Powstanie Wielkanocne w Irlandii. Taka jest specyfika powstań: z natury są wystąpieniami słabszych przeciw silniejszym

W szpitalu udało się zachować życie Connolly’ego, ale amputowano mu nogę. Angielski generał i na to znalazł radę. Przywódca irlandzkiego powstania został przywiązany do krzesła i tak go rozstrzelano.

Joanna Krauzowicz-Tarczoń
Tomasz Wybranowski

Kiedy w najlepsze trwała makabra I wojny światowej, Irlandczyków – tych z Ulsteru i tych z południa – dzieliła wizja przyszłości Zielonej Wyspy. Katolickie Południe i Zachód marzyły o zrzuceniu zależności brytyjskiej. Natomiast Ulster po raz kolejny szykował się do zbrojnej walki o jedność korony brytyjskiej. (…)

Przygotowania do rozprawy z brytyjskim okupantem

Przygotowania do powstania prowadzono przez wiele miesięcy. Jednym z ośrodków był dom Josepha Plunketta położony w dzielnicy Kimmage, niespełna trzy mile na południe od centrum miasta. Przygotowywano tam broń i wykonywano domowej roboty bomby. W Poniedziałek Wielkanocny o godzinie 10 rano wymaszerowała stamtąd kolumna 56 uzbrojonych mężczyzn i ruszyła w kierunku centrum. Przyszli powstańcy nawiązali łączność z irlandzkim reprezentantem republikanów przebywającym w Berlinie – Rogerem Casementem. Liczyli oni na pomoc ze strony Niemiec. Niestety nie zadbali o konspiracyjny charakter tych kontaktów i gdy w kwietniu 1916 r. Roger Casement przypłynął do brzegów Irlandii z zapasem broni i amunicji, został schwytany przez Brytyjczyków. Cały ładunek przepadł.

Mimo złej passy, został ustalony dzień i godzina wybuchu powstania. Miało się to stać 23 kwietnia 1916 r., w poniedziałkowe południe.

Początek pod GPO

Tak jak zamierzano, w Poniedziałek Wielkanocny został przejęty przez powstańców gmach Poczty Głównej. Nad jej głównym wejściem widnieje dziś tablica z napisem w języku angielskim i gaelickim: „Tutaj w Poniedziałek Wielkanocny 1916 Patrick Pearse przeczytał Proklamację Republiki Irlandii. Z tego budynku dowodził siłami, które miały zapewnić Irlandii prawo do wolności”. Proklamację Niepodległości podpisało siedmiu członków Rządu Tymczasowego: Patrick Pearse, Thomas Clarke, Sean MacDiarmada, Thomas MacDonagh, James Connolly, Eamonn Ceannt i Joseph Plunkett. Wszyscy oni, z wyjątkiem MacDonagha i Ceannta, przez całe powstanie znajdowali się w budynku GPO. Był tam również młodszy brat Patricka Pearse’a – William.

Gmach Poczty Głównej w Dublinie obecnie. Dla Irlandczyków ten budynek niesie takie same konotacje historyczne i uczuciowe, jak dla nas Poczta Gdańska i postawa jej obrońców w 1939 roku | Fot. BNRL, domena publiczna

A oto początek proklamacji:

Irlandczycy i Irlandki! W imię Boga i zmarłych pokoleń, od których otrzymała swą dawną tradycję narodową Irlandia, za naszym pośrednictwem zwołuje dzieci pod swój sztandar i zrywa się do walki o niepodległość.

Zorganizowawszy i wyćwiczywszy swych mężów przez tajną rewolucyjną organizację, Irlandzkie Bractwo Republikańskie, oraz przez jawne organizacje militarne, Irlandzkich Ochotników i Irlandzką Armię Republikańską, cierpliwie ćwicząc karność, świadomie czekając na właściwą chwilę swojego objawienia, korzysta teraz z tej chwili i wspierana przez wygnane dzieci w Ameryce i przez swych dzielnych sprzymierzeńców w Europie, zrywa się ona z pełną wiarą w zwycięstwo. (…) Oddajemy sprawę Republiki Irlandzkiej pod opiekę Boga Najwyższego, błogosławieństwa Jego wzywamy dla naszej broni i zanosimy modły, by nikt, kto służy tej sprawie, nie zhańbił jej tchórzostwem, nieludzkością ani grabieżą. W tej wzniosłej godzinie naród irlandzki, przez swoje męstwo i karność i przez gotowość jego dzieci do poświęcenia się za jego sprawę, musi dowieść, że jest wart dostojnego przeznaczenia, do którego jest powołany.

Irlandczycy chłodno przyjęli wybuch powstania, w którym wzięło udział niespełna 2000 osób. Co ciekawe, na początku nikt powstańców nie traktował na serio.

Wyobraźmy sobie, że nie zatrzymano mężczyzn maszerujących przez centrum Dublina, a kiedy weszli do budynku Poczty Głównej – GPO – zebrani tam ludzie potraktowali cały incydent jako rodzaj przedstawienia. Dopiero kiedy powstańcy wyciągnęli broń, wszyscy byli bardziej niż zaskoczeni.

Nawet Anglicy nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji. Oficjalnie zezwalano na militarne ćwiczenia Irlandzkich Ochotników. Okupanci nie widzieli w tym jakiegokolwiek zagrożenia. Ich lekceważenie było tak daleko posunięte, że zezwalali nawet na próbne szturmowanie budynków. Dlatego pojawienie się powstańców pod Pocztą Główną nie wzbudziło większego zainteresowania. (…)

W piątek sytuacja powstańców była beznadziejna. Wydany został w końcu rozkaz opuszczenia Poczty Głównej i przeniesienia się do nowej kwatery Rządu Tymczasowego. Wysłano trzynastu ludzi, którzy mieli utorować drogę do fabryki Williams and Woods, wyznaczonej na nową kwaterę. Dowódca placówki w zajętej redakcji „Irish Independent” spóźnił się z przekazaniem informacji, że fabryka Williams and Woods i przyległe do niej ulice są w brytyjskich rękach. Na rogu Moore Street oddział natknął się na karabin maszynowy.

Tylko czterech spiskowców zdołało przeżyć ostrzał. Dowodzący oddziałem Michael Joseph O’Rahilly, początkowo przeciwny powstaniu, został podczas tej akcji wielokrotnie trafiony. Przez ponad dwadzieścia godzin umierał na ulicy.

Kiedy powstańcy z GPO zorientowali się, że O’Rahilly i jego chłopcy poszli na rzeź, było już za późno, żeby ich uratować, choć nikt nie czekał na oficjalny rozkaz i odsiecz ruszyła natychmiast. Na opuszczających pośpiesznie gmach GPO powstańców sypał się grad kul. Patrick Pearse i jego młodszy brat William wyszli jako ostatni.

W sobotę 29 kwietnia 1916 r. Patrick Pearse spotkał się z generałem Lowe i podpisał kapitulację. Tak oto po kilku dniach zakończyły się wydarzenia, które przeszły do historii pod nazwą Ester Rising. (…)

Za murami Kilimainham Gaol

Po upadku powstania aresztowano jego czternastu przywódców, w tym także Konstancję Markiewicz. Do niewoli trafili także pozostali przy życiu żołnierze, w tym 23 nastoletnich chłopców, którymi dowodził Sean Heuston. Łącznie aresztowano około 3,5 tysiąca osób. To więcej niż de facto liczyli czynni uczestnicy powstania. Przetrzymywano ich w Kilimainham Gaol. Aresztowaniami administrował brutalny generał Maxwell. On również był odpowiedzialny za dokonanie egzekucji na czternastu przywódcach powstania. Z jego rozkazu 3 maja 1916 r. na placu więzienia Kilimaiham zostali rozstrzelani Pearse, MacDonagh i Clarke. Następnego dnia ten sam los spotkał młodszego brata Pearsea – Williama, dowódców ochotniczych batalionów Daly’ego i O’Hanrahana, a także Josepha Plunketta, który dziesięć dni wcześniej w więziennej kaplicy poślubił swoją narzeczoną. 5 maja przed plutonem egzekucyjnym stanął major John MacBridge. Trzy dni później rozstrzelano kolejnych czterech powstańców, w tym młodziutkiego Seana Heustona. W rzeźnickich rękach generała Maxwella pozostawali ciągle Connolly i MacDiarmada, a także Eamon de Valera. Rankiem 12 maja 1916 r. rozstrzelany został MacDiarmada. Co do Jamesa Connolly’ego, to Anglicy przeszli samych siebie.

Ciężko ranny Connolly właściwie umierał już podczas przewożenia go do szpitala. Generał Maxwell postawił cały szpitalny personel na nogach, aby utrzymać go przy życiu po to, aby później miał siłę stanąć przed plutonem egzekucyjnym.

W szpitalu udało się zachować życie Connolly’ego, ale amputowano mu nogę. Angielski generał i na to znalazł radę. Przywódca irlandzkiego powstania został przywiązany do krzesła i tak go rozstrzelano.

Cały artykuł Joanny Krauzowicz-Tarczoń i Tomasza Wybranowskiego pt. „Irlandzcy herosi Powstania Wielkanocnego” znajduje się na s. 17 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 82/2021.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Joanny Krauzowicz-Tarczoń i Tomasza Wybranowskiego pt. „Irlandzcy herosi Powstania Wielkanocnego” na s. 17 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 82/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Król demokracji jest obrzydliwie nagi / Krzysztof Skowroński, prof. Andrzej Nowak, „Kurier WNET” nr 82/2021

Co do tego, że pandemia jest wykorzystywana do ograniczenia wolności przez rządy światowe, nie mam wątpliwości. To trend antycywilizacyjny, w którym rządy są narzędziem gigantycznych korporacji.

Fatalizm jest nieroztropny

W Poranku WNET 24 marca Krzysztof Skowroński rozmawia profesorem Andrzejem Nowakiem o demokracji, pandemii i obronie przed demagogią. Wywiadu można posłuchać na portalu wnet.fm. 

Krzysztof Skowroński: Czego znakiem jest aresztowanie Andżeliki Borys?

Prof. Andrzej Nowak: Znakiem kłopotów osoby, która jest aresztowana, ale także w oczywisty sposób znakiem kłopotów osoby, a raczej sytemu politycznego, dokonującego tego aresztowania.

Szef organizacji, którą możemy nazwać państwem białoruskim, niewątpliwie przeżywa trudne chwile. Stara się zyskać kontrolę nad swoimi poddanymi, kontrolę nad tymi, którzy już poddanymi się nie czują, ale chcą czuć się obywatelami.

Z drugiej strony ten rosnący nacisk Rosji, a konkretnie Władimira Putina, na jednoznaczne podporządkowanie Łukaszenki Moskwie sprawia, że próbuje on pokazać metodami, które znamy z setek lub nawet tysięcy innych przypadków, że trzyma mocno cugle władzy w swoim kraju i nie da się zepchnąć ze sceny.

Nie po raz pierwszy wykorzystuje do tego retorykę antypolską. Sam fakt, że chce ustanowić 17 września świętem państwowym, pokazuje, że Łukaszenka wykorzystuje stary sowiecki sposób budowania ideologicznej pozycji w państwie. Widocznie jest on jeszcze skuteczny wobec jakiejś części społeczeństwa białoruskiego, choć już na pewno nie jest to większość, co pokazały ostatnie protesty. Łukaszenka nie odwołuje się do zasad demokratycznych, tylko do grupy, która będzie mogła poprzeć go w kolejnych trudnych dla jego władzy miesiącach.

Propaganda Aleksandra Łukaszenki mówi, że Polska to hiena Europy. To czarny PR, ale nasz kraj podlega także naciskom ze strony Unii Europejskiej, gdzie mamy do czynienia z podobnym zjawiskiem. Czemu to zawdzięczamy?

Polska pod obecnymi rządami stoi w poprzek planom ideologicznym grupy posiadającej władzę w Parlamencie Europejskim. Trzeba powiedzieć, że sposób trzymania tej władzy przez ową grupę, czyli działających ręka w rękę frakcji, które mają około ¾ głosów w PE, jest sprzeczny z zasadami, które jednocześnie głosi.

To grupa, w której główną rolę odgrywa frakcja nazywająca się chrześcijańsko-demokratyczną, na czele z byłym premierem Polski Donaldem Tuskiem. Są tam też socjaliści i liberałowie. Powołuje się ona na prawa mniejszości, na wysłuchiwanie głosu słabszych, a w istocie całkowicie pozbawia tego głosu mniejszości w PE. Odbywa się to hasłem pod znanym z bolszewickiej interpretacji Oświecenia, jaką nadał tamtej epoce Wolter: „Nie ma wolności dla wrogów wolności”. Jeżeli ktoś myśli inaczej, niż chce tego ta ideologiczna rewolucja w Brukseli, ten nie ma prawa głosu.

Unia Europejska przeżywa kłopoty w pewnym sensie podobne do kłopotów prezydenta Białorusi, czyli ma bardzo słabą legitymację demokratyczną dla tej rewolucji. Niewątpliwie sprawa walki o prawa dla 56, czy 57 płci nie plasuje się na szczycie listy potrzeb i zagadnień, którymi żyją społeczeństwa europejskie, a więc nie jest to program wynikający z woli tych społeczeństw. To próba odgórnej rewolucji ideologicznej wbrew fundamentalnym zasadom, które powołały UE do życia. Łamane jest prawo, łamana jest zasada demokracji, łamane są zasady zdrowego rozsądku, który jest potrzebny w ideologicznym szaleństwie wylewającym się z tego centrum rewolucji, jakim jest Parlament Europejski.

Wezwanie Komisji Europejskiej, by natychmiast wprowadzić sprzeczny z prawem element warunkowania wypłaty funduszy europejskich ideologiczną poprawnością, jest przejawem rewolucyjnej furii.

Powód tego posunięcia został nawet oficjalnie podany. Polska odwołała się do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, by orzekł, czy owo żądanie wiązania z ideologią pomocy gospodarczej w UE jest prawne czy bezprawne. To powoduje, że rewolucja przyspiesza, bo okazuje się, że król demokracji jest obrzydliwe nagi.

Kilka lat temu rozmawialiśmy na temat polskiej racji stanu. Wtedy powiedział Pan, że ważne jest reformowanie Unii Europejskiej w duchu Europy Ojczyzn i że Polska powinna się rozwijać w ramach UE. Czy podtrzymuje Pan swoje zdanie?

Położenie geopolityczne Polski się nie zmieniło w ciągu tych lat i w ciągu najbliższych lat też prawdopodobnie się nie zmieni, choć scena światowa jest tak dynamiczna, jak nie była od ponad stu lat. Nadal mamy na wschodzie sąsiada, którego polityczną twarzą jest Władimir Putin, a na zachodzie – sąsiada, którego twarzą od dawna jest bardzo wpływowe lobby przemysłowe, które chce traktować Polskę jak kraj zapasowy, w którym realizuje się pewne niemieckie interesy. Jest to niestety nadal fakt historyczny, że duża część elit niemieckich – zarówno gospodarczych, jak i politycznych – nie może sobie wyobrazić Polski suwerennej w swoich decyzjach gospodarczych, związanych z realizowaniem właśnie polskiej racji stanu.

Unia Europejska do pewnego stopnia daje jednak możliwości powściągania imperialnych ambicji krajów, które chcą traktować Europę jako swój folwark. Myślę, że trzeba przypominać te zasady, które nadal jeszcze są w UE i nie należy przyjmować założenia, że rewolucja ideologiczna, o jakiej mówiliśmy, jest nie do zatrzymania.

Taki fatalizm wydaje się nieroztropny, bo zakłada, że nie zatrzymamy tej rewolucji w Europie i będzie to możliwe jedynie, gdy z niej wystąpimy. To nierealistyczne, bo Polska nie może stanąć poza Europą, znajdując się między Niemcami i Rosją i będąc w tym miejscu rozwoju gospodarczego, kiedy jest połączona z Europą tyloma więziami. Wydaje mi się, że scenariusz Polski poza Europą jest więc nierealistyczny.

Scenariusz zmiany Europy ze stanowczym głosem Polski, wetującym i organizującym mniejszość blokującą, budującym sojusze, jest bardziej realistyczny, choć też niepewny i obarczony pewnym ryzykiem. Widzimy jednak, że trwają rozmowy na temat budowania silniejszej frakcji w PE z udziałem wyrzuconych przez Donalda Tuska z Europejskiej Partii Ludowej Węgrów i z udziałem stosunkowo silnej frakcji włoskich eurorealistów. Takie przesunięcia mogą się dokonywać i im bardziej szaleństwa rewolucji ideologicznej staną się jawne, tym większa szansa, że będą partnerzy do współpracy na rzecz ich zatrzymania.

Co Pan sądzi o lockdownie? Kto na tym zyskuje, a kto traci? W jakim miejscu znalazła się cywilizacja zachodnia?

Nadal spotyka się głosy, że pandemia jest fikcją, że jej nie ma. Brzmią one niewiarygodnie. Każdy ma w kręgu swoich znajomych, czasem przyjaciół czy rodziny, osoby, które stały się ofiarami pandemii, niestety także śmiertelnymi. To jest w kręgu naszego osobistego doświadczenia. Mówienie, że mamy do czynienia z sezonową grypą, która jest wykorzystywana przez rządy do zabrania nam wolności, w jednej części jest na pewno nieprawdziwe – nie jest to zwykła grypa.

Działania, które ograniczają skutki rozprzestrzeniania się tego wirusa, są konieczne. Można krytykować poszczególne rozwiązania czy kalendarz ich wprowadzania, ale wszystko się we mnie burzy, gdy widzę, ile jest demagogii w tych, którzy porównują Polskę ze Szwecją, wskazując, że tam ograniczenia nie są tak stanowcze, a liczba zmarłych jest mniejsza niż w Polsce.

Na czym polega ta demagogia? Na wyjmowaniu kawałka rzeczywistości z kontekstu i przedstawianiu go jako retorycznego cepa do uderzenia w tych, którzy tę rzeczywistość obserwują. Trzeba porównać Szwecję z Danią, Norwegią czy Finlandią i wtedy widzimy, jaka przepaść dzieli te kraje o podobnej dyscyplinie społecznej i podobnej gęstości zaludnienia. Wtedy widzimy, jak słabo Szwecja lokuje się w tym rankingu krajów skandynawskich, bo nie przyjęła dostatecznie silnych środków zapobiegawczych.

Nie odczuwam w takim stopniu skutków pandemii, jak prywatni przedsiębiorcy, dlatego nie mogę powiedzieć, że rozumiem w pełni ich irytację. Mogę tylko wyrazić przekonanie, że ta dolegliwość dla przedstawicieli poszczególnych branż, które cierpią najbardziej na ograniczeniach związanych z pandemią, to bardzo poważna sprawa i rząd powinien zrobić, ile może, by pomagać tym niszczonym przez pandemię sektorom. Wydaje mi się, że niemało już w tym zakresie zrobił.

Opozycja w Polsce bije rekordy w nieuczciwości, nierzetelności i histerii. Wykorzystuje z wyjątkową demagogią obecny stan pandemii, by niezależnie od tego co rząd robi, przedstawić to jako fundamentalny błąd. Ubolewam nad tym, że część moich współobywateli daje się temu uwieść.

Myślę, że proces szczepień, który Polska realizuje stosunkowo szybko na tle innych krajów europejskich, może pomóc wyjść z tego stanu częściowego paraliżu naszego życia i naszej gospodarki i w drugiej połowie tego roku będziemy mogli ocenić, gdzie Polska plasuje się wśród innych krajów w odniesieniu do szkód wywołanych przez pandemię.

A co do tego, że pandemia jest wykorzystywana do ograniczenia wolności przez rządy światowe – nie mam wątpliwości, że tak jest. To szerszy trend antycywilizacyjny, w którym już nie rządy odgrywają główną rolę, ale stają się one narzędziem gigantycznych korporacji, które pokazały swoją siłę, wyłączając wtedy urzędującego jeszcze prezydenta USA ze świata wirtualnego, nad który panują. Chcą one, by świat wirtualny zastąpił rzeczywisty. To chyba najważniejszy front współczesnej walki.

Musimy bronić rzeczywistości przed nierzeczywistością. Pandemia jest wykorzystywana do tego, żebyśmy pozostali w świecie nierzeczywistym. Częścią tego jest obraz, któremu ulegają antyszczepionkowcy.

Niezależnie od tego, że spiski są i tendencja walki z ludzką wolnością się nasila, musimy najpierw wyjść z pandemii, używając takich środków, jakie mamy, i zająć się odbudową gospodarki i demokracji, która na pewno nie w Polsce jest najbardziej zagrożona. Ten problem dzielimy z całym światem.

Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z prof. Andrzejem Nowakiem pt. „Fatalizm jest nieroztropny” znajduje się na s. 7 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 82/2021.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z prof. Andrzejem Nowakiem pt. „Fatalizm jest nieroztropny” na s. 7 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 82/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Od św. Józefa Jezus jako człowiek uczył się pełnienia woli Bożej / Sławomir Zatwardnicki, „Kurier WNET” nr 82/2021

Przemyślenie tego bezprecedensowego wydarzenia – Wcielenia – każe przyjąć, że ludzki rozwój Jeszuy domagał się naśladowania cnót podpatrzonych u ziemskiego, jeśli tak można rzec – adoptowanego ojca.

Sławomir Zatwardnicki

Jeszua uczy się zbawiać

Jeśli któryś z Czytelników potraktował tytuł mojego tekstu jako typowy przykład dzisiejszych nadużyć popełnianych w nagłówkach – w zasadzie miał rację. Naturalnie, że zbawiania nie można się nauczyć. A jednak nie byłoby zbawienia, gdyby nie pewne lekcje, które młody Jezus musiał pobrać od rodziców, którym, jak zanotował ewangelista, do pewnego czasu był poddany. W tym sensie tytuł daje się obronić.

Takie są prawidła Wcielenia potraktowanego poważnie. Mówimy nieco bezrefleksyjnie, że Słowo stało się człowiekiem. Przemyślenie tego bezprecedensowego wydarzenia każe przyjąć, że ludzki rozwój Jeszuy domagał się naśladowania pewnych cnót podpatrzonych u ziemskiego, jeśli tak można rzec – adoptowanego ojca. Ale chodzi przede wszystkim o coś znacznie większego.

Święty Józef reprezentował Boga Ojca w ludzkim życiu Wcielonego. Od stosunku opiekuna do podopiecznego zależał w jakiejś mierze stosunek Jezusa do Ojca niebieskiego.

Gdyby coś nie zagrało, gdyby pojawiła się jakaś dysfunkcja w Świętej Rodzinie, młody Jeszua wyszedłby ze wszystkimi typowymi dla takich sytuacji syndromami. To zaś oznaczałoby ni mniej, ni więcej, że Boży zamiar zbawienia nie mógłby się powieść.

Pięknie pisał o Józefie – cieniu Ojca w Patris corde papież Franciszek. Od świętego ojca uczył się Jezus „doświadczalnie”, jaki jest stosunek Jahwe do wybranego przez siebie ludu. Antropomorfizacji Boga, jakiej dopuścili się autorzy natchnieni, odpowiada zatem doświadczeniu miłości, jakie stało się udziałem młodego Jezusa branego na ramiona i przytulanego do brodatego policzka cieśli:

„A przecież Ja uczyłem chodzić Efraima,
na swe ramiona ich brałem;
oni zaś nie rozumieli, że troszczyłem się o nich.
Pociągnąłem ich ludzkimi więzami,
a były to więzy miłości.
Byłem dla nich jak ten, co podnosi
do swego policzka niemowlę –
schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go” (Oz 11,3-4).

Zresztą nabożny stosunek do Pisma nabył młody Jezus – znów – od św. Józefa.

Świętość ziemskiego ojca, ale nie niepokalaność (ta tylko w przypadku Maryi), stanowiła być może również naukę dla Jezusa.

Można sobie wyobrazić, jak obserwował słabości Józefa, Jemu samemu obce, a przede wszystkim – jak ten mężczyzna sobie z nimi radził. Aprobował i nie aprobował zarazem. Józef nie akceptował swoich ułomności, ale z drugiej strony, gdy się pojawiły, nie tracił ufności w Boże miłosierdzie. Na zasadzie echa idącego z przyszłości, można by w tym dosłyszeć późniejszy stosunek Jezusa do grzeszników.

A może właśnie z postawy Józefa zapamiętał na całe życie, że Bóg realizuje swój plan nawet nie tyle pomimo, co wręcz w ludzkiej słabości. I Jezusowi przyjdzie przecież w końcu zakończyć karierę cudotwórcy i kaznodziei, by zbawić nas przez Krzyżową bezsilność. Z kolei całe wcześniejsze lata to harówka, bez weekendów i urlopów, a często dokonująca się również nocami, dla naszego zbawienia. Od kogo nauczył się tyrać od świtu do zmierzchu, jak nie od świętego cieśli? Przy czym nigdy nie była to „praca dla pracy”, lecz praca dla służby. Współczesny psycholog zapewne pomyliłby to totalne zaangażowanie Jezusa i dołączył do grona krytycznie nastawionej rodziny: „Potem przyszedł do domu, a tłum znów się zbierał, tak, że nawet posilić się nie mogli. Gdy to posłyszeli Jego bliscy, wybrali się, żeby Go powstrzymać. Mówiono bowiem: »Odszedł od zmysłów«” (Mk 3,20-21).

Bodaj najprościej dostrzec lekcję pt. „posłuszeństwo”.

Wzywany w litanii mianem „światło Patriarchów”, jest św. Józef rzeczywiście miarą posłusznego pełnienia woli Bożej. Jak Abraham stawiał się na wezwanie Boga („Oto jestem”), tak opiekun Jezusa bez wahania i pod prąd samego siebie i wszystkiego wokół – szedł za głosem Boga, ilekroć ten dawał mu się słyszeć.

Często zresztą we śnie – czy będzie nadużyciem wyobrażenie sobie Józefa tak spracowanego, że zasypiał na modlitwie? „Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański” (Mt 1,24). Potrafił też długo oczekiwać na Boże prowadzenie – jak to się stało np. w Egipcie, gdzie Józef wyczekiwał obiecanej nowiny o tym, że może już powrócić do ojczystego kraju.

Nie pocił się, co prawda, krwawym potem – przynajmniej ewangeliści o tym milczą – jednak nie kto inny jak Józef nauczył Jeszuę, że pełnienie Bożej woli kosztuje. Gdy będziemy towarzyszyli Jezusowi i – jak Józef oraz uczniowie Pańscy w Ogrójcu – zasypiali w czasie modlitwy, niech nam przyświeca ta myśl: nie byłoby tego decydującego momentu w dziejach ludzkości, kiedy Jezus decyduje się wypić kielich do dna, gdyby nie Józef. To od niego uczył się Jeszua dawać posłuch woli Bożej. Nie tylko Najświętsza Maryja Panna, ale wszyscy członkowie Świętej Rodziny wypowiedzieli swoje „fiat” dla naszego zbawienia.

Ojciec Święty zwrócił uwagę w swoim liście apostolskim na inne jeszcze – pozornie wykluczające się, a w rzeczywistości dopełniające – przymioty Oblubieńca Maryi. Józef potrafił z jednej strony przyjmować rzeczywistość taką, jaka ona była, ale z drugiej strony twórczo ją przemieniać.

Akceptacja tajemniczej i zwykle wrogiej, a zawsze niezrozumiałej rzeczywistości nie oznaczała w jego przypadku bierności czy rezygnacji. Nie ulegał typowej dla mężczyzn pokusie wycofania się w alkohol czy inne uśmierzacze bólu egzystencjalnego.

Nie dezerterował z pola walki, owszem, z darem męstwa w duszy walczył na pierwszej linii frontu dziejów zbawienia. Trochę w duchu „z różami na czołgi”, ale broniąc się skutecznie, a ostatecznie zwyciężając. Gdy Małżonce przyszło rodzić nie w szpitalu ginekologicznym, lecz w stajni – przystosował ją do tego celu; gdy Herod dyszał żądzą zabicia Dziecka, zorganizował bynajmniej nie turystyczną wycieczkę do Egiptu. Całkiem dosłownie trzeba by powiedzieć, że nie byłoby naszego zbawienia, gdyby Józef poddał się okolicznościom i wywiesił białą flagę.

Papież pisze, że „wiara, której nauczył nas Chrystus, jest raczej tą wiarą, którą widzimy u św. Józefa, nie szukającego dróg na skróty, ale stawiającego czoła »z otwartymi oczyma« temu, co się mu przytrafia, biorąc za to osobiście odpowiedzialność”. Czytelnika chciałbym zostawić z zadaniem domowym. Polegałoby ono na przeszukaniu Ewangelii w celu wydobycia tej twórczej odwagi również w życiu Jezusa w czasie Jego publicznej służby. Znamienne, że Ukrzyżowany rezygnuje nawet z tego drobnego znieczulacza mogącego uśmierzyć ból: „dali Mu pić wino zaprawione goryczą. Skosztował, ale nie chciał pić” (Mt 27,34). Może nie z otwartymi oczami, ale na trzeźwo dopełnił dzieła zbawienia.

Czy to Bóg Ojciec odsunął ziemskiego ojca Jezusa z Jego życia, czy to sam Józef usunął się w cień w którymś momencie? Znając posłuszeństwo opiekuna Jezusa – można założyć, że działali w porozumieniu.

W każdym razie w życiu Jezusa daje o sobie znać i to znamię świętego Józefa: wolność dawana innym osobom. Chodzi o taki rodzaj sprawowania ojcowskiego autorytetu, który szanuje tajemnicę wychowanka i służy jej, wyrzekłszy się roszczenia do „posiadania” dziecka. Do tego stopnia, że w którymś momencie uznaje się za bezużytecznego.

W życiu Jezusa zaprocentowało to z pewnością na sto procent. Nie znać w Jego zachowaniu ani cienia toksycznego przywiązywania innych do siebie, a wolność dana nam, ludziom, przez Syna Bożego, jest tak absolutna, że możemy wzgardzić nawet zbawieniem.

Artykuł Sławomira Zatwardnickiego pt. „Jeszua uczy się zbawiać” znajduje się na s. 2 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 82/2021.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Sławomira Zatwardnickiego pt. „Jeszua uczy się zbawiać” na s. 2 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 82/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wolny świat sam sobie odebrał prawo do bycia moralnym drogowskazem / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” 82/2021

Putin oznajmił Amerykanom, że dokonali ludobójstwa na Indianach, wzbogacili się na niewolnictwie i są rasistami. I nie mieli na to żadnej odpowiedzi, bo wpadli w pułapkę własnej czarnej propagandy.

Krzysztof Skowroński

Kolejna Wielkanoc w zamknięciu. Będzie więcej czasu na przeczytanie „Kuriera WNET”. Ale to słaba pociecha. Mamy dość i czujemy się bezradni. Od roku patrzymy, o ile to możliwe, w oczy nietoperzowi z Wuhan i pytamy: czy to on? W poprzednich numerach naszej Gazety Niecodziennej został uniewinniony. W tym numerze Adam Gniewecki zajął się Billem Gatesem. Warto wczytać się i poznać nie tylko poglądy, ale i działania jednego z najbogatszych ludzi na planecie.

Wygląda na to, że wolne społeczeństwa, jak zgodziły się na zamknięcie, zgodzą się na kolejne rozporządzenia. To, co wydawało się częścią spiskowej teorii, staje się naszą codziennością. Będziemy poruszać się z zieloną przepustką, świadczącą o tym, że jesteśmy zaszczepieni. I generalnie społeczeństwa przyjmą to z radością, nie chcąc wiedzieć, że to jest kolejny element inżynierii społecznej.

Mamy być kontrolowani, a nasz los powierzony sztucznej inteligencji. Ale dość tego! Profesor Andrzej Nowak w wywiadzie dla naszego radia, który drukujemy w tym wydaniu „Kuriera WNET”, powiedział: zaszczepmy się i przystąpmy do walki o naszą wolność.

Bo wolność trzeba cenić i rozumieć. Najlepiej rozumieją ją ci, którzy jej nie mają. Piszę te słowa w dniu święta wolnych Białorusinów, ze świadomością, że 300 km od naszej redakcji przy Krakowskim Przedmieściu trwają aresztowania i przeszukania w domach i instytucjach związanych z Polakami z Grodna. Obserwuję bezradność wolnego świata, który sam sobie odebrał prawo do bycia moralnym drogowskazem. To było widać i słychać w rozmowie amerykańskiego Sekretarza Stanu z jego chińskim odpowiednikiem. I nie tylko w tej rozmowie, a także w wypowiedzi Władimira Putina Amerykanie usłyszeli, że dokonali ludobójstwa na Indianach, wzbogacili się na niewolnictwie i są rasistami. I nie mieli na to żadnej odpowiedzi. Bo wpadli w pułapkę własnej czarnej propagandy, podważającej ciągłość historyczną.

Kraj, w którym się burzy własne pomniki i przestaje szanować swoją historię, musi wiedzieć, że w konsekwencji inni przestaną się z nim liczyć. To są sidła, które zastawili Demokraci i sami w nie wpadli.

A w Europie niestety wcale nie jest lepiej. Jak słucha się niektórych debat w Parlamencie Europejskim, można odnieść wrażenie, że obserwujemy dom wariatów. Ale to tylko wrażenie, zakrywające prawdziwy sens zdarzeń. Przypomnijmy, że zanim rozpoczął się covid, wiele państw europejskich było na skraju bankructwa. Pandemia ich nie uratowała, ale dała usprawiedliwienie politykom i ekspertom. Dzięki wirusowi z Wuhan ich władza się wzmocniła i sami sobie przyznali mandat na dokonanie rewolucji zwanej Wielkim Resetem. Podobno może on się skończyć likwidacją pieniądza i prywatnej własności. I tu znowu zachęcam do przeczytania artykułu o Billu Gatesie, bo w „Kurierze WNET” ciągle szukamy odpowiedzi na różne pytania, a nietoperze niestety nie potrafią mówić.

Artykuł Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 82/2021.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 82/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jak odzyskać – nie odebrać – Polskę z rąk (obecnych) polityków / Jan Azja Kowalski, „Kurier WNET” nr 1/2021

Tacy ludzie, którzy umieją utrzymać swoją pozycję wyłącznie przez kontrolowanie dostępu do Centrali, tworzą piękną egipską piramidę niewolniczej podległości w swojej partii i państwie.

W poprzednich dwóch numerach „Kuriera WNET” pisałem o niedomaganiach strukturalnych naszego państwa. Przedstawiłem podstawowe wady i zaproponowałem, co zrobić, żeby Polskę przekształcić ustrojowo. Z obecnego żerowiska partii i klik niby-samorządowych – w państwo obywatelskie bez biurokratycznego garbu. Nawet zaproponowałem partię, która powinna tego dokonać. I nazwę: Chrześcijańska Partia Wolnych Polaków.

Mam dla niej program, który przedstawiłem kiedyś w książeczce Wojna, którą właśnie przegraliśmy. A nawet zasady ustrojowe, czyli Konstytucję V Rzeczypospolitej. Projekt, którą półtora roku temu zaprezentowałem na łamach naszego miesięcznika. Dlatego piszę: odzyskać Polskę, a nie odebrać.

Już kiedyś przecież Polskę mieliśmy w swoich rękach. Polskę obywatelską i wolną. I Rzeczpospolitą, do której tradycji i filozofii odwołuje się właśnie środowisko Mediów Wnet.

Mieliśmy ją w swoich rękach przez długich 200 lat. I zmarnowaliśmy to. Najpierw sami pozwoliliśmy się zdemoralizować, a potem jeszcze przekupić przez wrogów. Wrogów naszej chrześcijańskiej wolności i Rzeczypospolitej. A potem, gdy wyzwalaliśmy się po 200 latach niewoli (formalnej trochę krócej), pozwoliliśmy przejąć władzę nad państwem głowom ukształtowanym przez zaborców. Mentalnym wyznawcom biurokracji i niewolenia poddanych. Gdyby poza naszym środowiskiem było w Polsce więcej zwolenników Pierwszej, a nie Drugiej Rzeczypospolitej, łatwiej byłoby teraz zrozumieć i pokonać nędzę naszego mentalnego zniewolenia.

Najmądrzejsze pomysły pozostaną jednak fantasmagorią autora, jeśli nie udzieli on odpowiedzi na podstawowe pytanie: jak tego dokonać? Mądrze ględzić możemy do śmierci lub końca naszego zniewolonego świata. Z drobną poprawką, że wszystko zaczyna się w głowie. Najpierw musimy wiedzieć, co chcemy osiągnąć, aby potem zastosować odpowiednie do tego narzędzia. Bez skrótów jednak, które zamiast do celu, prowadzą na manowce.

I tu, jakkolwiek byśmy po naszym pięknym państwie chodzili, w końcu dochodzimy do ściany, której na imię „samoobsługa systemu”. Starsi znają to z czasów komuny.

Samoobsługa postkomunizmu również działa znakomicie. Wychwytuje bezbłędnie liderów społecznych i kupuje ich za partyjne profity.

Często sami – rzekomo społeczni – liderzy jedynie pozorują działania. Pokazują się jako wielcy społecznicy, bojownicy o sprawę, po to, żeby jakaś partia, najlepiej partia władzy, zaproponowała im biorące miejsce na liście wyborczej. W ostateczności miejsce w spółce skarbu państwa lub radzie nadzorczej.

Przez ostatnie 30 lat wyglądało to tak, że powstanie nowej formacji politycznej, mającej dokonać wielkich rzeczy, ogłaszano w telewizji. Lider lub liderzy nowego pomysłu informowali Polaków o wielkiej obywatelskiej akcji, w którą powinni się włączyć, im samym – liderom – pozostawiając niekwestionowane przywództwo. Zawsze jednak były to odgórne inicjatywy. Ze szczytnymi hasłami i mglistym programem politycznym, często nieznanym dobrze nawet liderom. Skąd później brali się członkowie nowych formacji? Sami się zgłaszali. Rzekomo reprezentując „teren” i uszczęśliwiając Centralę, zadowoloną z faktu posiadania ludzi w terenie.

Liderem lokalnym formacji zostawał ten, kto szybciej złożył ofertę Centrali. Często człowiek, który tylko w swojej głowie był liderem lokalnej społeczności. A w przystąpieniu do nowej inicjatywy upatrywał przyszłych korzyści materialnych dla siebie i lokalnej kliki kolesiów.

Tacy ludzie zawsze działają na rzecz umocnienia centralizacji państwa, ponieważ utrzymać swoją pozycję mogą wyłącznie poprzez kontrolowanie dostępu do Centrali. I tworzą piękną egipską piramidę niewolniczej podległości w swojej partii i państwie.

To jest właśnie ściana, o którą rozbijają się wszelkie próby naprawy naszego pięknego kraju. Co zatem możemy zrobić? Jedną logiczną rzecz – dostosować strukturę naszej Chrześcijańskiej Partii Wolnych Polaków do pomysłu, który chcemy zrealizować. A chcemy zdecentralizowanej, odbiurokratyzowanej, wolnej i obywatelskiej Rzeczypospolitej. Zarządzanej na poziomie państwa przez silny i ograniczony rząd. A na poziomie lokalnym – przez samych obywateli, oddanych swojemu środowisku, a nie jakiejkolwiek partii politycznej. Zatem struktura naszej partii również musi być zdecentralizowana i silna lokalnie. Powinna się składać z mnóstwa inicjatyw lokalnych, zebranych pod sztandarem wspólnej sprawy. Sztandarem, którego nie można zmienić.

A ludzie? Dla wszystkich mniejszych i większych bolszewików mentalnych i rzeczywistych to był zawsze największy problem. Mieli piękne programy, do których człowiek nigdy nie dorastał. Dlatego dla realizacji swoich wizji dopuszczali się niewolenia i mordowania opornych.

My, chrześcijanie, pragnący mieć wpływ również na swoją ojczyznę ziemską, zanim przeniesiemy się do tej niebieskiej, odrzucamy takie pomysły.

Każdy kto jest lgbt, niech działa w lgbt. Każdy socjalista niech działa w partii socjalistycznej. W naszej chrześcijańskiej partii chcemy wyłącznie chrześcijan w pełni rozumiejących naukę Jezusa Chrystusa. I akceptujących każdy punkt Dekalogu. I, co najistotniejsze, niezależnych materialnie od obecnej, centralistycznej struktury władzy. I pieniędzy naszych zewnętrznych wrogów.

Jeżeli sami uwierzymy w słuszność naszej idei, pozostanie nam tylko przekonanie wyborców o różnych poglądach społecznych i religijnych, że realizacja naszej wizji zapewni im lepsze życie tu i teraz.

Jan A. Kowalski

Felieton Jana Kowalskiego pt. „Jak możemy odzyskać Polskę z rąk polityków” znajduje się na s. 13 marcowego „Kuriera WNET” nr 81/2021.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Jak możemy odzyskać Polskę z rąk polityków” na s. 13 marcowego „Kuriera WNET” nr 81/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie przerywajmy ciąży, a po 20 latach będziemy mogli się z zygotą spierać / Miłosz A. Kuziemka, „Kurier WNET” 81/2021

Ludzie, podejmując współżycie, muszą być świadomi wszystkich związanych z tym konsekwencji. Seks był i nadal powinien być dziedziną życia społecznego przewidzianego dla osób dojrzałych społecznie.

Miłosz Adam Kuziemka

Pandemia aborcji

Historia

Aborcja to największe w historii świata LUDOBÓJSTWO. Wprowadzony w Polsce prawny, jednoznaczny zakaz aborcji może być tą iskrą, która zmieni prawo na świecie. W ślad za tym zmieni jego obraz.

Dlaczego piszę o aborcji? Ponieważ to temat społecznie i ciekawy, i ważny. A jako karateka wiem, iż kodeksowo „sprawy wielkiej wagi powinny być traktowane lekko” i z „czystym umysłem”. Po chwili refleksji oraz analizie dostępnych powszechnie źródeł siadam i piszę. Piszę z właściwą uwagą, należytą starannością, jednak na tyle lekko, aby nie zanudzić odbiorcy.

Genezy aborcji w XX w. możemy upatrywać w antyrodzinnej polityce będącej częścią agendy władz bolszewickiej Rosji, komisarz ludowej ds. społecznych Aleksandry Kołłontaj oraz Gieorgija Batkinsa, odpowiedzialnego za wydanie broszury Rewolucja seksualna w Związku Sowieckim. Tworzone ówcześnie komuny oparte na wojennych, rewolucyjnych sierotach formowane były w ramach eksperymentu społecznego, gdzie systemowo forsowano programowe współżycie nieletnich, częste zmiany partnerów, a jego celem było wyekstrahowanie stosunku płciowego z kulturowych, głównie moralnych zależności, zredukowanie jego istoty do czystej fizjologii. Efektem ubocznym stała się zwiększona liczba niechcianych ciąż, a w konsekwencji i aborcji. Należy przy tym zauważyć, że Rosja jako pierwszy kraj zalegalizowała w 1920 r. aborcję; wcześniej, bo w 1917 r., również instytucję korespondencyjnego rozwodu, przy czym nie było obligatoryjne informowanie o tym fakcie współmałżonka. Był to więc swoisty delikt z punktu widzenia dzisiejszego prawa cywilnego, pozbawiano bowiem obywateli przysługującego im prawa weta, czy choćby instytucji mediacji. Koszt społeczny wynikający ze skali zabiegów przerywania ciąży doprowadził jednak Stalina w 1926 r. do zmiany decyzji i częściowego odstąpienia od pryncypiów rewolucji seksualnej. Jest to dziś przedmiotem badań i tematem powstających w Federacji Rosyjskiej naukowych opracowań.

Od początków ZSRR możemy mówić o ścisłej współpracy niemiecko-radzieckiej w sprawie rewolucji seksualnej. Specjaliści Republiki Weimarskiej szkolili bowiem bolszewickie kadry, a po dojściu Hitlera do władzy część z nich wyemigrowała na stałe do USA, tworząc – jako ambasadorzy zmiany – podwaliny pod projektowaną rewolucję obyczajową 1968 roku.

Przyczyniły się do tego: Sex-Pol Wilhelma Reicha, Instytut Seksuologiczny Magnusa Hirschfelda etc. Od tego momentu możemy mówić o globalnym „marszu przez instytucje” oraz o zseksualizowanym, wyemancypowanym z kulturowych paradygmatów proletariacie zastępczym, który w rewolucyjnym czynie zastąpił klasę robotniczą.

Aby lepiej zrozumieć problem, warto na kazus aborcji, poza kontekstem historycznym, spojrzeć także z perspektywy społecznej, a więc kulturowej, religijnej oraz prawnej.

Kultura i społeczeństwo

Krzysztof Karoń, osobowy fenomen społeczny zauważa, że „nawet jeśli do czegoś mamy prawo, nie oznacza z automatu, iż nam się to należy. Po prostu musi być nas na tę rzecz, usługę czy przywilej stać”. Nie dotyczy to wszakże procederu aborcji, wpisanego w postulowaną przez lewicę obronę tzw. praw człowieka. Nie rozumie tego cywilizacyjnego paradygmatu lewa strona sceny społecznej czy politycznej naszego społeczeństwa. Co gorsza, kwestia owych praw nie jest również przedmiotem wnikliwej analizy, czy nawet poszerzonej o wyczerpanie tematu debaty publicznej. Obie zantagonizowane względem siebie strony artykułują natomiast własne racje i… odwracają się na pięcie.

Z pomocą przychodzi amerykański psycholog, Jonathan Haidt. W ślad za jego badaniami społecznymi, w których analizował paradygmaty moralne różnych cywilizacji, zdefiniował on rodzaje i genezy linii społecznych podziałów. Haidt zauważył, iż umowną lewicę i prawicę między innymi dzieli kwestia postrzegania świata w kontekście moralności, rozumienie samej moralności.

Krótko mówiąc, amerykański naukowiec zauważył, iż moralność reguluje znakomicie szerszy zakres postępowania u osób o prawicowych poglądach niż u tych o poglądach lewicowych. Stanowi to nie tylko źródło rozbieżności w ocenach moralnych aborcji, ale i jest przyczyną innych „wojen kulturowych” toczonych w globalizującym się do niedawna świecie.

Przedmiotowy spór rozbija się o inną percepcję rzeczywistości, prawica bowiem postrzega aborcję jako moralnie naganną i dotyczącą wszystkich ludzi, lewica natomiast jako sferę prywatną, obszar jednostkowych, personalnych decyzji. W tym obszarze nie ma wspólnego mianownika i kwestia wypracowania konsensusu rozbija się u oponentów o brak ich wiedzy w tej dziedzinie, przede wszystkim o omówioną wyżej różnicę. Wykorzystują tę sytuację architekci destrukcji miru społecznego, działając na rzecz antagonizowania grup społecznych, a przeciwko konstruktywnej w tym obszarze edukacji, i służy zapewne osiąganiu ukrytych celów społecznych i politycznych.

Jak wygląda ten spór? Stawia się kwestię zasadniczą – ludzkie życie – obok kwestii drugorzędnych czy trzeciorzędnych, będących pochodnymi instytucjonalnych czy systemowych dysfunkcji państwa. Mowa o niewystarczającej w stosunku do oczekiwań poziomie prenatalnej opieki, wielkości państwowego, socjalnego wsparcia rodziców czy samotnych matek rodzących niepełnosprawne dziecko, etc. Prawica w tym wypadku mówi o mieszaniu porządków, braku standaryzacji, amoralności czynu aborcji, lewica natomiast o uzasadnionych okolicznościach i prawie do decydowania o własnym losie. Wszystko z uwagi na inaczej postrzeganą i rozumianą moralność.

Ten prowadzony dziś już na ulicy spór wpisany jest w demokratyczny ustrój, w którym co do zasady personalna odpowiedzialność za własne decyzje i czyny jest niejednokrotnie rozmywana w grupowej odpowiedzialności. Naszą budowaną od 2005 roku demokrację charakteryzuje ponadto socjalistyczny sznyt, który rozbudza chroniczne, nielimitowane zdrowym rozsądkiem oczekiwania.

Tak więc, wierząc w religię św. Demokracego oraz iluzję opiekuńczości socjalizmu, siły lewicowe, bazując na swym hedonistycznym punkcie widzenia, od chronicznie niewydolnego socjalnego państwa żądają więcej… socjalnych rozwiązań.

Problem w tym, iż kolejne zaciągane instytucjonalnie zobowiązania i realizacja postulatów wcale nie gwarantują, że lewica odstąpi od swoich roszczeń co do prawa do mordowania nienarodzonych. Widać to choćby po reakcji środowiska na makiaweliczną, bazującą zapewne na sondażach próbę znalezienia konsensusu przez Prezydenta RP czy dalszej obstrukcji elementarnej podstawy demokratycznego ustroju – debaty (choćby przez wypraszanie ze swych konferencji dziennikarzy państwowych mediów). To symptomatyczna sytuacja; znamy z historii kazusy upadłych socjalistycznych państw, powinniśmy widzieć z tej perspektywy determinizm sytuacji, w której się znaleźliśmy. Niestety, jak do tej pory stać nas jedynie na refleksję, ale nie na działanie. Jeśli już, to na reakcję post factum.

„Już w starożytności Platon zaobserwował istotną cechę ochlokracji: opinia mas NIE reprezentuje interesu wspólnoty, więc natrętne odwoływanie się do wyników sondaży może być niezgodne z jej interesem. Współczesny myśliciel Ortega Gasset rozwinął tę opinię: żądania mas nie odnoszą się do żadnego systemu wartości, a ich roszczenia zawsze są nieograniczone”. Tak o kuchni demokratycznego samostanowienia pisze Ryszard Okoń, ekspert KRRiT („Nadchodzi totalitaryzm!” R. Okoń, „Kurier WNET” 42/2017). Zauważa on, iż racjonalne, jednostkowe wybory, po ich zsumowaniu i wyciągnięciu wypadkowej nie muszą być racjonalnymi dla głosującej demokratycznie, czy jak w omawianym przypadku – protestującej gremialnie grupy. Widać to co do zasady po każdych parlamentarnych wyborach, widoczne jest także teraz w rozdźwięku populacji protestujących, jaki powstał po zdefiniowaniu politycznych w swym wyrazie postulatów liderek Strajku Kobiet. Grupa protestujących znacząco uszczuplała, jednocześnie przybierając formułę kilku instytucjonalnych centrów.

„W interesie wspólnoty jest, aby jej potrzeby były formułowane i realizowane z wykorzystaniem intelektu (aut. – logiki oraz wartości), poprzez umiejętność gromadzenia i kojarzenia faktów oraz przy zdolności wyciągania logicznych wniosków. Opinia zbiorowa w żaden sposób nie jest w stanie sprostać takiemu wyzwaniu.

Masy ludzkie samoistnie nie upomną się o jakikolwiek interes wspólnoty ani o pluralizm w przekazach medialnych, bo masy nie odnoszą się ani nie bronią żadnych systemów wartości. Co najwyżej potrafią artykułować żądania »chleba i igrzysk«” (jw.). Jak podkreśla Okoń, powyższe zauważył już Platon, a udowadniają dziś feministki, domagając się „wolnej aborcji, wolnej edukacji”. Finalnie – emancypacji z wszystkiego, co kojarzone jest z przez nie z patriarchatem, a więc odpowiedzialnością mężczyzny za potomstwo, formowaniem własnych dzieci poprzez przedstawienie siebie jako osoby stworzonej na obraz i podobieństwo Stwórcy, Boga OJCA.

Okoń zaznacza, iż „antyintelektualizm tłumu i nadmiar używania sondaży powoduje kolejny problem: deprecjonowanie, wypieranie z przestrzeni publicznej opinii autorytetu. Powstaje pustka nierealizowanej potrzeby społecznej, więc miejsce osoby rozumnej zajmuje celebryta. Mediom wystarcza popularność przekazu i celebryta ma dla nich jeszcze tę dodatkową »zaletę«, że jest łatwy do wykorzystywania do innych celów” (jw.). Media stanowiące w demokracji nieformalną swoistą „czwartą władzę” posługują się celebrytami instrumentalnie, forsując cele grup lobbystycznych czy właściciela. Wkładając w cały zafałszowany przekaz tak tworzonej publicystyki szczyptę obiektywnej prawdy, uwiarygadniają przekaz jako pluralistyczny, podczas gdy wciąż zalewa nas zmasowany, podprogowy przekaz będący czystą manipulacją. To tu ma swe źródło kreowanie agresywnej, wulgarnej lesbijki Lempart na samozwańczego przywódcę (za progresywną semantyką – przywódczynię), gołębia nowego pokoju, ambasadorkę zmiany.

W sukurs strategii architektów nowego porządku przychodzi nasz wrodzony, intelektualny hedonizm. Prof. Andrzej Zybertowicz określa go mianem „postawy skąpca poznawczego”, a cechuje się on naturalną potrzebą pozyskiwania informacji o świecie w bezrefleksyjny, w możliwie najniższy kosztowo, energetycznie sposób. Z kolei paradygmat inteligencji emocjonalnej mówi, iż przekaz okraszony emocjami jest trwale zapisywany w pamięci długotrwałej człowieka.

Media, kreując publicystykę opartą na antagonizmach, naprzemiennie z programami, gdzie wspólnym mianownikiem w programowaniu odbiorcy jest ośmieszanie oponentów, uzyskują efekt synergii. Nie będący świadomym swego behawioryzmu odbiorca medialnej treści jest nią permanentnie bombardowany, uzależnia się od tej formuły prezentacji, a w konsekwencji jest skutecznie indoktrynowany.

Nie jest w stanie precyzyjnie określić miejsca i czasu, w którym przemodelowano mu strefę wartości, w tym sposób postrzegania problemu aborcji.

Młodzież, która niespełna dekadę temu odkryła Niezłomnych, Żołnierzy Wyklętych, dziś zastępuje generacja „Julek”. Młodzież, która nie pamięta prześladowanego Kościoła, a kojarzy go jedynie jako instytucję charytatywną, uwikłaną w afery homoseksualne czy pedofilskie, widząc jego instytucjonalną dysfunkcję, słabsze dziś intelektualne zaplecze, podburzona wątpliwej jakości zarządczymi decyzjami władz państwowych – w tym MEN – jest łatwa do zmanipulowania. Młodzież, poprzez smartfony odseparowała się od pokolenia JPII, samego papieża Polaka traktuje jak postać historyczną, nie będąc poddaną elementarnej formacji z powodu dysfunkcji rodziny staje się – jeśli już nie stała – łupem cywilizacyjnych ludożerców. I tak oto na naszych oczach realizuje się wielopoziomowy strukturalny kryzys społeczny, dopina się jeden z kamieni milowych procesu transformacji obyczajowej. Tym razem w Polsce, w 2021 roku.

Skoro opinia mas NIE reprezentuje interesu wspólnoty, to natrętne przedstawianie protestujących w taki sposób, by u odbiorcy wzbudzić przeświadczenie, iż stanowią oni większość, może i zazwyczaj jest niezgodne z jej interesem. Mistyczna „opinia publiczna” za pomocą technik manipulacji – a nie perswazji – zaczyna działać stadnie, w przeciwnym do wcześniejszego kierunku. Tu już tylko krok do ochlokracji, sterowanej przez nielicznych, a realizowanej karnie przez zaprogramowaną większość.

Problem z odwróceniem procesu wydawać może się syzyfowym przedsięwzięciem. Najtrudniej bowiem przekonać zmanipulowaną osobę do tego, iż została poddana manipulacji. Cały problem polega więc na zastosowaniu odpowiedniej strategii i dobraniu taktyki, by u zwolenników aborcji efektywnie dokonać procesu zmiany postrzegania świata. Wybitny psycholog, wykładowca akademicki KUL oraz ALK, dr. Paweł Fortuna zauważa, iż „dialog ma sens wtedy, gdy chęci wymiany poglądów towarzyszy gotowość do ich zmiany”.

Ulica nie zapewnia nawet marginesu na negocjacje, a na debatę oksfordzką nie ma tam raczej co liczyć. Tu liczą się emocje i agresja, behawioryzm i techniki kontrolowania tłumu.

Proces zmiany muszą przeprowadzić specjaliści, solidnie oparci na „skale” wartości. «Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz?» (J 18, 23).

Proces zmiany muszą przeprowadzić specjaliści, solidnie oparci na skale umiejętności. Trzeba, jak zauważa Krzysztof Karoń, zmierzyć się z „tolerancją represywną” szkoły frankfurckiej. Chodzi bowiem o to, by metodą białej perswazji udowodnić tezę dr. Fortuny, iż „nie ten jest dobrym handlowcem, kto sprzedał lód Eskimosom, lecz ten, którego Eskimosi rekomendują jako najlepszego dostawcę lodu”.

Prawo

Najczęstszy hedonistyczny argument potencjalnych matek, dziś strajkujących gremialnie nieletnich „kobiet”, to „wolność wyboru” do popełnienia czynu zabronionego.

W opozycji do tego postulatu stoi orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z dnia 21.09.2020 r. i ostatecznie definiuje kwestię spójności ustawy zasadniczej z innymi aktami prawnymi traktującymi o aborcji z przyczyn eugenicznych. Konstytucja w art. 38 (Zasada ochrony życia) stanowi: „Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia”.

Rozbieżność między prawem naturalnym – będącym w ujęciu tomistycznym pochodzenia Boskiego – a prawem pisanym co do zasady skutkuje konfuzją. Widzimy ją w setkach, jeśli nie tysiącach orzeczeń sądów, głównie w sprawach dotyczących kwestii zasadniczych, jak tu: ludzkiego życia w okresie od poczęcia do narodzin człowieka. Widzimy ją w problemie definiowania osoby „człowieka”, w gimnastyce intelektualnej różnych wykładni prawnych, niezależnie od ich rodzaju: celowościowej, literalnej, etc.

Pisząc swego czasu esej na temat mordu dokonanego na przełomie 1939 i 1940 r. przez Niemców na Polakach w Piaśnicy pod Wejherowem, skupiałem się na aspekcie ludobójstwa. Oparłem się w tym celu na Konwencji ONZ w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa, a celem było uzasadnienie tezy, iż na dwa lata przed ostateczną kwestią żydowską Niemcy dopuścili się tam Holocaustu na Polakach narodowości polskiej. Ten mord spełnia bowiem kryteria prawne definiujące akt ludobójstwa; mało: Niemcy, mordując polską elitę Pomorza, próbowali zatrzeć ślady swej zbrodni poprzez spalenie ciał swych bezbronnych ofiar. Tak więc, z uwagi na wypełnienie znamion czynu zabronionego oraz kryteriów definiujących akt ludobójstwa (w tym międzynarodowym aktem prawnym) – przynależność do elity, a więc części społeczności – mord w Piaśnicy jest ludobójstwem. Z uwagi na całopalną ofiarę Polaków – spełniona jest druga z przesłanek, definiująca Shoah – Holocaust.

W przypadku omawianego tu aspektu aborcji po raz drugi chciałbym posłużyć się ww. dokumentem.

Uchwalona w 1948 r., a zatwierdzona przez ówczesnego Sekretarza Generalnego PZPR, Prezydenta RP Bolesława Bieruta (sic!) Konwencja ws. zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa stanowi, iż każdy akt służący przerywaniu ciąży, którego celem jest zniszczenie w całości lub części społeczeństwa, jest ludobójstwem.

Przytoczę tu brzmienie art. 2 punkt d Konwencji, aby rozwiać wątpliwości, iż w świetle nieprzestrzeganego do niedawna w Polsce prawa każda aborcja jest ludobójstwem. Artykuł II brzmi: „W rozumieniu Konwencji niniejszej ludobójstwem jest którykolwiek z następujących czynów, dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych jako takich”. Jego podpunkt d mówi o „stosowaniu środków, które mają na celu wstrzymanie urodzin w obrębie grupy”.

Kwestia całkowitego zakazu aborcji jest sprawą ważną, a zarazem arcyciekawą społecznie. Zadanie właściwej interpretacji oraz wykładni zapisów tego aktu prawnego zapewne stanie się niebawem przedmiotem wielu analiz prawnych. Zamierzam bowiem złożyć do Prokuratury Krajowej zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, stosownym organom władzy powierzyć sprawę zbadania jakości przestrzegania prawa w obszarze przewidzianym ww. konwencją.

Spoglądając na zapisy, widzę tu kilka istotnych kwestii, o które potencjalni oponenci takiej jak moja interpretacji zapisów Konwencji mogą próbować toczyć walkę. Po pierwsze kwestia intencji, a więc „zamiar zniszczenia grup”. W tym przypadku grupę stanowią nienarodzeni, córki lub synowie obywateli RP, podejrzewani w okresie prenatalnym o chorobę, często nieuleczalną. W tym kontekście ważny będzie rodzaj wykładni prawnej użyty do analizy prawnej. Jeżeli w miejsce wykładni celowościowej zastosowanie będzie miała wykładnia literalna, oponenci mogą szukać różnic pomiędzy pojęciem narodu i społeczeństwa, dając tym samym szansę nie urodzić się tym Polakom, których rodzice nie utożsamiają się z narodem, a jedynie z polskim społeczeństwem. Innym polem potencjalnej walki może być użyte w konwencji pojęcie „środków”, etc.

Nonszalanckie niestosowanie się do prawa międzynarodowego i zapobiegania ludobójstwu jest dla mnie sytuacją bez precedensu.

Od przeszło 30 lat, od początku przemian ustrojowych kolejne władze odsuwają od siebie niewygodny temat aborcji, traktując go jak swoisty „gorący kartofel”. O ile można postawić tezę badawczą, że czynią to z pobudek koniunkturalnych, pragmatycznego dążenia do celu, jakim jest utrzymanie się u władzy, o tyle jaskrawe nieprzestrzeganie prawa świadczy o jakości moralnej „elit” III Rzeczypospolitej.

Pomimo patetycznych deklaracji działań w obszarze prawa i sprawiedliwości, aktywność władz wolnej Polski wpisuje się przynajmniej częściowo w pryncypia „wolnego”, choć zindoktrynowanego i zniewolonego „ideologią śmierci” dzisiejszego Zachodu czy świata.

„Świat popada w zamęt nie z powodu głupoty intelektu, lecz z powodu wypaczenia woli. Wiemy wystarczająco dużo, to nasze wybory są złe”. Mając na względzie słowa abp. Fultona J. Sheena, na bazie psychologicznej empiryki i wniosków będących wynikiem analiz z obszaru neuronauki, wiedząc sporo o ludzkim behawioryzmie, nie powinniśmy odstępować od walki. W naszej cywilizacji cel nie uświęca środków, niemniej mając wypowiedzianą wojnę, nie powinniśmy rezygnować z przysługujących nam norm prawa stanowionego, a tym samym dezerterować, przedkładając i uznając za nadrzędną agendę tzw. praw człowieka, a odstępować od prawa naturalnego, praw Boga.

Konwencja ratyfikowana przez Bieruta nie utraciła statusu obowiązującego aktu prawnego, a dopuszczamy się jej łamania. Dopuszczamy samą aborcję, mało: pozwalamy na bezpośrednie i publiczne podżeganie do popełnienia ludobójstwa. Nie reagujemy też na daleki od merytoryki i kulturowego standardu argument: W(***)!

Religia

Mój tekst ukazuje się po lub w trakcie wciąż trwających protestów społecznych wywołanych aktywnością (a de facto wieloletnią biernością) organów państwa w obszarze ochrony życia poczętego, orzeczeniem TK w omawianej sprawie, po świętach Bożego Narodzenia i Nowym Roku. Tak więc batalia z aborcją, będąc społecznie ciekawą i zarazem ważną, pozostaje wciąż aktualną sprawą. Staje się w kontekście działań biblijnego Heroda również symboliczną.

U genezy protestów leży feminizacja mężczyzn, która jest procesem przebiegającym równolegle z emancypacją kobiet. Łączną emancypacją kobiet i mężczyzn z odpowiedzialności, grzechu, pokuty, pokory.

Życie w związkach niesakramentalnych, opartych jedynie na kredycie zaufania i kredycie w banku. Seks przed ślubem. Antykoncepcja kastrująca z odpowiedzialności z jednej strony, z drugiej zwiększająca niejednokrotnie statystykę ofiar przedmiotowego ludobójstwa.

Jednym z motorów obserwowanych protestów światopoglądowych jest więc strach przed społeczną dojrzałością, a stadna ich formuła wiele może powiedzieć o strukturalnym podziale, skali i kinetyce zmian w społeczeństwie. Innym motorem napędowym protestów jest zapewne strach i krzesana z niego energia na obronę swojego równoległego z rzeczywistością świata opartego na hedonizmie. Wymienione wyżej zmienne równania na życiową ścieżkę na skróty łącznie składają się na relacje, które budujemy w oparciu o wspomniany wyżej strach i własny hedonizm, a pierwsze wyzwania w jaskrawy sposób pokazują społeczną niedojrzałość metrykalnych mężczyzn, jak i kobiet. Alternatywnie – ich problemy psychiczne, niejednokrotnie będące efektem odstępstwa od Dekalogu; kiedyś i dziś. Prawo o zakazie aborcji dotyczy wszystkich obywateli, a więc i mężczyzn. O ile nie mają oni szans zajść w ciążę, o tyle, podejmując współżycie, muszą być świadomi wszystkich związanych z tym konsekwencji. Kobiety również. Seks był i nadal powinien być dziedziną życia społecznego przewidzianego dla osób dojrzałych społecznie.

W tym miejscu warto wspomnieć postać św. Józefa, jego cechy, które mogą stanowić remedium na wyemancypowany dziś z moralności i odpowiedzialności związek kobiety i mężczyzny. Przed kilkoma dniami miałem nieprzyjemność oglądać zdjęcia figury św. Józefa w Pile, sprofanowanej w trakcie wciąż trwających protestów feministek.

Komu może przeszkadzać mężczyzna, który nie sypiał z własną żoną, a opiekował się dzieckiem, chociaż wiedział, że nie jest jego? Zapewne jedynie upadłemu i tym ryczącym na ulicach ludziom, zniewolonym seksem.

Józef swą markę osobistą zbudował już 2000 lat temu i wydaje się wprost idealnym personalnym remedium na barbarzyńskie czasy i barbarzyńskich ludzi. Wiedział bowiem, że życie nie polega jedynie na przeżyciu, że jest warte złożenia go w ofierze w imię zasad. Choćby uczciwości, odpowiedzialności, opieki nad rodziną.

Jako przedsiębiorca przyglądam się, jak malujemy dziś własne spółki na turkus, we własnych etykach CSR odkrywamy Amerykę po raz n-ty, organizujemy też czy uczestniczymy w konferencjach i seminariach z zarządzania zaufaniem… A wystarczyłoby być jak Józef. W domu i w firmie. Stać wyprostowanym, pomimo pokusy pójścia na skróty.

Analizując problem aborcji w Polsce, warto spojrzeć z perspektywy warsztatu analitycznego naukowca, księdza, który stara się rozbudowywać go na kryteriach cywilizacyjnych. Definiuje je zwięźle ks. prof. Tadeusz Guz. Zauważa on, iż

polski system edukacji wciąż nie wyartykułował najważniejszych celów edukacji, jakimi są: w aspekcie rozumu – prawda, a w aspekcie wolności człowieka – dobro.

Mając na uwadze owe filary, wiedzę o świecie powinniśmy czerpać, bazując na logice, zbudowanym na jej bazie warsztacie analitycznym oraz regulujących go wartościach moralnych, które nie podlegają relatywizacji, a odstępstwo od nich – racjonalizacji. Brak takiego spojrzenia na analizowaną rzeczywistość wyrzuca poza orbitę cywilizacyjną, prowadzi do tego, co obserwujemy na Zachodzie – do stępienia sumień. Tam moralność stanowiącą komplementarną składową cywilizacyjnego spoiwa zastąpiono etyką, która występować może w tysiącach odmian. Każda wygodnie dobrana przez każdą osobę, grupę zawodową czy społeczną.

Konstytucja Rzeczypospolitej chroni życie wszystkich ludzi, niezależnie od tego, na jakim etapie rozwoju się oni znajdują. Warto tu podkreślić, że równanie na godność ludzką nie zawiera w sobie zmiennej czasowej.

Innymi słowy: człowiekiem się jest, czy od zapłodnienia minęła godzina, czy też jest się 100-letnim staruszkiem, który z uwagi na demencję nie jest w stanie wyartykułować choćby jednego zdania. Po prostu nie przerywajmy ciąży, a po dwudziestu latach będziemy mogli się z zygotą spierać na argumenty, niejednokrotnie dostając przy tej okazji merytoryczny wtedy łomot. A jeżeli będzie chora lub umrze – to nauczy nas prawdziwej miłości i pokory.

Polityka

Lata bierności po odejściu JPII skutkują starciem liberalnego Goliata z konserwatywnym Dawidem. Na naszych oczach ścierają się płyty tektoniczne postępowego i opartego na wartościach katolickich świata. Nie liczą się wartości, a cel. I ten rewolucyjny cel uświęca też środki. Łamane są więc traktaty, tylnymi drzwiami implementowane są sprzeczne z kanonami łacińskiej cywilizacji rozwiązania. W Europie widać to choćby w próbie narzucania rozbieżnego z traktatami akcesyjnymi redystrybuowania środków finansowych w oparciu o ocenę „praworządności”, łącznie z szantażem finansowym, wojną narracyjną, stosowaniem różnych socjotechnicznych tricków z najważniejszą: medialną manipulacją, prowadzącą do indoktrynacji mas. To właśnie temu służyły działania mające na celu zdyskredytowanie Polski i Polaków czy Węgier i Węgrów, ich suwerennych i legalnych wewnętrznych decyzji w ramach UE. Kamieniem milowym było odejście od nicejskiego porządku na rzecz lizbońskiego; teraz w ramach lizbońskiego większość lewicowa próbuje pozbawić zdania odrębnego te państwa, których rządy choćby deklarują prawicową zarządczą linię. Zmienia się też kinetyka tego procesu.

Nie chodzi o wartości, bo na płaszczyźnie merytorycznej wartości broniłyby się same. Chodzi o władzę i dominację, do której droga wiedzie poprzez skrzyknięcie się sił nurtu liberalnolewicowego, wspólną ich aktywność dla zainstalowania na miejscu niepokornych władz ich lewicowych homologów, skłonnych od ręki narzucić wszystkim swobodny dostęp do zabiegu aborcji jako komplementarnej wartości tzw. praw człowieka. Metodyka jest widoczna i można pokusić się o zgrubne jej opisanie jako metodę „ulica i zagranica” czy makiaweliczne fałszerstwa wyborcze w USA w celu utorowania drogi liberałom. Walka odbywa się na wielu płaszczyznach, bez poszanowania prawa. W związku z powyższym proces destrukcji miru społecznego należy postrzegać w kategoriach multidyscypliny, gdzie skoordynowane działania skutkują pojawieniem się efektu synergii, a dalej swoistej „masy krytycznej”, czyli przesilenia, anarchii, a w finale – cywilizacyjnego upadku.

Sporu o aborcję na płaszczyźnie wartości prowadzić nie ma sensu, bo choć wartości są przedmiotem sporu, oponentom przyświeca inny cel. Cel w postaci realizacji rewolucyjnej anihilacji oponentów i zastanego porządku.

Warto, walcząc w procederem aborcji, z całą stanowczością korzystać z instrumentów prawnych, pokusić się o przeniesienie sporu w obszar analizy prawnej tych aktów, które nakazują pełną ochronę nienarodzonych. Warto w tym samym czasie działać też na innych polach, szukając tu efektu synergii, przejmować inicjatywę, realizując szkicowane, wariantowe strategie, a w ich ramach wymiernie skuteczne taktyki. Nie chodzi bowiem o to, by prowadzić walkę, ale o wygraną. Wygranie sprawy aborcji bez moralnego faulu. Ma to taktyczne uzasadnienie: nie można, będąc laikiem sportowym, oczekiwać sukcesu i wchodzić do bokserskiej walki z zawodowym bokserem, ponadto każde użycie niedozwolonej prawem siły skutkuje natychmiastową dyskredytacją w oczach obserwatorów i sędziów. Dlatego z całą stanowczością należy rekomendować wzmożenie wysiłków i pracę na rzecz formowania młodych ludzi, aktywność w obszarze medialnego „marketingu prawdy”, a jednocześnie prowadzenie batalii prawnej i w miarę możliwości procesu zmiany u zindoktrynowanych ideologią śmierci zwolenników aborcji.

Gdy III Rzesza przegrała II wojnę światową, doszło do osądzenia niemieckich ludobójców i ich stronników przed trybunałem w Norymberdze. Gdy krwiożerczy reżim Pol Pota w Kambodży upadł w 1979 roku, Czerwonych Khmerów sądzono za ludobójstwo. Przegranego Slobodana Miloszewicia postawiono przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze. Kto oskarżał Hermana Goeringa i innych niemieckich masowych morderców podczas procesów norymberskich? Amerykanie, Brytyjczycy, ale i Sowieci. Tacy jak generał Roman Rudenko czy sowieccy prokuratorzy, których sumienia były wyemancypowane z moralności, a ręce zbrukane krwią większej ilości ofiar niż Goeringa. Historię piszą zwycięzcy – powiedział Józef Stalin. Miał rację. Na dziesięciolecia ustalił narrację, prawa. W Polsce po 1989 roku nie skazano żadnego z czołowych komunistycznych zbrodniarzy.

W Polsce na upadku ustroju najlepiej wyszli komuniści i zaakceptowani przez nich negocjatorzy, uwłaszczając się na narodowym majątku, podczas gdy oponentów „Magdalenki” spotykał ostracyzm, niekiedy wykonywane były „samobójstwa”. Zapewne dlatego, że w Polsce sukcesy święci ideologia materializmu, nihilizmu, ponieważ wciąż wykonuje się aborcje.

Konkluzja

Najnowsze badania społeczne prof. Piotra Świlińskiego pokazują hierarchię wartości dzisiejszych Polaków. O ile jeszcze dwie, trzy dekady temu za najważniejsze uznawano rodzinę, miłość czy przyjaźń, to dziś panuje, jak to określa prof. Marek Jan Chodakiewicz, dyktatura przyjemności. Piramida potrzeb Polaków wygląda następująco: 1. Zdrowie 2. Wygoda 3. Konsumpcja 4. Rozrywka.

Wygląda znajomo? Czy jest to dla Państwa przerażające, czy też naturalne?

Chrońmy prawdę opartą na piątym przykazaniu Dekalogu, to bowiem prawda najwyższa, bo Boska. Zadbajmy o spójność prawa stanowionego z prawem Boskim. Zadbajmy o dochowanie wieczystego ślubu: „Święta Boża Rodzicielko i Matko Dobrej Rady! Przyrzekamy Ci z oczyma utkwionymi w żłóbek betlejemski, że odtąd wszyscy staniemy na straży budzącego się życia. Walczyć będziemy w obronie każdego dziecięcia i każdej kołyski równie mężnie, jak ojcowie nasi walczyli o byt i wolność Narodu, płacąc obficie krwią własną. Gotowi jesteśmy raczej śmierć ponieść, aniżeli śmierć zadać bezbronnym. Dar życia uważać będziemy za największą łaskę Ojca Wszelkiego Życia i za najcenniejszy skarb Narodu. Lud mówi: Królowo Polski – przyrzekamy!”

Prawo Boskie nie ogranicza nas, a chroni. Widać to z perspektywy 2000 lat, nie widać natomiast z perspektywy 1948, 1997, 2020 roku, a więc czasu, odpowiednio: ratyfikowania przedmiotowej Konwencji, utworzenia konstytucji RP oraz przeprowadzonych szacunków co do skali rzezi nienarodzonych.

Liczba ofiar aborcji liczona od lat 50. ubiegłego wieku to już nie rzeka, nie morze, a ocean niewinnej krwi. Różne szacunki mówią o 1,514 do znacznie ponad 2,515 mld ofiar tego procederu. O biznesie handlu „mięsem” abortowanych ludzi, liczonym na miliony euro, mówi z kolei publicystka Małgorzata Wołczyk: o 100 tys. ofiar rocznie tego procederu, o 250 kg szacowanego w skali roku, wysyłanego producentom kosmetyków „mięsa” tylko z jednego centrum aborcyjnego.

„Na to Jezus mu rzekł: »Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. Tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie«” (Mt 17–19).

Powyższe wersety z Ewangelii Mateusza nie powinny dawać nam powodów do składania broni. Do projektowania zmiany świata w oparciu o słupki sondaży, o makiaweliczny, polityczny pragmatyzm. Skoro od dwóch tysięcy lat żyjemy w pełni, mało: posiadamy pisemną gwarancję zwycięstwa, nie powinniśmy grzeszyć głównym grzechem lenistwa, tylko czynnie zabrać się za obronę piątego przykazania Dekalogu. A o wsparcie prosić św. Józefa i miliardy abortowanych do tej pory DZIECI.

Artykuł Miłosza A. Kuziemki pt. „Pandemia aborcji” znajduje się na s. 12–13 marcowego „Kuriera WNET” nr 81/2021.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Miłosza A. Kuziemki pt. „Pandemia aborcji” na s. 12–13 marcowego „Kuriera WNET” nr 81/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zwolennicy postępu i tolerancji tropią trumpistów energiczniej niż czerezwyczajka / Rafał Brzeski, „Kurier WNET” 81/2021

Trwa czystka personalna. Nawet lubiane programy radiowe i telewizyjne są zdejmowane z anteny, jeśli ich twórcy i prowadzący nie poddają się ideologicznej presji i nie chcą odciąć się od Trumpa.

Rafał Brzeski

US-bolszewicy

Senat Stanów Zjednoczonych odrzucił wprawdzie kuriozalny wniosek demokratycznych kongresmenów o usunięcie Donalda Trumpa z prezydenckiego urzędu, chociaż oskarżony był już osobą prywatną, ale wrogość postępowej lewicy i pragnienie zemsty nie wygasa.

Były prezydent może optymistycznie uważać, że „polowanie na czarownice się zakończyło”, ale radykalna frakcja Partii Demokratycznej nadal zarzuca Trumpowi i jego zwolennikom organizowanie zbrojnej insurekcji oraz inspirowanie i udział w terrorystycznym szturmie na siedzibę Kongresu, który doprowadził do ofiar śmiertelnych.

Ziejąca nienawiścią, przewodnicząca Izby Reprezentantów Nancy Pelosi, która swego czasu rwała na kawałki za plecami Trumpa tekst jego przemówienia wygłaszanego w Kongresie, powołuje teraz specjalną komisję dla ustalenia, czy były prezydent jest, czy nie jest odpowiedzialny za „terrorystyczny atak na kompleks budynków Kapitolu”. Znacznie dalej poszedł ciemnoskóry demokratyczny kongresmen Bennie G. Thompson, który złożył w waszyngtońskim sądzie pozew zarzucający Trumpowi zawiązanie spisku ze skrajnie prawicowymi organizacjami Oath Keepers i Proud Boys, celem przerwania przemocą procesu przekazania władzy nowemu prezydentowi.

Pozew taki można byłoby uznać za przejaw swoistego folkloru politycznego, gdyby nie fakt, że kongresmen Thompson jest przewodniczącym komisji bezpieczeństwa wewnętrznego Izby Reprezentantów. Nadzorowani przez niego zagorzali zwolennicy postępu i tolerancji tropią „trumpistów” energiczniej niż bolszewicka „czerezwyczajka” Feliksa Dzierżyńskiego ścigała wrogów proletariackiej rewolucji.

Tydzień po zaprzysiężeniu Joego Bidena Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego (DHS) wydał ocenę sytuacji w kraju, w której podkreśla niebezpieczeństwo „mobilizacji do podżegania do aktów przemocy lub popełniania takich aktów” ze strony „motywowanych ideologicznie brutalnych ekstremistów, przeciwnych władzy aktualnej administracji i zmianie prezydenta”.

Urzędnicy DHS ostrzegają, że ludzie, zmamieni fałszywymi narracjami, „mogą nadal mobilizować do podżegania lub popełniania aktów przemocy”, a zatem obywatelska czujność jest konieczna.

Ogłoszone pogotowie obowiązuje do końca kwietnia i zawiera długą listę aktów terroru, jakich mogą (choć nie muszą) dopuścić się Skłonni do Przemocy Wewnętrzni Ekstremiści (Domestic Violent Extremists), ośmieleni atakiem na Kapitol i podjudzeni tweetami Donalda Trumpa. Na szczęście dla Stanów Zjednoczonych zarząd Twittera zamknął dożywotnio konto byłego prezydenta i nie będzie mógł on już dłużej podburzać milionów swoich zwolenników i prać mózgów 88 milionom śledzących jego wpisy. Inaczej mogłoby dojść do tragedii, twierdzi DHS, ponieważ w 2020 roku jak z worka sypały się groźby ataków przeciwko „krytycznej infrastrukturze państwa, w tym sektorom energetyki, telekomunikacji i służby zdrowia”, ze strony osobników „powołujących się na dezinformacje i teorie spiskowe”. Dlatego należy być czujnym i niezwłocznie zawiadamiać lokalne placówki FBI o każdej „podejrzanej działalności” zarówno w sieci, jak w życiu codziennym.

Równolegle z tropieniem zakamuflowanych „trumpistów” i propagowaniem donosicielstwa trwa czystka personalna. Przede wszystkim w mediach, gdzie nawet lubiane programy radiowe i telewizyjne są zdejmowane z anteny, jeśli ich twórcy i prowadzący nie poddają się ideologicznej presji i nie chcą odciąć się od Donalda Trumpa. W redakcjach pozostają zaciężni oportuniści oraz żurnaliści z awangardy postępu. Pełni płomiennych sloganów, jak bolszewiccy agitatorzy gotowi są reedukować „trumpistów” i wyrwać z nich „trumpizm” z korzeniami.

Eugene Robinson, opiniotwórczy komentator dziennika „Washington Post”, otwarcie stwierdził, że miliony Amerykanów „są zwolennikami trumpistycznego kultu i muszą zostać przeprogramowani”.

Jeszcze dalej poszła Alexandria Ocasio-Cortez, zasiadająca w Kongresie z ramienia Partii Demokratycznej. Radykalna aktywistka ugrupowania Demokratyczni Socjaliści Ameryki oświadczyła, że rząd federalny musi teraz „podwoić, potroić lub zwiększyć czterokrotnie ilość funduszy na programy naprawcze”, czyli „deradykalizację” ludzi, którzy głosowali na Donalda Trumpa i podważali uczciwość elekcji Joego Bidena. Fakt, że jest ich około 74 milionów, nie gra większej roli. Potrzebna jest tylko federalna strategia „przeprogramowania” ich przez liberalne elity demokratyczne.

Amerykańscy neobolszewicy nie wysunęli jeszcze projektu tworzenia obozów reedukacyjnych, ale wpływowy publicysta dziennika „New York Times”, Nicholas Kristof, zaapelował już do reklamodawców, aby bojkotowali sympatyzującą z Trumpem konserwatywną telewizję kablową i jej portal Newsmax. Bardziej radykalni komentatorzy telewizji CNN domagali się z ekranu cenzurowania, a jeszcze lepiej zamknięcia Newsmaxa, bo ich zdaniem zasłużył na usunięcie z sieci internetu oraz platform kablowych i satelitarnych, ponieważ w swoich programach powątpiewa w rzetelność wyborów prezydenckich. Takie argumenty wygłaszano przed kamerami, ale poza nimi kryje się inna przesłanka – notowania oglądalności CNN spadają, a Newsmax w ciągu kilku tygodni awansował na 4 miejsce w kablowych telewizjach informacyjnych. W rekordowym dniu przeszły do niego z innych kanałów ponad 4 miliony odbiorców i w połowie lutego Newsmax docierał już do ponad 70 milionów gospodarstw domowych w USA.

Wołanie o cenzurę, zwłaszcza mediów społecznościowych, nie ogranicza się do konkurujących ze sobą kanałów telewizyjnych. Zwolennicy postępu w swoisty bowiem sposób rozumieją wolność słowa, która dla nich oznacza wolność dla lewicy, a cenzurę dla prawicy. Common Cause, uważająca się za umiarkowanie liberalną organizację politycznego centrum, wystąpiła do komisji mędrców z całego świata nadzorujących decyzje administracji Facebooka, aby nie przywracano konta Donalda Trumpa. Na razie jego konto jest zamknięte bezterminowo, ale do końca marca komisja powinna zadecydować, czy decyzja ta była słuszna. Common Cause apeluje więc w sieci o podpisywanie petycji o odcięcie byłego prezydenta raz na zawsze, bowiem „mając szeroki dostęp do użytkowników mediów społecznościowych”, rozpowszechniał bezpodstawne kłamstwa o wyborach i „nie można dopuszczać go do Facebooka”.

Jak się wydaje, polityka nacisków na dziennikarzy i redakcje przynosi wyniki, gdyż wedle szanowanej za wiarygodność sondażowni Rasmussen, 55 procent potencjalnych wyborców uważa, że media stały się teraz mniej agresywne i traktują Joego Bidena oraz jego administrację ze znacznie większą sympatią niż kiedyś traktowały Donalda Trumpa i jego ekipę.

Niedobitki myślących inaczej niż radykalnie postępowa elita eliminowane są nie tylko z mediów, ale również z życia akademickiego, aby nie zatruwały prawdą mózgów młodzieży i nie wytykały jako aberracji pomysłów w rodzaju obsadzenia czarnoskórą aktorką roli Anny Boleyn, drugiej żony króla Anglii Henryka VIII. Troska o politycznie poprawną czystość programów szkolnych motywowała też demokratycznych kongresmenów, którzy usunęli z komisji edukacji Izby Reprezentantów republikańską koleżankę Marjorie Taylor Greene pod zarzutem dawania wiary i rozpowszechniania teorii spiskowych tworzonych w środowisku QAanon, anonimowej, ale wpływowej grupy głoszącej, że Donald Trump patronuje tajnej wojnie pomiędzy sprzysiężeniem patriotycznych wojskowych a ogólnoświatową grupą przestępczą przekrętników i dewiantów seksualnych korumpującą i podporządkowującą sobie urzędników państwowych w USA oraz innych państwach świata.

W opinii wielu komentatorów zajadłość, z jaką postępowi demokraci pod wodzą rozhisteryzowanej Nancy Pelosi chcą wdeptać Donalda Trumpa w błoto i zohydzić go szeregowym obywatelom, zwłaszcza na prowincji, rodzi się ze strachu przed jego powrotem do aktywnego życia politycznego. Strach ten nie jest pozbawiony podstaw. Zaraz po odrzuceniu przez Senat wniosku o impeachment, 45 prezydent Stanów Zjednoczonych wydał płomienne oświadczenie, w którym wezwał swoich sympatyków do zwarcia szeregów i działania na rzecz uczynienia Ameryki wielką. Zdaniem Trumpa „historyczny, patriotyczny i piękny ruch” pod hasłem MAGA dopiero rozpoczyna się na dobre. „Nie ma takiej rzeczy, której wspólnie nie damy rady zrobić” – zapewnił, kreśląc perspektywę wielkości Ameryki i pomyślności jej mieszkańców.

Natomiast dla opozycji Donald Trump miał tylko jedno zdanie:

„To smutne, że w naszych czasach jest w Ameryce taka partia, która pozwala sobie na poniżanie rządów prawa, oczernianie sił porządku, wychwalanie tłuszczy, wybielanie awanturników, przekształcanie wymiaru sprawiedliwości w narzędzie politycznej zemsty oraz na prześladowanie, wpisywanie na czarne listy, wykluczanie oraz tłumienie ludzi i poglądów, z którymi się nie zgadza”.

Oświadczenie byłego prezydenta wyraźnie zelektryzowało konserwatywną część społeczeństwa, a w mediach pojawiły się liczne wypowiedzi polityków, które można podsumować cytatem z wywiadu republikańskiego senatora Lindseya Grahama: „potrzebujemy ruchu Trump-plus”. W Partii Republikańskiej ruch ten kiełkuje oddolnym potępianiem senatorów, którzy razem z demokratami głosowali za impeachmentem Trumpa. Po takim oficjalnym potępieniu przez członków i lokalnych działaczy partii szanse senatora na reelekcję są bliskie zeru, a więc republikański aparat partyjny desperacko wzywa do jedności, usuwania podziałów i zasypywania rowów, bojąc się, że Donald Trump zmobilizuje swoich sympatyków i zacznie drenować „bagno”, czyli eliminować zawodowych polityków, lobbystów i prawników krążących po Waszyngtonie od dziesięcioleci i powiązanych ze sobą na wszelkie sposoby sekretne i jawne. Lider republikanów w Senacie, Mitch McConnell, to dla Trumpa „aparatczyk” i „ponury smutas”. Tym republikanom, co zamiast prawdy wybrali bolszewicką narrację o wyniku prezydenckich wyborów, zapowiedział, że „własnych wyborów ponownie nie wygrają”. Zaniepokojeni taką retoryką senatorowie nie kryją, że „trzeba dotrzeć” do zwolenników byłego prezydenta, bo to zgroza, żeby jeden człowiek „definiował naszą przyszłość”, zwłaszcza że wybory do 1/3 Senatu odbędą się w listopadzie 2022 roku i nieprzewidywalny Trump może zacząć realizować obietnicę wprowadzenia nowych ludzi na szczyty amerykańskiej polityki.

Wizja powrotu Trumpa na czele własnej ekipy konserwatystów prześladuje demokratów, którzy mają wprawdzie pełnię władzy, ale o ich nastrojach oraz mandacie ich społecznego poparcia świadczy najlepiej otaczające Kapitol ponad dwumetrowe ogrodzenie zwieńczone koncentriną ze specjalnego drutu kolczastego o ostrzach jak żyletki.

Postawione „tymczasowo”, zaraz po osławionym „szturmie”, stoi nadal i Policja Kapitolu wystąpiła, aby utrzymać je co najmniej do końca września z uwagi na niesprecyzowane „groźby pod adresem kongresmenów”. Kapitolu strzegą też nadal oddziały Gwardii Narodowej ściągnięte alarmowo na początku stycznia i wciąż nie wycofane.

Tymczasem na prowincji… Amerykanie zbroją się w rekordowym tempie. W styczniu sprzedano ponad 2 miliony sztuk broni. Najwięcej w stanach Michigan i New Jersey. Dziennik „Washington Post” wyliczył, że w styczniu sprzedaż broni i amunicji wzrosła o 80 procent w stosunku do stycznia ubiegłego roku, a był to rok wyjątkowy, w którym sprzedano przeszło 23 miliony sztuk broni długiej i krótkiej. Kupujący broń po raz pierwszy w życiu tłumaczą, że nie mają ochoty mieszkać w proklamowanych przez skrajną lewicę i zarządzanych kolektywnie anarcho-socjalistycznych komunach CHAZ (Autonomiczna Strefa Wzgórze Kapitolu) i przestali wierzyć w ochronę władz, widząc wandalizm i rabunki dziczy Antify na spółkę z Black Lives Matter, rozpasanej decyzjami postępowych burmistrzów oraz samorządów ograniczających finansowanie „rasistowskiej” ponoć policji.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „US-bolszewicy” znajduje się na s. 6 marcowego „Kuriera WNET” nr 81/2021.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „US-bolszewicy” na s. 6 marcowego „Kuriera WNET” nr 81/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jak z Muzeum Historycznego w Warszawie skradziono obraz Elisabeth Vigée-Lebrun? / Piotr Witt, „Kurier WNET” 81/2021

Nawet jeżeli z powodu upływu lat wiele dowodów mogło zaginąć, a świadectwa ulec zniekształceniu, portret Izabeli Ogińskiej zasługuje na podjęcie najtrudniejszego nawet śledztwa celem jego odzyskania.

Piotr Witt

DO P. PROKURATORA GENERALNEGO RP
ZAWIADOMIENIE O PODEJRZENIU POPEŁNIENIA PRZESTĘPSTWA

Czuję się w przykrym obowiązku zawiadomić Pana o podejrzeniu kradzieży z Muzeum Historycznego w Warszawie portretu Izabeli z Lasockich Ogińskiej autorstwa Elisabeth Vigée-Lebrun.

UZASADNIENIE

Chodzi o pozycję najcenniejszą w zbiorach tej placówki i jedną z najcenniejszych w zbiorach polskich w ogóle zarówno pod względem wartości materialnej, jak i historycznej. Portret przedstawia Izabelę Ogińską, żonę twórcy hymnu polskiego – Michała Kleofasa Ogińskiego. Wartość materialną dzieła sztuki trudno określić, gdyż zależy ona od kaprysów rynku; w listopadzie 1984 roku, w mojej obecności, w paryskim domu aukcyjnym Hotel Drouot, za piękny i znany portret księżny de Caderousse jej autorstwa uzyskano tylko 1 milion 200 tys. franków (równowartość 1 mln 200 tys. obecnych euro.) Kupił go marszand nowojorski Mathiessen, obecnie w Muzeum Nelson-Atkins, Kansas City, USA. Ale w październiku 2016 roku znacznie mniej interesujący portret matki Ludwika Filipa został sprzedany za ponad 5 milionów euro (5 milionów 340 tys. 800). W każdym razie dzieła Elisabeth Vigée-Lebrun znajdują się w największych muzeach świata: w Luwrze, w Wersalu, w nowojorskim Metropolitan Museum, w petersburskim Ermitażu, w moskiewskim Muzeum Puszkina… Nadworna malarka Marii Antoniny uważana jest za najwybitniejszą portrecistkę XVIII wieku.

Portret księżny Izabeli Ogińskiej, prpd. autorstwa Czy z Muzeum Historycznego w Warszawie skradziono obraz Elisabeth Vigée-Lebrun? / Piotr Witt, „Kurier WNET” 81/2021 Elisabeth Vigée-Lebrun | Fot. ze zbiorów autora

Od stu lat portret Ogińskiej posiada bogatą literaturę w pracach historyków sztuki. Jeden z nich tak streścił dzieje obrazu (tłumaczę z francuskiego): „Księżna Michałowa Ogińska, urodzona Izabela Lasocka, pominięta w katalogu Mme Vigée-Lebrun, jest jednak, jak się wydaje, niezaprzeczalnie jej dziełem. Olej na płótnie 66 x 56 cm z pewnością malowany był w Petersburgu. Mycielski uważał ten portret za „niezwykły, pełen prostoty w ujęciu i realizmu w technice. Zupełnie, jak gdyby duch Davida powiał przez tę kompozycję” (J. Mycielski, St. Wasylewski, Portrety polskie Elżbiety Vigée-Lebrun 1755–1842, Lwów, Poznań 1927, s. 140). Przed pięćdziesięciu laty (tzn. ok. 1927 roku! PW) obraz należał do Aleksandra Horwatha. W 1941 r. jego następny właściciel, Józef Młodecki, sprzedał go za pośrednictwem salonu sztuki „Skarbiec” w Warszawie. Znajdował się następnie w posiadaniu Edmunda Mętlewicza, od którego około 1946 r. obraz był kupiony przez pediatrę warszawskiego, dr. Remigiusza Stankiewicza, który w testamencie zapisał swoje kolekcje Muzeum Historycznemu miasta Warszawy, gdzie stanowi część stałej ekspozycji” (A. Ryszkiewicz, „Bulletin du Musée National de Varsovie 1979” nr 1, s. 30).

Tylko z ostatnim twierdzeniem Ryszkiewicza nie można się zgodzić. Od kiedy dar dla miasta znalazł się w Muzeum Historycznym m.st. Warszawy, przez blisko trzydzieści lat nikt obrazu nie oglądał, poza woźnym i sprzątaczkami. Wisiał w sali permanentnie zamkniętej na klucz. Mieszkając w pobliżu muzeum, wielokrotnie próbowałem go obejrzeć. Za każdym razem trafiałem na jakieś przeszkody; nie można było znaleźć klucza od sali, woźna chora, obraz jest od dłuższego czasu w konserwacji, p. kustosz oprowadza wycieczkę… itp. Kiedy wreszcie mnie dopuszczono, zobaczyłem, że przy arcydziele nie ma kartki z nazwiskiem ofiarodawcy – to może mniejsza – ale również ani dudu, kto namalował i kogo przedstawia. Obraz wydał mi się nieco inny od tego, który znałem tak dobrze. Położyłem to na karb figlów pamięci i brutalnej konserwacji.

Kiedy zmieniono wystawę, wyszło na jaw, że w pięknej ramie wisi, zamiast oryginału nadwornej malarki Marii Antoniny, jego świeża i wierna kopia. Gdzie podział się oryginał?!

Pytanie ma dla mnie charakter osobisty, ponieważ pod portretem Ogińskiej spędziłem dzieciństwo. Pozbawiony ojca, wychowywałem się częściowo u wujostwa Stankiewiczów. Małżeństwo starszej siostry mego ojca, Ludmiły, z doktorem Remigiuszem Stankiewiczem było bezdzietne. Wizerunek Izabeli Ogińskiej przez długie lata wisiał w salonie wujostwa nieoprawiony. Na fotografiach rodzinnych starano się go pomijać – wszyscy byli odświętnie wystrojeni, więc obraz „nieubrany” psułby całość kompozycji. Rama istniała; w testamencie wuja występuje jako „rama stalowa”, ale to nie ciężar ramy był przyczyną zaniedbania. Chodzi o błąd maszynistki („stylowa”) – po prostu nikt w domu nie miał nigdy siły ani czasu, żeby złożyć jedno z drugim. „Jutro oprawimy Ogińską” – mówiono.

Ludmiła Stankiewiczowa zmarła w 1954 roku. Profesor sześć lat później. Przed śmiercią podarował Warszawie portret pierwszego prezydenta stolicy z czasów Kościuszki – Ignacego Wyssogoty Zakrzewskiego autorstwa Józefa Peszkego. Pozostałą część kolekcji przed przekazaniem jej miastu zbadali i opisali po jego śmierci dwaj doświadczeni eksperci – historyk sztuki, znawca malarstwa profesor Jerzy Sienkiewicz i znany antykwariusz – Tadeusz Wierzejski, zresztą sam hojny ofiarodawca polskich muzeów.

Obaj znawcy nie mieli zastrzeżeń co do autorstwa Vigée-Lebrun, tak jak nie mieli ich wcześniej Mycielski i Wasylewski. Ich opinię potwierdził i rozwinął w latach 1978–1979 cytowany wyżej profesor Andrzej Ryszkiewicz, najlepszy w Polsce znawca malarstwa francuskiego.

Interesując się losami obrazu, mogłem stwierdzić kilka niepokojących faktów.

1° Brak dokumentacji fotograficznej oryginału. Pozwoliłaby ona na porównanie ze świeżą kopią, którą został zastąpiony w zbiorach muzeum. Biało-czarna reprodukcja heliograwiurowa w dziele Mycielskiego i Wasylewskiego jest nie dość wyraźna. Klisze do wydawnictwa wykonał zakład Paulussen & Co w Wiedniu. Ryszkiewicz, pod ilustracją w cytowanym „Bulletin” (s. 31), zamieszcza zdjęcie według kliszy w zbiorach Instytutu Sztuki PAN. Sprawdziłem. Katalog zbiorów ikonograficznych IS PAN w istocie odsyła do płyty szklanej z 1936 roku; a więc na pewno zdjętej z oryginału. Ten sam napis widnieje na kopercie ze zdjęciem. Niestety w kopercie nie ma szklanej płyty. Jest tylko współczesne zdjęcie na papierze. Kiedy, przez kogo i z jakiego powodu płyta została usunięta?

2° Dlaczego obraz poddano konserwacji, chociaż był w doskonałym stanie? Świeża kopia nie wymagała konserwacji. Dlaczego konserwowano tak długo?

3° Kiedy już stało się wiadome, że zamiast oryginału w muzeum znajduje się kopia, dlaczego muzeum nie podniosło alarmu? Personel muzeum, nieświadomy podmiany, ze względu na rangę dzieła nazywał przecież Ogińską „nasza Dama z łasiczką”.

4° Mam nadzieję, że żaden inny obraz w muzeum nie został wymieniony na kopię. Ale nie szkodziłoby sprawdzić. Można by przy okazji obejrzeć również Damę z łasiczką w Krakowie.

DOWODY

Mogę tylko wskazać na cytowaną powyżej literaturę przedmiotu oraz dowody, do których, mieszkając stale za granicą, nie mam dostępu, a które powinny znajdować się w muzeum:

  • opinie rzeczoznawców prof. Sienkiewicza i T. Wierzejskiego,
  • dokumentacja konserwatorska,
  • zapisy inwentarza muzealnego,
  • kopia w muzeum.

Obraz był wielokrotnie fotografowany do reprodukcji w prasie i w katalogach. Klisze fotografów mogą pomóc w ustaleniu prawdy.

Uwaga! Prof. Ryszkiewicz, którego znałem osobiście, wielokrotnie podkreślał, że nie można wydać opinii o obrazie na podstawie reprodukcji, bez oglądu bezpośredniego. Nie omieszkał więc obejrzeć opisywanego dzieła. Mieszkał przy ul. Długiej, kilkaset metrów od Muzeum Historycznego. W drugiej połowie lat 1970. stwierdził, że okazany mu obraz jest „niezaprzeczalnie jej dziełem”.

Mając na uwadze powyższe, zwracam się z wnioskiem o wszczęcie dochodzenia. Nawet jeżeli z powodu upływu lat od momentu dokonania przestępstwa wiele dowodów mogło zaginąć, a świadectwa ulec zniekształceniu, to portret Izabeli Ogińskiej zasługuje na podjęcie najtrudniejszego nawet śledztwa celem jego odzyskania.

(własnoręczny podpis, dane personalne identyfikacyjne do wiadomości władz)

Artykuł „Do Prokuratora Generalnego” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w marcowym „Kurierze WNET” nr 81/2021, s. 3 – „Wolna Europa”.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Witta pt. „Do Prokuratora Generalnego” na s. 3 „Wolna Europa” marcowego „Kuriera WNET” nr 81/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Świat chyba nie zamierza wyciągnąć wniosków z brutalnej lekcji pandemii / Adam Gniewecki, „Kurier WNET” nr 81/2021

Już nie ma mowy o przyczynach pandemii, konsekwencjach wobec winnych i solidarności w reformowaniu gospodarki świata. Za to UE triumfalnie informuje o porozumieniu ws. umowy inwestycyjnej z Chinami.

Adam Gniewecki

Kiedy rozum śpi, budzą się wirusy

Wokół pandemii covid-19. Kalendarium wybranych faktów

2019

§  30 grudnia. Li Wenliang, 34-letni lekarz ze szpitala w Wuhan, wszczął alarm z powodu nowego koronawirusa. Li wysłał komunikat do grupy innych lekarzy z opisem objawów i ostrzeżeniem. Policja w Wuhan udzieliła mu nagany i uciszyła, żądając, by podpisał list z przyznaniem się do „fałszywych komentarzy”.

§  31 grudnia. Po zbadaniu raportu Li, Tajwan skontaktował się z WHO ws. transmisji wirusa w Wuhan z człowieka na człowieka, ale WHO nie powiadomiła o tym nikogo.

2020

§  1 stycznia. Pracownik firmy badającej genomikę w Wuhan otrzymał telefon z Komisji Zdrowia Prowincji Hubei, nakazujący zaprzestanie testowania próbek z Wuhan i zniszczenie ich wszystkich.

§  3 stycznia. Narodowa Komisja Zdrowia (NHC) Chin zakazała publikowania informacji związanych z „nieznaną chorobą” i nakazała laboratoriom przekazanie wszystkich próbek do wyznaczonych instytucji lub zniszczenie ich.

§  9 stycznia. Chiny zidentyfikowały nowego koronawirusa jako przyczynę „tajemniczej choroby” w Wuhan.

§  14 stycznia. WHO podało na Twitterze: „Wstępne badania prowadzone przez chińskie władze nie znalazły wyraźnych dowodów na transmisję człowiek-człowiek nowego koronawirusa”. Dzień wcześniej WHO poinformowała o pierwszym przypadku choroby poza Chinami – w Tajlandii.

§  20 stycznia. Chiny potwierdziły transmisję koronawirusa człowiek–człowiek.

§  21 stycznia. US Center for Disease Control and Prevention (CDC) potwierdziło pierwszy przypadek koronawirusa w stanie Waszyngton, USA. Pacjent niedawno wrócił z Wuhan.

§  23 stycznia. Wuhan – 11 mln mieszkańców – zostało zamknięte. Chiny zakazały podróży z Wuhan do innych miast. Nie wstrzymano lotów międzynarodowych.

§  28 stycznia. Dyrektor WHO Tedros Ghebreyesus pochwalił „przejrzystość” Chin w sprawie wirusa.

§  30 stycznia. Tedros odwiedził Chiny i chwalił władze kraju za „ustanawianie nowych standardów reakcji na wybuch epidemii”. Ogłosił, że epidemia koronawirusa jest zagrożeniem zdrowia publicznego o znaczeniu międzynarodowym.

§  31 stycznia. Władze USA ogłosiły od 2 lutego ograniczenie podróży z i do Chin.

§  1 lutego. Z powodu epidemii koronawirusa Włochy wprowadziły stan wyjątkowy.

§  4 lutego. Tedros skrytykował ograniczenia wprowadzone przez USA, mówiąc, że „mogą spowodować wzrost paniki bez korzyści dla zdrowia publicznego”.

§  7 lutego. Wspomniany na początku doktor Li Wenliang umarł w Wuhan po zarażeniu się wirusem. Jego śmierć wywołała oburzenie w Chińskim internecie.

§  14 lutego. Tedros powiedział, że WHO „poszukuje sposobu stawiania klinicznych diagnoz, tak by inne choroby układu oddechowego, włącznie z grypą, nie mieszały się z danymi o covid-19”. Ostrzegł także przed krytykowaniem Chin: „To jest czas na solidarność, nie na piętnowanie”.

§  28 lutego. WHO w raporcie pochwaliła reakcję Chin na covid-19: „Zdecydowane działanie Chin, by zatrzymać szybkie szerzenie się tego nowego patogenu układu oddechowego, zmieniło kurs szybko eskalującej i śmiertelnej epidemii”.

§  11 marca. Tedros nazwał wybuch choroby pandemią: „Spodziewamy się, że liczba przypadków, liczba zgonów i liczba dotkniętych krajów będzie jeszcze wyższa”.

§  18 marca. Dyrektor wykonawczy WHO, Mike Ryan, skrytykował prezydenta Trumpa: „Musimy uważać, jakiego języka używamy, bo może to prowadzić do piętnowania. Pandemia grypy w 2009 roku zaczęła się w Ameryce Północnej, ale nie nazwaliśmy grypy północnoamerykańską. To jest czas na marsz do przodu i wspólną walkę z wirusem. Wirusy nie znają granic i nie dbają o twoje pochodzenie etniczne, kolor skóry ani o to, ile pieniędzy masz w banku”.

§  20 marca. Tedros powiedział, że według raportów z Wuhan nie ma tam żadnych nowych przypadków koronawirusa.

§  29 marca. Ai Fen, lekarka z Wuhan, która jako jedna do pierwszych lekarzy alarmowała kolegów o szerzeniu się koronawirusa, zniknęła. Jej los jest nieznany.

§  8 kwietnia. Dzień po tym, jak Donald Trump oskarżył WHO o „wielki chinocentryzm” i zagroził obcięciem funduszy dla WHO, Tedros odpowiedział: „Proszę odesłać na kwarantannę upolitycznianie covida. Będziemy mieli wiele zwłok, jeśli nie zachowamy się porządnie”. Powiedział także, że krytyka jego działania w sprawie pandemii koronawirusa jest motywowana rasizmem.

§  16 kwietnia. Druga fala covid-19 wybuchła w mieście Harbin na północy Chin.

§  28 kwietnia. Dr Li-Meng Yan uciekła z Hongkongu do USA. Chciała ujawnić prawdę o koronawirusie, a w Chinach mogłaby za to trafić do więzienia lub zginąć. Pracowała w Hongkong School of Public Health jako ekspert w dziedzinie wirusologii i immunologii. Oświadczyła, że jej przełożeni zignorowali badania, które przeprowadziła na początku pandemii, a chiński rząd wiedział o wybuchu epidemii na długo przed jej ogłoszeniem.

§  Początek września. Przez Europę zaczyna przetaczać się druga fala epidemii covid-19.

§  9 listopada. 5 dni po przegranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich firma Pfizer ogłasza, że wyprodukowała szczepionkę przeciw covid-19.

§  26 grudnia. Na 4 lata pozbawienia wolności skazano Chińską dziennikarkę Zhang Zhan, która relacjonowała początki pandemii w Wuhan. Zarzucono jej „wysyłanie fałszywych informacji poprzez wiadomości wideo i inne internetowe media, takie jak WeChat, Twitter i YouTube” oraz „złośliwe spekulowanie na temat epidemii covid-19 w Wuhan”. Skazana to jedna z wielu osób represjonowanych w Chinach z podobnych powodów.

2021

§  9 lutego. Zakończyła się misja ekspertów WHO w Wuhan. Jej członkowie skarżyli się na ograniczenia swobody działań oraz doboru materiałów i osób do badań. Działano w oparciu o cztery scenariusze rozprzestrzeniania się wirusa. Trzy z nich, zakładające różne możliwości zakażenia człowieka od zwierząt, nie przyniosły rozstrzygnięć ani konkretnych wniosków, ograniczając się do przypuszczeń. Czwarty scenariusz, przyjmujący, że wirus wydostał się z chińskiego laboratorium, został odrzucony i nie będzie dalej sprawdzany.

§  15 lutego. Dochodzenie Associated Press i Atlantic Council wykazało, że na polecenie chińskiego rządu w mediach społecznościowych, takich jak Twitter czy Facebook, tworzono fikcyjne konta w celu dezinformowania opinii publicznej świata co do źródła koronawirusa i przerzucania winy za epidemię covid-19 na tajne laboratoria w USA, np. w Fort Detrick.

Opracowanie autora

Właśnie mija rok od rozpoczęcia światowej „ery wielkiej izolacji”. Według WHO, czyli Światowej Organizacji Zdrowia, dotychczas na covid-19 zmarło na świecie ok. 2,5 mln osób, a w naszym kraju 41 tys. Można dyskutować, czy przyczyną zgonów był tylko koronawirus, a dokładniej – jego odmiana nazwana SARS-CoV-2, czy też jego kombinacje z tzw. chorobami współistniejącymi i czy to dużo, czy nie. Statystyki i interpretacje danych mogą być obarczone błędami, a liczby niedokładne, ale biorąc pod uwagę lawinowy charakter przyrostu zakażeń – co charakteryzuje pandemię – i puszczając wodze wyobraźni, można, a nawet trzeba się przestraszyć. Niektórzy twierdzą, że covid-19 to wymysł. Niestety nie, a niejeden z wątpiących przekonał się na własnej skórze albo na przykładzie bliskich, że się mylił.

O wirusie, który chorobę wywołuje, jego genezie, drodze wniknięcia w populację ludzką, możliwych mutacjach itd. opinia publiczna, czyli zbiór potencjalnych ofiar, wie niewiele. Informacje do niej docierające bywają wzajemnie sprzeczne, niewiarygodne albo oszlifowane oficjalnymi dwuznacznościami, przypuszczeniami i skażone niedomówieniami, przemilczeniami albo wręcz kłamstwami. Jeśli do tej kakofonii dodać nielepsze publikacje tzw. poważnych mediów i wodospady internetowego bełkotu, mamy pandemię dezorientacji i braku zaufania do kogokolwiek. Po roku ludzie mają już dosyć tzw. obostrzeń, kwarantanny, zdalnej pracy i nauki, samotności i niepewności jutra. Stąd krok do paniki, buntu, chaosu oraz wymknięcia się sytuacji spod i tak słabej kontroli.

Epidemie i pandemie są znane od zarania dziejów. Na przykład „czarna śmierć”, czyli dżuma, w XIV-wiecznej Europie zredukowała populację z 450 do 350 mln. Ludzkość potrzebowała 150 lat, by dojść do stanu liczebnego sprzed pandemii. Dżuma powracała jeszcze sporadycznie do Europy do XIX w. Wirus grypy hiszpanki w latach 1918–1920 pochłonął na całym świecie, zależnie od cytowanego źródła, od 25 do aż 100 mln istnień ludzkich. Wirus ebola (gorączka krwotoczna) od 1976 do 2015 r. zabił ponad 8 tys. osób.

Po raz pierwszy odnotowana 16. 11. 2002 r. w Chińskim Foshan, spowodowana koronawirusem epidemia SARS, wywołująca ciężki, ostry zespół oddechowy, zabiła 774 osoby w latach 2002–2004. Zareagowano profesjonalnie i merytorycznie, uznając koronawirus SARS za poważne zagrożenie na całym świecie i aby zapobiec kolejnemu wybuchowi epidemii, postanowiono opracować czułe metody diagnostyczne i skuteczne sposoby leczenia. Stworzono finansowany ze środków unijnych „Chińsko-europejski projekt Sepsda na rzecz diagnostyki SARS i badań nad lekami przeciwwirusowymi do walki z SARS”. Trwał on od 1.05. 2004 do 30.04. 2008 r. i kosztował 3,3 mln euro, a wyniki prac rzuciły światło na biologię koronawirusa SARS, choć nie do końca wiadomo, gdzie owo światło padło i w którym kierunku się odbiło.

Nawrót epidemii, czy też wybuch nowej nastąpił w chińskim mieście Wuhan i jest datowany, zależnie od pochodzenia źródła, na przełom lat 2019 i 2020. Spowodował go wirus obecnie znany jako SARS-CoV-2, wywołujący chorobę covid-19. Wuhan to 11-milionowe miasto, będące siedzibą największego w Azji Instytutu Wirusologii – Wuhan Institute of Virology (WIV), pierwszego i jedynego w Chinach ośrodka bezpieczeństwa biologicznego patogenów, oficjalnie na poziomie bezpieczeństwa BSL-4. Od czasu pierwszego wybuchu epidemii SARS w roku 2002, ośrodek gromadził duże ilości koronawirusów pochodzących z próbek nietoperzy.

Naukowcy z WIV opublikowali opisy eksperymentów, w których żywe koronawirusy nietoperzy wprowadzano do komórek ludzkich. Ponadto, według „Washington Post”, „pracownicy ambasady USA, którzy odwiedzili WIV w 2018 roku, mieli poważne obawy dotyczące bezpieczeństwa”.

WIV znajduje się o 12 km od targu żywych zwierząt w Huanan, który początkowo uważano za miejsce pochodzenia pandemii covid-19. W Wuhan znajduje się także laboratorium Wuhan Center for Disease Prevention and Control (WCDPC), o poziomie bezpieczeństwa BSL-2, oddalone zaledwie o 250 m od tego samego targu. W przeszłości koronawirusy nietoperzy były w tym laboratorium przechowywane.

Znając czas i miejsce rozpoczęcia akcji, należałoby teraz zająć się jej uczestnikami i rolą każdego z nich.

Tedros Adhanom Ghebreyesus, urodzony w 1965 r. w Asmarze w Cesarstwie Etiopskim (obecnie Erytrea), ósmy Dyrektor Generalny Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), posiada doktorat z filozofii i magisterium w dziedzinie immunologii chorób zakaźnych. W okresie panowania w Etiopii reżimu autokratycznego był ministrem zdrowia i ministrem spraw zagranicznych. Za kadencji Tedrosa jako ministra spraw zagranicznych jego kraj zaciągnął w Chinach ogromne pożyczki, w tym jedną na ponad 13 miliardów dolarów. Chiny zostały największym partnerem handlowym Etiopii, także dzięki swoim inwestycjom w tym kraju, który stał się ich przyczółkiem w regionie. Etiopię zwie się obecnie „małymi Chinami” Afryki Wschodniej. Zorientowani utrzymują, że w 2017 r. Pekin poparł kandydaturę Ghebreysusa na stanowisko szefa WHO.

Prześledźmy, zgodnie z naszym „kalendarium”, rolę i działania podległej Tedrosowi organizacji międzynarodowej, w trakcie wybuchu epidemii covid-19 i w początkach jej rozwoju.

Jako dyrektor WHO Tedros już 31 grudnia 2019 r. został zaalarmowany przez Tajwan, że w Wuhan wirus przenosi się z człowieka na człowieka, lecz nikogo o tym nie powiadomił. Dwa tygodnie później WHO podała, że „chińskie władze nie znalazły wyraźnych dowodów na transmisję nowego koronawirusa drogą człowiek–człowiek choć dzień wcześniej ta sama organizacja informowała o pierwszym przypadku choroby poza Chinami – w Tajlandii.

Po upływie następnych dwóch tygodni Tedros pochwalił „przejrzystość” Chin w sprawie wirusa, by tydzień później zganić ograniczenia podróży z i do Chin, wprowadzone przez prezydenta Trumpa, mówiąc, że „mogą spowodować wzrost paniki i piętnowania, bez korzyści dla zdrowia publicznego”. W połowie lutego Tedros ostrzegł przed krytykowaniem Chin: „To jest czas na solidarność, nie zaś na piętnowanie” i dodał, że WHO „poszukuje jasności co do sposobu stawiania klinicznych diagnoz, żeby inne choroby układu oddechowego, włącznie z grypą, nie mieszały się z danymi dotyczącymi covid-19”. Dwa tygodnie później w 40-stronicowym raporcie WHO chwaliła reakcję Chin na covid-19: „Zdecydowane działanie Chin, by zatrzymać szybkie szerzenie się tego nowego patogenu układu oddechowego, zmieniło kurs szybko eskalującej i śmiertelnej epidemii”.

Wreszcie 11 marca Tedros ogłosił wybuch pandemii koronawirusa, jednocześnie oświadczając: „Spodziewamy się, że liczba zakażeń, liczba zgonów i liczba dotkniętych krajów będzie jeszcze wyższa”, by niecałe 10 dni później oświadczyć, że według raportów, w Wuhan nie ma nowych przypadków koronawirusa.

Tydzień później dyrektor wykonawczy WHO, Mike Ryan, skrytykował prezydenta Trumpa, mówiąc: „Musimy uważać, jakiego języka używamy, bo może to prowadzić do piętnowania. Pandemia grypy w 2009 roku zaczęła się w Ameryce Północnej, ale nie nazwaliśmy jej północnoamerykańską grypą. To jest czas na pójście do przodu i wspólną walkę z wirusem. Wirusy nie znają granic i nie dbają o twoje pochodzenie etniczne, kolor skóry ani to, ile pieniędzy masz w banku”.

7 kwietnia prezydent USA Donald Trump oskarżył WHO o „wielki chinocentryzm” i zagroził obcięciem funduszy dla WHO, a dzień później Tedros odpowiedział: „Proszę odesłać na kwarantannę upolitycznianie covida. Będziemy mieli wiele zwłok, jeśli nie zachowamy się porządnie”, dodając, że krytyka jego działania w sprawie pandemii koronawirusa jest motywowana rasizmem.

Czy tak, jak wynika z podanych wyżej faktów, wyobrażamy sobie działania szefa międzynarodowej organizacji sprawującej pieczę nad zdrowiem populacji świata?

Trzeba jednak przyznać, że WHO stworzyła międzynarodowy zespół do zbadania pochodzenia pandemii, którego członkami zostali: prof. dr Thea Fisher, MD, DMSc (PhD) (Szpital Nordsjællands, Dania), prof. John Watson (Public Health England, Wielka Brytania), prof. dr Marion Koopmans, DVM PhD (Erasmus MC, Holandia), prof. dr Dominic Dwyer, MD (Westmead Hospital, Australia), dr Vladimir Dedkov (Institute Pasteur, Rosja), dr Hung Nguyen-Viet (International Livestock Research Institute (ILRI), Wietnam), PD dr med vet. Fabian Leendertz (Robert Koch-Institute, Niemcy), dr Peter Daszak (EcoHealth Alliance, USA), dr Farag El Moubasher, PhD (Ministerstwo Zdrowia Publicznego Kataru), prof. dr Ken Maeda, DVM (National Institute of Infectious Diseases, Japonia). W skład zespołu WHO wchodzi również dwóch przedstawicieli Organizacji ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) oraz dwóch przedstawicieli Światowej Organizacji Zdrowia Zwierząt (OIE), a także pięciu ekspertów WHO pod kierownictwem dr Petera Bena Embarka, duńskiego naukowca specjalizującego się w bezpieczeństwie żywności i chorobach odzwierzęcych. Dr Peter Ben Embark, laureat nagrody Scientific Spirit Award Chińskiego Instytutu Nauk o Żywności i Technologii w 2017 r., został szefem 13-osobowej misji WHO zajmującej się dochodzeniem w sprawie pochodzenia covid-19.

9 lutego 2021 r., po 28 dniach utrudnianych przez gospodarzy prac, misja zakończyła kontrolę w Wuhan. Jej członkowie skarżyli się na przetrzymywanie w izolacji, ograniczenia swobody działań oraz doboru obiektów, materiałów i osób do badań. Dociekania zakładające różne możliwości zakażenia człowieka od zwierząt nie przyniosły rozstrzygnięć ani konkretnych wniosków, ograniczając się do przypuszczeń.

Jedynym „twardym” wynikiem prac kontrolnych było odrzucenie hipotezy, że wirus wydostał się z chińskiego laboratorium i komunikat, że ten wątek nie będzie dalej sprawdzany. Można zastanawiać się, na ile śledztwo było prowadzone w sposób niezależny – zwłaszcza po tym, jak drugiego dnia naukowcy odwiedzili propagandowe muzeum, opisujące walkę Wuhan z covid-19. – Nie ma dowodów, aby koronawirus wydostał się z laboratorium – powiedział na tydzień przed końcem prac, cytowany przez agencję Reutera, uczestnik misji Peter Daszak.

Znowu dr Peter Daszak, którego nazwisko pojawia się prawie zawsze w kontekście koronawirusa i covid-19. Czyżby nowy Batman? Niewykluczone. Mamy przecież też Batwoman, czyli dr Shi Zhengli, kierującą Center for Emerging Infectious Diseases w wuhańskim Instytucie Wirusologii (WIV), a przedtem pracującą nad koronawirusami podobnymi do SARS w University of North Carolina. Shi Zhengli i Peter Daszak współpracują od ponad 15 lat.

Dr Peter Daszak to człowiek o swojsko brzmiącym nazwisku, którego rodowodu i korzeni nie sposób się doszukać w powszechnie dostępnych źródłach. Urodził się w Manchesterze 18.11. 1965 r. Ukończył University of East London i Bangor University. Pracował naukowo na dwóch angielskich uniwersytetach, a pod koniec lat 90. XX w. przeniósł się do USA, gdzie zajmuje liczne stanowiska w instytucjach naukowo-badawczych. Jest zoologiem i znawcą ekologii chorób, w szczególności odzwierzęcych, oraz badaczem, konsultantem i ekspertem publicznym w zakresie przyczyn i rozprzestrzeniania się epidemii chorób odzwierzęcych takich jak covid-19, ebola, nipah i inne. Należy do Partii Demokratycznej. We wrześniu 2020 r. został powołany na przewodniczącego komisji WHO ds. początków pandemii. Daszak jest również członkiem komitetu WHO do zbadania pochodzenia pandemii. Jest jedyną osobą zasiadającą w obu komisjach. Poza tym uczestniczył w ostatniej komisji kontrolującej laboratorium w Wuhan.

Peter Daszak jest prezesem EcoHealth Alliance (EHA), z siedzibą w Nowym Jorku, organizacji pozarządowej non profit, która ma wspierać programy dotyczące zdrowia na świecie i zapobiegania pandemiom. W latach 2013–2020 EHA była zasilana funduszami rządowymi USA, a suma dotacji osiągnęła 123 mln USD, z czego około jedna trzecia pochodzi z Pentagonu. Jednym z „doradców politycznych” EHA jest David Franz, były dowódca Fort Detrick – głównego ośrodka obrony biologicznej USA.

Daszak wielokrotnie pojawiał się obok Billa Gatesa, aby promować zoonotyczną (zoonoza to choroba odzwierzęca) teorię covid-19, a EHA współpracuje z amerykańską agencją rządową USAID oraz Bill & Melinda Gates Foundation w niebezpiecznych eksperymentach na superwirusach „chimerowych”, zbudowanych z koronawirusów chińskich nietoperzy podkowiastych. To właśnie Bill Gates, już w 2018 r., prorokował epidemię „groźnej infekcji dróg oddechowych”, akcentując potrzebę nowego „porządku świata”, „aby stawić jej czoła”. Ten sam Bill Gates sfinansował ćwiczenie „Event 201”, które odbyło się w Nowojorskim hotelu The Pierre, A Taj Hotel 19 października 2019 r.

Były to 3,5-godzinne warsztaty, podczas których symulowano serię dramatycznych zdarzeń opartych na wcześniej przygotowanych scenariuszach epidemii wywołanej przez nowego koronawirusa, który pojawia się w Ameryce Południowej. W ćwiczeniach wzięło udział 15 liderów światowego biznesu, władz i sektora zdrowia publicznego. Scenariusz symulacji kończył się w punkcie, w którym ginie 65 milionów ludzi na całym świecie.

Od 2014 roku, czyli od czasów prezydentury Obamy, który nałożył moratorium na federalne finansowanie niebezpiecznych badań – „gain-of-function” (badania medyczne seryjnego pasażowania bakterii lub wirusów in vitro i przyspieszania procesów mutacji, w celu dostosowania do oczekiwań ich zdolności przenoszenia, zjadliwości i antygenowości), to National Institutes of Health (NIH) finansował badania EHA w Chinach, zaś WIV był pośrednim beneficjentem amerykańskich dotacji. W kwietniu 2020 r., kilka dni po tym, jak prezydent USA Donald Trump dowiedział się, że Stany Zjednoczone opłacają prace nad koronawirusem nietoperzy w WIV, grant w wysokości 3,7 mln USD od (NIH) – jednej z wielu amerykańskich instytucji finansujących EHA, został wstrzymany. Jako warunek odmrożenia dotacji NIH postawił siedem wymagań. Między innymi zażądał pozyskania fiolki z próbką SARS-CoV-2, która została wykorzystana przez WIV do określenia sekwencji genetycznej wirusa, a także zorganizowania inspekcji urzędników federalnych USA w chińskim instytucie.

Daszak i Shi (czyli Batwoman) nazwali żądania NIH „haniebnymi” i wyrazili obawę, że zamrożenie funduszy opóźni prace nad zapobieżeniem kolejnej pandemii, odmawiając innych komentarzy. Nie ogłaszając przyczyn, NIH przywrócił w sierpniu 2020 r. grant na badania sposobu, w jaki koronawirusy przenoszą się z nietoperzy na ludzi, podwyższając go do 7,5 mln USD. Jednak „przeoczono” fakt, że znacznie więcej funduszy EHA otrzymuje z Pentagonu niż z NIH. Poza tym EHA przyznaje, że jest „odbiorcą grantów od innych agencji federalnych, w tym National Science Foundation, US Fish and Wildlife Service oraz Amerykańskiej Agencji ds. Rozwoju Międzynarodowego. Niestety adres e-mail, który podała EHA jako odpowiedni do uzyskiwania informacji w sprawie jej finansowania, okazał się „martwy”. Listy tam wysyłane pozostają bez odpowiedzi.

To wszystko wydaje się enigmatyczne i niejasne, dopóki nie założymy, że Peter Daszak i jego organizacja non profit – EcoHealth Alliance – współpracują z wojskiem oraz wpleceni są w złożone powiązania międzynarodowe, co starają się ukryć. Z drugiej strony, niektóre amerykańskie media obwołały Daszaka zdrajcą oraz szpiegiem chińskim. I znowu obraz mętnieje, chyba że przyjąć, iż Chiny i USA współpracują (współpracowały?) w dziedzinie szeroko rozumianej wirusologii „obosiecznej”, czyli broni biologicznej.

Jeśli w grę wchodzą wywiady, armia i giganci finansów, to mętny obraz już takim pozostanie, a nawet bardziej straci na ostrości, gdy do grona dramatis personae wprowadzimy następną wpływową osobę.

Dr Anthony Stephen Fauci, 80-letni Amerykanin pochodzenia włoskiego, uznawany jest za jednego z najwybitniejszych ekspertów ds. chorób zakaźnych na świecie. To doradca ds. zdrowia publicznego wszystkich kolejnych prezydentów USA od czasów Ronalda Reagana. Od lat 80. XX w. pracuje w strukturach amerykańskich Narodowych Instytutów Zdrowia. Odegrał kluczową rolę w badaniach nad patogenezą AIDS. Podczas pandemii koronawirusa doradzał Donaldowi Trumpowi w opracowaniu strategii walki z covid-19.

Od momentu wybuchu pandemii dr Fauci i dyrektor WHO Tedros zgodnie minimalizowali stopień zagrożenia, co przyczyniło się do opóźnienia obronnej reakcji świata i, wskutek utrzymania międzynarodowej komunikacji lotniczej, ułatwienia rozprzestrzeniania się wirusa.

Stojąc obok Trumpa na briefingu, Fauci pozwolił sobie na podważanie krytycznych słów prezydenta dotyczących postępowania Tedrosa i władz chińskich. Opinie i postawa Fauciego w sprawie zwalczania epidemii spotkały się z krytyką Republikanów i silnym oporem społecznym. Wśród zwolenników Trumpa powstało hasło „Fire Fauci” (wyrzucić Fauciego). Konflikt między Faucim i prezydentem oraz jego administracją pogłębiał się i trwał do końca kadencji. Obecnie Anthony Fauci doradza Joemu Bidenowi.

18 września 2020 r. czworo naukowców, na czele z Li-Meng Yan (MD, PhD.), która niedawno musiała uciekać z Chin, opublikowało raport omówiony przez Jima Claytona na stronach CDN („Conservative Daily News”). Autorzy dokumentu twierdzą, iż istnieją bezpośrednie relacje między Faucim, finansowaniem badań w Wuhan i zdolnością Chin do tworzenia wirusa SARS-CoV-2. Instytut w Wuhan już w latach 2012/2013 prowadził prace nad wirusami bardzo podobnymi do SARS-CoV-2, pochodzącymi z kopalń w chińskiej prowincji Yunnan. Zatem WIV posiadał kompetencje potrzebne do kontynuacji badań w tym zakresie. Twórcy raportu utrzymują, iż w celu przeniesienia z USA do Chin badań nad niebezpiecznymi wirusami, Fauci bezpodstawnie potwierdził najwyższy, 4 poziom bezpieczeństwa Laboratorium Wirusologii w Wuhan, choć wiedział, że Instytut nie spełnia odpowiednich wymagań oraz że wszystkie tego typu obiekty w Chinach nadzorowane są przez wojsko w ramach programu „biowarfare”. W ten sposób Fauci miał przyczynić się, ich zdaniem, do stworzenia dwóch bardzo poważnych zagrożeń, tj. możliwości przypadkowego uwolnienia koronawirusa i/ lub jego użycia jako broni.

Autorzy raportu twierdzą, że dr Fauci wspierał i wspiera nadal finansowanie badań „gain-of-function” nad koronawirusem. Prace te mają na celu przekształcanie łagodnych wirusów zwierzęcych w patogeny ludzkie zdolne do wywoływania pandemii, choć ich celem deklarowanym jest zapobieganie i zwalczanie przyszłych ognisk epidemii

Anthony Fauci jednocześnie współdziała z globalnymi gigantami farmaceutycznymi, Fundacją Billa i Melindy Gatesów oraz współpracuje z WHO. W 2017 r. Fauci oznajmił, że „ta administracja zostanie dotknięta poważną pandemią”. Nie wiadomo, jak to przewidział, chyba żeby sobie przypomnieć doniesienia o współpracy Fauciego z zespołem, który w 2015 r. stworzył wirusa w Chinach.

Zbiegła z Chin wspomniana Li-Meng Yan utrzymuje, że w Chinach i na świecie to laboratoria badawcze są najczęstszym źródłem ognisk niebezpiecznych patogenów, w tym SARS-CoV-2, czego przykładem mogą być dwie wcześniejsze przypadkowe ucieczki wirusów SARS w 2004 roku z ośrodka badawczego w Pekinie. Można tu przytoczyć jeszcze inne takie wypadki, jak „ucieczkę” w 1977 r., z rosyjskiego lub chińskiego laboratorium, już „wymarłego” wirusa grypy H1N1, który wywołał epidemię. Na szczęście niegroźną, ponieważ ludzie w wieku powyżej 20 lat byli na ten typ wirusa odporni. Pandemia N1H1 wybuchła ponownie w latach 2009/2010 jako świńska grypa, tym razem powodując poważną liczbę zgonów.

Do przykładów laboratoryjnych ucieczek prowadzących do śmierci ludzi i zwierząt można dodać ospę w Wielkiej Brytanii i końskie zapalenie mózgu w Ameryce Południowej. Te przypadki zostały formalnie uznane w literaturze naukowej, choć wirusolodzy mówią o nich niechętnie.

Trwa tak zacięta wojna z pandemią, że już się zapomina albo nie chce pamiętać o istotnym pytaniu, skąd się wziął wróg. Czy to dzika horda jaskiniowych zbójów – naturalnych degeneratów, czy też armia, którą ktoś stworzył i uzbroił w konkretnych celach strategicznych? Stanowcze zapowiedzi wyjaśnienia tej ważnej kwestii ucichły, choć ich tłumione echa jeszcze krążą. Oficjalna poprawność wymaga wyznawania poglądu o naturalnej degeneracji jaskiniowej z udziałem nietoperzy albo bezradnego milczenia. Coraz rzadziej, ale pojawiają się jeszcze trzeźwe, choć coraz bardziej stłumione głosy, jak ten amerykańskiego sekretarza stanu Mike’a Pompeo, który wiosną 2020 r. powiedział, że ma „poważne dowody” na to, że covid-19 pochodzi z laboratorium w Chinach, po czym prawie natychmiast z tego twierdzenia się wycofał.

Miesiąc później, w wywiadzie dla „The Telegraph”, były szef MI6 sir Richard Dearlove powołał się na „ważny raport naukowy”, sugerujący, że nowy koronawirus nie pojawił się w sposób naturalny, ale został stworzony przez chińskich naukowców. Dearlove powiedział, że wierzy, iż pandemia „zaczęła się jako wypadek” po tym, jak wirus „uciekł” z laboratorium. Nikołaj Pietrowski, profesor medycyny na Uniwersytecie we Flinders w Australii, jednocześnie m.in. wiceprezes i sekretarz generalny międzynarodowego stowarzyszenia immunologicznego oraz twórca COVAX – 19 – australijskiej szczepionki na covid-19 – wiosną 2020 r. stwierdził, że „w naturze nie znaleziono żadnego wirusa pasującego do covid-19, pomimo intensywnych poszukiwań jego pochodzenia”.

Pietrowski zauważył, iż biorąc pod uwagę fakt, że Chiny liczą 1,3 mld mieszkańców, a miasto Wuhan ma ich 11 mln, to prawdopodobieństwo wybuchu pandemii na skutek handlu dzikimi zwierzętami w Wuhan jest niższe od 1%.

Poza wymienionymi, dużo więcej osób kompetentnych wyraża pogląd, że wirus odpowiedzialny za obecną pandemię powstał w wyniku laboratoryjnych manipulacji i „uciekł z klatki”. A może został z niej „wypuszczony”? Wyjaśnienie tej bardzo ważnej kwestii nie leży w sferze naszych kompetencji ani możliwości. Mamy jednak sporo informacji co do wciąż formalnie nierozstrzygniętej spornej sprawy dotyczącej laboratoryjnego czy naturalnego pochodzenia wirusa oraz miejsca wybuchu pandemii. Powołajmy więc sąd, w którym orzekać będzie Zdrowy Rozsądek – jako przewodniczący, a w składzie znajdą się jeszcze: Logika i Doświadczenie Życiowe. Sformułujmy podejrzenie: Wirus, który wywołał pandemię covid-19, pochodził z laboratorium w Wuhan, gdzie pandemia się rozpoczęła. Przedstawmy poszlaki:

1. Wybuch epidemii nastąpił w Chinach, w mieście Wuhan. 2. Badania nad wirusem, który wywołał pandemię, prowadzono w Instytucie Wirusologii właśnie w Wuhan. 3. Wymieniony instytut nie spełniał wymaganych warunków bezpieczeństwa. 4. Prawdopodobieństwo wybuchu pandemii na skutek handlu dzikimi zwierzętami akurat w Wuhan jest niższe od 1%. 5. Władze chińskie miałyby interes w ukryciu faktu manipulacji nad naturą wirusa i jego „ucieczki”. 6. W skład Komisji WHO wchodziła co najmniej jedna wpływowa i kompetentna osoba, która mogła być zainteresowana ukryciem wersji laboratoryjnego źródła pandemii – dr Peter Daszak. 7. Komisja WHO nie była niezależna, ponieważ podlegała zainteresowanemu w sprawie dyrektorowi delegującej instytucji. 8. sposób i zasięg działań Komisji był ograniczany przez władze kraju-gospodarza. 9. Liczne źródła miarodajne i naukowe utrzymują, że natura i budowa wirusa wskazują na brak możliwości jego powstania w sposób naturalny, czyli miejscem jego pochodzenia było laboratorium.

Po przeanalizowaniu poszlak, sąd jednomyślnie wydał orzeczenie o pełnej, graniczącej z pewnością zasadności podejrzenia, iż wirus, który wywołał pandemię covid-19, pochodził z laboratorium w Wuhan. W uzasadnieniu podkreślił dużą liczbę silnych poszlak wskazujących na powyższe. Sąd nie rozpatrywał kwestii, czy rzeczone wydarzenia były wynikiem nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, czy rozmyślnego działania. Sędzia Zdrowy Rozsądek zwrócił uwagę, że współwinnym, przez zaniedbanie, może być także rozum ludzkości, który zasnął na służbie. Zalecił szybkie dobudzenie, a prewencyjnie – zakup globalnego budzika.

Spraw opisanych wcześniej ani orzeczenia wydanego wspólnymi siłami zdrowego rozsądku, logiki i doświadczenia życiowego nie można zlekceważyć, a wynikają z nich zatrważające wnioski.

Badania w zakresie inżynierii genetycznej i biotechniki, prowadzone w celu podniesienia bezpieczeństwa, służą jednocześnie wytwarzaniu bardzo niebezpiecznych patogenów. Prace w większości finansowane są przez wojsko i prowadzone pod jego nadzorem, a ich wyniki są, według terminologii używanej w handlu bronią, „wyrobami podwójnego przeznaczenia” – cywilnego oraz wojskowego – defensywnego i ofensywnego. Te działania, z natury niebezpieczne i mogące wymknąć się spod kontroli, są tajne, a opinia publiczna zwykle nie ma pojęcia o ich pełnym zakresie. Nieszczęśliwy zbieg okoliczności, czyli wypadek, może przynieść poważne, bardzo poważne albo tragiczne dla świata konsekwencje, a w ekstremalnym przypadku groźniejsze niż zabawa odbezpieczoną bombą termojądrową.

Jeśli tego typu badania ze względów prawnych nie mogą być prowadzone w USA, a wyda się, że są prowadzone, wtedy oddaje się robotę do chińskiego, doświadczonego już w tej materii „podwykonawcy”, dosyłając pieniądze i swoich „majstrów” do pomocy.

Jak to możliwe? Możliwe, jeśli wziąć pod uwagę istnienie tzw. deep state, które dyskretnie i różnymi metodami finansuje oraz kontynuuje zakazane działania. Działa kombinacja wpływów i możliwości urzędników państwowych, naukowców, sił zagranicznych, zainteresowanych bogaczy oraz ideologów itd., którym „laboratoryjny wypadek” może być na rękę. Czy rządy na to pozwalają? Wystarczy wpaść na Forum do Davos, by się przekonać, kto rządzi naprawdę.

Ping-pong przerzucania się winą trwa, ale wydaje się oczywiste, że USA finansowały badania nad koronawirusem w chińskim WIV oraz z nim współpracowały.

Tymczasem liczba tylko odnotowanych (!) na świecie zachorowań osiągnęła już 111 mln. Światowa gospodarka jest w stanie katastrofalnym. Na przykład Wielka Brytania naliczyła najwyższy od 300 lat spadek PKB. Mamy dwie mutacje wirusa – brytyjską i południowoafrykańską. U nas już zaczęła się trzecia fala pandemii oraz świadczące o bezradności zamykanie i otwieranie różnych stref aktywności, apelowanie o dyscyplinę społeczną, debaty w sprawie „dookreślenia” rozporządzenia co do obowiązujących modeli maseczek i temu podobne bezskuteczne pozory działań. A co mogą zrobić rządzący? Nic więcej!

Władza rządzi ludem, a nie wirusami. Wirusami rządzi biologia i badacze, którzy spontanicznie i na zlecenie robią rzeczy uczone, ale bez myśli o tym, ile zła mogą wyrządzić rezultaty ich uczonej roboty – przypadkowo albo w nieodpowiednich rękach. Nadzieja w szczepieniach i naturze, która zapewne spowoduje powolne wygaśnięcie epidemii. Chyba, że wirus będzie rósł w siłę, bo tak już ma.

W początkowym okresie pandemii mówiono o śledztwie w sprawie jej przyczyn, wyciąganiu konsekwencji wobec ewentualnych winnych i solidarności w reformowaniu światowego systemu gospodarczego. Te tony już ucichły, Unia Europejska zaś triumfalnie informuje, że właśnie osiągnęła porozumienie polityczne w sprawie umowy inwestycyjnej z Chinami i przyspiesza działania w celu jej zawarcia. Zaczynam wątpić, by świat wyciągnął z tej brutalnej lekcji wnioski. Kto miałby tego dokonać? ONZ, WHO? Przepraszam, nie chciałem Państwa rozśmieszać. Politycy – sterowani ideologiami i pieniądzem, skupieni na własnych karierach dziejowi krótkowidze? Poważnie wątpię. Lekcje historii są dla ludu, a nie dla nich. Więc kto? Może przebudzony rozum? Ale czyj? Bo mądrość zbiorowa nie ma wystarczającej mocy sprawczej.

Cały artykuł Adama Gnieweckiego pt. „Kiedy rozum śpi, budzą się wirusy” znajduje się na s. 1, 8–9 marcowego „Kuriera WNET” nr 81/2021.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Adama Gnieweckiego pt. „Kiedy rozum śpi, budzą się wirusy” na s. 8–9 marcowego „Kuriera WNET” nr 81/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ideologia LGBT nie może narzucać Kościołowi interpretacji nauki Chrystusa / ks. Zygmunt Zieliński, „Kurier WNET” 81/2021

LGBT czyni z seksualności pole walki ideologicznej. Homoseksualizmowi przynosi szkody, gdyż wywleka na zewnątrz intymną sferę człowieka, nie dając mu możliwości sprzeciwu, co najwyżej wyobcowania się.

Zygmunt Zieliński

Problem postawiony na głowie

Homoseksualizm jest stary jak ludzkość. Bywał, i w wielu miejscach jest nadal, traktowany jako dewiacja. W jakim sensie? Najłagodniej rzecz ujmując – jako zboczenie z drogi właściwej ogółowi ludzkości.

Można powiedzieć: ogółowi, bo to, że homoseksualizm jest sytuacją wyjątkową, nie ulega wątpliwości i twierdzenie przeciwne nie ma najmniejszego uzasadnienia. Nie znaczy to wcale, że człowiek obarczony taką właściwością – nie wzdragajmy się na słowo „obarczony”, gdyż nie ma on łatwego życia – godny jest potępienia lub ma być poddany ostracyzmowi. Zresztą homoseksualizm jest przypadłością, rzec by trzeba, prywatną i kojarzy się z jednostką. Podobnie zresztą orientacja seksualna kobieta–mężczyzna.

Ani homoseksualizm, ani przeciwna mu orientacja nie stwarzają przesłanki dla tworzenia na zasadzie opcji seksualnej jakichś organizacji stanowiących podbudowę dla innych celów: politycznych, społecznych, ideologicznych.

W ostatnich latach LGBT czyni z seksualności pole walki o cele ideologiczne. Homoseksualizmowi przynosi szkody, gdyż wywleka na zewnątrz intymną sferę człowieka, nie dając mu w zasadzie możliwości sprzeciwu, co najwyżej wyobcowanie się, co też wielu homoseksualistów czyni.

Oczywiste jest, że żaden człowiek poważnie traktujący siebie samego nie zjawi się na tzw. marszu równości. Politycy tam obecni bardziej cenią wątpliwą popularność niż szacunek dla samych siebie.

Sięgam do około 80 lat wstecz, odkąd zacząłem postrzegać świat jeśli nie w pełnych, to w zasadniczych jego realiach. Pierwszy raz zetknąłem się z homoseksualistą, mają 18 lat; zresztą był to ojciec rodziny. To był szok, ale mimo zdumienia, nigdy tego człowieka nie potępiałem. Z biegiem czasu dowiedziałem się, że o jego przypadłości wiedziało pół miasta, a on funkcjonował w swoim zawodzie bez przeszkód. Z biegiem czasu poznałem co najmniej kilka dziesiątków osób o skłonnościach homoseksualnych. Wielu z nich kosztem wielkiego wysiłku panowało nad nimi i oni zawsze budzili we mnie szacunek, nawet swego rodzaju podziw. Jeśli zauważało się niechęć do ludzi wspomnianej opcji seksualnej, to prawie zawsze podłoże tego było inne. Chodziło głównie o uwodzenie osób młodocianych, nie orientujących się w istocie problemu, z czego zazwyczaj wynikały tragiczne konsekwencje.

Z tego, co wyżej napisano, wynika, że homoseksualizm traktowano powszechnie jako skłonność naturalną i dopóki nie rzutowała ona negatywnie na otoczenie, spotykała się z tolerancją. Gdy chodzi o stronę religijną, to był to casus conscientiae – sprawa sumienia – i jeśli ci ludzie gdzieś znajdowali zrozumienie, to zwłaszcza w konfesjonale. Na przekór ideologom LGBT zapewniam, że wiem dokładnie, o czym piszę.

Wywiad o. Jamesa Martina, jezuity amerykańskiego, w 2017 roku mianowanego przez papieża Franciszka konsultantem w Watykańskim Sekretariacie ds. Komunikacji, przeprowadzony przez Zuzannę Radzik dla „Tygodnika Powszechnego” (nr 17/2019), nie wywołał sensacji, choć treść jego skądinąd jest sensacyjna. Ale jest to zakonnik znany ze swej sympatii dla LGBT.

Bardziej może szokować jego ostatnia wypowiedź. „Wolność religijna nie powinna być używana jako pozór dla homofobii. Czy katolickie ośrodki adopcyjne będą też wykluczać pary, które są żydowskie albo protestanckie?” – napisał na Twitterze. Ten wpis mówi o jezuicie Jamesie Martinie w zasadzie wszystko. Jak zwykle – na co zwrócimy w dalszym ciągu baczniejszą uwagę – używa on czegoś w rodzaju skrótów myślowych, co mu pozwala na majstrowanie dwuznaczności. W tej mętnej wodzie nie wiadomo nigdy, co się złowi. Tak więc tzw. związki homoseksualne stawia on na równi z małżeństwami żydowskimi i protestanckimi. Można dopowiedzieć, że nie tylko z nimi, ale z każdym małżeństwem. Wymienione przez niego związki są jednak rzeczywistymi małżeństwami – nieważne jakiego wyznania czy religii – i tworzą normalne rodziny, toteż dziecko przez nie adoptowane może w nich znaleźć zdrową, rodzinną atmosferę, nie zagrażającą jego osobowości ani psychice. Tego nie można powiedzieć o związkach, gdzie jest dwóch tatusiów czy dwie mamusie, czego dziecko nie pojmie, a dorastając, staje bezradne wobec zjawiska, które trudno mu zaakceptować, zwłaszcza kiedy w szkole i na każdym kroku spotyka rodziny, gdzie tatuś jest tatusiem, a mamusia mamusią. Kto jak kto, ale kapłan nie powinien takich spraw traktować fałszywie, gdyż jego autorytet ma swe źródło w Ewangelii, a przynajmniej tak być powinno. Nauka zaś ewangeliczna o małżeństwie jest jednoznaczna.

Zatem salva reverentia, ale coś się o. Martinowi pomyliło, a przy okazji także dostojnikom watykańskim – nie śmiem wymienić papieża Franciszka – skoro takiego „eksperta” powołano do znanej dykasterii watykańskiej.

Wracając do jego wywiadu udzielonego „Tygodnikowi Powszechnemu”: pojechał ojciec jezuita, jak to się mówi, po bandzie – także w wymiarze teologicznym. W sensie metodologicznym pomylił dwa pojęcia: LGBT i homoseksualizm. Ciekawe byłoby, gdyby zapytać homoseksualistę traktującego tę opcję jako swą sprawę osobistą, bez dostępu do niej ideologii i interesów osób trzecich, czy by się na takie utożsamienie zgodził. Bardzo w to wątpię. Ale tego nie wiem tak naprawdę ani ja, ani o. Martin. Dlatego, stawiając tu znak równości, popełnia on co najmniej nadużycie metodologiczne. LGBT bowiem jest ideologią, czego dowodzi na każdym kroku. Choćby hucpiarskie i rozwydrzone wybryki tzw. Strajku Kobiet, gdzie symbole LGBT były na porządku dziennym. To środowisko podpisywało się pod atakami wandalizmu wobec obiektów sakralnych. To nie Kościół ich wykluczył, bo nawet nie miał ku temu okazji, ale oni zajęli wobec niego wrogie stanowisko. Zatem LGBT to ideologia lewacko-libertyńska mająca na celu doprowadzenie do zmian cywilizacyjnych, które pozwoliłyby temu środowisku dyktować zasady życia społecznego, obyczajowego, stosując przy tym naciski mające na celu zamknięcie ust każdemu, kto w tej materii miałby inne zdanie.

Czego więc broni o. Martin? Odpowiedź daje zachowanie środowisk LGBT, które stosują terror psychiczny, a wobec Kościoła także fizyczny, by wymusić podporządkowanie wszystkich sfer życia swojej ideologii. Ludzie, którzy manifestują w tej materii inne zdanie, często są wykluczani, tracą pracę, tak jak w komunizmie ci, którzy sprzeciwiali się totalitaryzmowi i partii. Czymże różni się od tamtego totalitaryzmu totalitaryzm lobby LGBT?

Tymczasem w wywiadzie ojciec jezuita sugeruje, że „gdyby Jezus chodził teraz po świecie, stałby właśnie z osobami LGBT, bo to one są najbardziej marginalizowane”. Na pytanie: „Czemu zwykły ksiądz miałby się zająć duszpasterstwem osób LGBT?” – odpowiada: „Odpowiedź jest prosta: bo są ochrzczonymi katolikami. Są częścią twojej parafii, nie mniej niż inni”. Pomijając to, że teolog Martin wyraźnie wykrzywia przekaz ewangeliczny, gdyż zdaje się twierdzić, że Pan Jezus zaakceptowałby LGBT, co jest właśnie przejawem dwuznaczności widocznej we wszystkich wypowiedziach tego zakonnika, należy zapytać, na jakiej podstawie uważa on, że osoby należące do kategorii LGBT mogą uchodzić za członków Kościoła, skoro na każdym kroku one same temu zaprzeczają i to w sposób wyjątkowo odrażający?

Św. Paweł w I liście do Koryntian, w rozdziale 6, wersie 9 pisze: „Czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą królestwa Bożego? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwięźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą królestwa Bożego”.

Pan Jezus obcował z grzesznikami, ale zawsze żądał od nich nawrócenia. Ale to nie odpowiada sposobowi myślenia o. Martina. Oczywiście ma on rację, że każdemu, także osobom wyznającym ideologię LGBT, należy pomagać, ale nigdzie ani słówkiem nie wspomina on o tym, jakie obowiązki na tych osobach ciążą.

Po prostu z jego, jak już zaznaczono, dwuznacznej wypowiedzi wynika, że należy ich opcję przyjąć jak każdą inną. Bo jak inaczej rozumieć jego słowa: „Mamy skłonność do redukowania spraw osób LGBT do ich związków i seksualności, a przecież ich życie jest o wiele bogatsze. Chcą się spotkać z Bogiem w Eucharystii, doświadczyć Ducha Świętego we wspólnocie czy ojcowskiej miłości w Kościele. To nie tak, że większość z nich głównie szuka sposobu, jak zmienić nauczanie Kościoła. One chciałyby po prostu poczuć się w domu”.

Trudno zrozumieć, o co właściwie o. Martinowi chodzi. Najprościej byłoby przyjąć, że z całym bagażem, z jakim kroczą oni przez życie, jako pary pseudomałżeńskie, unieszczęśliwiające adoptowane dzieci, jako osoby akceptujące aborcję, powinni korzystać ze wszystkiego, co daje Kościół tym, którzy trudzą się wokół Królestwa Bożego tak, jak to nakazuje Ewangelia. Przecież środowiska LGBT walczą także o aborcję, i to na życzenie. Kodeks Prawa Kanonicznego z 1983 r. stanowi: „Zgodnie z kanonem 1398, »kto powoduje przerwanie ciąży, po zaistnieniu skutku, podlega ekskomunice wiążącej mocą samego prawa«. W praktyce oznacza to, że taka osoba nie może dłużej uczestniczyć w życiu sakramentalnym, zostać świadkiem na ślubie czy rodzicem chrzestnym, sprawować posługi ani należeć do organizacji katolickich”.

Można, a nawet trzeba zapytać o. Martina, sprowadzając problem przezeń poruszony na grunt logicznego myślenia, ku czemu zmierzają jego wywody i czy zasady obowiązujące w Kościele można w kontekście jego wypowiedzi w ogóle brać poważnie? Analogiczna jest sprawa protestu pewnych środowisk w Polsce wobec żądania od kandydatów do bierzmowania oświadczenia, że nie akceptują aborcji. Przecież jest to nie tylko prawo, ale wręcz obowiązek każdego duszpasterza. Czy ekskomunikowany wierny może uczestniczyć w życiu sakramentalnym? Jest tu pewna zawiniona niejasność, gdyż powinno być jasno powiedziane, że osoba akceptująca czy żądająca aborcji nie może być w Kościele.

Kościół katolicki modyfikował na przestrzeni swych dziejów środki duszpasterskie, jakimi się posługiwał. Nic w tym dziwnego, bo i człowiek ewoluował w swoim myśleniu i sposobie postrzegania świata, w tym siebie samego. Ilekroć jednak usiłowano rozwadniać treści ewangeliczne lub dostosowywać je do danej współczesności, dochodziło do rozbieżności, a jej rezultatem było odłączenie od Kościoła mającego sukcesję apostolską.

Nazywamy te grupy „braćmi odłączonymi”. I są oni rzeczywiście braćmi. Podobnie nie przestają nimi być ci, którzy znaleźli się poza Kościołem z takich powodów, o których tu mowa. Ale nie Kościół ich wyobcował. Uczynili i czynią to oni sami. I to bynajmniej nie dlatego, że obrzucają nieczystościami mury świątyń, nawet nie dlatego, że obscenicznie znieważają służbę Bożą, ale dlatego, że kwestionują to, co zastrzeżone tylko Bogu – decydowanie o życiu i śmierci, świadomie odrzucają przykazania Boże. Kościół na tych braci czeka, ale do nich należy pierwszy krok – nawrócenie. Tego wymagał Chrystus.

Jeśli ktoś mieniący się teologiem katolickim, nawet jeśli ma atest papieski, tego nie pojmuje, to pozostaje jeszcze zwykła ludzka uczciwość – a ta wzbrania mącenia ludziom w głowach. Sprawy, o których wypowiada się o. Martin, nie znoszą dwuznaczników i teologii kleconej na jakiś użytek. „Niech mowa wasza będzie: tak, tak, nie, nie. A co nadto jest od Złego pochodzi” (Mt 5,37).

Artykuł ks. Zygmunta Zielińskiego pt. „Problem postawiony na głowie” znajduje się na s. 10 marcowego „Kuriera WNET” nr 81/2021.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

 

Artykuł ks. Zygmunta Zielińskiego pt. „Problem postawiony na głowie” na s. 10 marcowego „Kuriera WNET” nr 81/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego