Czy Polska, pamiętna swojej historii, wciąż jeszcze ma wybór? / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET”, 82/2021

Możemy wybrać tuskizm-milleryzm, raczej pewne zatrudnienie w montowniach i hurtowniach, ciepłą wodę w kranie i uznanie w stolicach. W pakiecie dostalibyśmy wartości europejskie i wielokulturowość.

Jan Martini

Ryzykowna suwerenność czy „ciepła woda w kranie”?

Największym dramatem nowożytnej Europy była likwidacja I Rzeczypospolitej. W świetle ówczesnego prawa międzynarodowego był to akt bandytyzmu politycznego, a nawet… grzech. Po I rozbiorze Polski cesarzowa Maria Teresa płakała, konsultowała się ze swoim spowiednikiem i pokutowała. Tym niemniej dzięki rozbiorom Polski Europa zapewniła sobie 100 lat „pięknej epoki” kosztem ogromnych cierpień 5 pokoleń Polaków. Powstały dwa bardzo agresywne imperia, co przyniosło globalne kataklizmy w wieku dwudziestym. Odległą konsekwencją rozpadu państwa Polaków, Litwinów i Rusinów była „zimna wojna” z perspektywą zagłady atomowej.

Po rozbiorze największego organizmu państwowego w Europie możliwości działania i ambicje naszych zaborców sięgnęły globalnych rozmiarów – zarówno Rosja, jak i Niemcy doszły do zgubnego przekonania, że mogą opanować cały świat. Ta perspektywa była powodem obaw narodów europejskich, ale najbardziej przerażała Polaków. Fryderyk Chopin pisał: „Car ma być panem świata! Boże, Ty widzisz i pozwalasz na to”. Choć Prusy „skubnęły” zaledwie 7 procent ogromnej Rzeczypospolitej, to wystarczyło im, by stać się najsilniejszym państwem niemieckim, a z czasem zjednoczyć całe Niemcy – zresztą przy pomocy polskiego rekruta. Pod koniec XIX wieku, kontrolując dwa z czterech największych przemysłowych obszarów Europy (Nadrenię i Śląsk), Niemcy stały się wiodącą potęgą militarną i techniczną kontynentu.

Prawdopodobnie wielu Niemców podzielało poglądy, które profesor prawa międzynarodowego w Monachium – baron von Stengel – wyraził w następujących słowach:

„Spomiędzy wszystkich narodów nas, Niemców, wybrała Opatrzność, abyśmy stanęli na czele wszystkich narodów kulturalnych i prowadzili ich pod naszą opieką do pewnego pokoju, gdyż dana nam jest nie tylko potrzebna ku temu moc i potęga, ale i najwyższa potencja wszelkich darów duchowych i tworzymy koronę kultury wszechstworzenia. Poddanie się naszemu pod każdym względem wyższemu kierownictwu jest zatem jedynym i najpewniejszym środkiem zapewnienia sobie korzystnej egzystencji dla każdego narodu, mianowicie też dla narodów neutralnych, które zrobiłyby najlepiej, gdyby przyłączyły się do nas dobrowolnie i nam się powierzyły. My, Niemcy, przejmiemy razem z panowaniem nad niespokojnymi sąsiadami także urząd i zadanie wszelakiej pokojowej policji i z własnej mocy potrafimy zgnieść w zarodku wszelką niechęć pokoju”.

To Polacy, modląc się przez 100 lat o „wielką wojnę”, byli tymi „niespokojnymi sąsiadami”, bo natychmiast zaczęli knuć, spiskować, organizować powstania i nigdy nie pogodzili się z utratą państwa.

Stałą, odwieczną troską zaborców była duża liczebność Polaków. Fakt ten utrudniał szybkie wynarodowienie ludności zajętych terytoriów i wykorzenienie kultury polskiej. W obawie przed „polskim rewanżyzmem” podjęto wielkie przedsięwzięcia inżynierii społecznej, takie jak przesiedlenia dużych grup ludności, prześladowania religijne (likwidacja kościołów unickich) czy pozbawiająca szans na wykształcenie weryfikacja tytułów szlacheckich w zaborze rosyjskim. Rzesze Polaków z Wielkopolski pojechały do Nadrenii, a na tereny polskie sprowadzano kolonistów niemieckich (sporo z nich się spolonizowało!). Za czasów Stołypina zachęcano do osadnictwa polskich chłopów na Syberii, gdzie dostawali tyle ziemi, ile zdołali wykarczować. W celu zmiany stosunków ludnościowych w polskich miastach przesiedlono ludność żydowską (tzw. litwaków) z „ziem zabranych” do Królestwa Polskiego.

Trudno pojąć, dlaczego zarówno Niemcy, jak i Rosjanie uważali samo istnienie Polaków za groźbę dla ich imperiów.

Nikołaj Karamzin – pisarz i historyk rosyjski, przyjaciel cara Aleksandra I – był zdeklarowanym wrogiem Polski. Uważał, że „Polska nie powinna powstać w żadnym kształcie ani imieniu”, bo zagraża istnieniu Rosji, dlatego sądził, że trzeba opanować także pozostałe części Polski, zajęte przez Prusy i Austrię, by i tam „zneutralizować” Polaków. Identyczne poglądy miał znacznie późniejszy kanclerz Bismarck: „Polaków trzeba wytłuc do ostatniego, jak wilczą watahę (…) jeżeli chcemy istnieć, to nie pozostaje nam nic innego, jak ich wytępić“.

Szokiem dla naszych sąsiadów było odrodzenie się Polski w 1918 roku, dlatego ani przez chwilę nie zamierzali pogodzić się z jej istnieniem. Groźbę odwetu z ich strony rozumiał doskonale Józef Piłsudski, starając się odzyskać całą Rzeczpospolitą przedrozbiorową („Polska będzie wielka albo nie będzie jej wcale”) i nie wynikało to z jego megalomanii czy „imperializmu”, tylko z obawy o bezpieczeństwo kraju.

Marszałek uważał, że Rosja bez Ukrainy i Białorusi nie będzie już mocarstwem, dlatego chciał stworzyć federację z narodami byłej Rzeczypospolitej. Jednak Roman Dmowski był przeciwnikiem tej koncepcji, sądząc, że nie warto bić się o teren, gdzie żyje 200 tysięcy Polaków i 2 miliony ludności niepolskiej, a to jego zwolennicy prowadzili rokowania pokojowe w Rydze.

Wspaniałe zwycięstwo nad sowietami w 1920 roku zostało niewykorzystane. Rosjanie nie zapłacili ustalonych kontrybucji, nie udało się przywrócić bezpieczniejszych granic ani utworzyć federacji. Polacy wycofali się ze zdobytego Mińska – miasta etnicznie równie polskiego jak Wilno. Ci opuszczeni Polacy byli pierwszymi ofiarami ludobójstwa sowieckiego tzw. akcji polskiej z 1937 roku. Zamordowano wówczas nawet potomków XIX-wiecznych polskich osadników na Syberii. „Polskę opanujemy i tak, gdy nadejdzie pora. (…) przeciwko Polsce możemy zawsze zjednoczyć cały naród rosyjski i nawet sprzymierzyć się z Niemcami”, pisał Lenin po przegranej wojnie z Polską.

Komisarz Rzeszy ds. umocnienia niemczyzny, Heinrich Himmler, mówił o Polakach: „ten lud przez 700 lat blokował nas na wschodzie i stał na naszej drodze od dnia pierwszej bitwy pod Tannenbergiem” (Grunwaldem), więc Hitler postanowił: „Polska będzie wyludniona i zasiedlona Niemcami (…) zdobędziemy potrzebną nam przestrzeń życiową”. Wytępienie Polaków „do ostatniego” było niewykonalne w wieku XIX z przyczyn technicznych – taka możliwość realnie powstała w wieku XX.

W 1939 roku, natychmiast po opanowaniu Polski, zarówno Niemcy, jak i Rosjanie przystąpili do „rozwiązywania kwestii polskiej”, poczynając od elit. Eliminacją miały być objęte arystokracja, szlachta, oficerowie, księża, nauczyciele oraz całość inteligencji.

Listy proskrypcyjne „osób przeznaczonych do ujęcia” liczyły dziesiątki tysięcy osób. O tym, że akcja była skoordynowana przez obu agresorów, świadczy fakt swoistych targów w miejscach, gdzie ich armie się spotkały. Przekazywano sobie wzajemnie jeńców – oficerów na wschód, szeregowych na zachód.

Niemców obowiązywała konwencja genewska (której Rosjanie nie podpisali), więc sowietom przekazywali polskich oficerów do dalszego „procedowania”. Nigdy w dziejach nie byliśmy tak blisko zagłady biologicznej, jak podczas II wojny światowej. Szczęśliwym dla Polaków zrządzeniem losu wybuchła wojna niemiecko-sowiecka i Niemcy postanowili najpierw „ostatecznie rozwiązać kwestię żydowską”, wychodząc z założenia, że wśród europejskich Żydów są liczni sympatycy komunizmu – potencjalni szpiedzy.

Choć tempo ucieczki sowietów z okupowanej wschodniej Polski było imponujące, zdążyli oni starannie wymordować wszystkich przetrzymywanych w zatłoczonych więzieniach Polaków. Sowiecki aparat zbrodni był szatańsko perfekcyjny – pragmatyka służbowa wymagała też wywiezienia rodzin zamordowanych oficerów. Większość oficerów „internowanych” przez Rosjan pochodziła z terenów wschodniej Polski, ale część rodzin była poza zasięgiem sowieckim. Te rodziny (np. z Wielkopolski) sowieci odnaleźli i wywieźli już po wojnie, by procedurom stało się zadość…

W wyniku kataklizmu z roku 1939 Polska nie tylko utraciła niepodległość, ale kresy zostały ostatecznie „oczyszczone” z Polaków, a w miejsce wymordowanych i przesiedlonych sprowadzono ludność rosyjską z głębi ZSRR. W ten sposób Rosja przesunęła się na zachód, a Europa została pomniejszona o kilkaset kilometrów…

Równocześnie, dzięki posłużeniu się działającą na wyobraźnię ideologią komunistyczną, tradycyjny imperializm rosyjski uzyskał ogromną dynamikę, rozpoczynając wielki pochód przez kontynenty. Furiacki amok, z jakim sąsiedzi ze wschodu i zachodu mordowali Polaków w latach 1939–1956, niewątpliwie był spowodowany tym, że Polacy ośmielili się odrodzić w pełni suwerenne państwo i zdołali obronić je w 1920 r. – wbrew propagandowym tezom o niezdolności Polaków do rządzenia, o „polskiej gospodarce”, „polskich drogach” itp. Straszliwe represje, jakie nam zgotowano, miały na celu zapobiec ew. ponownemu odrodzeniu się Polski.

Doświadczenie historyczne uczy nas, że niepodległość może być niebezpieczna, a próby poszerzenia podmiotowości są obarczone ryzykiem. My – ludzie Solidarności – mieliśmy stale tę świadomość podczas samoograniczającej się rewolucji lat 1980–1981.

Czy internacjonaliści zapewnią bezpieczeństwo?

Czasy saskie – rządy ambasadorów rosyjskich i „panowanie” osadzonych na tronie polskim przez Rosjan Wettynów – zostały zapamiętane jako okres względnego dobrobytu i spokoju („ciepłej wody w kranie”). Konfederacja barska – próba uniezależnienia się od Rosji – była bezpośrednią przyczyną I rozbioru. Reformy Sejmu Wielkiego spowodowały interwencję 100-tysięcznej armii rosyjskiej w obronie „polskiej demokracji”, cofnięcie wszystkich reform („żeby było tak jak było”) i II rozbiór Polski. Konsekwencją powstania kościuszkowskiego był III rozbiór i likwidacja państwa. Gdyby po pierwszych rozbiorach, kiedy zaborcy osiągnęli już „sprawiedliwe granice”, Polacy pogodzili się ze statusem państwa buforowego i nie podjęli prób reformowania kraju ani walki, być może taka Polska, „istniejąca tylko teoretycznie”, wciąż dość rozległa, miałaby szanse egzystencji.

Może właśnie wiedzą historyczną kierują się tzw. realiści, którzy przeważnie nieźle wychodzą na „zacieśnianiu współpracy międzynarodowej, budowaniu wzajemnego zaufania” itp., a brzydzą się „polską ksenofobią” tak dalece, że nie cofają się przed działaniami ocierającymi się o kolaborację. Bo czym innym było szkolenie Państwowej Komisji Wyborczej w Moskwie czy współpraca Służby Kontrwywiadu Wojskowego z rosyjską FSB?

Profesjonalni internacjonaliści proletariaccy – Szłapka, Szczerba, Szejna, Brejza i Myrta (kwiat poselstwa podległościowego) kolaborantami oczywiście nie są, lecz ich walka z polskim nacjonalizmem, zacofaniem, populizmem, klerykalizmem, rasizmem, homofobią, prześladowaniem wykluczonych, przemocą w tradycyjnych rodzinach, pedofilią w Kościele czy torturowaniem kobiet spotyka się z uznaniem w wielu stolicach.

Jednak największym żyjącym jeszcze internacjonalistą polskim, który wszystkie swoje zdolności i całą energię poświęcił świętej sprawie walki o podległość Polski, jest Donald Tusk.

Jego działania polegające na pilnowaniu, aby Polska znała swoje miejsce w szeregu i korzystała z okazji, by „siedzieć cicho” (według rad prezydenta Chiraca), zostały przyjęte z uznaniem w tych samych stolicach. Po dojściu do władzy w 2007 roku Tusk oznajmił: „nie mam ambicji, by mieć najgorsze stosunki z Rosją”, a Rosjanie nazwali go „naszym człowiekiem w Warszawie”. Wkrótce zaczęto intensywnie odbudowywać „zdewastowane przez Kaczyńskiego” stosunki polsko-rosyjskie, co bardzo przydało się przy „śledztwie” smoleńskim.

W marcu 2008 r. premier Donald Tusk w dobrym towarzystwie innych internacjonalistów – Radosława Sikorskiego i Sławomira Nowaka – spotkał się w Nowym Jorku z kolegami internacjonalistami z organizacji żydowskich. Poruszono zagadnienia interesujące internacjonalistów, a Tusk zapewnił, że Kaszubem będąc, wie z autopsji, jak to jest być prześladowaną mniejszością. Liderzy organizacji żydowskich wystawili polskiemu premierowi znakomite rekomendacje, mówiąc, iż „Donald Tusk reprezentuje zupełnie nową generację liderów Polski o nowych horyzontach”.

Jego działania jako internacjonalisty zostały docenione – to Malta wystawiła D. Tuska jako swego kandydata na drugą kadencję szefa Rady Europejskiej, Niemcy natomiast wręczyli mu szereg prestiżowych nagród „za całokształt”, ze szczególnym uwzględnieniem jego wkładu w walkę z globalnym ociepleniem przez „wygaszenie” energochłonnego polskiego przemysłu stoczniowego.

Po wyborze na „króla Europy” Donald Tusk zapowiedział, że teraz musi dbać o całą Unię i nie może się kierować interesem kraju. Słowa dotrzymał – nikt nie może mu zarzucić, że załatwił coś dla Polski.

Jedyna korzyść z faktu jego „kierowania” Europą to dobre samopoczucie ludzi dumnych, że Przewodniczący Rady Europejskiej posiadał polski dowód osobisty.

Obecnie obserwowany proces „wybijania się na niepodległość” w wykonaniu ekipy PiS przypomina taniec na linie. Jeden nieprzemyślany ryzykowny ruch może spowodować utratę z trudem uzyskanych pozycji. Pozostaje mozolne wyrywanie okruchów suwerenności – każdy odkupiony bank, pozyskany tytuł prasowy czy utworzona brygada Obrony Terytorialnej poszerza naszą wolność. Ta wolność daje się przeliczyć na pieniądze. Drobny przykład, o którym nikt nie pamięta – obniżka opłat za gaz w wyniku wygrania sporu z Gazpromem. Czy można sobie wyobrazić sytuację, że poprzednia ekipa skarży potężną rosyjską firmę przed arbitrażem międzynarodowym? Inwestycje takie, jak przekop Mierzei Wiślanej, tunel pod Świną czy CPK to już bardzo konkretne przedsięwzięcia na drodze do podmiotowości, jednocześnie niosące największe ryzyko. Czy będą jeszcze tolerować fuzję Orlenu z Lotosem, polonizację mediów, a może to już będzie „o jeden most za daleko”? Czy warto denerwować naszych potężnych „ojców chrzestnych”? Mamy przecież lotnisko w Berlinie, do Świnoujścia można jeździć przez Niemcy, a z Elbląga płynąć przez Cieśninę Pilawską po wcześniejszym wystosowaniu uprzejmej prośby.

W dalszym ciągu są zarówno w Rosji, jak i w Niemczech ludzie, dla których istnienie podmiotowej Polski jest wstrętne i nieakceptowalne. Jasno wyraził to geopolityk, doradca Putina, wykładowca na uczelniach wojskowych i wychowawca młodzieży – Aleksandr Dugin:

„My, Rosjanie, i Niemcy rozumujemy w pojęciach ekspansji i nigdy nie będziemy rozumować inaczej. Nie jesteśmy zainteresowani po prostu zachowaniem własnego państwa czy narodu. Rosja w swoim geopolitycznym oraz sakralno-geograficznym rozwoju nie jest zainteresowana istnieniem niepodległego państwa polskiego w żadnej formie”. W wywiadzie dla polskiego dziennikarza radził nam (po dobroci), by „przyłączyć się do narodów słowiańskich”.

Po przegranych dwóch wojnach ambicje niemieckie uległy pewnemu utemperowaniu – ale czy wystarczy im tylko ekonomiczne opanowanie Europy? Niemcy oczekują w Polsce rządu spolegliwego i kooperującego. Takim był rząd Tuska, który w ramach dostosowania siły roboczej do potrzeb rynku (niemieckiego) ograniczył nauczanie historii i polskiego, obniżył wiek rozpoczęcia nauki i opóźnił czas przejścia na emeryturę. Na wszelki wypadek nie prowadzono też żadnej polityki historycznej. Natomiast rząd PiS przez swoją politykę „doganiania Zachodu” w poziomie życia podnosi płace, a Niemcy potrzebują taniej siły roboczej i rynku zbytu, a nie konkurencji. Dlatego Niemcy nie akceptują naszej obecnej ekipy rządzącej i prowadzą regularny „Kulturkampf” przeciw Polsce. Kiedyś pretekstem do interwencji Prus i Rosji w wewnętrzne sprawy Polski była „dyskryminacja” protestantów i prawosławnych, dziś są to „prawa człowieka, prześladowanie osób LGBT i praworządność”.

Natomiast Rosja, zmuszona do wycofania się z niektórych terenów, pomimo zawirowań okresu „pierestrojki”, w dalszym ciągu prowadzi ekspansję globalną, a świadczą o tym interwencje w procesy wyborcze w licznych krajach świata i intensywne działania hybrydowe przeciw zachodnim demokracjom. Rosjanie angażują na ten cel ogromne środki i odnoszą znakomite sukcesy, co przekłada się na tryumfalny pochód lewicowości przez instytucje i popularność marksizmu kulturowego wśród społeczeństw Zachodu. W wojnie informacyjnej zaangażowane są dziesiątki tysięcy pracowników – influencerów i hakerów, lobbystów i programistów, propagandzistów i trolli internetowych. Zdaniem ekspertów ich głównym zadaniem (obok siania zamętu i tworzenia podziałów) jest podważanie zaufania do rządów i administracji państwowych. We wprowadzaniu w błąd społeczeństw (i przywódców!) Zachodu Rosjanie mają ogromne tradycje, bo w ZSRR istniało specjalne ministerstwo dezinformacji, któremu podlegali wszyscy dziennikarze.

W Polsce jesteśmy dosłownie zatopieni w lawinie dezinformacji szerzonych przez ok. 280 portali internetowych i kanałów filmowych wspomaganych rzeszą trolli w mediach społecznościowych. Ich największym osiągnięciem jest dewastujący podział środowiska niepodległościowego.

Dzięki synergii działań hybrydowych z obrazem świata kreowanym przez wielkie media (mniej lub bardziej polskie lub zgoła niepolskie), bijące po oczach osiągnięcia rządu Zjednoczonej Prawicy przekładają się na bardzo umiarkowane poparcie społeczne. Przygnębiającym faktem jest wielka niechęć do ekipy rządzącej szczerych patriotów, przywiązanych do kultury i tradycji polskiej gorliwych katolików. Rzecz dziwna, nawet sprawa aborcji, która kosztowała PiS utratę 10% poparcia, nie spowodowała zmiany niechętnego stosunku tej grupy Polaków do rządzących. Wydaje się, że ta grupa jest szczególnie podatna na działania fachowców od sterowania nastrojami społecznymi.

W przeciwieństwie do naszych przodków, którzy często nie mieli wyboru, my wybór mamy. Możemy wybrać w miarę bezpieczny tuskizm-milleryzm, raczej pewne zatrudnienie w montowniach i hurtowniach, ciepłą wodę w kranie i uznanie w wielu (tych samych) stolicach. W pakiecie dostalibyśmy wartości europejskie i wielokulturowość, dziwaczne formy językowe i szalejącą tolerancję, a także możliwość ubogacenia przez mniej lub bardziej kolorowych współobywateli, z paleniem samochodów włącznie. Parytety wkroczyłyby do zawodów dotychczas niesłusznie zdominowanych przez mężczyzn, jak betoniarz-zbrojarz (betoniarka-zbrojarka) czy górnik przodowy (górniczka przodowniczka). Prawami reprodukcyjnymi objęto by również młodzież szkolną i przedszkolną, weganizm mógłby się stać się obowiązkowy, a spożycie mięsa zeszłoby do podziemia. Być może wynaleziono by też jakieś kolejne niekonwencjonalne zachowania płciowe, takie jak wspomniany przez Witkacego „gimetyzm – nowe zboczenie”.

Gdybyśmy wybrali jednak próbę poszerzenia suwerenności, mamy pewność dalszego upokarzania na arenie międzynarodowej, ataki z „wielowektorowych” kierunków, kłody pod nogi przy każdej decyzji i groźbę, że wymrzemy jak dinozaury.

Często mówi się, że obecnie istniejąca walka polityczna w naszym kraju wynika stąd, że zamieszkują go dwa zwaśnione plemiona. Można by je określić jako wschodniosłowiańskie i zachodniosłowiańskie (a może raczej jako bardziej i mniej słowiańskie). Wydaje się jednak, że podział jest znacznie starszy i sięga czasów rozbiorowych – to podział na „niepodległościowców” i „podległościowców”.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Ryzykowna suwerenność czy »ciepła woda w kranie«” znajduje się na s. 1 i 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 82/2021.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Ryzykowna suwerenność czy »ciepła woda w kranie«” na s. 1 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 82/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Socjalizm z ludzką twarzą” – w 1968 r. hasło, dziś rzeczywistość? / Dariusz Brożyniak, „Śląski Kurier WNET” nr 82/2021

Trwają wyniszczające spory. W tej sytuacji „sprzedajemy” się Unii już całkowicie, bo czego jak czego, ale pieniędzy „dobrej zmianie” nie może zabraknąć. Więc jednak „socjalizm z ludzką twarzą”?

Dariusz Brożyniak

„Socjalizm z ludzką twarzą”

Marzec to znamienny miesiąc. Rozpoczynany jakże charakterystycznym świętem dla lewicowego nurtu – Międzynarodowym Dniem Kobiet. Pokwitowaniem przydziałowego goździka – czerwonego – obnażający feministyczną hipokryzję, pustkę haseł Międzynarodówki Socjalistycznej. Przed nową mądrością etapu, zwaną ‘globalizacja’, tenże goździk rozdawany bywał rankiem przy wejściu do firm także na kapitalistycznym tzw. Zachodzie, przynajmniej w Austrii.

Dla Polski marzec to także rozrzewniające do dzisiaj wspomnienia 1968 roku i studenckiej rewolty po zdjęciu z afisza kolejnej przecież adaptacji „Dziadów” Adama Mickiewicza w reżyserii jednak PZPR-owskiego genseka – Kazimierza Dejmka.

Powszechnie przecież znane – wówczas! – wręcz szkolne frazy o przysyłaniu z Moskwy kolejnych łotrów i inne równie mocne „antycarskie” słowa wieszcza, brawurowo recytowane przez Gustawa Holoubka, nabrały mocą „gromu z jasnego nieba” całkowicie innego znaczenia.

Autentyczny w tym wydarzeniu był jedynie ten antykomunistyczny bunt młodzieży studenckiej, z idealizmem będącym pięknym przywilejem wieku. Główni aktorzy tych wypadków jednak już niekoniecznie. W większości bowiem, jak pokazało kolejnych lat 50, sprowadzili na heglowskie manowce nie tylko siebie, ale i Polskę.

Pytaniem jest bowiem, czy sami szczerze wierzyli w tenże właśnie socjalizm „z ludzką twarzą”, czy też – pochodząc przede wszystkim z trockistowskich środowisk, wyrastając w marksistowsko-engelsowskim otoczeniu i przekonaniach – podsunęli sprytne hasło, ustawiające ideologicznie Polskę na dekady. Polskę z tradycyjnej natury rzeczy katolicką i antykomunistyczną. Cenę zapłaciła młodzież relegowana z uniwersytetów, często w ogóle z przetrąconymi życiowymi planami. No i społeczeństwo, w którym skonfliktowano, po bolszewicku i trwale, inteligenckiego „darmozjada” z pracującym w trudzie i znoju robotnikiem.

Najtrafniejszym opisem tamtego marca wydaje się być do dziś ujęcie przez Jedlickiego tzw. konfliktu pomiędzy „natolińczykami” i „puławianymi” w formę jego „chamów i żydów”.

Generał Moczar, funkcjonariusz sowiecki pod przybranym nazwiskiem, fałszywie zagrał na narodowej nucie, podbechtując nawet AK-owców, by uderzyć w skrzydło obsiadujące przede wszystkim Urząd Bezpieczeństwa Publicznego.

W rezultacie otworzono na chwilę bramę do Wolnego Świata, przez którą w pierwszej kolejności przeszli najwięksi mordercy niepodległościowego podziemia, mając jeszcze niemal świeżą krew na rękach. Do dziś ich ekstradycje są niemożliwe. Przez tę bramę przeszło jeszcze wielu, co ciekawe – najmniej chętnie w kierunku komunistycznych kibuców, będących organizacyjną podstawą młodego państwa w budowie, Izraela, zagłuszając wyrzuty sumienia antysemickim rejwachem. Antysemicka czystka miała, owszem, miejsce, i to często drastyczna, ale w szeregach PZPR i przede wszystkim w LWP, wykonywana rękami generała Jaruzelskiego. Moskiewski plan pewnego etapu został tym samym zrealizowany sumiennie i do końca. W stylu opisanym z kolei przez Szpotańskiego w Towarzyszu Szmaciaku i nazwanym przez Kisielewskiego „dyktaturą ciemniaków”.

Samo przejście przez „bramę” było za to jak najbardziej dobrowolne, wobec czego nie skorzystało z niej jakże przecież wielu przekonanych ideologów, zadaniowanych do długiego marszu wprowadzania „socjalizmu z ludzką twarzą”. I wprowadzali go gdzie się tylko dało – poprzez KOR, Solidarność, Okrągły Stół, by – korumpując wszystkie bez wyjątku polityczne formacje „Wolnej Polski”, a nawet Kościół – wprowadzać go uparcie nadal.

Rezultat to Wojskowe Powązki, gdzie obok siebie leżą uhonorowani kaci i ciągle jeszcze wiele bezimiennych ofiar. Rezultat to najdziwniejsze konstelacje kadrowe na szczytach władzy, siermiężna propaganda połączona z obcesową cenzurą, nieszczelny system wyborczy i najbardziej typowe dla socjalistyczno-komunistycznych systemów wyborcze kupowanie całych grup społecznych. Socjalizm, by w swej utopijnej formie przetrwać, musi iść na koncesje i w konstelacje patologizujące go nieuchronnie. Zyskuje w rezultacie twarz nie ludzką, a groteskowo wykrzywioną, szczególnie na demokrację, staczając się coraz bardziej w totalitarny komunizm.

Młodzieżówka SLD-owska Jerzego Millera pobierała, a może i nadal pobiera, systematyczne nauki w Austrii. Socjalizm wiedeński lat 20. ubiegłego wieku miał szczęśliwą twarz robotnika wychodzącego z wygódki czy łazienki Zespołu Budynków im. Marksa i Engelsa, jak do dziś można to jeszcze wyczytać na przykurzonych już pyłem dziejów elewacjach. Nie trzeba było jednak długo czekać, by przekształcił się, i to jakże chętnie, w narodowy socjalizm. Przez lat dziesięć pracowali nad nim także usilnie sowieci i choć „wyszli”, to jak historia i doświadczenie uczy, nigdy nie w pełni. Winy i zbrodnie II wojny światowej zostały jednak wybaczone. Socjalistyczny minister spraw wewnętrznych „sprzedawał” zeznania uchodźców politycznych z obozu w Traiskirchen w wiedeńskiej kawiarni, także Polsce Ludowej.

W tym socjalistycznym entourage’u dobrze się czuje na nartach Władimir Putin, tańczy na weselu byłej pani minister spraw zagranicznych Kneissl (desygnowanej przez FPO), a ta przed nim… klęka (sic!).

Później pani minister redaguje kolumnę w „Russia Today”, by w końcu, jako absolwentka wiedeńskiej akademii administracji międzynarodowej, zasiąść w radzie nadzorczej Rosnieftu. Austriacka firma Strabag buduje infrastrukturę olimpiady zimowej w Soczi, ale także, jakże wiele, w Polsce. Firma Porr buduje sztandarowy projekt PiS-u – tunel dla Świnoujścia, i tylko ze spółką Srebrna jakoś źle poszło. Bank Austria i Raiffeisen Bank były pierwszymi w Polsce po 1989 roku, robiąc kokosowe interesy na kilkunastoprocentowych kredytach. Pan Andrzej Kuna był onegdaj szefem sieci na Polskę austriackiej Billi i chyba nadal nie jest źle wspominany przez środowisko PO wyszłe spod ręki Donalda Tuska.

W Austrii każdego można przekupić albo zastraszyć, bo obowiązywała zasada tajemnicy urzędniczej (właśnie uchylono!), wobec czego decyzja państwa mogła być dla obywatela niezaskarżalna (sic!). Ścisłe reglamentowanie wolnego rynku i działalności gospodarczej daje władzy komfort kontroli i uległości obywateli.

W tym wszystkim Austria osiąga 11 miejsce w poziomie życia na świecie i dla skromnej dziewczyny siedzącej „na kasie” wyjazd na urlop na Malediwy (bez koronawirusa!) nie był niczym nadzwyczajnym. Gdzież byłoby to do pomyślenia za cesarza Franciszka Józefa!

Za to przyszły socjalistyczny kanclerz Gusenbauer (SPO), wraz z komunistyczną bojówką, „wita” polskiego papieża w St. Pölten czarnymi balonami, po czym jedzie do Fidela Castro i całuje kubańską ziemię. Jego następca Kern (SPO) obejmuje w Rosji lukratywną posadę w radzie nadzorczej Rosyjskich Kolei Państwowych po krytyce unijnych sankcji. Inny, Schussel (OVP), który pierwszy raz od zakończenia II wojny światowej wprowadził do władzy faszyzującą FPO, zarządza rosyjskim koncernem telekomunikacyjnym MTS, by ostatecznie osiąść w Łukoilu. Z nadania austriackiego koncernu naftowego i sieci stacji benzynowych OMV, jednego z głównych podwykonawców Nord Stream 2, pełni w Rosji rolę doradcy były minister finansów Schelling (OVP).

Tajemniczym wspólnym mianownikiem łączącym tych ludzi jest Partia Wolnościowa Austrii (FPO) o jednoznacznym neonazistowskim rodowodzie, której związki z Władimirem Putinem obserwowane są już od 2005 roku, a której legendarny szef Jorg Haider zginął tragicznie w wypadku samochodowym po nieformalnym spotkaniu z rosyjskimi oligarchami. Ostatnia głośna afera FPO na Ibizie świadczy o intensywnej kontynuacji tego „romansu”, a wspomniany wspólny mianownik dotyczy coraz wyraźniejszej skłonności, ostatnimi laty, austriackiego SPO i OVP do wszelkich aliansów z FPO właśnie. Szef rady nadzorczej Strabagu, Haselsteiner, były deputowany austriackiego parlamentu, wywodzi się politycznie także z ideologicznego odłamu FPO, zwanego Liberalnym Forum (LIF).

Zasadniczym regulatorem jest jednak ciągle strona niemiecka z socjalistą Schroederem w Moskwie, socjalistycznym prezydentem Steinmaierem i wywodzącą się z byłego NRD kanclerz Merkel.

Niemcy, podobnie jak Austria, nie zdobyły się przez 75 powojennych lat na prawodawstwo umożliwiające delegalizację ruchów praktycznie jednoznacznie neonazistowskich bądź faszystowskich, jak partia NPD. Dziś, po wejściu do parlamentu AfD, z zasadniczym jednak skrzydłem CSU, penetrowaną intensywnie i wręcz prowokacyjnie przez elementy skrajne, sięga się po metody inwigilacji.

To także niemieccy dziennikarze „Süddeutsche Zeitung” i „Spiegla” „odkrywają” taśmę video z próbą FPO cichej odsprzedaży na Ibizie austriackiego koncernu medialnego Rosji, w bezpośredniej rozmowie ówczesnego wicekanclerza Strachego z krewną rosyjskiego oligarchy. Polską pamięć w kompleksie Mauthausen-Gusen blokuje z całą premedytacją i nad wyraz arogancko socjalistyczny burmistrz miasteczka St. Georgen, przy cichym wsparciu i przyzwoleniu także „socjalistycznego” Komitetu Pamięci Mauthausen.

Czy to zatem „socjalizm z ludzką twarzą”? Być może; karty zostały już dawno rozdane, a demokracja pozostaje… w słowniku wyrazów obcych. Opozycję w każdej chwili można „wrobić” w Rosję lub w neonazistów, szczególnie narodowców, bo wszyscy są umoczeni. To także bardzo niebezpieczna pułapka dla Polski. Tym bardziej, że Polska wybrała uległość jako formę relacji zewnętrznych. Na to tylko czeka polakożercza wataha wilków i to zarówno tych rodzimych, jak i zagranicznych. W najlepszym przypadku reakcją będzie politowanie, a w rezultacie wymuszanie wszystkiego jak na proszalnym dziadzie. Taki rodzaj miłosiernej życzliwości okazują nam aktualnie Stany Zjednoczone.

Orientacja na wschód wyzwala w nas instynkt nowobogactwa i jesteśmy błyskawicznie i skutecznie leczeni z kompleksu „pańskiej Polski”. To jednak ta właśnie „pańska Polska” była przyjmowana 100 lat temu na wersalskich salonach i dzięki Paderewskiemu i Dmowskiemu po partnersku, podczas gdy szlachcic Piłsudski walczył w polu.

To głównie dzięki temu przyznano nam niepodległość. Teraz desperacko wchodzimy w projekty Karpat czy Trójmorza na każdych warunkach. Obecność tam Austrii nas nobilituje, wybaczamy wszystko, łącznie z karygodnymi zaniedbaniami pamięci o naszej ofierze w II wojnie światowej, nie zauważając nienaruszalnej zasady lojalności Austrii wobec Niemiec i Rosji, a więc wobec odwiecznych i nieprzejednanych wrogów tych geopolitycznych idei.

A wewnątrz? Trwają wyniszczające spory bez treści i sensu. Tymczasem sądy wydają wyroki w sprawach, które tylko demagogicznym łamańcem w paździerzowo-propagandowej TVP można „sprzedać” jako wygrane. Sprawiedliwości będzie się więc można spodziewać co najwyżej na Sądzie Ostatecznym, podobnie jak ostatnio kultury jedynie w muzeum, a i to nie jest już pewne. I co? Gdzie wyjaśnienie, gdzie propozycja rozwiązań, gdzie obietnica jakiejkolwiek ofensywy? Zamiast tego znowu było gremialne gibanie się u ojca Rydzyka. Jakbyśmy mieli na powrót do czynienia ze sporem pod dywanem „natolińczyków” i „puławian” z groteskową medialną nagonką. Od czasu do czasu poprawia się nastrój Martyniukiem, a jak i tego nie starcza, to „dosypuje” się emerytom. W tej sytuacji „sprzedajemy” się Unii już całkowicie, bo czego jak czego, ale pieniędzy „dobrej zmianie” nie może zabraknąć. Więc jednak „socjalizm z ludzką twarzą”?

Okazywanie słabości ma dla Polski zawsze wymiar tragiczny, tak jak traktat ryski pozostawiający na pastwę bolszewików, tj. poniewierkę i śmierć, dziesiątki tysięcy naszych rodaków, mimo wygranej wojny i obszaru pod pełną kontrolą polskiego wojska.

Nie zostawiliśmy dosłownie NIC potomnym w 100-lecie odzyskania niepodległości, i to pod tak „patriotyczną” opcją. Oby los nas nie ukarał kolejną narodową katastrofą.

Zbliża się czas Męki Pańskiej. Chrystus czynił powszechne dobro, przewracał kramy lichwiarzy i handlarzy w Świętym Przybytku. Nazywali Go nawet pierwszym socjalistą. Później lud wydał go na śmierć, żądając uwolnienia złoczyńcy Barabasza. To dla Polski i rządzących znamienne memento. Przekroczenie granicy moralnych praw naturalnych ma nieobliczalne konsekwencje. Także dla zmartwychwstania Ojczyzny.

Cały artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Socjalizm z ludzką twarzą” znajduje się na s. 1 i 2 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 82/2021.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Socjalizm z ludzką twarzą” na s. 1 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 82/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ozdoba: Mam wiele zastrzeżeń do działań ministra finansów. To on powinien informować o zagrożeniach Funduszu Odbudowy

Jacek Ozdoba, sekretarz stanu w Ministerstwie Klimatu odniósł się m.in do sprawy Sławomira Nowaka, kwestii blokowania przejęcia grupy Polska Press przez Orlen oraz o działaniach ministra finansów.

Jacek Ozdoba odniósł się do sprawy Sławomira Nowaka. Przypomnijmy, że w poniedziałek Sąd Okręgowy w Warszawie odrzucił wniosek prokuratora o przedłużenie aresztu podejrzanemu o korupcję byłemu ministrowi transportu w rządzie PO-PSL. Polityk opuścił areszt, w którym przebywał od lipca ubiegłego roku.

Skomentował także słowa Donalda Tuska, który kilka dni temu stwierdził, że Sławomir Nowak jest więźniem politycznym i próbuje się na nim wymusić zeznania.

Zaskakująca decyzja

W poniedziałek Rzecznik Praw Obywatelskich poinformował, że sąd ochrony konkurencji i konsumentów wstrzymał zgodę UOKiK na przejęcia grupy PolskaPress przez Orlen. Jak ocenił rozmówca Magdaleny Uchaniuk taka decyzja nie jest zrozumiała.

Dodał, że:

Apel do przyjaciół

Rząd zajmie się we wtorek projektem ustawy ws. ratyfikacji decyzji o zwiększeniu zasobów własnych Unii Europejskiej. To konieczne do uruchomienia wypłat z Funduszu Odbudowy. Sprawa podzieliła Zjednoczoną Prawicę. Solidarna Polska nadal nie chce poprzeć Funduszu.

Skrytykował także Tadeusza Kościńskiego, ministra finansów, funduszy i polityki regionalnej, za jego akceptacje wdrażania nowych parapodatków.

Zachęcamy do wysłuchania całej  rozmowy!

A.N.

Dr Jacek Bartosiak: Musimy wyciągać wnioski z tego, co dzieje się na Wschodzie. Polsce potrzebna jest armia nowego wzoru

Dr Bartosiak w porannej audycji mówił o sytuacji na granicy ukraińsko-rosyjskiej, podejściu Zachodu do Rosji oraz potrzebie stworzenia przez Polskę nowe, silnej armii


Dr Jacek Bartosiak skomentował napiętą sytuację na granicy ukraińsko-rosyjskiej. Ekspert ds. geopolityki zaznaczył, że atutem Rosji jest jej strategia w walce z przeciwnikiem.

Z jednej strony siły, które Rosja gromadzi nie wyglądają na takie, które są w stanie podbić Ukrainę  i ją okupować, ale są to siły wystarczające, by pokonać wojska ukraińskie w jakimś  starciu taktycznym i zamienić to na wielki sukces geopolityczny i strategiczny np. doprowadzając do rozmów ponad głową Ukrainy.

Zwrócił uwagę także na przyjazną politykę Francji i Niemiec wobec Rosji. Podkreślił brak sił wojskowych w krajach Europy Zachodniej, przez co równowaga sił między Okcydentem a Wschodem jest zaburzona i pozwala FR na śmiałe działania.

Dlaczego akurat Francuzi i Niemcy  rozmawiają z Rosjanami bez Ukraińców, nie licząc się z ich zdaniem. Dlaczego Francuzi i Niemcy i zachodnia Europa nie powie głośnie ze Ukraina ma prawo do obrony i nie zacznie sprzedawać jej broni? – pyta Bartosiak.

Zauważył także, że poprzez agresję militarną Rosja próbuje wzmocnić swoją pozycję w Europie.

Rosjanie chcą być gwarantem bezpieczeństwa w Europie i dzięki temu wziąć udział w systemie europejskiem dostać za to kapitały i technologie, nie mając do tego podstaw materialnych.

Najbardziej przychylną politykę względem Rosji w Europie Zachodniej prowadzi Francja.

Francuzi zupełnie nie czują się zagrożeni przez Rosję. (…) Wręcz przeciwnie – uważają, że silna Rosja jest im potrzebna do systemu balansowania.

Ekspert odniósł się także do kwestii białoruskiej. W jego ocenie z punktu widzenia bezpieczeństwa ten kraj jest już częścią Rosji.

Można sie zastanawiać, czy Białoruś już nie została wchłonięta. Całe instrumentarium państwowe już jest we władaniu Rosji.

Z tego, co dzieje się na Wschodzie powinniśmy wyciągać wnioski i przemodelować polskie myślenie o obronności.

Potrzeba armii nowego wzoru, czyli nie uzupełnienia sił NATO ale własnego instrumentu politycznego, jakim są siły zbrojne, które decydują o układzie sił i dzięki którym możemy realizować swoje cele tak, żeby nikt nam nie groził.

[related id=141865 side=right] Dr Bartosiak opisuje także sytuację na Pacyfiku, gdzie Chińczycy testują zdolności amerykańskie. Według niego jesteśmy w trakcie wielkiego przesilenia.

Na Pacyfiku może wybuchnąć wojna.

 

Zachęcamy do wysłuchania całej rozmowy!

A.N.

Król demokracji jest obrzydliwie nagi / Krzysztof Skowroński, prof. Andrzej Nowak, „Kurier WNET” nr 82/2021

Co do tego, że pandemia jest wykorzystywana do ograniczenia wolności przez rządy światowe, nie mam wątpliwości. To trend antycywilizacyjny, w którym rządy są narzędziem gigantycznych korporacji.

Fatalizm jest nieroztropny

W Poranku WNET 24 marca Krzysztof Skowroński rozmawia profesorem Andrzejem Nowakiem o demokracji, pandemii i obronie przed demagogią. Wywiadu można posłuchać na portalu wnet.fm. 

Krzysztof Skowroński: Czego znakiem jest aresztowanie Andżeliki Borys?

Prof. Andrzej Nowak: Znakiem kłopotów osoby, która jest aresztowana, ale także w oczywisty sposób znakiem kłopotów osoby, a raczej sytemu politycznego, dokonującego tego aresztowania.

Szef organizacji, którą możemy nazwać państwem białoruskim, niewątpliwie przeżywa trudne chwile. Stara się zyskać kontrolę nad swoimi poddanymi, kontrolę nad tymi, którzy już poddanymi się nie czują, ale chcą czuć się obywatelami.

Z drugiej strony ten rosnący nacisk Rosji, a konkretnie Władimira Putina, na jednoznaczne podporządkowanie Łukaszenki Moskwie sprawia, że próbuje on pokazać metodami, które znamy z setek lub nawet tysięcy innych przypadków, że trzyma mocno cugle władzy w swoim kraju i nie da się zepchnąć ze sceny.

Nie po raz pierwszy wykorzystuje do tego retorykę antypolską. Sam fakt, że chce ustanowić 17 września świętem państwowym, pokazuje, że Łukaszenka wykorzystuje stary sowiecki sposób budowania ideologicznej pozycji w państwie. Widocznie jest on jeszcze skuteczny wobec jakiejś części społeczeństwa białoruskiego, choć już na pewno nie jest to większość, co pokazały ostatnie protesty. Łukaszenka nie odwołuje się do zasad demokratycznych, tylko do grupy, która będzie mogła poprzeć go w kolejnych trudnych dla jego władzy miesiącach.

Propaganda Aleksandra Łukaszenki mówi, że Polska to hiena Europy. To czarny PR, ale nasz kraj podlega także naciskom ze strony Unii Europejskiej, gdzie mamy do czynienia z podobnym zjawiskiem. Czemu to zawdzięczamy?

Polska pod obecnymi rządami stoi w poprzek planom ideologicznym grupy posiadającej władzę w Parlamencie Europejskim. Trzeba powiedzieć, że sposób trzymania tej władzy przez ową grupę, czyli działających ręka w rękę frakcji, które mają około ¾ głosów w PE, jest sprzeczny z zasadami, które jednocześnie głosi.

To grupa, w której główną rolę odgrywa frakcja nazywająca się chrześcijańsko-demokratyczną, na czele z byłym premierem Polski Donaldem Tuskiem. Są tam też socjaliści i liberałowie. Powołuje się ona na prawa mniejszości, na wysłuchiwanie głosu słabszych, a w istocie całkowicie pozbawia tego głosu mniejszości w PE. Odbywa się to hasłem pod znanym z bolszewickiej interpretacji Oświecenia, jaką nadał tamtej epoce Wolter: „Nie ma wolności dla wrogów wolności”. Jeżeli ktoś myśli inaczej, niż chce tego ta ideologiczna rewolucja w Brukseli, ten nie ma prawa głosu.

Unia Europejska przeżywa kłopoty w pewnym sensie podobne do kłopotów prezydenta Białorusi, czyli ma bardzo słabą legitymację demokratyczną dla tej rewolucji. Niewątpliwie sprawa walki o prawa dla 56, czy 57 płci nie plasuje się na szczycie listy potrzeb i zagadnień, którymi żyją społeczeństwa europejskie, a więc nie jest to program wynikający z woli tych społeczeństw. To próba odgórnej rewolucji ideologicznej wbrew fundamentalnym zasadom, które powołały UE do życia. Łamane jest prawo, łamana jest zasada demokracji, łamane są zasady zdrowego rozsądku, który jest potrzebny w ideologicznym szaleństwie wylewającym się z tego centrum rewolucji, jakim jest Parlament Europejski.

Wezwanie Komisji Europejskiej, by natychmiast wprowadzić sprzeczny z prawem element warunkowania wypłaty funduszy europejskich ideologiczną poprawnością, jest przejawem rewolucyjnej furii.

Powód tego posunięcia został nawet oficjalnie podany. Polska odwołała się do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, by orzekł, czy owo żądanie wiązania z ideologią pomocy gospodarczej w UE jest prawne czy bezprawne. To powoduje, że rewolucja przyspiesza, bo okazuje się, że król demokracji jest obrzydliwe nagi.

Kilka lat temu rozmawialiśmy na temat polskiej racji stanu. Wtedy powiedział Pan, że ważne jest reformowanie Unii Europejskiej w duchu Europy Ojczyzn i że Polska powinna się rozwijać w ramach UE. Czy podtrzymuje Pan swoje zdanie?

Położenie geopolityczne Polski się nie zmieniło w ciągu tych lat i w ciągu najbliższych lat też prawdopodobnie się nie zmieni, choć scena światowa jest tak dynamiczna, jak nie była od ponad stu lat. Nadal mamy na wschodzie sąsiada, którego polityczną twarzą jest Władimir Putin, a na zachodzie – sąsiada, którego twarzą od dawna jest bardzo wpływowe lobby przemysłowe, które chce traktować Polskę jak kraj zapasowy, w którym realizuje się pewne niemieckie interesy. Jest to niestety nadal fakt historyczny, że duża część elit niemieckich – zarówno gospodarczych, jak i politycznych – nie może sobie wyobrazić Polski suwerennej w swoich decyzjach gospodarczych, związanych z realizowaniem właśnie polskiej racji stanu.

Unia Europejska do pewnego stopnia daje jednak możliwości powściągania imperialnych ambicji krajów, które chcą traktować Europę jako swój folwark. Myślę, że trzeba przypominać te zasady, które nadal jeszcze są w UE i nie należy przyjmować założenia, że rewolucja ideologiczna, o jakiej mówiliśmy, jest nie do zatrzymania.

Taki fatalizm wydaje się nieroztropny, bo zakłada, że nie zatrzymamy tej rewolucji w Europie i będzie to możliwe jedynie, gdy z niej wystąpimy. To nierealistyczne, bo Polska nie może stanąć poza Europą, znajdując się między Niemcami i Rosją i będąc w tym miejscu rozwoju gospodarczego, kiedy jest połączona z Europą tyloma więziami. Wydaje mi się, że scenariusz Polski poza Europą jest więc nierealistyczny.

Scenariusz zmiany Europy ze stanowczym głosem Polski, wetującym i organizującym mniejszość blokującą, budującym sojusze, jest bardziej realistyczny, choć też niepewny i obarczony pewnym ryzykiem. Widzimy jednak, że trwają rozmowy na temat budowania silniejszej frakcji w PE z udziałem wyrzuconych przez Donalda Tuska z Europejskiej Partii Ludowej Węgrów i z udziałem stosunkowo silnej frakcji włoskich eurorealistów. Takie przesunięcia mogą się dokonywać i im bardziej szaleństwa rewolucji ideologicznej staną się jawne, tym większa szansa, że będą partnerzy do współpracy na rzecz ich zatrzymania.

Co Pan sądzi o lockdownie? Kto na tym zyskuje, a kto traci? W jakim miejscu znalazła się cywilizacja zachodnia?

Nadal spotyka się głosy, że pandemia jest fikcją, że jej nie ma. Brzmią one niewiarygodnie. Każdy ma w kręgu swoich znajomych, czasem przyjaciół czy rodziny, osoby, które stały się ofiarami pandemii, niestety także śmiertelnymi. To jest w kręgu naszego osobistego doświadczenia. Mówienie, że mamy do czynienia z sezonową grypą, która jest wykorzystywana przez rządy do zabrania nam wolności, w jednej części jest na pewno nieprawdziwe – nie jest to zwykła grypa.

Działania, które ograniczają skutki rozprzestrzeniania się tego wirusa, są konieczne. Można krytykować poszczególne rozwiązania czy kalendarz ich wprowadzania, ale wszystko się we mnie burzy, gdy widzę, ile jest demagogii w tych, którzy porównują Polskę ze Szwecją, wskazując, że tam ograniczenia nie są tak stanowcze, a liczba zmarłych jest mniejsza niż w Polsce.

Na czym polega ta demagogia? Na wyjmowaniu kawałka rzeczywistości z kontekstu i przedstawianiu go jako retorycznego cepa do uderzenia w tych, którzy tę rzeczywistość obserwują. Trzeba porównać Szwecję z Danią, Norwegią czy Finlandią i wtedy widzimy, jaka przepaść dzieli te kraje o podobnej dyscyplinie społecznej i podobnej gęstości zaludnienia. Wtedy widzimy, jak słabo Szwecja lokuje się w tym rankingu krajów skandynawskich, bo nie przyjęła dostatecznie silnych środków zapobiegawczych.

Nie odczuwam w takim stopniu skutków pandemii, jak prywatni przedsiębiorcy, dlatego nie mogę powiedzieć, że rozumiem w pełni ich irytację. Mogę tylko wyrazić przekonanie, że ta dolegliwość dla przedstawicieli poszczególnych branż, które cierpią najbardziej na ograniczeniach związanych z pandemią, to bardzo poważna sprawa i rząd powinien zrobić, ile może, by pomagać tym niszczonym przez pandemię sektorom. Wydaje mi się, że niemało już w tym zakresie zrobił.

Opozycja w Polsce bije rekordy w nieuczciwości, nierzetelności i histerii. Wykorzystuje z wyjątkową demagogią obecny stan pandemii, by niezależnie od tego co rząd robi, przedstawić to jako fundamentalny błąd. Ubolewam nad tym, że część moich współobywateli daje się temu uwieść.

Myślę, że proces szczepień, który Polska realizuje stosunkowo szybko na tle innych krajów europejskich, może pomóc wyjść z tego stanu częściowego paraliżu naszego życia i naszej gospodarki i w drugiej połowie tego roku będziemy mogli ocenić, gdzie Polska plasuje się wśród innych krajów w odniesieniu do szkód wywołanych przez pandemię.

A co do tego, że pandemia jest wykorzystywana do ograniczenia wolności przez rządy światowe – nie mam wątpliwości, że tak jest. To szerszy trend antycywilizacyjny, w którym już nie rządy odgrywają główną rolę, ale stają się one narzędziem gigantycznych korporacji, które pokazały swoją siłę, wyłączając wtedy urzędującego jeszcze prezydenta USA ze świata wirtualnego, nad który panują. Chcą one, by świat wirtualny zastąpił rzeczywisty. To chyba najważniejszy front współczesnej walki.

Musimy bronić rzeczywistości przed nierzeczywistością. Pandemia jest wykorzystywana do tego, żebyśmy pozostali w świecie nierzeczywistym. Częścią tego jest obraz, któremu ulegają antyszczepionkowcy.

Niezależnie od tego, że spiski są i tendencja walki z ludzką wolnością się nasila, musimy najpierw wyjść z pandemii, używając takich środków, jakie mamy, i zająć się odbudową gospodarki i demokracji, która na pewno nie w Polsce jest najbardziej zagrożona. Ten problem dzielimy z całym światem.

Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z prof. Andrzejem Nowakiem pt. „Fatalizm jest nieroztropny” znajduje się na s. 7 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 82/2021.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z prof. Andrzejem Nowakiem pt. „Fatalizm jest nieroztropny” na s. 7 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 82/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Krzysztof Bosak: Sytuacja w szpitalach to wynik działań ministra Szumowskiego, który kłamał o przygotowywaniu strategii

Krzysztof Bosak o nieskuteczności epidemicznej i szkodliwości ekonomicznej lockdownu, zaniedbaniach rządu oraz o zagrożeniach związanych z unijnym funduszem odbudowy.


Krzysztof Bosak zauważa, że w rządowej tarczy nie zostało uwzględnione zatrudnienie studentów, którzy nie płacą ZUS. Stwierdza, że każdy, kto chce pracować w czasie pandemii powinien mieć taką możliwość. Obostrzenia bowiem rządowe zabijają polską gospodarkę i nie powstrzymują rozprzestrzeniania się pandemii.

Podkreśla, że lockdown nie zdaje efektów i jest nielegalny, co potwierdzają sądy. Wskazuje na sezonowy charakter zachorowań na Covid-19.

[related id=103095 side=right] Poseł Konfederacji wskazuje, że maseczki wpisano dopiero niedawno do ustawy, a i w niej jej dobrze nie zdefiniowano. Ocenia, że policja powinna się zajmować łapaniem bandytów, a nie ściganiem ludzi za nienoszenie maseczek. Sądzi, iż rząd winien skupić się na dobrym skoordynowaniu służby zdrowia w czasie pandemii koronawirusa, aby zmniejszyć liczbę dziennych zgonów.

Bosak podkreśla, że odpowiedzialność za obecny stan rzeczy spoczywa na rządzie, który dopuścił się zaniedbań. Nie można przerzucać odpowiedzialności na społeczeństwo.

Polityk zaznacza, że nie ma prawdziwej dyskusji nad unijnych funduszem odbudowy. Tymczasem pozwolenie Komisji Europejskiej na zaciąganie długu razem z europejskimi podatkami oznacza dalszą federalizację UE. Unijna biurokracje będzie rosnąć w siłę.

Okaże się za kilka lat, że Unia Europejska zakaże atomu.

W rezultacie unijnej polityki istnieje ryzyko, iż zostaniemy bez węgla, uzależnieni od rosyjskiego gazu.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Wariactwo rewolucji kulturowej skończy się jak wszystkie poprzednie / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” 82/2021

Współcześni siewcy nienawiści idą drogą Hitlera i Stalina. W 1980 roku chodziliśmy dumnie, na złość komunistom, ze znaczkami „element antysocjalistyczny”. Może teraz czas na znaczek „patriota”?

Jadwiga Chmielowska

Kwiecień plecień wciąż przeplata trochę zimy, trochę lata. Przyroda budzi się ze snu. Czy my przebudzimy się po pandemii? Nie po tej covidowej, atakującej ciało, ale tej gorszej, niszczącej nasze mózgi i serca. Odkąd kłamstwo jako postprawda i zło w postaci relatywizmu zaczęły zagłuszać prawdę i dobro – my, ludzie, zaczynamy, błądząc po manowcach, gubić swoje człowieczeństwo.

Prof. Andrzej Nowak przypomina o odwiecznym dylemacie w historii myśli politycznej. Już Platon rozważał: „na czym ma polegać sprawiedliwość w polityce. (…)

Machiavelli zaś zostawia następnym pokoleniom następującą »receptę«: trzeba przemocą realizować swoje interesy, ale jednocześnie tak oprawiać w piękne słowa tę ich bezwzględną siłę i brutalność, żeby powstawało wrażenie działania w imię dobra wspólnego.

Połączenie siły i udawania, siły i manipulowania, siły i propagandy – to jest istota polityki według Machiavellego, który porzuca całkowicie odniesienia moralne dla świata polityki”.

Przyszło nam żyć w świecie makiawelizmu: wszystko dozwolone, zmiany pojęć i języka mają pozwolić na sterowanie społeczeństwami.

Już Francuzi po rewolucji w XVIII wieku zmienili nazwy miesięcy, a Hitler w wieku XX nakazał tropić nazwy żydowskie w języku niemieckim i eliminować je. I tak na przykład nie wolno było używać nazwy jednostki częstotliwości Herz – bo pochodziła od nazwiska Żyda. Zrobił się taki bałagan, że po kilku latach wrócono do normalności.

Teraz rewolucjoniści kulturowi znów chcą wykasować wiele pojęć i zastąpić je nowymi. Skończy się to wariactwo tak samo, jak poprzednie. Współcześni siewcy nienawiści idą drogą Hitlera i Stalina. Etykiety „Żyda”, „wroga ludu”, „kontrrewolucjonisty” zostały zastąpione przez „klerykała”, „antysemitę” i „faszystę”. Obecnie „antysemitą” może być nawet Żyd, a twórcom „nowego ładu” to nie przeszkadza. W 1980 roku chodziliśmy dumnie, na złość komunistom, ze znaczkami „element antysocjalistyczny”. Może teraz czas na znaczek „patriota”?

Dzieci autora książki o żołnierzu wyklętym, zatytułowanej Chrystus za nas, my za Chrystusa, są piętnowane w przedszkolu jako „dzieci faszysty”. Siewcom nienawiści wydaje się, że wszystko mogą. Nieprzypadkowy jest atak środowisk oszalałych z nienawiści na IPN, SDP i Daniela Obajtka za polonizację mediów. Borys Budka otwarcie zapowiedział likwidację na uniwersytetach kierunków historii i teologii. „Nowy człowiek”, w pełni zniewolony, nie ma czerpać wiedzy z doświadczenia, tradycji i wiary przodków.

Profesor Andrzej Nowak przestrzega: „III RP jest przecież silniejsza niż okrojona Polska po drugim rozbiorze, także militarnie, i choć nie jesteśmy potęgą, to deklarując samodzielność, niezależność, budzimy niepokój i złość w imperialnych stolicach”.

„Pobudzona została furia – dziś postępowych – kolonizatorów, którzy chętnie nazywają siebie emancypatorami. Zatem próbuje się nas spacyfikować, stosując kamuflaż ideologiczny znany już w starożytności i zalecany przez Machiavellego”. Ratunek prof. Nowak widzi w idei Międzymorza.

Ksiądz Franciszek Blachnicki, którego setną rocznicę urodzin obchodzimy, wskazał Kościołowi nową drogę do serc młodzieży. Może hierarchowie skorzystaliby z tej sprawdzonej metody?

„Bóg jest miłością, a miłość poznaje się, oddając za siebie nawzajem życie, tak jak Jezus oddał swoje życie za nas” (z homilii księdza Madan Sual Singha z archidiecezji Cuttack-Bhubaneswar w Indiach). Jezus nauczał:

„Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa. Bo cóż za korzyść ma człowiek, jeśli cały świat zyska, a siebie zatraci lub szkodę poniesie?”.

Nie lękajmy się, zło przeminie jak covid. Chrystusowego Kościoła bramy piekielne nie przemogą. Jezus pokonał śmierć. Zmartwychwstał.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 82/2021.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 82/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Polska – kłopotliwy lokator we Wspólnym Europejskim Domu / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 81/2021

Gerhard Schroeder: „Zawierzcie mojej metodzie, ja wam dostarczę wschodnie landy w taki sposób, że ich dzisiejsi administratorzy, Polacy, będą wam wdzięczni za to, że wreszcie zostali Europejczykami”.

Jan Martini

Kłopotliwy lokator we Wspólnym Europejskim Domu

Tradycja uzgadniania spraw dotyczących Polski bez udziału Polaków jest bardzo stara i datuje się od czasów przedrozbiorowych, choć najlepszym tego przykładem jest kongres wiedeński. Większość problemów związanych z końcem epoki napoleońskiej uzgodniono szybko, natomiast podział ziem polskich wywołał takie kontrowersje, że potrzeba było aż 10 miesięcy kłótni, by znaleźć „sprawiedliwe” rozwiązanie.

Również w Teheranie i Jałcie „sprawa polska” należała do tematów najtrudniejszych, co przyznał prezydent Roosevelt, mówiąc „ten kraj sprawia NAM kłopoty już 300 lat” (Stalin się skwapliwie zgodził).

Znaleziono rozwiązanie zadowalające wszystkich z wyjątkiem Polaków, choć ci mieli obiecane wolne wybory i rząd koalicyjny z udziałem polityków londyńskich. Stalin postawił tylko jeden warunek – miał to być rząd przyjazny Związkowi Radzieckiemu. Dzięki ofiarnej pracy Arona Pałkina i ekipie jego fałszerzy w wyborach roku 1947, mieliśmy takie rządy niemal pół wieku.

Jeszcze przed okresem pierestrojki w ZSRR, wśród światowych gremiów decyzyjnych zapadła decyzja o renegocjacji umowy jałtańskiej i ustaleniu nowego podziału stref wpływów w Europie.

Czyżby kanclerz Helmut Schmidt, przesyłając gratulacje gen. Jaruzelskiemu za sprawną pacyfikację Solidarności, już w 1982 roku wiedział, że proces zjednoczenia Niemiec wymaga „normalizacji” w Polsce?

Ale negocjacje w sprawie nowego urządzenia Europy zaczęły się na dobre wraz z nastaniem ery Gorbaczowa. W tym celu zorganizowano kilka spotkań, z których pierwszym było tajne spotkanie sowiecko-amerykańskie w Genewie w 1985 roku.

Na konferencji w Reykjaviku, zwanej małą Jałtą, przy okazji rozmów o zjednoczeniu Niemiec i ewakuacji Żydów z ZSRR sekretarz Gorbaczow uzyskał obietnicę, że po zmianie ustroju w państwach „demokracji ludowej” komuniści nie będą „represjonowani” i umożliwi się im „uczestnictwo w życiu gospodarczym”. Tak więc komunistyczni przestępcy uzyskali gwarancję bezkarności, a nomenklatura partyjna dostała przyzwolenie na uwłaszczanie się na majątku państwowym.

Na tym spotkaniu z pewnością poruszano też bardzo ważną „sprawę polską”, jednak bez pytania o zdanie Polaków, aby nie komplikować i tak trudnych rokowań. Prawdopodobnie ówczesne ustalenia do dziś nas obowiązują, a przy Okrągłym Stole zostały jedynie „klepnięte”.

W tym czasie minister spraw zagranicznych ZSRR E. Szewardnadze powiedział dziennikarzom, że Związek Radziecki może się zgodzić na zjednoczenie Niemiec pod warunkiem stworzenia między Rosją i Niemcami strefy buforowej, a więc obszaru o ograniczonej suwerenności, bez przemysłu i armii.

W tym kontekście można inaczej spojrzeć na poczynania naszych „mężów stanu” – likwidatorów polskiego przemysłu i polskiej armii: po prostu realizowali oni plan wytyczony kilka lat wcześniej. Po wykonaniu zadania zostali zresztą nagrodzeni. Bronisław Komorowski postrzegany jest jako jowialny safanduła, ale zajmując się 10 lat sprawami obronności, sprawnie „sprowadził do parteru” zdolności bojowe polskiego wojska. Nie udało mu się tylko zlikwidować słynnej Szkoły Orląt w Dęblinie.

Wbrew utartym opiniom, polski przemysł wcale nie był w całości przestarzały – za pożyczone pieniądze zakupiono licencje, sprowadzono nowoczesne maszyny i zbudowano spory potencjał przemysłowy, który – jak się okazało – był przeszkodą w drodze do niepodległości.

Dokładnie to wyjaśnił pewien amerykański senator Andrzejowi Gwieździe: „z waszym potencjałem i zarobkami rzędu centów za godzinę zdestabilizujecie światową gospodarkę. Dlatego nie możemy poprzeć waszej niepodległości”.

Dla Amerykanów było oczywiste, że Polska po przemianach będzie mieć ograniczoną suwerenność, natomiast my musieliśmy się dopiero o tym przekonać. Co i raz dowiadywaliśmy się, że nie można zrobić lustracji, ukarać komunistycznych przestępców, nie wolno „ruszać” MSZ, „wolnych” mediów, „autonomicznych” uczelni czy „niezawisłych” sądów (co – jak ujawnił M. Święcicki – wynika z umowy Okrągłego Stołu). Dopiero po latach minister spraw wewnętrznych B. Sienkiewicz – człowiek, który powinien być najlepiej zorientowany w sytuacji – ze zdziwieniem skonstatował, że „państwo polskie istnieje tylko teoretycznie”.

Taka sytuacja wynika wprost z istoty naszej polskiej pierestrojki – fragmentu porozumienia międzynarodowego, które obejmowało „upadek komunizmu”, zjednoczenie Niemiec, operację „Most” (ewakuacja Żydów z Rosji), konwersję długów państw bloku sowieckiego i inne. Także na „odcinku polskim” decyzyjne gremia międzynarodowe musiały rozwiązać wiele problemów. Oprócz zabezpieczenia roszczeń właścicieli polskich długów, trzeba było ograniczyć przemysł, zredukować armię i przekonać miliony patriotycznych Polaków, że nie ma już komunizmu i są wolni. Uznano, że tak odpowiedzialne zadania są w stanie wykonać jedynie dysponujący odpowiednim aparatem komuniści, więc należy ich otoczyć opieką przed mściwością Polaków.

Nie wiemy, czy już w 1985 r. podczas spotkania gen. Jaruzelskiego z D. Rockefellerem w Nowym Jorku padła propozycja prezydentury, ale wiadomo, że Jaruzelski jako człowiek z dobrego domu, mający poczucie taktu, nie chciał tego zaszczytu. Ale nie chciał też podzielić losu Żiwkowa, Honeckera czy Ceausescu, dlatego przychylił się do prośby Amerykanów (niewątpliwie uzgodnionej z Moskwą).

Tak o sprawie pisał w swoim pamiętniku prezydent G. Bush: „Powiedziałem, że jego odmowa kandydowania może mimo woli doprowadzić do groźnego w skutkach braku stabilności i nalegałem, aby przemyślał ponownie swoją decyzję. Zakrawało to na ironię, że amerykański prezydent usiłuje skłonić przywódcę komunistycznego do ubiegania się o urząd publiczny”.

Minister spraw wewnętrznych w rządzie SLD, Zb. Siemiątkowski, ujawnił, że za zgodą gen. Kiszczaka w 1989 r. cały Departament I wywiadu przeszedł na „stronę amerykańską”. Mimo „upadku komunizmu” dawne służby komunistycznie miały się świetnie w „wolnej Polsce”. Kiedy więc Maciej Zalewski – sekretarz BBN – w rozmowie z szefem CIA narzekał na panoszenie się komunistycznych agentów, usłyszał: „Zostawcie tych agentów, zostawcie tych szpiegów, wszyscy jak mieli być odwróceni, to zostali odwróceni, pracują na rzecz nowego układu. Zostawcie to w świętym spokoju. Wszystkie wasze pomysły są pomysłami idealistów, którzy nie rozumieją układu. Tak ma być”.

Amerykanie musieli sobie zdawać sprawę, że wielu (większość?) funkcjonariuszy pozostanie lojalna wobec poprzedniego „organu założycielskiego”. Chyba im to nie przeszkadzało, gdyż nowo-stara służba (np. ABW) miała strzec porządku okrągłostołowego i ustaleń międzysojuszniczych.

Z czego wynika wyjątkowość Polski?

Czechy i Węgry przyjęły opcję zerową – rozwiązały komunistyczne służby i utworzyły nowe od zera. W Czechach wprowadzono 10-letni zakaz uczestnictwa w życiu publicznym dla funkcjonariuszy komunistycznych służb i ich współpracowników. Na Węgrzech usunięto z uczelni profesorów uwikłanych w pracę dla tajnych służb. Na Słowacji wydalono 70 sędziów. W Niemczech dokonano weryfikacji stopni naukowych na uczelniach i usunięto wielką ilość sędziów z byłej NRD. Niektórym krajom wolno było dotować przedsiębiorstwa (np. stocznie) „niedozwoloną pomocą publiczną”, mianować sędziów przez gremia polityczne czy ustawowo ograniczać obcy kapitał w mediach. Żadni inni, tylko polscy europarlamentarzyści domagają się kar i furiacko atakują własny kraj. „Polska jest jedynym krajem w Unii Europejskiej, który nie uchwalił kompleksowego prawa dotyczącego zwrotu lub rekompensaty za własność prywatną” (z listu amerykańskich senatorów). Na reprywatyzację w Polsce nie zgodziła się Rosja przy zatwierdzaniu planu Sachsa („Balcerowicza”), który przewidywał reprywatyzację.

Nietrudno dostrzec, że Polska ma mniejszy zakres suwerenności niż inne kraje europejskie. Zazwyczaj państwo liczniejsze, o większej gospodarce, ma większą swobodę manewru, ale nasz potencjał paradoksalnie działa na niekorzyść polskiej podmiotowości, bo prowokuje ściślejszy nadzór.

Polska jest monitorowana i recenzowana znacznie wnikliwiej niż jakiekolwiek inne państwo. Do tego celu znakomicie nadaje się Unia Europejska, gdyż Rosji, Niemcom czy Izraelowi byłoby niezręcznie zajmować się „zagrożeniem wolności mediów” czy „brakiem praworządności” w Polsce.

Pomimo działań Balcerowicza i jego kolegów, gdy przestało istnieć 50% sektora przemysłowego (przemysł stoczniowy, flota, rybołówstwo, cementownie, cukrownie) i 85% sektora bankowego, po emigracyjnym zmniejszeniu populacji, egzystencja w miarę samodzielnego państwa w tym miejscu Europy nadal nie jest mile widziana. Jednym z bezpieczników zapobiegających zbytniej emancypacji Polski stała się reforma administracyjna J. Buzka – utworzenie „silnych samorządów” z niemal dożywotnimi prezydentami miast o kompetencjach udzielnych książąt. Reforma umożliwiła łatwą anarchizację kraju i osłabianie władzy centralnej, co obserwujemy dziś w postaci nieformalnej dwuwładzy. Polacy są powszechnie znani jako naród krnąbrny, nieprzewidywalny, trudny do prowadzenia. Dlatego wszelkie działania „wspólnoty międzynarodowej” na polskim odcinku muszą być prowadzone ze szczególną starannością, ostrożnie i nieśpiesznie.

Polska była ostatnim krajem dawnego bloku sowieckiego, z którego wyszły wojska okupacyjne, i ostatnim, w którym przeprowadzono wolne wybory. Powołany wówczas rząd premiera Jana Olszewskiego był niewątpliwie rządem polskim, mimo obecności w nim ludzi o pseudonimach znanych lub nieznanych.

Przed laty, na spotkaniu w Poznaniu J. Olszewski ujawnił ciekawą rzecz – jego zdaniem awantura o „teczki Macierewicza” była jedynie pretekstem do obalenia rządu, a decyzja zapadła już na wiosnę 1992 r., kiedy prezydent Wałęsa pojechał do Moskwy podpisywać „traktat o przyjaźni i dobrosąsiedzkiej współpracy”

Jeden z punktów „traktatu” (uzgodnionych w gremiach międzynarodowych) przewidywał przekształcenie dawnych sowieckich baz wojskowych we „wspólne eksterytorialne ośrodki polsko-rosyjskiej działalności gospodarczej”. Mimo telefonicznych ponagleń z Moskwy, Olszewski nie zgodził się na ten punkt, co uważał za największe osiągnięcie swoich krótkich rządów. To prawdopodobnie był pierwszy przykład „polskiej niesubordynacji”, który zapalił czerwoną lampkę w ośrodkach planujących globalne przemiany.

Aby się zabezpieczyć przed ponownym dojściem do władzy „niewłaściwych” ludzi, zmieniono ordynację wyborczą, wskutek której naród demokratycznie powierzył władzę… komunistom. Paradoksalnie ta sama ordynacja d’Hondta zadziałała później w drugą stronę, umożliwiając rządy PiS. Wtedy Polacy znowu wykazali niesubordynację – minister Macierewicz rozwiązał Wojskową Służbę Informacyjną – nieformalną filię sowieckiego GRU – organizatora i nadzorcę procesu pierestrojki w krajach „demokracji ludowej”. Ten naruszający globalną równowagę czyn spotkał się z dezaprobatą w wielu stolicach na Wschodzie, Zachodzie i Bliskim Wschodzie. „Problem polski” wydawał się być definitywnie rozwiązany po wydarzeniu smoleńskim z 2010 r., gdzie zginęła niemal w komplecie elita polityków Prawa i Sprawiedliwości. Ale właśnie ta tragedia stała się impulsem do zmian politycznych 2015 r., przyjętych niechętnie przez autorów „ładu postjałtańskiego”, którym rządy PiS wydają się zakłóceniem ustalonego porządku. W Polsce zawsze wszelkie próby poszerzenia zakresu podmiotowości spotykały się (i spotykają) ze zgodnym przeciwdziałaniem wszystkich zainteresowanych.

Kto miesza w polskim kotle

Istnieją na świecie szczęśliwe kraje, w których zewnętrznych agentur nie ma lub ich wpływ jest marginalny. Jednak w Polsce – jak pisał Piłsudski – „agentury, jak jakieś przekleństwo, idą dalej bok w bok i krok w krok, towarzyszą nam od urodzenia do śmierci”.

A to dlatego, że „Polska jest miejscem, w którym najostrzej zderzają się cywilizacje, kultury i filozofie naszego kontynentu, gdzie europejski dramat rozgrywa się na ciele i duszy wielkiego narodu” (Norman Davies). Największym sukcesem agentur jest przekonanie miejscowej ludności, że nie istnieją. Ale wiemy, że są, bo odczuwamy skutki ich działalności.

Premier Mazowiecki natychmiast po objęciu urzędu udał się w swoją „pierwszą podróż zagraniczną” do ambasady ZSRR, gdzie ambasador Kaszlew poinformował go (choć premier o tym doskonale wiedział), że „mamy w Polsce bardzo wielu przyjaciół, wśród których są zaufani przyjaciele”. Jednego z takich „zaufanych przyjaciół” możemy zobaczyć na filmie Nocna zmiana w scenie ze słynnym Tuskowym „panowie, policzmy głosy”. Jest tam osobnik, który nic nie mówi, ale którego Wachowski powitał po rosyjsku („zdrastwujtie”). Z pewnością „zaufanym przyjacielem” jest Leszek Miller, który otrzymał z rąk rezydenta KGB „moskiewską pożyczkę” – 1,2 mln dolarów na cele „organizacyjne” postkomunistycznej lewicy. Wydawać by się mogło, że taki fakt powinien zdyskwalifikować polityka, ale Miller – jedna z postaci „opozycji demokratycznej” – został europarlamentarzystą. Któż lepiej zadba o demokrację w Polsce, jak nie zaufani przyjaciele Rosjan?

O wadze „kierunku polskiego” w polityce rosyjskiej świadczy fakt, że rezydent KGB w Polsce zawsze był w randze generała. Także ambasadorowie Niemiec przeważnie wywodzą się ze ścisłego kierownictwa BND. Czy to przypadek, że w tym samym roku 1985, kiedy rozpoczęły się rozmowy w Genewie o przemianach i zjednoczeniu Niemiec, gen. Kiszczak wydał rozkaz zezwalający na tworzenie w Polsce własnej siatki przez Stasi? Nie ulega wątpliwości, że zasoby służb NRD zostały przejęte przez BND i być może służą do dziś. Dość przypadkowo wyszło na jaw, że po transformacji pierwszy komendant policji w woj. Dolnośląskim, płk A., był agentem Stasi. Podobnie jak jeden z dyrektorów wrocławskiej telewizji.

Być może włodarze Wrocławia i Gdańska korzystają z czyjejś pomocy przy podejmowaniu decyzji i nie można wykluczyć, że wyniki wyborów w północno-zachodniej części kraju są wynikiem czyjejś „pracy organicznej”.

Były polityk KDL, Paweł Piskorski, napisał w swojej książce, że D. Tusk dostawał w torbach plastikowych pieniądze od chadeków niemieckich na rozwój „polskiej demokracji”. Wiadomo, że ojciec zjednoczenia Niemiec – kanclerz Kohl – odszedł w niesławie, bo miał kłopoty w rozliczeniu jakichś pieniędzy. Może to te pieniądze przyczyniły się do rozkwitu talentów politycznych Donalda Tuska?

W Polsce można spotkać ludzi, którzy nie widzą problemu w przejęciu PKP przez Deusche Bahn („pociągi byłyby punktualne, klozety czyste”). Naszego głównego partnera gospodarczego postrzegamy nadzwyczaj pozytywnie i może jest to zasługa dominującej u nas prasy niemieckich właścicieli. Dziś kojarzymy Niemca jako sympatycznego, nieco zniewieściałego pacyfistę o różowych włosach i kolczyku w nosie, wyznawcę grecizmu thunbergizmu, słuchającego techno i uprawiającego wolną miłość z dowolnym partnerem bez względu na płeć, rasę czy światopogląd. Ale to się może szybko zmienić (np. gdy pojawi się charyzmatyczny przywódca), a nawet i teraz ci mili Niemcy prowadzą konsekwentną politykę, nie licząc się z interesami Polski. Po prostu realizują założenia „ładu pojałtańskiego”, które jasno sformułował jeden z jego autorów – sekretarz stanu USA Henry Kissinger:

„Trzecia Mitteleuropa ma na celu nową kompozycję Europy Środkowo-Wschodniej po wycofaniu się Sowietów. Zadaniem 80-milionowych Niemiec jest zająć ten obszar”.

Na szczęście nie grozi nam wjazd Niemców na czołgach, bo teraz „zajęcie” robi się innymi środkami, o których mówił kanclerz Gerhard Schroeder na zjeździe „Wypędzonych” w Berlinie: „Zawierzcie mojej metodzie, ja wam dostarczę wschodnie landy w taki sposób, że ich dzisiejsi administratorzy, Polacy, będą wam jeszcze wdzięczni za to, że wreszcie zostali Europejczykami”. Dotąd tylko Donald Tusk dostąpił zaszczytu bycia Europejczykiem i dostał na to certyfikat na piśmie.

Wygląda na to, że Amerykanie swoje interesy w Polsce scedowali na swojego najbliższego sojusznika – Izrael, wychodząc z założenia, że Żydzi mają tu najlepsze rozeznanie terenu. Mosad uchodzi za najskuteczniejszą służbę wywiadowczą m.in. dzięki temu, że nie musi mozolnie budować własnej siatki wywiadowczej – każdy Żyd mieszkający w dowolnym punkcie globu jest traktowany jako potencjalny współpracownik. „World Jewry” – którym to terminem określa się państwo Izrael i wpływowe kręgi żydowskie w różnych krajach świata, to obecnie ogromna potęga i główny rozgrywający w sprawach globalnych („światowe żydostwo” brzmi niepoprawnie politycznie, choć lepszego terminu nie ma). Nic dziwnego, że Polska – ważny kraj dla Żydów – jest przedmiotem ich zainteresowania. Tylko w 5 najważniejszych krajach świata ma swoje biura „Liga Przeciw Zniesławieniom”, oficjalnie uznawana za rodzaj sił zbrojnych Izraela (podlega ministerstwu obrony). Jest takie biuro w Warszawie, a więc stacjonują u nas żołnierze Izraela.

My, ludzie Solidarności, ze zdumieniem obserwowaliśmy dziwne odwrócenie sojuszy, gdy część naszych działaczy nagle zaprzyjaźniła się z komunistami. Nie wiedzieliśmy, że nasi koledzy-opozycjoniści prowadzą ważne rokowania międzynarodowe.

Równie zdziwieni byli funkcjonariusze biura paszportowego, gdy gen. Kiszczak polecił im wydać paszport dla… Adama Michnika. W Moskwie Michnik spotykał się z politykami i udzielił wywiadu dla „Komsomolskich Nowosti”, w którym wskazał na gen. Jaruzelskiego jako najlepszego kandydata na prezydenta Polski. W tym czasie Br. Geremek wystosował list do sekretarza KPZR M. Gorbaczowa ze wstępną ofertą rozpoczęcia rokowań z władzami PRL. Natomiast w liście do G. Sorosa Geremek donosił: „Związek zawodowy Solidarność i jego przywódca Lech Wałęsa ciągle posiadają szerokie poparcie społeczne. Przedstawiciele tego ruchu są w stanie myśleć realistycznie i ograniczać w świadomy sposób swe dążenia. Ruch ten może się stać odpowiedzialnym partnerem, popierającym reformy ekonomiczne i polityczne, akceptującym stopniowe wprowadzanie zmian”. Geremek miał dostęp do jakichś funduszy, bo z kręgu KPN wyszła wiadomość o jego propozycji dotacji „na działalność opozycyjną” w wysokości 50 tys. dolarów, ale pod warunkiem pokwitowania 500 tysięcy… Także głośna była sprawa pomocy finansowej dla środowiska późniejszej „Gazety Wyborczej” ze strony amerykańskich organizacji żydowskich.

Odtworzony związek Solidarność, z władzami niedemokratycznymi (nazwiska wskazał Wałęsa i zatwierdzał Kiszczak), był potrzebny do żyrowania przemian powodujących gwałtowne pogorszenie warunków życia – 40% populacji znalazło się poniżej progu ubóstwa (w „straconej dekadzie” lat 80. było to jedynie 16%). Jacek Kuroń prowadził rozmowy polityczne z funkcjonariuszami SB, które były zalegendowane jako przesłuchania. Będąc już wicepremierem, uczynił swego ulubionego esbeka Lesiaka pułkownikiem UOP. Funkcjonariusz ten wkrótce zajął się nielegalną inwigilacją polityków prawicy i zasłynął jako właściciel tzw. szafy Lesiaka.

Warto przypomnieć, że Michnik, Kuroń i Geremek nigdy NIE BYLI członkami Solidarności; mimo tego stali się „głównym rozgrywającymi” przy rokowaniach Okrągłego Stołu. Ich rola przekracza przypisywany im w Polsce status „ojców polskiej demokracji” czy twórców III RP – to mężowie stanu rangi globalnej, wykonujący powierzone im zadania wagi międzynarodowej, ale czy w interesie polskich współobywateli?

W zamian za osłonę medialną komunistów Michnik został nagrodzony monopolem na kształtowanie świadomości Polaków. Dzięki temu on i jego ziomkowie dysponują dziś mediami o jeszcze większym zasięgu niż „opcja niemiecka”.

Wspominając Okrągły Stół, St. Ciosek mówił o intensywnych kontaktach i „żydowskich strukturach poziomych” po obu stronach rokowań. Obserwował fraternizację Michnika z Urbanem, Kuronia z Kwaśniewskim itp. Wydaje się, że nastąpiło tam historyczne pojednanie zwaśnionych od 1968 r. frakcji komunistycznych – „puławian” i „natolinczyków”, a katalizatorem byli Żydzi po obu stronach. Te porozumienia są tak trwałe, bo cementują je więzi etniczne. Prof. Wieczorkiewicz oceniał udział osób pochodzenia żydowskiego w porozumieniach na 30–40%, co biorąc pod uwagę ich liczebność w społeczeństwie, jest wielkością ogromną (trudno to nazwać nawet nadreprezentacją). Nic dziwnego, że po roku 1989 ich pozycja (ukrócona w 1968) wróciła do tej z lat pięćdziesiątych. To może budzić mieszane uczucia, lecz musimy przyznać, że bezkrwawa transformacja to wymierna wartość, a była ona w dużym stopniu ich zasługą. Może nawet pokój w skali globalnej i zakończenie zimnej wojny zawdzięczamy „światowemu żydostwu”. Zazwyczaj kraj, który ma dobre stosunki z USA, nie ma takich z Rosją i na odwrót. Izrael jest jedynym krajem świata, który ma świetne kontakty z oboma supermocarstwami.

Partia PiS nigdy nie dostała szemranych „dotacji” z zewnątrz, dlatego sama partia, jak i jej szefowie uchodzili za „dziadów” na tle innych formacji. Ale też nie mieli zobowiązań i mogli się kierować tylko interesem kraju.

Nie ulega wątpliwości, że żaden rząd od 30 lat nie zrobił tyle dla Polaków, co obecny, a stopień naszej suwerenności jest najwyższy od 1939 roku. Zależność poziomu życia od suwerenności jest wyraźna – odczuliśmy to, gdy tylko udało się uzyskać status nieco wyższy niż kolonialny.

Teraz obowiązkiem rządzących jest utrzymać się przy władzy, a więc unikać ryzykownych inicjatyw ustawodawczych, które mogą spowodować odpływ elektoratu. Amerykańskie doświadczenie uczy, że sukcesy ekonomiczne i wyraźna poprawa poziomu życia nie są żadnym gwarantem wygrania wyborów. Rząd nie może liczyć na wsparcie „ulicy i zagranicy” i nie będzie mieć żadnego koalicjanta, bo wszystkie ugrupowania polityczne są twardym „antypisem”. Obecna „święta wojna” z PiS jest elementem walki o utrzymanie ustaleń Okrągłego Stołu, które zostały zakwestionowane przez tę partię. I nie jest to sprawa nasza, lokalna, tylko międzynarodowa. Dlatego nie ulega wątpliwości, że twórcy „ładu pojałtańskiego” i wszystkie agentury, niezależnie od dzielących je różnic, zjednoczą się i podejmą wysiłki, by odsunąć od władzy obecną ekipę.

Strategia Kaczyńskiego stopniowego wyrywania kawałków suwerenności, ale bez „gwałtownych ruchów”, wydaje się skuteczna. Już w III RP płk Lesiak wydał swojemu personelowi rozkaz odnośnie do Kaczyńskiego: „Trzeba go wszelkimi metodami zwalczać. Obmową, działaniami operacyjnymi, wprowadzeniem agentury”. Czyż może być lepsza rekomendacja, by popierać rząd

Winnicki o unijnym planie odbudowy: to jest mechanizm, który zakłada nam trwałą brukselską pętlę finansową na szyi

Poseł Konfederacji komentuje unijne naprawy szkód gospodarczych, jakie spowodowała pandemia COVID-19. Postuluje odejście od polityki lockdownu. Chwali kandydaturę dr. Bartłomieja Wróblewskiego na RPO.

Robert Winnicki wyraża pogląd, że żadne restrykcje nie mają wpływu ani na tempo rozwoju, ani hamowania epidemii. Na potwierdzenie tej tezy przywołuje przykłady poszczególnych stanów USA, gdzie pomimo zróżnicowania obostrzeń sytuacja epidemiczna kształtuje się podobnie.  Zdaniem polityka jedynym sposobem poradzenia sobie z koronawirusem jest przechorowanie przez większość społeczeństwa. Reakcja zaś rządu ma charakter pokazowy, ma zastąpić realne działania na rzecz poprawy wydolności służby zdrowia.

Ta polityka względem koronawirusa tak czy inaczej nazywa się polityką stopniowego rozprzestrzeniania się koronawirusa i nabycie odporności stadnej.

Gość „Popołudnia WNET” odnosi się do unijnego Funduszu Odbudowy po COVID-19. Przestrzega, że jest on kolejnym krokiem do budowy europejskiego superpaństwa, a jego przyjęcie to kapitulacja rządu Zjednoczonej Prawicy.

Do tej pory było tak, że to co wpłacaliśmy do UE, ta składka która wracała w postaci różnych dotacji to była składka zbierana przez polski rząd od obywateli. Dzisiaj to się zmienia, Bruksela będzie zbierać podatki od Polaków.

Poruszony zostaje również temat wyboru nowego Rzecznika Praw Obywatelskich. Poseł Robert Winnicki ocenia, że dr Bartłomiej Wróblewski jest „najsensowniejszym z dotychczasowych” kandydatów obozu rządzącego na to stanowisko, i prawdopodobnie część członków klubu poselskiego Konfederacji zdecyduje się się go poprzeć.

Bartłomiej Wróblewski jest doktorem konstytucjonalistą wysokiej próby (…), po drugie jest umiarkowanym, ale jednak  konserwatystą (…), po trzecie w minionych latach pokazał że potrafi się postawić Nowogrodzkiej.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Marta Kubiak: nie powinniśmy poddawać się naciskom z Parlamentu Europejskiego

Marta Kubiak o wolności słowa w Polsce, instytucjach unijnych, wyborze nowego RPO i 14. emeryturze.

Marta Kubiak odnosi się do komentarzy na temat przejęcia Polski Press Grupy przez PKN Orlen. Zauważa, iż w Niemczech większość rynku medialnego jest w rękach miejscowego kapitału.

Wszyscy wiemy, że sytuacja, która z kolei jest u nas jest u naszych sąsiadów niedopuszczalna, więc dążenie państwa demokratycznego do tego,  aby media były ogólnie dostępne i odkupić większość, żeby żebyśmy mieli większość w nich to jest rzecz jak najbardziej logiczna.

Jak podkreśla, w Polsce istnieje wolność słowa, wbrew twierdzeniom polskiej opozycji i polityków unijnych.

Posłanka PiS podkreśla, że polski rząd zawsze wykazywał się w rozmowach z instytucjami unijnymi dobrą wolą. Mimo to próbowano nam narzucić zasady nie wynikające z traktatów unijnych.

Nie powinniśmy pozwolić na pewne rzeczy, które nie są zgodne z naszą konstytucją i nie powinniśmy poddawać się tym naciskom z Parlamentu Europejskiego.

Gość Studia 37 mówi także o wyborze nowego Rzecznika Praw Obywatelskich. Stwierdza, że Bartłomiej Wróblewski jest dobrym kandydatem. Sytuację, w której nowego RPO nie wybrano ocenia jako niekorzystną, choć dla opozycji jest to wygodne.

Marta Kubiak wyjaśnia jak wygląda kwestia tzw. 14. emerytury. Podkreśla, że jest to kolejne świadczenie wypłacane w tym roku po 13. emeryturze. Cały projekt pochłonie 11,4 mld zł.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.