Kacper Płażyński w specjalnym wydaniu porannej audycji Radia WNET scharakteryzował tzw. układ gdański i wskazywał na patologie w lokalnych strukturach samorządowych i miejskich.
Kacper Płażyński mówił na antenie Radia WNET o politycznym układzie jaki od wielu lat funkcjonuje w Gdańsku. W ocenie gościa podobna sytuacja ma jednak miejsce także w innych polskich miastach.
Sytuacja w Gdańsku nie jest niczym niezwykłym. Jak popatrzymy na wszystkie duże miasta w Polsce, (…) to takie układy istnieją do dzisiaj. To są gigantyczne skandale, które rażą zwykłych obywateli.
.@KacperPlazynski w #PoranekWNET: Sytuacja w Gdańsku nie jest niczym niezwykłym. Jak popatrzymy na wszystkie duże miasta w Polsce, (…) to takie układy istnieją do dzisiaj. To są gigantyczne skandale, które rażą zwykłych obywateli. #RadioWNE
Jedną z najbardziej niekorzystnych decyzji, jaka została przeforsowana przez gdański układ, była sprzedaż Gdańskiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej. Większościowym udziałowcem zostały Niemcy, które teraz nie godzą się jego odsprzedanie.
PGE proponowało miliard złotych za wykup naszej elektrociepłowni, w której Gdańsk ma 20 proc. udziałów. Strona niemiecka, która ma większość udziałów, się na to nie zgodziła.
.@KacperPlazynski w #PoranekWNET: wszystko jest kwestią ceny. #PGE proponowało miliard złotych za wykup naszej elektrociepłowni, w której #Gdańsk ma 20 proc. udziałów. Strona niemiecka, która ma większość udziałów, się na to nie zgodziła.#RadioWNET
Odniósł się także do polityki historycznej miasta. Według niego „polega ona na relatywizowaniu historii, w której bardziej stawia się na akcenty niemieckie, a nie polskie”.
.@KacperPlazynski w #PoranekWNET o polityce historycznej władz Gdańska: to polityka, która polega na relatywizowaniu historii, w której bardziej stawia się na akcenty niemieckie, a nie polskie.#RadioWNET
Mówił również o nieprawidłowościach jakie mają miejsce w zakresie funkcjonowania lokalnych spółdzielni mieszkaniowych.
Co do Spółdzielni Mieszkaniowej „Morena”, to przewodniczący rady nadzorczej to były SB-ek. Takich kwiatków jest tam więcej – zaznaczył.
.@KacperPlazynski w #PoranekWNET: co do Spółdzielni Mieszkaniowej „Morena”, to przewodniczący rady nadzorczej to były SB-ek. Takich kwiatków jest tam więcej.#RadioWNET
Na czym opierał się układ tworzony przez prezydenta Pawła Adamowicza? Co stało za sprzedażą GPEC-u? Marek Formela o grupie rządzącej Gdańskiem.
Marek Formela przybliża kulisy sprzedaży GPEC-u przez Gdańsk. Początek obecnego wieku zastał miasto w złej sytuacji finansowej.
Prezydent wpadł na pomysł, żeby uratować wskaźniki makroekonomicznego wynikające z ustawy o finansach gminy.
GPEC zaczął być przygotowywany do prywatyzacji. Okazało się jednak, że firma po sprzedaży pozostała własnością komunalną, tylko, że gminy Lipsk.
Marek #Formela w #PoranekWNET: pamiętam to dramatyczne posiedzenie gdańskiej Rady Miasta, podczas której prezydent Adamowicz przekonywał, że sprzedaż GPEC ma wymiar cywilizacyjny. Przedstawiał tę prywatyzację jako dar losu.#RadioWNET
Częściowa prywatyzacja GPEC-u polegała na tym, że prezydent sam się ulokował w jego radzie nadzorczej, co w ciągu dekady przyniosło mu milion złotych dochodu.
Gdańsk podarował z własnego majątku kilkaset milionów złotych mieszkańcom Lipska.
Marek #Formela w #PoranekWNET: niemieccy socjaldemokraci udzielili srogiej lekcji naiwnym liberałom z Gdańska. Nie są zainteresowani sprzedażą tego, co korzystnie kupili. #RadioWNET
Jak ocenia redaktor naczelny „Gazety Gdańskiej” sprzedaż przedsiębiorstwa energetyki cieplnej dokonana była w interesie grupy rządzącej w Gdańsku. Jest to środowisko dawnej Unii Demokratycznej, Kongresu Liveralno-Demokratycznego, AWS-u. Wytworzyło ono mocne więzy społeczno-gospodarcze dzięki wielokadencyjnym rządom w mieście. Pozwolenie prezydentom miast na wielokadencyjne sprawowanie władzy było błędem. Naszego gościa cieszy wprowadzenie limitu dwóch kadencji dla włodarzy miast, których kompetencje w zakresie nominacji są ogromne.
System, który się wytworzył w Gdańsku polega na komplementarności funkcji […]. Był zamknięty krąg relacji osobistych, towarzyskich, kulturowych.
[related id=113840 side=right] Stworzono olbrzymią grupę interesariuszy. Prezydent Adamowicz starannie dobierał obsadzał miejsca w radach nadzorczych w spółkach komunalnych. Marek Formela wskazuje na lobby deweloperów, które uznaje za najsilniejszą grupę interesów w Gdańsku. Podaje przykład boiska Gedanii. Wyjaśnia, że nie po to spółka wydawała miliony złotych, żeby mieć boisko. Sam prezydent Adamowicz przyznał w radiu, że na miejscu boiska mogłoby powstać osiedle. Nie wspomniał przy tym, że sam był wówczas udziałowcem spółki mającej chcącej je wybudować.
Trzeba oddać Adamowiczowi, że miał dar uwodzenia swoich wyborców.
Hermetyczność aglomeracji, duże pieniądze, znani ludzie i własna polityka historyczna. Krzysztof Puternicki o małej Sycylii, czyli Trójmieście.
Krzysztof Puternicki wyjaśnia, na czym polega specyfika Trójmiasta. Hermetyczności tej aglomeracji miejskiej sprzyja oddalenie od innych. Ze względu na handel morski zawsze były tam pieniądze.
10 procent naszego PKB to jest handel morski.
Z Trójmiastem związani są tacy ludzie jak Lech Wałęsa, Donald Tusk, czy Lech Kaczyński. reżyser wskazuje, że władze samorządowe Trójmiasta należą do tych, które najbardziej podważają polski rząd. Według autora filmu o owej małej Sycylii w Trójmieście od początku III RP istnieje układ, który uwłaszcza się na mieniu publicznym.
.@puternickik w #PoranekWNET: w Gdańsku na podstawie falandyzacji i różnych zabiegów prawych deweloperzy ogrywają miejskich urzędników i wykorzystują ich niekompetencję, żeby zyskać korzyści.#RadioWNET
Wskazuje na reakcję ludzi na swoje filmy. Przyznaje, że nie jest łatwo. Wspomina, że jego matka urodziła się w Gdańsku po wojnie. Do miasta przyjechali jego dziadkowie.
Nie mieliśmy Quislingów i Pétainów. Ale mieliśmy i mamy masę kundli, którzy machają ogonkami przed każdym, wobec kogo spłaszcza ich kompleks niższości. I tak jest w przypadku współczesnego Gdańska.
Ks. Zygmunt Zieliński
Gdańsk – problem redivivus?
Rząd II RP świadom był ogromnej wagi statusu Polski we Freie Stadt Danzig. Nie licząc tego, co czynił Konsulat Polski w Gdańsku, wystarczy zdać sobie sprawę z przygotowania na każdą ewentualność Westerplatte, polskiego przyczółka nad Motławą. Zdał on egzamin we wrześniu 1939 r. Dziś trzeba się szarpać z lokalnymi władzami Gdańska, jeszcze stale polskimi, o zapewnienie Westerplatte należnego miejsca nie tylko w historii, bo tego nikt nie jest w stanie ruszyć, ale – co gorsza – o godne traktowanie tego miejsca przez włodarzy Gdańska.
Zwróciłem uwagę na niebezpieczne zagrywki polskich danzigerów już w 2017 r. Zresztą nie do końca jestem pewny określenia „polskich”, bo nie o status formalny tu chodzi, ale idee przyświecające działaniu owych miłośników niemieckiej przeszłości Gdańska.
Mój artykuł do dziś ma ponad 310 tysięcy wejść. Mało który może z nim w tej materii konkurować. Już w 2019 r. musiałem dać uzupełnienie. Problem Gdańska istnieje i daje znać o sobie. Wszedł w fazę, kiedy władze Rzeczypospolitej nie powinny być bierne.
Pozwalam sobie przypomnieć to, co pisałem sukcesywnie w tej sprawie i postawić kropkę nad „i”, bo rzecz zaczyna mieć swój dalszy ciąg, zbyt mocno przypominający tamten sprzed 80 lat.
Żądamy używania rozumu
Niepoprawni.pl, 24 stycznia 2017 (do 25 X 2020 – ponad 310 tys. wejść)
Tytuł nawiązuje do artykułu na Niepoprawni.pl pt. Żądamy Wolnego Miasta Gdańsk. Spodziewać się można, że któryś z kolei głos demokratyczny odezwie się w sprawie przywrócenia Generalnego Gubernatorstwa – jak demokracja, to demokracja – wszystkie chwyty dozwolone. Z autorem podpisującym się: jazgodyni zgadzam się w stu procentach i zamiast komentować poruszony przezeń problem, po prostu odsyłam do jego tekstu, który warto przeczytać, by nie lekceważyć takich idiotycznych pomysłów, jakie niektórym rodzimym gangsterom chodzą po głowie. Czy aby tylko rodzimym, to pytanie? A następne pytanie, czy pozostawiono by im zagarnięte łupy, gdyby znowu na tablicy przed miastem widniał napis: „Freie Stadt Danzig”. A gdyby udało się urwać jeszcze kawał Polski, to mogliby nawet napisać „Freistaat Danzig”. Albo po prostu: „Hansestadt Danzig”. Byłoby nawet zręczniej, bo ukryto by element aneksji. Złodziejowi, jak już raz zacznie kraść, zamiast resztek zdrowego rozsądku pozostaje już tylko pazerność, nawet gdyby miał się tym, co pochłania, udławić. Wiadomo, o kim mowa. Ale wiadomo też, jaką Gdańsk – ów „Freie Stadt Danzig” – rolę spełnił w naszej najnowszej historii, dlatego łapy precz od tego tematu. Nie wątpię, że władze nasze zareagują na każdą głupotę w tym względzie.
Jeśli już jesteśmy przy, nazwijmy to, nazewnictwie, choć to coś znacznie więcej – zwróćmy uwagę na inny nonsens, niegdyś zaplanowany, bo w czasie PRL nie mówiło się o Niemcach jako zbrodniarzach wojennych. Zbrodniarzami byli naziści, a Niemcy mieszkali wszakże też w NRD; czyż wypadało ich nazywać zbrodniarzami wojennymi?
A więc, kiedy chciałem w czasie PRL dać tytuł książce: Życie religijne w Polsce w czasie okupacji niemieckiej, cenzura zażyczyła sobie, żeby było: w hitlerowskiej. Cóż było robić?
Obecnie, kiedy pewne lobby, jakie nie wspomnę, bo zaraz przykleją mi wizytówką anty…, współpracują nad ukuciem takich pojęć w odniesieniu do holocaustu i wojny, jak ‘bystanders and perpetrators’ (gapie i sprawcy) w odniesieniu do Polaków, których w czasie wojny zginęło też ponad 3 miliony, w tym ileś tam tysięcy za ratowanie Żydów, niektórzy nasi idioci (jak inaczej ich nazwać?) publicznie domagają się, żeby nie mówić o zbrodniach Niemców, bo rzekomo popełniali je naziści. I taki facet był rzecznikiem jakieś partii, ale w końcu – jaka partia, taki rzecznik. Można by te idiotyzmy tylko wykpić, bo prowadzenie w tej materii rzeczowej dyskusji jest upokorzeniem dla każdego rozgarniętego człowieka. Ale ludzie dopuszczani z takimi bredniami do mediów, ba, nawet do sejmu, bardzo szkodzą wizerunkowi Polski i Polaków.
Nawet ci Niemcy, którzy pracują nad zepchnięciem na Polskę odpowiedzialności za wojnę, w duchu śmieją się z tych „bornierte Polen” – ograniczonych, głupich Polaków, którzy sami dostarczają im na siebie amunicji. Nie wiem, czy i jak takie usługi są wynagradzane, ale niezależnie od tego, z tymi ludźmi nie powinno się prowadzić dyskusji, ale jak kiedyś durnych uczniów – sadzać ich do oślej ławki. To jedno.
A więc nie: hitlerowski, nie nazizm, w odniesieniu do zbrodni wojennych. Były po prostu niemieckie. Do 1945 r. w NSDAP było około 8,5 miliona członków – +/10% ludności Niemiec. To zwykli Niemcy popierali Hitlera i robili wszystko, co im rozkazał, a narodowi socjaliści byli wśród nich.
Jest jeszcze trzeci problem, który coraz bardziej „stawia się na głowie. Dlaczego? Trudno dociec, choć można mieć różne przypuszczenia. To coś takiego, jak z nazizmem. Chodzi o udział Polaków w siłach zbrojnych III Rzeszy. Było ich chyba coś około 400 tys. Ryczałtem sądzić, że jako Polacy zostali zmuszeni do służby wojskowej, jest fałszem od początku do końca. Mogło tak być na Śląsku, choć i tu trzeba sprawę traktować indywidualnie. Takich „stockpolen” albo, jak ich nazywano, „nationalpolen”, raczej nie brano, gdyż był to element niepewny. Nie będę wdawać się w szczegóły tych praktyk. Gdy chodzi o Freie Stadt Danzig, sprawa była jasna. Obywateli Wolnego Miasta, bez względu na narodowość, traktowano jako obywateli Rzeszy.
Zupełnie inaczej miała się rzecz w przypadku obywateli tzw. Reichsgau Danzig-Westpreussen. Tutaj od 1942 r., na mocy dekretu gauleitera Alberta Forstera, zaprowadzono tzw. volkslistę. Ludność polska została wezwana do składania podań o przyjęcie na nią, w kategoriach III lub IV, w zależności od stwierdzonego stopnia zniemczenia jednostki lub jej polonizacji. Każdy składający podanie musiał stawić się przed landratem i poddać się egzaminowi (Prüfung), gdzie musiał wyprzeć się polskości i prosić o dobrodziejstwo przynależenia do narodu niemieckiego. Niech nikt mi nie wmawia np., że stosowano przymus; przeciwnie, dużą część wniosków odrzucono, a przyjmowano zwłaszcza te, gdzie w rodzinach byli dorośli mężczyźni wcielani następnie do wojska.
Tzw. eingedeutscht, czyli mający III lub IV grupę, stawali się obywatelami III Rzeszy, tym samym zrzekali się obywatelstwa polskiego, co po wojnie miało pewne konsekwencje. Cała reszta Polaków na tym terenie, ja też do nich należałem, nie miała żadnego obywatelstwa, ale byli to tzw. Reichsschutzangehörige – podopieczni Rzeszy, czyli ludność przeznaczona do wywózki.
Ostatnio czytałem czyjeś wywody, jak to ci zmuszeni do służenia w armii niemieckiej cierpieli, jak dezerterowali jako polscy patrioci. Nie można temu zaprzeczyć w wielu przypadkach, choć nie we wszystkich. Sam byłem świadkiem, jak żołnierze, właśnie ci eingedeutscht, słabo mówiący po niemiecku, będąc na urlopie z frontu wschodniego, chwalili się – niekiedy nawet kilkoma – panzerzerstörerabzeichen (medalami za zniszczenie czołgu), jak opowiadali o swoich wyczynach frontowych. Jeśli kto nie chce wierzyć, jak bardzo zależało wielu Polakom na zdobyciu obywatelstwa niemieckiego, niech poczyta sobie ich odwołania do landratur przechowywane w archiwum wojewódzkim w Bydgoszczy.
Dajmy więc spokój legendom i nie wypowiadajmy się o czymś, o czym nie mamy pojęcia. Ja tam żyłem. Jako dzieciak widziałem i starałem się już rozumieć zarówno tragedię, jak i podłość. Tragedię tych, którzy ze strachu podpisywali wniosek o volkslistę i tych, którzy cieszyli się, że na niemieckie kartki żywnościowe dostaną masło, którego dla Polaków nie przewidziano. Natomiast nie znam żadnego przypadku, żeby z tego terenu kogoś przymusowo zabrano do niemieckiej armii.
Postscriptum
Danzig Deutsche Hansestadt?
Częściowo w: Niepoprawni.pl 1 II 2019 r.
Po blisko dwóch latach od ukazania się powyższego tekstu problem Gdańska nie tylko nie zaniknął, ale się zaostrzył. Wracam pamięcią do lat 90., kiedy bywałem w Dusseldorfie, gdzie w znanej Lambertuskirche jest grobowiec biskupa Karla Marii Spletta, w latach międzywojennych i czasie wojny biskupa diecezji gdańskiej, w latach okupacji zarządzającego także diecezją chełmińską. Rozmawiałem wtedy z niektórymi gdańszczanami, których w tym mieście była spora grupa. Rozumiem ich przywiązanie do swego miasta rodzinnego, co zresztą na ogół manifestowali w sposób bardzo taktowny. Co mnie wszakże zaskakiwało, to opowieści również gdańszczan z urodzenia, deklarujących się jako Polacy i chyba faktycznie nimi będący, którzy także z nostalgią wspominali ten dawny, niemiecki Gdańsk. Z rozmów tych wynikało, jakoby w Wolnym Mieście Gdańsku obywatele bez względu na narodowość traktowani byli jednakowo i dzielili te same obawy przed nadmierną ingerencją państwa polskiego w sprawy Gdańska. W ich przekonaniu w podobny sposób traktowano wysiłki III Rzeszy zmierzające do dominacji w Wolnym Mieście.
Kiedy zagadnąłem kiedyś o oflagowanie niemal wszystkich domów, także prywatnych, chorągwiami ze swastyką, a także o tłumne i gorące witanie odwiedzających Gdańsk bonzów hitlerowskich, nie znajdowano przekonywającej odpowiedzi. Podobnie reagowano na pytania o rolę Gdańska w 1939 r., o udział Danziger Heimwehr w ataku na Westerplatte i Pocztę Gdańską, o okrucieństwa wobec Polaków, o mord pracowników i obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku.
W jednym przypadku wypowiedź starszego już byłego gdańszczanina wprost zdumiewała. Powiedział, że musi przyjść czas, kiedy Gdańsk, stary hanzeatycki port, od zawsze niemiecki, znowu się nim stanie. Oczywiście był to przyjaciel Polaków, bez pretensji do nich o posiadanie Gdańska, podarowanego im przecież przez Stalina. Zapewnił też, że sporo Polaków-gdańszczan głośno tego nie powie, ale w zaufaniu – owszem. Tylko w jednym przypadku znalazłem niedwuznaczne potwierdzenie takich poglądów, i to u dobrze mi znanego człowieka, którego bym nigdy o to nie posądzał, gdyż w Polsce głosił poglądy diametralnie przeciwne.
W pełni zrozumiałem sens tamtych rozmów dopiero w ostatnim czasie, kiedy z Gdańska zaczęły dochodzić głosy przypominające tamte z Dusseldorfu. Pod płaszczykiem samorządu zaczęto Gdańsk traktować jako miasto o wyjątkowym statusie. Przy tym nie strajk w Stoczni Gdańskiej stanowił argument wspierający te ambicje, ponieważ nie wszyscy jego uczestnicy w podobny sposób oceniali jego przeprowadzenie i owoce, nie tylko w postaci przemian, jakie w Polsce nastąpiły, ale także startu w wielką politykę pewnej grupy działaczy.
Przystąpienie Polski do Unii Europejskiej postawiło problem Gdańska na nowej płaszczyźnie. Można by przypuszczać, że pewne koła polityczne w Niemczech będą zainteresowane ściślejszym powiązaniem Gdańska, zwłaszcza gospodarczym, ze zjednoczonymi Niemcami. Zmarły tragicznie prezydent Gdańska mógł spać spokojnie, obojętny na zarzuty mu stawiane. Jego aparycja ułatwiała mu przyjmowanie pozy, jaką przed II wojną światową niejednokrotnie manifestował ówczesny prezydent Senatu Gdańskiego. Jego nazwiska nie będziemy tu przypominać.
Sympatie i chęć powrotu do czasów Freie Stadt Danzig, jakże mile widziane za Odrą, uwidoczniły się w gestach władz gdańskich, co w przytoczonym tu artykule z Niepoprawnych.pl opisałem. Wypowiedź Piotra Grzelaka, wiceprezydenta Gdańska, sugerująca winę Polski za wybuch II wojny światowej, nie doczekała się następstw, jakie winny mieć miejsce ze strony polskich władz państwowych.
Stanowisko pani prezydent Gdańska w sprawie Westerplatte też daje do myślenia, a już jej projekt obchodów wybuchu II wojny światowej można by uznać za bardzo niewybredny żart, ale wszystko wskazuje na to, że takie obchody, radosne, roztańczone, stwarzające okazję do świetnej zabawy – były poważnie planowane. Spotkały się z dość jednomyślną krytyką i uległy zmianie. To jednak niczego nie załatwia, gdyż osoba czy osoby chcące rządzić – zwłaszcza w Gdańsku – powinny mieć elementarną wiedzę o tym, co wydarzyło się we wrześniu 1939 roku, jaki był początek wojny właśnie w Gdańsku i na Pomorzu w ogóle. Jeśli takiej wiedzy nie posiadają, to kto powierzył im władze samorządową?
Odpowiedź jest prosta – demokracja. Jej słabości znamy doskonale, ale czy można założyć, że ona usprawiedliwia wszystko, także zachowania, które ranią naszą tragiczną pamięć? Jeśli przyjmiemy, że pani Dulkiewicz zna historię II wojny światowej, że zna ją także jej zastępca, to zdumienie z racji ich wypowiedzi rośnie. Każdy logicznie myślący człowiek musi postawić sobie pytanie, czy demokracja usprawiedliwia sprawowanie tak ważnych urzędów przez osoby, które z dziejów Ojczyzny robią kiepski happening? Gdańsk dzięki takim wydarzeniom nabiera znaczenia, ale niestety w tym najgorszym wydaniu.
Ile trzeba będzie włożyć trudu, kiedy wreszcie miastem tym rządzić będą ludzie odpowiedzialni i znający lepiej historię, byśmy w Gdańsku naprawdę byli u siebie, bez reminiscencji do Freie Stadt Danzig, do czasów Greisera i Forstera?
Kiedy wróci pamięć o egzekucjach w Wejherowie, Górnej Grupie, Lesie Szpengawskim, Rudzkim Moście, Fordonie, Piaśnicy, Dolinie Śmierci pod Chojcami (gdzie zginął mój ojciec), w Stutthofie i o tylu innych miejscach kaźni? Brak pamięci o tym to może przygotowywanie czegoś podobnego.
Użyłem pojęcia ‘Deutsche Hansestadt’, gdyż „Freie Stadt Danzig” to był twór Wersalu – malum necessarium, któremu kres położył Hitler. Jeśli więc Polacy dziś kokietujący Niemców myślą, że wespół z nimi stworzą sobie z Gdańska wspólny z Niemcami folwark, a do tego to wszystko zmierza, to dają tylko popis niebotycznej głupoty i haniebnej zdrady Polski. Nawet gdyby, jak to było w przypadku wielu w przeszłości, stali się znowu eingedeutscht.
Zukunftsmusik – kto dyryguje?
Nie mają racji ci, którzy z beztroską odnoszą się do szukania analogii dzisiejszych wydarzeń do tych w końca lat 30. ubiegłego wieku, a reminiscencje z tego, co poprzedzało wybuch II wojny światowej, starają się często włożyć między bajki.
Bywa wszakże, że pojawia się jakby wstrząs budzący z drzemki. Oto Kacper Płażyński przekazał portalowi tvp.info następującą informację: „Przewodniczący Związku Mniejszości Niemieckiej w Gdańsku, Roland Hau, zapytał internautów, czy w obliczu sytuacji w Polsce cały czas chcą zwierzchności Warszawy nad naszym wspólnym Gdańskiem? »To pytanie pobędzie tylko 24 godziny na moim profilu« – zaczął swój internetowy wpis Roland Hau. »Patrząc na to, co się właśnie teraz na naszym przykładzie dzieje, mam pytanie: Czy naprawdę, w swoim bezkrytycznym patriotyzmie, cały czas chcecie zwierzchności Warszawy, a dokładnie jej żoliborskiej dzielnicy, nad naszym wspólnym Gdańskiem?«”.
Kacper Płażynski ujawnił zresztą więcej ciekawych faktów w poruszanej sprawie. Oto co znajdujemy na cytowanym portalu: „Sprawą niezwykle bulwersującą dla mnie jest to, że pan Roland Hau, o czym nie wiedziałem, od wielu lat swoich poglądów nie ukrywał. Już w 2002 roku publicznie w liście do jednej z trójmiejskich reakcji mówił o tym, że Gdańsk nie jest polskim miastem i władzami Gdańska jest rząd na uchodźstwie”.
Historia nie powtarza się nigdy w tej samej postaci, ale pewne zdarzenia wracają łudząco podobne do tamtych sprzed lat.
Zajmowałem się swego czasu mniejszością niemiecką w Polsce międzywojennej. Zapewne dziś nie istnieje w Niemczech instytucja podobna do ówczesnej Deutsche Siftung – chcę w to wierzyć – ale wciąż za to działa sztuczna formacja tzw. ziomkostw, których zadaniem nie jest wprawdzie irredenta, ale podtrzymywanie świadomości utraty ziem, uważanych – słusznie czy nie – za „urdeutsch”, czyli pierwotnie niemieckie. Jako ziemie zabrane Niemcom wymienia się Pommern, Provinzmark Posen, Schlesien. Oczywiście w myśleniu wielu Niemców „urdeutsch” jest, obok Krakowa, także Gdańsk.
Tym razem nie chcą jednak powtórzyć zaboru tego miasta w 1793 roku przez Fryderyka Wilhelma II, wówczas już nie króla in Preussen, ale von Preussen, ale wpadli na zgoła lepszy pomysł, polegający na inspirowaniu w samym Gdańsku miejscowego lobby, składającego się z tzw. – jak by ich nazwać w żargonie kulturträgerów – leistungspolen, czyli Polaków na usługach nowych właścicieli. Aż dziwne, jak uporczywie wracają wzorce wypracowane kiedyś przez tzw. Ostarbeit. Awantury proaborcjonistów w Polsce posługują się esesmańskimi symbolami i znanymi z czasów weimarskich burdami ulicznymi. Kto wie, czy wzdychają, by mieć swojego Horsta Wessela. Patrioci – już nie Gdańska, ale, jak chce Hau, naszego wspólnego Hansestadt Danzig, „naszego” w sensie miasta urdeutsch – do żywego przypominają piąta kolumnę, jeśli jeszcze wiemy, co to znaczy. I to nie od dzisiaj, bo to trwa dłużej niż Ostarbeit pana Hau. I to wszystko pod okiem antydemokratycznego PiS-u i ponoć faszystowskiej polskiej publiczności ważącej się urządzać marsze niepodległości.
Można bez krzty przesady powiedzieć: déjà vu. Już to wszystko przerabialiśmy. Nie mieliśmy wprawdzie Quislingów i Pétainów. Ale mieliśmy i mamy masę kundli, którzy machają ogonkami przed każdym, wobec kogo spłaszcza ich kompleks niższości. I tak jest także w przypadku współczesnego Gdańska. Samorząd samorządem, ale za Polskę nie jest odpowiedzialny samorząd Gdańska ani teraz, ani nigdy, bo wartością niezbywalną jest Rzeczpospolita i dla tych, którzy są innego zdania, nie ma w niej miejsca. Czy ich zechcą przyjąć mocodawcy, przy których klamce się wieszają, to tylko ich sprawa. Także tych, którzy wstydzą się polskiego obywatelstwa, o których ostatnio Wojciech Mann tak współczująco wspomina.
Z wielkiej chmury mały deszcz – powiedzą tak oceniający występy pana Hau i wielu gdańszczan. Ale czy nie było takich, co podobnie mawiali nawet jeszcze w sierpniu 1939 roku?
To, co dzieje się w Gdańsku, można porównać do uwertury. Do czego – to się okaże. Ale zawsze dobrze jest znać dyrygenta. Odpowiedzialni na Polskę winni wiedzieć, kto zacz. W 1939 roku wiedzieli, bo służby działały sprawnie, ale myślano, że nie należy drażnić bestii. Na nic się to zdało.
Artykuł ks. Zygmunta Zielińskiego pt. „Gdańsk – problem redivivus?” znajduje się na s. 9 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.
Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Pojawił się już akt oskarżenia w sprawie Aleksandra K., który 15 października 2020 r. dopuścił się brutalnego pobicia operatora z ekipy telewizyjnej Telewizji Polskiej.
15 października w godzinach wieczornych w Gdyni, miał miejsce atak na trzech pracowników Telewizji Polskiej, kończących pracę nad materiałem w związku z zatrzymaniem Ryszarda Krauzego.
Sprawcą ataku był syn zatrzymanego miliardera i przedsiębiorcy – Aleksander K.
Zdarzenia, o których mowa miały miejsce wieczorem niedaleko miejsca zamieszkania ojca oskarżonego.
Jednym z poszkodowanych uczestników zdarzenia był dziennikarz TVP Bartosz Stracewski, który w rozmowie z portalem Wnet.fm relacjonuje tamto zdarzenie:
W momencie gdy funkcjonariusze CBA odwieźli Ryszarda K., odwieźli też zabezpieczone tam na miejscu dokumenty, ekipy telewizyjne zaczęły rozjeżdżać się do domów, kończyć pracę – nasza ekipa robiła jeszcze jedno wejście na żywo i oczekiwała na dalsze decyzje odnośnie tego czy jeszcze mamy coś na zapas nagrać – opowiada Stracewski.
Aleksander K. wykazał się dużą brutalnością wobec operatora.
W pewnym momencie do naszego kolegi operatora, który akurat składał sprzęt do bagażnika podszedł mężczyzna. Zaczął najpierw popychać obecnego na miejscu producenta telewizyjnego. Kiedy jego odepchnął, mimo próby załagodzenia sytuacji, niestety doszło do rękoczynów. Uderzył naszego kolegę operatora, ten przewrócił się na ziemię. Tam otrzymał jeszcze jeden cios w głowę, najprawdopodobniej nogą i po tym wszystkim ten mężczyzna zbiegł. Na miejsce została wezwana policja, karetka, kolega został na miejscu opatrzony i zabrany do szpitala na dalsze badania.
Jak zaznacza Stracewski materiał dowodowy jest silny.
Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gdańsku w swoim komunikacie jasno wskazuje na zeznania oskarżonego w tej sprawie, który przyznał się do tego pobicia i przyznał się, że była to jego inicjatywa. Tak zresztą mówi treść zarzutów, że z jego inicjatywy doszło do szamotaniny, a następnie pobicia. I, że on sam był wzburzony w związku z przeszukaniem i czynnościami CBA w domu swojego ojca, więc wydaje mi się, że tutaj materiał dowodowy i fakt przyznania się oskarżonego do tego czynu – świadczy sam za siebie.
Zgodnie z oceną prokuratora, prowadzącego sprawa zachowanie Aleksandra K. wyczerpuje znamiona występków z art. 190 § 1 Kodeksu karnego, art. 191 § 1 Kodeksu karnego, art. 157 § 2 Kodeksu karnego, art. 217 § 1 Kodeksu karnego, za co grozi kara pozbawienia wolności do 3 lat”.
W materiale dowodowym prokuratura wskazuje, że sprawca ataku stosując przemoc wobec dwóch członków ekipy telewizyjnej, chciał przede wszystkim zmusić ich do opuszczenia ogólnodostępnej przestrzeni przed jego posesją. Działania Aleksandra K. zostały zakwalifikowane jako występki o charakterze chuligańskim. Oskarżony działał publicznie oraz bez przyczyny, czym okazał rażąco lekceważący stosunek wobec obowiązującego porządku prawnego.
Aleksander K. wskazywał, że jego działania spowodowane były stanem zdenerwowania w związku z wcześniejszym zatrzymaniem swojego ojca.
Marianna Fijewska opowiada o swoim reportażu „Rykoszet. O Marianie, ojcu Wioli. Trzecim, który padł”, poświęconym pamięci jednej z elbląskich ofiar Grudnia’70.
14 grudnia 1970 r. w Stoczni Gdańskiej wybuchł strajk wywołany ogłoszonymi dwa dni wcześniej podwyżkami na artykuły pierwszej potrzeby, zwłaszcza na żywność. Rozpoczął on falę strajków i manifestacji ulicznych, które objęły większość Wybrzeża.
Najtragiczniejsze zdarzenia miały miejsce w Gdyni, gdzie 17 grudnia wojsko bez ostrzeżenia otworzyło ogień do idących do pracy robotników.
Pomnik ofiar Grudnia’70 w Gdyni / Fot. Krzysztof, Wikipedia
14 grudnia 1970 roku na Wybrzeżu głównie w Gdyni, Gdańsku, Szczecinie i Elblągu wybuchł bunt robotników. Demonstracje, protesty, strajki, wiece i zamieszki, których erupcja miała miejsce w kolejnych dniach zostały krwawo stłumione przez milicję. ZOMO i wojsko, nazywane wtedy „ludowym wojskiem”.
Według oficjalnych danych i historycznych badań, w grudniu 1970 roku na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga od kul milicjantów i „ludowego” wojska zginęło 45 osób (tylko 18 osób straciło życie w Gdyni) a ponad 1 160 zostało rannych.
Nie mówię tutaj tylko o pryzmacie ludzkiej bezsilności z zetknięciu z machiną świata i zdarzeń. Piszę także o polskiej bezduszności machiny biurokratycznej i nieempatyczności. A przecież Polska to kraj, który ciągle na owych anonimowych bohaterów się powołuje. Kolejnym poziomem i pryzmatem jest wreszcie miłość i jej utrata przez niedoszłą żonę, córkę…
Marianna jest absolwentką dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Wiedzie życie reporterki i pisarki, bardziej niż wnikliwej. Na co dzień jest współpracowniczką Magazynu Wirtualnej Polski i portalu HelloZdrowie.pl. Mimo młodego wieku ma już na swoim koncie dwie książki: „Tajemnice pielęgniarek. Prawda i uprzedzenia” – 58 rozmów z przedstawicielkami tego zawodu” i „Trudny przypadek. Prawdziwe historie polskich lekarzy”. W planach kolejne.
Elbląg / Fot. Janusz Jurzyk (CC BY-SA 3.0), Wikimedia Commons
Marianna Fijewska opowiada w Muzycznej Polskiej Tygodnióce WNET o tym, co skłoniło ją konkretnie do pochylenia się nad krwawymi wydarzeniami Grudnia ’70: Zainspirowała mnie historia córki mężczyzny, Mariana Sawicza, który zginął w tamtych dniach. W procesie wytoczonym przez nią państwu polskiemu nie uczestniczył żaden jego przedstawiciel.
Do tej pory próbowano zrzucić winę za tę zbrodnię jedynie na milicję. Mam nadzieję, że po moim reportażu komuś zrobi się głupio. Ktoś przecież wydawał tej milicji rozkazy.
Marianna Fijewska, odwiedzając Elbląg podczas przygotowywania reportażu, dostrzegła, że tragedia Grudnia ’70 praktycznie nie jest obecna (podobnie jak świadomość rangi tamtych zdarzeń) w pamięci zbiorowej tego miasta.
Przypomniała, że oprócz Mariana Sawicza (główny bohater jej reportażu), na skutek pacyfikacji strajków na Wybrzeżu zginęło jeszcze kilku elblążan – Waldemar Rebinin i Zbigniew Godlewski.
Marianna Fijewska zapewnia, że młode pokolenie wykazuje zainteresowanie najnowszą historię Polski i nie zgadza się do końca z opinią, że „młodych praktycznie czasy najnowsze Polski nie interesują”:
To nie jest tak, że nie chcemy o tamtych czasach słuchać, czy dowiedzieć się więcej. Problem jest w tym, że raczej nikt nie potrafi nam tego opowiedzieć i przekazać. – mówi Marianna Fijewska.
Tutaj do wysłuchania rozmowa Tomasza Wybranowskiego z Marianną Fijewską:
By przeczytać reportaż Marianny Fijewskiej „Rykoszet. O Marianie, ojcu Wioli. Trzecim, który padł” odsyłam na strony serwisu Magazyn WP. Warto zatopić się w lekturze, tak jak warto zapamiętać nazwisko autorki.
Michał Karnowski o Marszu Niepodległości, krytyce Zjednoczonej Prawicy, Strajku Kobiet oraz o powiązaniu funduszy unijnych z praworządnością i o specjalistach od obalania rządów.
Miałem takie poczucie, że nikt na tym nie wygra.
Michał Karnowski ocenia, że obóz patriotyczny po wczorajszym Marszu Niepodległości może liczyć jedynie straty. Jego hybrydowa forma wymknęła się organizatorom. Dodatkowo trwające ograniczenia związane z koronawirusem są źródłem dodatkowej frustracji społecznej. Publicysta tygodnika „Sieci” sądzi, że krytyka kierowana przez Konfederację pod adresem Zjednoczonej Prawicy jest wewnętrznie sprzeczna.
Są to zarzuty, że restrykcji jest z jednej strony za mało, z innej za dużo, epidemii w ogóle nie ma, ale jak jest to jej nie leczycie.
Nie dziwi się, że notowania Prawa i Sprawiedliwości są najniższe od 2015 r. W końcu Polska znajduje się w najgorszej sytuacji od lat. Spowodowane jest to pandemią koronawirusa. Ponadto publicysta tygodnika „Sieci” porównuje Strajk Kobiet do najskrajniejszych organizacji. Ma wszelkie znamiona grup, które są w stanie wypełnić ekstremistyczne cele.
Każdy ruch rewolucyjny o marksistowskim podłożu na końcu oferuje obozy koncentracyjne.
Wskazuje na wyrażaną przez Strajk Kobiet wrogość wobec katolicyzmu. Obecnie naprzeciwko Zjednoczonej Prawicy nie stoi Koalicja Obywatelska, tylko ekstremiści pod wodzą Klementyny Suchanow i Marty Lempart. Dziennikarz odnosi się także do kwestii powiązania praworządności z przyznawaniem funduszy unijnych. Ocenia, iż sprowadziłoby to nasze państwo do województwa w ramach Unii Europejskiej. Porównuje to do sejmu grodzieńskiego 1793 r. Zaznacza, że
Arbitralna możliwość uznawania jakiegoś kierunku działania za niepraworządny to coś, czego Polska nie ma w stosunku do Gdańska, czy Śląska.
Michał Karnowski odnosi się do taktyki opozycji w Polsce, która dąży do tego, by wyprowadzać na ulice coraz to inne grupy ludności. Zauważa, że próba ciągłego organizowania społeczeństwa ma miejsce także na Białorusi. Nie neguje szczerości buntu społecznego u naszych wschodnich sąsiadów, zauważając przy tym, że
Są chyba gdzieś na świecie specjaliści od obalania rządów.
Paweł Bobołowicz o wizycie prezydenta Andrzeja Dudy na Ukrainie.Polska głowa państwa wraz z prezydentem Wołodomyrem Zełenskim przedstawiali polsko-ukraińskie inwestycje gospodarcze, które będą w przys
Paweł Bobołowicz mówi, że uczestnicy forum rozmawiali na temat rozwoju infrastruktury między Bałtykiem, a Morzem Czarnym. W obecności prezydentów Ukrainy i Polski portu w Gdańsku i Odessie podpisały umowę o współpracę. Prezydent Andrzej Duda zaznaczył, że
Polska będzie wspierać uzasadnione ambicje Ukrainy do bycia ważnym węzłem transportowym w Europie Wschodniej.
Prezydent Andrzej Duda odwoływał się do współpracy krajów Unii Europejskiej w ramach inicjatywy Trójmorza, którą zainteresowana jest także Ukraina. Jego ukraiński odpowiednik zauważył, że Polska jest dla jego Ukrainy drugim rynkiem eksportowym. Zachęcił on polskich inwestorów do inwestowania na Ukrainie i udział w ukraińskiej prywatyzacji. Korespondent wskazuje, że pojawił się jednak „jeden zgrzyt”:
Polska i Ukraina mają różne podejście co do liczby pozwoleń na przewozy ciężarowe. Ukraina chce więcej przewozów ciężarowych przez Polskę.
Po forum biznesowym prezydenci złożyli kwiaty na ulicy Lecha Kaczyńskiego w Odessie, kończąc w ten sposób wizytę polskiej głowy państwa u naszych południowo-wschodnich sąsiadów.
Prezydent Duda mówił o przestrodze dla świata, premier Morawiecki o wojnie totalnej, chargé d’affair RFN Knut Abraham o odpowiedzialności Niemiec, a p. Mularczyk o raporcie nt. odszkodowań wojennych.
Polski Prezydent wręczył noty identyfikacyjne rodzinom pięciu z odnalezionych w czasie prac archeologicznych żołnierzy, których zidentyfikował Zakład Genetyki Sądowej Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie.
Następnie wspólnie z harcerzami i weteranami zapalony został Znicz Pokoju oraz odczytany Apel Pamięci. Wcześniej Prezydent RP złożył kwiaty na Cmentarzu Obrońców Westerplatte i zapalił znicze w miejscu ekshumacji szczątków żołnierzy polskich poległych na Westerplatte.
Prezydent Andrzej Duda powiedział, że Westerplatte to miejsce, które jest „symbolem bohaterstwa polskich żołnierzy, a dla całego świata przestrogą przed tym, co oznacza brutalna polityka prowadząca do wojny; ostrzeżeniem, aby takie wydarzenia nigdy się nie powtórzyły”.
Premier Mateusz Morawiecki podkreślał, że II wojna światowa była wojną „o wszystko – o ocalenie Europy, o ocalenie świata […] Dzisiaj w Wieluniu jesteśmy zobowiązani, żeby powiedzieć: nigdy więcej nazizmu i komunizmu. Nigdy więcej wojny. Mamy obowiązek przechowywać tę pamięć i pamiętać o przeszłych pokoleniach”.
W 81. rocznicę wybuchu II wojny światowej, chargé d’affaires Republiki Federalnej Niemiec, Knut Abraham wygłosił przemówienie w Wieluniu, pierwszy polskim mieście, które zostało zbombardowane 1 września 1939 roku.
Trudno być tutaj dlatego, bo w myślach widzę też pilotów oraz żołnierzy i oficerów, którzy są odpowiedzialni za atak na to bezbronne miasto. To byli Niemcy, tak jak ja – powiedział Knut Abraham.
Prof. Mirosław Golon, dyrektor IPN Gdańsk, złożył dzisiaj wieniec pod Pomnikiem Obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku. Przedstawiciele Instytutu uczestniczyli w obchodach upamiętniających pocztowców, którzy bronili dostępu do budynku Poczty Polskiej przez czternaście godzin.
– Losy pocztowców symbolizują tragedię wszystkich Polaków podczas II wojny światowej – powiedział w swoim przemówieniu prof. Golon.
Poseł PiS, Arkadiusz Mularczyk poinformował, że raport ws. wysokości odszkodowania od Niemiec dla Polski za zniszczenia podczas II wojny światowej jest obecnie finalizowany i czeka na decyzje polityczną, aby został opublikowany. Prace mają potrwać jeszcze kilka miesięcy, a obecnie dokumenty są tłumaczone na języki niemiecki i angielski.
Krzysztof Wyszkowski, Lech Zborowski i dr hab. Sławomir Cenckiewicz mówią o zakłamanej przeszłości Lecha Wałęsy i szkodliwych działaniach Europejskiego Centrum Solidarności,
Krzysztof Wyszkowski komentuje uroczystości z okazji 40. rocznicy porozumień sierpniowych. Pozytywnie ocenia przemówienia prezydenta Andrzeja Dudy i premiera Mateusza Morawieckiego:
Wielkie wrażenie zrobił na mnie wielki hołd władz państwowych i podkreślenie tego, że „Solidarność była dziełem ogólnonarodowym.
Były opozycjonista wspomina zakończenie strajku sierpniowego:
Był to moment słodko-gorzki. Przez chwilę cieszyliśmy się z tego oddychania wolnością. Wkrótce jednak uświadomiliśmy sobie, że to tylko wyłom w murze. Nastroje spadły, gdy tylko na teren stoczni zaczęli wchodzić agenci.
Gość „Popołudnia WNET” mówi o alternatywnych obchodach Europejskiego Centrum Solidarności:
ECS to bunkier kłamstwa, dzieło bandy Tuska. Mam nadzieję, że gdańszczanie oprzytomnieją i wybiorą inne władze.
Lech Zborowski mówi o agenturalnej przeszłości Lecha Wałęsy:
W latach 80. zapewniał nas, że nie współpracował. Byliśmy naiwni i wierzyliśmy. Teraz wszyscy, którzy chcą znać prawdę, wiedzą jak było. Pozostawiam plugastwa Wałęsy jemu samemu. Niech tonie w błocie, które wytwarza.
Jak mówi Zborowski:
Jestem zdumiony talentami, jakie wykazaliśmy w trakcie strajków.
Dr hab. Sławomir Cenckiewicz tłumaczy, że zbudowanie jednej opowieści o „Solidarności” nie jest możliwe:
Historia zawsze jest polem bitwy i sporów. Trudno, żeby ludzie tworzący Sierpień zbudowali wspólną narrację, skoro zaangażowali się politycznie po różnych strojach. Transformacja ustrojowa, a później także Smoleńsk, rzutują na historyczne oceny.
Historyk negatywnie ocenia działalność Europejskiego Centrum Solidarności:
Organizują popkulturowe i polityczne imprezy, które nie mają podłoża historycznego. Próbują uzasadnić, że walka o prawa mniejszości seksualnych ma solidarnościowe źródła.
Prof. Cenckiewicz przypomina, że wśród osób decydujących o wyborze władz ECS, jako jedyny sprzeciwiał się kandydaturze Basila Kerskiego:
Zrobił z ECS tubę propagandową Platformy Obywatelskiej.
Dyrektor Wojskowego Biuro Historycznego porusza temat Lecha Wałęsy:
Nie ma z nim przestrzeni do debatowania. O czym dyskutować z człowiekiem, który wszystkich obraża?
W opinii prof. Cenckiewicza Wałęsa z wygody wpisał się w spór pomiędzy PiS a PO:
Lech Wałęsa sam siebie niszczy, fałszując swój życiorys.