„Fertig na szpil” – ani to po polsku, ani po niemiecku. Na pewno nie jest to też moja śląska gwara. Co to znaczy?

W gwarze śląskiej godomy: jo je gotowy, my som gotowi, wyście som gotowi na coś. „My som narychtowani na emocje” – to je po mojymu! Myślicie, że źle? Podug mie tak je dobrze i fertik.

Tadeusz Puchałka

„Fertig na szpil”?

Ostatnio w Katowicach pojawił się baner reklamowy, którego nie powstydziłyby się takie metropolie jak Nowy Jork, Moskwa czy Las Vegas. Zasłonił prawie całkowicie Dom Towarowy „Zenit” w samym centrum stolicy mojego regionu. Ale nie to jest najgorsze. Coca-Cola, koncern ogromny, więc i reklama powinna być, jakby to rzec, „słusznych rozmiarów”, niejako adekwatna do nazwy tego ogólnie lubianego napoju, znanego na całym świecie. Problemem jest treść reklamy: „Fertig na szpil”, który to napis widnieje na wspomnianym plakacie. Co to znaczy? W jakim to języku – pomyślałem? Jakoś do niczego mi ten napis nie pasuje. Ani to po polsku. Ani po niemiecku. Na pewno nie jest to też moja śląska gwara. Niedaleko jednak był ten sam plakat mniejszych rozmiarów. I tam był już napis w ogólnej polszczyźnie – „Gotowi na emocje”. Wreszcie pojąłem. To chodzi o ten nowy język śląski, co ma powstać.

Spoglądając na wspomnianą reklamę w Katowicach, odnoszę wrażenie, że kogoś wyraźnie poniosło. Znów ktoś chciał być bardziej papieski od papieża – pomyślałem, a w tym przypadku można byłoby powiedzieć: bardziej śląski od Ślonzoka. „FertiG” to błąd, bo moim zdaniem powinno być ‘fertik’ albo ‘fertich’, w dodatku w mojej śląskiej mowie to słowo nie występuje na początku zdania! ‘Fertig’ jest słowem niemieckim, a Katowice są stolicą Śląska, który to region mieści się w granicach Polski.

Prawidłowo byłoby użyć na początku zdania zamiast słowa ‘fertig’ po niemiecku czy ‘fertik’ w mojej mowie – niemieckiego ‘bereit’ – ‘gotowy’ – ale po co? Od kiedy to w Polsce mają przemawiać do nas reklamy w języku niemieckim (do Berlina mamy przecież spory kawałek drogi)?

Moim zdaniem w gwarze śląskiej napis na owej reklamie powinien brzmieć: My som fertik – ale na co? Jeżeli na zawody, grę, to się zgadzam, bo słowo ‘szpil’ oznacza ‘grę’, ‘mecz’, ‘rozgrywki’ itd. Jednak zachodzi uzasadnione podejrzenie, że chodzi tu o zachowanie gotowości na przeżywanie emocji. Ale słowo ‘szpil’ nie oznacza przecież emocji. Moim zdaniem, jeżeli już upieramy się przy użyciu śląskiej gwary, całe zdanie powinno wyglądać tak: „My som gotowi na emocje”. W niektórych regionach będzie się godało: ymocje, ymocyje (np. Dzisio je kepski szpil, chopcom brakło „prondu” we drugi połowie, żodnych ymocji; ida do dom). Słowo ‘emocje’ używane jest na co dzień i rozumiane we wszystkich, nazwijmy to, mikroregionach Górnego Śląska, więc po co komplikować sobie życie tworzeniem czegoś do końca niezrozumiałego? Nie ma żadnego powodu, żeby wprowadzać coś, czego się nie rozumie, czegoś sztucznego.

W gwarze śląskiej godomy: jo je gotowy, my som gotowi, wyście som gotowi na coś. „My som narychtowani na emocje” – to je po mojymu! Myślicie, że źle? Podug mie tak je dobrze i fertik. A Cola, choćby niy wiym co, to byda dycko kupowoł, i wcale niy skuli ty katowicki reklamy, yno skuli tego, że mi smakuje. Jako pedzioł świynty Bachus: jak se pojesz, to se zakurz, a jo bych dodoł: i Cole na dobre trowiyni popij.

Prosza Wos, godejmy po naszymu… Niy dejmy się zmajstrować jakijś nowyj ślónskij godki!

Felieton Tadeusza Puchałki pt. „Fertig na szpil?” znajduje się na s. 12 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Tadeusza Puchałki pt. „Fertig na szpil?” na s. 12 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej – światowy spektakl kłamstwa i tchórzostwa / Paweł Bobołowicz, „Kurier WNET” 49/2018

Czy bierzemy w nim udział, nie upominając się o prawdę, bo dziś nie dotyka ona bezpośrednio naszego społeczeństwa, czy dlatego, że pieniądze stały się ważniejsze niż ludzka przyzwoitość i solidarność?

Paweł Bobołowicz

Gdy kończę poniższy tekst, zaczyna się 44 dzień głodówki w putinowskim więzieniu Ołeha Sencowa – ukraińskiego reżysera i działacza. Człowieka, który zdecydował się na powolne umieranie, by zwrócić oczy świata na bezprawie rosyjskiego reżimu i los ponad 60 Ukraińców przetrzymywanych w rosyjskich kazamatach. By w dniach, gdy świat zachwyca się rosyjską sprawnością w przygotowaniu mundialu, przypomnieć o zbrodniach Putina i rozpętanej przez niego wojnie przeciwko Ukrainie.

Sencow jest też sumieniem tych, którzy „świętują” i „nie mieszają polityki i sportu”. Europejski Trybunał Praw Człowieka prosi Sencowa, by głodówkę przerwał. A Sencow europejskim sędziom przekazuje „wielkie pozdrowienia” i przypomina, że skargę do Trybunału skierował jeszcze w 2014 roku. Nadano jej „priorytetowe znaczenie” i do dzisiaj nie zrobiono nic.

Mam świadomości, że żadne apele o bojkot tego mundialu nie pomogą. Nawet bliscy mi znajomi piszą o „święcie sportu”. Nastrój trochę im popsuła przegrana polskich piłkarzy, ale nie to, że reżim Putina morduje ludzi.

Gdy jedni sprawdzają wyniki meczów, inni z lękiem sprawdzają, czy Ołeh Sencow jeszcze żyje.

Zachwyty nad cudowną atmosferą mundialu w Rosji, pochwały rosyjskiej gościnności nieodłącznie wywołują u mnie wspomnienie niejakiego Waltera Durantego – moskiewskiego korespondenta „New York Timesa”, który za reportaże wychwalające Sowiety otrzymał w 1932 roku nagrodę Pulitzera. Duranty opisywał cudowny komunizm w tym samym czasie, gdy Sowiety ogarniała fala Wielkiego Głodu i panował wszechobecny terror. Gdy przeglądam w archiwach KGB listy masowych egzekucji z tych czasów, gdy widzę zapadniętą ziemię kryjącą bezimienne groby, wciąż powraca myśl: dlaczego świat wtedy milczał? Czy naprawdę nie wiedział, co się dzieje, czy nie chciał o tym wiedzieć? Dlaczego poprawniej było czytać kłamstwa Durantego niż reportaże Garetha Jonesa, który nie opisywał sowieckiej rzeczywistości z biura w Moskwie, lecz wbrew zakazom pojechał na tereny dzisiejszej Ukrainy, gdzie zobaczył, co w rzeczywistości oznacza sowiecka władza i jaki jest bezmiar tragedii przez nią spowodowany?

Jones, który ujawnił prawdę o Sowietach, już w 1933 roku ostrzegał także przed Hitlerem. Dwa lata później jednak został zamordowany w Mandżurii. Prawdopodobnie stało za tym NKWD. Czy gdyby wtedy świat zaczął reagować, udałoby się zapobiec koszmarowi kolejnych sowieckich zbrodni, a może nawet II wojnie światowej?

Na to nie znamy odpowiedzi, nie ulega jednak wątpliwości, że znamy konsekwencje światowej hipokryzji. Wiemy też jak tragiczne skutki przyniosła dla naszego państwa i narodu. Dlaczego zatem znów bierzemy udział w światowym spektaklu kłamstwa, nie upominając się o prawdę, nie krzycząc jej tak głośno, jak należałoby? Czy tylko dlatego, że teraz nie dotyka ona bezpośrednio naszego społeczeństwa, czy dlatego, że interesy wielkich korporacji, sponsorów stały się ważniejsze niż ludzka przyzwoitość i solidarność?

Społeczność międzynarodowa, dając Putinowi możliwość organizacji mistrzostw świata w piłce nożnej, dokonała jednego z najbardziej haniebnych czynów w polityce XXI wieku.

Zamknięto oczy na fakt rosyjskiej okupacji części terytorium Mołdawii, Gruzji, Ukrainy. Spuszczono zasłonę milczenia na putinowskie zbrodnie w Czeczenii i do dziś niewyjaśnioną serię ataków bombowych na budynki mieszkalne w Rosji w 1999 roku. Zginęło w nich ponad 300 osób i stały się one dla Putina pretekstem do tzw. drugiej wojny czeczeńskiej. Były rosyjski agent Aleksander Litwinienko, który obciążał winą za organizację tych zamachów FSB i bezpośrednio Putina, został zamordowany w 2006 roku, przy wykorzystaniu izotopu polonu. Zamachu dokonano na terenie Wielkiej Brytanii, w sercu świata Zachodu. Ze strony rosyjskich służb była to wręcz manifestacja: możemy zabić każdego i wszędzie.

Praktycznie bezpośrednio przed organizacją Pucharu Świata doszło do zamachu na innego byłego agenta rosyjskich służb, Sergieja Skripala. Ofiarą napaści stała się również jego córka, a ogółem poszkodowanych zostało 21 osób. I znów ataku dokonano na terenie Wielkiej Brytanii. Tym razem ofiary jednak przeżyły. Za próbę zabicia Skripala premier Wielkiej Brytanii Teresa May wprost obciążyła Federację Rosyjską. Rosja oczywiście odrzuca oskarżenia, a jej machina propagandowa skoncentrowała się na potężnym ataku informacyjnym, którego celem była nie tyle obrona Rosji, co wygenerowanie przeróżnych, nawet absurdalnych hipotez dotyczących zamachu, tak by wszystkie warianty wydawały się tak samo prawdopodobne albo właściwie nieprawdopodobne, bo to właśnie Rosję chroni najlepiej. Podobnie zresztą sprawa miała się ze zestrzeleniem malezyjskiego boeinga w lipcu 2014 roku na Donbasie. I chociaż międzynarodowe śledztwo wykazało, że za tą zbrodnią, w której zginęło 298 osób (w tym 80 dzieci) stoi Rosja, to nawet ten fakt nie przeszkodził organizacji putinowskich igrzysk. Podobnie jak to, że w Rosji wciąż giną dziennikarze, a sprawców tych morderstw rzekomo nie można ustalić. Od rozpadu ZSRS liczbę zabitych dziennikarzy szacuje się na ponad 300.

Polskim kibicom w zachwytach nad rosyjską gościnnością nie przeszkodził nawet fakt niewyjaśnionej w pełni katastrofy smoleńskiej i to, że putinowska Rosja do dziś nie oddała wraku prezydenckiego samolotu. Jakże przykre w tym kontekście są filmy z polskimi kibicami skandującymi euforycznie „Rassija!, Rassija!”. Pozostaje mieć nadzieję, że okażą się one jedynie sprytną manipulacją.

Podobnie jak w latach trzydziestych ub. wieku, świat koncentruje swoją uwagę na miejscach, którymi Rosja się chwali. Sportowi działacze, czy też kibice (z wyjątkiem szwajcarskich kibiców, którzy przypadkowo o mało ponoć nie trafili na Donbas) nie jadą w rejony objęte walkami. Na wszelki wypadek lepiej na ten czas zamknąć oczy na prawdę o Rosji. Kibicom nie chce się słuchać codziennych komunikatów ze wschodniej Ukrainy o kolejnych ofiarach rosyjskiej agresji.

Tym bardziej trudno oczekiwać, że ktoś z zachodnich gości wybierze się do rosyjskiej karnej kolonii w Labytnangi za kołem polarnym. Przecież tam nie toczą się mecze, chociaż podobno w tej niespełna 30-tysięcznej miejscowości nawet znajduje się szkoła sportowa.

Tam jednak w tych samych dniach, gdy kibice analizują porażki i zwycięstwa swoich piłkarzy, umiera Ołeh Sencow. Człowiek, który postanowił walczyć nie o zwycięstwo sportowe, lecz o wolność swojego kraju i ponad 60 innych obywateli ukraińskich bezprawnie więzionych na terenie Federacji Rosyjskiej.

Sencow jest ukraińskim reżyserem, producentem filmowym, działaczem społecznym. W przeszłości był zawodowym graczem w gry komputerowe. O tym zresztą jest jego film z 2011 roku „Gaamer”, którym zyskał uznanie na całym świecie. Jak wielu Ukraińców, był przeciwnikiem reżimu Janukowycza i uczestniczył w ukraińskiej Rewolucji Godności. Organizował też pomoc i wsparcie dla ukraińskich żołnierzy w czasie rosyjskiej aneksji Krymu. W domu czekają na niego dzieci: 16-letnia córka Alina i chory na autyzm 13-letni Władysław.

Sencow został zatrzymany razem z Henadijem Afansjewem, Ołeksijem Czirnijem i Ołeksandrem Koczenką na Krymie 10 maja 2014 roku pod zarzutem przygotowywania aktów terrorystycznych. Te akty terrorystyczne były prowokacją rosyjskiej FSB. Zeznania były na świadkach wymuszane siłą. W rosyjskich mediach przedstawiano Sencowa jako ekstremistę z Prawego Sektora. Dowodami na jego faszystowskie poglądy miały być dwa filmy z jego domowej kolekcji, obejmującej ponad 500 tytułów. W dodatku jednym z nich był propagandowy film sowiecki z 1965 roku „Zwyczajny faszyzm”, a drugi to dokumentalny film BBC „Trzecia Rzesza w kolorze”. Trudno je uznać nie tylko za filmy propagujące faszyzm, ale za jakikolwiek dowód.

W trakcie sprawy nie udowodniono udziału Sencowa w podpaleniu biura „Jednej Rosji” i „Rosyjskiej wspólnoty Krymu”. Najsilniejszym zarzutem wobec ukraińskiego reżysera, potwierdzanym również publicznie przez Putina, był „zamiar” dokonania aktu terrorystycznego. Pomijając, że tym aktem miało być wysadzenie pomnika Lenina, to warto skoncentrować się na sformułowaniu „zamiar”. W żaden sposób nieudowodniony udział w przygotowywaniu rzekomego zamachu został tu bowiem sprowadzony do orwellowskiej „myślozbrodni”. Sencow nie odpowiadał za zamach, za jego przygotowania, lecz za to, że miał taki zamiar. I faktycznie za to został skazany na 20 lat kolonii karnej. Chociaż nawet nie udowodniono takiego „zamiaru”.

W dodatku rzeczą najważniejszą jest to, że Sencow został osądzony jako obywatel Federacji Rosyjskiej. Po bezprawnej aneksji Krymu to Rosja bowiem decyduje, kto jest tam Rosjaninem, a kto nie. Trudno w tym nie zauważyć analogii historycznej, gdy miliony Polaków przymusowo zostały uznane za obywateli Związku Sowieckiego po agresji 17 września 1939 roku.

To pozwoliło zarzucić właściwie każdemu naszemu rodakowi zdradę wobec „nowej ojczyzny”. Przynależność do Wojska Polskiego stawała się czynem wrogim. Po prawie 80 latach putinowski reżim powraca do sprawdzonych stalinowskich wzorców. Wbrew faktom i jednoznacznemu stanowisku Sencowa, aparat putinowskiego reżimu traktuje go jak obywatela Federacji Rosyjskiej. Tym samym odmawia mu możliwości wsparcia ze strony własnego państwa. A ukraiński patriotyzm staje się zarzutem o działanie przeciwko Federacji Rosyjskiej. Zresztą na tej podstawie do więzień trafiają też inni obywatele Ukrainy, w tym Tatarzy Krymscy.

Jednak sprawa Sencowa jest tak ewidentną manipulacją, że wywołała protesty nawet wśród rosyjskiego społeczeństwa. Akcję solidarności z Sencowem przeprowadzili rosyjscy filmowcy i artyści. Znany rosyjski reżyser Aleksander Sokurow publicznie prosił Putina o ułaskawienie ukraińskiego reżysera. Wsparcia reżyserowi udzielił również Nikita Michałkow. Rosyjskim filmowcom, którzy nie bali się wystąpić przeciwko Putinowi, Sencow podziękował w specjalnym liście: „Z radością słyszę o tym, że niektórzy rosyjscy filmowcy w sposób otwarty wspierają mnie w oficjalnej przestrzeni, nie tylko w internecie. Okazuje się, że to nie jest tak trudne – po prostu nie boją się okazać swojego zdania. Dziękuję wam za to. Wielkie pozdrowienia dla każdego, kto z nami”.

O Sencowa walczą Ukraińcy, organizując na całym świecie akcje wsparcia dla niego. Mobilizują osoby ze świata kultury, sztuki, polityki, dziennikarzy, by o Sencowie nie zapomniano. Cały świat obiega hasztag #FreeSentsov.

W sprawie Sencowa na telefoniczną rozmowę z Putinem zdecydował się również prezydent Ukrainy. Petro Poroszenko wezwał Putina, by ten zwolnił ukraińskich więźniów politycznych i umożliwił kontakt ukraińskiemu Rzecznikowi Praw Człowieka z Ołehem Sencowem i innymi ukraińskimi więźniami.

Nieoficjalnie wiadomo, że prowadzone są rozmowy dotyczące wymiany ukraińskich więźniów na Rosjan, którzy znaleźli się w ukraińskich więzieniach. Ale Sencow mówi wprost: on nie chce być przedmiotem wymiany, on może być wymieniony na końcu, bo do końca chce walczyć o innych, których często świat nawet nie poznał z imienia i nazwiska.

Oglądając po wielokroć wymianę zdań rosyjskiego reżysera Sokurowa z Putinem, trudno nie odnieść wrażenia, że Putin po prostu boi się Sencowa. Boi się trzymać go w więzieniu, a zarazem boi się go wypuścić. Niekontrolowane zachowania Putina w czasie tej rozmowy i publiczne, ewidentne kłamstwa obnażyły jego słabość. Sokurow zaapelował o ułaskawienie Sencowa w imię chrześcijańskiego miłosierdzia. Putin, zbity z tropu, próbował przesunąć odpowiedzialność na rosyjskie sądy, chociaż wszyscy wiedzą, że decyzja jest w jego rękach. Czyżby faktycznie Putin przestraszył się sprawy Sencowa?

O znaczeniu strachu mówił w mowie końcowej przed putinowskim sądem sam Sencow, wspominając zresztą bułhakowską powieść Mistrz i Małgorzata: „tchórzostwo – główny i najstarszy strach na Ziemi”. I sam bez strachu opowiadał przed kamerami o trzymanych w więzieniu rosyjskich wojskowych, którzy trafili tam za udział w walkach przeciwko Ukrainie. Nawet z więzienia Sencow walczy z putinowskim systemem i nie okazuje lęku.

Światowa hipokryzja w relacjach z Putinem to też forma tchórzostwa. Tym bardziej napawa dumą fakt, że Sejm RP w tej sprawie potrafił zachować się godnie i przyjąć uchwałę w sprawie uwolnienia przetrzymywanych w rosyjskich więzieniach obywateli Ukrainy:

„Domagamy się zwolnienia pochodzącego z Krymu reżysera Ołeha Sencowa, skazanego w sierpniu 2015 r. na 20 lat kolonii karnej na podstawie paragrafu o terroryzmie. 14 maja br. ogłosił on bezterminową głodówkę i wystąpił z żądaniem uwolnienia 64 ukraińskich więźniów politycznych. Wolności dla samego siebie Sencow nie żąda – gotów jest umrzeć. Stan jego zdrowia budzi najwyższe zaniepokojenie”. W uchwale wspomniano również bezprawnie przetrzymywanego ukraińskiego dziennikarza Romana Suszczenkę.

Ukraiński deputowany Leonid Jemec, komentując ten fakt na swoim profilu społecznościowym, zamieścił film z głosowania. Polscy posłowie uchwałę przyjmowali na stojąco. Tak to skomentował: „Przyjaciele, zobaczcie, Polacy wstali podczas głosowania. Nie dlatego, że ktoś ich o to prosił albo był obecny na posiedzeniu, ale dlatego, żeby wskazać na męstwo naszych chłopców. Dziękuję Wam, polscy przyjaciele! Nigdy nie zapomnę”.

Historia i nam nie zapomni, jak się zachowujemy w sprawie Sencowa, rosyjskiej agresji na Ukrainę, bezprawia rządów Putina. Tak jak i my pamiętamy o kłamstwach Zachodu w sprawie sowieckich zbrodni czy o nielojalności naszych sojuszników w czasie drugiej wojny światowej i o zdradzie wobec naszego narodu w czasach komunizmu.

Dlatego w poczuciu solidarności i wierności hasłom, które przecież przyświecają nam od stuleci, nie powinniśmy mieć wątpliwości, by głośno krzyczeć: „Free Sentsov!”. Także w czasie mundialu, który nigdy nie powinien się odbyć w putinowskiej Rosji.

Artykuł Pawła Bobołowicza pt. „#FreeSentsov” znajduje się na s. 1 i 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Bobołowicza pt. „#FreeSentsov” na s. 1 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Polska Konstytucja jest zbyt długa i wewnętrznie sprzeczna – rozmowa z mecenasem Krzysztofem Wąsowskim

W konstytucji jest tyle sprzecznych ze sobą przepisów, że są już dowcipy na ten temat, nawet w komentarzach prawniczych – stwierdził mec. Krzysztof Wąsowski Poranku WNET.

W ostatnich dniach Prezydent Andrzej Duda udostępnił do wglądu pytania referendalne. Krzysztof Wąsowski odniósł się do nich mówiąc, że ich nie rozumie i nie zauważa w nich w ogóle logiki. Uważając natomiast, iż elektorat może je łatwiej zrozumieć oraz mieć łatwość w ocenie tych pytań. Zarazem ilość pytań referendalnych ma odpowiadać zasadzie „dla każdego coś miłego”.

Polska Konstytucja według mecenasa Krzysztofa Wąsowskiego jest fatalna przede wszystkim przez aspekt jej długości, a co z tego wynika, wkradły się w nią przepisy sprzeczne ze sobą.  Wspomniał on także o swojej pracy w trybunale konstytucyjnym oraz o pracujących tam sędziach mówiąc: „Jeszcze nie słyszałem aby jakikolwiek z nich znał na pamięć konstytucje”. Za wzór podał konstytucję Stanów Zjednoczonych oraz „chrześcijańską konstytucję” – Dekalog. Tak powinna wyglądać konstytucja: „Kochaj Polskę” powiedział Krzysztof Wąsowski w odniesieniu do napisów znajdujących się na meczetach w Chinach w prowincji Chin Chang.

Mecenas opowiedział również o losie Piotra „Starucha” Staruchowicza, który za rządów PO-PSL spędził osiem miesięcy w areszcie. Po czterech latach od aresztowania, w 2016 roku sąd oczyścił go ze wszystkich zarzutów. „Na szczęście trafili się wyjątkowo odważni sędziowie, którzy postanowili po prostu przeczytać akta, zobaczyć materiał dowodowy oraz zeznania świadka koronnego, który po prostu nakłamał w zeznaniach, okazały się one zupełnie niewiarygodne i wewnętrznie sprzeczne” – powiedział mecenas.

Teraz prawnicy Piotra Staruchowicza przygotowują pozwy w celu walki o zadośćuczynienie. W trakcie trwania procesu Starucha, ukazało się na jego temat aż 23 tysiące artykułów. „Z tych 23 tysięcy wybierzemy te najbardziej obrzydliwe i wstąpimy na drogę sądową” – powiedział Krzysztof Wąsowski.

MW

Nigdy dotąd nie byliśmy najmocniejsi w sportach zimowych, ale dziś jesteśmy potęgą w skokach narciarskich

Tradycję, także tę sportową, buduje się latami. Potrzeba więc czasu. Oby nie zaprzepaszczono tego, co już osiągnęliśmy w skokach. A co do pozostałych dyscyplin: kiedy, jeśli nie teraz?…

Małgorzata Szewczyk

Parafrazując nieco znane porzekadło, można by powiedzieć: igrzyska, igrzyska… i po igrzyskach. Ogień olimpijski zgasł już w Pjongczang, sportowcy przygotowują się do pozostałych startów w sezonie zimowym, a wierni kibice zapewne podążą za nimi… Dwa medale wywalczone przez Kamila Stocha indywidualnie i drużynowo wraz z Dawidem Kubackim, Stefanem Hulą oraz Maciejem Kotem świadczą o tym, że obok Norwegów i Niemców jesteśmy potęgą w skokach narciarskich. Trzeba podkreślić, że potęgą zespołową, bo przecież i o podium w konkursie indywidualnym otarł się też Hula, bardzo daleko skakał Kubacki, a forma Kota była wysoka i równa.

To sukces nie tylko młodych zawodników, którzy wykonali gigantyczną pracę, ale całego sztabu szkoleniowego oraz tych wszystkich, którzy narodową Małyszomanię przekuli na konkretne działanie, a przede wszystkim zainwestowali czas, pieniądze i siły w młodych zawodników zainteresowanych tą dziedziną sportu, w szukanie sponsorów i przekonywanie, że warto wyremontować skocznie w Zakopanem i Szczyrku oraz wybudować nową w Wiśle.

Na efekty nie trzeba było długo czekać. Stoch nadal jest najlepszy, ale ma też kolegów, których nazwiska nie zamykają listy zawodników biorących udział w konkursie, ale często plasują się oni tuż za podium, w pierwszej dziesiątce. To również efekt dobrej atmosfery panującej wśród zawodników i całego sztabu oraz wartości, w oparciu o które skoczkowie budują swoje życie, także to prywatne.

Nie było przecież tajemnicą, że żony naszych medalistów olimpijskich towarzyszyły im podczas startów w Korei Południowej. Wśród tysięcy zdjęć w internecie można było znaleźć i takie z udziału naszych zawodników w Mszy św. sprawowanej w Środę Popielcową. Sam Stoch przyznał w jednym z wywiadów, że skoki dedykuje Panu Bogu, a na pytanie, czy dobrze czuje się w Pjongczang, odpowiedział, że tam jest jego dom, gdzie jest jego żona Ewa.

Polscy kibice liczyli na większą liczbę medali naszych sportowców. Eksperci na pewno wyciągną wnioski z udziału Biało-Czerwonych w olimpiadzie. Prawdą jest, że nigdy nie byliśmy najmocniejsi w sportach zimowych, ale to nie oznacza, że nie warto podjąć refleksji na ten temat. Minister Witold Bańka zapowiadał, że nastąpią zmiany w dofinansowaniu poszczególnych dyscyplin oraz że więcej środków zostanie przeznaczonych na szkolenie dzieci i młodzieży.

Tradycję, także tę sportową, buduje się latami. Potrzeba więc czasu. Oby nie zaprzepaszczono tego, co już osiągnęliśmy w skokach. A co do pozostałych dyscyplin, to aż ciśnie się na usta: kiedy, jeśli nie teraz?…

Felieton Małgorzaty Szewczyk pt. „Kiedy, jeśli nie teraz?” znajduje się na s. 2 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Małgorzaty Szewczyk pt. „Kiedy, jeśli nie teraz?” na s. 2 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

Minister Witold Bańka: Warszawskie władze są chyba najbardziej antysportowe w historii tego miasta [VIDEO]

Warszawa ma kilkukrotnie większy budżet na inwestycje, niż my jako resort na inwestycje sportowe w całej Polsce – stwierdził minister sportu i Turystyki podczas Poranka WNET.

Budżet Ministerstwa Sportu i Turystyki wynosi 1,1 mld złotych. Jest to najwyższy budżet w historii III RP. Jak wyjaśniał Witold Bańka, obecny rząd kładzie nacisk na upowszechnianie sportu wśród dzieci i młodzieży.

– Te dwa medale, które mamy, to realny obraz stanu polskich sportów zimowych. (…) Dzisiaj nie mamy następczyni Justyny Kowalczyk czy Tomasza Sikory. Finansowano gwiazdy, ale zapomniano o zapleczu, o szkoleniu dzieci. (…) Soczi i Vancouver było trochę ponad stan. To był fenomenalny wynik jeżeli chodzi o medale. Tak tutaj te dwa medale, które mamy są realnym obrazem. Trzeba stanąć w prawdzie i pomyśleć co dalej.

Minister podkreślił, że główną rolę w szkoleniu zawodników mają polskie związki sportowe, ponieważ to one podejmują decyzje kadrowe. Jednak rolą ministerstwa jest wymaganie strategii szkoleniowych i przygotowania programu upowszechniającego sport, który powinien zaowocować pracą z najmłodszymi Polakami.

– Druga kwestia to inwestycja w infrastrukturę. W tym roku mamy 516 milionów na dofinansowanie infrastruktury sportowej. To są rekordowe środki – mówił zaznaczając, że ministerstwo nie może być inwestorem. Tę rolę pełnią samorządy, które mogą wystąpić o dofinansowanie z ministerstwa.

W tym miejscu krytycznie ocenił obecnie rządzących Warszawą: – Stadion Skry jest symbolem nieudolności, ale również warszawskie Stegny, na których można by wybudować lodową arenę. Warszawa mogłaby sobie spokojnie z taką inwestycją, ale to się nie dzieje, bo nie ma takiej woli.[related id=51811]

Zapytany czy opłaca się wysyłać tak liczną reprezentację na Igrzyska, gdy sukcesy są znikome, odparł, że faktycznie jest to kwestia kontrowersyjna, ale udział w takich zawodach daje sportowcom doświadczenie, a wszyscy olimpijczycy wypełnili olimpijskie minima. Podkreślił, że koszt wysłania zawodników nie obciąża budżetu państwa, ponieważ jest finansowany przez sponsorów. Ministerstwo finansuje jedynie ćwiczenia przed igrzyskami.

 

WJB