Rezerwowy Platformy nie wygrał meczu, osiągnął jednak pewien sukces. Uchronił drużynę przed pogromem i degradacją

Robił, co mógł, wykorzystał świeże siły i efekt zaskoczenia. Jednak z upływem czasu para zaczęła uchodzić. Na szczęście mecz się skończył, bo przy dłuższej grze poszedłby w ślady tej, którą zmienił.

Zbigniew Kopczyński

Są takie mecze, które na długo pozostają w pamięci. Takim był finał Ligi Mistrzów w sezonie 1998/1999. Na stadionie Camp Nou w Barcelonie spotkali się Bayern Monachium i Manchester United. Faworytem byli Anglicy; pod ręką legendarnego Alexa Fergusona byli istną maszyną do wygrywania.

Już w 6 minucie rzut wolny dla Bayernu i Mario Basler uzyskuje prowadzenie. Szok. Czas mija, a Manchester nie może znaleźć sposobu na utrzymujących prowadzenie Bawarczyków. Niespełna pół godziny przed końcem gry Alex Ferguson decyduje się na zmiany. W 67 minucie wchodzi do gry Teddy Sheringham, lecz sytuacja się nie poprawia. 81 minuta i kolejny ruch Fergusona: za Andy’ego Cole’a wchodzi Ole Solskjær. 90. minuta gry, niemieccy kibice świętują, lecz sędzia przedłuża mecz o trzy minuty i chwilę potem Teddy Sheringham wyrównuje. Jeszcze stadion nie ochłonął z wrażenia, a Ole Solskjær strzela kolejną bramkę. Jest to ostatnia minuta meczu.

Szok! I to jaki! Tym razem dla Niemców. Prowadzili przez prawie cały mecz, a w ostatnich trzech minutach stracili wszystko. I to za sprawą dwóch rezerwowych.

(…) Mecz, którym pasjonowaliśmy się przez ostatnie miesiące w Polsce, miał inne zakończenie. I nie było to specjalnym zaskoczeniem. Ani Rafał Trzaskowski nie jest Ole’em Solskjærem, ani Platforma Manchesterem, ani Borys Budka Alexem Fergusonem. Rezerwowy Platformy nie wygrał tego meczu, osiągnął jednak pewien sukces. Uchronił drużynę przed pogromem i degradacją do drugiej ligi, co czekało ją niechybnie wskutek katastrofalnej gry jego poprzedniczki. (…)

Zastanawiając się nad tym fenomenem, zauważyłem, że trener Budka dokonał tylko jednej zmiany, a Alex Ferguson dwóch. Czyżby więc Rafał Trzaskowski nie był Ole’em Solskjærem Platformy, a Borys Budka ma jeszcze lepszego asa w rękawie? Któż więc może być rezerwowym, który zmieni wynik? (…)

Szukam – i więcej orłów w Platformie nie znajduję. Trudno o nich także w popierających PO elitach, stanowiących tak zwane zaplecze intelektualne Platformy.

(…) Po raz kolejny okazuje się, że największa partia opozycyjna blisko czterdziestomilionowego narodu nie potrafi wygenerować lepszego kandydata od Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, Borysa Budki czy Rafała Trzaskowskiego.

Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Co może rezerwowy?” znajduje się na s. 2 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Co może rezerwowy?” na s. 2 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wspólna akcja młodzieży polskiej i ukraińskiej porządkowania grobów bohaterów wojny 1920 roku na Wołyniu

Tego rodzaju działania pozwalają młodym ludziom poznać historię swoich narodów, które 100 lat temu wspólnie broniły swoich krajów przed bolszewicką inwazją. Ochroniliśmy Europę przed bolszewizmem.

Siergiej Porowczuk

Fot. Siergiej Porowczuk

Młodzież z rówieńskiego „Płastu” i harcerze uporządkowali teren w pobliżu mogiły żołnierzy z 1920 roku w Tarakanowie na Wołyniu.

7 lipca 2020 r. członkowie Płastuńskiego Ośrodka nr 33 im. Samczuka pod opieką duchowego opiekuna „płastunów: o. Witalija Porowczuka oraz harcerze z Łodzi wraz z szefem harcerskiego hufca „Wołyń” Aleksandrem Radicą Zdołbunowem i dyrektorem Centrum Dialogu Kostiuchiwka – Jarkiem Góreckim wzięli udział porządkowaniu terenu w pobliżu mogiły żołnierzy mjra Wiktora Matczyńskiego, którzy polegli w walce z konnicą Budionnego w czasie obrony fortu Zahorce w dniach 7–21 lipca 1920 roku przed bolszewikami, w związku z setną rocznicą tych wydarzeń.

Fot. Siergiej Porowczuk

Wspólnym wysiłkiem uporządkowano teren w pobliżu odrestaurowanego grobu na terenie polskich pochówków. Duchowy przewodnik „płastunów” – historyk o. Witalij Porowczuk – poprowadził modlitwę w intencji bohaterów Polski oraz Ukrainy, którzy oddali życie w imię miłości ojczyzny. Na krzyżu zawiązano również czerwono-białą wstążkę.

Tego rodzaju wspólne działania pozwalają młodym ludziom poznać historię swoich narodów, które 100 lat temu wspólnie broniły swoich krajów przed bolszewicką inwazją. Dzięki naszemu sojuszowi wojskowemu ochroniliśmy Europę przed bolszewizmem.

Takie spotkania młodzieży polskiej i ukraińskiej są elementem polsko-ukraińskiego pojednania i zjednoczenia naszych braterskich narodów.

Notatka Siergieja Porowczuka pt. „Wspólna akcja młodzieży polskiej i ukraińskiej” znajduje się na s. 16 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Notatka Siergieja Porowczuka pt. „Wspólna akcja młodzieży polskiej i ukraińskiej” na s. 16 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Często mam wrażenie, czytając w niemieckiej prasie o sytuacji w Polsce, że przeglądam gazety z lat 30. ubiegłego wieku

A tu nagle – tytuł na łamach gazety „Deutschland Kurier”: „Patrioci wygrywają pełną napięcia bitwę wyborczą w Warszawie – Jeszcze Polska nie zginęła!” Nie cała prasa niemiecka jest lewacka!

Jan Bogatko

W Niemczech reakcje na wynik wyborów w Polsce w noc wyborczą były oszczędne. Rozczarowanie było powszechne. Po I turze wyborów prezydenckich za Odrą i Nysą mówiono, że Rafał Trzaskowski nie ma szans, nie będzie bowiem w stanie skupić przy sobie zwolenników skrajnej lewicy i skrajnej prawicy, jako że w I turze uzyskał zaledwie nieco ponad 30% głosów wobec ponad 43% prezydenta ubiegającego się o reelekcję, co przesądza o snach o zwycięstwie burmistrza Warszawy.

Niemieccy dziennikarze nie przewidzieli jednakże „elastyczności” Rafała Trzaskowskiego, który prezentował się i jako zwolennik lewicy (nie wymieniając skrótu LGBT), i zauważający „wiele wspólnego” z Konfederacją. W Niemczech taki slalom przyniósłby odmienne skutki od wywołanych w Polsce: kandydat, jako niewiarygodny, przepadłby z kretesem.

Kurtuazyjnie niemieccy komentatorzy pomijają ten zagadkowy „efekt Trzaska”, co tylko dowodzi nieznajomości mechanizmów politycznych niemieckich obserwatorów sceny politycznej w sąsiedzkiej Polsce.

To wcale nie nowość. Przypominam sobie reakcje niemieckich mediów na wybuch Solidarności czy stan wojenny: zawsze spóźnione, zawsze błędne. Potem zaczęły pojawiać się sondaże, wskazujące na wzrost poparcia dla kandydata Platformy Obywatelskiej i wraz z nimi wzrosła nadzieja na zmiany nad Wisłą (schemat: najpierw zmiana w fotelu prezydenckim, potem przedterminowe – a jakże, zwycięskie dla lewicowej koalicji – wybory do Sejmu i potem zwycięstwo socjalizmu (nowomowa: liberalizmu). Hulaj dusza, piekła nie ma!

Ultralewicowa, monachijska gazeta „Süddeutsche Zeitung” nazajutrz po wyborach (13 lipca) krzyczy: Zwycięstwo Dudy odzwierciedla rozdarcie Polski!. Oczywiście gdyby identyczną, a nawet mniejszą różnicą głosów zwyciężył Trzaskowski – idę o zakład – tytuł agitki Viktorii Großmann brzmiałby: Zwycięstwo Trzaskowskiego odzwierciedla jedność Polski. Ach, gdzie te czasy, kiedy nawet w monachijskiej „Süddeutsche Zeitung” można było znaleźć informacje, a nie propagandę! Były. Minęły… (…)

Czasem mam wrażenie, czytając o relacjach polsko-niemieckich i o sytuacji w Polsce, że przeglądam w bibliotece stare numery niemieckich gazet z lat 30. ubiegłego wieku. A tu nagle: przecieram oczy ze zdziwienia – brutalnie razi mnie tytuł na łamach gazety „Deutschland Kurier”: Patrioci wygrywają pełną napięcia bitwę wyborczą w Warszawie – Jeszcze Polska nie zginęła! Tak, wiem – „Deutschland Kurier” to nie „Bild Zeitung” i swym zasięgiem nie ogarnia całej Republiki. Otóż okazuje się, że muszę połknąć żabę: nieprawdziwe jest moje stwierdzenie, że cała niemiecka prasa jest lewacka! Otóż jest (na szczęście) „Deutschland Kurier!”

Polska prawica medialna też (w większości!) nie rozumie niemieckiej prawicy i dokleja jej lewackie łatki w rodzaju „prawicowy populizm” (konserwatywna AfD), tak samo, jak lewacka „Süddeutsche Zeitung” stara się ośmieszyć chrześcijańsko-socjalny PiS!

Tomasz M. Froelich, autor artykułu o wynikach wyborów w Polsce, zasługuje na zacytowanie: „Prezydent Trzaskowski to byłby horror, ponieważ był on kandydatem elit lewicowo-globalistycznych. Elity te przez dziesięciolecia pozbawiły całe połacie Zachodu instynktu samozachowawczego wskutek pogardy wobec tego, co jest dla niego podstawowym warunkiem: wiary chrześcijańskiej, tradycji, miłości ojczyzny, tożsamości, gospodarki rynkowej, rodziny. Ten program o uniwersalnym roszczeniu nie miał się zatrzymać u granic Polski. Ale na szczęście zatrzymał się. Na razie. Na Zachodzie wielu nie jest w stanie zrozumieć rozumowania Polaków, z których większość wybrała Dudę. Ale to raczej problem Zachodu, a nie Polski. W Polsce nadal idzie się raczej na niedzielną Mszę Świętą, niż na Christopher Street Day (Paradę LGBT). I to chyba dobrze”.

Cały felieton Jana Bogatki pt. „Po wyborach, przed wyborami” znajduje się na s. 3 sierpniowego „Kuriera WNET” numer 74/2020.

Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Bogatki pt. „Po wyborach, przed wyborami” na s. 3 „Wolna Europa” sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przegrał Trzaskowski – nowoczesny produkt marketingowy. Niepotrafiący powiedzieć nic sensownego, choć zna 5 języków

Andrzej Duda otrzymał zdecydowaną większość głosów elektoratu socjalnego, emerytów i mieszkańców wsi. I mniejszościowe poparcie świadomych zagrożeń wyborców z innych grup społecznych. Moje również.

Jan A. Kowalski

Euforia ze zwycięstwa Andrzeja Dudy powoli przemija. Zatem możemy na spokojnie dokonać analizy powyborczej. Dokonać jej nie ze względu na interesy poszczególnych ugrupowań, ale ze względu na dobro Polski.

Dla Andrzeja Dudy to było wielkie zwycięstwo. Dla Prawa i Sprawiedliwości również. 420 tysięcy głosów przewagi to wystarczająco dużo, żeby nie można było go zakwestionować. Brawo. Jednak gdy popatrzymy na zjawisko spoza partyjnych stołków i układów, zobaczymy jak niewiele zabrakło do całkowitego zablokowania sprawnego funkcjonowania państwa.

I co najważniejsze, do zakwestionowania rozwoju Polski w oparciu o sojusz ze Stanami Zjednoczonymi na rzecz powrotu do poddaństwa Niemieckiej Europie współpracującej z Rosją. Jest to rzecz tym bardziej niepokojąca, że jakikolwiek czający się za rogiem przyszłości kryzys gospodarczy może diametralnie wyniki polskich wyborów zmienić, staczając nas w odmęt chaosu wewnętrznego, podsycanego przez naszych przemożnych sąsiadów. W chaos uniemożliwiający sprawne zarządzanie państwem i jakiekolwiek jego usprawnienie. Dlatego to pod tym kątem przyjrzę się teraz polskiej scenie politycznej.

Zwyciężył Andrzej Duda z poparciem zaplecza partyjnego: patriotycznego, socjalistycznego i biurokratycznego… i w dużej mierze nieudolnego.

Budującego swoje kariery bardziej w oparciu o posłuszeństwo partyjnej górze niż o kompetencje zawodowe. Otrzymał zdecydowaną większość głosów elektoratu socjalnego, emerytów i mieszkańców wsi. I mniejszościowe poparcie świadomych zagrożeń wyborców z innych grup społecznych. Moje również.

Przegrał Rafał Trzaskowski, produkt marketingowy na miarę naszych nowoczesnych czasów. Niepotrafiący niczego sensownego powiedzieć w żadnym z pięciu znanych sobie języków. Zaplecze, które go stworzyło, jest kosmopolityczne, lewacko-postępowe i dla powrotu do obracania naszymi pieniędzmi gotowe zrezygnować z niezależności państwowej. Rafał Trzaskowski zwyciężył w grupach wiekowych do 50 roku życia, w dużych, średnich i małych miastach. Zagłosowali na niego ludzie uważający się za światłych, postępowych i tolerancyjnych. Aspirujący do bycia elitą Polski w zgodzie z najnowszymi trendami europejskiej mody.

W kontekście tego zwycięstwa i porażki przyjrzyjmy się rzekomo prawicowej Konfederacji, bo to jej obecni i potencjalni zwolennicy mogą decydować w nadchodzących latach o losie naszej ojczyzny. Kogo poparli? Już wiemy: po równo obu kandydatów. Mniejszym złem okazał się dla połowy wyborców Krzysztofa Bosaka Andrzej Duda, a dla drugiej połowy – Rafał Trzaskowski.

Zgromadzenie obywateli żądnych wolnorynkowych zmian, o nastawieniu bez wątpliwości patriotycznym i konserwatywnym, w 50% popiera socjalistów z PiS, bo nie akceptuje lgbt i uznania prymatu Niemiec w Europie i Polsce. Drugie zaś 50% do tego stopnia jest przeciwko socjalistom z PiS, że gotowe jest nie widzieć promocji lgbt, kosmopolityzmu i zagrożenia państwowości, jakie sprowadza na Polskę formacja Rafała Trzaskowskiego.

Strach się bać, bo nie wiemy, co będzie podczas kolejnych wyborów. Nie wiemy tylko w wypadku, gdy nie przyjdzie kryzys. Jeżeli kryzys gospodarczy nadejdzie, szala przeważy się na stronę quasi-wolnorynkowych kosmopolitów, których największym marzeniem jest podrapanie za uchem przez samą Angelę Merkel. Czy tego chcemy?

Konfederacja, co wynika z tradycji I Rzeczypospolitej, nie jest organizacją trwałą. Powołuje się ją dla przeprowadzenia konkretnej sprawy (przekonania władcy do swojej wizji dobra Polski), a rozwiązuje się samoczynnie, gdy zamysł uda się przeprowadzić lub władca nie da się przekonać. W innym przypadku konfederacja wyradza się w rokosz, bunt przeciwko legalnej władzy państwowej.

Swoją  postawą za nikim Konfederacja Wolność i Niepodległość nikogo nie przekonała. Dlatego powinna jak najszybciej się rozwiązać dla dobra Polski. W to miejsce powinna powstać patriotyczna, świadoma szansy, jaką niesie dla Polski współpraca ze Stanami Zjednoczonymi, konserwatywna światopoglądowo, wolnorynkowa i antybiurokratyczna Konfederacja Wolnych Polaków. Ruch społeczny na rzecz gruntownej przebudowy państwa polskiego z państwa biurokratycznego według modły niemiecko-francuskiej, z silnym akcentem rosyjskim, z jakim mamy do czynienia obecnie, na państwo wolnych obywateli według najlepszych tradycji I Rzeczypospolitej. Wolnościowych i obywatelskich tradycji twórczo rozwiniętych i ugruntowanych w Szwajcarii i USA, które jako największe mocarstwo świata może naszą wolność i niepodległość gwarantować przez najbliższych kilkadziesiąt lat. Obstawiam minimum dwadzieścia. Czas wystarczający dla uzdrowienia naszego państwa.

Konfederacja Wolnych Polaków – ruch społeczny wolnych i odpowiedzialnych obywateli – musi mieć jeden cel: zmianę sposobu zarządzania Polską, zmianę gospodarowania naszym wspólnym dobrem. Musimy odrzucić nieudolne rządy partyjne, które potrafią tylko szabrować polskie mienie pod hasłami patriotyzmu (patrz: kopalnia Krupiński lub z ostatnich dni Orlen/Lotos), a głupiej ustawy medialnej, przywracającej polskim odbiorcom polskie media, nie potrafią przeprowadzić. Co usłyszeliśmy ostatnio z ust samego Prezesa? Że PiS złoży projekt ustawy jeszcze w tej kadencji. Brawo!

Tak, byłem zwolennikiem sprawowania przez dwie kadencje niepodzielnej władzy, rządowej i prezydenckiej, przez obóz Zjednoczonej Prawicy. W jednym jedynym celu o takiej sytuacji marzyłem: bo taka sytuacja oznacza doprowadzenie do biologicznego zaniku niejawnego systemu zarządzania państwem przez oficerów Wojskowych Służb Informacyjnych. Systemu stworzonego przez generała Kiszczaka.

Nigdy jednak nie byłem i nie będę zwolennikiem etatystyczno-biurokratycznego systemu, który rozpanoszył się nad Polską pod rządami Prawa i Sprawiedliwości. Systemu drogiego i nieudolnego. Systemu opartego na powiązaniach partyjno-rodzinno-koleżeńskich. I dziwnym trafem bezwzględnie usuwającego ze służby państwu ludzi inteligentnych, wykształconych i kompetentnych. Za to uzurpującego sobie monopol na patriotyzm, prawicowość i obronę wiary.

Konkludując: dla niezagrożonego trwania i rozwoju naszej ojczyzny Konfederacja Wolnych Polaków jest niezbędna. Musi jednoczyć chrześcijańskich konserwatywnych liberałów, wolnościowych narodowców, wszystkich dumnych Polaków maszerujących w Marszu Niepodległości pod sztandarem „Bóg, Honor, Ojczyzna” oraz, przede wszystkim, polskich przedsiębiorców – ludzi, którzy pomnażają nasze wspólne dobro w dobrze rozumianym interesie własnym. Jej zadania są oczywiste.

Po pierwsze, nie może dopuścić do przejęcia władzy w wyniku kolejnych wyborów przez siły kosmopolityczne i antypaństwowe, mogące zanegować sojusz z naszym jedynym naturalnym sojusznikiem, jakim są Stany Zjednoczone.

Po drugie, musi stworzyć siłę zdolną zmienić nieudolny, biurokratyczny sposób zarządzania państwem na system oddolny, premiujący wolność, odpowiedzialność i uczciwe bogacenie się obywateli, przedsiębiorców i pracowników. Nas wszystkich.

Nikogo nie chciałbym popędzać, ale zegar już tyka.

Felieton Jana A. Kowalskiego „Wybory, wybory… i co teraz?” znajduje się na s. 2 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana A. Kowalskiego „Wybory, wybory… i co teraz?” na s. 2 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

O ile alianci chcieli, ale nie mogli pomóc powstańcom warszawskim, o tyle Sowieci i nie chcieli im pomóc, i nie mogli

Co doprowadziło do nagłej zmiany planów operacyjnych dowództwa radzieckiego, które siłami LWP podjęło próbę zdobycia Warszawy we wrześniu ʼ44 r. i udzieliło pomocy materiałowej powstańcom warszawskim?

Maciej Szczepańczyk

Czy Stalin mógł uratować powstanie warszawskie?

Co doprowadziło do nagłej zmiany planów operacyjnych dowództwa radzieckiego, które siłami oddziałów Ludowego Wojska Polskiego podjęło próbę zdobycia Warszawy we wrześniu 1944 roku i udzieliło pomocy materiałowej powstańcom warszawskim?

Usiłując odpowiedzieć na to pytanie, w dużym stopniu trzeba polegać na dedukcji, źródła bowiem, które mogłyby wyjaśnić ten zwrot, są utajnione w aktach wywiadu brytyjskiego i organów ZSRR.

27 lipca 1944 roku wojska radzieckie zainstalowały w Chełmie samozwańczy Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, który zyskał uznanie ze strony ZSRR. W obliczu faktów dokonanych stawiało to rząd londyński na przegranej pozycji, gdyż z powodu zerwania z nim stosunków dyplomatycznych przez ZSRR w kwietniu 1943 roku, władze polskie uznawane były przez organa radzieckie za nielegalne. Stalinowi zależało jednak na włączeniu części środowisk związanych z legalnymi władzami polskimi do systemu władzy budowanego pod osłoną wojsk radzieckich w Polsce; dlatego PKWN formalnie nie był rządem.

Już rozmowy sondażowe z ambasadorem radzieckim w Londynie Lebiediewem w czerwcu 1944 roku wykazały, że ZSRR był gotów przywrócić stosunki dyplomatyczne z rządem londyńskim za cenę ustąpienia m.in. prezydenta Raczkiewicza oraz wodza naczelnego, gen. Kazimierza Sosnkowskiego.

Negocjacje władz RP na uchodźstwie rozpoczął premier Stanisław Mikołajczyk 30 lipca w Moskwie pod wyraźnym naciskiem dyplomacji Wielkiej Brytanii i USA. Państwa te chciały zmusić Polaków do zaakceptowania wszystkich radzieckich żądań terytorialnych, organizacyjnych i personalnych, co spowodowałoby w istocie likwidację polskich władz na uchodźstwie. Nalegały nawet na uznanie za prawdziwą radzieckiej wersji mordu dokonanego na oficerach polskich w Katyniu.

Churchill w liście do Stalina przekonywał, że „byłoby bardzo pożałowania godne, a nawet byłoby nieszczęściem, gdyby zachodnie demokracje uznały jeden organ władzy Polaków, a Wy uznalibyście inny”. Sam Mikołajczyk gotów był po wyzwoleniu Warszawy przez AK dokonać tam rekonstrukcji rządu, uzupełniając go o przedstawicieli PPR.

Dlatego rozpoczęte 1 sierpnia 1944 roku powstanie warszawskie miało przede wszystkim znaczenie polityczne. Chodziło o ujawnienie z chwilą wejścia do stolicy wojsk radzieckich przedstawicieli legalnych władz polskich, podległych rządowi londyńskiemu.

3 sierpnia prezydent RP Władysław Raczkiewicz zwrócił się do Churchilla z prośbą o dokonanie natychmiastowych zrzutów broni i amunicji w Warszawie. Z podobnym apelem do brytyjskich władz wojskowych wystąpili generałowie Kukiel i Kopański. Trzy dni później Jan Ciechanowski, ambasador RP w Waszyngtonie, przedłożył amerykańskiemu Kolegium Połączonych Szefów Sztabów formalną prośbę polskiego rządu o zorganizowanie pomocy dla powstania. Akcja dyplomatyczna, mająca na celu zorganizowanie efektywnego wsparcia dla powstańców była odtąd intensywnie prowadzona przez wszystkie agendy rządu RP na uchodźstwie.

Stalin na początku konsekwentnie ignorował zryw AK i opierał się prośbom aliantów zachodnich o udostępnienie lotnisk radzieckich dla ich samolotów wykonujących zrzuty nad Warszawą. Prawdopodobnie jeszcze wówczas liczył na szybkie zdobycie miasta. Jednak pancerne kontruderzenie niemieckie pod Radzyminem i Wołominem (25 lipca–5 sierpnia 1944 roku) zakończyło się klęską wojsk radzieckich i przerwało operację brzesko-lubelską, uniemożliwiając tym samym zajęcie przez Rosjan z marszu prawobrzeżnej części Warszawy. Oddziały polskie i radzieckie musiały wkrótce stawić czoła niemieckiej próbie likwidacji przyczółka warecko-magnuszewskiego po lewej stronie Wisły w zwycięskiej bitwie pod Studziankami (9–16 sierpnia). Jednak utrata inicjatywy strategicznej na głównym polskim kierunku radzieckiego natarcia operacji „Bagration” spowodowała, że 20 sierpnia Stalin podjął decyzję o rozpoczęciu operacji jassko-kiszyniowskiej, mającej na celu opanowanie Rumunii, a 8 września Armia Czerwona rozpoczęła operację wschodniokarpacką, której celem było przebicie się na Nizinę Węgierską. 29 sierpnia wszystkie trzy Fronty Białoruskie oraz 1. i 4. Fronty Ukraińskie otrzymały polecenie przejścia do obrony. Ten rozkaz Stawki można uznać za zakończenie operacji „Bagration”.

O zaciętości walk na kierunku warszawskim świadczą straty poniesione przez obie strony: wojska 1. Frontu Białoruskiego utraciły 166 808 żołnierzy (poległych i rannych), a armie niemieckie 91 595 (poległych, rannych i zaginionych). Tym samym musi upaść hipoteza, że Stalin celowo, z przyczyn politycznych wstrzymał ofensywę w kierunku Warszawy, w której wybuchło powstanie. Można jednak zaryzykować stwierdzenie, że o ile alianci zachodni chcieli, ale nie byli w stanie udzielić pomocy powstańcom warszawskim w sierpniu 1944 roku, o tyle ZSRR nie chciał, a nawet nie był w stanie tego zrobić.

Alianci zachodni nie zrezygnowali jednak z wywierania wpływu na ZSRR, by pomógł powstańcom. 20 sierpnia Churchill i Roosevelt wysłali wspólny list do Stalina, w którym znalazły się słowa: „zastanawiamy się, jaka będzie reakcja światowej opinii publicznej, jeśli antyfaszyści w Warszawie zostaną rzeczywiście opuszczeni. Uważamy, że my wszyscy trzej powinniśmy uczynić wszystko, co tylko możemy, aby ocalić możliwie najwięcej znajdujących się tam patriotów”.

Po niezwykle brutalnej odpowiedzi Stalina (22 sierpnia) Roosevelt przyjął wyraźny kurs na unikanie konfrontacji. 29 sierpnia w Izbie Gmin minister Eden odczytał deklarację uznającą żołnierzy AK za stronę, której przysługują takie same prawa jak żołnierzom regularnych armii przestrzegających konwencji międzynarodowych. USA uczyniły to samo 30 sierpnia.

Tymczasem miał miejsce głęboki kryzys władz RP na uchodźstwie. Premier Mikołajczyk podjął zagadnienie rekonstrukcji rządu w kontekście stosunków polsko-radzieckich. Zgodnie z jego propozycją, przedstawioną 18 sierpnia na posiedzeniu Rady Ministrów, miał on się udać do Warszawy natychmiast po uwolnieniu jej od Niemców, aby tam dokonać przebudowy rządu w porozumieniu z Radą Jedności Narodowej i kierowaną przez komunistów KRN. W skład rządu, obok przedstawicieli czterech stronnictw (SN, SL, SP i PPS), weszliby także reprezentanci komunistów (PPR). Zasadniczym zadaniem nowego rządu byłoby przygotowanie wyborów do sejmu, który miał uchwalić nową konstytucję i wybrać prezydenta. 29 sierpnia w depeszy do Naczelnego Wodza plan Mikołajczyka bardzo ostro skrytykował dowódca AK, gen. Tadeusz Bór-Komorowski, określając go jako całkowicie kapitulacyjny, uznał, że jest to „zejście z platformy niepodległościowej” oraz wezwał rząd do bezkompromisowej postawy wobec Sowietów.

30 sierpnia gen. Kazimierz Sosnkowski, od początku przeciwny wybuchowi powstania, próbował wywołać bunt II Korpusu Polskiego gen. Władysława Andersa, stacjonującego we Włoszech. Jego stanowisko przekazał emisariusz płk dypl. Józef Smoleński: „Naczelny Wódz powiedział mi, że w sytuacji obecnej, tak ciężkiej dla Polski, zdecydowany jest wypowiedzieć na ręce ministra wojska posłuszeństwo Rządowi, który idzie na kapitulację wobec Rosji i doprowadza do utraty niepodległości Polski. Wychodząc z założenia historycznego, politycznego i moralnego, Naczelny Wódz i Wojsko nie mogą dopuścić do tej kapitulacji, na którą Polska nie zasłużyła jako Państwo współwalczące z Niemcami i jako Naród pełen wartości państwowotwórczych. Polska nie może wyjść z tej wojny okrojona, i w dodatku utracić niepodległości na rzecz Rosji, której osławiony komitet Osóbki-Morawskiego jest tylko agenturą”.

Ostatecznie gen. Kazimierz Sosnkowski zdecydował się na publiczną demonstrację swojego stanowiska. 1 września 1944 roku, miesiąc po wybuchu powstania w Warszawie i w 5 rocznicę kampanii wrześniowej, w „Dzienniku Żołnierza” został opublikowany rozkaz nr 19 Naczelnego Wodza, skierowany do żołnierzy Armii Krajowej, odwołujący się do sumienia aliantów:

„Pięć lat minęło od dnia, gdy Polska wysłuchawszy zachęty rządu brytyjskiego i otrzymawszy jego gwarancje, stanęła do samotnej walki z potęgą niemiecką. Kampania wrześniowa dała Sprzymierzonym osiem miesięcy bezcennego czasu […]. Od miesiąca bojownicy Armii Krajowej pospołu z ludem Warszawy krwawią się samotnie na barykadach ulicznych w nieubłaganych zapasach z olbrzymią przewagą przeciwnika. […] Lud Warszawy, pozostawiony sam sobie i opuszczony na froncie wspólnego boju z Niemcami, oto tragiczna i potworna zagadka, której my Polacy odszyfrować nie umiemy na tle technicznej potęgi Sprzymierzonych u schyłku piątego roku wojny. […]

Brak pomocy materialnej dla Warszawy tłumaczyć nam pragną rzeczoznawcy racjami natury technicznej. Wysuwane są argumenty strat i zysków. Skoro jednak obliczać trzeba, to przypomnieć musimy, że lotnicy polscy w bitwie powietrznej o Londyn ponieśli ponad 40% strat, 15% samolotów i załóg zginęło podczas prób dopomożenia Warszawie. Strata dwudziestu siedmiu maszyn nad Warszawą, poniesiona w ciągu miesiąca, jest niczym dla dowództwa Sprzymierzonych, które posiada obecnie kilkadziesiąt tysięcy samolotów wszelkiego rodzaju i typów. […]

Warszawa czeka. […] Czeka na broń i amunicję. Nie prosi ona niby ubogi krewny o okruchy ze stołu pańskiego, lecz żąda środków walki, znając zobowiązania i umowy sojusznicze. […] Bohaterskiego waszego dowódcę oskarża się o to, że nie przewidział nagłego zatrzymania ofensywy sowieckiej u bram Warszawy. Nie żadne trybunały, jeno trybunał historii osądzi tę sprawę. O wyrok jesteśmy spokojni. Zarzuca się Polakom brak koordynacji ich zrywu z całokształtem planów operacyjnych na wschodzie Europy. Gdy trzeba będzie, udowodnimy, ile naszych prób osiągnięcia tej koordynacji spełzło na niczym. Od lat pięciu zarzuca się systematycznie Armii Krajowej bierność i pozorowanie walki z Niemcami. Dzisiaj oskarża się ją o to, że bije się za wiele i za dobrze”.

Rozkaz ten stał się dla przeciwników gen. Sosnkowskiego znakomitym pretekstem do podjęcia intensywnych działań, które miały doprowadzić do usunięcia go ze stanowiska Naczelnego Wodza. 7 września gen. Anders w liście przesłanym przełożonemu poddał ostrej krytyce treść rozkazu, jakoby uderzającą w stosunki sojusznicze z Wielką Brytanią. 12 września Mikołajczyk zażądał od prezydenta Raczkiewicza usunięcia gen. Sosnkowskiego ze stanowiska Naczelnego Wodza, co prezydent uczynił 30 września. Tym samym od kierowania Polskimi Siłami Zbrojnymi został odsunięty jeden z najzagorzalszych przeciwników Stalina.

Stalinowi udało się zatem podzielić władze RP na uchodźstwie, nie wiemy jednak, na ile jego nagły zwrot wrześniowy podyktowany był naciskami mocarstw anglosaskich, a na ile wynikał z jego własnej kalkulacji.

9 września Stalin wyraził wreszcie zgodę na wahadłowe loty amerykańskich samolotów do Warszawy. Było to z jego strony wyraźnie ustępstwo, gdyż zgodnie z porozumieniem w Teheranie z 1943 roku, ziemie polskie miały się znaleźć w wyłącznej strefie operacyjnej Armii Czerwonej. 18 września wystartowało 110 bombowców strategicznych B-17, chronionych przez 157 samolotów myśliwskich typu Mustang P-51 i 1 typu Mosquito. Lądowały później w bazie radzieckiej w Połtawie, co propaganda radziecka uznała za „jedno z największych lądowań w dziejach Rosji”. Loty wahadłowe do Warszawy planowano jeszcze na 28 września i 2 października, ale ZSRR ponownie odmówił zgody na lądowanie samolotów amerykańskich na swoim terenie.

Regularną jednostką Polskich Sił Zbrojnych przeznaczoną do udziału w powstaniu powszechnym w kraju, a w której przygotowanie włożono najwięcej wysiłku, była 1. Samodzielna Brygada Spadochronowa gen. Stanisława Sosabowskiego. 27 lipca 1944 r. ambasador RP w Londynie Edward Raczyński spotkał się z ministrem spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, Anthonym Edenem, którego poinformował wstępnie o planach powstania w Warszawie. Jednocześnie w imieniu polskiego rządu poprosił Brytyjczyków o: 1) skierowanie do stolicy polskiej 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej, 2) oddanie do dyspozycji AK czterech polskich dywizjonów lotniczych w Wielkiej Brytanii, 3) zbombardowanie niemieckich lotnisk koło Warszawy, 4) uznanie praw kombatanckich żołnierzy AK. Już jednak następnego dnia Foreign Office oficjalnie poinformowało Raczyńskiego, że spełnienie polskich postulatów jest niemożliwe.

12 września 1944 roku odbyła się odprawa 1. Brytyjskiej Dywizji Powietrznodesantowej, gdzie podano zadanie dla brygady Sosabowskiego: zamiast zrzutu na pomoc powstaniu warszawskiemu, miała wziąć udział w operacji powietrzno-desantowej Market-Garden w Holandii. Spowodowało to ostry kryzy w jednostce. Żołnierze polscy odmówili na znak protestu zjedzenia śniadania.

Niemal jednocześnie zmieniło się położenie operacyjne wojsk radzieckich i LWP. 15 września została zajęta prawobrzeżna część Warszawy. Rano 15 września marszałek Rokossowski rozkazał dowódcy 1. Armii WP, gen. Berlingowi, wyjść do końca dnia na wschodni brzeg Wisły na odcinku Pragi i przeprowadzić rozpoznanie brzegu Wisły w celu uchwycenia przyczółków na jej zachodnim brzegu.

Nie możemy wykluczyć, że za decyzją Stalina opanowania przyczółków lewobrzeżnej Warszawy poza naciskami mocarstw anglosaskich stała groźba zrzutu brygady gen. Sosabowskiego do walczącej stolicy, co skomplikowałoby sytuację polityczną ZSRR.

Zrzuty radzieckie dla powstania warszawskiego, zapoczątkowane 13/14 września 1944 roku, kontynuowane były przez następne noce do 18 września, a po przerwie 18–21 września trwały nadal do nocy 28/29 września. Oddziały powstańcze podjęły 5 ckm i 10 tys. sztuk amunicji do nich, 700 pm z 60 tys. amunicji, 143 kbppanc z 4290 szt. amunicji, 48 granatników i 1729 granatów, 160 kb z 10 tys. amunicji, ok. 4000 granatów ręcznych. Sowieci zrzucili też powstańcom inne zaopatrzenie o wadze 50–55 ton, w tym 15 ton żywności. W dniach 17–19 września 1944 lotnictwo radzieckie bombardowało Cytadelę Warszawską, z której Niemcy przypuszczali zmasowane ataki na okoliczne ulice opanowane przez powstańców.

Walki o przyczółki warszawskie były z punktu widzenia taktycznego klęską. Za cenę poległych 2834 żołnierzy LWP i kilkuset powstańców zyskano jedynie chwilowe powodzenie na tym odcinku. Jednak w świetle tego, że brygada Sosabowskiego została zrzucona w Holandii dopiero 17 września, ten ruch Stalina może nie wydawać się tak nielogiczny. ZSRR potrzebował jakiegoś gestu, by poprawić swój wizerunek w opinii międzynarodowej jako aktywny członek koalicji antyhitlerowskiej.

PKWN przyjął jawnie wrogą postawę wobec powstania. Na posiedzeniu Komitetu, które odbyło się w Lublinie 15 września 1944 r. z udziałem Bolesława Bieruta, Romana Zambrowskiego, Jakuba Bermana, Michała Roli-Żymierskiego i Stanisława Radkiewicza, zdecydowano o stworzeniu wojsk wewnętrznych, które w przypadku klęski Niemców miały wkroczyć do Warszawy i rozbić zwycięską Armię Krajową.

Jak widzimy, obie strony traktowały wybuch powstania warszawskiego jako element walki politycznej o władzę w powojennej Polsce. Mocarstwa zachodnie, związane z ZSRR ustaleniami konferencji teherańskiej 1943 roku, miały już bardzo nikłą swobodę manewru w sprawie polskiej. Niewątpliwym sukcesem ZSRR było natomiast zrównanie na pozycji negocjacyjnej powołanych przez niego bytów samozwańczych PKWN i KRN z legalnymi władzami RP na uchodźstwie. Do symbolu urasta fakt, że premier Mikołajczyk, jeden z głównych zwolenników wybuchu powstania warszawskiego, dowiedział się o tych ustaleniach w czasie konferencji moskiewskiej w październiku 1944 roku.

Artykuł Macieja Szczepańczyka „Czy Stalin mógł uratować powstanie warszawskie?” znajduje się na s. 1 i 4 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Macieja Szczepańczyka „Czy Stalin mógł uratować powstanie warszawskie?” na s. 1 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W kraju PiS wygrał z niewielką przewagą, choć zrobił bardzo wiele, żeby przegrać. Nie będę się nad tym rozwodził

Wyborcy Trzaskowskiego głosowali ujęci tym, co ich kandydat obiecywał; wyborcy Dudy oceniali to, czego ich kandydat dokonał. Łatwiej sformułować urzekające obietnice, niż zdać rachunek z czynów.

Piotr Witt

Trzaskowskiego poparli ludzie młodzi, najbardziej skłonni do ryzyka i obdarzeni najkrótszą pamięcią. Programy szkolne, z których eliminuje się naukę historii, stwarzają doskonałe warunki dla kandydatów na wysokie urzędy.

Dla większości przedstawicieli pokolenia smartfonitów porozumienia okrągłostołowe, układy w Magdalence to są odległe wydarzenia historyczne, mało znane i rozmaicie interpretowane, nie mówiąc już o stanie wojennym sprzed czterdziestu lat. Polska jest krajem ludzi młodych, rezerwuarem wyborczym Trzaskowskiego.

Ponad 80% obywateli nie przekroczyło 64 roku życia, w tym 62% liczy mniej niż 34 lata.

Dochodzi do tego czynnik psychologiczny zmiany, lekceważony przez politologów, gdyż trudno uchwytny. Już co najmniej od czterech lat marynarka męska musi być krótka, o wąskich ramionach, jeżeli nie chcecie narazić się na śmieszność. Młody człowiek nie może więc zaakceptować zeszłorocznego Dudy, skoro nawet jego ubiegłoroczny model smartfona przynosi mu wstyd wśród kolegów.

Tylko dinozaury pamiętają dobrze, czym była Polska Ludowa, okradana w najbardziej bezczelny sposób przez Sowiety. Obywateli powyżej 65 roku życia jest zaledwie 18%. Dinozaury nie uległy namowom T(W) Mazowieckiego, aby zapomnieć i wszystko, co było, oddzielić grubą kreską. Najstarsi z nich pamiętają nawet powojenną zagładę polskiej elity – te ćwierć miliona wymordowanych patriotów. I nie mogą pogodzić się z myślą, że ich kaci dożywali i nadal dożywają późnej starości, obsypani zaszczytami i nagrodzeni sowitą emeryturą specjalną.

Rachunek za pięć lat działalności to jest miecz obosieczny i odnosi się także do Polonii.

W regionie paryskim dwie trzecie Polaków głosowało na Trzaskowskiego. Ale też PiS zapracował sobie na ten wynik sumiennie. Po pięciu latach rządów Instytut Polski w Paryżu wciąż jest zamknięty. Uroczyście obiecanego remontu, niewielkiego, nawet nie rozpoczęto. Nie ma więc polskich wystaw, nie ma filmów, nie ma biblioteki. Co dano w zamian? Niezrozumiałą politykę historyczną.

Dwie sesje opluwania Polski zorganizowane przez PAN, z udziałem prof. Grossa, Anny Bikont, noblistki i innych podobnych. Jeszcze trochę wysiłku w tym kierunku, panowie, i za chwilę przejdziecie do historii, czyli do przeszłości.

W kraju PiS wygrał z niewielką przewagą, choć zrobił bardzo wiele, żeby przegrać. Nie będę się nad tym rozwodził.

(…) Mieliśmy w tym roku prawo nie do jednej, ale do dwóch defilad. Prezydent pragnął, aby z okazji zwycięstwa nad koronawirusem personel szpitalny defilował wspólnie z wojskiem. Personel podjął wyzwanie i defilował, ale sam. Ci, których poświęcenie oklaskiwaliśmy z okien i balkonów przez trzy miesiące, manifestowali 14 lipca od placu Bastylii do placu Republiki przeciwko przywilejom, jeszcze dzisiaj do obalenia. Była to jednocześnie demonstracja przeciwko ugodzie podpisanej z rządem przez część związków zawodowych służby zdrowia.

Uroczystość wieczorem w Grand Palais, zorganizowana przez ministra zdrowia Verana; spektakl w Operze Paryskiej dla wybranych; dekoracje orderami, hołd oddany podczas defilady, podwyżka 183 euro netto. Dlaczego więc nie minęło ich oburzenie? Mieli trzy wymagania: jedno odnośnie do zarobków, drugie – łóżek szpitalnych i trzecie – naboru nowych pracowników. We wszystkich trzech przypadkach rezultat oczekiwań jest opłakany. Obiecano im podczas epidemii 300 euro podwyżki. Potem przeliczono ponownie: dostaną sto osiemdziesiąt. Właściwie dostaną dziewięćdziesiąt, ale teoretycznie, praktycznie ani centyma w tym roku. W przyszłym mają otrzymać dziewięćdziesiąt euro i w następnym też dziewięćdziesiąt. Ponieważ tyle wynosi różnica stwierdzona przez Komisję Europejską między średnią płacą w Europie i we Francji; Francja płaci najmniej. Będą zatem wciąż opłacani gorzej niż reszta Francuzów.

Trzeba w Polsce dobrze zdać sobie sprawę, że euro we Francji warte jest mniej niż złotówka w Polsce. Mówię o sile nabywczej. Problem szpitali francuskich to więcej pracowników administracyjnych, jak medycznych.

Od roku 2000 było 71 tysięcy lekarzy i 30 tysięcy urzędników. W ciągu 10 lat odebrano 11,3 mld z budżetu na szpitale. I tę politykę się kontynuuje, nadal zmniejszając ilość łóżek. Rząd jakby nic nie zrozumiał z pandemii covid. Dzisiaj, w lipcu, jest mniej łóżek szpitalnych niż było w styczniu. Kontynuuje się zamykanie. Zlikwidowano czternaście łóżek reanimacyjnych w Strasburgu. Zamknięto oddział reanimacyjny w szpitalu Celestin w Alzacji, gdzie łóżek najbardziej brakowało.

To nie jest tylko sprawa personelu medycznego, który wychodzi na ulice i strajkuje, i nie chodzi tylko o pracę – mówi rzecznik pielęgniarzy Thirerry Amouroux. Stawką jest życie i zdrowie Francuzów. Francja na 1000 osób ma 1, 9 łóżka reanimacyjnego; Niemcy mają osiem. Niemcy mają pięć razy więcej łóżek reanimacyjnych niż Francja, a jednocześnie cztery razy mniej ofiar koronawirusa.

Dzisiaj, kiedy rysuje się groźba drugiej fali epidemii, francuska służba zdrowia wciąż czeka na sprzęt. Nie ma dostatecznej ilości masek specjalistycznych. Brak personelu. Minister Zdrowia obiecał nabór 15 tysięcy nowych pracowników. Wśród tych 15 tysięcy jest siedem i pół tysiąca nowych etatów i tyleż etatów wakujących z braku kandydatów. Pielęgniarze francuscy nie chcą pracować za proponowaną płacę i uciekają za granicę albo zmieniają zawód.

W szpitalach wszyscy są źle opłacani. Ale salowa, która naraża życie ubrana w plastikowy worek do śmieci z braku bluz ochronnych, uważa, że zasługuje na więcej. Dzisiaj są wściekli, ponieważ dali z siebie wszystko, a rząd targuje się z nimi jak szmaciarz.

Nie chcą medali, hołdów, uroczystości i wyrazów uznania. Chcą, aby ich pracodawca płacił im przyzwoicie, odpowiednio do ich kompetencji, kwalifikacji, odpowiedzialności i zaangażowania.

Wieczorem z parteru wieży Eiffla i z trzeciego piętra strzelano sztucznymi ogniami. Kanonada trwała pół godziny. Wielkie kule, które zwykle kojarzą się z dmuchawcami, obecnie kojarzyły się z ogromnym koronawirusem.

Cały artykuł „Wygrana mimo wszystko i fajerwerk w kształcie koronawirusa” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w sierpniowym „Kurierze WNET” nr 74/2020, s. 1 i 3 – „Wolna Europa”.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Witta pt. „Wygrana mimo wszystko i fajerwerk w kształcie koronawirusa” na s. 1 „Wolna Europa” sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W Telegrafie „Kuriera WNET” wiadomości z ostatniego miesiąca, które można zapamiętać, nie tracąc równowagi wewnętrznej

Według GUS „śmiertelność w pierwszych 5 miesiącach br. utrzymywała się na podobnym poziomie, jak w tym samym okresie ub. roku. Liczba zakażeń covid-19 w lipcu nie wzrosła w stosunku do wiosny.

Maciej Drzazga

  • Zwycięstwem zarówno w pierwszej, jak i drugiej turze wyborów prezydenckich Andrzej Sebastian Duda ponownie stał się primus inter pares.
  • W projekcie budżetu na 2021 rok rząd założył +4% wzrost PKB, 7,5% stopę bezrobocia oraz minimalne wynagrodzenie za pracę w wysokości 2,8 tysiąca złotych brutto.
  • Ministerstwo Finansów zapowiedziało wystąpienie do Komisji Europejskiej o zgodę na obniżenie podatku VAT na gazety, czasopisma i książki do 0%.
  • Śladem Węgier, także w Rumunii wprowadzono zakaz szerzenia ideologii gender na wszystkich stopniach edukacji – włącznie z uniwersytetami.
  • Zaprezentowano Izerę, prototyp pierwszego polskiego samochodu elektrycznego.
  • Związkowcy odrzucili rządowy plan restrukturalizacji Polskiej Grupy Górniczej.
  • Z zarzutem przyjmowanie łapówek na Ukrainie do aresztu w Polsce trafił b. minister Sławomir „To nie mój zegarek” Nowak.

Zapraszamy do przeczytania całego „Telegrafu” Macieja Drzazgi na s. 2 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
„Telegraf” Macieja Drzazgi na s. 2 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Koniec urlopu i początek czwartego rozdziału w historii Mediów Wnet/ Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” 74/2020

Na przekór złowieszczym teoriom, mamy w tym roku lato doskonałe, ale trza wrócić do życia. Przeprowadzić radio na najpiękniejszy balkon w Warszawie. Nasz nowy adres to Krakowskie Przedmieście 79.

Krzysztof Skowroński

Lubię świat, w którym największym problemem są wieczorne ataki komarów, namolne muchy i męczące bzyczenie szerszeni. Świat wirujących motyli, spacerujących po klawiaturze komputera żuczków, szumiącego wiatru, płynących po niebie chmur, które raz zasłaniają, raz odsłaniają słońce.

Mam wrażenie, że na przekór wszystkim złowieszczym teoriom, mamy w tym roku lato doskonałe.

Trochę słońca, trochę deszczu. Temperatura wody w jeziorze wyborna, woda czysta, kolor zielony. W takiej przestrzeni wylądowałem tuż po wyborach prezydenckich. Bez gazet, bez telewizora i co najważniejsze – bez internetu. Zgiełk świata tu nie dociera.

Niestety ta beztroska może trwać tylko chwilę. Już ustawione w drzwiach walizki mówią o powrocie do codzienności. Mrówki zamienione na bajty. Informacje jak wieczorne inwazje komarów, zamiast motyli elektryczne hulajnogi.

W miejscu, w którym jestem, pojęcie ‘wyjść z zasięgu’ nabiera jakiegoś niesamowitego, cywilizacyjnego motywu-symbolu. Nie wiadomo, dlaczego komórki działają tylko w określonych miejscach. Ja mam swoje trzy metry kwadratowe tuż przy leśnym boisku do siatkówki. Gdy je opuszczam, tracę kontakt ze światem. Telefon ląduje w szufladzie i jest tak, jak dawniej bywało. Można bez obawy, że zaraz nadciągnie jakiś złowieszczy sygnał ze świata, który jak wir wciągnie myśl i duszę – zapalić papierosa i poczytać książkę. A moja wakacyjna lektura to podróż „Jedwabnymi szlakami” Petera Frankopana. Opowieść o handlu, rodzących się i ginących imperiach, o miastach, które były centrami świata, a teraz, jeśli został po nich jakiś ślad, są nic nie znaczącymi punktami na mapie. Bardzo pouczająca lektura o chciwości, podstępie, barbarzyństwie i geniuszu. A przede wszystkim o tym, że świat i historia w żadnym momencie nie ma wakacji, nie odpoczywa, że zawsze w jakimś miejscu żyje ktoś, kto odmieni los świata, kierunek rozwoju cywilizacji, zniszczy jedne miasta, by wybudować nowe.

Dwa tygodnie wakacji szybko dadzą o sobie zapomnieć. Trza wrócić do życia. Przeprowadzić radio na najpiękniejszy balkon w Warszawie i rozpocząć czwarty rozdział w historii Mediów Wnet z widokiem na kolumnę Zygmunta, Zamek Królewski, plac Zamkowy, kościół św. Anny, Bibliotekę Rolną i perspektywę Krakowskiego Przedmieścia z pomnikiem Mickiewicza, Pałacem Prezydenckim i Hotelem Europejskim.

Nasz nowy adres to Krakowskie Przedmieście 79.

Artykuł Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Historia ojczyzny Wilhelma Tella i gwardzistów papieskich, której udaje się zachować neutralność, jedność i dobrobyt

Dewiza Szwajcarów – słowa pustelnika Nicolasa de Flue: „Bójcie się Boga, a będziecie silni. Nie mieszajcie się w sprawy otaczających was potęg. Nie poszerzajcie nadmiernie granic, które was otaczają”.

Bernard Mégeais

Pakt 1 Sierpnia 1291 r.

W imię Pana Naszego, amen. Oto, z honorem i pożytkiem dla dobra publicznego, w zgodzie ze świętymi zasadami praw stanowionych, potwierdza się pakty bezpieczeństwa i pokoju.

Niech dowie się każdy, iżby przed okrucieństwami czasów najpewniej chronić się oraz nienaruszalność osób i ich dóbr zapewnić, mieszkańcy doliny URI, komuny SCHWYTZ oraz ludzie doliny UNTERWALD zobowiązali się w najlepszej wierze wszystkie siły i osoby swoje wraz z całym dobytkiem oddawać, by mocą swoją całą i wysiłkiem wszelkim nawzajem radą i czynem się wspomagać, wspierać na terenach dolin swoich, jak i poza nimi, przeciw każdemu, kto złe zamiary żywiąc wobec nich i ich majętności, dopuściłby się wobec nich albo z nich któregoś aktu przemocy, dokuczliwości albo nieprawości. Każda komuna przyrzeka innej w czas ów pospieszać z pomocą w każdym złym terminie, gdy potrzeba taka będzie, a takoż, gdy konieczność nastąpi, opierać się kosztem swym atakom ludzi złej woli, pomścić krzywdy przez nich sprawione, przysięgając i przez potwierdzenie starego przymierza przysięgę odnawiając, wszelako pod warunkiem, że każdy wedle swych możliwości będzie, jak uzgodnione, panu swemu podlegał i jemu tylko służył.

Oto akt założycielski stowarzyszenia, które pewnego dnia zostanie nazwane Szwajcarią. Gdzie każdy w swoim domu jest panem, a próby zamachu na jego suwerenność są niedopuszczalne.

„Zjednoczcie się, by razem bronić honoru i wspólnej wolności przed wszelkim przeciwnikiem”

Schwitz, od którego pochodzi słowo Szwajcaria, to terytorium Alp Środkowych, które wraz z sąsiednimi – dolinami Uri i Unterwald – panowało nad Przełęczą Świętego Gotarda łączącą Włochy i Niemcy od czasów powstania, ok. roku 1220–1230, Diabelskiego Mostu nad wąwozami Schöllenen.

Na tym, znacznie skracającym podróż między północą a południem szlaku, stale rósł przepływ ludzi i towarów. Prowadzony na grzbietach mułów tym pasażem transport ożywiał gospodarkę trzech dolin, od Mediolanu po Lucernę, Zurych i Bazyleę. Pobieranie opłat, zapewnianie transportom zaopatrzenia i zakwaterowania oraz przewodników bogaciło region.

Na szlak ten pożądliwym okiem spoglądał cesarz Germanów i Rzymu, a także habsburski papież. Zakusy te trzeba było powstrzymywać wszystkimi siłami, nie dopuszczając, by któryś z nich przejął owo źródło bogactwa, kontrolował je albo próbował zablokować. Dlatego właśnie Uri, Schwitz i Unterwald sprzymierzyły się paktem solidarności.

Impuls twórczy pierwszego stowarzyszenia – obrona wolności i interesów przed otaczającymi mocami – trwale pozostał w historii Szwajcarii.

Początkowo chodziło o obronę autonomii i przywilejów przed domem Habsburgów oraz o uzyskanie znaczącej pozycji w germańskim imperium rzymskim. Dopiero w 1386 roku doszło naprawdę do połączenia dolin Uri, Schwyz i Unterwald, zaś w 1332 r., przyłączyły się miasta: Lucerna, Zurych i Berno, którym udało się odeprzeć wyprawę interwencyjną, dowodzoną osobiście przez księcia z rodu Habsburgów. Jego porażka nad brzegiem jeziora Sempach w dniu 9 lipca 1386 r. wywołała reperkusje w całej ówczesnej Europie. Po raz pierwszy w historii chłopi powstali przeciwko swoim prawowitym panom, zagrażając średniowiecznemu porządkowi społecznemu. Byli to w większości wzbogaceni wiejscy hodowcy, a także drobna szlachta, którzy pochodząc z małych i odmiennych regionów, uświadomili sobie siłę wspólnoty i zaczęli postrzegać siebie jako członków Konfederacji.

Wieści o zwycięzcach, którzy już w 1365 r zaanektowali Zug, w dużej mierze przyczyniły się do scalenia miast, takich jak np. Zurych, które prowadziły działalność handlową, produkcję jedwabiu i przemysł, korzystając z surowców, które przybywały z Włoch przez Przełęcz Św. Gotarda i Lucernę – szlak handlowy i pierwsze rynki zbytu dla kantonów Uri, Schwyz i Untervald, z których każdy był jednak jeszcze przywiązany do swej niezależności. Po włączeniu obszaru kantonu Glarus w 1388 r., związek stał się samowystarczalny i mógł zajmować się jedynie rozwojem interesów. (…)

Szwajcaria, jako konglomerat terytoriów rządzących się różnymi prawami, osiągnęła szczyt potęgi. Korzystając ze swojej świetnej reputacji, jej żołnierze, jeśli nie walczyli o sprawy swoich kantonów, robili to na własny rachunek za granicą. Tak narodziła się tradycja najemników.

Podziwiający pewnego zimowego wieczoru 1494 r. wjazd króla Francji Karola VIII mieszkańcy Rzymu ujrzeli szwajcarskich wojowników maszerujących wśród zatrważającego rytmu bębnów, z dziwnymi sztandarami, zdobionymi wzbudzającymi lęk niedźwiedziami i bykami. Wartość bojowa Szwajcarów sprawiała, iż podziwiano i ceniono tych niewysokich, brutalnych, spragnionych łupu, zawziętych alpejskich wojowników, szkolonych do boju od kołyski, walczących z całym Cesarstwem Germanów i Rzymu.

Sukces przeprowadzonej przez Francję kampanii włoskiej, gdzie Szwajcarzy walczyli w służbie zwycięzcy, podniósł jeszcze bardziej ich reputację i pomnożył zyski. Powstał proceder płacenia przez przybywających werbowników łapówek za możliwość rekrutacji najemników. Osobom, które mogły umożliwić werbunek, oferowano znaczne sumy. Szwajcarski parlament starał się skodyfikować sposoby wojowania, w celu powstrzymania skłonności do gwałtu i żądzy zysku jako wypaczających zasady prowadzenia wojny. Zdecydowano, że tylko rządy kantonalne i parlament mogły zezwalać na rekrutację żołnierza, zaciąg indywidualny zaś został zakazany. W XVI wieku dochody z wynajmu żołnierzy do obcych armii stały się sformalizowaną praktyką społeczną i jedną z podstaw gospodarki, na podstawie podpisywanych z „pracodawcami” umów, które gwarantowały władze publiczne. Sformalizowano także zawód najemnika i jego wynagrodzenie.

W 1505 r. papież Juliusz II zwrócił się do sejmu szwajcarskiego (zgromadzenie deputowanych szwajcarskich kantonów) o zapewnienie stałej ochrony przez dwustu żołnierzy. Chciał mieć przy sobie szwajcarskich najemników, których uważano za najlepszych w Europie. Oficjalna data założenia Papieskiej Gwardii Szwajcarskiej to 22 stycznia 1506 r. To najstarsza, nadal w służbie, a również najmniejsza armia na świecie.

Cały artykuł Bernarda Mégeais pt. „Szwajcaria. Neutralność, pokój i jedność. I. Narodziny wolnego ludu” znajduje się na s. 18 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Bernarda Mégeais pt. „Szwajcaria. Neutralność, pokój i jedność. I. Narodziny wolnego ludu” na s. 18 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Lwów – miasto, które w chwilach prób promieniowało patriotyzmem i odwagą/ Dariusz Brożyniak, „Kurier WNET” nr 73/2020

Dla Stalina rzecz była od początku przesądzona. Bawił się emocjami swych adwersarzy, obalając argument, że Lwów nigdy nie był rosyjski, przewrotnym i złowrogim przypomnieniem, że… Warszawa była.

Dariusz Brożyniak

Lwów utracony

102 lata temu nikomu nie przychodziło do głowy, że bohatersko obronione miasto, dumne krzyżem Virtuti Militari i patriotyzmem swych mieszkańców, z potwierdzeniem polskości bezprecedensowym zwycięstwem nad bolszewicką nawałą sprzed 100 lat, zostanie zaledwie 21 lat później brutalnie Polsce wyrwane.

Już w wyniku zamachu stanu dokonanego przez Ukraińców we Lwowie nocą 1 listopada 1918 r., dzielną i ofiarną obronę ludności przed napaścią wsparły elity. Między innymi koło 300 osób społeczności Politechniki włączyło się czynnie w obronę polskości miasta. Profesor zwyczajny geometrii wykreślnej Kazimierz Bartel organizował wojska kolejowe dla utrzymania łączności z Przemyślem i resztą kraju. Usuwając zewsząd austriackiego dwugłowego czarnego orła i zastępując białym w koronie na czerwonej tarczy, zerwano jednocześnie symbolicznie z habsburskim zaborem. To we Lwowie właśnie powstały wszystkie paramilitarne organizacje, takie jak strzeleckie, stanowiące zalążek Polskiej Armii, pozwalające realnie zamarzyć po 123 latach o znów wolnej Polsce. Dwa lata później Józef Stalin, mając świadomość gdzie mocno i energicznie bije intelektualne i patriotyczne serce Polski, wbrew rozkazowi Tuchaczewskiego oblegał Lwów, przyczyniając się walnie do spektakularnej klęski bolszewików w Bitwie Warszawskiej.

Lwów, będąc ze swymi uniwersytetami o wszystkich kierunkach naukowych centrum kultury Polski, wypełniał tym samym znów swą odwieczną historyczną rolę i dla jej wschodniego płuca. Od unii lubelskiej tworzył się bowiem naród polityczny, którego wspólnym domem była właśnie Polska.

Był czas, kiedy – jak pisze Paweł Jasienica – księstwa ruskie pełniły rolę wielkich i bogatych ośrodków kultury. Najazdy tatarskie, tureckie i wchłaniająca ekspansja księstwa moskiewskiego zniszczyły to bezpowrotnie. Dzika i łupieżcza Litwa, podbijając także ziemie ruskie, zagrażała i Królestwu Polskiemu, powodując ogromne straty ciągłymi rabunkowymi najazdami, przede wszystkim porywaniem ludzi („brańcy” z całymi rodzinami osiedlani byli nad Niemnem, Wilią i Niewiażą, by niewolniczą pracą na roli łagodzić ciągły niedostatek). Dwóch jednak wielkich wrogów zagrażało wszystkim – Krzyżacy i Moskwa. Wielki projekt Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litewskiego – Rzeczpospolita Obojga Narodów – z Władysławem Jagiełłą jako królem Polski, stworzył wreszcie potężny bastion przeciw temu historycznemu przekleństwu dwóch frontów. Dopiero trzema zaborami udało się go rozerwać.

Zwycięstwo na bolszewikami znów wyzwoliło entuzjazm dla energicznej budowy projektu „Polska”. Nie było zupełnie istotne miejsce urodzenia; wartością stała się możliwość stworzenia – dla wszystkich chcących polskiej tożsamości – gmachu na solidnym fundamencie tysiącletniej zachodniej kultury łacińskiej. Przetrwanie polskiej kultury, tradycji i języka dowodziło najlepiej jego trwałości i sensu kontynuacji. Ruska szlachta, nękana hajdamacko-kozackimi stepowymi rabusiami, prosiła Rzeczpospolitą o objęcie jej tym projektem. Profesorowie Bartel, Mościcki i inżynier Kwiatkowski – „grupa lwowska”, rzucając się na głęboką wodę wielkich projektów technicznych, rozpoczęła budowę nowoczesnej Polski, mając przecież świadomość nieuchronności kolejnej wojny po traktacie wersalskim.

Port w Gdyni przełamał niemiecką blokadę gospodarczą mogącą zadławić kraj, a magistrala węglowa łączyła go z południem, z przemysłowym Śląskiem. Centralny Okręg Przemysłowy, lokujący we wschodniej dziś Polsce przemysł zbrojeniowy, miał uzupełnić strategicznie niepewny Śląsk i załagodzić napięcia społeczne kryzysu lat 30. w rejonach najbiedniejszych. Lwowskie Targi Wschodnie i zachodnie Targi Poznańskie wychodziły z polską ofertą na świat.

Po wkroczeniu 22 września 1939 r. Armii Czerwonej do Lwowa, profesorowie lwowscy obawiali się podzielenia losu swych kolegów z krakowskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego, wywiezionych 6 listopada przez Niemców do Sachsenhausen. Po aresztowaniu przez NKWD, wywieziono do ZSRR byłego posła na Sejm RP, znamienitego profesora ekonomii Uniwersytetu Jana Kazimierza, Stanisława Grabskiego (zwolnionego w ramach układu Sikorski-Majski). Poza jednak kilkunastoma przypadkami przepadnięcia bez wieści czy pojedynczych rozstrzelań, głównie na skutek indywidualnych denuncjacji, sowieci zdecydowali się wykorzystać zastany niezwykle wysoki potencjał naukowy. Sensacyjne i brawurowe wystąpienie profesora Stanisława Fryzego z sukcesem rozładowało napięcie wiecu zorganizowanego na klatce schodowej Politechniki Lwowskiej przez komisarza Politechniki, podpułkownika zarządu politycznego Armii Czerwonej, brudnego prymitywa, Jusimowa. W rezultacie nastąpiła współpraca naukowa w Moskwie, w trakcie której profesorowi Bartlowi po raz pierwszy zaproponowano stanięcie na czele prosowieckiego rządu polskiego, i to pod warunkiem zwolnienia z więzień i deportacji wszystkich Polaków. Odrzucając tę propozycję w lipcu 1940 r., profesor nie wiedział jeszcze o losie więźniów Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa.

Początek lata 1941 roku okazał się złowrogi dla profesorskiej elity Lwowa. Miasto nie otrząsnęło się jeszcze po przerażającej zbrodni NKWD – wymordowaniu więźniów politycznych w spływających krwią więzieniach „Brygidek”, „Zamarstynowa”, czy „Łąckiego” – gdy w nocy z 3 na 4 lipca z kolei Niemcy przeprowadzili akcję pacyfikacyjną i rankiem 4 lipca, poniżej II Domu Techników, na stoku Wzgórz Wuleckich zgładzono 40 osób, w tym 13 związanych z Politechniką Lwowską. Mija właśnie bez mała 80 lat od tego tragicznego wydarzenia, którego ofiarą padł także Tadeusz Boy-Żeleński, pisarz, poeta, satyryk, lekarz, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, od 1939 roku z nadania sowieckiego kierownik katedry literatury francuskiej Uniwersytetu Jana Kazimierza (prosowiecki lewak i liberał, zwolennik przyłączenia Lwowa do ZSRR). To był początek końca polskości tego miasta, rozpoczęty uderzeniem w jego akademicką elitę. 8 października 1941 r. dokonano ekshumacji pogrzebanych na miejscu zbrodni, zwłoki wywieziono do lasu Krzywczyckiego, gdzie oblano je benzyną i spalono, rozrzucając następnie popioły.

Profesorowi Kazimierzowi Bartlowi, pięciokrotnemu premierowi rządu RP, zaproponowano utworzenie z kolei proniemieckiego rządu polskiego. Kiedy odmówił, został na rozkaz Himmlera skazany w więzieniu przy ul. Łąckiego na rozstrzelanie i zamordowany o świcie 26 lipca 1941 r. na tzw. Piaskach Janowskich; tam też pogrzebany.

Niemcy zamknęli wszystkie uczelnie Lwowa. Przygotowany rząd ukraiński z Jarosławem Stećką-Karbowyczem na czele, aresztowali i internowali w Berlinie, a trzy południowo-wschodnie województwa II RP ze Lwowem przyłączyli jako Distrikt Galizien do Generalnej Guberni w tymże jeszcze lipcu 1941. Życie akademickie przerodziło się w życie towarzyskie bezrobotnych profesorów i ich asystentów na wewnętrznym dziedzińcu politechnicznej biblioteki, a w razie niepogody – w katedrze teorii maszyn cieplnych u profesora Kazimierza Ochęduszki, dla pokoleń autorytetu w dziedzinie termodynamiki. Dzielono się wiadomościami bieżącymi, z nasłuchu radiowego, danymi delegatury rządu londyńskiego. Większość kadry naukowej zaangażowana była w podziemny ruch oporu. Na Politechnice Lwowskiej znajdował się jeden z najważniejszych punktów kontaktowych struktur AK Okręgu Lwowskiego. Po decyzji Niemców w 1942 r. o podjęciu niektórych kursów zawodowych, powstała możliwość tajnego nauczania i, w uzgodnieniu z rządem emigracyjnym, realizacja w ten sposób pełnego programu akademickiego z 1938 roku.

Lipiec 1944 r. przyniósł ofensywę Armii Czerwonej. Dowództwo AK w ramach akcji „Burza” przystąpiło do walki o miasto. Kompanie Kedywu wyzwalały także uczelnie. Nad miastem, które uniknęło wyburzenia, powiewały, często obok sowieckich, biało-czerwone flagi – po raz ostatni. Zaczęto przeczuwać, dla kogo zachowano, w przeciwieństwie do Warszawy, to miasto. Po wejściu oddziałów NKWD rozpoczęły się wywózki. Od 2 do 4 stycznia 1945 r. odbywały się we Lwowie aresztowania i deportacje w głąb Związku Sowieckiego. Według danych AK wywieziono w ciągu trzech dni 17 000 osób, w tym 31 pracowników Uniwersytetu i Politechniki, oraz 38 inżynierów i techników, w tym odnawiających Panoramę Racławicką uszkodzoną bombardowaniem. Między innymi profesor Stanisław Fryze, kierownik katedry elektrotechniki ogólnej Politechniki Lwowskiej, trafił do obozu pod Krasnymdonem w Zagłębiu Donieckim, do tamtejszych kopalń antracytu. Uderzenie w środowisko akademickie było możliwe za sprawą listy wywozowej sporządzonej przez członka jeszcze przedwojennej komunistycznej jaczejki, zlikwidowanego w 1945 r. wyrokiem sądu AK.

Jeszcze w trakcie wywózek pojawiła się we Lwowie delegacja PKWN z Lublina. Usiłowano wymusić na profesorach, pod groźbą uznania ich za hitlerowców, podpisanie rezolucji potępiającej rząd emigracyjny w Londynie oraz AK. Po raz kolejny władze lwowskich uczelni wykazały niezłomny patriotyzm, nie ulegając komunistycznej prowokacji.

Jednocześnie intensywną działalność prowadził Związek Patriotów Polskich we Lwowie, założony w oparciu o przedwojennych komunistów, którzy po wrześniu 1939 r. znaleźli się tam pozbawieni zdelegalizowanej w 1938 roku KPP i przywództwa zlikwidowanego w Moskwie. Ster objęła Wanda Wasilewska, ciesząca się nieograniczonym zaufaniem Stalina. ZPP wydawał organ prasowy „Wolna Polska”, organizował dla uwiarygodnienia (ukrycia rzeczywistych sowieckich intencji) życie „patriotyczno-kulturalne”, prowadził na szeroką skalę działalność pomocową i opiekę społeczną. Jednocześnie Wanda Wasilewska i tworzący promoskiewską Krajową Radę Narodową Władysław Gomułka byli zagorzałymi zwolennikami przyłączenia Lwowa do Związku Sowieckiego. W 1944 r. w obecności Churchilla Bierut wprawił obecnych wręcz w zażenowanie, domagając się natarczywie i wyjątkowo służalczo „w imieniu narodu polskiego wcielenia Lwowa do ZSRR”. Przeciwny był nawet Zygmunt Berling, obawiając się o morale w LWP, gdyż „polskie Wilno i polski Lwów stanowią dla nich [tzn. żołnierzy] kamień węgielny zaufania i szczerości wzajemnych stosunków między nami a Związkiem Radzieckim”. Także Oskar Lange argumentował: „rząd radziecki powinien uznać istnienie starych ośrodków kultury polskiej [takich jak np. Lwów], które choć usytuowane na etnicznym terytorium ukraińskim lub białoruskim, ukształtowały się jako integralna część polskiego życia narodowego”; „W Polsce było pięć centrów kulturalnych: Warszawa, Kraków, Poznań, Lwów i Wilno. Utrata dwóch z nich byłaby bardzo ciężka, a uzyskanie niemieckich miast bez polskiego dziedzictwa kulturalnego nie może być uważane za wyrównanie utraty starych historycznych polskich ośrodków”; „Lwów był w każdym razie poza Ukraińską Republiką Radziecką”.

Dla Stalina rzecz była jednak od początku przesądzona. Bawił się emocjami swych adwersarzy, obalając argument, że Lwów nigdy nie był rosyjski, przewrotnym i złowrogim przypomnieniem, że… Warszawa była.

Zadra 1920 roku pozostała głęboko. Stalin wolał nawet oddać połowę Puszczy Białowieskiej. Ten patologiczny morderca wiedział, jak okaleczyć Polskę, by pozostała słabym politycznym inwalidą na dziesięciolecia, bez wystarczającej siły dla budowy własnej suwerenności. Wiedział także, że bez Polski i dawne kresy Rzeczypospolitej stają się znów łatwym łupem w zasięgu, tym razem bolszewickiej, Moskwy.

W lutym 1945 r. „Czerwony Sztandar” podał pierwsze wiadomości o ustaleniach konferencji w Jałcie. Do Lwowa przyjechał z Londynu profesor Stanisław Grabski, walczący o Lwów w rozmowach ze Stalinem do końca, tzn. do otwartego pogwałcenia traktatu ryskiego przez aliantów i faktu niemal wybaczenia Stalinowi paktu Ribbentrop-Mołotow. Uznano konieczność ratowania ludzkiego i umysłowego potencjału Lwowa dla Polski, poprzez połączenie z narodem. W przypadku Politechniki Lwowskiej postanowiono przeniesienie jej in corpore do Gdańska i ukonstytuowanie jej tam jako Politechnikę Morską. Rząd w Lublinie nie wyraził na to zgody. Prosowieccy komuniści postanowili ostatecznie wygasić i wymazać tradycje polskiej nauki i kultury we Lwowie, domagając się wyjazdu profesorskiego grona w rozproszeniu do Krakowa, Gliwic, Wrocławia i Gdańska. Ostatnia z czterech grup wyjechała ze Lwowa w czerwcu 1946 roku, wraz z profesorami zwolnionymi z donbaskich łagrów i więzień w tym z prof. Stanisławem Fryzem.

Wyjeżdżali z całymi rodzinami i dobytkiem, towarowymi wagonami (mieszczącymi 40 ludzi lub 8. koni). Na jedną rodzinę przypadało około jednej czwartej takiego wagonu. Wyjeżdżali z pocieszeniem swego znakomitego lwowskiego kolegi, geografa i geopolityka prof. Eugeniusza Romera, który utrzymywał tezę o „ciążeniu terenów nad górnym Bugiem i Dniestrem ku Polsce, a nie w stronę Kijowa” (ponad dwa miliony Ukraińców i Białorusinów pracujących w dzisiejszej Polsce, z czego tak wielu inwestuje i chce pozostać na stałe, wydaje się potwierdzać ten pogląd sprzed 75 lat). W latach 1944–46 pod naporem władz sowieckich i groźbą wywózki do Kazachstanu i Donbasu, rozpoczął się exodus polskiej ludności ze Lwowa (66,7% mieszkańców miasta według statystyk sowieckich na 1 października 1944 r.). Następowała planowa, sztuczna wymiana ludności. Wysiedlano ogromną ilość firm i rzemieślników, z których żyło to miasto przez setki lat. Chociażby „batiarski” Zamarstynów, który z dość cuchnącą rzeką Pełtwią był mekką pracowitych i zręcznych w rzemiośle polskich Ormian, zasilających swymi wyrobami meblarskimi Targi Wschodnie, wzbogacających produktami swych odlewni miejską infrastrukturę (a i ostrogi dla Rydza-Śmigłego musiał ktoś wykonać). Cała sfera kultury, opera, teatry, wystawy, kluby lotnicze, samochodowe, motocyklowe, sportowe – wszyscy zapełniali listy wysiedleń. Oparciem do ostatnich polskich dni miasta był arcybiskup lwowski Eugeniusz Baziak, stawiając opór sowieckim szykanom. Jego wyjazd 26 kwietnia 1946 roku stał się momentem zwrotnym w historii Lwowa.

To miasto kochało życie, było nowoczesne i awangardowe, promieniowało na całą Polskę, było w najlepszym sensie swych kontaktów europejskie, a nawet światowe.

W chwili próby zdumiewało patriotyzmem i odwagą. Polski Lwów pozostał w prozie Adama Zagajewskiego, syna lwowskiego profesora elektroniki przemysłowej Tadeusza Zagajewskiego, pisanej już w Gliwicach. I pozostał w dziełach genialnego matematyka Stefana Banacha, w dziełach architektów – jak kościół św. Elżbiety, Dworzec Główny we Lwowie czy nowe łazienki w Krynicy, sanatorium w Żegiestowie, w muzyce Wojciecha Kilara, w śladach na murach, w nazwiskach na pokrywach miejskiej kanalizacji – wymieniając wyłącznie sygnalnie. Pozostał w sercach prawdziwie patriotycznych Polaków rozumiejących sens tworzenia jak najwartościowszej przywódczej elity, kulturowo-historycznych korzeni, wzorca i chwalebnego przykładu – dla tożsamości narodu i jego państwowotwórczych zdolności. Dziś Ukraińcy lubią pisać w pozdrowieniach do Polaków: „Witanje ze Lwowa, najlepszego miasta na Ukrainie!”.

„Czwarty rozbiór Polski” doprowadził do rozdrobnienia na kresach Rzeczpospolitej, gdzie jakże łatwo można dziś wzniecać lokalne nacjonalizmy i antagonizmy dodatkowo osłabiające Polskę, skazaną teraz na koniunkturalne sojusze. Małe państwa bałtyckie same wymagają polskiej opieki, Białoruś, sojusznik Federacji Rosyjskiej, ledwo negocjuje warunki swej niepodległości z Moskwą. Rękę Moskwy widać i w samym Lwowie, gdzie ogromny pomnik Bandery stoi bezpośrednio właśnie obok kościoła św. Elżbiety. Ciągłe utarczki i trudności z obroną tradycji języka polskiego na Litwie, Białorusi i Ukrainie dowodzą jednoznacznych intencji tworzenia stałego poczucia zagrożenia od wschodu, przy ciągle wzrastającej sile Niemiec o potencjale IV Rzeszy. Polska Piastów przyjęła z zachodu chrześcijaństwo wraz z kulturą łacińską. W rezultacie mogła budować państwo, namaszczając królów. Z czasem stała się także Rzecząpospolitą dla innych narodowości, kultur i religii.

Geopolityczne rozumienie znaczenia Lwowa to rozumienie państwowotwórczej roli Rzeczypospolitej Polskiej, jedynego zachodniołacińskiego bytu politycznego w tej części Europy. To rozumienie także wielu ważnych przyczyn trudności 30-letnich już zmagań znów wolnej Polski. Można jednak odnieść wrażenie, że do tej pory rozumieją to ciągle najlepiej odwieczni jej wrogowie.

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Lwów utracony” znajduje się na s. 1 i 5 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Lwów utracony” na s. 1 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego