Gościem ,,Poranka WNET” był Tobiasz Bocheński, Wojewoda Łódzki, który opowiedział o aktualnej sytuacji na granicy polsko-białoruskiej, a także o nauczaniu stacjonarnym w świetle pandemii.
Tobiasz Bocheński podkreślił, że kryzys migracyjny na wschodniej granicy wciąż trwa. Według wojewody Rosja upatruje w Polsce naturalnego konkurenta geopolitycznego:
To, co dzieje się na granicy, to próba dla Państwa Polskiego. Rosja mierzy Polskę swoją miarą – miarą imperializmu. Sprawdzają naszą efektywność, zdolność do działania pod presją.
Gość ,,Poranka” zaznaczył, że wojewodowie są odpowiedzialni za obronę cywilną kraju, wymienił także działania, które na tę obronę się składają. Dodał, że organizowane są narady wojewodów z Ministerstwem Spraw Wewnętrznych oraz Ministerstwem Obrony Narodowej, w celu ustalenia właściwego postępowania podczas obecnego kryzysu:
Obrona cywilna organizuje zaplecze, na przykład w stanie wojny, organizuje życie cywilne podczas wojny. Odpowiada za służby, takie jak policja czy straż pożarna, oraz za urzędy.
Odniósł się również do sytuacji w Afganistanie, zauważając, iż niedawna operacja wycofania wojsk amerykańskich z tego kraju, zakończona wizerunkową klęską, powinna być czytelnym znakiem także dla Polski:
Patrząc na sytuację w Afganistanie możemy powiedzieć, że nie mamy stuprocentowej pewności co do pomocy naszych sojuszników w wypadku, gdyby Rosja napadła na Polskę. Dlatego należy wzmacniać obronność naszego kraju.
Opowiedział też o przygotowaniach województwa łódzkiego do czwartej fali koronawirusa. Zaznaczył, że miasto dysponuje zamrożonym szpitalem tymczasowym, który jest gotowy do natychmiastowego uruchomienia w razie nagłej konieczności. Odniósł się także do działalności placówek edukacyjnych, zwracając uwagę na to, że kolejna fala pandemii może, dzięki szczepionkom, przebiegać zupełnie inaczej; prognozowana mniejsza liczba hospitalizacji umożliwi kontynuowanie nauki stacjonarnej w szkołach podstawowych oraz średnich w okresie jesienno-zimowym. Dodał, iż Uniwersytet Łódzki z rezerwą podchodzi do kwestii powrotu na uczelnię:
Uniwersytety stronią od powrotu do stacjonarnego nauczania. Na Uniwersytecie Łódzkim 90% zajęć będzie odbywać się zdalnie.
Szef Białoruskiego Radia Racja o tym, gdzie nadają, a także o sytuacji na Białorusi: wypychaniu ludzi z kraju oraz celach o celach prezydentów Rosji i Białorusi.
Eugeniusz Wappa wyjaśnia, że Białoruskie Radio Racja nadaje na dwóch częstotliwościach. 98.1 z Białegostoku na Lidę i Grodno i 99.2 FM z Białej Podlaskiej na Brześć.
Jesteśmy słyszalni dzięki technologiom w całej Białorusi.
Szef Białoruskiego Radia Racja zaznacza, że Alaksandr Łukaszenka od lat celowo wypycha ludzi za granicę.
Jego celem było stworzenie vacuum, w którym on będzie carem.
Dodaje, że prezydent Białorusi walczy o własne przetrwanie i pozycję swej rodziny. Wskazuje, że
Powstał dziwny klan dyktatorów, którzy próbują namieszać na świecie.
Zauważa, że nie wiadomo, jaki jest stan stosunków między prezydentami Rosji i Białorusi. Przypomina, iż w Rosji zbliżają się wybory parlamentarne.
Jedyne hasło, jakie utrzymuje Rosjan przy życiu to nic innego niż wielkomocarstwowość.
W drugim wejściu Eugeniusz Wappa odnosi się do rozmowy z Marią Przełomiec. Zauważa, że podczas protestów na Białorusi widać było same flagi biało-czerwono-białe. Nie było flag unijnych, inaczej niż przy dawniejszych protestach. Wskazuje na przekazaniu funduszy w wysokości ok. miliarda dolarów przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy dla Białorusi. Pieniądze mają pomóc krajowi w walce ze skutkami koronawirusa. Przypomina słowa Łukaszenki, który stwierdził, że na koronawirusa wystarcza sauna, kombajn i wódka.
Minister edukacji narodowej o obostrzeniach i szczepieniach w szkołach, programach wyrównawczych oraz o podwyżkach dla nauczycieli.
Prof. Przemysław Czarnek zaznacza, że wprowadzenie stanu wyjątkowego w strefie przygranicznej nie wpłynie na funkcjonowanie szkół.
W klasach jesteśmy bez maseczek, uczymy się bez maseczek.
Maseczki są zalecane w częściach wspólnych, gdzie nie można zachować dystansu, jak korytarz. Co grozi radom rodziców, które nie podporządkują się zaleceniom? Nasz gość stwierdza, że
Przepisy prawa powszechnego obowiązują wszystkich łączenie z radą rodziców. […] Dziś mamy wszyscy obowiązek noszenia maseczek w przestrzeniach zamkniętych.
Zauważa, że widział wiele dzieci noszących maseczki w sklepach. Wierzy w odpowiedzialność dyrektorów i rodziców. Minister edukacji narodowej mówi także o programach wyrównawczych. Informuje, że chodzi o 10 godzin dla każdej klasy przez 10 tygodni. Zauważa, że na programy wyrównawcze
Mamy wolne 46 mln dzisiaj.
Stwierdza, że są to zajęcia dobrowolne. Gość Poranka Wnet odnosi się do kwestii szczepień w szkołach. Informuje, że
Punktów szczepień na razie nie ma w szkołach. O tym, czy będą zadecydują rodzice i dyrektorzy.
Odnosi się także do kwestii podwyżek pensji dla nauczycieli. Jak stwierdza prof. Czarnek,
Nie jest jeszcze ustalona kwestia podwyżek.
Dodaje, że nauczyciele zostaną odciążeni z procedur biurokratycznych.
W „Studio Dziki Zachód” Wojciech Cejrowski komentuje sytuacje na granicy polsko-białoruskiej, sytuacje w Afganistanie, obostrzenia w Polsce i porażkę NATO wobec Nord Stream 2.
Na granicy polsko-białoruskiej migranci z krajów arabskich przedostają się przez granicę do Polski. WojciechCejrowski zaznacza, że nasza granica wschodnia, to jest wschodnia flanka NATO. Co oznacza, że powinna być dobrze zabezpieczona. Powinny stać tam wojska z całej Unii bądź za ochronę granicy NATO powinno się Polsce płacić.
Na Podlasiu są migranci z Iraku i Afryki i Łukaszenka na tym zarabia.
Podstawową funkcją kraju jest zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom. Granice nie są dostatecznie strzeżone zaś ilość wojska na granicy jest niedostateczna. Podróżnik zaznacza, że przeszkody powinny być postawione już dawno i to żyletkowe a nie tylko kolczaste.
Ośmieszamy się jako Unia, bo to jest granica zewnętrzna Unii, ośmieszamy się jako NATO bo to jest zewnętrzna granica NATO, która powinna być pilnowana tak żeby po prostu zęby sterczały ze wszystkich stron i żeby się Putin bał i żeby Łukaszenka. Żeby po prostu nie dało się przejść.
Zaznacza, że w czasach PRL-u było to możliwe. Kryzys na granicy jest wielkim sprawdzianem polskich służb. Kryzys którego można się było spodziewać.
To jest sprawdzam dla kilku co najmniej resortów i to jest takie sprawdzam negatywne, bo się okazało, że się nie sprawdzają. Bo co, prezydent nie wiedział, minister nie wiedział, że nadchodzi fala. Armia nie wiedziała, że trzeba tam coś postawić. I NATO nie działa. Unia nie działa. Nic nie działa na tej wschodniej granicy.
Cejrowski zauważa, że dopóki uchodźcy są po tamtej stronie granicy nie są problemem polskich władz. Tocząca się wojna polityczna obecnie jest praktycznie we wszystkich krajach które są ważne dla Polski. Sytuację Polski porównuje do kolejnego rozbioru.
Teraz mamy piąty rozbiór za pomocą Unii Europejskiej, która rozrabia, która stanowi prawa u nas. My wysyłamy nasze przepisy zanim je uchwalimy, to je wysyłamy do Unii żeby nam caryca Katarzyna III Merkel oceniła czy dobrze napisaliśmy ustawę.
Cejrowski ocenia przemówienia Bidena jako nie posiadające żadnych istotnych treści zaś ich słuchanie za bezcelowe. Wycofanie się wojsk z Afganistanu było konieczne lecz błędnie przeprowadzone. Odwrotnie niż powinno.
Jedynym dużym lotniskiem w Afganistanie jest Bagram. Lotnisko w Kabulu jest małe. Amerykanie, na rozkaz Bidena wycofywali się w takiej kolejności: najpierw ewakuowano lotnisko Bagram, potem większość wojska a ana końcu cywili. Teraz próbują ewakuować a mają ich tam między 10-15 tysięcy cywilów amerykańskich, których mają ewakuować.
W audycji również o obostrzeniach związanych z koronawirusem, rosyjskich obozach pracy i porażce NATO wobec Nord Stream 2 i Afganistanu.
Gość „Kuriera w samo południe” Vladimír Petrilák – dziennikarz mówi o negocjacjach dotyczących kopalni Turów i sytuacji sanitarnej w Czechach.
Trwają negocjacje w sprawie Kopalni Węgla Brunatnego Turów. Wokół sprawy nastąpiła medialna cisza. Jedyną informacja jaka pojawiła się w mediach jest sprawozdanie z posiedzenia czeskiego rządu, które odbyło się w poniedziałek.
Jedyne co można było odnotować, to posiedzenie rządu czeskiego w poniedziałek, które zajmowało się sprawą Turowa, gdy minister ochrony środowiska Brabec stwierdził stanowczo, że Czechy będą się domagać 5 mln euro jako kary.Codziennie płacone przez Polskę na rzecz Czech za niewykonanie decyzji Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Poza tą informacją z poniedziałkowego posiedzenia, nic w mediach o Turowie nie ma – mówi dziennikarz.
Wysłannik strony polskiej Paweł Jabłoński – wiceminister spraw zagranicznych, oświadczył w środę, że rozmowy o wycofaniu przez Czechy skargi z Trybunału, posunęły się mocno do przodu. W Czechach w ostatnich dniach odnotowano lekki wzrost zakażeń. Większość pozytywnych wyników pochodzi z mało wiarygodnych testów antygenowych.
W tej chwili nawet Czeski Urząd Statystyczny potwierdził jedną ciekawą rzecz, że szczepionki z początku roku, czyli osoby które się zaszczepiły dwoma dawkami – te osoby są de facto bez obrony. Bez przeciwciał. Prawdopodobnie będzie potrzebna trzecia dawka, bo wśród nowo zarażonych jest aż 25% osób w pełni zaszczepionych – informuje Vladimír Petrilák.
Trzecią dawkę podaje się już w Rosji. Ostatnia większa manifestacja przeciwników szczepień odbyła się W Czechach w lipcu. W Pradze manifestowało niewiele osób.
Na małym placu, niedaleko parlamentu około tysiąca osób, więc jak na razie te protesty (…) nie porywają tłumów – relacjonuje gość „Kuriera w samo południe”.
Obostrzenia sanitarne w Czechach są surowe. Na wydarzenia kulturalne mogą chodzić tylko osoby które udowodnią, że są bez infekcji. Czyli takie które są zaszczepione albo mają zaświadczenie o tym, że przebyli w ciągu ostatniego pół roku chorobę wywołaną koronawirusem albo legitymują się negatywnym testem na covid.
W dniu ogłoszenia tzw. pierwszych list na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu, okazało się, że liczba przyjętych na studia cudzoziemców w porównaniu do Polaków jest nieproporcjonalnie wysoka.
Aleksandra Tabaczyńska
Punkty za pochodzenie?
Fakt studiowania na polskich uczelniach obcokrajowców nie powinien być dla nikogo problemem, jednak sytuacja się zmienia, gdy 60 czy nawet 80 proc. przyszłych studentów to obcokrajowcy. Pozwolił na to mechanizm rekrutacji na poznańskim UAM, gdyż ciężko uwierzyć, by jedynym problemem były kiepskie wyniki matur polskich licealistów.
Tegoroczni maturzyści udowodnili, i to w zdecydowanej większości, że aby zdać maturę, nie trzeba nawet chodzić do szkoły. Trzy ostatnie lata nauki w liceum ogólnokształcącym – przypominam, że jeszcze trzyklasowym – można przyrównać do sera szwajcarskiego. I nie tyle mam tu na myśli walory smakowe, co wielkie dziury.
Te z kolei symbolizują przerwy w nauce stacjonarnej. Pierwszy rok w szkole średniej to również pierwsza wielotygodniowa przerwa spowodowana strajkami nauczycieli. Materiał edukacyjny, który wtedy przepadł licealistom, nigdy nie został uzupełniony. To wysiłki rodziców, mających świadomość, że nie będzie powrotu do zagadnień, które zostały utracone podczas strajków, bo nikt nie zdąży nadrobić przed maturą zaległości z pierwszej klasy, sprawiły, że matura 2021 wypadła nie gorzej niż w poprzednich latach. Ci, którzy mogli sobie na to pozwolić, wysłali swoje dzieci na prywatne lekcje, gdzie uzupełniano liczne braki z wielu przedmiotów.
Kolejne dwa lata, a więc klasa druga i trzecia, maturalna, to czas pandemii i zajęć online. Mamy to wszyscy na świeżo w pamięci i wiadomo, że nie jest to wydajny system edukacji, a wręcz przeciwnie, powoduje rozprężenie, rozmamłanie, opieszałość w planowaniu i zmobilizowaniu się do samodzielnej nauki, szczególnie tej do matury. I znów z pomocą swoim dzieciom przyszli rodzice. Maturzyści chętnie chodzili na korepetycje, bo godzina czy dwie z nauczycielem była 10 razy wydajniejsza od domowego samokształcenia, a także szkolnego „online”.
W zasadzie można by odtrąbić sukces, bo zwieńczenie obowiązkowej edukacji egzaminami maturalnymi kończyło koszmar całych rodzin, a więc trzyletniej samodzielnej nauki nastolatka w domu, na poziomie liceum ogólnokształcącego. Wydanych pieniędzy też nikt nie żałował, przecież trzeba pomóc dzieciakowi, to nie jego wina.
Wyniki matur w przypadku liceów ogólnokształcących prezentują się następująco: pozytywny wynik osiągnęło 81 proc. zdających., jednego egzaminu nie zdało 17,7 proc. uczniów, dwóch – 6,1 proc. i trzech – 1,7 procent. Prawo do poprawki ma 13,2 proc. uczniów. Najsłabiej wypadł egzamin z matematyki. Zdało go 79 proc. uczniów. W przypadku uczniów liceów ogólnokształcących było to 84 procent. Pełne wyniki tegorocznego egzaminu maturalnego, uwzględniające również wyniki zdających w terminie dodatkowym (w czerwcu) oraz w terminie poprawkowym (w sierpniu), będą udostępnione 10 września 2021 roku. Moim zdaniem, biorąc pod uwagę trudy ostatnich trzech lat nauki, są powody do radości i można pogratulować maturzystom. Teraz już tylko najdłuższe wakacje w życiu szkolnym, składanie papierów na uniwersytety i oczekiwanie, czy uda się dostać na wymarzony kierunek na wymarzonej uczelni.
Już 19 lipca, w dniu ogłoszenia tak zwanych pierwszych list na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu, okazało się, że liczba przyjętych na studia cudzoziemców w porównaniu do polskich kandydatów na studentów jest nieproporcjonalnie wysoka.
Poznański uniwersytet znalazł sposób na poprawę swojej pozycji w międzynarodowych rankingach dzięki obcokrajowcom, których obecność jest premiowana i nie obejmują ich limity przyjęć.
Tu warto dodać, że uniwersytety w innych naszych miastach podobnie jak Poznań notują wzrost zainteresowania chętnych, głównie z Ukrainy i Białorusi, jednak tam prowadzona jest osobna rekrutacja dla osób z Polski i zagranicy oraz obowiązują limity przyjęć.
Na stronie UAM można przeczytać następujące wyjaśnienie rektor UAM, prof. Bogumiły Kaniewskiej: „Zwiększenie liczby kandydatów z zagranicy jest wynikiem wieloletnich starań o umiędzynarodowienie Uniwersytetu, w tym naszej aktywności w ramach programu ERASMUS+, zwiększenia liczby umów bilateralnych, statusu uczelni badawczej i uniwersytetu europejskiego – wszystkie te działania zakładają wzrost mobilności oraz liczby studiujących i pracujących na UAM cudzoziemców”. Poznański uniwersytet, dzięki tak rozumianej polityce przyjęć na studia, zyskuje po pierwsze – lepsze miejsca w światowych rankingach, po drugie – dostaje więcej pieniędzy, bo wysokość subwencji ministerialnej zależy również od wskaźnika umiędzynarodowienia.
Bulwersuje także fakt, że większość z pierwszej pięćdziesiątki osób na listach zakwalifikowanych – 80 procent – to obcokrajowcy. Na tym nie koniec. Osoby te uzyskały powyżej 90 punktów (na 100), gdyż matury chętnych ze Wschodu przelicza się tak samo jak polskie.
Ponadto podstawą prawną do uznawania świadectw, dyplomów i tytułów naukowych jest obecnie obowiązująca umowa między Rządem Rzeczypospolitej Polskiej a Gabinetem Ministrów Ukrainy o wzajemnym uznawaniu akademickim dokumentów o wykształceniu i równoważności stopni, podpisana w 2005 r. Gwarantuje ona osobom, które uzyskały wykształcenie w jednym z państw stron tej umowy, możliwość kontynuacji kształcenia w placówkach drugiego państwa (jest to tzw. uznanie do celów akademickich).
Cudzoziemcy podejmujący kształcenie na studiach stacjonarnych w języku polskim, rozpoczętych w roku akademickim 2021/2022, mają wnosić opłatę semestralną w wysokości 3 tys. zł. Istnieje jednak wiele przypadków, kiedy nie pobiera się opłat za studia stacjonarne w języku polskim od cudzoziemców. Te wyjątki to m.in.: obywatele państw członkowskich UE, a także posiadający Kartę Pobytu, Kartę Polaka czy certyfikat poświadczający znajomość języka polskiego jako obcego.
Jednym słowem, wszystko sprzyja naszym sąsiadom, a tegoroczni absolwenci polskich liceów wylądują najprawdopodobniej na prywatnych, płatnych uczelniach. I tak polscy rodzice zmuszeni są wziąć na siebie finansowy ciężar wyedukowania na poziomie uniwersyteckim swoich dzieci, a z naszych podatków skorzystają cudzoziemcy.
Masowa imigracja do Polski, zwłaszcza zza granicy wschodniej, staje się poważnym problemem w ostatnich latach. Podobne proporcje narodowościowe są już faktem w przyznawaniu akademików. Przydziału miejsca w domu studenckim mogą być pewni studenci pochodzący z Ukrainy, Afryki czy Wschodu, a rozmów po polsku praktycznie w nich nie słychać. Tego typu działania na polskich uczelniach wyższych powodują nie tylko bardzo kosztowne kształcenie nie naszych obywateli, ale w tym roku można wręcz mówić o wyparciu z uczelni polskiej młodzieży.
Jako kraj nie zyskamy – przez takie podejście do kształcenia władz uczelni – tak oczekiwanych na rynku pracy fachowców z wielu dziedzin, którzy będą pracowali dla wspólnego dobra naszej Ojczyzny.
I nie ma się co dziwić, że baner z hasłem „UAM dla Polaków” pojawił się w tym tygodniu w centrum miasta, przy gmachu Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Zdjęcie z banerem opublikowała Młodzież Wszechpolska w Poznaniu, która w mediach społecznościowych wyraziła także „ogromne zaniepokojenie po ogłoszeniu wyników rekrutacji na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza”. Ta grupa młodzieży jako pierwsza zwróciła uwagę na tę bolesną dyskryminację tegorocznych maturzystów i nagłośniła sprawę.
Pewną otuchą są słowa ministra szkolnictwa i nauki Przemysława Czarnka: „Polskie uczelnie są dla polskich studentów, to oczywiste. Tak jak polska nauka jest dla Polski, bo jest finansowana przez Polaków. Była pewna przesada, jeśli chodzi o umiędzynarodowienie uczelni, które było priorytetem Jarosława Gowina. Zmieniamy to”.
A władzom polskich uczelni może warto zadedykować sentencję bardzo doświadczonego i znanego nauczyciela akademickiego, dr. o. Tadeusza Rydzyka, który powtarza:
„Kto myśli na rok do przodu – sieje zboże, na dziesięć lat – sadzi las, daleko w przyszłość – kształci i wychowuje dzieci i młodzież”.
Nie wiem, jak długo jeszcze polscy rodzice dadzą radę pokrywać koszty błędów systemu edukacji, bo to na ich barki spadną skutki decyzji władz uczelni takich jak UAM.
Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Punkty za pochodzenie?” znajduje się na s. 1 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 86/2021.
Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Czy Kubańczycy doczekają się większych swobód? Prowadzący audycji „Republica Latina” o perspektywach Kuby, zakończeniu długiego procesu wyborczego w Peru i nielegalnych egzekucjach w Wenezueli.
Zbigniew Dąbrowski stwierdza, że Kubańczycy mają coraz mniejszą ochotę żyć w reżimie stworzonym przez braci Castro. Stany Zjednoczone i Unia Europejska przyglądają się sytuacji na wyspie, która jest bardzo zła. Mieszkańcy cierpią z powodu biedy, koronawirusa i łamania praw człowieka.
Kubańczycy również demonstrowali przeciwko sytuacji gospodarczej na wyspie a ta sytuacja jest bardzo bardzo zła ale również na problemy związane z łamaniem praw człowieka do których dochodzi na zasadzie niemalże codziennie.
Mówi się o wprowadzeniu nowych reform gospodarczych. Pobudzenie prywatnej przedsiębiorczości mogłoby być odpowiedzią na załamanie gospodarcze w obliczu pandemii.
Analitycy mówią tu o możliwości przyspieszenia zmian i pobudzenia prywatnej przedsiębiorczości z aprobatą dla sektora małych i średnich przedsiębiorstw.
Mało prawdopodobnym, choć jak mówi dziennikarz, możliwym scenariuszem jest rozszerzenie swobód kubańskich. Zgodnie z konstytucją Republiki Kuby jej obywatele mają zapewnioną wolność słowa i zrzeszania się.
Część społeczeństwa kubańskiego po prostu nie chce demonstrować boi się i woli to wyjście, które wiąże się z ucieczką z wyspy z emigracją
Możliwa też jest zwiększona emigracja Kubańczyków do Stanów Zjednoczonych, wbrew radom amerykańskiego rządu, który ostrzega, aby nie wypływać w morze. Obecnie exodus na Florydę blokowany jest przez pandemię koronawirusa.
Jak wskazuje prowadzący audycji „Republica Latina”, w czwartek przez kubański sąd został skazany Anyelo Troya, reżyser wideoklipu „Patria y Vida”. Oficjalnym powodem skazania było fotografowanie zamieszek w dniu 11 lipca.
Tymczasem w Peru, po długim przeliczaniu i rozpatrzeniu wniosków wyborczych, rozstrzygnięte zostały wybory prezydenckie. Trybunał wyborczy ogłosił w poniedziałek lewicowca Pedro Castillo prezydentem-elektem Peru. Wygrał on przewagą ledwie 44 tys. głosów. Keiko Fujimori uznała zwycięstwo swego kontrkandydata, stwierdzając, że czyni tak ze względu na szacunek wobec prawa i konstytucji. Dodała przy tym, że
Trybunał wyborczy ma zamiar zatwierdzić proces pełen nieprawidłowości które niestety będą miały poważne konsekwencje dla Peru.
Następnie przenosimy się do Wenezueli. W rządzonym przez Nicolasa Maduro państwie formalnie nie obowiązuje kara śmierci, jednak policja i wojsko dokonują pozasądowych egzekucji. Uznawane są one za zbrodnię przeciw ludzkości. Według organizacji Lupa por la Vida w pierwszym półroczu 2021 r. odnotowano 825 egzekucji. Stanowi to spadek w porównaniu do zeszłego roku, gdy w analogicznym okresie było to 1 611.
Redaktor naczelny portalu Polska-IE.com. o segregacji sanitarnej w Irlandii, protestach społecznych i podatku cyfrowym.
Bogdan Feręc informuje, że parlament Republiki Irlandii przegłosował wprowadzenie segregacji sanitarnej. Osoby niezaszczepione nie będą mogły wejść m.in. do kawiarni i restauracji. Nasilają się protesty społeczne. Doradca rządowy do spraw zdrowia dr Tony Holohan uważa, że niezaszczepione dzieci nie powinny móc wchodzić do tego samego lokalu co zaszczepieni rodzicami. Premier Republiki Irlandii Martin Martin nie zgadza się z tym, podkreślając, że niepełnoletni nie będą objęci zakazem.
Do rewolucji jest już bardzo, bardzo blisko.
Tymczasem Dublin nie chce zgodzić się na podwyżkę podatków dla koncernów cyfrowych. Na władze Szmaragdowej Wyspy naciska przede wszystkim Unia Europejska. Szef portalu Polska-IE.com Bogdan Feręc sądzi, że można się spodziewać podwyżki podatku o jeden punkt procentowy. Wówczas wciąż byłby on niższy niż, gdzie indziej. Irlandia nie chce się zgodzić na 15 proc. podatku cyfrowego obawiając się o utratę konkurencyjności.
Ilość osób szukających wsparcia w religii maleje, a śmierć coraz szerzej uznaje się za koniec ostateczny. Skutkiem jest paniczny pęd ku wszystkiemu, co daje nadzieję zdrowia i dłuższego życia.
Adam Gniewecki
Wikipedia definiuje Big Pharmę jako teorię spiskową, a właściwie grupę teorii utrzymujących, że firmy medyczne, a zwłaszcza duże korporacje farmaceutyczne, z pobudek merkantylnych dopuszczają się działań dla społeczności szkodliwych, a nawet niedopuszczalnych. Posuwają się one do aktów wręcz złowrogich dla dobra publicznego, polegających na ukrywaniu skutecznych metod leczenia chorób i ich prawdziwych przyczyn, w ten sposób odpowiadając za poszerzanie się ich skali. Niektórzy twierdzą nawet, że lekarstwo na wszystkie nowotwory zostało już wynalezione, lecz ukryte.
W innych publikacjach dotyczących Big Pharmy można znaleźć twierdzenia o fałszywości takich teorii, ale także o ich uzasadnionej faktami prawdziwości. W książce The Big Pharma conspiracy theory prof. Robert Blaskiewicz z University of Wisconsin-Eau Claire napisał, że teoretycy spiskowi używają terminu ‘Big Pharma’ jako „skrótu dla abstrakcyjnej jednostki składającej się z korporacji, organów regulacyjnych, organizacji pozarządowych, polityków i często lekarzy, a wszyscy z palcem w wartym biliony dolarów torcie farmaceutycznym na receptę”. Według prof. Blaskiewicza, teoria spiskowa Big Pharma odznacza się czterema klasycznymi cechami. Po pierwsze, założeniem, że spisek jest prowadzony przez małą, złowrogą grupę; po drugie, przekonaniem, że ogół społeczeństwa nie zna prawdy; po trzecie, że jej wyznawcy traktują brak dowodów jako dowód i wreszcie, że argumenty wysuwane na poparcie tej teorii są irracjonalne lub błędne.
Steven Novella, profesor Yale University School of Medicine pisze, że chociaż przemysł farmaceutyczny z wielu powodów zasługuje na krytykę, jego „demonizacja” to cynizm i intelektualne uproszczenie oraz zauważa, że przesadzone ataki na Big Pharmę odwracają uwagę od realnych i merytorycznych problemów, w ten sposób ułatwiając życie przemysłowi farmaceutycznemu. W 2016 roku David Robert Grimes, irlandzki autor prac naukowych w zakresie fizyki i biologii raka, opublikował artykuł, w którym przedstawił matematycznie nierealność teorii spiskowej dotyczącej uniwersalnego remedium na raka. Wykazał, że gdyby istniał wielki spisek farmaceutyczny mający na celu ukrycie leku na raka, zostałby ujawniony po około 3,2 roku, ze względu na ogromną liczbę osób, które musiałyby zachować to w tajemnicy. To oczywiste, a poza tym matematyka jest sędzią nieomylnym.
Nie twierdzę, iż ukrywa się formułę leku na raka. Chcę zajrzeć za kulisy, żeby sprawdzić, czy w atmosferze wzajemnego zrozumienia światy produkcji farmaceutyków, medycyny i polityki nie posuwają się za daleko w przedkładaniu własnych korzyści ponad nasze dobro, a obserwacja i praktyka życiowa mówią mi, że chyba tak.
(…) Czy tępiciele teorii spiskowych nie słyszeli, że z rzadkimi wyjątkami, nie ma dymu bez ognia? Sami przyznają, iż wielkim firmom farmaceutycznym „zdarzają się grzeszki”, jednocześnie pouczając, że zaprzeczanie temu byłoby naiwnością oraz wyjaśniając, że „te firmy, jak wszystkie inne, walczą o klientów i czasem stosują naganne praktyki”. Otóż nie! „Te firmy” nie są jak „wszystkie inne”. One mają władzę nad zdrowiem i życiem miliardów, co oznacza zaufanie, uczciwość i przejrzystość oraz misję społeczną i odpowiedzialność. O tym farmaceutyczni łowcy teorii spiskowych wydają się zapominać, choć są świadomi przynajmniej częściowej słuszności zwalczanych przez siebie opinii.
O tym, jak się starają skompromitować i ośmieszyć podejrzenia o złe praktyki gigantów farmaceutycznych, niech świadczy ilość „dementi”, sprostowań rzeczy prostych, wyjaśnień spraw jasnych i ośmieszania w mediach – głównie społecznościowych – niewygodnych ludzi i ich opinii. Doszło do utworzenia absurdalnej karykatury portalu internetowego BIGPHARMA POLAND (https://bigpharma.pl/), łudząco przypominającego stronę internetową prawdziwej firmy, ale tylko do chwili bliższego zapoznania się z informacjami, które zawiera.
Na przykład „wysokość zapłaty jest uzależniona od ilości i toksyczności środków, które pracownik zdoła sprzedać swoim pacjentom” albo „potrzebujemy młodzieńczego zapału i kreatywności, by wykluczać naszych przeciwników z opinii publicznej”. Jest też zaproszenie na konferencję „Innowacje w depopulacji”, która ma w programie wystąpienie „Richarda Quicksilvera, przewodniczącego berlińskiej loży masońskiej”, „Strategię Kontrolowanego Wyludniania Europy Środkowo-Wschodniej: perspektywa i zagrożenia” oraz prelekcję „dr. Gerharda Mullersteina” „Fantastyczne Odczyny Poszczepienne i jak je wywoływać”; itd., itp. Jest tak śmiesznie, że robi się poważnie. Istnieją także portale tego typu w innych językach.
Tyle trudu, żeby pokazać czyste ręce? „Jeżeli ktoś mówi, że tam nikogo nie ma, to znaczy, że ktoś tam jest” – powiedział Kubuś Puchatek. Im bardziej krzyczą, że nic w tym nie ma, tym bardziej coś w tym jest. Zasapanym mozołem zaprzeczania podejrzeniom Big Pharma je ugruntowuje i zachęca, by zajrzeć jej do wnętrza.
Big Pharma doczekała się opracowań książkowych. Na przykład po dziesięcioleciach zajmowania się branżą opieki zdrowotnej, w 2006 r. brytyjska dziennikarka Jacky Law wydała książkę Big Pharma: Exposing the Global Healthcare Agenda, w której twierdzi, że wzrost wpływów międzynarodowych firm farmaceutycznych oddziałuje szkodliwie na opiekę zdrowotną, a producenci leków wprowadzają produkty w oparciu o prognozy zysku, a nie względy medyczne. Najchętniej leczą zamożnych klientów z problemów seksualnych i emocjonalnych. Choć już nie wynajduje się tak wielu nowych przełomowych leków jak w przeszłości, branża utrzymuje przychody, modyfikując produkty istniejące i wydając coraz więcej na marketing skierowany do lekarzy i pacjentów. (…)
Big Pharma panoszyła się coraz bezczelniej i wydana 6 lat później, czyli w roku 2012, książka brytyjskiego lekarza i naukowca Bena Goldacre’a Bad Pharma: Jak firmy farmaceutyczne wprowadzają lekarzy w błąd i szkodzą pacjentom, o przemyśle farmaceutycznym, jego związkach z profesją medyczną oraz zakresie, w jakim kontroluje on badania naukowe nad własnymi produktami, znacznie ostrzej traktuje poczynania farmaceutycznego dyktatora.
Goldacre twierdzi wprost, że „gmachowi medycyny grozi ruina”, ponieważ argumenty naukowe, stanowiące jego fundamenty, są systematycznie zniekształcane przez przemysł farmaceutyczny. Pisze, że przemysł ten finansuje większość badań klinicznych własnych produktów i znaczną część ustawicznego kształcenia lekarzy, że badania kliniczne są często prowadzone na małych, niereprezentatywnych grupach, wyniki negatywne są rutynowo ukrywane, autorami zaś pozornie niezależnych opracowań naukowych mogą być firmy farmaceutyczne lub ich kontrahenci – oczywiście przy zachowaniu dyskrecji.
Określając bez ogródek sytuację jako „morderczą i katastrofalną”, autor przedstawia propozycje działań naprawczych do realizacji przez pacjentów, lekarzy, naukowców i samego przemysłu farmaceutycznego.
W drugiej części książka opisuje badania nowych leków. Przejście ze stadium eksperymentowania na zwierzętach do badań na ludziach składa się z trzech etapów: fazy 1 – eksperymentu z wolontariuszami oraz faz 2 i 3 – badań klinicznych. Uczestnicy fazy 1 są określani jako wolontariusze, ale w USA płaci się im 200–400 USD dziennie, a badania mogą trwać kilka tygodni. Ponadto wolontariusze mogą brać udział w testach kilka razy w roku, co oznacza spory dochód, więc główną motywację uczestnictwa stanowi najprawdopodobniej zarobek.
Uczestnicy są zwykle wybierani z najbiedniejszych grup społecznych, a „outsourcing” w coraz większym stopniu oznacza przeprowadzane testów przez kontraktowe organizacje badawcze w krajach o „wysoce konkurencyjnych” zarobkach. Autor podaje, że tempo wzrostu ilości badań klinicznych przeprowadzanych w Indiach wynosi 20% rocznie, w Argentynie 27%, a w Chinach 47%, podczas gdy ilość takich samych badań w Wielkiej Brytanii spada o 10% rocznie, a w USA o 6%.
Przejście na „outsourcing” rodzi kwestie dotyczące integralności danych, nadzoru zgodności z przepisami, trudności językowych, znaczenia pojęcia świadomej zgody wśród znacznie uboższej populacji, standardów opieki klinicznej, zakresu, w jakim korupcja może być uważana za rutynę w niektórych krajach. Istnieje także problem etyczny, polegający na pobudzeniu oczekiwań społeczeństwa na testowane na jego członkach leki, na które większość populacji nie może sobie pozwolić. Autor stawia pytanie: „czy wyniki badań klinicznych z wykorzystaniem jednej populacji można niezmiennie zastosować gdzie indziej?” i dostrzega oczywistość istnienia różnic zarówno społecznych, jak i fizycznych.
Goldacre pyta, czy pacjenci ze zdiagnozowaną depresją w Chinach są rzeczywiście tacy sami jak pacjenci z tą samą chorobą zdiagnozowaną w Kalifornii i zauważa, że ludzie pochodzenia azjatyckiego metabolizują leki inaczej niż mieszkańcy Zachodu.
Zdarzały się również przypadki zaniechania dostępnego leczenia podczas badań klinicznych. W 1996 roku w Kano w Nigerii firma Pfizer porównała nowy antybiotyk stosowany podczas epidemii zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych z jego konkurencyjnym odpowiednikiem, ale skutecznym tylko w wyższych dawkach niż stosowane podczas badania. Goldacre pisze, że w obu grupach badanych zmarło 11 dzieci. Prawie po równo w każdej. Rodzinom najwyraźniej nie powiedziano, że konkurencyjny antybiotyk w skutecznej, czyli zdwojonej dawce, był dostępny w przychodni Lekarzy bez Granic, w sąsiednim budynku.
Instytut Psychologii Zdrowia Polskiego Towarzystwa Psychologicznego wyjaśnia, iż „podżeganiem chorobowym” (ang. disease mongering) nazywa się wymyślanie nowych chorób i podejmowanie starań w celu przekonania nas, że na nie cierpimy. Takimi działaniami zajmuje się potężny przemysł, także w Polsce. Ta perfidna strategia została nazwana przez „British Medical Journal” korporacyjnym konstruowaniem choroby.
Periodyk napisał, że „można zarobić masę pieniędzy na wmawianiu ludziom, że są chorzy” i wyjaśnił, iż „firmy farmaceutyczne najpierw biorą udział w procesie definiowania chorób, a potem ogłaszają ich istnienie pacjentom i konsumentom”.
„Podżeganie chorobowe” rozpoczęło się w 1879 r., wraz z wynalezieniem przez Josepha Lawrence’a i Jordana W. Lamberta listeriny jako chirurgicznego środka odkażającego. Niedługo po tym wynalazcy zaczęli sprzedawać specyfik w formie stężonej, jako środek czyszczący do podłóg i lek przeciwko rzeżączce. Od roku 1895 zalecali ją dentystom jako płyn do ust, aż w 1914 r. stała się pierwszym produktem sprzedawanym w tym charakterze bez recepty. W latach 20. XX wieku zarząd Lambert Pharmacal Company, producenta Listerine, zrozumiał, że ma wspaniały lek i… potrzebuje jedynie choroby. Wymyślono więc „halitozę” – cuchnący oddech.
Za nazwę przyjęto niejasny, szerzej nie znany termin medyczny. Listerinę promowano jako lekarstwo na dolegliwość, która, jak przekonywano, mogła zniweczyć szanse w miłości, małżeństwie i pracy. Wkrótce ludzie w całej Ameryce zaczęli chorować na halitozę. Sztuczka polegała na „rozdęciu” zwykłej, nieszkodliwej przypadłości do poziomu patologii, którą należało zwalczyć, aby móc odnosić sukcesy w życiu i nie utracić osobistego szczęścia. Reklamy Listerine były minitelenowelami, w których ludzie narażali się na wstyd w towarzystwie i porażkę w życiu, jeśli nie używali tego produktu. To nic innego jak stare jak świat, wciąż skuteczne sztuczki szamanów i znachorów mających „cudowne leki na wszystko”.
William James, harvardzki psycholog uznawany za ojca amerykańskiej psychologii, twierdził, że „twórcy tych reklam powinni być traktowani jak wrogowie publiczni i nie powinno się okazywać im litości”.
Amerykańska liberalna witryna internetowa „Huffington Post” wymienia kilka taktyk „podżegania chorobowego”, na przykład:
określanie normalnej czynności organizmu jako wymagającej leczenia;
opisywanie dolegliwości, które niekoniecznie ludziom naprawdę doskwierają;
wskazywanie, że duży odsetek populacji cierpi na daną „chorobę”;
określanie choroby jako niedoboru „czegoś” lub braku równowagi hormonalnej;
zatrudnianie lekarzy, którzy potwierdzą takie przekazy;
wybiórcze wykorzystywanie statystyk w celu wyolbrzymienia pozytywnych stron zażywania leku;
promowanie leku jako całkowicie bezpiecznego;
opisywanie powszechnie występującego objawu, który może oznaczać cokolwiek, jako oznaki poważnej choroby.
(…) Jako pierwszy krok w kierunku uodpornienia się na przekaz Big Pharmy, „British Medical Journal” proponuje oduczenie się naiwności. HA! Łatwo powiedzieć i każdy by chciał. To samo źródło twierdzi, że lęk przed cierpieniem i śmiercią przysparza podatnych na „podżeganie chorobowe”. Ilość osób szukających wsparcia w religii maleje, a śmierć coraz szerzej uznaje się za koniec ostateczny. Skutkiem jest paniczny pęd ku wszystkiemu, co daje nadzieję zdrowia i dłuższego życia. W takim razie od bicia głową w mur fortecy Big Pharmy lepsze będzie może rozwijanie psychicznej i duchowej dojrzałości, uodporniających na próby wszczepiania lęków. Ponadto sposób życia determinuje nasze zdrowie. Jak jemy, ćwiczymy, pracujemy, bawimy się, kochamy i odnosimy się do innych.
Nawet WHO, zapewne w przypływie szczerości, opublikowało niegdyś opracowanie mówiące, że 80% zasług w przedłużeniu ludzkiego życia należy przypisać poprawie szeroko pojętej higieny, tylko 20% zaś postępom medycyny i farmacji.
Czyli zdrowie oraz jakość i długość życia wyznaczane są przez sposób, w jaki żyjemy i myślimy, a nie przez pigułki. Oczywiście wymienione powyżej 20% bywa nieodzowne i zbawcze, ale nie w skali zalecanej przez „podżegaczy chorobowych”, zawodowo doszukujących się patologii w każdym aspekcie naszego istnienia.
Cały artykuł Adama Gnieweckiego pt. „Gorzki kielich Hygei, czyli o przemianie farmaceutyki w Big Pharmę” znajduje się na s. 8–9 lipcowego „Kuriera WNET” nr 85/2021.
Lipcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Redakcja „Kuriera Galicyjskiego” omawia najnowsze aktualności z Ukrainy. Jedną z nich jest informacja o wyłączeniu z transmisji w białoruskiej telewizji dwóch ukraińskich programów.
Prowadzący: Wojciech Jankowski
Realizacja: Andrzej Borysewicz
Goście:
Artur Żak – dziennikarz „Kuriera Galicyjskiego”
Konstanty Czawaga – dziennikarz, korespondent „Kuriera Galicyjskiego”, korespondent zagraniczny KAI i Radia Watykańskiego.
W „Studiu Lwów” redaktor Wojciech Jankowski przybliża słuchaczom Wnet aktualności zza wschodniej granicy. Redaktorzy komentują m.in. niezadowolenie ukraińskich studentów i pracowników naukowych, którzy zostali zaszczepieni produkowanym w Indiach preparatem Covishield, przez co nie mogą teraz w prosty sposób wjechać na teren Unii Europejskiej. Jak wskazuje Artur Żak, stworzona na licencji koncernu Astra Zeneki szczepionka nie posiada tzw. kontroli procesu produkcyjnego:
Unia Europejska na daną chwilę nie uznaje tej szczepionki, czyli certyfikat covidowy na dana chwilę nie może być wydany – podsumowuje dziennikarz.
Jak dodaje redaktor, problem jest bardziej złożony. Według Artura Żaka jedyną różnicę między firmową szczepionką Astra Zeneka, a produkowanym przez ten sam koncern Covishieldem są procedury produkcyjne:
Technicznie to jest ta sama szczepionka. Proceduralnie – nie – komentuje Artur Żak.
Zdaniem Artura Żaka, z powodu tzw. „sezonu ogórkowego” na Ukrainie dzieje się teraz niewiele. Redaktor przytacza jednak informację o zdjęciu z białoruskich anten dwóch ukraińskich programów telewizyjnych:
Białoruś zabroniła transmisji dwóch ukraińskich programów telewizyjnych. Jeden program jest związany z grupą 1+1, czyli oligarchy kołomyjskiego. Drugi to jest inna telewizja ukraińska. Oficjalnie, Komitet ds. Radiofonii i Telewizji Białorusi podaje, że zabronili z powodu niesankcjonowanych reklam – przytacza dziennikarz „Kuriera Galicyjskiego”.