Dzień 63. z 80 /Szczecin /Poranek WNET – Ks. prałat Dariusz Knapik o nowym wahadle Foucaulta na wieży widokowej katedry, udziale Kościoła katolickiego w rozwoju nauki oraz niezmiennej misji Kościoła.
W dzisiejszym Poranku nadawanym z wieży widokowej katedry św. Jakuba Apostoła w Szczecinie Aleksander Wierzejski rozmawiał z ks. prałatem Dariuszem Knapikiem.
– Byłem na pielgrzymce, gdzie pewna osoba, która powinna wiedzieć o tym, zdziwiła się, że Kościół miał takich wykształconych ludzi. Więc tylko dodałem: Pani profesor, przecież pierwsze uniwersytety, szkoły były dziełem kościelnym po to, by ludzie mogli spojrzeć na świat, zobaczyć piękno stworzenia – opowiadał ks. prałat, nie kryjąc zdumienia stopniem niewiedzy – osoby przecież wykształconej – na temat osiągnięć i wpływu Kościoła katolickiego na rozwój wiedzy i cywilizacji europejskiej.
Poprzednicy ks. prałata Dariusza Knapika włożyli dużo pracy w odbudowę katedry, a przez otwartość na współpracę z różnymi ośrodkami, m.in. ze wspierającą edukację Fundacją Eureka w Szczecinie, „zainicjowali piękne dzieła”. Fundacja Eureka zaproponowała, aby na wieży katedry powstało kilka obiektów „pomagających zrozumieć ludziom to, co nas otacza”. Jednym z owoców współpracy jest uruchomione dzisiaj wahadło Foucault.
– Dzięki nowemu wahadłu dzieci przychodzące do kościoła będą mogły zobaczyć, że ziemia się obraca – powiedział ksiądz Knapik. [related id=35752]
Ksiądz prałat przypomniał, że podstawowym zadaniem Kościoła, prócz propagowania nauki, już od pond 2000 lat jest „głosić tajemnicę paschalną”. Ważne jest nie tylko nauczanie o śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa, ale także pomoc w korzystaniu z „odkupienia poprzez łaski sakramentalne”.
Katedra w Szczecinie oferuje tę pomoc w ramach np. ośrodka katechumenalnego prowadzonego przez siostry jadwiżanki wawelskie, które co roku przygotowują sporą grupę ludzi do przyjęcia sakramentu chrztu świętego. W katedrze działa także kilka wspólnot neokatechumenalnych i Odnowa w Duch Świętym. – Wszystkie te dzieła są po to, by rzeczywiście ten wymiar życia duchowego – który dziś tak często niestety jest pomijany – człowiek mógł odkryć, bo bez tego wymiaru wszystko inne nie ma racji bytu.
Na koniec rozmowy ks. prałat podkreślił, że „anioł ciemności często pod pozorem anioła światłości próbuje okłamać człowieka”. „Okłamanych” ludzi jest bardzo wielu, jednak gdy w końcu odkrywają to kłamstwo, wracają do Kościoła.
Całej audycji można posłuchać tutaj. Rozmowa z ks. prałatem Dariuszem Knapikiem w części szóstej.
Rzymscy katolicy Symferopola w niedzielę 21 sierpnia modlili się za biskupa Jacka Pyla, który obchodził 17 sierpnia 55 urodziny. W poniedziałek na spotkanie zjechali się księża z całego Krymu.
Wojciech Jankowski z Ukrainy
Wierni na niedzielnej mszy świętej cieszyli się obecnością biskupa. Przygotowali dla niego tort i składali życzenia. Obecnie już nie martwią się o obecność biskupa, ale w 2014 roku nie dla wszystkich było oczywiste, jak potoczą się losy Kościoła na Krymie. Wielu rzymskich katolików wyjechało wówczas z półwyspu. Dziś na terytorium całego regionu jest około tysiąca praktykujących.
Na poniedziałkową konferencję przyjechali wszyscy obecni na Krymie księża rzymskokatoliccy. Oficjalnie jest zarejestrowanych 9 parafii: w Symferopolu, Eupatorii, Sewastopolu, Teodozji, Kerczu, Jałcie, Kolczuginie, Ałuszcie i Dżankoju. Zabrakło spośród nich jedynie księdza z Kercza, którego chwilowo nie ma na Krymie. Rzymscy katolicy w Symferopolu nie mają swojego kościoła, spotykają się w kaplicy.[related id=35197]
Ksiądz Jacek Pyl jest biskupem pomocniczym diecezji odesko-symferopolskiej. W 2012 roku Benedykt XVI mianował go biskupem pomocniczym odpowiedzialnym za dekanat krymski. Po aneksji Krymu biskup Jacek Pyl nie opuścił wiernych i został w Symferopolu na stałe. Rozpoczął, zgodnie z umową miedzy Stolicą Apostolską a Federacją Rosyjską, tworzenie Krymskiego Okręgu Duszpasterskiego. Kanonicznie kościół katolicki na Krymie podlega ciągle ukraińskiemu Kościołowi katolickiemu. Rosja, nie uznając prawa ukraińskiego, wymagała rejestracji od nowa parafii w zgodzie z prawem rosyjskim. Problemem było to, że spośród księży mało było obywateli rosyjskich.
Na Półwyspie Krymskim w czterech miastach są odprawiane msze święte po polsku: w Kerczu, Eupatorii, Jałcie, w Symferopolu jest odprawiana sobotnia msza wieczorna w języku polskim przez księdza rosyjskiego. Na terenie Krymu msze święte są odprawiane po rosyjsku, ukraińsku, polsku, angielsku dla studentów, w Sewastopolu jest nawet po hiszpańsku dla hiszpańskojęzycznych studentów Szkoły Morskiej.
W samym Symferopolu od 25 lat wspólnota katolicka stara się o to, by miasto wydzieliło działkę pod budowę kościoła. Stary kościół został zniszczony przez komunistów, a w tym miejscu postawiono inny gmach. Przez cały czas starań władze mówią, że już wszystko jest zagospodarowane. Biskup Jacek Pyl prosi wiernych o modlitwę w intencji nowego kościoła w Symferopolu.
Nieco inna sytuacja jest w Sewastopolu, gdzie wierni walczą o oddanie kościoła przerobionego na kinoteatr wiele lat temu.
Korespondencja Wojciecha Jankowskiego w części pierwszej Poranka WNET.
Dzień 52. z 80 / Malbork / Poranek WNET – Budujemy bloki, wchodzimy do swojego mieszkania po pracy, zamykamy się. Nie interesujemy się otoczeniem czy sąsiedztwem. Jest to znak czasu.
W dzisiejszym poranku WNET Aleksander Wierzejski rozmawiał z ks. Józefem Micińskim, proboszczem parafii św. Urszuli Ledóchowskiej w Malborku. Tej młodej parafii ciągle przybywa nowych wiernych. Kolejne młode rodziny wprowadzają się do bloków otaczających świątynię. Parafia może się pochwalić większą ilością chrztów niż pogrzebów.
Ksiądz proboszcz stwierdził, że mieszkańcy Malborka to ludność niezakorzeniona, osadzona na tych terenach po wojnie. Są to ludzie ze wschodu – z Wołynia, z południa, z ziemi toruńskiej, lubawskiej i z Pomorza. Brak korzeni potęguje anonimowość.
Od siedmiu lat parafia św. Urszuli Ledóchowskiej w Malborku jako jedna z około 20 parafii w Polsce bierze udział w programie odnowy i ewangelizacji parafii. Jest to program, który ma pomóc wyjść z anonimowości, ze swojego mieszkania, zbudować relację z sąsiadami, a przez to wspólnotę, czyli też – parafię.
– To jest program, który opierając się na Soborze Watykańskim II, prowadzi do odkrywania swojego powołania i miejsca w życiu parafii, i jest skierowany do każdej osoby, która do tej parafii należy – powiedział nasz gość.[related id=34994]
W ramach programu w ciągu roku duszpasterskiego jest przygotowywanych kilka wydarzeń. Każde z nich ma swój cel, określa się jego temat i sposób przeprowadzenia. Następnie do udziału zapraszani są wszyscy członkowie wspólnoty. Tworzy się list z opisem wydarzenia i wyjaśnieniem, jak można wziąć w nim udział. Osoby zaangażowane w program, nazywane posłańcami, zanoszą przygotowany list do swoich sąsiadów. Program trwa już dwadzieścia kilka lat. Następujące po sobie lata są kolejnym etapem budowania wspólnoty, wychodzenia do ludzi.
Parafia św. Urszuli Ledóchowskiej ma dziewięć tysięcy mieszkańców. Posłańców, którzy do każdego domu i mieszkania zanoszą trzy tysiące listów, jest około 200. Ważny jest osobisty kontakt, aby przy dostarczeniu listu zaprosić mieszkańców do wzięcia udziału w wydarzeniu.
Od wielu lat parafia prowadzi budowę kościoła o nietypowej bryle, który jest dużym obiektem. Architektura jest nowoczesna, nie nawiązuje do tradycyjnych budowli. Mimo to parafianie użytkujący świątynię dostrzegają jej sakralny charakter. – Słyszałem, że częściowo architektura nawiązuje do zamku: małe okna, bryła półokrągła, trochę jak baszta lub mury obronne – powiedział ksiądz proboszcz.
Całej audycji można posłuchać tutaj. Wywiad z ks. Józefem Micińskim jest w części szóstej.
3000 chłopaków do kapłaństwa, 4000 dziewczyn do zakonów. I 2000 rodzin – gotowych, aby jechać na misje. Do dowolnego miejsca na świecie. Bóg stawia poprzeczkę wysoko i z Nim można ją przeskoczyć.
Wojciech Sobolewski
Marek Karolak
Cuda Światowych Dni Młodzieży w Krakowie
O schodzeniu z sykomory, oświadczynach w cieniu hangaru, wielkiej ulewie, misjach ad gentes i chrześcijanach dla lwów opowiada Marek Karolak, świecki katechista Drogi Neokatechumenalnej, który przygotowywał Światowe Dni Młodzieży w Krakowie w 2016 r. Wysłuchał Wojciech Sobolewski.
Byłeś koordynatorem przygotowań do Światowych Dni Młodzieży w Krakowie. W lipcu 2016 mówiłeś o tym na łamach Kuriera WNET. Minął rok. ŚDM to już – dla wielu – prehistoria…
Może, ale nie dla mnie. Obrazy ŚDM są ciągle żywe. Zacznę od takiej rzeczy zabawnej: rok temu mówiłem, że ŚDM to będzie taka rozmowa Jezusa z Zacheuszem, który wdrapał się na sykomorę w Jerychu. 31 lipca podczas mszy kończącej ŚDM (w podkrakowskich Brzegach) papież Franciszek już w pierwszym zdaniu powiedział: „Drodzy młodzi, przybyliście do Krakowa by spotkać Jezusa. A Ewangelia mówi nam dziś właśnie o takim spotkaniu między Jezusem a pewnym człowiekiem, Zacheuszem, w Jerychu”. Więc najpierw my tu sobie rozmawiamy, a potem w Krakowie Franciszek używa tego samego wątku z życia Jezusa, żeby pokazać, że Bóg przechodzi i odnajduje nas.
W Sydney też były sykomory…
Tak, ale na miejscu spotkania powołaniowego z Kiko.
Nie wszyscy to wiedzą: nazajutrz po mszy z papieżem kończącej ŚDM neokatechumenat organizuje swoje spotkanie powołaniowe…
Tak, i kiedy większość organizatorów odpoczywa po skończonej pracy – my mamy pełne ręce roboty. Co mnie zabolało: o takim spotkaniu w Krakowie wspomniały raptem tygodniki katolickie. W pozostałych mediach – cisza.
A było o czym wspominać?
1 sierpnia do Brzegów przybyły tysiące młodych z całego świata; dzień wcześniej byli w tym samym miejscu na mszy z papieżem Franciszkiem. Wielu z nich było gotowych oddawać życie dla ewangelizacji na całym świecie.
Skąd to wiadomo?
Spotkania mają swój określony przebieg; na koniec każdego z nich Kiko Argüello (inicjator Drogi Neokatechumenalnej) zaprasza wszystkich, którzy słyszą w sobie ten głos powołania: chłopaków do kapłaństwa, dziewczyny do zakonów. Wszyscy siedzą na ziemi – a ci wstają i idą na podium.
Kiko Argüello,inicjator Drogi Neokatechumenalnej | Fot. W. Sobolewski
A jak ktoś ma rodzinę?
Ostatnio robi się też wołanie rodzin – dla każdego w ewangelizacji jest miejsce.
I ktoś wstał?
Prawie 3 tysiące chłopaków, 4 tysiące dziewczyn do zakonów. I 2 tysiące rodzin – gotowych, aby jechać na misje. Tam, gdzie jest taka potrzeba, czyli do dowolnego miejsca na świecie.
To są owoce ŚDM: młodzi gotowi oddawać swoje życie. To jest sedno ŚDM: Bóg szuka człowieka, żeby pokazać mu, gdzie jest jego powołanie. Czyli: jak – konkretnie – Jego wola ma się w moim życiu wypełnić. Biskupi i kardynałowie obecni na tych spotkaniach zawsze są zadziwieni tą rzeką powołań sunącą na podium. Oczywiście – wszystkie te powołania są potem weryfikowane.
Jadąc na ŚDM w Madrycie, spotkaliśmy w Strasburgu siostrę sakramentkę, bardzo zadowoloną z życia. Ta jej radość robiła ogromne wrażenie na wszystkich pielgrzymach, także na dziewczynach szukających swojego powołania: oto kobieta żyjąca w zamknięciu – a taka radosna! Jej droga do zakonu zaczęła się w 1991 r. w Polsce; nazajutrz po mszy z Janem Pawłem II w Częstochowie odbyło się w Warszawie spotkanie powołaniowe. I ona wtedy wstała.
W Kościele widać często lęk przed utratą młodego człowieka, kiedy się go za bardzo obciąży. To jest pułapka demona: brakuje powołań, zamyka się kościoły i klasztory, starsze pokolenie wymiera, ale „nie wymagajmy od młodych niczego więcej, ważne, że oni jeszcze są i to powinno wystarczyć”.
Młodzi potrzebują radykalnej drogi, a Droga jest radykalna, tu słyszą: nie warto tracić życia na kanapie z pilotem albo konsolą w ręku, Bóg stawia ci poprzeczkę wysoko i z Nim możesz ją przeskoczyć. Najpierw niewiele, pół centymetra, centymetr, ale potem pół metra, metr – co przecież nie jest możliwe o własnych siłach, bo ten młody w ogóle nie umie skakać. Albo zostawiamy go na tej kanapie, bo przecież „przychodzi w niedzielę do kościoła”.
A ci, którzy wstają na ewangelizację? Nikt im nie obiecuje łatwego życia, nie mówi: „Będzie fajnie”. Wręcz przeciwnie: będą trudności, może prześladowania… Może taka rodzina będzie posłana w miejsce, gdzie łatwo o narkotyki albo gdzie rządzi wojujący islam. Może to się skończyć śmiercią. Jezus nie obiecuje łatwego życia: matka przeciw córce, ojciec przeciw synowi, będą was wtrącać do więzień i zabijać z mojego powodu. Albo pączki, kawa, 800 kanałów i tatuaże (bo to jest teraz modne), albo „Chodź za Mną, oddaj Mi swoje życie”. Apostołowie najpierw pouciekali, ale potem, gdy dostali Ducha Świętego – oddawali życie.
Byli na tym spotkaniu powołaniowym młodzi z Bliskiego Wschodu?
Tak – z tych wszystkich miejsc, skąd teraz ciągną do Europy emigranci. I co nas zaskoczyło: nikt nie skorzystał z okazji, by zostać w Europie; wszyscy wrócili do swoich krajów. Przy okazji – nasi bracia chrześcijanie z Iraku, Syrii, Egiptu, Libanu, Indii, Filipin, z Ameryki Południowej, z Afryki mogli przyjechać tylko dzięki ks. kardynałowi Kazimierzowi Nyczowi, od którego dostaliśmy gigantyczne wsparcie; na naszą prośbę wystawiał dokumenty dla pielgrzymów z dowolnego zakątka świata, a my słaliśmy to do konsulatów.
Zwykły tryb ŚDM nie wystarczał?
Nie, bo nie uwzględniał faktu, że to spotkanie odbyło się dzień po zakończeniu ŚDM. Taki drobny błąd jakiegoś urzędnika. I stąd kłopoty tysięcy pielgrzymów. Czasem było zabawnie: 40 młodych chłopaków z Wybrzeża Kości Słoniowej (wszyscy z seminarium w Abidżanie) dostało polskie wizy, ale na lotnisku w Paryżu 17 z nich uznano za potencjalnych terrorystów. Dostajemy rozpaczliwego SMS-a z lotniska: „CO ROBIĆ?”. Dzwonimy do ks. kard. Kazimierza Nycza, dzwonimy do p. Beaty Kempy. Po 10 minutach mamy wiadomość od p. Kempy: ks. kardynał już wszystko załatwił, chłopaki z Abidżanu przylecą do Krakowa. Dzięki pomocy Kurii warszawskiej mogli poczuć troskę Kościoła o nich.
A tu na miejscu, w Polsce: zwyciężyła tradycyjna gościnność czy wygoda?
Było różnie: część mediów podkręcała atmosferę strachu, taki negatywny PR: ktoś przyjedzie, wysadzi się w powietrze, po co nam ta awantura. I niestety wielu temu ulegało; rozmawiałem z człowiekiem mieszkającym w pobliżu miejsca spotkania pod Krakowem, który nie pozwolił swoim dzieciom wziąć udziału w ŚDM. Wysłał je na kolonie, ale sam został na miejscu; gdy zobaczył piękno tego spotkania – rozpłakał się; nawet w ostatniej chwili zdecydował się ugościć pielgrzymów. Podobna historia była w 1997 r. w Paryżu: cały Paryż wyjechał…
Po co?
Żeby uniknąć tego całego zamieszania. Wszyscy się bali, że wielki Paryż będzie sparaliżowany, poza tym dla laickiej Francji przybycie głowy Kościoła nie jest istotnym wydarzeniem. Ale potem, gdy zobaczyli, że to jest niesamowite wydarzenie – to ten Paryż wrócił do domu i w niedzielę rano na mszy z Janem Pawłem były tłumy Francuzów. Tłumy, których nikt się nie spodziewał.
Jakie były owoce tego „krakowskiego zamieszania”?
Dla każdego inne, to są często bardzo osobiste historie, nie ujęte w statystykach. Pewna dziewczyna z Zambii przyjechała do Polski jako rasistka: nienawidziła białych, którzy najechali i zniszczyli jej kraj. Nawet białych księży. Tu w Polsce spotkała ludzi, którzy dali jej wszystko: karmili ją, wozili, tracili dla niej swój czas, oddali jej swój pokój, łóżko… Biali ludzie! Ostatniego dnia, przed odlotem popłakała się w Kościele, dawała publicznie świadectwo o tym, jak Bóg tu, w Polsce, leczył jej serce. I prosiła swoich gospodarzy (i w ogóle – białych) o przebaczenie.
Są inne owoce. Co chwila słyszymy o kolejnym ślubie młodych, którzy poznali się na ŚDM lub tam zdecydowali na sakramentalne małżeństwo (dla wielu młodych ten krok jest coraz trudniejszy). Pan Bóg w czasie ŚDM dotykał głęboko ich serc.
Ilu było wolontariuszy z Drogi Neokatechumenalnej?
Trzy tysiące. Wcześniej wszyscy przeszli szkolenia prowadzone przez służby (był nawet wykład o cyberprzestępczości). Poświęcali swój czas, pieniądze, umiejętności, ale – opłacało się.
Jakiś przykład?
Pewna wolontariuszka z Gdańska, która pomagała nam pod Krakowem non-stop, 24 godziny na dobę, w końcu – zasłabła. Ściąganie karetki z Krakowa było bardzo trudne, na szczęście znalazł się na miejscu chłopak z samochodem, który wracał do miasta i zawiózł ją do szpitala. Potem wpadł ją odwiedzić. Potem wpadł drugi raz… Latem biorą ślub.
Albo taka historia: dwoje wolontariuszy – on z Poznania, ona z Warszawy – usiadło w cieniu hangaru na papierosa i chwilę odpoczynku. On myśli: „No, jakby mi się oświadczyła, to bym się z nią ożenił.” I oddaje jej papierosa. Ona się zaciąga i mówi: „Słuchaj, może byś się ze mną ożenił?”. W grudniu był ich ślub. Takich historii Pan Bóg robił wiele, znamy tylko niektóre.
Zorganizowaliśmy własny kampus dla pielgrzymów pod Krakowem, na Pobiedniku (lotnisko aeroklubu). W nocy przeszła tam potężna burza, lał deszcz, wiele namiotów po prostu zmiotło z powierzchni ziemi, została tylko wypalona trawa. Kolejnej nocy szła druga fala. Na miejscu było oczywiście mnóstwo naszych wolontariuszy chętnych do walki z żywiołem. Byli gotowi do wyzwań: mieli latarki, saperki, koce – wszystko przygotowane do akcji. Część z nich skierowaliśmy do namiotu-kaplicy, żeby adorowali Najświętszy Sakrament. Byli trochę zbuntowani, ale w pokorze i posłuszeństwie poszli się modlić. I burza przeszła bokiem. Była też grupa ze Słowacji: przyszli na piechotę kilkanaście kilometrów, dwa razy zmokli. Gdy znaleźli się na polu bitwy, jakim był Pobiednik, nie miał się nimi kto zająć. Stanęli sobie z boku i zaczęli modlić się na różańcu, a ich przewodnik mówi: spokojnie, jesteśmy tu na pielgrzymce: jak siedem razy nie zmokniesz – nie było pielgrzymki.
Inne napięcia?
Na miejscu spotkania zbudowaliśmy podium, położyliśmy wykładzinę, ale nocą powiał wiatr i ją wywiał, musieliśmy kłaść nową. W nocy z 31 lipca na 1 sierpnia lało jak z cebra; wolontariusze ubabrani w błocie po szyję rozkładali w bezsilności ręce; przyjechał dyrektor organizacyjny Brzegów: „Kochani, to nie ma szans! To spotkanie nie może się udać!”. Poza tym deszcz wypłukał wielki dół na drodze (jedynej), którą na spotkanie powołaniowe mieli docierać biskupi i kardynałowie. W niedzielę wieczorem powstał tam po prostu basen. Żeby go zasypać, potrzebny jest spychacz, wywrotka, żwir…
A spotkanie nazajutrz…
Tak. Prognozy dla Krakowa i okolic były jednomyślne i beznadziejne: meteo z krakowskiego lotniska w Balicach: deszcz… Deszcz… Deszcz… Od rana do wieczora. To samo mówiła prognoza z Warszawy i wszystkie inne. Ale nazajutrz o 7.00 rano deszcz ustał. Widzieliśmy, że to nie my organizujemy tę imprezę. Za tym stoi sam Bóg, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Przed spotkaniem (które zaczynało się po południu) wsypaliśmy w ten basen żwir. Jedenaście ciężarówek. Pan Bóg o wszystko się zatroszczył, o spychacz też. Na końcu – udało się! Jedni mówili: – To Matka Boża! W końcu to Jej impreza! (Droga powstała z inspiracji Maryi). Inni wołali: – To Carmen tak się o nas zatroszczyła! (Carmen Hernández, współinicjatorka Drogi Neokatechumenalnej, zmarła kilka dni przed rozpoczęciem ŚDM w Krakowie).
Problemem było także to, że nie wiedzieliśmy, ilu młodych z Drogi przyjedzie do Krakowa. Na spotkaniach organizatorów ŚDM często nas o to pytano, a my mówiliśmy, że nie wiemy: 50 tysięcy, może 100 tysięcy… Wszyscy łapali się za głowę – to jest 500-1000 pełnych autokarów. Liczby przerażały. Na końcu okazało się, że przyjechało 200 tysięcy młodych. Do końca to nie było pewne, bo mówiło się, że „w Polsce jest niebezpiecznie”. Zrezygnowała np. cała grupa ze Szwajcarii. A co by się działo, gdyby Franciszek zapowiedział: – Następne ŚDM odbędą się… w Iraku. Zdziwilibyśmy się wszyscy: wojujący islam, pozabijają wszystkich! Ale to właśnie Bóg nam proponuje: idziesz za Mną?
Ale wielu innych przyjechało…
Potwierdziła się reguła, że na ŚDM-ach stanowimy 10-procentowy udział: w Rio, w Sydney, w Madrycie. Chociaż, jeśli ktoś w noc czuwania przemierzał teren spotkania, to mógł pomyśleć, że znacznie więcej: ci wszyscy tańczący w wielkich kręgach w rytm hiszpańskich rytmów granych na gitarach, w kolorowych, odjechanych koszulkach i z transparentami – to właśnie młodzież z Dogi Neokatechumenalnej.
Jak już jesteśmy przy liczbach: na ŚDM było 300 tysięcy młodych Polaków. Wobec tych kilku milionów, powiedzmy sześciu, które były zaproszone – to niewiele, co dwudziesty.
Kiedyś działał prosty fakt, że Jan Paweł II był z Polski. Ale dzisiaj jest Franciszek i on ma też swój styl, swoją metodę docierania do człowieka i proste przesłanie: wstań z kanapy, zerwij z tym sposobem życia, przestań przeżuwać życie jak gumę, z tabletem w dłoni albo z konsolą. I młodych to pociąga: widzą troskę papieża o ich życie. A to życie? Jakie jest? Z telefonem, tabletem, nastawione na konsumpcję.
Wielu ludzi w Kościele też w gruncie rzeczy to wciąga, chcą dotrzeć do młodych, wykorzystując te same techniki. Ale Kościół nie jest tabletowy, nie jest „website’owy”. Oczywiście Bóg może się objawić w taki sposób, że ktoś na Twitterze znajdzie swoją dziewczynę czy chłopaka, ale – Kościół jest pewnym wydarzeniem, Bóg się objawia w historii każdego człowieka, przychodzi osobiście, jak Jezus do Zacheusza.
Młodym podoba się prosty przekaz Franciszka, który wywraca pewne rzeczy, mówi młodym: zróbcie raban! Albo to, że Franciszek chodzi w swoich ulubionych butach, zamiast nosić czerwone pantofle.
A powinien?
Papież zerwał z długą tradycją noszenia czerwonych pantofli, która symbolizuje krew męczenników. I nie wsiada do porządnego, kuloodpornego samochodu, tylko jeździ swoim zwykłym autem. Może jacyś ludzie odpowiedzialni w Watykanie rwą z tego powodu włosy… Ale młodzi też to widzą i im się to podoba. Prosi też młodych o modlitwę, a tym samym pokazuje im, że są potrzebni. U nas na Drodze młodych też prosi się o modlitwę w intencji misji Ad gentes – każdy chętny otrzymuje w tej intencji różaniec…
Co to jest misja Ad gentes?
Kilka rodzin – z dziećmi i z księdzem – przeprowadza się w takie miejsce, gdzie nie ma – już albo jeszcze – Kościoła. Te rodziny wcześniej nie znają się, jedna jest np. z Hondurasu, druga z Hiszpanii i trzecia z Polski. Na miejscu posyłają dzieci do szkoły, sami szukają pracy i żyją wśród ludzi dając świadectwo o Jezusie Chrystusie. Oczywiście nie jadą tam sami z siebie, lecz posyła ich papież, Kościół.
I ci młodzi modlą się za misję?
Oni są odpowiedzialni za tę misję, są jej częścią. Modlą się, a tamci na misji wiedzą, że ktoś się za nich modli. Tacy, powiedzmy, Hiszpanie czy ludzie z Kostaryki, którzy nigdy nie widzieli śniegu, jadą na Syberię, gdzie jest -40° C. I żeby się ogrzać trzeba wejść do lodówki, bo tam jest cieplej (+8° C) (śmiech).
Wielkim skarbem wspólnot Drogi jest dobry kontakt z młodymi: oni odnajdują się we wspólnocie, gdzie są ludzie w wieku ich rodziców czy dziadków.
Następne ŚDM…
…Odbędzie się w Panamie i to jest ukłon w stronę wielu biednych z Ameryki Łacińskiej, którzy dostają szansę, by uczestniczyć w ŚDM.
Mieliśmy wyjątkowe szczęście, że byliśmy gospodarzami ŚDM. Może dopiero po latach odkryjemy, jaka to była łaska dla Polski, dla nas wszystkich. I zobaczymy jej owoce. Mam nadzieję, że nie będzie tak, jak z figowcem, do którego przychodzi głodny Jezus i nie znajduje figi; przeklina drzewo, a ono usycha. I młodzi odchodzą z Kościoła.
I pokazują „figę”…
Albo jesteś powołany do tego, żeby być w Kościele i umiesz to wykorzystać: schodzisz z sykomory, rozdajesz majątek biednym, oddajesz to, co nakradłeś – albo mówisz: dzisiaj, Panie Boże, nie mogę, mam ważne spotkanie, może innym razem… I tak było z goszczeniem pielgrzymów na ŚDM – wielu mówiło: po co mi to zamieszanie, może wypiją mi soczek, zadepczą trawnik, zniszczą wykładzinę. Tak myśli wielu „wierzących i praktykujących”, a nawet kilku przyjaciół Księdza Proboszcza. Chcemy mieć życie poukładane i bez wstrząsów.
ŚDM pokazał, że Franciszek jest dla wielu młodych autorytetem, chociaż naturą młodych jest bycie w kontrze do wszelkich autorytetów: mówisz „idź w lewo” – młody człowiek pójdzie w prawo, mówisz „nie pij” – będzie pił. Mówisz „pal” – nie będzie palił. Ale potem taki człowiek dojrzewa i wydaje owoce.
Skąd młodzi wezmą pieniądze na ŚDM w Panamie? Sam przelot z Polski to ogromny wydatek.
Sposobów jest wiele: pracują dorywczo, opiekują się dziećmi, pieką ciasta, urządzają kiermasze, dają koncerty po kościołach – imają się przeróżnych zajęć. A jak nadal nie starcza pieniędzy, to pokornie proszą o wsparcie wspólnotę, rodziców, chrzestnych albo przyjaciół.
…których poznaje się w przysłowiowej biedzie. Oprócz kosztów pielgrzymki musieliście też pokryć koszty organizacji spotkania powołaniowego.
Zbiórka na ten cel zaczęła się 1,5 roku przed ŚDM. Zbierano raz w tygodniu, po Eucharystii – każdy dawał symboliczną złotówkę. Jeśli wspólnota ma np. 42 osoby, to co tydzień zbierała 42 złote. Zebrało się ponad 2 mln – przysłowiowy wdowi grosz.
To, co pozostało ze świątyni jerozolimskiej, tzw. Ściana Płaczu, też była zbudowana za wdowi grosz. I tylko to z wielkiej świątyni ocalało. A tych pieniędzy starczyło?
Nie. Ale nie trzeba być bogatym, żeby dawać. Wielu wolontariuszy na dwa tygodnie ŚDM brało urlopy, często bezpłatne; zostawiało nawet małe dzieci, chcieli być dyspozycyjni. Ktoś zaoferował bezpłatnie karetkę (tylko prosił o zwrot pieniędzy za benzynę).
Na naszym kampusie – gigantycznym polu namiotowym na terenie lotniska – potrzebowaliśmy różnych ludzi, nie tylko wykształconych, jak lekarze, także zwykłych robotników i takich wynajęliśmy. Jeden z nich na koniec nie chciał od nas pieniędzy (chociaż się umówił). Kiedy zapytałem go o powód, odparł krótko: – Bo spotkałem Boga. I to mi wystarczy.
Ta krótka rozmowa z człowiekiem, który ani nie kocha Neokatechumenatu, ani nie chodzi do kościoła – wycisnęła mi łzy z oczu. Czym on się zajmował? Podawał na kampusie jedzenie, sprzątał ubikacje, donosił papier toaletowy. Potem ktoś go spotkał na katechezach, które poprzedzają wejście do wspólnoty.
Inna historia: zgłosił się chłopak, który powiedział, że ma zmiany nowotworowe w mózgu i nie wie, czy dożyje do ŚDM. Przyjechał i pracował jako wolontariusz. To ten sam, co palił z dziewczyną pod hangarem – uprzedził ją lojalnie, że jest chory, poszli do lekarza sprawdzić, ile czasu zostało im na życie razem. Okazało się, że po nowotworze nie było śladu.
Pan Bóg często wywraca życie do góry nogami…
I to życie dopiero wtedy nabiera smaku. Nie zapomnę takiej sceny w czasie ŚDM w Sydney: stoimy na dużym placu w centrum miasta, robimy uliczną ewangelizację, z gitarami, głośnymi śpiewami, z tańcem. A tu podchodzą do nas miejscowi i jeden z nich mówi:
– Chrześcijanie?! Wy jesteście mięsem dla lwów! Chrześcijanie dla lwów!
To nie był rok 108 po Chrystusie, ale rok 2008… Za chwilę z biurowca przy placu wychodzi młoda dziewczyna i jedzie na tę samą melodię: – Po co nam tu robicie zamieszanie? I co to za bałagan? – Jeden chłopak z naszej pielgrzymki stanął przed nią i zaczynają rozmowę. On po angielsku raczej dukał, ale próbuje rozmawiać:
– Pan Bóg cię kocha!
– Skąd jesteście?
– Z Polski.
– Przylecieliście z Polski?
– Tak! Zapłaciłem za bilet! Dużo pieniędzy!
– Chcesz powiedzieć, że przyleciałeś z Polski, żeby mi to powiedzieć?
– Tak, przylecieliśmy właśnie po to, żeby ci powiedzieć: Bóg cię kocha!
Dziewczyna rozpłakała się. Potem przytuliła tego chłopaka i została z nami na placu.
Z każdym z nas Bóg robi historię inną, niepowtarzalną: ten złamał nogę, tamten ma nowotwór, inny spadł z konia, a jeszcze inny łowił ryby i nic nie złowił. Przychodzi do niego Jezus i mówi… No właśnie: co mówi dzisiaj do ciebie?
„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Wywiad Wojciecha Sobolewskiego z Markiem Karolakiem, pt. „Cuda ŚDM” na s. 4 lipcowego „Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl
Papież Franciszek rewolucjonizuje drogę do świętości – tak watykaniści oceniają dokument, w którym ogłoszono, że ofiarowanie życia jest nową podstawą do beatyfikacji i kanonizacji.
Watykan ogłosił we wtorek wchodzący w życie od razu dokument w formie motu proprio, w którym Franciszek ogłosił, że ofiarowanie życia, czyli poświęcenie go dla innych, zostało dodane do męczeństwa i heroiczności cnót jako powód ogłoszenia kogoś błogosławionym lub świętym.
O jaką postawę chodzi, tłumaczą przytoczone przez papieża we wstępie słowa z Ewangelii według świętego Jana: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich”.
O decyzji Franciszka pisze we wtorkowym wydaniu watykański dziennik „L’Osservatore Romano”, podkreślając, że motu proprio „Maiorem hac dilectionem” określa jako „zasługujących na szczególne poważanie i cześć tych chrześcijan, którzy ściślej postępując śladem nauczania Pana Jezusa, ofiarowali dobrowolnie i z wolnością życie za innych”, trwając „w tym postanowieniu aż do śmierci”.
„Heroiczna ofiara z życia, podyktowana i wspierana przez miłość, jest wyrazem prawdziwego, pełnego i przykładnego naśladowania Chrystusa, a zatem zasługuje na ów szacunek, jakim wspólnota wiernych zazwyczaj otacza tych, którzy dobrowolnie zaakceptowali męczeństwo krwi bądź w stopniu heroicznym praktykowali cnoty chrześcijańskie” – podkreślił papież.
Dziennik dodaje, że Franciszek po przychylnej opinii wydanej przez Kongregację Spraw Kanonizacyjnych ustalił kryteria, jakimi należy się kierować w postępowaniu procesowym.
Kryteria te to „dobrowolne i szczere ofiarowanie życia oraz heroiczna zgoda z miłości na pewną i mającą niebawem nastąpić śmierć”, czyli „powiązanie między ofiarowaniem życia i przedwczesną śmiercią”. Następne warunki to praktykowanie „przynajmniej w stopniu zwyczajnym cnót chrześcijańskich przed ofiarowaniem życia i później aż do śmierci”, „istnienie opinii świętości” przynajmniej po śmierci, a także konieczność uznania cudu do beatyfikacji, który nastąpił po śmierci sługi Bożego za jego wstawiennictwem.
Cytowany na łamach dziennika sekretarz Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych arcybiskup Marcello Bartolucci wyjaśnił, że papież otworzył nową drogę do świętości, ponieważ – jak dodał – poprzednie nie wydawały się „wystarczające do interpretacji wszystkich możliwych przypadków świętości” zasługującej na wyniesienie na ołtarze.
„Godnymi beatyfikacji uczynił te sługi Boże, które inspirując się przykładem Chrystusa, w sposób wolny i zamierzony ofiarowały i poświęciły w ofierze swoje życie dla braci w najwyższym akcie miłości” – stwierdził abp Bartolucci.
Gazeta wskazuje też konkretny przykład osób opiekujących się zadżumionymi jako tych, które ofiarowały im swoje życie. W nowej kategorii świętości mogą mieścić się też chore kobiety ciężarne, które, oczekując na narodziny dziecka, rezygnują z kuracji.
Watykaniści zwracają uwagę również na to, że Franciszek zmienił reguły beatyfikacji i kanonizacji po wiekach.
W konsekwencji szeregi osób wyniesionych na ołtarze jeszcze się powiększą, choć nie oznacza to uruchomienia żadnej „preferencyjnej ścieżki”.
W związku z pożarem katedry gorzowskiej 1 lipca biskup zielonogórsko-gorzowski Tadeusz Lityński zwrócił się z pokorną prośbą do „wszystkich ludzi dobrej woli o solidarność i pomoc w jej odbudowie”.
Umiłowani Diecezjanie,
w najnowszą historię naszej diecezjalnej rodziny wpisują się wydarzenia radosne, do których niewątpliwie zaliczamy wizytę w Gorzowie Wielkopolskim Świętego Jana Pawła II przed dwudziestu laty. Ojciec Święty zachęcał nas wówczas do czytelnego świadectwa wiary na wzór Pierwszych Męczenników Polski. Przypomniał nam także ogromne dziedzictwo historyczne i kulturowe naszych ziem, a na końcu spotkania powiedział: „Dziękuję Bożej Opatrzności za spotkanie w Gorzowie”.
Nasze wspólne doświadczenia obejmują też wydarzenia bolesne, do których niewątpliwie zaliczamy pożar katedry gorzowskiej pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, który miał miejsce w sobotę 1 lipca 2017 r. Ta smutna data wpisuje się w historię miasta i diecezji na zawsze.
Jako ludzie wiary nie zaczynamy od liczenia strat, ale tak jak św. Jan Paweł II, zwracamy się w stronę Bożej Opatrzności, by podziękować za ocalenie najważniejszej świątyni w naszej diecezji, która gromadzi wiernych w szczególnych chwilach dla Kościoła i Ojczyzny. Niech Boża Opatrzność prowadzi nas drogami nadziei, byśmy odbudowując to, co materialne, potrafili umocnić to, co duchowe i uwielbiać naszego Pana i Stwórcę.
Jako rodzina diecezjalna, która w tych dniach tak bardzo czuje się wspólnotą, dziękujemy za odwagę i poświęcenie wszystkim strażakom, słusznie nazywanym od początku akcji bohaterami, policjantom, funkcjonariuszom Straży Miejskiej oraz pracownikom innych służb, władzom rządowym, samorządowym, dziennikarzom i mieszkańcom Gorzowa, spontanicznie spieszącym na ratunek. Wdzięczność należy się proboszczowi katedry i całej wspólnocie parafii. Z kraju i zza granicy docierają do nas zapewnienia o modlitwie, wyrazy solidarności i deklaracje konkretnego wsparcia. Wam wszystkim dziękujemy za wrażliwość serca i pocieszenie w tych trudnych chwilach.[related id=28476]
Pożar katedry przyszedł niespodziewanie, ale zarazem w momencie duchowego umocnienia. Przez cały miniony miesiąc zwracaliśmy się w stronę Najświętszego Serca Jezusa, a 18 czerwca zgromadziliśmy się w Rokitnie na uroczystości ku czci Patronki Diecezji – Matki Bożej Cierpliwie Słuchającej. Dzisiejsza Ewangelia przypomina nam o cichości i pokorze Serca Jezusa, a słowa Zbawiciela stają się dla nas wyjątkowym pocieszeniem: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię”.
Niosąc dziś do ołtarza wszystkie trudy i obciążenia codziennego życia, zanurzając w tym Najświętszym Sercu czas wakacji i urlopów, dołóżmy tę wspólną intencję błagalną o szybkie odbudowanie świątyni katedralnej w Gorzowie Wielkopolskim i o umocnienie w wierze dla całej Diecezji Zielonogórsko-Gorzowskiej.
Dzisiejsze Słowo Boże jest wołaniem o pokój, o życie według ducha. Nasz Pan Jezus Chrystus wieści światu prawdziwy pokój, który osiąga się jedynie wtedy, gdy człowiek świadomie i dobrowolnie poddaje się władaniu Króla pokoju. On stale wzywa wszystkich ludzi dobrej woli, aby zapatrzyli się w Niego i uczyli się cichości i pokory serca, które niosą światu ukojenie i stwarzają podstawę do zaprowadzenia prawdziwego pokoju.
Cichość lub łagodność stanowi niezwykle trudną do osiągnięcia cechę człowieka, ale jednocześnie wprowadza bardzo skuteczne uspokojenie we wzajemnym obcowaniu ludzi. Jej źródłem jest bogate wnętrze człowieka, który nawiązał ścisłą łączność z Chrystusem. Nie da się jej osiągnąć bez pokory serca, która odrzuca daleko od siebie chęć wynoszenia się ponad drugich, czy tym bardziej świadomego szkodzenia bliźnim.
Jakże dzisiaj potrzeba takiej postawy w naszej Ojczyźnie, na naszej ziemi, bowiem zawładnęła nami wzajemna rywalizacja i niechęć, a nawet wrogość. Zwróćmy się zatem do Tego, który pociesza nas w najtrudniejszych chwilach życia doczesnego, byśmy – niosąc Jego pokój – nie ustawali w pielgrzymce do wieczności. Na tej drodze przez wieki ważne miejsce zajmuje nasza katedra z jej bogactwem modlitwy i otrzymywanego w niej błogosławieństwa.
W mojej pamięci przywołuję dziś doniosłe chwile, które przeżywaliśmy w tym roku w gorzowskiej katedrze. Należą do nich obchody Triduum Paschalnego, wydarzenia patriotyczne, święcenia kapłańskie. Ale ze szczególnym wzruszeniem wspominam dzień 13 maja, w którym katedra była wypełniona wiernymi po brzegi. To wówczas nasze miasto zawierzyliśmy na nowo Niepokalanemu Sercu Maryi. Siostry i Bracia, czyż to zwycięstwo w czasie próby dla płonącego serca miasta nie przyszło przez Maryję?
Spójrzmy na historię obiektu sakralnego, który wspólnymi siłami uratowaliśmy i pragniemy przywrócić mu należne piękno. Gorzowska świątynia pw. Wniebowzięcia NMP jest najstarszą budowlą w mieście. Została wzniesiona w drugiej połowie XIII w. Uroczystej konsekracji kościoła dokonał w 1303 r. biskup kamieński Henryk Wacholtz. Po II wojnie światowej świątynia stała się katedrą dla nowo utworzonej Administracji Apostolskiej Kamieńskiej, Lubuskiej i Prałatury Pilskiej.[related id=28468]
Po wzniesieniu nowego ołtarza głównego 9 września 1962 r. katedrę konsekrował bp Wilhelm Pluta. Biały krzyż przy gorzowskiej katedrze przypomina nam okres intensywnej modlitwy i zmagań o ludzką godność i wolność Ojczyzny w czasach zniewolenia. Ten krzyż to symbol solidarności ludzi wierzących w Boga i jednocześnie wierzących w to, że Polska może być krajem wolnym. Pamiętający tamte czasy wiedzą dobrze, że nie tylko krzyż przyległy do ścian najstarszej gorzowskiej świątyni, ale cała katedra jest dla mieszkańców Gorzowa, a zwłaszcza dla ludzi pracy, symbolem solidarności i wiary w prawdziwą wolność.
W jednym z komentarzy medialnych po pożarze katedry pojawiły się takie słowa: „We współczesnej historii (katedra) zajmuje szczególną rolę. W życiu mieszkańców jest miejscem chrztu, pierwszej komunii św., bierzmowania, ślubowania wierności i miłości małżeńskiej, ślubowania wierności i posługi w sakramencie kapłaństwa, święceń biskupich, rekolekcji, dni kultury chrześcijańskiej, modlitwy i pamięci o zmarłych, modlitwy w intencji ważnych wydarzeń w historii naszej Ojczyzny oraz Narodu Polskiego, miasta Gorzowa, regionu i diecezji, a także pogranicza polsko-niemieckiego”.
Ze względu na tak ważną rolę kościoła katedralnego dla całej diecezji i regionu pokornie proszę wszystkich ludzi dobrej woli o solidarność z katedrą gorzowską i pomoc w jej odbudowie po tragicznym pożarze. Trwajmy też na modlitwie, byśmy podejmując wysiłek przywracania piękna tej świątyni, byli dalecy od postawy budowniczych wieży Babel, którym zabrakło porozumienia.
Niech wieża katedry gorzowskiej będzie symbolem solidarności, współpracy, stawania ponad podziałami w trosce o szybkie zakończenie niezbędnych prac. W tym miejscu warto przywołać zawołanie spoczywającego w katedrze sługi Bożego bpa Wilhelma Pluty: „Ut omnes unum sint” – „Aby wszyscy byli jedno”.
Jako rodzina diecezjalna trwajmy w jedności, solidaryzując się z Gorzowem Wielkopolskim, a zwłaszcza z parafią katedralną. Módlmy się o siły dla tych, których czeka ciężka praca przy odbudowie. Na koniec pokornie proszę o materialne wsparcie na rzecz katedry gorzowskiej. Jest to swoiste świadectwo wiary, które najpierw przed wiekami złożyli na tej ziemi nasi przodkowie, wznosząc tę świątynię i troszcząc się o nią.
My dajemy dziś świadectwo, że to dziedzictwo odbudujemy i przekażemy odnowione dla następnych pokoleń. Dlatego proszę o wsparcie katedry w dzisiejszej zbiórce.
Na stronie internetowej diecezji, w mediach i na rozdawanych dziś ulotkach zostały też zamieszczone numery kont, na które można składać ofiary. Natomiast w najbliższym czasie rozpocznie się dystrybucja cegiełek, z których dochód będzie przeznaczony na odbudowę gorzowskiej katedry. Zwracam się do osób indywidualnych i poszczególnych instytucji o hojność serca.
Za wszystkich ofiarodawców będą odprawiane msze św. w naszych diecezjalnych sanktuariach. W ten sposób chcemy pamiętać o dobroczyńcach zniszczonej świątyni.
Ufam, że wspólnymi siłami, a nade wszystko z Bożą pomocą, gorzowska katedra odzyska swój blask: „Bramy Jerozolimy będą odbudowane, […] rozbrzmiewać będą pieśniami wesela, a wszystkie jej domy zawołają: «Alleluja, niech będzie uwielbiony Bóg Izraela!»” (Tb 13, 17.18).
Zawierzam Was opiece Matki Bożej Cierpliwie Słuchającej z Rokitna i z serca błogosławię.
Jak dotrzeć do osób, które się rozwiodły, jak dobrze rozeznać powołanie? Odpowiedzi na między innymi te pytanie poszukiwali świeccy, osoby konsekrowane i kapłani podczas forum na rzecz rodziny.
-O tych sprawach dyskutują przede wszystkim ci, którzy żyją w małżeństwach i rodzinach – powiedział ksiądz Przemysław Drąg krajowy duszpasterz rodzin. Dodał przy tym, że z uwagą śledzą to również księża i zakonnicy zajmujący się duszpasterstwem rodzin i osób młodych.
Kończące się dziś dwudniowe Krajowe Forum Inicjatyw na rzecz Małżeństwa i Rodziny, było zorganizowane w ramach obchodów 600-lecia prymasostwa w Gnieźnie. To największe dotąd w Kościele w Polsce spotkanie osób, wspólnot i instytucji zaangażowanych na rzecz rodziny.
Wykłady i dyskusje panelowe dotyczyły przygotowania młodych do rozeznania powołania, narzeczonych do małżeństwa oraz duszpasterskiego towarzyszeniu małżeństwom i rodzinom, a także osobom po rozpadzie małżeństwa sakramentalnego i żyjącym w powtórnym związku.
– Jest tyle ruchów, które działają lokalnie, że nawet w obrębie jednej diecezji ludzie mimo, że działają to nie znają się – powiedział ksiądz Przemysław Drąg, dyrektor Krajowego Ośrodka Duszpasterstwa Rodzin. „Okazuje się, że sami nie wiemy co posiadamy”.
[related id=”7617″]
-Liczba rozwodów w Polsce rośnie jest to zjawisko niepokojące, bo to nie tylko rozpad związku dwóch osób, ale przede wszystkim krzywda dzieci – powiedział krajowy duszpasterz rodzin, który przyznał, że co prawda w Polsce nie jest tak źle jak na zachodzie, ale i tak wiele jest do zrobienia.
-Dziś polska rodzina jest często bardzo mała i niewydolna, dlatego trzeba ją wspomóc, przeciwdziałać rozpadowi w chwilach kryzysu – powiedział Drąg. Jego zdaniem, kiedyś rodzina radziła sobie z wieloma problemami sama bez pomocy. Podkreślił, że jednym z największych problemów jest paradoksalnie samotność w związku.
-Nie uciekamy od trudnej tematyki, jaką są uzależnienia chociażby od pornografii – powiedział gość Południa Wnet. Podnosił kwestie związane z ofensywą środowisk manifestujących ideologię gender, a także problemów, jakie mają osoby których partner odszedł i często żyje w kolejnym związku gdzie pojawiły się dzieci.
[related id=”7299″ side=”left”]
– To są poważne problemy, jak żyć i zachować wierność – powiedział Drąg, dodając przy tym, że osoby te musza mierzyć się z bardzo trudnym tematem przebaczenia, a także nawiązania ponownych relacji. Podniósł również kwestie związane z narastającym problemem życia młodych ludzi w związkach nieformalnych, którzy na małżeństwo decydują się dopiero wtedy, gdy pojawiają się dzieci to kolejny problem, z którym musi się mierzyć kościół.
-Małżeństwo to przede wszystkim miejsce przeżywania miłości i pełni człowieczeństwa – powiedział krajowy duszpasterz rodzin. Podkreślał wagę duszpasterstw, które zajmują się ludźmi stojącymi na rozdrożu. Czyto na początku życia, gdy muszą rozeznać swoje powołanie, czy to w trudnych życiowych sytuacjach, gdy do problemów jakie mają dołącza kryzys wiary.
-Rozwodów kościelnych nigdy nie było i nadal nie ma, stwierdzana jest jedynie nieważność małżeństwa – powiedział ksiądz Przemysław Drąg, pytany o to nowe w odczuciu społecznym zjawisko.
O pierwszym Krajowym Forum Inicjatyw Na Rzecz Małżeństwa i Rodziny opowiedział ks. Przemysław Drąg, dyrektor Krajowego Ośrodka Duszpasterstwa Rodzin.
Ks. Przemysław Drąg – dyrektor Krajowego Ośrodka Duszpasterstwa Rodzin.
Prowadzący: Jan Brewczyński
Realizator: Karol Smyk
Część pierwsza:
Ks. Przemysław Drąg o 1 Krajowym Forum Inicjatyw na Rzecz Małżeństwa i Rodziny, inicjatywie nakierowanej na wymianę doświadczeń i dyskusję na temat wspierania małżeństwa i rodziny w świetle tradycyjnych wartości, a także w kontekście adhortacji „Amoris laetitia”.
Część druga:
Fragment wystąpienia kardynała Kevina Josepha Farrella ma 1 KFInRMiM.
Procesja Bożego Ciała to nie widowisko – powiedział w czwartkowej homilii w Katowicach abp Skworc. – Tego dnia Kościół wychodzi do ludzi i do świata z tym, co ma najcenniejszego – Jezusem Chrystusem.
W uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, po uroczystej procesji eucharystycznej w centrum Katowic,metropolita katowicki abp Wiktor Skworc odprawił mszę w tamtejszej archikatedrze. Podczas homilii przypomniał, że w tym dniu Kościół wychodzi do ludzi i do świata z tym, co ma najcenniejszego – Jezusem Chrystusem.[related id=”1327″]
„W liturgii uroczystości Ciała i Krwi Pańskiej wyraża się sposób istnienia, relacja Kościoła do świata. Procesja Bożego Ciała to nie widowisko, nie manifestacja, a ręka Kościoła z chlebem na dłoni, wyciągnięta do wszystkich, zaproszenie skierowane do każdego człowieka, do migrantów i uchodźców również” – powiedział metropolita katowicki. Przypomniał, że w tej sprawie jednoznaczne było nauczanie św. Jana Pawła II.
„Każdy musi się przyczyniać do rozwoju dojrzałej kultury otwartości, która ma na uwadze jednakową godność każdej osoby i należytą solidarność z najsłabszymi, domaga się uznania podstawowych praw każdego migranta. Do władz publicznych należy sprawowanie kontroli nad ruchami migracyjnymi, z uwzględnieniem wymogów dobra wspólnego. Przyjmowanie migrantów winno zawsze odbywać się w poszanowaniu prawa, a zatem – gdy to konieczne – towarzyszyć mu ma stanowcze tłumienie nadużyć” – cytował papieża Polaka abp Wiktor Skworc, zaznaczając, że katolicy, chrześcijanie powinni się trzymać „tego mądrego wskazania”.
W homilii na pl. Piłsudskiego w Warszawie hierarcha wołał o jedność, pokonywanie uprzedzeń i pamiętanie, że w tej „procesji ku sobie” jesteśmy pielgrzymami, „którzy nie mają tutaj trwałego miejsca”.
Chcemy być Kościołem dla wszystkich ludzi dobrej woli, zwłaszcza gdy przychodzą pokusy osłabienia jedności bądź niebezpieczeństwa podziałów i wykluczenia – mówił w czwartek kard. Kazimierz Nycz podczas uroczystości Bożego Ciała na pl. Piłsudskiego w Warszawie.
[related id=”24493″]
Hierarcha przypomniał słowa Jezusa: „aby byli jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty mnie posłał”. „To też jest misja, z jaką Bóg nas posyła dziś na ulicę. Procesja do Pana, procesja z Panem, jest równocześnie procesją ku sobie nawzajem. Aby w takiej procesji ku sobie nawzajem uczestniczyć szczerze, potrzeba pokonywać uprzedzenia, ograniczenia, wszelkie blokady i zawsze iść za Nim i z Nim” – podkreślił kard. Nycz.
Metropolita warszawski przypomniał jednocześnie słowa jednego z największych teologów XX wieku, niemieckiego jezuity kard. Rahnera, który ponad 40 lat temu pisał o procesji Bożego Ciała: „Poprzez procesję Bożego Ciała mówimy sobie, że jesteśmy pielgrzymami, którzy nie mają tutaj trwałego miejsca. Procesja jest świętym ruchem ludzi, rzeczywiście ze sobą związanych łagodną falą spokoju i majestatu, pochodem z kornie złożonymi dłońmi, a nie gorzko zaciśniętymi pięściami. Pochodem, który nikomu nie zagraża, nikogo nie wyklucza i błogosławi nawet tym, co stoją zdziwieni i patrzą, niczego nie pojmując. Jest to ruch, co niesie ze sobą wszystko, co święte i wieczne, który ma w sobie pokój i jedność. A idzie z nimi Pan dziejów”.
Ewangelie czytane i rozważane przy każdym ołtarzu – mówił kard. Nycz – pomagają nam zrozumieć istotę kultu Eucharystii, wręcz istotę chrześcijaństwa, której nie można zamknąć tylko w oderwanej od życia pobożności. „Do tej istoty należy misja, ewangelizacja, świadectwo. Do tej istoty należy życie chrześcijańskie w duchu Ewangelii i udział w przemianie świata, zawsze rozpoczynanej od siebie. To dlatego w procesji wchodzimy w środek codziennego życia człowieka i w środek ludzkich problemów” – podkreślił hierarcha. Dodał, że mocnym symbolem tej obecności w środku ludzkich spraw są tegoroczne ołtarze, z tłem różnych monstrancji używanych przez wieki w Kościele i na Boże Ciało. „Przecież nie chodzi tylko o promowanie sztuki sakralnej, ale o pokazanie, jak Chrystus w Eucharystii towarzyszy Kościołowi w czasach dawnych (…), ale też kapłanom w obozie koncentracyjnym w Dachau, (…) oraz całkiem współcześnie” – zaznaczył metropolita warszawski.
[related id=”24836″ side=”left”]
Kardynał Nycz podkreślił, że nie przez przypadek słyszymy podczas procesji ewangelię o rozmnożeniu chleba. „Odczytujemy ją nie tylko jako zapowiedź Eucharystii, ale konkretne zaproszenie do dzielenia się chlebem z tymi, którzy go nie mają, bądź mają go znacząco mniej niż my. Chleb, tak jak to rozumiał patron roku św. brat Albert, kiedy mówił: +trzeba być dobrym jak chleb+, jest symbolem tego, co mamy do zrobienia jako uczniowie Chrystusa. On, św. brat Albert, podobnie jak inni, Matka Teresa z Kalkuty, nie zaczynali od ewangelizacji i praktyk pobożnych. Zaczynali od przygarniania z ulicy, od dania im chleba, schronienia, szukania dróg powrotu do społeczeństwa. To była skuteczna droga przywracania godności, a także droga ewangelizacji” – mówił w homilii metropolita warszawski.
Na zakończenie uroczystości zgromadzeni odśpiewali „Te Deum”. Następnie kard. Nycz udzielił Najświętszym Sakramentem błogosławieństwa miastu i całej Polsce.
W uroczystościach uczestniczyli m.in.: biskupi diecezji warszawskiej, sekretarz generalny KEP abp Artur Miziński, duchowieństwo, siostry zakonne, rektorzy warszawskich uczelni, Wojsko Polskie, policja oraz tłumnie zgromadzeni mieszkańcy Warszawy.
PAP/ma