Niektórzy obserwatorzy Chin utrzymują, że gdyby Moskwa bezzasadnie wzięła tak wielu zachodnich zakładników, media głównego nurtu i politycy dostaliby szału. Co sprawia, że Pekin jest tak wyjątkowy?
Peter Zhang
Dyplomacja brania zakładników nie jest nową sztuczką Komunistycznej Partii Chin. W ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci była ona kartą przetargową Pekinu w poszukiwaniu politycznych i ekonomicznych korzyści w krajach zachodnich.
KPCh wypuściła ważnych dysydentów: Wang Dana w 1997 roku i Wei Jingshenga w 1998 roku, rzekomo z powodów medycznych, podczas gdy w rzeczywistości te ruchy były negocjowane za zamkniętymi drzwiami, aby Ameryka wycofała swoje poparcie w Komisji Praw Człowieka ONZ dla rezolucji potępiającej Chiny. Zarówno Wang, jak i Wei byli obywatelami Chin odsiadującymi długie kary więzienia za działania prodemokratyczne. Było to w czasie, gdy zachodni przywódcy aktywnie realizowali tzw. politykę konstruktywnego zaangażowania z Pekinem, mając nadzieję na stopniowe przekształcenie państwa komunistycznego w społeczeństwo obywatelskie podlegające rządom prawa.
W miarę jak gospodarka i wojsko Pekinu rosły w siłę, Chiny zaczęły więzić naturalizowanych obywateli USA urodzonych w Chinach.
W 2003 roku w artykule Walka żony o męża uwięzionego w Chinach, opublikowanym w „The New York Times”, opisano przypadek dra Charlesa Lee, naturalizowanego obywatela USA, który został uwięziony za próbę podnoszenia świadomości społecznej na temat prześladowań przez KPCh duchowego ruchu Falun Gong. Lee dorastał w Chinach, gdzie zdobył wykształcenie medyczne. W 1994 r. uzyskał tytuł magistra neurologii na Uniwersytecie Illinois-Urbana-Champaign. W 1995 r. prowadził badania w Harvard Medical School i zdał egzaminy amerykańskiej komisji lekarskiej. (…)
25 listopada 2018 roku na łamach „The New York Times” doniesiono, że aby zatrzymać Liu Changminga, zbiegłego urzędnika bankowego, Pekin uniemożliwiał dwójce jego dzieci – Victorowi i Cynthii Liu, którzy są obywatelami USA – opuszczenie Chin. (…)
Pomimo poważnych obaw i protestów ze strony Kanady, Stanów Zjednoczonych i społeczności międzynarodowej, Pekin nie ustępuje. Podobno zarówno Stany Zjednoczone, jak i Kanada rozważają możliwość wydania ostrzeżenia o podróży dla osób rozważających wizytę w Chinach. Niektórzy wieloletni obserwatorzy Chin utrzymują, że gdyby Moskwa bezzasadnie wzięła tak wielu zachodnich zakładników, media głównego nurtu i politycy dostaliby szału. Można się zastanawiać, co sprawia, że Pekin jest tak wyjątkowy?
Jeśli kraje zachodnie po cichu dogadują się z Pekinem, aby uwolnić swoich obywateli –w tym przypadku zakładników – to czy negocjują, z prawnego punktu widzenia, z organizacją terrorystyczną?
Wydaje się, że takie wysiłki niewiele różnią się od negocjacji z terrorystami w sprawie porwań na Bliskim Wschodzie. W końcu świat zachodni słynie z wieloletniej strategii nienegocjowania z terrorystami w sprawie zakładników. (…)
Pozostaje decydujące pytanie: Czy społeczności międzynarodowe powinny postrzegać wzięcie zakładników przez Pekin jako akt państwa terrorystycznego? Przez ostatnie lata ogólnoświatowe zaniepokojenie złym traktowaniem przez komunistyczne Chiny ich własnych obywateli może wynikać z jurysdykcji uniwersalnej dotyczącej praw człowieka, a także z międzynarodowych traktatów, których Chiny są stroną. Pekin nie zadowala się już wykorzystywaniem swoich własnych dysydentów do dyplomacji brania zakładników, dlatego zachodnie demokracje zaczynają się martwić, że ich obywatele zostaną wzięci jako zakładnicy przez to partyjne państwo. Inne narody powinny nazywać dyplomację brania zakładników tym, czym ona jest, i należy poważnie podchodzić do aktów państwowego terroryzmu Pekinu. Społeczność międzynarodowa powinna w sposób jednoznaczny wspólnie potępić takie bezprawne zachowanie i nie pozwolić, aby finansowany przez państwo terroryzm stał się czymś normalnym i rządził naszym życiem.
Peter Zhang zajmuje się ekonomią polityczną Chin i Azji Wschodniej. Ukończył Pekiński Uniwersytet Studiów Międzynarodowych, Fletcher School of Law and Diplomacy i Harvard Kennedy School. Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 28.12.2018 r. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”.
Cały artykuł Petera Zhanga pt. „Nowy rodzaj pekińskiej »dyplomacji« brania zakładników” znajduje się na s. 9 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.
Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Chcemy błyszczeć, pokazywać, jacy jesteśmy silni, wygrywać mięsistymi frazami w gazetach, telewizji, na Facebooku. Nie działamy strategicznie. A lewica to robi od lat. Urabia ludzi, zwłaszcza młodych.
Marcin Niewalda
Wzywam więc do opracowania „Strategii tożsamości” – programu, który stworzy podwaliny pod nowy system edukacji społecznej, wzbogacający każdego o dobre społeczne wartości, oparte na sprawdzonych źródłach. Strategia ta musi przełożyć się po pierwsze na świadomość polityków, po drugie na konkretne programy, również finansowe, a także zaowocować zbudowaniem systemu szkoleniowego, wykorzystującego nie naukowców i gwiazdy prawicowych mediów, ale w pierwszym rzędzie ludzi z organizacji społecznych, którzy potrafią być skuteczni jak Siłaczka i krzewić „u podstaw” prawicową świadomość.
Poniżej omawiam 5 rodzajów działań. Ostatnie z nich jest nieużywanym przez nas lekarstwem na deprawację, przedostatnie zaś przyczyną naszej przyszłej klęski.
1. Działania prawicowe skierowane do prawicy
To budowanie pozytywnych skojarzeń wokół elementów prawicowych. Działania te, takie jak np. marsze, wiece, media prawicowe, działania Caritasu, Różaniec dokoła Polski, pomniki, festiwale patriotyczne, ordery – są wzmocnieniem myśli prawicowej. Wspierają rozwój postaw osób o świadomości prawicowej. Są one jednak zbyt widoczne. Takimi metodami nikogo się nie zmieni. Lewak jest nastawiony wobec nich negatywnie i ironicznie, i dlatego od razu je skrytykuje i wykpi.
Działania te są słuszne, mobilizujące, lecz skuteczne jedynie w środowiskach prawicowych.
2. Działania lewicowe skierowane do lewicy
Zjawiska odwrotne od powyższych. To wszelkie pucze, protesty i hucpy KOD-u, czarne marsze, parady równości, pedagogika steinerowska, patoinfluencerzy. Jesteśmy na nie uodpornieni. Są dla nas zbyt jaskrawe i oczywiste. Odrzucamy je, protestujemy przeciwko nim. Poświęcamy na to jednak ogromną ilość czasu i energii, tracimy siły. 90% postów prawicowych na Twitterze to kpiny z jawnych działań lewackich. W wojsku mówi się na taką sytuację „związani walką” – z przeciwnikiem, który jest bardzo dobrze widoczny, a strategiczne działania prowadzi po kryjomu, na boku.
3. Działania neutralne
To wszelkie aktywności niezwiązane z polityką, światopoglądem – zbieranie znaczków, chodzenie po górach, gry, wycieczki, sport, edukacja, codzienność życia, promocja dzielnicy, miasta, zdrowia. To działania normalne, powszednie, nie krytykowane, bo nie budzące skrajnych emocji.
Wydawać by się mogło, że nie mają wartości, jeśli idzie o światopogląd, dlatego właśnie stanowią dla lewicy niezwykle łakomy kąsek i klucz do wygranej. Za ich pomocą prowadzi ona działania „strategiczne”.
4. Działania strategiczne na korzyść lewicy
To rodzaj trucizny opakowanej w szczytny, łatwy do połknięcia cel. To ziarna chwastów zapuszczające korzenie, budujące lewackie skojarzenia. Działania te dotyczą obszaru neutralnego, jednak związane są z wartościami deprawującymi.
Będzie to na przykład akcja WOŚP, która zawiera neutralną formę ratowania chorych, buduje jednak cały szereg skojarzeń lewicowych typu „róbta co chceta”. (…) Chwytające za serce programy adopcji porzuconych piesków, budzące emocje rywalizacji programy typu Top Model, ekologia, style ubierania, żywienia, gry pełne agresji i przemocy, programy kulinarne o zwierzętach – wszystkie one są tak przygotowane, aby wykorzystując neutralne zjawiska, budzić aktywne skojarzenia deprawujące, wykorzeniające chrześcijaństwo, polskość, prawicowość. Niewinną, emocjonującą zabawę wiążą z mentalnością lewacką. Wiedzę o codziennym życiu formują w atmosferze wykoślawionego światopoglądu.
Tak samo działa nowoczesna sztuka deformująca piękno, proponowane style zachowania, czesania, pokazywania się w mediach społecznościowych. Paskudne, w krzykliwych kolorach bajki dla najmniejszych dzieci przyciągają ich wzrok, budują modele stylu bycia. (…)
Pozostawiamy dzieci w sytuacji wyboru tylko zła i dziwimy się, że schodzą na złą drogę. Pytamy potem: jak to się mogło stać? Jak on mógł wyrosnąć na zwolennika skrajnej lewicy, skoro tyle razy mówiliśmy mu, że zło jest złe? Tymczasem po prostu zabrakło uczciwego wyboru.
Obecnie w Polsce dzieci, młodzież, poszukujący dorośli nie mają praktycznie żadnych szans na skorzystanie z oferty neutralnej, ale związanej z dobrymi wartościami. Takie działania to nieliczne wyjątki, prowadzone najczęściej przez organizacje pozarządowe, w dodatku całkowicie lekceważone w programach grantowego wsparcia.
5. Działania strategiczne na korzyść prawicy
Wstydzimy się mieć styl prawicowy, chrześcijański, ojczyźniany.
Koszulki z orłem zakładają tylko „twardzi bojownicy” – my, powszedni ludzie, nawet kolorów patriotycznych nie założymy w święto państwowe – bo to będzie wyglądało „głupio”. Boimy się tego tak bardzo, że działania strategiczne na korzyść prawicy, filmy czy projekty wydają się nam naiwne, niewarte zachodu.
Rezygnujemy z nich. Rząd nie wspiera takich działań praktycznie w ogóle. Nie ma programów budowy skojarzeń na styku „zjawisko neutralne – wartość prawicowa”. Nie robi tego szkoła – neutralna światopoglądowo. Jeśli już ktokolwiek prowadzi programy religijne – to są one skierowane tylko do osób wierzących. Jeśli ktoś prowadzi programy prawicowe – to robi wszystko, aby zgromadzić widzów prawicowych. (…)
Jeśli pozostawimy mu wolny i sprawiedliwy wybór – człowiek pójdzie dobrą drogą. Ale ten wybór musi istnieć.
Jeśli nie podejmiemy działań strategicznych, liczba bojowników prawicowych będzie powoli maleć, a lewicowych – rosnąć. (…) Trzeba zmienić społeczną świadomość w zakresie tego, jak działać skutecznie. Nie zawsze wielkie działa są najskuteczniejsze. Nie pokona się za pomocą armat broni biologicznej czy trujących gazów rozpylanych przez wroga. Trzeba zacząć domagać się zmiany form działania, uruchomienia programów, w których liczą się nie działania twarde i jaskrawe, wielkie i potężne, ale miękkie, o dużej wartości dodanej. Gdzie celem nie jest nie popisywanie się i błyszczenie, ale kształtowanie charakteru i dobra propozycja światopoglądowa.
Cały artykuł Marcina Niewaldy pt. „Strategia tożsamości” znajduje się na s. 15 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.
Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Państwa zachodniej części Europy przypominają ulokowanego w szafie trupa. Wszyscy wiedzą, że on tam jest, ale boją się otworzyć drzwi już to ze strachu przed prawdą, już to z obawy przed fetorem.
Piotr Sutowicz
Jestem Europejczykiem, ale ważniejsze dla mnie jest bycie Polakiem. Oczywiście, ta tzw. europejskość ukształtowała moją tożsamość narodową. Nie można mówić o polskości w kontekście innych niż europejskie korzeni kulturowych, choć te miały swoją genezę również w kulturach pozaeuropejskich. (…)
Ta cywilizacja wpłynęła znakomicie na kształt etnosu, który wyłonił się w średniowieczu na obszarze obecnej Polski. Elity, które budowały tutejsze państwo i społeczeństwo, tak się ową łacińskością przejęły, że uznały się za spadkobierców starożytnych Rzymian, choć z czasem spodobało im się również bycie Sarmatami, a więc ludem o genezie irańskiej. Dziś, w dobie całkowitej deprecjacji wszystkiego, co było, uważa się te nawiązania za skrajnie nieodpowiedzialną mitomanię. Czy słusznie? Kiedyś się okaże. Ja bym takich tradycji do kosza nie wyrzucał, mogą się one jeszcze okazać potrzebne, szczególnie w sytuacji, w której Europa ginie. (…)
Opór Chrobrego, Krzywoustego i im podobnych wobec zakusów cesarzy nie da się wytłumaczyć inaczej, jak ich poczuciem rzymskości i przynależności do wspólnoty europejskiej na równych zasadach.
Władca w Polsce czuł się jakby cesarzem i tej zasady suwerenności swojej i swoich poddanych bronił. Jest to ciekawa sprawa, będąca ważnym elementem naszej tożsamości. Być może i dzisiaj polska niechęć do unijnych regulacji i sposobu patrzenia na wolność państw narodowych i obywatelskich tam ma swoje źródło. Ten mechanizm obronny może okazać się bardzo ważny dzisiaj, kiedy Zachód, jak wspomniałem, umiera, a właściwie już umarł. Kraje i ich społeczeństwa w zachodniej części Europy przypominają ulokowanego w szafie trupa. Wszyscy wiedzą, że on tam jest, ale boją się otworzyć drzwi już to ze strachu przed prawdą, już to z obawy przed fetorem.
Polskie pojmowanie cywilizacji wyrastało z Zachodu, ale politycznie zawsze było trochę inne. Dla naszych przodków cywilizacyjny dorobek, z którego czerpano, symbolizowały zachodnioeuropejskie katedry i uniwersytety, kult świętych i uniwersalizująca Europę od wczesnego średniowiecza cześć dla Matki Bożej. To tu budowano państwo oparte na rzymskim i pewnie greckim rozumieniu obywatelskości i na pojęciu wolności, jakie niosło chrześcijaństwo. Owszem, z czasem nie ustrzeżono się błędów, nadmiernie przejęto się okołofeudalną strukturą społeczną, a wraz z narastającymi problemami i wpływami Wschodu ograniczano godność ludności pracującej na roli. Nie uniknięto też prymitywizacji ładu społecznego, korzystając przy tym z dorobku absolutyzmów oświeconych Zachodu.
Mimo tego ‘Zachód’ w rozumieniu ośrodka cywilizacyjnego istniał i przez wieki miał się dobrze. Tu rozwijała się filozofia i nauka, kwitła myśl techniczna, stąd szerzyło się chrześcijaństwo i dopóki nie nastała epoka narodów i państw imperialnych opartych na liberalnym kapitalizmie, wiele rzeczy można było naprawić. W końcu wieku XIX było to już naprawdę trudne.
Zaczęła się epoka pesymizmu, a wraz z nią permisywizmu, prowadzącego do wspomnianej śmierci Zachodu.
Wojny i ustroje totalitarne XX wieku przypieczętowały dzieło zniszczenia. Europa próbowała się podnieść, ale jej elity nie chciały tego. Wolały trwający ponad 1000 lat rozdział historii zamknąć i zacząć nowy, a zaczęły od tworzenia nowych ideologii i ładu, który miał zastąpić dotychczasową cywilizację łacińską. Ostatni czas tym działaniom nadał nowe symbole.
W zeszłym roku wstrząsnęły nami obrazy płonącej katedry Notre Dame. Spłonęła świątynia, która przetrwała barbarzyńskie czasy rewolucji francuskiej, przetrzymała różne pomysły mające spowodować jej zniszczenie. Nadszedł jednak jej kres. W roku bieżącym podpalona została katedra w Nantes, której budowę rozpoczęto w 1434 roku. Podpalaczem okazał się sfrustrowany imigrant z czarnej Afryki, ponoć wcale nie muzułmanin. Muzułmanami bez wątpienia byli mordercy księdza Jacquesa Hamela, staruszka, który przeżył kilka przepoczwarzeń francuskiej republiki, w ramach ducha nowych czasów zaangażował się w ruch międzyreligijny, by zginąć z ręki młodego wyznawcy Allacha w 2016 roku. (…)
Tymczasem obecne elity kulturalne i polityczne Unii Europejskiej ochoczo stanęły po stronie niszczenia – im bardziej ktoś jest radykalny w swoim laicyzmie, tym bardziej popiera ekscesy przybyszów.
(…) Jeżeli instytucje polityczne i gospodarcze dalej działają, a zasobność społeczna wydaje się wystarczająca, to dzieje się tak dzięki sile rozpędu i nowoczesnym technologiom. (…)
Słowa wypowiedziane, a właściwie wypisane ponad 100 lat temu przez Romana Dmowskiego w jego Myślach nowoczesnego Polaka [„Jestem Polakiem, więc mam obowiązki polskie”], dziś brzmią klasycznie, a zdaje się, że przed nimi druga młodość. Powoli dochodzimy do rzeczywistości, w której słowa ‘Polak’ i ‘Europejczyk’ nie będą wzajemnym uzupełnieniem, a w każdym razie nie da się ich w taki sposób zrozumieć. Polskość dla Dmowskiego była szczególną formą bycia Europejczykiem: naród polski widział on jako równorzędnego członka wspólnoty państw Europy. Pokazał to jako dyplomata i polityk, tak był postrzegany na konferencji w Paryżu, gdzie, co warto pamiętać, jego największym sojusznikiem był Georges Clemenceau, Francuz, wolnomyśliciel, mason i… Europejczyk. Może on chyba śmiało być uważany za jednego z ojców naszej niepodległości.
Przynależność do Europy oznaczała dla Dmowskiego dumę z dziedzictwa, z którego się korzysta, z własnej kultury i z rzeczonych katedr.
W tych samych Myślach zwrócił on uwagę, że z bycia Polakiem należy być dumnym, ale trzeba się też wstydzić rzeczy wstydliwych, tego, co było niegodziwe i złe; te bolesne kawałki naszej historii powinny nam służyć za naukę na przyszłość.
(…) Uważam, że naszego dziedzictwa nie należy się pozbywać, trzeba je rozwijać w rzeczywistości takiej, jaka jest między umarłym Zachodem a niebezpiecznym Wschodem. Być może nadszedł czas, w którym powinniśmy dać świadectwo. (…) Tak jak wtedy trzeba było dalej iść własną drogą, tak też trzeba robić i dzisiaj. Zachód umarł, my chyba jeszcze żyjemy, choć czasu mamy coraz mniej.
Cały artykuł Piotra Sutowicza pt. „Symboliczna śmierć Zachodu” znajduje się na s. 13 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.
Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Dla pokolenia Polaków, którzy wykształcenie zdobyli w okresie reżimu komunistycznego, szlachta charakteryzowała się głupotą, łakomstwem, korupcją, uciskaniem chłopów pańszczyźnianych i liberum veto.
Mirosław Matyja
Postkomunistycznej generacji Polaków szlachta jest albo nieznana, albo kojarzy się jedynie z Panem Wołodyjowskim i restauracjami, nazwanymi przez ich właścicieli „szlacheckimi”. Krótko mówiąc, Polacy z reguły nie uznają szlachty, jej obyczajów i tradycji i odcinają się od jej historii. Szkoda, bo szlachta to kilka wieków historii Rzeczypospolitej.
Od końca XIV wieku pozycja szlachty polskiej rosła, co związane było z przywilejem koszyckim z 1374 roku, na mocy którego szlachta zyskiwała wpływ na wybór następcy tronu. W zamian władca zobowiązywał się, poprzez nienadawanie żadnej z istotnych godności i zaszczytów „przybyszom i obcym, lecz tylko mieszkańcom ziem królestwa”, do zagwarantowania niepodległości i całości królestwa nie tylko samej szlachcie, ale również całemu narodowi polskiemu. (…)
Po dojściu do skutku unii polsko-litewskiej w 1569 r. ogólna liczba szlachty wynosiła około pół miliona osób. Było to ok. 7% całego społeczeństwa polskiego i litewskiego. Odsetek szlachty sięgnął w XVIII wieku nawet 10%, co było ewenementem w ówczesnej Europie. Obiektywnie wydaje się, że to niewielka liczba, niemniej jednak była ona wystarczająca, aby poważnie ograniczyć władzę królewską. Stąd też znane jest kolejne powiedzenie, określające monarchę nie jako kogoś „ponadziemskiego”, lecz tylko „pierwszego między równymi”.
Porównajmy sytuację Rzeczypospolitej w XVI i XVII wieku z resztą Europy tamtego okresu.
W innych państwach europejskich wykształciły się w tym czasie rządy monarchistyczno-absolutystyczne. Polska jawiła się na tym tle jako sfera demokracji i wolności. Demokracji, która w innych państwach była wówczas zupełnie nieznana.
(…_ Sejmiki przedsejmowe zwoływane były na niecałe 2 miesiące przed sejmem walnym i wybierano na nich bezpośrednio-demokratycznie od 2 do 6 posłów na sejm i opracowywano instrukcje poselskie. Na sejmikach relacyjnych wysłuchiwano sprawozdań posłów z obrad sejmu walnego i decydowano o przyłączeniu się do jego decyzji. Z kolei na sejmikach deputackich wybierano deputatów/przedstawicieli szlachty do Trybunału Koronnego i Litewskiego. Kwestie podatkowe, ekonomiczne, ale nawet ustrojowe omawiane były na sejmikach gospodarczych. Sejmik elekcyjny wybierał kandydatów na wakujące urzędy państwowe w Królestwie Polskim i w Wielkim Księstwie Litewskim. I wreszcie sejmiki kapturowe, zwoływane od 1572 r., zawiązywały konfederacje i powoływały sądy kapturowe podczas bezkrólewia.
(…) Szlachta wywarła więc piętno na rozwój i tradycję Państwa Polskiego – przez kilka wieków była jego nośnikiem i kształtowała system polityczno-społeczny i gospodarczy Rzeczypospolitej. Państwa ościenne spoglądały z podziwem na kształt polskiego ustroju politycznego.
Jest prawdopodobne, że polskie tradycje szlacheckie wpłynęły na światopogląd polityczny szwajcarskiego filozofa Jacquesa Rousseau – orędownika polskich zasad ustrojowych. Rousseau twierdził, że ustrój polityczny kształtuje cechy moralne obywateli i w tym kontekście wysoko oceniał charakter Polaków.
Ten sam Rousseau przyczynił się do rozwoju demokracji bezpośredniej w Szwajcarii, przyglądając się między innymi polskim doświadczeniom w demokracji szlacheckiej. Ustrój demokracji szlacheckiej w Polsce nie był idealny, ale w ówczesnych czasach na pewno wzorcowy w Europie. (…)
Ciekawe, że inne państwa europejskie nawiązują konsekwentnie do swoich tradycji. Austriacy tęsknią za Habsburgami, Francuzi i Hiszpanie kultywują tradycje dynastii Bourbonów, Włosi są dumni ze swoich tradycji rzymskich itd. A Polacy? No cóż, Stanisław Jachowicz miał niestety rację, pisząc: „cudze chwalicie, swego nie znacie – sami nie wiecie, co posiadacie”.
Prof. Mirosław Matyja jest dyrektorem Zakładu Kultury Politycznej i Badań nad Demokracją w Polskim Uniwersytecie na Obczyźnie (PUNO) w Londynie.
Cały artykuł Mirosława Matyi pt. „Demokracja szlachecka” znajduje się na s. 12 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.
Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Cnota męstwa wymaga kształtowania od najmłodszych lat życia, lecz nie każdy ją w dostatecznym stopniu posiądzie. Nie zwalnia to jednak nikogo od gotowości do podejmowania czynów mężnych,
Teresa Grabińska
Obrona dobra wymaga mężnego trwania w prawdzie, czasem aż do męczeństwa. Jan Paweł II tak pisał: „W męczeństwie, jako potwierdzeniu nienaruszalności porządku moralnego, jaśnieje świętość prawa Bożego, a zarazem nietykalność osobowej godności człowieka, stworzonego na obraz i podobieństwo Boga. Godności tej nie wolno nigdy zbrukać ani działać wbrew niej, nawet w dobrej intencji i niezależnie od trudności”.
Męczeństwo jest najwyższym poświęceniem się w cierpieniu, jak i w oddaniu życia za prawdę i dobro bliźniego lub wspólnoty. Jest radykalną obroną granicy „między dobrem a złem” i „staje się wyrzutem dla tych wszystkich, którzy łamią prawo”.
Chrześcijanin zaś jest zobowiązany tak w czasie wojny, jak i pokoju, „do heroicznego nieraz zaangażowania, wzmocniony cnotą męstwa, dzięki której – jak uczy św. Grzegorz Wielki – może nawet »kochać trudności tego świata w nadziei wiecznej nagrody«”. (…)
Zaraz po zakończeniu II wojny światowej Melchior Wańkowicz pierwszy przybliżył Polakom i światu mężną obronę Westerplatte w pierwszych siedmiu dniach września 1939 r. Zdążył jeszcze spisać bezpośrednią relację mjr. Henryka Sucharskiego (zmarłego w 1946 r.) – w 1939 r. dowódcy garnizonu Wojska Polskiego, stacjonującego tam na cyplu wydzielonym z Wolnego Miasta Gdańska. Potem do Wańkowicza dochodziły głosy innych uczestników obrony, którzy podnosili sprawę konfliktu między mjr. Sucharskim a jego zastępcą – kpt. Franciszkiem Dąbrowskim. Chodziło o podjęcie decyzji o zakończeniu obrony, czyli o poddaniu się Niemcom.
Mjr Sucharski w obronie życia walczących żołnierzy, kiedy już stwierdził, że po 24 godzinach nie nadejdzie wsparcie z zewnątrz, miał zdecydować o wywieszeniu białej flagi. Kpt. Dąbrowski (prawdopodobnie potomek gen. Jana Henryka Dąbrowskiego, uwiecznionego w słowach polskiego hymnu) wyrażał potrzebę dalszej heroicznej walki.
W drugim dniu obrony zwyciężyła opcja Kapitana (i dużej części obrońców), a załoga poddała się po ponad 6 dniach walki, gdy już po prostu nie było czym walczyć.
Konflikt postaw Majora i Kapitana zdiagnozował Wańkowicz w jednym z tekstów w 2. tomie zbioru Anoda i katoda. Pokazał dwa oblicza męstwa nakierowanego na ochronę dobra (wartości), ale inaczej mającego się realizować w konkretnym czynie, tu – przerwania albo kontynuowania obrony. Wańkowicz nazwał to konfrontacją postawy realistycznej (pochodnej chłopskiego pochodzenia Majora) i postawy romantycznej (pochodnej szlacheckiej tradycji rodu Dąbrowskich).
Konfrontacja postaw Majora i Kapitana jest dobrą ilustracją poszukiwania owego Arystotelesowskiego umiaru. Postawa zwana przez Wańkowicza realistyczną uzasadniona była wykonaniem rozkazu obrony przez 24 godziny, racjonalną analizą ryzyka walki i odpowiedzialnością za ok. 200, najczęściej bardzo młodych mężczyzn broniących Westerplatte. Postawa zwana przez Wańkowicza romantyczną przedkładała bezwzględne przeciwstawienie się złu i graniczne poświęcenie w imię obrony Ojczyzny. Postawa zw. realistyczną moderowała jednak ową romantyczną namiętność. A obrona Westerplatte ukazała zarówno przykładne męstwo walczących z najeźdźcą, gotowych na poświęcenie życia (na męczeństwo), ale i męstwo końcowej decyzji o poddaniu się, naznaczone odpowiedzialnością dowództwa za powierzone im zdrowie i życie podwładnych.
A jak w obliczu tego szkicowego opisu heroizmu obrońców Westerplatte jawi się treść homilii Jana Pawła II, skierowanej do młodzieży zgromadzonej na Westerplatte 12 czerwca 1987 r.? Ojciec Święty powiedział wtedy, że młodzi obrońcy Westerplatte powinni być wzorem dla współczesnej młodzieży w okazywaniu męstwa w obronie najcenniejszych wartości.
„Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte. Jakiś wymiar zadań, które musi podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie – jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie.
Tak, obronić – dla siebie i dla innych. (…) I dobrze będzie chyba, jeżeli po tylu latach, które dzielą nas od wydarzeń na Westerplatte, każdy młody Polak, każda młoda Polka rozważy w sercu, że każdy i każda ma w swoim życiu podobne Westerplatte, może mniej sławne, mniej historyczne, powiedzmy, na mniejszą skalę zewnętrzną, ale czasem może na większą jeszcze skalę wewnętrzną, i że tego swojego Westerplatte nie może oddać!”. [Jan Paweł II, Westerplatte, 12 czerwca 1987 r.]
Słowa te są nawoływaniem do kształtowania cnoty męstwa w obronie wartości, czyli do działania kierowanego wyważeniem racji rozumu i porywów woli (emocji), w proporcjach odpowiednich do sytuacji. Owa odpowiedniość sytuacji – podobnie jak w konfrontacji postaw dowódców obrony Westerplatte – wymaga czasem przesunięcia wskazówki umiaru w stronę spowolnienia lub nawet zaniechania działań w godny sposób (choć mogący być z zewnątrz powierzchownie ocenianym jako przejaw bojaźliwości), a czasem przesunięcia jej w kierunku brawurowej akcji w potrzebie natychmiastowej ochrony i obrony jakiegoś dobra (zwykle ocenianej z zewnątrz jako akt odwagi).
Cały artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Męstwo a męczeństwo. Obrona własnego »Westerplatte« według Jana Pawła II” znajduje się na s. 4 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.
Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
U współczesnych wiedza religijna nie nadąża za świecką: świecka to wiedza człowieka wykształconego; religijna pozostała na poziomie dziecka. Za tę dysproporcję płaci się często porzuceniem wiary.
Sławomir Zatwardnicki
Celebryt infantylizmu religijnego
Gdyby w podparyskim Sèvres znalazła się miara infantylizmu religijnego, zapewne nosiłaby nazwę „celebryt”. Wiadomo, że celebryci znają się niemal na wszystkim, od medycyny przez politykę, aż do kwestii religijnych. Na pewno stanowią ostateczną wyrocznię w tych właśnie sprawach. Przynajmniej dla swoich małoletnich dzieci.
Pojawiły się w czasie wakacji informacje o rodzimych gwiazdach, które nie ochrzciły swoich dzieci. Swoją drogą, wciąż jeszcze żyjemy w kraju siłą bezwładności katolickim, skoro plotkuje się nie o tych, którzy poprosili Kościół o chrzest, lecz o tych, którzy propozycję sakramentu odrzucili. Mogłoby to napawać jakąś nadzieją, ale nie napawa, gdy się człek zapozna z powodami, jakie podaje się dla uzasadnienia decyzji odroczenia chrztu na „święty nigdy”. Chodzi o to, żeby mała gwiazdka mogła w przyszłości na rynku przekonań wybrać sama. Ten argument o nienarzucaniu „Zosi samosi” nie jest wyjątkiem od reguły, raczej regułą, od której coraz mniej wyjątków.
Śp. Maciej Rybiński napisał kiedyś: „Wstydzę się tego, że byłem dzieckiem, i dziękuję Bogu, że mi to jakoś przeszło”. Niestety nasi rodacy nie wstydzą się tego, że religijny infantylizm im nie przeszedł.
Spróbujmy wyobrazić sobie przyszłe wydarzenia, do których zresztą w ogóle nie dojdzie. Celebrytek, gdy dorośnie, wejdzie do hipermarketu światopoglądowego i sam sobie wybierze. Załóżmy na chwilę optymistycznie, że półka uginająca się od krzykliwych propozycji ateistycznych nie przykuje jego uwagi. Że minie następnie sto kolejnych regałów z towarami rzekomo neutralnymi światopoglądowo, a mocno reklamowanymi w dobie sekularyzmu, i w końcu dojdzie do tej jednej, znajdującej się na szarym końcu, z produktami religijnymi. Tam w oparciu o swoje kryterium dokona wyboru, sięgnie ręką i ściągnie z półki kieszonkowego bożka, by ten odtąd mu się kłaniał. Uczyni go na swoją miarę, a przede wszystkim zabroni wtrącania się w życie, boć przecież od berbecia wychowywany był na samowystarczalnego. Jego życie jest jego, czyż nie?
Dlaczego ta, w gruncie rzeczy surrealistyczna, sytuacja się nie wydarzy? Po pierwsze, dorastający wychowanek ominie światopoglądowy hipermarket z daleka – wybór już się dokonał za jego plecami, gdy on sam był jeszcze niezdolny do samodzielnych wyborów. Całe późniejsze życie przeszedł w butach rodziców, zupełnie tego nieświadomy. Dlaczego miałby teraz dokonywać trudnego wyboru, od którego rodzice uciekli? Po drugie, po co komu bożek wybierany jak towar marketingowy, krojony na ludzki obraz i oczekiwania? Po trzecie w końcu i najważniejsze, młodemu człowiekowi jedynie wydaje się, że ma wolność wyboru. W istocie, jeśli poważnie potraktować Objawienie, naukę Kościoła i doświadczenie chrześcijan, rzeczywista wolność jest możliwa dopiero dzięki Bogu. W tym cały szkopuł, że to nie co innego jak chrzest gładzący skutki grzechu pierworodnego – przywraca człowiekowi wolną wolę, bo przywraca człowieka Bogu.
Jak się okazuje, neutralność rodziców lekce sobie ważących wagę sakramentu jest jedynie pozorna. W istocie ich poglądy budują się na fundamencie tej postawy duchowej, w której się znajdują: co w sercu, to na języku, co w duchu, to projektowane na pudelkowe poglądy.
Jako potomkowie Adama i Ewy Rajskich – żyją poza Bogiem, który jest źródłem prawdziwej wolności. Wydają się sobie sami sterem, żeglarzem i okrętem, ale w istocie płyną miotani falami, a okrętem porusza sternik o kosmatych łapach. To dlatego wszelkie poddanie się Bogu jawi im się w opozycji do wolności człowieka. Nie ma bardziej oczywistego dowodu na zniewolenie człowieka niż właśnie ta śmiertelnie poważna zabawa w przeciąganie liny: im więcej mnie, tym mniej ciebie. Im mniej Boga, tym więcej człowieka, im więcej rodzica, tym mniej dziecka. Sequel wydarzeń z raju, z tym samym, wcale nie happy, endem.
Jako alternatywę dla tego kłamstwa Kościół wskazuje na Chrystusa – Drugiego Adama: Jego życie nie jest Jego. Nikt bardziej wolny jako człowiek, a zarazem nikt bardziej poddany Bogu niż On. Jedno idzie w parze z drugim, także w naszym życiu: wolność stworzenia jest wprost proporcjonalna do uległości Stwórcy. Posłuszeństwo Bogu to drugie imię synostwa, czyli dziecięctwa Bożego. Właśnie to przybrane synostwo zostaje zaaplikowane człowiekowi w sakramencie chrztu. Dopiero sakrament jest otwarciem drzwi do właściwych wyborów. Można by zaryzykować stwierdzenie, że również opowiedzenie się za Bogiem jest możliwe jedynie dzięki Bogu; paradoksalnie – kto chce dobrowolnego wyboru piekła na ziemi i po śmierci, nie może tego dokonać nie odnosząc się do Boga.
Henri de Lubac w książce Najnowsze paradoksy wskazywał na występujący u współczesnych ludzi kontrast między ich wiedzą świecką a religijną; ten ceniony teolog przestrzegał: „ta pierwsza to wiedza człowieka dojrzałego, który długo studiował, który wyspecjalizował się w jakiejś profesjonalnej technice, który zna życie, który się wykształcił; ta druga natomiast pozostała wykształceniem dziecka, zupełnie podstawowym, rudymentarnym, mozaiką dziecięcych wyobrażeń, źle przyswojonych abstrakcyjnych pojęć, strzępów mętnych i wyrywkowych informacji uzbieranych przypadkowo z biegiem czasu. Dysproporcja jest tak wielka, że często płaci się za nią porzuceniem wiary”.
Być może celebrytom brakuje wiary; na pewno zaś szwankuje u nich podstawowa wiedza religijna.
Co w takim razie stanie się z naszą małą nieochrzczoną gwiazdką i jej rodzicami? Czy drzwi zamknęły się dla nich ostatecznie? Na szczęście „Bozia” nie mieszka w hipermarkecie; a ponieważ w odróżnieniu od bożków lepionych na modłę człowieka, Bóg naprawdę ma coś do powiedzenia, jest i dla naszych antybohaterów jeszcze szansa nawrócenia, prawdziwej wolności, no i wyzwolenia z infantylizmu religijnego, którego miarą jest, przypomnijmy, celebryt.
Artykuł Sławomira Zatwardnickiego pt. „Celebryt infantylizmu religijnego” znajduje się na s. 6 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.
Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Mackiewicz uważał komunizm za zarazę i piętnował próby ułożenia sobie z nim stosunków nie tylko przez Armię Krajową, ale gdziekolwiek je widział: u Piłsudskiego, w Watykanie i NSZZ Solidarność.
Andrzej Świdlicki
Józef Mackiewicz, Radio Wolna Europa i SB
Józef Mackiewicz (1902–1985) miał antypatię do komunizmu, stąd zapis cenzorski w PRL był na niego szczelny. Jego twórczość stała się szerzej znana w Polsce dopiero po jego śmierci, dzięki podziemnym oficynom wydawniczym w latach osiemdziesiątych.
Pisarz mieszkał w Monachium z żoną Barbarą Toporską, żył bardzo skromnie, koniec z końcem wiązał z trudem. Bawarska stolica była też siedzibą finansowanego przez Amerykanów Radia Wolna Europa, w okresie zimnej wojny nadającego do pięciu krajów obozu moskiewskiego, w tym do Polski. Dla wywiadu PRL audycje rozgłośni były dywersyjną propagandą, a ona sama kryptoagenturą.
Wielki nieobecny na antenie Wolnej Europy
Wydawać by się mogło, że antykomunistycznego pisarza wiele łączyło ze stacją stawiającą sobie za cel przełamanie partyjnego monopolu informacji, uodpornienie Polaków na sowietyzację, walkę z cenzurą i zbliżenie emigracji z krajem. Jednak stosunek RP RWE do Józefa Mackiewicza był taki sam jak cenzury PRL.
Pisarz z żoną w monachijskim mieszkaniu. Obrazy widoczne nad ich głowami malowała Barbara Toporska.
W okresie dyrektorowania Jana Nowaka (1952–1975) kierownictwo monachijskiej rozgłośni wyróżniały trzy elementy: wojenna współpraca z Biurem Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej, działalność w emigracyjnym ugrupowaniu PRW NiD (Polski Ruch Wyzwoleńczy Niepodległość i Demokracja) oraz związki z CIA w wywiadowczej operacji na Polskę z początku lat 50., stawiającej sobie za cel utworzenie w Polsce zakonspirowanego zaplecza na wypadek zbrojnego konfliktu USA z ZSRS, znanej jako Berg.
NiD był jednym z trzech polskich stronnictw emigracyjnych w Londynie finansowo wynagradzanych przez Amerykanów za współpracę w zbieraniu informacji, przerzuty sprzętu i kurierów. Z ramienia partii w taką działalność zaangażował się późniejszy zastępca Nowaka Tadeusz Żenczykowski-Zawadzki. Można zakładać, że Nowak, będący w NiDzie ważną personą, wiedział o tym i to aprobował. NiD w rozgłośni polskiej był najsilniejszą partią zrzeszającą liczną grupę redaktorów i pracowników pomocniczych, łącznie z woźnym. Berg z RWE łączył związek czasowy – rozgłośnia (pod początkową nazwą Głosu Wolnej Polski) zainaugurowała działalność w Monachium w maju 1952 r., geograficzny – Monachium i Berg są położone blisko siebie, a także związek w sensie finansowania i politycznego ośrodka dyspozycyjnego. Berg zlikwidowano w grudniu 1952 r., gdy UB wycofała się z wywiadowczej gry z Amerykanami.
Mackiewicz nie mógł do tego towarzystwa pasować: był spoza kombatanckiego klucza Armii Krajowej, nigdy nie był niczyim „agenciakiem” i nie należał do żadnej politycznej partii. Komunizm zwalczał na płaszczyźnie ideowej, a nie w ramach jakiejś organizacji z własną agendą. Przeciwnicy zwalczali pisarza po linii AK-owskiej, NiD-owskiej i amerykańsko-wywiadowczej. W tym ostatnim przypadku wskutek czyjegoś donosu Amerykanie odrzucili wniosek Mackiewicza o zatrudnienie w monachijskiej siedzibie radia Głos Ameryki, mimo dobrych rekomendacji. Był to okres maccartyzmu, gdy donos wystarczał do umieszczenia kogoś na czarnej liście.
Głównym powodem zwalczania pisarza była chęć uwiarygodnienia się rozgłośni u słuchaczy w Polsce. Rozgłośnia Polska RWE potrzebowała legendy AK, bo można było przykryć nią to, że u jej kolebki był wywiad USA, operacje wojny psychologicznej, polityczna dywersja.
Legenda AK mogła być w tym pomocna tylko, jeśli była wyrazista. Mackiewicz uważał, że AK błędnie oceniała sytuację okupowanej Polski, a jej działacze na emigracji nie powinni rościć sobie monopolu na patriotyzm. Dla pisarza Armia Krajowa była nie tylko faktycznym sojusznikiem Sowietów (podlegała rządowi RP w Londynie razem z ZSRS będącym w alianckiej koalicji antyhitlerowskiej), ale także sojusznikiem w tym sensie, że skupiając się na wrogu niemieckim, nie dostrzegła zagrożenia ze Wschodu, nie przygotowała Polaków na bolszewizm i rozbroiła ich psychicznie.
Gustaw Herling-Grudziński, Józef Mackiewicz i Barbara Toporska. Lata 50., Lago di Bolsena | Fot. Archiwum Muzeum Polskiego w Raperswilu
Działacze AK na emigracji w Wlk. Brytanii, RFN i USA: Jan Nowak (Zdzisław Jeziorański), Tadeusz Żenczykowski (Zawadzki), Józef Garliński, Stefan Korboński, Franciszek Miszczak nie polemizowali z Mackiewiczem. Koncentrowali się na dyskredytowaniu go ad personam jako rzekomego wydawcy proniemieckiej gazety w okupowanym Wilnie, za co podziemny sąd AK skazał go na karę śmierci, choć wyroku nie wykonano. Z nieprawdziwym zarzutem wyczerpująco i elokwentnie rozprawił się Włodzimierz Bolecki w Ptaszniku z Wilna.
Innym powodem zwalczania Mackiewicza przez Nowaka i jego ludzi był stosunek do komunizmu. Wolna Europa stała na gruncie jego reformowalności, Mackiewicz uważał komunizm za zarazę i piętnował próby ułożenia sobie z nim stosunków nie tylko przez Armię Krajową, ale gdziekolwiek je widział: u Piłsudskiego, w Watykanie i NSZZ „Solidarność”.
RWE i Mackiewicz różnili się też w ocenie granicy na Odrze i Nysie. Nowak chciał widzieć w niej granicę międzypaństwową, mimo iż była nieuznawana przez rządy w Bonn i Waszyngtonie. Dla pisarza bardziej liczyła się granica na Łabie oddzielająca wolny świat zachodni od komunistycznego; Odrę i Nysę traktował jak wewnętrzną granicę w ramach sowieckiego imperium.
Znaczenie dla stosunków Mackiewicz – RWE może mieć i to, że Nowak, jego współpracownicy i freelancerzy: Andrzej Pomian, J. Garliński, Aleksander Bregman, T. Żenczykowski byli członkami Rady Naczelnej NiD-u bądź Centralnego Komitetu Wykonawczego tej partii. Podpisywali się pod dokumentami programowymi głoszącymi wolnomularskie hasło „światowego państwa”.
Mackiewicz nigdy nie poczuwał się do lojalności wobec żadnego ponadnarodowego organizmu. Miał wyrazistą tożsamość Polaka z Litwy i mocne przywiązanie do niepowtarzalnych elementów składających się na lokalne odrębności.
Wywiad PRL szuka sposobu na rozgłośnię
Kluczowym okresem w historii Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa był przełom lat 60. i 70. W tym okresie wywiadowcza penetracja Monachium była najintensywniejsza. Wywiad PRL zyskał nowe możliwości działania po podpisaniu przez rządy w Warszawie i Bonn układu o unormowaniu stosunków, w którym RFN potwierdzała granicę na Odrze i Nysie. W Kongresie USA zapoczątkowano przesłuchania stawiające przyszłość finansowanych przez CIA rozgłośni pod znakiem zapytania. Do Polski ściągnięto, głównie ze względów propagandowych, pracownika działu badań i analiz RWE, Andrzeja Czechowicza.
Nie wiadomo, jak SB zorientowała się, że w życiorysie dyrektora RP RWE była biała plama z okresu hitlerowskiej okupacji, obejmująca lata 1940–1942. Być może na trop naprowadziło ją archiwum, które wraz z majątkiem przekazał UB tuż po wojnie szef BiP KG AK, płk. Jan Rzepecki.
Być może w ogólnodostępnym formularzu Nowaka, zdeponowanym w Studium Polski Podziemnej w Londynie, wywiad PRL wyczytał, że wstąpił on do AK wiosną 1941 r. Źródłem informacji o okupacyjnym życiorysie dyrektora RP RWE mógł być któryś z pracowników rozgłośni, np. Stanisław Zadrożny, w powstaniu warszawskim kierownik rozgłośni „Błyskawica”, w której Nowak redagował serwis anglojęzyczny.
W Monachium role się odwróciły – Zadrożny był podwładnym Nowaka, a ten dawał mu to odczuć. Są to tylko przypuszczenia. Faktem jest to, że z końcem lat 60. Zadrożnego zaczął podchodzić agent „Adalbert” – łódzki lekarz znający go z czasów okupacji. Namówił go na spotkanie w Salzburgu z zastępcą naczelnika wydziału VIII Dep. I MSW, płk. Zbigniewem Mikołajewskim, pozującym na PRL-owskiego dyplomatę, oferującego redaktorowi RWE pomoc w skomplikowanej sprawie rozwodowej. Dzięki poznaniu urlopowych planów Zadrożnego, z których sam się „Adalbertowi” zwierzył, SB latem 1970 r. podtopiła go na Lazurowym Wybrzeżu, gdy samotnie wypłynął daleko w morze.
Niedoszły topielec mógł wywiadowi PRL wskazać na mieszkającego w Monachium Johanna (Jana) Kassnera, w czasie wojny przedstawiciela na Generalne Gubernatorstwo firmy Zündapp, producenta motocykli dla Wehrmachtu. Brat Jana Albert w okupowanej Warszawie zarządzał pożydowskimi firmami i nieruchomościami. Obaj za wiedzą podziemia podpisali dla przykrycia listę Volksdeutschów i współpracowali z oddziałem polskiej Dwójki w Budapeszcie. Korzystając z kontaktów biznesowych w Niemczech, bracia rozpracowywali dla niej niemiecki przemysł metalowy i chemiczny. SB wiedziała o tym ze śledztwa UB przeciwko Alfredowi Kassnerowi z końca lat czterdziestych.
Barbara Szubska, Floryda 1967 | Fot. Archiwum Muzeum Polskiego w Rapperswilu
Zadrożny i jego nadzwyczaj kolorowa żona Elżbieta znali się z Janem Kassnerem towarzysko. Wywiad PRL usiłował podejść go także przez trzecią żonę, Krystynę, młodszą od niego o 32 lata. I to prawdopodobnie od niej MSW dowiedziało się o mieszkającej na Florydzie drugiej żonie Kassnera, Barbarze Szubskiej z domu Koczubej, z którą rozwiódł się w 1955 r. Jej ojciec, kniaź Bazyli, był współpracownikiem hetmana krótkotrwałego państwa ukraińskiego, Pawły Skoropadskiego. W przedwojennej Polsce jako polityczny emigrant działał wywiadowczo przeciw Sowietom, a w pierwszych latach okupacji był dyrektorem personalnym Komisarycznego Zarządu skonfiskowanych Żydom firm i nieruchomości (Kommissarische Verwaltung Sichergestellten Grundstücke).
To on, jeszcze w 1966 r., potwierdził córce, że dyrektor RP RWE Jan Nowak i komisarz okupacyjnego verwaltungu Zdzisław Jeziorański to jedna i ta sama osoba.
Szubska pamiętała Nowakowi, że obcesowo spławił ją w 1952 r., gdy starała się o pracę w rozgłośni, w czasie rozmowy kwalifikacyjnej interesując się tylko o ojcem. Doszła do wniosku, że Nowak i jej ojciec w czasie okupacji musieli mieć jakąś styczność.
Polisa ubezpieczeniowa Barbary Szubskiej
Mieszkająca na Florydzie Szubska początkowo trzymała tę wiedzę dla siebie. Do wyjścia z nią na szersze forum skłoniła ją obrona dobrego imienia Józefa Mackiewicza. Wraz z Alfonsem Jacewiczem z Meksyku w 1970 r. założyła międzynarodowe Towarzystwo Przyjaciół Twórczości Józefa Mackiewicza. Wtedy też najprawdopodobniej zwróciła na siebie uwagę wywiadu PRL.
Być może wyobrażała sobie, że jej b. mąż Jan Kassner, z którym utrzymywała poprawne stosunki, wspólnie z Mackiewiczem wezmą na siebie trud gromadzenia dowodów przeciwko Nowakowi i będą firmować akcję przeciw niemu. Namawiała pisarza na spotkanie z nim, ale nie był on zainteresowany wiedzą Kassnera o okupacyjnych zaszłościach Nowaka. Londyńskiemu wydawcy Lewej wolnej, Juliuszowi Sakowskiemu, napisał, że nie obchodzi go, co Nowak robił za czasów okupacji niemieckiej, lecz tylko to, co robi aktualnie. Stwierdził, że nie zwalczał go osobiście, lecz ideowo, za propagowanie w RWE polskiej wersji titoizmu, co nazwał z niemiecka nationalkommunizmem.
Swoim zastrzeżeniom do politycznej linii rozgłośni dał wyraz w wydanej w 1969 r. własnym sumptem broszurze Mówi Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa. W oparciu o nią przygotował memoriał, który Szubska przetłumaczyła na angielski, usiłując zainteresować nim amerykańskich polityków.
Wskazywał w nim, że stosunek RWE do komunizmu nie odpowiadał długofalowym politycznym celom Ameryk;, twierdził, że rozgłośnia zwalczała ideowy antykomunizm, lansowała komunizm z ludzką twarzą, a jej wysoką słuchalność tłumaczył odrzuceniem komunistycznej propagandy.
Szubską oburzyła prywatna wojna Nowaka z Mackiewiczem za pieniądze amerykańskiego podatnika. Dopatrywała się jego inspiracji w nagonce na pisarza za wydane w 1969 r. w Instytucie Literackim Nie trzeba głośno mówić, której szczytowym punktem była wydana w 1971 r. nakładem Zarządu Głównego Koła AK w Londynie paszkwilancka broszura Pod pręgierzem. Zdawała sobie sprawę, że Nowak może zechcieć odegrać się na niej za antyreklamę, którą chciała rozkręcić w prasie amerykańskiej i na gruncie polonijnym. Wystarała się więc o coś w rodzaju polisy ubezpieczeniowej. Namówiła byłego męża do sporządzenia notarialnego oświadczenia, które mu przygotowała w wersji roboczej w oparciu o to, co cztery lata wcześniej napisał jej ojciec.
W oświadczeniu z 22 IV 1970 Jan Kassner stwierdził, że znał braci Jeziorańskich z lat 1940–1942 jako zarządców (oberkommisar) w Komisarycznym Zarządzie pożydowskich nieruchomości w Warszawie.
W tym samym 1970 r. u Szubskiej stawił się Alex Ostoja-Starzewski, szemrana postać powiązana z tzw. Ruchem Odrodzenia Narodowego późniejszego samozwańczego prezydenta RP na uchodźstwie, Juliusza Sokolnickiego. Miał on kontakty z antykomunistyczną prawicą partii republikańskiej i niemieckimi rewizjonistami w USA. Szubska wraz z kilkoma członkami Towarzystwa Przyjaciół Twórczości Józefa Mackiewicza podpisała się pod inspirowanym przez RON międzynarodowym apelem o osądzenie zbrodni w Katyniu, wydanym z okazji jej 30. rocznicy. Dawało to Starzewskiemu pretekst do skontaktowania się z nią. Usiłował namówić ją na współpracę z ośrodkiem dokumentowania zbrodni komunistycznych, który chciał założyć, ale nie wydał się jej przekonujący.
Wynika stąd, że już w 1970 r. SB mogła wiedzieć o Nowaku bardzo dużo i szukała sposobu wprowadzenia tej wiedzy do publicznego obiegu, ale tak, by nie wyglądało to na jej robotę.
Najodpowiedniejszy do roli przekaźnika byłby S. Zadrożny – mógłby powołać się na osobistą znajomość z Nowakiem z czasów okupacji. Był jednak u progu emerytury, a w Polsce się nie widział. Zarzuty przeciwko Nowakowi byłyby także wiarygodne, gdyby wystąpił z nimi Mackiewicz. Wywiad PRL mógłby mówić, że antykomunistyczny pisarz ujawnił ciemne strony życiorysu dyrektora RP RWE w ramach rewanżu za oskarżenia go o kolaborację z Niemcami w Wilnie. Propaganda PRL odmalowałaby swoich najgroźniejszych przeciwników jako okupacyjnych „kolaborantów”, aby zdyskredytować obu. Jeśli takie były kalkulacje, to spełzły na niczym.
Służba Bezpieczeństwa mimo to nie zniechęciła się – do wystąpienia w roli przekaźnika usiłowała nakłonić Wiktora Trościankę – czołowego komentatora RP RWE, uczestnika powstania warszawskiego, skłóconego z Nowakiem, jednego z nielicznych redaktorów, którzy wyłamali się z ostracyzmu Mackiewicza.
Trościanko był uczestnikiem dwóch poufnych politycznych kontaktów władz Stronnictwa Narodowego w Londynie z wojskowym kontrwywiadem PRL, ale ani on, ani jego partia nigdy nie uważali tego za współpracę wywiadowczą. Kontakty były niemądre, ale nie agenturalne. Dlatego niespodziewana wizyta płk. Mikołajewskiego w domu Trościanki w Delii koło Alicante w sierpniu 1971 r. dla redaktora Odwrotnej strony medalu musiała być przykrym doświadczeniem. Jednak na firmowanie oskarżeń przeciw Nowakowi nie zgodził się. Stąd wściekły, świadczący o frustracji raport Mikołajewskiego ze spotkania z Trościanką, który b. szef pionu edukacyjnego IPN Paweł Machcewicz wziął za dobrą monetę.
Przełom z punktu widzenia MSW nastąpił wiosną 1972 r., gdy Starzewski ponownie stawił się u Barbary Szubskiej. Tym razem miał więcej szczęścia. Dostał kopię notarialnego oświadczenia Kassnera. Szubska udostępniła mu ją, ponieważ działając wcześniej na własną rękę, zdziałała niewiele, a on chełpił się kontaktami z wpływowymi Amerykanami. Dodatkowo Wolna Europa stała się tematem obrad Kongresu USA. Starzewski jako redaktor antykomunistycznego pisma „Washington Approach” posłał ją senatorom Williamowi Buckleyowi i Cliffordowi Case’owi, a ci przekazali Komitetowi Wolnej Europy, sprawującemu nadzór nad RWE. Jego prezes William Durkee odpisał, że życiorys Nowaka i antykomunizm RWE nie budziły zastrzeżeń. Nowak chciał procesować się ze Starzewskim, ale prawo amerykańskie nie dopuszczało zaskarżenia za to, co kto napisał w korespondencji z członkami Kongresu.
Jan Kassner, 1955 | Fot. z archiwum rodziny Kassnerów
Służba Bezpieczeństwa wzięła sobie oświadczenie Jana Kassnera z lewego numeru biuletynu wydanego przez Starzewskiego w jednym egzemplarzu. Nie mogła się jednak nim posłużyć, mając na uwadze, że Nowak mógł wytoczyć Kassnerowi sprawę o zniesławienie, a wskutek trudności dowodowych wygrać ją ze względów formalnych. Impas z punktu widzenia SB odblokowała dopiero śmierć Kassnera w czerwcu 1973 r. Z listów Szubskiej do Mackiewicza wynika, że żonie Kassnera Krystynie mogło zależeć na jej przyspieszeniu.
Sukces SB, Nowak bez zadośćuczynienia
Oświadczenie Kassnera po jego śmierci zyskało rangę przysięgi sądowej i ukazało się wiosną 1974 r. w drugim wydaniu Siedmiu trudnych lat Czechowicza. Zauważył je (bądź mu podsunięto) współpracownik katolickiego tygodnika „Rheinischer Merkur” Joachim Görlich, który o tym napisał. Gdy gazeta odmówiła przeprosin, Nowak wytoczył jej proces, zarzucając Görlichowi niewłaściwe zacytowanie oświadczenia Kassnera i inne przeinaczenia. Zrobił tak, by nie musieć tłumaczyć się z rozbieżności dat. Według Kassnera w Komisarycznym Zarządzie Nowak pracował w latach 1940–1942, podczas gdy on sam twierdził, że zatrudnił się dopiero po wstąpieniu do AK za jej wiedzą i dla przykrywki, wiosną 1941 r. Gdy sprawa obrała niekorzystny dla niego obrót, nieprzekonująco twierdził, że tylko pod przykryciem pracy w komisarycznym verwaltungu mógł dokonywać kurierskich wypraw do Londynu. Przekonywał, że nie był nadkomisarzem, ale zwykłym administratorem.
Gdy zanosiło się na to, że sprawa może zakończyć się kompromisem pozwalającym Nowakowi wyjść z twarzą, jesienią 1974 r. w publicznym obiegu pojawił się dokument. Zaświadczał, że w sierpniu 1940 r. niespełna 26-letni Zdzisław Jeziorański, czyli Jan Nowak, pod rzeczywistym nazwiskiem, z poparciem SS ubiegał się o zarząd w charakterze Treuhändera skonfiskowanej Żydom cegielni w Radzyminie, gdzie jego stryj Stanisław był burmistrzem. Dokument uwiarygadniał oświadczenie Kassnera, a zdobył go dla bezpieki podwójny agent wywiadu PRL i zachodnioniemieckiej BND, Andrzej Madejczyk. Za ten wyczyn MSW nagrodziło go złotym medalem, gdy w 1984 r. odchodził ze służby nielegała.
Nowak przegrał w obu instancjach. Nie skorzystał z okazji, by przed sądem zaprzeczyć, że był nadkomisarzem okupacyjnego Kommisarische Verwaltung.
Wprawdzie niektórzy redaktorzy RP RWE, np. Stefan Wysocki, twierdzili, że sądowa przegrana Nowaka miała wpływ na jego odejście z Monachium z końcem 1975 r., ale powody były inne: utrata parasola ochronnego CIA, reorganizacja rozgłośni, przejście na nowe zasady finansowania i nadzoru.
Józef Mackiewicz w sądowych perypetiach Nowaka nie uczestniczył. Przyjmował je do wiadomości, ale mało go interesowały. Był przeciwny zwalczaniu Nowaka z pomocą komunistycznej SB i walce z nim jego bronią. Temperował zapędy życzliwych mu ludzi szukających sposobu dopomożenia mu.
Przegrane procesy Nowaka miały ten skutek, że rozpadł się kordon sanitarny wokół pisarza. Nowak wypowiedział przyjaźń wieloletniemu zastępcy Żenczykowskiemu, gdy ten zrozumiał, że dawny towarzysz broni nadużył jego zaufania. Nadziei Nowaka nie spełnił też Korboński, który odmówił wystąpienia w roli świadka na procesie odwoławczym, nie czując się kwalifikowanym do rozstrzygania w materii procesowej. Rozeszły się drogi Nowaka i Pomiana, autora antymackiewiczowskiej broszury z 1964 r. pt. Sprawa Józefa Mackiewicza. Od Nowaka poniewczasie, ale ostro odciął się Tadeusz Nowakowski. Nowe porządki w Waszyngtonie i reorganizacja rozgłośni oznaczały, że także CIA nie mogła Nowakowi pomóc w utrzymaniu się w Monachium, ale pomocną dłoń podał mu jego polityczny guru Zbigniew Brzeziński.
Nowak-radiowiec przedzierzgnął się w Nowaka-lobbystę, by po 1989 r. stać się „wujkiem dobra rada”.
Kopał pod Mackiewiczem nawet nie dołki, ale lochy do środka ziemi, by samemu w nie wpaść, w czym jest nauka dla jego ewentualnych naśladowców i dziejowa sprawiedliwość.
Autor napisał Pięknoduchy, radiowcy, szpiedzy: Wolna Europa dla zaawansowanych (Lena 2019).
Artykuł Andrzeja Świdlickiego pt. „Józef Mackiewicz, Wolna Europa i SB” znajduje się na s. 7 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.
Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Myślę, że odnalazłabym się w latach pięćdziesiątych. Utwory te mają wartościową treść, są dowcipne, bogate w metafory i instrumentarium, melodyjne – są piękne. Darzę tę muzykę ogromnym szacunkiem.
Sławek Orwat, Paulina Wróblewska
Zdjęcia z archiwum Pauliny Wróblewskiej
Kutno kojarzy mi się najbardziej z corocznym Świętem Róży, a muzycznie z hałaśliwym Rock and Rose na kutnowskim Józefowie. Od kiedy śpiewasz i w jakim stopniu wzrastanie właśnie w tym mieście pomogło Ci w starcie do kariery artystycznej?
Zawsze głośno powtarzam, że Kutno jest miastem róż! Jak na niewielkie miasto (poniżej 50 tysięcy mieszkańców), jest bogate kulturalnie. Kutno to także Ogólnopolski Konkurs Piosenek Jeremiego Przybory „Stacja Kutno”, Konkurs Literacki im. Szaloma Asza, Letni Festiwal Muzyczny, Centrum Teatru Muzyki i Tańca z rozmaitym repertuarem koncertowym. I chyba właśnie to, że zawsze znajdzie się pretekst do kulturalnego wydarzenia, zachęca młodych ludzi do udzielania się w nich. Trafiłam do Młodzieżowego Domu Kultury, w którym od szkoły podstawowej śpiewałam. Równolegle uczyłam się w Szkole Muzycznej im. K. Kurpińskiego gry na skrzypcach, następnie w klasie wokalu klasycznego. Razem z moimi zdolnymi koleżankami, kolegami z MDK występowaliśmy podczas lokalnych wydarzeń, braliśmy udział w festiwalach wokalnych ogólnopolskich i międzynarodowych, uczestniczyliśmy w warsztatach wokalnych. To był czas częstych podróży, poznawania nowych ludzi, nawiązywania przyjaźni, które trwają do dziś. Oczywiście jestem wdzięczna rodzicom za wsparcie, zaangażowanie i możliwość rozwoju muzycznego. Rodzina najwierniejszym i najszczerszy fanem!
Ukończyłaś Państwową Szkołę Muzyczną I i II stopnia im. K. Kurpińskiego w klasie skrzypiec i śpiewu klasycznego. Wybrałaś jednak wydział aktorski w Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza w Warszawie – specjalność: aktorstwo teatru muzycznego. Musical łączy w sobie trzy dziedziny – taniec, śpiew i aktorstwo. Czy wszystkie te elementy są dla Ciebie tak samo ważne, czy masz swego faworyta?
Akademia chyba mi się przytrafiła. Już tłumaczę. Mój pierwszy rok studiów to dziennikarstwo i komunikacja społeczna na UKSW. Na początku celowo nie zgłosiłam się na egzaminy do żadnej artystycznej uczelni. Myślałam, że muzyczne działania, które tak bardzo lubię, będę mogła wykonywać po zajęciach, w międzyczasie… szybko okazało się, że zaczęłam tęsknić. I po roku dziennikarstwa postanowiłam zdawać na wokalistykę jazzową w Akademii Muzycznej im. K. Szymanowskiego w Katowicach. Nie dostałam się (dzisiaj twierdzę, że tak miało być). Przyjaciel powiedział mi o nowym kierunku studiów na wydziale aktorskim w Akademii Teatralnej w Warszawie, że ogłosili nabór i powinnam spróbować. Pomyślałam: „OK, skoro już tu jestem, to trzeba iść za ciosem!”. Chciałam, ale jedyne moje doświadczenie aktorskie to były przedstawienia szkolne, a praca przed kamerą – udział w dwóch programach muzycznych. Peszyło mnie też, że „być aktorką i piosenkarką” to marzenie małej dziewczynki… Na szczęście podeszłam do egzaminów, na szczęście się dostałam.
Egzaminy do szkoły teatralnej to jeden z najbardziej ekscytujących momentów studiów. Patrzy na ciebie grupa aktorów; część kojarzysz z seriali, część z teatru, części nie kojarzysz, ale wszyscy wyglądają bardzo surowo i uważnie cię obserwują. Następnie dowiadujesz się, że przechodzisz do kolejnego etapu i do kolejnego, i wciąż nie wiesz, czego się spodziewać i co o tobie myślą. Podczas studiów wiele tych tajemnic udaje się rozwiązać, ale nie wszystkie. I to jest w dziedzinach artystycznych najpiękniejsze – wiele zaskoczeń, niewiadomych, spontaniczności…
Zdecydowanie uważam, że śpiew jest moją najmocniejszą stroną. Na szczęście można te wszystkie umiejętności łączyć. (…)
Śpiewasz w projekcie Moja Alabama z utworami z repertuaru Ludmiły Jakubczak, natomiast w Studiu Piosenki Teatru Polskiego Radia wystąpiłaś z piosenkami Piotra Szczepanika. To bardzo cenne, kiedy młodzi artyści czują artystyczną więź z przebojami pokolenia ich dziadków. Skąd u Ciebie wziął się sentyment do tamtych lat i czy masz w planie przypomnieć nam kolejnego ówczesnego artystę?
Gdy mi Ciebie zabraknie było ulubioną piosenką mojego dziadka, którego niestety nie poznałam. A babcia miała gramofon i płytę winylową z utworami Ludmiły Jakubczak. Ponadto od dziecka brałam udział w konkursach wokalnych, gdzie bardzo często śpiewało się polskie piosenki powojenne. Utwory te mają wartościową treść, są dowcipne, bogate w metafory i instrumentarium, melodyjne – są piękne. Darzę tę muzykę ogromnym szacunkiem, słucham w samochodzie, w domu. Przy utworach Ludmiły Jakubczak, Marii Koterbskiej, Nataszy Zylskiej można przenieść się lata wstecz. Muzyka powinna nas poruszać, bawić, zmieniać – i tak właśnie jest w tym przypadku. Odnoszę wrażenie, że odnalazłabym się w latach 50., że za późno się urodziłam, ale wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma.
Oczywiście mam pomysł na kolejny repertuar, tak jak mam pomysły na swoje utwory, ale tym razem będę szukać pomocy organizacyjnej, finansowej, zaufanej osoby, która pomoże w reżyserii. Do udziału w koncercie Studiu Piosenki Teatru Polskiego Radia zostałam zaproszona przez pana Janusza Gasta z Polskiego Radia po premierze Mojej Alabamy. Repertuar był narzucony, ale przemyślany. W końcu aktywność muzyczna Ludmiły Jakubczak i początek kariery Piotra Szczepanika to lata 60. XX wieku, więc mamy muzyczne pokrewieństwo.
Nieobcy jest Ci także klasyczny musical. Przed dwoma laty wystąpiłaś na deskach Teatru Rampa w Oto Oliver Twist w reżyserii Teresy Kurpias-Grabowskiej. Musicale w ostatnich dekadach powoli, acz skutecznie wypierają z repertuarów teatrów muzycznych operetkę. Jaka forma łącząca ze sobą śpiew i choreografię będzie dominować w najbliższych latach i w jakich przedstawieniach czujesz się najlepiej?
Mamy na mapie Polski kilka ważnych musicalowych miejsc, jak Teatr Muzyczny Roma, Teatr Rampa, Syrena – w Warszawie, Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu, Teatr Muzyczny w Łodzi, w Gdyni, w Poznaniu i wiele innych. Teatry dramatyczne mają w swoim repertuarze spektakle muzyczne. Moim zdaniem muzyka, śpiew, taniec są pięknymi nośnikami emocji. Jeśli już nie jesteś w stanie mówić, to zaczynasz śpiewać, jeśli śpiew nie wystarcza w wyrażeniu emocji – zaczynasz tańczyć. To zjawiskowe połączenie.
Osiągniecie perfekcji (jeśli w ogóle jest możliwe) to ciężka praca. Trzeba się napracować, napocić, ćwiczyć godzinami, żeby twoja gra, czynność, którą wykonujesz na scenie, wyglądała naturalnie, aby widz nie męczył się razem z tobą. Aktorstwo, wokalistyka, taniec to rzemiosło i ciągła praca, ale jakże satysfakcjonująca! (…)
Grand Prix na Encore Kaczmarski Festival, finalistka 22 Konkursu „Pamiętajmy o Osieckiej”, wyróżnienie na 55. Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie i III miejsce na Ogólnopolskim Festiwalu Piosenek Jeremiego Przybory „Stacja Kutno” świadczą o tym, że jesteś artystką nie tylko w Polsce rozpoznawalną, lecz także szanowaną. Jak te dowody uznania wpływają na ilość koncertów oraz udział w projektach artystycznych?
To za dużo powiedziane, ale bardzo miłe. Artystyczne życie nie jest regularne. U mnie regularnością jest różnorodność projektów, a ich ilość zapewnia mi stabilizację. Część koncertów odbywa się co weekend, trafiają się pojedyncze w tygodniu, kilka dni w spektaklowych w miesiącu, czasem dzień zdjęciowy, warsztaty, festiwale i okazuje się, że nie ma tygodnia bez pracy, która jest moją pasją. Nawet jeśli nie są to (jeszcze) moje autorskie projekty, wszystko obraca się wokół sfery artystycznej. I to lubię!
Cały wywiad Sławka Orwata z Pauliną Wróblewską pt. „Muzyka, śpiew, taniec są pięknymi nośnikami emocji” znajduje się na s. 17 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.
Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Spośród wszystkich objętych terrorem w akcji przeciwko Polakom (nie wszyscy byli Polakami), ponad 79% zabito. Było to ponad 111 tys. osób – 16%całkowitej liczby sowieckiego terroru z lat 1937–38.
Wojciech Pokora
POW była konspiracyjną organizacją działającą w latach 1914–1921 na terenie Królestwa Polskiego, zaboru rosyjskiego i austriackiego. Z jej szeregów faktycznie rekrutowało się wielu legionistów i późniejszych oficerów Wojska Polskiego, o czym szerzej pisałem w pierwszym artykule z cyklu. Jednak po jej rozwiązaniu organizacja faktycznie przestała istnieć i nie prowadzono w jej imieniu żadnych działań wywiadowczych na wschodzie. Oczywiście nie przeszkodziło to bolszewikom w uznaniu, że jest inaczej.
W chwili, gdy na Ukrainie walczono z głodem, będącym wynikiem celowego działania Sowietów i kolektywizacji, należało winą za tę sytuację obciążyć kogoś trzeciego. Najpierw wskazano kułaków, następnie zindoktrynowanych przez Polskę chłopów. Stąd już prosta droga do obarczenia odpowiedzialnością polskich agentów na Ukrainie.
Jednak, by wykazać, że faktycznie tacy istnieją, należało wskazać ich palcem. Pomógł w tym szef tajnej policji GPU, Wsiewołod Balicki. To on przyznał rację Stalinowi, że za głód odpowiadają ukraińskie kadry, ale dodał od siebie, że kadry te, wraz chłopstwem, były ofiarami polskiej propagandy. Dowodów nie trzeba było długo szukać, bowiem w latach 20. Polska faktycznie kolportowała na sowieckiej Ukrainie ulotki przestrzegające przed kolektywizacją.
Balicki miał jeszcze jeden atut. Od 1918 r. był bowiem funkcjonariuszem, a następnie szefem Czeki – poprzedniczki GPU, na Ukrainie. Podczas wojny polsko-bolszewickiej miał wielokrotnie możliwość przesłuchiwania polskich jeńców, którzy często byli członkami prawdziwej POW. Wiedział więc o niej wszystko. Część oficerów udało mu się nawet przewerbować. Dlatego w chwili, gdy należało wskazać Stalinowi, kto stoi za dywersją na Ukrainie, wskazał na zinfiltrowaną przez siebie organizację. Nikogo nie obchodziło, czy istnieje ona w rzeczywistości. (…)
Polski Rejon Narodowy im. Juliana Marchlewskiego
(…) Marchlewszczyzna, bo tak potocznie nazwano Polski Rejon Narodowy im. Juliana Marchlewskiego, obok Dzierżowszczyzny na Białorusi (identyczny okręg utworzony na cześć innego polskiego komunisty, Feliksa Dzierżyńskiego, zresztą także członka Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski), miała stać się zalążkiem polskiej republiki sowieckiej. Tu wychować się miały kadry, które w pełni zsowietyzowane, niosłyby tę sowieckość dalej na zachód. Niemniej ważną przyczyną powołania autonomicznego okręgu był jego wymiar propagandowy.
W chwili, gdy w Polsce pojawiały się głosy nawołujące do rozmontowywania Związku Sowieckiego od środka, w celu uzyskania wolności obywatelskich, przejawy wolności, jakimi szczycić się mogli przedstawiciele mniejszości narodowych, zamykały usta propagandystom. Bo faktem jest, że od początku istnienia Marchlewszczyzny szczyciła się ona autonomią kulturowo-językową. Do czasu. Pierwszym momentem, w którym zaczęto baczniej przyglądać się temu okręgowi, był okres kolektywizacji. Nie przebiegała ona tutaj tak sprawnie jak w pozostałych częściach sowieckiej Ukrainy, gdzie – jak wiemy – też nie był to proces łatwy.
Opór przed kolektywizacją uzmysłowił decydentom, że projekt stworzenia modelowej, małej, sowieckiej Polski nie powiódł się. Nie było czego przeszczepiać na Zachód. (…)
I w tym miejscu wkracza znów Balicki. W jego teorii Marchlewszczyzna była miejscem szczególnej aktywności Polskiej Organizacji Wojskowej. Jej agenci mieli pracować nad tym, by oderwać cały rejon od ZSRR i oddać go Piłsudskiemu. (…)
Balicki się rozkręcał. Uznał, że wszystkie jednostki kultury polskiej na całej sowieckiej Ukrainie są agendami POW. Rozpoczęły się aresztowania ich dyrektorów. W ten sposób życie stracił m.in. dyrektor Teatru Polskiego, dramaturg i poeta Witold Wandurski; 9 marca 1934 został on skazany na śmierć z zarzutu o „przygotowanie zbrojnego powstania, szpiegostwo i udział w organizacji kontrrewolucyjnej”.
Zanim nastał Wielki Terror
Dla Polaków zamieszkałych na Ukrainie nastał czas terroru. O ile w całym Związku Sowieckim od 1934 r. aparat represji zredukował skalę swoich działań, o tyle na zachodnim pograniczu prześladowania trwały bez ustanku.
W maju 1934 r. Biuro Polityczne nakazało odnalezienie członków Polskiej Organizacji Wojskowej w szeregach KPP. Machina ruszyła. Każde aresztowanie i tortury przynosiło efekt w postaci listy kolejnych członków tajnej organizacji w szeregach partii. 17 sierpnia 1935 r. oficjalnie zlikwidowano Marchlewszczyznę, dwa lata później Dzierżowszczyznę.
Likwidację tej pierwszej poprzedziło wykrycie „wołyńskiego ośrodka Polskiej Organizacji Wojskowej”. Mieszkańców rejonów deportowano do Kazachstanu i na Syberię. Inteligencję likwidowano. Polityka przesiedlania objęła całe pogranicze. Na początku 1935 r. przesiedlono na wchód Ukrainy 8329 rodzin ujętych w kategorię „niepewne”. Wśród nich było 2866 rodzin narodowości polskiej. Byli też Niemcy. Prześladowano działaczy partyjnych i członków rad sołectw, których wymieniano na Ukraińców. Polacy nie mieli prawa piastować żadnych funkcji, tracili też legitymacje partyjne. Było to o tyle łatwe, że narodowość w Sowietach była kategorią administracyjną, wpisywaną do dokumentów tożsamości. Zatem trudno było ją ukryć, co wykorzystywano do masowych represji.
W 1936 r. rozpoczęły się już planowe czystki etniczne. Do Kazachstanu i na Syberię przesiedlano zarówno Polaków, jak i Niemców.
Na pograniczu nie mógł mieszkać nikt, kto budziłby jakiekolwiek kontrowersje. Zesłańców dzielono na kategorie zgodnie ze stawianymi im zarzutami: kontrrewolucja, współpraca z obcym wywiadem, zamożność, przynależność do kościoła katolickiego, kontakt z krewnymi w Polsce czy przemyt.
W pierwszej fazie przesiedleń do Kazachstanu wysłano 41 772 osoby. W drugiej, jesienią 1936 r. – 70 tys. Drugiej fali deportacji towarzyszyła także druga fala terroru. Tym razem już na obszarze całego Związku Sowieckiego. Nastały dni Wielkiego Terroru. (…)
15 listopada 1938 r. Biuro Polityczne zdecydowało o zakończeniu operacji przeciw Polakom.
Jednym z ostatnich szpiegów został jeszcze współpracownik Jeżowa, a szwagier Stalina, Stanisław Redens (polski komunista), który nadzorował wiele śledztw przeciwko Polakom. Przyznał się, że był szpiegiem od 1926 r.
Spośród wszystkich objętych terrorem w akcji przeciwko Polakom (nie wszyscy aresztowani byli Polakami), ponad 79% aresztowanych zabito. Było to ponad 111 tys. osób, co stanowiło 16%całkowitej liczby sowieckiego terroru z lat 1937–38.
W latach największego terroru, gdy na terenie Związku Sowieckiego masowo mordowano Polaków, przypisując im przynależność do Polskiej Organizacji Wojskowej, polski wywiad także przypomniał sobie o tej nieistniejącej od lat organizacji. 8 czerwca 1935 r. Oddział II rozkazał swoim oficerom odwiedzenie wszystkich pól bitewnych, na których walczyli żołnierze POW w latach 1918–1921. Nakazano także odwiedzenie wszystkich cmentarzy, na których pochowano peowiaków i ich łączników. Z każdego z tych miejsc oficerowie wywiadu mieli pobrać woreczek ziemi, opisać go i dostarczyć do Polski. Z ziemi tej usypany miał zostać kopiec na cześć Piłsudskiego.
Cały artykuł Wojciecha Pokory pt. „Ostateczne rozwiązanie kwestii polskiej” znajduje się na s. 8 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.
Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Zanurzcie żabę we wrzątku, a natychmiast z niego wyskoczy. Umieśćcie ją w wodzie zimnej i podgrzewajcie powoli: żaba przyzwyczai się do zmiany i pozostanie spokojna, dopóki się nie ugotuje.
Piotr Witt
Hollywoodzka wizja dziejów ogranicza się do scen spektakularnych: strzelają, rzucają granaty, umierają, giną. Mniej widowiskowe, ale bardziej istotne są motywacje. Archiwa odtajniane po latach informują coraz pełniej o motywacjach, o cynizmie, chciwości i tchórzostwie jednych, za które inni płacili życiem. Nauki płyną z nich zawsze aktualne, zwłaszcza dzisiaj, w obecnej dziwnej wojnie (trudno powiedzieć z czym: z wirusem czy z chlorochiną), która także pochłania ofiary.
Dawna Europa jest słusznie krytykowana przez historyków za uległość wobec Hitlera. Na jej usprawiedliwienie należy przypomnieć, że Führer prowadził swoją politykę zaborczą w sposób naukowy, opierając się na prawach przyrody odkrytych przez wielkich uczonych i trudnych do ominięcia.
Tym, co widzą w nim tylko nieudanego malarza i niedouczonego kaprala, niełatwo jest wytłumaczyć sukcesy, jakie odnosił wobec doskonale udyplomowanych oksfordczyków i absolwentów słynnej École Militaire. Hitler był samoukiem, ale jego nienasycony głód wiedzy popychał go do sumiennego zgłębiania problemów, którymi się zajął. „Czytanie – pisał w Mein Kampf (s. 32) – nie jest celem, lecz środkiem dla każdego do wypełnienia ram, które wyznaczyły jego talenty i uzdolnienia. (…) Czytałem bardzo wiele w tym okresie (w Linzu, w Wiedniu i w Monachium, P.W. ) i w sposób pogłębiony. Wykułem sobie w ciągu kilku lat zespół wiadomości, które stały się granitowym cokołem mojej przyszłej działalności. Pewne rzeczy dorzuciłem później. Niczego nie muszę zmieniać”. Erudycja, którą chętnie się popisywał, dzięki wyjątkowej pamięci zdumiewała wszystkich, którzy się z nim zetknęli.
Namiętny czytelnik literatury popularnonaukowej poznał także dzieła profesora Friedricha Goltza, który odkrył i opisał m.in. niektóre funkcje systemu nerwowego żab (1869).
Doświadczenie z wrażliwością żaby, przeprowadzone przez wybitnego neurofizjologa, zainspirowało Führera do jego działalności politycznej. „Zanurzcie żabę – pisał Goltz – w garnku z gotującą wodą, a natychmiast z niego wyskoczy. Umieśćcie ją w wodzie zimnej i podgrzewajcie powoli: żaba przyzwyczai się do zmiany i pozostanie spokojna, dopóki się nie ugotuje”.
Prawo rządzące fizjologią żab Hitler zastosował do dyplomacji międzynarodowej z doskonałym rezultatem. „Jeżeli postawi się ich [rządzących] brutalnie wobec radykalnego problemu, obudzi się ich wrogość i chęć odwetu, ale postępując łagodnie, krok po kroku, można zrobić z nimi wszystko” – tłumaczył swoim generałom. Stosując tę metodę, zajął kolejno Austrię i Sudety, i wypowiedział pakt o nieagresji z Polską za milczącym przyzwoleniem mocarstw europejskich, zadowolonych, że ustępując nieco „panu Hitlerowi”, ratują pokój. A przecież mocarstwa były związane z Czechosłowacją i Polską sojuszami wojskowymi i gwarantowały nietykalność ich granic.
W obecnej wojnie sanitarnej chodzi o znacznie mniej, ale spektrum zagadnienia jest szersze. Stopniowo narzucono nam, nie bez zamysłu politycznego, ograniczenia coraz poważniejsze i coraz mniej usprawiedliwione. Profesor Raoult potwierdza użyteczność żelu hydroalkoholowego, ale go nie przecenia. Z równym skutkiem wystarczy dobrze myć ręce wodą i mydłem. Wczoraj pasażer autokaru w Perpignan wyraził optymistyczną nadzieję, że doświadczenia obecnej zarazy nauczą wreszcie Francuzów mycia rąk. Byłaby to w istocie prawdziwa rewolucja obyczajowa. Pisałem już kiedyś, że przez lata życia we Francji tylko jeden na pięciu wezwanych przez nas do domu lekarzy umył ręce, zanim zabrał się do badania. A co mówić o pacjentach?
We Francji znikły ze sklepów żółte kamizelki, zastąpione innymi kolorami, za to maski każą nam nosić prawdopodobnie do końca roku. Czy wystarczy to do uniknięcia jesieni socjalnej, gorącej każdego roku? Z pewnością złagodzi wybuch. Jedni nie pójdą manifestować z obawy zarażenia, inni z obawy przed grzywną.
Powoli przyzwyczajamy się do masek. Kaganiec na razie jest miękki.
Hitler nie powiedział swoim generałom, że profesor Goltz przed ugotowaniem odciął żabie głowę. Pozostał jej refleks, ale świadomy wybór, dusza – zniknęły bezpowrotnie. Führer uznał w danym przypadku głowy swoich rozmówców za szczegół nieistotny.
Profesor Raoult nie przecenia także znaczenia masek, gdyż w ciągu kilkudziesięciu lat praktyki epidemiologicznej stwierdził, że zakażenia dokonują się głównie przez ręce.
Śniło mi się, że jestem psem. Stałem obok torów kolejowych i próbowałem zatrzymać jadący pociąg towarowy. Szczekałem, ile sił, ale pociąg gwizdnął i przejechał. Mój przyjaciel, obeznany z dziełami Karla Gustawa Junga, wytłumaczył, że tak, w formie syntetycznej i alegorycznej, objawił się sens mojej działalności publicystycznej. Słowem, jak mówił niezastąpiony Władysław Gomułka: „Psy szczekają, a karawan jedzie dalej”. Pociąg się nie zatrzymał – dodał znawca psychologii głębi – ale szczekanie zwróciło uwagę innych. Szczekajcie więc, ile wlezie!
Cały artykuł „Śniło mi się, że jestem psem” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w wrześniowym „Kurierze WNET” nr 75/2020, s. 1 i 3 – „Wolna Europa”.
Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.
Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.