Na podstawie współczesnych wydarzeń widać, że antypolskie stereotypy niewiele się w Niemczech od 100 lat zmieniły

Opór Polski wobec dyktatu chwilowej większości koalicyjnej w instytucjach europejskich jest – jak od wieków – oporem przeciw tyranii, która chciała złupić i zniszczyć Europę i jej kulturę.

Stanisław Orzeł

Tocząca się za parawanem „koronakryzysu” hybrydowa wojna (…) godzi nie tylko w suwerenne prawa większości Polaków, ale i innych społeczeństw europejskich, które mają zostać sprowadzone do roli bezwolnej siły roboczej berlińsko-brukselskiego establishmentu. (…)

Dlatego opór Polski wobec dyktatu chwilowej większości koalicyjnej w instytucjach europejskich jest – jak od wieków – walką „za Waszą i naszą wolność!”. Jak pod Legnicą, Wiedniem czy Warszawą – oporem przeciw niszczycielskiej tyranii, która chciała złupić i zniszczyć Europę i jej kulturę.

Jak bardzo nie jest to nic nowego w „demokratycznych” Niemczech, (…) niech świadczy lektura fragmentów mało znanego opracowania o wystąpieniach antypolskich w Niemczech podczas wojny Polski z bolszewikami w 1920 r., autorstwa M. Piotrowskiego, Polacy w Niemczech w okresie wojny bolszewickiej 1020 roku i ich reemigracja („Roczniki Humanistyczne” tom XLVIII, zeszyt 2, 2000, s. 265-277).

Wystąpienia antypolskie

Szykany, którym w sierpniu i wrześniu 1920 r. poddana została ludność polska w Niemczech, miały bezpośredni związek z kulminacją toczącej się wojny polsko-sowieckiej, jak również plebiscytem i powstaniami na Górnym Śląsku.

15 sierpnia 1920 r. rozpoczęła się bitwa o Warszawę decydująca o losach wojny, o istnieniu państwa polskiego i przeniesieniu rewolucji na zachód. Wielu lewicowo nastawionych Niemców i różne organizacje z niecierpliwością oczekiwały zwycięstwa bolszewików. Próbowano także komunistycznej agitacji wśród Polaków, lecz dała ona mizerne rezultaty.

Ze sprawozdania rządu Minsteru (Regierung Münster, Bericht über den Stand der Polenbewegung im Westen Deutschlands in der Zeit vom 1. September 1920 bis 1. September 1921) wynika, że już w lipcu 1920 r. komuniści w Zagłębiu Ruhry rozpoczęli akcję agitacyjną wśród Polaków, zwołując w Gelsenkirchen „polsko-komunistyczne” zebranie. Pomimo zakazu Zarządu tamtejszego polskiego Komitetu Miejscowego, na zebranie przyszli niektórzy Polacy (verschiedene Polen).

Głównym mówcą był zagraniczny komunista Pawłowski, który oprócz propagowania komunistycznych idei szkalował prowadzoną przez Polskę wojnę przeciwko bolszewikom. Jednakże ze strony obecnych Polaków dostał zdecydowaną odprawę, tak iż wystąpienie swoje musiał zakończyć przed czasem.

Podobnie posłuchu wśród Polaków nie zyskała komunistyczna agitacja w Oberhausen-Altsaden, Hamborn i Bochum, gdzie próbowano stworzyć osobną polską sekcję komunistyczną. Polacy przerywali wystąpienia i wychodzili z sali. Nieliczni dający posłuch komunistom wstąpili do niemieckiej VKPD.

Dla wielu przegrana Polski byłaby obaleniem przynajmniej części postanowień traktatu wersalskiego. Stąd też wielka irytacja i protesty Niemców przeciwko wcielaniu optantów niemieckich w szeregi walczącego wojska polskiego. (…)

Naciski Niemców i niemieckich Górnoślązaków stawały się […] coraz bardziej powszechne i groźne. Wzmogła się także policyjna inwigilacja środowiska polskiego, zwłaszcza górnośląskiego w głębi Niemiec. Według opinii Barciszewskiego – szczególną grupą zainteresowań stali się właśnie Górnoślązacy, podjudzani zarówno przez wspominane środowiska, jak i przez wielkich właścicieli hut i kopalń. Zajścia na Górnym Śląsku spotęgowały kontrreakcję do tego stopnia, że nikt nie chciał przyjąć odpowiedzialności za bezpieczeństwo Polaków biorących udział w jakichkolwiek zebraniach. Bojówki niemieckie bezkarnie napadały na lokale, rozbijając zgromadzenia, bijąc obecnych i tłukąc urządzenia. W piśmie prezydenta policji z Essen do Regierungspräsidenta w Düsseldorfie z dnia 29 października znalazły się słowa: W ślad za brutalnymi zbrodniami Polaków przeciw Niemcom na Górnym Śląsku, wschodnich i zachodnich Prusach w końcu sierpnia tego roku w Okręgu Przemysłowym także wśród niemieckich robotników zrodziła się wielka zawziętość.

Irytacja Niemców pogłębiła się po wyjściu na jaw (w końcu sierpnia 1920 r.), że dwóch przewodniczących niemieckich związków Heimattreuer Oberschlesier „zdradziło niemiecką sprawę” i okazało się, że są nastawieni propolsko. 29 sierpnia grupa młodych Niemców z obozu dla uchodźców napadła na uczestników polskiego zebrania w Essen, przypuszczając, iż pośród nich znajduje się wspomnianych dwóch „zdrajców”. Pobito dwie osoby, z których jedna należała wcześniej do Heimattreuer Oberschlesier, lecz nie była tą poszukiwaną. Tego samego dnia rozbito jeszcze jedno polskie zebranie, demolując lokal, w którym się ono odbywało. (…)

Przedstawiciele wychodźstwa próbowali szczegółowo zainteresować problemem przebywającego w Toruniu Prezydenta Rady Ministrów, Wincentego Witosa. Premierowi, za pośrednictwem wojewody pomorskiego Jana Brejskiego, zostało doręczone pismo sporządzone 9 września 1920 r., (…) w którym przedstawiono dziewięć z dwunastu (…) uchwał powziętych na licznych wiecach na zachodzie Niemiec przeciw tamtejszym Polakom. Brzmiały one następująco:

1) Aby wydalić wszystkich radikalnych Polaków, 2) aby wydalić wszystkich Polaków, których rodziny zamieszkują w kraju, 3) aby szkółki polskie pozamykać i na dalsze otwieranie nie zezwalać, 4) aby towarzystwa Sokole rozwiązać i Czytelnie Ludowe pozamykać, 5) aby Banki polskie obłożyć aresztem, 6) aby Polakom przy przeprowadzkach ścisłą kontrolą przeprowadzić, 8) aby zebrania polskie mieć pod ścisłą kontrolą policji, 9) aby śledzić Polaków, czy nie tworzą wojska polskiego, które by w razie obsadzenia przez koalicją z zagłębia przemysłowego westfalsko-nadreńskiego nie było pomocnym wojskom koalicyjnym (AAN, PRM, sygn. 19676/20, k. 41).

(…) Interwencje nie wpłynęły na zmianę położenia ludności polskiej w Niemczech i jedynym ratunkiem zdawała się być bezpośrednia akcja odwetowa na ludności niemieckiej zamieszkałej na terenach byłej Dzielnicy Pruskiej. Wobec coraz bardziej wiarygodnych pogłosek użycia siły względem mniejszości niemieckiej w Polsce oraz twierdzeń rządu polskiego o niemożności przeciwdziałania ewentualnym ekscesom, ze względu na złe traktowanie Polaków w Niemczech, sami Niemcy mieszkający w Poznańskiem wystosowali w listopadzie 1920 r. specjalną odezwę do swoich współziomków w Westfalii i Nadrenii. Domagano się w niej natychmiastowego zaprzestania szykan względem Polaków w Niemczech. (…) Brak źródeł nie pozwala na określenie reakcji, jaką wywołała odezwa. Nie wpłynęła ona jednak w widoczny sposób na położenie Polaków w głębi Niemiec. Sytuacja nadal była dramatyczna…”.

Tyle opracowanie M. Piotrowskiego. Na podstawie współczesnych wydarzeń widać, że antypolskie stereotypy niewiele się w Niemczech od 100 lat zmieniły, a i sympatie prorosyjskie i prolewackie pozostały takie same.

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Obecny przełom w Unii E. a nauki płynące z historii” znajduje się na s. 6 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

 

Artykuł Stanisława Orła pt. „Obecny przełom w Unii E. a nauki płynące z historii” na s. 6 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Strona internetowa ambasady Federacji Rosyjskiej w Polsce jako tuba propagandy rosyjskiej i źródło dezinformacji

Chyba największym źródłem manipulacji i dezinformacji jest strona ambasady Rosji w Polsce. Nie zostawia cienia wątpliwości, że stanowi element prowadzonej przez Federację Rosyjską wojny informacyjnej.

Wojciech Pokora

W Polsce najpopularniejszym i najlepiej rozpoznanym rozsadnikiem propagandy jest oczywiście „Sputnik”. Wszyscy wiedzą, że nie jest to żadne niezależne medium, tylko rosyjska rządowa agencja informacyjna oraz sieć stacji radiowych i wielojęzyczna strona internetowa, których właścicielem w całości jest rosyjskie państwowe przedsiębiorstwo medialne Rossija Siegodnia, utworzone 9 grudnia 2013 roku dekretem prezydenta Rosji Władimira Putina. Polska jest także w polu rażenia stacji RT – założonej 10 grudnia 2005 roku telewizji, utworzonej z inicjatywy ówczesnego ministra komunikacji Michaiła Lesina oraz Aleksieja Gromowa – rzecznika prasowego Władimira Putina. Właścicielem stacji jest rosyjska międzynarodowa agencja informacyjna RIA Novosti finansowana ze środków budżetu Rosji.

Poza tymi dwiema największymi tubami propagandy rozpoznane są mniejsze, już nie wprost powiązane z Kremlem, ale propagujące jego narracje, jak np. popularne kresy.pl, będące niemalże kalką dwóch wymienionych wyżej tytułów.

Mało kto jednak wie, że chyba największym źródłem materiałów do analizy pod kątem manipulacji i dezinformacji jest strona ambasady Rosji w Polsce. Strona ambasady jest tak skonstruowana, że nie zostawia cienia wątpliwości, że stanowi element prowadzonej przez Federację Rosyjską wojny informacyjnej. W innym przypadku nie byłoby potrzeby tworzenia oddzielnych zakładek, np. „O historii Rosji i stosunków rosyjsko-polskich”, z wyszczególnionym punktem: „O układzie monachijskim z 1938 roku”, z którego pochodzi cytowany na wstępie fragment. Trzeba dużo wyobraźni, by układ monachijski podpiąć pod zakładkę pt. relacje rosyjsko-polskie. Albo dużo przebiegłości w budowaniu narracji służącej propagandzie. Powyższy przykład jest elementem prowadzonej na szeroką skalę przez Federację Rosyjską akcji dezinformacyjnej na polu polityki historycznej.

Nieprzerwanie od czasów Stalina budowany jest mit Rosji (bez znaczenia jest tu, jak widać, czy to Rosja sowiecka, czy Federacja Rosyjska, bo metody i źródła manipulacji są kontynuowane), która od początku przeciwstawiała się faszyzmowi i budowała front antyhitlerowski. W tej narracji nie ma niestety miejsca na fakty, nie znajdują one uznania u rosyjskich propagandystów

Nie dowiemy się więc z tej wersji historii o znaczeniu paktu Ribbentrop-Mołotow, o współpracy Stalina z Hitlerem, o wspólnej agresji na Polskę i wywołaniu II wojny światowej. W tej alternatywnej wersji historii wojna zaczyna się w 1941 roku, a ZSRR od początku stoi na straży pokoju w Europie. Polska natomiast przedstawiana jest w niej jako sojusznik Hitlera, który w domyśle w pełni zasłużył na swój los. (…)

Kiedyś w Polsce popularne było hasło „Nauka w służbie ludu”, uzasadniające inżynierię społeczną realizowaną na socjalistycznych uniwersytetach. Przyszło mi to hasło do głowy podczas lektury materiałów propagandowych zamieszczonych na stronie ambasady Rosji w Polsce, bo doskonale oddaje charakter tych treści.

Byłoby to nawet ciekawe poznawczo i można by traktować te materiały w kategoriach pewnego skansenu, gdyby nie fakt, że nie jest to archiwalna strona internetowa Związku Radzieckiego, ale oficjalny portal placówki dyplomatycznej państwa, którego imperialne ciągoty mogą sprowadzić na Europę kolejne nieszczęścia.

Niestety z materiałów zamieszczanych na tym portalu czytelnik nie dowie się, że już kilka nieszczęść tak rozumiana polityka Rosji na świat sprowadziła.

Cały artykuł Wojciecha Pokory pt. „Historia jako obiekt manipulacji rosyjskiej propagandy” znajduje się na s. 6 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Historia jako obiekt manipulacji rosyjskiej propagandy” na s. 6 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Polacy kokietujący Niemców dają popis niebotycznej głupoty / Ks. Zygmunt Zieliński, „Kurier WNET” 78/2020–79/2021

Nie mieliśmy Quislingów i Pétainów. Ale mieliśmy i mamy masę kundli, którzy machają ogonkami przed każdym, wobec kogo spłaszcza ich kompleks niższości. I tak jest w przypadku współczesnego Gdańska.

Ks. Zygmunt Zieliński

Gdańsk – problem redivivus?

Rząd II RP świadom był ogromnej wagi statusu Polski we Freie Stadt Danzig. Nie licząc tego, co czynił Konsulat Polski w Gdańsku, wystarczy zdać sobie sprawę z przygotowania na każdą ewentualność Westerplatte, polskiego przyczółka nad Motławą. Zdał on egzamin we wrześniu 1939 r. Dziś trzeba się szarpać z lokalnymi władzami Gdańska, jeszcze stale polskimi, o zapewnienie Westerplatte należnego miejsca nie tylko w historii, bo tego nikt nie jest w stanie ruszyć, ale – co gorsza – o godne traktowanie tego miejsca przez włodarzy Gdańska.

Zwróciłem uwagę na niebezpieczne zagrywki polskich danzigerów już w 2017 r. Zresztą nie do końca jestem pewny określenia „polskich”, bo nie o status formalny tu chodzi, ale idee przyświecające działaniu owych miłośników niemieckiej przeszłości Gdańska.

Mój artykuł do dziś ma ponad 310 tysięcy wejść. Mało który może z nim w tej materii konkurować. Już w 2019 r. musiałem dać uzupełnienie. Problem Gdańska istnieje i daje znać o sobie. Wszedł w fazę, kiedy władze Rzeczypospolitej nie powinny być bierne.

Pozwalam sobie przypomnieć to, co pisałem sukcesywnie w tej sprawie i postawić kropkę nad „i”, bo rzecz zaczyna mieć swój dalszy ciąg, zbyt mocno przypominający tamten sprzed 80 lat.

Żądamy używania rozumu

Niepoprawni.pl, 24 stycznia 2017 (do 25 X 2020 – ponad 310 tys. wejść)

Tytuł nawiązuje do artykułu na Niepoprawni.pl pt. Żądamy Wolnego Miasta Gdańsk. Spodziewać się można, że któryś z kolei głos demokratyczny odezwie się w sprawie przywrócenia Generalnego Gubernatorstwa – jak demokracja, to demokracja – wszystkie chwyty dozwolone. Z autorem podpisującym się: jazgodyni zgadzam się w stu procentach i zamiast komentować poruszony przezeń problem, po prostu odsyłam do jego tekstu, który warto przeczytać, by nie lekceważyć takich idiotycznych pomysłów, jakie niektórym rodzimym gangsterom chodzą po głowie. Czy aby tylko rodzimym, to pytanie? A następne pytanie, czy pozostawiono by im zagarnięte łupy, gdyby znowu na tablicy przed miastem widniał napis: „Freie Stadt Danzig”. A gdyby udało się urwać jeszcze kawał Polski, to mogliby nawet napisać „Freistaat Danzig”. Albo po prostu: „Hansestadt Danzig”. Byłoby nawet zręczniej, bo ukryto by element aneksji. Złodziejowi, jak już raz zacznie kraść, zamiast resztek zdrowego rozsądku pozostaje już tylko pazerność, nawet gdyby miał się tym, co pochłania, udławić. Wiadomo, o kim mowa. Ale wiadomo też, jaką Gdańsk – ów „Freie Stadt Danzig” – rolę spełnił w naszej najnowszej historii, dlatego łapy precz od tego tematu. Nie wątpię, że władze nasze zareagują na każdą głupotę w tym względzie.

Jeśli już jesteśmy przy, nazwijmy to, nazewnictwie, choć to coś znacznie więcej – zwróćmy uwagę na inny nonsens, niegdyś zaplanowany, bo w czasie PRL nie mówiło się o Niemcach jako zbrodniarzach wojennych. Zbrodniarzami byli naziści, a Niemcy mieszkali wszakże też w NRD; czyż wypadało ich nazywać zbrodniarzami wojennymi?

A więc, kiedy chciałem w czasie PRL dać tytuł książce: Życie religijne w Polsce w czasie okupacji niemieckiej, cenzura zażyczyła sobie, żeby było: w hitlerowskiej. Cóż było robić?

Obecnie, kiedy pewne lobby, jakie nie wspomnę, bo zaraz przykleją mi wizytówką anty…, współpracują nad ukuciem takich pojęć w odniesieniu do holocaustu i wojny, jak ‘bystanders and perpetrators’ (gapie i sprawcy) w odniesieniu do Polaków, których w czasie wojny zginęło też ponad 3 miliony, w tym ileś tam tysięcy za ratowanie Żydów, niektórzy nasi idioci (jak inaczej ich nazwać?) publicznie domagają się, żeby nie mówić o zbrodniach Niemców, bo rzekomo popełniali je naziści. I taki facet był rzecznikiem jakieś partii, ale w końcu – jaka partia, taki rzecznik. Można by te idiotyzmy tylko wykpić, bo prowadzenie w tej materii rzeczowej dyskusji jest upokorzeniem dla każdego rozgarniętego człowieka. Ale ludzie dopuszczani z takimi bredniami do mediów, ba, nawet do sejmu, bardzo szkodzą wizerunkowi Polski i Polaków.

Nawet ci Niemcy, którzy pracują nad zepchnięciem na Polskę odpowiedzialności za wojnę, w duchu śmieją się z tych „bornierte Polen” – ograniczonych, głupich Polaków, którzy sami dostarczają im na siebie amunicji. Nie wiem, czy i jak takie usługi są wynagradzane, ale niezależnie od tego, z tymi ludźmi nie powinno się prowadzić dyskusji, ale jak kiedyś durnych uczniów – sadzać ich do oślej ławki. To jedno.

A więc nie: hitlerowski, nie nazizm, w odniesieniu do zbrodni wojennych. Były po prostu niemieckie. Do 1945 r. w NSDAP było około 8,5 miliona członków – +/10% ludności Niemiec. To zwykli Niemcy popierali Hitlera i robili wszystko, co im rozkazał, a narodowi socjaliści byli wśród nich.

Jest jeszcze trzeci problem, który coraz bardziej „stawia się na głowie. Dlaczego? Trudno dociec, choć można mieć różne przypuszczenia. To coś takiego, jak z nazizmem. Chodzi o udział Polaków w siłach zbrojnych III Rzeszy. Było ich chyba coś około 400 tys. Ryczałtem sądzić, że jako Polacy zostali zmuszeni do służby wojskowej, jest fałszem od początku do końca. Mogło tak być na Śląsku, choć i tu trzeba sprawę traktować indywidualnie. Takich „stockpolen” albo, jak ich nazywano, „nationalpolen”, raczej nie brano, gdyż był to element niepewny. Nie będę wdawać się w szczegóły tych praktyk. Gdy chodzi o Freie Stadt Danzig, sprawa była jasna. Obywateli Wolnego Miasta, bez względu na narodowość, traktowano jako obywateli Rzeszy.

Zupełnie inaczej miała się rzecz w przypadku obywateli tzw. Reichsgau Danzig-Westpreussen. Tutaj od 1942 r., na mocy dekretu gauleitera Alberta Forstera, zaprowadzono tzw. volkslistę. Ludność polska została wezwana do składania podań o przyjęcie na nią, w kategoriach III lub IV, w zależności od stwierdzonego stopnia zniemczenia jednostki lub jej polonizacji. Każdy składający podanie musiał stawić się przed landratem i poddać się egzaminowi (Prüfung), gdzie musiał wyprzeć się polskości i prosić o dobrodziejstwo przynależenia do narodu niemieckiego. Niech nikt mi nie wmawia np., że stosowano przymus; przeciwnie, dużą część wniosków odrzucono, a przyjmowano zwłaszcza te, gdzie w rodzinach byli dorośli mężczyźni wcielani następnie do wojska.

Tzw. eingedeutscht, czyli mający III lub IV grupę, stawali się obywatelami III Rzeszy, tym samym zrzekali się obywatelstwa polskiego, co po wojnie miało pewne konsekwencje. Cała reszta Polaków na tym terenie, ja też do nich należałem, nie miała żadnego obywatelstwa, ale byli to tzw. Reichsschutzangehörige – podopieczni Rzeszy, czyli ludność przeznaczona do wywózki.

Ostatnio czytałem czyjeś wywody, jak to ci zmuszeni do służenia w armii niemieckiej cierpieli, jak dezerterowali jako polscy patrioci. Nie można temu zaprzeczyć w wielu przypadkach, choć nie we wszystkich. Sam byłem świadkiem, jak żołnierze, właśnie ci eingedeutscht, słabo mówiący po niemiecku, będąc na urlopie z frontu wschodniego, chwalili się – niekiedy nawet kilkoma – panzerzerstörerabzeichen (medalami za zniszczenie czołgu), jak opowiadali o swoich wyczynach frontowych. Jeśli kto nie chce wierzyć, jak bardzo zależało wielu Polakom na zdobyciu obywatelstwa niemieckiego, niech poczyta sobie ich odwołania do landratur przechowywane w archiwum wojewódzkim w Bydgoszczy.

Dajmy więc spokój legendom i nie wypowiadajmy się o czymś, o czym nie mamy pojęcia. Ja tam żyłem. Jako dzieciak widziałem i starałem się już rozumieć zarówno tragedię, jak i podłość. Tragedię tych, którzy ze strachu podpisywali wniosek o volkslistę i tych, którzy cieszyli się, że na niemieckie kartki żywnościowe dostaną masło, którego dla Polaków nie przewidziano. Natomiast nie znam żadnego przypadku, żeby z tego terenu kogoś przymusowo zabrano do niemieckiej armii.

Postscriptum

Danzig Deutsche Hansestadt?

Częściowo w: Niepoprawni.pl 1 II 2019 r.

Po blisko dwóch latach od ukazania się powyższego tekstu problem Gdańska nie tylko nie zaniknął, ale się zaostrzył. Wracam pamięcią do lat 90., kiedy bywałem w Dusseldorfie, gdzie w znanej Lambertuskirche jest grobowiec biskupa Karla Marii Spletta, w latach międzywojennych i czasie wojny biskupa diecezji gdańskiej, w latach okupacji zarządzającego także diecezją chełmińską. Rozmawiałem wtedy z niektórymi gdańszczanami, których w tym mieście była spora grupa. Rozumiem ich przywiązanie do swego miasta rodzinnego, co zresztą na ogół manifestowali w sposób bardzo taktowny. Co mnie wszakże zaskakiwało, to opowieści również gdańszczan z urodzenia, deklarujących się jako Polacy i chyba faktycznie nimi będący, którzy także z nostalgią wspominali ten dawny, niemiecki Gdańsk. Z rozmów tych wynikało, jakoby w Wolnym Mieście Gdańsku obywatele bez względu na narodowość traktowani byli jednakowo i dzielili te same obawy przed nadmierną ingerencją państwa polskiego w sprawy Gdańska. W ich przekonaniu w podobny sposób traktowano wysiłki III Rzeszy zmierzające do dominacji w Wolnym Mieście.

Kiedy zagadnąłem kiedyś o oflagowanie niemal wszystkich domów, także prywatnych, chorągwiami ze swastyką, a także o tłumne i gorące witanie odwiedzających Gdańsk bonzów hitlerowskich, nie znajdowano przekonywającej odpowiedzi. Podobnie reagowano na pytania o rolę Gdańska w 1939 r., o udział Danziger Heimwehr w ataku na Westerplatte i Pocztę Gdańską, o okrucieństwa wobec Polaków, o mord pracowników i obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku.

W jednym przypadku wypowiedź starszego już byłego gdańszczanina wprost zdumiewała. Powiedział, że musi przyjść czas, kiedy Gdańsk, stary hanzeatycki port, od zawsze niemiecki, znowu się nim stanie. Oczywiście był to przyjaciel Polaków, bez pretensji do nich o posiadanie Gdańska, podarowanego im przecież przez Stalina. Zapewnił też, że sporo Polaków-gdańszczan głośno tego nie powie, ale w zaufaniu – owszem. Tylko w jednym przypadku znalazłem niedwuznaczne potwierdzenie takich poglądów, i to u dobrze mi znanego człowieka, którego bym nigdy o to nie posądzał, gdyż w Polsce głosił poglądy diametralnie przeciwne.

W pełni zrozumiałem sens tamtych rozmów dopiero w ostatnim czasie, kiedy z Gdańska zaczęły dochodzić głosy przypominające tamte z Dusseldorfu. Pod płaszczykiem samorządu zaczęto Gdańsk traktować jako miasto o wyjątkowym statusie. Przy tym nie strajk w Stoczni Gdańskiej stanowił argument wspierający te ambicje, ponieważ nie wszyscy jego uczestnicy w podobny sposób oceniali jego przeprowadzenie i owoce, nie tylko w postaci przemian, jakie w Polsce nastąpiły, ale także startu w wielką politykę pewnej grupy działaczy.

Przystąpienie Polski do Unii Europejskiej postawiło problem Gdańska na nowej płaszczyźnie. Można by przypuszczać, że pewne koła polityczne w Niemczech będą zainteresowane ściślejszym powiązaniem Gdańska, zwłaszcza gospodarczym, ze zjednoczonymi Niemcami. Zmarły tragicznie prezydent Gdańska mógł spać spokojnie, obojętny na zarzuty mu stawiane. Jego aparycja ułatwiała mu przyjmowanie pozy, jaką przed II wojną światową niejednokrotnie manifestował ówczesny prezydent Senatu Gdańskiego. Jego nazwiska nie będziemy tu przypominać.

Sympatie i chęć powrotu do czasów Freie Stadt Danzig, jakże mile widziane za Odrą, uwidoczniły się w gestach władz gdańskich, co w przytoczonym tu artykule z Niepoprawnych.pl opisałem. Wypowiedź Piotra Grzelaka, wiceprezydenta Gdańska, sugerująca winę Polski za wybuch II wojny światowej, nie doczekała się następstw, jakie winny mieć miejsce ze strony polskich władz państwowych.

Stanowisko pani prezydent Gdańska w sprawie Westerplatte też daje do myślenia, a już jej projekt obchodów wybuchu II wojny światowej można by uznać za bardzo niewybredny żart, ale wszystko wskazuje na to, że takie obchody, radosne, roztańczone, stwarzające okazję do świetnej zabawy – były poważnie planowane. Spotkały się z dość jednomyślną krytyką i uległy zmianie. To jednak niczego nie załatwia, gdyż osoba czy osoby chcące rządzić – zwłaszcza w Gdańsku – powinny mieć elementarną wiedzę o tym, co wydarzyło się we wrześniu 1939 roku, jaki był początek wojny właśnie w Gdańsku i na Pomorzu w ogóle. Jeśli takiej wiedzy nie posiadają, to kto powierzył im władze samorządową?

Odpowiedź jest prosta – demokracja. Jej słabości znamy doskonale, ale czy można założyć, że ona usprawiedliwia wszystko, także zachowania, które ranią naszą tragiczną pamięć? Jeśli przyjmiemy, że pani Dulkiewicz zna historię II wojny światowej, że zna ją także jej zastępca, to zdumienie z racji ich wypowiedzi rośnie. Każdy logicznie myślący człowiek musi postawić sobie pytanie, czy demokracja usprawiedliwia sprawowanie tak ważnych urzędów przez osoby, które z dziejów Ojczyzny robią kiepski happening? Gdańsk dzięki takim wydarzeniom nabiera znaczenia, ale niestety w tym najgorszym wydaniu.

Ile trzeba będzie włożyć trudu, kiedy wreszcie miastem tym rządzić będą ludzie odpowiedzialni i znający lepiej historię, byśmy w Gdańsku naprawdę byli u siebie, bez reminiscencji do Freie Stadt Danzig, do czasów Greisera i Forstera?

Kiedy wróci pamięć o egzekucjach w Wejherowie, Górnej Grupie, Lesie Szpengawskim, Rudzkim Moście, Fordonie, Piaśnicy, Dolinie Śmierci pod Chojcami (gdzie zginął mój ojciec), w Stutthofie i o tylu innych miejscach kaźni? Brak pamięci o tym to może przygotowywanie czegoś podobnego.

Użyłem pojęcia ‘Deutsche Hansestadt’, gdyż „Freie Stadt Danzig” to był twór Wersalu – malum necessarium, któremu kres położył Hitler. Jeśli więc Polacy dziś kokietujący Niemców myślą, że wespół z nimi stworzą sobie z Gdańska wspólny z Niemcami folwark, a do tego to wszystko zmierza, to dają tylko popis niebotycznej głupoty i haniebnej zdrady Polski. Nawet gdyby, jak to było w przypadku wielu w przeszłości, stali się znowu eingedeutscht.

Zukunftsmusik – kto dyryguje?

Nie mają racji ci, którzy z beztroską odnoszą się do szukania analogii dzisiejszych wydarzeń do tych w końca lat 30. ubiegłego wieku, a reminiscencje z tego, co poprzedzało wybuch II wojny światowej, starają się często włożyć między bajki.

Bywa wszakże, że pojawia się jakby wstrząs budzący z drzemki. Oto Kacper Płażyński przekazał portalowi tvp.info następującą informację: „Przewodniczący Związku Mniejszości Niemieckiej w Gdańsku, Roland Hau, zapytał internautów, czy w obliczu sytuacji w Polsce cały czas chcą zwierzchności Warszawy nad naszym wspólnym Gdańskiem? »To pytanie pobędzie tylko 24 godziny na moim profilu« – zaczął swój internetowy wpis Roland Hau. »Patrząc na to, co się właśnie teraz na naszym przykładzie dzieje, mam pytanie: Czy naprawdę, w swoim bezkrytycznym patriotyzmie, cały czas chcecie zwierzchności Warszawy, a dokładnie jej żoliborskiej dzielnicy, nad naszym wspólnym Gdańskiem?«”.

Kacper Płażynski ujawnił zresztą więcej ciekawych faktów w poruszanej sprawie. Oto co znajdujemy na cytowanym portalu: „Sprawą niezwykle bulwersującą dla mnie jest to, że pan Roland Hau, o czym nie wiedziałem, od wielu lat swoich poglądów nie ukrywał. Już w 2002 roku publicznie w liście do jednej z trójmiejskich reakcji mówił o tym, że Gdańsk nie jest polskim miastem i władzami Gdańska jest rząd na uchodźstwie”.

Historia nie powtarza się nigdy w tej samej postaci, ale pewne zdarzenia wracają łudząco podobne do tamtych sprzed lat.

Zajmowałem się swego czasu mniejszością niemiecką w Polsce międzywojennej. Zapewne dziś nie istnieje w Niemczech instytucja podobna do ówczesnej Deutsche Siftung – chcę w to wierzyć – ale wciąż za to działa sztuczna formacja tzw. ziomkostw, których zadaniem nie jest wprawdzie irredenta, ale podtrzymywanie świadomości utraty ziem, uważanych – słusznie czy nie – za „urdeutsch”, czyli pierwotnie niemieckie. Jako ziemie zabrane Niemcom wymienia się Pommern, Provinzmark Posen, Schlesien. Oczywiście w myśleniu wielu Niemców „urdeutsch” jest, obok Krakowa, także Gdańsk.

Tym razem nie chcą jednak powtórzyć zaboru tego miasta w 1793 roku przez Fryderyka Wilhelma II, wówczas już nie króla in Preussen, ale von Preussen, ale wpadli na zgoła lepszy pomysł, polegający na inspirowaniu w samym Gdańsku miejscowego lobby, składającego się z tzw. – jak by ich nazwać w żargonie kulturträgerów – leistungspolen, czyli Polaków na usługach nowych właścicieli. Aż dziwne, jak uporczywie wracają wzorce wypracowane kiedyś przez tzw. Ostarbeit. Awantury proaborcjonistów w Polsce posługują się esesmańskimi symbolami i znanymi z czasów weimarskich burdami ulicznymi. Kto wie, czy wzdychają, by mieć swojego Horsta Wessela. Patrioci – już nie Gdańska, ale, jak chce Hau, naszego wspólnego Hansestadt Danzig, „naszego” w sensie miasta urdeutsch – do żywego przypominają piąta kolumnę, jeśli jeszcze wiemy, co to znaczy. I to nie od dzisiaj, bo to trwa dłużej niż Ostarbeit pana Hau. I to wszystko pod okiem antydemokratycznego PiS-u i ponoć faszystowskiej polskiej publiczności ważącej się urządzać marsze niepodległości.

Można bez krzty przesady powiedzieć: déjà vu. Już to wszystko przerabialiśmy. Nie mieliśmy wprawdzie Quislingów i Pétainów. Ale mieliśmy i mamy masę kundli, którzy machają ogonkami przed każdym, wobec kogo spłaszcza ich kompleks niższości. I tak jest także w przypadku współczesnego Gdańska. Samorząd samorządem, ale za Polskę nie jest odpowiedzialny samorząd Gdańska ani teraz, ani nigdy, bo wartością niezbywalną jest Rzeczpospolita i dla tych, którzy są innego zdania, nie ma w niej miejsca. Czy ich zechcą przyjąć mocodawcy, przy których klamce się wieszają, to tylko ich sprawa. Także tych, którzy wstydzą się polskiego obywatelstwa, o których ostatnio Wojciech Mann tak współczująco wspomina.

Z wielkiej chmury mały deszcz – powiedzą tak oceniający występy pana Hau i wielu gdańszczan. Ale czy nie było takich, co podobnie mawiali nawet jeszcze w sierpniu 1939 roku?

To, co dzieje się w Gdańsku, można porównać do uwertury. Do czego – to się okaże. Ale zawsze dobrze jest znać dyrygenta. Odpowiedzialni na Polskę winni wiedzieć, kto zacz. W 1939 roku wiedzieli, bo służby działały sprawnie, ale myślano, że nie należy drażnić bestii. Na nic się to zdało.

Artykuł ks. Zygmunta Zielińskiego pt. „Gdańsk – problem redivivus?” znajduje się na s. 9 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł ks. Zygmunta Zielińskiego pt. „Gdańsk – problem redivivus?” na s. 9 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wspomnienie o Januszu Sanockim. 7 grudnia 2020 r. zmarł niezłomny woJOWnik o ważne dla niego i Polski wartości

Janusz Sanocki, żołnierz Solidarności, partyzant prawdy, niepokorny, woJOWnik o zmianę ordynacji, wydawca, autor książek, felietonista, burmistrz, radny, poseł, ostatnio browarnik i przedsiębiorca.

Tomasz Kwiatek

To tylko niektóre role jakie pełniłeś, przecież byłeś też społecznikiem, pierwszy powiedziałeś – STOP WOŚP! Wolałeś zbierać kasę dla Nysa–Dzieciom, a nie dla Owsiaka.

Walczyłeś w latach 90. z jeszcze silnymi wtedy gazetami jak NTO czy „Wyborcza”. Kto wtedy miał odwagę mówić coś złego o Owsiaku? Janusz Sanocki to potrafił. Mieć inne zdanie. Iść pod prąd.

Janusz Sanocki | Fot. archiwum prywatne

Takiego go poznałem 2000 r. jako burmistrza Nysy. Organizowaliśmy jako Niezależne Zrzeszenie Studentów UO konferencję o ordynacji, wspólnie z jego Ruchem Jednomandatowych Okręgów Wyborczych. To był 12 kwietnia 2000 r., sala im. Księcia Jana II Dobrego. Pytałeś nas o poglądy, dociekałeś, zachęcałeś do zaangażowania w samorząd, przekonywałeś do zmiany ordynacji. Kto wtedy słyszał hasło: „Poseł z każdego powiatu” – czyż nie byłoby to proste? Przecież w Wielkiej Brytanii tak wygląda demokracja. Po konferencji kawa z ekspertami zagranicznymi, bo takich wtedy ściągnęliśmy do Opola, aby przybliżyć inną politykę. Czy lepszą, do dziś nie wiemy, bo mamy tę samą ordynację od 30 lat, partyjną, zwaną dla zmylenia „proporcjonalną”. To dzieło trzeba dokończyć; jest już w samorządzie, pewnie przez mieszane rozwiązanie kiedyś trafi na Wiejską.

Dwa lata później, już jako radni Opola, spotkaliśmy się w Twojej redakcji „Nowin Nyskich”. Byłeś redaktorem naczelnym silnej gazety lokalnej. Już jako były burmistrz Nysy opowiadałeś, co się udało zrobić przez 4 lata.

PWSZ w Nysie, słynne na cały kraj prawybory i faktycznie wdrożony program „bezpieczna przyszłość – rodzina na swoim”. Ktoś jeszcze pamięta, kto miał takie hasło wyborcze? Ty to robiłeś – uwłaszczałeś mieszkańców Nysy, wydałeś poradnik, zachęcałeś mieszkańców do bycia na swoim, dając duże samorządowe bonifikaty. To rozwiązanie przenieśliśmy do Opola. (…)

Do naszego NGO pisałeś felietony, udzielałeś okolicznościowych wywiadów, służyłeś poradą, jak wygrać z wymiarem sprawiedliwości. Mieliśmy już pierwsze pozwy za teksty śledcze. Ty je wygrywałaś, choć nie w Polsce, a paradoksalnie w Strasburgu. Nigdy nie liczyłeś na polskie sądy, że staną w obronie wolnego słowa. Miałeś rację, że Strasburg ostatnio też już tej wartości nie broni i mamy na to dowody.

Wreszcie pamiętna konferencja prasowa w lokalu Stowarzyszenia „Stop Korupcji”, która pomogła Ci startować do Senatu bez poparcia partyjnego. Dziś Twoje zdjęcia z tego lokalu są w „Gazecie Wyborczej”, z którą tak kiedyś mocno walczyłeś. Potem już jako Poseł Ziemi Opolskiej, dyżurowałeś tu, aby spotykać się z osobami pokrzywdzonymi przez wymiar tzw. sprawiedliwości.

Ile to już razy startowałeś? I to nie Kukiz sprawił, że się dostałeś do Sejmu. Nazwisko samo nie wystarczy, trzeba mieć struktury. Ty je miałeś w całym kraju. Byłeś świetnym organizatorem, zbierałeś podpisy pod reformami od ordynacji po Konstytucję. Chciałeś Polski wolnej od partyjniactwa.

Pamiętam, jak zaskoczyłeś nie tak dawno PKW i OBWE pismem z 2019 r., pytając, co to za wybory, w których obywatel nie może swobodnie kandydować? I co taka procedura ma wspólnego z demokracją? (…)

Dziś media regionalne zmieniły właściciela z Niemca na Polaka. Czyż to nie symboliczny prezent dla Ciebie? Jestem ciekaw, co byś mi odpowiedział?

Cały artykuł Tomasza Kwiatka pt. „Śmierć woJOWnika. Wspomnienie o Januszu Sanockim” znajduje się na s. 19 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Tomasza Kwiatka pt. „Śmierć woJOWnika. Wspomnienie o Januszu Sanockim” na s. 19 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Minęła 39 rocznica pacyfikacji kopalni „Wujek” przez milicję, ZOMO i wojsko. Relacje uczestników i świadków wydarzeń

Do akcji pacyfikacyjnej zamierzano wysłać 1471 funkcjonariuszy milicji oraz 720 żołnierzy. Postanowiono, że wojsko użyje przeciwko strajkującym 22 czołgów i 44 bojowych wozów piechoty.

Sebastian Reńca

Pierwsze pacyfikacje strajków w województwie katowickim miały miejsce już w poniedziałek 14 grudnia 1981 r. Informacje o brutalnym zachowaniu zomowców wobec strajkujących robotników docierały do kopalni „Wujek”. Górnicy postanowili, że nie pozwolą tak łatwo wejść ZOMO na teren ich zakładu pracy, by ich spałowało, i zaczęli przygotowywać sobie prymitywną broń, np. w postaci stylisk czy łańcuchów. W kilku miejscach kopalni postawili również barykady.

16 grudnia 1981 r., zanim doszło do ataku na kopalnię, do strajkujących górników przyszli: dyrektor Zaremba, płk Piotr Gębka – zastępca szefa Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego – wraz z płk. Czesławem Piekartem oraz wiceprezydentem Katowic, Jerzym Cyranem. Spotkali się ze strajkującymi przed łaźnią łańcuszkową. Próbowali nakłonić ich do przerwania protestu, argumentując, że „Wujek” jest ostatnią strajkującą kopalnią. Odpowiedziały im gwizdy, po czym strajkujący odśpiewali hymn polski; wojskowi przyjęli postawę na baczność. Na zakończenie spotkania poinformowano górników, że najpóźniej do godziny 11.00 mają opuścić kopalnię.

Strajkujący odpowiedzieli, że jeżeli na teren zakładu wkroczy wojsko, nie będą się bić z żołnierzami i zakończą strajk, jednak jeśli zostaną zaatakowani przez ZOMO, zamierzają się bronić. W tym czasie kopalnię otoczyły oddziały formacji milicyjnych oraz czołgi i wozy bojowe.

Decyzja o „odblokowaniu” kopalni zapadła dzień wcześniej – 15 grudnia 1981 r., na posiedzeniu Wojewódzkiego Komitetu Obrony w sali telekonferencyjnej Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach. Do akcji pacyfikacyjnej zamierzano wysłać 1471 funkcjonariuszy milicji oraz 720 żołnierzy. Postanowiono, że wojsko użyje przeciwko strajkującym 22 czołgów i 44 bojowych wozów piechoty.

Atak

Jeszcze nie upłynął termin ultimatum danego strajkującym, gdy siły milicyjno-wojskowe zaczęły akcję „odblokowania” od „oczyszczenia przedpola”. Milicja użyła armatek wodnych i gazów łzawiących do rozpędzenia ludzi zgromadzonych przed kopalnią. Byli to w większości mieszkańcy pobliskiego osiedla oraz rodziny strajkujących, którzy trzeci dzień wspierali górników. Pierwszy atak na kopalnię nastąpił od strony bramy kolejowej.

– Jak ZOMO na nas szło, pałami uderzali w tarcze. Do obrony miałem trzonek od kilofa, inni mieli to samo, jeszcze inni jakieś pręty, łańcuchy. Ponadto rzucaliśmy w nich śrubami. Oni szli na nas, a my na nich. I tak było kilka razy – opowiada Kazimierz Bodejko, górnik, który brał udział w strajku. – Jak odrzucaliśmy w stronę ZOMO gaz, świece dymne, to trochę poparzyłem dłoń. Nad nami latał śmigłowiec i był ogromny huk, bo z czołgów strzelali chyba „ślepakami”. No i cała kopalnia została zagazowana. Oczy piekły, łzawiły, a dym dusił człowieka.

Tamten atak się nie powiódł. Po pierwsze, czołg, który miał torować drogę milicjantom, zawisł na barykadzie. Po drugie, górnicy zatrzymali trzech funkcjonariuszy MO. (…)

Andrzej Głowacz, dowodzący ZOMO, postanowił negocjować z górnikami, lecz rozmowy zostały przerwane, kiedy nadleciał śmigłowiec. Gdy przy bramie głównej kolejne ataki zomowców załamywały się, na teren kopalni weszli funkcjonariusze plutonu specjalnego ZOMO, uzbrojeni w pistolety maszynowe typu PM-63 „RAK”. Z rampy magazynu odzieżowego oddali strzały w kierunku górników…

Zbrodnia

– Gdy zniknęła chmura dymów, zauważyłem leżącego górnika. Od bramy i czołgu to była odległość około 50 metrów, a od magazynu około 70 metrów. Chciałem do niego podbiec i ściągnąć go za narożnik kotłowni. W tym momencie zostałem ranny. Poczułem szarpnięcie. W pierwszym momencie pomyślałem, że zostałem uderzony petardą. Dopiero gdy odskoczyłem za narożnik, zobaczyłem, że z rękawa cieknie mi krew. Wtedy zrozumiałem, że używają ostrej amunicji, wcześniej byłem przekonany, że strzelają „ślepakami” – wspomina Stanisław Płatek, przywódca strajku w kopalni „Wujek” i jeden z czterech skazanych przed sądem wojskowym w lutym 1982 r.

Zomowcy z plutonu specjalnego strzelali „w łeb i na komorę”, co w ich slangu oznacza celowanie w głowę i klatkę piersiową. Górnicy, którzy zostali zastrzeleni, byli trafieni w głowę, klatkę piersiową, brzuch i w jednym wypadku w szyję. Podobnie było w przypadku tych, którzy przeżyli postrzał. (…)

Już 20 stycznia 1982 r. wojskowa prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie strzałów w kopalni „Wujek”. Według prokuratora porucznika Janusza Brola, funkcjonariusze plutonu specjalnego działali w obronie własnej „w celu odparcia bezpośredniego, gwałtownego i bezprawnego zamachu na ich życie i zdrowie”, przy czym każdy z nich „starał się kierować strzały w górę”. W dalszej części uzasadnienia prokurator przyznał, że w ten sposób oddanym strzałom „nie można dać w pełni wiary, bowiem przeczą temu skutki, do jakich użycie broni doprowadziło”. W toku śledztwa nie zdołano stwierdzić, kto strzelał w górę, a kto w ludzi, „niemniej jednak w świetle poczynionych w sprawie ustaleń i ocen prawnych użycia broni, okoliczność ta ma znaczenie drugorzędne”!

Cały artykuł Sebastiana Reńcy pt. „Krwawa środa w Katowicach” znajduje się na s. 1 i 2 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Sebastiana Reńcy pt. „Krwawa środa w Katowicach” na s. 1 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Mijający rok upłynął pod znakiem zarazy i wojny kulturowej/ Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” 78/2020–79/2021

Chamstwo i agresja są dla lewicy OK. To według nich język miłości, a zgodne ze zdrowym rozsądkiem wypowiedzi są na cenzurowanym. Głoszenie prawdy jest, zdaniem neokomunistów, tzw. językiem nienawiści.

Jadwiga Chmielowska

Grudzień, styczeń nastrajają do podsumowań i prognoz. Mijający rok upłynął pod znakiem zarazy i wojny kulturowej. Chińczycy rozsiali wirusa po świecie w roku wyborów w USA. Dwa główne cele zrealizowali: panikę i dewastację gospodarek. Już 2500 lat temu San Tzu chiński filozof i strateg, uczył strategii małych kroków: „Osiągnąć sto zwycięstw w stu bitwach nie jest szczytem umiejętności. Szczytem umiejętności jest pokonanie przeciwnika bez walki”.

Na ulicach USA tuż przed wyborami prezydenckimi rozgorzały walki lewicowych bojówek. W tym kontekście trzeba oceniać próby rozhuśtania nastrojów w Polsce. Posłużono się niedouczoną, rozhisteryzowaną młodzieżą. Wielu ludziom myli się świat rzeczywisty z wirtualnym. Wiele dziewcząt przebiera się stroje bohaterek serialu Opowieść podręcznej produkcji HBO i atakuje kościoły. Uwierzyły, że religia i mężczyźni niewolą i torturują kobiety.

Głupota młodzieży jest efektem poziomu szkolnej edukacji i brakiem wychowania w rodzinie. Zapomniano o słowach Jana Zamoyskiego z XVI wieku: „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie… Nadto przekonany jestem, że tylko edukacja publiczna zgodnych i dobrych robi obywateli”.

Uczelnie wypuszczają kolejne roczniki niedouczonych magistrów. Z uniwersytetów usuwani są „nieprawomyślni” profesorowie – obowiązuje wszak poprawność polityczna, która daje o sobie znać na ulicach polskich miast. Chamstwo i agresja są dla lewicy OK. To we współczesnej nowomowie język miłości, a przynależne zdrowemu rozsądkowi wypowiedzi są na cenzurowanym. Głoszenie prawdy jest, zdaniem neokomunistów, tzw. językiem nienawiści.

Unia Europejska małymi krokami przekształca się w jedno państwo. Na naszych oczach tworzy się IV Rzesza Niemiecka. Mamy powtórkę z historii.

Król Pruski Fryderyk II w XVIII wieku przyrównywał Polskę do karczocha, którego należy rozebrać i zjeść listek po listku. Caryca Katarzyna II też była gwarantką praworządności i niezmienności ustroju oraz wolności religijnych. Tak więc UE niczego nowego nie wymyśliła.

Mamy znów współpracę niemiecko-rosyjską, np. Nord Stream 2. Putin twierdzi, że Europa była najbezpieczniejsza za ministra Gorczakowa, któremu dobrze się współpracowało z Bismarckiem. Polska została wymazana z mapy Europy. Znów powstaje oś Berlin–Moskwa, być może nawet z Pekinem. Doradca Putina A. Dugin twierdzi, że Polska nie tylko nie jest nikomu potrzebna, ale jeszcze przeszkadza Niemcom i Rosji.

Zaciągnięcie wspólnego europejskiego długu na walkę z pandemią jest krokiem do budowy jednego państwa. Dług będą spłacać wszyscy. Niedługo UE będzie nas straszyć blokadą pieniędzy ze względu na brak praworządności. Zmuszą nas do przyjmowania uchodźców z Afryki. Obawiam się budowy Europy od Lizbony do Władywostoku! Pozostaje nadzieja, że w niektórych krajach parlamenty nie ratyfikują tych decyzji UE.

Niepokoi fakt blokowania prac nad lekami przeciwko covid-19. Dopiero dzięki programowi Pospieszalskiego „Warto rozmawiać” ruszyły badania nad stosowaniem chlorku amantadyny, skutecznym w chorobie Parkinsona. Doktor Włodzimierz Bodnar z Przemyśla udokumentował ponad 100 przypadków wyleczeń bez potrzeby użycia respiratorów. Podobne badania prowadzone są w Meksyku, Turcji i Hiszpanii.

Pozostaje teraz problem nadawania kodów osobom zaszczepionym.

„Chiny wzywają do stworzenia globalnego systemu certyfikatów zdrowotnych w formie uznawanych na całym świecie kodów QR, by ułatwić podróże międzynarodowe w czasie pandemii Covid-19″ – ogłosił na szczycie grupy G20 Xi Jinping. Obrońcy praw człowieka ostrzegają, że kody mogłyby zostać wykorzystane do „szerokiego politycznego nadzoru i wykluczenia”.

Smutno, że obłędna ideologia klimatyzmu zniszczy polskie górnictwo, podstawę naszego bezpieczeństwa energetycznego.

Pozostaje jednak nadzieja – „Bóg się rodzi, moc truchleje”.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jan Krzysztof Ardanowski: Kwarantanna narodowa jest koniecznością, musimy jakoś to przeżyć

Były minister rolnictwa tłumaczy sens nowych restrykcji antyepidemicznych. Mówi o konieczności obrony suwerenności Polski w UE oraz o niedawno utworzonej radzie ds. rolnictwa przy prezydencie RP.


Jan Krzysztof Ardanowski ocenia, że wprowadzenie kwarantanny narodowej po Świętach Bożego Narodzenia jest koniecznością, pomimo negatywnych konsekwencji izolacji, takich jak osłabienie więzi społecznych. Deklaruje zaufanie do ministra zdrowia Adama Niedzielskiego, zapewnia również, że podda się szczepieniu przeciw SARS-Cov-2.

Ja nie mam żadnych wątpliwości w tej sprawie, argumentacja ruchu antyszczepionkowego mnie nie przekonuje.

Poruszony zostaje również temat praworządności. Polityk zapewnia, że Polska nie ma z nią żadnych problemów, wbrew odmiennych opinii krajowej opozycji i niektórych unijnych dygnitarzy. JAk dodaje:

My pilnujemy swoich narodowych interesów. Szanujemy inne kraje, jednak chcemy zachować niezależność.

W ostatnich dniach została powołana rada ds. rolnictwa przy prezydencie RP. Tak rozmówca Magdaleny Uchaniuk mówi o tej inicjatywie:

 Składa się z przedstawicieli rolników, w tym są szefowie pięciu organizacji rolniczych (…), są samorządowcy, są przedsiębiorcy, jest kilku bardzo wybitnych przedstawicieli nauki. Nawiązuje ona  do tradycji rady przy Lechu Kaczyńskim, którą również kierowałem.

Jan Krzysztof Ardanowski wyraża przekonanie, że prezydent Andrzej Duda w swojej drugiej kadencji będzie wytrwale bronił interesów polskiego rolnictwa. Obawia się jednak, że część Prawa i Sprawiedliwości będzie dążyła do reaktywacji tzw. piątki dla zwierząt:

Będę robił wszystko, by ta ustawa nie została uchwalona.

Parlamentarzysta wskazuje , że nie chce opuszczać koalicji Zjednoczonej Prawicy, gdyż, jak mówi, jej trwałość leży w w interesie naszego kraju.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Nie jesteśmy zainteresowani, aby kapitał (zwłaszcza obcy) kształtował według swojego widzimisię nasz porządek kulturowy

Możemy stać się liderem w skali globalnej wielkiego ruchu na rzecz restauracji europejskiego ładu cywilizacyjnego. Pod względem integralności naszego kodu kulturowego jesteśmy bowiem krajem unikalnym.

Bogdan Miedziński

Zaledwie 30 lat temu Polska z trudem zaczęła odbudowywać swoją utraconą przed półwieczem suwerenność, a już dziś grozi nam jej ponowna utrata. Tym razem zagrożenie pochodzi z zachodniej strony barykady. (…) Obraz w pełni zintegrowanej Unii Europejskiej – można by ją nazwać Europą Federalną – pozwala bez trudu stwierdzić, że skutki obudzenia się Polaków pewnego dnia w takim państwie byłyby niewesołe. Wykraczałyby one daleko poza materialną sferę życia. Czekałoby nas bowiem nie tylko nieuchronne unieważnienie zdobyczy socjalnych Dobrej Zmiany – dokonywane pod hasłem dekarbonizacji, harmonizowania podatków i walki z rzekomo prowadzonym przez nasz kraj dumpingiem socjalnym (przy pomocy podstępnego wykorzystywania niskich kosztów pracy – sic!) o czym szerzej pisałem w marcowym „Kurierze WNET”).

Włączenie Polski w plan sfederalizowania Europy naruszałoby także fundamenty tożsamościowe, na których polska wspólnota narodowa została ukształtowana.

Status półkolonii, przypisany naszemu krajowi w wyniku transformacji przebiegającej pod dyktando Międzynarodowego Funduszu Walutowego, utrwalony przyjętymi niefrasobliwie bezlitosnymi warunkami akcesji do UE i przypieczętowany nowelizacją traktatu w Lizbonie, po zakończeniu kolejnej, planowanej fazy integracji, stałby się nieodwołalny.

Nawet Polexit, ostatnią deskę ratunku, musielibyśmy wybić sobie z głowy. Wystarczy zauważyć, jak trudno jest potężnej Wielkiej Brytanii wyzwolić się z uwikłań unijnych obecnie. (…)

Główną siłę po stronie prowadzących agresję imperialną przeciwko Polsce stanowi potężny sojusz wielkiego kapitału, najbardziej wpływowych państw członkowskich Unii Europejskiej oraz neomarksistowskiej lewicy. (Imperiami są dziś nie tylko państwa. Należą do nich także transnarodowe korporacje. Roczne przychody największych z nich zbliżają się do wartości rocznego PKB Polski, a ich sprawność operacyjna o niebo przekracza sprawność operacyjną państwa średniej wielkości, takiego np. jak nasze). Egzekutywą, prowadzącą zarazem koordynację operacyjną działań tych sił, jest Komisja Europejska, natomiast ich zaplecze ideowo-polityczne stanowi Parlament Europejski.

Na arenie krajowej siły imperialne wspierane są mniej lub bardziej otwarcie, czasem nie do końca świadomie, przez pokaźną warstwę euroentuzjastów, rzec można, patriotów kochających Polskę inaczej.

Wśród nich grupę wiodącą stanowi bez wątpienia AntyPiS, czyli ci, dla których euroentuzjazm jest wehikułem, mającym dowieźć ich do przejęcia w Polsce władzy. Bezkrytyczne przyjmują oni wszelkie płynące ze strony Brukseli dyrektywy i uznają, że wszystko to, co dobre według Komisji Europejskiej, jest dobre dla Polaków. Są oni zagorzałymi zwolennikami hasła: „Im więcej integracji europejskiej, tym lepiej”. Zarazem z lubością przypisują państwom narodowym (w szczególności państwu polskiemu) wszelkie zło tego świata – faszyzm, nacjonalizm i ksenofobię. W ten sposób legitymizują oni w istocie prowadzoną przez instytucje unijne ofensywę imperialną, tworząc w debacie publicznej wolną przestrzeń dla percepcji tych działań. Oprócz opozycji politycznej, ważną rolę opiniotwórczą w środowisku euroentuzjastów odgrywają przedstawiciele środowisk artystycznych, wolnych zawodów, środowisk naukowych i biznesu. W warstwie tej odnaleźć można także kompradorów z czasów pozostawania Polski w sowieckiej strefie wpływów.

Motywacje euroentuzjastów są różne. Część tego środowiska działa z pobudek lewicowo-liberalnych, część jest profitentami ładu biznesowego i administracyjnego panującego w III Rzeczpospolitej, będącego właśnie w znaczącej części produktem akcesji Polski do UE. Dla niemałej grupy euroentuzjastów magnesem jest uzależnienie ich działalności zawodowej od dotacji unijnych.

Euroentuzjaści nie wspierają działań imperialnych bezpośrednio. Robią to w sposób zniuansowany. Często wsparcie to ma postać demonstrowania zachowań indyferentnych w stosunku do standardów właściwych dla postaw charakteryzujących się wrażliwością na wartości narodowe. Przykładem takiej demonstracji może być publiczna deklaracja znanego polskiego aktora, że za granicą wstydzi się na ulicy rozmawiać po polsku, albo oświadczenie popularnej pisarki lub byłego prominentnego polityka, że wyjeżdża z kraju, bo nie może znieść panującego w nim reżimu.

Oczywiście w debacie krajowej euroentuzjaści jak ognia unikają popierania wprost koncepcji federalizacji UE. Wiedzą bowiem doskonale, że w taki sposób władzy w Polsce nie zdobędą. Dlatego mówią jedynie na okrągło to samo – że integracja, że łatwiej analizować i koordynować, że szybsze decyzje…

Po co koordynować i w jakich sprawach decyzje podejmować – nieważne, zostawmy to na później. Stosują oni tę samą przebiegłą taktykę, która przyświeca wytrawnym lewicowym progresistom hamującym zapędy radykałów domagających się legalizacji od zaraz prawa adopcji dzieci przez pary homoseksualne. Perswadują oni: cierpliwości, jeszcze nie pora, na razie mówmy o ułatwieniu życia związkom partnerskim.

Po przeciwnej stronie barykady stoją siły patriotyczne zogniskowane wokół Zjednoczonej Prawicy. Przez kontrast w stosunku do euroentuzjastów można środowisko to określić jako zwolenników Europy ojczyzn. Ich wizja integracji europejskiej to Unia silna potencjałem państw członkowskich, wzmocnionym synergią płynącą z unijnej współpracy. Zbiorowość ta, podobnie jak zbiorowość euroentuzjastów zróżnicowana co do składu, bez wątpienia liczbowo jest od niej znacznie większa.

Zwolenników Europy Ojczyzn różni od euroentuzjastów także to, że wśród nich dominują tzw. zwykli ludzie, tak zwane zaś elity reprezentowane są stosunkowo skromnie.

Zarysowany powyżej podział na zwolenników Europy Ojczyzn i na euroentuzjastów pokrywa się w pewnym stopniu z podziałem politycznym na zwolenników obozu rządzącego i zwolenników opozycji. Wśród tych ostatnich zdystansowaniem od koncepcji pogłębienia integracji UE wyróżniają się zwolennicy Konfederacji, zajmujący pozycje zdecydowanie eurosceptyczne. W pozostałych środowiskach opozycyjnych zwolennicy Europy Ojczyzn stanowią stosunkowo niewielką i mało wyrazistą ich część. Wsparcie krajowego obozu zwolenników Europy Ojczyzn ze strony zagranicy jest rozproszone i umiarkowane, oględnie mówiąc. Wyraźnie jest ono artykułowane ze strony Węgier. W ramach UE Polska może liczyć na dyskretne i delikatne wsparcie w szczegółowych sprawach części członków Rady Europejskiej, składającej się z szefów rządów krajów członkowskich.

Obóz dzisiaj sprawujący władzę w Polsce problem suwerenności traktuje z powagą. Ale nie zawsze tak było. Wystarczy wspomnieć tempo rozszerzania władztwa unijnego nad krajami członkowskimi w latach 2007–2015, kiedy to proces ten postępował bez żadnych oporów (przykładem są decyzje w sprawie relokacji imigrantów). Wówczas wystarczało wręczenie szefowi rządu dyplomu uznania i poklepanie członków jego świty po ramieniu (róbta, róbta, nie bójta sie).

Jako zwieńczenie procesu integracji z Unią planowano przystąpienie Polski do strefy euro, które miało zaklinować nasz kraj w UE na wieki. Plany te zostały pokrzyżowane najpierw przez kryzys finansowy 2008 roku, a potem przez dojście do władzy Zjednoczonej Prawicy w 2015 roku. Oddaliło to na jakiś czas groźbę pełnego zwasalizowania kraju.

W nowej sytuacji politycznej metoda przejmowania władzy imperialnej nad Polską zmieniła się zasadniczo. Podstawowym narzędziem do tego służącym stał się szeroko rozumiany imperatyw praworządności. Dlatego właśnie otwierane są przez Parlament Europejski lub Komisję Europejską coraz to nowe pola konfliktów – o sądy, o LGBT, aborcję, rodzinę, rasizm, imigrantów. W ostatecznym rozrachunku w działaniach tych chodzi zawsze – niezależnie od poruszanych szczegółowych kwestii będących punktem zaczepienia – o realizację celu długofalowego, jakim jest pozbawianie Polski suwerenności w kolejnych sferach życia publicznego. Do tego właśnie potrzebny jest wielkiemu kapitałowi sojusz z lewicą neomarksistowską wyspecjalizowaną w podsycaniu konfliktów i sianiu zamętu. Nie oznacza to oczywiście, że odgrywa ona w tym sojuszu rolę drugorzędną – posiadany przez nią przez potencjał niszczenia ładu publicznego jest tak znaczący, że należy traktować ją jako autonomiczny składnik sił prowadzących ofensywę imperialną przeciwko Polsce. (…)

Dotkliwą słabością potencjału niematerialnego polskiej wspólnoty narodowej jest niedostatek zaplecza intelektualnego uwrażliwionego na wartości patriotyczne i narodowe, obejmującego w pierwszym rzędzie szczebel elit, ale także szerokie kręgi inteligencji.

Ujawniają się tutaj skutki pedagogiki wstydu, aplikowanej czwartemu już pokoleniu Polaków na opanowanych przez progresistów uczelniach. Zjawisko to, narastające powolnie, w ostatnim okresie eksplodowało w sposób równie spektakularny, co bolesny, w postaci głębokiego rozziewu między sformowanymi na tych uczelniach pod względem ideowym i mentalnym „elitami” a „ludem” hic et nunc żyjącym i czującym. Nie ulega jednak wątpliwości, że poczucie tożsamości narodowej, ukształtowane w toku dramatycznego przebiegu dziejów naszego narodu, który odzyskanie utraconej niepodległości okupił morzem krwi, silnie rozwinięte i zakotwiczone w Polakach – pomimo powyżej wzmiankowanych objawów erozji – jest kluczową i nadal silną częścią potencjału służącego obronie suwerenności polskiej wspólnoty narodowej.

Cały artykuł Bogdana Miedzińskiego pt. „Co zrobimy z suwerennością Polski?” znajduje się na s. 10–11 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Bogdana Miedzińskiego pt. „Co zrobimy z suwerennością Polski?” na s. 10–11 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego