Kilkuletnia dyskusja o stopniu niezależności polskich sądów lub, jak chcą inni, stopniu ich podporządkowania władzy wykonawczej w osobie ministra sprawiedliwości, może przybrać nieoczekiwany obrót.
Zbigniew Kopczyński
A to za sprawą pytania, jakie wystosował do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej jeden z sędziów Sądu Administracyjnego w Wiesbaden, stolicy niemieckiego landu Hesja. Składające się z 25 punktów pytanie można streścić krótko: „Czy jestem niezależnym sędzią i czy pracuję w niezależnym sądzie?” Powody, jakie wzbudziły jego wątpliwości, sprawiają, że na upolitycznienie sądów w Polsce trzeba będzie spojrzeć z zupełnie innej perspektywy. Jest oczywiste, że odpowiadając na to pytanie, TSUE wyda opinię nie tylko o niezależności Sądu Administracyjnego w Wiesbaden, lecz wszystkich sądów w Republice Federalnej. Orzeczenie to będzie również obowiązywać przy ocenie niezależności sądów w całej Unii Europejskiej, w tym oczywiście w naszym kraju. (…)
Autor zapytania uważa, że niemiecki ład konstytucyjny zapewnia jedynie funkcjonalną niezależność sędziowską, ale nie instytucjonalną niezależność sądów. Trudno mówić o niezależności, gdy sędziowie są mianowani przez ministrów sprawiedliwości poszczególnych landów, a ci ministrowie decydują również o sędziowskich awansach. Praca sędziów oceniana jest przez ministerstwa, a sami sędziowie podlegają regulacjom prawnym dotyczącym urzędników. (…)
Z polskiego punktu widzenia najciekawsze będzie odniesienie się TSUE do mianowania sędziów przez ministra sprawiedliwości i jego wpływu na sędziowską karierę.
Mianowanie sędziów przez władze wykonawczą, czasem we współdziałaniu z prawodawczą, jest dzisiaj standardem wśród państw powszechnie uważanych za cywilizowane i praworządne. W końcu jakoś tych sędziów trzeba ustanowić. Inną kwestią jest, czy – i jeśli tak, to jaki – jest wpływ polityków na dalsze losy sędziów, bo to stanowi o ich rzeczywistej lub tylko pozornej niezależności.
Uznanie przez TSUE, że mianowanie sędziego przez polityka nie stanowi naruszenia niezależności tego pierwszego, spowoduje, że bardzo zbledną tak głośno podnoszone zarzuty wobec polskich reform sądownictwa. Totalna opozycja będzie musiała wtedy przyznać, że Polska spełnia standardy europejskie, i to z nawiązką, albo podważać orzeczenie TSUE i ogólnie prawo europejskie.
Znacznie poważniejsze konsekwencje może mieć przeciwne orzeczenie Trybunału.
Uznanie, że mianowanie sędziów przez ministrów czy ogólnie polityków podważa niezależność sądów, zdemontowałoby systemy prawne większości państw Unii i zakwestionowałoby niezależność ich sądów, łącznie z niezależnością samego Trybunału, którego sędziowie pochodzą tylko i wyłącznie z politycznego nadania.
Już to ostatnie sprawia, że taki wyrok jest mało prawdopodobny.
Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Wątpliwa niezależność sędziów” znajduje się na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Wątpliwa niezależność sędziów” na s. 3 lipcowego „Kuriera WNET”, nr 61/2019, gumroad.com
I oto teraz lud przerywa drzemkę. Nicolas Sarkozy będzie pierwszym od 60 lat prezydentem postawionym przed sądem pod zarzutem korupcji i handlu wpływami. Grozi mu dziesięć lat więzienia.
Piotr Witt
Ustroje polityczne rozpadają się, kiedy rządzący nimi się znudzą. Rewolucja francuska przebiegałaby łagodniej, jeśli w ogóle doszłoby do jej wybuchu, gdyby Ludwik XVI, spadkobierca tysiącletniej monarchii, nie miał dość królowania i nie rzucił się z pasją w ślusarstwo, a Maria Antonina, zaniedbując obowiązki tronu, nie oddawała się bez reszty hodowli owiec.
Notabene królowa nie bawiła się w pasterkę z uperfumowanymi bydlątkami, jak jej to później zarzucali jakobińscy paszkwilanci, lecz z wielką dbałością i kompetencją pracowała nad podniesieniem poziomu hodowli, sprowadzając z zagranicy przodujące rasy, kontynuowane we Francji do dziś. Niestety! Zamiast królować. (…)
Nuda dotyczy nie tylko i nie wyłącznie monarchii i dyktatur. W demokracji źródłem władzy, autokratą jest lud. I właśnie w starej demokracji francuskiej lud się nudzi. Nawet skandale finansowo-polityczne przyjmowane są ziewaniem, zaś ekstrawagancje erotyczne rządzących przyprawiają o senność.
Życie tak nas przyzwyczaiło do korupcji polityków, że na wysokiego funkcjonariusza państwa, któremu niczego by nie zarzucano (gdyby się taki pojawił!), patrzylibyśmy podejrzliwie.
Z pierwszego rządu Emmanuela Macrona co najmniej sześciu ministrów usunięto z powodu zarzutów korupcyjnych.
I oto teraz lud przerywa drzemkę. Nicolas Sarkozy będzie pierwszym od 60 lat prezydentem postawionym przed sądem pod zarzutem korupcji i handlu wpływami. Grozi mu dziesięć lat więzienia. (…)
Nazywany przez karykaturzystów diabełkiem (Sarkozy ma 166 cm wzrostu) były prezydent jest wciąż wystarczająco młody, aby ubiegać się na nowo o fotel prezydencki, a przynajmniej, stając na czele Republikanów, mocno przeszkodzić Macronowi.
Mimo afer mających go skompromitować, były prezydent cieszy się wciąż doskonalą opinią w oczach Francuzów. W ostatnich sondażach wyborcy uznali go za polityka, do którego mają najwięcej zaufania. Daleko przed innymi.
Francuzi chętnie przechodzą do porządku nad aferami finansowymi. Czyż Clemenceau, unurzany w aferze korupcyjnej Panamy, nie stał się bohaterem narodowym – uwielbianym „Tygrysem”? Większość wyborców uważa zapewne, jak Jacques Bainville piszący o Mazarinim, że „bardziej korzystni dla narodu są ci ministrowie, którzy sami płacą sobie z kas państwowych za rzeczywiście oddane usługi niż ci, co szkodzą bezinteresownie”. Tymczasem Macron stracił ogromnie na popularności. Nie różnił się nadmiernie od innych polityków, traktując wyborców jak nierozumne stado, ale w swej pogardzie dla inteligencji ludu wychowanek wielkich szkół i banku Rotszyldów przesadził. (…)
Chodzi o pieniądze albo raczej o brak pieniędzy w budżecie. Zadłużenie Francji osiągnęło wyżyny. Do szerokich rzesz społeczeństwa dociera świadomość jednej z głównych przyczyn tego piramidalnego długu.
Do niedawna tylko w niszowych mediach i niskonakładowych rozprawkach ekonomicznych można było znaleźć wiadomości o ustawie prezydenta Pompidou z 3 stycznia 1973 roku, która zakazuje skarbowi państwa zaciągania pożyczek w Banque de France, zmuszając Francję do zapożyczania się u prywatnych bankierów.
Parlament uchwalił ustawę bez zasadniczych sprzeciwów. Mało kto zdawał sobie sprawę jej z konsekwencji – w gruncie rzeczy zmiany istoty gospodarki. „Najkorzystniej jest pożyczać pieniądze królom” – mówił James de Rothschild, który na początku XIX w. odkrył, że najpewniejszą i najwyżej oprocentowaną lokatą są długi państwowe i nie ma dłużników lepszych jak monarchowie (albo rządy republik). Państwo pieniądze na zapłacenie długu może zawsze zdobyć, opodatkowując dodatkowo obywateli. Czyż Francja nie stała się obecnie światowym championem opodatkowania? Czyż nie bije wszelkich rekordów zadłużenia? Czyż na straży systemu nie stoi prezydent, który był, jak Pompidou, jednym z dyrektorów Wielkiego Banku?
Artykuł „Lud się nudzi” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w lipcowym „Kurierze WNET” nr 61/2019, s. 3 – „Wolna Europa”, gumroad.com.
Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Felieton Piotra Witta pt. „Lud się nudzi” na s. 3 „Wolna Europa” lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com
Kim jestem? – pyta coraz więcej Francuzów. Tradycyjna definicja pojęcia ‘Francuz’ nad Sekwaną brzmi „osoba, która przyjęła i wyznaje wartości Republiki Francuskiej”. Jednak co to oznacza w faktach?
Zbigniew Stefanik
Wzrasta odczucie, że francuska wspólnota narodowa ulega coraz większej dezintegracji, a jej miejsce zajmują rosnące w siłę grupy religijne i tożsamościowe. Co oznacza być Francuzem i obywatelem? Jakie wynikają z tego prawa, przywileje, ale i obowiązki? Jaką rolę we współczesności odgrywają wydarzenia z przeszłości? Czego nas uczy nasza szeroko pojęta kultura? Jakie znaczenie ma francuski hymn i francuska flaga? Czym jest patriotyzm?
Od początku swej prezydentury, nawiązując w tej kwestii w pewnym sensie do gaullizmu, Emmanuel Macron próbuje z jednej strony scalić francuską wspólnotę narodową, a z drugiej – odświeżyć jej definicję. Ma w tym pomóc powszechna służba narodowa – prezydenckie przedsięwzięcie na szeroką skalę, które ma być inwestycją w przyszłość i wychować obywateli świadomych swoich praw i obowiązków; przywiązanych do swojego kraju i jego symboli.
W 1996 roku decyzją ówczesnego prezydenta Jacquesa Chiraca we Francji zaprzestano powszechnego poboru do wojska. (…) Wśród ekspertów panowała opinia, iż powszechna służba wojskowa niczego pożytecznego nie uczy, jest dla młodych stratą czasu, który mogliby o wiele lepiej spożytkować, poświęcając go na edukację i zarobkowanie. Uważano również, iż za dużo kosztuje ona francuskiego podatnika i budżet państwa.
Po latach jednak historycy, politolodzy i socjologowie doszli do wniosku, że powszechna służba wojskowa miała tę zaletę, iż kształtowała poczucie przynależności do wspólnoty narodowej i świadomość wynikających z tej przynależności obowiązków.
Krótko mówiąc, budziła w poborowych przywiązanie do Francji, francuskiej flagi, francuskiego hymnu i wartości francuskiej republiki. Toteż w miarę upływu lat narastało nad Sekwaną przekonanie, że była ona elementem scalającym przeróżne grupy etniczne i religijne, aby służyły jednej sprawie, czyli Republice Francuskiej. (…)
Będzie się ona składać z dwóch etapów. Przez pierwsze 12 do 14 dni wezwani do niej młodzi ludzie będą uczeni między innymi zasad samoobrony, udzielania pierwszej pomocy, jak również odpowiedniego zachowania przed przybyciem służb ratowniczych w sytuacji wypadku drogowego czy innej katastrofy. Uczestnicy szkoleń mają również pobierać naukę związaną z aspektami życia codziennego, na przykład poznają najważniejsze zasady obowiązujące w ruchu drogowym. Obejmie ich również wychowanie obywatelskie.
Nauczą się hymnu narodowego, poznają podstawowe wartości Republiki Francuskiej, ich znaczenie i praktyczne zastosowanie. Przejdą kursy historii Francji, francuskiej kultury, literatury i sztuki.
Zamieszkają przez ten czas w koszarach, z których nie wolno im będzie wychodzić bez pozwolenia.
Przyjęto zasadę, iż powołani do tej służby nie będą służyli w departamencie swojego zamieszkania. Koszty ich dojazdu na miejsce służby i powrotu, a także koszty utrzymania w tym okresie poniesie państwo. Dostęp do telefonów komórkowych zostanie ograniczony, a kontakt ze światem zewnętrznym będzie się odbywał w wyznaczonych przez opiekunów porach. Uczestnicy powszechnej służby narodowej zostaną poddani wojskowej dyscyplinie i wojskowym rygorom. Nie będą jednak przysposabiani do obsługi sprzętu wojskowego.
Drugim etapem powszechnej służby narodowej będzie – po zakończeniu 14-dniowego kursu w koszarach – obowiązkowa bezpłatna praca przez co najmniej dwa tygodnie w jakiejś strukturze działającej na rzecz celów społecznych czy publicznych.
16 czerwca tego roku nastąpił pierwszy, eksperymentalny pobór. W tym roku wszyscy poborowi byli ochotnikami i musieli wykazać się zgodą rodziców na udział w służbie. Zgłosiło się 2 tysiące chłopców i dziewcząt w wieku 15 i 16 lat. Służyli oni w trzynastu departamentach francuskich pod nadzorem ponad 450 opiekunów przez okres 12 dni. Wszyscy byli umundurowani.
W przyszłym roku liczbę poborowych planuje się na 40 tysięcy. Ta liczba ma stopniowo wzrastać do roku 2026, kiedy to w powszechnej służbie narodowej weźmie udział we Francji 800 tysięcy nastolatków. (…)
Cele, jakie postawili sobie obecnie rządzący nad Sekwaną, to scalanie wspólnoty narodowej poprzez czerpanie z tradycji i dorobku minionych pokoleń, odnowienie stosunków świeckiego państwa z religiami wyznawanymi przez obywateli francuskich, zwalczanie separatyzmów, wychowanie obywatelskie i doprowadzenie do tego, aby tożsamość narodowa stała się we Francji lepiej rozumiane, bardziej szanowane i akceptowane. Powszechna służba narodowa ma się stać środkiem do osiągnięcia tych celów, instrumentem, który scali francuską wspólnotę narodową i zapewni jej przetrwanie.
Cały artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Powszechna służba wojskowa jako metoda wychowawcza we Francji” znajduje się na s. 6 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Powszechna służba wojskowa jako metoda wychowawcza we Francji” na s. 6 lipcowego „Kuriera WNET”, nr 61/2019, gumroad.com
Biskup od początku honorował orzeczenia sądu państwowego, transparentnie informował o swoich dalszych krokach Watykan, a stosowna kongregacja w pełni potwierdziła to, co biskup czynił.
Kazimierz Jaworski, Ryszard Skotniczny
Uporczywe twierdzenia „Gazety Wyborczej” przypisujące biskupowi Diecezji Rzeszowskiej Janowi Wątrobie krycie księży pedofilów nie znajdują uzasadnienia. W szczególności „Gazeta Wyborcza” nie podała dowodów uzasadniających takie twierdzenie w opublikowanym w dniu 28 maja raporcie „Biskupi, którzy kryli księży pedofilów”. Bezzasadne przypisywanie takiego działania biskupowi Janowi Wątrobie jest obraźliwe oczywiście dla niego, ale również dla wszystkich katolików, choćby z tego powodu, iż służy do wywoływania wrażenia, że cały Kościół jest strukturą zła, generującą ze swej istoty pedofilię. Apelujemy do „Gazety Wyborczej” o zaprzestanie szerzenia tego rodzaju propagandy, odwołanie nieuzasadnionych twierdzeń i przeproszenie duszpasterza Diecezji Rzeszowskiej. Tym bardziej, iż wszystkie jego działania były poddane kontroli i zostały zatwierdzone przez Stolicę Apostolską.
Ryszard Skotniczny, Europa Tradycja Kazimierz Jaworski, Stop Laicyzacji
(…) Problem tylko w tym, iż chodzi o sytuację, która miała miejsce na długo przed tym, zanim biskup Jan został biskupem w Rzeszowie (a nie był wcześniej nawet kapłanem Diecezji Rzeszowskiej). Także postępowanie sądowe, o które chodzi, stało się prawomocne, a treść wyroku jawna dla opinii publicznej, zanim biskup Jan został naszym rzeszowskim pasterzem. O co więc chodzi „Gazecie Wyborczej”? Co niby biskup miał ukrywać? Z raportu, my przynajmniej, nie potrafimy się tego dowiedzieć. Budziło to nasze wątpliwości jako katolików, dlatego poprosiliśmy o spotkanie w rzeszowskiej Kurii. Po pierwsze zapytaliśmy, czy „Gazeta Wyborcza” przed publikacją kierowała jakieś pytania w sprawie. Okazało się, że nie. Po drugie zapytaliśmy o komentarz do zarzutu ukrywania. Otrzymaliśmy wyjaśnienie, iż w tej sprawie po zakończeniu postępowania przed sądem państwowym przeprowadzono oczywiście postępowanie kościelne.
Postępowanie państwowe trwało wiele lat i było tajne. Natomiast ksiądz Roman przez wszystkie te lata był pod stałym nadzorem władzy duchownej. W oparciu o obserwację i rozmowy z nim władze kościelne doszły do wniosku, iż przemyślał swoje postępowanie, błędy, jakie popełnił w życiu. Dlatego w oficjalnym piśmie do watykańskiej kongregacji stwierdzono, iż kary wymierzone przez władze świeckie są wystarczające, wpłynęły skutecznie na poprawę i nie ma potrzeby wymierzania oddzielnych kar kościelnych. Najwidoczniej w Watykanie podzielono tę opinię, gdyż po zbadaniu sprawy Kongregacja Nauki Wiary orzeczeniem z dnia 6 kwietnia 2017 roku uznała taką decyzję za całkowicie słuszną.
Z kolei sformułowanie, że „wina jest wątpliwa”, jest skutkiem przebiegu postępowania kościelnego. Postępowanie państwowe jest tajne, natomiast wszystkich dziesięciu świadków poproszonych o złożenie zeznań nie zechciało zgłosić się do sądu kościelnego (który przecież nie może wobec nich użyć przymusu). Co w tej sytuacji mógł zrobić biskup?
(…) wszystko wskazuje na to, że biskup od początku honorował orzeczenia sądu państwowego, transparentnie informował o swoich dalszych krokach Watykan, a stosowna kongregacja w pełni potwierdziła to, co biskup czynił.(…) Zarzut rzekomych nieprawidłowości uderza nie tylko personalnie w biskupa, ale w Kościół. Chodzi o budowanie przekonania, iż Kościół jest strukturą zła, generującą pedofilię i ukrywającą takie niecne działania. To jest obraźliwe dla wszystkich katolików i dlatego czujemy się upoważnieni do żądania przeprosin na ręce biskupa.
Cały tekst artykułu Kazimierza Jaworskiego i Ryszarda Skotnicznego pt. „Oświadczenie ws. ataków na biskupa Jana Wątrobę” znajduje się na s. 4 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Kazimierza Jaworskiego i Ryszarda Skotnicznego pt. „Oświadczenie ws. ataków na biskupa Jana Wątrobę” na s. 4 lipcowego „Kuriera WNET”, nr 61/2019, gumroad.com
O 5 drzwi do celi otworzyła zapłakana oddziałowa. Zapytałyśmy, dlaczego płacze. – Matka Boska płacze w katedrze, to i ja płaczę – odpowiedziała. Zamek Lubelski był już wtedy okrążony pielgrzymkami.
Wojciech Pokora
Precz z zacofaniem średniowiecznym!
„Lublin, 7 VII 49 r. Kochana Mamo! Piszę, bardzo się spiesząc, więc krótko. Mamo, może i do Was wiadomość dotarła, chcę żebyś ją znała dokładnie i tylko żałuję, że nie jesteś z nami! Przeżywamy dawno niewidziany cud Matki Bożej Częstochowskiej w katedrze lubelskiej! Patrzymy na niego co dzień własnymi oczami, a komisja badająca rozkłada ręce. W niedzielę 3 bm. (…) znad oka zaczęła płynąć kropla krwi i do dziś dnia twarz Najświętszej pokrywa się coraz nowymi śladami krwawymi, a w lewym oku błyszczą łzy (co stwierdziła komisja). Każdego dnia w twarzy zachodzą zmiany, wczoraj krwawe ślady zaczęły zanikać, a Twarz jest jakby welonem zakryta. Mamo, czy rozumiesz, czy potrafisz pojąć ogrom łaski, który spłynął na Lublin i na nas, jego mieszkańców. Mamo, własnymi oczami patrzyłam już trzy razy i Ojciec także. Z każdym dniem tłumy pielgrzymów dzień i noc przybywają, i to coraz większe. Pewnie już ze 150 tysięcy patrzyło w Cudowną Twarz i kornie stwierdzało, że to cud prawdziwy. Czekamy niecierpliwie na oficjalne orzeczenie Biskupa. Pomyśl, Mamo – Lublin stał się Częstochową, czy kiedyś w najśmielszych myślach ktoś sądził? To nie babskie fantazje. Tłumy mężczyzn ze wszystkich stanów to samo stwierdzają, a ich liczba często przekracza liczbę kobiet. Wieczorem około 9 katedra jest zamykana, a wtedy wszyscy razem śpiewają do późna w nocy pieśni i odmawiają modlitwy. Już teraz drugą noc z rzędu aż do otwarcia rano kompanie przybyłe nie odchodzą z placu katedralnego, tylko się modlą. Wiesz, Mamo, tu twarz Matki Bożej jest tak bolesna, jak gdyby ktoś ośmielił się rózgą ją pokrwawić, i oczy łzawe patrzą tak przejmująco, że wczoraj nie mogłam dwa razy spojrzeć na Nią. Co ten cud znaczy, nie wiem, i jaki będzie jego dalszy ciąg. Z drżeniem i bojaźnią czekamy. (…) Irena”.
Powyższy list Ireny Jarosińskiej do matki znaleźć można wśród wielu dokumentów przytaczanych przez Mariolę Błasińską w wydanej właśnie przez wydawnictwo Gaudium i Instytut Pamięci Narodowej książce Cud. W 1949 r. Lublin stał się Częstochową. Właśnie mija 70 lat od wydarzeń, które wstrząsnęły Polską, nie tylko ze względów religijnych, ale i społecznych.
Chronić sumienia przed Kościołem
Stosunki między państwem a Kościołem w 1949 roku były już mocno napięte. Jednym z pierwszych aktów Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej było zerwanie konkordatu z Watykanem we wrześniu 1945 roku. Jednak odważniej przeciw Kościołowi nowa władza stawać zaczęła dopiero po 1947 roku, czyli po sfałszowaniu wyborów. Rozpoczęto wówczas akcje propagandowe i operacyjne wymierzone w Kościół. Dyrektor Departamentu V Julia Brystygierowa w roku 1947 wygłosiła na odprawie kierownictwa organów bezpieczeństwa referat zatytułowany „Ofensywa kleru a nasze zadania”, w którym wyznaczyła cele w walce z Kościołem i duchowieństwem (kładąc szczególny nacisk na zwalczanie zgromadzeń zakonnych). Rozpoczęto akcję ograniczania wpływu Kościoła na społeczeństwo, która nasiliła się w 1949 roku i trwała aż do 1989 roku. Wydarzenia w Lublinie z lipca ʼ49 roku znacznie wpłynęły na ten proces, bowiem już 5 sierpnia, czyli niewiele ponad miesiąc po lubelskim cudzie, przyjęto dekret o ochronie wolności sumienia i wyznania, który przewidywał kary więzienia za „zmuszanie do udziału w praktykach religijnych” i „udział w zbiegowiskach publicznych”. W praktyce oznaczało to, że można było skazywać praktykujących katolików, a duchownych karać za „nadużywanie wolności”. Jesienią władze zorganizowały Komisję Księży przy Związku Bojowników o Wolność i Demokrację, której działalność była skierowana przeciw Kościołowi. Członków tej komisji nazywano „księżmi patriotami”. W grudniu 1954 r. liczba księży zarejestrowanych w Komisji Księży przy ZBoWiD wynosiła około tysiąca, czyli około 10% wszystkich kapłanów.
Ważnym wydarzeniem poprzedzającym cud w lubelskiej katedrze było ogłoszenie 1 lipca 1949 roku w Watykanie dekretu Świętego Oficjum, nakładającego ekskomunikę na komunistów i ich współpracowników (chodziło przede wszystkim o zachodnich intelektualistów). Dekret podkreślał materialistyczną i antychrześcijańską naturę komunizmu. Co warto podkreślić, watykański dekret sprzed 70 lat obowiązuje do dziś.
Spowodowało to reakcję rządu, który w „Trybunie Ludu” 28 lipca 1949 r. zamieścił oświadczenie, nazywające dekret „nową, awanturniczą próbą zastraszenia wierzących, celem przeciwstawienia ich władzy ludowej i państwu, próbą wtrącania się Watykanu do wewnętrznych spraw polskich, aktem agresji przeciw państwu polskiemu”. Ponadto władze państwa wyraziły oczekiwanie, że „cała światła część duchowieństwa polskiego zajmie w tej sprawie stanowisko patriotyczne, zgodne z godnością narodową i interesem państwa”. Oświadczenie zakończono słowami: „Nie ulega wątpliwości, że większość ludności nie ścierpi wichrzeń, które usiłują wykorzystać uczucia religijne ludzi wierzących dla celów polityki imperialistów i podżegaczy wojennych, którzy usiłują zakłócić naszą wielką, codzienną, twórczą pracę dla dobra Polski”.
Jak zauważa w swojej książce Mariola Błasińska, cała retoryka pokrywała się dokładnie z linią działań władzy wobec wydarzeń w Lublinie. Dodatkowo od wydarzeń 3 lipca władze uznały, że organizacja cudów to nowa forma wrogiej działalności kleru wobec państwa, jak zresztą interpretowano już każdą publiczną aktywność księży i biskupów. Walka władzy z Kościołem miała na celu usunięcie z przestrzeni publicznej wszelkich przejawów życia religijnego, a Kościół był drugim największym wrogiem po podziemiu niepodległościowym.
Może się babom przywidziało
W październiku 1942 r. papież Pius XII dokonał aktu poświęcenia świata Niepokalanemu Sercu Maryi. Kościół w Polsce, w warunkach okupacji, nie mógł oficjalnie włączyć się w ten akt, zatem biskupi polscy po zakończeniu działań wojennych, już w 1945 roku podjęli decyzję dokonania tegoż aktu na ziemi polskiej w roku 1946. Inna była już jednak motywacja. O ile papież błagał o przywrócenie ludzkości pokoju i wolności, o tyle polscy biskupi, w warunkach komunizmu, nawiązując do ślubów króla Jana Kazimierza, „Matce Najświętszej i Jej Niepokalanemu Sercu, obierając Ją znowu za Patronkę swoją i państwa” oddali w „Jej szczególną opiekę Kościół i przyszłość Rzeczypospolitej…”. Biskupi polscy wyznaczyli trzy etapy planowanego poświęcenia: najpierw, w niedzielę po uroczystości Nawiedzenia Maryi Panny (7 lipca 1946 roku), poświęcą się Niepokalanemu Sercu Maryi wszystkie parafie w Polsce, następnie w uroczystość Wniebowzięcia biskupi dokonają tego aktu w swoich diecezjach, by wreszcie w uroczystość Narodzenia Matki Boskiej (8 września) odbyły się ogólnonarodowe uroczystości na Jasnej Górze. W niedzielę 3 lipca 1949 r. obchodzono trzecią rocznicę ofiarowania wszystkich parafii Niepokalanemu Sercu Maryi. W lubelskiej katedrze miało się to dokonać na mszy w południe.
Przyjmuje się, że jako pierwsza krwawe łzy na obrazie zauważyła siostra szarytka Barbara Sadkowska. W protokole komisji biskupiej, który przytacza w swojej książce Mariola Błasińska, czytamy:
„W poniedziałek spotkałam się z siostrą Barbarą i wszystko mi opowiedziała, że była u Komunii św., wróciła, bo była u ołtarza MB, modliła się, to zobaczyła łzy, ale mówi, może mi się zdaje, więc mówię do ludzi, którzy byli koło mnie, że coś jest i ludzie to potwierdzili. Czekałam, mówi, jak skończy się suma, poszłam do księdza do zakrystii (…)”.
Siostra Barbara informację o łzach przekazała jednemu z dwóch kościelnych, Józefowi Wójtowiczowi, który zeznał: „Ksiądz Malec był zajęty. Myślę sobie, może się babom przywidziało i poszedłem najpierw sam. Zobaczyłem, że tak jest. Był sopel pod prawym okiem, ciemnoczerwony (…). Patrzyłem i odniosłem wrażenie, że on się powiększa w moich oczach. Dziwne uczucie chwyciło mnie za serce, zaczęły mi płynąć łzy”.
Kolejną przytoczoną relacją potwierdzającą to, co się wydarzyło, jest oświadczenie drugiego kościelnego, Leona Wiśniewskiego, którego zaczepiła w kościele jedna z wiernych: „Było to podczas czytania aktu ofiarowania się Matce Boskiej. Kiedy poszedłem, zobaczyłem, że od oka Matki Boskiej był ślad taki, jakby spływała kropla od oka w dół”.
Łzy zobaczył także ksiądz Tadeusz Malec, który, poinformowany, wyszedł z zakrystii i wraz z wiernymi modlił się przed ołtarzem. On też zawiadomił o fakcie cudu biskupa Zdzisława Golińskiego. Biskup nakazał po modlitwie zamknąć katedrę i udał się na miejsce w asyście kanclerza ks. Wojciecha Olecha. Biskup Goliński wszedł na ołtarz i starł ciecz z obrazu, rozmazując ją. Jak zgodnie zaznaczają świadkowie tego wydarzenia, czyn biskupa był niezrozumiały, spodziewano się raczej ze użyje puryfikaterza, żeby zachować relikwie. Dopiero po oględzinach powiadomiono ordynariusza – bp. Piotra Kałwę.
Pośpiewają i się rozejdą
Wieść o cudzie obiegła Lublin i okolice. Milicja przyjęła zgłoszenie o wydarzeniu w katedrze niemal natychmiast po mszy, bo już o 13.30. Przed obraz zaczęli napływać wierni. Na początku bp Kałwa zbagatelizował ten fakt, przekonywał, że ludzie pośpiewają i się rozejdą. Jednak tłum gęstniał. Gdy pod wieczór usunięto wiernych z kościoła, by komisja zbadała obraz, kilka osób weszło na rusztowania (katedra była wówczas odbudowywana po zniszczeniach wojennych) i wyłamując drzwi na chór, wtargnęło do środka. Ostatni pielgrzymi wyszli tego dnia z katedry około 2 w nocy.
Następnego dnia od samego rana w stronę katedry zmierzali pątnicy. Po kilku godzinach ustawiła się kolejka w kilku rzędach.
Z meldunków Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego wynika, że z dnia na dzień rosła ilość wiernych przybywających do katedry. 5 lipca było to ok. 3 tys. osób, 6 lipca – 5 tys., 9 lipca – 10 tys. W niedzielę 10 lipca odnotowano już 25 tys. pielgrzymów spoza miasta, a przed obrazem zjawiło się tego dnia 40 tys. osób.
O cudzie mówiła już cała Polska. Informacja o nim dotarła także do więźniów lubelskiego Zamku. W książce Cud. W 1949 r. Lublin stał się Częstochową znajduje się relacja pani Barbary, która była przetrzymywana w więzieniu za przynależność do oddziału AK pod dowództwem Hieronima Dekutowskiego „Zapory”: „Pewnego dnia, kiedy obudziłyśmy się rano, usłyszałyśmy śpiewy, takie jak w Częstochowie. O 5 rano drzwi do celi otworzyła zapłakana oddziałowa. Zapytałyśmy, dlaczego płacze. – Matka Boska płacze w katedrze, to i ja płaczę – odpowiedziała. (…) Zamek Lubelski był już wtedy całkowicie okrążony pielgrzymkami. (…) Tłumy spod Zamku sięgały katedry”.
Jednym ze świadków tamtych wydarzeń była pani Danuta Pietraś vel Pietraszek. Jej syn, dziennikarz Paweł Bobołowicz, wspomina: „W czasie cudu moja mama miała 12 lat, ale do tego wydarzenia powracała często. Dla niej nie było wątpliwości, że była świadkiem cudu, a cud miał związek ze zbrodniami komunistów. Ta historia była stałym elementem domowych opowieści jeszcze w czasach komunizmu i oczywiście szczególnie powracała po odwiedzinach w Katedrze. Mama wspominała zarówno cud, jak i atmosferę tych dni: tłumy wiernych pod Katedrą i zamknięcie miasta, strach przed możliwą zemstą komunistów. Podkreślała, że komuniści też wiedzieli, że oto wydarzył się cud i strasznie się tego bali, ale strach budził w nich jeszcze większą nienawiść. Dla niej łzy Maryi to był smutek z powodu morderstw na Zamku. Opowieść o cudzie nieodłącznie była związana opowieścią o ubeckiej katowni na lubelskim Zamku. Nikt w domu nie śmiałby zakwestionować prawdziwości cudu, a wspomnienia mamy były jednym z fundamentów naszego antykomunizmu”.
Szkiełko i oko
Już 4 lipca władze kościelne powołały ekspertów do komisji w celu zbadania zjawiska. W jej skład weszli: Zygmunt Dambek – kierownik Laboratorium Analitycznego w Lublinie, bp Zdzisław Goliński, mec. Stanisław Kalinowski – prezes Izby Adwokackiej w Lublinie (zasłynął m.in. tym, że podczas wojny przejął wywieziony z Warszawy obraz Jana Matejki Bitwa pod Grunwaldem i doprowadził do ukrycia go w bibliotece przy ul. Narutowicza w Lublinie), inż. Janusz Powidzki – konserwator zabytków, chemik Alojzy Paciorek – dyrektor Liceum im. Zamoyskiego, malarka Łucja Bałzukiewicz, artystka Irena Pławska, kanclerz kurii – ks. Wojciech Olech i ks. Stanisław Młynarczyk – notariusz kurii.
Eksperci bardzo dokładnie sprawdzili obraz i jego najbliższe sąsiedztwo, szukając m.in. śladów wilgoci bądź elementów mogących wpłynąć na pojawienie się zacieków na obrazie. Wykluczono ingerencję z zewnątrz. Struktura obrazu była nienaruszona. Obraz był suchy, zakurzony, obecne były na nim pajęczyny.
Dambek pobrał próbki do analizy. Badania nie wykazały, by cieczą na obrazie była krew, ale też wątpliwe, by była to woda. Ponadto, jak zauważył Alojzy Paciorek, woda po obrazie powinna ściekać, nie zostawiając wyżłobień. Próby przeprowadzone przez niego wykazywały, że po farbie olejnej woda spływa szybko, na obrazie w katedrze natomiast ciecz spływała w sposób charakterystyczny dla łzy na ludzkim policzku – ukośnie. Dambek we wspomnieniach podkreślał, że miał pewność, że zjawisko, które badał, miało charakter nadprzyrodzony, niespowodowany ręką człowieka.
Dr. Zygmunta Dambka aresztowano 26 sierpnia 1949 roku. Kilka miesięcy później został osadzony w więzieniu na Zamku Lubelskim. Śledztwo umorzono po kilku miesiącach i 20 lipca 1950 r. opuścił więzienie. Otrzymał jednak polecenie milczenia i opuszczenia Lublina.
Członkowie ZNP potępiają „organizatorów cudu”
Tłum, który gromadził się przed katedrą, był narażony na prowokacje. I niestety władza wykorzystała ten fakt. Na posiedzeniu sekretariatu KC PZPR 13 lipca 1949 r. zdecydowano o podjęciu działań w celu opanowania sytuacji. Skierowano do Lublina gen. Romana Romkowskiego – wiceministra bezpieczeństwa publicznego, odpowiedzialnego za kierowanie aparatem represji. Ponadto do Lublina wysłano Artura Starewicza – kierownika Wydziału Propagandy i Agitacji Masowej KC PZPR, Wiktora Kłosiewicza – kierownika Wydziału Administracyjno-Samorządowego KC PZPR oraz Włodzimierza Reczka – członka KC PZPR.
Tego samego dnia, 13 lipca, Urząd Bezpieczeństwa przywiózł w okolicę katedry robotników z fabryki obuwia im. M. Buczka, którzy mieli rzucać w tłum cegłami i deskami z pierwszego piętra stojącej opodal kamienicy. Pod katedrą wybuchła panika. Jedna z kobiet krzyknęła, że wali się rusztowanie. Tłum ruszył. W zamieszaniu wywołanym paniką śmierć poniosła 21-letnia Helena Rabczuk, a 19 osób odniosło obrażenia. Fakt ten dał władzom podstawy do wszczęcia działań opresyjnych. Oskarżono „organizatorów cudu” o sprowokowanie zajścia, rozpoczęto aresztowania, zamknięto miasto (ustawiono punkty kontrolne na rogatkach, wiernych zatrzymywano i odstawiano na najbliższe stacje kolejowe).
14 lipca w Teatrze Miejskim w Lublinie odbyło się zebranie inteligencji lubelskiej pod hasłem „Precz z zacofaniem średniowiecznym”. Nie zaproszono na nie przedstawicieli Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, mimo że ich pośrednio dotyczyło, gdyż na spotkaniu głos zabrali członkowie Związku Nauczycielstwa Polskiego, którzy potępili „organizatorów cudu” oraz pracowników KUL.
Zebrani sami siebie nazwali „katolikami demokratycznymi”, którzy są zaniepokojeni wykorzystywaniem przez Kościół prostych ludzi, bowiem takie zachowanie „gorszy myślącego katolika”. 17 lipca władze zorganizowały na placu Litewskim w Lublinie więc „antycudowy”. W zakładach pracy zapowiedziano, że obecność jest obowiązkowa pod groźbą zwolnienia z pracy. Sprawdzano listę obecności.
W tłumie pojawiły się transparenty z wypisanymi na nich hasłami: „Lublin nie będzie ciemnogrodem”, „Nikt nas nie cofnie do średniowiecza”, „Precz z politykierami w sutannach”, „Kościół do modlitwy, a nie do polityki” czy „Nie pozwolimy nadużywać wiary do celów politycznych”. Polska Kronika Filmowa podała, że wiec zgromadził 25 tys. osób. Jednak była to liczba zawyżona, a entuzjazm, o którym wspominano w mediach, wątpliwy. Na placu intonowano „Międzynarodówkę”, której dźwięki mieszały się ze słowami pieśni „My chcemy Boga”, dobiegającej z pobliskiego kościoła Kapucynów. Część zgromadzonych na placu podchwytywała słowa pieśni religijnych w miejsce wykrzykiwanych z trybuny haseł. Zareagowała milicja. Doszło do zamieszek.
Milicja zepchnęła tłum pod pałac biskupi, gdzie biskup Kałwa apelował o rozejście się. Ktoś krzyknął, że aresztowano wiernych spod kościoła Kapucynów. Tłum ruszył na komisariat przy ul. Zielonej. Gdy tłum obrzucił budynek kamieniami, został otoczony przez milicję i wojsko. Aresztowano 230 osób. Kilka dni później aresztowano także duchownych z katedry (księży Władysława Forkiewicza i Tadeusza Malca) oraz kościelnych (Józefa Wójtowicza i Leona Wiśniewskiego). W propagandzie podano, że za zamieszki odpowiadają prowokacje studentów KUL.
Równolegle rozpoczęto akcję propagandową w mediach. Jej podstawowym elementem było wprowadzenie dwuwartościowej skali ocen. Pojawiły się więc artykuły nacechowane emocjonalnie: „Kościół ośrodkiem wstecznictwa”, „Skończyć z haniebnym widowiskiem, wołają lubelscy robotnicy” czy „Prowokacje nie powstrzymają pracy nad odbudową kraju. Całe społeczeństwo domaga się ukarania siewców zamętu”. W artykułach przekonywano, że tak naprawdę działania kleru ośmieszają wiarę i religię, że ten cud to kłamstwo i kpina z prawdziwych wiernych. Nauczano, jak prawdziwi wierni i prawdziwi inteligenci powinni traktować swoją wiarę, przeciwstawiając oświecone podejście do religii wstecznictwu i fanatyzmowi księży. Ilustrują to tytuły artykułów, które pojawiały się w „Trybunie Ludu” i „Sztandarze Ludu” w całym kraju: Przedstawiciele świata nauki o gorszących zajściach w Lublinie czy też Ponura wizja obskuranckiego średniowiecza.
Maryjo, Królowo Polski
Szacuje się, że ogólna liczba aresztowanych w związku z cudem wyniosła nawet 600 osób. Aresztowanych bito oraz znęcano się nad nimi psychicznie. Po śledztwie wszystkich przewożono do lubelskiego Zamku, gdzie oczekiwali na rozprawę sądową. Procesy trwały 10 miesięcy.
Wyroki były zróżnicowane – od 10 miesięcy do pięciu lat więzienia. Po wyjściu na wolność skazani mieli problem ze znalezieniem pracy.
Jednak mimo działań władz, kult obrazu Matki Bożej Płaczącej – bo tak zaczęto nazywać katedralną kopię jasnogórskiego obrazu – rozwijał się nadal. W 1987 roku przed obrazem modlił się święty Jan Paweł II, a rok później na Majdanku odbyła się koronacja obrazu, której dokonał kard. Józef Glemp. Od 2014 r. decyzją Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów w archikatedrze lubelskiej 3 lipca obchodzone jest święto Najświętszej Maryi Panny Płaczącej.
Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Precz z zacofaniem średniowiecznym!”, znajduje się na s. 5 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Precz z zacofaniem średniowiecznym!” na s. 5 lipcowego „Kuriera WNET”, nr 61/2019, gumroad.com
Polski Związek Łowiecki wystąpił z wnioskiem o wpisanie na listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego UNESCO zwyczaju zapewniania sobie powodzenia w łowach przez łapanie młodej kobiety za kolano.
Maciej Drzazga
„1000 dodatkowych żołnierzy USA za grube miliardy? Przyjrzymy się dokładnie temu porozumieniu” – skomentował zapowiedź stałej obecności amerykańskich wojsk na terytorium RP oraz zakupu samolotów F-35 kandydat opozycji na premiera Grzegorz Schetyna.
Decyzją zachodnioeuropejskich mocarstw Rosji przywrócone zostało zawieszone po aneksji Krymu prawo głosu w Zgromadzeniu Parlamentarnym Rady Europy.
Koalicja państw skupionych wokół Grupy Wyszehradzkiej powstrzymała koalicję Paryża, Berlina i Madrytu w bitwie o zachowanie nadrzędnej pozycji Rady Europejskiej, czyli konferencji unijnych premierów przy podejmowaniu najwyższych decyzji w UE.
Ryszard 6 Króli Petru ogłosił swoje pożegnanie z polityką.
Policja błyskawicznie ujęła i poddała przesłuchaniu Jakuba A. podejrzanego o okrutne morderstwo 10-letniej Kristiny z Mrowin na Dolnym Śląsku, co wywołało protest Rzecznika Praw Obywatelskich w sprawie praw Jakuba A.
Meblarska firma IKEA pozbawiła pracy Polaka, który przy pomocy cytatu z Pisma Świętego wyraził swoją krytyczną opinię na temat akcji: „Włączenie LGBT+ jest obowiązkiem każdego z nas” [tak w oryg.].
Minęło 450 lat od zawiązania się unii realnej Polski i Litwy, opartej na zasadzie: wolni z wolnymi, równi z równymi.
Zapraszamy do przeczytania całego „Telegrafu” Macieja Drzazgi na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
„Telegraf” Macieja Drzazgi na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com
Ci, którzy pracują na swoim, to jest kapitał, który tak jak rodzinne gospodarstwa rolne, powinien podlegać nadzwyczajnej ochronie, bo jeśli popadnie w kłopoty, to w kłopoty popadnie cała dobra zmiana.
Krzysztof Skowroński
To, co się działo podczas wyborów władz Unii Europejskiej, było niesmaczne i irytujące. Próba uczynienia szefem Komisji Europejskiej Fransa Timmermansa, niepotrzebnie przedłużany i ciągnący się przez wiele dni szczyt europejski, postawa Donalda Tuska, który w widoczny sposób robił wszystko, żeby upokorzyć polski rząd, wreszcie wycięcie z funkcji wiceprzewodniczącego parlamentu europejskiego profesora Zdzisława Krasnodębskiego – wszystko to pokazało faktyczne oblicze zjednoczonej Europy. Nie tylko egoizm, nie tylko partykularne interesy, nie tylko dążenie do dominacji, ale też całkowity brak chęci prawdziwej debaty na temat rzeczywistych problemów wymagających decyzji. Żadnego pomysłu na konkretne działanie.
Początek lipca w Brukseli i Strasburgu pokazał, że zdanie wypowiedziane do uczniów przez libańskiego świętego Hardiniego: „Zanim zaczniesz zbawiać świat, zbaw najpierw samego siebie”, jest jak najbardziej prawdziwe i nie dotyczy tylko pojedynczych ludzi, każdego z nas, ale i całych zbiorowości.
Zbawmy siebie, czyli spróbujmy działać tak, żeby Polska była jak najbardziej samowystarczalnym i jak najlepiej urządzonym krajem. Nie oglądajmy się na innych. Nie szukajmy zagranicznej pomocy, tylko z troską i rozwagą sami pochylajmy się nad własnymi problemami dnia codziennego i próbujmy je rozwiązać.
W tym kontekście bardzo zaniepokoiła mnie rozmowa z dwoma przedsiębiorcami w Białej Podlaskiej. Powiedzieli tak: „Jest źle. A będzie jeszcze gorzej”. I na dowód tej tezy przytoczyli następujące fakty: rosną ceny energii dla przedsiębiorców (podwyżka o 150 zł za jeden megawat od początku 2020 roku); wzrastają ceny materiałów budowlanych, następuje wzrost kosztów zatrudnienia, pojawiają się zatory płatnicze.
Bielscy przedsiębiorcy przewidują, że w niedługim czasie dojdzie do wielu bankructw, bo małe firmy nie wytrzymają tych wszystkich trudności. Ich zdaniem państwo przerzuca zbyt wiele kosztów na barki przedsiębiorców.
W rozmowie powoływali się na świadectwa wielu biznesmenów, którzy popadają w kłopoty finansowe i mają podobne jak oni zdanie w sprawie sytuacji rodzimych przedsiębiorców. Na koniec rozmowy dowiedziałem się, że głosowali na Platformę Obywatelską. To nie zmienia faktu, że podobne słowa słyszeliśmy podczas letniej podroży Radia WNET kilka razy. Moim zdaniem warto się w takie opinie wsłuchiwać. Perspektywa makro, geopolityczne bezpieczeństwo, wielkie umowy energetyczne podpisywane przez Polskę mogą okazać się bez znaczenia wobec kłopotów dnia codziennego.
Premier Mateusz Morawiecki wielokrotnie powtarzał, jak ważny jest dla wzrostu gospodarczego Polski mały i średni biznes. Średnia klasa – to nie urzędnicy (jakich mamy nadmiar), to nie menedżerowie zatrudnieni w wielkich korporacjach, a ci, którzy pracują na swoim. To jest ten kapitał, który tak jak rodzinne gospodarstwa rolne, powinien podlegać nadzwyczajnej ochronie, bo jeśli popadnie w kłopoty, to wraz z nim w kłopoty popadnie cała dobra zmiana, a wraz z nią wielkie strategiczne projekty, takie jak budowa Centralnego Portu Komunikacyjnego, przekop Mierzei Wiślanej, Via Carpatia, poprawa infrastruktury kolejowej, a wreszcie – faktyczne budowanie niezależności i podmiotowości Polski zostanie tylko kolejnym niezrealizowanym marzeniem.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com
Wierzymy w sprawiedliwość władzy ludowej w Polsce i dlatego zwracamy się do niej z gnębiącymi nas problemami. Wierzymy, że centralne władze partyjne i administracyjne życzliwie rozpatrzą nasze prośby.
Wojtek Pokora
W listopadzie 1971 roku powiatowe oddziały Ukraińskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego w Gorlicach i Sanoku poprzez swoje okręgi skierowały list do VI Zjazdu PZPR. Ten list był i jest naszym głosem w ogólnonarodowej przedzjazdowej dyskusji.
Przedstawialiśmy w nim szczerze i otwarcie problemy niepokojące Ukraińców w Polsce, z myślą i wiarą w to, że partia weźmie nasz głos pod uwagę jako prawdziwą i szczerą informację do programu socjalistycznego rozwoju Polski w dziedzinie pełnego praktycznego zagwarantowania praw dla Ukraińców w Polsce.
W minionym okresie życiowe sprawy Ukraińców, w szczególności społeczno-kulturalne, traktowane były jako drugoplanowe. W ostatnich czasach lekkomyślne traktowanie tych spraw przybrało charakter oficjalny i związane było z odrzucaniem postanowień i decyzji władz centralnych partyjnych i państwowych przez władze lokalne. Ten fakt znalazł swoje odbicie w postępowaniu przedstawicieli lokalnych władz w związku ze wskazanym listem.
Niektórzy przedstawiciele władzy wojewódzkiej w Rzeszowie, a także powiatowej w Gorlicach, Krośnie i Sanoku prowadzili dochodzenie i przesłuchania prawie wszystkich członków Ukraińskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego, którzy podpisali wspomniany list do VI Zjazdu. Przesłuchiwani członkowie UTSK byli zastraszani, odnoszono się do nich z pychą, był wywierany na nich nacisk, żeby wycofali swoje podpisy pod wyżej wspomnianym pismem. Grożono im między innymi zwolnieniem z pracy, przesiedleniem z pogranicznej strefy do Czechosłowacji lub w ogóle wysiedleniem do ZSRR. (…)
Teodorowi Gocz z Zyndranowej pow. Krosno, który jest członkiem centralnego zarządu UTSK, organizatorem domu muzealnego z wojskowym oddziałem – przedstawiającym walki Armii Czerwonej i I Czechosłowackiego Korpusu o przełęcz Dukielską w czasie II wojny światowej, niektórzy przedstawiciele władzy (to też w związku z podpisaniem wspomnianego pisma) okazywali swoją nieufność i wywierali na niego naciski. W czasie przesłuchania 3 grudnia tegoż roku ob. Henryk Żak poniżał jego godność człowieka, nazywał go przestępcą, nacjonalistą, szowinistą, groził mu wysiedleniem z pogranicznej strefy – z rodzimej wsi. Nazywał on podłym fakt wysłania wspomnianego pisma do radzieckiej ambasady, jako przedstawicielstwa obcego państwa. (W związku z tym wyjaśniamy, że tego faktu nie należy traktować jako aktu wrogiego z naszej strony w stosunku do Polski, bowiem Związek Radziecki i Polska są w przyjacielskich stosunkach.
Jest on nam bliski także dlatego, że z narodem radzieckim wiążą nas więzy krwi. Masowy udział Ukraińców, a szczególnie z Łemkowszczyzny, w II wojnie światowej w szeregach Armii Czerwonej, daje nam moralne prawo wypowiadać prośby o objęcie opieką łemkowskiej i ukraińskiej ludności od wynarodowiania i zniknięcia). (…)
Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na kilka faktów. Okazuje się, że jeszcze w latach 70. w Polsce używano wobec mniejszości ukraińskiej argumentów związanych z wysiedleniem. Nie wzbudzało to zapewne sympatii do ówczesnych władz, co nie tłumaczy w żadnym wypadku donosów, bo tak to chyba trzeba nazwać, do sowieckiej ambasady. Z drugiej strony – w świetle faktów, które publikuje np. Tadeusz A. Kisielewski w książce Gibraltar i Katyń. Co kryją archiwa rosyjskie i brytyjskie, można podejrzewać działaczy z Gorlic o koniunkturalizm. W roku 1971 budują oni bowiem obraz mniejszości ukraińskiej ściśle współpracującej z ZSRR i Armią Czerwoną, do której Łemkowie mieli zgłaszać się na ochotnika, gdy tymczasem Kisielewski, powołując się w swojej książce na relację płk. Jana Cieślaka ps. Maciej, szefa wywiadu Inspektoratu nowosądeckiego ZWZ/AK na Podhalu – 1PSP, opisuje ludność z tego terenu jako ściśle kolaborującą z niemieckim okupantem: Przerzucane grupy i kurierzy strzec się musieli nie tylko żandarmerii niemieckiej i szpiegów niemieckiej V kolumny działającej tu już z okresu przed wybuchem wojny, ale i przygranicznej ludności łemkowskiej o orientacji ukraińsko-faszystowskiej. (…)
Wierzymy w sprawiedliwość władzy ludowej w Polsce i dlatego zwracamy się do niej z gnębiącymi nas problemami. Wierzymy, że centralne władze partyjne i administracyjne życzliwie rozpatrzą nasze prośby i zapewnienia zawarte w niejednokrotnie skierowanych do nich listach.
Ponieważ przedstawiciele władz zarzucali nam współpracę w tej sprawie z wrogimi elementami zagranicznymi, to my oświadczamy, że nie mamy nic wspólnego z wrogimi Polsce i Związkowi Radzieckiemu zagranicznymi centralami i nie okazujemy się wrogami Polski Ludowej, a odwrotnie – pragniemy być jej budowniczymi jako równoprawni obywatele w życiu codziennym i pracy w swojej socjalistycznej ojczyźnie – PRL.
Ukraińcy pokazują przykład godnego wypełniania swoich obowiązków w stosunku do państwa. Dlatego zasługują i mają prawo praktycznie posługiwać się prawem, które gwarantuje konstytucja, a w szczególności w sprawie rozwoju swojej kultury i oświaty. To nabiera szczególnego znaczenia w związku z hasłem „ludzie doskonałej pracy” i „praca uszlachetnia” wzniesionym przez I Sekretarza PZPR Edwarda Gierka i Uchwałami VI Zjazdu.
List został podpisany przez przewodniczącego UTSK w Gorlicach Piotra Stefanowskiego i (za zarząd powiatowy) przewodniczącego Andrzeja Kołko. Kopie otrzymały Zarząd Wojewódzki UTSK, Zarząd Powiatowy w Sanoku UTSK i Ambasada ZSRR w Warszawie.
Cały artykuł Wojtka Pokory pt. „Więzy krwi i inne” znajduje się na s. 12 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Wojtka Pokory pt. „Więzy krwi i inne” na s. 12 czerwcowego „Kuriera WNET”, nr 60/2019, gumroad.com
Generał Oleg Kaługin, były szef kontrwywiadu w I Zarządzie Głównym KGB, powtarzał, że sianie zamętu i niezgody w obozie przeciwnika to „serce i dusza” rosyjskich służb wywiadowczych.
Rafał Brzeski
Wybory, trolle, Kreml
Mamy europejski rok wyborczy. Ledwie zakończyły się eurowybory w 28 krajach, a już szykują się wybory powszechne w Austrii i w Grecji. Na jesieni wybory w Polsce. Były wybory prezydenckie na Ukrainie, na Litwie, na Łotwie i na Słowacji. Będą wybory prezydenckie w Rumunii. Były wybory parlamentarne w Estonii i w Mołdawii. Być może będą w Wielkiej Brytanii.
Większość z nich – w krajach należących do NATO, a więc dla rosyjskich dezinformatorów okazja niebywała i nie dziwota, że ze smyczy spuszczono szeregowych trolli, producentów fejków, kreatorów narracji, scenarzystów operacji dezinformacyjnych i całe stada agentów wpływu. Według komisarz Unii Europejskiej do spraw sprawiedliwości, Viery Jourovej, trwa „cyber-wyścig zbrojeń:, a celem kampanii dezinformacyjnych Moskwy jest pogłębianie istniejących podziałów społecznych.
W wojnie informacyjnej każdy chwyt jest dozwolony, jeśli powoduje mętlik w głowach i polityczny chaos.
Dla Kremla sianie zamętu, podsycanie podziałów i destabilizacja chwiejnych demokracji stały się kluczowym elementem polityki zagranicznej. Zakłócanie procesów wyborczych stanowi istotny fragment tego programu.
Dywersja taka jest tania i bezpieczna. Nie wymaga przełamywania firewalli i ryzykownego hakowania infrastruktury sieciowej, co może grozić cyber-odwetem. Wystarczy umiejętne zmanipulowanie faktów oraz penetracja i wypaczanie postrzegania rzeczywistości przez odbiorców. Nie grozi to niczym, bowiem żadna międzynarodowa konwencja nie zabrania szerzenia kłamstw, a zachodnie i polskie agendy osłaniające świadomość wyborców przed manipulacją są dopiero w powijakach.
W wojnie informacyjnej Rosja ma olbrzymie doświadczenie zbierane w czasach Ochrany, CzeKa, NKWD i KGB. Generał Oleg Kaługin, były szef kontrwywiadu w Pierwszym Zarządzie Głównym KGB, powtarzał, że sianie zamętu i niezgody w obozie przeciwnika to „serce i dusza” rosyjskich służb wywiadowczych. Rozwój internetu i mediów społecznościowych, które zbiegły się z amerykańską polityką „resetu” oraz zachodnią konsumpcją „dywidendy pokojowej” po zakończeniu „zimnej wojny”, dały rosyjskim strategom i teoretykom czas na rozwój prac studyjnych nad militaryzacją informacji. W rosyjskiej doktrynie przyjęto, że konfrontację informacyjną należy prowadzić permanentnie „w okresie pokoju i w czasie wojny”, ma ona mieć charakter totalny, a jej celem są całe społeczeństwa, cywile na równi z wojskowymi. Rosyjscy teoretycy oceniają, że współczesne środki komunikowania się umożliwiają tak potężne oddziaływanie na odbiorców, że dzięki konfrontacji informacyjnej możliwe staje się osiągnięcie celów strategicznych, a konwencjonalne działania militarne można ograniczyć do minimum nie powodującego gwałtownych reakcji społeczności międzynarodowej.
Czas „drzemki” teoretyków zachodnich służby rosyjskie wykorzystały efektywnie w sferach:
koncepcyjnego tworzenia dezinformacyjnych narracji,
nowoczesnych technik komunikowania się,
eksploatacji możliwości, które dają swobody demokracji i gospodarki rynkowej.
W walkę informacyjną wpisano na równi działania hakerskie, pozyskiwanie danych, zwłaszcza danych osobowych, a także: historię, kulturę, język, patriotyzm i dumę narodową, niechęci i niezadowolenie oraz inne przejawy ludzkiej aktywności i stany emocjonalne.
Dla osiągnięcia przewagi strategicznej szeroko rozbudowano narzędzia sterowania społecznego. Werbalne insynuacje, plotki i podróbki dokumentów zastąpiono przez rozwinięte narracje o jednolitym rdzeniu, ale adresowane do odbiorców podzielonych na precyzyjnie wyprofilowane grupy docelowe. Slogany walki klasowej z sowieckich czasów zastąpiono mniej lub bardziej finezyjnymi i prawdopodobnymi przeinaczeniami i kłamstwami, co brytyjska premier Theresa May podsumowała stwierdzeniem, że Rosja „przekształciła dezinformację w oręż”. W procesie tym służby rosyjskie wykorzystywały i wykorzystują przede wszystkim media elektroniczne. Obok tradycyjnych platform czyli telewizji RT (do niedawna Russia Today), radiowej sieci Sputnik oraz agencji prasowych TASS i Novosti, wykorzystuje się internet i jego media społecznościowe, które dają możliwość natychmiastowego i bezpośredniego dotarcia z przekazem do milionów odbiorców. Przekaz ten może obejmować tekst, dźwięk oraz obraz i być opracowany pod kątem ustalonych wcześniej zainteresowań i potencjału intelektualnego konkretnych grup odbiorców.
Tymczasowej i pozornej demokratyzacji Rosji i otwarciu się rosyjskiej gospodarki towarzyszyło otwarcie się Zachodu na postsowieckie służby, które cynicznie eksploatują możliwości, jakie daje demokracja oraz liberalne zasady gospodarki rynkowej. Swoboda wyrażania poglądów i brak cenzury w państwach demokratycznych ułatwiają rozpowszechnianie kłamstw zwanych popularnie fejkami, kreowanie scenariuszy narracji oraz ich szerokie rozpowszechnianie poprzez media własne, media teoretycznie obce, ale kontrolowane przez Moskwę kapitałowo lub przez agenturę wpływu, a także media obce, którym podsuwa się spreparowane treści po konkurencyjnych cenach.
Przykładowo, do listopada 2018 roku program Sputnika retransmitowało Radio Hobby zamknięte przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji. Nadajnik tej stacji znajdował się w Legionowie i jego sygnał obejmował również Rembertów, Wesołą oraz inne podwarszawskie miejscowości zamieszkałe przez ludzi związanych z Ludowym Wojskiem Polskim.
W innych krajach utworzono regionalne centra multimedialne z potężnym wsparciem technicznym i finansowym. Twórca tego imperium propagandowego Michaił Lesin, zanim w dziwnych okolicznościach pożegnał się z życiem, nie krył, że nie robi mu różnicy, czy kanał medialny, z którym współpracuje, jest publiczny czy prywatny. „Ma tylko przekazywać określony punkt widzenia”, a machina propagandowa Kremla już dostarczy ten „punkt widzenia” w stosownym opakowaniu i po atrakcyjnej cenie.
Jedno się wszakże od czasów KGB nie zmieniło. Stany Zjednoczone są nadal „głównym przeciwnikiem”, a tuż za nimi jest NATO. W kremlowskim postrzeganiu świata wszystkie państwa znajdujące się poza strefą wpływów Moskwy są potencjalnymi członkami Sojuszu Atlantyckiego, a ponieważ większość państw europejskich to kraje członkowskie NATO, zatem finalnym celem wszelkich działań dezinformacyjnych w Europie są: osłabienie solidarności państw Unii Europejskiej oraz rozbicie ich transatlantyckich powiązań ze Stanami Zjednoczonymi. Nie gra przy tym roli, czy niejako „po drodze” będą promowane lub atakowane ugrupowania i politycy z prawa lub lewa. Rosyjska kampania „nie jest ukierunkowana ani na lewo, ani na prawo, ale jej celem jest podważenie zaufania i wiary w siebie oraz sianie chaosu i niepewności” – oceniał w połowie lutego były sekretarz generalny NATO Anders Rasmussen.
Skala rosyjskich działań, zwłaszcza w sieci i mediach społecznościowych, jest olbrzymia. Do mieszania w głowach Amerykanom przed prezydenckimi wyborami w 2016 roku oddelegowano dwa lata wcześniej ponad 80 osób oraz oddano do dyspozycji ponad milion dolarów. Dla zatarcia śladów wykorzystano infrastrukturę komputerową nie tylko na terenie Rosji, ale również w innych krajach, także w Stanach Zjednoczonych. Jak ustaliło FBI, na rekonesans do USA wysłano dwóch pracowników petersburskiej Agencji Studiów Internetowych, czyli osławionej „fabryki trolli”. Ich zadaniem było poznać realia w 9 stanach, zorientować się w nastrojach, poznać aktualny slang i preferencje wyborcze mieszkańców amerykańskiej prowincji oraz zwerbować agenturę. Równocześnie z terytorium Rosji hakerzy wykradali autentyczne dane Amerykanów. Zakres tych kradzieży nie jest dokładnie znany, bo FBI nie chwali się porażkami, ale przed kilkoma tygodniami wyszło na jaw, że w dwóch powiatach na Florydzie wykradziono ze spisów wyborców kompletne dane uprawnionych do głosowania.
Równolegle stworzono potężny leksykon sformułowań, terminów, eufemizmów, żartów, porównań, skrótów, itp. używanych przez Amerykanów w mediach społecznościowych w trakcie dyskusji, sporów i kłótni na tematy polityczne. Godziny pracy „ekipy wyborczej” w Petersburgu podporządkowano strefom czasowym w USA, żeby nie było konfliktu między rytmem amerykańskiego życia a aktywnością trolli w sieci.
Za pośrednictwem funkcjonariuszy służb wywiadu zbierano oryginalne formularze in blanco, które posłużyły później do sporządzenia fałszywych dokumentów stanowiących fundament dezinformacji, plotek, insynuacji i rozbudowanych narracji podważających wiarygodność poszczegółnych polityków i generalnie uczciwość amerykańskiego systemu wyborczego. Wykorzystując zhakowane dane personalne, podszywano się pod aktywistów lokalnych struktur partii politycznych oraz różnych stowarzyszeń i werbowano w sieci wolontariuszy. Jeden z takich nieświadomych współpracowników z Teksasu podpowiedział, gdzie kandydaci idą łeb w łeb, co skwapliwie wykorzystano. Trolle z Petersburga pozakładały liczne konta na Twitterze, promujące i krytykujące na równi Donalda Trumpa, jak Hillary Clinton. Były to konta o chwytliwych hasztagach, takich jak #TrumpTrain lub #Hillary4Prison. Jak ustaliło FBI, niektóre fałszywe profile sterowane z Rosji były tak popularne, że firmy amerykańskie płaciły od 25 do 50 dolarów od postu, byle tylko podwiązano pod niego ich reklamę.
Posługując się wykradzionymi tożsamościami, założono też konta PayPal, które wykorzystano w 2016 roku do zakupu ogłoszeń na Twitterze i Facebooku. Zgodnie z zasadą: każdy chwyt jest dozwolony, jeśli powoduje mętlik w głowach i polityczny chaos – ogłoszenia te adresowano zarówno do odbiorców zorientowanych na prawo, jak i na lewo, a grupy etniczne wzywano do bojkotu wyborów, ponieważ ani Demokratów, ani Republikanów nie interesują problemy mniejszości. Ogłoszenie z maja 2016 roku głosiło: „Hillary Clinton nie zasługuje na czarne głosy”. Inne hasło brzmiało: „Nie można wybierać mniejszego zła. Lepiej już nie głosować WCALE”. Alternatywnie zalecano oddanie głosu na kandydatów niezależnych.
Mistrzowskim pociągnięciem było zebranie poprzez sieć grupy ponad 100 autentycznych, kipiących aktywnością i naiwnych Amerykanów, a potem wykorzystanie ich do przełożenia kreowanej w Rosji wirtualnej rzeczywistości na realne demonstracje i protesty w Stanach Zjednoczonych.
Ich animatorem był szalejący w sieci niejaki „Matt Skiber”, któremu udało się zdalnie z Petersburga zorganizować grupę autentycznych aktywistów, a ci przygotowali happening, podczas którego w klatce na platformie ciężarówki wieziono manifestanta ucharakteryzowanego na Hillary Clinton ubraną w więzienny kombinezon. Mało tego, już po wyborach petersburska szczujnia zorganizowała za pośrednictwem mediów społecznościowych dwie demonstracje w Nowym Jorku. Jedną popierającą Donalda Trumpa, a drugą pod hasłem „Trump NIE jest moim prezydentem”.
Na podobnie szeroką skalę przygotowano „obsługę” referendum w sprawie Brexitu w Wielkiej Brytanii, kiedy to w ostatnich 48 godzinach kampanii z rosyjskich kont na Facebooku rozesłano ponad 45 tysięcy „brexitowych” fejków. Niezależna brytyjska grupa studyjna 89up.org wyliczyła, że podczas tej kampanii Russia Today i Sputnik docierały ze swym antyunijnym przekazem do większej liczby brytyjskich odbiorców niż biura oficjalnych kampanii Vote Leave lub Leave.EU.
Podobnie było przed eurowyborami. Dokładne dane nie są jeszcze znane, gdyż analizy prowadzone w poszczególnych krajach nie zostały jeszcze opublikowane, ale zajmująca się bezpieczeństwem w sieci firma SafeGuard Cyber ustaliła, że tylko od 1 do 10 marca bieżącego roku 6 700 powiązanych z Rosją „czarnych owiec” rozesłało w mediach społecznościowych materiały, które dotarły do 241 milionów europejskich użytkowników. Ich efekt jest trudny do określenia. Nie sposób bowiem ustalić, czy nawet jeśli zostały przez odbiorców odebrane, to czy je przeczytali, a tym bardziej, czy zapadły w ich świadomość.
Rosyjskie mistyfikacje przedwyborcze to nie żadna propagandowa papka, tylko dezinformacje a la carte wykorzystujące aktualną sytuację i nastroje w danym kraju.
Do odbiorców w Polsce adresowane są fejki i narracje związane z ustawą JUST Act 477. Odbiorcom w Wielkiej Brytanii serwowany jest Brexit w różnych smakach, we Francji protest „żółtych kamizelek” i unijne koncepcje prezydenta Emmanuela Macrona, w Niemczech zaś – polityka imigracyjna, kryzys spowodowany najazdem uchodźców oraz rosnąca popularność partii Alternatywa dla Niemiec.
Utworzona z inicjatywy europosłanki Anny Fotygi europejska grupa do zwalczania rosyjskich dezinformacji wykryła i zdemaskowała od 2015 roku ponad 5 tysięcy fałszywek. Najwięcej – ponad 2000 – było związanych z Ukrainą i Krymem. Prawie 1200 dezinformacji dotyczyło Stanów Zjednoczonych, ponad 400 przypadków – NATO, a około 700 Unii Europejskiej, z czego ponad 120 było na temat Polski. Oskarżano nas m.in. o agresywne zachowanie wobec Moskwy, żądania terytorialne i marzenia o wchłonięciu przez Polskę – oczywiście z pomocą NATO – Białorusi i co najmniej części Ukrainy. Przykładowo, 20 lutego bieżącego roku w programie radia Sputnik w języku białoruskim podano, że gdyby Rosjanie nie zajęli Krymu, to Amerykanie umieściliby na półwyspie swoje wyrzutnie rakietowe i pod ich osłoną Polacy zagarnęliby zbrojnie Białoruś. Gdyby jednak w Warszawie uznano, że polskie siły są zbyt słabe, to polskie służby wywiadowcze zorganizowałyby w Mińsku skuteczny zamach stanu i osadziły propolski reżym.
W Wielkiej Brytanii, po chemicznym ataku „nowiczokiem” w Salisbury, producenci jedynie słusznej kremlowskiej prawdy rozpowszechnili ponad 40 różnych narracji wyjaśniających próbę otrucia dezertera z GRU Siergieja Skripala i jego córki. Każda z tych narracji była oczywiście „niepodważalna”.
Tematy, stosunek prawdy do kłamstwa w przekazie, wykorzystane platformy oraz inne elementy konstrukcji dezinformacji zależne są od wyobraźni scenarzystów, a zatem liczba możliwych rozwiązań jest w zasadzie nieskończona. Dwa lata temu były to prymitywne fałszywki w rodzaju powtórzonej przez telewizję RT wiadomości portalu dan-news.info, że na froncie w rejonie Doniecka walczą dwa tuziny snajperek z Polski.
Obecnie najnowszą metodą jest tak zwany „głęboki fejk” (deep fake), czyli generowany komputerowo materiał video lub dźwiękowy ukazujący dowolną osobę mówiącą dowolne rzeczy. Osoba może „mówić” własnym głosem, tyle, że tekst będzie spreparowany, gdyż jest to przemontowany zlepek fragmentów różnych wypowiedzi.
Podobnym zlepkiem obrazów może być bohater filmiku lub jego twarz może być „wpreparowana” w postać kogoś innego i w sytuację, w której nigdy nie uczestniczył.
Poza własnymi lub kontrolowanymi kanałami medialnymi, Rosja wykorzystuje różnych aktorów do rozpowszechniania dezinformacji. Najgroźniejsza jest świadoma agentura wpływu. Wsparciem dla niej są „pudła rezonansowe”, które bez refleksji powtarzają zasłyszane treści. No i dezinformacyjny plebs, zwany w Moskwie gawnojedy, czyli ludzie, którzy z własnej woli promują moskiewską narrację. Należą do nich na równi progresiści, pacyfiści, internacjonaliści, apologeci rozwiązłości seksualnej, sodomici, a także panslawiści, zwolennicy białej supremacji, kanapowi neofaszyści itp. Gawnojedy to nie agenci, gdyż nikt ich nie werbował, ale ich przydatność jest nie do przecenienia. Trudno bowiem znaleźć bardziej podatny materiał do manipulacji i medium bardziej żarliwie rozpowszechniające wszelką dezinformację. Wystarczy tylko sprytnie ich poszczuć. Gawnojedy są też często autorami politycznych happeningów lub krzykliwym mięsem armatnim demonstracji, które można później nagłośnić, pokazując je w telewizji RT.
Dla Kremla „główny przeciwnik” to nadal USA, więc podczas kampanii przedwyborczych byli, są i będą dyskretnie promowani politycy niechętni Stanom Zjednoczonym. Zwłaszcza w Niemczech, gdzie elity aż piszczą, żeby się pozbyć „okupacyjnego jarzma” Amerykanów. We Francji i w Niemczech promowani są również politycy opowiadający się za stworzeniem tak zwanej euroarmii, która jest ewidentną konkurencją dla Sojuszu Atlantyckiego. Na obszarze całej Unii Europejskiej informacyjna opieka Kremla obejmuje niezmiennie polityków oraz środowiska sprzyjające Moskwie, niechętne Ukrainie, opowiadające się za jednością i współpracą Słowian itp. Do wykorzystania nadaje się każdy polityk i celebryta, który przejawia niechęć do USA, do NATO, do każdego działania i każdej koncepcji ograniczającej osiągnięcie przez Rosję dominującej pozycji na kontynencie euroazjatyckim. I o tym warto pamiętać.
Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Wybory, trolle, Kreml” znajduje się na s. 15 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Wybory, trolle, Kreml” na s. 15 czerwcowego „Kuriera WNET”, nr 60/2019, gumroad.com
To, że w Holokauście brały udział Słowacja, Chorwacja, Węgry, Rumunia, a nawet czescy funkcjonariusze Protektoratu Czech i Moraw, nie oznacza, że uczestniczyła w nim także Rzeczpospolita Polska.
Mariusz Patey
Antypolska narracja współgra z działaniami pewnych środowisk w Polsce uprawiających politykę wstydu w imię walki z mitycznym zagrożeniem ze strony wyimaginowanego polskiego faszyzmu. To wszystko nakłada się na antykatolickie nastroje, żywe w części amerykańskiego społeczeństwa.
Niestety są też osoby i organizacje, które postanowiły wyzyskać ten klimat do wyciągnięcia niemałych środków z kieszeni Polaków. Nieliczne polskie polemiki, jak na przykład Joanny Siedleckiej, spotykały się ze zmasowanym emocjonalnym atakiem rodzimych i zagranicznych tropicieli polskiego antysemityzmu. Potem pojawiły się publikacje paranaukowe i naukowe, usiłujące uzasadnić „polską winę”. Prace Jana Tomasza Grossa, Barbary Engelking, Andrzeja Żbikowskiego, Jana Grabowskiego i innych mają stworzyć wrażenie, że tezy uogólniające o „polskim sprawstwie” są – mimo oczywistej postawy rządu emigracyjnego RP, struktur państwa podziemnego – uprawnione. Z drugiej strony podjęto próbę wybielenia kart z życiorysów żydowskich zbrodniarzy popełniających czyny niegodne na Polakach, a często i Żydach. W opiniotwórczych mediach mainstreamowych pojawiło się wiele treści utrwalających niedobry stereotyp mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polaków. Warto zwrócić uwagę, że często tę samą miarę przykładano do stosunków panujących w Generalnej Guberni, w pełni przecież kontrolowanej i zarządzanej przez Niemców, z istniejącą w czasie II wojny światowej sytuacją na Węgrzech, w Rumunii, Chorwacji, Słowacji czy w strukturze parapaństwowej, jaką był Protektorat Czech i Moraw.
I tak doszło do deklaracji terezińskiej, w której państwa-sygnatariusze, także te z kolaboracyjną przeszłością, wezwały do naprawienia krzywd ofiarom wojny wywłaszczonym nieprawnie przez III Rzeszę, a po wojnie przez komunistyczne reżimy.
Dokument upomina się o poszkodowanych Żydów i nie-Żydów. Porusza także kwestię mienia tzw. bezspadkowego, które w intencji sygnatariuszy winno przejść w ręce organizacji pozarządowych i służyć społecznościom żydowskim, upowszechnianiu wiedzy o Holokauście, zachowaniu żydowskich pamiątek kultury materialnej itp. Na tak przygotowany grunt ruszyły z aktywnym naciskiem na polityków amerykańskich organizacje żydowskie, wsparte kancelariami prawno-lobbystycznymi.
Wczytując się w treść ustawy 447, możemy odnieść wrażenie, że USA ustawiają się w pozycji starszego brata demokracji wschodnioeuropejskich, a kongresmeni zobowiązują rząd USA do monitorowania procesu oddawania mienia niesłusznie zabranego ofiarom Holocaustu podczas II wojny światowej i po niej. W myśl deklaracji terezińskiej majątek osób zmarłych bezpotomnie ma służyć ofiarom Holokaustu i ich potomkom, jak też celom edukacyjnym, upowszechnianiu wiedzy o Holokauście i dbałości o materialne pamiątki po wymordowanej społeczności żydowskiej. Z punktu widzenia przeciętnego Amerykanina te postulaty wydają się słuszne. Ci, co przyczynili się do tragedii milionów, nie powinni korzystać z mienia swych ofiar. A co z mieniem ofiar nieżydowskich? O nich ustawa milczy, choć deklaracja terezińska ich nie pomija. A przecież zagładzie byli poddani np. Cyganie czy polskie elity intelektualne w ramach akcji AB. (…)
Majątek zmarłych bezpotomnie obywateli polskich przechodzi według polskiego prawa na własność skarbu państwa.
W Polsce nie było regulacji dzielących obywateli polskich ze względu na przekonania, wyznanie, rasę czy przynależność etniczną; nie ma możliwości specjalnego potraktowania jakieś wyróżnionej grupy obywateli.
Próba narzucenia Polsce rozwiązań przypominających ustawy norymberskie czy prawodawstwa RPA i Rodezji z czasów apartheidu jest nie do przyjęcia i wywołuje protest, myślę – zrozumiały w większości cywilizowanych współczesnych społeczeństw.
Straty, jakich doznali obywatele RP ze strony okupacyjnych władz III Rzeszy i Sowietów, powinny być pokryte przez sukcesorów prawnych tych państw. Współczesne państwo polskie ma jednak ograniczone możliwości dochodzenia takich roszczeń. Jeśli natomiast nieprawnego zaboru mienia dokonali obywatele polscy, to istnieją odpowiednie przepisy umożliwiające dochodzenie takich roszczeń.
Cały artykuł Mariusza Pateya pt. „Komentarz do ustawy JUST ACT 447” znajduje się na s. 8 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Mariusza Pateya pt. „Komentarz do ustawy JUST ACT 447” na s. 8 czerwcowego „Kuriera WNET”, nr 60/2019, gumroad.com