Artur Soboń: to Polska dzisiaj jest państwem, który pokazuje UE jak skutecznie bronić granic

Artur Soboń/Fot. Piotr Mateusz Bobołowicz

Spacer z Arturem Soboniem, wiceministrem finansów, po targu przy ulicy Wileńskiej w Lublinie.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Zobacz także:

Józef Wybranowski: w polskim rolnictwie zbyt dużą rolę zaczyna odgrywać chemia. Żywność nie będzie już tak dobra

 

Prezydenci większości miast szkodzą obecnemu rządowi, bo liczą na to, że po zmiażdżeniu PiS-u zostaną oligarchami

J. Matejko, Reytan w sejmie warszawskim 1773 roku (fragment obrazu), domena publiczna

Na czele Komitetu Oligarchizacji: artyści, profesorowie, sędziowie, celebryci. To oni przejdą „nad Rejtanem” do narodowego imaginarium jako zdrajcy. I tyle po nich pozostanie w wielkiej sztuce narodu.

Andrzej Jarczewski

O Rejtanie nikt by nie pamiętał, gdyby nie obraz Matejki. To m.in. ten obraz kształtował patriotyzm następnych pokoleń Polaków. Tak tworzy się łańcuch dzieł i wydarzeń.

Bohaterowie zmieniają doraźny stan rzeczy, ale dopiero twórcy kultury przenoszą dokonania żołnierzy i polityków do społecznej świadomości.

To kształtuje kolejnych żołnierzy i polityków, a zwykłych zjadaczy chleba w bohaterów, uczonych i świętych przerabia. Od wielkości sztuki zależy wielkość narodu. Od dzielności żołnierzy – czy naród przetrwa.

Nudzą mnie już popisy Donalda Tuska, który – z braku konstruktywnych talentów – codziennie znajduje jakąś obelżywą frazę na tych, których nie lubi. Daje przykład koryfeuszom antykultury, hejterom i drobniejszym prowokatorom, którzy wiedzą, że im paskudniej się wyrażą, tym szumniej zaistnieją w mediach antypolskich.

Na to nie patrzę, ale przyglądam się pewnym działaniom na głębokich tyłach. Interesują mnie zwłaszcza wytwory mentalne różnych intelektualistów, szykujących dzielące nas rozwiązania na czas dogodniejszy.

Oto parę miesięcy temu wyszedł 448-stronicowy poradnik „Jak przygotować Polskę do rozbiorów” (tytuł jest inny, ale to tylko fortel). Z zażenowaniem czytam mizerny efekt wieloletnich wysiłków, zainicjowanych po fiasku tzw. hołdu śląskiego, złożonego w Katowicach przez liczną grupę prezydentów miast Bronisławowi Komorowskiemu kilka miesięcy przed jego klęską (II tura – 24 maja 2015). Tam było dużo dymu, ale chodziło o jedną tylko rzecz.

Prezydenci miast żądali dla siebie immunitetu, a to mogli najprościej osiągnąć, jeżeli zostaną senatorami. Za immunitet zobowiązali się pomagać Komorowskiemu w kampanii wyborczej. Reszta to fortel.

(…) To nie przypadek, że prezydenci większości miast wszelkimi sposobami szkodzą obecnemu rządowi. Mają po cichu obiecane, że po zmiażdżeniu PiS-u zostaną nowymi oligarchami. Zyskają możliwość dożywotniej władzy (obecnie są to 2 kadencje 5-letnie).

Ponadto senat zostanie przekształcony w tzw. izbę samorządową (Bundesrat), co da wreszcie szefom miast ten upragniony immunitet. Przy znanej już linii orzeczniczej polskich sądów zapewni im to rzeczywistą bezkarność „aż do skończenia ich świata”.

Urząd wojewody ma być zniesiony pod kłamliwym pretekstem, że wojewodowie dublują pracę marszałków województw. Z kolei marszałkowie będą wybierani tak jak prezydenci: w wyborach powszechnych, co oznacza ich praktyczną nieusuwalność i brak odpowiedzialności przed kimkolwiek (teraz muszą się liczyć z sejmikiem). Dalej – pod równie fałszywymi pretekstami prowadzić się będzie landyzację Polski. Województwa otrzymają wiele uprawnień, przysługujących obecnie organom państwa unitarnego.

Katalog tych nowych praw nie jest jeszcze ustalony. Dla ukrycia istoty dwuwładzy (czytaj: anarchii) mówi się np. o zróżnicowanym regionalnie decydowaniu w sprawach podatkowych, ZUS-owskich, a nawet genderowych, rodzinnych, religijnych i wchodzących w zakres polityki zagranicznej. Dowolne rozwiązania – w niespójnym wyborze – kopiowałoby się z dowolnych krajów, a przykładem instytucjonalnym miałaby być Unia Europejska. Nie ma sensu dywagować dalej na temat szczegółów. Mówiąc wprost: planowane podziały wyodrębnią część przygotowaną dla Rosji (ściana wschodnia) i część do wzięcia „pod opiekę” przez Niemcy przy nadarzającej się okazji geopolitycznej (będą to landy progresywne, które otrzymają w nagrodę różne fundusze europejskie, odebrane regionom genderowo „zacofanym”). Reszta to fortel.

Pojawiają się też sensowne postulaty, np. regionalne zróżnicowanie płacy minimalnej. Obecnie takie wynagrodzenie zapewnia godziwe życie w biednej wsi, ale w Warszawie pozwala na zaledwie marną wegetację, więc tam prawie nikt na taką pensję nie przystaje.

Lokalni przedsiębiorcy muszą ponosić koszty wynagrodzeń nawet za pracę niewiele wartą, choć konieczną. Ten problem wymaga mądrego rozwiązania, bo zróżnicowana regionalnie płaca minimalna pogłębiłaby szczelinę między bogatą i biedną częścią Polski. Bywa, że postulaty słuszne indywidualnie mogą spowodować poważne szkody dla całego kraju. Podobnie: ordynacja większościowa. Jako postulat – samo piękno. Jako rezultat – katastrofa.

Nie dajmy się więc nabrać na debatę o szczegółach proponowanych zmian ustrojowych, dopóki nie uzyskamy pewności, że dane rozwiązanie współtworzy spójny system i – w kontekście międzynarodowym – wzmacnia Polskę, że służy naszym wspólnym interesom. Jeżeli jakiś profesor w moralizatorskim uniesieniu użala się nad osiłkami atakującymi naszą granicę, a nie widzi za nimi Łukaszenki i Putina, popełnia błąd ignorowania kontekstu. Taki błąd dyskwalifikuje naukowca.

Silna władza szefa samorządu jest dobrym rozwiązaniem i nie należy tego zmieniać. Zło kryje się gdzie indziej. Subiektywny interes prezydentów miast, starostów i marszałków województw – to władza dożywotnia i bezkarność (immunitet). Obiektywny rezultat ich dążeń – to Polska patchworkowa, wręcz potworkowa, przygotowana do rozbiorów.

A na czele Komitetu Oligarchizacji: artyści, profesorowie, sędziowie i celebryci. To oni przejdą „nad Rejtanem” do narodowego imaginarium jako zdrajcy. I tyle po nich – zielonych ludzikach Mitteleuropy – pozostanie w wielkiej sztuce narodu.

Cały artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Zielone ludziki Europyznajduje się na s. 11 wrześniowego Kuriera WNET” nr 111/2023.

 


  • Wrześniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Zielone ludziki Europy” na s. 11 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 111/2023

Władysław Teofil Bartoszewski: Sprawę zboża ukraińskiego powinniśmy załatwiać na poziomie dyplomatycznym w Brukseli

Prof. Władysław Teofil Bartoszewski, Fot. Piotr Mateusz Bobołowicz, Radio Wnet

Gościem Poranka Wnet jest dr Władysław Teofil Bartoszewski, kandydat Trzeciej Drogi do sejmu.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Dr Władysław Teofil Bartoszewski kandyduje do sejmu z drugiego miejsca listy Trzeciej Drogi w Warszawie. W wywiadzie Poranka Wnet komentuje on sprawę embarga na import zboża ukraińskiego wprowadzonego przez Polskę, Słowację i Węgry:

To trzeba załatwiać na poziomie dyplomatycznym w Brukseli, dlatego że tak to otwieramy sobie kolejny front walki z Brukselą i już niektóre państwa, które z tej piątki, które były gotowe razem z nami protestować, już od tego wstąpiły.

Poseł Polskiego Stronnictwa Ludowego w sposób szczególny krytykuje postawę Janusza Wojciechowskiego. Według Bartoszewskiego, polski komisarz ds. rolnictwa nie potrafi skutecznie obronić polskich interesów w Brukseli:

[Janusz Wojciechowski] jest kompletnie ignorowany w Brukseli, nie ma żadnej mocy sprawczej i nie był w stanie doprowadzić do tego, żeby inni jego koledzy komisarze nie zgodzili się z naszym punktem widzenia.

Proszony o odniesienie się do stwierdzenia Ryszarda Petru, również kandydującego z list Trzeciej Drogi, że Polska nie powinna nakładać embarga na import ukraińskiego zboża, gość Poranka Wnet zwraca uwagę, że jest to punkt widzenia ekonomisty, a nie zwykłego obywatela:

Można patrzeć na to z punktu widzenia liberalnego ekonomisty, a można patrzeć z punktu widzenia obywatela Polski, polskiego rolnika.

Władysław Teofil Bartoszewski uważa, że konieczne jest wprowadzenie przemyślanej polityki imigracyjnej w związku z zapaścią demograficzną w Polsce:

Owszem, powinniśmy mieć politykę migracyjną, bo mamy katastrofalną dzietność. Najmniej dzieci się urodziło w Polsce od drugiej wojny światowej i to jest katastrofa demograficzna. Potrzebujemy to wypełnić.

Zobacz także:

Przemysław Wipler o aferze wizowej: To dopiero wierzchołek góry lodowej

Piotr Gliński: Wieś jest kolebką, matecznikiem polskości i nie odpuścimy tutaj ani na cal

Featured Video Play Icon

Piotr Gliński / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio Wnet

Minister kultury i dziedzictwa narodowego prof. Piotr Gliński jest gościem Poranka Wnet.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Gościem Poranka Wnet jest Piotr Gliński, minister kultury i dziedzictwa narodowego, kandydat z listy Prawa i Sprawiedliwości w wyborach parlamentarnych w Warszawie. Pytany o kwestię zakazu importu zboża ukraińskiego do Polski zadecydowanego przez polski rząd 12 września, Gliński zwraca uwagę na priorytet, jakim jest obrona polskiej wsi:

To jest na pewno polska racja stanu. Musimy bronić polskiego rynku i rolników. Wieś jest kolebką, matecznikiem polskości i nie odpuścimy tutaj ani na cal.

Gość Poranka Wnet podkreśla, że rząd nie ugnie się przed Brukselą:

To nie może być tak, że Polska ponosi wszelkie koszty tej tragicznej, strasznej wojny, którą [Władimir] Putin rozpętał na Ukrainie, a która została rozpętana dlatego, że Niemcy i część biurokracji europejskiej stawiali na Putina.

Jeśli mamy to mocniej retorycznie przedstawić, to niech to będzie ultimatum.

Odnosząc się do sprawy stosunków polsko-ukraińskich w kontekście zapowiadanego embarga, minister Gliński podkreśla, że przy całym wsparciu Polski dla Ukrainy, nasz kraj będzie bronił swoich żywotnych interesów:

Kijów musi zrozumieć, że nie może być przyjaźni niesymetrycznej, nie może być wsparcia niesymetrycznego. Tak, popieramy [Ukrainę] w kwestiach wojny i obronności, bo to też jest nasz interes. Im dalej Putin jest od naszych granic, tym lepiej, a to zapewnia fakt, że Ukraina jest dozbrajana i może się bronić.

Natomiast czym innym są interesy w innych obszarach i Ukraina po prostu musi to zrozumieć.

Tak samo jeśli chodzi o kwestie dziedzictwa historycznego, (…) tu też nie ma przestrzeni na jakieś elastyczne podejście, bo prawda jest jednoznaczna”.

 

Zobacz także:

Wiceminister Artur Soboń: Z Ukrainą umawialiśmy się na tranzyt zboża i z tego strona polska się wywiązuje

 

Strzelaliśmy do wroga z brylantów, które pozostały po pięciu latach okupacji / Adam Gniewecki, „Kurier WNET” 111/2023

Upamiętnienie godziny W na rondzie Dmowskiego w Warszawie | Fot. Wikipedia

Ówczesna rzeczywistość przerastała dzisiejszą fikcję. A oni szli w bój jak na śpiewanie i lśnili chwałą, a „czerwona zaraza” czekała, by „czarna śmierć” pochłonęła te klejnoty polskości.

Adam Gniewecki

A czym mieli strzelać?

„Należymy do narodu, którego losem jest strzelać do wroga z brylantów”, powiedział Stanisław Pigoń – historyk literatury polskiej, edytor, wychowawca i pedagog, a w latach 1926–1928 rektor Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie – komentując wstąpienie do oddziału dywersyjnego AK Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, wybitnego poety, autora ponad 500 wierszy, kilkunastu poematów i około 20 opowiadań, jednocześnie starszego strzelca podchorążego Armii Krajowej i podharcmistrza Szarych Szeregów, poległego od kuli szwabskiego snajpera w wieku 23 lat już w czwartym dniu Powstania Warszawskiego.

Pomścił go sowicie następny kamień szlachetny rzucony do walki z bydlęcą watahą, „Antek Rozpylacz” – Antoni Godlewski, pogromca „gołębiarzy” (niemieckich strzelców wyborowych), których w pierwszych ośmiu dniach walki ubił osiemnastu. Pseudonim zawdzięczał zdobytemu samodzielnie pistoletowi maszynowemu Sten. Syn wysokiego urzędnika państwowego w II RP – wicewojewody nowogródzkiego i warszawskiego oraz starosty warszawskiego – w czasie okupacji „Rozpylacz” był studentem tajnego nauczania na Politechnice Warszawskiej.

Według Biuletynu Informacyjnego Komendy Głównej AK, był „ruchliwy jak iskra, wytrzymały jak stal i bezprzykładnie odważny”. Nie rozstawał się ze swoja sympatią, Antoniną Grzybowską ps. Nina, a towarzyszył im często trzynastoletni łącznik „Miki” – żydowski chłopiec Zalman Hochman, kryjący się pod nazwiskiem Zenon Borkowski. „Antek Rozpylacz” zginął już 8 sierpnia w wieku 21 lat. By nie wymieniać wszystkich jego zasług i zalet, najprościej powiedzieć celnie i z warszawska – „brylant, nie chłopak”.

W Powstaniu Warszawskim wzięło udział i zginęło wielu innych ówczesnych i przyszłych artystów, inżynierów, lekarzy, naukowców, studentów, licealistów… słowem: kwiat, przyszłość i elita narodu. Ci, którzy pracowali, uczyli się i walczyli – każdy za dwóch. To były narodowe brylanty.

Innej amunicji było brak. Stanęła także do boju elita warszawskich zadziornych, zawsze wesołych andrusów. To też, w swojej „kategorii”, były kamienie szlachetne.

Tak, strzelano tym, co najcenniejszego jeszcze zostało po pięciu latach udręki nieludzkiej niemieckiej okupacji. Rozkaz wysłał ich w bój, do którego rzuciliby się i bez rozkazu. Ci, którzy pamiętają te czasy, mówią, że ciśnienie nienawiści, buntu, chęci odwetu i pragnienie wyzwolenia były wśród akowców tak ogromne, że rzesza „brylantowych dzieci” eksplodowałaby samowolnie i niepowstrzymanie. Byli zbyt mądrzy, by nie zdawać sobie sprawy, że szanse przeżycia mieli niewielkie, i żeby umieć rozważyć, czy wolą dalej żyć na kolanach, czy umrzeć w walce. Bo to były brylanty, a brylant to symbol szlachetności, blasku i twardości.

Piękni, mądrzy, młodzi, szaleńczo odważni i… jeszcze nieświadomi, że zostaną pozostawieni sami sobie w obliczu niemiecko-rosyjskiego braterstwa zbrodni i grabieży. Spodziewana pomoc nie nadchodziła. Sami wobec zbrodniczej, dzikiej hordy nałogowych, dobrze wyposażonych bandytów, mieli już tylko walkę.

Pozostawieni cynicznie przez tych ze Wschodu, którzy jeszcze przed chwilą do tego zrywu ich namawiali, i tych z Zachodu, którzy już wcześniej z tymi ze Wschodu podzielili świat. Do tego podziału Powstanie nie pasowało, więc jedni i drudzy patrzyli bezczynnie, jak konało Warszawskie Powstanie i umierało Miasto. „Czerwona zaraza” czekała na swoją kolej, obserwując cierpliwie, jak „czarna śmierć” je pożera. Te jakże celne przenośnie pochodzą z prawdopodobnie ostatniego wiersza Józefa Szczepańskiego-Ziutka Czekamy ciebie czerwona zarazo.

Józef Szczepański był także autorem licznych powstańczych piosenek i jednym z jasno błyszczących brylantów w warszawskim diademie. Ranny „Ziutek”, wyniesiony ze Starówki kanałami do Śródmieścia, zmarł 10 września w wieku 22 lat. Prawdopodobnie najmłodszą poetką lecz nie mniej od innych lśniącym brylantem Powstania Warszawskiego, była Tereska Bogusławska, która w 1944 roku miała zaledwie 15 lat. Nie wszystkie brylanty były młodzikami. Były i starsze, bardziej doświadczone życiu i w walce, choć ciągle młode.

Warszawiacy mogą nie tylko cytować literaturę Powstania, ale także z pamięci powtarzać wspomnienia krewnych, które zresztą w literaturze, już nie w formie gawędy, znaleźć można. Te bezcenne, osobiste wspomnienia i opowieści trzeba starannie przechowywać i przekazywać następnym pokoleniom. To jest gleba, na której będą kiełkować nowe ziarna patriotyzmu i rosnąć polskie dęby.

By nie szukać daleko, na przykład niezwykle bogata jest historia nieprzerwanej i trwającej całe życie walki o wolność Polski mego stryja, komandora ppor. Antoniego Gnieweckiego ps. Witold, która rozpoczęła się od POW (Polskiej Organizacji Wojskowej – tajnej organizacji wojskowej działającej w latach 1914–1921). Potem Legiony i wojna 1920 roku. Podczas II wojny światowej – Armia Krajowa, gdzie 1 września 1941 r. z jego inicjatywy utworzono konspiracyjną organizację Marynarki Wojennej – Wydział Marynarki Wojennej krypt. „Alfa” Komendy Głównej Armii Krajowej (od czerwca 1944 – „Ostryga”), którym dowodził. I jeszcze Powstanie Warszawskie, w przeddzień którego Wydział wystawił do walki oddział o kryptonimie „Szczupak”, liczący około 50 marynarzy Armii Krajowej. Na początku 1948 r. przyszło po stryja UB. Miał szczęście, bo… zmarł 3 miesiące wcześniej.

Brat mojej matki, Tomasz Kostuch, tuż przed II wojną światową został zawodowym oficerem wojsk pancernych. We wrześniu 1939 roku walczył jako dowódca plutonu czołgów, następnie przedarł się do Rumunii, gdzie go internowano. Uciekł i dotarł do Francji, gdzie znów, jako dowódca plutonu czołgów, bił Niemca i otrzymał swój pierwszy Krzyż Walecznych. Po kapitulacji Francji przedostał się do jej nieokupowanej części (państwo Vichy), gdzie został aresztowany i umieszczony w obozie, z którego uciekł.

Został ponownie złapany i osadzony w obozie koncentracyjnym na południu Algierii, a później na Saharze. Przetrzymywano go w obozach w Algierze, Oranie i Maroko. Uwolniony po inwazji aliantów na Afrykę Północną, przedostał się do Casablanki, a stamtąd do Wielkiej Brytanii. Znowu, tym razem jako dowódca plutonu czołgów 16 Brygady Pancernej gen. Maczka, w imieniu Polski bił Niemców.

W Wielkiej Brytanii przeszedł, a właściwie przetrwał mordercze, elitarne szkolenie cichociemnych. Zrzucony na spadochronie do Polski w kwietniu 1944 r. i przydzielony do Warszawskiego Obszaru AK, brał udział w Powstaniu Warszawskim w podobwodzie Śródmieście Południowe, jako kolejno: dowódca dyspozycyjnego patrolu saperów z miotaczem ognia (3–6 sierpnia), adiutant komendanta podobwodu i oficer taktyczny odcinka „Sarna” (od 27 sierpnia). Za postawę bojową na tym ostatnim stanowisku otrzymał swój drugi Krzyż Walecznych.

Opowiadał, jak kryjąc się ze swoimi chłopcami w gruzach i za jedyną broń mając miotacz ognia, ujrzeli idących prosto na nich trzech Niemców ze szmajserami gotowymi do strzału. Podpuścili ich bardzo blisko i trzy sylwetki, wśród nieludzkiego wycia i odgłosów eksplozji amunicji w rozżarzonej niemieckiej broni, zatańczyły w płomieniach. „Wiesz, widziałem wiele i choć wiem, że oni zabiliby nas bez mrugnięcia okiem i bez wyrzutów sumienia, tej chwili jakoś nie mogę zapomnieć”, wyznał po latach.

Po upadku powstania, wyzwolony przez Anglików z niewoli niemieckiej, w Wielkiej Brytanii ukończył kursy wojskowe Polskich Sił Zbrojnych. Zwiedziony przez propagandę komunistyczną, w 1946 r. powrócił do Polski, gdzie dosłużył się stopnia podpułkownika. W 1950 roku aresztowany przez UB, spędził w więzieniu na Rakowieckiej 2 lata. Nieludzko torturowany, nie przyznał się do wmawianych mu win i dzięki temu karę śmierci zamieniono mu na dożywocie. Został zwolniony z więzienia w 1956 r. Zmarł w „transformowanej” już Polsce w 1992 roku.

Przedstawione w skrócie losy tych dwóch, wziętych z najbliższego „sąsiedztwa” – nie waham się napisać: wielkich – Polaków to historie prawie bezustannego poświęcenia ojczyźnie i permanentnej walki o jej wolność. Jednym z wielu i ostatnim dla nich bojem z bronią w ręku było Powstanie Warszawskie. Można ich obu włączyć do kategorii, błyszczących od dawna w naszyjniku chwały najpiękniejszych powstańczych brylantów.

Zostając w najbliższym kręgu obserwacji, powiem, że moja matka jako młoda lekarka wstąpiła w szeregi AK. Miała pseudonim Marychna. Przenosiła i przechowywała „bibułę”. Pod zakrywającym nogi kocem wywoziła z getta Żydów. Jako powstańcza sanitariuszka przeszła cały koszmar walk na Starówce. Zasypana gruzami przez wybuch niemieckiej bomby lotniczej, półprzytomna i głucha ewakuowała się kanałami ze swoim oddziałem (zgrupowanie „Róg” – batalion „Gustaw” – kompania „Aniela”).

Weszli włazem, na placu Krasińskich, który dzisiaj znajduje się na terenie Pomnika Powstania Warszawskiego, by po 8 godzinach wyjść na Nowym Świecie. W styczniu odszukała dom rodzinny. Był spalony, a znalezione w popiołach szczątki zamordowanych przez Niemców rodziców i stopione w pożarze pociski, które ich zabiły, włożyła do pudełka, które na saneczkach zawiozła na cmentarz i złożyła w grobie rodzinnym.

Jej brat, także lekarz, który prowadził na Mokotowie szpital powstańczy, słysząc polecenie szwabskiego oficera: „ci, którzy mogą – wychodzić, resztę zabijamy!”, trzasnął niemieckie bydlę w pysk, za co ten odpłacił się bohatersko – kulą z pistoletu. Zwłok nigdy nie odnaleziono. Znowu brylant, który rozbłysnął odwagą, godnością i honorem oraz wzorowym poświęceniem lekarza broniącego do końca swoich chorych.

Męstwo ich i wielu innych, im podobnych, umiejętność przetrwania w ciągłych walkach, sprawność w boju, ich siła oraz moc charakteru stawiają ich w szeregu największych patriotów, najlepszych obywateli i najdzielniejszych żołnierzy świata.

Ówczesna rzeczywistość przerastała dzisiejszą fikcję. Dlaczego? Bo tamta rzeczywistość przekraczała granice wyobraźni. Była gorsza od najgorszego koszmaru. A oni szli w bój jak na śpiewanie i lśnili chwałą, a „czerwona zaraza” czekała, by „czarna śmierć” pochłonęła te klejnoty polskości, bo by jej utrudniały realizację podłych planów.

Czarne chmury znów gęstnieją. Zróbmy wszystko, żebyśmy więcej nie musieli strzelać brylantami. Tak nam ich dziś brakuje, a nie rodzą się na kamieniu.

Niech odradzają się i żyją pokolenia pięknych, twórczych i patriotycznych. Niech pracują ku ojczyzny i własnemu pożytkowi, zamiast ginąć w walce z dziczą. Są godni lepszej przyszłości.

Artykuł Adama Gnieweckiego pt. „A czym mieli strzelać?” znajduje się na s. 2 i 10 wrześniowego Kuriera WNET” nr 111/2023.

 


  • Wrześniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

    Artykuł Adama Gnieweckiego pt. „A czym mieli strzelać?” na s. 10 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 111/2023

Czarnecki: Polska weszła do pierwszej ligi w polityce międzynarodowej. Mam nadzieję, że uda nam się tę pozycję utrzymać

Ryszard Czarnecki / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio Wnet

Wybór ambasadora USA na Człowieka Roku Forum Ekonomicznego w Karpaczu, nieobecność premiera Mateusza Morawieckiego. Komentuje europoseł PiS.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Marcin Przydacz: szczyt Trójmorza w Bukareszcie pokazał, że ten projekt jest bardzo ważny i szybko się rozwija

Ireneusz Raś: Polacy nie chcą ani rozdawnictwa PiS, ani radykalnego skrętu w lewo

Ireneusz Raś / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio Wnet

Gościem Poranka Wnet jest Ireneusz Raś, kandydat Trzeciej Drogi w wyborach parlamentarnych.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Gość Poranka Wnet, Ireneusz Raś, będzie startował w najbliższych wyborach parlamentarnych z listy Trzeciej Drogi w Krakowie. Według niego, formacja Donalda Tuska ma małe szanse na umocnienie się w sondażach:

Nie mam przekonania, że szklany sufit, o którym się mówiło, że Donald Tusk i Platforma ma, że zostanie radykalnie rozbity (…). Czyli będziemy mieć do czynienia, że Polacy już nie chcą, żeby jeden blok, który doprowadza do tej kłótni, samodzielnie sprawował władzę w następnej kadencji.

Ireneusz Raś wyraża przekonanie, że jego formacja polityczna składa się z ludzi o odpowiednim doświadczeniu, aby kierować państwem:

Teraz powinno dojść do tego, żeby sprawować, wywierać wpływ na to, co jest w państwie, to doświadczenie. Dlatego Kosiniak-Kamysz, Dlatego Hołownia i dlatego razi, bo to są ludzie, którzy mają już swoje doświadczenie życiowe, ale są wciąż z wielką energią i żeby mieć wpływ na to, co zrobić, nie podnosić ręce.

Odnosząc się do kwestii przyjęcia Euro w Polsce, gość Poranka Wnet przyznał, że istnieje spór wewnętrzny w Trzeciej Drodze:

Tu mamy tzw. wewnętrzne spory, ze sobą rozmawiamy. Mam nadzieję, że nasze argumenty będą przekonywać go.

Ireneusz Raś pozytywnie ocenia politykę europejską w sprawie ochrony klimatu, w szczególności w ramach pakietu Fit for Fifty Five:

Kierunek przejścia na zieloną energię jest kierunkiem dobrym. Jest wyznaczony przez Unię Europejskiej i akceptowalnym przez nawet rząd Morawieckiego i Kaczyńskiego w Brukseli. A u nas też stosowany. To jest taki 2 punkt w zależności gdzie są, tak mówią.

Zobacz także:

Paweł Poncyljusz: PiS nie ma szans realizować swojego programu bez środków UE

Paweł Poncyljusz: PiS nie ma szans realizować swojego programu bez środków UE

Featured Video Play Icon

Paweł Poncyliusz / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio Wnet

„PiS przez 8 lat zajmował się wrakiem tupolewa i reparacjami wojennymi od Niemiec i nic z tego nie ma. To gadanie na czczo” – Paweł Poncyliusz, poseł Koalicji Obywatelskiej

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Gość Poranka Wnet Paweł Poncyliusz startował będzie w wyborach parlamentarnych z 12. miejsca listy Koalicji Obywatelskiej w Warszawie. Komentując pierwszą propozycję programową Prawa i Sprawiedliwości – rewitalizację osiedli z wielkiej płyty – zwraca on uwagę na nieefektywność partii rządzącej w pozyskaniu środków z Krajowego Planu Odbudowy:

Nie sądzę, żeby to cokolwiek zmieniło, dlatego że ta rewitalizacja będzie uzależniona od funduszy europejskich, a KPO, krajowy plan odbudowy, jak go nie było, tak go nie ma. I od tego, od funduszy europejskich, tych z tej instytucji, którą PiS kwestionuje podprogowo albo wręcz otwarcie, zależy, czy w ogóle taki program jest do zrealizowania (…)

Paweł Poncyliusz komentuje ogłoszenie stu punktów KO, których ogłoszenie ma nastąpić 10 września:

Można powiedzieć w każdym z tych tematów powiemy parę konkretów, bo chodzi o to, żeby pokazać, co do czego Platforma czy Koalicja Obywatelska deklaruje się w pierwszych stu dniach swojego rządu, bo wiadomo, że to są kluczowe dni, kiedy wszyscy są w wielkim entuzjazmie.

Odnosząc się do dokonań rządu PiS w kwestii rozbudowy polskiej armii, gość Poranka Wnet mówi o „propagandzie sukcesu”:

Te dywizje, które funkcjonują są szczerbaty, a sposób, w jaki jest to liczone i przedstawiane właśnie do sojuszników w NATO jest daleki od ideału.

Kandydat PO do sejmu stwierdza, że reparacje ze strony niemieckiej w pewnym stopniu należą się Polsce:

Moim zdaniem Polsce należy się odszkodowanie za zniszczoną Warszawę, za zniszczoną Polskę w trakcie drugiej wojny światowej.

 

II wojna światowa: Tajne klauzule paktu Ribbentrop-Mołotow nie stanowiły tajemnicy ani w Warszawie, ani w Paryżu

Nie było więc w dziejach nowożytnych wojny dokładniej zapowiedzianej, przewidzianej, spodziewanej, nie było obietnic i przyrzeczeń bardziej skompromitowanych jak przysięgi niemieckie.

Piotr Witt

ZAGADKOWA II WOJNA ŚWIATOWA

Okoliczności śmierci generała Sikorskiego niedostępne, dokumenty Rudolfa Hessa zamknięte. Archiwa Katynia nieosiągalne. Badania naukowe dotyczące problemu żydowskiego zabronione. Cóż takiego zaszło ponad osiemdziesiąt lat temu? Kto czuje się winny, o jakie winy, o jakie błędy, albo może o jakie zbrodnie może być oskarżony? Bo przecież nie ukrywa się przed światem prawdy tak długo i tak starannie, jeżeli jej ujawnienie niczym nikomu nie grozi.

Wśród kilku prawd o wybuchu II wojny światowej najbardziej rozpowszechniona we Francji głosi, że republika była za słaba, aby stawić czoła militarnej potędze niemieckiej, że podejmując nierówną walkę, mogła narazić się co najwyżej na niepotrzebne straty, głód i zniszczenia. Reasumując, choć jest to wniosek niewymawialny –

kapitulacja Francji i jej rezultat, kolaboracyjny rząd marszałka Petaina – były w oczach niektórych historyków francuskich nie tylko rozsądnym, ale wręcz jedynym możliwym wyjściem z sytuacji. Maréchal, nous voilà! Jeśliby konsekwentnie trzymać się tej lekcji, to marszałek Petain nie powinien być po wojnie sądzony i skazany na śmierć, lecz przeciwnie – fetowany radośnie, a następnie pochowany w Panteonie, wśród Wielkich Mężów Republiki.

Lecz oprócz tej prawdy są inne – mniej popularne, za to oparte na faktach dostępnych do naukowych badań, choć wiele wciąż pozostaje zamknięte w rosyjskich archiwach.

Inwazję niemiecką na Polskę poprzedziły teatralne gestykulacje dyplomatów. Wbrew oczywistości, podobnie jak w poprzednich dniach, politycy starali się robić wszystko dla uratowania pokoju, a w każdym razie wykazać się staraniami wobec opinii publicznej. Oryginalne metody Hitlera nie pozostawiały złudzeń. Zademonstrował je wcześniej podczas aneksji Czechosłowacji i Anschlussu Austrii. Tajne klauzule paktu Ribbentrop-Mołotow również nie stanowiły tajemnicy ani w Warszawie, ani w Paryżu. W nocy z 23 na 24 sierpnia Niemcy i Rosja Sowiecka zgodziły się wspólnie uderzyć na Polskę i podzielić się jej terytorium. Ustaliły harmonogram działań i topografię ataku. Dzięki paryskiej placówce wywiadu polskiego „Lecomte” Warszawa poznała treść tajnych klauzul prawie natychmiast – wieczorem 24 sierpnia.

Nie było więc w dziejach nowożytnych wojny dokładniej zapowiedzianej, przewidzianej, spodziewanej, nie było obietnic i przyrzeczeń bardziej skompromitowanych jak przysięgi niemieckie.

Hitler dał słowo, że będzie respektował traktat w Locarno; złamał je. Dał słowo, że wcale nie pragnie aneksji Austrii ani, że jej nie oczekuje; kłamał. Zadeklarował, że nie przyłączy Czech do Rzeszy. Przyłączył. Po Monachium dał uroczyste słowo oficera niemieckiego, że nie ma więcej wymagań terytorialnych w Europie. Kłamał. Przysiągł, że nie pragnie zdobywać prowincji polskich. Kłamał. Zaklinał się przez lata, że jest nieprzejednanym wrogiem bolszewizmu. Teraz się z nim połączył. Czyż można się dziwić, że kiedy wysuwał zachęcające propozycje wobec Polski, minister Józef Beck nie wierzył w ani jedno słowo?

Mimo to, dyplomaci nie próżnowali. W ciągu dwudziestu czterech godzin – od 8 rano 31 sierpnia do godz. 7:45 1 września sir Kennard, ambasador brytyjski w Warszawie, i wicehrabia Halifaxu, minister spraw zagranicznych J.K. Mości, wymienili co najmniej 7 depesz. Leon Noël – ambasador Francji w Warszawie, Coulondre, ambasador w Berlinie, Corbin w Londynie i Georges Bonnet, minister spraw zagranicznych – wymienili co najmniej piętnaście.

Ambasador Coulondre na użytek ministra Bonneta streścił nocne przemówienie Hitlera w Reichstagu. 1 września nad ranem, w momencie, kiedy oddziały niemieckie wrzynały się w granice Polski,

kanclerz Rzeszy w długiej litanii kłamstw wyłożył racje ataku, a wśród nich dwa zasadnicze stwierdzenia: „Dla nas traktat wersalski nigdy nie miał mocy prawnej!” i drugie: „Pracowałem przez sześć lat i wydałem 90 miliardów, żeby postawić na nogi naszą armię. Ma ona najlepsze uzbrojenie”.

Minister Bonnet wiedział, co sądzić o prawdziwości obu. O traktacie wersalskim, przy pozorach fanfaronady, Führer mówił prawdę. Drugie z kolei stwierdzenie, z pozoru prawdziwe, niektórzy historycy francuscy chętnie cytowali na usprawiedliwienie postawy Francuzów wobec agresji. Ale zapewnienie Führera było tylko rodzajem bezbożnych życzeń, rodzajem straszaka propagandowego: Niemcy nie mieli najlepszego uzbrojenia. Najlepiej uzbrojona była Francja.

Od czasu zakończenia I wojny światowej Niemcy zdobywały broń w tajemnicy, ze wszystkimi ograniczeniami, jakie nakłada sekret. Akcja uległa nagłemu przyspieszeniu po objęciu władzy przez socjalistów. Narodowych socjalistów Hitlera. Niemcy wystąpiły z Ligi Narodów. „Narodowy socjalizm nie zna słowa kapitulacja” – zadeklarował Hitler w Reichstagu.

Francja była w tym czasie jednym z największych na świecie producentów broni i jednym z najpoważniejszych jej eksporterów. Polskie okręty wojenne i łodzie podwodne były produkcji francuskiej, podobnie jak wielka część pozostałego sprzętu.

W odpowiedzi na napaść dwa czołowe mocarstwa świata wypowiedziały Niemcom wojnę. 3 września Wielka Brytania, na mocy sojuszu wojskowego z Polską. 2 września Francja zarządziła powszechną mobilizację. Była potęgą. Jej imperium kolonialne obejmowało na świecie terytoria 55 razy większe od metropolii.

1 sierpnia 1939 roku francuska armia czynna liczyła 875 000 ludzi sił lądowych, 50 000 sił powietrznych i 90 000 w marynarce wojennej. Mobilizacja powszechna podniosła stan liczebny do 6 104 000 ludzi, w tym 4 654 000 żołnierzy.

W jakim celu?

Kiedy attaché wojskowy ambasady RP w Paryżu zwrócił się do naczelnego wodza armii francuskiej, wyrzucając mu bezczynność w momencie, kiedy Polska upada bez żadnej skutecznej reakcji ze strony Francji, generał Gamelin napisał 10 września: „Przyspieszyłem przecież moją obietnicę podjęcia ofensywy z moimi chłopcami piętnastego dnia po pierwszym dniu mobilizacji francuskiej”.

Chociaż Hitler i generał francuski używali tego samego terminu, obaj pod słowem ‘ofensywa’ rozumieli zupełnie różne rzeczy.

Przed uderzeniem na Polskę Hitler skomasował na froncie wschodnim wszystkie siły, jakimi dysponowały Niemcy. 62 dywizje, w tym zaledwie 16 rezerwowych, 3000 czołgów, prawie 3000 samolotów. Jego strategia przewidywała bowiem uderzenie szybkie, wszystkimi siłami, przez zaskoczenie. W dniach, kiedy gromadził nad granicą polską sprzęt, ludzi i amunicję, jego dyplomaci przekomarzali się na arenie międzynarodowej, negocjowali, wysuwali coraz to nowe żądania albo rozważali propozycje zachodnie; słowem, do ostatniej chwili udawali wahanie, w które dyplomaci zachodni ze swej strony udawali, że wierzą. W rzeczywistości inwazja na Polskę postanowiona była przez Hitlera i zapowiedziana od dawna, i tylko zdecydowana postawa aliantów, a nie pusta gadanina, mogła ją była powstrzymać.

Osłabiając swoją zachodnią granicę, Hitler podejmował decyzję ryzykowną i świadomie wystawiał się na ewentualne uderzenie francuskie. Na początku września nad granicą francuską Niemcy pozostawiły wprawdzie milion żołnierzy – 43 dywizje – ale w tym tylko 11 zdatnych do walki; nieliczne samoloty, ani jednego czołgu. Trzon armii, zajęty na wschodzie, był oddalony o tysiąc kilometrów.

Inwazja na Polskę, choć przemyślana przez Hitlera i przygotowana od dawna, zawierała zatem poważny element pokerowego bluffu. Jej powodzenie zależało od sytuacji na zachodniej granicy Niemiec. Dywizje rezerwowe na zachodzie nie przedstawiały wartości bojowej. Wyposażone w przestarzały sprzęt, były dowodzone przez weteranów pierwszej wojny. Część oficerów musiano odesłać na tyły jako niezdolnych do dowodzenia. Brakowało ciągników, brakowało koni, brakowało ludzi.

Generał Halder, głównodowodzący armii lądowej, zanotował w swoim dzienniku z niepokojem:

„Artyleria: Francja na skrzydle północnym około 1600 armat, w dodatku dywizyjnych. Niemcy: 300. Co więcej, artyleria dywizyjna francuska jest znacznie potężniejsza. Czołgi: Francja 50 do 60 ugrupowań (około 2500), Niemcy 0”. Gdyby armia francuska uderzyła w tym momencie, prawdopodobnie losy wojny zostałyby przesądzone.

Hitler grał wszystkim o wszystko. Jeżeli uda mu się w Polsce, zagarnie cały bank. Jeżeli się nie powiedzie, koniec z planami podboju Europy i marzeniami o Wielkich Niemczech. Podejmując swoje zagranie pokerowe,

bardziej niż na własną armię Führer liczył na morale i właściwości psychologiczne polityków i generałów francuskich, których nazwał w wystąpieniu do dowódców armii „małymi robakami”. I nie przeliczył się.

Generał Gamelin, pisząc o „ofensywie”, miał na myśli pewien proces, pewien przezorny system postępowania, który wykluczał rzecz tak ryzykowną jak nagłe uderzenie. Akcją francuską, celem ulżenia napadniętemu sojusznikowi, miała kierować najdalej posunięta ostrożność.

Rozkazano „akcje wstępne”, kazano „sprecyzować siły, które się z nami zmierzą”, określić główne punkty przyszłej ofensywy, wprowadzać do boju siły francuskie stopniowo, „ze stałą troską o oszczędzanie nie tylko piechoty i czołgów, lecz także artylerii”.

Rozwagą Gamelina rządził lęk niegodny żołnierza i paraliż władz umysłowych dyskwalifikujący dowódcę.

Generał Ritter von Leeb, dowodzący armią zachodnią, uważał swoje wojsko za zdatne co najwyżej do opóźnienia ataku na linii Siegfrieda, odpowiednika kosztownej francuskiej linii Maginota, „której przydatności wojskowej nigdy nie będzie można ocenić, gdyż nigdy nie została zaatakowana”.

Ze swej strony prasa robiła wszystko, aby uzasadnić racje francuskiej polityki wyczekiwania, aby przekonać czytelników, że Polska nie otrzymuje pomocy, ponieważ sama świetnie sobie radzi. 5 września wstępniak dziennika „Le Journal” informował: JAZDA POLSKA PRZEKRACZA GRANICĘ PRUS WSCHODNICH. BOMBOWCE POLSKIE NAD FRANKFURTEM NAD ODRĄ. ESKADRY NIEPRZYJACIELSKIE PRZELECIAŁY NAD WARSZAWĄ. WIELE MASZYN ZOSTAŁO STRĄCONYCH, Z KTÓRYCH JEDNA SPADŁA NA ŚRODEK ULICY MIASTA.

6 września prasa francuska donosiła o wyimaginowanych zwycięstwach polskiej kawalerii. (Notabene tego dnia spadły na Warszawę pierwsze niemieckie bomby. Zapaliły Zamek Królewski i zburzyły kamienicę, w której mieszkali moi wujostwo Stankiewiczowie, na rogu Focha i Trębackiej. 6 września mój ojciec opuścił Warszawę na zawsze).

Dwa dni później wpływowa komentatorka polityczna, Geneviève Tabouis, informowała czytelników „L’Oeuvre” o zatrzymaniu się inwazji niemieckiej, a czternastego, w ślad za poprzednim doniesieniem, pisała: „Sztab niemiecki zaczął rozumieć, że sytuacja jest gorsza niż w końcu poprzedniej wojny”.

Tego samego dnia inny dziennik, „Le Journal”, precyzował: „Oddziały niemieckie wycofują się w pośpiechu, porzucając wielkie ilości sprzętu wojennego”.

Trzeba czekać do osiemnastego, nazajutrz po inwazji sowieckiej, aby przeczytać tytuł wypełniający całą pierwszą stronę wielkonakładowego „Petit Parisien”: „Sowieci dopełniają zdrady… ich oddziały najeżdżają Polskę”.

Obchody pogrzebowe naszego kraju były skromne tego dnia we Francji: radio nadawało Preludia Chopina grane przez Alfreda Cortota.

Artykuł pt. „Zagadkowa II wojna światowa” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości we wrześniowym „Kurierze WNET” nr 111/2023, s. 4–5.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdy czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Wrześniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Piotra Witta pt. „Zagadkowa II wojna światowa” na s. 4–5 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 111/2023

Dzięki pytaniom referendalnym PiS po raz pierwszy od miesięcy uzyskał inicjatywę polityczną

Emocjonalna debata nad uchwałą referendalną pokazała , jak dużym zagrożeniem dla opozycji jest rozpisanie plebiscytu. Opozycja może wyśmiewać pytania, ale to one kształtują obecnie debatę publiczną.

Mija już tydzień od ogłoszenia przez PiS pierwszego z czterech pytań referendalnych, a temat cały czas jest w centrum debaty publicznej. Kwestie prywatyzacji, wieku emerytalnego, ochrony granicy i nielegalnej imigracji okazały się na tyle istotne, że nie da się nad nimi przejść do porządku dziennego. Nawet ogłoszony przez Donalda Tuska zaskakujący transfer Michała Kołodziejczaka na listy Koalicji Obywatelskiej nie zdołał przesłonić kwestii pytań referendalnych. Po raz pierwszy od wielu miesięcy Prawo i Sprawiedliwość zdołało narzucić tematykę w kampanii i to opozycja musi się dostosować do działań partii rządzącej.

Reakcja partii opozycyjnych, które z jednej strony starają się pokazać bezzasadność zgłoszonych pytań, ale boją się wprost ogłosić bojkotu pójścia do urn, nie znalazły dobrej odpowiedzi na kampanijny ruch PiSu. Ogłoszenie bojkotu mogłoby doprowadzić do obniżenia frekwencji, do tego bojkot mógłby zostać odebrany przez część wyborców jako przyznanie racji PiSowi, że po zdobyciu władzy faktycznie PO będzie chciało podnieść wiek emerytalny, albo rozebrać barierę na granicy polsko-białoruskiej.

Na marginesie warto zwrócić uwagę, że chociaż pytania referendalne mają na celu uderzenie w Platformę Obywatelską i personalnie w Donalda Tuska, aby pogłębiać polaryzację między PiS a PO, to kwestie prywatyzacji czy wieku emerytalnego mogą również zastopować proces odpływu elektoratu od partii rządzącej do Konfederacji. Nie raz Sławomir Mentzem wypowiadając skrajnie liberalne poglądy na temat gospodarki opowiadał się za prywatyzacją, albo za likwidacją obecnego systemu emerytalnego.

Kwestia pytania o wiek emerytalny stała się niemal uniwersalną bronią polityczną dla PiSu, nie tylko wobec PO, ale też w Trzecią Drogę, której jeden z liderów przeprowadzał przez sejm podwyższenie wieku emerytalnego. A w kierunku lewicy rzecznik rządu pytał, czy nie chcą zabezpieczyć wieku emerytalnego przed możliwym powrotem do władzy liberałów.

Zarówno skala rezonansu pomysłu przeprowadzenia referendum, jak i nieumiejętna reakcja opozycji, spowodują, że partia Kaczyńskiego będzie starała jak najdłużej skupić uwagę wyborców wokół pytań referendalnych. Tak jak system ogłaszania pytań zgrabnie rozłożono w czasie, tak teraz po przyjęciu wniosku przez Sejm, PiS będzie starało się utrzymać uwagę przy tych pytaniach, aż do momentu ogłoszenia od dawna zapowiadanego programu.

Jeżeli przyjrzeć się kampanii wyborczej do sejmu i Senatu z pewnego oddalenia to można wskazać trzy zasadnicze fazy. Najpierw był zimowy kryzys energetyczny związany z wojną. Opozycja bardzo mocno liczyła, że zima w zasadzie pogrzebie szanse PiSu na reelekcję. Tą fazę rząd wygrał, wytrzymał kryzys, dostarczył węgiel i utrzymał przewagę w sondażach.

Potem była faza prekampanii przypadającej na wiosnę, kiedy to partii rządzącej nie udało się narzucić żadnego tematu, a Donald Tusk skrupulatnie objeżdżając okręgi wyborcze budową energię własnej partii i wyborców. Tą fazę Tusk wygrał marszem 4 czerwca, a PiS musiał zmienić sztab wyborczy i porzucić pomysł komisji weryfikacyjnej ds. wpływów rosyjskich.

Teraz wszystko rozstrzygnie się na finiszu, w bardzo krótkiej oficjalnej kampanii wyborczej, gdzie czasu jest bardzo mało, a wyraźnie widać, że to PiS lepiej wyszedł z zakrętu i zdominował, po raz pierwszy od miesięcy, debatę publiczną i spychając opozycję do defensywy. Do duży sukces dla partii władzy.