„NIE SKLEJAĆ NA SIŁĘ!”. Rewelacyjna propozycja felietonisty „Kuriera WNET” Henryka Krzyżanowskiego na rok wyborczy

Zamiast nieszczerych apeli o jedność i zakończenie wojny polsko-polskiej, lepiej zastanowić się, jak dokonać separacji w sposób kulturalny. Oba plemiona mają już swoją prasę i media elektroniczne.

Henryk Krzyżanowski

O separacji plemion

„To co nas podzieliło – to się już nie sklei”, napisał Wieszcz Rymkiewicz. A poetów trzeba słuchać, bo widzą lepiej i dalej. Zamiast nieszczerych apeli o jedność i zakończenie wojny polsko-polskiej, lepiej zastanowić się, jak dokonać separacji w sposób kulturalny. Jako wolnościowiec receptę widziałbym w istnieniu odrębnych i równoległych instytucji. Początek już został zrobiony – taki system z powodzeniem działa w mediach. Oba plemiona mają swoją prasę i media elektroniczne.

Z oświatą nie powinno być problemu. Szkoły dadzą się podzielić bez większej trudności. „Nasze” dzieci będą poznawać dzieje Polski w ich wymiarze chwalebnym i walecznym, a „ich” dzieci jako ciąg niegodziwości i szwejkowskich idiotyzmów.

U nas przygotowanie do życia w rodzinie, u nich seksedukacja z lateksem na bananie.

Wbrew obawom, nie będzie też wcale trudno z sądami. System równoległy funkcjonował przecież w średniowieczu – były osobne sądy dla szlachty, Żydów i duchowieństwa. W procesach cywilnych strony najpierw się ugodzą, czy iść do sądu ziobrystów, czy nadzwyczajnej kasty; przy braku ugody rzut monetą. W procesach karnych oskarżony sam wybierze – jak średniowieczny żak, który mógł ocalić życie, odwołując się do sądu biskupiego.

System podatkowy i socjalny również nie będzie problemem. Oni niech sobie pracują do 67 roku życia, my tak jak teraz; u nich nie ma 500 plus, u nas jest. Za to ich emeryci z SB powracają do dotychczasowego wymiaru emerytury.

Zaletą proponowanego rozwiązania jest dobrowolność – każdy zadeklaruje, do którego plemienia należy i bierze cały pakiet. Zmieniać można by tylko co jakiś czas, nie za często.

W miarę upływu czasu wykształci się zapewne jakaś forma separacji przestrzennej – oba plemiona będą dobrowolnie skupiać się na swoich ulicach i dzielnicach. Gdy to już się dokona, będzie można pomyśleć o imigrantach, czyli, jak my mówimy, nachodźcach. My nie będziemy protestować, kiedy oni będą w swoich dzielnicach lokować kontyngenty wyznaczone w Brukseli czy Berlinie. Ale z drugiej strony, proszę nie wymagać od nas, byśmy pilnowali czy wręcz łapali tych nachodźców, którzy, nie dbając o kontyngenty, będą wiać do krainy szczęśliwości za Odrą. Co to, to nie – sami ich sobie łapcie!

Mamy rok wyborczy i myślę, że ten pomysł skromnego felietonisty może być podchwycony przez wszystkie partie. Wraz z hasłem: „NIE SKLEJAĆ NA SIŁĘ!”.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „O separacji plemion” znajduje się na s. 1 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „O separacji plemion” na s. 1 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Moje amerykańskie marzenie. Rzecz będzie o naszych i amerykańskich interesach/ Jan A. Kowalski, „Kurier WNET” nr 57/2019

To skandal większy niż Amber Gold, że przez 30 lat Polska nie rozwiązała problemu zadośćuczynienia/zwrotu mienia wywłaszczonym przez komunistów polskim właścicielom; także tym pochodzenia żydowskiego.

Jan A. Kowalski

Moje amerykańskie marzenie

Przedstawię je wbrew niemałej liczbie malkontentów, zwłaszcza w kontekście słynnej Ustawy 447 i jednak blamażu naszej dyplomacji na zakończenie warszawskiej Konferencji Bliskowschodniej. Uprzedzam też: jestem zdecydowanym orędownikiem współpracy ze Stanami Zjednoczonymi. I wcale nie chodzi o robienie Amerykanom „łaski” (wypowiadamy na sposób przedwojenny, jak Radek Sikorski, tak między l a ł). Rzecz będzie tylko i wyłącznie o naszych interesach. I o interesach amerykańskich również.

Pierwsza zaleta USA to odległość. Nie graniczymy ze Stanami, jak z Niemcami lub Rosją.

I w interesie amerykańskim w żadnej mierze nie leży zrobienie z Polski swojego 51. stanu, a nawet terytorium zależnego. Po negatywnym doświadczeniu z Portoryko, które ani nie chce stać się 51. stanem – bo przyjęłoby wspólne obowiązki – ani państwem niepodległym – bo straciłoby amerykańskie przywileje, Amerykanie bardzo sceptycznie myślą o powiększaniu swojego terytorium. Amerykanie też nie chcą nikomu robić „łaski”.

Druga zaleta USA – to status militarnego Imperium Wolności. Najsilniejsze państwo świata dla zapewnienia swojej światowej dominacji nawiązuje współpracę ze słabszymi państwami. A zwłaszcza z państwami o strategicznym dla Imperium położeniu na kuli ziemskiej. Za współpracę przy utrzymaniu Pax Americana oferuje pomoc militarną i zapewnia bezpieczeństwo terytorialne współpracującego państwa. Oczywiście nie rozwiąże żadnego wewnętrznego problemu danego państwa. W odróżnieniu od Niemiec, Rosji lub Unii Europejskiej. Zatem jeżeli chcemy być niepodległym państwem wolnych obywateli, wybór ścisłej współpracy z USA powinien być naszym priorytetem.

Niestety z drugiej zalety amerykańskiej wynika też pewna niedogodność. To obywatele amerykańscy (a nie my) wybierają swojego prezydenta. W dodatku dysponuje on dużą samodzielną władzą kreowania polityki. Dlatego amerykańska polityka podlega ustawicznym modyfikacjom. Półtora roku temu amerykański prezydent Donald Trump docenił nasze bohaterstwo i umiłowanie wolności w swoim przemówieniu w Warszawie. Od tego momentu stało się jasne, że Amerykanie chcą z nas zrobić swojego sojusznika w naszej części świata. I w oparciu o nas stworzyć sojusz Trójmorza. Po to, żeby szachować Niemcy i Rosję i żeby utrzymać swoją dominację nad światem.

Warszawska gwarancja bezpieczeństwa wygłoszona przez Donalda Trumpa spadła nam jak manna z nieba, w czasie ustawicznych brukselskich gróźb. Powinniśmy ją szybko pozbierać, żeby nie zamieniła się we wstrętne robaki.

Żeby tak się nie stało, nie możemy obrażać się na Marka Pompeo w wyimaginowanym poczuciu doznanej krzywdy. Bo przecież to skandal większy niż Amber Gold, że przez 30 lat Polska nie rozwiązała problemu zadośćuczynienia/zwrotu mienia wywłaszczonym przez komunistów polskim właścicielom; tym pochodzenia żydowskiego również. Bo przecież to skandal, że na wszystko znajdują się pieniądze (od kiedy władzę zdobył Obóz Dobrej Zmiany), ale na odszkodowania nie. Nie dziwi anty-reprywatyzacyjna rozgrywka Obozu Okrągłego Stołu, bo dzięki niej byli komuniści uwłaszczyli się na majątku narodowym, nie oddając niczego byłym właścicielom (z wyłączeniem mienia kościelnego; trochę skandal). To dzięki niej Henryk Stokłosa, właściciel 10 000 hektarów, przebił o 4000 hektarów największego posiadacza ziemskiego II Rzeczypospolitej, księcia Sapiehę.

Tak, brak przyjęcia ustawy reprywatyzacyjnej za czasów Obozu Dobrej Zmiany to powód do wstydu, którego nie sposób wytłumaczyć nawet socjalistycznymi ciągotkami Prawa i Sprawiedliwości. Bo zostaliśmy chyba ostatnim państwem byłego komunistycznego Obozu (poza Bułgarią?), który nie zadośćuczynił byłym właścicielom.

Co oczywiście nie oznacza, że mamy cokolwiek oddawać obywatelom innych państw, a tym bardziej wypasionym holokaustowym przedsiębiorstwom. Niemniej nie krzyczmy w amoku, jeżeli ktoś przypomina prawdę oczywistą, jak Mark Pompeo.

Tym, co powinniśmy zrobić dla naszego narodu, jest wykorzystanie tej amerykańskiej zmiany polityki w odniesieniu do Europy. Zmiany, oby nie chwilowo, tak korzystnej dla naszego państwa. Wykorzystać to możemy w sposób dwojaki, a w zasadzie jeden. Bo państwo, pomimo różnorakich sfer swojego funkcjonowania, jest spójną całością i nie da się zmienić jednego bez zmiany wszystkiego.

Po pierwsze, musimy zreformować polską armię. Ale nie w taki harcersko-biurokratyczny sposób, jak zaczął to robić Antoni Macierewicz z pomocą Bartka Misiewicza, a kontynuuje minister Błaszczak. W dzisiejszych czasach wojnę można prowadzić bez jej wypowiadania, co widzimy na Ukrainie. Można również, dysponując przewagą technologiczną, punktowo, precyzyjnie zniszczyć centra dowodzenia przeciwnika. O cyberprzestrzeni nie wspominając. A potem po prostu zająć dane terytorium, pozbawione dowodzenia i koordynacji obrony. Dlatego Polska, mając takie a nie inne położenie geograficzne i będąc technologicznie/militarnie słabsza od swoich sąsiadów, musi kompletnie zrewidować swoją doktrynę obronną. Amerykańskie wsparcie militarne i obecność amerykańskiego wojska wykorzystać do odbudowy powszechnej, obywatelskiej armii.

Wojskami obrony terytorialnej w obecnym kształcie nie zwiększymy naszego bezpieczeństwa. Musimy wzorem I Rzeczypospolitej, wzorem wykorzystanym we współczesnej Szwajcarii, z każdego sprawnego obywatela uczynić potencjalnego obrońcę ojczyzny. Prawie 50% obywateli (wszyscy mężczyźni) Szwajcarii posiada broń, którą umie się posługiwać po ukończonym obowiązkowym przeszkoleniu wojskowym. I taki system musimy zastosować w Polsce.

Sprawna i rzeczywista obrona terytorialna to uzbrojeni mieszkańcy danej wsi, gminy, doliny. Znający doskonale teren i nie potrzebujący specjalnych rozkazów wyższego dowództwa. Niech tylko wejdą zielone ludziki z jakiejkolwiek armii świata i spróbują przeżyć dłużej niż tydzień. Oczywiście taką ochotniczą armią nie da się podbić jakiegokolwiek państwa, nawet sąsiedzkiego. Ale chyba nie zamierzamy nikogo podbijać?

Po drugie, musimy zreformować polskie państwo. Państwo czyli struktury organizacyjne polskiego narodu. Odrzucić ze wstrętem tego potworka zmajstrowanego przy Okrągłym Stole, który hamuje rozwój polskiego narodu. Musimy wyeliminować wszystkie obecne patologie. Strukturalne patologie, które opanowały nasze życie społeczne w każdym jego przejawie. Bo gdzie nie poskrobać, to patologia. Niezależnie czy to szkoła, szpital czy armia. I zbudować silne państwo, tworzone i zarządzane przez wolnych obywateli – V Rzeczpospolitą, o której pięknie rozpisuję się od długiego czasu. Tylko takie państwo zapewni nam rozwój. Zachęci do powrotu miliony Polaków z zagranicy. Pozwoli nam wszystkim się bogacić, cieszyć wolnością dzieci bożych… a w razie czego obronić. Tylko taka, obywatelska organizacja naszego życia zbiorowego pozwoli nam przetrwać w bezwzględnym globalnym świecie sprzecznych interesów. Dokonajmy tego szybko, póki mamy amerykańskie poparcie.

Takie mam amerykańskie marzenie. Piękne, prawda?

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Moje amerykańskie marzenie” znajduje się na s. 4 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Moje amerykańskie marzenie” na s. 4 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Historia tych, którzy współpracują z represyjnym reżimem Chin i karmią bestię, jaką jest KPCh, nie wygląda dobrze

W interesach z państwem jednopartyjnym nie wolno zapominać o słowach Mao Zedonga, założyciela KPCh: „praca polityczna jest źródłem życia dla całej pracy ekonomicznej” i: „komunizm nie jest miłością”.

Peter Zhang

We wrześniu 2013 roku podczas wizyty państwowej w Kazachstanie sekretarz generalny Komunistycznej Partii Chin (KPCh) Xi Jinping zaproponował strategię Ekonomicznego Pasa Jedwabnego Szlaku. W październiku 2013 roku, w przemówieniu na Ludowym Zgromadzeniu Konsultacyjnym Republiki Indonezji, przedstawił przedsięwzięcie Morskiego Jedwabnego Szlaku XXI wieku. (…)

Banki chińskie mają pozyskać prawie 1 bilion dolarów na budowę dróg, torów, mostów, lotnisk i portów w wybranych bardzo biednych krajach. To doprowadziło do ogólnoświatowej spekulacji na temat motywów Pekinu.

Według „Financial Times” agencja ratingowa Fitch ma poważne wątpliwości w kwestii zdolności Pekinu do przeprowadzenia rzetelnej analizy ryzyka inwestycji zagranicznych z powodu jego fatalnych wyników w zarządzaniu rentownymi projektami w kraju w ostatnich latach – szczególnie w świetle powiększającej się sumy kredytów zagrożonych.

Autorzy raportu Fitch Ratings sugerują, że geopolityczne interesy związane z BRI biorą górę nad korzyściami handlowymi. W przeciwieństwie do poprzednich zagranicznych inwestycji Pekinu, które skupiały się przede wszystkim na pozyskiwaniu energii i zasobów naturalnych, BRI pozwala Pekinowi rozwiązać problem nadmiaru krajowych mocy produkcyjnych praktycznie we wszystkich sektorach przemysłu – niektóre zakłady produkcyjne przeniosły się nawet do krajów uczestniczących w projekcie.(…)

Politycy z Zachodu wyrażają także obawy i zastrzeżenia dotyczące wielu zdumiewających operacji, jakie Pekin przeprowadza na całym świecie za pośrednictwem swojego agresywnego BRI. Finansowanie infrastruktury w ponad 60 krajach, przy jednoczesnym ogromnym ryzyku finansowym, jest dość ambitnym przedsięwzięciem. Ryzyko takie pojawia się w kontekście niebezpiecznego i rosnącego zadłużenia. (…)

Chiny przez lata czerpały olbrzymie korzyści z nadwyżki handlowej na świecie i grabieży technologicznego know-how z Zachodu, ale sytuacja ulega zmianie z powodu powiększającego się systemu ceł ochronnych w wielu krajach, m.in. w Stanach Zjednoczonych. W ubiegłym miesiącu Pekin zmuszony był wyciągnąć 116 mld USD z rezerw banku centralnego, aby ustabilizować i pobudzić swoją gospodarkę.

Według raportu Instytutu Finansów Międzynarodowych (IIF), całkowity stosunek zadłużenia Chin do PKB przekroczył 300%, podczas gdy stosunek zadłużenia przedsiębiorstw do PKB wyniósł u nich 160,3%. Suma tych długów – na Zachodzie nie można jej z niczym porównać – jest alarmująca w przypadku dużej gospodarki, której rząd występuje w roli pożyczkodawcy i pożyczkobiorcy, a co dziwniejsze, również organu regulującego. (…) Chiński system banków państwowych pełniących rolę pożyczkodawców oraz przedsiębiorstw państwowych będących pożyczkobiorcami nie jest już zrównoważony i ostatecznie doprowadzi do powstania strat większych niż to, co może zostać wchłonięte, to z kolei doprowadzi do niewypłacalności, być może nawet kolejnego kryzysu finansowego, podobnego do tego w Grecji. (…)

W międzyczasie spadający wskaźnik urodzeń i starzejąca się populacja wywołały dodatkowe obawy: o kurczącą się siłę roboczą oraz rosnące koszty i tak już nadwyrężonego systemu opieki zdrowotnej.

W 2016 roku Pekin zlikwidował politykę jednego dziecka, ale działanie to podjęto prawdopodobnie za późno, ponieważ jeszcze przez kilka pokoleń dane demograficzne nie wykażą znaczącej poprawy, co doprowadzi do spadku standardu życia, a to stanie się polityczną odpowiedzialnością dla KPCh. (…)

Dyplomacja prowadzona przy użyciu pułapki zadłużeniowej – wartej miliardy dolarów na inwestycje infrastrukturalne w biorących w nich udział krajach z Azji Środkowej, Europy, Azji Południowej i Afryki – kupiła KPCh kilku przyjaciół na całym świecie. To pozwoliło jej, przynajmniej tymczasowo, zyskać pewne znaczenie i wywierać wpływy geopolityczne. Jednakże biorcy niekoniecznie są zadowoleni z długów, na które nie mogą sobie pozwolić, i czują się uwięzieni. Projekt rozwoju portu Hambantota na Sri Lance może być przykładem rujnującej pułapki zadłużeniowej. Sri Lanka musiała przekazać Chinom swój port – oddała go w dzierżawę na 99 lat – w zamian za anulowanie przez Chińczyków długu wartego 1,4 mld USD.

W Afryce Kenijczycy stoją w obliczu podobnej sytuacji, gdyż trwają rozmowy na temat przekazania Chinom strategicznych aktywów w zamian za długi, jakie są winni Pekinowi. W skład majątku, który prawdopodobnie zostanie oddany, wchodzą m.in. dochodowy port w Mombasie i linie kolejowe Kenya Standard Gauge Railway. Niektóre kraje afrykańskie narzekają po cichu, że BRI często przyznaje firmom z Chin wykonanie zagranicznych projektów infrastrukturalnych. Zatem pożyczone pieniądze trafiają ostatecznie do chińskich kieszeni. Ponad połowa pomocy zagranicznej ze strony Pekinu trafia na kontynent afrykański za pośrednictwem chińskich towarów zalewających tamtejsze rynki. Stanowi to część polityki zagranicznej ukierunkowanej na biorące udział w głosowaniach państwa członkowskie Organizacji Narodów Zjednoczonych w celu uzyskania ich wsparcia w sprawach międzynarodowych. (…)

Krytycy zarzucają Pekinowi angażowanie się w neokolonializm poprzez projekty BRI w Afryce. Wysiłki Pekinu zmierzające do zbudowania „nierozerwalnej przyjaźni między Chinami a Afryką” wydają się teraz napięte, ponieważ zadłużenie tamtejszych krajów, jednego po drugim, gwałtownie rośnie. Wnikliwi sinolodzy rozumieją, że każda strategia lub inicjatywa KPCh ma na celu wyłącznie utrzymanie jej władzy, niezależnie od kosztów ekonomicznych i politycznych. BRI jest klasycznym tego przykładem.

Partia totalitarna nie musi ubiegać się o zgodę swoich obywateli na szastanie pieniędzmi po całym świecie, chińscy obywatele nie muszą też czerpać korzyści z tych zagranicznych przygód.

Peter Zhang zajmuje się ekonomią polityczną Chin i Azji Wschodniej. Jest absolwentem Pekińskiego Uniwersytetu Studiów Międzynarodowych, Fletcher School of Law and Diplomacy, ukończył także Harvard Kennedy School. Oryginalna, angielska wersja jego tekstu została opublikowana przez „The Epoch Times” 17 lutego br.

Cały artykuł Petera Zhanga pt. „Fałszywe obietnice Chin” znajduje się na s. 2 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Petera Zhanga pt. „Fałszywe obietnice Chin” na s. 2 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Antoni Macierewicz o śp. Janie Olszewskim: Był przyjacielem wiernym, lojalnym, mądrym, zawsze gotowym do rady i wsparcia

Jan Olszewski to była postać, której idee i działania były atakowane, ale to nie ma nic wspólnego z polską racją stanu, tylko z obcymi wpływami. Dla nich był kontrowersyjny. Dla Polaków – nie.

Łukasz Jankowski
Antoni Macierewicz

Kiedy i w jakich okolicznościach poznał Pan Jana Olszewskiego?

Lata temu, między rokiem 1972 a 1974. Okoliczności były związane z naszą działalnością antykomunistyczną, która szła trochę odrębnymi torami, bo byliśmy z różnych pokoleń. Jan Olszewski był starszy ode mnie o osiemnaście lat. Opieraliśmy się jednak na tym samym przeświadczeniu, że trzeba szukać wszelkich dróg, żeby Polska odzyskała niepodległość spod okupacji sowieckiej. Ja działałem w środowisku 1. Warszawskiej Drużyny Harcerzy, a Jan Olszewski w środowisku opozycyjnym, które wyrosło jeszcze z Szarych Szeregów, z Armii Krajowej, później ze wsparcia PSL-u jako emanacji polskiego ruchu wolnościowego i różnych działań konspiracyjnych, półjawnych i jawnych. Towarzyszyła mu zawsze bardzo silna wola znajdywania najróżnorodniejszych narzędzi, byleby wspomagały one odzyskanie niepodległości. Podobnie myślały środowiska, z którym ja współpracowałem. To mieliśmy zawsze wspólne.

Dzisiaj różne media próbują uczynić z Jana Olszewskiego zwolennika i uczestnika rozmów Okrągłego Stołu. Ale diagnoza jego i całej formacji niepodległościowej była jasna: mamy do czynienia z wielką manipulacją, której uczestnicy – jeżeli ktoś się zdecydował na uczestniczenie – muszą sobie zdawać sprawę, że szanse, żeby przeprowadzić korzystne dla Polski rozwiązania, są minimalne albo żadne, bo dominacja strony esbeckiej, która organizowała to, z panem Kiszczakiem na czele, była tak wielka, że tylko naiwni mogli sądzić, że z tego może się urodzić coś dobrego. I dlatego Jan Olszewski odmówił uczestnictwa, mimo że proponowano mu kierownictwo „podstolika” prawnego. Był nie tylko człowiekiem uczciwym, ale bardzo dobrze rozumiał naturę komunizmu i manipulacji, jakie komunizm uprawia wobec narodu polskiego.

Był świadom, że komunizm, przepoczwarzając się, nigdy nie pozbył się swego antypolskiego ostrza, tak charakterystycznego zwłaszcza dla jego rosyjskiej i postrosyjskiej wersji, nawet wtedy, jeżeli pisana jest językiem angielskim czy niemieckim.

(…) Spotkali się Panowie na początku lat siedemdziesiątych. Potem była ścisła współpraca w ramach KOR-u.

Nie tylko w ramach KOR-u, chociaż KOR był bardzo ważną częścią naszego działania. Jan Olszewski współorganizował KOR, był współautorem apelu do społeczeństwa, który zapoczątkował istnienie Komitetu Obrony Robotników. Inicjował także szereg późniejszych i wcześniejszych działań.

Trzeba tutaj przywołać fakt, o którym mało się wie i mało mówi. Jan Olszewski był pod olbrzymim wpływem postaci i działań księdza kardynała Wyszyńskiego. Był chyba na wszystkich mszach, gdy kardynał Wyszyński wygłaszał tak zwane kazania świętokrzyskie w kościele Św. Krzyża, gdzie podsumowywał katolicką naukę społeczną właśnie w aspekcie niepodległościowym.

Działo się to w czasie komunistycznych prób pogorszenia i tak już sowieckiej i dla Polski niekorzystnej tzw. konstytucji PRL-u. (…)

To musiało być trudne, kiedy towarzysze walki z komuną z dnia na dzień stają się politycznymi przeciwnikami.

To oczywiście personalnie bywało trudne, ale u Jana Olszewskiego zawsze dominował punkt odniesienia, którym była niepodległość Polski. On oczywiście starał się nie zrywać więzi personalnych, ale też nigdy nie pozwalał, by sprawy personalne w jakikolwiek sposób zagroziły podstawowemu kierunkowi niepodległościowemu. W ogóle był bardzo ostrożny w ferowaniu wyroków i nadużywaniu ocen moralnych do spraw politycznych. Pamiętam taką scenę, którą warto przywołać, bo mówi się tak dzisiaj wiele o mowie nienawiści. Ten wielki wysyp mowy nienawiści zaczął się, od razu z wielkim natężeniem, po zrealizowaniu przeze mnie, oczywiście we współpracy z Janem Olszewskim jako premierem ówczesnego rządu, uchwały lustracyjnej. Otóż podczas jednego z wielu takich ataków, które spadły na niego, na mnie, na całą formację w ogóle, ze strony SLD, ale także Unii Demokratycznej – tak to się chyba nazywało – i posłów z innych partii politycznych; straszliwe wyzwiska – Jan Olszewski wstał i powiedział: „Panowie, nie nudźcie, nie nudźcie, wy od ʼ45 roku powtarzacie te same frazesy, już mam tego dosyć, nawet się oburzać na was nie warto, wy po prostu nudzicie”. I to była jego najmocniejsza polemika z tymi, którzy byli po prostu pionkami w rozgrywce rosyjskiej przeciwko Polsce. (…)

Nadszedł moment, kiedy Jan Olszewski, chcąc nie chcąc, stał się liderem polskiej prawicy. Bo do funkcji premiera, o ile wiem, wcale się nie rwał.

Jan Olszewski miał pełną świadomość tego, że aby Polskę odbudować, trzeba skupić siły sejmowe i pozasejmowe, które reprezentują kierunek niepodległościowy. (…) A będąc w pełni świadom, jakie są intencje przeciwników, rozumiejąc, że rząd, który tworzy, być może będzie musiał działać w sytuacji de facto mniejszościowej, wykorzystał ten moment, w którym różnym ludziom zależało na uczestnictwie, w tym także ludziom z Kongresu Liberalno-Demokratycznego, którzy aby się uwiarygodnić, nie mogli od razu wystąpić przeciwko Janowi Olszewskiemu. I dzięki temu ten rząd powstał i mógł zarysować program niepodległościowy, który towarzyszy nam do dnia dzisiejszego.

Bo to, co dobrego zrealizowała Dobra Zmiana, zwłaszcza w latach 2015–2018, wywodzi się z programu zarysowanego wówczas przez Jana Olszewskiego, czyli oparcia odbudowy państwa polskiego i niepodległości państwa polskiego na sprawiedliwości społecznej, na zablokowaniu złodziejskiej tzw. prywatyzacji, czyli po prostu grabienia majątku narodowego. Z prywatyzacją ani z reprywatyzacją nie miało to nic wspólnego.

Program ten przewidywał także powstrzymanie niszczenia i odbudowę polskiego rolnictwa. Przypominam, że Okrągły Stół zniszczył polskie rolnictwo. Otworzył wrota dla napływu taniej żywności, która rujnowała polskich rolników. Jan Olszewski wprowadził ceny minimalne na płody rolne, co zahamowało destrukcję polskiego rolnictwa, doprowadził do powiększenia się polskiego eksportu i zrównoważenia polskiego budżetu, a także zablokował możliwość usytuowania na trwałe rosyjskiej agentury w dawnych bazach sowieckich na terenie Polski. W pełni zaaprobował uchwałę lustracyjną, którą ja wykonywałem, i związane z nią działania, które doprowadziły do ujawnienia przynajmniej części agentury w Sejmie i w ówczesnym aparacie władzy. Od spraw społecznych przez sprawy geopolityczne po sprawy prawno-karne myśl niepodległościowa Jana Olszewskiego miała na celu odbudowę silnej Polski. (…)

Krzysztof Wyszkowski zaapelował o postawienie w Warszawie pomnika śp. Janowi Olszewskiemu.

Myślę, że powstanie niejeden pomnik Jana Olszewskiego, bo ta postać uosabia najbardziej szlachetny wymiar idei niepodległościowej, najbliższy naszej tradycji narodowej. To mu się należy. Był mężem stanu, twórcą polskiego ruchu niepodległościowego.

Powinniśmy kształtować zewnętrzną przestrzeń wizualną, w której porusza się każdy polski obywatel, także przywołując oblicze Jana Olszewskiego, to co robił i co symbolizuje. To jest dla mnie oczywiste. A jak będzie? Dzisiaj jedna z dziennikarek w wywiadzie powiedziała do mnie: to taka kontrowersyjna postać… Odpowiedziałem: rzeczywiście, on był postacią kontrowersyjną dla przeciwników Polski. Nie ma co do tego cienia wątpliwości. Tak, to była postać, której idee i działania były atakowane, ale to nie ma nic wspólnego z polską racją stanu, tylko z obcymi wpływami. Dla nich był kontrowersyjny. Dla Polaków – nie.

Cały wywiad Łukasza Jankowskiego z Antonim Macierewiczem pt. „Mąż stanu zawsze wierny” znajduje się na s. 10 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Łukasza Jankowskiego z Antonim Macierewiczem pt. „Mąż stanu zawsze wierny” na s. 10 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Sztuka wojenna opiera się na przebiegłości i stwarzaniu złudzeń”. Tę zasadę Sun Tzu przejął Dżyngis Chan, potem Rosja

Kupcy mogli podrzucać nowe tematy, mylić tropy, odwracać uwagę. Jeśli wielu kupców pojawiało się jednocześnie w wielu miastach z tymi samymi informacjami, mogli wręcz narzucić nową wizję świata.

Zbigniew Berent

W dawnych czasach rolę środków masowego przekazu pełniły bazary. Odpowiednikami współczesnych liderów opinii publicznej byli kupcy. Targ był nie tylko miejscem handlu, ale i wymiany poglądów, centrum informacyjnym. Kupcy mogli podrzucać nowe tematy, rozpalać wyobraźnię, mylić tropy, odwracać uwagę. Jeśli zatem dostatecznie wielu kupców pojawiało się jednocześnie w wielu miastach z tymi samymi informacjami, mogli wręcz narzucić nową wizję świata. I to postanowił wykorzystać Dżyngis Chan.

Mongolski wódz, zanim przystępował do podboju nowych krajów, wysyłał do nich wywiadowców. Najczęściej pojawiali się oni jako kupcy na czele wielkich karawan, zaopatrzonych w tanie i dobre towary.

Wcześniej uczono ich pracy wywiadowczej. Sporządzali np. szkice, na które nanosili każdy zagajnik, bród czy łąkę na popas. Kiedy później hordy przystępowały do ataku, wykorzystywały znajomość terenu. Działalność „kupców” polegała także na rozpoznaniu stosunków społecznych, ekonomicznych, politycznych i religijnych. Wykorzystując tę wiedzę, manipulowali informacjami, aby wzbudzać waśnie wyznaniowe i plemienne. W ten sposób doprowadzano przyszłego przeciwnika do osłabienia wewnętrznego. Zarazem członkowie karawan niby dyskretnie rozpowiadali o wielkich dobrodziejstwach, jakie przynoszą wojska Złotej Ordy. Stanisław Swianiewicz, jeden z najwybitniejszych sowietologów II Rzeczpospolitej, napisał: „Dżyngis Chan miał doskonale zorganizowany aparat szeptanej propagandy, który osłabiał wolę oporu zaplanowanej ofiary”. (…)

Dżyngisydzi starali się prowadzić swe podboje tak, aby odwaga i bohaterstwo nie były potrzebne. Ich wojska były niezwyciężone, gdyż wkraczały do akcji – jak pisał rosyjski generał Iwanin w 1875 roku – „dopiero w końcowym etapie, dopiero wówczas, gdy na rzecz armii spadał względnie łatwy obowiązek ostatecznego spacyfikowania kraju przeznaczonego na opanowanie”. O prawdziwym sukcesie decydowała podjęta znacznie wcześniej długotrwała akcja rozpoznawcza, dywersyjna i niszcząca morale społeczności danego terytorium. Rosyjski historyk Paweł Milukow pisał, że gdy skończyła się mongolska niewola, wielcy książęta moskiewscy nie byli w stanie „rozwinąć innego programu, oprócz tego dawnego, tradycyjnego, który stał się instynktem: jeszcze więcej zabiegać i zbierać, oszukiwać i gwałty czynić – z jednym celem – zdobycia jak największej władzy i jak największej ilości pieniędzy”. Znacznie później, w XX wieku, Dzieło Sun Tzu stało się „biblią” sowieckich służb specjalnych. (…)

Lenin, a za nim bolszewicy, uważali intelektualistów za „użytecznych idiotów”. Jak zauważył emigracyjny znawca problemów ZSRS Michał Heller, „specyfika sowieckiej dezinformacji polega na tym, że czerpie ona swe soki żywotne z postawy Zachodu, który po otrzymaniu impulsu z Moskwy, dezinformuje się już sam”.

(…) Zawrotną karierę w terminologii postmodernistycznej robi dziś słowo ‘simulacrum’. Najkrócej mówiąc, oznacza ona kopię bez oryginału. Takimi kopiami były wielkie medialne spektakle związane z tzw. Jesienią Ludów w 1989 roku, np. Okrągły Stół w Polsce, Rewolucja Grudniowa w Rumunii czy obrona Białego Domu w Moskwie w sierpniu 1991 roku. Wszystkie one były pomyślane wyłącznie jako wielkie widowiska telewizyjne. Okrągły Stół odwoływał się do polskiej tradycji polityki symboli, a jego celem – by znów użyć sformułowania Jadwigi Staniszkis – było to, by „przełom służył zakamuflowaniu ciągłości”. Zdjęcia z bohaterskim Borysem Jelcynem na wieżyczce czołgu w obronie moskiewskiego Białego Domu były jedynie faktem wirtualnym, gdyż nie było żadnego szturmu na Biały Dom. Wydarzenie to zaistniało jedynie na dziesiątkach milionów ekranów telewizyjnych na całym świecie.

Dzięki badaniom Radu Portocala wiemy dziś dużo więcej o kulisach obalenia rządów Nicolae Caeucescu w Rumunii. Quasi-rewolucję zorganizowano po to, by nowa ekipa uzyskała legitymację społeczną. Jej centrum znajdowało się w głównym gmachu państwowej telewizji w Bukareszcie, była to bowiem „rewolucja telewizyjna”. A rozegrano ją z iście hollywoodzkim rozmachem. 21 grudnia 1989 roku chrzęst pancernych gąsienic był emitowany z wielkich głośników na dachach domów, toteż wystarczyło kilkunastu wmieszanych w tłum agentów, którzy krzyknęli „czołgi jadą!”, by ludzie wpadli w panikę. Telewidzowie mieli wrażenie autentyczności wydarzenia, ponieważ demonstranci byli naprawdę przerażeni. Z głośników również puszczano odgłosy serii karabinów maszynowych. Żołnierze wierni Frontowi Ocalenia Narodowego odpowiadali ogniem, w wyniku czego zginęło więcej ludzi niż za panowania Ceaucescu. Zachód przymknął oczy na mord sądowy na byłym dyktatorze po tym, jak francuska telewizja nadała reportaż o tysiącach ofiar Ceaucescu, których zbiorową mogiłę odkryto w Timisoarze. Znów mieliśmy do czynienia z simulacrum, gdyż trupy (ze śladami sekcji zwłok) zwieziono z różnych kostnic i prosektoriów. Spektakl się jednak udał, gdyż telewidzowie weń uwierzyli. (…)

„Aksamitna rewolucja” w Czechach rozpoczęła się 17 listopada 1989 roku od brutalnie rozpędzonej przez milicję studenckiej demonstracji w Pradze. O jej terminie funkcjonariusze StB wiedzieli wcześniej niż jej oficjalni organizatorzy.

Władimir Bukowski dowiódł, że proces upadku komunizmu był zaplanowany w Moskwie i przebiegał według scenariuszy zależnych od specyfiki danego kraju. Te plany całkowicie zawiodły jedynie w NRD i Czechosłowacji, gdzie przeprowadzono dekomunizację.

Na przykład w byłej NRD musiało pożegnać się z „pracą” ponad 70% sędziów. Wyniki swojej kwerendy w kremlowskich archiwach zawarł Bukowski m.in. w książce Moskiewski proces. Jej polskie wydanie zostało w 1999 roku ostro skrytykowane na łamach „Gazety Wyborczej”. Recenzent radził Bukowskiemu, aby zajął się raczej „pisaniem thrillerów politycznych w stylu Roberta Ludluma”. Owym recenzentem był Lesław Maleszka, zdemaskowany dwa lata później jako wieloletni płatny agent SB. W swoim tekście obśmiewał m.in. przedstawioną przez Bukowskiego wersję „aksamitnej rewolucji” w Czechach. Tymczasem wystarczy wejść na oficjalne strony internetowe czeskiej policji, by w katalogu Urzędu Dokumentacji i Badania Zbrodni Komunizmu odnaleźć szczegóły operacji KLIN.

Cały artykuł Zbigniewa Berenta pt. „Mechanizmy łowienia ludzkich dusz” znajduje się na s. 12 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Berenta pt. „Mechanizmy łowienia ludzkich dusz” na s. 12 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wszyscy ci żołnierze walczyli za kraj suwerenny; to fakt niezaprzeczalny / Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” nr 57/2019

Nastałby świat bez politycznej obecności obu największych wrogów Polski. Ktoś powie, że to zbyt piękne, by kiedykolwiek było możliwe. No cóż, skoro się nie wydarzyło, to niby nie ma o czym mówić.

Piotr Sutowicz

„NSZ – endecję – trzeba zniszczyć fizycznie”

Te słowa ministra Stanisława Radkiewicza, wypowiedziane w czasie narady Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie latem 1945 r., cytują Mariusz Bechta i Wojciech Muszyński, autorzy wydanej w 2017 roku książki Przeciwko Pax Sovietica, poświęconej walce Narodowego Zjednoczenia Wojskowego i struktur ruchu narodowego z reżimem komunistycznym w okresie powojennym. Warto zastanowić się nad nimi choćby przy okazji Dnia Żołnierzy Wyklętych, który od kilku lat możemy obchodzić, chociaż i bez niego pozostają one wymownym świadectwem tego, co chciano zrobić i zrobiono z niepodległymi elitami narodu polskiego, jak i z ludźmi, którzy w swym myśleniu kierowali się narodowym i niepodległościowym paradygmatem.

Wobec dwu wrogów

W dzisiejszych czasach mówienie o dwóch wrogach narodu polskiego, stawiających sobie za cel jego unicestwienie, znalazło sobie miejsce w jakiejś części tzw. debaty publicznej, choć, co warto by było zaznaczyć, na pewno są w Polsce ośrodki, które chciałyby, by tego typu narracja zniknęła. Często powtarzam myśl, iż w życiu, także społecznym, nic nie jest dane raz na zawsze. To, że ileś lat temu społeczeństwo uznało pewne racje, a część elit niechętnie zmilczała ten temat, nie oznacza końca historii. Polskie dzieje lat wojny i okresu powojennego są doświadczeniem i przestrogą, w historię musimy wpatrywać się wciąż jak w lustro, w którym odbija się nasze „teraz”.

W 1939 roku kraj nasz i naród doświadczyły dwu okupacji. Naszych gnębicieli łączyło bardzo wiele – przede wszystkim nienawiść do Polski i Polaków, do ich kultury i cywilizacji, którą nieśli. Zniszczenie tych elementów w obu wypadkach było priorytetem. Oczywiście zjawisko to wpisuje się w wydarzenia polityczne. Są dziś publicyści, którzy, choćby dla dyskusji roboczej, stawiają tezę o błędzie polityki polskiej w okresie przedwojennym, o tym, że należało w odpowiednim czasie podjąć współpracę z jednym z dwu wrogów, by w ten sposób odwrócić układ sił i sojuszy.

W tzw. minionym systemie wskazywano na to, że władze w okresie międzywojennym były antyradzieckie i to miał być ich największy „grzech”. Obecnie podnosi się kwestie zaniechania wpisania się Polski w układ niemiecki, co miałoby ją uratować.

Nie chcę bronić przedwojennych rządów sanacyjnych. Popełniały one błędy, pewnie niektóre zemściły się w historii, ale żadna z wymienionych opcji nie gwarantowałaby narodowi ochrony przed utratą suwerenności i dalszymi konsekwencjami. Nie wiem, czy byłbym Polakiem, gdybym urodził się po zakończonej przez III Rzeszę zwycięskiej wojnie, w okolicznościach, które czyniłyby ze mnie mówiącego po polsku nazistę, który uważałby Adolfa Hitlera za największego męża Europy. Urodziny tego męża stanu obchodzono by na mojej z pozoru ziemi, w pałacu jego imienia, który stałby w miejscu, w którym dziś widzimy Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina. Właściwie to nawet byłby pewnie taki sam budynek, jeśli się weźmie pod uwagę daleko idące podobieństwo systemów sowieckiego i niemieckiego i ich emanacji w sztuce.

Naszych okupantów łączyła wrogość do religii, którą wyznawała większość Polaków, i która stanowiła istotę polskości. Nawet jeśli ktoś utracił wiarę, to ten paradygmat akceptował jako fundamentalny w życiu społecznym. Co prawda, już przed wojną zdarzało się, że go podważano, ale nie zmieniało to istoty rzeczy. Socjalizm czy też radykalizm lewacki w obu wypadkach był siłą napędową reżimów. Jeden był bardziej siermiężny, parciano-łagrowy, drugi wyglądał na bardziej „elegancki”, ale w jednym i drugim wypadku chodziło o stworzenie nowego człowieka. Polacy słabo nadawali się na taki materiał, ich historia i doświadczenie wolnościowe kierowało ich ku innym wartościom, niż chciałyby elity zarówno Związku Radzieckiego, jak i nazistowskich Niemiec. Generalnie, słabo nadawaliśmy się na sojuszników, w związku z tym najlepiej byłoby nas unicestwić. Ten punkt łączący oba totalitaryzmy, który nabrał rumieńców w roku 1939, zdawał się być elementem cementującym sojusz, poza oczywistą kwestią geopolityczną. Kraje te wróciły do swojej wspólnej granicy, którą posiadały dwadzieścia kilka lat wcześniej.

Niemcy chcieli Polaków zniszczyć fizycznie. Oczywiste jest, że zaczęli od elit, ale bardzo szybko przystąpili do fizycznej eliminacji tkanki narodowej jako takiej. Wrogiem stał się każdy Polak. Ciekawe, że nie próbowali czegoś takiego jak podmiana elit. Media, które tworzyli, nawet nie udawały polskości, skupiając się jedynie na podawaniu informacji w języku zrozumiałym dla tubylców. Było to zjawisko czasowe i typowo pragmatyczne. Poza tym zabroniono wszystkiego innego, na czele z nauczaniem czegoś więcej niż czytanie, pisanie i tego, co było niezbędne w służbie Wielkiej Rzeszy. Obroną było tajne szkolnictwo, nauka i kultura, rozwinięte wręcz fenomenalnie.

U Sowietów było podobnie, ale inaczej – Polacy mieli być nawozem historii, jak… wszyscy ludzie radzieccy. Pod okupacją sowiecką, trwającą na Kresach w latach 1939–1941, powrócono do wcześniejszego, prowadzonego w ramach „Marchlewszczyzny” i „Dzierżyńszczyzny” eksperymentu z tworzeniem radzieckiego Polaka. Udawano życie intelektualne, tyle że w formie niezwykle dziwacznej, tak odległej od tego, co Polacy znali i akceptowali, że chętnych do jego tworzenia trzeba było znajdować spośród renegatów i udających Polaków członków mniejszości narodowych. Poza tym najważniejsze było i tak to, że wszyscy mieli zostać wymieszani w ramach jednego wielkiego „Archipelagu Gułag”. Niby są to wszystko rzeczy oczywiste.

Praktyka totalitaryzmów względem narodu polskiego jest znana historykom, a jednak twierdzenie o dwu wrogach budziło i budzi opór elit. Odpowiedź na pytanie „dlaczego?” jest jakoś tam kluczem do części naszej współczesności.

Kolejna ofiara XX wieku

W rzeczonej kwestii naród polski stał się kolejną ofiarą XX-wiecznej polityki wielkich mocarstw, ich celów i zmagań. Oczywiście wcale nie pierwszą. Wcześniej byli np. Rosjanie walczący z rewolucją bolszewicką, Ormianie poddani ludobójstwu, Polacy w Niemczech, którzy „nie załapali” się, by znaleźć się w granicach Rzeczypospolitej, nasi słowiańscy bracia na Łużycach, którym po I wojnie światowej nie dano szans na własną państwowość, Węgrzy, którzy po traktacie w Trianon utracili większość terytorium itd. Przykłady można mnożyć. Druga wojna światowa dodała do tej listy kolejne elementy, w tym Polaków. W latach 1939–41 właściwie wszyscy zgadzali się, że kraj jest okupowany przez dwu wrogów. Ci, którzy mieli w tej sprawie inne zdanie, raczej siedzieli cicho. Brytyjczycy, którzy w roku 1940 potrzebowali polskich lotników, gotowi byli przytakiwać w każdej kwestii podawanej przez naszą narrację. Być może polski rząd w Londynie czegoś w tej sprawie nie wykorzystał. Cóż, stało się, za takie błędy potem się płaci.

Kolejny etap II wojny światowej zaczął się 22 czerwca 1941 roku napaścią III Rzeszy na Związek Radziecki. Fakt ten jest ze wszech miar ciekawy. Jeżeli spojrzeć na niego bez emocji, to chyba nie powinien się był wydarzyć. Oczywiście dwa zbrodnicze reżimy nie były całkowicie racjonalne w swoich ideologiach, niemniej tu ładunek bezsensu jest dość wysoki. Co prawda nasza publicystyka historyczna, powołując się na badania zawodowych historyków, pisze o niemieckim pragnieniu Wschodu, chęci dorwania się do ropy naftowej z przedgórza Kaukazu czy też z Azerbejdżanu, o antysowietyzmie elity nazistowskiej, z drugiej strony o Stalinie, który mimo zerwania z ideami Trockiego, dążącego do rewolucji globalnej, budował komunizm u siebie, jednak z zasadniczego celu komunizmu, którym było bez wątpienia ogarnięcie całego świata, nie zrezygnował. Wszystko to prawda, ale Niemcy ropę i inne surowce od Rosjan i tak dostawali, i to bez konieczności okupacji olbrzymich przestrzeni kraju; po drugie imperializm rosyjski, który mimo komunistycznej przykrywki był paradygmatem ekspansji kraju, więcej by zyskał na współpracy z III Rzeszą niż na wojnie. Na przykład starym dążeniem tego imperium było wyjście na ciepłe wody Oceanu Indyjskiego, co z pewnością mogli uzyskać w ramach antybrytyjskiego sojuszu z Niemcami. Poza tym trupy Polski, Jugosławii, Grecji oraz krajów bałtyckich, na których obaj okupanci siedzieli, nadal były czynnikiem jednoczącym.

Komu więc tak naprawdę zależało na tej wojnie? Odpowiedź, nieoparta co prawda na źródłach, jest dość prosta – zależało Wielkiej Brytanii, która dążyła do skonfliktowaniu obu mocarstw. Sapienti sat.

Sowieci z drugorzędnego wroga Zjednoczonego Królestwa szybko przerodzili się w pierwszorzędnego sojusznika. Sprawa polska i kilka innych wymienionych powyżej szybko stały się kolejnymi ofiarami tej gry operacyjnej. Już w końcu roku 1941 wiadomo było, że oto jawi się nowe rozdanie międzynarodowe i może ono nie być dla nas dobre.

 

Kalkulacje

Polskie Podziemie w swym myśleniu podzieliło się niemal dokładnie według opcji politycznych jego przywódców. AK zostało

zmuszone do uznania Związku Sowieckiego za sojusznika, a narodowcy pozostali przy swoim. Dla nich wrogów było nadal dwóch. Oczywiście jeżeli weźmiemy pod uwagę rzeczywistość roku 1941 w stosunku do, powiedzmy, lata 1943, scenariusze rozgrywki mogły wyglądać różnie. Po pierwsze, Niemcy mogły wygrać na wschodzie, na początku nawet na to się zanosiło. Konsekwencją mogłaby być albo niemiecka Europa bez Polaków lub z nimi jako pariasami układu, albo zwycięstwo aliantów na froncie zachodnim, wówczas szansa Polaków byłaby ogromna. Zmobilizowany naród uderzający w plecy słabnącego okupanta po pierwsze wyswobodziłby ziemie etnicznie polskie, a następnie podjąłby marsz na zachód po linię Odry i Nysy Łużyckiej, a nawet dalej. Zmieniłby się porządek europejski, środkowa część Europy stałaby się słowiańskim imperium z Polską na czele, jak to widział Karol Stojanowski czy też tak, jak to opisał Andrzej Trzebiński w swym Wymarszu Uderzenia. Nastałby świat bez politycznej obecności obu największych wrogów Polski. Ktoś powie, że to zbyt piękne, by kiedykolwiek było możliwe. No cóż, skoro się nie wydarzyło, to niby nie ma o czym mówić, ale ludzie w roku 1942 nie znali przyszłości.

Opcją drugą było zwycięstwo sowieckie. Pewnie nie chcieli tego ani akowcy, ani partyzanci NOW, ZSZ czy też Uderzeniowych Batalionów Kadrowych, walczący w imieniu przyszłego słowiańskiego imperium. Zwycięstwo Sowietów było szansą dla niewielkich marginalnych grup komunistycznych, które wschodni totalitaryzm przygotowywał do objęcia historycznej roli w nowej Polsce. Był tu tylko jeden problem – Polacy. Z nimi niespecjalnie było o czym rozmawiać, skoro chcieli przede wszystkim niepodległego kraju, a nie sowieckiej republiki. Mimo wojny kraj wciąż posiadał wykształcone elity i uzbrojoną podziemną armię. Z tym fantem trzeba było coś zrobić. Przywódcy podziemnej i emigracyjnej Polski pogubili się w tych kalkulacjach, czym tylko pogorszyli położenie swego zaplecza w Polsce. Akcja „Burza”, która miała ich w oczach Sowietów uczynić suwerenami, doprowadziła do eliminacji oddziałów akowskich. Powstanie warszawskie wyeliminowało z gry centra dowodzenia Polski Podziemnej, zaś wkraczający Sowieci nie dbali o szczegóły i eliminowali z życia każdy odruch samoobrony, a nawet jej możliwość. Chwilowo ratował Polaków fakt, że liczba zdrajców w służbie okupantów była niewielka, a ich jakość intelektualna również pozostawiała wiele do życzenia. Czas wszakże działał na naszą niekorzyść.

Czy w tej sytuacji można było coś wykalkulować? Pewnie niewiele. Żołnierze Brygady Świętokrzyskiej wybrali możliwość ucieczki z kraju, wiedząc, co ich czeka. Część konspiracji próbowała legalizować się, co nie na wiele się zdało. Część została w lesie, trwając do końca. Oczywiście, ich wybór też opierał się na pewnej kalkulacji, będącej co prawda bardziej pobożnym życzeniem niż czymś innym, ale jednak… W Polsce myślano, że wkrótce nastąpi wznowienie działań wojennych, czy też może nowa wojna; tym razem stronami będą wolny świat Zachodu i Sowiety. Nie zdawano sobie sprawy ze skali zdrady i z tego, że Polacy nie zostali potraktowani jak naród, któremu za jego ofiarę złożoną w wojnie należy się obecność w gronie zwycięzców. Świat jednak myślał po swojemu.

Skoro Francuzi już na początku wojny nie chcieli umierać za Gdańsk, choć za Führera część już chciała, to czemu mieliby teraz chcieć ginąć za Polskę? Ludzie pozostający w lesie nie chcieli w to wierzyć, a emisariusze, którzy przybywali do nich z Zachodu, przez jakiś czas podtrzymywali wiarę w Zachód. To jest rzeczywistość tragiczna, ale jednocześnie nie czyni z naszych żołnierzy podziemia niepodległościowego niepoprawnych romantyków, lecz tych, których po prostu okłamano, nie ich pierwszych i nie ostatnich.

Nowe elity

Wracając do tytułowej wypowiedzi ministra Radkiewicza. Komuniści najpierw radzieccy, a potem ci krajowego autoramentu zdawali sobie sprawę z tego, że ludzie żyjący wizją Polski jako katolickiego Państwa Narodu Polskiego nie nadają się na nowe elity, niespecjalnie można z nich zrobić choćby obywateli nowego quasi-państwa. Co prawda niektórych, tych o słabszym morale, można kupić czy podjąć wobec nich jakąś grę, ale najlepiej ich pozabijać. W końcu każdy nosiciel idei wielkiej Polski jest niebezpieczny, nigdy nie wiadomo, kiedy wprowadzi do obiegu swoje tezy, poza tym sama jego obecność będzie świadectwem. Narodowcy byli więc wrogami pierwszorzędnymi. Trzeba ich było po pierwsze zabić, po drugie odrzeć z godności, zrobić z nich kogoś innego, niż byli. W XX wieku, chociaż na pewno nie tylko w nim, często sięgano po środki odczłowieczające. W totalitaryzmach było to zjawisko normalne. Propaganda uważała za nieludzi już to Żydów, już to kułaków. Nie jest to istotne. Przeciwnik nie mógł być człowiekiem, skoro tak łatwo było spalić go w krematorium.

Po 1945 r. nowe władze nie były zainteresowane narodowcami. Próba legalizacji Stronnictwa Narodowego zakończyła się aresztowaniem inicjatorów akcji. Z partii opozycyjnych zgodzono się na istnienie PSL po pierwsze tylko pod wpływem nacisków brytyjskich, po drugie zaś jako chwilowy wybieg pozwalający skatalogować mniej zapiekłych wrogów sytemu, a potem… najlepiej również zabić. Instytucje nowego państwa miały nosić charakter wyłącznie fasadowy i być na usługach nowej ideologii.

Dyskusję sprowadzono jedynie do tego, jak pozbawić Polaków ich tożsamości i w jakim tempie ma się to odbywać. Radykałowie pewnie chcieli od razu, pragmatycy byli za stopniowaniem gry. Ci drudzy przegrali w ramach obozu i mniej więcej w roku 1948 zostali od władzy odsunięci.

Likwidacja dyskursu akademickiego i kulturalnego była obok eliminacji ludzi jednym z głównych celów nowej władzy. Elity prawnicze kształcono na krótkich kursach, procesy sądowe można było przeprowadzać w „kiblu”, oficerów z „chęcią szczerą”, ale „bez matury” można było wykreować przy wsparciu sowieckich towarzyszy w ciągu kilku lat. Nowych poetów i pisarzy, produkujących apologie sowieckich i polskich przywódców nowej rzeczywistości, też nie było trudno znaleźć, w końcu nawet Niemcy najęli chętnych do redagowania grafomańskiego pisma „Fala”. Nie można było jednak dopuścić do tego, by rodzeniu się nowej elity towarzyszyła obserwacja ze strony ludzi autentycznych. W końcu zawsze ktoś mógłby nazwać rzecz po imieniu, określając kolejne pięknie oprawione dzieło wydane w półmilionowym nakładzie jako grafomańskie wypociny.

Nasze dziś

To wszystko wydaje się odległą przeszłością, od której odeszliśmy szczęśliwie, chyba jednak rzeczy nie są takie proste. Elita wyprodukowana w latach 40. wychowała swoich następców, którzy myślą wyuczonymi kategoriami. Co prawda nie ma już proletariatu jako przewodniej siły narodu, ale pojęcia czasów komunistycznych można zastąpić ich zamiennikami, których dostarczą nam zachodni intelektualiści, którzy i marksizm i leninizm, a nawet stalinizm dawno przeinterpretowali i zaktualizowali w nowych czasach. Ważne jest tylko to, by nie dopuścić do głosu ludzi, którzy powiedzą, że głoszone przez owych spadkobierców dawnej narzuconej elity teorie są nieprawdą, ba!, bywają żałosną grafomanią. Ich też można odczłowieczyć poprzez mowę nienawiści, określić ich mianami, które uczynią z nich wrogów publicznych.

Polskie Podziemie walczyło z dwoma, a potem z jednym wrogiem. Być może pamięć o nim pozwoli nam nie tylko na to, by założyć koszulkę z odpowiednim napisem, choć to też jest ważne wobec jazgotu, jaki przeciw takiej odzieży słychać tu i ówdzie. Przede wszystkim jest okazją do przypomnienia, że wszyscy ci żołnierze walczyli za kraj suwerenny; nawet jeśli wiele ich dzieliło, to ten fakt był niezaprzeczalny. O tym dziedzictwie nie wolno nam zapomnieć.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „»NSZ – endecję – trzeba zniszczyć fizycznie«” znajduje się na s. 9 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „»NSZ – endecję – trzeba zniszczyć fizycznie«” na s. 9 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ekipa Radia WNET rozmawiała z merem Dublina Nialem Ring’em w przeddzień obchodów 100 rocznicy niepodległości Irlandii

Polacy bez cienia wątpliwości są społecznością, która ma największy wkład w irlandzkie społeczeństwo i ekonomię. Mają wspaniałą kulturę, którą dzielą się z nami, tak jak my dzielimy się naszą z nimi.

Krzysztof Skowroński, Tomasz Szustek, Tomasz Wybranowski

„Dla mnie jako Irlandczyka i republikanina stulecie Deklaracji Niepodległości, które przypada jutro, i stulecie pierwszego posiedzenia Dail, irlandzkiego parlamentu, które odbyło się tu, w Mansion House w Dublinie, to jest wielkie, poruszające doświadczenie, tym bardziej, że to właśnie ja jestem merem Dublina w tym jubileuszowym roku”. Od takich słów rozpoczął spotkanie z ekipą Radia WNET – Krzysztofem Skowrońskim, Tomaszem Wybranowskim i Tomaszem Szustkiem – mer stolicy Republiki Irlandii, Nial Ring.

Co Pana najbardziej cieszy, kiedy myśli Pan z perspektywy okrągłych stu lat o czasie pierwszych prób Irlandii wybicia się na niepodległość?

Jestem zachwycony, widząc tak wielu ludzi z Dublina i z innych rejonów kraju oraz – jak widać – z zagranicy, którzy przyjechali tutaj świętować to ważne wydarzenie z historii Irlandii. Jak wiecie, było to pierwsze posiedzenie naszego parlamentu, a teraz mamy już 31. kadencję. Na to pierwsze posiedzenie przybyło tylko 27 posłów, reszta była albo uwięziona, albo ukrywała się, ale mimo to było to znaczące wydarzenie w historii Irlandii. I musimy pamiętać, że w tym samym dniu zasadzką w Soloheadbeg rozpoczęła się wojna o niepodległość Irlandii, wojna, która dała nam częściową niepodległość kilka lat później. (…)

Musimy oczywiście zadać pytanie o Polaków. Jak Pan widzi rolę Polaków w życiu Irlandii?

Jak wiemy, w Irlandii jest około 120 tysięcy Polaków, którzy tu żyją i pracują. Są oni w mojej opinii, bez cienia wątpliwości, społecznością, która ma największy wkład w irlandzkie społeczeństwo i naszą ekonomię. Polacy mają swoją wspaniałą kulturę, którą dzielą się z nami, tak jak my dzielimy się naszą z nimi. Myślę, że Irlandczycy i Polacy mają wiele wspólnego. Mamy podobne doświadczenia historyczne, na przykład w kwestii wieloletniej okupacji. Uważam, że Polacy stanowią doskonałe dopełnieniem naszego kraju.

A jak Republika Irlandii obchodziła stulecie Deklaracji Niepodległości?

W Dublinie, w siedzibie Mansion House, z udziałem prezydenta Republiki Irlandii, Martina D. Higginsa, odbyło się połączone posiedzenie obu izb parlamentu irlandzkiego, w którym uczestniczyli potomkowie pierwszych członków tamtego, wybranego po raz pierwszy parlamentu. Wspólnie świętowaliśmy nasze przyłączenie się do demokratycznego świata, które odbyło 100 lat temu.

Cały wywiad z merem Dublina Nialem Ring’em, pt. „100 lat temu przyłączyliśmy się do demokratycznego świata”, znajduje się na s. 20 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad z merem Dublina Nialem Ring’em, pt. „100 lat temu przyłączyliśmy się do demokratycznego świata”, na s. 7 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Najlepszą odpowiedzią na nieporozumienia między Polską i Ukrainą jest dialog, a przynajmniej próba zrozumienia partnera

Wasyl Bodnar: Jeśli będziemy wobec siebie szczerzy i otwarci, znikną problemy, o jakich często mówi się w mediach czy w opinii publicznej, że jest coś nie tak albo niezrozumiałe do końca.

Paweł Bobołowicz
Wasyl Bodnar

Paweł Bobołowicz rozmawia z Wasylem Bodnarem, wiceministrem spraw zagranicznych Ukrainy odpowiedzialnym m.in. za współpracę z Polską.

Podstawowym problemem w naszych relacjach pozostaje kwestia ekshumacji. Wydawało się, że po decyzji Trybunału Konstytucyjnego ws. nowelizacji ustawy o IPN nastąpi pozytywny krok ze strony ukraińskiej i odblokowanie prac poszukiwawczych i ekshumacji ofiar. Tak się jednak nie stało. Przecież tu chodzi o prostą decyzję…

Wydaje mi się, że z obu stron musi być krok do przodu. Krok za krok. Strona ukraińska jest gotowa rozpatrzyć prośbę o przeprowadzenie ekshumacji ze strony polskiej, ale na poziomie instytucji, które będą dokonywać tych ekshumacji. To wszystko musi być uzgodnione przez ekspertów, a nie przez polityków. Nasze zaproszenie do przyjazdu delegacji polskiej jest aktualne. Wydaje mi się, że te kwestie zostaną odblokowane automatycznie.

Swiatosław Szeremeta, sekretarz ukraińskiej Międzyresortowej Komisji ds. upamiętnień oznajmił, że ma pozwolenie na prace poszukiwawcze w Hucie Pieniackiej. Wywołało to zdziwienie po stronie polskiej, bo z jednej strony mówi się o moratorium, a z drugiej – nagle strona ukraińska ogłasza, że ma możliwość poszukiwań. Czy ten temat nie stał się elementem przepychanek politycznych?

Najlepszą odpowiedzią byłby dialog między odpowiednimi organami obu państw. Z politycznego punktu widzenia nie ma żadnej przeszkody. Ani MSZ, ani prezydent, ani rząd nie ma nic przeciwko wznowieniu ekshumacji czy prowadzeniu prac poszukiwawczych. Nie ma jednak uzgodnień między odpowiednimi resortami. Ostatnie spotkanie było we Lwowie dwa lata temu i należy wznowić współpracę na poziomie technicznym, by w ogóle zdjąć z agendy społecznej ten temat.

Może to, że Ukraina nie chce jednoznacznie potępić zbrodni dokonanych na Wołyniu, jest głównym problemem w tych rozmowach?

Jednoznacznie potępiamy wszelkie przestępstwa dokonane podczas drugiej wojny światowej. Po obu stronach. Przestępstwa muszą być potępione także w Polsce. W tych dniach obchodzimy rocznicę Sahrynia, Pawłokomy, była rocznica Huty Pieniac­kiej. To jest nasz wspólny ból i musimy upamiętnić ofiary, a nie upolityczniać sprawę. Przecież ze strony prezydenta Poroszenki były gesty porozumienia, także pod pomnikiem ofiar wołyńskich w 2016 roku. Były nasze propozycje na temat wspólnych obchodów tych pamiętnych dat na Wołyniu w zeszłym roku. Niestety z różnych powodów się to nie odbyło. Ale po naszej stronie jest otwarcie. My jesteśmy gotowi rozmawiać o tym. Do tego służy na przykład Forum Partnerstwa.

Posiedzenie Polsko-Ukraińskiego Forum Partnerstwa, grudzień 2018 | Fot. P. Bobołowicz

Polacy bardzo źle reagują na propagowanie Bandery, na sformułowanie „banderyzacja”. Czy jest taki proces na Ukrainie?

To chyba lepiej Pan odczuwa. Ja nie mam tutaj (w gabinecie – red.) żadnego zdjęcia Bandery, nie chodzę z flagą. To jest w naszym społeczeństwie symbol sprzeciwu wobec komunizmu, a w teraźniejszości oznacza sprzeciw wobec rosyjskiej agresji. Nie ma to żadnego odniesienia i nikt nie usprawiedliwia zbrodni, które były dokonane w latach II wojny światowej. W ogóle się tego nie odnosi do działań, które były podejmowane przez ukraińskich nacjonalistów, czy Armię Krajową przeciwko obywatelom cywilnym. Chciałbym przekazać jasny sygnał, że procesy, które mają miejsce na Ukrainie, to jest obrona, a w sytuacji obrony musimy mobilizować społeczeństwo. Jednym z takich symboli sprzeciwu był Bandera i dlatego jest teraz nagłośniony. To nie znaczy, że ktoś usprawiedliwia działania, które są postrzegane w innych państwach jako zbrodnicze. Także w stosunku do UPA. UPA jest uważana w Polsce za organizację zbrodniczą, ponieważ jest ona postrzegana jako wykonawca tych zbrodni na ludności cywilnej.

W Ukrainie temat UPA jest szerszy. I traktowanie całej formacji jako organizacji zbrodniczej nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Ponieważ UPA walczyła z Niemcami, z Sowietami. Oczywiście część oddziałów miała związek z tymi popełnionymi zbrodniami i to musi być potępione jednoznacznie. Tutaj nie ma dwóch zdań. Ale uogólniać, robić z tego symbol zbrodni, jest nie do pomyślenia.

Tą kwestią muszą się zająć historycy i rozważyć każdą sytuację oddzielnie. Żeby można było później stwierdzić, kto, jak i czego dokonał, i na kim spoczywa odpowiedzialność. Również w tym kontekście unikamy rozmów o partyzantach radzieckich, o niemieckich akcjach karnych, o oddziałach polskiej policji na służbie Niemców i ukraińskiej policji. A to jest o wiele szersze niż pojęcie ukraińscy nacjonaliści czy UPA. (…)

Polska potrzebuje ukraińskich pracowników. Mówi się nawet o 2 milionach Ukraińców w Polsce. To olbrzymia fala migracji. Jak to może wpłynąć na relacje między naszymi krajami? Czy długoterminowo to proces pozytywny, czy też problem?

A jak wpłynęło przystąpienie Polski do UE na relacje np. z Wielką Brytanią, gdy prawie 2 miliony młodych Polaków wyjechało na Wyspy do pracy? Korzystnie czy negatywnie? Otwarcie Ukrainy na Zachód skutkuje wyjazdami ludzi do pracy, poszukiwaniem lepszych miejsc. Oczywiście z jednej strony można na to patrzeć jako na pewne zagrożenie dla gospodarki narodowej. Z drugiej strony to jest oczywiście plusem: pieniądze wracają do Ukrainy, czyli w tym przypadku zarobki naszych obywateli w Polsce. Z relacji od ludzi z naszej ambasady wiemy, że Ukraińcy dobrze się czują w Polsce. Mnie się wydaje, że jest potrzeba takich pracowitych ludzi, bo to pozytywnie wpływa na gospodarkę. Z drugiej strony – musimy stwarzać warunki, które później spowodują ich powrót do Ukrainy: stabilność gospodarczą, warunki do rozwoju biznesu. A zaczęło się to wszystko od zarabiania pieniędzy na konkretny cel: na naukę dzieci, na kupno jakiegoś mienia. Ktoś odczuł smak Polski i został tam. Ktoś wyjechał dalej. To naturalne, że obywatele wyjeżdżają zarabiać do innego kraju, później wracają, jakaś część zos­taje – wydaje mi się, że to sprzyja porozumieniu między społeczeństwami. Myślę, że to nie jest problemem; odwrotnie, to pokazuje, na ile społeczeństwo polskie jest otwarte. (…)

Bardzo często w Polsce zwraca się uwagę na to, że Ukraina w swojej polityce zagranicznej bardziej stawia na Niemcy niż na Polskę, co akurat w przypadku Nord Stream 2 wydawałoby się rzeczą dziwną. Jeżeli rzeczywiście Ukraina czuje, że ma tak dobrego partnera w Niemczech, to dlaczego nie zablokuje skutecznie Nord Stream 2?

Akurat pierwsza teza, że ponad głową Polski pracujemy z Niemcami – to nie jest tak. Warszawa jest ważniejszym parterem niż Berlin i jeżeli policzymy, to okaże się, że Polska jest na pierwszym miejscu, bez pomniejszania znaczenia innych partnerów. Z drugiej strony oczywiście Nord Stream to nie tylko jest polityka, ale i biznes. I ten biznes w Niemczech stara się jakoś znaleźć argumenty przekonujące władze do zmiany stanowiska. Oczywiście liczymy tutaj tylko na siebie, ale i na innych partnerów z Unii i USA, którzy mają silniejsze środki nacisku, by ten projekt nie został zrealizowany. Ale musimy też myśleć perspektywicznie – co dalej? Musimy walczyć, żeby nie ograniczyć tranzytu – to jest następny projekt. To oczywiście jest kwestia otwarta i mamy wiele do zrobienia, żeby chronić swoje interesy w dziedzinie energetyki.

Jeśli chodzi o kraje europejskie, to chyba tylko w Polsce i na Ukrainie tak wyraźnie i głośno mówi się o potrzebie współpracy ze Stanami Zjednoczonymi. Jak Ukraina patrzy na zabiegi Polski dotyczące wzmocnienia obecności wojsk amerykańskich w Polsce i na możliwą budowę tzw. Fortu Trump?

To jest jak najbardziej dobre stanowisko dla bezpieczeństwa Polski, którą sojusznicy z Zachodu zawiedli w II wojnie światowej. My mamy doświadczenie, że aby otrzymać wsparcie od partnerów międzynarodowych, najpierw trzeba bronić się samemu. Stany Zjednoczone oczywiście realizują własne projekty strategiczne, ale dla nas są także sojusznikiem strategicznym – nie tyle w przeciwdziałaniu Rosji, ile w rozwoju państ­wa. Dlatego, że rozwój demokracji, powstanie społeczeństwa obywatelskiego itd. jest ważny dla całej społeczności europejskiej i amerykańskiej. Oprócz tego wygląda na to, że zabezpieczenie wojskowe jest najbardziej efektywnym sposobem przeciwdziałania rosyjskiej agresji.

Rosja się zbroi, modernizuje swoją armię – musimy odpowiadać adekwatnie. Oczywiście mamy mniejszy potencjał, ale przy wsparciu Amerykanów możemy rozwijać zdolności, które pomogą najpierw nam jako armiom narodowym czy krajom, które graniczą z Rosją, być wystarczająco silnym, żeby nie kusić Kremla do kontynuacji agresji przeciwko Ukrainie.

Obecność wojsk amerykańskich na terenie Polski jest warunkiem bezpieczeństwa w Europie i bezpieczeństwa Polski. A bezpieczeństwo Polski zależy także od nas, bo to jest zachodnia flanka naszych granic, mówiąc językiem wojskowym. Oprócz tego oczywiście mamy wspólne projekty, jak LITPOLUKRBRIG, który pokazuje, że możemy wzmacniać współpracę wojskową. Prócz tego, ponieważ Ukraina dąży do NATO, dla nas to jest oczywiście bardzo ważny element współdziałania, treningu, synchronizacji działań i przystosowania się do standardów natowskich. Oprócz tego jest to zmiana mentalności w wojsku, bo wspólne ćwiczenia pokazują, że potrzebujemy europejskiego czy natowskiego sposobu myślenia w kierowaniu wojskami, organizacji, prowadzeniu operacji itd. To bardzo wspomaga całość bezpieczeństwa Europy, a nie tylko Ukrainy czy Polski. (…)

Zaczęliśmy naszą rozmowę od kwestii problematycznych w naszej historii, ale w przyszłym roku mamy rocznicę wyjątkowego wydarzenia: rocznicy sojuszu Petlura–Piłsudski. 9 maja 1920 roku ulicami Kijowa przeszła wspólna parada zwycięskich wojsk polskich i ukraińskich. Czy w 2020 roku taka parada żołnierzy Polski i Ukrainy mogłaby przejść ulicami Kijowa, przypominając o tamtym sojuszu?

Jak najbardziej! Zapraszamy! Ministerst­wa obrony narodowej muszą porozumieć się w tej sprawie. Dobrą tradycją jest uczestnictwo pododdziałów Wojs­ka Polskiego w paradzie z okazji Dnia Niepodległości Ukrainy. 15 sierpnia, w Dniu Wojska Polskiego, pododdziały ukraińskie także brały udział w defiladzie. Mamy taką tradycję i możemy ją kontynuować. Nad upamiętnieniem tych wydarzeń pracuje już Forum Partnerstwa. Podjęto już pewne uzgodnienia. To jest akurat przykład, łączy nas historia przeciwdziałania bolszewikom, historia wspólnego sojuszu wojskowego. Takich przykładów jest naprawdę wiele. Musimy także o nich rozmawiać, a nie tylko o tych tragicznych. Tragicznych nie możemy zapomnieć. Bo jeżeli ktoś stara się zapomnieć, to później inni to przypominają i wykorzystują. Jeśli będziemy wobec siebie szczerzy i otwarci, nie będziemy mieli problemów, jakie często spotyka się w mediach czy w opinii publicznej, że jest coś nie tak albo niezrozumiałe do końca. Najlepszą odpowiedzią na nieporozumienia jest dialog, a przynajmniej próba zrozumienia partnera.

Wasyl Bodnar jest zawodowym ukraińskim dyplomatą. W latach 2006–2010 pracował jako I sekretarz i radca Ambasady Ukrainy w Polsce. Dwoje jego dzieci urodziło się w Polsce. Udzielił wywiadu w języku polskim.

Cały wywiad Pawła Bobołowicza z Wasylem Bodnarem, pt. „Najlepszą odpowiedzią na nieporozumienia jest dialog”, znajduje się na s. 7 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Pawła Bobołowicza z Wasylem Bodnarem, pt. „Najlepszą odpowiedzią na nieporozumienia jest dialog”, na s. 7 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Obawiam się, że artykuł dezinformuje Czytelników, zamiast wprowadzić ich w sedno dyskusji prowadzonych w Instytutach PAN

W artykule znalazł się szereg nieścisłości wskazujących, że Autor nie rozumie praktyki działania i kompetencji rad naukowych działających zgodnie z Ustawą o Polskiej Akademii Nauk z 30.04.2010 r.

Ryszard Grzesik

W artykule pana prof. Włodzimierza Klonowskiego pt. PANtonomia i uwagi do ustawy o Polskiej Akademii Nauk, opublikowanym na łamach czasopisma „Kurier WNET” w numerze za luty 2019 r. na str. 17, czytamy rewelacje na temat roli rad naukowych działających w instytutach PAN (dalej: IPAN). Zacytujmy: Oczywiście w IPAN istnieją rady naukowe. Formalnie rada naukowa opiniuje kandydata na stanowisko dyrektora, ale to Prezes PAN nominuje dyrektora na to stanowisko. A dyrektor dobiera sobie radę naukową. Jeśli jakaś decyzja dyrekcji mogłaby zostać zakwestionowana, to taka rada naukowa na pewno decyzję „przyklepie” w tajnym głosowaniu. Nazywam to „syndromem KC” – Komitet Centralny PZPR zatwierdzał wszelkie decyzje I Sekretarza i Biura Politycznego. Rada naukowa nie zatwierdza planu wydatkowania środków finansowych na dany rok, ale zatwierdza tzw. Rachunek zysków i strat za rok ubiegły. I nawet w tym przypadku, jeśli ktoś z członków rady „nie z układu” prosi o podanie ważnych szczegółów podziału środków, to spotyka się z hipokryzją czy wręcz z „mową nienawiści”.

W artykule znalazł się szereg nieścisłości wskazujących, że Autor nie rozumie praktyki działania i kompetencji rad naukowych działających zgodnie z Ustawą o Polskiej Akademii Nauk. (…) Rewolucja Solidarności 1980–81 r. spowodowała nacisk na to, by rady naukowe stały się niezależnym od dyrekcji organem instytutu. Udało się to wprowadzić w życie po transformacji ustrojowej 1989 r., a ostatecznie kompetencje rady naukowej przypieczętowała Ustawa o PAN z 30 kwietnia 2010 r., z poprawkami obowiązująca do dzisiaj.

Myli się zatem Autor artykułu twierdząc, że to dyrektor IPAN dobiera sobie radę naukową. (…) Myli się też w kwestii opiniowania przez radę kandydata na dyrektora IPAN. (…) Rada naukowa po czasie dowiaduje się o przebiegu konkursu z relacji przedstawicieli, ale nikogo nie opiniuje. (…)

Nie rozumiem, co Autor miał na myśli, pisząc o „przyklepywaniu” decyzji dyrekcji w tajnym głosowaniu. Podczas posiedzeń rady zawsze jest sporo tajnych głosowań. Ustawa wymaga takiego trybu procedowania w kwestiach personalnych. (…) Nie wiem, dlaczego u Autora pojawia się nawiązanie do KC PZPR, bo dyskusje i głosowania nie przypominają tego słusznie od blisko 30 lat nie istniejącego ciała.

I ostatnia kwestia – zatwierdzanie podziału wyniku finansowego IPAN za dany rok (…). Zaręczam, że sprawozdania przygotowywane są przez księgowość rzetelnie i przedstawiane tak, by członkowie rady – zazwyczaj ekonomiczni laicy – mieli świadomość, o czym mowa. I mogli głosować z pełnym przekonaniem.

(…) Obawiam się, że w obecnej postaci artykuł dezinformuje Czytelników, zamiast wprowadzić ich w sedno dyskusji prowadzonych w IPAN.

Prof. dr hab. Ryszard Grzesik jest Przewodniczącym Rady Naukowej Instytutu Slawistyki PAN.

Cały artykuł Ryszarda Grzesika pt. „Stanowisko w sprawie artykułu p. prof. Włodzimierza Klonowskiego” znajduje się na s. 19 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Ryszarda Grzesika pt. „Stanowisko ws. artykułu p. prof. Włodzimierza Klonowskiego” na s. 19 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie rozumiem polityki historycznej polskiego rządu, ale mam zaufanie do Prawa i Sprawiedliwości; chyba żebym je stracił

Państwo Gross, Grabowski, Bikont, Engelking e tutti frutti występują jako uczeni polscy, co w oczach cudzoziemców dodaje tej konferencji specjalnego autorytetu, zwłaszcza że organizatorem jest PAN.

Piotr Witt

Zamiast comiesięcznego felietonu zamieszczam tekst mojej „Kroniki Paryskiej” poświęconej temu wydarzeniu, którą wygłosiłem w poranku Radia Wnet w czwartek 21 lutego, na kilka godzin przed rozpoczęciem zapowiedzianego kolokwium. Wyjaśniłem w niej powody, dla których nie wezmę w nim udziału ani jako uczestnik, ani jako słuchacz. Przepowiedziałem zarazem przebieg obrad i ich skutki. Dzisiaj czytelnik „Kuriera WNET” ma okazję stwierdzić, na ile moje przewidywania były słuszne.

Konferencja reprezentuje nowy polski punkt widzenia na sprawy Holokaustu. Jaki to jest punkt widzenia? Zdefiniował go premier polskiego rządu.

Pan Mateusz Morawiecki powiedział 20.VI.2018: „podnieśliśmy świadomość o sprawie polskiej na zupełnie inny poziom”. I żeby nie było nieporozumień, szef rządu wyjaśnił, że nowy wymiar rozumienia sprawy polskiej odbywa się „przez pryzmat naszych partnerów izraelskich i amerykańskich środowisk żydowskich”.

Jaki to jest pryzmat tych naszych partnerów izraelskich i amerykańskich środowisk żydowskich, przypomniano nam w szczegółach podczas niedawnej konferencji bliskowschodniej w Warszawie. Nasi ukochani partnerzy izraelscy i amerykańscy wyrazili je jasno: premier Netanjahu stwierdził, że Polacy współpracowali z „nazistami” w dziele zagłady Żydów (nie powiedział – z Niemcami, gdyż jak wiadomo, wojny nie wydali Niemcy, lecz naziści, którzy ich okupowali), zaś nasz przyjaciel Amerykanin, pan Pompeo, ze swej strony uzupełnił wypowiedź mówcy izraelskiego, wzywając Polskę, „by poczyniła postępy w zakresie kompleksowego ustawodawstwa dotyczącego restytucji mienia prywatnego dla osób, które utraciły nieruchomości w dobie Holokaustu”. Nie można wyrazić się bardziej jasno i precyzyjnie. Chodzi o nieruchomości. (…)

Moje poglądy na zapowiedziane tematy są znane. Głoszę je niezmiennie od lat na falach Radia WNET i publikowałem w „Kurierze WNET”, a także jedynym wydawanym do niedawna tygodniku emigracji, paryskim „Głosie Katolickim”. Także w książce „Kroniki paryskie”.

Wykazywałem fałsz tzw. naocznych świadectw prześladowania Żydów przez Polaków. „Malowany ptak” Jerzego Kosińskiego, „W imieniu wszystkich moich” Martina Graya, „Oczami dwunastoletniej dziewczynki” Janki Hescheles, „Dziennik” Miriam Berg – wszystko to są bezczelne fałszerstwa, zdemaskowane i udowodnione.

Chodzi o bardzo duże pieniądze. Fałszerstwo dzieła „Przeżyć z wilkami” wyszło na jaw dopiero wówczas, kiedy jego autorka zaskarżyła do sądu w Amsterdamie swojego holenderskiego wydawcę o to, że nie dopłacił jej 22 mln dolarów. Uwaga! Nie dopłacił… Wydawca ujawnił wówczas, że autorka żydowskiej opowieści, Misha Defonseca, nie jest wcale Żydówką, ale katoliczką z Amsterdamu, że naprawdę nazywa się Monique De Wael i że nigdy noga jej nie postała w Polsce, gdzie miało upływać jej tragiczne dzieciństwo.

Wszystko to i jeszcze więcej przedkładałem publicznie pod uwagę władz polskich. Proponowałem także jako pozycje godne rozpropagowania na świecie dzieła napisane we Francji, które uczciwie i prawdziwie przedstawiają stosunki polsko-żydowskie. (…) Moje wołanie na puszczy nie obudziło żadnej reakcji polskich władz odpowiedzialnych za tzw. polską politykę historyczną. (…)

Od wielu lat popieram PiS publicznie, gdzie mogę, na długo zanim jeszcze partia ta doszła do władzy. Nie mogę więc teraz moją publiczną wypowiedzią wsadzać jej kołka w szprychy, kiedy ta partia prowadzi swoją politykę historyczną. Ja tej polityki nie rozumiem, ale mam zaufanie do ludzi – chyba, żebym je stracił.

Dzisiaj można stwierdzić, na ile moje przewidywania były słuszne. Wszystko odbyło się dokładnie tak, jak to opisałem powyżej. (…) Polscy emigranci stawili się tłumnie.

Opowiadano mi, że jakaś starsza pani na widok panelu specjalistów na trybunie – państwa: Grossa, Grabowskiego, Engelking, Bikont e tutti frutti – jęknęła z cicha „O Jezu, a cóż to za rodacy!”. Zmylona widocznie tytułem konferencji.

Żeby nie wywoływać wilka z lasu, nie wspomniałem o możliwości prowokacji. Niestety! Dzisiaj Radio France Internationale (RFI), które tutaj jest tym, czym BBC w Londynie – głosem Francji na świat – potępiło zakłócanie kolokwium naukowego przez faszyzujących Polaków-antysemitów. Tak więc nie tylko nasi ojcowie i dziadowie zostali oskarżeni o współudział w zbrodni, ale także my – emigranci – o zakłócanie obrad zmierzających do ustalenia prawdy. Jeżeli rodacy we Francji zechcą teraz z obawy i ze wstydu ukrywać przed Francuzami swoje polskie pochodzenie, będą to zawdzięczać polskiej polityce historycznej prowadzonej przez Polską Akademię Nauk.

Cały artykuł „Polityka historyczna rządu polskiego z perspektywy Paryża” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w marcowym „Kurierze WNET” nr 57/2019, s. 3 – „Wolna Europa”, gumroad.com.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Piotra Witta pt. „Polityka historyczna rządu polskiego z perspektywy Paryża” na s. 3 „Wolna Europa” marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego