Mało znany dramat czechosłowackiego Kościoła katolickiego w czasach komunizmu/ Grzegorz Kita, „Kurier WNET” 83/2021

Wraz z końcem komunizmu odnowiono struktury kościelne i otwarto klasztory. Jednak daleko im do stanu sprzed roku 1948. Ziemia Czeska, a zwłaszcza jej część północno-zachodnia, jest terenem misyjnym.

Grzegorz Kita

AKCE K (Akcja K)

Gdy w lutym 1948 r. komuniści w wyniku przewrotu przejmowali całość władzy w Czechosłowacji, dla uważnych obserwatorów jasne było, że jednym z następnym ich celów będzie rozbicie i podporządkowanie sobie Kościoła katolickiego.

Sytuacja w tym kraju po wojnie była na pierwszy rzut oka inna niż w pozostałych państwach, przez które przeszła Armia Czerwona. Wojska sowieckie po pokonaniu III Rzeszy wycofały się z terytorium państwa. Oficjalnie działały partie i stronnictwa niezwiązane z partią komunistyczną. Prezydentem był po powrocie z emigracji człowiek, który pełnił tę funkcję przed 1938 rokiem – Edward Benesz.

Przeprowadzone w 1946 roku wybory w Czechach wygrali zdecydowanie komuniści. Na Słowacji sytuacja już nie była taka klarowna, gdyż tam, jak na Węgrzech, wygrała Partia Drobnych Rolników. Przywódca Komunistycznej Partii Czechosłowacji Klement Gottwald sprawował funkcję premiera, ale nie posiadał większości w parlamencie. Pozycja komunistów w latach 1945–48, wydawać by się mogło, słabła, gdyż w przeciwieństwie do swoich towarzyszy z sąsiednich państw, nie udało im się zdobyć pełnej władzy. Niekomunistycznym liderom politycznym wydawało się, że ich kraj będzie swoistym pomostem pomiędzy Wschodem a Zachodem. Prezydent Benesz zapewnienie, że tak właśnie będzie, uzyskał ponoć od samego Stalina na Kremlu. Jednakże wobec zaostrzenia się sytuacji międzynarodowej po blokadzie Berlina i złamaniu przez Sowiety wszelkich zobowiązań międzynarodowych, jasne stawało się, że stanie okrakiem na barykadzie niedługo się skończy. Przekonał się o tym minister spraw zagranicznych Czechosłowacji Jan Masaryk, syn założyciela Czechosłowacji, Tomasza Gary Masaryka. Po początkowej akceptacji planu odbudowy gospodarczej Europy, zwanej planem Marshalla, musiał on w połowie 1947 r. pod naciskiem Stalina odrzucić go. Jak miał wtedy powiedzieć: w tamtej chwili przestał być ministrem suwerennego kraju.

Na połowę roku 1948 zaplanowano wybory do parlamentu. Wszystkie dostępne wtedy badania opinii publicznej przewidywały zdecydowaną przegraną komunistów. Wśród sił niekomunistycznych panowało powszechne przekonanie, że uda się ich pozbawić mocy poprzez demokratyczne mechanizmy. Jakże złudne były to nadzieje, już wkrótce przekonali się wszyscy aktorzy sceny politycznej w Czechosłowacji.

Otóż członkowie partii komunistycznej w ramach rządu mieli pełną kontrolę nad resortami siłowymi. Poprzez różnego rodzaju prowokacje i działania odśrodkowe, rozbijali i osłabiali opór wobec poczynań komunistów. Poza tym tworzyli ze swoich zwolenników zbrojne i półlegalne tzw. milicje ludowe. Ludzie ci w odpowiednim momencie i czasie mieli być zbrojnym ramieniem partii w momencie przejmowania władzy. Moment taki nadarzył się pod koniec lutego 1948 r., kiedy to do dymisji podali się niekomunistyczni ministrowie w proteście przeciwko praktyce działania organów bezpieczeństwa. Osłabiony fizycznie i izolowany prezydent Benesz, wbrew nadziejom w nim pokładanym, ich dymisje przyjął. Komuniści przejęli pełnię władzy.

Na stanowisku ministerialnym pozostał minister spraw zagranicznych Jan Masaryk. Nie na długo. Dwa tygodnie po przewrocie znaleziono go martwego na podwórzu gmachu ministerstwa, któremu szefował. Wypadł z okna w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach. Ostatnim akordem przewrotu było uchwalenie nowej konstytucji państwa, której podpisania odmówił coraz bardziej schorowany i opuszczony przez wszystkich prezydent. W czerwcu ogłosił on swoją dymisję. Jego następcą został Gottwald, Benesz zaś zmarł trzy miesiące później w swoim domu. Jego pogrzeb był manifestacją i zarazem pogrzebem systemu tzw. III Republiki Czechosłowackiej i mrzonek o tym, że można będzie zachować niepodległość i neutralność między Wschodem a Zachodem.

Ale zatrzymajmy się nad tym, jakie było miejsce Kościoła katolickiego w procesie stopniowego przejmowania całej władzy przez komunistów.

Paradoksalnie po 1945 roku czerwoni stroili się w piórka obrońców tej instytucji i wiernych przed represjami i prześladowaniem ze strony państwa. Aby to zrozumieć, należy wiedzieć, że po 1918 r. państwo Czechosłowackie budowane było w opozycji do katolicyzmu w myśl hasła „Precz z Rzymem! Precz z Wiedniem!”. Katolicy, mimo że stanowili większość społeczeństwa, byli marginalizowani.

Dlatego winę za rozpad Czechosłowacji po 1938 r. przypisywano polityce Masaryka i Benesza, którzy antagonizowali i marginalizowali wierzących. Wyrazem odrzucenia tej polityki było zwrócenie się sił na emigracji i w kraju ku ludziom wierzącym i wartościom chrześcijańskim. I tak prezydentem został praktykujący i wierzący katolik, Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego, Emil Hacha. W odłączonej Słowacji prezydentem został działacz narodowy Josef Tiso. Na emigracji premierem rządu Czechosłowacji był ksiądz Jan Sramek. Na te postacie patrzymy dziś przez pryzmat ich późniejszej działalności, jednak wtedy powierzenie im tych funkcji było wyrazem rozczarowania i braku akceptacji dla antykatolickiej polityki Pierwszej Republiki Czechosłowacji.

Dlatego po 1945 roku Gottwald i inni działacze komunistyczni nie odważyli się otwarcie stanąć przeciwko Kościołowi – tak hierarchicznemu, uosabianemu przez prymasa i więźnia niemieckich obozów koncentracyjnych, Josefa Berana, jak i wiernym. Komuniści uczestniczyli w uroczystościach religijnych, takich jak procesje i odpusty, i przemawiali na nich. Zapewniali o swoim poszanowaniu dla wierzących i ich praw. Uwieńczeniem tego i punktem kulminacyjnym było słynne Te Deum w katedrze w Pradze po zaprzysiężeniu Klementa Gottwalda na prezydenta w lipcu 1948 roku. Prezydent, po raz pierwszy w historii tego świeckiego państwa, zaproszenie na nabożeństwo przyjął. Umocnieni we władzy komuniści nie mogli jednak długo tolerować Kościoła, które swoje centrum miał poza granicami państwa i w swojej istocie był niezależną od żadnej władzy świeckiej instytucją.

Do rozpoczęcia prześladowań wykorzystano tzw. cud w Cihosti.

W grudniu 1949 r. w Cihosti w środkowych Czechach, podczas niedzielnej Mszy świętej, stojący w głównym ołtarzu krzyż zaczął się w nienaturalny sposób przechylać. Świadkami tego byli obecni w kościele wierni. Odprawiający Mszę św. proboszcz, ks. Józef Toufar, nie zauważył niczego, gdyż wtedy Msze odprawiane w rycie przed soborowym, czyli tyłem do ludzi.

Wydarzenie to wywołało spore poruszenie w parafii i okolicy. Zaczęły się pielgrzymki do Cihosti. Nie uszło to uwadze komunistycznych władz, które aresztowały proboszcza i torturami próbowały zmusić do przyznania się, że skonstruował mechanizm, który poruszał krzyżem. Zamęczono go i zakopano w nieoznakowanej mogile przy więzieniu w Pradze. Komuniści metody te stosowali wszędzie, nieważne pod jaką szerokością geograficzną rządzili. Śmierć księdza pokrzyżowała plany reżimu na wytoczenie mu publicznego procesu. Miał to być sąd nad całą hierarchią kościelną, która według nich stała za zabobonem i podburzaniem nastrojów wiernych do czynnego oporu wobec Partii i Państwa.

W kwietniu 1950 r. zlikwidowano jednej nocy wszystkie męskie klasztory i zgromadzenia zakonne. Zamknięto w kilku zbiorczych klasztorach 2376 zakonników, przymuszając ich do pracy w polu i na budowach. Byli np. zmuszani do przerzucania obornika gołymi rękami. Przetrzymywano ich przymusowo bez żadnych procesów i wyroków sądowych. Antyludzkie i brutalne akcje organów komunistycznej bezpieki spowodowały wiele szkód na zdrowiu i życiu tych często starszych i schorowanych ludzi. Zakonnicy, którzy stawiali opór, byli zamykani do klasztornych kaplic na wielodniowy karcer. Kara ta była tym bardziej dotkliwa, że pozbawiano ich możliwości skorzystania z toalety. Komuniści zniszczyli wiele cennych książek i rękopisów. Niezagospodarowany majątek klasztorny w postaci budynków i ich wyposażenie uległy częściowemu lub całkowitemu zniszczeniu.

Na prawie 40 lat zanikło jawne życie monastyczne i klasztorne w tym kraju. Jednak nie oznacza to, że go nie było tam wcale. Przez cały okres komunizmu tajnie wyświęcano za granicą (głównie w Polsce) kleryków i zakonników. W prywatnych domach działały konspiracyjne zgromadzenia zakonne.

Jak opowiadał jeden z księży, przejmujący nieraz był widok podczas odprawiania Mszy świętej, gdy grupa dorosłych ministrantów podczas Przeistoczenia nagle wyciągała do przodu swoje prawe ręce. To znaczyło ni mniej, ni więcej jak to, że tajnie współkoncelebrowali mszę.

Po zniszczeniu zakonów przyszła kolej na rozbicie oficjalnej hierarchii kościelnej. Nadarzyła się ku temu okazja, gdyż prymas Beran postanowił działać adekwatnie do sytuacji. Na dzień Bożego Ciała w roku 1951 przygotował on ostry list pasterski, w którym informował wiernych o prześladowaniach duchownych i zachęcał świeckich do walki o ich podstawowe prawa.

Organy bezpieczeństwa na ten dzień przygotowały prowokację. W katedrze zamiast wiernych byli agenci tajnych służb. Gdy arcybiskup zaczął czytać odezwę, zgromadzeni zaczęli buczeć, klaskać i tupać nogami. Nabożeństwo przerwano, arcybiskup został odprowadzony od ołtarza do swojej rezydencji. I tak było we wszystkich diecezjach. W następstwie tego wydarzenia święto Bożego Ciała i inne katolickie święta zostały zniesione jako dni wolne od pracy. Internowani lub umieszczeni w izolacji zostali wszyscy biskupi i arcybiskupi diecezjalni. Przestały istnieć kapituły diecezjalne i inne struktury kościelne. Wielu księży zostało siłą usuniętych z parafii i zmuszono ich do powrotu do stanu świeckiego. Gdy w latach 90. ub. wieku odrodziły się struktury kościelne, tym, którzy założyli rodziny, ale wyrazili chęć powrotu do stanu duchownego, pozwolono na to.

Sam kardynał Beran był więziony i przetrzymywany w różnych miejscach. W roku 1963 odzyskał wolność, jednak uniemożliwiono mu podjęcie obowiązków duszpasterskich. Gdy go więziono, jemu i towarzyszącej mu siostrze zakonnej dosypywano do pożywienia afrodyzjaków. Odpowiednie służby były ciągle w gotowości, by nakręcić kompromitujący materiał filmowy.

W 1965 r. pozwolono mu wyjechać do Rzymu, gdzie zmarł w 1969 roku. Rok wcześniej, po inwazji wojsk państw Układu Warszawskiego na Czechosłowację, wydał przejmującą odezwę do swoich rodaków. Został pochowany w bazylice św. Piotra obok papieży, jako jedyny nie-papież. W kwietniu 2018 r. jego doczesne szczątki powróciły do Pragi i z honorami państwowymi pochowano je w katedrze praskiej.

Symbolem trwania i męczeństwa stał się kardynał Szczepan Trochta, mianowany w 1947 roku biskupem diecezji Litomerice w zachodnich Czechach. W roku 1951 został odsunięty z swojej diecezji. W 1954 r. został skazany na 25 lat pozbawienia wolności. Więziony i męczony, wyszedł na wolność w roku 1960. Z zakazem podjęcia obowiązków biskupich przebywał w domu pomocy społecznej pod nadzorem organów bezpieczeństwa do 1968 roku. Wtedy to, w ramach odwilży Praskiej Wiosny, powrócił do swojej diecezji i ponownie objął obowiązki biskupa tejże. Zmarł w roku 1974. W jego pogrzebie uczestniczył ówczesny arcybiskup krakowski kardynał Karol Wojtyła. Nie pozwolono mu koncelebrować mszy pogrzebowej. Dopiero na cmentarzu przy trumnie powiedział, że chowamy męczennika.

Wraz z końcem komunizmu odnowiono struktury kościelne i ponownie otwarto klasztory. Jednak daleko im do powrotu do stanu sprzed roku 1948. Ziemia Czeska, a zwłaszcza jej część północno-zachodnia, jest terenem misyjnym. Zdewastowane świątynie, cmentarze i miejsca kultu będą jeszcze długo przypominać o tragicznych czasach prześladowań.

Artykuł Grzegorza Kity pt. „Akce K” znajduje się na s. 13 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Grzegorza Kity pt. „Akce K” na s. 13 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przeszłość to zdobywanie doświadczeń. Rany nie są najważniejsze, ważne jest, co teraz mogę zrobić dobrego dla drugiego

Dzięki dr Wandzie Półtawskiej zrozumiałem, że życie ludzkie osiąga swój największy wymiar, gdy bezinteresownie pomaga się drugiemu. To największy skarb, jaki może człowiek w swoim życiu zgromadzić.

Paweł Zastrzeżyński

Z wielu słów dr Półtawskiej najbardziej zapadły mi w pamięć te, że ekonomia boża jest inna od tej ludzkiej i że ten, który traci, w bożych oczach może zyskiwać. (…)

Spotkania z ludźmi to jest mój zawód, od początku moich studiów, od 1945 roku zajmowałam się i zajmuję się ludźmi. Jest to moją pasją i moim zawodem. Poznaję ludzi i przyjaźnię się z ludźmi. Każde życie ludzkie jest szeregiem spotkań niby przypadkowych, a ksiądz Karol Wojtyła twierdził, że nie ma spotkań przypadkowych, ale są „dary z nieba”, dar człowieka, dar przyjaźni.

W każdym okresie życia spotykamy ludzi i możemy wybierać ludzi, z którymi chcemy się spotkać, zbliżyć i równocześnie dostajemy ludzi jako zadanie. Ksiądz Karol Wojtyła używał pojęcia „zawierzenie”. Pan Bóg stawia przed tobą jakiegoś człowieka jako zadanie, zawierza los tego kogoś temu wybranemu. Tak rodzice dostają dzieci jako zadanie do spełnienia.

Każde spotkanie jest zadaniem, bo każdy człowiek, spotykając się z drugim, zostawia jakiś ślad – nie ma spotkań, które by nic nie dały dobrego albo złego – obcowanie ludzi stwarza życiorys każdego. Ksiądz Karol Wojtyła mówił, że każdy etap życia przynosi nowych przyjaciół, ludzie mają przyjaciół z przedszkola, z ławy szkolnej, ze studiów, z pracy itp. A ksiądz kardynał Stefan Wyszyński w pamiętniku podczas uwięzienia w Komańczy napisał takie zdanie: „Jeśli nie masz przyjaciół, to twoja wina”. Nie można mieć przyjaciół, jeśli się nie „wyjdzie do ludzi”. Są tacy – samotni i cierpią, bo „nikt ich nie kocha” – bo przecież przyjaźń jest realizacją miłości bliźniego. A teraz ludzkość zagubiła tę niewymierną wartość przyjaźni. (…)

Obecnie psychologowie przypisują nadmierne znaczenie „obrazom z dzieciństwa” i nadają interpretację, która często staje się źródłem niepokoju i wręcz reakcji nerwicowych. Spotykam mnóstwo ludzi, którzy uważają, że mają „traumę z dzieciństwa i są zranieni”. I wówczas u ludzi utrwala się przekonanie, że różne zachowania można wytłumaczyć tym „trudnym dzieciństwem”, bo są „zranieni”.

Oczywiście przeżycia z dzieciństwa mają znaczenie, ale nie są determinujące – sam organizm człowieka ma zdolności regenerujące i przecież wszystkie rany fizyczne zadane w dzieciństwie same się goją i zostaje bardzo mała blizna, która też z biegiem czasu znika. Tak samo z psychiką, można te wspomnienia wyrównać tym, co dobrego niesie świat i co czyni człowiek. W pewnym sensie człowiek ma możność zrobić „poprawkę” na swoje dzieciństwo.

Oczywiście przeszłości nikt nie może zmienić, ale może zmienić swój pogląd na to, co było, i jeżeli psycholog namawia na zwierzenia, na analizę tego, co było, to jest tak, jakby ktoś wziął żyletkę i starą bliznę rozdrapywał na nowo. Chodzi po świecie mnóstwo ludzi, zwłaszcza kobiet, znerwicowanych, w kółko analizujących to, jak bardzo była zraniona, skrzywdzona. Niekiedy staje się to przyczyną konfliktu z rodziną, zwłaszcza z rodzicami, bo często w ocenie psychologa to właśnie błędy rodziców wobec dzieci są przyczyną tej „traumy i zranień”.

A trzeba inaczej – trzeba przeszłość potraktować jak zdobycie doświadczenia, spokojnie ocenić: było dawno, teraz nie ma znaczenia, ale wiem, że nie trzeba tego powtarzać i trochę jakby zlekceważyć, bo te „rany” nie są najważniejsze, ważne jest to, co teraz mogę zrobić dobrego i teraz wiem, jak powinno być. Oskarżanie rodziców jest krzywdą nie tylko dla nich, ale dla samego dziecka – bo wszystkie dzieci mają obowiązek spełniać IV Boże przykazanie (to znaczy nie wszystkie, ale wszystkie ochrzczone, a nawet nie tylko, bo każdy człowiek jest zdolny poznać swoim ludzkim sumieniem, że dobrze jest kochać, a źle nienawidzić). Więc z tej dziecinnej pamięci trzeba wydobywać to, co było dobre i piękne.

Dziecko może pamiętać poszczególne sceny już od 3 roku życia – i już wtedy coś zostaje w pamięci na zawsze i może mieć wpływ na dalsze życie. Dlatego dzieciństwo wszystkich dzieci trzeba otoczyć serdeczną troską, żeby ich pamięć była pełna radosnych przeżyć. Jest oczywiste, że to jest zadanie dla dorosłych, którzy w naszych czasach tego zadania nie spełniają.

W sposób szczególny oczywiście los dziecka zależy od tego, kiedy się urodziło – w swojej pracy zawodowej zajmowałam się leczeniem dzieci obciążonych przeżyciami z okresu wojny a potem komunizmu – wręcz zajmowałam się dziećmi, które były więźniami, które urodziły się w lagrze – Trudne życiorysy, a jednak okazało się, że te właśnie dzieci z „trudnego dzieciństwa” wykazały niezwykły rozwój duchowości.

5 stycznia 2016 r. miałem sen, że pukam do bramy Archidiecezji Praskiej. Obok mnie stał człowiek. Mój rówieśnik. Otwiera mi abp Henryk Hoser. Mówię do niego: – Przepraszam, że przychodzę bez zapowiedzi. Wiem, że tu jest Pani Wanda, chciałem tylko przedstawić prezydenta Andrzeja Dudę. Tego samego dnia napisałem list i wysłałem go na ogólnodostępny adres: „W. Szanowny Panie Prezydencie, Pragnę poddać pod rozwagę, aby dr Wanda Półtawska została uhonorowana orderem Orła Białego. Ten gest podkreśliłby niezłomność Ducha Narodu, który Ona reprezentuje: Bóg, Honor, Ojczyzna. Z poważaniem. Paweł Zastrzeżyński”.

19 stycznia 2021 r. otrzymałem odpowiedź z Kancelarii Prezydenta RP o treści:

„Szanowny Panie, odpowiadając na Pana wystąpienie przesłane do Kancelarii Prezydenta drogą elektroniczną dnia 5 stycznia 2016 r. w sprawie nadania Orderu Orła Białego Pani Wandzie Wiktorii Półtawskiej, pragnę przede wszystkim uprzejmie podziękować za zgłoszoną inicjatywę. Jednocześnie informuję, że propozycja Pana zostanie przedstawiona do rozpatrzenia na posiedzeniu Kapituły Orderu. O decyzji Kapituły Orderu Orła Białego zostanie Pan poinformowany”. 3 maja 2016 roku dr Wanda Półtawska została odznaczona Orderem Orła Białego.

Dla mnie doświadczenia związane z dr Wandą Półtawską to przede wszystkim to, co mi ona przekazała, a co zaś jej przekazał Jan Paweł II. Gdy przyszedłem do dr Półtawskiej, miałem problemy, z którymi nie potrafiłem sobie poradzić. Nauczanie Papieża Polaka i przykład życia dr Wandy Półtawskiej zwyczajnie pomogły mi w życiu. Olbrzymi wypływ miał też na mnie prof. Andrzej Półtawski – jego postawa, sposób interpretowania rzeczywistości, jego droga, nastawiona całkowicie na drugiego człowieka.

Jednak to dzięki dr Wandzie Półtawskiej zrozumiałem, że życie ludzkie osiąga swój największy wymiar, gdy bezinteresownie pomaga się drugiemu człowiekowi. To największy skarb, jaki może człowiek w swoim życiu zgromadzić.

Cały artykuł Pawła Zastrzeżyńskiego pt. „Odnaleziony” znajduje się na s. 19 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Pawła Zastrzeżyńskiego pt. „Odnaleziony” na s. 19 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jak sprawnie wymieniać się dobrani i usługami, gdy nie mamy gotówki / Piotr Krupa-Lubański, „Kurier WNET” nr 83/2021

Wzajemniak jest rozwiązaniem pośrednim między szlachetnym oddaniem czegoś za darmo a próbą sprzedania za złotówki na jakimś portalu ogłoszeniowym, co zwykle kończy się sprzedażą za ułamek wartości.

Piotr Krupa-Lubański

Wzajemniak.pl, czyli alternatywna ekonomia

Wzajemniak to społeczność, klub wzajemnej wymiany dóbr i usług rozliczanych punktami, czyli czymś w rodzaju lokalnej waluty. Historia lokalnych walut jest bardzo długa. Są dobrym rozwiązaniem na czasy kryzysów i braku dostępu do normalnej gotówki. Świetnie też integrują lokalne społeczności. Najciekawsze przykłady pochodzą sprzed 100 lat, z czasów wielkiego kryzysu, gdy funkcjonowały w Austrii, Niemczech, Szwajcarii, USA.

Współcześnie kluby wzajemnej wymiany działają w Ameryce Południowej, Kanadzie, Europie Zachodniej. W Polsce nie są znane tylko dlatego, że od dwóch dekad nasza ekonomia jest wspierana dotacjami UE i cały czas się rozwija. W Hiszpanii, we Włoszech czy Francji, gdzie bezrobocie wśród absolwentów jest istotnym problemem, systemy wzajemnego wsparcia są szerzej znane.

Wzajemną wymianę warto jednak prowadzić nie tylko ze względów ekonomicznych. To również sposób na większą integrację społeczną, na przykład lokalną – wśród mieszkańców osiedla, dzielnicy czy miasteczka. To szansa na to, żeby się lepiej poznać z szeroko rozumianymi sąsiadami i nauczyć funkcjonowania z mniejszym użyciem gotówki, a więc również zaoszczędzić ją na rzeczy, których nie da się kupić w ramach lokalnej wymiany.

Wymiana to też ekologia. Zamiast wyrzucać niepotrzebne rzeczy, możemy dać im drugie życie – spróbować je wymienić, czyli sprzedać komuś z klubu za punkty, za które potem od kogoś innego kupimy coś nam potrzebnego. Oczywiście zbędne rzeczy można też oddać na „fejsbuku” (prawie przy każdej miejscowości jest grupa pod tytułem „jedzie śmieciarka”). Wzajemniak jest rozwiązaniem pośrednim między szlachetnym oddaniem czegoś za darmo a próbą sprzedania za złotówki na jakimś portalu ogłoszeniowym, co zwykle kończy się sprzedażą za ułamek prawdziwej wartości. Na Wzajemniaku mamy szansę sprzedać coś za realną cenę, choć z użyciem „waluty” o węższym zasięgu, takiej znanej tylko znajomym i sąsiadom.

Wzajemniak to również, a może przede wszystkim, wymiana usług – na przykład wymiana lekcji języków obcych, wszelkiego rodzaju korepetycji, usług remontowych, a nawet wzajemnego podwożenia się sąsiadów do pracy (to temat naszego nowego startupu, na jesień tego roku). Dzięki temu może nie trzeba już będzie kupować korepetycji z matematyki za gotówkę? Może wystarczy udzielić komuś chętnemu lekcji z francuskiego, a potem za te punkty kupić od kogoś innego korki z matematyki dla naszego dziecka ? Ekonomiści nazywają takie działanie „wielobarterem”, chociaż jest to w rzeczywistości zwykły zakup i sprzedaż z użyciem substytutu pieniądza, którego pewną, niewielką pulę dostajemy z góry na start, trochę jak w grze Monopoly (no może bardziej pożyczamy niż dostajemy; nie jest to dosłowna darowizna). I to jest istota pomysłu – w normalnym świecie brak gotówki uniemożliwia wymianę i w ogóle funkcjonowanie, a w świecie Wzajemniaka, jeśli tylko mamy cokolwiek na wymianę, nawet własny wolny czas, gotówka przestaje być problemem, przestaje być ograniczeniem.

Wzajemniak został wymyślony na czasy kryzysu i bezrobocia, czyli zjawisk nieznanych w Polsce od dekad. Może być jednak swego rodzaju zabezpieczeniem na przyszłość – nigdy nie wiadomo, jakie zamieszanie przyniosą jeszcze epidemie, jeśli potrwają dłużej.

Ciekawostką jest to, że światy wzajemniakowych społeczności, dzięki punktowej walucie oraz operowaniu na podstawowych dobrach i usługach wymienianych między znajomymi czy sąsiadami, mogą być odporne na zawirowania i kryzysy rynkowe na poziomie kraju. To może być kiedyś jego poważną zaletą.

Wzajemniak odtwarza warunki i relacje z małych społeczności plemiennych, gdzie wszyscy wszystkich znają. Tutaj wszystko jest oparte na zaufaniu. Jedną z zasad Wzajemniaka jest to, że saldo naszego konta punktowego jest widoczne dla innych użytkowników – naszych znajomych. Dzięki temu unikamy „pasażerów na gapę”, a każdy ma motywację do utrzymywania „społecznej postawy”. Jeśli nasze saldo będzie przez długi czas ujemne i nic z tym nie zrobimy (nic nie sprzedamy ani nie wykonamy żadnej usługi), to znajomi będą widzieć jak na dłoni, że trochę „pasożytujemy”. Trochę jak w rodzinie lub małej wiosce: wszyscy z grubsza wiedzą wszystko o wszystkich, co będzie nas motywować do pilnowania się, aby mniej więcej tyle samo dawać z siebie społeczności, co od niej brać, czyli pilnować, aby nasze saldo nie było zbyt długo i głęboko na minusie. To takie zdrowe, fundamentalne zasady ekonomii społecznej.

Wzajemniak składa się z trzech niezależnych części: uproszczonego „fejsbuka”, gdzie utrzymujemy swój profil, posty i linkujemy się ze znajomymi, serwisu ogłoszeniowego, w którym zamieszczamy oferowane przedmioty i usługi, wyceniane w punktach, złotówkach lub obu tych walutach naraz. Trzecia część to system rejestrowania w punktach transakcji dokonywanych między użytkownikami.

To kluczowa część systemu – dzięki saldom punktowym wiemy, jak wyglądają nasze relacje ekonomiczne z innymi członkami „plemienia” Wzajemniaka.

Salda naszych kont oraz ilości przeprowadzonych transakcji są widoczne dla wszystkich znajomych (bez szczegółów na temat tego, co i za ile kupiliśmy/sprzedaliśmy). Dzięki temu wszyscy wiedzą, na ile jesteśmy aktywni w społeczności.

Do Wzajemniaka warto jest wchodzić tylko razem, namawiając od razu grupę swoich znajomych czy lokalną społeczność. Tylko wtedy wymiana będzie szła sprawnie. Jeśli chciał(a)byś zostać moderatorem takiej lokalnej, wzajemniakowej grupy, skontaktuj się z nami.

Wzajemniak został założony przez kilkuosobowy zespół Fundacji Demokracji Bezpośredniej (KRS 400498, nasz adres to: www.demok.pl/fundacja, budujemy, między innymi, systemy internetowe do demokracji lokalnej, na przykład: www.Podkowa.Demok.pl – podobny możemy uruchomić też w Twojej miejscowości, skontaktuj się z nami). Był też wielokrotnie konsultowany z ekonomistami z Uniwersytetu Warszawskiego oraz Polskiej Akademii Nauk.

Zapraszamy do udziału w zabawie, a poniżej lista dobrych rad – krótki przewodnik po korzystaniu z portalu www.Wzajemniak.pl.

Dobre rady – jak używać Wzajemniaka:

  1. Załóż konto i wypełnij starannie profil. Tu nie można być anonimowym – wszystkie zasady funkcjonowania Wzajemniaka odnoszą się do zasad funkcjonowania pierwotnych plemion ludzkich. Wprowadź oferty przedmiotów, które masz na sprzedaż (lub możesz pożyczać znajomym) oraz usług, które możesz wykonywać w ramach wymiany.
  2. Ceny swoich usług i przedmiotów możesz ustalić w punktach lub złotówkach (lub jednym i drugim), przyjmując, że 1 punkt ma taką samą wartość, jak 1 złotówka. Możność wyceniania przedmiotów i usług jednocześnie w punktach i złotówkach przydaje się wtedy, gdy nie chcesz sprzedawać pewnych usług wyłącznie za punkty, bo potrzebujesz również złotówek. Dla przykładu: używany rower może być wyceniony na 200 zł plus 300 punktów, co oznacza, że jego wartość szacujesz na 500 zł.
  3. Poszukaj w serwisie znajomych i zlinkuj się z nimi. Jeśli im ufasz, udziel im rekomendacji i poproś ich o to samo. To pozwoli administratorowi przyznać Ci pulę punktów „na start” w formie prawa do debetowania konta z punktami. Twój profil musi być jednak przedtem w miarę kompletnie wypełniony. Zaproś jak najwięcej swoich znajomych do Wzajemniaka – tylko wtedy, gdy będzie nas dużo i będzie można znaleźć w nim każdy rodzaj usług, stanie się przydatny dla wszystkich.
  4. Dbaj o to, aby saldo Twojego konta nie pozostawało zbyt długo ujemne, ponieważ to świadczy o tym, że więcej bierzesz od społeczności, niż jej dajesz, a między jednym a drugim warto zachować zdrową równowagę. Saldo konta z punktami we Wzajemniaku nie świadczy o Twoim stanie posiadania, lecz o bilansie Twoich rozliczeń z całą społecznością jego użytkowników – warto o tym pamiętać.

Regulamin:

1. PROFIL i dane osobowe

Ponieważ portal służy do rozliczania wzajemnej wymiany pracą, usługami czy innymi dobrami, PROFIL musi zawierać prawdziwe dane i w miarę rozpoznawalne, chociażby dla znajomych, zdjęcie. Zdjęcie kota zamiast własnego też ujdzie, ale wtedy Moderator raczej nie przyzna nam prawa do debetu w punktach. Adres podajemy tylko orientacyjnie (kod pocztowy, miejscowość, ewentualnie ulica, ale bez numeru domu). Numer telefonu czy e-mail również jest potrzebny, ale system pokazuje go tylko tym użytkownikom, których sami oznaczymy jako znajomych.

2. ZNAJOMI

Wzajemniak to nie Fejsbuk. Przez znajomych oznaczamy tylko osoby, które rzeczywiście znamy i których profili jesteśmy pewni. Dzięki temu zminimalizujemy ryzyko pojawienia się w portalu anonimowych osób, które chętnie coś przyjmą, ale nic nie dadzą od siebie.

3. PUNKTY i złotówki

Przy pomocy punktów (i ew. złotówek) kupujemy i sprzedajemy przedmioty i usługi. Robimy to poza systemem, w nim notujemy tylko transakcję. Ceny staramy się ustalać tak, jak robilibyśmy to w złotówkach (1 pkt = 1 zł). Punkty po prostu zastępują złotówki. Jeśli pewnych rzeczy (czy usług) nie jesteśmy w stanie oferować bliźnim wyłącznie za punkty, możemy je wycenić jednocześnie w złotówkach i punktach. Wtedy, wystawiając na sprzedaż np. stary rower, wpisujemy w formularz, że sprzedamy go, na przykład, za 100 zł plus 200 punktów, bo uważamy, że jest wart łącznie ok. 300 zł.

4. DEBET i saldo konta punktowego

Jeśli saldo punktów na naszym koncie wynosi zero, to raczej musimy zacząć działalność od sprzedania czegoś, a dopiero potem będziemy mogli coś kupić. Możemy też poprosić Moderatora, aby przyznał nam debet (rodzaj kredytu w walucie punktowej), który zrobi to, o ile nasze konto będzie wyglądać wiarygodnie. Debety są potrzebne, bo bez nich w ogóle nie doszłoby do pierwszych transakcji w systemie. Saldo konta mówi nam, jaka jest relacja pomiędzy ilością pracy/dóbr, jaką przekazaliśmy innym użytkownikom, czyli ile zrobiliśmy dla społeczności. Jeżeli nasze saldo jest przez dłuższy czas ujemne, to powinniśmy coś wystawić na sprzedaż i raczej nie odmawiać prośbom o nasze usługi ze strony innych użytkowników, bo mogą nas uznać za pasożytów. Co ważne, saldo punktowe każdego użytkownika jest widoczne dla wszystkich innych użytkowników, trochę jak w małej plemiennej wiosce, gdzie wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich. Jawność aktualnego salda konta jest jedną z głównych reguł działania Wzajemniaka.

5. DANE o transakcjach

Dane o transakcjach są przechowywane w systemie przez 3 miesiące (nie chcemy trzymać Waszych, potencjalnie wrażliwych danych o zakupach/pracach/sprzedażach na serwerze). Saldo pozostaje aktualne przez cały czas. Dane o transakcjach można sobie ściągnąć ze swojego konta w formie pliku PDF.

6. TRANSAKCJE I PUNKTY

Operator portalu Wzajemniak nie wymienia punktów na złotówki ani odwrotnie. Zanim zdecydujemy się sprzedać coś za punkty, korzystając ze Wzajemniaka, sprawdźmy, czy na portalu są jakieś usługi lub towary, które chcielibyśmy potem za te punkty kupić lub zaakceptujmy fakt, że trzeba będzie poczekać, aż się pojawi się to, co będzie nas interesować. Tym bardziej, że dopiero rozkręcamy ten eksperyment ekonomii społecznej.

7. BEZPIECZEŃSTWO DANYCH

Twój numer telefonu oraz email są widoczne tylko dla osób, które oznaczysz jako znajomych.

Informacja o plikach cookies

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczek) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, wskutek czego nie będą zbierane żadne informacje.

Artykuł Piotra Krupy-Lubańskiego pt. „Wzajemniak.pl” znajduje się na s. 9 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Krupy-Lubańskiego pt. „Wzajemniak.pl” na s. 9 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Cel szalonego programu szczepień: po pierwsze, po drugie i trzecie – pieniądze / Jan A. Kowalski, „Kurier WNET” 83/2021

Wiem, jak wyglądały kampanie starej bolszewii przeciw ciemnocie i kołtuństwu (tego słowa użył minister Niedzielski). I jak chętnie uczestniczyły w niej całe zastępy roześmianej i postępowej młodzieży.

Jan A. Kowalski

Kaganiec „nowej normalności”

Zjawiska, które obserwujemy w trakcie „walki z pandemią”, nie napawają optymizmem. Maseczka jako forma kagańca dla ludzi. Zamykanie nas w domach. Zamykanie firm. Coraz śmielsza próba likwidacji pieniądza jako niezależnego od rządu miernika naszej pracy, zaradności i oszczędności. Obecny szalony jego dodruk w imię obrony tego, co wcześniej zostało zaatakowane, skończy się co najmniej 3-krotnym zmniejszeniem naszych oszczędności. I może uniemożliwić jakąkolwiek niezależną od rządu indywidualną działalność gospodarczą.

Ale człowiek to nie tylko pieniądz, który w dużej mierze zabezpiecza indywidualną wolność. Jest jeszcze dusza i nasza Wiara. Działania podejmowane przez rząd w tym zakresie wyglądają nie mniej groźnie.

Pod pretekstem zagrożenia zdrowia i życia publicznego zamyka się kościoły i wprowadza regulacje tam, gdzie do tej pory władza świecka nie miała wstępu. Odbiera się i ogranicza naszą wolność również w sferze duchowej.

Do tego przeprowadza się szalony program szczepień niesprawdzonym w pełni preparatem, jako jedyne remedium na wirusa. Po to, żebyśmy mogli normalnie żyć w „nowej normalności”. Sugerując wprost skazywanie na getto tych, którzy się nie zaszczepią. I przeprowadzając propagandową kampanię nienawiści przeciwko płaskoziemcom – roznosicielom zarazy. Z doświadczenia rodziców i z historii wiem, jak wyglądały kampanie starej bolszewii przeciwko ciemnocie i kołtuństwu (tak, to słowo przypomniał ostatnio minister Niedzielski). I jak chętnie uczestniczyły w niej całe zastępy roześmianej i postępowej młodzieży, przekonanej o swojej niepodważalnej racji. Racji siły. Dlatego się nie śmieję i nie zaszczepię.

Wszystko to przeprowadzane jest przez rządy i masowe tuby propagandowe, w skoordynowany sposób, na całym świecie. A przynajmniej w kręgu naszej łacińskiej cywilizacji. Po co?

Wytłumaczeń może być wiele. Od najmniej do najbardziej fantastycznych. Przedstawię swoje, wynikające z długiego już życia na tej ziemi. Trochę tylko zapożyczone od Napoleona.

1.   Po pierwsze, pieniądze. Na wnet.fm przedstawiłem szacunkowe podsumowanie rocznych kosztów leczenia Covid-19 (+ wszystkie grypy) – 3 mln zachorowań – na 8 mln złotych. I koszt zaszczepienia również roczny, bo zaraz okaże się, że szczepić musimy się co rok (jak na grypę), czyli 8 miliardów złotych. 1000 razy więcej!

2.   Po drugie, pieniądze. Pieniądze dające władzę strukturom państwowym i ponadpaństwowym.

Wielki Reset zapowiedziany przez Davos oznacza jedno – pozbawienie pieniędzy drobnych i średnich przedsiębiorców. Zlikwidowane zostaną niezależne od polityków źródła kapitału.

Finansujące życie, działanie i myślenie niezależne od struktur państwowych i ponadpaństwowych. Tym samym zlikwidowana zostanie również czwarta władza reprezentowana przez niezależne od państwa i korporacji media. Opinia publiczna stanie się przez to fikcją.

3.   Po trzecie, pieniądze. Tym razem – dające władzę nad światem biznesu i w dużej mierze polityki ponadnarodowym korporacjom. Widzieliśmy to przy okazji ostatnich amerykańskich wyborów. I to, jakim niezrozumieniem istoty wielkich korporacji wykazał się Donald Trump – ich orędownik i obrońca w świecie, również w Polsce. To był niezapomniany obraz, gdy wielkie korporacje urzędującemu prezydentowi największego mocarstwa wyłączyły mikrofon. I pokazały, kto rządzi.

Ale to nie był pierwszy amerykański prezydent, który niczego nie zrozumiał. Przed nim przecież mieliśmy ukochanego przez Polaków Ronalda Reagana, również republikanina i konserwatystę. To przewaga republikanów w Kongresie w trakcie jego rządów zablokowała ostatecznie zarzuty wobec korporacji o próbę monopolizacji rynku

To właśnie republikanie, ślepo widząc w korporacjach powstałych w Ameryce patriotyczne przedsiębiorstwa amerykańskie, doprowadzili bezrefleksyjnie do ich niekontrolowanego rozkwitu.

Do rozkwitu zagrażającego podstawom amerykańskiego Imperium Wolności, a przez to całemu Wolnemu Światu. Również nam.

Żeby jednak pieniądze mogły odnieść to potrójne zwycięstwo, oprócz Wielkiego Resetu naszych oszczędności i możliwości działania, trzeba zmienić naszą duszę. Znieść Boże Prawa, zniszczyć Kościół i rodzinę, a zatem społeczeństwo. Stare społeczeństwo, oparte na wolności danej nam przez Pana Boga. Ma powstać nowe, zarządzane przez lokalne (państwowe) administracje. Dla jak największego zysku korporacji wyceniane i zarządzane od kołyski po grób. Dlatego niszczy się wszystko, co uważaliśmy i jeszcze uważamy za wartościowe. Po co pracowitość, jeżeli każdemu zagwarantuje się dochód podstawowy? Po co oszczędzanie, jeżeli trzeba do tego dopłacać? Po co przedsiębiorczość, skoro nasz wysiłek i wyrzeczenie wielu lat życia może zostać przekreślony jedną administracyjną decyzją?

To może dlatego, skoro już ogłosiłem się prorokiem 😊, tyle tekstów poświęciłem naszej Wierze i jej objaśnianiu. Wywołując niejednokrotnie zdziwienie (pewnie mu odbiło) u starych znajomych. Do niedawna kojarzących mnie z pisaniem o czystej polityce i szmalu. Ten beztroski czas, Moi Drodzy, niestety przeminął.

Jeżeli teraz nie uświadomimy sobie prostej prawdy, że to ostatni moment na powrót do źródła, do bożego źródła wszelkich naszych chrześcijańskich praw i wolności, to stracimy wszystko – państwo, rodzinę, wolność i pieniądze.

Korporacje i ich światowe ekspozytury tylko czekają na ostateczne zwycięstwo w Stanach, żeby dogadać się z Chinami, Rosją i pozostałymi wrogami wolności. Niepowstrzymany wzrost potęgi magnaterii doprowadził kiedyś do upadku mojej ukochanej I Rzeczypospolitej. Najpierw do upadku warstwy średniej, potem wolności osobistej, a wreszcie – państwa. A magnaci prowadzili rozległe układy z ościennymi mocarstwami, co do jednego wrogami naszej wynikającej z chrześcijaństwa wolności.

To dlatego rozległe agenturalne działania na terenie Stanów Zjednoczonych prowadzą Rosjanie i Chińczycy. Wszystkie one nakierowane są na destabilizację państwa i przekupstwo najważniejszych osób. Z prawa i z lewa, po równo. Jeżeli uda się zdestabilizować wewnętrznie Imperium Wolności albo zamienić je w zwykłe imperium militarne, totaliści polityczni do spółki z korporacjami będą mogli zniszczyć do reszty nasz Wolny Świat. Narzucić nam kaganiec nowej normalności.

Jest jeszcze nadzieja. Nadzieja w USA. Już dwadzieścia stanów porzuciło politykę lockdownu i maseczek. Bo po roku życia z wirusem już wiemy, że lockdown i maseczki nie mają zdrowotnego uzasadnienia.

A do tego i u Demokratów, i u Republikanów pojawiło się wreszcie zrozumienie korporacyjnego zagrożenia dla podstaw wolności i demokracji. I takim ponadpartyjnym działaniom u gwaranta naszej wolności i niepodległości powinniśmy przyklasnąć. Zamiast bezmyślnie przepisywać z lewackich nowojorskich gazet zarzuty wobec odrzucającego lockdown „lekkomyślnego” Teksasu. To „W” jak wolność zniknęło chyba nie całkiem przez przypadek z nazwy tygodnika Sieci. Szkoda, że zniknęło także z głów pokaźnej liczby jego dziennikarzy. Na szczęście nie z głów dziennikarek, co niezmiernie cieszy 😊

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Kaganiec nowej normalności” znajduje się na s. 2 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Kaganiec nowej normalności” na s. 4 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Organizacja Narodów Zjednoczonych – jak zawsze, decydują silni i bogaci / Adam Gniewecki, „Kurier WNET” 83/2021

W praktyce ONZ nie jest niezależnym organem chroniącym prawa człowieka, które ONZ zresztą sformułowała, a obecnie sama nagina. Krok po kroku staje się narzędziem ideologicznej inżynierii społecznej.

Adam Gniewecki

ONZ – iluzje i rzeczywistość

W 1693 r. w dziele O obecnym i przyszłym pokoju w Europie William Penn zaproponował utworzenie Ligi Narodów, której podstawowymi zasadami miały być: suwerenna równość państw bez względu na ich rangę międzynarodową i potencjał oraz prawo państw członkowskich do wzajemnego kontrolowania stanu przestrzegania wolności i praw obywatelskich. Główne zadanie organizacji miało polegać pokojowym rozstrzyganiu sporów między suwerenami. Penn nie dopuszczał użycia przez Ligę siły.

Liga Narodów jako organizacja międzynarodowa powstała w 1920 r. i dotrwała roku 1946, a została utworzona z inicjatywy prezydenta Stanów Zjednoczonych Woodrowa Wilsona podczas paryskiej konferencji pokojowej, kończącej I wojnę światową. Założycielami jej były 32 państwa, członkowie dawnej koalicji wojennej (w tym Polska), i 5 dominiów oraz 13 państw zaproszonych. Z czasem liczba państw członkowskich zwiększyła się do 57. USA nie były członkiem organizacji, chociaż ich delegat uczestniczył w obradach w charakterze obserwatora. Z pięciu mocarstw światowych w Lidze znalazły jedynie dwa: Francja i Wielka Brytania, a poza nią pozostawały dwa największe mocarstwa europejskie: Niemcy i Rosja Sowiecka. Najważniejszym w praktyce organem była, licząca 9 członków, Rada Ligi Narodów, w skład której wchodzili przedstawiciele ówczesnych mocarstw, określani jako „klub elitarny”, oraz reprezentanci innych państw. Polska musiała wywalczyć sobie miejsce w Radzie, ponieważ jej obecność mogła blokować, a przynajmniej utrudniać ewentualne wejście do niej Niemiec. Jednak po kilkumiesięcznych staraniach podpisano akt stanowiący o wejściu do Rady Polski, jako „godnej powagi Ligi Narodów”.

W Lidze mocarstwa zajmowały pozycję uprzywilejowaną, miały zatem większy wpływ na proces decyzyjny niż państwa słabsze, ponieważ w Radzie miały zapewnione miejsca stałe – analogicznie do Rady Bezpieczeństwa dzisiejszego ONZ.

W rezultacie marginalizowane małe i średnie państwa odnosiły się niechętnie do porządku powersalskiego, co przyczyniało się do nieskuteczności działań organizacji. Ligę Narodów powołano w przekonaniu, że światowa organizacja zrzeszająca narody może utrzymać pokój i zapobiec ponownej tragedii, jaką była I wojna światowa. Niestety nadzieje okazały się płonne. Ligę Narodów rozwiązano w 1946 r., a w czasie jej istnienia Europą wstrząsnęły dwie wojny – polsko-bolszewicka i wojna domowa w Hiszpanii, całą ludzkością zaś – II wojna światowa.

Następczynią Ligi Narodów jest Organizacja Narodów Zjednoczonych – ONZ, która powstała 24 października 1945 r. w wyniku wejścia w życie podpisanej 26 czerwca 1945 r. w San Francisco Karty Narodów Zjednoczonych. Obecnie członkami ONZ są 193 państwa, Watykan zaś jest jedynym w pełni suwerennym i powszechnie uznanym państwem, które nie należy do Narodów Zjednoczonych. Do ONZ nie należą też podmioty międzynarodowe, które mają status „państwa-obserwatora”.

ONZ stawia sobie za cel zapewnienie pokoju i bezpieczeństwa międzynarodowego, rozwój współpracy między narodami oraz popieranie przestrzegania praw człowieka.

Budżet operacyjny ONZ na lata 2018–19 wynosił 5,6 mld USD Największy płatnik to Stany Zjednoczone, których składka wynosi 22% całości. Misje pokojowe ONZ finansowane są z odrębnego źródła. Prezydent Donald Trump twierdził, że USA łożą niewspółmiernie wysoką sumę i domagał się reformy finansowania ONZ.

Organizacje wyspecjalizowane ONZ to organizacje międzynarodowe powiązane i blisko współpracujące z ONZ, a wszystko razem nazywa się „rodziną ONZ”. Organizacje wyspecjalizowane muszą spełnić następujące warunki: • być organizacjami międzyrządowymi, • mieć charakter powszechny, tj. otwarty dla wszystkich państw świata, • posiadać szerokie kompetencje choćby w jednej z dziedzin, o której mowa w art. 57 Karty Narodów Zjednoczonych, • być związane z ONZ umową międzynarodową. Organizacje wyspecjalizowane są autonomiczne i stanowią odrębne podmioty prawa międzynarodowego, mają swoich członków, odrębne organy i własne budżety, a z ONZ są połączone porozumieniami zawieranymi z Radą Gospodarczo-Społeczną ONZ, zatwierdzanymi przez Zgromadzenie Ogólne. Tym dwóm organom organizacje wyspecjalizowane przedkładają sprawozdania ze swej działalności. Do organizacji wyspecjalizowanych, których jest 15, należą sprawy o wymiarze międzynarodowym, związane z wyżywieniem i rolnictwem, zdrowiem, finansami, transportem, komunikacją, kulturą, nauką oraz oświatą. Status odmienny od pozostałych ma Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej.

Siły zbrojne ONZ, zgodnie z rozdziałem VII Karty Narodów Zjednoczonych, składają się z kontyngentów dostarczanych przez państwa członkowskie na podstawie specjalnych układów zawieranych z Radą Bezpieczeństwa (układy takie nie zostały dotychczas zawarte). Ich zadaniem ma być stosowanie sankcji zbrojnych w razie naruszenia pokoju oraz w przypadku aktów agresji.

ONZ podejmuje tylko operacje pokojowe z użyciem narodowych kontyngentów. Interwencja wymaga zgody państwa, na którego terytorium ma być prowadzona. Od czasu swego powstania ONZ przeprowadziła liczne wojskowe operacje pokojowe.

Do zakończonych powodzeniem można zaliczyć: 1950–1953, Korea – utrzymanie podziału Półwyspu Koreańskiego i zahamowanie ekspansji komunizmu; 1990–1991, Zatoka Perska – mandat ONZ dla sił brytyjsko-amerykańskich, które wyzwoliły Kuwejt po zajęciu państwa przez siły irackie (operacja Pustynna Burza); 1992–1993, Kambodża – największa operacja pokojowa ONZ, uwieńczona demokratyzacją kraju.

Niestety niektóre operacje pokojowych sił zbrojnych ONZ nie były udane, a nawet zakończyły się tragicznie. Do takich należały: 1960–1964, Kongo, gdzie interwencja doprowadziła do utrzymania niepodległości kraju i jego integralności terytorialnej, ale wyniosła do władzy prezydenta Mobutu Sese Seko, którego dyktatorskie rządy cechowały się korupcją i defraudacją funduszy oraz dóbr publicznych. Do końca jego rządów w dwóch następujących po sobie wojnach domowych zginęły lub padły ofiarami łamania praw człowieka, w tym morderstw i gwałtów, setki tysięcy osób; na Cyprze od 1964 roku stacjonują siły pokojowe, którym nie udało się zapobiec podziałowi wyspy po agresji tureckiej; 1992–1994, Somalia – zakończona porażką operacja Przywrócić Nadzieję, która miała skłonić do rozbrojenia walczące strony i zabezpieczyć dostawy z pomocą humanitarną, a skończyła się tragiczną operacją w Mogadiszu (głównie wojska USA); 1992–1995, była Jugosławia – siły ONZ UNPROFOR, które miały zaprowadzić pokój w dawnych republikach związkowych, poniosły fiasko i zostały zastąpione przez siły NATO – IFOR, gdy w chronionej przez siły ONZ Srebrenicy doszło do największej zbrodni ludobójstwa po II wojnie światowej, gdzie siły serbskie wymordowały co najmniej 8 tys. Bośniaków; 1993–1996, Rwanda – siły ONZ UNAMIR miały monitorować układ pokojowy między plemionami Hutu i Tutsi.

Uznawana za największą porażkę ONZ masakra ok. 800 tys. ludzi odbywała się na oczach żołnierzy sił pokojowych. Wydarzenia te zostały ukazane w filmie Hotel Ruanda.

Sekretarz generalny ONZ wybierany jest przez Zgromadzenie Ogólne na wniosek Rady Bezpieczeństwa. Obecnie, jako dziewiąty, stanowisko to piastuje przedstawiciel Portugalii António Guterres. Kompromitującą porażką Organizacji można nazwać dwukrotny wybór Austriaka Kurta Waldheima, czwartego Sekretarza Generalnego, w latach 1972–1981, czyli na dwie kadencje. Jego zabiegi o trzecią zawetowały Chiny. Krótko potem, w 1986 r., został on wybrany na prezydenta Austrii, choć wcześniej ujawniono fakt jego przynależności do NSDStB (Narodowosocjalistyczny Niemiecki Związek Studentów) i SA, a także służbę w oddziale niemieckiego Wehrmachtu, który dopuścił się zbrodni wojennych na Bałkanach. Sam polityk w swojej biografii fakty te ukrywał.

Według upublicznionych informacji oddział, którym dowodził, odpowiadał za śmierć 1200 greckich Żydów. Wskazywano, że Waldheim musiał wiedzieć o różnych zbrodniach wojennych, w tym deportacjach greckich Żydów czy masakrach w Jugosławii. Przypuszczano, że sam również mógł brać udział w zbrodniach wojennych. Jednak międzynarodowa komisja nie znalazła na to dowodów. Niemniej ujawnienie jego przeszłości spowodowało, że w większości państw był traktowany jako persona non grata. W rezultacie jako głowa państwa oficjalnie odwiedził tylko kraje arabskie oraz Watykan. Zmarł w 2007 r., a w liście opublikowanym pośmiertnie wyraził żal z powodu „tak późnego jednoznacznego odniesienia się do nazistowskich zbrodni wojennych”.

W okresie 1997–2006 pierwszym czarnym Afrykaninem na stanowisku Sekretarza Generalnego ONZ był Kofi Annan z Ghany, laureat Pokojowej Nagrody Nobla w 2001 r., który skupił uwagę Organizacji na prawach człowieka i rozwoju globalnym.

Wcześniej Annan pełnił funkcję Asystenta Sekretarza Generalnego ds. Operacji Pokojowych w okresie, gdy w Rwandzie i Jugosławii dopuszczano się ludobójstw przy biernej postawie sił pokojowych. Zarządzał także Organizacją w czasach korupcyjnego i politycznego skandalu związanego z programem Ropa za Żywność w Iraku.

PO 7 nieudanych próbach rozwiązania kryzysu krymskiego przez Radę Bezpieczeństwa ONZ, z których wszystkie blokowane były przez rosyjskie weto, 27 marca 2014 r. Zgromadzenie Ogólne przyjęło rezolucję dotyczącą integralności terytorialnej Ukrainy i aneksji Krymu przez Federację Rosyjską oraz uznającą referendum krymskie za nielegalne. Dokument wzywa Rosję „do natychmiastowego i bezwarunkowego wycofania swoich sił z Krymu”. Rezolucja mówi też o „dalszej destabilizacji Krymu w wyniku przenoszenia tam przez Rosję zaawansowanych systemów uzbrojenia, w tym samolotów i pocisków o zdolnościach jądrowych, broni, amunicji i personelu wojskowego na terytorium Ukrainy”. ONZ wezwała Moskwę do „niezwłocznego zaprzestania tych działań”. Na początku 2021 r., przedstawiciel Ukrainy przy ONZ wezwał do pozbawienia Rosji prawa weta w Radzie Bezpieczeństwa, ponieważ państwo to jest agresorem prowadzącym wojnę przeciw jego krajowi. Natomiast we wrześniu 2017 r. Rosja i Ukraina wystąpiły z propozycjami wprowadzenia sił pokojowych ONZ do Donbasu. Jednak różnice stanowisk między obydwoma państwami uniemożliwiły osiągnięcie porozumienia.

Rosja prowadzi otwartą wojnę z suwerennym sąsiadem, któremu zajęła część terytorium. ONZ „potępia” i „wzywa”. Rezolucje przeciw armatom. Bezradność słów i dokumentów wobec siły i arogancji.

Polska zwróciła się do Rady Bezpieczeństwa ONZ o omówienie traktowania Polaków na Białorusi. Nawet jeżeli omówią, to co praktycznie z tego wyniknie? Tak w ONZ, jak i w jej poprzedniczce – Radzie Ligi Narodów – decydował i decyduje interes silnych i bogatych, a weto służy jego zabezpieczeniu. Króluje polityka faktów dokonanych, a nieegzekwowane postanowienia całej reszty gremium świadczą o bezsilności, choć według Artykułu 4, Rozdział 2 Karty Narodów Zjednoczonych: „W poczet członków Organizacji Narodów Zjednoczonych może być przyjęte każde państwo miłujące pokój, które przyjmie zobowiązania zawarte w niniejszej Karcie i – zdaniem Organizacji – zdolne jest i pragnie zobowiązania te wykonywać”. Ideały sobie, a praktyka, jaka jest, każdy widzi. Oby nie skończyło się tak jak w pierwszej połowie XX w.

Czy ONZ, jak i cały świat polityki, kieruje się pragmatyzmem, czyli hipokryzją w imię tzw. zdrowego rozsądku? Właśnie – „zdrowego”, czyli leżącego w kompetencjach jednej z najważniejszych ONZ-owskich agencji wyspecjalizowanych, czyli Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), której nazwę od ponad roku odmienia się codziennie przez wszystkie przypadki. Jej dyrektor, wybrany w 2017 r. przy poparciu Pekinu, Tedros Adhanom Ghebreyesus, mimo, że alarmowany już 31 stycznia 2019 r. przez Tajwan, że w Wuhan wirus SARS-CoV-2 przenosi się z człowieka na człowieka, nie tylko nikogo o tym nie powiadomił, ale w połowie stycznia 2019 r. podał, że chińskie władze nie znalazły na to wyraźnych dowodów, choć wcześniej jego organizacja informowała o pierwszym przypadku choroby poza Chinami – w Tajlandii.

Tedros w pisemnym raporcie WHO chwalił „przejrzystość” i „sposób podejścia” Chin do sprawy COVID-19, jednocześnie krytykując ograniczenia podróży z i do Chin wprowadzone przez USA. Dopiero 11 marca WHO ogłosiło wybuch pandemii koronawirusa. Wcześniej przez ponad 2 miesiące wirusy podróżowały samolotami po całym świecie.

Trudno się dziwić, że Donald Trump wstrzymał finansowanie WHO, uzasadniając to m.in. uległością organizacji wobec Chin, szerzeniem dezinformacji i błędami, które doprowadziły do rozprzestrzenienia się COVID-19 na świecie.

Dla WHO był to poważny uszczerbek finansowy, ponieważ USA wpłacały wcześniej do Organizacji średnio ponad pół mld USD rocznie, co stanowiło ok. 7,5% jej budżetu, a w latach 2016–2017 aż 13%. Ten krok w specjalnym oświadczeniu skrytykował Sekretarz Generalny ONZ, a także miliarder, współtwórca Microsoftu Bill Gates, który corocznie za pośrednictwem swojej fundacji przelewał na rzecz WHO niewiele mniejsze sumy niż USA.

Joe Biden, następca prezydenta Trumpa, natychmiast po objęciu stanowiska finansowanie WHO przywrócił. Niezależnie USA wpłacały do WHO składki członkowskie proporcjonalne do swoich dochodów i liczby ludności. W budżecie na lata 2020–21 składki te wynoszą 116 mln USD. Dobrowolne wpłaty, w przeciwieństwie do składek członkowskich, pozwalają ofiarodawcom na wskazywanie projektów, na które środki mają być przeznaczone. Zarówno USA, jak i Fundacja Billa i Melindy Gatesów przeznaczyły znaczną część swoich dobrowolnych wpłat na programy skoncentrowane na globalnej eliminacji polio. Kolejnym priorytetem wskazanym przez Fundację Gatesa była poprawa dostępu do szczepionek i leków podstawowych.

Fundacja Gatesów inwestuje w firmy farmaceutyczne, przedsięwzięcia powodujące zanieczyszczenie środowiska, a nawet w dochodowe korporacje więzienne. Pojawia się usprawiedliwione pytanie, dlaczego Fundacja wspiera prywatnymi pieniędzmi dostatecznie już finansowaną przez liczne państwa organizację międzynarodową? Ponadto od dawna poważne osobistości wyrażają obawy co do wpływu fundacji – jednego z największych źródeł finansowania WHO – na globalne projekty Organizacji.

Trudno zaliczyć do bezpodstawnych opinie łączące koronawirusa, Billa Gatesa i WHO. Gates nie ukrywa, że podstawową misją jego fundacji jest zmniejszenie populacji świata o 10 do 15%, a nowoczesne szczepionki, aborcja i rozwój medycyny mogą się do tego przyczynić.

Tę opinię podzielają członkowie „Good Clubu” skupiającego „crème de la crème” światowych bogaczy, „odpowiednich” polityków i osób wpływowych. To WHO przeprowadziła w Nikaragui, Meksyku i na Filipinach szczepienia milionów kobiet w wieku rozrodczym. rzekomo przeciwko tężcowi. Niezależne badania próbek tych szczepionek wykazały, że specyfik zawierał naturalny hormon powodujący poronienia. Podobna akcja, finansowana przez WHO i UNICEF – Fundusz Narodów Zjednoczonych na rzecz Dzieci – miała miejsce w Kenii w 2020 r. Ofiarami znowu stały się kobiety. To dla WHO Fundacja Rockefellera wraz z rockefellerowskim Population Council, Bankiem Światowym – w skład którego wchodzą trzy agencje wyspecjalizowane ONZ – oraz amerykańskimi Narodowymi Instytutami Zdrowia realizowały przez 20 lat projekt rozpoczęty w 1972 r. w celu opracowania ukrytej szczepionki aborcyjnej z nosicielem tężcowym.

W roku 2014 Christina Figures, Sekretarz Wykonawczy Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych, oświadczyła, że „ziemia jest przeludniona” i należy podjąć działania w celu zmniejszenia populacji planety, ponieważ „obecna sytuacja grozi zbyt dużą produkcją gazów cieplarnianych”. W wywiadzie dla agencji Bloomberg News, Figueres pochwaliła rząd chiński za stosowanie przymusowych aborcji i sterylizacji, ponieważ „Chiny emitują najwięcej gazów cieplarnianych”.

W roku 1992, ONZ podała w Nocie Oficjalnej, że „jest obecnie w trakcie określania celów zrównoważonego rozwoju jako części nowego programu, który zostanie zainaugurowany podczas Szczytu Zrównoważonego Rozwoju we wrześniu 2015 r.”. Jak zapowiedziano, w roku 2015 ONZ Notą Oficjalną przekształciła Agendę 2021 w plan zrównoważonego rozwoju. Zrównoważony rozwój – pojemne, uniwersalne i modne określenie działań, których nie chce się nazwać po imieniu, stał się motywem przewodnim Agendy 2030 – dokumentu przyjętego na tzw. Szczycie Ziemi podczas Konferencji Narodów Zjednoczonych „Środowisko i Rozwój” (UNCED), w Rio de Janeiro w czerwcu 1992 r., gdzie 178 rządów – w tym polski – głosowało za przyjęciem programu, który obejmuje kontrolę populacji jako kluczowy instrument. Ostateczny tekst powstał w wyniku konsultacji i negocjacji, które rozpoczęły się w 1989 r., i stanowi zbiór zaleceń i wytycznych dla działań dotyczących ochrony i kształtowania środowiska życia człowieka, które powinny być podejmowane na przełomie XX i XXI wieku w celu zapewnienia trwałego i zrównoważonego rozwoju. Sygnatariusze zobowiązali się m.in. do zapewnienia powszechnego dostępu do świadczeń w zakresie zdrowia seksualnego i prokreacyjnego, w tym planowania rodziny i rozpowszechniania informacji i edukacji w tym zakresie. 25 września 2015 r. Polska przyjęła Agendę, a wraz z nią 17 celów i 169 związanych z nimi zadań. Za realizację podjętych zobowiązań odpowiada Ministerstwo Rozwoju, uwzględniając je w planach na kolejne dekady.

Tekst dokumentu jest bardzo obszerny, a diabeł tkwi w interpretacji i sposobie realizacji nieprecyzyjnie i hasłowo określonych zadań. Wiele źródeł oskarża autorów Agendy o zamiar wyludnienia Ziemi, a przynajmniej zmniejszenia jej populacji o 10, 15, a nawet 95%, o czym dokument nie mówi wprost.

Czytając dotyczący publikacji wniosków Agendy 2030, Przewodnik dla Samorządów Regionalnego Samorządowego Centrum Edukacji Ekologicznej przy Sejmiku Samorządowym we Wrocławiu pt. Dynamika Demograficzna i Zrównoważony Rozwój, rozdział 5, dowiemy się, że: „ogólny i eufemistyczny charakter tego rozdziału świadczy o zdecydowanej kampanii Kościoła katolickiego, aby usunąć wyraźne odniesienia do antykoncepcji i kontroli urodzin”. Zwroty, które mogłyby świadczyć o aprobacie kontroli urodzin, są opatrzone frazą: „w zgodzie z wolnością, godnością i wartościami osobistymi mającymi związek z okolicznościami etycznymi i kulturowymi”. Dokument podaje, że w tym samym rozdziale, czyli dotyczącym demografii, Agenda mówi: „wzrost zaludnienia zwiększa napięcie środowiskowe, które obniża jakość życia”; „instytucje na wszystkich poziomach powinny dokładniej badać związki między zmianami demograficznymi, zróżnicowanymi poziomami rozwoju i wpływem na środowisko”; „polityka ludnościowa jest częścią polityki zrównoważonego rozwoju, a społeczności muszą uczestniczyć w konsultacjach na temat rozwoju polityki ludnościowej. Kobietom szczególnie należy umożliwić podejmowanie decyzji o liczebności rodziny i dostęp w tym celu do »właściwych środków«, zaś „wszechstronna prenatalna opieka medyczna powinna być dostępna dla wszystkich”.

Agenda 2030, opracowana w celu zrównoważenia rozwoju świata, zawiera m.in. punkty dotyczące: likwidacji ubóstwa we wszystkich jego formach, promowania zrównoważonego rolnictwa, w tym produktów GMO (!), wspierania zrównoważonego oraz zintegrowanego rozwoju gospodarczego (globalizm?!), podjęcia pilnych działań w celu zwalczania zmian klimatu i ich skutków (dekarbonizacja ze wszystkimi jej aspektami?!), ochrony i zrównoważonego korzystania z oceanów, mórz i zasobów morskich (morza i oceany miały być największą spiżarnią świata!), promowania pokojowego i integracyjnego społeczeństwa (wymuszone mieszanie narodów, ras i kultur, które się integrować nie chcą?!).

Chwalebne i chwytliwe idee. Któż nie chciałby zlikwidować ubóstwa? Jakie formy ludzkiej działalności mają zostać wykluczone, a jakie obowiązkowe? Co będzie wolno robić bez kontroli, a co tylko pod nadzorem? W końcu, jakie środki kontroli będą stosowane?

Agenda 2030 to m.in. zamysł ograniczenia populacji świata, która, gdy czytać między wierszami, jest za wysoka. Dla potwierdzenia tego wniosku można zapoznać się z opublikowanym w 2015 r. przez ONZ raportem zatytułowanym Trendy w stosowaniu antykoncepcji na świecie, w którym wskazano, że w owym czasie najpowszechniejszą z owych metod była… sterylizacja, zaś więcej niż jedna trzecia kobiet pozostających w związkach używała antykoncepcji długoterminowej. Raport akcentował, że co najmniej 10% kobiet na świecie nie miało zaspokojonych potrzeb dotyczących planowania rodziny i prognozował, że do roku 2030 osiemset milionów (!) kobiet na świecie będzie używało nowoczesnych metod antykoncepcji.

Klaus Schwab, urodzony w Ravensburgu/Niemcy w 1938 r., to były wiceprzewodniczący Komitetu ONZ ds. Planowania Rozwoju, były członek Komitetu Sterującego Grupy Bilderberg oraz założyciel i obecny Prezes Wykonawczy Światowego Forum Ekonomicznego w Davos, które stworzył w roku 1986 z założonego przez siebie w 1971 r. Europejskiego Forum Zarządzania. To globalista oraz zagorzały zwolennik Wielkiego Resetu, czyli skasowania dotychczasowego ładu i uformowania nowego człowieka – obywatela Nowego Wspaniałego Świata. Jest wyznawcą tzw. trasnhumanizmu odzwierciedlającego pragnienie ludzkości przekroczenia granic i poszerzenia tego, co znaczy być człowiekiem. Dla jednych to przyszłość, gdzie wszyscy są piękni, wiecznie młodzi i nieśmiertelni, a problemy głodu czy wojen nie istnieją. Dla innych to krajobraz po katastrofie, gdzie garstka technokratów, mając dostęp do zdobyczy postępu, zmusza resztę do wegetacji na resztkach tego, co pozostało z dawnej cywilizacji. Schwab nie ukrywa, że jego wymarzony cel można osiągnąć stosując 3 kroki:

„1. Ogłoś zamiar reformy wszystkich aspektów życia społeczeństw przez wprowadzenie globalnego zarządzania i przesłanie powtarzaj; 2. Jeśli to nie przekonuje, symuluj fałszywe scenariusze pandemii, które pokażą, dlaczego świat potrzebuje Wielkiego Resety; 3. Jeśli fałszywe scenariusze pandemii nie są wystarczająco przekonujące, poczekaj na prawdziwy globalny kryzys i powtórz krok pierwszy”. Po wybuchu pandemii „reformator” zauważył, że stanowi ona „rzadkie, ale wąskie okno okazji do refleksji, nowego wyobrażenia i zresetowania naszego świata, by stworzyć zdrowszą, bardziej sprawiedliwą i dostatnią przyszłość”.

Klaus Schwab i Thierry Malleret, założyciel Monthly Barometer, we wspólnej, opublikowanej latem 2020 r., książce pt. COVID-19: The Great Reset twierdzą, że: „Wielki Reset doprowadzi do połączenia naszej fizycznej, cyfrowej i biologicznej tożsamości” i zachwycają się sposobem, w jaki postęp techniki wkrótce pozwoli władzom „wtargnąć do dotychczas prywatnej przestrzeni naszych umysłów, czytać nasze myśli i wpływać na nasze zachowanie”. Według Schwaba i Mallereta Wielki Reset opiera się na wymianie obecnego systemu kapitalistycznego na scentralizowaną władzę technokratów, co ma obniżyć zakres swobód obywatelskich, standardy życia i konsumpcję paliw, ale przyspieszyć automatyzację pracy. Wielcy reformatorzy marzą, że: „czwarta rewolucja przemysłowa doprowadzi do połączenia naszej fizycznej, cyfrowej i biologicznej tożsamości”.

Dzięki mikroczipom wgląd w myśli ma stać się możliwy, a „wraz ze wzrostem możliwości w tym obszarze, pojawi się skłonność organów ścigania i sądów do określania prawdopodobieństwa popełnienia przestępstwa, oceny winy, a nawet odzyskiwania wspomnień bezpośrednio z ludzkich mózgów” i straszą, że: „przekroczeniu granicy będzie towarzyszyć skanowanie mózgu w celu oceny ryzyka dla porządku publicznego”.

Grożą rychłym pojawieniem się „wszczepianych nadajników umożliwiających przekazywanie niezwerbalizowanych myśli oraz odczytywanie znaczenia fal mózgowych”.

Wszystko to, jak bajki o żelaznym wilku, można by skwitować uśmiechem, gdyby nie fakt, że Klaus Schwab to niezwykle wpływowa postać, znajdująca się w centrum operacyjnym nadciągających wydarzeń. Trzeba wziąć pod uwagę koneksje, jakimi dysponuje dzięki pełnionym wcześniej funkcjom. Poza tym zasiadał w zarządach wielu firm, był profesorem Uniwersytetu Genewskiego, jest profesorem honorowym Uniwersytetu Ben-Guriona w Izraelu oraz Uniwersytetu Spraw Zagranicznych Chin, absolwentem John F. Kennedy School of Government na Harvard University, posiada doktorat z ekonomii Uniwersytetu we Fryburgu oraz doktorat z inżynierii Szwajcarskiego Federalnego Instytutu Technologii w Zurychu. To członek wąskiej elity, za którą stoją środowiska intelektualne oraz grupy będące u władzy politycznej czy finansowej. Podczas ubiegłorocznego Światowego Forum Ekonomicznego, w obecności obecnego sekretarza ONZ – António Guterresa i wielu bardzo ważnych osobistości, Klaus Schwab i brytyjski książę Karol zapowiedzieli rozpoczęcie Wielkiego Resetu.

W 2019 r. António Guterres ogłosił, że w ramach Dekady Działania na rzecz osiągnięcia celów zrównoważonego rozwoju do 2030 r., we wrześniu lub październiku 2021 r. zwoła szczyt Food Systems Summit (FSS, Szczyt ds. Systemów Żywnościowych). Już trwają spory o to, kto jest winny narastaniu plagi głodu i chorób oraz czy wydarzenie nie będzie promocją korporacyjnego, intensywnego i „technicznego” rolnictwa. Na przewodniczącą Szczytu Guterres mianował byłą minister rolnictwa Rwandy Agnes Kalibatę. Jest ona jednocześnie prezesem utworzonego w 2006 r. przez fundacje Gatesa i Rockefellera Sojuszu na rzecz Zielonej Rewolucji w Afryce – AGRA, mającego na celu wspieranie ekspansji na kontynencie afrykańskim intensywnego, zaawansowanego technicznie rolnictwa i wysokowydajnych odmian nasion – w tym opatentowanych nasion GMO i pestycydów.

Po prawie 15 latach oraz skonsumowaniu miliarda USD otrzymanych od Gatesa, Rockefellera i innych darczyńców, AGRA nie poprawiła losu rolników zmuszanych do kupowania nasion i nawozów od Monsanto oraz jego dostawców, a także innych firm wytwarzających komercyjnie nasiona GMO.

Kluczową osobą w AGRA jest Robert Horsch, były dyrektor wykonawczy Monsanto. Przejęte w 2016 r. przez koncern Bayera Monsanto to wiodący producent genetycznie zmodyfikowanych, opatentowanych nasion roślin uprawnych i jeden z pionierów tej branży. W roku 2010 Gates zainwestował w Monsanto 23 mln USD, kupując 500 tys. akcji firmy, która sprzedaje ok. 90% genetycznie zmodyfikowanych nasion używanych w USA oraz, dzięki swoim patentom, kontroluje ok. 95% wszystkich nasion soi i 80% całej kukurydzy uprawianej w USA. Monsanto zyskało rozgłos z powodu podawania nieprawdy i fałszowania danych na temat skutków zdrowotnych swoich wynalazków, jak np. PCB (polichlorowane bifenyle, powodujące ryzyko rozwoju chorób takich jak m.in. miażdżyca oraz nadciśnienie tętnicze u ludzi i wielu chorób u zwierząt), dawno skompromitowane DDT czy używany podczas wojny wietnamskiej, niszczący rośliny i ludzi, Agent Orange.

We wczesnych latach 80. firma Monsanto zaczęła opracowywać genetycznie zmodyfikowane nasiona odporne na – jej własnego autorstwa – rakotwórczy herbicyd RoundUp . Bayer, który po przejęciu Monsanto „odziedziczył” pozwy firmy, tylko w zeszłym roku wypłacił 10 mld USD odszkodowań ofiarom raka, najprawdopodobniej spowodowanego przez chwastobójcę RoundUp. Podejrzenia co do dominacji wielkiego biznesu w programie FSS wzrosły, gdy okazało się, że dokument koncepcyjny Szczytu mówi o rolnictwie „precyzyjnym”, gromadzeniu danych i inżynierii genetycznej jako ważnych dla rozwiązania problemu bezpieczeństwa żywnościowego inicjatywach, wspieranych przez duże firmy i filantropów. Za to nie wspomniano o rolnictwie ekologicznym ani o społeczeństwie obywatelskim.

Fakt kierowania szczytem ONZ przez prezesa AGRA wskazuje na powiązania między ONZ, fundacjami Gatesa i Rockefellera, Światowym Forum Ekonomicznym i siecią globalnych korporacji.

To nie przypadek, że Gates i Rockefeller poprzez AGRA znajdą się w centrum podczas Szczytu ONZ ds. Systemów żywnościowych w 2021 r., a WEF odgrywa główną rolę w światowym resetowaniu „systemów żywnościowych”. Także nie są przypadkiem ostatnie naciski na rząd Narendra Modiego, aby wdrożyć w Indiach taki sam „korporacyjny” program żywnościowy jak w Afryce.

Olivier De Schutter, były specjalny sprawozdawca ONZ ds. żywności, oraz Olivia Yambi, ekspert ds. żywienia i była pracownica UNICEF, popierają inicjatywy ekologiczne. Utrzymują, że do porządku obrad powinny zostać wprowadzone takie tematy, jak: potwierdzona przez naukowców i rolników agroekologia oraz społeczeństwo obywatelskie a suwerenność żywnościowa. Ten sam Olivier De Schutter jako specjalny sprawozdawca przedstawił 8 marca 2011 r. przed Radą Praw Człowieka ONZ raport Agroekologia i prawo do pożywienia, wykazując, że wystarczająco wspierana agroekologia może podwoić produkcję żywności w całych regionach w ciągu 10 lat, jednocześnie łagodząc zmiany klimatyczne i zmniejszając ubóstwo na obszarach wiejskich.

„Nie rozwiążemy problemu głodu i nie zatrzymamy globalnego ocieplenia za pomocą rolnictwa przemysłowego na wielkich plantacjach” – napisał w komunikacie prasowym i dodał: „Rozwiązanie leży we wspieraniu wiedzy i poszukiwań drobnych rolników, zwiększaniu ich dochodów, a tym samym przyczynianiu się do rozwoju obszarów wiejskich”.

W ramach protestu przeciw centralnej roli AGRA w FSS, Civil Society and Indigenous Peoples’ Mechanism (CSM) wspólnie z UN Committee on World Food Security (CFS) poinformowały, że 500 grup społeczeństwa obywatelskiego, liczących w sumie ponad 300 mln członków, zapowiedziało bojkot Szczytu i zorganizowanie równoległego spotkania. Niezależnie 148 grup z 28 krajów, tworzących Ludową Koalicję na rzecz Bezpieczeństwa Żywnościowego, wystosowało do ONZ list z wezwaniem do zerwania „strategicznego partnerstwa” ze Światowym Forum Ekonomicznym. „WEF wykorzysta szczyt do usprawnienia neoliberalnej globalizacji. Będzie to oznaczać, że globalne nierówności i monopol korporacyjny zostaną raczej odsunięte na boczny tor obrad niż skonfrontowane z tezą, iż są główną przyczyna głodu i skrajnego ubóstwa” – stwierdziła Koalicja. Tymczasem, Agroecology Research-Action Collective (ARC) zbiera podpisy pod apelem o bojkot Szczytu przez środowiska naukowe, z powodu wykluczenia wielu podmiotów zajmujących się systemami żywnościowymi i selektywnego traktowania źródeł wiedzy w tym zakresie.

Listów i apeli do ONZ w sprawie FSS można zacytować dużo więcej. Wpadają one w próżnię albo spotykają się z odpowiedzią w stylu ideologicznym, jak ta, jakiej na łamach „Guardiana” udzieliła Agnes Kalibata, przecząc istnieniu z góry przyjętej ideologii. I dodała:

„Rozpoczynając życie jako uchodźczyni i córka drobnego rolnika, nigdy nie straciłam zapału do pracy nad zapewnieniem sobie możliwości życiowych. Prawa człowieka i równość są podstawą wszystkiego, na co pracuję”. Do sprawy likwidacji głodu ma się to nijak, a ludziom wychowanym w krajach „demokracji ludowej” brzmi złowieszczo i znajomo.

W grudniu 1948 r. Zgromadzenie Ogólne ONZ przyjęło Powszechną deklarację praw człowieka, stanowiącą: „Wszyscy ludzie rodzą się wolni i równi pod względem swej godności i praw”. Przez 62 lata ta słuszna zasada wystarczała, aż w roku 2011 Rada Praw Człowieka ONZ wyraziła „głębokie zaniepokojenie z powodu aktów przemocy i dyskryminacji na tle orientacji seksualnej i tożsamości płciowej”, nagle zauważając, że „na całym świecie lesbijki, geje, osoby biseksualne i transpłciowe – czyli osoby LGBT – nadal są ofiarami dyskryminacji i aktów brutalnej przemocy, tortur, porwań, a nawet morderstw. W 76 krajach stosunki seksualne między osobami tej samej płci są uważane za przestępstwo, co stanowi naruszenie podstawowych praw” oraz twardo stwierdziła: „Trzeba położyć kres tym naruszeniom”. Po serii posiedzeń, apeli i rezolucji w tej kluczowej dla cierpiącej z powodu chorób, głodu, prześladowań religijnych i etnicznych oraz wplątanej w niezliczone wojny ludzkości, 26 lipca 2013 r. ONZ rozpoczęła światową kampanię „Wolni i Równi” („Free & Equal”) w celu „uwrażliwiania na przemoc i dyskryminację związane z homofobią oraz uprzedzeniami transgenderowymi, a także położenia kresu nadużyciom wobec milionów nękanych osób LGBT…”. Po wymienieniu cierpień i krzywd osób, w których obronie staje, deklaracja kończy się pełnymi nadziei i znanymi z innych, złowieszczych wystąpień, słowami: „razem możemy stworzyć wolny i równy świat”. Ciarki po plecach i zimny pot na czole!

W roku 2015, stojąca wówczas na czele Rady Praw Człowieka ONZ Arabia Saudyjska sprawiła, że Organizacja musiała chwilowo zrezygnować z walki o supremację ideologii LGBT. Minister spraw zagranicznych tego kraju, Adel Al-Jubeir, oświadczył: „Sprawa płci dotyczy tylko kobiet i mężczyzn, i tylko te osoby mogą zakładać rodziny, a wszelkie dewiacje zachodniej cywilizacji są sprzeczne z prawem islamu”. I dodał: „Arabia Saudyjska nie ma zamiaru stosować się do zaleceń niezgodnych ze swoją wizją świata”.

Państwo Saudów sprzeciwiło się także jednemu z programów Agendy 2030, dotyczącemu sposobu zwalczania biedy na świecie, kontrolowania zachodzących zmian klimatycznych oraz walki o równość. Czy mamy do czynienia z postępem islamizacji, który może stanąć na przeszkodzie propagacji ideologii LGBT jako jednego z narzędzi w procesie tworzenia nowego człowieka dla Nowego Wspaniałego Świata? „Marsz przez instytucje” jednak trwa i w połowie 2016 r. Rada Praw Człowieka przy ONZ utworzyła stanowisko niezależnego eksperta ds. monitorowania „problemu dyskryminacji” ze względu na orientację seksualną i tożsamość płciową oraz implementacji międzynarodowych zapisów, dotyczących praw człowieka, ze szczególnym uwzględnieniem zwalczania przemocy i dyskryminacji.

Dokument Standardy edukacji seksualnej w Europie, opublikowany w 2012 r. przez WHO, czyli organizację wyspecjalizowaną ONZ, opracowało 19 ekspertów w zakresie medycyny, psychologii oraz nauk społecznych z 9 krajów Europy Zachodniej. W pracach brały udział instytucje rządowe, organizacje międzynarodowe i pozarządowe oraz środowiska akademickie. Opracowanie przedstawia zagadnienia do omówienia z dziećmi w ramach edukacji seksualnej według grup wiekowych:

  • 0–4 lat (Rozwijanie świadomości różnorodności w obszarach: ciała, związków, rodziny, stylów życia. Doświadczanie radości i przyjemności w poznawaniu własnego ciała, w tym przyzwolenie na dotykanie miejsc intymnych.),
  • 4–6 lat (Doświadczanie radości i przyjemności w poznawaniu własnego ciała, w tym przyzwolenie na dotykanie miejsc intymnych. Pokazywanie i rozwijanie szacunku w kontekście różnorodności norm związanych z seksualnością, świadomości posiadania wyborów, ale też ryzyka. Świadomość własnej tożsamości seksualnej. Informacje o różnych koncepcjach rodziny.),
  • 6–9 lat (Wybory dotyczące rodzicielstwa, ciąży, płodności i adopcji. Różne metody antykoncepcji. Wprowadzanie pojęć „akceptowalne współżycie za zgodą obu stron”. Seksualne prawa dzieci. Szacunek wobec różnych stylów życia, wartości i norm),
  • 9–12 lat (Informacje na temat przyjemności, masturbacji, orgazmu, różnych metod antykoncepcyjnych, ich stosowaniu i mitów dotyczących antykoncepcji. Doradztwo w zakresie antykoncepcji, skutecznego stosowania prezerwatyw i innych środków antykoncepcyjnych oraz nauka ich uzyskiwania. Tematy menstruacji, ejakulacji, cyklu owulacyjnego. Emocje moje i emocje innych, rozumienie konieczności postawienia granicy. Przyjaźń i miłość wobec osób tej samej płci.),
  • 12–15 lat (Nauka odmowy niechcianych zachowań seksualnych. Informacje na temat różnicy pomiędzy tożsamością płciową a płcią biologiczną. Pomoc w rozwijaniu szacunku wobec różnorodności seksualnej i orientacji seksualnych. Znajomość ciała, wizerunku i wpływ na zdrowie ludzi, również akceptowanie różnic ciała. Cykl menstruacyjny, ciąża, partnerstwo. Prawa seksualne własne i innych osób.),
  • powyżej 15 roku życia (Informacje na temat tożsamości płciowej i orientacji seksualnej. Zmiany psychologiczne w okresie dojrzewania. Komunikowanie się, negocjowanie i uczucia w związku. Krytyczne podejście do norm kulturowych i religijnych w odniesieniu do ciąży, rodzicielstwa itp. Przemoc seksualna – umiejętność reagowania przy znajomości praw seksualnych.)

Nie planowałem cytowania wszystkich tematów „lekcyjnych” proponowanych przez „pedagogów” z WHO-ONZ, ale by zilustrować wykorzystanie tu metody mieszania rzeczy słusznych i stosownych z bulwersującymi stopniem niestosowności, czy wręcz demoralizacji, zmieniłem zdanie. Na przykład, w wieku od 4 do 6 lat dzieci mają „mieć świadomość własnej tożsamości seksualnej” – przecież w tym wieku każde dziecko już wie, czy jest dziewczynką, czy chłopczykiem; ale też „doświadczać radości i przyjemności w poznawaniu własnego ciała” – dziecko samo widzi i czuje jakie jest; „w tym przyzwolenie na dotykanie miejsc intymnych” – przyzwolenie komu i w jakich okolicznościach?! Propedeutyka tolerancji, czyli tolerowania pedofila przez ofiarę?! Nie będę dalej komentował wartości tego szlachetnego kamienia milowego pedagogiki. Nie będę znęcał się nad czytelnikami i sobą, bo mi, jak mawia p. Jan Pietrzak, „żyła wychodzi”. Czytelnikom pewnie też.

W połowie lutego 2019 r. prezydent Warszawy R. Trzaskowski podpisał tzw. deklarację LGBT+, która w dziedzinie edukacji zapowiada m.in. wprowadzenie edukacji antydyskryminacyjnej i seksualnej w każdej szkole, z uwzględnieniem tożsamości psychoseksualnej i identyfikacji płciowej, zgodnie ze standardami WHO.

W tej sprawie Rzecznik Praw Dziecka, Mikołaj Pawlak, skierował do prezydenta stolicy pytanie: „Jakie korzyści i dobra ma nieść realizacja deklaracji LGBT+ w zakresie konstytucyjnego prawa rodziców do wychowywania dzieci zgodnie z własnymi poglądami?”.

Jednocześnie, ocenił, że standardy WHO-ONZ, do których odwołuje się deklaracja, „niosą ze sobą stwierdzenia, które są wątpliwe dla wielu rodziców”. Nie wiem, czy i jaką odpowiedź na swój list z warszawskiego ratusza otrzymał Rzecznik, ale nieraz słyszałem, jak w dyskusjach na ten temat używano argumentu, że to przecież wytyczne WHO, czyli ONZ-owskie! No to co? – że grzecznie zapytam. Czy chodzi o to samo WHO, które ze szkodą dla świata opóźniało ogłoszenie pandemii, albo współdziałało w „antykoncepcyjnych” szczepieniach na tężca w Afryce i Ameryce Południowej itd., a teraz chce nam demoralizować dzieci?

Wiążące, podstawowe dokumenty ONZ wśród praw człowieka nie wymieniają tych z kategorii LGBT+, lecz mówią wprost o ochronie rodziny. Formułuje to jednoznacznie Powszechna deklaracja praw człowieka oraz przyjęte 20 lat później Międzynarodowe pakty praw obywatelskich i politycznych, a także Międzynarodowy pakt praw gospodarczych, społecznych i kulturalnych. Przyjęta 20 listopada 1989 r. przez Zgromadzenie Ogólne ONZ Konwencja o prawach dziecka podkreśla znaczenie rodziny opartej na związku kobiety i mężczyzny dla rozwoju dziecka. Tyle oficjalne dokumenty i teoria. Praktykę widzimy sami.

Liga Narodów, poprzedniczka ONZ, nie zrealizowała celu, w którym powstała, czyli uratowania ówczesnego świata od wojen, choć sama przetrwała II wojnę światową i została rozwiązana dopiero w 1946 r., gdy jej następczyni, czyli ONZ, istniała już od roku.

Członkami ONZ są praktycznie wszystkie kraje naszego globu, a waga głosu każdego z nich, jak dawniej, zależy od siły i bogactwa. Rada Ligi Narodów był to tzw. klub elitarny mocarstw, które zasiadały w niej na stałe, co zapewniało im przewagę nad innymi, dobieranymi czasowo państwami. Tak jakby misja Ligi Narodów zakończyła się sukcesem, ONZ powtarza ten sam schemat. Rada Bezpieczeństwa składa się z 5 członków stałych – mocarstw, czyli: Chińskiej Republiki Ludowej, Francji, Rosji, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, z których każdemu przysługuje prawo weta, oraz 10 członków niestałych, wybieranych na 2 lata. Gdybym śmiał, zapytałbym: po co nam ten ONZ, jeśli powtarza się w nim schemat obowiązujący i bez niego – silni decydują, słabi wykonują. Elegancko, „prawem weta” nazwano zasadę, że najsilniejsi muszą być jednomyślni, bo jeden z nich, wkurzony, nawet sam może narobić bigosu. Nihil novi sub sole. Prawo silniejszego znaliśmy już wcześniej!

Od czasu powstania ONZ, czyli od 1946 r., przez świat przetoczyły się niezliczone wojny. Nawet ludobójstwa. Wiele wojen toczy się właśnie teraz, jak choćby ta żarząca się i mogąca w każdej chwili wybuchnąć płomieniem, w Donbasie. Krym od kilku lat okupują Rosjanie. Trudne do policzenia wojny na Bliskim Wschodzie, które pochłonęły już miliony ofiar i spowodowały wielomilionowe migracje, rozpalają się i przygasają.

Według art. 4 rozdz. 2 Karty Narodów Zjednoczonych, „W poczet członków Organizacji Narodów Zjednoczonych może być przyjęte każde państwo miłujące pokój…” Czy należy uznać, że według ONZ-u wszystkie strony wymienionych i wielu innych wojen „miłują pokój”? W grudniu 2019 r. Zgromadzenie Ogólne ONZ przyjęło kolejną rezolucję wzywającą Rosję do wycofania sił zbrojnych z Krymu i zaprzestania okupacji terytorium Ukrainy. 63 kraje były za, 19 przeciw, a 66 wstrzymało się od głosu. Czyli 85 krajom „miłującym pokój” odpowiada albo nie przeszkadza rosyjski napad na sąsiada i okupacja części jego terytorium. Można by mnożyć przykłady krwawych konfliktów, którym ONZ nie zdołała zapobiec albo ich rozwiązać, nieudanych lub niezrealizowanych misji wojskowych czy bezsilnej retoryki rezolucji.

W praktyce Organizacja Narodów Zjednoczonych nie jest niezależnym organem chroniącym prawa człowieka, które to ona zresztą sformułowała, a obecnie sama nagina. Krok po kroku staje się narzędziem ideologicznej inżynierii społecznej. Jej organizacje wyspecjalizowane, jak m.in. Międzynarodowa Organizacja Zdrowia, Międzynarodowy Fundusz Rozwoju Rolnictwa, Organizacja do spraw Wyżywienia i Rolnictwa czy Bank Światowy, stały się instrumentami współgrającymi w dążeniach do realizacji utopijnej wizji Wielkiego Resetu i budowy Nowego Wspaniałego Świata. Wspaniałego dla 1 procenta populacji, który obecnie posiada 2 razy więcej niż cała reszta.

W październiku 2020 r. eksperci Międzyrządowej Platformy Naukowo-Politycznej ds. Różnorodności Biologicznej i Funkcji Ekosystemów (IPBES), działającej pod auspicjami ONZ, ogłosili, że „Ucieczka przed epoką pandemii jest możliwa, ale będzie to wymagało sejsmicznej zmiany w podejściu, od reakcji do zapobiegania” i ostrzegli, że bez takiej zmiany „kolejne pandemie będą nawiedzać świat częściej i rozprzestrzeniać się szybciej”. Czy to eksperci tej samej ONZ, której podlegająca WHO zlekceważyła początkową fazę rozwoju obecnej pandemii, a później, głosem swojej specjalnej komisji, spośród wszystkich możliwych powodów pojawienia się zarazy, wykluczyła tylko jeden. Ten o „wycieku” wirusa z laboratorium w chińskim Wuhan, stawiając tezę o przeniesieniu się koronawirusa na ludzi z nietoperzy za pośrednictwem innego zwierzęcia, np. kota. Sprawa przeprowadzenia drobiazgowego, bezstronnego i wolnego od nacisków śledztwa, aż do uzyskania pewności, powoli usycha.

Czy ONZ nie słyszy głosów świadków i specjalistów, którzy uparcie twierdzą, że wirus SARS-CoV-2 pochodzi z laboratorium w Wuhan i musiał podlegać działaniom ręki człowieka?

Protokół genewski to układ międzynarodowy z 1925 r., czyli z czasów Ligi Narodów. To główne, obowiązujące do dzisiaj międzynarodowe porozumienie zabraniające prowadzenia wojny chemicznej i bakteriologicznej. Na Protokół powołuje się w preambule Konwencja z 1972 r. o zakazie prowadzenia badań, produkcji i gromadzenia zapasów broni bakteriologicznej (biologicznej) i toksycznej oraz o ich zniszczeniu, sporządzona w Moskwie, Londynie i Waszyngtonie 10 kwietnia 1972 r. Czy dzisiejszej, „miłującej zdrowie” ONZ nie interesuje, kto, gdzie, jak, w jakim celu i w jakich warunkach prowadzi obosieczne prace nad śmiercionośnymi wirusami, „przerabiając” je – „gain of function” – na szczepionki lub bardziej zjadliwe odmiany? Wedle potrzeby i uznania. Według Konwencji, każde państwo-strona, które stwierdzi jej naruszenie przez inne państwo, może wnieść skargę do Rady Bezpieczeństwa ONZ. Skarga taka powinna zawierać wszystkie możliwe dowody potwierdzające jej zasadność… Który kraj, nawet mając niezbite dowody, wniesie skargę do organu, w którym zasiada 5 najmocniej „miłujących pokój i zdrowie” państw, z których każde ma prawo weta?

Traktat o zakazie broni jądrowej został uchwalony 7 lipca 2017 r. w przez Konferencję ONZ głosami 122 państw; 69 odmówiło udziału w Konferencji. Międzynarodowy Traktat uprawnia Agencję Energii Atomowej do nadzorowania wykonania jego postanowień. Pod egidą ONZ zawarto także: Układ o zakazie prób broni nuklearnej w atmosferze, w przestrzeni kosmicznej i pod wodą, Układ o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej, Traktat o przestrzeni kosmicznej i Traktat o całkowitym zakazie prób z bronią jądrową. Czy ONZ rozumie, że broń biologiczna może być groźniejsza od jądrowej i bardziej „kusząca”? Ten, kto jej użyje, wcześniej się przed nią zabezpieczy, a infrastruktura wroga pozostanie nietknięta.

Oprócz ostrzeżeń przed nadejściem „epoki pandemii”, nie słyszę wołań i apeli, i nie czytam rezolucji w sprawie zakazu prowadzenia badań nad wirusami, a przynajmniej ich ograniczenia i kontroli.

Czy można poważnie i z szacunkiem traktować organizację, na której Zgromadzeniu Ogólnym, otwierającym Szczyt Klimatyczny, 16-latka (Greta Thunberg), przemawiając, zauważa, że „nie powinna musieć zajmować się kryzysem” oraz zanosząc się płaczem, gromi przywódców świata, że „ukradli jej marzenia i dzieciństwo swoimi pustymi słowami”, a także ocenia: „To wszystko jest złe, nie powinnam być tutaj. Powinnam być w szkole, po drugiej stronie oceanu”. Dzieciak ma rację! Ale czy to ona wymyśliła tę hecę? To prymitywne, niesmaczne przedstawienie z młodocianą nawiedzoną „Pytią” w roli głównej jest niestety autorstwa dorosłych, mających wpływ na losy ludzkości.

ONZ to emanacja współczesnego świata. Z jego zaletami i wadami. Czy jest z niej jakiś pożytek? Myślę, że tak. Choćby fakt, że jest to światowe, permanentne forum rozmów, negocjacji i ustaleń. Trochę mało, ale zawsze można przystąpić do reform. A to ulubione zajęcie polityków.

Artykuł Adama Gnieweckiego pt. „ONZ – iluzje i rzeczywistość” znajduje się na s. 1, 10 i 11 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Adama Gnieweckiego pt. „ONZ – iluzje i rzeczywistość” na s. 10–11 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ekwador: zmiana po wyborach. Lewica oddała rządy konserwatystom / Piotr Mateusz Bobołowicz, „Kurier WNET” nr 83/2021

Zwycięzca, „wieczny kandydat” – Guillermo Lasso, dla wielu z pewnością będzie znienawidzonym prezydentem od samego początku – bankier i przedsiębiorca mający 65 lat, konserwatywny chrześcijanin.

Piotr Mateusz Bobołowicz

Prawica pogrzebała correistów

Lewica oddała rządy. w Ekwadorze, ale rezultat wyborów nie spełnił nadziei rdzennych Indian.

Po masowych protestach jesienią 2019 roku i trudnym pandemicznym 2020 Ekwadorczycy stanęli przed perspektywą wyboru nowych władz. 7 lutego głosowali zarówno nad prezydencką dwójką – prezydentem i wiceprezydentem – jak i 137 deputowanymi parlamentu krajowego. Oprócz tego wybrali pięciu przedstawicieli w Parlamencie Andyjskim, która stanowi międzynarodowy organ mający przedstawiać władzom państw położonych w Andach propozycję legislacji integrującej region.

W ustroju politycznym Republiki Ekwadoru kluczową rolę odgrywa prezydent, który jest jednocześnie szefem rządu. Tym samym w sposób oczywisty to ten wybór był dla Ekwadorczyków najważniejszy.

Po czteroletniej kadencji urząd musiał oddać Lenin Moreno. Nie zdecydował się startować w wyborach po raz kolejny, ze względu na niskie poparcie społeczne pod koniec kadencji.

Innym wielkim nieobecnym tych wyborów był Rafael Correa, poprzednik i niegdysiejszy sojusznik polityczny Morena. Przez część uwielbiany za rozbudowaną politykę społeczną, która była możliwa dzięki przypadającej na okres jego rządów koniunkturze na surowce (Ekwador eksportuje nieprzetworzoną ropę), przez innych znienawidzony za rozdawnictwo i nadmierne rozbudowanie wydatków publicznych i sfery budżetowej, Correa po ustąpieniu z urzędu wyjechał do Belgii. Nie jest to przypadek – od 2018 roku kolejne sądy ekwadorskie wydają nakazy jego aresztowania, odrzucane jednak przez Interpol. Rafael Correa, jak i wiele osób z jego otoczenia, został uznany winnym zarzutów korupcji. Moreno był wiceprezydentem u boku Correi, jednak po objęciu władzy radykalnie zerwał z polityką poprzednika, za co zresztą przez wielu został okrzyknięty zdrajcą. W polityce zewnętrznej zahamował trend ochładzania relacji z USA.

Correa pełnił urząd przez dwie kadencje, co uniemożliwiało mu kandydowanie na urząd prezydenta. Mógłby jednak bez przeszkód kandydować na urząd wiceprezydenta u boku swojego dawnego współpracownika Adresa Arauza Galarzy, gdyby nie podtrzymany przez Trybunał Kasacyjny wyrok ośmiu lat pozbawienia wolności i dwudziestu pięciu lat zakazu zajmowania stanowisk publicznych. Były prezydent próbował walczyć po wyroku sądu niższej instancji, jednak przegrał ostatecznie. Jego zwolennicy zarzucali korupcję Leninowi Morenie i sędziom, ale sytuacja Correi nie uległa zmianie i nie został on dopuszczony do kandydowania.

Głównymi przeciwnikami Andresa Arauza byli Guillermo Lasso i Yaku Perez Guartambel. Ten ostatni jest szczególnie interesującą postacią. Do 5 października 2020 roku był prefektem prowincji Azuay. Jest przewodniczącym CONAIE, organizacji zrzeszającej organizacje rdzennych mieszkańców Ekwadoru. Dużą popularność zdobył podczas fali protestów w 2019 roku, kiedy stał się nieformalnym przywódcą całego ruchu antyrządowego.

Krytycy Yaku Pereza zarzucają mu, że jego indiańskie pochodzenie jest jedynie maską polityczną i próbą grania na sentymentach narodowych i kulturowych. Na zdjęciach wyborczych z początków kariery Perez miał krótkie włosy, a nie tradycyjne u ekwadorskich Indian długie.

Partia, która wystawiła Pereza, to Pachakutik, polityczne ramię CONAIE. Jej poglądy plasują się gdzieś z lewej strony sceny politycznej. Główne nurty ideologiczne Pachakutik obejmują ekologizm, w tym ekologizm radykalny (niektórzy Indianie nie stronią od przemocy w walce o zachowanie natury przed zniszczeniem przez przemysł) i indygenizm, czyli przywrócenie wielokulturowości ze szczególną afirmacją rdzennych kultur tłamszonych dotychczas przez wpływy dawnych kolonizatorów. Wśród ruchów indiańskich w Ameryce Południowej widać wyraźne wpływy marksizmu, choć przez niektórych wywodzone są one z tradycyjnie panującej w tych społecznościach solidarności plemiennej. Wystarczy dodać, że głównym przedstawicielem ruchów indiańskich na kontynencie jest były prezydent Boliwii Evo Morales, przyjaciel Chaveza, braci Castro – i Rafaela Correi. Yaku Perez przegrał jednak w pierwszej turze.

Poważne kontrowersje wzbudziła minimalna różnica między liderem indiańskim a Guillermem Lassem – 19,39% do 19,74%.

Perez zmobilizował swoich zwolenników i w wielodniowym pokojowym marszu ruszył do stolicy, gdzie przekazał Państwowej Komisji Wyborczej (Consejo Nacional Electoral, CNE) dokumentację 16 tysięcy przypadków naruszeń kodeksu wyborczego z 39 tysięcy wszystkich zarejestrowanych. Zażądał przeliczenia głosów w 17 z 24 prowincji Ekwadoru. Mimo uwzględnienia niektórych zarzutów, wyniki pierwszej tury zostały uznane. Zwolennicy Pereza nazwali to „kradzieżą marzeń” – nie tylko tych Yaku Pereza o prezydenturze, ale też ich o odzyskaniu kontroli nad rdzennym terytorium.

W drugiej turze wyborów zdecydowanie wygrał Guillermo Lasso, uzyskując 52,2% głosów. Komentatorzy określili to jako „pogrzeb correismu”. Przy całej niejednoznaczności oceny polityki Lenina Morena, nie można zapomnieć, że pierwotnie wywodził się on z grona stronników Rafaela Correi, mimo że zrezygnował z wielu wprowadzonych przez poprzednika reform.

Lasso natomiast nie jest w żaden sposób związany z tym środowiskiem i reprezentuje ekwadorską prawicę. Był to jego trzeci start w wyborach prezydenckich, co wyrobiło mu już miano wiecznego kandydata – jak widać niesłusznie.

Lasso dla wielu z pewnością będzie znienawidzonym prezydentem od samego początku – bankier i przedsiębiorca mający 65 lat, konserwatywny chrześcijanin. Przy okazji startuje ze skomplikowaną sytuacją parlamentarną – Jego partia CREO ma zaledwie 12 deputowanych i 19 koalicjantów ze Społecznej Partii Chrześcijańskiej. Naprzeciw stoi 48 correistów. Może to uniemożliwić przeprowadzenie radykalnych reform, a to ich potrzebuje kraj. Lasso obiecywał w kampanii walkę z korupcją – głównym problemem nie tylko Ekwadoru, ale i całego regionu – zwiększenie płacy minimalnej do 500 dolarów i rozwiązanie problemu głodu w Ekwadorze.

Przy okazji jest zdecydowanym przeciwnikiem depenalizacji aborcji. Temat ten, podobnie jak w Polsce, wywołuje w Ekwadorze znaczne emocje. Drugą kwestią, prawie równie drażliwą, jest dolaryzacja gospodarki, której Lasso jest gorącym orędownikiem. Sam do niej poniekąd doprowadził, gdy w 1999 roku przez miesiąc był ministrem gospodarki Ekwadoru podczas tzw. ferii bankowych – największego kryzysu gospodarczego kraju, który doprowadził do hiperinflacji i zmusił Ekwador do porzucenia swojej waluty sucre na rzecz dolara amerykańskiego.

Zarówno pierwsza, jak i druga tura wywołały wiele emocji. Rozpatrując ekwadorskie wybory trzeba pamiętać, że udział w głosowaniu jest obowiązkowy. Stąd znaczna liczba głosów nieważnych

Zwolenników Correi jest nadal wielu, a zwycięstwo jego poważnego przeciwnika nie może wywoływać ich zadowolenia. Nadzieje Indian zostały również zawiedzione. Ekwadorczycy są też zmęczeni korupcją i ciągłą obecnością w polityce tych samych osób.

Dlatego po wyborach jest zawsze więcej rozczarowanych niż usatysfakcjonowanych. Czas pokaże jednak, czy Lasso uniknie masowych protestów – i jak ten wybór Ekwadorczyków wpisze się w silnie spolaryzowane tendencje ewolucji polityki w całym regionie Ameryki Łacińskiej.

Artykuł Piotra Mateusza Bobołowicza pt. „Prawica pogrzebała correistów” znajduje się na s. 15 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Mateusza Bobołowicza pt. „Prawica pogrzebała correistów” na s. 15 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Budzimy się do prawie normalnego życia, które już nie będzie takie samo / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” nr 83/2021

Cyfrowe ja ułatwia nam życie, pozwała załatwić formalności jednym kliknięciem. Jednak podlega ono pełnej kontroli i przyjdzie moment, kiedy nasz wirtualny awatar zapanuje nad naszym codziennym życiem.

Krzysztof Skowroński

Myśl o tym, że ten numer „Kuriera WNET” będą mogli Państwo czytać, siedząc w kawiarniach, jest oczywiście bardzo przyjemna. Wracamy do prawie normalnego życia, choć – zgodnie z zapowiedzią – nie będzie ono takie samo. Budzimy się w innym świecie z przekonaniem, że takie są konsekwencje pandemii. Ale to przekonanie jest błędne. Kryzys nie jest konsekwencją pandemii. Najpierw był kryzys, a później pandemia. Pandemia pozwoliła na skorzystanie z narzędzi finansowych, których w normalnych warunkach nie można było zastosować. Te narzędzia scentralizowały władzę i przeniosły na inny poziom podejmowanie istotnych decyzji. Jesteśmy bliżej władzy światowej. O nasze interesy teoretycznie dba władza wybierana w demokratycznych wyborach, a praktycznie ponadnarodowe struktury, w których najistotniejszą rolę odgrywają najbogatsi ludzie.

Klasyczne reguły kapitalistycznego rynku przestały obowiązywać. Jeszcze tego nie odczuwamy, bo jesteśmy na początku drogi do nowej normalności.

Zmiany odczujemy za kilka lat, kiedy Nowy Ład w realny sposób będzie kształtował nasze codzienne życie. Teraz niektóre regulacje, jak np. paszport covidowy, traktujemy jako coś, co ma nam ułatwić miłe spędzenie wakacji, a nie jako nowy instrument, który w przyszłości będzie służyć do ograniczania wolności.

Podobnie jest z budowaniem naszej cyfrowej tożsamości. To drugie ja ułatwia nam życie, pozwała wszystkie urzędowe, bankowe czy handlowe formalności załatwić za pomocą jednego kliknięcia. Radując się z tego faktu, zapominamy o tym, że cyfrowe ja podlega pełnej kontroli i że przyjdzie taki moment, w którym ten nasz wirtualny awatar zapanuje nad naszym codziennym życiem.

Ale póki co, korzystajmy z chwili, zamówmy kolejną kawę i przeczytajmy następny artykuł z „Kuriera WNET”. Naprawdę warto. A przy okazji mogą Państwo się zastanowić, czy ten nasz „Kurier” nie powinien zmienić formatu. Przyznam, że w redakcji mniej więcej raz do roku odbywamy rytualną naradę na ten temat. Ale teraz po raz pierwszy prawie jednogłośnie byliśmy za tym, żeby to zrobić, chociaż każdy z nas miał bardzo poważną wątpliwość, czy na pewno tego chcemy. Może to nie jest decyzja, która wisi nad nami jak ciężka, gradowa chmura, ale czujemy, że kiedyś trzeba będzie ją podjąć. Jednak zanim to nastąpi, chcielibyśmy skonsultować się z Państwem – naszymi Czytelnikami.

Pytanie brzmi: czy warto zmieniać format największej niecodziennej gazety w Polsce? W tym wydaniu „Kuriera WNET” niech zabrzmi ono jeszcze nieoficjalnie. Być może za miesiąc będziemy prosić Państwa o głosowanie w tej sprawie.

Nie wiem, czy warto zmienić rozmiary „Kuriera”, ale wiem, że warto rozmawiać. I niech to ostatnie zdanie zabrzmi jako wyraz solidarności z Janem Pospieszalskim i z innymi dziennikarzami, którzy uważają, że ich wolność jest ograniczana. A o problemach dziennikarzy mogą Państwo przeczytać w „Wielkopolskim Kurierze WNET”, którego redaktor naczelną jest Jolanta Hajdasz, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP.

Poza tym miejmy nadzieję, że w maju zapanuje wiosenna pogoda i będziemy mogli z uśmiechem krzyknąć: Wiosna nasza!

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jak szatański „wynalazek” polskiego prawa może zatruć życie na lata/ Piotr Krupa-Lubański, „Kurier WNET” nr 82/2021

Akta sprawy leżały nie wiadomo gdzie i nic się nie działo. A na koniec okazało się, że prokuratura wymyśliła sobie przepis, na podstawie którego może nas nawet nie zawiadomić, że ma w d… naszą sprawę.

Piotr Krupa-Lubański

Nakazy upominawcze w postępowaniach uproszczonych zostały wymyślone dawno temu do szybkiej i hurtowej obróbki niezapłaconych rachunków za telefon, prąd czy gaz. Cała procedura odbywa się bez procesu sądowego, czy nawet analizowania treści roszczeń.

Pozwy są taśmowo przerabiane na nakazy zapłaty z orzełkiem w nagłówku i jeśli nie zostaną oprotestowane przez pozwanego (bo np. ktoś zadba o to, aby nigdy nie były mu dostarczone), to stają się prawomocne.

Co więcej, mimo że procedura została wymyślona do szybkiej obróbki „drobnicy”, nie ustalono nigdy górnego limitu kwotowego roszczenia (np. 3000 zł), które może być ściągane w ten banalny sposób. To zwykłe barbarzyństwo. To „niedopatrzenie” wygląda na celową robotę lub skrajną głupotę ludzi stanowiących prawo w tym kraju. Tego typu luka daje narzędzie przestępcom i jest systematycznie wykorzystywana do wyłudzania czasem wielomilionowych kwot. Procedura jest na tyle uniwersalna, że można przy jej pomocy okraść każdego – i przedsiębiorcę, i „zwykłego” obywatela. Mało kto jest tego świadomy. A oto opowieść o dziesięcioletniej już historii jednego z takich nakazów.

Ludzie, którzy ukradli udziały założycieli portalu eBilet i sprzedali je Allegro w roku 2020, mają na swoim koncie tuzin wszelkiego rodzaju przekrętów prawno-sądowych. Takie działanie umożliwia im nadal dziurawe prawo, niekompetencja urzędników sądowych oraz nieetyczne postępowanie sędziów, w tym byłego przewodniczącego XX wydziału gospodarczego w Warszawie, Macieja Kruszyńskiego, obecnie sędziego sądu apelacyjnego (!), który nie wycofał się ze składu orzekającego w sprawie… jego własnych wcześniejszych postanowień z czasów, gdy był sędzią sądu okręgowego. Co na to zasady etyki zawodowej sędziów oraz ustawa (art. 399 par 1 i 2 kpc), która wyraźnie zakazuje takich praktyk, a wyroki powstałe w ten sposób uznaje za nieważne?

Nie popisał się również sędzia Trybunału Konstytucyjnego, który w ogóle nie zrozumiał istoty luki prawnej, celowo wprowadzonej kiedyś do procedury, w ramach ekonomicznych (!) oszczędności, a polegającej na tym, że postępowania sądowe, wydane z naruszeniem wspomnianej wyżej ustawy, a kończące się Postanowieniem, są niezaskarżalne w polskim prawie, podczas gdy te kończące się Wyrokiem, można skarżyć.

Jest to skrajne łamanie konstytucji i praw obywateli, jednak świeżo upieczony specjalista z Trybunału nie zorientował się w sytuacji (zainteresowanych odsyłam do treści skargi konstytucyjnej, zamieszczonej na stronie: www.eBiletHistoria.pl, w zakładce „skarga konstytucyjna”).

Stacja 1

Rok 2012. 5 identycznych, sfingowanych pozwów. Sfałszowane roszczenie na pół miliona trafia wiosną 2012 roku do XX wydziału Sądu Okręgowego w Warszawie. Rzekomy materiał dowodowy to niepoświadczone, w większości nieczytelne (!) kserokopie standardowych dokumentów, jakie występują w każdej firmie i nie świadczą zupełnie o niczym, może tylko o tym, że firma funkcjonuje. Kserokopie tych neutralnych dokumentów sumowały się do kwoty ok. 200 tys. zł. Mimo to oszuści zażądali w „pozwie” 454 tys. złotych. Takich pozwów było w tym czasie pięć, wszystkie według tego samego schematu, różniące się jedynie kwotami i zakresem dat – łącznie oszuści próbują wyłudzić 1,3 mln zł.

To ci sami ludzie, którzy w roku 2010 usiłowali wyłudzić 1,7 mln zł, fałszując adresy doręczeń, a w następnych latach, już po przywłaszczeniu udziałów założyciela eBilet, uciekli z portalem do następnej spółki, potem na Cypr, a stamtąd sprzedali go spółce Allegro za dość duże pieniądze.

Stacja 2

Nakaz upominawczy XX GC 305/12. Sąd Okręgowy w Warszawie, XX Wydział Gospodarczy. Referendarz sądowy Paweł Karlikowski, zamiast skierować tak nędznie uszyty „pozew” do postępowania zwykłego, czyli normalnego procesu sądowego, wydaje nakaz zapłaty na żądaną, sfingowaną kwotę – w ogóle nie zagląda do załączników i ignoruje to, że „kserokopie” nie sumują się nawet do połowy żądanej przez oszustów kwoty. Nie przejmuje się tym, że dokumenty uwidocznione na kserokopiach nie potwierdzają w żaden sposób ich roszczeń, a dołączona opinia jakiegoś rzekomego biegłego, czyli tzw. „opinia prywatna”, dotyczy zupełnie innych kwestii i innego okresu. Jak w wojsku, „sztuka się liczy”.

Stacja 3

Poczta Polska. Nakaz wydany przez referendarza nigdy nie zostaje dostarczony pozwanemu. Listonosz zaznacza na kwitku, że rzekomo włożył awizo w drzwi mieszkania. Śmieszne. Zamknięte, strzeżone osiedle w centrum Warszawy, działające domofony i skrzynki pocztowe w świetnym stanie. Poczta przychodzi co tydzień. Nagle listonosz, a może ktoś z łapanki urlopowej Poczty Polskiej (lato 2012 roku), wpada na pomysł włożenia awiza w drzwi.

Prasa opisywała wiele przypadków korumpowania listonoszy tak, aby ważna przesyłka lub wiedza o niej nigdy nie dotarła do adresata. Kiedyś na Śląsku przejęto w ten sposób średniej wielkości firmę, pisała o tym „Gazeta Prawna”; listonosz przyznał się do winy.

Dlatego dobrym zwyczajem jest chodzić dwa razy w miesiącu osobiście na pocztę i odbierać listy. Tak jest bezpieczniej.

Stacja 4

Nakaz się uprawomocnia. Ponieważ zawiadomienie o nakazie na pół miliona złotych nie zostaje odebrane przez adresata (który nic nie wie o przesyłce), sąd uznaje je za doręczone (!) i wobec braku sprzeciwu, wydaje prawomocny wyrok. Dziś można by argumentować, że nie da się już tak „dostarczać” przesyłek. Nieprawda. Wystarczy, żeby ktoś się podpisał na zwrotce. Jak sprawa wyjdzie na jaw i policja wdroży za pół roku śledztwo, to listonosz już nie będzie pamiętał, kto i w jakich okolicznościach to podpisał. Pracownik sekretariatu sądowego też może w tym pomóc. Ci z sekretariatu XX Wydziału mają na swoim koncie (tylko w sprawach eBilet.pl) przynajmniej 4–5 bardzo kontrowersyjnych akcji, w których niby nie sposób udowodnić umyślności działań, jednak powtarzalność i rezultaty dają do myślenia.

Przykłady? Wielomiesięczne przetrzymywanie pism, które sędzia nakazał wysłać do biegłych, sfingowanie wysłania odpisu pozwu do pozwanego, generujące skutki formalne (mała kopertka z pokwitowaniem wysłania pozwu, ale bez samego pozwu), przekręcanie nazw spółek w pismach kierowanych do Allegro, aby to mogło się wykręcać od ujawnienia, w jaki sposób weszło w posiadanie przedsiębiorstwa eBilet (zostało za to pozwane w roku 2020 – treść pozwu wisi publicznie na stronie www.eBiletHistoria.pl), wprowadzanie w błąd prokuratury prowadzącej śledztwo w sprawie eBilet – prokuratura pyta o sprawę XX GC 611/14, a pracownik sekretariatu odpisuje, że przecież sprawa XX GC 622/11 dawno się już skończyła oddaleniem pozwu. Dobre, nie? A na koniec, gdy Sędzia postanawia, że biegli muszą wyliczyć wysokość odszkodowania, natychmiast giną akta całej sprawy i mimo upływu kolejnych 3 lat, nadal nie ma gotowej opinii, chociaż publicznie wiadomo, za ile Allegro kupiło eBilet.

Stacja 5

Sąd odrzuca wszelkie skargi i pozwy.

Gdy wreszcie przekręt wychodzi na jaw i pozwany składa do sądu sprzeciw i wnioski o wznowienie sprawy, wytykając uchybienia ze stacji 1, 2 i 3, przewodniczący XX Wydziału z uporem godnym lepszej sprawy oddala sprzeciwy i odrzuca wszelkie pozwy w tej sprawie, mimo że krok po kroku ujawniane są wyniki pozostałych czterech pozwów złożonych przez oszustów. Te trafiają na rozsądnych sędziów i zostają odrzucone już na pierwszych rozprawach z powodu braku jakichkolwiek dowodów

Łobuzeria nie ma odwagi nawet składać apelacji, bo wie, że nie ma żadnych szans. Mimo tak pełnego obrazu rozboju (5 identycznych, bezpodstawnych pozwów złożonych w 3 miesiące do dwóch wydziałów sądowych), XX Wydział nie chce przyznać się do błędu w tej sprawie, co więcej, to właśnie w jednej z tych spraw, wygranej przez pozwanego, pracownik sekretariatu XX Wydziału wysyła wspomnianą kopertę z „doręczeniem bez doręczenia” (do wiadomości przewodniczącej wydziału oraz CBA – chodzi tu o sprawę XX GC 888/12). Sędziowie orzekający o zachowaniu, ewidentnie przekręconego, „nakazu upominawczego” XX GNc 305/12, mają już do dyspozycji wyroki z dwóch pozostałych spraw, rozstrzygniętych w tym samym wydziale: XX GC 888/12 oraz XX GC 1034/12. Wyroki są miażdżące dla sprawców, a mimo to w sprawie nakazu sędzia Kruszyński i sędzia Rachocka postanawiają go podtrzymywać. O co tu chodzi?

Stacja 6

Zakaz pracy i działalności gospodarczej. Omawiany tu nakaz jest istotną uciążliwością. Pozwany ma od 10 lat zajęcie komornicze. Jego pierwotna kwota urosła z pół miliona do obecnych (wiosna 2021) 1,2 mln zł. Pozwany oczywiście nie zaspokaja oszustów i nie spłaca tego rzekomego, bandyckiego zobowiązania. Jednak nie może podjąć żadnej etatowej pracy ani uruchomić działalności gospodarczej, ponieważ jego konto natychmiast zostałoby zajęte.

Stacja 7

Sąd apelacyjny i Poczta Polska. Ręka rękę myje, czyli „świadek”, który ma interes we wpływaniu na sprawę. Sprawa trafia do sądu apelacyjnego, który żąda rozpatrzenia jej jeszcze raz i odpytania Poczty Polskiej o działania listonosza. Sąd okręgowy wykonuje te polecenia i żąda od poczty wyjaśnień. Ta odpowiada, że wszystko było w porządku i kłamie w żywe oczy, że listonosz zakreślił „awizo w skrzynce”, chociaż na pokwitowaniu w aktach jest „awizo w drzwiach”.

Poczta ma oczywisty interes w chronieniu listonosza i siebie, ponieważ jest instytucją posiadającą monopol na dostarczanie przesyłek sądowych i dobrze na tym zarabia. Ma też władzę pozbawić nas całego dorobku życia – wystarczy, że dobrze sfałszuje doręczenie, tak aby sąd mógł uznać, że dostaliśmy ten czy inny wyrok.

Dla sądu to jednak wygodna sytuacja. Skoro Poczta Polska pisze, że wszystko było OK, to sąd ma podkładkę, która zwalnia go z przyznania, że przez swoje skrajne niedbalstwo przyłożył rękę do rabunku. Referendarz Karlikowski i sędzia Kruszyński zyskali ekskuzę. Sąd Okręgowy nawet nie przesłuchał listonosza, co było skrajną niestarannością. Po co miał robić wstyd kolegom sędziom? Sprawa trafiła znowu do sądu apelacyjnego, który znowu potwierdził oczywiste kłamstwo, chociaż dysponował kwitami wypełnionymi przez listonosza.

Kiedyś wśród prawników funkcjonowało powiedzenie: „niezbadane są wyroki sądów rejonowych i okręgowych”… Miało ono sugerować, że ewentualna korupcja lub niekompetencja nie sięga do sądów apelacyjnych. Ten pogląd jest już niestety dawno nieaktualny. Bardzo kiepska pozycja Polski w światowych rankingach Transparency International, czyli korupcji, musi wynikać z jakichś konkretnych przypadków jednostkowych. Kto wie, czy nie właśnie z takich.

Stacja 8

Anachronizmy w doręczeniach. Fałszowanie adresów doręczeń było główną metodą, przy pomocy której dokonano kradzieży udziałów założycieli eBilet. Teoretycznie procedury te trochę poprawiono, jednak nadal obowiązuje nas (lub naszych pełnomocników) odwiedzanie poczty nie rzadziej niż co 14 dni. Jesteśmy do nich przywiązani niczym chłopi pańszczyźniani do ziemi – pod rygorem utraty majątków.

Nie sposób jest zrozumieć, dlaczego państwo polskie nie uruchomi portalu, na którym każdy obywatel mógłby sprawdzić, czy jakaś instytucja czegoś od niego nie chce.

Portalu, gdzie byłyby rejestrowane wszelkie wezwania czy pozwy, i który powiadamiałby nas o tym mailem lub sms-em, nawet jeśli w tym czasie żeglujemy po Atlantyku. Istniejące portale sądowe nie spełniają tej roli, ponieważ nie ma żadnej gwarancji, że poinformują nas o sprawach, które dopiero się zaczynają, no i są ograniczone do spraw sądowych. Za mało mamy informatyków w kraju?

Stacja 9

Etyka sędziego sądu apelacyjnego. Minęło kilka lat. Przewodniczący XX Wydziału awansował do sądu apelacyjnego, a pozwany ponownie wniósł pozew o unieważnienie nakazu do sądu okręgowego. Znowu go odrzucono. Trafił więc znowu do sądu apelacyjnego, który znowu postanowił go odrzucić (to już chyba trzeci raz). Tym razem jednak okazało się, że w rozpatrywaniu sprawy brał udział ten sam sędzia Maciej Kruszyński, który 5 lat wcześniej, w sądzie okręgowym, zdecydował o podtrzymaniu nakazu i uniemożliwieniu pozwanemu, założycielowi eBilet, uczciwego procesu. Procesu, o którym było wiadomo, że zostanie natychmiast przegrany przez oszustów, ponieważ roszczenie nie dość, że było sfingowane i pozbawione jakichkolwiek dowodów, to jeszcze w chwili złożenia było przeterminowane, zatem bez żadnych szans na wyrok w normalnym postępowaniu. Nakaz upominawczy przepchnięty za plecami pozwanego był jedyną możliwością uzyskania wyroku – te wszystkie kwestie nie miały jednak znaczenia dla sędziego Kruszyńskiego. Sędzia ten powinien się natychmiast wyłączyć z tej sprawy, jednak tego nie zrobił. Naruszył w ten sposób art. 45 ust. 1 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, czyniąc wydane przez sąd apelacyjny postanowienie nieważnym. I tu dopiero zaczęła się zabawa.

Stacja 10

Trybunał Konstytucyjny. Obecność sędziego Kruszyńskiego w składzie sądu apelacyjnego rozpatrującego sprawę uczyniła jego orzeczenie nieważnym z mocy ustawy (art. 379 pkt 4 kpc, art 391 par 1 kpc, art. 361 kpc).

Polskie prawo nie przewiduje procedury, w której można by takie nieważne postanowienie zaskarżyć. Po prostu art. 399 par 1 i 2 kpc pozwala stwierdzić nieważność „Wyroku”, w którego wydaniu brał udział sędzia wyłączony z mocą ustawy, a nie przewiduje tego samego, gdy dochodzi do nielegalnego wydania „Postanowienia” kończącego sprawę.

To nie jest żart. To jest komedia. Dziurawe prawo w byle jakim państwie.

Mamy wierzyć, że nikt tego nie zauważył przez ostatnie 30 lat stanowienia prawa? Ktoś postanowił po prostu zaoszczędzić na pracy sądów i nie dał możliwości skarżenia nielegalnie wydanych postanowień, nawet jeśli te dotyczą milionowych kwot i rujnują komuś życie. Albo celowo zostawił taką lukę, bo może się kiedyś przyda. Jak to możliwe, że środowiska prawnicze nie wymuszają na ustawodawcy czy ministrze sprawiedliwości usuwania takich czarnych dziur polskiego prawa? Ano tak to, że w mętnej wodzie łatwiej te ryby obrabiać. Nie chodzi przecież o stworzenie cywilizowanego kraju, tylko o dorobienie się porscha i paru nieruchomości. Tak, piję tu do kolegów z klasy. Obrzydzenie bierze.

W tej sytuacji mój pełnomocnik, człowiek wielkiej klasy, przygotował skargę konstytucyjną opisującą tę rażącą niekonsekwencję procedur i złożyliśmy ją w Trybunale Konstytucyjnym. I co dalej? Okazało się, że świeżo przyjęty do TK sędzia w ogóle jej nie zrozumiał i nie została przyjęta.

Mimo, że była napisana językiem zrozumiałym dla gimnazjalisty (treść na stronie www.eBiletHistoria.pl). Znowu „przypadek” czy tylko rażąca niekompetencja?

Stacja 11

Prokuratura Rejonowa i Krajowa. W sprawie oszukańczego wyłudzenia nakazu sądowego oraz ciągłego usiłowania wyłudzenia przeszło miliona złotych, pozwany wszczynał wielokrotnie postępowania prokuratorskie, które były umarzane w skandalicznych okolicznościach. Wyroki sądów cywilnych, które bezwzględnie negatywnie oceniały pracę prokuratorów wojskowych (!), wiszą również na stronie eBiletHistoria.pl. Dlaczego wojskowych?

Otóż ludzie, którzy dokonali przejęcia eBilet.pl, byli wielokrotnie widywani w kręgach MSW, a dziś są w wieku mocno emerytalnym. Na stronie można też znaleźć korespondencję Prokuratora Generalnego, Andrzeja Seremeta, który nie pozostawia suchej nitki na tej sprawie, bardzo krytycznie oceniając w 2015 roku pracę własnej prokuratury. Po zmianie władzy prokuratura działa jednak równie źle.

Przez ostatnie kilka lat Prokuratura Krajowa zwodziła nas rzekomym rozpatrywaniem skargi nadzwyczajnej, podczas gdy akta sprawy leżały nie wiadomo gdzie i nic się nie działo. A na koniec okazało się, że prokuratura wymyśliła sobie przepis, na podstawie którego może nas nawet nie zawiadamiać o tym, że ma w d… naszą sprawę. Skarga nadzwyczajna to fikcja.

Podobnie fikcyjna i pozorna jest praca Prokuratury Okręgowej – Wydziału ds. zorganizowanej przestępczości gospodarczej, który od 3–4 lat udaje, że prowadzi postępowanie w sprawie wyprowadzenia eBiletu na Cypr, oszukania jego założycieli i skarbu państwa. Zamiast sprawnie użyć konfiskaty rozszerzonej i potrząsnąć Allegro, które dokonało zakupu firmy pochodzącej z kradzieży (w kontekście moich 29% udziałów), zachowuje się, jakby nie chciał sprawiać sprawcom żadnych kłopotów.

Stacja 12

Sąd Najwyższy. Zmartwychwstanie? To chyba jedyne światełko w tunelu w tej sprawie.

Jesienią ubiegłego roku (2020) Sąd Najwyższy unieważnił przekręt komornika z 2011 roku i zawyrokował o nielegalności i nieważności przejęcia udziałów w eBilet (wyroki na stronie www). Wreszcie sąd nazwał złodziejstwo po imieniu. Nie zrobiło to jednak wrażenia na Prokuraturze Krajowej, która ociąga się z wniesieniem skargi w sprawie nakazu upominawczego, czekając, aż przedawni się przewidziany na to termin.

Wygląda na to, że prokuratura to „państwo w państwie” i nie musi się przejmować Sądem Najwyższym. Ani boskim, ani ludzkim.

Artykuł Piotra Krupy-Lubańskiego pt. „Droga krzyżowa z nakazami upominawczymi” znajduje się na s. 13 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 82/2021.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

 

Artykuł Piotra Krupy-Lubańskiego pt. „Droga krzyżowa z nakazami upominawczymi” na s. 13 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 82/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Idee wolnomularskie przenikały do PRL różnymi drogami / Andrzej Świdlicki, „Kurier WNET” nr 82/2021

Masonów w PRL nie represjonowano, ale nawet dopuszczono do kontraktu stulecia, jakim był Okrągły Stół, byli więc jednym z partnerów komunistów w transformacji i jej beneficjentami.

Andrzej Świdlicki

Opozycyjni intelektualiści PRL, masoneria, Zdzisław Najder

W recenzji z książki Wojciecha Wasiutyńskiego Źródła niepodległości Zdzisław Najder zbeształ autora, że poważnie traktuje pojęcie ‘mentalności masońskiej’, którym posługiwał się lider Narodowej Demokracji Roman Dmowski. Nazwał to niedźwiedzią przysługą wyświadczoną temu politykowi. Samo pojęcie ‘mentalności masońskiej’ zaliczył do pięciu najbardziej rozpowszechnionych „koncepcji konspiracyjnych”, nazwał „przejawem myślenia magicznego a jednocześnie kompleksu niższości i poczucia bezsiły”. Takie koncepcje – pisał – „rozpowszechniają się wówczas, kiedy ludzi, którzy czują się zagrożeni, nie stać na trzeźwą analizę procesów historycznych, których są podmiotem”. „Jest to ten sam typ myślenia – kontynuował – który przypisuje poruszanie się maszyn tkwiącym w środku demonom” („Kultura” 4/1978).

Z dzisiejszej perspektywy ta próba zdyskredytowania pojęcia ‘masońskiej konspiracji’ wygląda na samoobronę, bo sam Najder tkwił w niej po uszy.

Według jego syna Krzysztofa, Zdzisław Najder (1930–2021) był: „człowiekiem wybitnym, ale też kontrowersyjnym i pełnym sprzeczności”. Charakterystyka trafna, niewystarczająca.

Z zawodu literaturoznawca, znawca twórczości Josepha Conrada, z temperamentu publicysta, z przekonań integracjonista, atlantysta, globalista, germanofil, w okresie późnego Gierka animator dysydenckiej grupy intelektualistów Polskie Porozumienie Niepodległościowe (PPN), dyrektor Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa (1982–87), w maju 1983 skazany na karę śmierci przez sąd wojskowy w sfingowanym procesie o szpiegostwo, w okresie transformacji doradca Lecha Wałęsy i szef zespołu doradców premiera Jana Olszewskiego. Służbie Bezpieczeństwa PRL znany jako TW „Zapalniczka” i „Conrad”. Jego współpraca z SB pod pierwszym z tych kryptonimów wyszła na jaw przy okazji wyrównywania lustracyjnych porachunków między rządem Olszewskiego a prezydentem Wałęsą. Niewątpliwie postać politycznie aktywna, w świecie obyta, może wydawać się barwna, ale niekomunikatywna i skryta.

Tłumacząc się z kontaktów z policją polityczną PRL (1957–63), mówił o „grze”, „wprowadzaniu w błąd”, „ochronie przyjaciół”, „sondowaniu przeciwnika”. Dawał do zrozumienia, że jego kontakty same w sobie nie były naganne, a gdyby stała za nim jakaś organizacja, to byłyby usprawiedliwione. Te tłumaczenia w najlepszym razie uznano za racjonalizację kolaboracji ex post, najczęściej z nich kpiono.

Teoretycznie Najder w młodym wieku 28 lat mógł sobie wyobrażać, że w okresie odwrotu od październikowej odwilży warto było wysondować MSW w sprawie inicjatywy „obudzenia” masonerii. Być może widział w wolnomularstwie nową, tolerowaną przez władze formę politycznej aktywności, bo antykościelną i antyendecką.

Można się zastanawiać, czy wolnomularstwo było tematem rozmów Najdera z Józefem Retingerem w Oksfordzie w 1957 r., gdy po raz pierwszy jako początkujący literaturoznawca wyjechał za granicę na 7-miesięczne stypendium ZLP, ściągając na siebie po powrocie uwagę Wydziału IV Departamentu III MSW.

Retingera – szarą eminencję polityki europejskiej – posądza się o członkostwo we francuskiej loży Les Renovateurs i polskim oddziale B’nai B’rith. Według Bogdana Podgórskiego: „przyjęcie tej tezy [że Retinger był masonem] powoduje […], że wszystko, co dotyczy jego osoby, nagle staje się zrozumiałe i przestaje być tak tajemnicze. Również ta jego tajemniczość oraz to, że działał zawsze za kulisami, wskazywałoby na charakterystyczny dla masonerii styl działania. To mogłoby również tłumaczyć fakt, że zawsze był lepiej i szybciej poinformowany od innych” (B. Podgórski, Józef Hieronim Retinger).

O Retingerze mówi się, że miał zmysł do wyłapywania obiecujących talentów i inspirowania ich pomysłami. Być może w Najderze dopatrzył się potencjału. Podobieństwa między nimi są zastanawiające. Pierwszy współtworzył zza kulis Klub Bilderberg, będący tajnym samozwańczym towarzystwem wszystko-lepiej-wiedzących polityków i bankierów, a drugi grupę PPN – tajne towarzystwo wszystko-lepiej-wiedzących wolnomyślicieli, a później także Społeczną Radę Gospodarki Narodowej. Gremia te miały ambicje polityczne, a liczył się dla nich punkt widzenia elit.

Bilderberg i PPN myślały perspektywicznie o urządzeniu świata, zakładając jego integrację w ponadnarodowych strukturach. Miały więc cele znacznie wykraczające poza klub dyskusyjny. Realizowali je zza kulis, chcąc wpływać na polityczne decyzje ludzi u władzy. To ostatnie jest zresztą charakterystyczne dla masonerii, stroniącej od jawnej działalności politycznej, z której można by ją rozliczyć, lecz interesującej się polityką od strony programów, koncepcji, zasad uprawiania, taktyki.

Zarówno Retinger, jak i Najder słabo rozumieli gospodarkę, nie mieli doświadczenia w administracji, lecz za to byli skłonni zastępczo myśleć za innych i podsuwać pomysły.

Retinger mógł mieć wpływ na przyznanie Najderowi stypendium Fundacji Forda – jej dyrektor na Europę, Shephard Stone, był aktywny w Bilderbergu i przebywając w Warszawie, spotkał się z działaczami Klubu Krzywego Koła i prywatnie z Najderem. Niewykluczone, że w 1959 r., przebywając w USA na stypendium Forda, dzięki czyjemuś poparciu, być może Retingera, Najder dostał dodatkowe 9-miesięczne stypendium doktoranckie w St. Antony’s College w Oksfordzie. Co jeszcze ciekawsze, przezornie wystarał się o nowe w następnym roku. Zastanawia, że mało znany naukowiec – nie wiadomo, czy literaturoznawca, czy filozof-estetyk, z kraju zza żelaznej kurtyny – miał taką łatwość w załatwianiu sobie stypendiów doktoranckich w oksfordzkim college’u powiązanym z Foreign Office.

Przedłużenie pobytu za granicą skomplikowało mu stosunki ze Służbą Bezpieczeństwa, więc za cenę paszportu gotów był do ustępstw. W czerwcu 1961 r., obiecując bezpiece konkretne usługi, wyjechał do Anglii po raz trzeci. Retinger wówczas nie żył, ale Najder przyjaźnił się z jego osobistym sekretarzem Janem Pomianem. Po powrocie do Polski w kwietniu 1962 r. wykręcał się od kontaktów z MSW, zdjęto go więc z rejestru aktywnych TW i w 1964 r. ukarano odmową paszportu.

Warto mieć przed oczyma kalendarz: Najder wrócił z przedłużonego pobytu na stypendium Forda latem 1960 r., na około pół roku przed „przebudzeniem” niezależnej loży „Kopernik” rytu szkockiego przez siedmiu przedwojennych mistrzów.

Kilka miesięcy po jego powrocie z drugiego stypendium w St. Antony’s jego bliski przyjaciel J. Olszewski został zalożowany w „Koperniku”, gdy już było wiadomo, że niczym to nie grozi. Najder przyjaźnił się z przyjętym do „Kopernika” w lutym 1961 r. Janem Józefem Lipskim, znanym mu z Klubu Krzywego Koła. W 1962 r. Lipski uzyskał trzeci stopień wtajemniczenia, w tym samym roku awansował na przewodniczącego loży, a z czasem na Wielkiego Mistrza Loży Narodowej Polski.

(Na marginesie warto zauważyć, że koleżanką J.J. Lipskiego z Instytutu Badań Literackich była Jadwiga Kaczyńska, a on sam miał wychowawczy wpływ na bliźniaków Lecha i Jarosława).

Lipski tłumaczył, że masoneria dawała kontakty zagraniczne i finansowe wsparcie m.in. na pomoc dla represjonowanych. Istotnie Polska Loża Macierzysta „Kopernik” z siedzibą w Paryżu, działająca w strukturach Wielkiej Loży Francji, takiego wsparcia udzieliła co najmniej przy dwóch okazjach i reprezentowała polskie wolnomularstwo za granicą. Olszewski mówił, że masoneria miała zabawne rytuały, ale służyła za dogodną przykrywkę działalności opozycyjnej.

Z pewnością bezpieka mniej interesowała się panami w określonym wieku o dziwnym upodobaniu do fartuszków, cyrklów i ptaka sowy, którzy na przesłuchaniu mogli udawać ekscentrycznych pomyleńców, niż np. niezależnym ruchem związkowym czy niepokornymi księżmi.

Masonów w PRL nie represjonowano, ale nawet dopuszczono do kontraktu stulecia, jakim był okrągły stół, byli więc jednym z partnerów komunistów w transformacji i jej beneficjentami.

W końcówce rządów Edwarda Gierka Olszewski i Najder działali w PPN, grupie o wyraźnych cechach wolnomularskich, a Lipski zaangażował się w Komitecie Obrony Robotników, gdzie był jednym z czterech wolnomularzy obok Edwarda Lipińskiego, Ludwika Cohna i Jana Kielanowskiego. Stosunki Najder-Olszewski po ujawnieniu zapalniczkowego epizodu w życiorysie conradysty były możliwym powodem zerwania stosunków między nimi. Najder przyznał się przyjacielowi, że brał od SB pieniądze, ale zrobił to dopiero pięć miesięcy po publicznym ujawnieniu współpracy. Olszewski, początkowo nastawiony wstrzemięźliwie do zapalniczkowych rewelacji ujawnionych w „Nie” Jerzego Urbana, mógł poczuć się wywiedziony w pole.

„Czy jest Pan masonem”? – zapytał Najdera nieco obcesowo Roman Kałuża, autor niepublikowanej książki o nim pod intrygującym tytułem „Człowiek z cienia”. „Nigdy nie byłem” – odparł zapytany. Przyznał zarazem, że „znał ludzi, którzy mieli taką opinię”, a „jego entuzjazm dla europejskiej integracji bywał interpretowany jako kosmopolityzm”.

Człowiek z cienia nie ukazał się drukiem. Najder nie zaaprobował końcowej wersji, mimo że cała książka była kompilacją rozmów z nim. Zagroził nawet, że się od niej odetnie, jeśli wyjdzie wbrew jego woli.

Kosmopolityzm, czyli postawa uznająca, że ojczyzną człowieka nie jest kraj urodzenia ani nawet zamieszkania, lecz cały świat, wyrażająca się w dążeniu do zbudowania jego politycznej i społecznej jedności – to podstawowy składnik wolnomularskiej filozofii: „Narodowości we współczesnej Europie stają się – stopniowo, powoli ale wyraźnie – szczególnymi i niepowtarzalnymi pomostami do ludzkości” – pisał Najder w 1989 r., dając do zrozumienia, że nie są wartością samą w sobie (Wymiary polskich spraw, Most, Warszawa 1990, s. 147). Jego teksty często zawierają odniesienia do pomostów, okien i bram, zupełnie jakby przewidywał eurobanknoty wyobrażające abstrakcyjne budowle.

Nie tylko Roman Kałuża podejrzewał Najdera o związki z masonerią. Za masona brano go w Wydziale XIV Departamentu I MSW, który rozpracowywał go bardzo skutecznie w ważnym okresie, gdy działał w PPN, dyrektorował RP RWE i był czynny w polskim życiu politycznym na wczesnym etapie transformacji. Wydział nielegałów MSW ufundował mu nawet stypendium, o którym on sam sądził, że pochodziło od katolickiej fundacji z Niemiec. Nielegał (agent niekontrolowany przez lokalną rezydenturę) Andrzej Madejczyk, „Lakar”, podwójny agent Służby Bezpieczeństwa i zachodnioniemieckiego BND, przyjaźnił się z nim długo i blisko, skutecznie szkodząc Wolnej Europie, zwłaszcza na bardzo ważnym podwórku rzymskim, co opisałem w książce Pięknoduchy, radiowcy, szpiedzy… (wyd. Lena, Wrocław 2019).

Podejrzewanie Najdera o związki wolnomularskie mogło tkwić u podłoża niezrozumiałej niechęci do niego ustępującego dyrektora RP RWE Zygmunta Michałowskiego. Niska opinia, jaką Michałowski miał o tekstach PPN, i zgroza na myśl, że Najder przychodził do Monachium realizować politykę Jerzego Giedroycia, nie tłumaczą w pełni ostentacyjnego dystansowania się Michałowskiego od niego ani akcentowania swoich związków z Kościołem dla wykazania kontrastu.

Dystans wobec Najdera utrzymywał także prymas Józef Glemp i Episkopat Polski. Biskupi nie wstawili się za nim po skazaniu na karę śmierci, za to episkopat skarżył się ambasadzie USA na niektóre komentarze polityczne rozgłośni. Skutkiem było to, że Watykan – do połowy lat 80. międzynarodowa giełda informacji o Polsce – był dla Najdera spiżową bramą.

Czy ten niechętny stosunek hierarchów tłumaczy antyreklama, którą w Stolicy Apostolskiej robił Wolnej Europie i Najderowi nielegał Madejczyk? Po części tak, ale możliwe, że episkopat scedował na niego część swojej niechęci do Jerzego Giedroycia lub podejrzewał, że dyrektor RP RWE był zalożowany. Podejrzeń nie było za to w Londynie, gdzie prezydent RP Edward Raczyński po wyroku sądu wojskowego odznaczył Najdera Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, a po odejściu z Monachium nazwał „wielce zasłużonym dla sprawy polskiej”.

Obok kosmopolityzmu cechą masońską („ostoją” według Deklaracji Europejskiej Konferencji Wolnomularskiej ze Strasburga z 1993 r.) jest entuzjazm dla europejskiej integracji. W jej promocji wolnomularstwo odegrało prominentną rolę, by przypomnieć postać austriackiego arystokraty i masona Richarda Coudenhove-Kalergiego, członka loży „Humanitas”, który w latach 20. XX wieku ogłosił manifest postulujący otwarcie granic i wymieszanie ludności, czyli zniszczenia narodowej tożsamości i patriotyzmu. Kilkadziesiąt lat później dzięki takim pomysłom Europa coraz mniej jest Europą, a za to coraz bardziej domem całego świata. Po wojnie ważną rolę w ruchu europejskim odegrał Retinger, współtwórca działającego od 1954 roku Klubu Bilderberg będącego uzupełnieniem amerykańskiej Council on Foreign Relations, na co wskazuje pokrywanie się członkostwa i pokrewieństwo celów politycznych.

Współzałożycielem innej globalistycznej organizacji – Komisji Trójstronnej (USA, Europa i Japonia) jest współpracownik Davida Rockefellera Zbigniew Brzeziński. Komisja działa od 1973 r. na zasadach przyjętych przez Retingera przy organizowaniu Bilderbergu. Brzeziński – członek Bilderbergu od połowy lat 60. – był politycznym guru dyrektora Rozgłośni Polskiej RWE Jana Nowaka. Najder także go znał, konsultował się z nim m.in. przed zainaugurowaniem PPN i w okresie, gdy ważyły się jego losy w radiu.

Trio Nowak-Brzeziński-Najder za pośrednictwem Wolnej Europy, jedynego niekontrolowanego przez komunistów massmedium, zarządzało percepcją Polaków w PRL, kształtując horyzont ich wyobrażeń o tym, co było politycznie możliwe (czytaj: zgodne z długofalowym interesem politycznym Stanów Zjednoczonych).

Innym łącznikiem między Bilderbergiem a Wolną Europą jest zasłużony w jej utworzeniu C.D. Jackson – magnat prasowy i przyjaciel Eisenhovera, którego imieniem nazwano największą salę w siedzibie RWE w Monachium. Kleine, aber nette Gesellschaft, którego duchowym patronem jest Retinger.

Nowak i Najder byli sobie bliscy nie tylko dzięki znajomości z Brzezińskim, ale także poglądowo. Pierwszy z nich do 1962 r. był członkiem, wcześniej działaczem PRW NiD (Polskiego Ruchu Wyzwoleńczego Niepodległość i Demokracja), stawiającego sobie za cel utworzenie światowego państwa, co jest celem masonerii: „Powiązane w skali światowej narody [sfederowane] zachowają swą niepodległość przy jednoczesnym ograniczeniu swej suwerenności państwowej na rzecz odpowiednich ogniw Państwa Światowego” (NiD, Karta Wolnego Polaka). Polska w wyobrażeniu NiD miała być niepodległa z nazwy, a sfederalizowana w treści. Nasuwa to skojarzenia ze stalinowską formułą Polski narodowej w formie i socjalistycznej w treści. Z kolei w dokumencie PPN (Polskie Porozumienie Niepodległościowe Wybór tekstów, Polonia, Londyn 1989) można znaleźć pean ku czci masońskiej cnoty braterstwa jako podstawy procesów integracyjnych w Europie: „wierzymy w powszechną ewolucję stosunków międzynarodowych w kierunku współpracy wolnych, równouprawnionych, znających się nawzajem narodów i w dalszą erozję centralistycznych mocarstw.

Wierzymy w suwerenną Polskę w dzisiejszych granicach, z których każda będzie bramą, zabezpieczoną szanowanym powszechnie prawem, a nie drutem kolczastym, murem i fosą”. Kogo PPN miał na myśli, pisząc o „erozji centralistycznych mocarstw”? Może Watykan?

NiD i PPN łączy brak spójności w myśleniu o niepodległości Polski. NiD nie tłumaczył, jak państwo, ograniczające suwerenność na rzecz ogniw światowego państwa, mogłoby ją zachować, PPN sądził, że idea niepodległości wyzwoli Polaków spod kurateli ZSRR, ale nie wyjaśnił, jak mogliby ją utrzymać w świecie ponadnarodowego braterstwa. Na niepodległość Polski PPN patrzył w kontekście spodziewanego zjednoczenia RFN z NRD i widział ją jako warunek i wstęp do szerszej integracji europejskiej: „zjednoczenie Niemiec, gdy do niego dojdzie, nie powinno spowodować nowego zakłócenia w stosunkach polsko-niemieckich, lecz powinno stać się czynnikiem ogólnej integracji tej [środkowowschodniej] części kontynentu”. Teksty PPN z dzisiejszej perspektywy mocno trącą myszką, są przeteoretyzowane i rażą naiwnością, niemniej są wyrazem myślenia społecznie niereprezentatywnego środowiska warszawskich intelektualistów drugiej połowy lat 70.

Czy PPN był inspirowany przez NiD? Łącznikiem między obydwoma ugrupowaniami był Jerzy Lerski, kalifornijski profesor, ważny działacz NiD we wczesnym okresie, przyjaciel Jana Nowaka, tak jak on kurier z czasów okupacji. Poparcie Lerskiego dla PPN (niewykluczone, że także finansowe) odwzajemnił Najder koncepcyjnym wkładem w firmowaną przez Lerskiego inicjatywę Studium Spraw Polskich. Nasuwa się pytanie, czy działalność Najdera w PPN, jego znajomość z Lerskim (był jednym z mężów zaufania PPN), kontakty z Nowakiem i jego guru Brzezińskim miały wpływ na jego dyrektorską nominację w Wolnej Europie? Jeśli miały, to niewystarczający. Mimo że RWE formalnie nie była wówczas pod kuratelą CIA, agencja wciąż w Monachium sporo znaczyła, co znajdowało wyraz zwłaszcza w sytuacjach politycznego przesilenia. Najder miał od niej zielone światło.

Wydaje się nieprawdopodobne, że na Najdera czekano w Monachium trzy i pół roku – od kwietnia 1978 r., gdy w Wiedniu posadę zaproponowano mu po raz pierwszy, do grudnia 1981, gdy przebywając na kolejnym stypendium w Oksfordzie, przyjął ją w reakcji na stan wojenny. Oczywiste jest więc, że tzw. mocodawcom rozgłośni, jak mawiała propaganda PRL, bardzo na nim zależało.

Jako dyrektor rozgłośni polskiej Najder na pierwszym przynajmniej etapie wyobrażał sobie, że będzie w Monachium realizował politykę Jerzego Giedroycia, ale stosunkowo szybko poróżnił się z nim na tle stosunku do Kościoła. Prywatnie zapewne się z nim zgadzał, ale jako dyrektor rozgłośni polskiej nie miał porównywalnej z „Kulturą” swobody w ocenie posunięć episkopatu i prymasa. Polityka Stanów Zjednoczonych stała na gruncie tzw. ogólnonarodowego dialogu, w którym Kościół był pośrednikiem i uczestnikiem. Wolna Europa nie mogła stawać jej na przekór. Jednak przed konfliktem z Kościołem Najder i tak się nie uchronił, co przeciwko rozgłośni wykorzystała Służba Bezpieczeństwa i niezawodny Madejczyk.

Nie mając żadnego doświadczenia w kierowaniu zespołem ludzkim, skutecznie go podzielił. Sprawiał wrażenie, że nie był jego częścią, mimo że za niego odpowiadał, lecz był niejako Wolnej Europie wypożyczony przez bliżej nieokreślonych „mandatariuszy”. Wówczas nie domyślano się, o kogo mogło chodzić; dziś ta jego podzielona lojalność wobec amerykańskiego pracodawcy i wolnomularstwa jest bardziej czytelna. Wprowadził nowe audycje na dobrym poziomie, w tym jedną pod jawnie wolnomularskim tytułem „Europa bez granic”. Wolnomularskie skojarzenia nasuwa też jego radiowy pseudonim „Mateusz Kielski” i 3-odcinkowy cykl o historii wolnomularstwa przygotowany przez księdza Stanisława Ludwiczaka.

Radosny odgłos kielni pobrzękiwał w jego komentarzu z okazji drugiej rocznicy Sierpnia, w którym mówił o masońskim ideale braterstwa i postępu: „[Solidarność] była wprowadzeniem w codzienne życie szerokiego oddechu idealizmu, uczciwości, międzyludzkiego braterstwa.

Czym niegdyś dla nędznych wsi i brudnych miasteczek średniowiecza były strzeliste gotyckie katedry – tym stała się dla współczesnej Polski Solidarność […] stała się otwarciem okien na możliwość innego życia. Była ideą zmuszającą ludzi do tego, aby stawali się lepsi, niż są”. Skądinąd śmiałe było porównanie Solidarności ze średniowiecznymi katedrami, jeśli wziąć pod uwagę, że przy ich budowie zaangażowane były konfraternie zrzeszające rzemieślników, w szczególności majstrów budowlanych, którzy dokładali starań, by tajniki ich zawodowej wiedzy nie wydostały się poza wąski krąg wtajemniczonych.

Idee wolnomularskie przenikały do PRL różnymi drogami. Niektórymi chadzał znawca twórczości Josepha Conrada o niezdrowym upodobaniu do zagranicznych stypendiów, co wykorzystała Służba Bezpieczeństwa w rozpracowaniu go i skompromitowaniu. „Ile jest dróg?” – pytał Najder w jednym w tytule jednej ze swych książek. Można pytanie odwrócić: A którymi podążał on sam? Warto sporządzić ich mapę, by wyrobić sobie opinię, dokąd, zastępczo myśląc za Polaków, chciał ich doprowadzić.

Artykuł Andrzeja Świdlickiego pt. „Opozycyjni intelektualiści PRL, masoneria i Zdzisław Najder” znajduje się na s. 8 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 82/2021.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Andrzeja Świdlickiego pt. „Opozycyjni intelektualiści PRL, masoneria i Zdzisław Najder” na s. 8 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 82/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kto i na czym może w Niemczech zarobić w czasach zarazy? Rzecz jasna, na zarazie, i przede wszystkim operatywni politycy

Dzięki pandemii Covid-19 otwierają się przed politykami możliwości całkiem sporego zarobku na obowiązkowych maskach. Niemcy, kraj nieograniczonych możliwości? Dla określonej kategorii obywateli tak!

Jan Bogatko

Niemcy mają w Berlinie aktywnego ministra zdrowia, z lewicowej partii CDU (kiedyś „C” w skrócie nazwy tej partii oznaczało „chrześcijańska” ale dzisiaj to bez znaczenia). CDU jest partią nowoczesną, czyli socjalistyczną. I opowiada się nie za jakąś tam zwykłą demokracją bezprzymiotnikową, tylko za demokracją liberalną, wyznającą nie jakieś tam dziesięć przykazań, lecz wartości europejskie, bliżej wprawdzie niezdefiniowane, ale to tym lepiej, bo można je naciągać wzdłuż i wszerz, wedle zapotrzebowania.

Otóż Niemcy mają aktywnego ministra zdrowia w czasie tej pandemii, Jensa Spahna, z CDU, a może i nawet ministerkę, bo to tak do końca nie wiadomo, zważywszy, że żurnale informują o mężu pana Jensa Spahna, Danielu Funkem. No musi być to mąż, bo nosi imponującą brodę, a czy widział kto kobietę z brodą?

Jens Spahn jest aktywny, a ostatnio uaktywnił się właśnie na polu masek, nie tyle karnawałowych, co covidowych, a to o tyle lepsze i rokujące wyższe dochody, że maski te musi nosić każdy zawsze i wszędzie, a nie tylko na balach, których zresztą teraz nie ma i to wcale nie z powodu Postu Wielkiego, bo kogo on tu obchodzi?

A zatem do rzeczy. Federalny resort zdrowia, BMG (Niemcy, niczym Rosjanie, kochają skróty), zamówił na początku pandemii, zatem w zamierzchłych, wydawałoby się, czasach, 570 000 maseczek antykoronawirusowych. Szczęśliwy zbieg okoliczności (kto wierzy w przypadki, niech wierzy) sprawił, że akurat mąż pana ministra Jensa Spahna, Daniel Funke (ten z brodą imama), kieruje w stolicy Niemiec, w Berlinie, stołecznym biurem firmy Burda GmbH (odpowiednik spółki z o.o.) która właśnie ma w swej ofercie maseczki, na których, a jakże, zależy panu ministrowi.

Sprawę wywęszył magazyn „Der Spiegel”, a potem z łoskotem ruszyła lawina publikacji o geszeftach małżonków Spahn/Funke w stołecznym Berlinie.

Geszefty z maskami, o czym wiadomo w Polsce, mogą się skończyć źle, a nawet bardzo dobrze, jak w przypadku marszałka „Polski” z epoki sowieckiej. Ale nie uprzedzajmy wypadków – sprawa małżonków Spahn/Funke dopiero się zaczęła i nie wiadomo, jak się skończy.

Na razie wszystko się toczy jak w słynnym szmoncesie Konrada Toma „Lubartów 333”, który unieśmiertelnił dwu wspaniałych jego wykonawców na scenie warszawskiego kabaretu Dudek – Edwarda Dziewońskiego i Wiesława Michnikowskiego. Ministerstwo zdrowia przesłało resortowe sprawozdanie do Komisji Budżetowej i do Komisji Zdrowia Bundestagu. Zamówienie w sprawie masek w firmie Burda GmbH (owe 570 000 sztuk) to był zaledwie ułamek zamówienia ogółem na owe maski (Burda jest czynna na rynku mediów, nie jest oficjalnie ani producentem, ani dostawcą wyposażenia ochronnego).

Jak na pytania dziennikarzy odpowiedział rzecznik prasowy Burdy, firma Burda wystąpiła w tym geszefcie nie jako Burda, lecz jeden z jej udziałowców (…i tu leży pies pogrzebany. –To chce też sprzedać psa? Pieska? Jakiej rasy?…), który zaoferował maski po kosztach własnych. Czyli nie zarabiając na nich ani grosza, pardon, centa, jak to firmy mają w zwyczaju. Rzecznik Burdy wyjaśniał dalej: „Zarząd Hubert Burda Media zaoferował resortowi zdrowia w kwietniu 2020 roku pomoc w zdobyciu masek, kiedy to rząd Niemiec rozpaczliwe ich poszukiwał”. I dodał, że Daniel Funke nigdy nie był informowany, czy zgoła włączony w realizację transakcji. Nie zapłacono też żadnej prowizji.

Resort zdrowia (a zatem małżonka pana Daniela Funkego, pan minister Jens Spahn) oświadczył(a), iż transakcja z Burda GmbH przebiegała zgodnie ze standardowym postępowaniem „po rynkowych cenach”. A w tym samym czasie ceny za maski strzelały w górę ku radości biznesmenów. I zarabiali oni krocie! Prawdę mówiąc, w raporcie resortu zdrowia brak owych informacji o drastycznym rozwoju cen.

To zapewne przypadek. A Burda zapewnia: umowa z resortem zdrowia nie przyniosła nam ani centa. (…)

Politycy CSU, Georg Nüßlein i Alfred Sauter oraz troje ich partnerów, w ubiegłym roku zawarli między sobą porozumienie w sprawie geszeftu w związku z aktualną zarazą. Model biznesowy był prosty: w Chinach produkować, w Niemczech sprzedawać. Minęły przecież czasy, kiedy brzydzono się w Niemczech towarami produkowanymi przez niewolników. Teraz, kiedy mamy globalizację, to już coś całkiem innego! Wizja wielkich pieniędzy za niewielki wysiłek stanowiła dla Bajuwarów pokusę nie lada! Na szczęście nie posłuchali oni przestróg w rodzaju: „jak obiecują złote góry, to nie wchodź do interesu”. Oni odważnie weszli. W geszeft z maskami antycovidowymi z Chińskiej Republiki Ludowej dla licznych ministerstw w Niemczech – jak utrzymują uważane za poważne media SZ („Sueddeutsche Zeitung”), NDR (Norddeutscher Rundfunk) i WDR (Westdeutscher Rundfunk) – w związku z transakcjami z maskami same prowizje dla pośredników wyniosły od pięciu do sześciu milionów euro! Innymi słowy, znacznie więcej niż dotąd wyszło na jaw w aferze maskowej z udziałem Nüßleina i Sautera. (…)

Afery z maskami to dla wielu niemieckich dziennikarzy, zarabiających nieco mniej od bohaterów biznesu z Covid-19, dopiero wierzchołek góry lodowej. Kwota prowizji (5 do 6 milionów euro odpowiada dochodowi rocznemu ponad 100 pracowników w Bawarii.

Gdyby nie bank w Liechtensteinie, aktorzy afery mieliby udane święta Wielkanocne. Teraz pora na dziennikarzy.

Cały felieton Jana Bogatki pt. „Bal maskowy” znajduje się na s. 3 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 82/2021.

Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co środa w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Bogatki pt. „Bal maskowy” na s. 3 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 82/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego