Krytyka Warszawy za odmowę uczestnictwa w tym szaleństwie królowała na pierwszych stronach gazet. Teraz po balu przyszedł kac. Ten i ów woli nie wspominać tamtych dni, a jeśli już, to niechętnie.
Jan Bogatko
Ci lepiej wykształceni osadnicy odpłynęli na zachód, do Berlina i jeszcze dalej, tam, gdzie mieli oczekujących na nich krewnych czy znajomych. Ci bez wykształcenia, których Bruksela przewidziała do eksportu na wschód celem ubogacenia zacofanych, katolickich plemion, niewpuszczeni do Polski dalej niż do supermarketów w Zgorzelcu, musieli pozostać w niemieckiej części Zgorzelca, wzbogacając przede wszystkim kroniki kryminalne (o ile, rzecz jasna, nie mieli krewnych w Berlinie, Kolonii, Monachium czy w Hamburgu). Albo w Rüsselsheim.
Rüsselsheim, ostatni weekend kwietnia, centrum miasta, noc z piątku na sobotę. Około czwartej nad ranem zaniepokojona mieszkanka dzwoni na policję. Wydaje się jej, że słyszy strzały. To nie omamy – strzały padają realnie. Policjanci udają się na Europaplatz (a jakże!), z którego właśnie na jej widok czmycha grupa kilkunastu osób. Najmłodsza z zatrzymanych przez stróżów prawa to 13-latek. W języku urzędowym określa się ich jako „Niemców o tle imigranckim” – eufemizm ten określa głównie mahometan z Azji Mniejszej z niemieckim paszportem w kieszeni. Niektórzy z nich są już policyjnie notowani. Akcja poszukiwawcza trwała wiele godzin. Broni nie znaleziono. Mieszkanki nie odwieziono na psychiatrię ani nie aresztowano za islamofobię, bo po strzałach pozostały realne ślady – w murach i futrynach okiennych.
„BILD-Zeitung” pisał o wojnie rodzin. Ale szybko wycofał się – policja mówi tylko o „rodzinach”. „Wojna” brzmi bardzo nieładnie. Rodziny określa się mianem „klan“, a definiuje jako wielkie rodziny o szczególnym systemie wartości i powiązaniach o charakterze zorganizowanej przestępczości. Te grupy „oderwały się od codziennych realiów, jakie znamy” – przekonywał minister sprawiedliwości w sąsiedzkiej Nadrenii Północnej i Westfalii, Peter Biesenbach.
Kiedy tak mówił o tym zjawisku w polskim Sejmie Jarosław Kaczyński, nazwano go tu faszystą. Ale czasy się zmieniają. Epitety jednak pozostają.
Wspólne operacje przeciwko klanom policji, urzędów porządkowych oraz innych służb (a jest nich w Niemczech bez liku!) w barach shisa czy w biurach zakładów „sportowych”, wywołały wprawdzie surową krytykę organizacji islamskich i lewackich, ale przyniosły pożądany skutek: pokazały one przestępcom czerwoną linię, jakiej nie mogą (jak się chwilowo wydaje) na razie przekraczać bez spuchniętych łap. A obywatele – zwłaszcza przed wyborami do Parlamentu Europejskiego – mogą odnieść wrażenie, że Niemcy na razie zawiesiły samolikwidację, o której pisze Thilo Sarrazin w swej poczytnej książce, wydanej 9 lat temu.
Obudził się także z politycznego letargu Federalny Urząd Kryminalny i postanowił zbadać przyjacielskie relacje między tutejszymi muzułmańskimi gangami a ich odpowiednikami w innych kalifatach w Europie, jak w Szwecji czy w Danii. Zaskoczona policja musiała przyznać, jak mało zna te zakonspirowane struktury (łatwiej jej przecież ścigać „groźnych” neonazistów, w których władzach zasiadają agenci policji politycznej RFN, czyli Urzędu Ochrony Konstytucji, niż organizacje przestępcze z prawdziwego zdarzenia). Niemcy padają tym samym ofiarą własnej perfekcji i własnej definicji demokracji.
Problem jest znany w Niemczech od lat. Znany był zarówno politykom, którzy nie mogli o nim mówić wprost, bojąc się oskarżeń o rasizm, jak i dziennikarzom, którzy nie mogli o nim pisać z uwagi na obowiązującą cenzurę poprawności politycznej. Tym samym przez wiele lat wokół przestępczości imigrantów w Niemczech panowała korzystna dla gangsterów zmowa milczenia (może kiedyś dowiemy się, że nie była ona całkiem bezinteresowna). Latami nie dziwiły nikogo luksusowe samochody, prowadzone przez młodocianych, ledwie pełnoletnich facetów w swych dzielnicach, do których państwo nie mało dostępu (jak czytam teraz we „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, przypominając sobie ataki na PiS, kiedy w toku sejmowej debaty w 2015 roku politycy tej partii utrzymywali to samo).
Teraz szczegóły „multikulturowości” wychodzą na jaw: w tych dzielnicach nie obowiązuje niemieckie prawo! Tamtejsi „sędziowie” sami rozstrzygają spory, a nawet wyrokują o zbrodniach między klanami! A teraz, jak gdyby nigdy nic, czytam w niemieckiej prasie: „Polityka (?), a po części i wymiar sprawiedliwości latami zamykali oczy i zawiedli w zakresie ścigania. Ze strachu przed zarzutem dyskryminacji mniejszości etnicznych przyglądali się jedynie ich działaniom”. Te śmieją się z nich w kułak. (…)
Gwiżdżą one na porządek prawny, z jakiego są dumni tubylcy. On ich nie interesuje, drwią z niego publicznie. To „państwo prawa” wychodzi im naprzeciw, zgadzając się posiłkowo na stosowanie prawa szariatu w sprawach rodzinnych dotyczących muzułmanów.
Kryminalistom ułatwia to działanie liberalne (czyli durne) społeczeństwo: policja może tylko w wielkich formacjach interweniować przeciwko sprawcom wchodzącym w skład klanów; w innym wypadku dziesiątki krewniaków przepędzą ich tam, gdzie pieprz rośnie. Trudno uwierzyć w to, że klany nie mają w policji swych agentów, kryjących działalność islamskich rodzinnych przedsiębiorstw, parających się zorganizowaną przestępczością, od dzieci i młodzieży po bandy najcięższego formatu.
Cały felieton Jana Bogatki pt. „Kochani bandyci, czyli świat równoległy” – jak co miesiąc, na stronie 3 „Wolna Europa” „Kuriera WNET”, nr majowy 59/2019, gumroad.com.
Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia na gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Jana Bogatki pt. „Kochani bandyci, czyli świat równoległy” na s. 3 „Wolna Europa” majowego „Kuriera WNET”, nr 59/2019, gumroad.com
„Byli wysocy funkcjonariusze PZPR przemycają do Koalicji Europejskiej wartości, których kiedyś wytrwale bronili. Platforma za daleko się posunęła” – oświadczył na odchodnym z KE senator Jan Rulewski.
Maciej Drzazga
Chrystus Zmartwychwstał!
Po kościołach św. Jakuba w Grenoble (2018) i Saint-Sulpice (marzec 2019), w ogniu stanęła także katedra Notre Dame.
Z aplauzem Donalda Tuska i liderów Koalicji Europejskiej zgromadzonych na stołecznym Uniwersytecie Warszawskim polscy katolicy zostali utożsamieni z nieczystymi świniami.
Minęła 15. rocznica członkostwa w UE oraz 20. w NATO, z okazji czego do Polski zjechało 12 przywódców unijnych państw, a sojusznicze wojska przemaszerowały ulicami Warszawy.
Dysponujący wykształceniem pedagogicznym strażacy, księża i siostry zakonne przyszli w sukurs młodzieży w szkołach objętych strajkiem nauczycieli domagających się 30% podwyżki podstawy uposażenia.
Po Słowacji, także na Ukrainie wybory prezydenckie wygrała osoba o nieznanych szerzej poglądach.
Na ekrany kin zawitał jeden z najlepszych w dziejach polskiej produkcji film religijny – poświęcony świętej Faustynie „Miłość i Miłosierdzie”.
W wieku 92 lat zmarł Tadeusz Pluciński – na wieki wieków amant.
Zapraszamy do przeczytania całego „Telegrafu” Macieja Drzazgi na s. 2 majowego „Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
„Telegraf” Macieja Drzazgi na s. 2 majowego „Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com
Nie wolno lekceważyć żądań poprawy bytu ani ich nie doceniać, ale moim zdaniem wydarzeniem liturgicznego okresu Wielkanocy, górującym nad innymi, był pożar katedry Najświętszej Marii Panny w Paryżu.
Piotr Witt
Problem budził ostre kontrowersje w momencie ogłoszenia konstytucji Unii w traktacie lizbońskim (podpisanym w Brukseli) w 2007 roku.
Pierwszy projekt preambuły wzmiankował filozofię oświeceniową, ale nie chrześcijaństwo. Wśród zwolenników tradycji chrześcijańskiej obok Włoch i Niemiec figurowała w pierwszym rzędzie Polska, niezależnie od partii u władzy. Francja była głównym przeciwnikiem wprowadzenia dziedzictwa religijnego do traktatu konstytucyjnego. Ojcowie konstytucji rozgraniczyli to, co jest dobre dla ludu, od korzyści dla nich samych. Valery Giscard d’Estaing był zdania, że nie można umieszczać wzmianki o chrześcijaństwie, nie wspominając innych religii.
Były prezydent Republiki nie stroni osobiście od europejskiego dziedzictwa. Nawet jego nazwisko świadczy o przywiązaniu do tradycji. Rodzina nazywa się w rzeczywistości Giscard. Ojciec prezydenta, bogaty finansista, dodał sobie do nazwiska „d’Estaing” w 1922 roku, uzurpując pochodzenie od słynnego admirała z XVIII wieku.
Sam prezydent utwierdził prawdopodobieństwo tej maskarady, kupując całkiem niedawno zamek Estaing, wystawiony na sprzedaż po śmierci właścicieli.
Jego następca, Jacques Chirac, tak mocno przywiązany do laickości à la francaise ze ścisłym rozdziałem Kościoła od Państwa, również na własny użytek hołduje dawnym tradycjom monarchicznym, mieszkając w zamku, a nawet dwóch. Protesty ich obu sprawiły, iż wzmianka o tradycji chrześcijańskiej nie została dodana do traktatu, lecz problem nigdy nie był zamknięty i polemika nie ustała.
„Nie wierzę w korzenie chrześcijańskie Europy” – powiedział Pierre Moscovici trzy lata temu. Były minister mitterrandowski 8 maja 2016 roku reprezentował w pewnym sensie oficjalne stanowisko Unii, jako jej komisarz do spraw gospodarczych i finansowych. Ta wypowiedź w ustach wysokiego funkcjonariusza wznieciła falę oburzenia w kręgach katolików francuskich, ale również w prasie bezwyznaniowej. „Korzenie chrześcijańskie Europy są faktem” przypomniano komisarzowi. (…) Zresztą, jeżeli istnieje jakiś rys wspólny dziedzictwa architektonicznego Europy, to są nim kościoły obecne w każdej wiosce, w każdym zakątku kontynentu…
W przekonaniu funkcjonariuszy europejskich negujących korzenie chrześcijańskie Europy chodziło wówczas o uznanie charakteru wielokulturowego Unii, aby móc przyjąć Turcję. Dziś problem się oddalił, pozostała chęć dogodzenia muzułmanom, których coraz więcej żyje na kontynencie. (…)
Pożar katedry Najświętszej Marii Panny wstrząsnął światem chrześcijańskim, ale nie wszystkimi europejczykami. Członek związku studentów francuskich, obywatel Hafsa Askar napisał między innymi: „Jak długo jeszcze ludzie będą rozpaczać nad kawałkiem drewna. (…) wy lubicie za bardzo waszą tożsamość francuską, chociaż obiektywnie ją się pieprzy, to jest wasze delirium, was – małych białych”.
Mobilizacja Francuzów – miliarderów, emerytów, stowarzyszeń na rzecz odbudowy katedry – ma sens głębszy niż chcieliby przyznać zwolennicy multi-kulti. Dlaczego pragnąć rekonstrukcji kościoła zamiast budowy bloków mieszkalnych? Odpowiedź nie mieści się w kategoriach rozumowania logicznego, lecz należy do sfery uczuć: poczucia, że się jest spadkobiercą, depozytariuszem dziedzictwa.
Artykuł „Europa w świetle pożaru” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w majowym „Kurierze WNET” nr 59/2019, s. 3 – „Wolna Europa”, gumroad.com.
Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Piotra Witta pt. „Europa w świetle pożaru” na s. 3 „Wolna Europa” majowego „Kuriera WNET”, nr 59/2019, gumroad.com
Nie chcę euro, nie chcę LGBT w szkołach, nie chcę przekazywania kolejnych kompetencji do Brukseli ani wpisywania do konstytucji przynależności do UE. Popieram gospodarcze plany premiera Morawieckiego.
Krzysztof Skowroński
Dobrej zmianie nie jest łatwo rządzić, szczególnie w przeddzień wyborów. Z jednej strony totalna opozycja, z drugiej Konfederacja. Totalna opozycja od dawna przyprawia aktualnej władzy gębę nacjonalistów i populistów, próbujących wprowadzić rządy autorytarne, pozbawionych empatii, zdolności rządzenia, bezwzględnych, pazernych, kłamców, nietolerancyjnych antysemitów.
Według Konfederacji zaś najważniejsza cecha obozu rządzącego to wiernopoddańcza służalczość wobec diaspory żydowskiej.
Kiedy PiS opędza się jak od natrętnej muchy od podejrzenia o antysemityzm, konfederaci krzyczą o diasporze; kiedy dla odmiany chce pokazać, że żadnej diasporze nie służy – słyszy krzyk o antysemityzmie.
Totalna opozycja (KE Biedroń) i Konfederacja – te dwie siły chcą pozbawić PiS władzy.
Celem pierwszej jest budowa ponadnarodowego imperium, które dziś nazywa się Unią Europejską i gdzie miejsce normy zajmuje ideologia związana z ruchem LGBT. Konfederacja jest tego przeciwieństwem. Cel przez nią deklarowany to państwo narodowe, oparte na rodzinie i wartościach chrześcijańskich.
Konfederacja nie ma szans na przejęcie władzy. Może doprowadzić jedynie do odsunięcia PiS od rządów. Nie twierdzę, że PiS powinien mieć monopol na władzę. Wiele decyzji, zjawisk czy rozwiązań systemowych mi nie odpowiada, ale rządy totalnej opozycji będą gorsze. Nie chcę euro, nie chcę LGBT w szkołach, nie chcę przekazywania kolejnych kompetencji do Brukseli i nie chcę wpisywania do konstytucji przynależności do UE. Popieram premiera Mateusza Morawieckiego, który zamierza wydobyć polską gospodarkę z peryferii do podmiotowości. Konfederacja, jeśli osiągnie sukces, doprowadzi do dalszego osłabiania naszej suwerenności.
Niestety dobra zmiana ma niezwykle groźnego przeciwnika. Nie oblega on twierdzy, ale jest w jej środku. Tym wrogiem są pojawiające się w różnych instytucjach i działaniach buta, pycha, niekompetencja i brak szacunku dla ludzi. Z wielu środowisk docierają do mediów WNET takie skargi, i to od zwolenników dobrej zmiany.
Wybory europejskie tuż, tuż i już wielkich korekt zrobić się nie da, jednak jeśli nie wprowadzi się ich przed jesiennymi wyborami, PiS może przegrać z samym sobą.
Ale, ale! Cieszymy się, ze Radio WNET ma 10 lat i zapraszamy na Jarmark WNET 25 maja.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 majowego „Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 majowego „Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com
Na terror Polacy odpowiedzieli aktywniejszymi przygotowaniami do powstania. Prowadzono małą dywersję. Pokazywano Niemcom, że to oni są intruzami na tej ziemi i rdzeni mieszkańcy ich sobie nie życzą.
Jadwiga Chmielowska
Przypominamy w cyklu artykułów dzieje walk o przyłączenie do Polski Śląska i Wielkopolski i sylwetki ludzi, którzy poświęcili temu swoje życie.
„Ślązacy powracali do swych domów z doświadczeniami wojennymi, które nabyli w obcych krajach (…) Wzrosła świadomość, że nadszedł czas sprzyjający, aby skorzystać z chwilowej niemocy i rozstroju społecznego Niemiec i pomyśleć o możliwości oderwania się od Niemiec” – wspomina Filip Copik z Lipin, uczestnik trzech powstań śląskich. (…)
Przeciwdziałania niemieckie
Coraz większa aktywność Polaków zarówno na Śląsku, jak i arenie międzynarodowej sprawiała, że Niemcy próbowali przeciwdziałać, tworząc podobne do polskich aparaty propagandowe. Już w pierwszych dniach stycznia 1919 r. założyli w Opolu organizację „Freie Vereinigung zum Schutze Oberschlesiens”. Jej głównym celem było uniemożliwienie przyłączenia Śląska do Polski.
Olbrzymie środki finansowe i niespotykana u Niemców ruchliwość sprawiła, że szkoły były wręcz zasypywane ulotkami. Każda polska rodzina miała kontakt z tymi drukami. Niemcy walczyli nie tylko agitacją.
Już w styczniu zaczęli ściągać na Śląsk kolejne oddziały wojskowe Grenzschutzu i tzw. Heimatschutzu – organizacji wojskowej. Heimatschutz rabował i dewastował – postępował wyjątkowo brutalnie. To właśnie Heimatschutz w dniach od 3–5 lutego 1919 r. ograbił w Lublińcu polskie składy kupieckie.
„Zamek w Piaśnikach był takim punktem na ważnym skrzyżowaniu Lipiny–Królewska Huta (Chorzów)–Świętochłowice–Bytom, skąd miało promieniować bezpieczeństwo i dodawać otuchy Niemcom, że ich obrońcy stoją na straży. Ciągłe pogotowie i ćwiczenia tych obrońców nie zastraszyły Polaków i nie przeszkadzały tajnej organizacji w pracy. Niemcy zaś, wielce niezadowoleni z tego, że wojsko nie miało zamiaru najechać na miejscowość, aby poskromić zuchwalców, pochowali się do swoich nor, lamentując w ukryciu, a policjanci, aby się nie narażać, trzymali pewien dystans i należnym respektem odnosili się do krytycznej sprawy. Bardzo ważnym zagadnieniem i trudnością było zdobywanie i gromadzenie broni. Uszkodzoną trzeba było naprawiać i uzupełniać częściami innej broni. Ten arsenał chowany był pod hałdami, w zasypanych kanałach starych hut, w miejscach, w których nasi przodkowie kiedyś pracowali, ocierając zroszone potem czoła. Np. u nas w Lipinach hałdy leżące za miejscowością nie mogły być odkryte i tylko wtajemniczeni wiedzieli, gdzie ukryta jest broń” – wspomina Filip Copik.
Władze niemieckie na Śląsku zaostrzyły terror wobec Polaków. Dowódca 117 dywizji, gen. Höfer stacjonujący w Bytomiu, ogłosił 18 stycznia 1919 r. stan oblężenia, który następnie z Bytomia i powiatu bytomskiego rozciągnął się na cały Górny Śląsk. Na terror Polacy odpowiedzieli aktywniejszymi przygotowaniami do powstania. Prowadzono małą dywersję, np. uszkadzano sieć telekomunikacyjną. Pokazywano Niemcom, że to oni są intruzami na tej ziemi i rdzeni mieszkańcy ich sobie nie życzą.
26 lutego 1919 r. w wielkiej hali starego sądu ludowego w Bytomiu Niemcy zwołali wiec. „Gdy Radca szkolny Rzesnitzek zaczął przemawiać po niemiecku, z galerii zagrzmiał protest, żądano, by przemawiał po polsku.
Ten odruch polski Niemcy usiłowali zgnieść gromkiem odśpiewaniem pieśni Deutschland, Deutschland über alles. W odpowiedzi na hymn niemiecki, który Polacy wysłuchali w spokoju, rozległ się równie potężnie Mazurek Dąbrowskiego: „Jeszcze Polska nie zginęła” – zapisał we wspomnieniach Józef Grzegorzek.
Drobne zdrady i wielkie hamowanie
Do więzień trafiali polscy patrioci. Mikołaj i Józef Witczakowie przeszło 2 miesiące spędzili w areszcie. Prezydent rejencji opolskiej wydał okólnik, w którym czytamy: „Każdemu, który poda nazwiska przywódców polskich oraz świadków tak, że sądowne ukaranie winnych może nastąpić, zaręczam nagrodę 4 000 marek”. Od tej pory posterunki niemieckie otworzyły drzwi dla wszystkich donosicieli. Polscy spiskowcy musieli się mieć na baczności. Kapitan Józef Kwasigroch z Mysłowic na polecenie Komitetu Wykonawczego POW G.Śl. zajmował się zdobywaniem dużej ilości broni i większego sprzętu w garnizonie w Gliwicach i Brzegu. „Został on aresztowany, ponieważ zdradził go renegat nazwiskiem J. Ujma. Kwasigroch przebył 10 miesięcy w więzieniu sądowem w Gliwicach wśród ciężkich warunków” – odnotował komendant POW J. Grzegorzek.
Donosy sąsiedzkie czasami na szczęście trafiały w próżnię, a werbowani potencjalni kapusie zgłaszali się do organizacji polskich, by siać następnie dezinformację w szeregach niemieckich.
Tak się stało w Tychach. Niemcy podejrzewali Franciszka Kozyrę o członkostwo w polskiej organizacji. Postanowili zrobić z niego konfidenta. Obiecali sowitą zapłatę za plany polskich spiskowców. Kozyra się zgodził i zawiadomił komendę powiatową POW w Pszczynie. Postanowiono wykorzystać sytuację. Dyrektor Banku Ludowego Jan Kędzior i komendant powiatowy POW Stanisław Krzyżowski oraz Józef Loska z Glinki i Brunon Gorol z Tych sporządzili plik podrobionych dokumentów. Opisali straszne represje, jakie spadną na Niemców za dokuczanie Polakom. Kilka dni później Kozyra dostarczył falsyfikaty na umówione miejsce w tyskim browarze. Kierownik miejscowego niemieckiego wywiadu, a zarazem naczelnik poczty Gawelka, nauczyciel Kotlorz i urzędnik z browaru Seifert uznali, że tak ważne dokumenty należy dostarczyć na posterunek policji w Mikołowie. W zapiskach z tamtych lat czytamy: „Komisarz Gentz od razu zabrał się do czytania i wnet trząsł się ze śmiechu – bo poznał cały manewr. (…) – Oddaj te kilka tysięcy marek, które za te bezwartościowe szmaty otrzymałeś – krzyczał naczelnik poczty Gawelka”. Kozyra nie miał żadnych pieniędzy, bo wszystko co dostał przekazał na konto Polskiego Czerwonego Krzyża.
„Podkomisarz Kazimierz Czapla walczył przeciw bezprawiom władz niemieckich śmiało i zręcznie, lecz mógł to czynić tylko w formie publicznych protestów i enuncjacyj. Rychło też okazało się, że prowadził walkę z wiatrakami, albowiem niemieckie władze cywilne i wojskowe robiły swoje, nie zważając bynajmniej na to, jakie pojęcia jurystyczne ma o niemieckiej robocie polski adwokat Czapla” – relacjonuje Józef Grzegorzek.
Wielu Ślązaków, a zwłaszcza nieliczna inteligencja, nadal jednak wierzyło, iż obędzie się bez walki, a zwycięska koalicja nałoży pęta na pruski militaryzm i przyłączenie Śląska do Polski jest czymś zupełnie oczywistym. Z dnia na dzień ten entuzjazm gasł.
Ślązacy rwali się do walki o przyłączenie swych ziem do Polski. Byli też i tacy, którzy – być może dla wygody, własnych interesów i osiągniętej stabilizacji – bali się zmian. Owszem, czuli się Polakami, ale walczyć nie chcieli. Część z nich można usprawiedliwić tym, że byli przekonani, iż zwycięskie mocarstwa podarują Polsce Śląsk. Brali więc na przeczekanie. Nie były to jednak na szczęście postawy masowe. (…)
„Lewe” raporty
Negatywne nastawienie Kazimierza Czapli miało najprawdopodobniej wpływ na treść jego raportów o śląskim POW wysyłanych do NRL w Poznaniu. Posyłał je również do Józefa Dreyzy, który po panicznej i niezrozumiałej ucieczce ze Śląska założył w Sosnowcu strukturę konkurencyjną w stosunku do Komitetu Wykonawczego POW, która niestety wprowadzała jedynie zamęt. Józef Grzegorzek domagał się od Wojciecha Korfantego prawdy i publikacji raportów Czapli – „z powodu opacznego przedstawienia w »Polonji« faktów i zdarzeń z czasów pierwszego powstania śląskiego”. O dziwo, Korfanty zaczął mu opublikowaniem dokumentów i raportów grozić. Grzegorzek w swojej książce wydanej w 1935 r. tak to opisuje: „Wtedy poseł Korfanty otrzymał zapewnienie, że organizacja wojskowa nie lęka się ogłoszenia tych dokumentów, natomiast uważa, iż z tem nie należy zwlekać. Dotychczas dokumenty te nie zostały ogłoszone, chociaż od dnia wspomnianej rozmowy minęło 5 lat. Szkoda wielka. Apel taki do publiczności przydałby się bowiem raczej do przyznania łagodzących okoliczności tym osobom, które świadomie lub nieświadomie paraliżowały zewnętrzny rozmach organizacji wojskowej”.
W okresie międzywojennym Wojciech Korfanty posiadał koncern prasowy. Drukował kilka dzienników. „Polonia” ukazywała się od 24.09.1924 r. Korfanty przejął też po Ignacym Paderewskim akcje w „Rzeczpospolitej”. Trudno więc było już wtedy dochodzić prawdy historycznej.
Kto ma prasę, ten ma władzę i próbuje tworzyć historię na nowo. Skąd my to znamy?
Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Na beczce prochu. Historia powstań śląskich” znajduje się na s. 16 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Na beczce prochu. Historia powstań śląskich” na s. 16 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com
Austria dokonała całkowicie świadomie imperialistycznego wyboru przynależności do Wielkiej Rzeszy i w żadnym wypadku nie stała się przymusową ofiarą przemocy nazistowskiego aparatu.
Dariusz Brożyniak
Zbrodnia a kara
Nie sposób w publicystycznym artykule przeanalizować pełni zbrodni niemieckiego i austriackiego narodowego socjalizmu. Jednak przykład Austrii, kraju, który jako państwo nie poniósł za te zbrodnie żadnej odpowiedzialności ani formalnej, ani finansowej, ani moralnej, pokazuje jak w soczewce, do jakiej społecznej moralnej amputacji może prowadzić polityczna relatywizacja zbrodni. Austriackie memento to memento dla rządzących współcześnie.
Entuzjastyczne przyjęcie Hitlera w Linzu 12 marca 1938 r. zadecydowało o zajęciu przez Niemcy całej Austrii.
Pierwotnie planowano połączenie stanowisk Prezydenta Niemiec i Austrii przy zachowaniu samodzielności tejże. Tym samym rozpoczął się proces realizacji nazistowskiej idei stworzenia z całej Europy jednej wielkiej technologicznej i ekonomicznej prowincji z Berlinem jako jedyną metropolią. Nierównomierny XIX-wieczny rozwój państw narodowych został tym samym cofnięty. Chłopi zostali tylko częściowo włączeni w ten proces, ale pozbawionym praw spadkowych synom gospodarzy dano perspektywę uzyskania własności w nowym „Lebensraum” na Wschodzie. Stała się widoczna poprawa infrastruktury, odczuwalna skuteczna walka z bezrobociem i głodem mieszkaniowym oraz możliwość kariery poprzez partyjną przynależność. Pomimo przypadków brzemiennych w drastyczne skutki wzajemnych denuncjacji w latach wojny 1939–45, stabilność narodowosocjalistycznego systemu nie była oparta jedynie na terrorze, propagandzie i manipulacji. Stały za tym konkretne ekonomiczne, socjalne i emocjonalne zachęty, co spowodowało nawet 5-procentową nielegalną przynależność do NSDAP w latach 1934–38.
Zatem Austria dokonała całkowicie świadomie imperialistycznego wyboru przynależności do Wielkiej Rzeszy i w żadnym wypadku nie stała się przymusową ofiarą przemocy nazistowskiego aparatu. W praktyce przymusowi stali się za to „wschodni cywilni robotnicy” (według prawa III Rzeszy dobrowolni (sic!)). Rosjanie, Polacy i Ukraińcy – „Untermenschen” – podlegali tzw. wschodniemu prawu karnemu, które stawiało ich na ostatnim miejscu w porównaniu z innymi nacjami, np. Włochami czy Grekami.
Rasizm był programowo centralnym elementem nacjonalistycznego systemu społecznego. Ze względu na duży procent powołań do wojska Urząd Zatrudnienia kierował do pracy szczególnie na roli, przede wszystkim Polki i Polaków, jednak byli tam zatrudnieni także francuscy, chorwaccy, słowaccy i węgierscy jeńcy wojenni, a więc z krajów z Hitlerem kolaborujących.
W czerwcu 1940 r. polscy jeńcy byli już w 91% kierowani do pracy na roli. Liczba obcej siły roboczej rosła. W Linzu, określanym jako „Nazi-Hauptstadt” (stolica nazizmu), w końcowej fazie wojny było 40–45% obcej siły roboczej, w tym 27 000 kobiet. 60% to były Rosjanki i 20% Polki. W większości szpitali miejskich – Klinice dla Kobiet, Szpitalu Neurologicznym czy Szpitalu Ogólnym – przeprowadzano medyczne eksperymenty na kobietach i zabiegi sterylizacji. Powstało swoiste centrum ze specjalnie stworzonym Urzędem Kwalifikacyjnym.
Bezprecedensowo tragiczny bilans 100 000 zamordowanych z 200 000 więźniów KZ Mauthausen i 30 000 ofiar „Aktion T4” w ośrodku eutanazji na zamku Hartheim koło austriackiego Alkoven, w obliczu przegranej de facto wojny rozpoczął już w 1945 r. proces zacierania śladów, tuszowania koszmarnej rzeczywistości i ograniczania zbrodni do wymiaru żydowskiego holokaustu. Marszowi Śmierci w kwietniu 1945 r., a więc ewakuacji obozu KZ Mauthausen do obozu Gunskirchen w Wels, towarzyszyło tzw. „Himmelfahrtkomando” – Oddział Wniebowstąpienia (sic!), gdzie SS masowo rozstrzeliwało słabych. Przyjmuje się długość trasy marszu 55 km z Mauthausen do Wels. Pierwotna wersja o więźniach z KZ Mauthausen została później zastąpiona informacją o przemarszu węgierskich Żydów aż z Burgenlandii. Były to kobiety i mężczyźni, starcy i dzieci. Jednak świadkowie wspominają katolickie modlitwy i chrześcijańskie pozdrowienia. W marszu tym szedł także zmarły przed paru laty były więzień KZ Mauthausen, artysta malarz z Warszawy, Rajmund Poboży-Kozakiewicz, współwięzień Stanisława Zalewskiego, obecnego prezesa ZG Związku Byłych Więźniów Politycznych Hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych.
W swym apogeum, od 16 kwietnia 1945 r. przez trzy dni, Marsz Śmierci przechodził przez miejscowość St. Florian koło Linzu, znaną z założonego w 1071 r. klasztoru augustianów przechowującego relikwie św. Floriana zamordowanego męczeńsko przez Rzymian w pobliskim Enns (w tymże klasztorze odnaleziono w 1827 r. modlitewnik polskiej królowej Jadwigi – Psałterz floriański). Klasztor prowadził gimnazjum i własną szkołę filozoficzno-teologiczną oraz chór chłopięcy.
Za przykładem samego przeora Hartla nie ukrywano sympatii do narodowego socjalizmu, jak i do samego Hitlera wśród braci zakonnych, profesorów czy studentów. Mimo tego siostrę przeora naziści zamordowali w Hartheim z powodu niepełnosprawności.
Goebbels widział więc możliwość propagandowego wykorzystania dla Hitlera klasztoru po wywłaszczeniu i przesiedleniu zakonników. Ostatecznie postanowiono posłużyć się postacią Antoniego Brucknera dla nazistowskiej propagandy. Bruckner, ur. w 1824 r. w sąsiedniej miejscowości Ansfelden, był przez 13 lat członkiem chłopięcego chóru, a w latach 1845–1855 nauczycielem i organistą w St. Florian. Został pochowany pod posadzką klasztoru, a przed wojną odbywały się międzynarodowe festiwale jego twórczości. Postanowiono zatem zlaicyzować kompletnie obiekt, nazywając go „Klasztorem Brucknera”, założyć 5. co do wielkości rozgłośnię radiową III Rzeszy, nadającą głównie muzykę klasyczną, z własną 120-osobową orkiestrą symfoniczną. Dyrygenturę planowano powierzyć lojalnemu sympatykowi nazizmu Herbertowi von Karajanowi. Do idei nazistowskiej sekularyzacji klasztoru próbowano jeszcze powrócić w latach 80. uroczystym wykonaniem 8 symfonii Brucknera w bazylice St. Florian, właśnie pod batutą samego Herberta von Karajana. W latach 2000. zbudowano w Linzu nowoczesny teatr muzyczny, realizując w ten sposób lokalizację i osobistą wizję Adolfa Hitlera zakochanego w tym mieście.
Po ogłoszeniu kapitulacji w maju 1945 r., według zarządzenia aliantów wszyscy członkowie NSDAP musieli zostać zarejestrowani. Najgorsi jednak nie znaleźli się na liście wskutek przeróżnych i wyrafinowanych manipulacji (listy były „dziurawe”, aresztowanych nie umieszczano na nich pod pretekstem oddzielnej ewidencji więziennej, popełniano „błędy i przeoczenia”). Nazistów podzielono na kategorie: obciążeni (funkcjonariusze SS i SA), mało obciążeni (tylko członkowie NSDAP, np. NSKK – Kraftsfahr-Korps/Korpusu Transportowego) i przestępcy wojenni. Aresztowani przez aliantów mogli składać do Urzędu Gminy wnioski o wsparcie ułaskawienia w specjalnie powołanym Sądzie Ludowym „Volksgericht”.
Gminy rzadko udzielały takiego wsparcia, ale w sądzie członkowie NSDAP byli wobec siebie bardzo solidarni. Wystawiali sobie nawzajem jak najlepsze opinie, nie obciążali się, usprawiedliwiali się np. intelektualnym wpływem klasztoru St. Florian, kryli się wzajemnie („Gnadenschuss” – humanitarny (sic!) strzał w głowę z litości), zasłaniali niepamięcią i zacierali ślady, nie przyznając się do numerów legitymacji partyjnych, szczególnie tych niskich (przynależność jeszcze przed 1934 i nielegalnie do 1938 r.).
W rezultacie na 20 000 oskarżeń w Linzu zapadło ponad 4000 wyroków (22%), z czego 2000 uznających winę i 2300 uniewinnień (54%). Był to jedyny sąd w Austrii, gdzie uniewinnień było więcej niż orzeczeń winy. W reszcie kraju zapadło 58% orzeczeń winy.
Już w 1948 r. nastąpiła pierwsza amnestia dla młodzieży i „mało obciążonych”. Kolejne amnestie – 1950, 1955 i 1957 – dla „obciążonych” zakończyły ostatecznie denazyfikację, przywracając oskarżonych w pełni do społeczeństwa. Starano się jak najszybciej zapomnieć o wojnie i przestępstwach, traktując niedawne wydarzenia jak niebyłe. Byli znaczący funkcjonariusze NSDAP, zajmujący kluczowe stanowiska decyzyjne, szybko wrócili na dawne miejsca nauczycieli, kierowników i dyrektorów szkół czy burmistrzów. Przy przejściu na emeryturę otrzymywali później wysokie odznaczenia państwowe za zasługi dla Republiki Austrii.
Na takim to gruncie Stowarzyszenie Niezależnych (Verbands der Unabhangingen, VdU) stało się polityczną ojczyzną tysięcy nazistowskich oficerów, którzy nie mając po przegranej wojnie kim dowodzić, wrócili właśnie po długoletnich karach więzienia jako „mało obciążeni” do społeczeństwa, konstatując objęcie większości politycznych stanowisk przez socjalistów i chadeków. Po otrzymaniu na początek mocnego wsparcia od służb specjalnych sił okupacyjnych, uczynili użytek ze swych odzyskanych praw wyborczych i już przy pierwszych wyborach odebrali socjalistom i chadekom 16 mandatów. Po brutalnej walce wewnętrznej, często kończącej się w szpitalu, roztrwonili jednak swój wyborczy dorobek. W tej sytuacji ster kierownictwa VdU objął ułaskawiony nazista Reinthaler, który po zaciętej walce dwóch skrzydeł rozwiązał VdU i utworzył ze zwycięskich prawicowych ekstremistów i byłych nazistowskich przywódców Partię Wolnościową, FP. Po śmierci Reinthallera, przez 20 lat Wolnościowcami kierował były oficer SS, Peter. Friedrich Peter należał do 1.SS-Infanteriebrigade, która w ramach tzw. Einsatzgruppen realizowała plan likwidacji rosyjskich Żydów. Do lata 1942 r. SD, SS i Waffen-SS (złożone także z ukraińskich ochotników dowodzonych przez Niemców) zamordowało przez rozstrzelanie około 500 000 Żydów.
On to, przekazując ostatecznie władzę w 1970 r. mniejszościowemu rządowi socjalistycznemu Bruno Kreisky’ego, zagwarantował jego stabilność pod warunkiem sześciu stanowisk ministerialnych dla byłych nazistów. Bruno Kreisky, urodzony w wiedeńskiej rodzinie żydowskich przemysłowców włókienniczych, z pochodzącej z czeskiego Znojma matki, także z rodziny przemysłowców spożywczych Felixów, zdecydował się na ten tzw. brunatny rząd, mimo że 25 członków jego bliskiej rodziny zginęło w holokauście. On sam uciekł w 1938 r. z najbliższymi do Szwecji, gdzie spędził całą wojnę. W 1935 r. narodowi socjaliści (członkowie zabronionego NSDAP) byli jego „współtowarzyszami niedoli” w wiedeńskim więzieniu, gdzie trafił podobnie jak i oni za nielegalną w Austrii do Anschlussu rewolucyjną działalność socjalistyczną.
Słynny stał się bezpardonowy konflikt Szymona Wiesenthala z Kreiskym. Choć Wiesenthal mieszkał w Linzu dwa domy dalej od byłego mieszkania Eichmanna i utrzymywał, że go widywał, to dopiero w Argentynie służbom izraelskim udało się Eichmanna dopaść.
Cały pakiet reform Kreisky’ego dał podwaliny austriackiemu państwu opiekuńczemu, stał się on więc niemalże narodowym bohaterem, a rządy socjalistów przetrwały 30 lat, do kolejnej próby sięgnięcia po władzę Partii Wolności FPO. Masowe protesty w Europie i na świecie zniweczyły ten zamiar, tym razem już Jorga Haidera, podejrzewanego (szczególnie za swe poglądy) w rozpowszechnianych teoriach spiskowych o to, że był synem Hitlera. Wtedy to rozpoczęły się tajemnicze związki partii FPO z rosyjską oligarchią. Po jednym z takich spotkań Jorg Haider zginął w wypadku samochodowym. Powszechnym autorytetem natomiast cieszy się w Austrii do dziś postać Kurta Waldheima, byłego prezydenta Austrii i przede wszystkim Sekretarza Generalnego ONZ, który jakoby „ukrył” swoją przeszłość wojenną, tj. służbę oficera Wehrmachtu w randze starszego porucznika na Bałkanach w Podgoricy. W latach 2000. ujawniono dokumenty zbrodniczej działalności także Wehrmachtu, szczególnie wobec właśnie bałkańskiej partyzantki.
Tzw. Operacja spinacz zapewniła Amerykanom po 1945 r. setki nazistowskich ekspertów i tysiące inżynierów. Wielu członków SS, SD i Gestapo zostało wykorzystanych w CIA, z szefem Gestapo Heinrichem Mullerem włącznie. Wojenne „kariery” zostały przemilczane, ślady zatarte. Kariery nazistowskich przestępców w czasie zimnej wojny stały się elementem konkurencji służb amerykańskich i sowieckich. KGB przejęło tysiące nazistowskich naukowców i około 16 tys. inżynierów. Kanada udzieliła spektakularnego azylu ukraińskim ochotnikom najbardziej zbrodniczych, pacyfikacyjnych formacji Waffen-SS i SS-Galizien, wykorzystywanym także do nadzoru i terroru w całym systemie niemieckich obozów koncentracyjnych.
Doszło więc do przetrącenia moralnego kręgosłupa społeczeństwom i całym narodom. Dziś, 74 lata po zakończeniu wojny, pojawiają się zatrute owoce tej operacji.
Austria staje się egoistycznym i ksenofobicznym krajem, 11. z najbogatszych na świecie, i po raz kolejny wybiera do władzy Partię Wolności FPO, z najnowszym otwarcie już rasistowskim hasłem „Austriacy przede wszystkim”. Władimir Putin tańczy na weselu jednej z pań minister tego politycznego środowiska.
Tym razem jednak świat i Europa znamiennie milczą. Państwo Izrael, niepomne hekatomby własnego narodu i łamania w przeszłości dziesiątek rezolucji ONZ, stacza się w stronę skrajnej prawicy, budując swoją tożsamość na nienawiści, przede wszystkim do Palestyńczyków i Polaków, także wspierając się Rosją. Ukraina buduje swoje młode państwo, uparcie i wbrew wszystkiemu, rękami parlamentu i autorytetem prezydenta, na zatrutym zbrodnią ludobójstwa micie OUN UPA, Waffen-SS i SS-Galizien i na niepogrzebanych dziesiątki lat szczątkach swych ofiar. Nawet mała i bezbronna Litwa, chroniona przez polskich lotników, demonstruje decyzjami byłej sowieckiej komunistki i komsomołki antypolskie szykany nazwisk, szkół, instytucji, byłej własności, językowej tolerancji. Świat i Europa milczą nadal. Niemcy próbują zawrócić koło historii też wspólnie z Rosją, a najnowsze dzieje, pozostające jeszcze w pamięci żywych, napisać od nowa. Amerykanie na zimno kalkulują swe globalne interesy patrząc wyłącznie w przód, traktując historię jak statystykę, a sojuszników tylko instrumentalnie.
W Polsce władza, nie mając ciągle odwagi jasnych decyzji, piękne słowa o Żołnierzach Wyklętych wypowiada przy jednym stole z tymi, co mówią nadal bezkarnie o Wyklętych Bandytach; szuka przyjaźni u tych, co swe wyborcze głosy zdobywają na ostentacyjnym antypolonizmie, potyka się na własnym terytorium o nielegalne (w państwie prawa (sic!)) pomniki swych oprawców, rodzinom ofiar niemieckiego i austriackiego bestialstwa – R.P.O.O.K – odmawia godnego miejsca dla wspólnej modlitwy, narażając je z premedytacją na wpływ ewentualnych prowokatorów trzeciorzędnego sektora; wstydzi się w KL Auschwitz polskich narodowych barw, symboli i historii.
Polski społeczny kręgosłup jest już także mocno doświadczony najpierw sowieckim totalitaryzmem, później okrągłostołowym fałszem. Ta kolejna „lekcja”, przykład z góry idący, może być brzemienna w skutki. Tym razem świat i Europa nic już nie powie, konstruktywnej cenzury nie będzie, bo postępujący relatywizm zabija wszelką przyzwoitość. Polityczny machiawelizm na krzywdzie słabszych, na własnej pamięci i na własnych grobach, który staje się jedyną metodą osiągania karier i zaspokajania osobistych ambicji, może zostać po raz kolejny srogo ukarany.
Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Zbrodnia a kara” znajduje się na s. 9 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Zbrodnia a kara” na s. 9 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com
Dobitnie szczegółowy opis tego, jak Rosjanie złamali obietnice rozejmu i ostrzelali wycofujące się wojsko ukraińskie. W czasie chaotycznego odwrotu zginęło 366 żołnierzy, drugie tyle zostało rannych.
Eugeniusz Bilonożko
Roman Zinenko jest byłym żołnierzem piechoty morskiej i batalionu ochotniczego Dnipro-1 oraz uczestnikiem walk o Iłowajsk w sierpniu 2014 roku. Swoje doświadczenia z wojny opisał w książce pt. Iłowajskij dziennik, która została opublikowana w wydawnictwie Folio w języku ukraińskim i rosyjskim. Tekst jest szczerym i dobitnie szczegółowym opisem tego, jak Rosjanie złamali obietnice rozejmu i ostrzelali wycofujące się wojsko ukraińskie. (…) Ukraińcy próbowali odbić strategicznie położony Iłowajsk z rąk Rosjan i separatystów. Pod koniec sierpnia 2014 r. ukraińskie wojsko i ochotnicy zostali okrążeni i w czasie chaotycznego odwrotu zginęło 366 żołnierzy. Niemal drugie tyle zostało rannych. Podobna liczba żołnierzy trafiła do niewoli. To tylko oficjalne dane. Prawdopodobnie straty były większe.
– Wszystko, co opisałem „Dzienniku iłowajskim”, to prawda, opisana tak, jak byłem w stanie ją odtworzyć. Cały tekst mojej książki został załączony jako materiał do sprawy śledczej.
Autor przedstawia w swojej książce wspomnienia oficerów i żołnierzy. Odtwarza wydarzenia na podstawie nagrań wideo i fotografii z sierpnia 2014 roku. Większość zebranych materiałów nie była wcześniej publikowana. Książka zawiera raport Tymczasowej Komisji Śledczej ukraińskiego parlamentu i relacje z najważniejszych śledztw dziennikarskich. Pierwsza część prezentuje wydarzenia, które miały miejsce od 7 do 24 sierpnia 2014 r., a druga – wydarzenia z okresu między 25 a 31 sierpnia 2014 r. (…)
– Rosjanie strzelali do samochodów oznaczonych białą flagą albo czerwonym krzyżem. W książce są świadectwa osób, które widziały, jak rosyjscy wojskowi rozstrzeliwali bezbronnych jeńców – powiedział Zinenko. (…)
– Obelgi rzucane ze strony Rosjan na mnie i na moją książką to codzienność, ale wiem, że dzięki mnie rodziny Rosjan, którzy zginęli w Donbasie, będą wiedzieć więcej i nie będą udawać, że Rosjan tam nie było. W Rosji brakuje prawdziwej informacji o wojnie w Donbasie i moja książka jest szansą na to, że Rosjanie dowiedzą się o swoich zbrodniach.
Cały artykuł Eugeniusza Bilonożki pt. „Kronika donbaskiego piekła” znajduje się na s. 4 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Eugeniusza Bilonożki pt. „Kronika donbaskiego piekła” na s. 4 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com
Saldo Słowacji jest pasywne, a Polska importuje nieporównywalnie większą ilość mięsa. I właśnie w tym saldzie eksperci upatrują przyczyn zakończonej właśnie wojny mięsnej z południowymi sąsiadami.
Wojciech Pokora
W sobotę 26 stycznia w programie Superwizjer TVN został wyemitowany reportaż pt. Chore bydło kupię, w którym dziennikarze ujawnili proceder niezgodnego z przepisami uboju zwierząt. Jedną z nieprawidłowości, która wzbudziła największe kontrowersje, był ubój chorych zwierząt. Opinia międzynarodowa zauważyła temat natychmiast. Brytyjski dziennik „The Guardian” zwrócił uwagę na skalę eksportu polskiego mięsa za granicę i wyraził obawę o jego jakość. Śledztwo w sprawie rozpoczęły policja i prokuratura. W niedługim czasie w Polsce audyt przeprowadzili przedstawiciele Komisji Europejskiej. (…)
Na Słowacji rozpoczęły się nadzwyczajne kontrole wołowiny z Polski. Każdy transport mięsa, który trafił do naszego południowego sąsiada, musiał przejść badania laboratoryjne. Podobne rozwiązanie wprowadzili Czesi, oni jednak uzasadnili swoją decyzję wykrytą w polskim mięsie salmonellą. (…)
26 lutego w Rzeszowskich Zakładach Drobiarskich RES-DROB Sp. z o.o. poddano ubojowi 20 832 sztuki pochodzących ze słowackiej fermy Farmavet S.r.o HF Lubela kurcząt. Z ubitej partii drobiu pobrano do badań próbki, w których stwierdzono obecność pałeczek salmonelli. Mięso nie trafiło na rynek. Jego odbiorcami miały być podmioty w Rumunii, Francji oraz w Polsce. Minister rolnictwa, komentując ten fakt, zauważył, że polskie służby dobrze funkcjonują i szybko zareagowały, a przy tym „my nie robimy z tego afery”. – Jak widać, w masowej produkcji mogą zdarzać się takie sytuacje, ale to nie powód do skoncentrowanego ataku, jaki został ostatnio skierowany na polską żywność – dodał.
W polskich rzeźniach nastąpiły kontrole. Główny lekarz weterynarii Paweł Niemczuk podczas konferencji prasowej poinformował o ich wyniku. Wytypowano 162 rzeźnie bydła szczególnego ryzyka, czyli te zakłady, które mają małe zdolności ubojowe, kupują pojedyncze sztuki bydła od pośredników albo same przewożą to bydło do rzeźni. Skontrolowano również 37 rzeźni wytypowanych do kontroli w zakresie identyfikacji rejestracji zwierząt.
W sumie skontrolowano 102 rzeźnie, w tym 66 szczególnego ryzyka i 10 w zakresie rejestracji identyfikacji zwierząt. W 47 stwierdzono pewnego rodzaju nieprawidłowości, które nie skutkowały zamknięciem zakładu. (…)
Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi Republiki Słowackiej na pytanie, w jakim stopniu problem z polskim mięsem zakażonym salmonellą rozprzestrzenił się na relacje biznesowe i czy wystąpił problem z eksportem mięsa drobiowego do polski po wykryciu w nim salmonelli, odpowiada, że w ostatnich latach nie wprowadzono żadnych ograniczeń dotyczących eksportu do Polski słowackiego drobiu. Natomiast wprowadzono kontrole wołowiny importowanej z polskich zakładów.
Cały artykuł Wojciecha Pokory pt. „Wojna o polskie mięso” znajduje się na s. 15 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Wojna o polskie mięso” na s. 15 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com
Unia Europejska to demokratycznie ustanowiona wspólnota, każde z państw członkowskich ma ustrój demokratyczny i musi przestrzegać zasad prawa. I Unia Europejska też ma swoje zasady i swój porządek.
Olga Doleśniak-Harczuk
Antoni Opaliński
Markus Töns
Każde z państw członkowskich ma ustrój demokratyczny i musi przestrzegać zasad prawa. I Unia Europejska też ma swoje zasady i swój porządek – mówi Markus Töns, deputowany do Bundestagu z SPD w rozmowie z Olgą Doleśniak-Harczuk i Antonim Opalińskim.
W dobie głębokiego kryzysu Unii Europejskiej, kiedy Wielka Brytania opuszcza wspólnotę, a coraz bardziej słyszalny staje się głos partii eurosceptycznych kwestionujących dalsze zacieśnianie integracji i wzmacnianie roli Komisji Europejskiej, Pan jest za dalszą federalizacją UE. Czy to jest właściwa odpowiedź na kryzys?
Owszem, uważam, że to jest właściwa droga. Problemy zaczęły się w 2008 roku. Najpierw był kryzys bankowy, który przekształcił się w finansowy w takich państwach jak Grecja, Hiszpania czy Portugalia i został z trudem przezwyciężony. Kryzys, który aktualnie trawi Unię Europejską przybrał inną formę i należy się zastanowić wspólnie, jak go rozwiązać. Już w gronie 27 państw, ponieważ Brytyjczycy torują sobie drogę do wyjścia. Wolałbym, by do Brexitu nie doszło, ale Brytyjczycy zadecydowali. Co zaś się tyczy przyszłego kształtu UE, nie chcę powrotu do Europy Ojczyzn, do czego nawołują prawicowi populiści.
I muszę powiedzieć, że bardzo mnie złości, kiedy słyszę jak ktoś mówi „bo oni tam w Brukseli…”. Nie ma czegoś takiego jak abstrakcyjna „Bruksela”.
Unia Europejska to demokratycznie ustanowiona wspólnota, każde z państw członkowskich ma ustrój demokratyczny i musi przestrzegać zasad prawa. I Unia Europejska też ma swoje zasady i swój porządek. Składa się na niego Komisja Europejska jako rząd Unii, demokratycznie wybrany Parlament Europejski i Rada Europejska jako coś na kształt drugiej izby parlamentu. I tę integrację należy pogłębiać.
Zgodnie z zamysłem Emmanuela Macrona?
Nie zgadzam się ze wszystkimi propozycjami Emmanuela Macrona, ale pewne rzeczy rozpoznał we właściwy sposób. Francuzi są wielkim, dumnym narodem, są mocarstwem atomowym. A jednak Macron przyznał, że obok narodowości francuskiej musi powstać narodowość europejska. Wierzę, że w tym punkcie ma on zdecydowanie rację. Wiem, że to nie będzie łatwe, trudno zjednoczyć całą dwudziestkę siódemkę. Zwrócę uwagę na jeden z aspektów. Mówimy wciąż o państwach narodowych. Nie wiem, jak jest w Polsce, ale sądzę, że podobnie jak w innych krajach, obok tożsamości narodowej macie również tożsamości lokalne. Pochodzę z Zagłębia Ruhry, to jest moja lokalna tożsamość, pochodzę też z Nadrenii-Westfalii, to jest kolejny poziom tożsamości. Podobnie jest z Bawarczykami, z Katalończykami, ze Szkotami w Wielkiej Brytanii. A przecież podobnie jest we Francji – w Alzacji albo w Normandii. Tak jest w całej Europie, są różne tożsamości, różne rodzaje świadomości. Potrzeba zachowania tych lokalnych charakterów była zbyt mało w ostatnich latach podkreślana.
Póki co nie istnieje jednak coś takiego jak wspólna tożsamość europejska, poza tym państwa mają swoje interesy, a te często wymykają się idylli wspólnoty unijnych interesów.
Oczywiście, pomimo tożsamości europejskiej, interesów narodowych nie należy tracić z pola widzenia.
Jednak „pomimo”?
Mam na myśli to, że Francuzi i Niemcy powinni zachować szczególną ostrożność. Jesteśmy dużymi narodami i dużymi gospodarkami. Z zewnątrz łatwo o wrażenie, że oś francusko-niemiecka chce sama o wszystkim decydować.
A to jest fałszywe wrażenie? Przecież pojęcie tandemu francusko-niemieckiego już na dobre funkcjonuje w opisywaniu roli Paryża i Berlina w Unii Europejskiej
Trzeba być bardzo ostrożnym, aby ta zażyłość Niemiec i Francji nie była odczytywana opacznie. Oś francusko-niemiecka stanowiła istotny czynnik w historii rozwoju Unii Europejskiej. Historia stosunków francusko-niemieckich była przez wieki naznaczona rywalizacją i wojną, często wzajemną arogancją. Przezwyciężenie tej wrogości było dla nas niezwykle istotne i to się na szczęście powiodło. Niedawno wzmocniliśmy jeszcze nasze relacje, podpisując traktat w Akwizgranie, będący przypieczętowaniem Traktatu Elizejskiego. W ślad za tym idą konkretne działania. Nasze parlamenty będą się cyklicznie spotykać na wspólnych obradach. To wszystko dzieje się z zachowaniem własnej tożsamości. Dla Niemiec jest to szczególnie istotne ze względu na historię.
Byliśmy sprawcami obu wojen światowych. W przypadku II wojny światowej jedynym winowajcą ogromnych zbrodni. Po wojnie udało nam się zbudować silną gospodarkę i dobrobyt, ale pamięć o historii najnowszej jest wciąż żywa. To rodzi szczególną odpowiedzialność, zwłaszcza wobec sąsiadów, ale i wobec całej pozostałej dwudziestki szóstki.
Czy mówiąc o tym poczuciu szczególnej odpowiedzialności, ma Pan również na myśli zadośćuczynienie Polsce za straty poniesione na skutek działań wojennych Niemiec podczas II wojny światowej?
Interesujące pytanie, ale o charakterze prawnym.
Reparacje są kwestią sporną między Republiką Federalną Niemiec a Rzeczpospolitą Polską, niech odpowiedzi na nią szukają eksperci i prawnicy znający się na rzeczy.
Natomiast mówiąc o odpowiedzialności miałem na myśli uwzględnianie opinii i interesów naszych sąsiadów. Nie trzeba się we wszystkim zgadzać. Tak jak nie podzielamy wszystkich poglądów Emmanuela Macrona, ale je szanujemy. Partnerzy nie powinni uchylać się i od trudnych tematów.
Mówi Pan dużo o pogłębionej integracji europejskiej. A jaka będzie przyszłość wspólnej waluty? Są ekonomiści, którzy krytycznie oceniają skutki wprowadzenia euro, zwłaszcza w krajach południa kontynentu.
Nie podzielam tej opinii. Uważam, że we wszystkich krajach euro jest stabilną walutą, korzystnie wpływa na wymianę handlową. Przyjęcie euro okazało się słuszną decyzją. Trzeba oczywiście nadal strzec stabilności i wszystkie kraje muszą się do tego przyłożyć. Myślę, że również mieszkańcy południa Europy cieszą się z posiadania wspólnej waluty.
Cały wywiad Olgi Doleśniak-Harczuk i Antoniego Opalińskiego z Markusem Tönsem pt. „Złości mnie, jak słyszę: „bo oni tam, w Brukseli…” znajduje się na s. 8 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Wywiad Olgi Doleśniak-Harczuk i Antoniego Opalińskiego z Markusem Tönsem pt. „Złości mnie, jak słyszę: „bo oni tam, w Brukseli…” na s. 8 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com
Niewielu było i jest w Rzeczypospolitej tak mądrych i odważnych głosicieli prawdy o Kresach, jak polski Ormianin, ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Podróżuje po Polsce ze swoimi poruszającymi wykładami.
Rajmund Pollak
Jedno z takich spotkań zorganizował w Czechowicach-Dziedzicach Patriotyczny Ruch Wolnościowy, jego inicjatorem był Dariusz Piechaczek. Na spotkaniu ksiądz Isakowicz-Zaleski przedstawił rys historyczny powstania lwowskiego. Przypomniał, że w 2019 roku przypada jego 100 rocznica. Żołnierzami o polskość Lwowa byli w tej walce słabo uzbrojeni uczniowie i studenci, nazwani potem legendarnymi Orlętami Lwowskimi. Ich zryw trwał od 1 listopada 1918 do połowy 1919 roku, kiedy to z odsieczą przybyło do Lwowa regularne Wojsko Polskie.
Jeszcze podczas I wojny światowej, w dniu 1.11.1918 r. regularne oddziały ukraińskich strzelców siczowych, wspomagane przez lokalnych bojówkarzy, zajęły znaczną część urzędów we Lwowie i ogłosiły powstanie tzw. Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej. Nastąpiło to przed ogłoszeniem przez Polskę niepodległości, jednak natychmiast jako pierwsze stawiły opór Ukraińcom słabo uzbrojone dzieciaki ze szkoły im. Henryka Sienkiewicza, które wspomógł batalion kadrowy Wojska Polskiego pod dowództwem kpt. Zdzisława Trześniowskiego. W tej samej, zachodniej części Lwowa do walki włączyli się studenci z Domu Akademickiego przy ul. Issakowicza, wspomagani przez garstkę żołnierzy POW. Został powołany lokalny Lwowski Komitet Ochrony Dobra i Porządku. Nastąpił okres kilkunastodniowych walk ulicznych, określonych przez historię jako obrona Lwowa. Siły były zaiste nierówne, bo z jednej strony gimnazjaliści, licealiści i studenci wspomagani garstką polskich żołnierzy, a z drugiej – regularna, dobrze uzbrojona armia ukraińska.
Najmłodszy obrońca Lwowa miał zaledwie 9 lat, a 13-letni Antoś Patrykiewicz został najmłodszym w całej historii Rzeczypospolitej kawalerem orderu Virtuti Militari.
(…) Ojciec Isakowicz-Zaleski podkreślił, że ze względu na prawdę nie może milczeć na temat faktu, że nie ma w Polsce oficjalnych obchodów 100 rocznicy powstania lwowskiego, mimo że bohaterstwo Orląt Lwowskich należy do największych przykładów heroizmu i poświęcenia dla Ojczyzny w całej ponad tysiącletniej historii Polski. Przypomniał również, że w Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie do dziś spoczywa ciało właśnie jednego ze Lwowskich Orląt!
Cały artykuł Rajmunda Pollaka pt. „Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski – niezłomny rzecznik Kresów” znajduje się na s. 6 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Rajmunda Pollaka pt. „Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski – niezłomny rzecznik Kresów” na s. 6 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com