Marek Budzisz o tym, kto i jak rządzi Rosją, czemu ma służyć Federacji nadwyżka budżetowa, jak działają jej służby oraz o polityce zagranicznej Białorusi, która gra na zachowanie swej niezależności.
Marek Budzisz o tym, w czyich rękach skupia się władza w Rosji. Zdaniem naszego gościa jądro władzy stanowi Rada Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej, na której czele stoi prezydent, czyli Władymir Putin. Innymi członkami Rady są premier Miedwiewiew i prze4dstawiciele resortów siłowych, tak jak Putin byli kagiebiści. Służą oni radą prezydentowi, który nie zawsze się do niej stosuje, gdyż Putin przyznał ostatnio, że inny członkowie Rady byli przeciwko angażowaniu się Rosji w konflikt w Syrii, ale on postanowił inaczej i jak widać podjął dobrą decyzję.
Nasz gość mówi także o „układzie krążenia Rosji”, czyli o jej systemie finansowym. Polityka fiskalna Kremla jest taka by każdy budżet notował nadwyżkę, co ma służyć zabezpieczeniu Federacji na wypadek spadku cen ropy:
Posiadają 500 mld dolarów. Gromadzą te rezerwy, aby być niezależnym od zewnętrznych presji […] Chcą się asekurować od wahnięć cen ropy.
Po Chinach zaś Rosja posiada największe rezerwy złota. Następnie Budzisz przedstawia rolę wielkich rosyjskich oligarchów, tzw. biznesowych przyjaciół Putina. Są wśród nich tacy ludzie jak Oleg Dieripaska, właściciel koncernu aluminiowego RUSAL, bracia Arkadij i Boris Rotenberg budujący m.in. mosty i rurociągi.
To są ludzie, którzy jeśli jest taka potrzeba są gotowi świadczyć różne usługi na rzecz Rosji choćby inwestując w soft-power, […] czyli w ten sektor, w który Rosja nie może oficjancie inwestować.
Chodzi tutaj o inicjatywy kulturalne czy wymiany studenckie. Niemniej jednak nie należy wymieniać jedynie plusów w działaniach Rosji. Albowiem jednym z dużych minusów jest forma wywiadu wojskowego. Notowania jego spadły za sprawą wielu wpadek w Czechach i innych krajach regionu. Ostatnio rosyjskiego dyplomatę wydalono w związku z tym z Bułgarii.
Działania wywiadu rosyjskiego bardzo szeroko zakrojone i dlatego w ostatnich latach miały kilka spektakularnych wpadek.
Nie powiodły się takie akcje jak próba przewrotu w Czarnogórze, by kraj ten nie dołączył do Unii Europejskiej, czy próba otrucia Siergieja Skripala lub włamania do laboratorium w Holandii, w którym opracowywana jest technologia umożliwiająca śledzenie broni chemicznej. W związku z tym „notowania wywiadu wojskowego trochę spadły”. Swoje niezadowolenie działania służb prezydent okazał przez rezygnację z corocznego spotkania z kolektywem wywiadu wojskowego. Można się więc spodziewać przetasowań personalnych w rosyjskich służbach specjalnych.
Władze Białorusi podpisały umowę na import 3,5 mln m³ ropy z Kazachstanu o czym Rosja nie wiedziała.
Ekspert ds. rosyjskich zwraca uwagę na ostatnie działania Białorusi, która wobec nacisków Rosji na zacieśnienie z nią związków, szuka dróg zrównoważenia rosyjskich wpływów i obronienia własnej niezależności. Zintensyfikowane zostały relacje z USA, a podczas wizyty w Wiedniu w przyszłym tygodniu Łukaszenka będzie chciał poprawić swe stosunki z Unią Europejską. Mówi się o rozbudowie połączeń komunikacyjnych z sąsiadami: Ukrainą i państwami bałtyckimi. Także z Polską Białoruś stara się wzmocnić relacje, o czym świadczą rozmowy szefa BBN Pawla Solocha z jego białoruskim odpowiednikiem Stanisławem Zasiem.
Rosja jest jednym z najbardziej zapóźnionych na świecie krajów, jeśli idzie o finansowanie nauki, edukacji, ochrony zdrowia, pomoc społeczną. Ma wskaźniki społeczne na poziomie państw III świata.
Marek Budzisz
Na początku lipca Tatiana Golikowa, wicepremier rosyjskiego rządu odpowiadająca za kwestie społeczne, powiedziała na jednym ze spotkań, że „kraj w katastrofalny sposób traci ludność”. Jej zdaniem tylko w ciągu pierwszych czterech miesięcy tego roku liczba Rosjan zmniejszyła się o 149 tysięcy osób. Jest to efekt, jak zauważyła, tego, że długość życia nie rośnie tak szybko, jak chciałyby władze, zaś liczba narodzin dość dramatycznie ostatnio spadła. Ale nie tylko, bo władze regionów, aby przypodobać się centrali, systematycznie zaniżały statystyki, głownie raportując o mniejszej niż w rzeczywistości liczbie osób tracących życie w wyniku chorób onkologicznych oraz nieszczęśliwych, głównie drogowych, wypadków. To „koloryzowanie rzeczywistości” trwało, jej zdaniem, dość długo, ale ostatnio, w związku z tym, że centrala zaczęła sprawdzać napływające informacje, kontynuowanie procederu mogło okazać się niebezpieczne i najwyraźniej władze rozmaitych prowincji postanowiły pisać prawdę. Efekt? Na przykład gubernia woroneska, która szczyciła się tym, że w 2018 roku w porównaniu z rokiem poprzednim odsetek osób zmarłych na choroby układu krążenia wzrósł tylko o 1,2%, w ciągu czterech miesięcy br. skorygowała ten wskaźnik do 20%. Nie inaczej było też np. w Iwanowie, gdzie w okresie styczeń–maj 2019 z tego samego powodu zmarło o 35,9% więcej osób niźli rok wcześniej.
Wypowiedź Golikowej, choć niedługa, warta jest odnotowania, bo w niej zawarte są wszystkie kwestie związane z rosyjskimi problemami demograficznymi: wątpliwe statystyki, malejąca liczba rodzących się dzieci, niezadowalające efekty zabiegów o przedłużenie średniej długości życia w Rosji.
To powoduje, że koszmar początku tego tysiąclecia, kiedy wydawało się, że szybkiego spadku liczby obywateli Federacji Rosyjskiej nie uda się powstrzymać, powraca. (…)
O ile w 2017 roku w wyniku napływu emigrantów, który był wyższy niźli saldo rosyjskiego przyrostu demograficznego, liczba ludności wzrosła o 77 tys. osób, to już rok później trend ten się odwrócił. Liczba przybyszów zmniejszyła się o 4% w porównaniu z rokiem 2017, a tych, którzy zdecydowali się wyjechać, wzrosła o 16,9%. W rezultacie napływ emigrantów tylko w 57,2% był w stanie zrównoważyć ubytek liczby Rosjan. Powody takiej sytuacji są dość prozaiczne – Rosja, kolejny rok balansująca na granicy recesji, jest krajem w którym od roku 2008 kurs rubla wobec dolara spadł o 100%. A to oznacza, że przyjazd do pracy w Rosji dla obywateli europejskich krajów powstałych po rozpadzie ZSRR jest dziś znacznie mniej atrakcyjny niźli wyjazd np. do Polski. Nawet Kazachstan czy Azerbejdżan, kraje, w których gospodarka rozwija się szybciej niźli rosyjska, stają się konkurencją. (…)
Za czasów drugiej kadencji prezydenta Putina (2004–2008) Rosja, korzystając z naftowego boomu, rozpoczęła szereg programów, w tym i przypominający nasze 500+ tzw. „kapitał macierzyński”, których celem miało być zatrzymanie spadającej liczby dzieci przypadających na statystyczne rosyjskie małżeństwo.
Rosyjskie władze lubią się chwalić, że odniosły w tym względzie sukces, jako że w latach 2006–2012 w Rosji wskaźnik liczby dzieci przypadających na statystyczną kobietę (TFR) wzrósł w tym czasie z poziomu 1,3 do 1,7, co było najszybszym w Europie wzrostem. W liczbach bezwzględnych oznaczało to, że w Rosji w roku 2012 urodziło się w porównaniu z 2006 o 416 tysięcy dzieci więcej, a wskaźnik urodzeń na 1000 kobiet wzrósł z poziomu 10,3 do 13,3, czyli o 29%. Nic dziwnego, że sukces polityki demograficznej jest jednym z żelaznych elementów narracji „Rosji wstającej z kolan”, głównego przekazu propagandowego Kremla. Jednak co do tego, czy rzeczywiście mamy do czynienia z sukcesem i odwróceniem negatywnych trendów demograficznych, istnieją dość zasadnicze wątpliwości. (…)
W dłuższej, pokoleniowej perspektywie, zachowania Rosjan nie uległy zmianie w wyniku uruchomienia przez rząd szeregu działań mających za cel wzrost liczby dzieci w statystycznej rodzinie rosyjskiej. Co najwyżej można mówić o pewnych, obserwowanych już w latach wcześniejszych zmianach w zakresie cyklu prokreacyjnego, ale tendencji długofalowej, polegającej na malejącym wskaźniku dzietności, nie uda się zatrzymać. Zauważalny przyrost wskaźnika liczby urodzonych dzieci przypadających na 1000 kobiet, czym tak szczyciły się władze, nie jest pozytywnym skutkiem polityki rosyjskiego rządu, a efektem rysujących się już w latach 90. zmian cywilizacyjnych w Rosji. Lata 90. to nie tylko czas szybko pogarszającej się sytuacji materialnej rosyjskich rodzin, co obiektywnie nie sprzyjało decyzjom o rodzeniu dzieci, ale również znaczące zmiany kulturowe.
W ciągu 15 lat XXI wieku średni wiek zawierania małżeństw w Rosji przesunął się i dziś dla kobiet wynosi on 28 lat. W związku z tym dla sytuacji demograficznej kraju zasadnicze znaczenie zaczęła mieć nie liczba kobiet w wieku 18–24 lat, jak w latach 90., ale mających powyżej 25 lat.
Czyli wzrost liczby narodzin w Rosji w pierwszej i drugiej dekadzie XXI wieku był, w jego opinii, w niemałej części efektem trendu społecznego, niezależnego od polityki władz, polegającego na obserwowanym w całej Europie zjawisku przesuwania się granicy wieku, w którym kobiety zawierają małżeństwa i rodzą pierwsze oraz następne dzieci. Innymi słowy, spadek czasów jelcynowskich, kiedy w Rosji dramatycznie zmniejszyła się liczba rodzących się dzieci, był głębszy, niż wynikałoby to z normalnych cyklów pokoleniowych. W rezultacie łatwiej można było odnieść „sukces” na początku nowego tysiąclecia, nawet niewiele robiąc. Jednak ten bonus – nadliczebność kobiet, które w latach 90. nie wyszły za mąż i nie miały dzieci, a zrobiły to dekadę później, już się w Rosji skończył. (…)
Póki co, Rosja jest nadal jednym z najbardziej zapóźnionych na świecie krajów, jeśli idzie o finansowanie nauki, edukacji, ochrony zdrowia czy pomoc społeczną i wyrównywanie nierówności dochodowych. „Trudno znaleźć na świecie kraj, który na naukę wydaje 1% swego PKB, na edukację 4%, a na ochronę zdrowia mniej niż 5%”. Jak zauważa akademik, wydatki na zdrowie średnio w Europie to 10,2% a w Stanach Zjednoczonych 17%. Pod względem nakładów na naukę, edukację, informatykę i biotechnologie, czyli skrótowo rzecz ujmując, wszystko, co jest związane z gospodarką przyszłości, to dzisiejsza Rosja zajmuje w grupie 200 krajów świata ujmowanych w stosownych rankingach miejsce około 150, w najlepszym razie na początku drugiej setki.
Znany amerykański demograf Nicolas Eberstadt stan, w jakim znajduje się współczesna Rosja, nazywa na łamach „Foreign Affairs” „rosyjskim paradoksem”. Polega on, ujmując całą rzecz w skrócie, na tym, że państwo, które chce być światową potęgą, jednym z rozgrywających w nowym XXI-wiecznym układzie sił, ma wskaźniki społeczne na poziomie państw III świata.
W 2016 roku, jak zauważa Eberstadt, ze statystycznego punktu widzenia 15-letni młody Rosjanin miał przed sobą 52,3 lata życia – mniej niż jego rówieśnik na Haiti.
Kobiety, choć żyją w Rosji dłużej, mają przed sobą perspektywę życia na poziomie najsłabiej rozwiniętych krajów na świecie, będących beneficjentami międzynarodowej pomocy humanitarnej.
Cały artykuł Marka Budzisza pt. „Rosyjska demografia – lustro polityki Putina” znajduje się na s. 10 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Marka Budzisza pt. „Rosyjska demografia – lustro polityki Putina” na s. 10 lipcowego „Kuriera WNET”, nr 61/2019, gumroad.com
Biorąc zapisy rosyjskiej konstytucji na poważnie, Putin winien przekazać władzę w 2024 roku politykowi, który wygra wybory. Obecnie w Rosji mało kto wierzy, że zdecyduje się on na taki krok.
Marek Budzisz
Rok 2024, czyli pytanie o perspektywy odejścia Putina
W rosyjskiej polityce rok 2024 jest datą kluczową, a stać się może nawet, używając terminologii Sołżenicyna, węzłem historii, kiedy wypadki ulegają przyspieszeniu, a konsekwencje podejmowanych decyzji mogą przesądzić o losie kraju, a przynajmniej następnego pokolenia.
Zgodnie z obowiązującą w Rosji konstytucją, ale także znacznie bardziej bezlitosnymi prawami natury, ma to być ostatni rok drugiej i z legalnego punktu widzenia ostatniej kadencji Władimira Putina. Będzie on miał wówczas 72 lata, co oczywiście nie przesądza o jego odejściu, ale też zdaniem wielu Rosjan przybliża czas transferu władzy. Redakcja popularnego w środowiskach rosyjskiej inteligencji moskiewskiego tygodnika i portalu internetowego „Nowoje wriemia” rozpoczęła w związku z problemem roku 2024 dyskusję o tym, jak obóz władzy zamierza przeprowadzić zmianę (o ile w ogóle) na stanowisku rosyjskiego prezydenta. Dyskusja jest warta obserwacji. Z dwóch przynajmniej powodów. Sam problem ewolucji rosyjskiego systemu jest niezmiernie ciekawy, a z polskiej perspektywy istotny. Ale również warto wiedzieć, co na ten temat myślą uczestniczący w debacie zwolennicy rosyjskiej opozycji, intelektualiści i eksperci, bo to daje wgląd w to, jak wygląda dziś istotna część rosyjskiej opozycji antyputinowskiej, w jaki sposób diagnozuje sytuację w Rosji i czego spodziewa się w najbliższych latach.
Tatiana Stanovaya,
wybitna rosyjska politolog i niezwykle przenikliwy obserwator rosyjskiego obozu władzy jest zdania, iż zasadniczym problemem i wyzwaniem, przed którym dziś i w perspektywie najbliższych kilku lat stoi Władimir Putin, jest brak w rosyjskim systemie władzy mechanizmów, które umożliwiłyby zagwarantowanie bezpieczeństwa emerytowanemu prezydentowi i zapewnienie kontynuowania linii politycznej ukształtowanej w ostatnich latach. Z formalnego punktu widzenia, tzn. biorąc zapisy rosyjskiej konstytucji na poważnie, Putin winien przekazać władzę w 2024 roku politykowi, który wygra wybory. Obecnie w Rosji mało kto wierzy, że zdecyduje się on na taki krok. Ale niezależnie od tego, jaka będzie jego ostateczna decyzja, zdaniem rosyjskiej politolog trzeba poważnie traktować deklaracje prezydenta o odejściu. Pytanie tylko, czy wewnętrzne mechanizmy systemu putinowskiego umożliwią przekazanie władzy, a nie wymuszą jego trwanie na stanowisku do samego końca, to znaczy do czasu, kiedy natura rozwiąże problem zmiany rosyjskiego przywództwa.
Dylemat, przed jakim dziś stoi Putin, jest natury fundamentalnej – co trzeba będzie zdemontować – państwo czy fundamenty zbudowanego przez siebie systemu? Przyjęcie jakiejkolwiek formuły przedłużenia władzy Putina, czy to w trybie zmiany konstytucji, czy jakichkolwiek rozwiązań pośrednich, oznacza zdaniem Stanovej demontaż ustrojowy państwa, a przynajmniej rozpoczęcie procesu fundamentalnej przebudowy instytucji państwowych, który nie wiadomo do czego doprowadzi. Druga strona tej alternatywy oznacza nie tylko brak gwarancji bezpieczeństwa dla byłego prezydenta i jego najbliższych współpracowników, bo niezależnie od deklaracji i uzgodnień, wraz z przyjściem następców trzeba będzie się liczyć z ukształtowaniem nowej elity władzy i nowego podziału stref wpływów oraz nowego rozkładu interesów, ale również możliwość zakwestionowania obecnej linii politycznej zarówno w sprawach wewnętrznych, jak i zagranicznych. Zarówno dążenie do zagwarantowania swojego bezpieczeństwa, jak i kontynuowania obecnej linii politycznej państwa, będą, zdaniem Stanovej, prowadziły do koncentrowania się Kremla w najbliższych latach na dwóch kwestiach – wyboru następcy oraz wpisania do rosyjskiego ustroju i szerzej instytucji prawno-państwowych mechanizmów mogących zagwarantować stabilizację systemu i bezpieczeństwo „byłych” z putinowskiego otoczenia po roku 2024.
Za tym, że reżim rzeczywiście będzie szukał następcy, jej zdaniem przemawia biologia. Co paradoksalnie nie musi oznaczać odejścia Putina, ale może też równać się przedefiniowaniu jego roli w państwie rosyjskim.
Biorąc pod uwagę wypowiedzi samego Putina, jak również ewolucję jego zainteresowania sprawami publicznymi oraz zmianę systemu, najbardziej prawdopodobny wydaje się scenariusz odejścia rosyjskiego prezydenta, ale nie z polityki, tylko rezygnacja z obowiązku interesowania się sprawami Rosji, a skoncentrowanie uwagi na rozgrywkach międzynarodowych, które już dziś zajmują najwięcej czasu lokatorowi Kremla. W takiej konstrukcji przyszły rosyjski prezydent będzie technokratą, zajmującym się przede wszystkim gospodarką i sprawami społecznymi, a dla Putina zostanie zbudowane nowe stanowisko, które pozwoli mu skoncentrować uwagę na sprawach rozgrywek globalnych.
Andriej Kolesnikow,
jeden z najpopularniejszych rosyjskich dziennikarzy politycznych i współpracownik moskiewskiego Centrum Carnegie jest zdania, że Putinowi nie pozwoli odejść wewnętrzna logika zbudowanego przezeń systemu. W największym skrócie sprowadza się ona do równoważenia dwóch rodzajów grup interesów, klanów czy sitw, które dziś kontrolują Rosję. Z jednej strony mamy do czynienia z „księstwami” rozbudowanych i konkurujących ze sobą resortów i formacji siłowych. Ich rywalizacja o wpływy, pozycję, zasoby była i jest nadal równoważona przez putinowskich oligarchów – bogate rodziny, które uwłaszczyły się na publicznym majątku lub bogacą się na kontraktach rządowych. Zwornikiem chwiejnej równowagi jest sam Putin. Jego sytuacja jest trudniejsza niż jeszcze kilka lat temu, np. w roku 2007, bo brak jest obecnie perspektyw przyspieszenia w rosyjskiej gospodarce czy powtórzenia naftowego boomu z czasów pierwszej jego kadencji. A zatem klany i grupy interesów rywalizują o kontrolę nad kurczącymi się zasobami. Mało tego, muszą więcej uwagi i energii poświęcać na stabilizowanie całego systemu, bo nastroje ludzi są dziś zdecydowanie mniej przychylne władzy niźli przed końcem drugiej putinowskiej kadencji. W takiej sytuacji perspektywa zmian systemowych musi oznaczać wzrost niepewności jutra dla części obecnych elit władzy.
Zdaniem Kolesnikowa to poczucie zagrożenia będzie powodowało wzrastającą presję na Putina – zwornika systemu – aby pozostał na swoim stanowisku. Aż do momentu, kiedy wzorem Breżniewa, biologia rozwiąże kwestię następcy na Kremlu.
Zdaniem Aleksandra Morozowa,
rosyjskiego socjologa związanego z opozycją, dziś na emigracji w Pradze, z trzech możliwych scenariuszy – pierwszy: Putin odchodzi, drugi: Putin zostaje i trzeci: Putin nagle umiera, dla opozycji jakiekolwiek znaczenie może mieć tylko ten ostatni. I do niego trzeba się przygotowywać i nań czekać. Dlaczego to takie ważne? Bo wówczas, zgodnie z rosyjską konstytucją, w terminie 90 dni trzeba będzie zorganizować i przeprowadzić następne wybory, a w razie niespodziewanej śmierci dzisiejszego lokatora Kremla obóz władzy nie będzie do nich przygotowany. Te wybory będą tym ważniejsze, że w ich trakcie rozstrzygnie się przyszłość kraju na następne 20, a może 30 lat i opozycja nie może stracić swej szansy. Dziś ani społeczeństwo, ani obóz władzy o roku 2024, jego zdaniem, nie myślą, a przygotowania zaczną się rok przed tą datą.
Ale co będzie, jeśli Putin nie odejdzie przedwcześnie? Zdaniem Morozowa nic się nie stanie. Przede wszystkim dlatego, że problemem nie jest transmisja władzy w inne ręce ani ostateczna forma ustrojowa państwa, ale to, czy system Putinowski, system relacji władza – społeczeństwo jest na tyle stabilny, że zmiana władzy będzie przebiegać bez większych wstrząsów. Rok 2024 jest w tym sensie datą umowną; ta próba może nastąpić zarówno wówczas, jak i np. w roku 2030, kiedy Putin będzie miał już 78 lat i ponownie, po chwilowym interregnum, będzie chciał wrócić do pełni władzy. Zdaniem Morozowa nazwisko tego, kto w 2024 roku zmieni Putina (może na jedną kadencję, może na dłużej), jest już Rosjanom znane. Zważywszy na politykę personalną reżimu, która charakteryzuje się zadziwiająca trwałością, przynajmniej na najwyższych szczeblach władzy, następcą obecnego prezydenta Rosji będzie doświadczony urzędnik, który zarządzał już albo wielką korporacją, albo dużym regionem, albo sprawdzał się w rządzie. Musi być oficerem, nie tylko dlatego, że siłowicy odgrywają w rosyjskiej polityce kluczową rolę, ale również z tego powodu, że będzie on głównodowodzącym rosyjską armią. Musi też być człowiekiem doświadczonym w sprawach międzynarodowych, zdrowym i uporządkowanym.
A teraz nazwiska, bo lista nie jest długa. Mogą to być, zdaniem Morozowa, Czemiezow (szef Rostechu – broń i uzbrojenie, kolega Putina z czasów wspólnej służby w Dreźnie), Kudrin (były minister finansów, obecnie szef rosyjskiego odpowiednika NIK), Kirijenko (szef administracji Prezydenta, wcześniej prezes Rosatomu), Kozak (wicepremier nadzorujący sektor paliwowy), Miedwiediew oraz Sobianin (mer Moskwy, wcześniej następca Miedwiediewa w funkcji szefa administracji Putina i wicepremier, kiedy Putin objął funkcję premiera). Może to też być, zdaniem Morozowa, któryś z „młodych wilków” rosyjskiego obozu władzy.
Ale dziś nie ma sensu bawić się w tę giełdę nazwisk, bo brak jest jakichkolwiek sygnałów świadczących o tym, że Putin rzeczywiście szuka następcy. I czy taki moment w ogóle nastąpi, będzie zależeć od szeregu czynników. Spośród nich chyba najistotniejszym jest sytuacja międzynarodowa.
Jeśli Putinowi uda się w ciągu najbliższych 3 lat zmniejszyć stopień międzynarodowej izolacji Rosji i osłabić znaczenie sankcji oraz spoistość kolektywnego Zachodu, to problem roku 2024 w ogóle nie wystąpi. Będzie wówczas realizowany scenariusz Nazarbajewa, to znaczy Putin, niezależnie od prawnego opakowania, będzie rządził, a formalne funkcję będzie sprawował „prezydent techniczny”.
Jeśli napięcie wokół Rosji nie opadnie, problem następstwa zejdzie na plan drugi, bo najważniejsze będzie to, czy system i liczący z grubsza 20 mln ludzi szeroko rozumiany rosyjski obóz władzy przez najbliższe 20 lat będzie w stanie tak się skonsolidować, aby z tym naporem walczyć i mu się przeciwstawiać. Zdaniem Morozowa taki jest polityczny horyzont działań Putina – najbliższe 20 lat, kiedy chce on doprowadzić do nowego pozycjonowania Rosji w systemie światowym. Chyba, że przypomni o sobie biologia.
Fiodor Kraszeninnikow,
rosyjski dziennikarz i politolog pracujący w Deutsche Welle, jest zdania, że w rosyjskich realiach w ogóle nie ma „problemu roku 2024”. Według niego do Rosji należałoby zastosować analogię do Uzbekistanu, kiedy po wyborach, w których zwyciężył tamtejszy dyktator Islam Karimow, okazało się, że gdyby poważnie traktować obowiązującą wówczas w kraju konstytucję, nie tylko nie miał on prawa wygrać wyborów, ale nie powinien nawet w nich uczestniczyć. I co z tego – przecież nikt nie protestował i Karimow sprawował swą funkcję aż do przedwczesnej i dość niespodziewanej śmierci. W tym sensie zapisy konstytucji nie stanowią, zdaniem Kraszeninnikowa, problemu dla rosyjskiego obozu władzy. W gruncie rzeczy zdrowie Władimira Władimirowicza przy obecnym stanie medycyny też nie jest wielką przeszkodą, zwłaszcza że nie ma informacji, prócz plotek, o tym, aby znany ze swego zdrowego trybu życia i niechęci do alkoholu Putin na coś chorował. A nawet jeśli, to Rosja zna przypadki rządów ciężko chorych przywódców, i to przez długie lata.
Co innego jest, a raczej może być problemem: rankingi popularności. Bo w jego opinii, reżim Putina jest ciekawym i rzadko spotykanym połączeniem archaicznego zamordyzmu i współczesnych, bardzo zaawansowanych technologii socjotechnicznych. Badania opinii publicznej prowadzone są dla władzy w Rosji na bieżąco i bardzo dokładnie. Są potrzebne, aby wiedzieć, na jakich siłach społecznych opiera się władza, kto ją popiera, na kogo może liczyć. Ostateczny kształt uprawianej przez Kreml polityki związany jest z dążeniem do utrzymania wysokiego poparcia u części rosyjskiego społeczeństwa. Jest to potrzebne po to, aby z jednej strony niwelować niekorzystne efekty błędów i chybionych posunięć, a z drugiej – nie dopuścić do powstania antyputinowskiej alternatywy. Zarówno wśród opozycji, jak i, a może przede wszystkim, w obozie władzy.
Prognoza, jaką formułuje Kraszeninnikow, jest następująca: jeśli ranking popularności Putina spadnie na tyle, że będzie on w zasięgu innych pretendentów albo tak się obniży, że w niektórych głowach powstanie myśl, iż jego odsunięcie wywoła większy entuzjazm społeczny niźli sprzeciw, wówczas dni Władimira Władimirowicza będą policzone.
Osobną sprawą jest, czy system putinowski przetrwa bez samego Putina. Na to Kraszeninnikow nie daje odpowiedzi.
I jeszcze jedna kwestia. Czy protesty, demonstracje mogą spowodować zmianę władzy w Rosji? Otóż, jego zdaniem, nie mogą. Władza nie odejdzie, nie rozpocznie zmian pod wpływem ulicy. Ale protesty mogą być katalizatorem przyspieszającym z jednej strony spadek popularności Putina, a z drugiej – myślenie części przedstawicieli obecnego obozu władzy, czy czasem zmiana na stanowisku prezydenta nie wyjdzie temu obozowi na korzyść. I to może być początek zmian.
Grigorij Gołosow,
niezależny publicysta i profesor petersburskiego Uniwersytetu Europejskiego jest przekonany, że jedynym czynnikiem, który może spowodować oddanie przez Putina władzy, może być szybko pogarszający się stan jego zdrowia.
A zatem w umownym 2024 roku będziemy mieli do czynienia – dowodzi – z osobistą decyzją rosyjskiego prezydenta. A to w praktyce oznacza przeprowadzenie operacji, którą Gołosow określa mianem manipulacji instytucjonalnych. Mają one polegać na takich zmianach systemu prawno-instytucjonalnego Rosji, które pozwolą przedłużyć kadencję obecnego prezydenta, nie narażając go na krytykę łamania obowiązującej konstytucji. Z tego przede wszystkim powodu nierealistyczny jest kreślony przez niektórych publicystów scenariusz wchłonięcia Białorusi przez powołanie nowego państwa związkowego, na czele którego stanąłby Putin. Nie byłby on już prezydentem Federacji Rosyjskiej, ale w hierarchii władzy znacząco by awansował, robiąc też pierwszy, istotny krok w kierunku odbudowy Imperium Rosyjskiego. Opcja ta jest zdaniem Gołosowa nierealna nie tylko dlatego, że elity Białorusi tego nie chcą. Z rosyjskiej perspektywy związane z tego rodzaju przedsięwzięciem ryzyka są nie mniejsze. Połykanie Białorusi, jeśliby odejść od figur publicystycznych, w praktyce musiałoby polegać na gruntownej przebudowie ładu prawnego i instytucjonalnego Federacji Rosyjskiej, co w pewnym uproszczeniu można by nazwać budowaniem nowego państwa. I ten proces, zdaniem petersburskiego publicysty, jest dziś ponad siły putinowskiego reżimu. Przede wszystkim dlatego, że sam fakt przebudowy uruchamia procesy politycznej rywalizacji związane z pozycjonowaniem się lokalnych i ponadlokalnych grup interesów, a to z kolei zwiększa, a nie redukuje ryzyko podziału elit i politycznej rywalizacji. A zatem przedsięwzięcie, którego celem miałoby być stabilizowanie systemu putinowskiego przez zapewnienie personalnej kontynuacji władzy, przeistoczyłoby się w działanie sprzyjające jego dekompozycji.
Leonid Gozman,
jeden z byłych liderów Sojuszu Sił Prawicowych, a wcześniej doradca Jegora Gajdara i Anatolija Czubajsa jest przekonany, że problemem dla Rosji nie jest cezura roku 2024. Jeśli Putin podejmie decyzję, że chce pozostać u władzy, to ma do dyspozycji co najmniej kilka wariantów, zarówno prawnych, jak i politycznych, które mogą mu ułatwić osiągnięcie celu. Ważne jest co innego.
Otóż zdaniem Gozmana przedłużenie panowania obecnego prezydenta Rosji nie rozwiąże problemu, który określa on mianem „próżni egzystencjalnej władzy”, czyli grubsza rzecz biorąc, polegającego na braku racjonalnego uzasadnienia, po co się rządzi.
Kiedy czas rozwieje ostatnie złudzenia, okaże się, że rosyjska władza opiera się na „gołej sile”. Zdaniem Gozmana rosyjska elita ucieknie się do jednego, ostatniego argumentu, jakim dysponuje – obrony kraju przed spodziewaną agresją wrogich sił. Tylko że ta ideologia oblężonej twierdzy, która już dziś zaczyna dominować w rosyjskim dyskursie publicznym, prędzej czy później przekształci się w teorię „obronnego uderzenia wyprzedzającego”, czyli nazywając rzeczy po imieniu, rozpoczęcia przez Federację Rosyjską wojny. I to jest zasadniczy problem umownego roku 2024.
Georgij Satarow,
politolog i publicysta, w przeszłości doradca Borysa Jelcyna, a obecnie członek władz opozycyjnej partii Parnas, jest właściwie jedynym – co wydaje się symptomatyczne – uczestnikiem tej debaty, który dostrzega możliwość odegrania przez opozycję jakiejkolwiek roli w czekającej Rosję transmisji władzy. Nie ulega wątpliwości, że wewnętrzna równowaga systemu zostanie wówczas osłabiona, a dodatkowo zjawisko to wzmacniać mogą protesty społeczne, nasilające się w związku z pogarszającą się sytuacją gospodarczą kraju.
Ani protesty, ani opozycja nie są, jego zdaniem, w stanie odegrać samodzielnej roli czy choćby czynnika przyspieszającego upadek systemu.
„Jesteśmy tylko ziarnkami piasku pod butami Gwardii Narodowej Zołotowa”, pisze pesymistycznie. Ale nie znaczy to, że przed opozycją brak jest jakiejkolwiek perspektywy. Otóż jego zdaniem transmisja władzy zawsze, a w Rosji szczególnie, zwiększa poczucie niepewności elity. Jeśli temu towarzyszyć będą protesty, a opozycja – i to jest warunek konieczny jej politycznego sukcesu – dokona dzieła zjednoczenia, to wówczas bardziej realny staje się dziś nieprawdopodobny scenariusz. Jaki? Część obecnej elity władzy, obawiająca się dekompozycji systemu i chaotycznego, niekontrolowanego jego rozpadu, może dojść do wniosku, że jedynym ratunkiem jest porozumienie ze zjednoczoną opozycją, choćby po to, aby uspokoić ulicę. I to jest ta szansa, której nie można przeoczyć, uważa Satarow. Wówczas można będzie rozpocząć proces demontażu putinizmu.
Dyskusja rosyjskich intelektualistów, przedstawicieli ruchów wolnościowych i liderów opozycji nie kończy się. Umowny rok 2024 w istocie jest pytaniem o trwałość istniejącego w Rosji reżimu i spoistość obozu władzy. Uderzające jest w tych diagnozach to, że zwolennicy opozycji właściwie nie widzą możliwości demontażu systemu, o ile władza nie popełni fundamentalnych błędów i nie nasilą się jej wewnętrzne podziały. Rola społeczeństwa w tym procesie, a opozycji demokratycznej w szczególności, w oczach samych jej sympatyków jest dość pasywna. A jeśli sami zwolennicy opozycji w ten sposób oceniają własne możliwości, warto postawić nie pytanie, czy zmiana rosyjskiego systemu nastąpi, ale czy – jeśli nastąpi – zmieni się jego istota i jego polityka? A zatem, czy kreślone przez opozycję scenariusze odejścia Putina w razie ich realizacji nie oznaczają paradoksalnie wzmocnienie systemu, który Putin zbudował?
Marek Budzisz – historyk i menedżer, dziennikarz. W latach 1997-2001 doradca ministra Szefa Kancelarii URM i ministra finansów. Obecnie pracuje w prywatnym biznesie.
Artykuł Marka Budzisza pt. „Rok 2024” znajduje się na s. 17 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Marka Budzisza pt. „Rok 2024” na s. 17 czerwcowego „Kuriera WNET”, nr 60/2019, gumroad.com
Marek Budzisz o sprawie Iwana Gołunowa, spojrzeniu rosyjskich mediów na wizytę Andrzeja Dudy w Stanach Zjednoczonych i o Rosji po Putinie.
Ekspert od spraw wschodnich zauważa, że w sprawie dziennikarza Iwana Gołunowa, którego zatrzymano pod zarzutem posiadania narkotyków, a następnie zwolniono, część rosyjskiej elity była po stronie zatrzymanego.
Jeśli rzeczniczka MSZ Marija Zacharowa mówi, że rozpłakała się ze szczęścia, kiedy usłyszała, że Gołunowa zwolniono to świadczy o tym, że nastąpiło jakieś istotne pęknięcie w rosyjskim establishmencie.
Budzisz odnosi się także do niedawnej demonstracji w Moskwie, która wyrażała solidarność z dziennikarzem. Według różnych szacunków mediów zatrzymano od stu do 400-500 demonstrantów.
Historyk zauważa, że jeśli chodzi o wizytę polskiego prezydenta w Ameryce, media rosyjskie głównie relacjonują fakty, a mniej komentują. Zauważana jest zwiększona obecność Amerykanów. Media rosyjskie zwróciły uwagę na wypowiedzi Dudy o stosunkach polsko-rosyjskich w kontekście historycznym. Jak zauważa Budzisz, słowa polskiego prezydent o tym, że Polacy są od Rosjan odważniejsi, ugodziły w poczucie rosyjskiej dumy narodowej. W mediach liberalnym wybija się również stwierdzenie Dudy, że za kryzys w relacjach Polski z Rosją odpowiada „rosyjska imperialna twarz” pokazana w Gruzji i na Ukrainie.
Rewolucja zaczyna się wtedy, kiedy rząd ustępuje, a nie kiedy trzyma się mocno.
Budzisz odnosi się także do swojego artykułu w Kurierze WNET, w którym pisze o Rosji po Putinie. Obecny prezydent Rosji będzie musiał prędzej czy później ustąpić, jeśli nie z przyczyn konstytucyjnych, to z naturalnych. Problemem jest zachowanie równowagi między rosyjskimi grupami interesów i sytuacja gospodarcza Rosji. Zauważa, że już teraz „w powietrzu czuć pewne zmiany”.
Poranka WNET można słuchać od wtorku do czwartku w godzinach 7:07 – 9:00, a w poniedziałki do godziny 10:00 na: www.wnet.fm, 87.8 FM w Warszawie i 95.2 FM w Krakowie. Zaprasza Krzysztof Skowroński.
Prof. Zdzisław Krasnodębski – b. wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego;
Kacper Płażyński – przewodniczący Klubu Radnych PiS w Radzie Miasta Gdańska;
Janusz Kotowski – prezes zarządu Elektrowni Ostrołęka sp. z. o.o.;
Marek Dietl – prezes Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie;
Marek Budzisz – historyk;
Paweł Bobołowicz – korespondent Radia WNET na Ukrainie.
Prowadzący: Krzysztof Skowroński
Wydawca: Jaśmina Nowak
Realizator: Dariusz Kąkol
Część pierwsza:
Władimir Putin i Xi Jinping w Moskwie / PAP / EPA / SERGEI ILNITSKY
Marek Budzisz komentuje trzydniową wizytę prezydenta Chin Xi Jinpinga w Rosji. Trwają rozmowy na temat wspólnych projektów gospodarczych, sojuszu chińsko-rosyjskim, w tym o współpracy wojskowej:
„Zaczął mówić o strategicznym sojuszu chińsko-rosyjskim i końcu dominacji Amerykańskiej. Istnieje także współpraca wojskowa, jednak na niezbyt zaawansowanym poziomie. Chińczycy produkują broń, kopiując tę produkcji rosyjskiej, niekiedy nawet wypierając w handlu, choćby w Afryce, oryginalne Rosyjskie produkty. Wymiana handlowa pomiędzy krajami przekroczyła 100 mld dolarów.”
Rozmówca Poranka WNET odniósł się także do ekspansji firm Chińskich na rynku Rosyjskim wspominając choćby przykład Alibaby, właściciela sklepu ALIexpress.com. Marek budzisz mówił także o wewnętrznej sytuacji politycznej w Rosji, gdzie nadal poparcie prezydenta Putina przekracza 60%, a inni potencjalni kandydaci, którzy mogą startować w nadchodzących wyborach prezydenckich w 2024 roku, w badaniach opinii publicznej otrzymują maksymalnie kilka procent.
Część druga:
Elektrownia Ostrołęka B w Ostrołęce / Fot. Sylwester Górski / CC BY-SA 4.0
Janusz Kotowski komentuje trwającą od 4 lat budowę trzeciego bloku elektrowni w Ostrołęce o mocy 1000 MW. Koszt inwestycji to ok. 6 mld złotych. Jak twierdzi rozmówca Krzysztofa Skowrońskiego, poprzednie rządy powstrzymywały projekt budowy i dopiero po przejęciu władzy przez PiS do niego powrócono. Ten wyjątkowo ważny projekt to nie tylko ogromna szansa rozwojowa dla regionu, ale przede wszystkim ważny element bezpieczeństwa energetycznego Polski – mówił Janusz Kotowski.
Budowa ma już wszystkie wymagane pozwolenia, ruszyły także pierwsze przetargi. Nowy blok energetyczny ma być gotowy do pracy w 2023 roku. Jak wspomina Kotwicki, elektrownia ma być zasilana polskim węglem, co ma gwarantować umowa podpisana z Polską Grupą Górniczą.
Część trzecia:
Kacper Płażyński / Fot. Luiza Komorowska, Radio WNET
Kacper Płażyński mówi o liście otwartym skierowanym do prezydent Gdańska Aleksandry Dulkiewicz, odnoszącym się do tworzenia fałszywego obrazu historycznego Wolnego Miasta Gdańska. List w głównej mierze dotyczy sposobu, w jaki środowisko polityczne skupione wokół Prezydent Dulkiewicz odnosi się do kwestii historycznych – „w całkowicie nieuprawniony sposób stosowane są do krytycznego opisu dzisiejszej rzeczywistości politycznej”.
Pod listem podpisali się dawni działacze opozycji antykomunistycznej m.in. Andrzej Gwiazda, Joanna Duda-Gwiazda, Andrzej Gwiazda i Czesław Nowak oraz gdańscy naukowcy – prof. Jerzy Falandysz z Uniwersytetu Gdańskiego, dr hab. med. Tomasz Zdrojewski z Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, prof. Piotr Czauderna, prof. Marek Czachor z Politechniki Gdańskiej, prof. Andrzej Stepnowski. Jak wspomina Płażyński, do tej pory prezydent Gdańska nie odpowiedziała na owy list.
Kacper Płażyński odniósł się także do wystąpienia Donalda Tuska z dnia 4 czerwca, które nie przyniosło nic nowego, a samo Święto Wolności i Solidarności w Gdańsku przybrało wymiar bardzo jednostronnie polityczny, wręcz partyjny:
„Jeżeli chodzi o frekwencję, to tutaj nie było żadnego sukcesu. Donald Tusk już chyba żadnego sukcesu nie przyniesie, wręcz przeciwnie. Wydaje mi się, że jego zaangażowanie w wyborach do Parlamentu Europejskiego przyniosło dość odwrotne skutki. Pojawiające się skandaliczne wypowiedzi Donalda Tuska i jego zaangażowanie w wybory to łamanie dobrych obyczajów angażowania się osoby o takiej funkcji w bieżącą politykę.”
„z rosnącym zaniepokojeniem obserwujemy kolejne wypowiedzi uczestników gdańskiego życia publicznego, w których fałszowana jest historia Gdańska i Polski” – Pani Prezydent @Dulkiewicz_A, kierujemy do Pani ten list z nadzieją, że skończy Pani fałszować historię. pic.twitter.com/PwWu6xCTOH
Marek Dietl, prezes Giełdy Papierów Wartościowych bierze udział w Kongresie Polska Wielki Projekt w panelu dotyczącym rolnictwa. GPW organizuje giełdę produktów rolnych, w ramach której na ten moment dostępne są cztery produkty. Giełda ma być fizyczna a nie wirtualna. Rolnicy będą mogli sprzedawać, a odbiorcy kupować fizyczne produkty. Jest to o tyle ciekawe, że choćby największa giełda towarowa w Chicago zrezygnowała już zupełnie z fizycznych dostaw.
Świat finansowy oderwał się zupełnie od świata realnego, a jak mówi Marek Dietl: GPW chce przybliżyć rozwiązania giełdowe, technologie giełdową do branży rolnej.
Na giełdzie sprzedawane będą wystandaryzowane produkty, z których na początku dostępny będzie obrót m.in. mlekiem w proszku, koncentratem jabłkowym, czy pszenicą.
Gość Poranka WNET odniósł się także do aktualnej sytuacji na GPW odnośnie ostatniej informacji, która obiegła media światowe. Giełdy odnotowują globalny spadek cen akcji Deutsche Banku. PKO BP jest obecnie najbardziej wartościową spółką na warszawskim parkiecie i co ciekawe, na ten moment jest więcej warta niż Deutsche Bank.
Część piąta:
Paweł Bobołowicz / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio WNET
Paweł Bobołowicz – korespondent Radia WNET na Ukrainie mówił o spotkaniu Andrzeja Dudy z Włodymyrem Zełenskim w Stałym Przedstawicielstwie RP przy UE w Brukseli.
Prezydenci obu krajów rozmawiali o temacie trudnych relacji, o problemach historycznych pomiędzy naszymi narodami. Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej dodał, że zależy mu na tym, aby budować mosty pomiędzy Polakami a Ukraińcami w duchu prawdy, ale przede wszystkim duchu pojednania i dobrej współpracy.
Paweł Bobołowicz odniósł się także do budowy pomników i istnym kulcie Romana Szuchewycza, czy Stephana bandery, którzy dla Ukraińców są bohaterami narodowymi, natomiast dla Polaków zbrodniarzami, aktywnie uczestniczącymi w rzezi wołyńskiej.
Bobołowicz skomentował także fakt powołania Łeonida Danyłowycza Kuczmy, byłego prezydenta Ukrainy, na przedstawiciela prezydenta Zełenskiego. Jak przypomina gość Poranka WNET, Kuczma były już przedstawicielem w grupie trójstronnej w Mińsku podczas prezydentury Petro Poroszenki. W 2018 roku Kuczma zrezygnował z reprezentowania Ukrainy w tej grupie.
Prof. Zdzisław Krasnodębski przewodniczący rady programowej Kongresu Polska Wielki Projekt mówił o potencjalnym sojuszu pomiędzy Polską i Włochami w Parlamencie Europejskim. Proces negocjacyjny trwa, europosłowie rozglądają się za kolejnymi członkami grupy.
Celem Kongresu Polska Wielki Projekt jest mówienie o perspektywach polski, dokonanie podsumowania, wyznaczanie ogólnych celów, do których Polska powinna dążyć. Poruszane będą także kwestie demografii, polonii, czy propozycji opozycji, dotyczących decentralizacji kraju:
Jeżeli chcemy dokonać w europie zmiany, której dokonaliśmy w Polsce, musimy intensywniej rozmawiać z naszymi kolegami, zbierać te rozproszone siły, porozumiewać się ponad granicami i stworzyć coś, czego nigdy w historii nie było. Chodzi o rodzaj konserwatywnej międzynarodówki. Były międzynarodówki komunistyczne, socjalistyczne, liberalne, jednak nie było do tej pory międzynarodówki konserwatywnej.
Pod koniec Poranka WNET Wojciech Piotr Kwiatek recenzuje film biograficzny mówiący o życiu włoskiego śpiewaka operowego Luciano Pavarottiego.
Marek Budzisz komentuje rosyjską politykę zagraniczną w skali globalnej, zarówno w Europie jak i na Bliskim Wschodzie. Wyjaśnia, dlaczego popiera dalsze zacieśnianie więzów wojskowych z USA
Wczoraj rozpoczęła się wizyta premiera Izraela Benjamina Netanjahu w Rosji. Przywódcy obu krajów rozmawiali głównie o wojnie w Syrii. Jak twierdzi Budzisz, wizyta jest spowodowana zacieśnianiem więzów persko-syryjskim. Niedawno miała również miejsce wizyta Assada w Teheranie, gdzie razem z ajatollahem Chamenei rozmawiał o wzmocnieniu obecności Irańczyków w Syrii. Głównym miejscem koncentracji są wzgórza Golan, przy granicy z Izraelem, stąd nerwowa reakcja Jerozolimy i próba mediacji z sojusznikiem Damaszku i Teheranu.
Budzisz komentuje też ostatnie groźby Rosji, która w reakcji na plany rozszerzenia NATO zapowiada, że nie zawaha się wystrzelić rakiety z ładunkiem nuklearnym nie tylko w kraje europejskie, ale też „w stronę krajów, które są decyzyjne”. Budzisz na pytanie o różnicę potencjału państw NATO i Rosji odpowiada, że rosyjscy stratedzy nie wierzą, że w XXI wieku wojna między mocarstwami mogła trwać latami jak na przykład II wojna światowa, a raptem kilka tygodni. – Różnica potencjału nie będzie, jak mówią, grać wielkiej roli – opowiada Budzisz.
Gość Poranka WNET popiera także zwiększenie obecności wojsk Stanów Zjednoczonych na terenie Polski. Uważa, że to jedyna gwarancja bezpieczeństwa, pewniejsza niż państwa zachodnioeuropejskie. – Proszę popatrzeć na sondaże we Francji albo w Niemczech, opinia publiczna tych krajów uważa, że większym zagrożeniem dla pokoju jest prezydent Trump niż Władimir Putin – wyjaśnia. Budzisz sugeruje, że w warunkach wojny hybrydowej, gdy nikt oficjalnie nie wypowiada wojny, dyplomacja europejska będzie bezradna. Nasz ekspert nie uważa, że wojna przy pomocy zielonych ludzików grozi Polsce, ale Litwie, Łotwie i Estonii już tak.
Polski rząd na Kremlu jest odbierany jako bardzo antyrosyjski oraz decydujący o kierunku polityki UE wobec Rosji – mówi w Poranku WNET Marek Budzisz, dziennikarz i historyk.
Marek Budzisz uważa, że Rosja nie jest zainteresowana Brexitem. Dlaczego?
– Elity rosyjskie patrzą przede wszystkim na politykę związaną z kwestiami bezpieczeństwa, a jeżeli chodzi o współprace gospodarczą, to raczej skupiają się na relacjach z poszczególnymi państwami. Relacje Rosji z administracją Unii Europejską w Brukseli można określić jako niezbyt dobre – wyjaśnia.
Część Rosjan uważa, że w ich interesie byłby rozpad Unii Europejskiej, jednak nie jest to stanowisko jednowymiarowe.
W Rosji ścierają się dwa punkty widzenia, jeden zakłada, że im Unia Europejska słabsza, tym Rosja silniejsza, im gorzej dzieje się na zachodzie, tym łatwiej rosyjskiej propagandzie przedstawiać własny kraj bezpieczny. Drugi pogląd jest taki, że silniejsza Unia, to Unia niezależna od Stanów Zjednoczonych, co mogłoby otworzyć jakąś płaszczyznę gry politycznej dla Rosji. Ostateczna linia się jeszcze nie ukształtowała.
Obecnie numerem jeden w polityce Rosyjskiej jest spór z Japonią o Wyspy Archipelagu Kurylskiego. Wczoraj zakończyła się wizyta ministra spraw zagranicznych Japonii w Rosji, spodziewane jest podpisanie umowy w trakcie wizyty Władimira Putina w Japonii w czerwcu tego roku. Zdecydowana większość Rosjan jest przeciwna oddawaniu wysp. Putin natomiast jest skłonny do ustępstw wobec Japonii, ponieważ w grę wchodzą dużo większe interesy: m.in. wielkie inwestycje japońskie w gospodarkę Dalekiego Wschodu. Japonia nie chce negocjować zanim nie rozwiąże spornych kwestie dotyczących Wysp Kurylskich. Poza tym Rosja obawia się dominacji Chin w regionie i próbuje zbudować układ nieco bardziej zrównoważony,w czym mogłoby im pomóc porozumienie z Japonią oraz Koreą płn i płd.
Z kolei na na Bliskim Wschodzie Rosja ma ambicje, aby zająć miejsce Amerykanów.
Rosja chce zbudować układ sił uwzględniający interesy mocarstw regionalnych, do których zalicza siebie, Turcję, Iran oraz Arabię Saudyjską i chce być zwornikiem wszystkich sił, łagodzącym rozmaite sprzeczności.
Gość Poranka WNET mówi również o reakcji amerykańskich mediów na spotkanie Jarosława Kaczyńskiego z Matteo Salvinim. Część mediów odnotowała to spotkanie jako fiasko polityki rosyjskiej wobec Unii Europejskiej. Rosjanie uważają, że premier Włoch pokazał, że ważniejszy jest dla niego interes Unii Europejskiej aniżeli przyjaźń z Rosją. Jak dodaje gość Radia Wnet, rola Polski jest kluczowa w relacja pomiędzy Rosją a Unią Europejską.
– Polski rząd na Kremlu jest odbierany jako bardzo antyrosyjski oraz decydujący o kierunku polityki UE wobec Rosji. To. że Salvini wiele mówił o zniesieniu sankcji a teraz tego nie robi to sporej części przypisuje się to Warszawie – mówi Budzisz.