Unia Europejska/ Komisja Europejska została 22 maja upoważniona do rozpoczęcia negocjacji w sprawie Brexitu

Ministrowie 27 krajów UE upoważnili KE do rozpoczęcia negocjacji w sprawie Brexitu. Rozmowy na temat przyszłej umowy handlowej rozpoczną się po uzgodnieniu zobowiązań finansowych i praw obywateli.

„27 państw członkowskich podjęło decyzję o rozpoczęciu negocjacji w sprawie Brexitu, wyznaczyło Komisję Europejską na negocjatora i upoważniło ją do rozpoczęcia rozmów” – podała w poniedziałek maltańska prezydencja.

Główny unijny negocjator Michel Barnier spodziewa się rozpoczęcia rozmów z Londynem w tygodniu rozpoczynającym się w poniedziałek 19 czerwca. Oznacza to, że negocjacje rozpoczęłyby się 11 dni po przedterminowych wyborach parlamentarnych w Wielkiej Brytanii. Wyniki pierwszych dni negocjacji zostałyby przedstawione przywódcom unijnym na szczycie europejskim 22-23 czerwca.

Michel Barnier podkreślił w poniedziałek, że nie dopuszcza myśli o załamaniu się tych rozmów i że im szybciej zostaną uzgodnione kluczowe kwestie związane z Brexitem, tym szybciej obie strony będą mogły zacząć rozmawiać o warunkach przyszłej umowy handlowej.

[related id=”18635″]

Zaznaczył, że negocjacje rozpoczną się od rozmów na temat praw obywatelskich i zobowiązań finansowych oraz że te kwestie powinny być ustalone jako pierwsze. Liczy jednocześnie na to, że rozmowy na temat przyszłej umowy handlowej UE-Wielka Brytania rozpoczną się pod koniec 2017 roku lub na początku 2018 roku.

– Musimy osiągnąć wystarczający postęp, jeśli chodzi o pierwszą fazę negocjacji, jeśli chcemy przejść do drugiej fazy pod koniec tego roku lub na początku przyszłego roku – powiedział unijny negocjator.

Część uczestniczących w spotkaniu unijnych ministrów podkreślała, jak Barnier, że przed rozpoczęciem rozmów na temat umowy handlowej trzeba ustalić kwestie dotyczące praw obywatelskich i zobowiązań finansowych W. Brytanii. Na te kwestie położono nacisk w mandacie negocjacyjnym.

– Jest oczywiste, że jeśli utkniemy w rozmowach dotyczących kwestii finansowych, nie przejdziemy do drugiej fazy rozmów – powiedział w Brukseli minister spraw zagranicznych Luksemburga, Jean Asselborn.

[related id=”16027″ side=”left”]

W. Brytania rozpoczęła proces wyjścia z Unii Europejskiej 29 marca i powinna opuścić wspólnotę w ciągu dwóch lat, do 29 marca 2019 roku.

Komisja Europejska przedstawiła na początku maja projekt mandatu do negocjacji warunków wyjścia W. Brytanii z UE. Michel Barnier rozwiewał iluzje Brytyjczyków, że Brexit będzie bezbolesny. Brytyjska premier Theresa May mówiła z kolei, że prawa obywatelskie należy zabezpieczyć na początku, ale przekonywała, że kwestie finansów należy negocjować wraz z przyszłą umową handlową.

Przedstawione przez KE wytyczne obejmują cztery główne obszary. Głównym priorytetem negocjacji w ciągu najbliższych kilku miesięcy ma być ochrona statusu i praw obywateli – zarówno obywateli krajów UE27 w Zjednoczonym Królestwie, jak i obywateli Zjednoczonego Królestwa w UE27 – a także ich rodzin. Chodzi o 3,2 mln obywateli unijnych mieszkających w W. Brytanii i 1,2 mln Brytyjczyków żyjących obecnie na kontynencie. Mandat negocjacyjny przewiduje zagwarantowanie tym osobom oraz członkom ich rodzin uzyskanie prawa stałego pobytu po pięcioletnim okresie zamieszkiwania.

KE chce, by gwarancje prawne dotyczyły też osób, które w przeszłości mieszkały w W. Brytanii lub tylko tam pracują, mieszkając jednocześnie w innym kraju UE. Nie wiadomo, ile w sumie jest takich osób, ale samych pracowników transgranicznych doliczono się ok. 60 tys. Wszystkie te prawa mają być chronione na podstawie prawa unijnego gwarantowanego przez Trybunał Sprawiedliwości UE. Takie podejście oznacza, że w razie sporów ostatnie słowo w sprawie praw obywateli już po Brexicie miałyby nie brytyjskie sądy, ale unijny trybunał w Luksemburgu.

[related id=”10874″]

Drugi z kluczowych elementów projektu mandatu dotyczy rozliczenia finansowego. W zaleceniu KE zapisano, że umowa dotycząca zasad porozumienia finansowego musi być gotowa, zanim rozpocznie się drugi etap negocjacji. Chodzi m.in. o wieloletni budżet UE obejmujący lata 2014-2020 (czyli kończący się już po Brexicie), zobowiązania wynikające np. z umowy z Turcją w sprawie napływu migrantów do UE (3 mld euro) czy płatności na inne fundusze i instrumenty.

Szef Rady Europejskiej Donald Tusk zastrzegł w ubiegłym tygodniu, relacjonując europosłom wyniki kwietniowego szczytu unijnej „27”, że dopóki nie zostaną rozwiązane takie kwestie, jak prawa obywateli i zobowiązania finansowe Londynu, nie będzie negocjacji na temat przyszłych stosunków między Zjednoczonym Królestwem i UE. Zaznaczył, że umowa o wolnym handlu między UE27 i Wielką Brytanią, nawet jeśli będzie ambitna i pogłębiona, nie może oznaczać uczestnictwa Zjednoczonego Królestwa we wspólnym unijnym rynku i jego częściach.

PAP/JN

Rzecznik rządu: Jest bardzo zaskakujące, że Donald Tusk grozi Polsce sankcjami za decyzję o nieprzyjmowaniu uchodźców

Człowiek, który ma ponoć reprezentować Polskę na arenie międzynarodowej, grozi nam sankcjami. Tymczasem program relokacji uchodźców jest realizowany przez wszystkie państwa zaledwie w 10 procentach.

Donald Tusk oświadczył, że polski rząd wyłamuje się z europejskiej solidarności, nie przyjmując uchodźców w ramach programu relokacji. Dodał, że jest w stanie zrozumieć argumenty polskiego rządu, ale będzie wiązało się to z konsekwencjami.

– Groźby Donalda Tuska są trochę dziwne, ponieważ nie tylko Polska nie realizuje tych nietrafionych decyzji Komisji Europejskiej, ale również inne państwa – mówił w czwartek rzecznik rządu na antenie Polskiego Radia 24.
[related id=”14061″]

Jak dodał, program relokacji obecnie jest realizowany na poziomie 10 proc. przez wszystkie państwa członkowskie. Zdaniem Bochenka pokazuje to, że „ta polityka jest nieskuteczna i nieakceptowana”.

Według Bochenka nie ma w Europie spójnej i kompleksowej polityki w zakresie uchodźców. Jak mówił, nie ma „żadnego systemowego mechanizmu przeprowadzenia procesu adaptacji tych ludzi w społeczeństwach europejskich”.

Rzecznik rządu zaznaczył, że Komisja Europejska zobowiązała się do przygotowania do relokacji 160 tysięcy uchodźców, tymczasem ich liczba jak dotąd wynosi tylko około 20 tysięcy. W jego ocenie świadczy to o tym, że KE nie jest w stanie weryfikować tożsamości uchodźców.

Jak mówił, od samego początku był problem z funkcjonowaniem tzw. hotspotów, za pośrednictwem których miał się odbywać proces „rozdziału” uchodźców pomiędzy państwa członkowskie.

– Ci migranci, którzy do tych „hotspotów” napływali, przyjeżdżali z podrobionymi dokumentami albo w ogóle bez dokumentów. Był problem z ustaleniem ich tożsamości, powiązań rodzinnych, ostatniego miejsca pracy – mówił Rafał Bochenek. Jak stwierdził, „hotspoty” już od początku „de facto nie działały”.

[related id=”14055″ side=”left”]

Komisja Europejska zagroziła we wtorek rozpoczęciem procedury o naruszenie prawa UE, jeśli Polska, Węgry i Austria do czerwca nie przystąpią do relokacji uchodźców; te trzy kraje nie relokowały dotychczas ani jednej osoby.

We wrześniu 2015 roku państwa członkowskie UE zgodziły się na przeniesienie na teren państw członkowskich 160 tys. uchodźców z Włoch i Gracji; termin zakończenie działań wyznaczono na wrzesień 2017 roku. Dotychczas tylko nieco ponad 18 tys., czyli około 11 proc. ustalonej liczby osób, zostało faktycznie przeniesionych.

Premier Beata Szydło we wtorek oświadczyła, że nie ma w tej chwili możliwości, by do Polski byli przyjmowani uchodźcy. Podkreśliła, że rząd polski nie zgadza się, by UE narzucała Polsce i innym krajom członkowskim obligatoryjne decyzje dotyczące tej kwestii.

PAP/JN

PGNiG żąda nałożenia przez Unię Europejską kar finansowych na Gazprom. Ogłoszono oficjalne stanowisko spółki ws. szkód

Komisja Europejska powinna też stworzyć konkurencyjne warunki na rynku gazu – poinformowali przedstawiciele PGNiG, winiąc Gazprom za straty, jakie poniosły i spółki, i prywatni odbiorcy w regionie.

Przedstawiciele spółki chcą, by Komisja Europejska wymogła na Gazpromie zobowiązania m.in. zbycia udziałów w tych elementach infrastruktury, które dają mu kontrolę nad dostawami gazu do Europy Środkowej – np. w gazociągach Opal i Jamał. Spółka uważa, że Gazprom przez wiele lat naruszał zasady antymonopolowe, przez co doprowadził do znacznych szkód na rynkach Europy Środkowej. Straciły zarówno działające na tym terenie spółki, jak i ich odbiorcy – w tym gospodarstwa domowe.

Podczas czwartkowej konferencji prasowej PGNiG zaprezentowało swoje stanowisko w ramach tzw. badania rynku prowadzonego przez Komisję Europejską w związku z postępowaniem antymonopolowym wobec Gazpromu.

[related id=” 18392″]

Jak mówił w czwartek prezes PGNiG Piotr Woźniak, naruszenia antymonopolowe, jakich dopuścił się Gazprom, mają charakter „długotrwały i poważny”. Woźniak podkreślił, że rosyjska spółka nie zaniechała naruszania prawa i do dziś nie stosuje się do jego przepisów.

W ponad 100-stronicowym dokumencie skierowanym do KE, który – jak mówił szef PGNiG – w ciągu „najbliższych godzin” zostanie jej przekazany, a jednocześnie upubliczniony, polska spółka – oprócz kary dla Gazpromu – będzie się domagała, by Komisja zobowiązała rosyjskiego monopolistę do respektowania dodatkowych zobowiązań w postaci środków zapobiegawczych.

Prezes PGNiG zwrócił uwagę, że wysokość ewentualnej kary zależy jedynie od decyzji Komisji Europejskiej, a PGNiG nie proponuje jej żadnej sumy. „Nic do tego nie mamy […], ale odnosimy się do obowiązującego prawa” – powiedział Woźniak. W grę wchodzi kwota w wysokości do 10 procent globalnego obrotu koncernu.

– Rozwiązanie to umożliwi zrekompensowanie strat spowodowanych przez praktyki Gazpromu – powiedział szef PGNiG. Podkreślił zarazem, że ewentualna kara wpłynęłaby do unijnego budżetu.

[related id=”18851″ side=”left”]

PGNiG chce też, by KE zobowiązała Gazprom do przeglądu cen w kontraktach gazowych, tak aby były one oparte na unijnych realiach rynkowych. Polska spółka proponuje również rewizję klauzuli „bierz lub płać”. Chodzi o to, by maksymalny poziom obowiązkowego odbioru gazu nie przekraczał 75 procent.

PGNiG chciałby, żeby KE zobowiązała rosyjską spółkę do zbycia udziałów w przedsiębiorstwach będących właścicielami infrastruktury przesyłowej i magazynowej w UE, w szczególności operatorów gazociągów Opal i Jamał i magazynów gazu Katharina (na terenie Niemiec – PAP), do usprawnienia przepływów transgranicznych, udrożnienia i „bezwzględnego przestrzegania certyfikowania” na wszystkich elementach infrastruktury będącej własnością EuRoPol Gazu.

PGNiG postuluje też, by Gazprom, ze względu na swój potencjał rynkowy, był dopuszczany do aukcji na przepustowości unijnych gazociągów na maksymalnie pięć lat naprzód.

Woźniak przypomniał, że kiedy na początku marca br. została ogłoszona aukcja na „węzłowych” europejskich gazociągach, został w niej uwzględniony nieistniejący jeszcze gazociąg Eugal – lądowa odnoga gazociągu Nord Stream 2. Zdaniem prezesa PGNiG w ciągu jednej doby cała przepustowość w naszej części Europy została zarezerwowana przez Rosjan – nawet do 2039 roku.

[related id=”16380″]

Sprawa o praktyki antymonopolowe Gazpromu ciągnie się od września 2011 r., kiedy przedstawiciele KE weszli do biur Gazpromu i jego klientów na terenie UE i przeprowadzili w nich rewizje, podczas których zabezpieczali dokumenty i dane z komputerów. Kontrole odbyły się również w biurach PGNiG. W 2015 roku Komisja formalnie zarzuciła rosyjskiemu koncernowi łamanie unijnych zasad konkurencji, a także realizację strategii zmierzającej do podziału rynku gazu w krajach członkowskich z Europy Środkowej i Wschodniej, np. poprzez ograniczanie odbiorcom możliwości reeksportu gazu. W ocenie KE rosyjski koncern utrudnia konkurencję na rynku gazu w ośmiu z nich: w Polsce, Bułgarii, Czechach, Estonii, na Węgrzech, Litwie, Łotwie i Słowacji.

Dla Polski i innych państw regionu oznaczało to wymierne straty finansowe, bo cena gazu dla naszego kraju jest indeksowana do cen ropy. W czasie, gdy ceny ropy utrzymywały się na bardzo wysokim poziomie, odbiorcy rosyjskiego gazu w naszym kraju płacili za błękitne paliwo jedne z najwyższych stawek w Europie.

W połowie marca br. KE przyjęła zobowiązania Gazpromu odpowiadające na zarzuty w sprawie nadużywania pozycji monopolisty na rynku gazu w Europie Środkowej i Wschodniej. Rosjanie mają zapewnić swobodny przepływ surowca w regionie, a Bruksela nie będzie występować o kary. Oznacza to brak formalnego uznania naruszenia reguł konkurencji ze strony rosyjskiego potentata i uniknięcie przez niego kary finansowej. W grę wchodzi kara w wysokości do 10 procent globalnego obrotu koncernu.

W myśl porozumienia z Komisją Gazprom ma m.in. wyeliminować ograniczenia dotyczące reeksportu gazu i ułatwić odsprzedaż tam, gdzie nie ma połączeń. Ma też zapewnić, że ceny gazu w Europie Środkowej i Wschodniej będą odzwierciedlać ceny rynkowe. Jednocześnie Bruksela zwróciła się do zainteresowanych państw regionu, w tym Polski, o komentarze na temat propozycji Gazpromu. Czas na przesłanie uwag to siedem tygodni. Dopiero po ich przeanalizowaniu KE ma podjąć decyzję, czy zobowiązania Gazpromu wystarczą, by zamknąć postępowanie.

Marcowa decyzja KE rozczarowała jednak nie tylko Polskę, ale i niektórych europosłów ze wszystkich głównych frakcji. Napisali oni list do Margrethe Vestager, unijnej komisarz ds. konkurencji, w którym wskazali, że Gazprom nadużywał dominującej pozycji, przez co konsumenci – zarówno przemysłowi, jak i gospodarstwa domowe – przepłacali za surowiec.

W liście stwierdzono, że brak środków karnych to niebezpieczny precedens, bo jest sygnałem, że UE nie jest zbytnio przywiązana do ochrony swoich zasad i obywateli. Również PGNiG oceniło tuż po opublikowaniu stanowiska KE, że nie zdiagnozowano w nim wszystkich problemów wynikających z praktyk monopolistycznych stosowanych przez Gazprom.

PAP/JN

Rzeczpospolita: UE chcąc obowiązkowego czteromiesięcznego urlopu rodzicielskiego dla ojców, pozbawia rodziców wyboru

KE przedstawiła projekt dyrektywy, zgodnie z którym 4 miesiące urlopu rodzicielskiego będzie musiał wykorzystać ojciec dziecka, inaczej prawo do płatnej opieki przepadnie – donosi „Rzeczpospolita”.

– Projekt dyrektywy w sprawie równowagi między życiem zawodowym a prywatnym rodziców i opiekunów to kolejny pomysł Unii Europejskiej, który, mając na celu aktywizację zawodową kobiet, może przyczynić się do destabilizacji rodziny i więzi matki z dzieckiem oraz do odebrania rodzicom prawa wolności wyboru w sferze życia rodzinnego i pracy zarobkowej –  powiedziała „Rzeczpospolitej” Magdalena Olek, przedstawicielka Instytutu na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris.

Projekt Komisji Europejskiej przewiduje m.in. redefinicję unijnego urlopu rodzicielskiego, który ma być płatnym urlopem przysługującym każdemu pracownikowi indywidualnie w wymiarze co najmniej czterech miesięcy, bez możliwości przeniesienia go na drugiego rodzica, donosi „Rzeczpospolita”. Projekt dyrektywy głosi, że  jeśli rodzic go nie wykorzysta – urlop przepadnie. Bruksela w ten sposób dąży do aktywizacji zawodowej kobiet i do równego podziału obowiązków domowych i rodzinnych między kobietami a mężczyznami jako realizacji prawa do równouprawnienia płci.

Przy obecnie obowiązujących przepisach polskiego kodeksu pracy powyższe zmiany oznaczają, że matka miałaby prawo maksymalnie do niecałych dziewięciu miesięcy płatnego urlopu związanego z opieką nad nowo narodzonym dzieckiem. Pozostałe cztery miesiące w pierwszym roku życia dziecka musiałby wykorzystać ojciec – w przeciwnym razie prawo do płatnego urlopu rodzice noworodka utracą.

– Jeśli Polska chciałaby utrzymać prawo matki do rocznej płatnej opieki nad dzieckiem, ustawodawca musiałby wydłużyć prawo do płatnego urlopu do 16 miesięcy lub wprowadzić zasiłek za część urlopu wychowawczego” – wskazuje Ordo Iuris w wypowiedzi dla „Rzeczpospolitej”. Projekt nowej dyrektywy regulującej urlopy rodzicielskie, który zaproponowała Komisja Europejska, odbiera rodzinie prawo do swobodnego kształtowania relacji wzajemnych, zmuszając ich „do przyjęcia określonego przez Brukselę modelu funkcjonowania oraz narażając na szwank więź matki z dzieckiem” – powiedziała „Rzeczpospolitej” Magdalena Olek .

Rzeczpospolita/MoRo

Marek Jakubiak: Nie chcę współpracować z Europą, w której solidarność działa tylko w jednym kierunku (VIDEO)

Poseł Kukiz’15 nie zgadza się na to, by Komisja Europejska żądała solidarności wobec przyjmowania uchodźców, podczas gdy w innych kwestiach wobec Polski nie postępuje solidarnie ani sprawiedliwie.

 

W Poranku Wnet u Witolda Gadowskiego gościł poseł Kukiz’15, Marek Jakubiak, który, jak to sam określił, był lekko „nabuzowany” po wysłuchaniu jednego z urzędników Komisji Europejskiej, który wzywał państwa członkowskie do solidarności w kwestii uchodźców.

„Tymczasem Bank Centralny drukuje ponad półtora biliona euro w ciągu dwóch lat, a solidarności wobec Polski nie widać. Francja i Niemcy umarzają sobie nawzajem różnego rodzaju zobowiązania, wynikające z emisji papierów dłużnych, a Polsce oczywiście nie umarzają” twierdził poseł.

„Jeżeli solidarność ma polegać na tym, że mamy mieć ciągle jakieś obowiązki, związane z fanaberiami Angeli Merkel czy jakiś innych przywódców europejskich (…) to ja takiej współpracy z Europą nie chcę „.  Dowodził, że kiedy Polsce pożycza się pieniądze, musi swoje zobowiązania spłacać co do ostatniego euro, a w stosunku do państw takich, jak Niemcy czy Francja, Europejski Bank Centralny stosuje  inne standardy i im zobowiązania umarza, albo dotuje „swoje przedsiębiorstwa w sposób karygodny, pozostawiając handel polski bez konkurencyjności”, przekonywał Jakubiak.

Wskazywał, że to nie jest wina  Polaków, że stracili 60 lat rozwoju, mimo że Polska jest największym krajem, który poniósł największe straty w czasie II wojny światowej. „Przy tych największych stratach jesteśmy jedynym krajem, który nie uzyskał reparacji wojennych od Niemiec. Jak długo będziemy to tolerować? Przecież mówimy o 2 bilionach euro (…)” – podkreślił poseł.

Na koniec nasz gość zwrócił uwagę na brak symetrii w stosunkach polsko-ukraińskich.

„To jest kłopotliwa sytuacja. My musimy zbudować relacje z Ukrainą na nowo, bo nie możemy być od setek lat wyrozumiałym sąsiadem, który toleruje wrogie Polsce działania”. Według Jakubiaka polskie państwo zachowuje się bardzo przyjaźnie wobec Ukraińców, jednak odpowiedzi naszych sąsiadów zza wschodniej granicy są niepokojące.

W rozmowie z Witoldem Gadowskim poseł również recenzował niektórych ministrów rządu Prawa i Sprawiedliwości, wskazując na popełniane przez nich błędy, a także wyjaśnił, skąd bierze się w Polsce 4-procentowy wzrost PKB. Zapraszamy do wysłuchania audycji.

LK

 

Komisja Europejska grozi m.in. Polsce procedurą o naruszenie prawa Unii Europejskiej, w związku z relokacją uchodźców

Według władz polskich, nie ma w tej chwili możliwości, aby Polska przyjmowała uchodźców, a procedura musiałaby zostać wszczęta wobec większości państw, gdyż nie wykonują decyzji relokacyjnej z 2015 r.

„Mimo że większość państw członkowskich regularnie składa nowe zobowiązania i prowadzi relokację, Węgry, Polska i Austria jako jedyne nie dokonały relokacji ani jednej osoby. Stanowi to naruszenie ich zobowiązań prawnych, zobowiązań podjętych wobec Grecji i Włoch oraz zasady sprawiedliwego podziału odpowiedzialności” – podała Komisja Europejska.
[related id=”19018″ side=”left”]

Wiceszef MSZ ds. europejskich Konrad Szymański powiedział we wtorek PAP, że „bez względu na okoliczności unijne, Polska będzie broniła naszego suwerennego prawa do podejmowania decyzji azylowych i jeśli będzie trzeba, zrobi to także przed sądami UE”.

Minister Szymański wyjaśnił, że procedura „musiałaby być wszczęta wobec absolutnej większości państw członkowskich, ponieważ prawie nikt nie wykonuje decyzji relokacyjnej z września 2015 r.”. Według niego wykonanie tej decyzji w skali UE „jest na poziomie ok. 10 proc.”.

Premier Beata Szydło stanowczo oświadczyła, że „nie ma w tej chwili możliwości, aby do Polski byli przyjmowani uchodźcy i na pewno nie zgodzi się na narzucanie Polsce ani innym krajom członkowskim jakichkolwiek przymusowych kwot”.

„Mówimy bardzo jasno: nie ma zgody polskiego rządu na to, aby przymusowo były narzucone jakiekolwiek kwoty uchodźców” – powiedział szefowa rządu na wtorkowej konferencji.

PAP/LK

Polska przedstawi na spotkaniu unijnych ministrów kontrargumenty wobec twierdzeń KE w sprawie Trybunału Konstytucyjnego

Minister Witold Waszczykowski: Cała ta dyskusja jest bezprzedmiotowa. W Polsce nie dzieje się nic takiego, co wymagałby uruchomiania takiej procedury, a tym bardziej dotyczącej artykułu 7.

Polska przedstawi na spotkaniu unijnych ministrów kontrargumenty do twierdzeń Komisji Europejskiej ws. Trybunału Konstytucyjnego – zapewnił w poniedziałek w Brukseli szef MSZ Witold Waszczykowski. Jak zapowiedział, będziemy się domagać, aby KE uwzględniała w pismach odpowiedzi polskiego rządu.

Na wniosek Komisji Europejskiej sprawa prowadzonej wobec Polski procedury praworządności dotyczącej Trybunału Konstytucyjnego trafi we wtorek na agendę unijnej Rady ds. ogólnych, czyli ministrów odpowiedzialnych za sprawy europejskie. Pod koniec posiedzenia, w punkcie „sprawy różne”, prezentację ma w tej sprawie przedstawić wiceszef KE Frans Timmermans. Zgodnie z procedurą, później mogą zabrać głos przedstawiciele stolic krajów członkowskich.

– Pan Frans Timmermans powiadomił wszystkich, że przedstawi informacje na temat stanu dialogu pomiędzy Komisją a Polską. Odpowiemy własną narracją na wszystkie kwestie, które zostaną poruszone – powiedział dziennikarzom w Brukseli Witold Waszczykowski.

W przygotowanym na spotkanie ministrów dokumencie Komisja Europejska pisze m.in., że „pomimo wyrażonych obaw, dialogu z polskim rządem nie ma”. 1 czerwca 2016 r. wydała opinię, a następnie w lipcu rekomendacje dla polskich władz. W grudniu Bruksela przysłała do Warszawy kolejne rekomendacje w tej sprawie. Te rekomendacje – czytamy w piśmie – biorą pod uwagę opinie Komisji Weneckiej dotyczące praworządności w Polsce. Komisja Europejska konkluduje, że obawy nie zostały rozwiązane i wciąż istnieje „systemowe zagrożenie dla praworządności w Polsce”.

Jak zaznaczył minister Waszczykowski, Polska odbiera jako pozytywny sygnał fakt, że KE nie domaga się żadnych decyzji w tej sprawie, a jedynie chce przedstawić informacje. Minister przekonywał, że to, iż przedstawiciele niektórych stolic zamierzają się wypowiedzieć w tej kwestii, nie oznacza wcale dyskusji, bo będą się oni jedynie odnosić do informacji Timmermansa.

Choć w piśmie do państw członkowskich, wysłanym przed wtorkowym spotkaniem, KE wspomina o art. 7 unijnego traktatu, który mówi o sankcjach za naruszenie wartości unijnych, to nie ma mowy o pójściu teraz dalej z procedurą.

Timmermans powiedział w ubiegłym tygodniu w Sztokholmie, że nie czas jeszcze na podejmowanie dalszych działań przeciwko Polsce. Do podjęcia decyzji o ewentualnych sankcjach przewidzianych w art. 7 potrzebna jest jednomyślność przywódców państw UE, której w Radzie Europejskiej nie ma.

„Przedstawimy kontrargumenty, które na każde pytanie KE były przedstawiane przez ostatnie miesiące. Będziemy się domagać, żeby ewentualnie następny raport KE uwzględniał to, kiedy cała sprawa się zaczęła. A nie zaczęła się w grudniu 2015 r., zaczęła się wiele, wiele miesięcy wcześniej, w 2015 r., kiedy to poprzedni rząd i poprzednia większość parlamentarna chciała zmienić status TK. Wtedy KE nie reagowała” – mówił Waszczykowski.

„Będziemy się domagali, żeby we wszystkich dokumentach Komisji uwzględniano nasze odpowiedzi, nasze uwagi, które były przedstawiane na każde pytanie, każde pismo KE” – dodał.[related id=”17620″]

Minister relacjonował, że rozmawiał w sobotę z szefem MSZ Niemiec Sigmarem Gabrielem i – jak mówił – obaj uznali, „że nie ma potrzeby, aby publicznie dywagować, dyskutować na temat stanu praworządności w Polsce”. Waszczykowski poinformował, że Gabriel przyjedzie do Polski z wizytą w niedzielę.

Szef MSZ oświadczył, że nie zauważa, aby sprawa sporu z KE o Trybunał Konstytucyjny szkodziła Polsce. „Mamy bardzo rozległe relacje międzynarodowe. Pani premier niedawno została zaproszona do Niemiec na bardzo ważne wydarzenie, jakim były targi w Hanowerze, w tym tygodniu przyjeżdża do Polski prezydent Niemiec, a pod koniec tygodnia, w niedzielę, przybędzie minister spraw zagranicznych; pani premier odbyła wizytę w Chinach. Pan prezydent też podróżuje po świecie, ja niedawno wróciłem z Australii, w środę będę w Japonii. Cóż nam tutaj szkodzi?” – pytał szef polskiej dyplomacji.

Polskę podczas wtorkowego spotkania będzie reprezentował wiceszef MSZ, minister ds. europejskich Konrad Szymański. Ostatnia wysłana do Brukseli odpowiedź naszego rządu na zarzuty KE mówi o tym, że przyjęte przez polski parlament zmiany dotyczące funkcjonowania Trybunału Konstytucyjnego są zgodne ze standardami europejskimi, a wprowadzone zmiany w prawie „w sposób kompleksowy i ostateczny” regulują problematykę ustroju i funkcjonowania TK, uwzględniając szereg zaleceń przedstawionych Polsce przez Komisję Wenecką.

PAP/LK

Przedstawiony w środę projekt mandatu negocjacyjnego Komisji Europejskiej w sprawie Brexitu zapowiada bolesne rozmowy

Jakie są proponowane przez KE warunki wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii? Główny negocjator ze strony UE Michel Barnier rozwiewa iluzje Brytyjczyków, że Brexit będzie procesem łatwym i przyjemnym.

Podobnie jak sobotnie wytyczne przyjęte przez szczyt 27 państw unijnych, zaproponowany przez KE mandat wytycza ramy, w jakich będą się mogli poruszać negocjatorzy. Jednak jest on ograniczony tylko do pierwszej fazy rozmów, podczas której UE chce rozwiązać kwestie m.in. praw obywateli i rozliczeń finansowych z Wielką Brytanią.

Dziś Komisja proponuje rekomendacje, które przekładają wytyczne na dyrektywy negocjacyjne. Zgodnie z dwuetapowym podejściem dyrektywy te dotyczą tylko pierwszej fazy negocjacji – zaznaczył Michel Barnier w środę na konferencji prasowej w Brukseli.

W ten sposób Unia wyznacza jeszcze przed rozpoczęciem negocjacji korzystny dla siebie harmonogram rozmów. Wielka Brytania nie ma bowiem innych wielkich atutów negocjacyjnych, które dawałyby jej mocną pozycję przetargową, niż kwestie finansowe i kwestie obywatelskie. Brytyjska premier Theresa May mówiła, że prawa obywatelskie powinnyn być zabezpieczone już na początku, a sprawy dotyczące finansów należy negocjować wraz z przyszłą umową handlową.

[related id=”16027″]

Londyn musiał się zmierzyć nie tylko z propozycją trudnych z jego perspektywy warunków negocjacyjnych. Podczas konferencji Barniera nie zabrakło też przytyków pod adresem przedstawicieli brytyjskich władz. „Niektórzy stworzyli iluzje, że Brexit nie będzie miał znaczącego wpływu na nasze życie albo że negocjacje mogą być zakończone szybko i bezboleśnie. Tak nie będzie” – podkreślił francuski polityk.

Przedstawione przez KE wytyczne obejmują cztery główne obszary. Priorytetem w  negocjacjach podczas najbliższych kilku miesięcy ma być ochrona statusu i praw obywateli – zarówno obywateli krajów UE-27 w Zjednoczonym Królestwie, jak i obywateli Zjednoczonego Królestwa w UE-27 – a także ich rodzin.

Chodzi o 3,2 mln obywateli unijnych mieszkających w Wielkiej Brytanii i 1,2 mln Brytyjczyków żyjących obecnie w którymś z 27 krajów UE. Mandat przewiduje zagwarantowanie tym osobom oraz członkom ich rodzin prawa do uzyskania stałej rezydencji po pięcioletnim okresie zamieszkiwania.

– Nasz cel jest bardzo jasny: ci mężczyźni, kobiety, dzieci, ich rodziny muszą mieć możliwość mieszkania na obecnych zasadach do końca życia – podkreślił Michel Barnier.

KE chce, żeby datą graniczną, po której obywatele Unii będą mogli być traktowani przez Wielką Brytanię jak obywatele państw trzecich, była data Brexitu, jednak nie jest przesądzone, że uda się to wynegocjować. Przyznał to sam Barnier, podkreślając na konferencji, że pewność co do kwestii praw obywateli zapanuje dopiero po zawarciu umowy z Brytyjczykami. Ci zatem, którzy obecnie zastanawiają się nad wyjazdem na Wyspy Brytyjskie, nie mogą być pewni, że nie zostaną zmuszeni do powrotu do kraju po Brexicie, choć UE pragnie uniknąć takiego scenariusza.

[related id=”15829″]

Komisja Europejska chce, by gwarancje prawne dotyczyły też osób, które w przeszłości mieszkały w Wielkiej Brytanii lub te, które tylko w niej pracują, natomiast mieszkają w innym kraju UE. Nie wiadomo, ile w sumie jest takich osób, ale samych pracowników transgranicznych doliczono się ok. 60 tysięcy.

– Nie chcemy tylko chronić praw dotyczących rezydowania, ale również tych związanych z prawem pracy, dostępu do edukacji, ochrony zdrowia oraz uznawania dyplomów i kwalifikacji – wyliczał negocjator KE.

Wszystkie te prawa mają być chronione na podstawie prawa unijnego gwarantowanego przez Trybunał Sprawiedliwości UE. Takie podejście oznacza, że w razie sporów ostatnie słowo w sprawie praw obywateli już po Brexicie miałyby nie brytyjskie sądy, ale unijny trybunał w Luksemburgu.

Drugi z kluczowych elementów projektu mandatu dotyczy rozliczenia finansowego. W zaleceniu KE zapisano, że umowa dotycząca zasad porozumienia finansowego musi być gotowa zanim rozpocznie się drugi etap negocjacji.

– Wielka Brytania będzie musiała respektować pojedyncze rozliczenia finansowe, które będą obejmowały wszystkie zależności finansowe między Zjednoczonym Królestwem i UE, wszystkie zobowiązania, które podjęła Wielka Brytania jako państwo członkowskie – wyjaśnił Barnier.

Chodzi m.in. o wieloletni budżet Unii obejmujący lata 2014-2020 (czyli kończący się już po Brexicie), zobowiązania wynikające np. z umowy z Turcją w sprawie napływu migrantów do UE (kwota 3 mld euro) czy płatności na inne fundusze i instrumenty.

– To nie jest kara czy jakiegoś rodzaju podatek za wyjście [ze Wspólnoty]. UE i Wielka Brytania mają wzajemne zobowiązania. Zobowiązały się wspólnie finansować programy i projekty – mówił Barnier, podkreślając, że chodzi o uregulowanie tych rozliczeń.

„Financial Times” podał w środę, że UE będzie zabiegać o to, by Wielka Brytania zapłaciła ok. 100 mld euro „rachunku” za wyjście z Unii. Minister ds. Brexitu David Davis zapewnił natychmiast, że takiej sumy Londyn nie zapłaci. Michel  Barnier nie chciał mówić o konkretnych kwotach, zaznaczając, że UE cały czas podejmuje zobowiązania.

Nieoficjalnie źródła unijne informowały, że w grę wchodzi płacenie przez Wielką Brytanię za programy przeprowadzane w ramach np. polityki spójności przez lata po Brexicie. Jej rozliczenia są realizowane nawet z trzyletnim opóźnieniem, tak więc faktury dotyczące obecnego wieloletniego budżetu mogą spływać aż do 2023 roku.

Trzecią kwestią, którą KE planuje załatwić na początku negocjacji, jest granica między Irlandią i Irlandią Północną. UE chce zapobiec utworzeniu tam „twardej granicy” po Brexicie.

Wreszcie czwarty obszar rozmów ma dotyczyć ustaleń w kwestii rozstrzygania sporów i zarządzania umową o wystąpieniu z Unii. Komisja chce, by zawsze, gdy w grę wchodzi stosowanie prawa UE (jak np. w kwestii praw obywateli czy rozliczenia finansowego), ewentualne spory rozstrzygał unijny Trybunał Sprawiedliwości.

– Nasze rekomendacje pokazują, gdzie chcemy wylądować, zanim skończymy pierwszą fazę negocjacji – tłumaczył były komisarz.

Nad dokumentem będą teraz pracować ambasadorowie i eksperci państw członkowskich, a jego przyjęcie ma nastąpić 22 maja podczas spotkania unijnych ministrów ds. europejskich.

PAP/JN

UE: Polska w koalicji 15 państw domagających się od KE przepisów umożliwiających powstanie wspólnego rynku danych

15 państw UE, w tym Polska, naciska na Komisję Europejską, by ta przedstawiła propozycje w sprawie eliminacji barier cyfrowych. Chodzi głównie o wsparcie małych i średnich firm i wspólny rynek danych.

Pismo, do którego dotarła Agencja Prasowa, zostało przekazane we wtorek do wiceszefa Komisji Europejskiej ds. jednolitego rynku cyfrowego Andrusa Ansipa. Z inicjatywą w tej sprawie wyszła Dania, ale dołączyło się do niej wiele krajów zarówno z tzw. nowej, jak i starej Unii.

Poza Polską są to m.in. Belgia, Finlandia, Holandia, Wielka Brytania oraz Bułgaria, Czechy i Słowacja. Jak powiedział PAP jeden z unijnych dyplomatów, list związany jest z planowanym przeglądem strategii jednolitego rynku cyfrowego (Digital Single Market Strategy midterm review), który KE ma przedstawić w przyszłym tygodniu.

Dotychczas KE nie zdecydowała się na zaproponowanie przepisów umożliwiających powstanie wspólnego rynku danych. Obecnie, w wyniku ograniczeń wprowadzanych przez różne kraje (np. przepisów nakazujących lokalizację centrów przetwarzania danych w konkretnym państwie), rynek ten jest sfragmentaryzowany. Zdaniem KE liberalizacja mogłaby dodać do unijnego PKB 8 mld euro rocznie.

[related id=”11426″]

„Bariery w prowadzeniu biznesu cyfrowo i ponad granicami są ograniczeniami dla wzrostu gospodarczego i zatrudnienia. Dlatego zachęcamy KE (…) do przedstawienia propozycji legislacyjnej w sprawie usunięcia wszystkich wymogów dotyczących lokalizacji, których nie można obiektywnie uzasadnić” – czytamy w liście 15 państw do KE.

Sygnatariusze pisma zwrócili uwagę, że obecnie prawie wszystkie transakcje transgraniczne mają komponent cyfrowy, dlatego potrzebna jest w tej sprawie pewność prawna na poziomie UE.

Obowiązujące w niektórych krajach unijnych wymogi dotyczące miejsca, gdzie mają być przechowywane dane, już zmuszają dostawców usług w chmurze i europejskie start-upy do lokowania się w określonych częściach UE czy przenoszenia centrów gromadzenia danych. Sprawa była dyskutowana już na poziomie ministrów, jednak do tej pory niewiele z tego wynikło. Francja czy Niemcy, które opierają się liberalizacji, boją się, że centra gromadzenia danych wraz ze zmianą przepisów zostaną przeniesione na wschód UE, gdzie mogłyby być prowadzone taniej niż na zachodzie.

Koalicja opowiadająca się za większą otwartością cyfrowego rynku wskazuje na korzyści, jakie z tego mogłyby odnosić europejskie start-upy, czyli młode, dopiero raczkujące firmy z sektora nowych technologii. W liście do KE zwrócono uwagę, że takie rozwijające się przedsiębiorstwa powinny być w stanie traktować jednolity rynek cyfrowy jako ich „rynek wewnętrzny” ze spójnymi warunkami funkcjonowania. Celem ma być odwrócenie trendu przenoszenia europejskich scale-upów (czyli firm, które już nieco urosły i chcą się dalej rozwijać) poza UE.

„Udana transformacja w kierunku gospodarki cyfrowej będzie również zależeć od naszego zaangażowania w pełne wykorzystanie potencjału wzrostu i produktywności małych i średnich firm europejskich i zintegrowania ich z cyfrowym ekosystemem” – podkreślono w liście.

„15” przekonuje ponadto KE, by tak konstruowała rozwiązania, aby nie zwiększać, ale zmniejszać obciążenia administracyjne lub przynajmniej zestawiać te, które przysłużyły się redukowaniu biurokracji z tymi, które ją wzmacniają. „Uważamy, że podejście rynkowe jest konieczne; gdy przedsiębiorstwa nie napotykają na nieuzasadnione obciążenia, mogą działać swobodnie poza granicami, tak jak to robią w krajach ojczystych” – podkreślono w piśmie do Ansipa.

Szacuje się, że w 2015 roku unijny sektor danych cyfrowych był wart 272 mld euro; roczny wzrost na poziomie 5,6 proc. Do roku 2020 może on zatrudniać już 7,4 mln pracowników. Dane cyfrowe wykorzystywane są w wielu dziedzinach życia: w analizie biznesowej, prognozowaniu pogody, w najnowocześniejszych zastosowaniach medycznych dostosowujących rodzaj opieki do potrzeb indywidualnych pacjentów czy w systemach bezpieczeństwa ruchu drogowego i zarządzania jego natężeniem.

PAP/JN

Komisja Europejska chce, aby mieszkańcy krajów Unii Europejskiej mieli większy wpływ na obowiązujące prawo

KE chce zmiany w europejskiej inicjatywie obywatelskiej: mieszkańcy UE mogliby proponować korekty w unijnych regulacjach, dzięki czemu znikłyby bariery między obywatelami a prawem, które ich dotyczy.

Europejska inicjatywa obywatelska umożliwia wezwanie KE do zaproponowania przepisów unijnych w kwestiach, w których Komisja ma możliwość składania propozycji legislacyjnych. Chodzi np. o kwestie środowiska, rolnictwa, transportu czy zdrowia publicznego. Inicjatywa, która została wprowadzona przez Traktat Lizboński, jest jednak obwarowana szeregiem warunków.

Po pierwsze musi ją poprzeć co najmniej milion obywateli pochodzących z przynajmniej siedmiu państw członkowskich. Teoretycznie to bardzo dużo, zwłaszcza jeśli porówna się, że do złożenia obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej np. w Polsce potrzeba 100 tys. podpisów. Warto jednak pamiętać, że UE ma ponad 500 mln obywateli i w ewentualne zbieranie podpisów zaangażowane są sztaby w kilku krajach.

[related id=”12051″]

Mówią zresztą o tym unijne przepisy, które wymagają, by przed wystąpieniem z inicjatywą powołać najpierw komitet obywatelski, składający się z co najmniej siedmiu obywateli UE zamieszkałych na stałe w co najmniej siedmiu różnych państwach członkowskich.

O zmianach, które ułatwiłyby Europejczykom sięganie po to narzędzie, mówiło się od dłuższego czasu w Parlamencie Europejskim. Komisja ds. konstytucyjnych uzgodniła niedawno zaproponowanie odpowiednich modyfikacji w prawie. „Inicjatywa nie działa i dlatego proponujemy usprawnienie tego mechanizmu” – podkreślała w rozmowie z Agencją Prasową szefowa komisji konstytucyjnej europarlamentu, Danuta Huebner.

KE, dotąd głucha na apele ws. zmian, przyznała przed świętami ustami swojego wiceprzewodniczącego Fransa Timmermansa, że faktycznie należy coś zrobić, by inicjatywa działała lepiej.

– Chciałbym, żeby europejska inicjatywa była bardziej dostępna i przyjazna dla obywateli. Chciałbym, żeby stał się to popularny i żywy instrument dla obywateli UE – mówił podczas kwietniowego dnia europejskiej inicjatywy obywatelskiej w Brukseli Timmermans.

Pierwszym, najprostszym sposobem, który może przyjść do głowy, by ułatwić realizowanie inicjatyw, jest obniżenie liczby koniecznych podpisów do zebrania. To jednak jest niemożliwe, bo próg miliona głosów zapisany jest w Traktacie z Lizbony.

[related id=”5227″]

Komisja chce jednak ułatwiać prace sztabom, dostarczając im np. bezpłatne, oparte na otwartych źródłach oprogramowanie dla organizatorów. W najbliższych tygodniach mają ruszyć publiczne konsultacje w sprawie kierunku proponowanych zmian legislacyjnych. Sama propozycja zmiany przepisów ma zostać zaproponowana jesienią.

Komisja chce się zająć problemami, z którymi spotykają się zbierający podpisy. Huebner zwraca uwagę, że ludzie bardzo często nie chcą udostępniać wolontariuszom np. swojego numeru PESEL czy adresu, a bez tych danych nie da się zweryfikować autentyczności zebranych podpisów.

– Trzeba usprawnić cały system np. zbierania tych list, weryfikowania; jest dużo takich technicznych, administracyjnych spraw bardzo utrudniających funkcjonowanie najczęściej ludzi młodych, którzy podejmują się zbierania podpisów i uruchamiania tej inicjatywy – podkreśliła polska europosłanka.

Z kolei Timmermans zwrócił uwagę, że potrzeba lepszych narzędzi do zbierania podpisów w Internecie. – Inicjatywy obywatelskie powinny być bardziej zgodne z tym, jak ludzie angażują się dziś w świat cyfrowy – zaznaczył wiceszef KE.

Ze zmiany nastawienia Komisji zadowoleni są europosłowie. – Komisja musi przedstawić teraz propozycje, które rzeczywiście zniosą bariery pomiędzy obywatelami a prawem, które ich dotyczy – oświadczył hiszpański deputowany, wiceszef frakcji Zielonych, Josep-Maria Terricabras.

Jego zdaniem kluczowe jest też, by KE miała jaśniejsze wytyczne co do tego, które inicjatywy przyjmuje, a z których może zrezygnować. Teraz bowiem, mimo zebrania miliona podpisów, urzędnicy w Brukseli mogą po prostu odrzucić inicjatywę – muszą jednak podać powody, dlaczego to robią.

W ciągu pierwszych pięciu lat Komisja zarejestrowała 40 inicjatyw, ale tylko w przypadku niewielkiej części z nich udało się zgromadzić wymaganą liczbę podpisów. Trzy inicjatywy po przekroczeniu miliona podpisów trafiły pod dyskusje kolegium komisarzy, dwie uruchomiły działania polityczne ze strony Komisji.

PAP/JN