Niełatwo przywrócić w Gruzji tradycję chrześcijańską niszczoną za komunizmu/ Zurab Kakacziszwili, „Kurier WNET” 66/2019

My, Gruzini, składamy życzenia bożonarodzeniowe, za pomocą gozynaków, tak jak Polacy przełamują się opłatkiem. Gozynaki to masa z orzechów gotowanych w miodzie, po wylaniu na deskę krojona na kawałki.

Boże Narodzenie katolików w Gruzji

Ks. Zurab Kakachishvili

Gruzja przyjęła chrześcijaństwo na początku IV wieku jako drugi kraj na świecie. W ciągu wieków przeżyła wiele prześladowań z powodu wiary – ze strony Persów, Arabów, Turków i na koniec, w XX wieku – komunistów. Dziś, po upadku komunizmu, stara się stanąć na nogi, ale nie jest to łatwe, ponieważ panowanie komunizmu zostawiło swój wielki, negatywny ślad. Katolicy gruzińscy w XX wieku mieli wielką wiarę, byli bohaterami, bo mimo ogromnego prześladowania, tak jak potrafili, starali się przekazać wiarę i tradycję, otrzymane od swoich przodków.

Przyozdobiony adwentowo ołtarz katedry w Tbilisi pw. Wniebowzięcia NMP

Komuniści zburzyli albo zamknęli wiele kościołów, zabraniali mieć w domach krzyże, ikony i podtrzymywać jakiekolwiek tradycje religijne. Jednej z takich tradycji, bardzo pięknej i rodzinnej – Bożego Narodzenia – nie udało się im do końca wykorzenić. Mimo przeszkód i wyśmiewania ich religii, katolicy obchodzili te święta na tyle, na ile to było możliwe. 25 grudnia w całym Związku Radzieckim był dniem roboczym. Pamiętam, że normalnie chodziliśmy do szkoły do 30 lub do 31 grudnia. Wolnymi dniami były tylko 1 i 2 stycznia. A więc katolicy, z tego powodu nie mogąc obchodzić święta Bożego Narodzenia we właściwym czasie, przenieśli je na Nowy Rok.

Z dzieciństwa pamiętam, jak cieszyliśmy się na nadejście Nowego Roku, sprzątaliśmy dom, ubieraliśmy choinkę, dostawaliśmy prezenty od Dziadka Mroza (dziś już dzieci wiedzą, ze to jest Święty Mikołaj). Mama robiła świąteczne potrawy, takie, które szykowało się tylko na tę okazję. To między innymi chałwa, ciasteczka badamburi i najważniejsze – gozynaki. My, Gruzini, za pomocą gozynaków składamy życzenia bożonarodzeniowe, tak jak Polacy przełamują się opłatkiem. (Gozynaki robi się tak: drobno pokrojone orzechy włoskie gotuje się w miodzie, potem gorącą masę wylewa się na deskę, a jak ostygnie i stwardnieje, kroi się na małe kawałki).

Zebrani wokół stołu świątecznego z niecierpliwością czekaliśmy, kiedy 31 grudnia wybije północ, zwiastując początek Nowego Roku. Wtedy ojciec – głowa rodziny – brał talerz z gozynakami, podchodził do każdego z nas, zaczynając od mamy, i składał życzenia słowami „Ase tkbilad damiberdi” – ასე ტკბილად დამიბერდი, co znaczy: niech tak słodkie będzie twoje życie do starości. My odwzajemnialiśmy te życzenia i każdy z nas spożywał kawałek gozynaka.

Potem jedliśmy to, co było przygotowane przez mamę. Następnego dnia, 1 stycznia, od samego rana my, dzieci, obchodziliśmy wszystkie domy krewnych i znajomych, oczekując od gospodarzy prezentów, które dostawaliśmy, jeśli udało nam się być pierwszymi gośćmi w ich domu w nowym roku.

W tym wszystkim mało było elementów religijnych, zwłaszcza bożonarodzeniowych, a to dlatego, że komunistom udało się usunąć ze świętowania aspekt religijny. Ale tradycja pozostała, chociaż trochę przesunięta w czasie – z 25 grudnia na 1–2 stycznia. Takie mieliśmy Boże Narodzenie w czasie twardego komunizmu.

To prawda, że kościoły były zamknięte, księży w ogóle nie było (w całej Gruzji funkcjonował tylko jeden kościół katolicki – w Tbilisi kościół św. Piotra i Pawła – i tylko tam był ksiądz katolicki), ale wierzący katolicy, przeważnie osoby w podeszłym wieku, starali się zachować tradycje adwentowe. W mojej miejscowości, Wale, kościół katolicki był zamknięty, ale obok kościoła stał tak zwany „dom księdza” – plebania – który mieszkańcy przerobili na kaplicę. Tam się zbierali co niedzielę, na ołtarz kładli ornat i bez księdza odprawiali wszystkie modlitwy i śpiewy, tak jak się to robi podczas mszy świętej.

Z dzieciństwa pamiętam, jak w grudniu moja babcia budziła mnie w nocy i prowadziła do tej kaplicy. Przychodziło tam wówczas wielu dorosłych, dużo dzieci. Wtedy nie bardzo rozumiałem, dlaczego w nocy trzeba iść do kościoła, a to przecież były po prostu roraty, ale bez mszy, bez księdza, bez komunii…

W ten sposób ci ludzie – bohaterowie – nie poddawali się agitacji i groźbom komunistów, ale modląc się po kryjomu, przekazali nam wiarę. Dzięki nim jesteśmy katolikami. Chwała im, oni byli męczennikami za wiarę!

Obecnie gruzińscy katolicy mogą swobodnie przygotowywać się do Bożego Narodzenia w czasie Adwentu, przychodząc do kościoła na „prawdziwe” roraty, już z księdzem.

Przed Bożym Narodzeniem w domach stroi się choinki, przygotowuje się świąteczne potrawy, w obfitości przyrządza się gozynaki i szykuje prezenty dla dzieci. To prawda, że nie we wszystkich rodzinach, bo bardzo głęboko w naszej mentalności tkwi przyzwyczajenie, że świętuje się Nowy Rok (jest to jedna z pozostałości komunizmu), ale z czasem, myślę, że wszyscy zrozumieją i docenią ten trud, jaki włożyli nasi przodkowie w czasie komunizmu w zachowanie tradycji katolickiej.

Na pasterce wszystkie kościoły katolickie są pełne, bo pojawiają się nawet ci, którzy bardzo rzadko chodzą do kościoła. Śpiewa się kolędy gruzińskie i niektóre kolędy przetłumaczone z języka polskiego i włoskiego. Na pasterkę przychodzi także wielu Gruzinów wyznania prawosławnego. To pokazuje, jak wielki jest głód religijności w człowieku ery postkomunistycznej.

Po pasterce, gdy rodziny wracają do domów, już czeka na nie przygotowany stół, a głowa rodziny częstuje z gozynakami, mówiąc „Ase tkbilad damiberdi”.

Obecnie 25 grudnia w Gruzji nadal jest dniem roboczym, bo Gruzini w większości są prawosławni i państwowe święto Bożego Narodzenia przypada 7 stycznia – według kalendarza prawosławnego. Z tego powodu katolicy mają problem, by w ten świąteczny dla nich dzień pójść do kościoła na mszę.

Ks. dr Zurab Kakachishvili studiował w Archidiecezjalnym Misyjnym Seminarium Redemptoris Mater w Warszawie, gdzie przyjął święcenia kapłańskie z rąk JE ks. kardynała Prymasa Józefa Glempa. W 2003 roku na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie obronił pracę doktorską, która w roku 2016 została wydana w Polsce pod tytułem „Świadkowie Chrystusa w Gruzji od IV do X wieku”. W tym roku mija 20 lat jego kapłaństwa. Od 16 lat posługuje w różnych parafiach w Gruzji. Obecnie jest proboszczem parafii kościoła katedralnego pw. Wniebowzięcia NMP w Tbilisi oraz parafii Miłosierdzia Bożego w Rustawi koło Tbilisi. Pełni także funkcję kierownika duchownego na Katolickim Uniwersytecie Sulchan-Saba Orbeliani w Tbilisi.

Artykuł ks. Zuraba Kakacziszwilego pt. „Boże Narodzenie katolików w Gruzji” znajduje się na s. 19 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł ks. Zuraba Kakacziszwilego pt. „Boże Narodzenie katolików w Gruzji” na s. 19 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Boże Narodzenie w Ekwadorze: sąsiedzka nowenna, korowód i szopka / Ks. Krzysztof Kubalski, „Kurier WNET” 66/2019

Rodzina zaprasza całe rodziny z sąsiedztwa i wspólnie celebrują Nowennę adwentową. Również ja przyjmuję każdego wieczoru dwie lub trzy rodziny. Uważam, że jest to chwila ważna w przekazywaniu wiary.

Szopka, korowód, sąsiedzka nowenna czyli tradycja Bożego Narodzenia w Ekwadorze

Ks. Krzysztof Kubalski

Zaczynamy od Adwentu. W Ekwadorze nie ma Rorat. Ale w domach są wieńce adwentowe z czterema świecami: fioletową (pokuta), zieloną (nadzieja związana z przyjściem Mesjasza), czerwoną (znak miłości Boga do ludzi i ludzi do Boga); czwarta – biała – oznacza bliskie już Narodzenie Pana Jezusa.

Przygotowanie do świąt Bożego Narodzenia, szczególnie w rodzinach, zaczyna się już w listopadzie budową szopki. W Ekwadorze nazywana jest Belén (od Betlejem), El Nacimiento (Narodzenie), El Pesebre (żłób). Nie ma problemu z wystawianiem żłóbka w instytucjach publicznych, takich jak urzędy, szkoły, szpitale, stacje pogotowia, policja, Straż Pożarna, firmy prywatne i państwowe, sklepy, apteki, na placach przykościelnych i w innych miejscach publicznych. Na przykład we środę (4 grudnia) widziałem z autobusu, jak pracownicy urzędu migracyjnego w Ibarra (to miasto, w którym mieszkam, położone w północnej części Andów ekwadorskich na wysokości 2500 m n.p.m.) budowali szopkę przed budynkiem tej instytucji.

Popularne jest oświetlenie domów na zewnątrz oraz ozdabianie girlandami odrzwi czy kolumn prowadzących do drzwi. W mieście Cuenca, jednym z największych miast Ekwadoru, odbywa się coroczny konkurs na najładniej oświetlony dom.

Również w Cuenca jest kultywowany piękny i stary zwyczaj. To Pase del Niño Viajero, czyli Przejście Dzieciątka Podróżnika. Jest to korowód podobny do Orszaku Trzech Króli. Ten korowód przechodzi ulicami miasta, a główną postacią w nim jest, jak nazwa wskazuje, Dzieciątko Jezus wraz z Maryją i Świętym Józefem.

Za Świętą Rodzinę są przebrane żywe osoby, otaczają je wspaniale ustrojone pojazdy, a idący wokół nich w orszaku ludzie też są ubrani w przepiękne stroje. Temu korowodowi towarzyszy muzyka, ludowe zespoły taneczne z różnych regionów Ekwadoru, przede wszystkim z gór. W korowodzie-procesji idą też rodziny z dziećmi. To wszystko odbywa się przed Bożym Narodzeniem.

Szopka w Cuenca | Fot. ze zbiorów autora

Jednak najważniejszy i pełen treści jest zwyczaj celebrowania w domach Nowenny przed Bożym Narodzeniem. Każda diecezja drukuje i rozprowadza jej teksty. Zawierają one fragmenty ze Starego Testamentu i Ewangelie nawiązujące do Wcielenia i Narodzenia Pana Jezusa. Śpiewa się kolędy. Nowenna zaczyna się 16 i trwa do 24 grudnia. Błogosławi się choinkę i szopkę. Należy to do ojca rodziny. W moim przypadku, gdy jestem zaproszony do rodziny na Nowennę, to ja dokonuję tego aktu.

W ramach Nowenny rodziny organizują tzw. Posadę. Rodzina zaprasza inne rodziny z sąsiedztwa wraz z dziećmi i wspólnie celebrują Nowennę. Przebiega to w następujący sposób: gospodarze wychodzą przed dom i na przemian z zaproszonymi gośćmi śpiewają zwrotki specjalnej pieśni. Jest więc to dialog. Oto treść tego śpiewu: Gospodarze pytają, kto puka do drzwi. Odpowiedź brzmi: „Jesteśmy podróżnikami, przychodzimy z daleka, ja nazywam się Józef, a moja żona, Maryja, ma rodzić”. Gospodarze: „Kim jesteście, może jakimiś włóczęgami?”. Goście odśpiewują: „Jestem z matką Króla”. „Jak to króla?” „Pana z niebios”.

Przybysze mówią, że nie mają gdzie się podziać, zostają zaproszeni do środka i wszyscy wchodzą do domu. Potem czyta się Pismo Święte i daje krótką katechezę dla dorosłych i – dialogowaną – z dziećmi. Później następują wspólne i indywidualne prośby, dziękczynienie itp. Wszystko trwa około godziny, kończy się poczęstunkiem i małymi podarunkami w postaci słodyczy.

I tak przez dziewięć dni Nowenny chodzi się od domu do domu. Bywa, że jedna rodzina może w tym czasie odwiedzić nawet dziewięć domów.

Również ja przyjmuję jednego wieczoru dwie lub trzy rodziny i wspólnie celebrujemy Nowennę. W szopce robionej przeze mnie zawsze jest jakiś element, który służy za punkt wyjścia do krótkiej katechezy. Uważam, że jest to chwila ważna w przekazywaniu wiary nie tylko dzieciom, ale i dorosłym, o czym pisze papież Franciszek w Liście Apostolskim Przedziwny Znak – o znaczeniu Szopki Bożonarodzeniowej.

Tak piecze się el cui – świnki morskie, które w Andach ekwadorskich stanowią, obok smażonej wieprzowiny, wielki przysmak. Podaje się go przy ważnych okazjach, takich jak ślub, chrzciny czy uroczystości cywilne | Fot. ze zbiorów autora

24 grudnia odprawia się w kościołach Misa de Gallo (Msza Koguta, bo według tradycji hiszpańskojęzycznej kogut swym pianiem obwieścił narodzenie Pana). Z różnych przyczyn – odległości, braku transportu o późnej porze w miastach, a także z tego powodu, że księża mają do objechania niekiedy aż kilkanaście kaplic (tereny wiejskie i podmiejskie), Misa del Gallo jest odprawiana o 19, 20, najpóźniej o 21 godzinie.

Po Mszy jest uroczysta kolacja, której głównym daniem jest nadziewany indyk, pieczona szynka, wino, ciasta i owoce. W niektórych domach podaje się do stołu pieczonego małego prosiaczka (np. jest to popularne danie w rejonach górskich, jednak indyk ma pierwszeństwo). Nie ma, jak w Polsce, Wieczerzy Wigilijnej ani dzielenia się opłatkiem. Ale rozdaje się prezenty.

***

Urodziłem się w Warszawie i jestem księdzem Archidiecezji Warszawskiej, w której pracowałem do wyjazdu do Ekwadoru. W przyszłym roku będę obchodził 35-lecie święceń kapłańskich, które otrzymałem z rąk śp. ks. Kardynała Józefa Glempa.

W Ekwadorze jestem od 16 lat. Moja praca duszpasterska tutaj polega na misji prezbitera wędrownego w ramach Drogi Neokatechumenalnej. Jako ekipa złożona prócz mnie z małżeństwa z siedmiorgiem dzieci oraz świeckiego celibatariusza, jesteśmy odpowiedzialni za ewangelizację w czterech górskich diecezjach: Tulcán i Ibarra (północna część Andów ekwadorskich) oraz Ambato i Guaranda (środek Andów). Głosimy kerygmat, czyli darmową miłość Bożą, objawioną przez Jezusa Chrystusa w Jego śmierci i zmartwychwstaniu, oraz przebaczenie grzechów. Przyjęcie tej Dobrej Nowiny prowadzi człowieka do wiary i pragnienia życia nią na co dzień, co w charyzmacie Neokatechumenatu realizuje się w małych wspólnotach.

Artykuł ks. Krzysztofa Kubalskiego pt. „Szopka, korowód, sąsiedzka nowenna, czyli tradycja adwentowa w Ekwadorze” znajduje się na s. 18 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł ks. Krzysztofa Kubalskiego pt. „Szopka, korowód, sąsiedzka nowenna, czyli tradycja adwentowa w Ekwadorze” na s. 18 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Paragwajczycy siadają do Wigilii w najbardziej cienistym miejscu ogrodu/ Javier Vera, „Kurier WNET” nr 66/2019

Nie ma Świętego Mikołaja i prezentów w Wigilię. Za to paragwajskie dzieci skaczą z radości i emocji w nocy z 5 na 6 stycznia, bo przynoszą im prezenty Trzej Królowie na wielbłądach i w orszaku sług.

Uff, jak gorąco!, czyli Boże Narodzenie w Paragwaju

Tekst i zdjęcia Javier Vera

Przede wszystkim jest gorąco, bo to grudzień. W Paragwaju – inaczej niż w Polsce, bo na drugiej półkuli – grudzień i styczeń to najgorętsze miesiące w roku. Dlatego w większości paragwajskich domów świąteczny stół wystawia się do ogrodu czy też na inną otwartą przestrzeń, aby w ten sposób trochę ochłodzić wieczór. W wielu domach zasiada się w quincho (czymś w rodzaju altany, zazwyczaj z tyłu domu, na końcu ogrodu). Bo w Paragwaju, chociaż jest to kraj z poważną przepaścią między klasą bogatą a biedną (aż 66% kraju jest w rękach jedynie 10% obywateli), to jednak nadal większość ludzi mieszka we własnych domach, więc zwykle mają ogród czy taras.

Hiszpańscy kolonizatorzy przynieśli do Paragwaju wiarę katolicką. Od tego czasu Paragwaj uważa się za kraj chrześcijański, a więc obchodzimy Boże Narodzenie podobnie jak w Polsce i również tam jest ono jednym z najważniejszych świąt w roku.

Głównym punktem tego święta jest Wigilia. Wieczorem 24 grudnia, około godziny 20.00 rodziny gromadzą się wokół pięknie nakrytego stołu. Wszyscy ubierają się elegancko, ale lekko – głównie z powodu gorąca.

Zaczyna się uczta. W tradycji paragwajskiej tego wieczoru nie ma wielu dań, tak jak to mamy w Polsce. Na tę okazję jednak często wybiera się dania wykwintne, a na pewno niecodzienne. Zazwyczaj jest to pieczony indyk czy nadziewany paw, smacznie przyprawiony przez gospodynie. Przyrządza się też baraninę lub porządne połcie wieprzowiny nadziewane śliwkami, często pieczone na grillu, którym skrupulatnie opiekuje się pan domu lub dzieci, jeśli są już starsze i umieją kontrolować ogień. W niektórych domach w Wigilię na stole pojawia się też ryba. Oczywiście nie zabraknie nigdy sopa paraguaya (rodzaj zapiekanki z mąki kukurydzianej z serem), chipa guazu (zapiekanka z kukurydzy z mięsem) oraz różnego rodzaju sałatek, spośród których dużym zainteresowaniem cieszy się sałatka jarzynowa, którą w Paragwaju nazywają ensalada rusa, czyli rosyjska.

Szopka w biurze w Asuncion

Elementem, bez którego nie sposób mówić o uczcie świątecznej, jest sidra, czyli cydr. Dlaczego cydr, zapytacie. Paragwaj jest mocnym konsumentem alkoholu, ale produkuje u siebie jedynie dwa jego rodzaje: caña (rum z trzciny cukrowej) i piwo (ryżowe i pszeniczne). Importowane wina musujące i szampan zostały więc zastąpione cydrem, który nadaje się do toastu oraz świetnie komponuje się z kolejnym tradycyjnym elementem wigilijnej wieczerzy, czyli ciastem pan dulce (jak włoskie panettone, z bakaliami i suszonymi owocami). Cydr służy również do robienia clerico – napoju podobnego do hiszpańskiej sangrii, tyle że w Paragwaju robi się go właśnie z cydrem. Oczywiście w tak upalny wieczór clerico i cydr są niewystarczającym źródłem nawodnienia, dlatego lodówki aż pękają, zapełnione piwem i winem.

Paragwajczycy są miłośnikami szopek. Duże, małe, średniej wielkości szopki można spotkać właściwie w każdym domu. Trochę ponad 30 km od stolicy leży miejscowość Aregua, która żyje i utrzymuje się prawie wyłącznie z wyrobu i sprzedaży figur do szopek. Pan Jezus, Matka Boża i św. Józef to obowiązkowe postaci, które można znaleźć w niezliczonych zestawieniach kolorów, rozmiarów… Szopki, owieczki, pastuszkowie, woły, drzewka, kaczki, a nawet specjalnie na tę okazję ozdobione fontanny zajmują w tym okresie całe chodniki i niekiedy część ulic w Aregua, ponieważ ludzie z wielu stron kraju zjeżdżają się tam, aby odnowić figurki ze starej szopki albo skompletować zupełnie nową.

Bo co jak co, ale szopka musi być! Trochę to przypomina wybieranie choinek w Polsce. Rodziny wystawiają potem te szopki – jedni przed domem, inni gdzieś bardziej z boku, jeszcze inni przeznaczają dla niej specjalne miejsce w salonie. Zaprasza się sąsiadów, aby przyszli obejrzeć szopkę, więc jeszcze przed Wigilią staje się ona okazją do sąsiedzkich spotkań.

W Paragwaju relacja z ludźmi z najbliższego otoczenia, a zwłaszcza z sąsiadami, jest bardzo ważna. Wszyscy znają się po imieniu, nazwisku, wiadomo, kto jest czyim dzieckiem. Zamykanie się na sąsiadów, izolowanie się jest bardzo źle widziane, wręcz podejrzane.

Szopka w ogródku przydomowym w Asuncion

Rola szopki jednak na tym się nie kończy. Uczta wigilijna bowiem kończy się trochę przed północą. Za pięć dwunasta wszyscy biesiadnicy gromadzą się wokół szopki. Najmłodszy w rodzinie umieszcza figurkę Dzieciątka Jezus w żłóbku, a głowa rodziny czyta wtedy fragment z Ewangelii o narodzeniu Jezusa albo po prostu prowadzi krótką modlitwę, polecając Jezusowi swój dom i rodzinę. Ci z silniejszą wiarą gromadzą się wokół szopki trochę wcześniej i modlą się wspólnie na różańcu lub śpiewają kościelne pieśni. W Paragwaju nie ma kolęd jako takich, ale niektóre kościelne i ludowe pieśni nawiązują do Bożego Narodzenia. O północy zaś wierzący udają się na Misa del Gallo, czyli odpowiednik polskiej pasterki.

Nie ma praktyki obdarowywania się w Wigilię prezentami. Paragwajczycy mają swojego odpowiednika św. Mikołaja – Papa Noel. On jednak nie przychodzi i nie zostawia prezentów w Wigilię. Za to każde dziecko w Paragwaju będzie skakało z radości i emocji w nocy z 5 na 6 stycznia, kiedy to, zgodnie z tradycją, na wielkich wielbłądach i w orszaku sług przychodzą Trzej Królowie. Tak, ci sami, którzy odwiedzili Pana Jezusa i ofiarowali Mu w darze złoto, kadziło i mirrę! Oni właśnie przynoszą prezenty paragwajskim dzieciom!

Nie ma też w Paragwaju tradycji ubierania choinek. Niektórzy robią to, ale są to drzewka plastikowe, nieżywe. Dlatego w Paragwaju święta Bożego Narodzenia nie kojarzą się nikomu z zapachem igliwia. Tam święta pachną flor de coco – kwiatem drzewa kokosowego, które kwitnie w tym okresie i rozsiewa wszędzie swoją przyjemną woń.

Szopka w salonie samochodowym Hyundaia w Asuncion

Nie brakuje, rzecz jasna, świateł. Tak! Światełka migające, białe, kolorowe, z dźwiękiem i bez, duże, małe – są wszędzie. W jednym domu potrafią świecić i w ogrodzie, i na drzewach, wiszą na wszystkich oknach i w salonie, i oczywiście pojawiają się jako błyszczące gwiazdy we wszelkich szopkach. Wygląda to naprawdę pięknie, czasem może przesadnie, ale z pewnością taka atmosfera pomaga Paragwajczykom przeżywać Boże Narodzenie.

Jak już wspomniałem, głównym momentem święta jest Wigilia wieczorem 24 grudnia. Sam dzień Bożego Narodzenia, 25 grudnia, nie jest w Paragwaju szczególnie uroczysty. Nie ma tradycji chodzenia tego dnia na mszę św. świąteczną, mimo że jest to dzień wolny od pracy. Paragwajczycy wyjeżdżają nad jezioro, odwiedzają rodzinę lub po prostu leniwie spędzają dzień w domu, dojadając jedzenie z poprzedniego wieczoru. Kolejny dzień, 26 grudnia, jest już dniem pracy.

***

Nazywam się Javier Vera, jestem mężem Doroty i ojcem trzech synów i córki. Mam 35 lat i większość mojego świadomego życia spędziłem w Polsce. Przez Dorotę mam liczną polską rodzinę w postaci jej rodzeństwa, rodziców i wielu krewnych. Znam mnóstwo innych Polaków, których bardzo cenię i są mi bliscy. Więc choć nadal jestem Paragwajczykiem, czuję się już także jednym z nich. Opanowałem język polski i pokochałem tradycję i kulturę mojej drugiej ojczyzny.

Artykuł Javiera Very „Uff, jak gorąco!, czyli Boże Narodzenie w Paragwaju” znajduje się na s. 18 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Javiera Very „Uff, jak gorąco!, czyli Boże Narodzenie w Paragwaju” na s. 19 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jest takie miejsce na świecie, w którym Boże Narodzenie trwa rok cały. To Zgorzelec na zachodnim brzegu Nysy Łużyckiej

W zachodniozgorzeleckim powiecie w 1897 roku człowiek interesu z Herrnhut, Pieter Hendrik Verbeek, opracował pierwszy model składanej gwiazdy bożonarodzeniowej, nadającej się do sprzedaży wysyłkowej.

Jan Bogatko

Zgorzelecki Dom Bożonarodzeniowy (Görlitzer Weihnachtshaus) mieści się w Zgorzelcu przy Fleischerstraße 19, w samym centrum tutejszej starówki. W tym wyjątkowym miejscu przez cały rok można robić świąteczne zakupy pod, na i wokół choinki. To może stanowić wielkie zaskoczenie dla tych, którym Niemcy Wschodnie kojarzą się z pogaństwem, trwającym tu jakoby od 1933 do 1989 roku. I stanowi! To prawda, lewicowe dyktatury zrobiły swoje, przenicowały protestancki (poza Serbami Łużyckimi, którzy w większości zachowali katolicyzm) region, lecz nie zabiły tysiącletniej tradycji i wielowiekowej kultury. Po zjednoczeniu Niemiec tradycje te, tłumione przez tzw. „świeckie” państwo, a tlące się w zaciszu domowym, doszły do głosu ze zdwojoną siłą, odrzucając cienką mimo wszystko warstwę brunatnej i czerwonej politury.

Paleta produktów bożonarodzeniowych w tym regionie jest przeogromna: z Rudaw znajdujemy tu drewniane piramidki z aniołkami, poruszane ciepłem prawdziwych, zapalonych świeczek, dekoracyjne świeczniki łukowe, starannie wycinane laubzegą, malowane lub w naturalnym kolorze drewna, z oświetleniem elektrycznym (na noc ustawiane są w oknach od ulicy) lub – bardziej na użytek rodzinny – ze świeczkami choinkowymi.

Boże Narodzenie, a nawet bardziej Adwent, uroczysty okres przedświąteczny, trwający cztery tygodnie, to pora na zajadanie się orzechami. Otóż dziadki ( bo chyba nie dziadkowie?) do orzechów to także specjalność rzemieślników z Rudaw, obok pozytywek, postumencików do świątecznych kadzidełek (w dialekcie rudawskim zwanych „Raachermannel”) w formie ludzika, na ogół leśniczego, górnika czy żołnierza, czy kolorowych, szklanych ozdóbek na okna. No i anioły, aniołki, aniołeczki – każdej wielkości, każdego koloru i na każdą kieszeń. Turyngię reprezentują przede wszystkim ozdoby choinkowe. Zaś Herrnhut w powiecie Zgorzelec Zachodni…

Jarmark bożonarodzeniowy, Drezno | Fot. CC0, Pixabay.com

…to po polsku Ochranów, aczkolwiek na ogół nikt o tym nie pamięta (Łużyczanie nazywają miasteczko to Ochranow). W XVIII wieku gmina Braci Morawskich, bardzo surowych protestantów, znalazła tam drugą ojczyznę. Braci sprowadził z początkiem XVIII wieku właściciel miejscowych dóbr, który podarował im w testamencie swój pałac i majątek. Nazwa osady, a potem miasta Herrnhut pochodzi z niemieckiego „Pod opiekę Pana Jezusa”. Związków z Polską tu nie brak: Ochranów wchodził w skład unii polsko-saskiej, a następnie w latach 1807–1815 unii personalnej sasko-warszawskiej, dopóki – dzień po zakończeniu II wojny światowej, 9 maja 1945 roku – Rosjanie nie podpalili liczącego około dwóch tysięcy mieszkańców miasteczka. Ogień strawił bezpowrotnie większą część osady, zbudowanej w XVIII wieku na planie greckiego krzyża.

Mamy rok 2019. Dzisiaj „Gwiazda z Herrnhut” to marka. Tradycja wieszania bożonarodzeniowej gwiazdy narodziła się w połowie XIX wieku w pobliskim Niesky (Niska) w zachodniozgorzeleckim powiecie. W 1897 roku człowiek interesu z Herrnhut, Pieter Hendrik Verbeek, opracował pierwszy model składanej gwiazdy bożonarodzeniowej, nadającej się do sprzedaży wysyłkowej. Wkrótce potem powstała manufaktura, od lat dwudziestych XX wieku produkująca gwiazdy 25-ramienne. Produkcję kontynuowano także w epoce nieboszczki NRD, głównie na eksport za dewizy. Potem, jak wiemy, po tysiącletniej Rzeszy runął także niezwyciężony socjalizm obrządku leninowskiego, a dzisiaj kilkudziesięciu pracowników zasłużonej dla regionu firmy produkuje pełen asortyment gwiazd (około 600 tysięcy rocznie) głównie na rynek wewnętrzny.

Kilka dni temu wieczorem jechałem ze Zgorzelca do Uhsmannsdorf (za Niską) i podziwiałem na licznych domach, mijając okoliczne wioski, gwiazdy bożonarodzeniowe z Herrnhut; różnej wielkości (od 13 do 130 centymetrów średnicy) i różnych kolorów (dominuje żółty, czerwony i biały).

Przydomowe choinki, ubrane girlandami lampek; rozświetlone dekoracje okienne – wszystko to przypominało o wejściu w fazę przygotowań do Bożego Narodzenia, o Adwencie. W epoce komputerów i smartfonów jechaliśmy na wspólne pieczenie kruchych, adwentowych ciasteczek, wycinanych foremkami z pszennego ciasta w gwiazdy betlejemskie, choinki, półksiężyce i słoneczka; posypywanych cukrem i lukrowanych w wielu kolorach. Ciasteczka adwentowe to tradycyjny upominek podczas adwentowych wizyt, jakie mieszkańcy nie tylko tego regionu składają sobie w okresie poprzedzającym święta Bożego Narodzenia (okno mojego mieszkania w Zachodnim Zgorzelcu zdobi też bożonarodzeniowa gwiazda z Herrnhut, w kolorach białym i czerwonym). (…)

Jarmarki bożonarodzeniowe to w Niemczech stara i piękna tradycja. Rewolucja kulturalna może sobie na niej połamać zęby. Niemiec może wysłuchać pogadanki o gender i nawet bić brawo jak wszyscy, ale, jak co do czego, na „Christkindlmarkt” pójdzie, wypije grzańca i przyniesie stamtąd do domu to i owo, może nawet nucąc pod nosem słowa znanej z dzieciństwa kolędy.

Bożonarodzeniowe jarmarki sięgają swą tradycją do XIV wieku. Rynek Świętego Mikołaja w Monachium wymieniono w dokumencie z 1310 roku, a – zbliżam się niebezpiecznie do Zgorzelca – w 1383 roku król Czech, Wacław, nadał Budziszynowi prawo do rynku od Świętego Michała (29 września) do Bożego Narodzenia. Stamtąd tradycja rozeszła się na cały obszar języka niemieckiego w Europie, a od połowy XX wieku tutejsze rynki bożonarodzeniowe są stałym elementem świątecznej tradycji. Co należy, a co nie do oferty rynku bożonarodzeniowego, o to toczy się bezustannie spór. Co wolno sprzedawać na jarmarku? Oczywiście tak: grzaniec i bożonarodzeniowe łakocie; oczywiście nie: piwo i koktajle. Trudno te wszystkie jarmarki zliczyć: w ubiegłym roku było ich około dwa i pół tysiąca, z tego ponad tysiąc zaliczono do wielkich. (…)

Zdrowych, radosnych Świąt Bożego Narodzenia i Do Siego Roku!

Cały artykuł Jana Bogatki pt. „Tam, gdzie Boże Narodzenie trwa cały rok” – na ss. 1 i 3 „Kuriera WNET”, nr grudniowy 66/2019, gumroad.com.

 


Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia  na gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Felieton Jana Bogatki pt. „Tam, gdzie Boże Narodzenie trwa cały rok” na s. 3 „Wolna Europa” grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Drogie Czytelniczki i Czytelnicy, najpierw przeczytajcie, a potem po prostu będziecie musieli posłuchać tych płyt!

Wszystkie 50 albumów zostanie omówione w programie Studio 37 (14:00 – 16:00) na antenie Radia 26 i 31 XII. Będzie też można posłuchać nagrań najlepszych pięćdziesięciu polskich płyt roku 2019.

Tomasz Wybranowski

Kolejny rok za nami. W muzyce był to rok jeden z najlepszych od prawie dekady. W moim subiektywnym zestawieniu dwudziestka płyt bez podziału na style i gatunki. Dodam, że nagrania z każdego albumu gościły na antenie Radia WNET. Bo Radio WNET to muzyka warta słuchania. 

13. Maja Kleszcz: Osiecka De Luxe (Mystic Production) – piosenka aktorska/jazz.

Zdawać się mogło, że metafory Agnieszki Osieckiej doczekały się już dawno ostatecznej muzycznej i mistrzowskiej oprawy. Ale oto Maja Kleszcz i Wojtek Krzak wyczarowali bardziej niż niezwykły klimat z tekstami królowej polskiej piosenki.

Jest tu kawiarniany blues, przedwojenny swing i korzenny jazz. Niby wszystko znane, ale jakże świeże i porywające. W akustycznych aranżacjach zyskują dla mnie osobiście Nim wstanie dzień (niegdyś Edmund Fetting), Uciekaj moje serce (ach, ta trąbka) i Wielka woda.

12. Piotr Baron: Wodecki Jazz (Agencja Muzyczna Polskiego Radia) – jazz.

Jeśli ktoś z czytelników „Kurier WNET” obawia się jazzu, to album Wodecki Jazz Piotra Barona będzie znakomitą inicjacją. Piotr Baron, znakomity saksofonista, połączył lekkość i przebojowość melodii Zbigniewa Wodeckiego z jazzowym klimatem. Niektóre aranżacje są przewrotne, jak dla przykładu w Izoldzie, z rapowym fragmentem. Panny mego dziadka z przepiękną gitarą Gabriela Niedzieli i Lubię wracać tam, gdzie byłem to wyciskacze łez i bilet do lat dzieciństwa. Cudny album.

11. Kwiaty: Kwiaty (album) (wydawnictwo własne) – shoegaze/post-rock.

Nie ukrywam, że trójmiejski kwartet Kwiaty to objawienie (jedno z pięciu) w mijającym roku. Muzycznie sporo shoegazowych brzmień, odcieni rocka przypominających lata 90. i dużo dobrych melodii przełamanych czasami punkującą rebelią pachnącą manchesterskim brzmieniem (Honda).

Trzy najlepsze nagrania to pachnące macierzanką i fiołkami rozmarzone Na wydmach, Czarne porzeczki i Mleczne dziewczęta, chłopaki kwiaty. To płyta do rozmarzenia, która powinna wybuchać w głowach (i sercach) słuchaczy w przełamaniu wiosny i każdego lata.

Nagranie Koniec wakacji to mój faworyt, który mógłby być ozdobą każdej składanki wytwórni 4AD. Głos Mai Andrzejewskiej koi i zachwyca. Czekam na drugą ich płytę, aby zapoznać się z resztą zielnikowych barw i zapachów. (…)

10. Kali & Magiera: „Chudy Chłopak” (Ganja Mafia Label) – hip hop

/…/ Ciągle budzą mnie koszmary /Nocne mary, szatan się dobijał / Ale czuwał anioł stróż, dał mi poczuć, że przełamię lód / Przyjdzie dzień, gdy przełamie lód / Stanie za mną lud / Póki co, stoję tutaj sam, chudy chłopak /…/

„Chudy chłopak” powrót do platynowego jak mawiam, old scholowego czasu w polskim hip hopie (…o jakieś dwadzieścia lat). Album to osobiste teksty Kalego ze znakomitą szatą muzyczną Magiery (White House). Same komplementy cisną się na usta, gdy piszę o tym krążku.

Czternaście nagrań tworzy spoistą i dopracowaną do najmniejszego detalu płytę. Ten bardziej niż osobisty pamiętnik Kalego, w formie szczerej spowiedzi, może posłużyć w dzisiejszych czasach za przewodnik dla rodziców, którzy w tym pośpiesznym i gnającym nie wiadomo dokąd świecie, szukają kluczy by zrozumieć własne dzieci.

Najważniejsze (dla mnie) nagrania z płyty, obok tytułowego „Chudy Chłopak”, to „Hamlet” i „Poza światem”, gdzie pojawił się O.S.T.R.

9. Enchanted Hunters: Dwunasty Dom (Latarnia) – synth pop.

Magdalena Gajdzica i Małgorzata Penkalla wymyśliły, nagrały i wysłały w świat arcydzieło z pogranicza pachnącego latami 80. synth popu z odrobiną dream popu.

Siłą albumu jest bajkowy, lekko odrealniony klimat, który od otwierającego utworu Fraktale przez singlowy Plan działania po finał w postaci nagrań Burza (ten bit 4/4) i Neptun nie wypuszcza słuchacza – tak jak proza Marquzea czytelnika – zadziwionego szczerze i uśmiechniętego (także szczerze) poza muzyczną orbitę Dwóch księżyców. Pomysły i nagrania na album twórczynie zbierały kilka lat. Warto było, bo to jeden z najważniejszych albumów electro i synth popu przynajmniej ostatnich dziesięciu lat.

To zestaw świeżych, melodyjnych i pozytywnie energetycznych piosenek. Lekarz od stanów duszy i nastrojów powinien ją przepisywać na wszelkie depresje i stany malkontenctwa. Jeszcze jedno. Ta płyta porywa do tańca.

Okazuje się, że ze znanych i kilkuwiekowych dźwiękowych składników można wyczarować absolutnie niezwykłą historię o Dwunastu domach w dziesięciu piosenkowych podrozdziałach. Przepiękna płyta!

8. Leszek Możdżer: Ikar. Legenda Mietka Kosza (Wydawnictwo Agora) – jazz/muzyka filmowa.

Z filmem Macieja Pieprzycy, podobnie jak i ze ścieżką dźwiękową wyczarowaną przez geniusza fortepianu Leszka Możdżera, mam więź bardziej niż osobistą. To topos miejsca, który łączy mnie i Mieczysława Kosza. Obaj jesteśmy synami Zamojszczyzny, obaj wpleceni w ten roztoczański krajobraz gdzieś na peryferiach Tomaszowa Lubelskiego. Zresztą w filmie jest taka sekwencja, kiedy o kolorach tego niezwykłego miejsca mówi tytułowy bohater Mietek Kosz, w którego wcielił się Dawid Ogrodnik. Dał on od siebie aktorsko za dużo i nie zostawił widzowi zbyt wielkiego marginesu do stworzenia swojego wizerunku Mietka Kosza, niewidomego geniusza jazzowych improwizacji, który nie chciał zoperować oczu, by nie stracić słuchu. Niezwykłe…

Ale największą bohaterką filmu jest muzyka. Sukcesem Leszka Możdżera jest to, że muzyka Kosza zabrzmiała w pełni. A zadanie nie było łatwe, bowiem jak oddzielić muzykę-bohaterkę od muzyki ilustrującej? Leszek Możdżer to udźwignął. Jak zwykle. To jego film tak naprawdę. Na ścieżce dźwiękowej dwadzieścia osiem nagrań. A każde cudowne. A każde obrazkowe i kolorowe nawet, gdy… zamkniecie oczy. (…)

2. EABS: Slavic Spirits (Astigmatic Records) – jazz/jazz nowoczesny.

W dublińskim Tower Records lubię patrzeć, kiedy młodzież i studenci kupują winyle z jazzem. Odrodzenie jazzu ma się dobrze. Przykładem tego, z rodzimego podwórka, jest kolejna płyta EABS. Od pierwszego przesłuchania miałem powtórkę z lekcji odczuć i wrażeń, gdy po raz pierwszy przesłuchałem debiut Lao Che Gusła. Ową płytę Spiętego i nowy konceptualny zestaw liderów nowej szkoły polskiego jazzu EABS łączy temat słowiańszczyzny i jej mitologii.

Dwa lata temu ogłosiłem płytą roku Repetitions (Letters to Krzysztof Komeda). Minęły dwa lata i EABS znowu daje nam podarunek niezwykły. Tyle, że tym razem to w całości autorski materiał Marka Pędziwiatra i przyjaciół, którym towarzyszy niezwykły saksofonowy renegat jazzu – jak mawiają o nim na Wyspach – Tenderlonious.

Niespełna czterdzieści pięć minut muzyki co chwila zadaje nam pytania, za czym my, Polacy, tak naprawdę tęsknimy? Skąd ta melancholia, której pełno na płycie? Czy nie doskwiera nam owa biała plama sprzed lat 60. wieku X?…

Slavic Spirits to także jazzowo-mistyczna opowieść o rytmie, który współcześnie zaburzamy. I tutaj dochodzimy do czasów Słowiańszczyzny, kiedy rytm życia odmierzały pory roku, czas dnia i części nocy. Od Ciemności podążamy ku Ślęży (Ślęża (Mgła) i Ślęża), boskiej góry w czasach przedchrześcijańskich, aby w finale przeżyć Przywitanie Słońca. Polecam i gwarantuję dreszcze, z wiedzą o dawnych czasach dwuwiary i słowiańskich duchów opowiedzianych tylko dźwiękami.

Nr 1. Marek Dyjak: Piękny instalator (Wydawnictwo Agora) – piosenka autorska/avant-pop/jazz.

Ta płyta ukoronowała bardzo dobry muzycznie rok 2019. O Marku Dyjaku ciężko mi pisać i opowiadać, bo znamy się bardzo dobrze, jeszcze z czasów lubelskich. Jego życie i dotykanie śmierci, twórczość i poetyckość, wreszcie bohemizm artystyczny i ciepło to tematy nie tylko na film fabularny o nim, ale cały serial. Ale uznałem ten krążek albumem roku nie z powodu naszej znajomości. O nie! Styczniową porą Marek Dyjak podarował nam krążek Gintrowski, a w listopadzie sprezentował najlepszy album roku Piękny instalator, z ponadczasowym tekstem lubelskiego barda i poety Jana Kondraka.

Od pierwszego, tytułowego nagrania (gdzie Vienio zamiast rapować, śpiewa), po niezwykły duet z Renatą Przemyk (Wielka) obcujemy z wielką sztuką. A przecież jeszcze Miriam, ten najpiękniejszy moment płyty, znany w filmu Jasminum, z nowym tekstem Roberta Kasprzyckiego; a Bez, gdzie odnajduję echo poezji Broniewskiego, a przejmująca Warszawo, a…

Cały artykuł Tomasza Wybranowskiego pt. „Najlepsze 20 polskich albumów 2019 roku” znajduje się na s. 16 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Tomasza Wybranowskiego pt. „Najlepsze 20 polskich albumów 2019 roku” na s. 16 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Niezrównany drybler, który kiwał tak długo, aż okiwał samego siebie / Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” nr 66/2019

Gdyby Wałęsa przyznał się do błędów młodości, gdyby przeprosił – któżby mu nie wybaczył? Przeszedłby do historii jako Lech Wielki, a tak już na zawsze pozostanie… cienkim bolkiem.

Bolek drybler

Andrzej Jarczewski

Gdy 15 listopada 1989 r. przed połączonymi izbami amerykańskiego Kongresu Lech Wałęsa zaczął od słów „My, Naród”, słuchaliśmy go ze wzruszeniem. Gdy po 30 latach skopiował te same słowa przed kilkunastoma członkami jakiejś podkomisji, zabrzmiało to jak żałosna farsa. 30 lat temu Wałęsa był dla Ameryki symbolem wielkiego ruchu społecznego. Dziś jest przegranym nikim.

O samym Wałęsie mamy kilka książek. Czyny i słowa zostały opisane należycie. W kontekście jego ostatnich występków warto jednak przyjrzeć się samym sobie: jak odbieraliśmy Wałęsę kiedyś, a jak teraz, i co się zmieniło.

Przypomnijmy sobie dowolny mecz futbolowy naszej ulubionej drużyny klubowej czy reprezentacyjnej. Oto nasz obrońca na własnym polu karnym niewyraźnie, tak jakby trochę, ale minimalnie, a może wcale nie… dotknął piłki ręką. Czy nasz sektor zażąda karnego? Absurd! To kibice drużyny przeciwnej zawyją: „RĘKA!!!”. W naszej części widowni zapanuje cisza. „Może sędzia nie zauważył?” – mamy nadzieję. Nikt nawet po cichu nie wspomni o ręce, bo zaraz by ciężko oberwał. Nawet nie wiemy, jak ciężko, bo któżby się odważył to przetestować. Po meczu, owszem, możemy dyskutować, ale nie w tej chwili!

Inny przykład z każdego meczu. Nasz napastnik zamarkował zwód w lewo, ale poszedł w prawo, zmylił bramkarza i strzelił gola. Czy oburzymy się na jego „nieetyczne” zachowanie? Oczywiście, że nie. Nawet gdy zawodnik przeciwnej drużyny oszuka naszego bramkarza, mamy pretensje tylko do naszej defensywy, a nie do przeciwnego ataku. Na tym właśnie polega futbol, boks i wszelkie sporty walki. Oszustwo jest tam cnotą!

Rozpatrzmy teraz ów pamiętny sierpień roku 1980 z punktu widzenia mieszkańca Śląska, Warszawy czy dowolnego innego miejsca w Polsce. Nie wiemy, co tam naprawdę w Gdańsku się dzieje. Nie wiemy, kto kogo fauluje i kto zagrywa czyją ręką. Ważne, że „nasi” jakoś tam walczą z „onymi”, a kapitanem „naszych” jest Lech Wałęsa. Słuchamy jego krótkich wystąpień i czujemy, że to jest zupełnie nowy język, nowy sposób docierania do Polaków z nowym przekazem. To było naprawdę dobre.

Teraz powiem coś, za co oberwę od bardziej surowych krytyków. Otóż mam przed sobą książkę „Historia przyznała nam rację”, czyli opowieść Joanny i Andrzeja Gwiazdów, zapisaną przez Remigiusza Okraskę i zredagowaną przez Agnieszkę Niewińską (2015). Świetna książka, polecam. Po każdej stronicy mogę potwierdzić: „tak, historia przyznała Wam rację”. Ale po chwili pojawia się refleksja.

To jednak dobrze, że głównym dryblerem w naszej drużynie był w roku 1980 właśnie Lech Wałęsa. Bo Andrzej Gwiazda jest zbyt jednoznaczny. Mówi precyzyjnie, żadnych ozdobników, żadnych niedopowiedzeń czy uników. Zawsze zależy mu na racji. A Wałęsę interesowało tylko zwycięstwo w każdym dryblingu. Cóż go obchodziła historyczna racja!

„Tak za tak – nie za nie, Bez światło-cienia” pisał Norwid. I to się znakomicie sprawdza w poezji romantycznej. W polityce coś jakby nieznakomicie. Tu się kiwa! Przypomnijmy sobie jeszcze własne mecze z dzieciństwa. Jeśli na placu zebrało się np. dziesięciu chłopaków, to było jasne, że gramy „pięciu na pięciu”. Cały problem polegał na ustaleniu „sprawiedliwego” składu, żeby po jednej stronie nie grali sami lepsi, a z drugiej słabsi, bo zaraz będzie 10:0 i nikomu nie będzie się chciało grać. Wybierało się więc najpierw dwóch kapitanów, a następnie każdy z nich miał prawo dobrać jednego zawodnika. Rzut monetą rozstrzygał, kto zaczyna. Następnie pierwszy kapitan wybierał zawodnika do swojej drużyny, potem drugi itd. W efekcie wyłaniały się dwa zespoły o mniej więcej równych siłach. Nieraz grało się w tym składzie wiele godzin, aż zapadły ciemności.

W czasie trwania meczu bezwzględnie obowiązywała solidarność zespołowa. Każdy starał się, żeby to jego drużyna wbiła gola, nawet jak już nie pamiętało się, ile jest i kto prowadzi. Jutro skład mógł być zupełnie inny. Codziennie obowiązywała inna meczowa solidarność. To samo widzimy w drużynach profesjonalnych. W jednym sezonie dany zawodnik gra w zespole A, w następnym w B i gdy dochodzi do meczu A przeciw B – wiosną strzela on do bramki jednego zespołu, a jesienią do bramki drugiego i nikt się temu nie dziwi.

Ale wróćmy do rozgrywek dziecięcych. Nie wszyscy lubili się poza boiskiem. Na każdym większym podwórku „rządził” jakiś przerośnięty chuligan, który bijał młodszych chłopców, zabierał im drugie śniadanie, tłukł szyby, rysował gwoździem lakier na samochodach itd. Wszyscy go unikali. Ale gdy zaczynaliśmy dobierać sobie zawodników do „naszej” piątki, najważniejsze było pozyskanie tego łobuza do „naszej” drużyny. Bo było jasne, że z nim wygramy, a bez niego przegramy.

Podobnie odbieram występy Wałęsy. W roku 1980 nikt nie pytał, skąd ten człowiek przychodzi, co ma na sumieniu i czy nie jest przypadkiem jakimś Bolkiem. Nie. Interesowało nas tylko to, że w ataku naszej drużyny mamy świetnego dryblera. Jeśli on tam trochę się rozpycha, jeśli ukradkiem zagra ręką lub kogoś sfauluje – no cóż, godzimy się; takie są reguły tej gry.

Gorzej, że sam Wałęsa uwierzył, ze jest najlepszym dryblerem na świecie. Że on wykiwa wszystkich. I kolegów, i „Solidarność”, i nawet bezpiekę.

Jestem przekonany, że TW Bolek w pewnym momencie urwał się swoim prowadzącym. Przeżył przemianę typu „z chłopa król”. Widział, jak rosła 10-milionowa „Solidarność” i od pewnego momentu grał już tylko na siebie. Nawet w stanie wojennym rozejrzał się po boisku i stwierdził, że nadal ma czym grać, że bezpieka go nie zabije ani nie zdekonspiruje, że ma całą Polskę za sobą i że zachodni świat go popiera. W takiej sytuacji nie opłacało się współpracować z SB w roli zwykłego agenta. Ta współpraca trwała nadal, ale już na bardziej równorzędnych zasadach. Nie było pewne, kto kogo w końcu wykiwa.

Wałęsa musiał znać – spopularyzowaną w Karnawale – historię Azefa, ale też Stalina i Hitlera, którzy początkowo służyli swoim policjom jako agenci w organizacjach antyrządowych, a później zorientowali się, że można łatwo wykorzystywać ludzką naiwność i piąć się po trupach swoich konkurentów z obydwu stron barykady. Bolek – jak wielu przed nim – był przede wszystkim dryblerem. Niezłym dryblerem. Wykiwał nawet samego siebie.

Dziesięciomilionowy związek naprawdę cieszył się, że mamy takiego przywódcę, który kiwa przeciwników. To było tak, jak na meczu. Nie zastanawiamy się, gdy nasz zawodnik strzeli bramkę przeciwnej drużynie. Klaszczemy i krzyczymy z radości, nawet wtedy, gdy coś nam się zdaje, że ten gol padł jakby ze spalonego. Później, gdy dowiadujemy się, że sędzia był kupiony, trochę nam mina rzednie, ale jeszcze to znosimy w milczeniu. Na końcu jednak okazuje się, że nie tylko sędzia, ale również nasz najlepszy drybler sprzedał mecz! Pozwolono mu zdobyć gola, ale tylko po to, żeby w przyszłości pogrążył nas w całych mistrzostwach.

Znamy dziś wielu agentów bezpieki, którzy wykazali się nadzwyczajną aktywnością w strukturach legalnej i podziemnej „Solidarności”. Chciałbym wierzyć, że większość z nich zrozumiała błędy swojej młodości i próbowała jakoś to odpracować, zrobić tak dużo dobrego, żeby z nawiązką wyrównać poprzednie zło. Być może to się komuś naprawdę udało. Ale z drugiej strony stali profesjonaliści, którzy byli przygotowani na chwiejność postawy swoich agentów i gromadzili dowody, by w razie czego mieć materiał do szantażu. Przypuszczam, że te dowody służą wrogom polskiej wolności do dziś.

Jakże nieliczni mieli tyle odwagi i prawości, by powiedzieć: „tak, w latach takich a takich składałem donosy na Józka, Staszka i Tadka. Jeżeli im zaszkodziłem – bardzo przepraszam i gotów jestem jakoś to odpracować. Ale wiedząc, że pełna rekompensata indywidualna jest niemożliwa, próbowałem działać na rzecz dobra wspólnego, robiąc to, tamto i owo. Udostępniam wszystkie dokumenty, zgromadzone w mojej sprawie przez bezpiekę i postaram się uzupełnić informacje, jeżeli coś wygląda niezrozumiale”.

Ilu polityków opublikowało podobne oświadczenie? Gdyby Wałęsa przyznał się do błędów młodości, gdyby wyjaśnił rolę Wachowskiego, Cybuli i kilku innych, gdyby przeprosił za szkody, jakie wyrządził kolegom – któż by mu nie wybaczył? W czasie pełnienia prezydentury miał wszelkie możliwości. Przeszedłby do historii jako Lech Wielki, a tak już na zawsze pozostanie… cienkim bolkiem.

Zresztą to nie Wałęsa jest problemem, bo o jego sztuczkach każdy, kto chciał, mógł już dawno się dowiedzieć. Problemem jest to, że część publiczności wciąż bije pokłony przed zniedołężniałym dryblerem, choć wiemy, że korzystał on z dopingu, że brał pieniądze za szkodzenie swojej drużynie i że przez całe dziesięciolecia czerpał korzyści ze swojej zdrady.

Czy brawa bije mu drużyna polska? Coś widzę, że tłumek klakierów z każdym dniem, z każdym faulem, z każdym wygłupem rzednie.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Bolek drybler” znajduje się na s. 4 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Bolek drybler” na s. 4 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Adwent już się kończy, ale to sympatyczne opowiadanie o przygotowaniach do Bożego Narodzenia warto przeczytać

Na zbiórkę zaproszeni byli starsi ministranci. Zanim przyszedł ksiądz Marek, to śmiali się z naszych zobowiązań adwentowych. Normalnie nam dokuczali, a my jesteśmy bardzo nieśmiali i było nam przykro.

Aleksandra Tabaczyńska

Adwent

W zeszłym tygodniu, na ostatniej zbiórce ministrantów nasz prezes Neptun powiedział:

– Panowie, zaczynamy adwent i będziecie jak zawsze losować figurki Matki Bożej. Proszę was bardzo, potraktujcie radosny czas oczekiwania na święta serio.

Na roraty przygotowujemy kolorowe papierowe serca z wypisanym dobrym uczynkiem, wrzucamy do koszyczka na ołtarzu, a na końcu mszy ksiądz losuje dziesięć figurek.

– Wpisaliście – mówił dalej prezes – tylko dwa dobre uczynki, i to wszyscy takie same: sprzątanie swojego pokoju i wynoszenie śmieci. Obciach! Nie chcę wam robić wyrzutów, ale ja bym tego za dobry uczynek nie uznał. Utrzymywanie porządku w swoim pokoju to zwyczajnie obowiązek, a wynoszenie śmieci – no cóż, szału nie ma. Ja wiem, że inni tak piszą, ale ministranci powinni dawać dobry przykład i w adwencie wykazać się porządnymi dobrymi uczynkami.

Bardzo lubimy naszego prezesa, więc razem z Kefirem, Piecykiem, Cykusiem i resztą chłopaków postanowiliśmy sprawić Neptunowi przyjemność. Długo myślałem, co by tu napisać na papierowym sercu, i w końcu wpisałem: uratowałem kota przed mordercą (miałem taką przygodę z kotkiem w październiku), a drugi to: sprezentowałem tego sierściucha księdzu Markowi. Uważam, że to były porządne dobre uczynki, takie, jakich nie trzeba się wstydzić.

Chłopaki, specjalnie pod kątem adwentu, oglądali filmy z Bondem i różne reportaże w telewizji, więc wymyślili dużo lepsze od moich.

Kefir napisał: złapałem trzech szpiegów na gorącym uczynku i udaremniłem napad na bank.

Cykuś, ten najmniejszy ministrant: bohatersko uratowałem życie małej dziewczynce, która wpadłaby pod samochód.

Piecyk: ustępowałem w tramwaju miejsca wszystkim starszym paniom; cwaniak jak zawsze, u nas nie ma tramwajów.

Mamy też jednego ministranta, nazywamy go Sztanga, bo trenuje podnoszenie ciężarów. Sztanga napisał, że pomaga nosić zakupy wszystkim napotkanym osobom, i to kilku równocześnie, trenując siatkami rwanie i podrzut.

Uczciwie powiem, że spotkał nas zawód. Neptun zlecił Welonowi, najlepszemu ceremoniarzowi w parafii, tak na wszelki wypadek, żeby przed wrzuceniem serduszek z dobrymi uczynkami do koszyczka spojrzał, co w nich jest. No i oczywiście Welon przechwycił nasze serca i nie braliśmy udziału w losowaniu figurek. Na tym nie koniec; Neptun zarządził ekstra zbiórkę w sprawie uczynków.

– Panowie, skiepściliście na całej linii. Porządny dobry uczynek to jest taki – tłumaczył prezes – który zrobiłeś sam. Im więcej kosztuje cię wysiłku, walki z lenistwem i niechęcią, tym jest więcej wart. Nie macie pisać bredni z filmów ani cudzych dobrych uczynków, ani nawet marzeń o dobrych uczynkach. Proponuję – i jest to propozycja nie do odrzucenia – żebyście w tym tygodniu potrenowali zobowiązania adwentowe. Chłopaki, skupcie się i tym razem bez wygłupów.

Nie zrozumieliśmy się z prezesem, po prostu chcieliśmy zabłysnąć na roratach. Nawet już wyobrażaliśmy sobie, jak ksiądz Marek podczas losowania figurek z dumą czyta o naszych wyczynach. Szkoda, że nie wyszło. Żal nam się zrobiło Neptuna, bo przecież liczył na nas, i księdza Marka też. No i oczywiście parafian, że nie mogli być dumni ze swoich ministrantów. Do zobowiązań adwentowych więc przyłożyliśmy się na maksa. Napisaliśmy je szczerze, od serca i bardzo uczciwie.

Kefir: nie będę co rano udawał choroby przed szkołą, żeby mama nie spóźniała się do pracy. Nie będę przezywał kolegów brzydkimi wyrazami. Użyję zamiast brzydkich słów innych, też śmiesznych.

Ja: nie będę kradł słodyczy z tej nowej kryjówki, którą mama specjalnie przede mną założyła pod łóżkiem w sypialni, w kartonach po butach. Nie będę upychał ubrań za tapczan, tylko ewentualnie śmieci.

A Piecyk, brak słów, zobowiązał się, że będzie dokarmiał bezpańskie zwierzęta, oprócz tych leśnych i poza jego ulicą, oraz podaruje niektóre zabawki młodszemu sąsiadowi, żeby mógł je sobie popsuć do końca.

Cykuś nie będzie kupował chipsów i innych, jak mówi jego mama, świństw za pieniądze, które dostał na jogurt, owoc lub różne zdrowe produkty. Wszystkie wrzuci do skarbonki i uzbiera sobie na porządne zakupy po adwencie.

Sztanga zobowiązał się, że nie będzie robił sztuczek gimnastycznych na rusztowaniach na budowach, i to nawet jak nikt nie patrzy. Nie będzie też robił min i udawał, że go nie ma, jak przyjdzie sąsiadka poprosić o odkręcenie słoików.

Welon znowu nie dopuścił nas do udziału w losowaniu, a kolejną zbiórkę, tym razem w sprawie zobowiązań, zwołał ksiądz Marek.

Tego było za wiele. Wszyscy ministranci strasznie się wnerwili na prezesa i na Welona. Już drugi tydzień kaszanienia nam lajfa, a nikt z nas nic nie wylosował. Biedny Cykuś jak zwykle popłakiwał, Piecyk, ten to zawsze coś zbroi, przyniósł zaświadczenie od starszego brata, że to nie jego wina, że nie ma w okolicy bezpańskich zwierząt. Mama Kefira zadzwoniła do księdza Marka i potwierdziła, że Kefir bez komedii codziennie rano wychodzi do szkoły. Ja zrobiłem zdjęcie nowej kryjówki na słodycze, na którym widać, że nic nie zjadłem. Nie chciałem, żeby mama tuż przed świętami znowu musiała zmieniać schowanko, bo właśnie tydzień temu przeniosła wszystko z pawlacza z narzędziami.

Na zbiórkę zaproszeni byli też starsi ministranci. Zanim przyszedł ksiądz Marek, to śmiali się z naszych dobrych uczynków i zobowiązań adwentowych. Normalnie nam dokuczali, a my jesteśmy bardzo nieśmiali i było nam przykro.

Na szczęście zaraz przyszli ksiądz Marek, Neptun, Lok i Welon. Weszli do sali i widać było, że są w dobrych humorach. Okazało się, że każdy z młodszych ministrantów dostał figurkę Matki Bożej, i to na zawsze. Ksiądz Marek powiedział, że nasze zobowiązania nie bardzo nadają się na to, żeby je odczytać na roratach, ale widać w nich prawdziwe zmaganie. Figurka Matki Bożej ma nam przypominać, że warto podejmować walkę ze złym zachowaniem, choćby drobną albo taką, która innym wydaje się śmieszna.

Starsze chłopaki też mają wypisać porządne adwentowe zobowiązania, i to do najbliższego poniedziałku. Ksiądz Marek powiedział, że jak nie będą mieli pomysłu, to mogą zwrócić się do ekspertów, czyli do nas. Neptun, Lok i Welon również w poniedziałek przyniosą serca, i ksiądz Marek też.

Opowiadanie pochodzi z książki Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Armia księdza Marka”.

Aleksandra Tabaczyńska zawodowo zajmuje się dziennikarstwem. Podejmuje tematykę społeczną, głównie wspólnot lokalnych, i jest związana ze środowiskiem mediów chrześcijańskich. Co miesiąc publikuje swoje artykuły w „Wielkopolskim Kurierze WNET”. Należy do Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Mieszka z mężem, córką i trzema synami w Nowym Tomyślu.

Książkę można nabyć pod adresem internetowym: http://www.armiaksiedzamarka.pl lub https://www.facebook.com/Armia-Ksiedza-Marka

„Adwent”, opowiadanie Aleksandry Tabaczyńskiej z książki pt. „Armia księdza Marka”, znajduje się na s. 18 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

„Adwent”, opowiadanie Aleksandry Tabaczyńskiej z książki pt. „Armia księdza Marka”, na s. 18 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Chłopcy, przestańcie, bo źle się bawicie!” Dla was to są pieniądze, a dla innych… O co toczy się gra?

Czy w podobnej sytuacji znajdą się wszystkie rodziny i organizacje, których członek popełni taki bądź podobny czyn, i czy nie chodzi czasem o otwarcie furtki umożliwiającej dobranie się do majątków?

Barbara Ziółkowska

Zakon Chrystusowców ma zapłacić milionowe odszkodowanie oraz dożywotnią rentę ofierze księdza-pedofila Romana B. Tak zdecydowały poznańskie sądy w 2018 roku. Za parę dni, 20 grudnia, ma zostać rozpatrzona kasacja zakonu, zmierzająca do wstrzymania wypłaty odszkodowania. Towarzystwo Chrystusowe nie kwestionuje winy swojego byłego współbrata, jednak wysokość zasądzonej kwoty w sposób znaczący może wpłynąć na los zgromadzenia.

Od dłuższego czasu z uwagą przyglądam się wszystkiemu, co dzieje się w mediach wokół tematu wykorzystania nieletnich przez duchownych.

Nikt nie ma najmniejszych wątpliwości, że są to czyny karygodne i niedopuszczalne oraz że osoba winna takiego czynu powinna zostać ukarana. Pytania i wątpliwości pojawiają się wówczas, gdy winą za postępek jednej osoby obarcza się całe zgromadzenie i temuż zgromadzeniu nakazuje się wypłatę niewyobrażalnie wysokiego odszkodowania.

Pytań w tej sprawie mam wiele, ale zasadnicze są następujące: czy po utrzymaniu tego wyroku w podobnej sytuacji znajdą się wszystkie rodziny i organizacje, których członek popełni taki bądź podobny czyn, i czy to nie jest czasem otwarcie bardzo niebezpiecznej furtki umożliwiającej dobranie się do majątków? Nie przemawia do mnie w żaden sposób zasada odpowiedzialności zbiorowej za czyn popełniony przez jedną osobę i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w całej tej historii chodzi jednak o coś zupełnie innego.

Pytania o wysokość zadośćuczynienia dla osoby poszkodowanej nie stawiam, ponieważ kiedy obserwuję ogromne zaangażowanie prawników, staje się dla mnie oczywiste, że ich wynagrodzenia mogą pochłonąć lwią część zasądzonych kwot.

Całe szczęście, że pomimo bardzo trudnej sytuacji, w jakiej znaleźli się zakonnicy, nie tracą oni ducha i sił, i deklarują wsparcie poszkodowanej niezależnie od ostatecznego wyroku.

Artykuł Barbary Ziółkowskiej pt. „Gra o wysoką stawkę” znajduje się na s. 2 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Barbary Ziółkowskiej pt. „Gra o wysoką stawkę” na s. 2 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Stany Zjednoczone nieustannie przypominają o konieczności wzmacniania obronności Europy. Są gwarantem jej bezpieczeństwa

Podział świata na dwa bloki: autorytarny, komunistyczny i wolny demokratyczny jest aktualny cały czas. Wrogom zależy na tym, byśmy stracili azymut i pogubili się w gąszczu. Wojna trwa od wielu lat.

Jadwiga Chmielowska

Komentując słowa francuskiego prezydenta Macrona o NATO, turecki prezydent Recep Erdogan wezwał francuskiego prezydenta do sprawdzenia, czy to „nie on znajduje się w stanie śmierci klinicznej”.

No cóż, Francuzi mieli dość politykierów uwikłanych w najróżniejsze układy, zagłosowali więc na reklamowanego im człowieka spoza polityki… i wybrali gogusia.

Walczą z nim teraz na ulicach Paryża i niemal wszystkich miast. Niestety stanowi on problem nie tylko dla obywateli Francji, ale dla nas wszystkich w Unii Europejskiej. Francja nie płaci 2% swojego PKB na fundusz obronny NATO. Flirtuje z Putinem i marzy o armii europejskiej, by osłabić NATO. Stany Zjednoczone nieustannie przypominają o konieczności wzmacniania obronności Europy i jej państw. To Stany Zjednoczone są gwarantem pokoju i niepodległości państw europejskich. Tymczasem Niemcy i Francja pacyfikują Ukrainę w Mińsku podczas rozmów z Rosją. Niemcy wciąż handlują z Rosją, budują nie tylko Nord Stream, ale również ich firmy zbrojeniowe współpracują z Rosjanami.

Uderzające jest dla mnie to, że polscy komentatorzy z wyjątkiem Jerzego Targalskiego nie zająknęli się o jednym z najważniejszych tematów szczytu NATO w Londynie. Na portalu ABS-CBN czytamy: „Sekretarz generalny Jens Stoltenberg powiedział, że rosnące zdolności wojskowe Chin – w tym pociski rakietowe, które mogłyby trafić w Europę i Stany Zjednoczone – oznaczają, że sojusz musi wspólnie rozwiązać ten problem”.

Przywódcy 29 państw członkowskich NATO podpisali wspólne oświadczenie, w sprawie „szans i wyzwań” związanych z rosnącą potęgą Chin. Przygotowany został wewnętrzny raport w tej sprawie i opracowany zostanie plan działania.

„Zauważyliśmy teraz, że wzrost potęgi Chin ma wpływ na bezpieczeństwo wszystkich sojuszników” – powiedział sekretarz generalny NATO w Londynie. „Chiny zbliżają się do nas w Arktyce, w Afryce, inwestując znaczne środki w naszą infrastrukturę w Europie, w cyberprzestrzeń” – ostrzegał Jens Stoltenberg. W przygotowanej deklaracji podkreślono nie tylko bezpieczeństwo łączności w kosmosie, ale również potrzebę „bezpiecznych i odpornych” systemów łączności, w szczególności infrastruktury 5G. (…)

Podział świata na dwa bloki: autorytarny, komunistyczny i wolny demokratyczny, jest aktualny cały czas. Wrogom zależy na tym, byśmy stracili azymut i pogubili się w gąszczu. Wojna trwa już od wielu, wielu lat.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „NATO a współczesne zagrożenia” znajduje się na s. 12 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „NATO a współczesne zagrożenia” na s. 12 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Na końcu nitki, tak jak na jej początku, jest miłość. Bóg się rodzi! / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” nr 66/2019

Nie wiem, czy pojawienie się pasmanterii w miejscu kantora jest znakiem czasu, reakcją na exposé premiera, czy przypadkowym zbiegiem okoliczności, ale wiem, że normalność stała się deficytowa.

Krzysztof Skowroński

Świat się zmienia. Dowód na to odkryłem przypadkiem. Zaparkowałem samochód na ulicy Zielnej w Warszawie, a tam w miejscu, gdzie był kantor wymiany walut, powstała pasmanteria.

Otworzyłem drzwi i zobaczyłem igły, nici, sznurówki, rajstopy, suwaki, maszynę do szycia i sympatyczną panią. Zamiast „dzień dobry” powiedziałem: – O, normalny sklep! Po chwili drzwi otworzył mój kolega i powiedział dokładnie to samo.

Normalne, swojskie, prywatne i potrzebne. Natychmiast zdjąłem kurtkę i poprosiłem o naprawienie suwaka, którego nie miałem czasu naprawić przez cały rok. I okazało się to możliwe.

Wróciłem do radia i zacząłem pisać wstępniak. Wędrowałem po gruzach cywilizacji europejskiej, rozprawiałem się z ideologiami, ratowałem krzyż w Sejmie. Wtem zadzwonił telefon. Kolega przypomniał mi, że zostawiłem kurtkę, sklep zamykają i albo odbiorę ją zaraz, albo wrócę do domu bez niej. Pobiegłem więc do sklepu i tam pomyślałem, że jest znacznie lepsze i bardziej twórcze zajęcie niż zastanawianie się nad tym, dlaczego parlament europejski uchwalił alarm klimatyczny, a pan Szwed w laudacji noblowskiej powiedział o Polsce, że jest krajem kolonialnym i antysemickim. Kupiłem sobie igły, nici, naparstek i postanowiłem przyszyć do koszuli guzik. Mam świadomość, że to nie jest żadne wielkie wyzwanie, że już ktoś tego dokonał przede mną, ale jednak, jak się coś robi pierwszy raz, pewne emocje są zrozumiałe. Trzeba przecież skoordynować tyle czynności: przygotować warsztat, zapalić odpowiednie światło, nawlec igłę, znaleźć koszulę bez guzika i guzik bez koszuli. Tyle know-how, a tu żadnej instrukcji.

Z radością pomyślałem o momencie, kiedy usiądę z igłą i nitką, bo cała ta operacja ma jeszcze jeden aspekt. Przyszywanie guzika jest czynnością indywidualną. A jest okres przedświąteczny, czyli taki, w którym normalny człowiek nie ma na nic czasu. Biega z jednego miejsca na drugie, robi bilanse i podsumowania, dzieli się opłatkiem z tymi, których zna, i z tymi, których nie zna. A igła i nitka, przynajmniej taką mam nadzieję, może dać usprawiedliwienie dla chwili wytchnienia. Przecież jak ktoś szyje i do tego debiutuje, to musi się nauczyć, skoncentrować, przejść przez jakiś moment wyciszenia. Tak jak mistrz świata w boksie siedzi z zamkniętymi oczami sam w pomieszczeniu i czeka, tak człowiek z nitką też może czekać.

Zanim nastąpi ten moment, kiedy igłę nawlecze nitką, kiedy wykona pierwszy ruch, musi dokładnie i precyzyjnie wiedzieć, co po nim nastąpi. Za tym szyciem stoją przecież miliony lat powolnej ewolucji. Kopyto musiało się zmienić w dłoń, a umysł musiał do szycia dojrzeć.

Tak to sobie wyobrażam, zamykam się w pokoju i przyszywam, a to przyszywanie trwa tak długo, aż skończy się nitka.

Nie wiem, czy pojawienie się pasmanterii w miejscu kantora jest znakiem czasu, reakcją na exposé premiera, czy przypadkowym zbiegiem okoliczności, ale wiem, że normalność stała się deficytowa; że wolę igłę z nitką niż myśli Franka Timmermansa, ale i jemu życzę spokojnych świąt, a Państwu, żeby ta wojna pozycyjna, która trawi zagubioną Europę, wreszcie się zakończyła, bo inaczej dojdzie – jak to powiedział profesor Andrzej Nowak – do samobójstwa ludzkości.

Ale my wiemy, że na końcu nitki, tak jak na jej początku, jest miłość. Bóg się rodzi!

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego