Co należało do jego priorytetów jako wiceprezydenta Białej Podlaskiej i czemu nie został wybrany na kolejną kadencję? Odpowiada Adam Chodziński.
Rozmówcą Krzysztofa Skowrońskiego jest Adam Chodziński, wicedyrektor szpitala specjalistycznego i były wiceprezydent Białej Podlaskiej. Chodziński podkreśla, że wraz z prezydentem Dariuszem Stefaniukiem byli władzą bardzo skuteczną i zostawili swym następcom 60 mln zł w budżecie miasta. Mówi on także o tym, czemu mimo sukcesów, nie zostali wybrani na kolejną kadencję. Zdaniem wiceprezydenta, w kampanii mogło być popełnione kilka błędów, ale przeważyły głosy młodzieży, która przez większość roku mieszka w Warszawie i głosowała po prostu przeciw PiS-owi.
Bądźmy szczerzy, nie ma żadnego bezrobocia. W tej chwili jest sytuacja taka, że jest rynek pracownika i dzisiaj, jako też jeden z pracodawców, właściwie największy pracodawca, my tych pracowników poszukujemy na rynku. Tak naprawdę dzisiaj nie pracują ci, którzy nie chcą pracować.
Jak mówi gość „Poranka WNET”, bliskość granicy pozwala na „wyjazdy turystyczne” do Brześcia, czyli pracę na czarno za granicą i dorabianie sobie do zasiłku. Prawdziwym problemem jest to, żeby zachęcić młodzież studiującą na dwóch bielskich uczelniach, aby nie wyjeżdżali z miasta po studiach.
Posłuchaj pierwszej części rozmowy już teraz!
A.P.
Po przerwie Adam Chodziński mówi Krzysztofowi Skowrońskiemu o tym, jak funkcjonuje szpital specjalistyczny w Białej Podlaskiej, którym kieruje.
Wojewódzki szpital specjalistyczny w Białej Podlaskiej jest to szpital, który swym zasięgiem obejmuje 3 powiaty. Jest to szpital, który hospitalizuje rocznie powyżej 35 tys. mieszkańców tych powiatów, powyżej 130 tys. porad specjalistycznych w poradniach, ponad 700 łóżek.
Jak dodaje, Szpital Wojewódzki w Białej Podlaskiej w ogólnokrajowych rankingach Rzeczypospolitej bardzo często znajduje się w pierwszej trójce.
Absurdalne powody mają zakazać przetwarzania i sprzedaży wielu z ziół w tym wrotycza czy dziurawca. Alina Lekstan z Herbapolu opowiada o nierównym traktowaniu firm w ramach rynku UE.
Spółdzielcza Agencja Informacyjna: Polskie i Unijne instytucje eliminują z absurdalnych powodów sprzedawania ziół i wyrobów ziołopodobnych. Wśród zakazanych ziół znajdują się m.in. wrotycz, kozłek lekarski, dziurawiec a na „liście do odstrzału” znajdować ma się również… szpinak.
Alina Lekstan, Prezes krakowskiego oddziału Herbapolu opowiedziała w audycji Poranek WNET o możliwym wycofaniu części produktów spożywczych, które są produkowane na bazie ziół, pomimo iż prawo Unii Europejskiej dopuszcza używanie zakazywanych w Polsce substancji:
To jest dość dziwne, ponieważ wchodząc do Unii, były ogłoszone oświadczenia zdrowotne zatwierdzone przez Unię Europejską i oświadczenia zdrowotne tak zwane pendic, czyli oczekujące na ocenę i zakazane i my obracamy się cały czas w obrębie tych zatwierdzonych.
Gość Poranka WNET opowiada także o wznowionych kontrolach Sanepidu, który w ostatnim czasie jest coraz bardziej aktywny:
Ostatnia kontrola, która była. Pan nam powiedział, żebyśmy się liczyć z tym, że preparaty na bazie kozłka i preparaty na bazie senesu mogą być wycofane z rynku, ale pending i oświadczenia zdrowotne Unii Europejskiej dopuszczają te preparaty. […] jak zwykle chodzi o pieniądze, czyli o to, żeby coś było tylko lekiem, a nie mogło być suplementem diety i nie mogło być artykułem spożywczym.
Lekstan opowiedziała także o nietypowym piśmie, które Herbapol otrzymał od Głównego Inspektoratu Sanitarnego, w którym ignorują Polski urzędowy spis leków:
Całkowicie według nas jest ignorowana farmakopea Polska, natomiast na to się powołują urzędnicy Głównego Inspektora Sanitarnego do przedsiębiorstwa Polskiego na dekret króla Belgii. […] podają jego numer, żebyśmy sobie przeczytali, że dekret króla Belgii czegoś tam zakazał albo zabronił i oni się na to powołują.
Prezes Krakowskiego oddziału Herbapolu opowiada także o nierównym traktowaniu firm z różnych krajów Unii Europejskiej na przykładzie preparatu uzyskiwanego z pestek moreli gorzkiej:
Napisałam do Głównego Inspektoratu Sanitarnego jak to jest możliwe, żeby podmiot Polski z organu polskiego dostał zakaz sprzedaży tego preparatu, a on jest na rynku przez firmę Włoską. Otrzymałam informację tak, bo ta firma Włoska dostała zgodę na produkcję tego preparatu na terenie Włoch, więc moje pytanie jes,t a Włochy to nie jest Unia? Zero odpowiedzi.
Jeśli po zażyciu tabletki ulegnę trwałemu paraliżowi, niech producent płaci mi do końca życia rentę. A na pewno niech – bez finansowej odpowiedzialności – nie zmusza mnie, abym tę tabletkę połknął.
Adam Mazur
Rozmawiając z lekarzami, oczywiście słyszałem, że szczepienia są zbawienne dla ludzkości – obok większej higieny to właśnie szczepienia przyczyniły się do likwidacji wielu chorób i oni sami szczepią swoje dzieci – bez dyskusji. A nawet jeśli pojawiają się jakieś powikłania – to jest to cena za likwidację wielu chorób.
Ale co mam sobie dziś myśleć, po rozmowach z innymi lekarzami (przyznam szczerze, że w znaczącej mniejszości), którzy potwierdzili, że niepożądane odczyny poszczepienne (NOP to termin medyczny) istnieją i według ich obserwacji to nie tylko wysypka czy gorączka, ale także mogą to być właśnie takie ciężkie przypadki, jak naszego syna? Oni jednak także głowy nie podniosą, wiedząc, że nad nimi jest Izba Lekarska.
Co mam sobie również myśleć, wiedząc, że to właśnie lekarze i pielęgniarki są grupą społeczną, która szczepi się najrzadziej?
Warto samemu sprawdzić statystyki przy okazji akcji szczepień przeciwko grypie (mimo tego, że lekarze najczęściej przebywają z chorymi i byłoby logiczne, gdyby to właśnie medycy byli najlepiej zabezpieczeni przed chorobami).
Co mam sobie myśleć, gdy spotkałem lekarza, który prowadząc przychodnię i aktywnie zarabiając – w szczególności na szczepieniach dzieci – sam swoich pociech nie szczepi w takim wymiarze, jak zachęca rodziców szczepiących u niego swoje dzieci… (…)
Co mam sobie myśleć, gdy jestem świadkiem, jaki pielęgniarka informuje matkę, która chce przesunąć termin szczepień dziecku z powodu choroby, w trakcie przyjmowania antybiotyków – że szczepić można, ponieważ jeśli dziecko bierze antybiotyki, to jest zabezpieczone! Zastanawiałem się czy przytoczyć tu ten patologiczny przypadek, świadczący o skrajnej głupocie tej pielęgniarki – ale jak widać, takie przypadki też bywają i pokazują, że środowisko medyczne też wymaga lepszych szkoleń. Oczywiste jest, że choroba czy osłabienie organizmu stanowi przeciwwskazanie do szczepień i jest to zapisane wprost w ulotce każdej szczepionki.
Co mam sobie jednak myśleć, gdy wiem, że właśnie osoby o obniżonej odporności, czyli wcześniaki, są w Polsce szczepione w szczególności (i to na żółtaczkę czy gruźlicę – czyli choroby, na które prawdopodobieństwo zachorowania w pierwszych miesiącach życia jest nikłe). Czy nie można poczekać?
Co mam sobie myśleć, gdy wiem, że w krajach zachodnich nie szczepi się w pierwszych dobach życia, a więc czeka się, aż organizm się wzmocni (…).
Co mam sobie myśleć, gdy oczywiste jest, że noworodkowi nie podaje się nawet czystego smoczka, który nie byłby dodatkowo wyparzony/wysterylizowany, a pozwalamy wstrzykiwać bezpośrednio do krwi szczepionkę z konserwantami, z pominięciem układu pokarmowego (którego jedną z funkcji jest zatrzymanie substancji szkodliwych).
Czyli wstrzykujemy szczepionkę, zakonserwowaną substancją powszechnie traktowaną jako szkodliwą dla zdrowia, np. rtęcią, aluminium czy formaldehydem. I to na wczesnym etapie rozwoju człowieka, kiedy nie wytworzyła się jeszcze bariera krew–mózg. Czy nie lepiej poczekać, aż ta bariera się wytworzy? A jeśli to właśnie te toksyny są przyczyną kalectwa mojego syna? (…)
Jestem zwolennikiem szczepień – bardzo bym chciał wziąć niebieską/czerwoną tabletkę i nie chorować. Ale jeśli ktoś wyprodukuje tabletkę, a ja po jej zażyciu ulegnę trwałemu paraliżowi, to niech mi płaci do końca życia rentę na pokrycie kosztów rehabilitacji. A na pewno niech – bez finansowej odpowiedzialności – nie zmusza mnie, abym tę tabletkę połknął.
(…) Podkreślam kolejny raz – nie jestem przeciwnikiem szczepień – ale uważam:
nie szczepmy 1-dniowych, słabych noworodków (popatrzmy na procedury w Europie Zachodniej, poczekajmy, aż wytworzy się bariera krew–mózg);
zmuśmy naszych polityków, aby zobligowali koncerny farmaceutyczne do stworzenia funduszu rehabilitacyjno-rentowego dla osób, które doświadczyły NOP (w krajach zachodnich takie fundusze istnieją);
nie zmuszajmy ustawami ludzi do szczepień. Ludzie sami będą chcieli szczepić siebie i swoje dzieci – nikt nie chce chorować – a przymus może przynieść skutek odwrotny od zamierzonego (w Europie Zachodniej nie ma obowiązku szczepień);
szczepmy rozsądnie, szacując ryzyko chorób: po co się szczepić przeciwko jelitówce/rotawirusom? Czy żyjemy w Afryce, że istnieje ryzyko odwodnienia się na śmierć? Każdemu będę polecać szczepionki przeciwko żółtaczce (ale te lepsze), która jest chorobą wyjątkowo paskudną i warto być zabezpieczonym;
prześwietlmy dochody lobbystów proszczepionkowych, którzy zajmują eksponowane stanowiska państwowe – czy aby nie są na liście płac koncernów farmaceutycznych.
Cały artykuł Adama Mazura pt. „Co mam sobie myśleć? Pytań kilka o szczepionki” znajduje się na s. 18 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Adama Mazura pt. „Co mam sobie myśleć? Pytań kilka o szczepionki” na s. 18 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com
– Turcja jest otwartym wrogiem Europy i chrześcijaństwa. To w niej szkolony był Dawid Ł. z Radomia powiązany z ISIS. Nie należy przyjmować jej do Unii Europejskiej – stwierdza Wojciech Cejrowski.
W poniedziałkowym programie „Studio Dziki Zachód” Wojciech Cejrowski komentuje projekt budowy kanału żeglugowego na Mierzei Wiślanej. Popiera on utworzenie drogi wodnej łączącej Elbląg z Zatoką Gdańską. Stwierdza, że miasto to powinno odzyskać swój portowy charakter, a Polacy czerpać zyski z wydobycia znajdującego się nad Morzem Bałtyckim bursztynu. W tym celu państwo powinno sprzedawać obywatelom licencje do ziemi, tak samo jak miało to miejsce podczas gorączki złota w Stanach Zjednoczonych.
Podróżnik odnosi się również do zatrzymania Dawida Ł. z Radomia, który oskarżany jest o terroryzm i związki z tzw. Państwem Islamskim. Zwraca uwagę, że podejrzany był szkolony w Turcji – państwie, które Cejrowski określa mianem otwartego wroga Europy i chrześcijaństwa. Zdaniem gospodarza „Studio Dziki Zachód” w przypadku terroryzmu do wiadomości powinny być podawane zarówno pełne personalia, jak i wizerunki oskarżonych. Zaznacza przy tym, że w związku ze wspomnianym statusem Turcji nie powinna być ona przyjmowana do struktur Unii Europejskiej.
[related id=71085] Cejrowski mówi także o liście prezydenta Francji Emmanuela Macrona do mieszkańców Europy, który ukazał się 4 marca w gazetach 28 państw unijnych. Zauważa, że głowa państwa zawarła w nim apel o ochronie demokracji przed nacjonalizmem. W tym miejscu zadaje retoryczne pytanie, co złego jest w nacjonalizmie, będącym umiłowaniem swojej ojczyzny. Stwierdza, że Macron jest kompletnie nieskuteczny w rządzeniu Francją i nagle chce się zajmować cudzymi problemami.
Podróżnik porusza ponadto temat ogólnopolskiego strajku nauczycieli oraz rekomunizacji ulic Warszawy.
Odległe terminy wizyt prowokują do umawiania się na wszelki wypadek ze coraz to nowymi specjalistami. Bo kiedy rzeczywiście lekarz będzie potrzebny, trzeba będzie czekać rok albo dwa.
Jadwiga Chmielowska
Obsesja planowania
Przede wszystkim trzeba zaplanować chorobę. Pacjent to musi zrobić najlepiej na kilka lat naprzód. Jak za głębokiej komuny – grunt to plan pięcioletni. Wtedy na pewno dostanie się do odpowiedniego specjalisty i zdąży wykonać badania. Lekarz zaś musi zaplanować, ilu zgłosi się pacjentów z określonymi jednostkami chorobowymi. Takie ilości muszą być zakontraktowane w NFZ. Może się zdarzyć, że zakontraktowano za dużo wyrostków robaczkowych, a za mało przepuklin. Czyżby pacjent był narażony na pakiet promocyjny? Zoperujemy przepuklinę, ale najpierw wytniemy wyrostek!
Obsesja limitowania usług
Jak stworzyć roczne kolejki do specjalistów, nie trzeba było długo myśleć. Wprowadzono skierowania i zapisy do lekarza. Długo utrzymywała się normalność u okulistów i dermatologów. Zgodnie z logiką pacjent nie musiał biec do lekarza rodzinnego, aby dostać skierowanie. Nawet dziecko wie, gdzie ma oko i do czego służy. Tak samo pacjenci potrafią zlokalizować skórę. Nie było zapisów – i nie było kolejek. Do superspecjalisty w dziedzinie uporczywych egzem czekało się na Śląsku 2 tygodnie. Trafiali do niego pacjenci, z których przypadłościami nie mogli sobie poradzić inni lekarze.
Okazuje się, że to NFZ określa, ilu pacjentów dziennie/miesięcznie/rocznie może przyjąć dany specjalista. Należy postawić pytanie, czy chodzi mu o wypchnięcie pacjentów z publicznej służby zdrowia do prywatnej, czy o obniżenie średniej długości życia obywateli? Limitowanie usług sprawia, że chorzy rezerwują termin co 3, 4 miesiące, aby mieć pewność, że w razie potrzeby trafią do lekarza. (…)
Obsesja oszczędności
Lekarz specjalista może skierować na droższe badanie, np. tomograf czy określone parametry krwi, a lekarz pierwszego kontaktu nie. To zwiększa niepotrzebnie kolejki do specjalistów (raz po skierowanie na badanie, drugi raz z wynikiem). Jeszcze drożej kosztuje pobyt w szpitalu na badaniu. Leży się co najmniej 3 dni, aby NFZ zapłacił za pacjenta. Byłoby szybciej, taniej i bez kłopotów, gdyby lekarz rodzinny mógł diagnozować i dopiero później kierować do odpowiedniego specjalisty. Jednak nie opłaca mu się to, bo koszty badań pokrywane są z jego budżetu. (…)
Obsesja kopiuj-wklej
Lekarze nie mają czasu na papierkową robotę. Przeklejają więc do historii choroby opisy od innych pacjentów. I tak ze zdziwieniem możemy znaleźć choroby, których nie mamy. Pozbyć się takich diagnoz jest bardzo trudno. Spotkałam pacjentkę, której zamiast jaskry wpisano zaćmę, nie miała cukrzycy, a wpisano, że ma. Mnie wpisano miażdżycę zrostową kończyn i pomimo, że w szpitalu rehabilitacyjnym stwierdzono, że jej nie mam i przeprowadzono badania, które potwierdziły dobry stan tętnic, to aby ten zapis zniknął, muszę powtórzyć badania w przychodni chirurgii naczyń i chodzić z tymi wynikami do kolejnych lekarzy. (…)
Na koniec parę uwag na temat sposobu uzdrowienia służby zdrowia:
Zlikwidować umawianie się do lekarzy specjalistów. Człowiek jest chory, źle się czuje – idzie do lekarza. Dobrze się czuje – nie zawraca głowy lekarzowi i nie zabiera czasu tym, którym choroba się zaostrzyła.
Wprowadzić pierwszą wizytę u specjalisty obowiązkowo z kompletem badań przeprowadzonych na zlecenie lekarza rodzinnego, uzasadniającym skierowanie.
Zwiększyć dostępność/ilość punktów badań specjalistycznych, aby ograniczyć pobyty w szpitalu w celu przeprowadzenia badań. Doba w szpitalu kosztuje dodatkowo.
Wprowadzić bon studencki dla lekarzy i pielęgniarek, aby odpracowali studia w kraju albo – wyjeżdżając z Polski do pracy za granicą – zwracali koszt nauki.
W programie studiów medycznych położyć nacisk na kojarzenie faktów i nieograniczanie się tylko do swojej specjalności.
Zmniejszyć do 25% ilość urzędników w NFZ (w II RP Kasa Chorych w województwie śląskim liczyła kilkunastu pracowników). Pieniądze przeznaczyć na sprzęt diagnostyczny i wynagrodzenia dla lekarzy i pielęgniarek.
Referat Jadwigi Chmielowskiej został przygotowany na konferencję „Kim jest pacjent”, zorganizowaną przez Krajowe Duszpasterstwo Służby Zdrowia i Fundację Razem w Chorobie, 16 stycznia 2019 r. w Akademiku Praskim w Warszawie.
Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Pacjent w machinie służby zdrowia” znajduje się na s. 4 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Pacjent w machinie służby zdrowia” na s. 4 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com
Przeciętny konsument spożywa rocznie ponad 2 kg dodatków do żywności oznaczonych jako „E”. Produkty spożywcze nafaszerowane są konserwantami, przeciwutleniaczami, emulgatorami czy wzmacniaczami smaku.
Aktualnie dopuszczonych do stosowania w żywności jest ponad 330 dodatków, które w produktach spożywczych mogą pełnić 27 różnych funkcji technologicznych. Są to m.in. konserwanty, barwniki, wzmacniacze smaku, przeciwutleniacze, emulgatory czy stabilizatory. Zawiera je coraz więcej produktów. Przeciętny konsument spożywa w ciągu roku ok. 2 kg substancji dodatkowych.
Na stosowanie substancji dodatkowych na tak dużą skalę pozwala obecnie obowiązujące prawo polskie i Unii Europejskiej. Jest ono w tym zakresie bardzo liberalne.
Niewiele jest produktów, do których nie wolno stosować dodatków. Są to m.in. żywność nieprzetworzona, miód, masło, mleko pasteryzowane i sterylizowane, naturalna woda mineralna, kawa, herbata liściasta.
(…) NIK zwraca uwagę, że przepisy prawa wymagają zapewnienia bezpieczeństwa każdego z dodatków używanych osobno. W żaden sposób nie odnoszą się one do ryzyka wynikającego z obecności w środkach spożywczych więcej niż jednego dodatku czy ich kumulacji z różnych źródeł. (…)
Dotychczas nikt nie zajmował się łączną ilością dodatków spożywanych z dietą przez przeciętnego konsumenta. Izba zleciła kontrolę oznakowania produktów spożywczych – przeanalizowano 501 powszechnie dostępnych wyrobów. Jedynie w 54 produktach (11%) w składzie zaprezentowanym na etykietach nie było substancji dodatkowych. W pozostałych 447 producenci zadeklarowali użycie 132 substancji dodatkowych ponad 2 tys. razy.
Statystycznie więc na każdy produkt przypadało pięć dodatków do żywności. W przypadku niektórych produktów liczba dodatków w jednym artykule spożywczym była znacznie wyższa. Przykładowo sałatka warzywna ze śledziem i groszkiem zawierała ich 12. Rekordową liczbę substancji dodatkowych zastosowano w kiełbasie śląskiej – 19.
W oparciu o dane ze zleconych przez NIK badań zaprojektowano hipotetyczną, ale w praktyce prawdopodobną dietę na jeden dzień, składającą się z pięciu posiłków. W efekcie ustalono, że w przygotowanych z tych produktów daniach konsument spożyłby w ciągu jednego dnia 85 różnych substancji dodatkowych. Izba zauważa, że w menu zaplanowano, iż zupę i drugie danie konsument przygotowuje samodzielnie w domu. Gdyby skorzystał z kupionych w sklepie gotowych potraw, dodatków spożytych w ciągu dnia mogłoby być znacznie więcej. (…)
NIK zwraca także uwagę, że Inspekcja Sanitarna w ramach prowadzonych kontroli nie weryfikowała procesów technologicznych i tym samym nie kwestionowała zasadności użycia w jednym produkcie nawet kilkunastu różnych dodatków do żywności. Główny Inspektor Sanitarny twierdził, że procesy produkcji żywności są sprawą producenta. Tymczasem zdarza się, że ten używa kilku substancji dodatkowych w ramach jednej grupy technologicznej, na przykład w badanych parówkach zastosowano aż cztery stabilizatory i aż trzy substancje konserwujące. Według eksperta, może to być sposób na nieprzekroczenie limitów ilościowych dodatków odpowiadających za dany proces technologiczny.
Zastosowanie jednego związku w ilości zapewniającej pożądany efekt technologiczny spowodowałoby ich przekroczenie, natomiast użycie kilku substancji dodatkowych o takiej samej funkcji technologicznej może to ryzyko zniwelować.
Najwięcej dodatków jest w produktach, które dzieci lubią najbardziej, czyli ciastach, aromatyzowanych napojach, lodach, parówkach. Z monitoringu spożycia i stosowania dodatków do żywności, przygotowywanego przez Instytut Żywności i Żywienia wynikało, że przyswojenie z dietą kwasu sorbowego i sorbinianów – konserwantów dodawanych głównie do ciast, przetworów warzywnych, pieczywa, aromatyzowanych napojów – znacznie przekraczało limit i w grupie dzieci 4–10 lat wynosiło 291 proc. akceptowanego dziennego spożycia (ADI). U 5% dzieci i młodzieży (1–17 lat) pobranie tych dodatków wynosiło aż 681 proc. Tymczasem spożycie z dietą np. azotynów, obecnych m.in. w wędlinach, parówkach, peklowanym mięsie, u najmłodszych dzieci wynosiło ponad 160% dopuszczalnego limitu, a u 5% dzieci w wieku 1–3 lat kształtowało się na poziomie aż 562%.
Cały raport NIK o nadzorze nad stosowaniem dodatków do żywności znajduje się na s. 7 i 8 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Raport NIK o nadzorze nad stosowaniem dodatków do żywności na s. 7 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com
Ponad 2,4 mln osób posiada dodatkowe ubezpieczenie zdrowotne. Liczba ubezpieczonych wzrosła w ciągu roku aż o 20 proc. – wynika z danych PIU. Prywatne leczenie jest – ich zdaniem – lepsze i szybsze.
W ciągu pierwszych trzech kwartałów wydaliśmy na dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne 586 mln zł. To prawie 19 proc. więcej niż rok wcześniej.
– Z danych wynika, że poziom składki w ubezpieczeniach grupowych rośnie niewiele szybciej niż liczba ubezpieczonych. Pokazuje to wyraźnie, że pracodawcy chcą zapewnić swoim pracownikom szerszy dostęp do świadczeń medycznych, stąd też rośnie popularność szerszych pakietów. Podyktowane jest to z jednej strony kwestiami medycznymi, z drugiej strony walką o pracownika – mówi dziennikarzom Dorota M. Fal, doradca zarządu Polskiej Izby Ubezpieczeń. – Pracodawcy dążą także do ograniczenia absencji chorobowych swoich pracowników, które stanowią realny koszt dla firm. ZUS podał, że w 2017 r. przedsiębiorcy wydali z własnej kieszeni 6,3 mld zł, finansując pierwszy miesiąc zwolnienia lekarskiego swoich pracowników.
Z najnowszych danych CBOS wynika, że aż 60 proc. Polaków źle ocenia funkcjonowanie NFZ. Najgorzej oceniają go osoby dobrze wykształcone. Z przygotowanego przez Fundację Watch Health Care, Warsaw Enterprise Institute oraz firmę Mahta raportu wynika, że aby dostać się do specjalisty Polacy muszą poczekać w kolejce średnio ok. 3 miesiące, a na pojedyncze świadczenie gwarantowane, prawie 4 miesiące. To 2 tygodnie dłużej, niż w ubiegłym roku. Najgorzej wygląda sytuacja w przypadku dostępu do endokrynologa, gdzie średni czas oczekiwania to nawet 23 miesiące.
Minister Szumowski przerósł swojego poprzednika w zakresie wprowadzania chaosu w służbie zdrowia – podkreśliła Maria Ochman, przewodnicząca Solidarności służby zdrowia.
We wtorek na posiedzeniu sejmowej Komisji Zdrowia odbyło się pierwsze czytanie rządowego projektu ustawy o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego pracowników wykonujących zawody medyczne zatrudnionych w podmiotach leczniczych. Z propozycjami systemu przyznawania podwyżek przedłożonymi przez ministra zdrowia nie zgadzają się przedstawiciel strony związkowej oraz dyrektorzy szpitali, którzy boją się o sytuację finansową swoich szpitali. W czasie posiedzenia komisji swoje wątpliwości zgłaszali również przedstawiciele pacjentów.
Jednoznacznie krytyczną opinię proponowanym rozwiązaniom przedstawiła w rozmowie z Radiem Wnet Maria Ochman, przewodnicząca Krajowego Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ „Solidarność”: Projekt, który dzisiaj miał pierwsze czytanie w komisji zdrowia, nie jest satysfakcjonujący dla nikogo. Zaproponowane wskaźniki są urągające dla ludzi, którzy pracują w służbie zdrowia kilkanaście czy kilkadziesiąt lat, wykonując jedne z najcięższych prac, począwszy od rejestratorek medycznych, sanitariuszy czy salowych, ale również osoby zatrudnione w nowych grupach zawodowych jak inżynierowi medycyny nuklearnej, którzy w ramach ustawy uchwalonej w zeszłym roku nie zostali objęci podwyżkami.
Jak podkreśliła przewodnicząca “Solidarności” Służby Zdrowia obecnie część pracowników, aby dostać najniższą krajową, muszą mieć zaliczaną do podstawy dodatki stażowe. Część sanitariuszy dostaje wynagrodzenie w wysokość około 1500 złotych brutto: Mówimy tutaj o bardzo dużej grupie ludzi najniżej uposażonych, a jednocześnie ludzi wykonujących takie najsłabsze zawody. Lekarze czy pielęgniarki, którzy wyjdą na ulicę i medialnie rozegrają swoje sprawy, a są grupy, słabsze i które pozostają w cieniu.
Zdaniem Marii Ochman najlepszą szansą dla rozładowania sytuacji w służbie zdrowia jest ustawie o sposobie ustalania najniższych zasadniczych wynagrodzeń, a nie pojedynczych porozumień: Pan minister Szumowski nie tylko wszedł buty pana Janusza Radziwiłła, ale pomaszerował dalej. Działania ministra, robią wrażenie, jakby zaplątał się już w ilości podpisywanych porozumień i obietnic. Przypomnę porozumienie z rezydentami, porozumienie ze specjalistami, porozumienie z pielęgniarkami, a teraz z ratownikami i diagnostykami, do tego dochodzi umowa z Solidarnością, której pewne propozycje zostały wynegocjowane. Myślę sobie, że to do niczego dobrego pana ministra nie zaprowadzi.
Przewodnicząca wskazała, że polityka przyjęta przez rząd doprowadza do zaostrzania się konfliktów pomiędzy różnymi grupami zawodowymi w służbie zdrowia, co destabilizuje pracę szpitali i placówek medycznych. Dlatego zdaniem “Solidarności” jedynym wyjściem jest przyjęcie całościowej ustawy: Wszystkie porozumienia negocjowane czy podpisywany pod presją protestów powinny znaleźć się w jednej ustawie, aby po pierwsze żaden minister w przyszłości nie był szantażowany przez poszczególne grupy zawodowe w służbie zdrowia, które często są również motywowane politycznie. Po drugie, żeby nigdy już nie zapominać o poszczególnych grupach zawodowych.
Jeśli rzeczywiście nie będzie szybkich rozwiązań, to nie ma dyskusji i my będziemy podejmowali w ciągu tygodnia decyzję o akcji protestacyjnej – podkreśliła Maria Ochman przewodnicząca Krajowego Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ „Solidarność”.
Przewodnicząca Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ Solidarność komentowała w Poranku Wnet
zaplanowane na piątek spotkania nowego ministra zdrowia z przedstawicielami OZZL .
W drugiej części środowej porannej audycji Radia WNET gościem Łukasza Jankowskiego była Maria
Ochman, przewodnicząca Krajowego Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ Solidarność.
Według gościa dzisiejszej audycji błędem ministra Radziwiłła było podniesienie zarobków rezydentom,
na skutek czego zarabiają oni często tyle, co specjaliści, którzy ich uczą. Nazwała tym samym postawę
ministra gaszeniem pożarów benzyną oraz zasugerowała, iż może być to przyczyną spirali, mogącej
wywołać strajki kolejnych grup medyków. Ochman zaznaczyła, iż od 20. lat, gdy weszła w życie reforma
Buzka, nie mamy systemu, który rozliczałby usługi medyczne, monitorował ordynację lekarską oraz
zwolnienia lekarskie.
Przewodnicząca Krajowego Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ w rozmowie z Łukaszem Jankowskim
stwierdziła także, że w polskiej służbie zdrowia nie ma uregulowań prawnych i minister Szumowski jest
tego świadom.
Jej zdaniem wynagrodzenie w służbie zdrowia powinno rosnąć proporcjonalnie do wzrostu kwalifikacji
danego medyka.
Jednym z wątków rozmowy było także wykształcenie dotychczasowych ministrów zdrowia. Zarówno
obecny minister zdrowia Łukasz Szumowski, jak i ustępujący Konstanty Radziwiłł, to z wykształcenia
lekarze, natomiast ,,nie-lekarzy” na stanowisku ministra zdrowia mieliśmy w III RP zaledwie dwóch.
Gość Poranka WNET zaznaczyła także, iż fakt, że minister Szumowski nie jest posłem, może być niewątpliwie zaletą.
Lider Ruchu Kukiz’15 podkreślił, że głównym powodem dymisji Antoniego Macierewicza jest wadliwa i niejasna konstytucja, która generuje konflikty na linii MON-Pałac Prezydencki.
We wtorek 9 stycznia w Pałacu Prezydenckim odbyła się uroczystość wręczenia dymisji dla odchodzących, a następnie zaprzysiężenia nowych ministrów w rządzie Mateusza Morawieckiego.
Na uroczystości zaprzysięgania obecny był Paweł Kukiz, przewodniczący klubu poselskiego Kukiz’15 –Jak bym rozważał tę dymisję pod kątem niedoskonałości konstytucji. Gdybyśmy mieli konstytucję przejrzystą i nowoczesną, to mielibyśmy w niej jasno określony rozdział kompetencji między ministra a prezydenta. Gdyby tak było, to pewnie minister Macierewicz dalej by urzędować.
Nominacja Błaszczaka świadczy o chęci uspokojenia klimatu wokół wojska, związanego z relacjami ministerstwa z prezydentem. Minister Błaszczak wydaje się człowiekiem stonowanym – podkreślił Paweł Kukiz.
Lider trzeciej siły politycznej w Sejmie podkreślił, że teraz po zmianach w rządzie może zmieniłby swoją decyzję o głosowaniu przeciwko rządowi Mateusza Morawieckiego – W tej chwili bym się zastanowił nad sposobem glosowania, ale w poprzedniej sytuacji, kiedy chodziło tylko o zamianę wicepremiera na premiera. Premier nie ogłaszał rekonstrukcji przez exposé, bo nie uzyskałby wotum zaufania.
Dzisiaj w czasie zaprzysiężenia, rozmawiałem z panem prezydentem o zmianach konstytucji i umówiliśmy się na dłuższą rozmowę – podkreślił Paweł Kukiz.