Lipiec w cieniu Wołynia – felieton Jacka Wanzka

Wołyń 1939 fot. Nawolyniu.pl

Nastał lipiec. Wokół pachnie dojrzewającym zbożem, gęstym od ciepła powietrzem i słodką nostalgią polskiego lata. Ale dla mnie lipiec od zawsze miał jeszcze jeden zapach – zapach popiołu…

… spalonego drewna, płaczu niesionego wiatrem przez pola. Lipiec pachnie Wołyniem.

Dla mnie ludobójstwo na Kresach i w Małopolsce Wschodniej to nie tylko bolesna karta polskiej historii. To część mojej tożsamości i rodzinnej tragedii. To depozyt, który otrzymałem od dziadka – człowieka, który cudem uniknął losu dziesiątek, a może i setek tysięcy Polaków pomordowanych w bestialski sposób tylko za to, że byli Polakami.

Wielokrotnie słuchałem jego historii, wypowiadanych półgłosem, często z zaszklonymi od łez oczami. Dziadek opowiadał o Wołyniu jak o krainie rodem z poetyckiego krajobrazu – malował słowem falujące łany zbóż, cerkwie na wzgórzach i dzieci beztrosko bawiące się nad rzeką Horyń. Wspominał bezkresne pola, po których niosły się zmieszane echa ludowych pieśni – polskich i ukraińskich – śpiewanych przez miejscowe kobiety. Opowiadał o baśniowym świecie – o szeptuchach, dziwach i płanetnikach. Siadałem wtedy przy kaflowym piecu i chłonąłem, wrastałem w ten świat pełen magii i folkloru.

Opowieść ta jednak nie ma szczęśliwego zakończenia. Urywa się nagle. Tak jak głos dziadka, który ją snuł.

Jak mawiał: „Złe” wyszło na świat i jak za dotknięciem różdżki ucichły radosne śpiewy na polach, ludzie zaczęli spoglądać na siebie podejrzliwie, a Horyń wkrótce miał spłynąć krwią.

Nastał czas grozy

Co jakiś czas słyszano wprawdzie, że ten czy tamten zaginął, ale tłumaczono to sobie jako efekt prywatnych porachunków. Do czasu. Coraz częściej docierały informacje o pomordowanych polskich wsiach. Na polnych drogach można było spotkać uciekających niedobitków a letnie, nocne niebo wypełniały łuny płonących nieopodal miejscowości.

Na Polaków padł strach. Nie spano już w domach, bo nie wiadomo było kiedy nastąpi kolejny atak. Chowano się po stodołach, na polach – gdzie kto mógł. Banderowcy, często przy wsparciu ukraińskiej czerni, zazwyczaj przychodzili nocą. Otaczali miejscowość, mordowali Polaków, po czym podpalali domy, nieraz całe wsie.

Piękne lipcowe noce zaczął przedzierać nieludzki krzyk mordowanych bestialsko ofiar, ryk płonącego bydła i błagalne prośby o oszczędzenie życia.

To nie był konflikt. To nie była wojna polsko-ukraińska. To było Genocidum Atrox-ludobójstwo dokonane z niezwykłym okrucieństwem.

Za pomocą siekier, wideł i innych narzędzi gospodarskich rżnięto polskie kobiety, starców i dzieci. Bez wyjątku. Bez litości.

Należy jednak pamiętać o wielu Sprawiedliwych Ukraińcach, którzy ryzykując własne życie ostrzegali swoich polskich sąsiadów i udzielali im schronienia. To oni są prawdziwymi bohaterami Ukrainy, nie rezuni spod znaku OUN-UPA.

Dziś, ponad osiemdziesiąt lat po tych wydarzeniach oddajemy hołd naszym zamęczonym Rodakom. Każda z ofiar miała swoją twarz: czyjegoś ukochanego dziecka, matki, ojca… Każda z tych osób miała swoją historię. Większość z nich nigdy nie zostanie opowiedziana. Zabrano je do bezimiennych mogił – rozrzuconych po lasach, studniach i polach, gdzie od ponad ośmiu dekad czekają na godny pochówek, którego im się odmawia.

Dlatego Wołyń i Kresy to nie tylko miejsca na mapie. To rana. Niezabliźniona. Dziedziczona z pokolenia na pokolenie. Wołyń to trauma, którą niesie się w genach-czasem nieświadomie jak niepokój bez przyczyny, jak tęsknota za czymś, czego nigdy się nie znało.

Jednak ten krzyk niesiony przez lipcowy wiatr nie umilkł. Po prostu zmienił ton i stał się szeptem przekazywanym z pokolenia na pokolenie. Ja go słyszę. I nie pozwolę mu zamilknąć.

Jacek Wanzek 

11 lipca 2025

Gursztyn: Krytyka powstania warszawskiego w dyskursie publicznym bazuje na manipulacjach i przemilczeniach

– Krytyka powstania warszawskiego w dyskursie publicznym nie jest krytyką naukową. Jest wulgarna i ordynarna. Są jej przeciwni nawet krytyczni wobec zrywu historycy i powstańcy – mówi Piotr Gursztyn.

 

 

Piotr Gursztyn, publicysta w tygodniku „Do Rzeczy”, odnosi się do krytyki powstania warszawskiego w dyskursie publicznym. Podkreśla, że nie jest ona krytyką naukową, lecz opiera się na manipulacjach, uogólnieniach i przemilczeniach. Cechuje się też jego zdaniem dużą wulgarnością i ordynarnością. Zwraca uwagę, że nawet historycy i powstańcy krytyczni wobec zrywu negatywnie oceniają publikacje popularnonaukowe poruszające ten temat. Przykładem takiej postawy jest uznanie przez gen. Janusza Brochwicza-Lewińskiego wydanej w 2013 r. przez Piotra Zychowicza książki pt. „Obłęd ’44. Czyli jak Polacy zrobili prezent Stalinowi, wywołując powstanie warszawskie” za skandal.

Sam Gursztyn uważa, że nienaukowa krytyka powstania warszawskiego jest bardzo niebezpieczną manipulacją na polskim kodzie kulturowym. Wynika to z faktu, że dla wielu Polaków historia stanowi źródło ich tożsamości. Tym samym tego rodzaju krytyka jest niszczeniem polskich korzeni.

Gość Popołudnia dzieli się również swoją oceną na temat zrywu niepodległościowego.

„Można finalnie powiedzieć, że nasze pokolenie jest beneficjentem powstania warszawskiego. Z naszej perspektywy powinniśmy to traktować jako zwycięstwo, bo dzięki niemu żyjemy w wolnym kraju”.

Publicysta w tygodniku „Do Rzeczy” opowiada także o najtragiczniejszym epizodzie powstania warszawskiego – przypadającej na 5 sierpnia 1944 r. Rzezi Woli, będącej największym w spisanej historii jednorazowym mordem na Polakach. Przypomina w tym miejscu o tym, że sprawcy tego ludobójstwa nigdy nie zostali ukarani.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.K.