„Na ówczesne możliwości i czasy, Polska wypracowała swoją wielkość” – mówi dr Piotr Łysakowski. Dodaje, że warto postawić sobie pytanie: Co by było, gdyby nie rok 1939?
Początek października Rada Regencyjna ogłasza niepodległość, następnie 11 listopada przybycie do Polski Marszałka Józefa Piłsudskiego. Data 11 listopada jest w pewien sposób umowna, trzeba to od razu podkreślić, ale większa część dat w naszej historii i w historii świata są datami umownymi – mówi gość Radia WNET.
Niezależnie od różnic, które dzieliły polityków, takich jak: Roman Dmowski, Ignacy Daszyński i Józefa Piłsudskiego, cel był jeden: Wielka, niepodległa i silna matka dla wszystkich, Polska. Ten jeden cel był dla nich wspólny. Robili to dla dobra wspólnego.
„Myślę, że to pewnego rodzaju opatrzność, że Polska w 1918 roku posiadała, tak wielkich i wyjątkowych ludzi. Podczas Konferencji Wersalskiej, Dmowski przemawia w różnych językach przez 8 godzin, nie używając do tego tłumacza. Przedstawia polskie racje, a Piłsudski mieczem i szablą wykuwa granice Polski. Dzięki pewnego rodzaju zabiegom i mądrej działalności, przewidywalności, zapewnia też pośrednio granice nie tylko na wschodzie, ale i na zachodzie” – podkreśla dr Piotr Łysakowski.
Jak dodaje: O klęsce II Rzeczpospolitej zadecydowała pasywność aliantów. Na ówczesne możliwości zbudowano państwo w miarę mocne, niestety nie miało one wytrzymać konfrontacji tak, jak i wiele innych państw. Co by było, gdyby nie było 1939 roku? W którym miejscu dzisiaj byłaby Polska? Bez kilkudziesięciu lat komunizmu, bez ubytku krwi, a także bez wymordowania polskich elit, gdzie byśmy w tym momencie byli?
W 101 rocznicę odzyskania niepodległości powinniśmy postawić sobie takie pytania. Są to pytania uzasadnione i uprawnione. Droga do pełnej niepodległości rozpoczęła się w listopadzie 1918 roku. Kiedy Piłsudski mówił, że wysiadł z czerwonego tramwaju, to bardzo szybko musiał wskoczyć do pancernego pociągu z napisem „Bij Bolszewika”, gdyż zdawał sobie sprawę, że Rosja będzie stanowiła dla Polski zagrożenie – zaznacza rozmówca.
Prezydent Andrzej Duda w orędziu z okazji Święta Niepodległości mówił o dziedzictwie II Rzeczpospolitej i osiągnięciach 30-lecia III RP. Wezwał do współpracy ponad podziałami dla dobra Polski.
Prezydent RP Andrzej Duda w przemówieniu wygłoszonym w trakcie uroczystości na pl. Piłsudskiego przywołał opinie historyków, że „dzisiejsza Polska to najzamożniejsza, najbezpieczniejsza i najbardziej wolna Polska od XVII w. […] patrząc powierzchownie na naszą historię, to jest to wielce prawdopodobne” – stwierdził prezydent.
Całe pokolenia nie miały takiego szczęścia jak my, a zwłaszcza ci młodzi, którzy urodzili się po 1989 roku […]
Prezydent Duda przywołał polskie powstania XX wieku: śląskie i wielkopolskie, oraz wojnę polsko-bolszewicką, ze szczególnym uwzględnieniem „cudu nad Wisłą”, którego 100 rocznica przypadnie 15 sierpnia 2020 r. Zapowiedział kontynuację obchodów rocznic związanych z kształtowaniem się polskiej państwowości. Podziękował za całoroczne obchody stulecia niepodległości w roku ubiegłym.
W przemówieniu nie zabrakło wzmianki o niechlubnych aspektach historii II Rzeczpospolitej, o zamykaniu w więzieniach i przymusowych emigracjach polityków opozycyjnych względem sanacji.
Ci, których dzisiaj nazywamy ojcami niepodległości, nie umieli się porozumieć; mieli odmienne wizje co do przyszłości polskiego państwa, […] nie umieli powrócić wspomnieniem do tamtego wspólnego czasu, kiedy umieli piersią zastawiać Polskę przed komunistyczną nawałą, nie oglądając się na konflikty i różne wizje.
Prezydent wspomniał ojców polskiej niepodległości: Wincentego Witosa, Ignacego Jana Paderewskiego, Ignacego Daszyńskiego, Romana Dmowskiego, Wojciecha Korfantego i Józefa Piłsudskiego, których pomniki są rozmieszczone między warszawskim placem Trzech Krzyży a Belwederem.
Polska najlepiej się rozwija i Polska jest najsilniejsza wtedy, kiedy rozumiemy, że te sprawy polskie, najważniejsze, musimy prowadzić razem, wspólnie i bez oglądania się na podziały […]
Prezydent RP wezwał obywateli do wspólnej troski o dobro Ojczyzny:
Jesteśmy Polakami i obowiązki mamy polskie, od prawa do lewa.
Andrzej Duda zaproponował szeroką koncepcję polskości, do której prawo mają obywatele Polski różnych narodowości i religii.
Podziękował Polakom za coraz liczniejszy udział w wyborach: „tego oczekują od nas ojcowie polskiej niepodległości, że idziemy, i wybieramy […] Domagam się, aby było nas więcej” – dodał.
Prezydent Andrzej Duda wspomniał również o znakomitej obecnie sytuacji gospodarczej Polski. Nie zapomniał o trudnych początkach polskich przemian w latach 90., o „procesach niezrozumiałych, często niepojętych”. „Popełniono wiele błędów” – przyznaje głowa państwa.
Jesteśmy państwem i narodem liczącym się […]
– stwierdził, mówiąc o obecności Polski w NATO i UE, a w ostatnim czasie także w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, z poparciem 190 państw członkowskich. Przypomiał niedawne obchody 80. rocznicy II wojny światowej, na które przybyły delegacje wielu państw z całego świata.
Andrzej Duda podziękował wszystkim, „którzy przez te 30 lat prowadzili polskie sprawy”. Wyraził przekonanie, że wszyscy oni robili to „z głębokich pobudek patriotycznych”.
Cześć i chwała bohaterom! Wieczna chwała poległym! Niech żyje wolna, niepodległa, suwerenna Rzeczpospolita!
Specjalne wydanie Studia Dublin z okazji Święta Niepodległości. Tomasz Wybranowski opowiada o ojcach polskiej niepodległości, rogalach świętomarcińskich i o jazzmanie Mieczysławie Koszu.
Silne państwo i armia, spójność narodowa, wielowektorowa polityka zagraniczna. Robert Winnicki o obchodzeniu Święta Niepodległości, jej odzyskaniu sto lat temu i o tym, jak ją dzisiaj utrzymać.
Niepodległość to nie przede wszystkim pamięć historyczna, tylko zobowiązanie, żeby budować państwo niezależne politycznie, gospodarczo i kulturowo
Robert Winnicki o obchodach Święta Niepodległości. Podkreśla, że to „radość i zobowiązanie”. Stwierdza, że Roman Dmowski i Józef Piłsudski oraz kierowane przez nich ruchy mają największe zasługi w odzyskaniu niepodległości.
Pomimo tego, że spory są mniej ostre niż w dwudziestoleciu międzywojennym […] , to obawiam się, że podstawa jest o wiele mniej wspólna. Suwerenności państwowej nikt wtedy nie kwestionował. Dzisiaj duża część sceny politycznej poddaje w wątpliwość istnienie suwerennego, kontrolującego swoje procesy państwa polskiego.
Dzisiaj wiele podmiotów politycznych jest skłonnych pogodzić się ze zrzeczeniem się przez Polskę licznych aspektów suwerenności na rzecz Unii Europejskiej.
Prezes Ruchu Narodowego ocenia ostatnie 30 lat historii Polski. Zaznacza, że „Polacy to naród ambitny, pracowity i zaradny” i wiele udało się zmienić w tym czasie. Jednocześnie wciąż polska klasa polityczna popełnia błędy, które doprowadziły do klęski I i II Rzeczpospolitą, takie jak opieranie się na zagranicznych sojuszach i „lekkoduchostwo w polityce międzynarodowej”.
Żeby Polska ustrzegła się przed dawnymi błędami i była silnym, suwerennym państwem, potrzebne jest: poprawienie siły wewnętrznej naszego państwa; polepszenie armii; prowadzenie polityki zagranicznej, dzięki której oddalamy od siebie wybuch konfliktu; walka z degrengoladą kulturową. Państwo polskie musi mieć sprawnie działające instytucje, a jego obrona zasadzać się powinna na własnych siłach zbrojnych, nie na wojskach obcego mocarstwa. Polityka zagraniczna powinna być wielowektorowa, tzn. nastawiona nie tylko na współpracę z Zachodem, ale również np. na interesy z Chinami, tak jak robią to inne kraje. [Przykładem takiej polityki może być wizyta prezydenta Francji w ChRL, o której mówiliśmy w zeszłym tygodniu- przyp. red.]
Marsz Niepodległości idzie w tym roku pod hasłem „Miej w opiece naród cały”, które podkreśla potrzebę religijnej spójności Polski. Powinna być ona spójna, jak mówi Winnicki, pod względem etnicznym i kulturowym. Z tego powodu państwo musi aktywnie chronić kulturę narodową przed grożącą jej degrengoladą.
Prof. Jan Żaryn o 101 rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości, jej obchodach, tym, co faktycznie się wówczas wydarzyło i dzięki komu Polska odzyskała niepodległość oraz o nowej i starej lewicy
Prof. Jan Żaryn o odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r. Stało się to za sprawą nie jednego człowieka czy środowiska, ale przyczyniła się do tego „wielka rzesza niepokornych a rozmiłowanych w Polsce” ogólnopolskich i lokalnych liderów. Historyk mówi, dlaczego wybrano datę 11 listopada na święto odzyskania niepodległości. Wybór ten był podyktowany sanacyjną polityką historyczną, która odsuwała na boczny tor pamięć o innych ojcach niepodległości poza Józefem Piłsudskim. Faktycznie zaś tego dnia Józef Piłsudski otrzymał jedynie władzę nad wojskiem od Rady Regencyjnej, organu utworzonego przez niemieckie i austro-węgierskie władze okupacyjne.
Naszego gościa cieszy fakt, że obecnie naprawia się „wygumkowanie” zasłużonych dla niepodległości Polski ludzi, jak Ignacy Daszyński, Roman Dmowski, Wojciech Korfanty, czy Wincenty Witos. Powołuje się na fakt odznaczenia ich przez prezydenta Andrzeja Dudę Orderem Orła Białego.
Prof. Żaryn odnosi się także do wczorajszych obchodów Święta Niepodległości przez londyńską Polonię, mówiąc, że to „długie trwanie niepodległego narodu”. Podkreśla, że obecne pokolenie Polaków, jeśli chce utrzymać niepodległość Polski, musi pamiętać o naszej historii. Redaktor naczelny miesięcznika „Sieci Historii” dodaje, że niestety wciąż jest „nierozliczona komunistyczna przeszłość”.
Nie mają wstydu ludzie odwoływać się do peerelowskiego czasu jako do dorobku, jakby ktoś chciał się odwoływać do gestapo i SS jako do dorobku europejskiego.
Obecnie do Sejmu powróciła stara, postkomunistyczna lewica, „ożeniona” z młodą, nie mniej od niej totalitarną i – jak się obawia – równie agresywną. W związku z tym potrzeba obrony cywilizacji chrześcijańskiej przed dewiacjami. Jak mówi senator PiS, wobec próby wkroczenia sił „pogańskich” do sfery sacrum, „trzeba będzie być nietolerancyjnym”.
Małgorzata Wołczyk o wyborach w Hiszpanii i konserwatywno-liberalnej partii VOX, związkach katalońskich terrorystów z Generalitat i ekshumacji gen. Francisco Franco.
Małgorzata Wołczyk mówi o sytuacji w Hiszpanii, gdzie w niedzielę, po raz czwarty w ciągu ostatnich czterech lat, odbędą się wybory parlamentarne. Przyczyną jest problem z wyłonieniem stabilnej koalicji rządowej. Zdaniem rozmówczyni Krzysztofa Skowrońskiego wygra socjaldemokracja. Na stanie się trzecią siłą polityczną w kraju ma szansę partia VOX, która przed ostatnimi wyborami wręcz nie istniała w przestrzeni publicznej. Partia VOX zyskuje na popularności ze względu na rzetelne podejście do chęci normalizacji sytuacji w kraju, a także porusza tematy tabu, które są wykluczone przez poprawność polityczną. Ta partia jest przeciwko ideologii gender, fundacjom feministycznym (pobierające miliony euro z budżetu państwa) i jest przeciwna aborcji (w Hiszpanii corocznie jest usuwane ponad 100 tys. ciąż). Tą formacją tworzą ludzie nieumoczeni w korupcję. Są to ludzie młodzi. Liderzy wszak mają dopiero ok. 40 lat. Sam jej lider Santiago Abascal ma 43 lata, przy czym od 20 lat pozostaje pod ochroną policji ze względu na zagrożenie, jakie grozi mu ze strony terrorystów z ETA, przeciwko którym zawsze występował. Wołczyk stwierdza, że partii VOX nie powinno się porównywać do polskiej Konfederacji, ani nazywać za hiszpańskimi mediami skrajną prawicą. Mówi, że różnice między tymi partiami są ogromne, a VOX jest konserwatywną partią o liberalnym programie gospodarczym, która unika etykietowania. W hiszpańskich mediach jednak skrajna lewica to po prostu lewica, a prawica to faszyści.
Dziennikarka przedstawia także obecną sytuację w Katalonii. Jak się okazuje, większość katalońskich partii mają rys lewicy komunistycznej. Katalończycy odwołują się do symboli rewolucji kubańskiej.
Wyszła sprawa podczas przesłuchań grup terrorystycznych, które wzniecały te zamieszki, u których znaleziono ładunki wybuchowe. Ich liderzy wprost mówili, że dostawali rozkazy od Generalitat, od prezydenta Torry. […] Szef rządu stał na czele komanda terrorystycznego.
Specjalistka ds. Hiszpanii stwierdza, że „Katalonia dąży do niepodległości drogą Słowenii”, tzn. nie oglądając się na skutki swych działań. W Katalonii dominują „niebywale postępowe partie, zgłaszające postulaty eutanazji, wypożyczania brzuchów”.
Tematem rozmowy jest także ekshumacja szczątków gen. Francisco Franco. Na pytanie, czy były protesty przeciwko przeniesieniu ciała generała z Doliny Poległych, Wołczyk stwierdza, że nie mogło być, bo „teren został otoczony policją”.
Był zakaz zgromadzeń modlitewnych na cmentarzu, żeby w świat poszedł obraz, że generał został sam, co jest nieprawdą. Dla Hiszpanów generał to taki Piłsudski, który ocalił Hiszpanię przed bolszewizacją. Lenin zakładał, że Hiszpania będzie drugim komunistycznym państwem w Europie. Mówi się, że partia socjalistyczna otrzymywała pieniądze z Moskwy do 1990 r.
Po śmierci dyktatora „zwolniono wszystkich profesorów powyżej 60. roku życia jak w Rosji bolszewickiej”. Służyło to operacji na pamięci Hiszpanów, by narzucić im wersję historii zgodną z poglądami lewicy.
NBP z okazji upamiętnienia 100-lecia powstania Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych wprowadza do obiegu banknot o nominale 19 zł. Na banknocie umieszczono wizerunek Ignacego Jana Paderewskiego.
Historia Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych ma swój początek w 1919 roku. 25 stycznia, podczas posiedzenia Rady Ministrów odrodzonego państwa polskiego, pod przewodnictwem premiera Ignacego Jana Paderewskiego, zapadła decyzja o utworzeniu Państwowych Zakładów Graficznych. W latach dwudziestych zakłady przekształcono w spółkę akcyjną o nazwie Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych.
Strona przednia banknotu przedstawia portret Ignacego Jana Paderewskiego, a obok napisu „niepodległa” zaprezentowany został wizerunek orderu Orła Białego. Napis ten, odwzorowany z rękopisu Józefa Piłsudskiego, jest logotypem obchodów 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości. Data umieszczona na banknocie, 25 stycznia 2019 r., to dzień, w którym przypada 100. rocznica powstania PWPW. Na stronie odwrotnej banknotu umieszczono wizerunek gmachu Wytwórni na tle panoramy współczesnej Warszawy. Obok znajduje się wbudowane w logotyp PWPW zabezpieczenie SPARK Live oraz pasek opalizujący, widoczny również w świetle UV w postaci powtarzających się liczby „19” i skrótu „NBP”.
Banknot ma wejść do obiegu 2 października nakładzie do 55 tysięcy sztuk. Jeden banknot będzie kosztował 80 złotych. Wszystkie monety i banknoty emitowane przez NBP, w tym także te ze specjalnych serii, są prawnym środkiem płatniczym w Polsce. Ich wartość nominalną znacznie przewyższa jednak ta, która może zostać osiągnięta na rynku kolekcjonerskim.
Na terror Polacy odpowiedzieli aktywniejszymi przygotowaniami do powstania. Prowadzono małą dywersję. Pokazywano Niemcom, że to oni są intruzami na tej ziemi i rdzeni mieszkańcy ich sobie nie życzą.
Jadwiga Chmielowska
Przypominamy w cyklu artykułów dzieje walk o przyłączenie do Polski Śląska i Wielkopolski i sylwetki ludzi, którzy poświęcili temu swoje życie.
„Ślązacy powracali do swych domów z doświadczeniami wojennymi, które nabyli w obcych krajach (…) Wzrosła świadomość, że nadszedł czas sprzyjający, aby skorzystać z chwilowej niemocy i rozstroju społecznego Niemiec i pomyśleć o możliwości oderwania się od Niemiec” – wspomina Filip Copik z Lipin, uczestnik trzech powstań śląskich. (…)
Przeciwdziałania niemieckie
Coraz większa aktywność Polaków zarówno na Śląsku, jak i arenie międzynarodowej sprawiała, że Niemcy próbowali przeciwdziałać, tworząc podobne do polskich aparaty propagandowe. Już w pierwszych dniach stycznia 1919 r. założyli w Opolu organizację „Freie Vereinigung zum Schutze Oberschlesiens”. Jej głównym celem było uniemożliwienie przyłączenia Śląska do Polski.
Olbrzymie środki finansowe i niespotykana u Niemców ruchliwość sprawiła, że szkoły były wręcz zasypywane ulotkami. Każda polska rodzina miała kontakt z tymi drukami. Niemcy walczyli nie tylko agitacją.
Już w styczniu zaczęli ściągać na Śląsk kolejne oddziały wojskowe Grenzschutzu i tzw. Heimatschutzu – organizacji wojskowej. Heimatschutz rabował i dewastował – postępował wyjątkowo brutalnie. To właśnie Heimatschutz w dniach od 3–5 lutego 1919 r. ograbił w Lublińcu polskie składy kupieckie.
„Zamek w Piaśnikach był takim punktem na ważnym skrzyżowaniu Lipiny–Królewska Huta (Chorzów)–Świętochłowice–Bytom, skąd miało promieniować bezpieczeństwo i dodawać otuchy Niemcom, że ich obrońcy stoją na straży. Ciągłe pogotowie i ćwiczenia tych obrońców nie zastraszyły Polaków i nie przeszkadzały tajnej organizacji w pracy. Niemcy zaś, wielce niezadowoleni z tego, że wojsko nie miało zamiaru najechać na miejscowość, aby poskromić zuchwalców, pochowali się do swoich nor, lamentując w ukryciu, a policjanci, aby się nie narażać, trzymali pewien dystans i należnym respektem odnosili się do krytycznej sprawy. Bardzo ważnym zagadnieniem i trudnością było zdobywanie i gromadzenie broni. Uszkodzoną trzeba było naprawiać i uzupełniać częściami innej broni. Ten arsenał chowany był pod hałdami, w zasypanych kanałach starych hut, w miejscach, w których nasi przodkowie kiedyś pracowali, ocierając zroszone potem czoła. Np. u nas w Lipinach hałdy leżące za miejscowością nie mogły być odkryte i tylko wtajemniczeni wiedzieli, gdzie ukryta jest broń” – wspomina Filip Copik.
Władze niemieckie na Śląsku zaostrzyły terror wobec Polaków. Dowódca 117 dywizji, gen. Höfer stacjonujący w Bytomiu, ogłosił 18 stycznia 1919 r. stan oblężenia, który następnie z Bytomia i powiatu bytomskiego rozciągnął się na cały Górny Śląsk. Na terror Polacy odpowiedzieli aktywniejszymi przygotowaniami do powstania. Prowadzono małą dywersję, np. uszkadzano sieć telekomunikacyjną. Pokazywano Niemcom, że to oni są intruzami na tej ziemi i rdzeni mieszkańcy ich sobie nie życzą.
26 lutego 1919 r. w wielkiej hali starego sądu ludowego w Bytomiu Niemcy zwołali wiec. „Gdy Radca szkolny Rzesnitzek zaczął przemawiać po niemiecku, z galerii zagrzmiał protest, żądano, by przemawiał po polsku.
Ten odruch polski Niemcy usiłowali zgnieść gromkiem odśpiewaniem pieśni Deutschland, Deutschland über alles. W odpowiedzi na hymn niemiecki, który Polacy wysłuchali w spokoju, rozległ się równie potężnie Mazurek Dąbrowskiego: „Jeszcze Polska nie zginęła” – zapisał we wspomnieniach Józef Grzegorzek.
Drobne zdrady i wielkie hamowanie
Do więzień trafiali polscy patrioci. Mikołaj i Józef Witczakowie przeszło 2 miesiące spędzili w areszcie. Prezydent rejencji opolskiej wydał okólnik, w którym czytamy: „Każdemu, który poda nazwiska przywódców polskich oraz świadków tak, że sądowne ukaranie winnych może nastąpić, zaręczam nagrodę 4 000 marek”. Od tej pory posterunki niemieckie otworzyły drzwi dla wszystkich donosicieli. Polscy spiskowcy musieli się mieć na baczności. Kapitan Józef Kwasigroch z Mysłowic na polecenie Komitetu Wykonawczego POW G.Śl. zajmował się zdobywaniem dużej ilości broni i większego sprzętu w garnizonie w Gliwicach i Brzegu. „Został on aresztowany, ponieważ zdradził go renegat nazwiskiem J. Ujma. Kwasigroch przebył 10 miesięcy w więzieniu sądowem w Gliwicach wśród ciężkich warunków” – odnotował komendant POW J. Grzegorzek.
Donosy sąsiedzkie czasami na szczęście trafiały w próżnię, a werbowani potencjalni kapusie zgłaszali się do organizacji polskich, by siać następnie dezinformację w szeregach niemieckich.
Tak się stało w Tychach. Niemcy podejrzewali Franciszka Kozyrę o członkostwo w polskiej organizacji. Postanowili zrobić z niego konfidenta. Obiecali sowitą zapłatę za plany polskich spiskowców. Kozyra się zgodził i zawiadomił komendę powiatową POW w Pszczynie. Postanowiono wykorzystać sytuację. Dyrektor Banku Ludowego Jan Kędzior i komendant powiatowy POW Stanisław Krzyżowski oraz Józef Loska z Glinki i Brunon Gorol z Tych sporządzili plik podrobionych dokumentów. Opisali straszne represje, jakie spadną na Niemców za dokuczanie Polakom. Kilka dni później Kozyra dostarczył falsyfikaty na umówione miejsce w tyskim browarze. Kierownik miejscowego niemieckiego wywiadu, a zarazem naczelnik poczty Gawelka, nauczyciel Kotlorz i urzędnik z browaru Seifert uznali, że tak ważne dokumenty należy dostarczyć na posterunek policji w Mikołowie. W zapiskach z tamtych lat czytamy: „Komisarz Gentz od razu zabrał się do czytania i wnet trząsł się ze śmiechu – bo poznał cały manewr. (…) – Oddaj te kilka tysięcy marek, które za te bezwartościowe szmaty otrzymałeś – krzyczał naczelnik poczty Gawelka”. Kozyra nie miał żadnych pieniędzy, bo wszystko co dostał przekazał na konto Polskiego Czerwonego Krzyża.
„Podkomisarz Kazimierz Czapla walczył przeciw bezprawiom władz niemieckich śmiało i zręcznie, lecz mógł to czynić tylko w formie publicznych protestów i enuncjacyj. Rychło też okazało się, że prowadził walkę z wiatrakami, albowiem niemieckie władze cywilne i wojskowe robiły swoje, nie zważając bynajmniej na to, jakie pojęcia jurystyczne ma o niemieckiej robocie polski adwokat Czapla” – relacjonuje Józef Grzegorzek.
Wielu Ślązaków, a zwłaszcza nieliczna inteligencja, nadal jednak wierzyło, iż obędzie się bez walki, a zwycięska koalicja nałoży pęta na pruski militaryzm i przyłączenie Śląska do Polski jest czymś zupełnie oczywistym. Z dnia na dzień ten entuzjazm gasł.
Ślązacy rwali się do walki o przyłączenie swych ziem do Polski. Byli też i tacy, którzy – być może dla wygody, własnych interesów i osiągniętej stabilizacji – bali się zmian. Owszem, czuli się Polakami, ale walczyć nie chcieli. Część z nich można usprawiedliwić tym, że byli przekonani, iż zwycięskie mocarstwa podarują Polsce Śląsk. Brali więc na przeczekanie. Nie były to jednak na szczęście postawy masowe. (…)
„Lewe” raporty
Negatywne nastawienie Kazimierza Czapli miało najprawdopodobniej wpływ na treść jego raportów o śląskim POW wysyłanych do NRL w Poznaniu. Posyłał je również do Józefa Dreyzy, który po panicznej i niezrozumiałej ucieczce ze Śląska założył w Sosnowcu strukturę konkurencyjną w stosunku do Komitetu Wykonawczego POW, która niestety wprowadzała jedynie zamęt. Józef Grzegorzek domagał się od Wojciecha Korfantego prawdy i publikacji raportów Czapli – „z powodu opacznego przedstawienia w »Polonji« faktów i zdarzeń z czasów pierwszego powstania śląskiego”. O dziwo, Korfanty zaczął mu opublikowaniem dokumentów i raportów grozić. Grzegorzek w swojej książce wydanej w 1935 r. tak to opisuje: „Wtedy poseł Korfanty otrzymał zapewnienie, że organizacja wojskowa nie lęka się ogłoszenia tych dokumentów, natomiast uważa, iż z tem nie należy zwlekać. Dotychczas dokumenty te nie zostały ogłoszone, chociaż od dnia wspomnianej rozmowy minęło 5 lat. Szkoda wielka. Apel taki do publiczności przydałby się bowiem raczej do przyznania łagodzących okoliczności tym osobom, które świadomie lub nieświadomie paraliżowały zewnętrzny rozmach organizacji wojskowej”.
W okresie międzywojennym Wojciech Korfanty posiadał koncern prasowy. Drukował kilka dzienników. „Polonia” ukazywała się od 24.09.1924 r. Korfanty przejął też po Ignacym Paderewskim akcje w „Rzeczpospolitej”. Trudno więc było już wtedy dochodzić prawdy historycznej.
Kto ma prasę, ten ma władzę i próbuje tworzyć historię na nowo. Skąd my to znamy?
Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Na beczce prochu. Historia powstań śląskich” znajduje się na s. 16 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Na beczce prochu. Historia powstań śląskich” na s. 16 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com
Uważał, iż na silnych charakterach opierały się narody, pomyślność kraju i Kościoła. O potędze stanowiły nie miliony pospólstwa, lecz „wielka ilość ludzi uczciwych, światłych i z charakterem”.
Zdzisław Janeczek
Prymas Hlond o człowieku i historii
Humanizm prymasa Augusta Hlonda miał źródło w wykształceniu ogólnym, przyswojeniu filozofii nie tylko chrześcijańskiej (od św. Pawła do Augustyna i od św. Tomasza do współczesnych mędrców Kościoła), w nieustannym dążeniu do wzbogacania swej wiedzy historycznej oraz dążeniu do poznania cywilizacji antycznej, a także kultur innych narodów. W życiu i działalności duszpasterskiej kierował się priorytetem norm etyki chrześcijańskiej.
Był człowiekiem nadzwyczaj skromnym, stroniącym od blichtru, rozgłosu, uprzejmym i życzliwym, wyróżniającym się dużą sprawnością oratorską i zdolnościami pisarskimi.
Pierwszym nauczycielem historii był dla Augusta jego ojciec, człowiek hołdujący tradycji, przepojony uczuciem godności i chwały Rzeczypospolitej, syn powstańca 1863 r. Historia Polski stanowiła dlań punkt wyjścia do analizy teraźniejszości. Miejsce szczególne zajmowała zaś utrata suwerenności i walka o niepodległość. Jan Hlond często śpiewał synowi pieśń Jeszcze Polska nie zginęła, ponadto wiadomym było, iż ukrywał przed pruską policją broń, oczekując stosownej chwili, gdy Ślązacy podejmą walkę z zaborcą. W domu były czytane polskie gazety i książki, m.in. pisma Piotra Skargi. Jak wspominał Kajetan Morawski, „w tym właśnie przypominał Korfantego – wrodzone, atawistyczne, nie zawsze dostosowane do współczesnej rzeczywistości piastowskie poczucie polskości przepajało do cna jego śląską duszę”.
August był uczniem pilnym i nieprzeciętnym, o czym świadczyły oceny celujące nie tylko z historii. Przedmiot ten zajmował istotne miejsce w edukacji. August Hlond po ukończeniu nauk we Włoszech kontynuował swoje zainteresowania, tworzył własny obraz dziejów, konfrontując go z otaczającą rzeczywistością. Biegła znajomość wielu obcych języków ułatwiła mu zapoznanie się z bogatą literaturą zachodnioeuropejską. W Poznaniu u Żyda Mieczysława Kronenburga pobierał także lekcje języka hebrajskiego, aby czytać Biblię w oryginale i być bliżej „wewnętrznej treści” słowa Bożego. Studiował historię starożytnej Grecji i Rzymu oraz Polski, czytał pamiętniki, opracowania i pisma dotyczące wielkich filozofów i doktorów Kościoła. Sięgał również po literaturę piękną, wiele uwagi poświęcił romantykom: Adamowi Mickiewiczowi i Juliuszowi Słowackiemu. Jednak obce mu były „Ognie mesjanizmu Mickiewicza z fałszywego mesjanizmu Towiańskiego”. Jego miłość do Ojczyzny, jej kultury i przeszłości pogłębił władający 12 językami salezjanin ks. Wiktor Grabelski (1857–1902).
Pod urokiem pisarzy sarmackich
Nieprzypadkowo uczestniczył w uroczystości odsłonięcia w Węgrowcu pomnika znanego teologa ks. Jakuba Wujka (1541–1597), którego tłumaczenie Biblii odegrało fundamentalne znaczenie dla kształtowania się polskiego języka i stylu biblijnego. Upowszechniał również dzieło profesora filozofii św. Jana Kantego (1390–1473) i kult Władysława z Gielniowa (1440–1505), kaznodziei i twórcy pieśni religijnych w języku polskim. Jako Ślązakowi szczególnie bliski był mu język Mikołaja Reja, Jana Kochanowskiego i Piotra Skargi, za to, jak wspominał bp Józef Gawlina, trudniej mu było „wniknąć w finezje nowoczesnego stylu powieściowego”. O jego znawstwie kultury staropolskiej świadczyła wypowiedź z okazji kanonizacji jezuity Andrzeja Boboli, gdy z wielką swobodą i erudycją powoływał się na takich krzewicieli „ducha i oświaty”, jak Stanisław Hozjusz, Jan Szczęsny Herburt, Krasowski, Krzysztof Warszewicki, Jakub Wujek, Piotr Skarga, Marcin Laterna, Stanisław Grodzicki, Benedykt Herbest, Maciej Sarbiewski, Łęczycki, Jackowski, Morawski i Załęski. Znał poglądy Thomasa Carlyle‘a i Maxa Stirnera, którzy główną rolę w historii przypisywali wybitnym jednostkom, a krzewiony przez nich kult indywidualizmu miał być skutecznym lekiem na schorzenia Europy. Najprawdopodobniej znał Księcia Niccolo Machiavellego oraz Marksa, Engelsa i Lenina, których bardzo surowo cenzurował. Historię traktował jako mistrzynię życia, wyznając pogląd, iż nauki czerpiemy nie tylko z doświadczenia – widział w niej drogowskaz przyszłości.
W jego wypowiedziach, notatkach, książkach i korespondencji odnajdujemy ślady dojrzałej refleksji historycznej. W wykładach na temat roli patriotyzmu w życiu narodu podejmował śmiałe i krytyczne interpretacje dziejów ojczystych i Europy. Można by zredagować antologię jego sentencji o charakterze przestróg dla rządzących. W dziejach dawnej Rzeczypospolitej dostrzegał nie tylko dni chwały, ale także sprzeczne pasje, intrygi i chaos. Utyskiwał na brak autorytetów, spory i walki rozmaitych frakcji politycznych oraz ograniczenie wzrostu ludności. Jako Prymas uczył polityków i zwykłych obywateli nie tylko patriotyzmu; w jego wystąpieniach znajdowali oni etyczne i historyczne uzasadnienie podejmowanych poczynań. Podnosił zwłaszcza moralną wartość polskiego czynu zbrojnego i ofiary krwi, złożonej na narodowym ołtarzu:
„Nigdy nie było wojen zaborczych w dawnej Polsce; zamiłowania do wojny jako do podbojowego środka nie było; nie łupiliśmy sąsiadów, biliśmy się dla własnej obrony i wtedy byliśmy bohaterami. Dlatego wojnę nazywano potrzebą. Polak jest stworzony do pracy pokojowej”.
Podobnie jak bitwę pod Grunwaldem – odsiecz wiedeńską Hlond zaliczał do wydarzeń historycznych, których pamięć ukształtowała święta narodowe usuwające w cień spory, jednoczące społeczność polską w kraju i za granicą. Zwycięstwo pod Wiedniem było „koniecznością dziejową” i wyrosło „z wyższości ducha polskiego, spotęgowanego pięciowiekowym bojowaniem o wiarę i cywilizację”. Hlond nauczał, iż szło ono „od pól legnickich poprzez Warnę, Cecorę, Chocim. Dojrzewało w bojach i wyprawach bez liku. Było finałem wielkiego zmagania się z naporem zbrojnym półksiężyca”. W podobnym duchu rozpatrywał „cud nad Wisłą” gdy w 1920 r. zbrojne „hufce bezbożnego materializmu” stanęły pod murami Warszawy i „zażądały wolnej drogi do Europy”. Tym razem do walki Polacy musieli stanąć osamotnieni. Dlatego Hlond znacznie wyżej ocenił ten czyn zbrojny w porównaniu z 1683 r. „Stawka większa była niż pod Wiedniem. Trud wojenny niezrównany”. Rozgromienie „potęgi orężnej wschodu” było zdaniem Prymasa możliwe tylko dzięki instynktowi dziejowemu Polaków i głębokiej wierze Chrystusowej. „Ratując raz jeszcze wiarę i kulturę europejską, Polska przysądziła sobie dawne tytuły chwały, a zwycięską krwią przypieczętowała swoje niezestarzałe prawa do bytu i posłannictwa”. Wiedeń i Warszawa w historii symbolizowały niezwyciężone twierdze Zachodu. Z kolei o żołnierzach września napisał: „bili się bez wytchnienia, bez snu, bez zmiany, bez spodziewania się pomocy, bez amunicji, bez połączenia – dniami, tygodniami, jak upiory wcielonego rycerstwa i heroizmu”.
Hlond, przywołując powstania narodowe i wojnę 1939 r., tworzył wizję narodu walczącego i bohaterskiego, przywiązanego do idei wolności i wiary, w przeszłości swoją potęgę budującego bez rewolucyjnych przewrotów i bez rozlewu krwi. Z dumą też podkreślał przywiązanie Polaków do Maryi Wspomożycielki Wiernych, którą szlachta obwołała Królową Polski i której wizerunek zdobił ryngrafy rycerskie i sztandary pułkowe. W trudnych chwilach przypominał, iż gdy Polsce groziła zguba od Szwedów i wrogów ościennych, wtenczas z serca króla Jana Kazimierza i narodu wyszło to krótkie wezwanie: „Królowo Korony Polskiej, módl się za nami”. Porównując zasługi orężne Hiszpanów i Polaków wskazywał, iż walczyli pod wspólnym sztandarem: „Pod Lepanto chrześcijanie niszczyli flotę turecką, wzywając Ją pod ślicznym tytułem: Maryjo, Wspomożenie Wiernych, módl się za nami. Z tym samym hasłem zwyciężał wielki Sobieski Turków pod Wiedniem”. Królowa Polski także „Dzieliła upokorzenia, zsyłki, katorgi Polski rozbiorowej, dzieliła powstania i ponosiła ich następstwa polityczne, dzieliła porywy zmartwychwstania, dzieliła z Warszawą jej koleje jako stolicy Rzeczypospolitej, dzieliła dwie okupacje”.
W odczuciu Hlonda optymistyczny, niekiedy wprost apologetyczny pogląd na dzieje Polski sprzyjał integracji społeczeństwa. Nigdy go też nie opuściła nadzieja życia wyzwolonego z ucisku państwa totalitarnego.
Wierzył w Polaków wolną zbiorowość, która nie dała się zgnębić caratowi, nie uległa germanizacji i nigdy nie pozwoli wtłoczyć się w autorytarne struktury komunizmu. „Zżyliśmy się z biedą, nigdy nie zżyliśmy się z niewolą […] wolność jest pasją Polaka, jego mistyką, namiętnym zapatrzeniem jego ducha, tajemnicą jego bytu. Instynkt odrębności narodowej jest u Polaka tak hardy, że wtłoczony przez wypadki w kotłowisko szczepów, nigdy się z nimi całkowicie nie zleje”.
O kształtowaniu charakteru narodu i jednostki
Wypowiadając się na temat charakteru narodowego, mówił o odwadze, gościnności, szczodrości i gotowości do poświęceń w dobrej sprawie oraz szacunku do przeciwnika i umiłowaniu pokoju. Polakom za cel stawiał wykształcenie pokolenia o zdrowym rozsądku i nieugiętej woli, ludzi nie ulegających obcym wpływom, stałego charakteru. Ten bowiem „jest najważniejszą sprężyną człowieka w porządku społecznym i moralnym. Brak charakteru podkopuje uczciwość, sprawiedliwość, umiarkowanie, wierność obietnicom i obowiązkom, odstręcza od poświęcenia i psuje każdą cnotę”. Przywoływał myśl Chamforta, iż ludzie bez charakteru nie są ludźmi, lecz rzeczami. Wyrażał głębokie przekonanie, iż na silnych charakterach opierały się narody, na nich spoczywała pomyślność kraju i Kościoła. O potędze stanowiły więc nie miliony pospólstwa, lecz „wielka ilość ludzi uczciwych, światłych i z charakterem”. Przemyśleniami swoimi w kraju dzielił się także z młodzieżą, a w czasie wyjazdów zagranicznych występował w obronie polskiego honoru i godności, mówiąc o zaletach narodowego charakteru.
Zdaniem Hlonda historia XVIII i XIX stulecia oraz druga wojna światowa zamieniła Polaków we wspólnotę ludzi odpowiedzialnych, zdolnych do działań grupowych, w zbiór jednostek gotowych do największych poświęceń w imię wartości.
Interesowała go rola wybitnej jednostki w dziejach, przy każdej okazji akcentował jednak znaczenie zachowań moralnych. Zwracał dużą uwagę na praktyczne realizowanie w życiu społecznym ideałów i norm moralnych obowiązujących w poszczególnych epokach, dociekał także przyczyn subiektywizmu i namiętności ludzkich mających wpływ na werdykty historyczne. Uważał, iż „wielcy ludzie podlegają surowszemu osądowi niż inni i dzielą los, że mimowolnie są osądzani namiętnie i rozmaicie […]. Błąd oceny tkwi zwykle w tym, że krytycy nie uwzględniają epok, wśród których bohater żył, i tła epoki, do której należał; zna się ich czyny – nie docieka się ich przyczyn i powodów, zna pogląd na zewnętrzne kroki – nie bada się prawdziwych”. Zwracał także stale uwagę na to, że podstawowym fundamentem istnienia jednostki jest jej związek z Bogiem. „Życie ludzkie jest syntezą czynu człowieczego i wpływu Bożego – usuwając to co boskie, człowiek ubożeje i nie idąc w górę, stacza się w dół niżej człowieka”.
W historii Polski intrygowały Prymasa początki państwa piastowskiego, czasy wielkich osobowości Mieszka I i Bolesławów oraz postaci świętych: Wojciecha, Stanisława ze Szczepanowa, Jacka Odrowąża, Jadwigi, Bronisławy i Kingi. Z dumą przypominał , iż „nasza polska ziemia Matką świętych słusznie nazwana”. W jego kazaniach grób św. Wojciecha urastał do symbolu niepodległości i potęgi Polski.
Świadom odpowiedzialności przed historią za naród, z którym niegdyś łączyły nas struktury państwowe, Hlond nie pozwalał Polakom zapominać o dziedzictwie Jagiellonów i świętej ofierze królowej Jadwigi Andegaweńskiej oraz Litwie Maryi – Ojczyźnie świętych, męczenników i bohaterów. Przypominał, że to Władysław Jagiełło był praktycznie ponownym fundatorem Jasnej Góry i że to on zajął się sprawą odnowienia obrazu po zniszczeniu w 1430 r. On sam i jego potomkowie wielokrotnie pielgrzymowali do jasnogórskiego sanktuarium. Toteż gdy ruina zagroziła słynnej wileńskiej świątyni, Hlond stanął na czele komitetu i 28 III 1933 r. wystosował Odezwę: „Ratujmy Bazylikę Wileńską”. Dając przykład obywatelski, ofiarował na ten cel znaczną sumę pieniężną. Ponadto ogłosił w całej Polsce dzień ratowania tej cennej pamiątki przeszłości, w której murach mieściły się groby królów polskich i prochy św. Kazimierza. Za przykładem Hlonda poszli mieszkańcy Ziem Zachodnich, m.in. wojewoda poznański Roger Raczyński, biskup sufragan poznański Walenty Dymek, dyrektor Muzeum Wielkopolskiego i szambelan papieski Edward Potworowski. Na znak jedności z Litwinami na warszawskim biurku Prymasa w gmachu Nuncjatury Papieskiej przy ul. Szucha 12 stał wizerunek Matki Boskiej Ostrobramskiej.
Prymas, charakteryzując dzieje Polski, zawsze wskazywał na brak autorytetów, spory i walki rozmaitych frakcji partyjnych oraz spadek wzrostu ludności. Przestrzegał także przed brakiem porządku i nadużywaniem wolności, wichrzeniem i hołdowaniem rewolucyjnym i anarchistycznym „wybrykom”.
Równocześnie utrwalał wizerunek narodu ciężko doświadczonego przez historię. Do powstańców wielkopolskich dotkniętych bezrobociem i trudami życia zwracał się ze czcią i uznaniem za ich karność i wierność polskim ideałom rycerskim: „Kto się z Wami spotyka – mówił Prymas – zadrgać musi i uczcić krew, która się za Polskę lała. Nie dla awantury poszliście w bój. Nie wiódł Was na wielkie orężne zmagania fatalizm ślepy. Mieliście świadomość swych nieprzedawnionych praw do Polski. Wierzyliście, że Jej spętanie i zhańbienie to gwałt i przekreślenie zamiarów Opatrzności. […] I tak przyczyniliście się do wskrzeszenia Polski i wytyczenia Jej granic, łącząc się twórczo z losami kraju, wrastając w Jego nowe życie i krwią gwarantując Jego przyszłość”.
W równie ciepłych słowach zwracał się do swych braci Ślązaków, weteranów zmagań wolnościowych z lat 1919–1921. Według niego „stare piastowskie skiby” wciąż pachniały krwią powstańczych walk, a dziejowe wyzwolenie było główną treścią przeżyć pokolenia Wojciecha Korfantego, Karola Gajdzika, Walentego Fojkisa i innych, bohaterów spod Kędzierzyna i Góry św. Anny. Wciąż pamiętał swoje konferencje z kardynałem Aleksandrem Kakowskim, którego zachęcał do popierania praw Polski do ziem śląskich u ówczesnego delegata i nuncjusza apostolskiego Achillesa Rattiego. Gdy ówczesne władze polskie krytycznie oceniały udział Rattiego w tych negocjacjach, podejrzewając go o niechęć do sprawy polskiej na Górnym Śląsku, to w chwili zakończenia jego misji Hlond razem z kardynałem Kakowskim wpłynął na decyzję rządu, aby w przededniu konklawe przyznać Achillesowi Rattiemu, przyszłemu papieżowi, Order Orła Białego. W tym czasie dawał liczne dowody swojego zaangażowania, miłości do Ojczyzny i gotowości do ofiar na rzecz Śląska, co znajdowało wyraz m.in. w jego listach pasterskich. Dopiero w 1922 r. mógł stwierdzić, iż wraz z powrotem Śląska do Macierzy skończyło się wreszcie „nadużywanie Kościoła do wynaradawiania ludu śląskiego”, a słowo polskie bez ograniczeń pruskiej cenzury upowszechniał „Gość Niedzielny”. Jego redaktorzy (byli współpracownicy Hlonda, gdy był on metropolitą katowickim): bp Teodor Kubina, ks. prałat Jan Kapica, ks. prałat Aleksander Skowroński, ks. prałat Michał Lewek, ks. kanclerz Emil Szramek i ks. proboszcz Wilk pisali prosto, językiem potocznym o sprawach Śląska. Jak wspominał Hlond, „odbijano go w takim nakładzie, jakiego przed nim nie miało na Śląsku żadne inne pismo polskie. Bo „Gość Niedzielny” stał się z miejsca pismem ulubionym, któremu już wtedy bez zastrzeżeń wierzono. Był przyjacielem, nauczycielem, doradcą zarówno zacnym górnikom, hutnikom i kolejarzom, jak i ruchliwemu mieszczaństwu oraz tym kochanym gospodarzom, którzy z polskim uporem od wieków orzą lekką śląską glebę”.
Rola tradycji i jednostki w dziejach
U schyłku II Rzeczypospolitej prymas Hlond – przywódca religijny – obok Józefa Piłsudskiego – męża stanu i „ojca narodu” – urósł do rangi autorytetu. Wówczas obie postaci wiele dzieliło, a próba ich porównania i doszukiwanie się podobieństw uznana zostałaby za przesadną. Dzisiaj, po doświadczeniach z komunizmem, dzielący ich dystans uległ zmniejszeniu. Obok wielkich różnic można także doszukiwać się analogii. Wprawdzie pochodzili z różnych kręgów kulturowych i społecznych:
Piłsudski był szlachcicem, a Hlond synem dróżnika kolejowego, jednak obaj mieli krytyczny stosunek do idei skrajnego liberalizmu. I Naczelnik, i Prymas byli z urodzenia i z instynktu nie tyle konserwatystami, co tradycjonalistami, dla których historia była czymś więcej aniżeli nauczycielką życia.
Obaj byli wpatrzeni w przeszłość, w epokę chwały swojej Ojczyzny. Hlond swój patriotyzm budował na tradycji piastowskiej, a Piłsudski na dorobku Rzeczypospolitej Obojga Narodów i orientacji jagiellońskiej. Trudno powiedzieć, u którego z nich silniejszy był regionalizm. Hlond, związany ze Śląskiem i Polską Zachodnią, stale podkreślał rosnącą rolę świata słowiańskiego w powszechnym Kościele, którą łączył z dziedzictwem św. Wojciecha. Z kolei Piłsudski, marzący o wskrzeszeniu unii z Litwą, snujący prometejskie plany, chciał odrodzenia Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
Drugą cechą, która sprawiała, iż byli do siebie podobni, była antypatia do partyjnictwa, warcholstwa i niechęć do komunizmu, który postrzegali jako główne niebezpieczeństwo dla niepodległego bytu narodu polskiego. Zawsze na pierwszym miejscu stawiali dobro narodu i Polski oraz wyrażali troskę o dziedzictwo – patrimonium, o prawo do własnej tożsamości we wszystkich jej przejawach i swobodnego osądu wartości łączących wspólnoty ludzkie. Mimo wielu rozbieżności i różnicy poglądów Hlond wysoko oceniał zasługi Piłsudskiego dla Polski. W rozmowie z królem Belgów Leopoldem podkreślił zasługi zmarłego marszałka dla armii, która była najbardziej „jednolitą pod względem ideowym armią w Europie”, a układ z Niemcami z 1932 r. uznał jako „genialne posunięcie” normalizujące sytuację na kontynencie.
Hlond, mimo przywiązania do tradycji, nie pogrążał się w kontemplowaniu przeszłości. Dobrze rozumiał konieczność przemian ustrojowych i prawo przemijania, co oddaje jego wypowiedź: „Żadna polityka jako ustrój wypracowany nie jest wieczna. Każdy ustrój nawet najlepszy w swym powstaniu, może być dobry tylko pewien czas, potem zmiany warunków będą wymagały poprawek, zmian, może rewolucji. Konserwatyzm ustrojowy jest szkodliwy, bo tłumi, jest uporem w formie”. Zasady te odnosił także do historii Polski:
„Błędem byłoby chcieć żywcem wskrzeszać ustrój okresu piastowskiego, odtwarzać w wiernym wydaniu nowym czasy jagiellońskie itd., można z nich przejąć niejedną ideę, ale nie to, co się z czasem skończyło na zawsze […]. Z nauk czasu trzeba korzystać, a to co było przed trzema laty, jest nam może bardziej obce niż to, co było za Sobieskiego”.
Rodakom wskazywał na rolę historii w ich życiu. Starał im się uzmysłowić, iż „ze świadomości dziejowej, z wiary we własne przeznaczenie rodzą się w duszy polskiej niebywałe energie i niewyczuta dotąd odpowiedzialność”.
Przywiązany do mitu dawnej wielkości Polski, ustroje i wydarzenia polityczne oceniał Hlond pod względem ich przydatności do stworzenia nowej Rzeczypospolitej. Już w wystąpieniu do przedstawicieli władz na dworcu poznańskim w dniu ingresu oświadczył, iż „łączy się z myślą państwową polską”. W przemówieniu wygłoszonym 29 VI 1927 r. na Zamku Warszawskim z okazji otrzymania biretu kardynalskiego z rąk Ignacego Mościckiego nawiązał do tradycji, gdy z upoważnienia papieskiego polscy kardynałowie z królewskich rąk otrzymywali oznaki swej godności. Był świadom swojej roli jako spadkobierca wielkich historycznych Prymasów Polski, którzy „już za Piastów i Jagiellonów pierwsze po królu zajmowali miejsce i sprawowali nie tylko duchowe, ale i państwowe rządy”. Odwoływał się do autorytetu Bogumiła Poraja z XII wieku (27 V 1925 r. papież Pius XI zaliczył go w poczet świętych) i Mikołaja Trąby (1412–1422), który na soborze w Konstancji uzyskał uroczyste potwierdzenie swej prymasowskiej godności i był podobno kandydatem do tiary papieskiej. Czuł się odpowiedzialny za dziedzictwo, jakim były stworzone przez jego poprzedników zrzeszenia i instytucje, Katolicka Szkoła Społeczna, Drukarnia i Księgarnia Świętego Wojciecha i zasłużony „Przewodnik Katolicki”. Akcentował trwałą i stabilną politykę Kościoła oraz urzędu prymasowskiego, podkreślał jego działania na rzecz odbudowy kraju. „Świadomość, że on, syn śląskiego robotnika stał się prymasem Polski, wydała mu się symbolem losów ziemi przez wieki oderwanej, wydała mu się ziszczeniem własnej i kraju legendy” historycznej.
Rozważając powody przetrwania do dnia dzisiejszego polskości na Śląsku, uznał za akt wagi historycznej wybór swojej osoby na Prymasa całej Polski (24 VI 1926). Słusznie obserwatorzy tego wydarzenia oceniali je jako symboliczne zaślubiny Śląska z Warszawą. „Prymasostwo nie było dla ks. Hlonda tylko piękną tradycją, było pojęciem wyrosłym z przeszłości, ale nadal pełnym żywej treści. Ten, kto je sprawował, miał szczególne zadania do spełnienia i był za kraj, za naród współodpowiedzialny”. Opinię tę wypowiedział dyplomata i przedstawiciel Polski w Lidze Narodów, Kajetan Dzierżykraj-Morawski.
Hlond rozumiał, iż historia i urząd prymasa nakładały na niego dodatkowe obowiązki względem narodu i państwa, uświęcone tradycją. Od pierwszego bezkrólewia w 1572 r. prymas jako przewodniczący senatu uzyskał oficjalne stanowisko „międzykróla” – interrexa, głowy państwa i reprezentował kraj na zewnątrz, kierował jego administracją, zwoływał sejmy i sejmiki oraz przygotowywał elekcję nowego władcy. Ponadto miał prawo, wywodzące się ze średniowiecza, koronacji króla i królowej. Z racji swego stanowiska arcybiskup gnieźnieński zajmował drugie miejsce w państwie po królu. Odzwierciedleniem takiego pojmowania i interpretacji przez Hlonda przeszłości były jego notatki: „To piszę jako interrex – nie jako przedstawiciel Kościoła, który się z żadną formą rządu nie łączy i nie identyfikuje, ale każdą władzę popiera”. W trosce o przyszłość rodaków opracował Kartę interrexa do narodu, która zakładała eliminację „błędów wieków” i „grzechów 20-lecia” oraz zebranie naszych „zdrowych tradycji dziejowych”. Ogłosił ponadto pielgrzymkę narodową do Częstochowy, poświęcenie Polski Najświętszemu Sercu Jezusowemu oraz wzniesienie Bazyliki Opatrzności.
„Wysokie pojmowanie uprawnień i obowiązków prymasowskich stało się dla kardynała Hlonda źródłem jego wojennej tragedii. Gdy Niemcy uderzyli na Polskę, zwrócił się doń prezydent Rzeczypospolitej, prosząc o natychmiastowe przybycie do Warszawy. Nie sądził, aby mógł wezwaniu temu odmówić […]. Najwyższe czynniki w państwie nalegały, by powagą swą i wpływem służył sprawie polskiej w wolnym świecie.
Wielokrotnie rozpatrywano jego kandydaturę na następcę prezydenta Rzeczypospolitej, w pewnej chwili proponowano mu objęcie przewodnictwa rządu. Premierostwa kardynał z miejsca odmówił, co do prezydentury rozumiał, że byłaby trudna, jeśli nie niemożliwa do pogodzenia z suknią duchowną, a zwłaszcza z rzymską purpurą.
Nie przeszkadzało to, iż w tych ciężkich chwilach daleki był od wyrzekania się historycznych obowiązków interrexa; jeśli kunsztowna procedura konstytucyjna miałaby zawieść, gotów był w tym charakterze autorytet swój rzucić na szalę, aby ciągłość państwową utrzymać”. Hlond swoimi czynami, mowami i pismami wpisywał się w ciąg polskich władców, bohaterów narodowych i ustrojów: Piastów, Jagiellonów, Wazów, Poniatowskich, II Rzeczypospolitej i PRL. Podczas ingresu do Bazyliki Gnieźnieńskiej nie omieszkał podkreślić, iż przybył z najmłodszej do najstarszej katedry w Polsce, od św. Jacka Odrowąża w Katowicach do św. Wojciecha w Gnieźnie.
Z kolei witając w archikatedrze poznańskiej Ignacego Mościckiego, kreślił obraz początków „historii Polski kroczącej ku wielkości”, której pierwszych władców stawiał za wzór aktualnemu prezydentowi Rzeczypospolitej. Akcentując rolę państwa w życiu narodu, nie zapominał o Bogu i religijności Polaków, która była ważną cechą psychiki Sarmatów. Wygłoszone w tym dniu kazanie adresował do tego, który „po fundatorze świątyni – Mieszku wziął władztwo nad narodem” i był „wykonawcą szczytnych zamiarów oraz testamentu Bolesława Chrobrego”. Zwracając się do prezydenta Mościckiego, oznajmił: „W Twoim Państwie jest mało miejsc tak czcigodnych jak ta katedra. Prastarą tę świątynię wzniósł Mieszko, gdy wraz z Dąbrówką dzieje Polski wiązał z dziejami potężnej i wielkiej rzymskiej kultury. W tej świątyni spoczęły prochy budowniczych Polski Mieszka i Chrobrego. Katedra ta jest pamiątką z pierwszych czasów naszej historii i postawiono ją, gdy Polska weszła w poczet wielkich narodów Zachodu. Biskupi tej świątyni byli władykami całej Polski i ich władztwo dusz, jako wielki łącznik wszystkich Polaków, promieniowało nawet i po rozbiorach na wszystkie dzielnice”.
Przy grobie Bolesława Chrobrego, który – choć na krótko i w sposób nietrwały potrafił stworzyć prestiż armii i zbudować potężną monarchię, Hlond czuł ów powiew wielkości dziejów orężnych i rolę duszpasterstwa wojskowego. Dał temu wyraz w przemówieniu w Szkole Oficerskiej w Bydgoszczy: „Pierwsze karty dziejów Stolicy prymasowskiej mówią o wojsku i świętym krzyżu. Tam, gdzie walczono za Polskę i w imię Polski, tam też stawiano kościoły. Miecz Mieczysławów i Chrobrych na przestrzeni dziejów łączy się z historią Kościoła”. Serdecznie witany przez żołnierzy, czuł się odpowiedzialny za ich właściwy poziom moralny. Zdawał sobie także sprawę, iż swoją postawą umacniał w wojsku fundamentalne zasady ideowe państwa nie tylko w odniesieniu do spraw wojennych. Podkreślał, iż dzielił z armią jej radości i cierpienia oraz wiarę, iż nie pozwoli wrogowi wydrzeć ani piędzi polskiej ziemi. Przeżywał rozterki, gdy na ulicach Krakowa w trakcie niepokojów społecznych strzelano do żołnierzy. Ubolewał, gdy z tłumu wołano „my wam pokażemy!”. Zapewniał wojskowych, iż gdy myślał o potędze Polski, to o nich mówił: „My, zbrojna Polska – to wy jesteście”. W latach wojny, mimo ograniczeń, starał się wspierać żołnierzy w ich dążeniu do osiągnięcia ostatecznego celu, jakim była odbudowa wolnej Polski.
Osąd XIX stulecia i „Nowa Polska”
Podobnie jak XVIII („nadużycia wolności” i rozbiory), surowemu osądowi poddane zostało XIX stulecie.
„To nie był nasz wiek! Nie będziemy żałowali wieku XIX. Podniesiemy z niego spadek literacki: powstańcze wawrzyny i pamięć ofiar dla Polski. Nowym wiekiem jest wiek XX. Tego nowego wieku nie będziemy psowali obczyzną ani tym, co wiek XIX dał Europie jako myśl zwodniczą, jako teorię fałszywą, jako wizję nierealną, jako filozofię już przez wszystkich odrzuconą. Budujemy wiek swój, polski wiek – z naszego ducha”.
Za jednego z godnych tytułu budowniczego nowej Polski uznał Jacka Malczewskiego (1854–1929). Zdaniem Hlonda jego ideały artystyczne były czyste, „zrodzone z dziecięctwa ducha”, a obrazy przepojone człowieczeństwem i polskością, wyrazem kultury chrześcijańskiej – zarówno te, które powstały z inspiracji patriotycznej poezji Teofila Lenartowicza (1822–1893), jak i mitologii antycznej. „Dźwignął on malarstwo polskie na zawrotne wyżyny natchnienia i artyzmu”. Malczewski, będąc „olbrzymem polskiej sztuki”, człowiekiem czystym i prawego serca, spełniał oczekiwania Prymasa co do wyznawanych wartości. Budował nowe czasy na „zasłudze i miłości”.
Drugą wojnę światową i bolesne doświadczenia Polaków, które były ich udziałem od XVIII w. po 1945 r., Hlond uznał za niezapomnianą lekcję historii. Wnikliwie analizował w tych tragicznych wydarzeniach rolę państwa pruskiego od czasów Fryderyka Wielkiego i kanclerza Bismarcka. Próbował także dociec źródeł niemieckiego militaryzmu, żądnego krwi i wojny. Rozumiał, jak tragiczne dla Europy i dla samych Niemiec okazały się próby wykorzystania potężnej machiny militarnej, stworzonej w minionym stuleciu przez Helmutha von Moltkego do ujarzmienia i eksterminacji innych narodów. Świat – według Hlonda – powinien „urządzić Niemcy nie na zasadzie pruskich zwycięstw, nie na zasadzie bismarckowskiej koncepcji potęgi niemieckiego cesarstwa, lecz na takiej, by Europa była na zawsze spokojna; bez innego politycznego załatwienia Niemiec nie ma pokoju i szkoda podpisywać traktat”.
Największego wroga pokoju widział w dawnej tradycji fryderycjańskiej. Na podstawie doświadczeń historycznych wnioskował, iż „trzeba się załatwić przede wszystkim z Prusami, bo one są ośrodkiem, sercem i wiecznym źródłem militaryzmu; bez Prus Niemcy nie będą groźne (ten błąd popełnił Napoleon i Versailles 1919 r.)”. Mimo surowych ocen wydarzeń z lat 1939–1945 i ostrej krytyki hitleryzmu, nigdy nie był wrogiem niemieckiego narodu. Uważał, iż kwestię regulacji pokojowych należy rozwiązać „bez upokarzania Niemców; co innego osądzenie Prusaków, a co innego gnębienie Niemców. Trzeba tak podzielić Niemcy, by Bawarów i Sasów nie bolało, że się podcina butę Prusaków, owszem, by się cieszyli – i nie dotykać boleśnie tych drugich Niemców, owszem, pomóc im. Więc ciężary powojenne złożyć na Prusy, nie na innych. Bez tego podziału Niemiec nic pewnego w Europie, a Polska i wszyscy szczególnie sąsiedzi są znowu bezapelacyjnie wydani na groźbę niemieckiej agresji. To rozwiązanie musi być dokonane zaraz i totalnie”. Mimo chęci przebaczenia rozumiał, iż doświadczenia lat wojny „nie wyjdą z pamięci polskich pokoleń”.
Gdy skończyła się II wojna światowa, chciał, aby na ziemi jego przodków odtworzone zostało nowe państwo; państwo prawa, opierające się na Ewangelii i tradycji. W jego zapiskach coraz częściej przewijały się rozważania dotyczące transformacji systemowych. Hlond zastanawiał się, jak powstawały nowe czasy i nowe ustroje? I dochodził do wniosku, iż „Rzadko, bardzo rzadko przez zupełne przekreślenie bytów wczorajszych. Zwykle jako wynik różnych tendencji i teorii, które z początku zupełnie się kłócą, a pod ręką mądrych kierowników koordynują się i układają się, zlewając się w solidny i trwały system uspołeczniony i spokojny. Z rewolucji przez ewolucję do nowego spokojniejszego układu – przez usunięcie elementów rewolucji i momentów niezgodnych z człowieczeństwem”.
Hlond opowiadał się zdecydowanie za demokracją, której wyrazem była zasada procesu. Jego wiara w demokratyczny proces opierała się na przekonaniu, że wszystkie instytucje społeczne muszą być oceniane poprzez ich funkcjonowanie. Oceny zaś nie powinni dokonywać zawodowi rewolucjoniści, lecz rzesze obywateli. Jawiła mu się demokracja w świetle historycznych doświadczeń polskich i europejskich „nie ta dekadentna, która powaliła Francję i Anglię, ani ta wywodząca się z rewolucji francuskiej, nie ta, co poniżała państwo na rzecz kliki warchołów i wyzyskiwaczy zawodowych, nie ta, która złotem, kiełbasą i terrorem zdobywała mandaty poselskie […], nie ta, która pod hasłem równości oszukiwała nieuków, prostaczków, operując systematycznie kłamstwem, oszustwem i obłudą. Nie polega na formach, które się przeżyły i które demokrację kompromitują; gdy się opiera zmianom potrzebnym dla dobra Państwa, staje się hasłem szkodliwym; pod jej hasłem wiele grzeszono przeciw Państwu!”. Prymas chciał dla Polaków demokracji, która uwzględniała potrzeby i życzenia ludzi co do modelu własnego życia, wyboru i dążenia do szczęścia.
„Polska demokratyczna – to Polska ludowa (w szlachetnym) w zdrowym i szerokim rozumieniu, czyli Polska wszystkich, wszystkich stanów, wszystkich warstw; bez kast uprzywilejowanych”.
Już wówczas nowa Polska kojarzyła mu się z rokiem milenijnym – tysiącleciem naszego chrztu i naszej historii, ale punktem wyjścia nowych dziejów była data ostatecznego wskrzeszenia. Od tego dnia i w jego naświetleniu miały być oceniane i rozważane dzieje pokolenia. Sądził, iż „nie wróci już Polska ani ta z 1792 r., ani ta z r. 1918, ani z 1939. To karty dziejowe. Teraźniejszość jest inna. Nie można odwracać historii. Trzeba iść naprzód – zgodnie z dziejowymi warunkami życia naszego i europejskiego”. Przestrzegał jednak przed zagrożeniami, jakie niosła przyszłość. „Cywilizacja nowoczesna tym zgrzeszyła, że straciła z oka człowieka, goniła za postępem technicznym bez względu na człowieka, mimo niego, poniżając, łamiąc. Człowiek jako istota z powołaniem i posłannictwem zniknął z powierzchni”.
Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Prymas Hlond o człowieku i historii” znajduje się na s. 6– 7 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Prymas Hlond o człowieku i historii” na s. 6-7 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com
Budowa pomnika Józefa Piłsudskiego to bezspornie sukces lokalnych patriotów. Dali oni doskonały przykład skuteczności w oczyszczaniu przestrzeni publicznej ze stempli komunistycznego zniewolenia.
Józef Wieczorek
Przez 70 lat w centrum Nowego Sącza, w prestiżowym miejscu stał pomnik wdzięczności Armii Czerwonej zbudowany pod przymusem okupanta sowieckiego. Pierwszy pomnik, postawiony w grudniu 1945 r., już w styczniu 1946 r. został wysadzony w powietrze przez podziemie niepodległościowe, silne po wojnie w Beskidzie Sądeckim. Kolejny pomnik, mimo pewnych modyfikacji – już bez gwiazdy czerwonej, ale z sowieckimi napisami – przetrwał aż do roku 2015, bo władze Nowego Sącza nie zdołały przez lata, już w wolnej Polsce, wykonać uchwały rady miasta z 1992 roku (!) o usunięciu tej pozostałości sowietyzacji Polski. Po rozbiciu podziemia niepodległościowego w pierwszych latach po wojnie dążenia niepodległościowe w Nowym Sączu wyraźnie opadły. Nowy Sącz tak naprawdę w czasach III RP żył nadal w stanie zniewolenia z jego symbolem w reprezentacyjnym centrum miasta. (…)
Prezydent Nowego Sącza Ryszard Nowak (PiS) do końca stał twardo na straży pomnika chwały Armii Czerwonej, za co zbierał pochwały od konsula rosyjskiego.
Siły policyjne broniły nielegalnie stojącego pomnika, który dawno już winien być usunięty w ramach prawa o dekomunizacji przestrzeni publicznej, a sądy przez lata „grillowały”
Pomnik Marszałka Józefa Piłsudskiego w budowie | Fot. J. Wieczorek
uczestników manifestacji za ich patriotyczną, niezłomną postawę. Co prawda sprawy – także młodocianych uczestników manifestacji – umorzono, ale skarb państwa został uszczuplony z powodu tępienia antykomunistycznych demonstrantów i wykazano, że patriotyzm w III RP jest bardzo źle widziany. (…)
Ale jak to bywa przed kolejnymi wyborami, mamy jednak pomnikową „dobrą zmianę”. Po rozbiórce pomnika chwały Armii Czerwonej na jego miejscu ma być postawiony pomnik Marszałka Józefa Piłsudskiego na Kasztance. Powstał Społeczny Komitet Budowy Pomnika Marszałka Józefa Piłsudskiego, który zbiera fundusze, i prace budowlane już ruszyły. Pomnik ma być odsłonięty 11 listopada na 100-lecie niepodległości Polski, którą i Nowy Sącz po latach okupacji powoli ponownie odzyskuje.
Prezydent Miasta Ryszard Nowak, tak zasłużony dla pomnika Armii Czerwonej, został członkiem honorowym tego komitetu, uznanym za osobę, która poprzez swój autorytet obrońcy „zasług” Armii Czerwonej może wnieść wybitny wkład w budowę pomnika pogromcy Armii Czerwonej [sic!]. (…)
Nikt z nas – działających na rzecz likwidacji pomnika chwały Armii Czerwonej – nie został zaproszony do komitetu budowy pomnika Marszałka.
Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Pomnikowa dobra zmiana w Nowym Sączu” znajduje się na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Pomnikowa dobra zmiana w Nowym Sączu” na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl