. Przy tym okazało się, że negocjacje w tej sprawie trwają od blisko trzech lat. Rząd w Berlinie na tym etapie zadeklarował kwotę 100 mln euro jako formę zadośćuczynienia za ludobójstwo Nama i Herero.
Niemieckie ludobójstwo z czasów, gdy Adolf Hitler był uczniem szkoły w Steyr
W styczniu 1904 roku członkowie plemienia Herero pod wodzą Samuela Maharera zbuntowali się przeciwko niemieckiej ekspansji kolonialnej na zamieszkane przez nich tereny. Powstańcy zaatakowali osiedla niemieckich kolonistów, zabijając ponad 100 osób. Oszczędzili kobiety i dzieci. W pierwszych tygodniach powstania przewaga Hererów była wyraźna. Zagrozili oni nawet stolicy Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej – Windhuk.
W sierpniu 1904 w Afryce wylądował przysłany z Europy 15-tysięczny niemiecki korpus ekspedycyjny. Na jego czele stanął generał Lothar von Trotha, który wydał pierwszy udokumentowany rozkaz ludobójstwa. Trotha głosił, że: „moja polityka polegała i polega na stosowaniu siły, skrajnego terroru, a nawet okrucieństwa”. W decydującej bitwie pod Waterbergiem Niemcy pokonali rebeliantów. Trotha rozmyślnie pozwolił wojownikom Herero wymknąć się z okrążenia wraz z towarzyszącymi im rodzinami, po czym zepchnął ich na skraj pustyni Omaheke (zachodnia odnoga pustyni Kalahari), zagradzając równocześnie dostęp do źródeł wody. Po zepchnięciu Herero na tereny pustynne Trotha rozkazał odczytać im proklamację, w której ogłaszał, że utracili oni status poddanych niemieckiego cesarza i muszą opuścić tereny Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej. Zagroził jednocześnie, że każdy Herero, który pozostanie na terytorium kolonii, zostanie zabity – bez względu na wiek czy płeć. W rozmowach z gubernatorem Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej Trotha nie ukrywał, że jego celem jest całkowita eksterminacja zbuntowanego ludu.
Przez dwa miesiące Hererowie wegetowali na pustyni Omaheke. Niemieckie wojsko blokowało im dostęp do źródeł wody i zabijało każdego, kto usiłował się do nich zbliżyć. W efekcie tysiące Herero zginęło na skutek głodu i pragnienia.
Pod wpływem protestów niemieckiej i międzynarodowej opinii publicznej cesarz Wilhelm II rozkazał przerwanie akcji pacyfikacyjnej. Wbrew dyrektywom z Berlina, Trotha kontynuował jednak politykę represji. Pozostali przy życiu członkowie plemienia Herero zostali umieszczeni w obozach pracy, gdzie oznakowano ich literami GH (niem. Gefangene Herero). Byli zmuszani do katorżniczej pracy przy budowie linii kolejowej z Zatoki Lüderitza do Keetmanshoop, a niemieccy koloniści dokonywali na nich licznych mordów i gwałtów. Duża część jeńców, którzy nie mogli pracować, została umieszczona na tzw. Shark Island w pobliżu miasta Lüderitz, gdzie znajdował się jeden z pierwszych na świecie obozów śmierci. W obozie tym zmarło ok. 3500 Afrykanów.
Niemieckie ludobójstwo w reakcji na powstanie Hererów doprowadziło do prawie całkowitego ich wyniszczenia, a liczba członków plemienia zmniejszyła się w okresie trwania konfliktu z 80 tysięcy do około 15 tysięcy osób.
Pod koniec 1905 roku powstanie wznieciło także plemię Nama, które w efekcie spotkał podobny los.
W dzisiejszej Namibii niemieccy lekarze Eugen Fischer, Fritz Lenz oraz Erwin Baur prowadzili na ocalałych z pogromu Herero rasowe badania medyczne. Niemieccy naukowcy analizowali w nich 778 głów Herero oraz Nama uciętych jeńcom, które posłużyły im jako pomoce naukowe w pseudonaukowych opracowaniach dotyczących teorii i higieny ras.
Trzeba zatem postawić pytanie o specyficzne „upodobania” Niemców do upadlania rozmaitych narodów przez blisko 50 pierwszych lat XX wieku. Wbrew obecnej narracji, niemieckie ludobójstwo nie było wynikiem dojścia do władzy nazistów i Adolfa Hitlera, ale ma jakieś nieznane szerzej i głębsze korzenie.
Germanizacja w czasie zaborów to nie ludobójstwo – jednak też zawierała jakieś pierwiastki widzenia siebie przez samych Niemców jako narodu szczególnie predestynowanego do zarządzania i decydowania o losach innych nacji. Skoro rząd w Berlinie godzi się na jakąś formę zadośćuczynienia za masakrę Nama i Herero, to trzeba zadać pytanie, dlaczego tak uparcie wypiera konieczność zadośćuczynienia za straty Polski i Polaków w czasie wojny, którą Niemcy wywołali wspólnie z ZSRR?
Domagajmy się zadośćuczynienia od Federacji Rosyjskiej za efekty paktu Hitler-Stalin z 23.08.1939 r.
ZSRR również stosował wobec Polski metody ludobójcze jeszcze przed 1 września 1939 roku. W latach 1937–1938 realizowano w ZSRR tzw. akcję polską NKWD, wynikającą z rozkazu Ludowego Komisarza Spraw Wewnętrznych ZSRR nr 00485 z dnia 11 sierpnia 1937 r. Według dokumentów NKWD, skazano 139 835 Polaków, z czego zamordowano bezpośrednio 111 091 osób. Po 17 września 1939 do 22 czerwca 1941 ZSRR przez fizyczną eliminację i zsyłki doprowadziła do śmierci 1 do 2 milionów polskich obywateli.
Po zbrojnej agresji ZSRR na Polskę 17 września 1939 r. okupacji wojskowej wschodnich terenów II Rzeczypospolitej przez Armię Czerwoną i ustaleniu w dniu 28 września 1939 r. przez III Rzeszę i ZSRR w zawartym w Moskwie „pakcie o granicach i przyjaźni” niemiecko-sowieckiej linii granicznej na okupowanych wojskowo przez Wehrmacht i Armię Czerwoną terenach Polski, mieszkańcy obu okupowanych części państwa polskiego zostali poddani represjom przez obu najeźdźców. Na terenach okupowanych i anektowanych przez ZSRR obywatele Rzeczypospolitej, zarówno Polacy, jak i obywatele polscy innych narodowości, zostali poddani przez stalinowski aparat przemocy ZSRR brutalnym represjom, obliczonym na załamanie społecznego morale i zniszczenie w zarodku rodzącej się konspiracji. Długofalowym celem polityki ZSRR była depolonizacja Kresów Wschodnich oraz sowietyzacja ludności przyłączonych do ZSRR terenów Rzeczypospolitej.
Terytorium Rzeczypospolitej Polskiej na wschód od linii granicznej ustalonej w układzie pomiędzy III Rzeszą a ZSRR zostało w październiku 1939 r. anektowane przez ZSRR. Formalną podstawą były pseudoplebiscyty, a następnie aneksja w trybie uchwały Rady Najwyższej ZSRR. Były to akty prawne równoległe do dwóch dekretów Adolfa Hitlera – z 8 i 12 października 1939 r., którymi jednostronnie wcielił zachodnie terytoria Polski do III Rzeszy, tworząc jednocześnie z centralnych ziem II Rzeczypospolitej Generalne Gubernatorstwo.
Wszystkie powyższe akty „prawne”, jednostronnie likwidujące terytorium II Rzeczypospolitej, były sprzeczne z ratyfikowaną przez Niemcy i Rosję Konwencją haską IV (1907). Były one w konsekwencji nieważne w świetle prawa międzynarodowego i nie zostały uznane zarówno przez Rząd RP na uchodźstwie, jak i państwa sojusznicze wobec Polski, a także państwa trzecie (neutralne) przez cały czas trwania II wojny światowej.
W historiografii polskiej przyjmowano dotąd szacunkowe liczby deportowanych, jednak polscy historycy pracujący w IPN twierdzą, że całkowita liczba deportowanych nie przekroczyła 800 tysięcy osób. Krytyka takiego szacunku była jednak tak duża, że nawet prezes IPN, śp. dr hab. Janusz Kurtyka przyznał, że obecne wyliczenia są krytykowane przez część historyków, którzy oceniają liczbę deportowanych od 700 tysięcy przez 1 milion do 1,5 miliona.
Reżim radziecki stosował również inne formy represji, aby zniszczyć polskie oblicze Kresów Wschodnich. Do Armii Czerwonej wcielono ok. 150 tysięcy Polaków. Ginęli oni w 1940 roku w Finlandii oraz w początkowych miesiącach wojny radziecko-niemieckiej. Około 100 tysięcy osób wcielono do specjalnych batalionów budowlanych zwanych strojbatami.
Według danych sowieckich z 10 czerwca 1941 r., a więc niemal z przedednia agresji niemieckiej, w kresowych więzieniach przebywało co najmniej 40 tys. więźniów politycznych. Łącznie NKWD zamordowało nie mniej niż 35 tys. uwięzionych. Największe masakry miały miejsce we Lwowie, gdzie zamordowano od 3,5 do 7 tys. więźniów. W Łucku ofiarą masakry padło około 2 tys. więźniów, w Wilnie około 2 tys., w Złoczowie około 700, Dubnie około 1000, Prawieniszkach 500 więźniów, oprócz tego w Drohobyczu, Borysławiu, w Czortkowie, Berezweczu, Samborze, Oleszycach, Nadwórnej, Brzeżanach. W ciągu tygodnia w czerwcu 1941 roku Rosjanie wymordowali w więzieniach co najmniej 14700 obywateli II RP, na szlakach ewakuacyjnych zostało zamordowanych kolejne 20 tysięcy. Zatem było to nie tylko ludobójstwo wojskowych czy policjantów, np. w Katyniu czy Miednoje…
Na świecie, w krajach demokratycznych uznaje się, że zawinione doprowadzenie do śmierci powoduje odpowiedzialność finansową rzędu 1 mln USD. Zatem śmiało można stwierdzić, że Federacja Rosyjska powinna zwrócić Polsce 1 mln USD x 2 mln ofiar. Część takiego odszkodowania naturalnie należy się obecnej Białorusi, Ukrainie, Litwie. To tylko ostrożny szacunek bez odszkodowań za zniszczenia, grabieże, itd.
Trzydzieści mln rubli w złocie wg wartości z lat XX ubiegłego wieku, o których mówi publicznie poseł Jan Mosiński, jako dług Rosji z niewykonanych ustaleń Traktatu ryskiego – to ułamek tego, co nam się słusznie należy. Niemniej samo publiczne podniesienie sprawy przez ministra Patryka Jakiego i posłów PiS to krok w dobrym kierunku.
Przypomnę, że w Warszawie Federacja Rosyjska nadal nielegalnie zajmuje obiekty należące do polskiego Skarbu Państwa. Uważam, że kwestie odszkodowań za zbrodnie ZSRR w Polsce powinniśmy wnieść do tzw. „Polsko-Rosyjskiej Grupy do Spraw Trudnych”.
Po co wypierać fakty?
Powinniśmy głośno domagać się zadośćuczynienia za doznane a niezawinione krzywdy. Lista odpowiedzialności za dokonane na Polakach w XX wieku mordy jest dużo dłuższa. Źle rozumiana poprawność polityczna dotąd powodowała milczenie o ofiarach w Ponarach niedaleko Wilna, w których kaźni uczestniczyły ochotniczo litewskie oddziały Ypatingasis būrys (Sonderkomando der Sicherheitsdienst und des SD), rekrutujące się głównie spośród szaulisów.
Nie mówi się o ofiarach konfliktu wywołanego przez Czechosłowację już w 1919 roku, gdy mordowano Polaków, np. o oddziale kpt. WP Cezarego Hallera (młodszego brata gen. Józefa Hallera).
Zamordowany Cezary Haller był wybrany w 1911 roku z ramienia konserwatystów na posła do parlamentu austriackiego (zajmował się sprawami Śląska Cieszyńskiego i występował w obronie prześladowanych Polaków z Poznańskiego). 24 stycznia 1919 Czesi zajęli Karwinę, Suchą i Jabłonków, a o świcie 26 stycznia natarli na znajdujący się między Zebrzydowicami i Kończycami Małymi 60-osobowy oddział kpt. Cezarego Hallera. Około godz. 8:00 czeskie natarcie powstrzymała dopiero polska kompania piechoty z Wadowic pod dowództwem por. Kowalskiego. Około południa wojska czeskie natarły na Stonawę, z której Polacy musieli się wycofać na skutek braku amunicji. Po uzupełnieniu jej podjęli nieskuteczną próbę odbicia miasta. W natarciu na czeskie pozycje zginęło ok. 75% polskiej kompanii. Pozostałych kilkunastu wziętych do niewoli żołnierzy Czesi wymordowali, zakłuwając ich bagnetami. Następnego dnia wojska czeskie zajęły Cieszyn, Goleszów, Hermanice i Ustroń.
Natychmiast po wejściu do miasta wywiesili Czesi na wieży ratuszowej chorągiew o czeskich kolorach narodowych. Zaraz też pozdzierano wszystkie orły polskie, przy czem żołnierze czescy orły te deptali, pluli na nie i rzucali do Olzy – pisał 28 stycznia 1919 roku w artykule Czesi w Cieszynie redaktor „Dziennika Cieszyńskiego” Władysław Zabawski. W dniach 28–31 stycznia bitwa pod Skoczowem zatrzymała dalszy postęp wojska czeskiego.
Również unika się przypominania o agresji dokonanej na II RP w sojuszu z Hitlerem przez wojska słowackie i inkorporowanie w jej efekcie części naszego przedwojennego terytorium do Republiki Słowackiej, która powstała po rozpadzie Czechosłowacji w marcu 1939 roku.
Wszyscy też znamy skalę ludobójstwa nacjonalistów ukraińskich z OUN/UPA, której liderzy byli w latach 30. XX wieku szkoleni w nienawiści do Polaków zarówno przez wojskowe służby Republiki Weimarskiej, a później III Rzeszy, jak i służby ZSRR na swoich polskich sąsiadach na Kresach Wschodnich Rzeczpospolitej.
Zatem są możliwości, aby domagać się rozmaitych reparacji i odszkodowań. Same akty symboliczne nie wystarczają – choć niewątpliwie są ważnym elementem dla tworzenia dobrych stosunków dobrosąsiedzkich. O tych sprawach nie można milczeć, trzeba konsekwentnie bronić swoich praw. Tylko wtedy będziemy szanowani.
Autor jest przewodniczącym stowarzyszenia KPN-NIEZŁOMNI, założycielem Centrum Ścigania Zbrodniarzy Komunistycznych i Faszystowskich, posłem na Sejm RP I, II i III kadencji.
Artykuł Adama Słomki pt. „Reparacje są nadal aktualne” znajduje się na s. 15 październikowego „Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl.
„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Adama Słomki pt. „Reparacje są nadal aktualne” na s. 15 październikowego „Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl
W Poranku WNET Paweł Lisicki i Cezary Gmyz rozmawiali o książce „Luter. Ciemna strona rewolucji” oraz o sytuacji w Niemczech, gdzie społeczeństwo jest dziś podzielone jak nigdy dotychczas.
Gośćmi Poranka WNET byli dzisiaj Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”, i Cezary Gmyz, korespondent Telewizji Polskiej w Niemczech.
Pierwszym tematem była niedawno wydana książka Pawła Lisickiego pt. „Luter. Ciemna strona rewolucji”. Książka ta jest krytyką stosunku papieża Franciszka i jego współpracowników do protestantyzmu i osoby Marcina Lutra oraz prezentacją tego, jak zmieniał się stosunek przedstawicieli Kościoła katolickiego do protestantyzmu.
Autor książki twierdzi, że Marcin Luter przez papieża Franciszka i bliskich mu hierarchów traktowany jest jako osoba o autorytecie porównywalnym ze świętymi katolickimi i jedna z największych postaci w historii Kościoła katolickiego. Tworzony jest obraz jedności między katolikami i protestantami. Jedność ta jest jednak iluzoryczna, gdyż na jej ołtarzu składana jest prawda co do dogmatów i prawda historyczna.
Paweł Lisicki pyta, co łączy papieża i prymaskę luterańską w Szwecji Antje Jackelén. Jest ona typową lewaczką, zwolenniczką kapłaństwa kobiet, związków homoseksualnych itp. Tak naprawdę jej związek z papieżem jest tylko taki, że byli razem na zdjęciu.
Omawiana książka jest trzecią z serii książek dotyczących stosunku Kościoła katolickiego do innych religii. Poprzednie dotyczyły islamu („Dżihad i samozagłada Zachodu”) i „religii holocaustu” („Krew na naszych rękach”). Pokazują one załamanie, które zdaniem Pawła Lisickiego Kościół katolicki przechodzi od lat 60. XX wieku. Najwyraźniej widać je właśnie w stosunku do innych religii i wyznań. Redaktora „Do Rzeczy” niepokoi „czyszczenie pamięci”, z którym mamy do czynienia. Nie oznacza to, że jest przeciwnikiem dociekania prawdy. Utraciliśmy po prostu podstawową umiejętność rozpoznawania tego, co prawdziwe, słuszne i dobre.
Cezary Gmyz, który powiedział o sobie, że jest konserwatywnym protestantem, jest krytykiem szaleństw, jakie mają miejsce wśród protestantów skandynawskich. Jego zdaniem Marcin Luter, gdyby to widział, jako człowiek impulsywny wściekłby się.
Autor omawianej książki zwrócił uwagę, że katolicy zawsze odróżniali urząd papieski od osoby papieża. Natomiast Marcin Luter krytykował samą instytucję papiestwa jako zdegenerowaną. Był to jeden z wyznaczników protestantyzmu – nie, że jakiś papież się myli, ale że urząd papieża jest dziełem antychrysta. Reformacja miała bardzo złe skutki. Bezpośrednim była na przykład wojna chłopska w 1525 roku, w której zginęło 100 tysięcy ludzi. Bardzo ważne były też skutki pośrednie. Takim była nowa koncepcja państwa, którego władca świecki ma również władzę duchową.
Druga część rozmowy dotyczyła sytuacji w Niemczech, którą Cezary Gmyz obserwuje z bliska, gdyż mieszka w Berlinie jako korespondent Telewizji Polskiej. Zauważa w Niemcach bardzo dużą zmianę, która nastąpiła od jego poprzedniego pobytu w tym kraju. Społeczeństwo jest obecnie bardzo podzielone. Podział ten ma swój początek w 2015 roku, kiedy rozpoczął się kryzys imigracyjny po zaproszeniu uchodźców do Niemiec przez Angelę Merkel.
Drugim bardzo poważnym problemem w Niemczech jest dominacja państwowych mediów, „dziennikarstwo dworskie”, poprawność polityczna i wysokie kary za tzw. mowę nienawiści. Wolność mediów jest tam dużo mniejsza niż w krytykowanej przez niemieckich polityków Polsce. Dziennikarze mają dużo mniejszy dostęp do polityków, zwłaszcza do kanclerz. Nie ma praktycznie możliwości zadania jej trudniejszego pytania. Niemcy nie dowiadują się o wielu wydarzeniach, np. o bardzo dużej liczbie incydentów na tle rasistowskim, których według oficjalnych statystyk jest ponad sto na dzień. Efektem tego jest orwellowskie dwójmyślenie – ludzie boją się głośno mówić, co myślą.
Rozmowa w dziewiątej i dziesiątej części Poranka WNET. Zapraszamy do słuchania.
Nad morzem w Piaśnicy siedzą sobie ludzie i nie wiedzą, że za drzewami ukryty jest pomnik, że tutaj zamordowano kilkanaście tysięcy ludzi, więcej niż w Katyniu.
Dyskusja na temat reparacji wojennych od Niemiec dla Polski, podjęta niedawno, zatacza coraz szersze kręgi. W Niemczech teraz nie pisze się o samej kwestii odszkodowań wojennych, ale zwraca się uwagę na to, jak wyglądało życie w Polsce podczas II wojny światowej. Historyk, profesor Jochen Böhler napisał na ten temat artykuł w jednym z opiniotwórczych niemieckich dzienników.
W Niemczech bardzo dużo już pisano o sytuacji w Polsce w czasie II wojny światowej, ale „jakoś to nie docierało do nikogo”. Stan wiedzy na temat tego, co się działo w Polsce w latach 1939-45, został podsumowany w tym artykule. O II wojnie światowej oczywiście dużo się mówiło, ale ostatnio dość wybiórczo. Przykładem była objazdowa wystawa zorganizowana przez jednego z niemieckich multimilionerów, zatytułowana „Zbrodnie Wehrmachtu 1941-45”. Kiedy ta wystawa „ruszyła w teren”, Jan Bogatko, jak wspomina, bardzo się zdenerwował, bo przecież te zbrodnie nie zaczęły się w 1941 roku i nie zaczęły się w Rosji.
O tym właśnie napisał Jochen Böhler, między innymi o zbrodni w Piaśnicy. Nad morzem w Piaśnicy siedzą sobie ludzie i nie wiedzą, że za drzewami ukryty jest pomnik, że tutaj zamordowano kilkanaście tysięcy ludzi, więcej niż w Katyniu. Piaśnica mogłaby być takim samym symbolem. Była to zbrodnia bez precedensu. W 1939 roku na samym początku wojny Niemcy rozstrzelali tam tysiące ludzi, polską inteligencję i Niemców z antyhitlerowskiej opozycji, których wrzucano do tych samych dołów.
Autor nazywa Polaków w czasie okupacji zwierzyną łowną i stwierdza, że rozmiar niemieckiej przemocy przerasta możliwości wyobraźni. W Niemczech o wypędzeniach wie się jedynie tyle, że Niemcy musieli opuścić swoje wschodnie tereny, oddając je Polsce. Dlatego Jochen Böhler opisał, jak Niemcy wypędzali ludzi z Pomorza i Wielkopolski. Rodzice Jana Bogatki 13 grudnia 1939 roku w trakcie obiadu zostali wezwani do opuszczenia mieszkania. Po trzech miesiącach w obozie koncentracyjnym zostali wypuszczeni gdzieś w Kieleckiem w czasie mroźnej zimy.
Takich historii w Niemczech się nie zna. Dobrze, że o tym się przypomina, również Polakom, którzy też o nich zapominają. Artykuł nie odnosi się do kwestii reparacji, gdyż nie jest im poświęcony. Jan Bogatko jest zdania, że „dobrze, że się o tym mówi, trzeba najpierw powiedzieć, co się zdarzyło, gdzie się zdarzyło, jak się zdarzyło, a na końcu się powinno poprosić rachunek”. Ma nadzieję, że do tego kiedyś dojdzie.
Felietonu można posłuchać w czwartej części Poranka WNET.
Inna jest jednostronność TVP, a inna TVN. A w Niemczech nie ma innej narracji i trudno się dziwić, że widz martwi się sytuacją u sąsiada, pewny, że lada moment powstaną w Polsce obozy koncentracyjne.
Zbigniew Kopczyński
W Zgorzelcu imigrantów jeszcze nie widać, ale to tylko kwestia czasu. Po zalegalizowaniu pobytu w Niemczech mogą legalnie przebywać w Polsce. A mają do niej kilka minut spacerkiem przez most. Najwyższy czas, by zastanowić się nad przeciwdziałaniem temu, by uniknąć kłopotów. Choćby takich, jakie mają mieszkańcy pobliskiego Budziszyna. Tam grupa młodych emigrantów opanowała rynek i regularnie wszczyna rozróby.
Tygodnik „Focus” w wersji online opisuje faktyczną bezkarność lidera tej grupy, wynikającą z kompletnej impotencji organów ścigania. Choć otrzymał odmowę azylu i ponad dwadzieścia zarzutów karnych, jako w dalszym ciągu starający się o azyl, w trakcie rozpatrywania jego odwołania jest praktycznie nietykalny. Przy bardziej zdecydowanej akcji policji zagroził samobójstwem, więc oddano go pod opiekę psychiatry.
Sam artykuł o islamskim prowodyrze zamieszek to istne kuriozum. Tekst przeplatany jest komentarzami redakcyjnymi w oznaczonych ramkach, wyjaśniającymi czytelnikom, że opisanych zachowań nie można w żadnym wypadku odnosić do wszystkich muzułmańskich emigrantów, a ich przestępczość nie jest o wiele wyższa od przestępczości Niemców, jeśli przyjąć odpowiednie kryteria. Jest też objaśnienie, jak depresja może prowadzić do prób samobójczych i jak takiemu delikwentowi pomóc. Klasyczny przykład niemieckiej autokastracji.
Jeśli ktoś narzeka na nieobiektywne przekazy polskich stacji telewizyjnych, polecam oglądać wiadomości na przykład w państwowym ZDF. Na dzień dobry wiadomość z Polski: Wbrew masowym protestom, rząd partii nacjonalistyczno-konserwatywnej wprowadził ustawy likwidujące niezależność sądów, a Komisja Europejska wszczęła działania w obronie demokracji. Warto zaznaczyć, że w języku niemieckiej polityki określenie „partia nacjonalistyczno-konserwatywna” to jakby powiedzieć „polskie NSDAP”.
I ani słowa, na czym ta likwidacja niezależności ma polegać ani co konkretnie zarzuca Polsce Komisja Europejska. O przedstawieniu racji drugiej strony nie ma co marzyć. A wszystko to wygłoszone tonem niedouczonego mentora, przeświadczonego o swej moralnej wyższości. (…)
W radiu Deutschlandfunk, odpowiedniku PR24, słuchałem dyskusji o kryzysie koreańskim. Jej uczestnikami byli politolodzy z niemieckich uniwersytetów. Pierwszy z dyskutantów zaczął od stwierdzenia, że bardziej niż konflikt między komunistyczną Koreą a USA jest to konfrontacja między Kimem a Trumpem. Tak jakby problemy z czerwonymi Koreańczykami zaczęły się w czasie prezydentury Donalda Trumpa. Rozmówcy rozgrzewali się i było coraz ciekawiej.
Zmieniłem stację, gdy usłyszałem, że Amerykanie używają siły jako jedynego narzędzia ich polityki zagranicznej i uzurpują sobie prawo decydowania – za pomocą tejże siły – kto w danym kraju może rządzić.
Wyglądało na to, że na niewinną i niewadzącą nikomu czerwoną Koreę chcą napaść agresywne Stany Zjednoczone tylko po to, by zadowolić krwiożerczy instynkt Donalda Trumpa – współczesnego wcielenia Draculi. A wszystko to tonem profesora pouczającego ucznia. Tak jakby to Niemcy szczyciły się ponad dwusetlenią wzorcową demokracją, a USA dopiero co pozbyły się ludobójczych dyktatur.
Na koniec zdziwienie: tenże Deutschlandfunk przedstawił wyniki badania opinii publicznej, z której wynika wzrost antysemityzmu w Niemczech. Od razu komentator tłumaczy, że to dzięki emigrantom, którzy są zadeklarowanymi antysemitami. Nie dziwi, że zbagatelizowano istniejący, a ukrywany antysemityzm wśród Niemców. Przerzucanie niemieckich win na innych, Polaków, też nieszczególnie dziwi.
Sensacją można nazwać fakt negatywnej opinii o imigrantach na falach państwowej rozgłośni. Tym bardziej, że zarzucono im antysemityzm, a więc największą zbrodnię, jaką współczesny Niemiec potrafi sobie wyobrazić.
Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Różnice klimatyczne” znajduje się na s. 20 wrześniowego „Kuriera Wnet” nr 39/2017, wnet.webbook.pl.
„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Różnice klimatyczne” na s. 20 wrześniowego „Kuriera Wnet” nr 39/2017, wnet.webbook.pl
Trzęsienia ziemi w Niemczech nie było, ale ono nastąpi, zwłaszcza jeśli koalicja CDU-SPD przetrwa – mówi Jan Bogatko, który często w Niemczech słyszy, że to jest najlepsza alternatywa dla Niemiec.
[related id=39396]- Kilka miesięcy temu zadzwoniono do mnie i z drżeniem w głosie pytano, co to będzie, jak Martin Schulz z SPD wygra wybory w Niemczech i zostanie kanclerzem. Potraktowałem to jako dowcip tygodnia i jak okazuje się, słusznie – powiedział Jan Bogatko. Korespondent Radia Wnet z Niemiec nazwał wywody Schulza sprzed kilku miesięcy o tym, co zrobi, gdy obejmie urząd kanclerski, metodą „z imaginacji na koronację”, co, jak sądzi, było wynikiem braków w wykształceniu. Dodał przy tym, że Schulz i jego SPD to jeden z największych przegranych tych wyborów.
– CDU/CSU poniosła większą porażkę, bo aż minus 8,6 procent, co jest wielką stratą i to musi bardzo boleć – ocenił Jan Bogatko. Jego zdaniem obydwie partie tworzące tak zwaną wielką koalicję „dostały w tych wyborach lanie”.
Mimo to partie te nadal mają parlamentarną większość i mogą kontynuować swoje rządy w Niemczech. Korespondent zaznaczył przy tym, że pojawiają się głosy mówiące o tym, iż kontynuacja rządów przez te dwa ugrupowania nie wchodzi w grę, bowiem na horyzoncie kształtuje się nowy alians zwany potocznie w Niemczech jamajkańskim, czyli koalicja CDU/CSU z liberałami z FDP i Zielonymi.
– Oczywiście jest to arytmetycznie możliwe, ale nie wiem, czy panie i panowie, pardon, towarzysze i towarzyszki z SPD tak szybko chcieliby zrezygnować z rządowych synekur w fotelach i wygodnych biurach w dzielnicy rządowej w Berlinie. To jest bardzo mało prawdopodobne – ocenił Bogatko.
– Czy wielki sukces wyborczy sprawi, że AfD rozwinie skrzydła? Chyba tak. W tej chwili Niemcy znowu są podzielone niewidocznym, ale wyczuwalnym murem na wschód i na zachód – powiedział korespondent, wyjaśniając, że we wschodnich landach Niemiec króluje AfD – „jutrzenka”, jak się określa w Niemczech to ugrupowanie.
Przyznał, że pewien wzrost odnotowała również FDP, „która kiedyś była świetną partią”, ale przestała być partią liberalną i skręciła na lewo, stając się „lewicowo-liberalną” tak jak wszystkie partie wcześniej rządzące w RFN.
W niemieckim Zgorzelcu głosowano podobnie jak we wschodnich landach, gdzie: CDU/CSU uzyskała 26,7 procent; SPD 9,3 procent; Linke, czyli „komuniści, którzy unikają tej nazwy jak diabeł święconej wody”, 14 procent; Zieloni 2,9 procent,;FDP – 7 procent, co „jest pewnym zaskoczeniem jak na partię, która kiedyś była ugrupowaniem kapitalistów i obszarników”; AfD – 32,9 procent, „a więc absolutny lider, i to samo znajdujemy w wielu powiatach nie tylko na terenie Saksonii, ale całych wschodnich Niemiec, co jest wynikiem zaskakującym dla wielu”.
Jan Bogatko zdaje sobie sprawę, że tak naprawdę nie wiadomo, kto będzie rządził poza CDU/CSU.
– Bundestag ma 111 miejsc więcej niż to było przed wyborami – powiedział, dodając, że jest to możliwe ze względu na specyfikę ordynacji wyborczej, która zakłada, że każdy wyborca ma dwa głosy – jeden oddaje na konkretną osobę, drugi na ugrupowanie. To powoduje, że liczba miejsc w Bundestagu jest ruchoma i są tak zwane nadwyżkowe mandaty. – Tu jest szalone pole do popisu i można korygować w stronę właściwą tak, żeby wszystko się zgadzało, i jak to mówią Niemcy – „die Rechnung muss stimmen” (rachunek zgadzać się musi) – powiedział Bogatko. Jego zdaniem sukces wyborczy AfD to wynik szalonego niezadowolenia z dotychczas rządzących.
– Przede wszystkim z polityki odnoszącej się do osadników, po prostu wschodnim Niemcom się to bardzo nie podoba. Inaczej jest w zachodnich Niemczech, gdzie się już przyzwyczaili do burek na ulicach i wydaje im się, że jest to nowoczesny strój ludowy podobny do zielonych fraczków, które nosi niemiecka arystokracja czy plutokracja na przyjęciach ogrodowych latem – zażartował korespondent.
Przypomniał, że sukces wyborczy AfD jest, przede wszystkim, sukcesem mimo szalonego ataku, jaki przypuszczono na to ugrupowanie w trakcie kampanii wyborczej, oskarżając je o ksenofobię, homofobię i skrajny populizm.
– Tego rodzaju inwektywy przyniosły tej partii popularność – ocenia Jan Bogatko, przypomninając, że do najbardziej kontrowersyjnych wypowiedzi polityków AfD należała ta dotycząca dumy z Wermachtu. – Powiedzmy sobie szczerze, to są Niemcy, no w końcu z czego oni mają być dumni? No może mogliby powiedzieć, że są dumni z Volkswagena, ale to może przyniosłoby wzrost notowań o jakieś … 0,2 procent.
– Trzęsienia ziemi w Niemczech nie było, ale ono nastąpi, zwłaszcza jeśli koalicja CDU-SPD przetrwa i znowu będzie rządzić – powiedział Bogatko, który często w Niemczech słyszy, że to jest najlepsza alternatywa, aby ugrupowania będące u steru władzy się nie zmieniały. Jego zdaniem AfD nie jest ugrupowaniem „bardzo dla Polski nieprzychylnym” i postrzeganie tej formacji w ten sposób jest popadaniem w stereotypy.
– AfD nigdy nie była antypolska, nigdy nie było żadnych działań przeciwko Polsce ze strony tej partii, żadnych wypowiedzi, które by obrażały Polskę czy Polaków, czego nie można powiedzieć o koalicji rządzącej w Niemczech, która miała duży wpływ na to, co się działo zarówno w Brukseli, jak i Strasburgu w odniesieniu do Polski, jak i też jej łajania na forum Parlamentu Europejskiego – zauważył Bogatko. – Należy zatem zastanowić się nad tym, co będzie w przyszłości, a także jak dobierać sojuszników za zachodnią granicą.
[related id=39481]Jego zdaniem stanowisko kanclerz Niemiec Angeli Merkel jest niezmienne od lat, bowiem liczą się przede wszystkim interesy państw członkowskich UE, a Niemcy mają swoje interesy i będą je forsować. Ze względu na przewagę nasz zachodni sąsiad może wiele za pośrednictwem UE zdziałać na swoją korzyść. Polska przede wszystkim musi zachować spokój, rozmawiać z każdym i przekonywać do swoich racji.
Wielu byłych kolegów partyjnych kanclerz Merkel zmieniło ostatnio barwy i aktualnie reprezentują oni swoich wyborców z ramienia AfD. Ugrupowanie to w ciągu ostatnich czterech lat zmieniło się z partii intelektualistów w partię ludową. Jan Bogatko uważa, że głosy przychylne Polsce o wiele częściej słyszy się z AfD niż pozostałych ugrupowań ze sceny politycznej Niemiec.