Grzegorz Brzozowicz: W Polskim Instytucie Sztuki Filmowej odbywa się ewidentny lobbing producencki

Reżyser filmów dokumentalnych Grzegorz Brzozowicz opowiada o kulisach przyznawania dotacji na produkcję filmów dokumentalnych przez PISF. Sama procedura budzi według niego wiele wątpliwości

Grzegorz Brzozowicz reżyser filmów dokumentalnych, który aktualnie pracuje nad swoim nowym filmem poświęconym Lechowi Janerce, jednej z ikon polskiej muzyki. Reżyser dzieli się swoimi doświadczeniami związanymi z ubieganiem się o dotację z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Opisuje skomplikowany i pracochłonny proces, w jakim toczy się weryfikacja projektów filmowych, który budzi wiele wątpliwości.

To sumy niebagatelne [dotacje o które ubiegają się wnioskujący]. A mianowicie wśród tychfilmów rozrzut był od 180 tysięcy dotacja do 900 tysięcy, ale od razu powiem, że większość filmów, bo tylko dwa dostały niższe kwoty, to jest kwota między 600, a 900 tysięcy. Ubiegano się o sumy naprawdę, powiem szczerze, że mnie to zaskoczyło, jak drogo wyceniają takie produkcje twórcy, a w zasadzie producenci, bo na przykład film „Szczelina w murze” – dokument, wnioskował o milion siedemset siedemdziesiąt sześć tysięcy.

W wyniku ocen komisji, film o Lechu Janerce nie uzyskał dotacji, czego przyczynę reżyser upatruje w nieprzejrzystości i niesprawiedliwości systemu przydzielania dotacji:

Wydaje mi się, że problem nie jest w tym, że ja zostałem skrzywcony. Dla mnie oczywiście to jest najważniejszy problem, tylko cała ta zasada tego konkursu jest moim zdaniem źle postawiona. To znaczy odbywa się ewidentny lobbying producencki, bo trudno inaczej z mojej perspektywy. Oczywiście ja nikogo nie oskarżam, ale pokażując same fakty, bo gdyby każdemu z tych filmów odjęto, z tych co dostały po 600 i 900 tysięcy, 50 tysięcy, to również by starczyło na mój film. Ale nie o to chodziło, zdaje się. Poza tym pani, której twórczość Janerki ominęła, przeforsowała 4 na 9 filmów ze swojej komisji.

 


 

 

Grzegorz Braun: Z Gietrzwałdu wyprostowała nam się droga do niepodległości

Rozmowa o najnowszym filmie w reżyserii Grzegorza Brauna „Gietrzwałd 1877. Wojna Światów”. Czy gdyby nie objawienia w Gietrzwałdzie to do wojny światowej doszłoby właśnie w 1877 roku?

Film „Gietrzwałd 1877. Wojna światów” opowiada o nadzwyczajnych zdarzeniach, które nastąpiły latem 1877 r. w warmińskiej wiosce Gietrzwałd (wówczas pod zaborem pruskim Dietrichswalde). To jedyne na ziemiach polskich objawienia Najświętszej Marii Panny, których autentyczność została kanonicznie potwierdzona (dekretem bpa Drzazgi z 1977 r.). Jakie objawienia te, a co za tym idzie ruch pielgrzymów w 1877 roku, miały wpływ na sytuację międzynarodową? – o tym wszystkim opowiada Prezes Konfederacji Korony Polskiej Grzegorz Braun.

Krzysztof Zanussi: Potrzeba opowiadania za pomocą środków audiowizualnych jest niepodważalna/ „Kurier WNET” 108/2022

Magdalena Uchaniuk i Krzysztof Zanussi | Fot. Konrad Tomaszewski

Przekaz audiowizualny jest łatwiejszy do zweryfikowania. Jak widzę kogoś z nieszczerą gębą, to cokolwiek powie, ja patrzę na gębę, a nie na słowa. I to jest właśnie przewaga tego, co wizualne.

Magdalena Uchaniuk, Krzysztof Zanussi

Kino nie zginie na moich oczach

Z Krzysztofem Zanussim – reżyserem, scenarzystą, producentem filmowym – rozmawia Magdalena Uchaniuk

Punktem wyjścia do naszej rozmowy jest Pana najnowszy film – Liczba doskonała. Jest to film trudny, bo bardzo wymagający od odbiorcy, jako że porusza tematy, od których często uciekamy, o których nie chcemy rozmawiać, a one prędzej czy później nas dotykają. Czy Pan się ze mną zgodzi?

Z łatwością. Nie chciałbym, żeby Pani mi odstraszała widzów, mówiąc, że to jest trudne, ale rzeczywiście to jest poważne.

A rzeczy poważne są trudne, więc trzeba to przyznać. Tak to jest, że zastanawianie się nad sensem naszego działania, naszego życia, naszego świata jest obciążające. Jak to powiedział ksiądz profesor Halik, weszliśmy jako cywilizacja w etap pełnego brzucha, a wtedy nie chce się mówić o sprawach ostatecznych. Eschatologia schodzi gdzieś daleko.

Ja z kolei poczułem taką szczerą niechęć, wręcz wrogość ludzi formacji marksistowskiej. Oni dziś rządzą w kulturze – mówię o sprawach metafizycznych. Bo przecież dzięki XIX wiekowi Feuerbachowi, Engelsowi, Renanowi i innym udało się całą metafizykę wypchnąć gdzieś poza horyzont. Tymczasem ja do tego wracam; zresztą nie ja jeden. Myślę, że metafizyka jest naturalną potrzebą człowieka – wyjście poza świat materialny i ten domysł, że tam się jeszcze kryje jakiś sens, dla nas niedostępny.

Mówię górnolotnie, ale spotkały mnie napaści i wyrzuty, że zajmuję się czymś bezprzedmiotowym. Dlatego filmu nie dopuszczono do Gdyni, bo to nie temat na dzisiejsze czasy.

Krytyk „Polityki”, przecież bardzo światłego pisma, wskazuje mi, jakie tematy są słuszne. Tak samo zresztą, jak twórcy Oscarów mówią, że musi być o prześladowaniu mniejszości seksualnych, etnicznych itd. Ale wszelki pomysł na to, co w sztuce być „musi”, jest już pomysłem fałszywym. Nie należy tego podpowiadać.

Wymienił Pan amerykańską nagrodę Oscara. Chyba już parodią są ich wyśrubowane „normy” dopuszczania do konkursu. Bardzo mnie na przykład zdziwiło, że Wołodymyr Zełenski nie mógł wystąpić podczas gali Oscarów, ponieważ podobno wobec tylu konfliktów na świecie nie można wyróżniać tego, co się dzieje w Europie i dlatego prezydent Ukrainy nie został dopuszczony do głosu. Widać, że poprawność polityczna dominuje, ale z drugiej strony ludzie po prostu na nią się godzą i nie ma buntu ani sprzeciwu.

Tak, ale oglądalność spada. Na szczęście to świadczy o tym, że atrakcyjność Oscarów zmalała. Ja oczywiście bardzo chętnie bym dostał Oscara, ale nie dostałem. Natomiast zawsze pytam moich kolegów studentów: czy wy naprawdę sytuujecie w Ameryce źródło dobrego gustu? I wtedy się okazuje, że raczej nie.

Jeżeli powiem damie, że jest ubrana jak Amerykanka, to nie będzie trafiony komplement. Jak ktoś powie, że mam mieszkanie w amerykańskim stylu, to znamy ładniejsze mieszkania. Więc skąd się to wzięło, że nagle w filmie przypisujemy Amerykanom, że są wyrocznią?

Po co robić z nich wyrocznię? Oni mają swojego Oscara dla siebie, a my w Europie mamy inne festiwale, inne kryteria i myślę, że warto przy tym zostać. (…)

Skupmy się na samym filmie. Andrzej Seweryn – zblazowany, dojrzały mężczyzna i młody Jan Marczewski, geniusz matematyczny. Czemu postanowił Pan te dwa światy ze sobą zestawić? I takie światy?

Bo wypatrzyłem kontynuację między tymi pokoleniami. Człowieka, który postawił na świat konsumpcji, osiągnął wszystko, co w nim można osiągnąć, i jest bankrutem dlatego, że tak się – jak się okazuje – nie kocha.

No właśnie.

Okazuje się, że chyba zostaje po nas tylko to, cośmy kochali i tylko to kochanie się liczy, a cała reszta – jego sukces materialny, władza, którą uzyskał, kobiety, które podbił – na koniec życia nie ma znaczenia. I to jest takie dydaktyczne przesłanie, które chciałem zderzyć z programowym egoizmem człowieka, który tak ceni sobie wolność, że nie chce się w nic zaangażować. To jest dość powszechna dzisiaj postawa, bardzo lansowana w tych wszystkich mediach, które wskazują sposób życia za pośrednictwem wielu różnych coachów: trzeba siebie realizować, nie daj Boże się poświęcić, nie daj Boże! To, że tam jest mowa o poświęceniu, wytyka mi „Gazeta Wyborcza” w bardzo negatywnej recenzji. Jakież to poświęcenie!

Kobieta chce wyrwać mojego bohatera z jego egoistycznego zamknięcia. A recenzent wypisuje z ironią, że to jakaś fałszywa Matka Teresa z Kalkuty. Bo kto słyszał się poświęcać dla drugiego człowieka? Przecież to jest sprzeniewierzenie się sobie. Mamy tutaj konflikt światopoglądowy i właściwie cieszę się, że mogę w tym konflikcie swoje słowo powiedzieć.

Jak ludzie zechcą mój film zobaczyć, może zdobędziemy parę argumentów za tym, że pomysł na życie, który jest dzisiaj powszechnie lansowany, nie jest dobry. (…)

Tego dzisiaj nam brakuje w kinach studyjnych – tych spotkań, przeglądów, które gdzieś odeszły, ale są bardzo ważne dla budowania naszej tożsamości narodowej i w ogóle poczucia jedności, wspólnotowości.

Byłoby bardzo dobrze, gdyby to się trochę bardziej odrodziło. Jest kilka ośrodków, które tak działają w paru miastach Polski. Ja jestem pełen nadziei, że kino nie zginie na moich oczach, ale gwarancji nikt nie dał.

Taka wizja nie napawa optymizmem. Nie, kino przecież nie zginie! Ale może zdominuje nas Netflix, inne duże platformy.

Wielki kapitał może nas trochę przydusić. Ale generalnie potrzeba opowiadania o życiu za pomocą środków audiowizualnych jest niepodważalna.

Czas Gutenberga po prostu już przeminął. Ja przepadam za książką, ale wiem, że drukowana książka będzie raczej marginesem. A cała komunikacja, cały transfer doświadczeń pokoleń, to, na czym oparta jest nasza kultura, będzie teraz bardziej audiowizualne. I ma to swoje zalety i wady.

Ja cieszę się z zalet, bo przekaz audiowizualny jest łatwiejszy do zweryfikowania. Jak widzę kogoś z nieszczerą gębą, to cokolwiek powie, ja patrzę na gębę, a nie na słowa. I to jest właśnie przewaga tego, co wizualne. (…)

Cały wywiad Magdaleny Uchaniuk z Krzysztofem Zanussim pt. „Kino nie zginie na moich oczach” znajduje się na s. 2, 10 i 11 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 108/2023.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Magdaleny Uchaniuk z Krzysztofem Zanussim pt. „Kino nie zginie na moich oczach” na s. 10–11 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 108/2023