Bukowicz „Zbliżamy się tylko do siebie” – kunsztownie smutno, nostalgicznie…” – recenzja albumu z księżycami filmowymi

Jakub Buczek (głos i gitary) i jego muzyczna świta – anielska wokalizami Aneta Maciaszczyk (głos i klawisze) oraz Maciej Śmigrodzki (bas i klawisze) – ponownie oddają w nasze ręce muzyczną tkaninę, który wymaga zaangażowania i czasu. Ale czyż nie na tym polega piękno muzyki alternatywnej? - Tomasz Wybranowski

Melancholia, przestrzenność, zanikająca granica między światłem a mrokiem – oto Bukowicz w swojej nowej odsłonie.

„Zbliżamy się tylko do siebie” to album, który niczym późnonocna, gdzieś około 3:30, podróż pustymi ulicami z delikatnym deszczem, otula syntezatorowym chłodem i gitarową mglistością. To trochę taka irlandzka płyta, z racji mojego toposu miejsca i czucia.

Tomasz Wybranowski

 

 

Nie jest to płyta łatwa i to nie tylko dlatego (gdy mowa o recenzentach), że nie daje się jednoznacznie sklasyfikować. Drugi duży krążek Bukowicza to kunsztowna muzyczna mozaika – to witrażowe skrawki coldwave’u, shoegaze’owej zadumy i subtelnego synthpopowego pulsowania ze sznytem rocka.

Jakub Buczek (głos i gitary) i jego muzyczna świta – anielska wokalizami Aneta Maciaszczyk (głos i klawisze) oraz Maciej Śmigrodzki (bas i klawisze) – ponownie oddają w nasze ręce muzyczną tkaninę, który wymaga zaangażowania i czasu. Ale czyż nie na tym polega piękno muzyki alternatywnej?

 

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Jakubem Buczkiem, liderem formacji Bukowicz:


 

Utwory tria Bukowicz, czyli emocjonalne studium dźwięku i słów

„Nie zawsze myślisz o nas źle” otwiera album jak mgła rozpraszająca pierwsze poranne światło. Hipnotyczny bas Macieja Śmigrodzkiego i oniryczny wokal Jakuba Buczka prowadzą nas przez tę piosenkę niczym cień minionych rozmów i niewypowiedzianych słów.

„Mimo maskarady” zaskakuje i pięknem poraża. Trąbka Szymona Paciory, która wpleciona w skrzyp drzwi, wprowadza nieoczywisty, niemal jazzowy akcent, który odbija się echem od surowych gitar i chłodnych syntezatorów.

Drzwi skrzypiące w tle? Przypadek? A może element organicznego świata, który wdziera się w syntetyczny krajobraz? Od razu powróciłem do lektury „Dwóch księżyców” Marii Kuncewiczówny. Owa trąbka Szymona to ten trzeci księżyc.

„Symbolicznie” wciąga w aksamit tajemnicy niczym neon „The Bang Bang Bar” w Twin Peaks – ciepłe, choć przetykane zmierzchem harmonie wokalne przeplatają się z syntetycznym beatem i zwiewnym anielskim głosem Anety Maciaszczyk. To utwór o akceptacji codziennych frustracji, podanych w formie delikatnego muzycznego lamentu lamentu.

„Kończymy się” to przewrotność w najlepszym wydaniu. Radość spleciona z refleksją, a Lech Janerka unosi się nad tym utworem jak duch patronujący niezależnej myśli. Dlaczego? Bowiem jeśli ma nastąpić koniec, to tylko w taki nadzwyczajny piękny sposób

„Jak Muzeum Śląskie” – czy można zamknąć w dźwiękach architekturę i historię ze wspomnieniem oddechu i zapachu starej gotyckiej katedry ku przyszłości? Bukowicz udowadnia, że tak. Industrialne pulsowanie, witrażowość przestrzenności znanych z The Cure i skojarzenia z nocnym światłem w szklanych bryłach katowickiego muzeum. Piękny landszaft.

„Zbliżamy się tylko do siebie” – tytułowy utwór, który stawia pytania o bliskość i oddalenie. Wieczna sinusoida bytu i uczuć na linii zycia zastanawia od wieków. W warstwie muzycznej słychać esencję całego albumu: syntezatory pulsujące na krawędzi przestrojenia, eteryczne gitary i hipnotyzujący bas. Echa The Cure i 1984 z domieszką Variete przewijają się w tle – nie tylko w brzmieniu, ale i w tej specyficznej melancholijnej kliszy wspomnień.

„Jutro też nie” Tutaj Siekiera Tomasza Adamskiego jesiennie spotyka się z Variété na  brzmieniowym szlaku Bukowicza. Nerwowa energia, pewna „szarpana chropowatość” utworu przyciąga i trzyma w napięciu do ostatniego akordu i wyśpiewanego słowa.

„<Źrenica>” – muzyczny interludium – cudeńko, trip – ambientowy oddech między światami. Czy to tylko przerywnik, czy może jednak klucz do całej płyty, trochę jak z zamianą kolejności rozdziałów „Gry w klasy” Julio Cortázara?

„Odruchy” – finalne, bardzo wstrząsające ogniwo płyty. To tutaj kumuluje się cały niepokój, melancholia i eksperymentalne zapędy Bukowicza.

To zamknięcie kręgu, który rozpoczął się wraz z pierwszym utworem.

„Zbliżamy się tylko do siebie” to jedno z muzycznych objawień tego roku – premiera, która nie pozostawia obojętnym. To płyta, którą trzeba oswoić. Nie daje się łatwo odczytać, nie prowadzi za rękę. Wymaga uwagi, czasu, chwili ciszy między dźwiękami. To muzyka dla tych, którzy w dźwiękach szukają więcej niż tylko melodii – dla tych, którzy chcą poczuć ich duszę. To także bilet do machiny czasu, gdzie na powrót można objawić się na parkowej ławce lat. 80. XX wieku z kasetą (piracką) „Disintegration” The Cure…

Kunsztownie smutno. Nostalgicznie. Tak, jak powinno być.

Tomasz Wybranowski

Spis utworów albumu „Zbliżamy się do siebie” tria Bukowicz:

1. Nie zawsze myślisz o nas źle

2. Mimo maskarady

3. Symbolicznie

4. Kończymy się

5. Jak Muzeum Śląskie

6. Zbliżamy się tylko do siebie

7. Jutro też nie

8. <Źrenica>

9. Odruchy