Jan Paweł II w Sejmie w 1999 r. | Fot. Kancelaria Sejmu, CC A-S 2.0, Wikimedia.com
Ataki na świętego papieża to nie eksperyment ani sensacja dziennikarska, ale walec, którym przy okazji zamierza się zniszczyć polski katolicyzm jako element naszej narodowej tożsamości.
Piotr Sutowicz
Zniszczyć katolicyzm
O tym, że Jan Paweł II przeszkadza komuś, kto pamięć o nim oraz o jego dziedzictwie myślowym próbuje Polakom obrzydzić, było widać od dawna.
Różni spece od ataku na Kościół dobierali się do tego tematu na wiele sposobów. W użyciu były, że się tak wyrażę, kije w postaci już to jego rzekomego konserwatyzmu, nienowoczesności, czasem również antysemityzmu; z drugiej strony pojawiały się próby „zagłaskania” pamięci o świętym, sprowadzenia jego historycznego dorobku do kremówek.
Ostatnio, wraz z nowymi modami, zaczęto wprowadzać do asortymentu narzędzi antypapieskich kwestię pedofilii. I na naszych oczach historia przyśpieszyła. Ataki, a właściwie ohydne bluzgi osiągnęły rozmiary kosmiczne. A poziom zorganizowania akcji każe nie tyle podejrzewać, co mieć pewność, że mamy do czynienia ze zorganizowaną kampanią, w trakcie której przyłbice, maski i co tam jeszcze nosili różni ludzie, opadły.
Operacja Kościół
Po pierwsze widać wyraźnie, że ataki na papieża to nie eksperyment, sensacja dziennikarska czy też kampania reklamowa lepszej czy gorszej, z naciskiem na to drugie, książki. To po prostu walec, którym przy okazji ataku na świętego papieża zamierza się zniszczyć Kościół, czy – używając szerszej, według mnie, perspektywy – katolicyzm polski jako element naszej narodowej tożsamości. W tym miejscu przywołam dwa, ważne z mojego punktu widzenia, przykłady historyczne, które mogą posłużyć do rozjaśnienia zjawiska.
Pierwszym z nich są słowa Romana Dmowskiego z broszury Kościół, naród i państwo, wydanej w 1927 roku – przepraszam tu Czytelników, że może nazbyt często się na tę pozycje powołuję, ale rzecz jest kluczowa. Otóż autor skonstatował tam, że „katolicyzm nie jest dodatkiem do polskości, ale w znacznej mierze stanowi jej istotę”. Przykładem drugim jest jedna z Pięciu Prawd Polaków spod Znaku Rodła, proklamowanych na Berlińskim Kongresie Związku Polaków w Niemczech 6 marca 1938 roku. Na tym krótkim katalogu, rodzaju najprostszego katechizmu, Polacy w Niemczech opierali swą tożsamość. Prawda druga tego „pentalogu” brzmiała: „Wiara naszych ojców jest wiarą naszych dzieci”. W jednym i drugim wypadku chodziło o wyrażenie przekonania, iż oderwanie od katolicyzmu spowoduje upadek tożsamości narodowej.
Nie chcę tu wchodzić w szczegóły tego, czym jest religia obywatelska, trochę niezależna od tego, czy ktoś w Boga wierzy, czy nie. Ważne jest to, że Polacy, tak jak mieszkańcy całej dawnej łacińskiej Europy, poddani są rewolucyjnemu zabiegowi przekształcenia ich tożsamości, a to, co widzimy w ostatnich tygodniach, to tylko jeden z epizodów, czy też etapów tej kampanii.
Operacja „zniszczyć Kościół” trwa od wielu lat, widzieliśmy, jak przyśpieszała w czasach pandemii w postaci ogromnych marszów i protestów, ale to był tylko jeden z elementów działań obrzydzających religię, podejmowanych na bardzo licznych polach.
Narzędzi jest wiele
Żeby było jasne: uważam, że problem pedofilii wśród części kleru istnieje, ale jego funkcja w atakach na Kościół jest znacznie większa niż on sam. Do uderzenia pedofilią w papieża przymierzano się już od jakiegoś czasu. Teraz poszło ono po prostu „na rympał”. Niemal wszystkie media zgodnym chórem powtarzały to samo, zwykły ich odbiorca nawet się nie zorientował w meritum: czy papież pedofilów chronił, czy sam miał skłonności; powstał misz masz, z którego wyłoniło się jedno słowo: pedofilia, a za nim drugie: Kościół.
W tym miejscu warto chyba przypomnieć jeden z przykładów takiego uderzenia tym właśnie narzędziem. Chodzi mi o świętej pamięci kardynała George’a Pella, którego w Australii, ale też i w reszcie świata bezpodstawnie uczyniono winnym przestępstw seksualnych względem nieletnich.
Kardynał spędził w więzieniu ponad rok, skazany na podstawie całkowicie spreparowanych zarzutów. Jednocześnie został zaszczuty przez media, a ludzie przyzwoici, świadczący o jego niewinności, bywali poddawani represjom.
Na koniec Sąd Najwyższy Australii wykazał, że rzecz jest całkowicie nieprawdziwa. Ale co by było, gdyby sędziowie tego ostatniego organu też dali się zaszczuć? Zresztą dzień uwolnienia kardynała został przez niektórych naszych komentatorów nazwany czarnym dla ofiar księży pedofilów. Czyli – jeśli fakty przeczą jakieś tezie, tym gorzej dla faktów.
Jeszcze gorsze jest to, że w tle procesu Pella czaił się jakiś skierowany przeciw niemu spisek purpuratów watykańskich; to też coś pokazuje, a mnie daje powód do wielokierunkowej nieufności.
Wspomnienie osobiste
Wracając wszakże do samej sprawy Jana Pawła II, nie mogę się w tym miejscu powstrzymać od pewnej złośliwości, choć na smutno.
W tym, co widzę przez ostatnie dni, dużą rolę odgrywają ludzie i środowiska, które za życia świętego udawały ślepe w niego zapatrzenie, stawiając mu pomniki i odsądzając od czci i wiary tych, którzy czasem się ze stanowiskiem papieża nie zgadzali albo choćby nie wykazywali nakazanego wówczas entuzjazmu.
Kiedy Jan Paweł II zachęcał nas do głosowania na rzecz wstąpienia Polski do UE, miałem inne zdanie i zgodnie z nim postąpiłem w trakcie referendum. Nie kryłem się z tym i wtedy ci sami ludzie, którzy dziś na pamięć po papieżu plują, w imię troski o jego nauczanie pluli na takich jak ja, bez mała chcieliby nas wykluczyć ze wspólnoty Kościoła. Wiele się zmieniło, ale wygląda na to, że wtedy byłem względem nich po drugiej stronie barykady i dziś też jestem, a więc wszystko jest jakby w porządku.
Żeby zakończyć optymistycznie: widać, że Polacy nie do końca dali się zmanipulować, że nie można im ot tak pluć w oczy, śmiejąc się bezczelnie. Dobrze, że są wśród nas ludzie przyzwoici, zarówno wierzący, jak i niewierzący, którzy zachowują się godnie i nie udaje się ich uciszyć. Tego twórcy rzeczonej kampanii chyba się nie spodziewali.
Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Zniszczyć katolicyzm”znajduje się na s. 25 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023.
Kwietniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Jan Paweł II / Fot. joaoaugustof (domena publiczna), Pixabay
Aresztowanie Donalda Trumpa, Marsze Papieskie, wizyta Prezydenta Zełenskiego w Polsce. Komentuje redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”- Paweł Lisicki.
„Na szczęście” powstał film Gutowskiego i mam wrażenie, że pozwolił Janowi Pawłowi II zejść z pomników i wrócić nie tylko na ulice miast, ale do serc wielu, którzy już o nim prawie zapomnieli.
Krzysztof Skowroński
Po śmierci Jana Pawła II uczestniczyłem, na zaproszenie Bronisława Wildsteina, w dyskusji dotyczącej pokolenia JP II. Gospodarz programu zadał pytanie, czy ono istnieje. Wtedy, wbrew jego sceptycyzmowi, starałem się udowodnić, że tak. Po 18 latach od 2 kwietnia 2005 roku możemy stwierdzić, że nawet jeśli istnieje, to pod ziemią.
Wprawdzie były dwa momenty – beatyfikacji i kanonizacji – które pokazały siłę świętego Jana Pawła II, a raz do roku obchodzimy Dzień Papieski, ale generalnie Jan Paweł II został zamknięty w obrazach i pomnikach, od czasu do czasu występując w debatach publicznych jako tarcza lub miecz wymierzony w politycznego przeciwnika.
W tym samym czasie powstało pokolenie anty-JP II. Dużo zorganizowanego wysiłku włożono w to, by najpierw uczynić świętego papieża obiektem kpin nastolatków, a w końcu spróbować go posadzić na ławie oskarżonych. 16 października 2016 roku poprosiłem Jana Brewczyńskiego, by przeprowadził radiową sondę wśród młodzieży spacerującej po ulicy Grodzkiej w Krakowie. Okazało się, że na pytanie, kim był Jan Paweł II, część odpowiedziała: obrońcą pedofilii. To było na kilka lat przed filmem wyświetlonym w TVN i stanowiło emanację niszczycielskiej siły internetu.
„Na szczęście” powstał film Gutowskiego i mam wrażenie, że pozwolił Janowi Pawłowi II zejść z pomników i wrócić nie tylko na ulice miast, ale do serc wielu, którzy już o nim prawie zapomnieli. Ja też sięgnąłem do archiwum i przypomniałem sobie pewną impresję, którą napisałem bezpośrednio po pogrzebie świętego Jana Pawła II. Postanowiłem ją tutaj przytoczyć:
Dostałem nowy magnetofon Grundig. Z radością i ekscytacją postawiłem go na biurku. Z nabożeństwem włączyłem do kontaktu, nacisnąłem na klawisz z napisem „radio” i zacząłem powolnym ruchem poszukiwać jakiejś słyszalnej stacji. Szedłem przez szum fal i zbiór niezrozumiałych dźwięków, aż w końcu trafiłem. Głos po polsku, choć jakby z oddali, odczytywał: „Papieżem został Polak, kardynał z Krakowa, Karol Wojtyła”. Natychmiast pobiegłem do drugiego pokoju, by podzielić się tą informacją z mamą. Nie pamiętam, czy od razu uwierzyła, pamiętam za to, że mnie ta wiadomość napełniła dumą, ale też wydawała się czymś oczywistym.
Wtedy, w październiku 1978 roku, było dla mnie zupełnie naturalne, że papieżem zostaje Polak, ale euforia pozostała euforią. Po szkole maszerowaliśmy z kolegami do cukierni radośnie i lekko, jakbyśmy unosili się nad ziemią.
Dwadzieścia dwa lata później patrzyłem na starych Żydów wychodzących ze spotkania z Janem Pawłem II w muzeum Yad Vashem. Oni też podskakiwali. Mieli czerwone ze wzruszenia twarze i oczy, z których płynęły łzy. Gdy zapytałem o wrażenia ze spotkania, profesor Gutman odpowiedział mi jednym zdaniem: „To święty człowiek”.
Nie pamiętam, czy tego samego wieczoru, czy może dzień lub dwa później stałem ze swoim synkiem i żoną w bramie Jaffy, czekając na wjazd Papieża do starej Jerozolimy. Znajdowałem się wśród wiwatujących Palestyńczyków i śpiewających Hiszpanów, a ponieważ mój syn miał niewiele ponad dwa lata, odsunąłem się trochę od tłumu, stanąłem z boku i czekałem, patrząc.
Gdy wjeżdżała kawalkada samochodów, wąskie uliczki Jerozolimy zmusiły ją do zatrzymania się – akurat w takim miejscu, że stałem metr od Jana Pawła II i przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Przeszył mnie dreszcz od stóp do głowy i od głowy do stóp. W tej jednej chwili zrozumiałem wszystko, co się działo i dzieje. Chaos myśli uporządkował się, zastąpiły go spokój i jasność.
Poszedłem do hotelu położonego na wzgórzu, z widokiem z okna na starą Jerozolimę, otworzyłem Ewangelię i przeczytałem fragment dotyczący wjazdu Jezusa. I tam wtedy czekał na Niego tłum, a w tłumie dawało się słyszeć pytanie „Kim jest ten człowiek?”.
Z tym samym pytaniem zwróciłem się do rabina Rosengartena (ze Starego Sącza, ukończył wydział arabistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, w Armii Andersa był do końca), jednego z czterech gości mojej radiowej audycji. Zapytałem: „Kim jest ten człowiek?”. Rabin chwilę się zastanowił i odpowiedział: „Święty!3”.
A potem rabin zapytał mnie: „Czy pan wie, co znaczy nazwa miasta, w którym urodził się Karol Wojtyła?”. Oczywiście nie wiedziałem. A on uśmiechnął się i powiedział, że dla studiujących Pismo jest to oczywiste. Wadowice to VA DEO VICIT. Idź, Bóg zwycięży!
I Bóg zwyciężył.
To było widać 8 kwietnia na placu Świętego Piotra, gdy wiatr wertował Ewangelię i gdy zamknął ją na brzegu trumny Jana Pawła II. To był ten sam wiatr, bez którego nie byłoby ani Starego, ani Nowego Testamentu. Wiatr, który powiedział nawet więcej niż kardynał Ratzinger w swojej pięknej homilii. Wiatr, który wiał w obecności przedstawicieli wszystkich największych religii świata. I ten wiatr powiedział: On tu jest.
I ON TU JEST!!!
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 2 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023.
Kwietniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Jedni atakują i oczywiście robią to w sposób perfidny, bezwzględny, a drudzy nagle ogłaszają się obrońcami i zbijają na tym punkty wyborcze – zauważa duchowny.
Wysłuchaj całej audycji już teraz!
Rozmówca Krzysztofa Skowrońskiego podkreśla, że niezależnie od strony politycznej musimy myśleć o tym, jak zachować i szerzyć dziedzictwo Jana Pawła ll.
Organizm od początku zawiera w sobie kod tego, czym ma być w postaci dojrzałej, a więc wszystkie (gatunkowe) potencjalności do zaktualizowania się w odpowiednim czasie i w sprzyjających warunkach.
Teresa Grabińska
Kiedy cyborg jest kimś, a kiedy czymś?
Ideolodzy transhumanizmu w Deklaracji transhumanistycznej (Transhumanist Declaration) z 2012 r. opowiedzieli się w pkt. 7 za „dobrostanem wszystkich istot czujących (all sentience), w tym ludzi, zwierząt innych niż ludzie i wszelkich przyszłych sztucznych intelektów, zmodyfikowanych form życia lub innych inteligencji, które mogą przyczynić się do postępu technologicznego i naukowego”. W pkt. 8 zaś podpisali się pod „wolnością morfologiczną, tj. prawem do modyfikowania i wzmacniania własnego ciała, poznania i emocji”. W morfologicznej różnorodności przewiduje się cyborgizację człowieka, a wśród istot czujących obecność cyborgów.
Termin ‘cyborg’ pojawił się w popularnonaukowej literaturze angielskojęzycznej na przełomie lat 50. i 60. XX w. Podobnie neologizm ten daje się utworzyć w języku polskim od skrótu połączenia fragmentów słów w wyrażeniu ‘cybernetyczny organizm’.
Pojęcie ‘cyborg’ może wypełniać w różnych miejscach spektrum znaczeniowe: od osobnika, którego fizjologia została udoskonalona za pomocą maszyny, przez człowieka, którego niektóre funkcje maszyna przejęła, do człowieka, który zdany jest na szczególną symbiozę z maszyną jego funkcji biologicznych, fizycznych i mentalnych.
O ile na tym najmniej stechnologizowanym poziomie byłoby naturalnie mówić o KIMŚ, o tyle na tym najwyżej zmodyfikowanym technicznie rozstrzygnięcie, czy cyborg jest KIMŚ albo CZYMŚ, nie jest jasne. M.in. dlatego człowieka poddanego częściowej wymianie biologicznych elementów organizmu na sztuczne (np. w wyniku wszczepienia implantów) nazywa się zbionizowanym. Natomiast człowieka podłączonego do maszyny, która przejmuje jego funkcje fizyczno-biologiczne wraz z mentalnymi, uważa się za scyborgizowanego. Zawsze jednak nazwą jest tu ‘człowiek’. Czy jednak każdy stopień cyborgizacji uprawnia nadal do przyporządkowania tak rozumianemu tworowi miana osoby ludzkiej (vide eseje w „Kurierze WNET” nr 72, 76, 87)?
Robert Spaemann (1927–2018) w książce Osoby. O różnicy między kimś a czymś przeprowadził dyskusję na podobny do tytułowego temat, ale w odniesieniu do dwoistej tradycji ustalania tzw. tożsamości osobowej w kręgu kultury europejskiej – z jednej strony – uznającej dualizm psychofizyczny bytu ludzkiego (jak np. w antropologii Johna Locke’a (1632–1704), z drugiej zaś – wiernej tradycji Arystotelesowsko-Tomaszowo-personalistycznej, wyznającej jedność psychofizyczną bytu ludzkiego.
Spaemann podniósł sprawę gatunkowości bytów żywych i martwych. Jeśli mówić o gatunkowości przedmiotów nieożywionych, które są CZYMŚ, to ze względu na ich gatunkowość, wyznaczoną jedynie przez relację podobieństwa, można by rzec – statycznego (nazywanego przez autora – współrzędnym), bo bez konieczności udziału ich wzajemnego oddziaływania zarówno aktualnego, jak i historycznego.
Przedmioty ożywione jednego gatunku nie tylko są zaś połączone ową relacją podobieństwa statycznego, lecz koniecznie relacją pokrewieństwa (wspólnego pochodzenia, genealogiczną) oraz wzajemnego oddziaływania biologicznego i fizycznego.
Ten oczywisty fakt jest unieważniany we współczesnej etyce stosowanej (practical ethics), której niektórzy, lecz prominentni przedstawiciele głoszą tezę o przekraczaniu tzw. egoizmu gatunkowego (specyzm, speciesm), modną w kręgach akademickich. Zgodnie z nią, w związku zarówno z tzw. prawami zwierząt, jak i deprecjonowaniem rodziny, „biologicznie ufundowane relacje bliskości powinny zostać wykluczone jako kryteria moralne przy podejmowaniu decyzji”.
Następnie Spaemann wskazał na szczególność bytu ludzkiego, który pełnię gatunkowych cech człowieczeństwa otrzymuje w konkretnej wspólnocie osobowej. W niej kształtują się relacje osobowe, które mają swoje odniesienie do stopnia bliskości, tym razem już niekoniecznie wprost rodowej, lecz zawsze kulturowej. Zdarza się, że poszczególna jednostka w rozwoju osobniczym nie jest w stanie przyswoić sobie większości przekazu kulturowego (np. osoby z niesprawnością mentalną) albo może utracić ją (np. osoby z demencją starczą). Nie oznacza to jednak, że staje się ona po prostu CZYMŚ, jakby sugerowali wyznawcy i kontynuatorzy rozumienia tożsamości osobowej ufundowanej na antropologii Locke’a.
Bycie KIMŚ wiąże się często z określonym ludzkim sposobem komunikacji, w której, poza przekazem sygnałów, obecna jest intencjonalność. Jednak jej rozpoznanie przez odbiorcę jest ograniczone właściwymi mu wzorcami racjonalności. Z jednej strony, na pewno mają znaczenie wzory kulturowe zachowań, ale z drugiej strony, Spaemann za Maxem Schelerem (1874–1928) zalecił odróżniać odpowiedzialność od poczytalności.
A zatem ktoś, kto potrafi rozróżniać dobro od zła, jest odpowiedzialny moralnie za własny czyn, niezależnie od tego, jak on jest oceniony przez otoczenie.
Dla zwolenników wykorzeniania egoizmu gatunkowego osoby mentalnie upośledzone od urodzenia albo na skutek chorób, wypadków, zmian starczych nie są KIMŚ. Według nich, przyznawanie takim ludziom tożsamości osobowej to „nieuzasadnione stronnicze faworyzowanie wszystkich istot, które z czysto biologicznego punktu widzenia należą do naszego gatunku”. Personaliści z całą mocą podkreślają zaś, że ludzie upośledzeni, mimo że nie spełniają utylitarnego testu na człowieczeństwo, pozostają nadal KIMŚ. Karol Wojtyła (1920–2005) w swoim nauczaniu papieskim wyraźnie wskazywał na to, że są one testem na człowieczeństwo, na bycie osobą w Maritainowskim sensie (vide esej w „Kurierze WNET” nr 86) dla innych ludzi. Jan Paweł II w Przesłaniu do uczestników międzynarodowego sympozjum na temat „Godność i prawa osoby z upośledzeniem umysłowym” w 2004 r. mówił, że osoby upośledzone „[u]kazują nam, że najgłębsza istota człowieka — poza wszelkimi pozorami zewnętrznymi — ukryta jest w Jezusie Chrystusie. Dlatego słusznie zostało powiedziane, że osoby niepełnosprawne to uprzywilejowani świadkowie człowieczeństwa. Mogą wszystkich uczyć, czym jest miłość, która zbawia, mogą stać się zwiastunami nowego świata, którym nie rządzi już siła, przemoc, agresja, ale miłość, solidarność, otwartość na drugiego”.
Spaemann dotknął tego problemu od strony wspólnoty: „ludzie ci dają więcej, niż biorą”. W tym, „że zdrowa część ludzkości udziela [im] tej pomocy, odsłania się najgłębszy sens wspólnoty osób”.
Natomiast w odniesieniu do argumentacji o tzw. potencjalnym byciu osobą w przypadku nierozwiniętych jeszcze dziecięcych organizmów personalista zwykł stosować uzasadnienie Arystotelesowskie. Organizm bowiem od samego początku zawiera w sobie kod tego, czym ma być w postaci dojrzałej, a więc wszystkie (gatunkowe) potencjalności do stopniowego zaktualizowania się w odpowiednim czasie i w dostatecznie sprzyjających warunkach. W przypadku człowieka, aby się określił jako Maritainowskie indywiduum, powstaje w jego świadomości intencjonalność, od razu nakierowana na stawanie się osobą, gdyż – jak to sformułował Spaemann – „[g]dziekolwiek jednak mówimy o potencjalnej intencjonalności, tam zakładamy rzeczywiste osoby”.
Jeśli mówić o uznaniu jakiegoś bytu za osobowy, to w przypadku człowieka jest to roszczenie bezwarunkowe, ponad wszelkimi kryteriami natury empirycznej, poza wszelka oceną: każdy człowiek jest osobą.
Bycie osobą przekracza prostą gatunkowość – „jest sposobem, w jaki istnieją indywidua gatunku «człowiek»”, tj. we wspólnocie osób, a jedynym kryterium jest „biologiczna przynależność do rodzaju ludzkiego”. Osoba „jest człowiekiem, a nie jakąś cechą człowieka”.
Gdyby z pozycji personalisty poddać analizie treść fragmentów Deklaracji transhumanistycznej, to nie jest ona – jak u utylitarystów (vide esej w „Kurierze WNET” nr 76) – po prostu uznaniowym udzielaniem istotom gatunkowo ludzkim praw człowieka, lecz na pierwszy rzut oka zapowiada rozszerzenie tych praw na wszystkie istoty czujące. Nie znaczy to, że nie zawiera nadal kryteriów uznaniowych, bo wyróżnia cechę odczuwania. Co prawda nie jest jasne, jak ma być stwierdzana podatność na uczucia i jakiego rodzaju? Poza tym, wszystkie istoty czujące mają się przyczyniać do postępu naukowego i technologicznego (NiT). A to już jest wyraźne kryterium wyboru, konieczne i wystarczające do udzielenia ochrony ich dobrostanu. Czy zatem człowiek upośledzony (istota czująca) czynnie uczestniczy w tworzeniu takiego postępu? Nie, ale przecież może zostać poddany usprawniającej zmianie morfologicznej. Gdy jednak nie będzie się mógł jej poddać (z powodu np. ubóstwa) lub nie wyrazi na nią zgody (wszak w pkt. 8 deklarowana jest wolność poddawania się zmianie morfologicznej), to nie dostąpi należnego mu dobrostanu, pozostanie CZYMŚ. Jest to prawie jawna zapowiedź neoeugeniki.
W świetle Deklaracji transhumanistycznej nanorobot wspomagający, jak katalizator, reakcje na poziomie submolekularnym, użyteczne w postępie NiT, jeśli tylko wykazuje jakiś rodzaj wrażliwości, otrzymuje prawo do ochrony swego dobrostanu, cokolwiek miałoby to znaczyć. Natomiast upośledzony człowiek – nie. Nanorobot czyli nanomaszyna staje się KIMŚ.
Scyborgizowany człowiek w postaci tworu nierozdzielnie połączonego z maszyną (naszpikowaną sztuczną inteligencją) niewątpliwie przyczyni się do postępu NiT, więcej – właśnie w tym celu będzie konstruowany do np. penetracji kosmosu. Będzie więc KIMŚ. Z punktu widzenia personalisty taka kwalifikacja byłaby mocno wątpliwa, gdyż Wojtyłowy wyróżnik podmiotowości i godności osoby ludzkiej przestaje w tym przypadku mieć znaczenie, ponieważ „[c]złowiek przeżywa siebie jako podmiot osobowy, o ile sobie uświadamia to, że sam siebie posiada i że sam sobie panuje” (Osoba: podmiot i wspólnota), podczas gdy cyborg jest zdany na optymalizację techniczną. Odpada także faworyzowany przez Spaemanna determinant przynależności takiego cyborga do wspólnoty osób. Im mniej bowiem będzie on polegać na zawodnej naturalnej wolitywności, decyzyjności, przewidywalności i operacyjności, a zda się na maszynę, tym skuteczniej przyczyni się do postępu NiT. Dla personalisty cyborg staje wtedy się CZYMŚ.
Nasuwa się pytanie, jak transhumanista zakwalifikuje do korzystania z prawa ochrony dobrostanu te istoty w części zbionizowane, hybrydy gatunków, chimery, które mnożą ową różnorodność istot czujących, ale własną aktywnością nie dają wkładu do postępu NiT lub ich wkład jest nieznaczny. Transhumanistyczne kryterium bycia KIMŚ nie zostanie wtedy spełnione. Czy więc istoty te, jako będące CZYMŚ, biernie będą wspomagać postęp NiT, stając się substratem w eksperymentach, jak współcześnie organizmy zwierzęce, które niewątpliwie są istotami odczuwającymi? Niektórzy transhumaniści wprost rysują taką wizję.
Spaemann wyznawał jasne (choć ograniczone) kryterium bycia osobą (KIMŚ). Pisał, że „osoba nie jest pojęciem gatunkowym, lecz sposobem, w jaki istnieją indywidua gatunku człowiek”.
Jeśliby bowiem przyjąć za np. Davidem Wigginsem animalistyczną koncepcję tożsamości osobowej, to „gdyby we wszechświecie znalazły się inne gatunki naturalne, które są ożywione, mają czujące wnętrze i których dorosłe egzemplarze dysponują zazwyczaj racjonalnością i samowiedzą, wówczas nie tylko te, ale wszystkie egzemplarze tego gatunku musielibyśmy uznać za osoby, a zatem za osoby musielibyśmy uznać na przykład być może wszystkie delfiny”.
Personalista Jacques Maritain (1882–1973) w Dziewięciuwykładach o podstawowych pojęciach moralnych w swoich dociekliwych rozważaniach etycznych podał pewne rozwiązanie, gdy zastanawiał się nad powinnościami, którym nie towarzyszą odpowiednie prawa. Analizował ten problem na przykładzie zwierząt, w stosunku do których osoba ludzka ma obowiązki jak wobec wszystkich bytów stworzonych, „ale one nie mają odpowiadających tym obowiązkom praw (…) dlatego, że zwierzęta nie są podmiotami moralnymi lub osobami”.
W pkt. 7 Deklaracji transhumanistycznej zwierzęta zostały zrównane z ludźmi w ramach proklamowanej równości gatunkowej (przekroczenia specyzmu). A więc można by zastanawiać się nad ich podmiotowością moralną i obowiązkami wobec człowieka.
W tym kierunku jednak transhumaniści nie idą, znając oczywistą prawdę o braku możliwości naturalnego uczłowieczenia zwierząt. Planują to wprawdzie, ale za pomocą cyborgizacji ich organizmów. Za to człowiek scyborgizowany, zdany na wyroki maszyny integralnie z nim związanej, staje się podobny do zwierząt w zlaniu się ze środowiskiem w jedno i poddaniu technicznej optymalizacji na podobieństwo instynktowego dostosowywania się do otoczenia. Traci podmiotowość, nie tylko moralną. Staje się CZYMŚ.
Transhumaniści nie zawracają sobie głowy podmiotowością moralną i w ogóle podmiotowością. Byłaby ona przecież przeszkodą w powszechnym holistycznym ujednościowieniu. Niemniej widać wyraźnie, że nawet w tej sytuacji, gdy aksjologia została w zasadzie sprowadzona do jedynej wartości postępu NiT, KIMŚ (bo zachowującym prawo do ochrony dobrostanu) są te twory czujące, których powinnością, co prawda specyficznie rozumianą, jest spełnianie normy urzeczywistniającej tę wartość, czyli wkładu w postęp NiT.
Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Kiedy cyborg jest kimś, a kiedy czymś?” znajduje się na s. 14 listopadowego „Kuriera WNET” nr 101/2022.
Listopadowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Personalizm zawsze w centrum stawia osobę ludzką w jej nie tylko biologicznym, historycznym i społecznym bytowaniu, lecz w wymiarze go przekraczającym w kierunku ponadnaturalnym i ponadhistorycznym.
Teresa Grabińska
Arystoteles (384–322 przed Chr.) w księdze III Polityki zastanawiał się, czy dobry człowiek automatycznie staje się dobrym obywatelem i – odwrotnie – czy bycie dobrym obywatelem jednocześnie sprawia, że się jest dobrym człowiekiem. W świetle analizy moralności funkcjonariuszy Niemiec hitlerowskich i podobnych zbrodniczych reżimów, ale i moralności tzw. zwykłych obywateli obojętnych na zło publiczne, rozstrzyganie na nowo tak postawionego problemu jest zadaniem ponadczasowym. W celu podjęcia go należy:
1) określić, co się kryje pod pojęciem moralności – jeśli utożsamiać ją z powinnością czynienia dobra (przedmiotu etyki) i nieczynienia zła;
2) przedstawić związek norm moralnych z przyjętymi dobrami (wartościami);
3) ustalić stopień humanizacji struktury państwa, którego członkami są ludzie-obywatele.
W niniejszym eseju przybliżone zostaną w pierwszej kolejności: rozumienie moralności i relacja moralności do etyki, czyli pkt (1).
W Małym słowniku terminów i pojęć filozoficznych (MSTiPF) pod redakcją Antoniego Podsiada i Zbigniewa Więckowskiego
moralność w tzw. sensie neutralnym, tj. podstawowym, poprzedzającym ocenianie człowieka lub jego czynów – moralnie dobry/zły, jest to „szczególna, normatywna relacja osoby-podmiotu do świata osób (także siebie samej) i związanego z nim świata wartości”. (…) Świat wartości (dóbr) wkomponowany jest w całość bytu, którego osoba jest częścią i których to dóbr sięga, trzymając się norm postępowania. (…)
W A Dictionary of Political Thought Rogera Scrutona, w związku zapewne z tematyką słownika, moralność jest wyłącznie i bezpośrednio zestawiona z polityką (w haśle morality and politics), a więc w nawiązaniu do trzeciego punktu problemu: moralność człowieka a moralność obywatela. Scruton podjął arystotelesowski temat, pytając o relację działań motywowanych moralnie i motywowanych politycznie oraz o zasadność włączenia norm moralnych do stanowienia w polityce. Nawiązał do poglądów Arystotelesa, Marka Tulliusza Cycerona (106–43 przed Chr.), Niccolò Machiavellego (1469–1527), ale i Włodzimierza Lenina (1870–1924). (…)
Warto przytoczyć, także w perspektywie rozważań Scrutona, jak moralność jest rozumiana w Słowniku etyki (Slowar po etikie – SpE), wydanym w Moskwie w 1975 r. pod redakcją Igora S. Kona (1928–2011). W sowieckim słowniku SpE poświęcone jest moralności dużo miejsca i aż sześć haseł: moralność jako taka oraz w zestawieniu ze sztuką (moral i iskusstwo), nauką, polityką, prawem i religią. (…) zgodnie z SpE jest ona po prostu przedmiotem badań etyki, lecz nie chodzi o tradycyjne badania analityczno-teoretyczne, lecz raczej o sprowadzenie etyki do nauki zgoła doświadczalnej. Wynikiem zaś tych badań ma być regulowanie zachowania człowieka w taki sposób, aby było ono spójne z zachowaniem innych, tzn. w wymiarze społecznym, we wszystkich sferach funkcjonowania człowieka.
Moralność zatem powinna iść w parze w przestrzeganiem dyscypliny, a ta powstaje na podstawie jeszcze innych norm niż moralne, np. „prawnych, dekretów władzy państwowej, produkcyjno-administracyjnych rozporządzeń, regulaminów organizacji, wytycznych pochodzących od funkcjonariuszy”.
Należy zwrócić uwagę na oczywistość tworzenia w ujęciu SpE przeciwwagi w postaci regulacji zewnętrznych (np. politycznych), niekoniecznie zgodnych z normami moralnymi, w stosunku do norm etycznych. Ponieważ to nie normy moralne mają być czymś stałym (punktem odniesienia ludzkiego postępowania) i w myśl SpE ciągle podlegają badaniu, to naturalna staje się ich zależność lub wprost pochodność od innych norm.
Okazuje się więc jasne, skąd się bierze owa niechlubnie osławiona „moralność socjalistyczna” oraz jak objawia się przykład błędu socjologizmu (vide eseje w „Kurierze WNET” nr 77, 94, 99), również w jego współczesnym, modnym, neomarksistowskim wydaniu.
W SpE użyte hasłowe słowo moral, którego znaczenie mimo wszystko jest związane z tradycją łacińskiego odpowiednika moralis, zostaje następnie zastąpione rosyjskim słowem nrawa. Ono także oznacza moralność, ale w przytoczonym, szerszym niż tradycyjnie znaczeniu, bo obejmującym kontekst społecznego przyzwolenia na określone zachowanie, bliskie społecznie lub politycznie akceptowanemu obyczajowi, któremu ma się podporządkować jednostka. „Moralność takiego lub innego społeczeństwa przede wszystkim zakłada wykładnię (sodierżanie) zachowania [a nie intencję czynu indywiduum jak w tomizmie i personalizmie – T.G.], tj. akceptowany sposób zachowania, nazywany słowem nrawa”.
Marksistowsko-leninowskiemu rozumieniu moralności w kulturze europejskiej, także zachodniej, otworzyła poniekąd drzwi reformacja. Odrzuciła bowiem tradycję Kościoła, w której obok przekazu Objawienia ważnym filarem jest systematyczne filozoficzne wyjaśnianie prawd teologicznych.
Od XIII w. jego najczęściej artykułowaną podstawą jest filozofia tomistyczna, a w dwudziestowiecznym wydaniu – pochodny jej personalizm. I choć niektórzy, także polscy duchowni zdają się być zdegustowani częstym cytowaniem Jana Pawła II (1920–2005), to niezależnie od być może różnych intencji tych, którzy cytują jego słowa, był on głosicielem myśli personalistycznej, którą twórczo rozwijał jako Karol Wojtyła. Przyszło mu ją przybliżać całemu światu wbrew socjologizowaniu etyki, tak charakterystycznemu dla wszelkiego autoramentu ideologii lewackich. (…)
Personalizm, mimo różnych jego odcieni, zawsze w centrum stawia osobę ludzką w jej nie tylko biologicznym, historycznym i społecznym bytowaniu, lecz w wymiarze go przekraczającym w kierunku ponadnaturalnym i ponadhistorycznym. Ponadto relacja osoby ludzkiej do społeczności wyczerpuje się w tym, że to aktualizacja wszelkich bytowych potencjalności istoty ludzkiej (podobnie jak u Arystotelesa) jest celem rozwoju społecznego, nie zaś jego przedmiotem (jak w marksizmie).
Tomistyczny personalizm w XX wieku rozwijali twórczo francuscy filozofowie, ale i szkoła polska ma w nim swój udział. Wpisuje się weń Karol Wojtyła swoją filozofią czynu w dziele Osoba i czyn, poprzedzoną sformułowaniem normy personalistycznej, która była przywoływana w poprzednich esejach (vide „Kurier WNET” nr 76, 84) i jasną deklaracją wyrażoną w tytule artykułu z 1964 r. Człowiek jest osobą.
Norma personalistyczna Wojtyły, która jako podstawa etyki (w jej teorii dóbr, wartości, tj. aksjologii) jest istotnym uzupełnieniem imperatywu kategorycznego Immanuela Kanta (1724–1804, vide „Kurier WNET” nr 99) o postulat wskazujący na miłość jako na jedyne i „pełnowartościowe odniesienie” do osoby. Ale nie po prostu na miłość przeżywaną w stosunku do własnej osoby oraz do bliźniego, lecz w koniecznym związku z odpowiedzialnym postępowaniem, z pozytywnie moralnie kwalifikowanym sprawstwem.
Cały artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Moralność a etyka” znajduje się na s. 12 październikowego „Kuriera WNET” nr 100/2022.
Październikowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Powinność patriotyzmu jest tym silniej pozytywnie przeżywana, im silniejsze jest przekonanie, że ojczyzna to prawdziwe dobro. Stąd patriotyzm objawiany w czynach poszczególnych osób jest stopniowalny.
Teresa Grabińska
Powinność patriotyzmu
Polskie piśmiennictwo poświęcone patriotyzmowi jest bogato reprezentowane w poezji, ale – choć mniej znane – także w prozie. Myślenie prozą o patriotyzmie jest dziełem wybitnych postaci, takich jak np. Karol Libelt (1807–1875), Cyprian K. Norwid (1821–1883), Kazimierz Twardowski (1866–1938), Jacek Woroniecki (1878–1949), Tadeusz Kotarbiński (1986–1981), Józef M. Bocheński (1902–1995), a ostatnimi czasy Jan Paweł II (Karol Wojtyła, 1920–2005), Tadeusz Ślipko (1918–2015) i Władysław Stróżewski. W zasadzie we wszystkich rozważaniach na temat patriotyzmu polskiego obok akcentowania partykularnych celów narodowych wyraźnie przebija się nurt uniwersalistyczny zachowania i obrony człowieczeństwa, co tworzy barierę odgradzającą polski patriotyzm od nacjonalizmu.
Ilustracją uniwersalnego nurtu patriotyzmu polskiego niech będą dwa fragmenty utworów odległych od siebie w czasie o ok. sto lat, cytowane w eseju z nr. 84 „Kuriera WNET”. Pierwszy jest wybrany spośród wielu, które poświęcił ojczyźnie C.K. Norwid:
„Naród mnie żaden nie zbawił ni stworzył;
Wieczność pamiętam przed wiekiem;
Klucz Dawidowy usta mi otworzył,
Rzym nazwał człekiem” (Moja Ojczyzna).
Drugi napisał Krzysztof K. Baczyński (1921–1944):
„Ojczyzna moja tam, tam jest i tak daleka,
jak jest podana dłoń człowieka do człowieka.” (Prolog).
W. Stróżewski przybliża w pracy Na marginesie „O miłości ojczyzny” Karola Libelta koncepcję patriotyzmu przedstawioną w tytułowej rozprawie, którą warto za Stróżewskim przypomnieć. Libelt był nie tylko teoretykiem patriotyzmu i filozofem, lecz aktywnym i ofiarnym patriotą zarówno w działalności cywilnej (na rzecz oświaty i kultury rodzinnej Wielkopolski – wtedy pod zaborem, oraz kultury Słowiańszczyzny), jak i wojskowej (brał udział w powstaniu listopadowym). Dochód ze sprzedaży rozprawy przeznaczył zaś na cel patriotyczny, tj. na budowę pomnika Adama Mickiewicza we Lwowie, który tam stoi do dzisiaj.
Libelt swoją rozprawą przygotował nowoczesne rozumienie patriotyzmu w duchu pozytywistycznym – pracy u podstaw. Miało ono zastąpić zbyt emocjonalnie tradycyjnie rozumianą miłość Ojczyzny i faktycznie spełniło ten cel – nie tylko w Wielkopolsce. Teraz miała się ona przekładać na pracę na rzecz podniesienia narodu, rozebranego między trzy imperia. Libelt pisał, że „[u]czucie jest święte i niepokalane, ale czyny z uczucia tylko płynące są ślepe lub fantastyczne, bez gwiazdy przewodniej rozumu”.
Pierwszym czynnikiem budującym ten nowy patriotyzm są zasoby materialne ojczyzny, które patriota powinien szanować i pomnażać, aby zapewnić narodowi warunki egzystencji, aby rodacy nie musieli za chlebem opuszczać ojczystej ziemi.
Rozumiał to dobrze Bogumił Niechcic z Nocy i dni Marii Dąbrowskiej (1989–1965), gdy zaangażowana w działalność patriotyczną córka Agnieszka wytknęła ojcu, że „[i[nna praca jest teraz w Polsce potrzebna, nie sadzenie kartofli. I nie służenie bogatemu człowiekowi, żeby zarobić na chleb…”. Wtedy Bogumił odpowiedział: „Ja służę ziemi, a że na cudzym, tom swojego nie przegrał i nie przepił…”, bo był wygnańcem po powstaniu styczniowym.
Ponadto zasoby ziemi nie tylko żywią, lecz są przedmiotem umiłowania, tworzą subiektywne etalony piękna, o których Baczyński w dalszej części przytoczonego wiersza pisał ta oto:
„Ojczyzna moja tam, gdzie zboża niosą wiatr
i gdzie zielony krąg zamyka pierścień Tatr,
i gdzie jak posąg złoty morze wygina łuk”.
Przykładów postrzegania ojczyzny poprzez krajobrazy na zawsze wryte w pamięć jest w polskiej poezji bardzo dużo, o czym też przypomina Stróżewski.
Następnym materialnym elementem Ojczyzny w koncepcji Libelta jest naród, który podobnie jak ziemia powinien być przedmiotem miłości patrioty.
Nie chodzi jednak tylko o bezkrytyczne utożsamianie się z grupą ludzi o podobnej kulturze, obyczajowości i historii, lecz o doskonalenie narodu jako całości, o zapewnienie każdemu jego członkowi dostępu do oświaty i kultury – tak, aby mógł na zasadach wzajemności współpracować z innymi narodami. W sytuacji zaborów warunkiem pomyślnego rozwoju narodu była przede wszystkim wolność.
W. Stróżewski dziwi się, że Libelt jako trzecią składową materialną wyróżnił prawa i ustawy.
Pisząca te słowa zalicza urządzenia prawne również do niematerialnej składowej kultury. Libeltowi chodziło jednak zapewne o to, że są to wytwory ludzkie, podczas gdy następne libeltowskie czynniki budujące Ojczyznę mają charakter nadprzyrodzony, a sprawiedliwość jest wszak stanowiona przez człowieka. Powinna być taka, aby każdy członek (uczestnik) ojczyzny dysponował swobodą działania ku osiąganiu dóbr. W ten sposób – jak pisze Stróżewski – ojczyzna staje się „pewną strukturą natury aksjologicznej”.
Do drugiego, wyższego rodzaju czynnika warunkującego patriotyzm, Libelt zaliczył duchowe składowe ojczyzny. A w nich wyróżnił – po pierwsze – obyczajowość rozumianą jako narodowość.
Na nią składają się skłonności, które nadają życiu specyficzny charakter i to, „w czym się te skłonności objawiają, urzeczywistniają i ustalają”. Czysto duchową stroną narodowości jest szczególna emocjonalność przejawiająca się w sztuce, zwyczajach i obrzędach ludu (folklorze). Narodowość wymaga ciągłego jej podtrzymywania za pomocą edukacji, ale i jej wzmacniania, aby przetrwała, dostosowana do zmian cywilizacyjnych i stale była źródłem wyższej kultury narodowej.
Drugim elementem czynnika duchowego był dla Libelta język.
Jest nie tylko narzędziem komunikacji w narodzie, ale przenosi w swej warstwie znaczeniowej wizję świata, a w swej warstwie składniowej pewne już rozumem ujmowanie tej wizji. Staje się w ten sposób bezcennym źródłem podnoszenia ducha i kultury narodu. Dlatego powinien być przedmiotem miłości i ochrony, jak skarb.
Trzecią składową duchową tworzą piśmiennictwo i oświata, która – według Libelta – „jest rzeczywistym duchem ojczyzny”.
Praca na polu jej krzewienia daje podstawę pomnażania narodowych zasobów materialnych. Ten wysiłek jest powinnością zwłaszcza elity narodu, tak za czasów Libelta – powszechnego analfabetyzmu, jak i współcześnie coraz częstszego analfabetyzmu kulturowego. Gdyby diagnozę Libelta wyprowadzić dzisiaj i zastosować jego kryterium, które głosi, że „historia literatury jest biografią narodu”, to czy współczesny stan jakości, a nie ilości piśmiennictwa pielęgnującego dobra narodowe nie wskazywałby raczej na regres w porównaniu z wiekiem XIX?
Najwyższą, ostatnią z trzech grup czynników tworzących ojczyznę jest ta, do której Libelt zaliczył państwo, Kościół i historię narodu.
W państwie, czyli w zorganizowanej strukturze społeczeństwa, jednak nie tylko przez prawo, gdyż państwo jest – według Libelta – „zlaniem i wykształceniem wszystkich funkcji ciała w jeden żyjący, bytujący, działający naród”, łączą się składowe ojczyzny: materialna i duchowa, a ono, bezpieczne i mądrze urządzone, służy ich rozwojowi. Dlatego wszechstronna dbałość o państwo jest powinnością każdego patrioty, a w razie braku państwa (jak pod zaborami lub okupacją) – obowiązkiem jest dążenie do jego odzyskania i jednocześnie wykorzystanie struktur obcej państwowości do rozwoju zasobów ojczyzny.
Kościół (zwłaszcza katolicki), jako druga składowa wśród najwyższych libeltowych czynników kształtujących ojczyznę, choć jest bytem ponadnarodowym, to dlatego, że jest ponadmaterialny, z jednej strony łączy czynnik duchowy narodu z duchem innych narodów, z drugiej zaś w niepowtarzalny sposób go kształtuje. Patriotyzm polski np. broni się przez obsunięciem w nacjonalizm, co nie jest zjawiskiem powszechnym wśród innych narodów.
Religię, jako czynnik przechowujący kulturę i kulturotwórczy, odróżnił Libelt od wiary i nadał jej szczególne znaczenie wtedy, gdy składowa materialna i państwowość narodu ulegają osłabieniu (jak w niewoli).
Przeszłość Ojczyzny jest zadana jej historią (dziejami) przodków, przyszłość zaś – posłannictwem tych, którzy swym teraźniejszym istnieniem i działaniem konstytuują ojczyznę. Libelt miał na myśli również posłannictwo poszczególnych narodów, które we wzajemnym udzielaniu się w dziejach stopniowo urzeczywistniają – według niego – wspólną ojczyznę wszystkich ludzi, która jest „najświętszą [bo Bożą] ideą na ziemi”.
To, jak rozumieć termin ‘ojczyzna’, jest możliwe do przybliżenia w akademickim stylu (jak np. w propozycji Libelta). Natomiast drugi termin, określający patriotyzm jako miłość ojczyzny, czyli miłość, już się łatwo nie poddaje charakterystyce za pomocą językowych definicji – normalnej lub innego rodzaju.
Lepiej do uwyraźnienia istoty miłości, zwłaszcza gdy jej przedmiotem jest ojczyzna, nadaje się poezja. Znany Hymn do miłości Ojczyzny (z poematu Myszeida) Ignacego Krasickiego (1735–1801) doskonale oddaje emocjonalny, pełen poświęcenia stosunek do sacrum ojczyzny:
„Święta miłości kochanej ojczyzny,
Czują̨ cię̨ tylko umysły poczciwe!
Dla ciebie zjadłe smakują̨ trucizny,
Dla ciebie więzy, pęta niezelżywe.
Kształcisz kalectwo przez chwalebne blizny,
Gnieździsz w umyśle rozkoszy prawdziwe,
Byle cię można wspomóc, byle wspierać,
Nie żal żyć w nędzy, nie żal i umierać”.
Karol Wojtyła w poemacie Myśląc Ojczyzna… ojczyznę określił jako wyzwanie, które zostało „rzucone przodkom i nam, by stanowić o wspólnym dobru i mową własną jak sztandar wyśpiewać dzieje”. W tym fragmencie pobrzmiewa echo mniej emocjonalnych strof niż Krasickiego, podobnie jak w słynnej frazie z Memoriału o młodej emigracji Norwida: „Ojczyzna jest to wielki-zbiorowy-Obowiązek, un devoir collectif…”. Ostatnie cytaty przypominają – podobnie jak w tekście Libelta – o powinnościach wobec Ojczyzny, dokładniejsza analiza całego poematu K. Wojtyły jeszcze bardziej zbliża go do myślenia Libelta o patriotyzmie jako spełnianiu powinności wobec ojczyzny.
Karol Wojtyła w dziele Osoba i czyn przeprowadził oryginalne i głębokie studium powinności. Są to rozważania zbyt trudne, aby je precyzyjnie przedstawić w eseistycznym tekście (vide esej w nr. 72 „Kuriera WNET”). Ale już tylko szkicowy ich opis pozwala na wgląd w moralną i duchową podstawę powinności wobec ojczyzny.
Sumienie prawe (vide esej w nr. 77 „Kuriera WNET”) kształtuje ludzką wolę w taki sposób, aby nadać człowiekowi podmiotowość w doskonaleniu czynem siebie i otoczenia, przy czym wysiłek sumienia jest konieczny do ustalenia prawdy o dobru, które ma być celem ludzkiego działania.
Skoro coś ma być celem działania, to to coś jest dobrem, które – z jednej strony – chce się osiągnąć, a z drugiej – które powinno być osiągnięte. K. Wojtyła dokładnie objaśniał, dlaczego owa powinność nie jest sprzeczna z wolnością działania. Trawestując jego słowa, można sformułować następującą diagnozę: patriota „w każdym swoim czynie jest naocznym świadkiem przejścia (…) od” przekonania o tym, że ojczyzna jest prawdziwym dobrem, do postanowienia, że „powinien spełnić” owo prawdziwe dobro.
Spełnienie dobra ojczyzny przekłada się na uczestnictwo w procesach kulturowych, społecznych i politycznych ulepszania wszystkich libeltowych składowych ojczyzny. Powinność zatem, jako „specyficzna rzeczywistość dynamiczna”, jest tym silniej pozytywnie przeżywana, im silniejsze jest przekonanie, że ojczyzna jest prawdziwym dobrem. Stąd patriotyzm objawiany w czynach poszczególnych osób jest stopniowalny.
Współcześni zdają się zapominać o wartości ojczyzny i pozbywać się obowiązków wobec niej. Sprzyja temu proces globalizacji (vide esej w nr. 80 „Kuriera WNET”), ale nie usprawiedliwia rezygnacji z narodowych ideałów i powinności.
Ulubiony poeta Jana Pawła II, nieoceniony i wciąż niedoceniony Norwid, ok. 150 lat temu podał w wierszu Klątwy nadal aktualną diagnozę stosunku sąsiadów do narodu polskiego. Oto ona:
„Żaden król polski nie stał na szafocie,
A więc nam Francuz powie: buntowniki!
Żaden mnich polski nie bluźnił wszech-cnocie,
Więc nam heretyk powie: heretyki!
Żaden duch polski nie zerwał z swojemi,
A więc nas uczyć będą – czym są dzieje?”
W wierszu Pieśń od ziemi naszej Norwid wskazał zaś na wciąż istniejące zagrożenie bytu narodu polskiego w nieżyczliwym lub wprost wrogim otoczeniu innych narodów:
„Od wschodu – mądrość-kłamstwa i ciemnota,
Karności harap lub samotrzask z złota.
Trąd, jad i brud.
Na zachód – kłamstwo-wiedzy i błyskotność,
Formalizm prawdy – wewnętrzna bez-istotność,
A pycha pych!
Na północ Zachód z Wschodem w zespoleniu,
A na południu – nadzieja w zwątpieniu
O złości złych!”.
Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Powinność patriotyzmu” znajduje się na s. 5 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 96/2022.
Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, dawny działacz antykomunistyczny oraz przewodniczący Fundacji im. Brata Alberta, w rozmowie z Krzysztofem Skowrońskim w ramach Miesiąca „Solidarności” w Radiu Wnet.
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski opowiada o historii i dziedzictwie „Solidarności” oraz o prowadzonej przez siebie Fundacji im. Brata Alberta, założonej w 1987 roku.
Ideał solidarności, oparta o katolicką naukę społeczna mówi, że trzeba wzajemnie się wspierać i to wspieranie realizuje nasza fundacja – Fundacja im. Brata Alberta.
Fundacja ma na celu pomoc osobom z niepełnosprawnością intelektualną oraz problemami natury psychicznej.
Prowadzimy w tej chwili 35 ośrodków dla osób z niepełnosprawnością intelektualną oraz problemami psychicznymi.
Rozmówca Krzysztofa Skowrońskiego uważa, że mimo upływu ponad 3 dekad w dalszym ciągu odczuwamy wpływ dawnych rządów komunistycznych.
To się nie skończyło w 89 roku, do dziś mamy skutki komunizmu oraz innych negatywnych zjawisk.
Dawny działacz antykomunistyczny podkreśla także znaczenie nauk św. Jana Pawła II, które jest jego zdaniem aktualne po dziś dzień, lecz trzeba czynić je przystępnymi dla młodego pokolenia.
Myślę, że nauczanie Jana Pawła II jest aktualne, ale trzeba je przypominać młodemu pokoleniu. Ważne jest, żeby mówić do niego językiem, który jest zrozumiały.