Jan Pawlicki: Dyrekcja Instytutu Pileckiego zachowuje się jak wróg tej instytucji

Fragment pomnika Witolda Pileckiego w Warszawie. / Fot. Mateusz Opasiński / Wikimedia Commons

Były szef działu komunikacji Instytutu Pileckiego Jan Pawlicki mówi o niezrozumiałych działaniach obecnego kierownictwa tej instytucji i absurdalnej polityce historycznej, której hołdują ci urzędnicy.

W Popołudniu Wnet Wojciech Jankowski rozmawia z Janem Pawlickim, scenarzystą i byłym szefem działu komunikacji Instytutu Pileckiego o obecnej kondycji tej instytucji. Kilka dni temu instytut otworzył w tzw. Domu Turka Dom Pamięci Obławy Augustowskiej. Chodzi o operację wojskową, którą w 1945 r. przeprowadziła Armia Czerwona wspólnie z polskimi oddziałami, w celu likwidacji żołnierzy polskiego podziemia niepodległościowego. Działanie to jest uznawane za zbrodnię komunistyczną.

Obława Augustowska ma wymiar ogólnopolski

Jan Pawlicki przyznaje, że otwarcie Domu Pamięci było oczkiem w głowie byłej dyrektor IP prof. Magdaleny Gawin.

Lubiła mówić o tym w taki sposób, że prowadząc tą politykę pamięci w Instytucie Pileckiego walczymy o to, by Obława Augustowska przestała być kojarzona tylko i wyłącznie z lokalnym wydarzeniem, żeby miała wymiar ogólnopolski. Podobnie jak z Powstaniem Warszawskim, które przecież nie jest tylko wydarzeniem historycznym dotyczącym Warszawy, ale wydarzeniem o randze ogólnonarodowej

– mówi gość Wojciecha Jankowskiego.

Pawlicki informuje, że nowa dyrekcja IP nie zaprosiła Magdaleny Gawin na uroczystość otwarcia Domu Pamięci.

Jest to swego rodzaju małostkowość, ale jest też w tym pewna metodologia. Robiono bardzo dużo, żeby skalę tego otwarcia ważnej placówki historycznej ograniczyć

– ocenia były urzędnik IP.

Prof. Magdalena Gawin: Moje odwołanie trwało dwie minuty

Umniejszanie rangi otwarcia Domu Pamięci

Zarzuca, że następcy prof. Magdaleny Gawin celowo wstrzymali otwarcie nowej placówki.

Poprzedni p.o. dyrektora Wojciech Kozłowski, który objął stery Instytutu Pileckiego z nadania minister Joanny Scheuring-Wielgus robił bardzo wiele, żeby to otwarcie opóźnić. I ono zostało opóźnione o rok. Wystawa była gotowa, budynek w zasadzie był już gotowy do oddania i to otwarcie miało odbyć się w zeszłym roku

– mówi Pawlicki, dodając, że podobne nastawienie cechowało kolejnego dyrektora Krzysztofa Ruchniewicza.

Jak tłumaczy gość Popołudnia Wnet, zaniechanie otwarcia placówki nie wchodziło jednak w grę, z uwagi na zarzut wygenerowanie strat Skarbu Państwa.  W związku z czym zastosowano inną taktykę, pewnego wyciszania.

Pawlicki twierdzi, że obecne kierownictwo jednostki zachowuje się, jakby było wrogie Instytutowi Pileckiego.

Kontrole, audyty, ograniczenie działalności i tego rodzaju paraliżujące działania zostały aktywowane. To są działania, których nie widać na zewnątrz. To się dzieje za pewną zasłoną niewiedzy opinii publicznej

– zarzucił Jan Pawlicki.

Wysłuchaj całej audycji już teraz!

jbp/

Wimbledon bez tajemnic. Trzy polskie finalistki – 12.07.2025 r.

Iga Świątek | Fot.: Wimbledon

Grzegorz Milko i Wacław Pokrzywnicki koncentrują się na finale Wimbledonu z udziałem Igi Świątek, omawiając historię polskich tenisistek i znaczenie tego turnieju.

Zachęcamy do wysłuchania całej audycji!

Pretekstem do wizyty Wacława w audycji sportowej była jego obecność na historycznym finale Wimbledonu w 2012 roku, w którym zagrała Agnieszka Radwańska. Opowieści o klimacie Wimbledonu, o magicznej atmosferze londyńskich kortów i tradycji turnieju zostały zestawione z obecnymi emocjami związanymi z występem Igi Świątek.

Buda: Rząd Donalda Tuska to „grupa rekonstrukcyjna”, nie realna władza

Waldemar Buda

Zdaniem Waldemara Budy, europosła PiS w Polsce nie rządzi dziś realna władza, lecz grupa polityków, którzy odgrywają swoje role na scenie politycznej, tworząc jedynie iluzję sprawczości.

Posłuchaj całej rozmowy:

Waldemar Buda, europoseł Prawa i Sprawiedliwości, ostro ocenił aktualny rząd Donalda Tuska, określając go mianem „grupy rekonstrukcyjnej”. Zdaniem polityka, obecna ekipa rządowa jedynie inscenizuje rządzenie, udając realizację obietnic i podejmując działania pozorowane. Buda wskazał, że członkowie rządu koncentrują się na obsadzaniu nowych ról politycznych i tworzeniu wizerunku sprawczości, zamiast realnie rozwiązywać problemy państwa.

Oni dziś inscenizują rządzenie. Udają, że rządzą, udają, że realizują jakieś obietnice. Cały czas szukają nowych aktorów albo próbują obsadzić role, które pojawiają się nagle. „Grupa rekonstrukcyjna” – to są właściwe słowa do tej ekipy

– powiedział.

Polityk podkreślił, że w Polsce codziennie pojawiają się nowe konflikty i scenariusze polityczne, które pogłębiają chaos wewnętrzny i destabilizują współpracę wewnątrz obozu rządowego. Jego zdaniem jest to proces rozłożony na wiele miesięcy, a skala napięć w koalicji rządzącej może w przyszłości doprowadzić do dalszych kryzysów politycznych.

/ad

ROB: Niemcy wciąż odsyłają migrantów do Polski. „To teatr, nie realna obrona granic”

Granica Polski z Niemcami l fot. x.com/@Straz_Graniczna

Robert Bąkiewicz, lider Ruchu Obrony Granic twierdzi, że wbrew zapewnieniom rządu tranzyt migrantów z Niemiec do Polski trwa. Oskarża Donalda Tuska o hipokryzję i ukrywanie skali problemu.

Posłuchaj całej rozmowy:

Robert Bąkiewicz, lider Ruchu Obrony Granic, że mimo wprowadzenia częściowej kontroli granicy, sytuacja zasadniczo się nie zmieniła. Jego zdaniem granica zachodnia jest słabo chroniona, a działania władz to w dużej mierze „teatr na potrzeby opinii publicznej”.

Bąkiewicz przekonuje, że funkcjonariusze na granicy działają często z dużym zaangażowaniem, lecz ich przełożeni wydają rozkazy, które ograniczają kontrole, by nie powodować utrudnień w ruchu granicznym. Według niego stawia się wyżej płynność transportu niż bezpieczeństwo kraju.

Trzeba też oddać, że ci funkcjonariusze, którzy faktycznie pracują na granicy, wykonują swoją pracę bardzo dobrze. Znamy przypadki z autopsji, gdzie widać, że są bardzo skrupulatni, działają z większym zaangażowaniem, bo po okresie, w którym niestety przełożeni kazali im prowadzić działania, które sprowadzały się do roli transportu dla migrantów, dziś chcą naprawdę pilnować granicy. Ci ludzie kochają Polskę, czują się z nią związani, mają podobne obawy jak my, związane z masowym napływem migrantów, który pewnie będzie jeszcze większy

– mówił.

Czytaj więcej:

„Tania siła robocza to mit”. Masowa migracja będzie się opłacać korporacjom, ale nie nam

Kto dezinformuje ws. granicy?

Odnosząc się do zarzutów rzecznika rządu Adama Szłapki, który oskarżył go o systemową dezinformację i zapowiedział zainteresowanie się sprawą przez ABW, Bąkiewicz uznał to za próbę zdyskredytowania jego środowiska i przerzucenia odpowiedzialności za sytuację na granicy. Twierdzi, że strona rządowa próbuje odwracać uwagę od faktycznego problemu nielegalnego przerzutu migrantów z Niemiec do Polski.

Tym, kto szerzy dezinformację, jest na pewno strona rządowa. To ona uniemożliwia przekazywanie konkretnych danych, nie odpowiada na zapytania dotyczące konkretnych wydarzeń […]. Te groźby, które teraz stosuje strona rządowa, ta próba zdyskredytowania nas w przestrzeni publicznej, odsądzania od czci i wiary, mówienie, że to my jesteśmy problemem na zachodniej granicy, a nie niemiecka Bundespolizei czy cały proces przerzutu migrantów do Polski, pokazują tylko, że ci ludzie w swoim szale bezsilności próbują przerzucić odpowiedzialność na tych, którzy de facto zmusili ich do przywrócenia kontroli granicznych

– zaznaczył

Zdaniem lidera Ruchu Obrony Granic obecny rząd nie ma realnej woli zmiany polityki migracyjnej, a liczba osób z regionów odmiennych kulturowo i etnicznie widocznie w Polsce rośnie. Podkreślił, że ruch, którym kieruje, posiada informacje z wewnątrz służb o tym, że transfer migrantów wciąż trwa, choć brakuje im, jak sam powiedział, „kropki nad i”, by w pełni to pokazać i zademonstrować opinii publicznej.

Chcę podkreślić, że to nie jest żaden atak na polskie służby mundurowe. Polskie służby realizują politykę rządu. Jeśli ktoś jest winny tej polityki, to, powtórzę jeszcze raz – Donald Tusk i pan Siemoniak

– podkreślił.

Ruch Obrony Granic zapowiada dalsze działania i monitoring sytuacji na zachodniej granicy.

/ad

„Nic, tylko wstąpić do Wehrmachtu” – radny Aleksander Jankowski krytycznie o wystawie w „Nasi chłopcy”

Aleksander Jankowski/ fot. arch AJ

Gdański radny Aleksander Jankowski był na wystawie „Nasi chłopcy” i w rozmowie z Jaśminą Nowak krytycznie relacjonuje słuchaczom, co zobaczył w Muzeum Gdańska.

W Muzeum Gdańska można obejrzeć wystawę „Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy”.

To pierwsza monograficzna wystawa, która w tak kompleksowy sposób podejmuje temat służby mieszkańców Pomorza Gdańskiego w niemieckiej armii podczas II wojny światowej. Ekspozycja nie tylko przybliża przyczyny, przebieg i konsekwencje masowej rekrutacji prowadzonej przez III Rzeszę w naszym regionie, ale także stawia istotne pytania o pamięć – i zapomnienie – tego zjawiska po 1945 roku.

Bohaterami wystawy są żołnierze z różnych zakątków Pomorza. Ich losy pokazują, jak odmienne były indywidualne doświadczenia związane ze służbą w niemieckich formacjach wojskowych. Łączy ich jednak wspólna, powojenna rzeczywistość – fakt, że przez dekady pozostawali na marginesie oficjalnej narracji historycznej

– czytamy w opisie wystawy na stronie muzeum.

Krytyka prezydenta

Sposób prezentacji wystawy wzbudził bardzo duże kontrowersje. Do sprawy odniósł się m.in. prezydent Andrzej Duda.

Z oburzeniem przyjmuję informację o wystawie „Nasi chłopcy” w Muzeum Gdańska.

Przedstawianie żołnierzy III Rzeszy jako „naszych” to nie tylko fałsz historyczny, to moralna prowokacja, nawet jeśli zdjęcia młodych mężczyzn w mundurach armii Hitlera przedstawiają przymusowo wcielonych do niemieckiego wojska Polaków

– napisał prezydent.

Kontrowersyjna nazwa

W rozmowie z Jaśminą Nowak wystawę komentuje gdański radny Aleksander Jankowski.

Byłem w poniedziałek na tej wystawie, zapoznałem się ze wszystkimi jej elementami. Tam jest około 15 ekspozycji tematycznych, a wystawa nosi nazwę „Nasi Chłopcy”, co wzbudzało kontrowersję, bo ewidentnie widać tutaj nawiązanie do serialu „Nasze Matki, Nasi Ojcowie”. Wystawa tylko to oburzenie wzmaga, ponieważ już na samym początku, kiedy tylko wchodzimy na wystawę, widzimy zdjęcia uśmiechniętych Polaków w mundurach Wehrmachtu

– mówi Jankowski.

Radny podkreśla, że Pomorzanie bardzo dobrze wiedzą, w jaki sposób Polacy znaleźli się w Wehrmachcie.

To w większości były przymusowe pobory. Ci ludzie często mieli w pamięci to, co się działo na samym początku niemieckiej inwazji w 1939 r., czyli wywózki do Piaśnicy, do Stuttgartu, mordowanie Polaków wedle list proskrypcyjnych. Pobór do Wehrmachtu nie był dla nich dobrowolną przygodą, czy też dobrowolnym wysiłkiem, jak to jest przedstawiane na wystawie. Pod lufami karabinów, często z informacja, że „jak się nie zaciągniesz, twoja rodzina wyląduje w dole w Piaśnicy”. To jest oczywiście parafraza z mojej strony, ale ci ludzie nie cieszyli się

– tłumaczy Jankowski.

Poborowi, nie ochotnicy

Jak wskazuje samorządowiec, pomimo takich uwarunkowań historycznych na wystawie Polaków nie nazywa się „poborowymi”, tylko „rekrutami” lub „ochotnikami”.

Gdy wyjeżdżali z rodzinnych miejscowości, towarzyszył im strach, przygnębienie, ale nierzadko też ekscytacja wywołana nowym doświadczeniem i możliwością zobaczenia nieznanych dokąd stron

– relacjonuje przekaz wystawy radny.

Dodaje, że na wystawie zawarto też przekaz romantyczny, związany z pozbawaniem kobiet przez Polaków wcielonych do Wehrmachtu.

Taki przekaz serwowany przez autorów wystawy można wręcz podsumować takim stwierdzeniem, że „nic tylko wstąpić do Wehrmachtu, bo się zobaczy świat i pozna wybrankę swojego serca”. Czegoś takiego w historii polskiej historiografii jeszcze nie było

– protestuje Aleksander Jankowski.

Jest i rodzina Tusków

Zgodnie z opisem radnego, wystawa kończy się historią rodzinną premiera Donalda Tuska i jego słynnego dziadka z Werhmachtu.

Rozumiem, że można próbować opowiedzieć pewne komplikacje życiowe czy społeczne, które doświadczały rodziny tych Polaków, którzy stali się wciąż do Wehrmachtu, ale tego na tej wystawie nie ma. Za to jest historia rodzinna pana premiera ze wskazaniem, jak to bardzo cierpiał, że wypominano mu to, że dziadek był w Wehrmachcie

– kończy Jankowski.

Wysłuchaj rozmowy już teraz!

jbp/

„Nasi” czy „nazi” chłopcy? Dziennikarz o wystawie w Gdańsku: To nie jest prywatny folwark historyków

Plakat wystawy w połączeniu ze zdjęciem, które przedstawia niemiecką zbrodnię w Palmirach l fot. Muzeum Gdańska/wikipedia

– Nie, tak nie było – mówi Piotr Semka w Poranku Radia Wnet o narracji, że każdy był tylko ofiarą losu. Wystawę o Pomorzanach w Wehrmachcie uważa za uproszczoną i nieuczciwą.

„Nasi chłopcy. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii Hitlera” to czasowa wystawa w Galerii Palowej Gdańskiego Ratusza (do 10 maja 2026), przygotowana we współpracy Muzeum Gdańska z Muzeum II Wojny Światowej Gdańsku oraz Centrum Badań Historycznych Polskiej Akademii Nauk w Berlinie (Zentrum für Historische Forschung Berlin). Autorzy wystawy informują, ze prezentuje historie dziesiątek tysięcy mieszkańców Pomorza, często przymusowo wpisanych na Volkslistę i wcielonych do Wehrmachtu, oraz dramat wyboru między lojalnością a przetrwaniem.

Posłuchaj całej rozmowy:

Sprawę komentował w Poranku Radia Wnet Piotr Semka, dziennikarz m.in. tygodnika „Do Rzeczy”.

Cała ta wystawa była przygotowywana dwa lata. Był czas, żeby się dobrze zastanowić, jak ją dostosować do wrażliwości dużej części Polaków i jak pogodzić opowieść o losach pewnego specyficznego regionu

– mówił Piotr Semka, dziennikarz tygodnika „Do Rzeczy”, komentując kontrowersje wokół wystawy.

Publicysta zwrócił uwagę na nieprecyzyjne sformułowania użyte przez autorów wystawy.

Tytuł brzmi „Mieszkańcy Pomorza”. To nie jest „Polacy powoływani do wojska niemieckiego”, tylko „Mieszkańcy Pomorza”. I na tej wystawie te określenia są używane wymiennie. To nie jest oczywiste, bo na terenie Pomorza żyła cała gama ludzi o bardzo różnym stosunku do polskiej tożsamości

– tłumaczył Semka.

Czytaj więcej:

„Tania siła robocza to mit”. Masowa migracja będzie się opłacać korporacjom, ale nie nam

Według niego, nie można wrzucać wszystkich do jednego worka, bo postawy ludzi wtedy też bardzo się różniły.

Od osób, które były polskimi patriotami, ale przyjmowały niemiecką listę na zasadzie dramatu, nie chcąc opuszczać tych ziem, po osoby, które były koniunkturalistami, mówiąc: „jak była Polska, to byliśmy Polakami, a jak przyszli Niemcy, to nie akcentowaliśmy polskości.” I wreszcie były osoby, które bardzo wyraźnie uważały się po prostu za Niemców mieszkających na tych terenach

– mówił

Uproszczenia i relatywizowanie postawy

Semka zarzucił autorom wystawy unikanie trudnych tematów.

To, że autorzy uciekają od tych kwestii, jest pierwszą sprawą konfliktogenną. Trzeba było o tym mówić bardzo wyraźnie. Druga sprawa jest taka, że wystawa omija bardzo wiele wątpliwych sytuacji, które przecież istniały. Na przykład młodzi ludzie, którzy pod wpływem niemieckiej propagandy zgłaszali się na ochotnika, albo tacy, którzy wczuwali się w pewne atuty, które dawał niemiecki mundur

– przypominał.

Dziennikarz nie zgadza się też z narracją, która zrównuje wszystkich mieszkańców Pomorza, przedstawiając ich jedynie jako ofiary historii. Wcześniej prowadzący rozmowę w Radiu Wnet Łukasz Jankowski przypomniał serial „Nasze matki, nasi ojcowie”, który także relatywizował winy, odpowiedzialność etc.

Trafił pan w dziesiątkę, bo to jest wizja egzystencjalistyczna, która niechętna jest przyporządkowywaniu jednostki do narodu. Ona mówi: każdy z nas miał swój los, na który nie miał dużego wpływu. Jeden zostawał katem, drugi ofiarą — no tak trafiło. A ja mówię: nie, tak nie było

– stwierdził Semka.

Niektórzy wybierali polskość

Przytoczył przy tym historię własnej rodziny, która dbała o tożsamość.

Mój dziadek, który pochodził z Pomorza, urodził się w Malborku, przed wojną działał w Polskim Związku Obrony Kresów Zachodnich i musiał uciekać do Generalnej Guberni, bo ciążył na nim wyrok śmierci za bardzo aktywne zaangażowanie się w polskość. O takich sytuacjach trzeba mówić

– zaznaczył.

Zdaniem Semki, przemilczanie takich historii prowadzi do wypaczonego obrazu.

Jeżeli się to omija w ramach takiej politycznej poprawności, że nie można oceniać wyborów moralnych mieszkańców Pomorza, w stylu „było, jak było, pokażemy wam, ale nie będziemy tego oceniać”, to potem powstaje wystawa, która oburza tych, którzy za deklarowanie swojej polskości płacili ogromną cenę

– podkreślił publicysta.

Badania historyczne

Dziennikarz odniósł się także do roli Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, które współtworzyło wystawę.

Przez dwie kadencje byłem w Radzie Muzeum II Wojny Światowej. Gdybym w tej kadencji, z której zostałem usunięty decyzją pana ministra kultury, nadal w niej zasiadał, protestowałbym przeciwko wspieraniu przez Muzeum II Wojny Światowej tak nieprzemyślanej wystawy. Bo tu nie chodzi o to, żeby o tym temacie nie mówić. Chodzi o to, żeby ten temat podejmować w sposób uczciwy i mądry. I ten oburzony ton ministerstwa, w stylu „nie pozwolimy ingerować w działania placówki, która ma prawo robić, co chce” — nie, nie ma prawa. To jest kwestia, która ma prawo być dyskutowana przez wszystkich obywateli, bo my na te wystawy płacimy z naszych podatków. To nie jest tak, jak robił Paweł Machcewicz, który mówił: „my robimy swoją wystawę w Muzeum II Wojny Światowej, jak będzie gotowa, to dopiero ją pokażemy, a jak już jest gotowa, to spróbujcie cokolwiek w niej zmienić — to was podamy do sądu.”

– podsumował.

/ad

 

Marek Jakubiak: Unia Europejska to Czwarta Rzesza

Marek Jakubiak / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio Wnet

Poseł Marek Jakubiak (Wolni Republikanie) uważa Unię Europejską za projekt obliczony na realizację niemieckich interesów. Stawia pytanie o sens naszej obecności w UE, którą nazywa „Czwartą Rzeszą”.

W rozmowie z Jaśminą Nowak poseł Marek Jakubiak mówi, że Niemcy za pomocą przejęcia większości w Parlamencie Europejskim dokonują swoich reform europejskich.

Jedynym beneficjentem Unii Europejskiej są Niemcy. Unia Europejska to jest Czwarta Rzesza. Nie bójmy się nazywać tego wprost

– podkreśla polityk.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

jbp/

„Teraz Donald Tusk będzie zapewniał, że wszyscy go słuchają i że wszyscy się go boją”

„Tania siła robocza to mit”. Masowa migracja będzie się opłacać korporacjom, ale nie nam

Polska zapłaci za niemieckie błędy? l fot. wikipedia.org/P31_L.É._Eithne_Operations_28_June_2015

– Nie ma rozwoju za cenę bezpieczeństwa – mówi w Poranku Radia Wnet Paweł Lisicki, krytykując unijną politykę migracyjną. Dodał, że PKB nie może być jedynym czynnikiem, który bierze się pod uwagę.

Posłuchaj całej rozmowy:

Można spokojnie postawić jedną tezę: pomysł, że masowy napływ taniej siły roboczej sprawia, że państwo się rozwija, jest całkowicie błędny

– powiedział Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”, podczas rozmowy w Poranku Radia Wnet.

Zdaniem Lisickiego, migracja powinna być kontrolowana w taki sposób, aby przyjmować ludzi wyłącznie z państw cywilizacyjnie i kulturowo bliskich Polsce, co ograniczy ryzyko konfliktów kulturowych, religijnych i społecznych.

W pierwszej kolejności powinniśmy przyjmować tylko tych, na których faktycznie istnieje zapotrzebowanie gospodarki

– zaznaczył publicysta.

Nowe technologie w gospodarce

Lisicki zwraca uwagę, że Polska, podobnie jak państwa Dalekiego Wschodu, powinna inwestować w nowoczesne technologie, automatyzację i robotyzację, zamiast opierać rozwój gospodarczy na taniej sile roboczej.

Pomysł, żeby leczyć obecne bolączki migracją zarobkową, zarówno legalną, jak i nielegalną, uważam za pomysł szkodliwy i w dłuższej perspektywie bardzo mocno uderzający w poziom życia obecnych obywateli polskich

– mówił.

Nie tylko PKB prawdę ci powie

Według Lisickiego, w debacie o rozwoju gospodarczym nie można ograniczać się wyłącznie do PKB.

Pytanie jest takie, czy lepiej, żeby państwo miało o 1 proc. wyższe PKB, czy żeby poziom bezpieczeństwa ludzi, którzy mieszkają w tym kraju, był wyższy. Myślę, że jednak zdecydowana większość wybrałaby to drugie rozwiązanie. Dlatego tak ważną rzeczą jest wywieranie na polityków ciągłej presji i niedawanie się omamić tym opowieściom, że jak przyjmiemy milion migrantów z Afryki, to polskie PKB będzie wyższe. Bo trzeba patrzeć na to realistycznie — być może polskie PKB będzie trochę wyższe, ale poziom życia Polaków i bezpieczeństwo Polaków będzie drastycznie niższe. No przecież to jest rzecz oczywista

– podkreślił.

Publicysta ostrzegł także przed wpływem wielkich korporacji, które – jak mówi – wywierają ogromną presję i lobbing, by Polska przyjmowała migrantów w imię taniej siły roboczej. To wcale nie leży w interesie Polaków, polskich obywateli ani Polski – zaznaczył.

Te wielkie korporacje, ze względu na swoje wpływy w ministerstwach i finansach, potrafią narzucić narrację, że tylko tania siła robocza jest kołem zamachowym państwa. Ale to jest narracja nieprawdziwa

– mówił.

Lisicki ostrzega, że przykład państw skandynawskich pokazuje, jak kosztowna może być niekontrolowana migracja.

Zobaczmy, jak potworne zniszczenia przyniosła polityka migracyjna prowadzona w taki sposób, do którego próbuje się również zachęcić Polaków

– powiedział.

W Unii czy samodzielnie?

Lisicki odniósł się również do głosów postulujących radykalne kroki wobec Unii Europejskiej, czyli przestajemy wypełniać coraz bardziej absurdalne wymagania, spłacać nie swoje zobowiązania etc.

Ja jestem zwolennikiem tezy, że niezależnie od wszystkiego powinniśmy poważnie myśleć o opuszczeniu Unii Europejskiej. Bo tylko wtedy, jeśli mamy przygotowany scenariusz wyjścia, można realnie przystępować do negocjacji

– stwierdził.

Jego zdaniem Polska powinna mieć gotowy „wariant B”, aby w sytuacji braku kompromisu móc powiedzieć: „dobrze, jeśli nie jesteśmy w stanie się porozumieć, to się rozstajemy.” W przeciwnym razie strona, która takiej opcji wyjścia nie ma, jest stroną uległą i podległą – przekonuje publicysta.

Polska moim zdaniem powinna mieć wariant wyjścia z Unii Europejskiej gotowy i być przygotowana do jego uruchomienia w sytuacji, gdyby Bruksela nie chciała odstąpić od projektów migracyjnych, Zielonego Ładu czy projektów genderowych

– zaznaczył.

/ad

Robert Bąkiewicz: Państwo pod rządami Tuska realizuje niemiecki plan destabilizacji Polski

Robert Bąkiewicz/ fot. profil X Roberta Bąkiewicza

Lider Ruchu Obrony Granic Robert Bąkiewicz w rozmowie z Alexem Sławińskim zarzuca premierowi Donaldowi Tuskowi, że prowadzi promigracyjną politykę Berlina, obliczoną na destabilizację Polski.

Obecną sytuację na naszej zachodniej granicy Robert Bąkiewicz nazywa „początkiem inwazji migrantów”.

To próba przerzucenia i uwolnienia się Niemców z pewnych problemów migracyjnych, które one na siebie ściągnęły. Widzimy, że państwo pod rządami Tuska realizuje niemiecki plan destabilizacji Polski, osłabianie państwa polskiego. My jesteśmy po to, żeby Polakom pokazywać, w jak trudnym położeniu się znajdujemy, gdy niemiecki sąsiad, który z definicji jest sojusznikiem, prowadzi agresywne działania wobec naszego kraju

– mówi Robert Bąkiewicz.

Gen. Marek Łapiński: Popieram Ruch Obrony Granic

Jak ocenia lider ROG, wskutek działań tego ruchu „Donald Tusk przynajmniej musi udawać, że broni zachodnich rubieży”.

Zwróciliśmy uwagę polskiego społeczeństwa na ten problem, jest masowe zainteresowanie tą problematyką

– ocenia Bąkiewicz.

Wysłuchaj całej audycji już teraz!

jbp/

Dariusz Lasocki kieruje zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa zamachu stanu do prokurator europejskiej

Delegatura Prokuratury Europejskiej/ fot. Jakub Pilarek

Były mąż zaufania Komitetu Wyborczego Karola Nawrockiego mówi, że informację o możliwości popełnienia przestępstwa przez premiera Donalda Tuska skierował również do delegatury Prokuratury Europejskiej

Dziennikarze portalu Interia.pl Piotr Witwicki i Marcin Fijołek poinformowali, że premier Donald Tusk usiłował wpłynąć na marszałka Sejmu Szymona Hołownię, by ten nie zwoływał Zgromadzenia Narodowego 6 sierpnia w celu zaprzysiężenia Karola Nawrockiego.

Zawiadomienie do Bodnara i Prokuratury Krajowej

W związku z tą publikacją radny PiS, radca prawny i były mąż zaufania Komitetu Karola Nawrockiego Dariusz Lasocki skierował do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa zamachu stanu przez Donalda Tuska.

Prokuratura swoimi narzędziami, przy pomocy kodeksu karnego i kodeksu postępowania karnego być może zleci czynności Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Pamiętajmy, że kwestie chociażby nielegalnych wpłat na kampanię, czy też nielegalnego finansowania kampanii Rafała Trzaskowskiego dzisiaj bada właśnie ABW, czyli jest to sprawa bardzo ważna. W tym przypadku, powiedzmy sobie szczerze – to oczywiście mocne słowo – chodzi o próbę zamachu stanu, bo czym innym jest podjęcie czynności nieznanej konstytucji, przez jednego z najwyższych urzędników w państwie

– mówi Lasocki.

Mąż zaufania Komitetu Wyborczego Karola Nawrockiego pisze do OBWE, Rady Europy i Komisji Weneckiej ws. wyborów

Informacja dla prokurator europejskiej

Jak tłumaczy były mąż zaufania, swoje zawiadomienie skierował do Prokuratury Krajowej, Prokuratora Generalnego, ale także do delegatury Prokuratury Europejskiej.

Polska w ostatnim roku przystąpiła do Prokuratury Europejskiej. Czy PE ma kognicję, czyli, czy może się tym zająć, czy nie, to uważam, że informacja taka powinna trafić do polskiego przedstawiciela. Niech pani prokurator, która jest w Polsce prokuratorem europejskiem podejmie jakieś działania, być może w formie informacji do organów wyższych od siebie, czyli do Prokuratora Europejskiego

– podkreślił Lasocki.

Prokuratura Europejska, co do zasady, jest organem strzegących interesów finansów Unii Europejskiej.

„Skarby” w workach z głosami

Odnosząc się do liczenia głosów przez prokuratury powszechne w ramach śledztw Dariusz Lasocki zdradza, jak mogą wyglądać warunki, w których przechowywane są karty do głosowania po zakończeniu badania głosów w trybie kodeksu wyborczego.

Trzeba pamiętać, że po wyborach mamy tony papieru. Tony, dosłownie tony. To są jakieś dziesiątki tysięcy worków, do których jest wrzucane wszystko. Wieść gminna niesie, że w dawnych latach, kiedy jeszcze był skład sędziowski w PKW, znajdowały się w tych workach i buty, i kanapki, i jakieś obgryzione ołówki, i brudnopisy państwa z obwodowych komisji wyborczych. Dosłownie wszystko. Dlaczego? Bbo jeżeli jest takie miejsce, jak szkoła, przedszkole, czy dom kultury, czy nawet zamknięta komisja wyborcza w DPS-ie, czy w szpitalu, to wszystko stamtąd musi zniknąć

– opisuje realia radny.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

jbp/