Krzysztof Bosak / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio Wnet
Gościem Poranka Wnet jest Krzysztof Bosak, prezes Ruchu Narodowego.
Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!
Na ostatniej prostej kampanii wyborczej sondaże nie są łaskawe dla Konfederacji, której poparcie systematycznie topnieje. Krzysztof Bosak uważa jednak, że jego ugrupowanie robi wszystko, aby uzyskać zadowalający wynik:
Jesteśmy w ofensywie. Nigdy nie mieliśmy tak szerokiej obecności medialnej i społecznej jak w tej chwili. To jest kampania nieporównywalna z tym, które prowadziliśmy w poprzednich wyborach, zarówno jeżeli chodzi o zainteresowanie, spoty, jak i o intensywną pracę naszych kandydatów.
Gość Poranka Wnet przypomina, jakie są podstawowe cele istnienia Konfederacji:
Po to powstała Konfederacja, żeby obronić Polaków przed źle działającymi politykami i przed niekorzystnymi regulacjami wprowadzanymi zarówno w Unię Europejską, jak i w polskim rządzie.
Poseł Konfederacji źle ocenia politykę gospodarczą Prawa i Sprawiedliwości, którą według niego popierają pozostałe ugrupowania polityczne:
Musimy powstrzymać tę karuzelę szaleństwa, którą Mateusz Morawiecki z PiSem, Platformą, Lewicą i PSLem rozkręcili w tej kadencji Sejmu.
Wchodzimy w recesję z bardzo wysokim zadłużeniem, ogromnymi zobowiązaniami na następne lata, idącymi w miliardy, w biliony wręcz, na które nie ma żadnej koncepcji w polityce. Z czego my mamy to wszystko spłacać?
Komentując politykę zbrojeniową rządu, Krzysztof Bosak zwraca uwagę na niejasne źródła finansowania ostatnich zakupów:
Jak kupowaliśmy F-16 wiele lat temu, to do ustawy budżetowej były przyjęte wieloletnie plany sfinansowania tych zakupów. W tej chwili rząd PiSu robi różne zakupy na potęgę, ale my w ogóle do ustaw budżetowych nie przyjęliśmy żadnych wieloletnich programów finansowania.
To, co w tej chwili, to tworzenie nowych dywizji, to ewidentnie jest wyłącznie pod kampanię wyborczą. Dlatego, że nie ma logistyki, nie ma większej liczby żołnierzy, nie ma większej liczby obiektów szkoleniowych, nie ma większej liczby poligonów, nie ma, nie ma niczego na większą skalę.
Gość Poranka Wnet uważa, że polityka Prawa i Sprawiedliwości wobec Ukrainy jest błędna:
To, że wybuchła wojna kiedyś w Czeczenii, później w Gruzji, teraz na wschodniej Ukrainie, to nie znaczy, że automatycznie z tego wynika, że czeka nas wojna polsko rosyjska. Nakręcanie tego typu myślenia jest moim zdaniem groźne.
Błąd polityki PiSu polega na tym, że zaczął przelicytowywać inne państwa zachodnie, sądząc, że w ten sposób pociągnie za sobą swoim przykładem. Moim zdaniem wcale tak nie było.
Zdaniem opozycji obecna władza jest zła, brzydka, bo nie zgadza się z dominującą w Europie ideologią, i trzeba ją wyeliminować z życia politycznego. Mądrzy ludzie na Zachodzie lepiej nami pokierują.
Krzysztof Skowroński, Bronisław Wildstein
15 października 2023 roku wybieramy parlament. Jakiego wyboru dokonamy?
Podstawowa oś sporu to jest stosunek do państwa polskiego, do polskiej suwerenności, a więc do narodu, do państwa jako emanacji narodu. Pytanie, na ile nasza niepodległość ma dla nas znaczenie, na ile jesteśmy w stanie ją obronić i na ile leży to w naszym interesie.
Przed kim mamy bronić tych wartości?
Przede wszystkim przed Unią Europejską. Ale ja bynajmniej nie namawiam do opuszczenia Unii, tylko do natychmiastowego rozpoczęcia poważnej debaty na temat warunków, na jakich akceptujemy naszą przynależność do niej, a na jakich przestaje nam to odpowiadać i rezygnujemy z członkostwa.
Niestety poważnej debaty politycznej w Polsce nie można podjąć.
Myślę, że winne są obie strony sporu, ale ten niszczący model uprawiania polityki wprowadził Donald Tusk i PO od 2005 roku, kiedy przegrali z PiS-em najpierw wybory prezydenckie, potem parlamentarne. Donald Tusk rozpoczął wtedy uprawianie polityki przez diabolizowanie przeciwnika i próby wypchnięcia go z życia politycznego.
Na to się nakłada sytuacja w Unii Europejskiej, gdzie mamy do czynienia z modelem nazwanym liberalną demokracją, czyli z homogenizacją polityczną. Chodzi o to, aby partie prawicowe, konserwatywne, które już i tak od tradycyjnej lewicy różnią się niemal tylko twarzami liderów, a nie programami, skolonizować przez lewicę. Wówczas obywatel nie będzie miał już żadnego wyboru.
W Unii Europejskiej mówi się, że osiągnęliśmy taki poziom racjonalności, że wiemy, jak rozwiązywać problemy. Tylko że to by znaczyło, że osiągnęliśmy finał historii, zrozumieliśmy wszystkie mechanizmy i wiemy, jak organizować ludzką rzeczywistość. Tymczasem to nieprawda, my w ogóle mało wiemy, a więc powinniśmy debatować o różnych projektach. A kiedy nie ma żadnego projektu, następuje zawłaszczenie sceny politycznej. (…)
We Francji diabolizacja kiedyś Frontu Narodowego, a obecnie Zgromadzenia Narodowego, przypomina diabolizację PiS-u. Nie wolno mieć jakiegokolwiek związku z tą partią. Cały czas próbuje się robić to w stosunku do innych. Ja nie mówię, że to się udaje. Komunizm też się zawalił.
Sam fakt, że Unia Europejska się osuwa, jest bardzo interesujący. Dzięki przyjętej w latach 90. tzw. strategii lizbońskiej w 2000 roku mieliśmy przegonić Stany Zjednoczone i oczywiście rozziew gospodarczy między USA a Europą się tylko pogłębia. Ale to nie znaczy, że indywidualnie i grupowo ludzie na tym nie zyskują –tacy panowie jak Timmermans – którzy w normalnej polityce nie mieliby żadnych szans. Oni są wypluwani w polityce krajowej, obywatele i ich narodów nie chcą na nich głosować. Przykład Ursuli von der Leyen jest ewidentny. Po tym, co ona wyprawiała jako minister obrony narodowej, zastanawiano się, czy nie zafundować jej Trybunału Stanu. Tymczasem została szefem Komisji Europejskiej.
Mówisz jako konserwatysta. Ale jest cała masa wykształconych ludzi, którzy są zwolennikami projektów europejskich.
Ja jestem z pokolenia, które chciało, żeby u nas było jak na Zachodzie. Nie za bardzo wiedzieliśmy, co to znaczy, nie wiedzieliśmy, jaka jest Europa. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że te narody, państwa się tak od nas różnią. Ale kiedy komunizm upadł, powinniśmy się nad różnymi zjawiskami zastanowić.
Europa się bardzo rozwinęła, tyle że już dawno temu, a teraz jest pogrążona w stagnacji, przeżywa kryzys. A my słyszymy ciągle, że na kryzys Unii – więcej Unii. Jak walił się komunizm, było dokładnie to samo: na kryzys komunizmu – więcej komunizmu. (…)
Donald Tusk, który był prezydentem Europy, nie mówi otwarcie, jakie są jego intencje. Może Ty umiesz odpowiedzieć na pytanie, po co Donaldowi władza?
Jak to, po co? Bo człowiek tęskni za władzą, dąży do niej. To jest najmocniejszy impuls.
To jest jakaś odpowiedź; ale Donald Tusk ma przecież jakąś intencję polityczną i zadanie polityczne. Dlaczego nie chce o tym powiedzieć?
Otóż to nie tylko Donald Tusk, a cała III RP przyjęła, że wystarczy nam namiestnik. Mówiąc o III RP, mam na myśli formację, do której należy cały establishment. Nie Prawo i Sprawiedliwość, nie Konfederacja i jakieś marginalne ugrupowania, których nie muszę kochać, ale one oczywiście nie są projektem III RP. Natomiast Platforma Obywatelska, SLD, PSL – to są klasyczne ugrupowania III RP.
Co ciekawe, Platforma Obywatelska startowała jako kontestator III RP, ale Tusk doszedł do wniosku, że władzę w Polsce zdobyć i utrzymać jest bardzo trudno bez porozumienia z establishmentem, który pochodzi z okresu postkomunistycznego i tworzy oligarchiczny układ. Więc najlepiej być jego emanacją, dogadać się z nimi. (…)
Ale żeby Donald Tusk, który w wywiadzie dla „Przekroju” zapytany, kto miał rację w 1992 roku: Macierewicz czy Michnik?, odpowiedział: Macierewicz?…
Tusk wtedy bardzo różne rzeczy przeżył, m.in. nawrócenie religijne. Ja osobiście znam Tuska, pamiętam, że on wtedy wzywał do radykalnej lustracji, do ujawnienia wszystkich danych IPN-owskich… Bardzo prędko mu to przeszło.
To mu przeszło czy to mu przeszli?
Przeszło czy mu przeszli, to wszystko jedno, to jest człowiek do głębi cyniczny. (…)
A może polityka przeżywa właśnie kryzys, tak jak demokracja?
Kryzys polega przede wszystkim na tym, że demokracji nie ma, że nam się sprzedaje jako demokrację coś, co nią nie jest. To coś nazywa się demokracją liberalną i dąży się do tego, żeby było jeszcze mniej demokracją. A to jest właśnie model oligarchii.
Widziałem definicję, że ten, kto się nie zgadza na demokrację liberalną, jest populistą, a populista jest przeciwnikiem demokracji w ogóle, więc trzeba uważać, co się mówi, bo można być wykluczonym z debaty.
W takiej sytuacji mówię zwykle: proszę mi zdefiniować, na czym polega demokracja liberalna. I nagle okazuje się, że to jest przede wszystkim rozbudowywanie systemu prawnego. A to, że wszystko da się regulować prawnie, jest absurdem. Kultura, obyczaj, etyka to są dużo bardziej elastyczne modele, które regulują pewne zjawiska. Prawo powinno je tylko nadzorować w bardzo szerokim wymiarze, powinno wyrastać z nich. U nas się coraz bardziej eliminuje etykę, tradycyjny obyczaj, obyczajowość na rzecz systemu prawnego, który ma wszystko rozwiązywać.
Prawo i Sprawiedliwość nie uprościło systemu prawnego.
Ale ja wcale nie mówię, że wszystko się udało. Przede wszystkim Prawo i Sprawiedliwość zderzyło się z oligarchią prawniczą, głównie sędziowską, i nie potrafiło sobie z tym dać rady. To zresztą w dużej mierze były naczynia połączone z problemami Unii Europejskiej, ponieważ Unia Europejska interweniowała w obronie sędziokracji polskiej. I polskie władze się wycofywały, a nie powinny tego robić w żadnym wypadku. (…)
Co by się stało, gdyby Ukraina przegrała z Rosją?
Po pierwsze, to byłaby ogromna krzywda dla narodu ukraińskiego. Ale to również znaczy, że my będziemy bezpośrednio zagrożeni, bo Rosja ma świadomość, że gdyby w tej wojnie Polska zachowała się inaczej, to Ukraina by się nie obroniła. Rosja podejmuje rozmaite działania wymierzone w Polskę, bo doskonale wie, że jesteśmy barierą dla jej imperialnego rozwoju. Jeżeliby upadła Ukraina, to my będziemy kolejnym krajem, który Rosja będzie chciała podbić.
Co pomyślałeś, kiedy dowiedziałeś się, że rozbił się samolot, w którym był albo nie było Prigożyna?
Zła strona mojej natury cieszy się, jak dranie giną. A z drugiej strony pomyślałem sobie: co teraz będą mówili ci, którzy twierdzili, że zamach smoleński to bzdura? (…)
Kto wygra wybory?
Na pierwszym miejscu będzie PiS.
Będzie rządził?
Nie wiem. Ale jest to bardzo prawdopodobne. Natomiast jest bardzo mało prawdopodobne, że będzie rządził ktoś inny.
Mogę sobie wyobrazić jakąś bardzo heterogeniczną koalicję, wspieraną po cichu przez Konfederację, bo inaczej nie będzie rządziła, ale jest raczej niemożliwe, żeby rządził ten, powiedzmy umownie, anty-PiS, czyli opozycja, bo przecież ona będzie zablokowana przez weto prezydenckie i w związku z tym de facto nie za bardzo będzie w stanie cokolwiek zrobić.
Myślę, że prawdopodobnie wchodzimy w okres turbulencji do wyborów prezydenckich.
Cały wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z Bronisławem Wildsteinem pt. „Namiestnik czy suweren?” znajduje się na s. 2, 6 i 7 październikowego „Kuriera WNET” nr 112/2023.
Październikowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prof. Krzysztof Szczucki / Fot. Konrad Tomaszewski
Gościem Poranka Wnet jest dr hab. Krzysztof Szczucki, prezes Rządowego Centrum Legislacji i lider listy Prawa i Sprawiedliwości w Toruniu.
Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!
Prezes Rządowego Centrum Legislacyjnego, prof. Krzysztof Szczucki, startuje w nadchodzących wyborach parlamentarnych z listy Prawa i Sprawiedliwości w Toruniu. Komentuje on swoją kampanię w tym okręgu:
W ostatnich wyborach w 2019 roku na 13 mandatów lista Prawa i Sprawiedliwości zdobyła 6 mandatów. Myślę, że ten wynik jest osiągalny. Teraz walczymy oczywiście o więcej.
Gość Poranka Wnet zaznacza, że wyborcy odrzucają przymusową relokację imigrantów, co tłumaczy doniesieniami o niepokojach społecznych w krajach zachodnich:
Spotykam wiele osób, które były w Paryżu, były we Francji, były w Niemczech ludzie, którzy oglądają też oczywiście różne kanały medialne, więc są w stanie konfrontować się z różnymi, z różnymi przekazami i oni nie chcą.
Odnosząc się do afery wizowej, poseł PiS uważa, że prawdziwą „aferą” może być narzucanie relokacji imigrantów przez instytucje europejskie:
Jedyna afera to jest afera relokacyjna. To znaczy próbuje się nam narzucić obowiązkowo przyjmowanie ludzi niesprawdzonych, ludzi, którzy po pierwsze nie chcą do Polski przyjechać wcale, a po drugie powinni otrzymać pomoc w państwie, z którego pochodzą, a nie być przewożeni z pieniędzy niemieckich, m.in. niemieckich organizacji pozarządowych finansowanych przez niemiecki rząd na łódkach do Europy.
Będziemy przeciw i po prostu nie będziemy tej relokacji na pewno realizować.
Profesor Szczucki podkreśla, że posłowie Platformy Obywatelskiej gotowi są realizować politykę europejską w kwestii migracji:
To są ludzie, którzy uważają, że należy posłusznie realizować wszystkie zalecenia Komisji Europejskiej. Czyli tutaj też trzeba sobie wprost powiedzieć zalecenia w dużej mierze rządu niemieckiego, bo Ursula von der Larsen jest prominentnym politykiem niemieckim.
Pytany o stosunek jego ugrupowania do sprawy obecności Polski w UE, gość Poranka Wnet stanowczo zaprzecza zarzutom, jakoby PiS miało optować za wyprowadzeniem Polski ze wspólnoty europejskiej:
To nie są nasze tezy, absolutnie nie zgadzamy się z taką koncepcją. Natomiast Polska w Unii Europejskiej ma być suwerenna. Unia Europejska jest unią równych państw, państw, które powinny działać, współdziałać, powinny poszukiwać wspólnie rozwiązań.
Krzysztof Szczucki stwierdza jednocześnie, że Polska nadal jest adwokatem spraw ukraińskich w UE. Zaznacza, że w interesie Polski leży zwycięstwo jej wschodniego sąsiada:
Polska jest adwokatem spraw ukraińskich w Europie, Polska jest za Ukrainą niepodległą, suwerenną. To też jest gwarancja naszego bezpieczeństwa i wszystko, co w interesie naszego regionu będzie przez Polskę reprezentowane.
Pytany o najnowszy odcinek serialu „Reset”, w którym ujawniono współpracę między służbami polskimi a rosyjskimi służbami FSB, kandydat PiS wskazuje na wielką skalę wpływów rosyjskich:
Te wpływy rosyjskie były bardzo duże i bardzo istotne i one przenikały do różnych sektorów działania państwa polskiego. Ta umowa pomiędzy służbami polskimi, rosyjskimi jest tego najlepszym przykładem.
Prof. Krzysztof Szczucki / Fot. Konrad Tomaszewski
Gościem Poranka Wnet jest prof. Krzysztof Szczucki, prezes Rządowego Centrum Legislacji.
Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!
Profesor Krzysztof Szczucki, który został desygnowany jako „jedynka” listy wyborczej Prawa i Sprawiedliwości w okręgu nr 5, jest postrzegany jako główny autor programu wyborczego swojej partii. Gość Poranka Wnet podkreśla jednak, że w pracach nad tym dokumentem pracuje cały sztab ludzi:
Oczywiście to jest program przygotowywany przez całe środowisko polityczne. Mamy ekspertów, mamy ministrów, osoby, które w różnych obszarach się specjalizują, więc to jest rezultat będący efektem szerszej dyskusji.
Krzysztof Szczucki stwierdza, że w interesie Polski leży zwycięstwo Ukrainy i porażka Rosji. Jednocześnie podkreśla, że dla rządu najważniejsze jest bezpieczeństwo żywnościowe oraz wsparcie dla polskich rolników:
Trzeba powiedzieć sobie jasno, że to, aby wojna skończyła się na Ukrainie i żeby Ukraina z tej wojny wyszła zwycięsko, leży w najgłębszym interesie Polski i Polaków. Zależy nam na tym, żeby Rosja tę wojnę przegrała. Przegrała ją całkowicie, totalnie.
Naszym celem jest ochrona polskiego rolnictwa, co w naszym przekonaniu w żaden sposób nie zakłóca i nie powinno zakłócać dobrych relacji z Ukrainą.
Komentując kwestię kolejnego punktu programu Prawa i Sprawiedliwości „Lokalna Półka”, gość Poranka Wnet podkreśla konieczność wspierania polskich przedsiębiorców i lokalnych producentów żywności. Zwraca również uwagę, że dokument uwzględnia rolę kobiet i różnych grup społecznych:
Chcemy wspierać polskich przedsiębiorców, lokalnych producentów żywności, bo polskie bezpieczeństwo żywnościowe jest najważniejsze, żeby ono mogło istnieć właśnie w ramach tego bezpiecznej przyszłości Polaków, to trzeba wspierać lokalnych producentów żywności.
Mogę tylko powiedzieć, że wszystkie grupy społeczne, także kobiety, w tym programie oczywiście są uwzględniane i Prawo i Sprawiedliwość o nich pamięta, ale czy taki lub inny program, taki lub inny projekt w tym programie będzie zawarty, to musimy się uzbroić w cierpliwość i poczekać do soboty.
Krzysztof Szczucki odnosi się również do kandydatury Romana Giertycha z list Koalicji Obywatelskiej:
On po prostu chce, chce być posłem, chce być w Sejmie za wszelką cenę, niezależnie od tego, czy w ogóle zgadza się, czy podziela stanowiska ideowe, doktrynalne partii, z której startuje.
Maciej Wąsik, wiceminister spraw wewnętrznych wskazuje, że Donald Tusk jest „szalony”, jeżeli kwestionuje on zagrożenie ze strony grupy Wagnera w czasie trwania wojny na Ukrainie.
Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!
Gościem Poranka Wnet jest Maciej Wąsik, poseł Prawa i Sprawiedliwości oraz wiceminister spraw wewnętrznych i administracji. Na antenie Radia Wnet komentuje on słowa Jarosława Kaczyńskiego w wywiadzie dla tygodnika Sieci. Prezes PiS podkreślił, że dobiegła końca dyskusja nad programem oraz kształtem kampanii, a zaczął się czas ścisłej realizacji przyjętych założeń. Zdaniem ministra Wąsika partia rządząca przedstawi nową wizję rozwoju państwa na najbliższe lata:
Niedługo, czyli na początku września, odbędzie się konwencja, na której pan premier Jarosław Kaczyński przedstawi nowy program, nie na te wybory, tylko tak naprawdę na następne 8 lat. Chcemy pokazać Polakom, jak ta wizja naszego kraju będzie wyglądała według PiS. Chcemy po prostu te wybory wygrać. Mamy do tego wszystkie instrumenty.
Gość Poranka Wnet odnosi się także do słów liderów opozycji, które jego zdaniem obniżyły poziom polskiej debaty:
Popatrzmy, co robi druga strona. Donald Tusk, kiedy wrócił z Brukseli do polskiej polityki, przyjął kurs absolutnego hejtu. W mojej ocenie Donald Tusk jest odpowiedzialny za złe emocje w polskiej polityce, za olbrzymią część złych emocji. Bez Donalda Tuska polska polityka była lepsza, była bardziej merytoryczna, było więcej dyskusji, więcej debaty, a mniej wyzwisk. Na każdym wiecu Donald Tusk po prostu atakuje Prawo i Sprawiedliwość w niewybrednych słowach.
Wiceminister spraw wewnętrznych ujawnia najważniejszy aspekt nowego programu PiS-u:
Będą punkty dotyczące bezpieczeństwa. Bo, jeżeli mamy za wschodnią granicą wojnę na Ukrainie, jeżeli mamy grupę Wagnera na Białorusi, jeżeli mamy wojnę hybrydową ze strony Łukaszenki i Putina, a całej Unii Europejskiej de facto nie tylko wobec Polski, to temat bezpieczeństwa musi być w mojej ocenie kluczowy.
Maciej Wąsik podkreśla, że jeżeli Donald Tusk kwestionuje zagrożenie ze strony grupy Wagnera dla Polski, to musi być „szalony”:
Czy my żeśmy wymyślili agresję Putina na Ukrainę? Czy żeśmy wymyślili czołgi ruskie pod Kijowem? One tam stały pod Kijowem. Był scenariusz, że Rosjanie będą już na Bugu stać, gdyby nie nasza mądra polityka, gdybyśmy nie stworzyli w Jasionce hubu, którym wysłaliśmy amunicję, wysyłaliśmy uzbrojenia na Ukrainę razem z Amerykanami. Jak Amerykanie i Polacy pomagali? Proszę o tym pamiętać, że to my razem z Amerykanami doprowadziliśmy do tego […], że Ukraińcy mieli siły, żeby odepchnąć Putina od Kijowa. I to jest pierwsza rzecz. Czy myśmy wymyślili północny szlak migracyjny? Wymyślił go Putin i Łukaszenko. Oni to wymyślili i to oni zdestabilizować zresztą nie tylko granice Polski, ale także granice Litwy i Łotwy.
Gość Poranka Wnet apeluje do opozycji, aby w sprawie granicy poparli polski rząd:
Każdy odpowiedzialny rząd, mając zabijaków i morderców po drugiej stronie granicy, przygotowywałyby się do najgorszego. I my się przygotowujemy. Zapewne nie dojdzie do tego, ale musimy być do tego przygotowani. I apelowałbym do tej niemądrej opozycji, do tej nieroztropnej opozycji, żeby przynajmniej w tym jednym elemencie poparli rząd, żeby nie atakowali rządu w tym zakresie, żeby nie atakowali służb granicznych. Przecież mieliśmy do czynienia z potwornym hejtem wylewane na straż graniczną, na wojsko polskie, na policję za to, że stali murem na polskiej granicy. Frasyniuk z kim jest związany?
Marek Budzisz podczas I Festiwalu Książki Geopolitycznej / Fot. Jan Włodzimierz Brewczyński, Radio Wnet
Zdaniem eksperta think tanku Strategy and Future trudna sytuacja na liniach frontu powoduje zwiększenie nerwowych działań ukraińskiej dyplomacji także wobec Polski.
Gościem Radia Wnet był Marek Budzisz, ekspert i analityk publikujący na łamach tygodnika Sieci i portalu wPolityce, który ocenia aktualną sytuację wojskową Kijowa: Ukraina moim zdaniem nie mówi tego głośno, ale zaczyna mieć świadomość, że przegrywa tę wojnę z Rosją. Zwyczajnie przegrywa. W wymiarze wojskowym ta ofensywa nie idzie. Tak jak wszyscy się spodziewali, a w związku z tym przegrywa w wymiarze politycznym.
Marek Budzisz podkreślił znacznie trudnej sytuacji na froncie z reakcjami ukraińskiej dyplomacji: Uważam, że część elity ukraińskiej jest po prostu w panice. I oni uważają, że muszą wykonać taki skok na taśmę, wymuszając pewne koncesje ze strony Unii Europejskiej czy czy NATO, bo w przyszłości będzie trudniej, a nie łatwiej. I to powoduje emocje.
Ekspert komentował ostatnie napięcia dyplomatyczne między Polską a Ukrainą, które skutkowały wezwaniem polskiego ambasadora do Ukraińskiego MSZu: Ta współpraca nie może mieć charakteru jednowymiarowego. Strona ukraińska również powinna znać i uwzględniać w swoich próbach te czynniki, które wpływają na stan opinii publicznej w Polsce. I to jest dość oczywiste, że w państwie demokratycznym, takim, jakim jest Polska, nastawienie opinii publicznej. Może wpłynąć pozytywnie lub negatywnie na perspektywy współpracy.
Zdaniem Marka Budzisza ukraińska dyplomacja w dwóch kwestiach popełniła błąd w relacjach z Polską:
W ostatnim czasie mamy dwie kwestie, które w moim odczuciu strona ukraińska zlekceważyła. To jest kwestia wznowienia ekshumacji pomordowanych na Wołyniu, a już nie mówię o upamiętnienia tych ofiar. I druga kwestia, którą znowu strona ukraińska w moim odczuciu przeszarżowała, czyli kwestia dopuszczenia ukraińskiego na rynek europejski. Nie chodzi o tranzyt, dlatego, że co do tranzytu nie ma sporu, to chodzi po prostu o dopuszczenie ukraińskiej produkcji rolnej na rynek europejski.
Gość Radia Wnet podkreślał znacznie Warszawy w pomocy dla walczącej Ukrainy:
Polski nie da się zastąpić współpracą z innymi państwami. Nawet gdyby założyć, że ta współpraca z innymi państwami przebiegałaby dobrze. A wiemy, że nie przebiega. U nas często się uważa, że Niemcy są w stanie przelicytować Polskę, jeśli chodzi o znaczenie dla Ukrainy. Niemcy w maju zadeklarowały 2,4 mld euro pomocy wojskowej. Tylko problem polega na tym, że sierpień z czterech dziesiątych miliarda, co wynika zresztą z publikacji niemieckich mediów, dotarł na Ukrainę ułamek tej deklarowanej pomocy. Niemcy nadal uprawiają pewną propagandę mówiącą o zwrocie historycznym, o zmianie polityki niemieckiej. Natomiast realia są, są inne i z tych realiów zdają sobie sprawę też urzędnicy ukraińscy.
Jak podkreślił doradca prezydenta najbliższe godziny powiedzą jaka jest polityczna siła Władimira Putina i czy zdoła wyciągnąć fizyczne konsekwencje wobec przywódców puczu.
Gościem Poranka Wnet była Paweł Soloch, były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego i doradca prezydenta, który komentował znaczenie buntu oddziałów grupy Wagnera dla sytuacji bezpieczeństwa Polski: Nie ma zwiększonego zagrożenia, jeśli chodzi o nasz kraj, ale oczywiście w związku z agresją rosyjską przeciwko Ukrainie jasne jest, że stan gotowości, również we współdziałaniu z naszymi sojusznikami jest podniesiony, ale na chwilę dzisiejszą można stwierdzić, że nasze bezpieczeństwo nie pogorszyło się w stosunku do tego jak to wyglądało parę dni temu.
Nie ulega wątpliwości, że się pogorszyła. Pytanie jak bardzo, pytanie, które przecież wielu sobie zadaje od kilkudziesięciu godzin, czy to już jest ten rok 1917, do którego zresztą sam Putin się odwołać w swoim wystąpieniu, czy jeszcze nie. Na chwilę obecną nie wygląda, że ten rok 1917, skądinąd pożądany przez wielu i oczekiwany również przez Ukraińców, miałby nastąpić. Jednak nie ulega wątpliwości, że pozycja Putina i autorytet władzy centralnej jako takiej na pewno jest znacznie słabszy niż to miało miejsce w czwartek czy w piątek- wskazał prezydencki doradca.
Wydaje się mało prawdopodobne, żeby to była maskirowka – podkreślił na antenie Radia Wnet Paweł Soloch wskazując, że to co się stało wyraźnie osłabiło pozycję Putina. Oczywiście inne pytanie jest, na ile Prigożyn działał samodzielnie, a na ile jednak z inspiracji jakichś innych ośrodków. Ponieważ do tej pory to nie była osoba pierwszoplanowa.
Najbliższe godziny pokażą też, na ile Putin panuje nad sytuacją. Wydaje się, że w systemie takim, jakim jest Rosja pozwolenie na przeżycie buntownikom i nie wyciągnięcie żadnych fizycznych konsekwencji wobec buntowników, w oczach Rosjan będzie świadczyło o słabości reżimu – podkreślił gość Poranka Wnet.
Działania grupy Wagnera w ramach polityki Putina mogą przypominać tworzenie przez Hitlera wojsk SS, jako alternatywy o elitarnym charakterze dla Wehrmachtu powiedział Paweł Soloch, dodając, że: Wszystko na to wskazuje, że w początkowej fazie wojny Putin usiłował tak to rozgrywać, że to oddziały Wagnera są jakby alternatywą dla jednak nieskutecznej, by nie użyć słowa nieudolnej, armii rosyjskiej. Teraz nastąpił przesilenie w postaci próby chyba udanej, zobaczymy jeszcze dajmy sobie parę dni, wcielenia kierowców w struktury Ministerstwa Obrony.
W rozmowie z Radiem Wnet Paweł Soloch na pytanie dlaczego armia i policja pozostawały bierne wobec marszu oddziałów Wagnera odpowiedział, że najprawdopodobniej: Nie było rozkazów, żeby zniszczyć małe, maszerujące w kierunku Moskwy kolumny. Prawdopodobnie te nieliczne ofiary i straty, które armia rosyjska poniosła, były w jakimś sensie przypadkowe.
Wkrótce dowiemy się pewnie, że to Kaczyński zmusił Tuska do obalenia rządu. A krótko przed wyborami okaże się, że na filmie „Nocna zmiana” wcale nie widzimy Donalda Tuska. To Kaczyński się przebrał.
Zbigniew Kopczyński
Pamiętny 4 czerwca
Na 4 czerwca Donald Tusk zapowiedział wielki marsz. Pisząc te słowa nie wiem, czy będzie on wielki, czy niewielki. To się dopiero okaże. Jednego możemy być pewni. Bez względu na rzeczywistą frekwencję na marszu, organizatorzy ogłoszą go wielkim sukcesem, a ich przeciwnicy niekoniecznie. Ten sam marsz może dla jednych być wielkim, a dla drugich małym. Przerabialiśmy to przy okazji marszów „w obronie konstytucji i wolnych sądów”. Podawana przez organizatorów liczba stu czy nawet dwustu tysięcy uczestników, po dokładnym przeliczeniu okazała się kilkakrotnie mniejsza. Przy dobrym skadrowaniu relacji grupkę można zrobić tłumem.
Wybrana data wielkiego marszu ma nawiązywać do wydarzeń z naszej najnowszej historii, ważnych dla polskiej demokracji. Przyjrzyjmy się zatem, co takiego wydarzyło się wtedy, by mogło stać się odniesieniem dla naszych hiperdemokratów.
Nie będzie to obiektywny opis historyczny, a raczej przedstawienie moich ówczesnych odczuć. Byłem wtedy stosunkowo młody, acz już po doświadczeniu działalności w karnawale Solidarności i konspirze, zaangażowany w działalność polityczną, lecz na szczeblu lokalnym, daleko od wielkiej polityki.
W miarę zbliżania się 4 czerwca 1989 roku rosło napięcie i mobilizacja, ale też granicząca z pewnością nadzieja na zmiany. Zanim jednak ruszyliśmy do urn, media podały mrożące wieści z Pekinu. Przez ostatnie miesiące prawie codziennie informowano o chińskiej odwilży, o coraz odważniejszych wystąpieniach i żądaniach zmian. Wyglądało na to, że w Chinach również może dojść do przemian, a później – myśleliśmy – zawali się w końcu komunistyczne imperium zła. Tak to wyglądało. Tłumy ludzi okupujące Plac Niebiańskiego Spokoju robiły wrażenie.
I właśnie nad ranem 4 czerwca na zgromadzonych na placu ludzi ruszyły czołgi i transportery wojskowe, otworzono ogień maszynowy. Masakra. Według chińskich władz zginęło wtedy niecałe trzy setki ludzi. Chiński Czerwony Krzyż mówił o liczbie ponad dziesięć razy większej, a według niektórych, później ujawnionych źródeł, ofiar mogło być nawet dziesięć tysięcy.
Ich ciała potraktowano mniej więcej tak, jak w Auschwitz robili to Niemcy. Pamięć o tej masakrze bardzo skutecznie – przynajmniej w Chinach – wrzucono do komunistycznego grobu pamięci.
Po raz kolejny okazało się, że komuniści potraktowali liberalizację reżimu jako czas do przygotowania rozprawy z oponentami. Tak jak było to w Polsce w latach 1980–81. 4 czerwca 1989 roku w Pekinie był pogrzebem ledwo widocznych zalążków demokracji. Wiadomości z Chin nie osłabiły naszego zaangażowania w polskie wybory, choć przypomniały nam, do czego zdolni są komuniści.
Dziś krytykujemy tamte wybory, bo wolne były tylko w 35 procentach, więc nazywanie ich demokratycznymi jest nieporozumieniem. To prawda, demokratyczne nie były. Ale w wtedy te 35% oznaczało dla nas naprawdę dużo.
Przecież od upadku II Rzeczypospolitej nie mieliśmy tyle wolności. Mogliśmy iść, skreślić kogo chcemy (w tych 35% procentach) i nasz głos został policzony. Dla mnie, moich rówieśników, a i naszych rodziców nastąpiło to pierwszy raz w życiu. Naprawdę zachłysnęliśmy się tym skrawkiem wolności.
Prawdziwe i demokratyczne wybory były do Senatu. Tu poszliśmy jak burza. W Senacie nie znalazł się żaden komunista. Solidarnościowi kandydaci zdobyli 99 mandatów. Jeden przypadł niezależnemu kandydatowi – Henrykowi Stokłosie z okręgu pilskiego. Był on jednym z największych pracodawców w okręgu i, prawdopodobnie, jego przypadek jest dla liderów Prawa i Sprawiedliwości jednym z powodów niechęci do jednomandatowych okręgów wyborczych. Paradoksalnie te stuprocentowo wolne wybory pozostają w cieniu sejmowych, jedynie częściowo wolnych, i raczej nie do wyborów senackich nawiązuje Donald Tusk.
Te 35% wygraliśmy w stu procentach. Dodatkowo przepadła lista krajowa, a to znaczyło, że wielu zasłużonych towarzyszy zabrakło w Sejmie. Nokaut czerwonych, a u nas prawie euforia. Prawie, bo z pewną niepewnością czekaliśmy na reakcję komunistów, wiedząc, co wydarzyło się w Pekinie. Z wielkim napięciem słuchaliśmy oświadczenia rzecznika Komitetu Centralnego PZPR wygłoszonego w Dzienniku Telewizyjnym. Zapewnił, że partia przyjmuje wynik wyborów. Naprawdę duża ulga.
A po tym bolesny policzek. Dowiedzieliśmy się, że nasi liderzy: Bronisław Geremek i Tadeusz Mazowiecki ustalili z czerwonymi, że oddają komunistom mandaty z listy krajowej. Zmienili zasady w trakcie gry! Naprawdę trudno było mi to zrozumieć. Demokracja to przecież rządy ludu, a gdy lud wypowiedział się wyraźnie i jednoznacznie, postanowiono tę wypowiedź mocno stonować.
Pacta sunt servanda – stwierdzili nasi liderzy. Umów należy dotrzymywać – to podstawowa rzymska zasada praworządności. Jak najbardziej słuszna. Pytanie tylko, których umów? Tych z komunistyczną władzą, czy z polskim społeczeństwem? Geremek i Mazowiecki powiedzieli Polakom: „Możecie głosować, jak chcecie, ale wynik ma być taki, jak ustaliliśmy z czerwonymi”. Trudno o większe podeptanie demokracji. Rozumiem argumenty o sytuacji geopolitycznej, potrzebie rozsądku i niestawianiu przeciwnika pod ścianą, ale mówmy o kompromisie, dogadaniu się elit, a nie o demokracji. Czy tę rocznicę chce obchodzić Donald Tusk?
Efektem „dotrzymania umowy” było powierzenie Czesławowi Kiszczakowi misji stworzenia nowego, „demokratycznego” rządu, a później wybór Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta. I tylko zakulisowym zabiegom braci Kaczyńskich zawdzięczamy niepowodzenie misji Kiszczaka, powstanie rządu Mazowieckiego, a później przyspieszone wybory prezydenckie. Notabene, w tym niby pierwszym niekomunistycznym rządzie siłowymi resortami kierowali zasłużeni komunistyczni generałowie. Taka to była demokracja.
Na w pełni demokratyczne wybory parlamentarne musieliśmy czekać do 27 października 1991 roku. W ich wyniku powstał rząd Jana Olszewskiego, pierwszy rząd bez komunistów. Nie był on hołubiony, delikatnie mówiąc, przez tych, którzy czuli się uprawnieni do sprawowania rządu dusz Polaków.
Nieakceptowalne dla ówczesnych elit było usiłowanie powstrzymania nazywanego prywatyzacją przejmowania majątku narodowego przez ludzi związanych z dawną władzą, co traktowano jako złamanie ustaleń okołookrągłostołowych. Znów „Pacta sunt servanda”.
Nie podobało się też wyraźne artykułowanie dążeń do włączenia Polski do struktur zachodnich NATO i Unii Europejskiej – w tej właśnie kolejności. Okrągłostołowe elity zachowywały się wtedy tak, jak gdyby dalej istniał Układ Warszawski, a Związek Sowiecki nie rozpadał się na naszych oczach. Prezydent Wałęsa wygłaszał, w opozycji do rządu, projekty powołania jakiegoś NATO-bis i EU-bis, by uniemożliwić integrację z Zachodem i pozostawić dawne demoludy w szarej strefie z przewagą wpływów rosyjskich.
Kolejną kością niezgody był projekt umowy z Rosją, przewidujący stworzenie na terenie wojskowych baz rosyjskich faktycznie eksterytorialnych baz formalnie gospodarczych, nazywanych ładnie joint-venture, a będących faktycznie centrami wywierania wpływu i ośrodkami wywiadowczymi. Istnienie czegoś takiego uniemożliwiłoby zupełnie wejście Polski do NATO. Lech Wałęsa poleciał z tym projektem do Moskwy i tylko wysłany tam ostry sprzeciw rządu zablokował jego podpisanie.
Po powrocie z Moskwy, już 28 maja, Lech Wałęsa podjął pierwszą próbę odwołania rządu Jana Olszewskiego. Swego dopiął kilka dni później, dokładnie 4 czerwca 1992 roku. Powodem było upublicznienie przez ministra spraw wewnętrznych, Antoniego Macierewicza – w wyniku uchwały Sejmu – listy 64 członków rządu, posłów i senatorów, mających kartotekę współpracy z komunistycznymi służbami specjalnymi.
Szokiem było zobaczyć, jak gęsto wśród rządzących było od donosicieli, w tym bohaterów walki o wolną Polskę, z Lechem Wałęsą na czele.
Tego płazem puścić nie było można i po nocnej naradzie kolaborantów i ich wspólników odwołano rząd, a kapusiom zapewniono spokój, ciepłe posady i wpływ na politykę państwa na długie lata. Wiele dziwnych posunięć późniejszych rządów mogło mieć źródło w aktach przechowywanych na Łubiance.
Z trzech opisanych tu czwartoczerwcowych wydarzeń, właśnie to ostatnie ma najwięcej wspólnego z demokracją. Nie użyto przemocy, nie wypaczono wyników wyborów, a zmiana koalicji rządzącej to zwykła praktyka w demokracjach. W ten sposób kanclerzem został Helmut Kohl i nikt mu tego nie wypominał.
Być może właśnie to wydarzenie chce przypomnieć Polakom Donald Tusk? W końcu odegrał w nim jedną z głównych ról. Choć w swej skromności umniejsza ostatnio swoje zasługi.
Opowiadał niedawno, ile złego o Janie Olszewskim słyszał z ust Jarosława Kaczyńskiego. Wkrótce dowiemy się pewnie, że to Kaczyński zmusił go do obalenia rządu. A krótko przed wyborami okaże się, że na filmie Nocna zmiana wcale nie widzimy Donalda Tuska. To Kaczyński się przebrał.
Wielki marsz ma bronić zagrożonej demokracji, wolności itd. oraz doprowadzić do przejęcia władzy przez opozycję. Już sam fakt legalnego, bez przeszkód jego zorganizowania podaje to zagrożenie w dużą wątpliwość. W krajach wolnych i demokratycznych – a takim jest Polska – każdy może sobie demonstrować i maszerować z dowolnej okazji. Jednak w demokracji władzy nie zdobywa się marszami, a poprzez wyborcze decyzje obywateli.
Jeśli zestawimy zapowiedzi marszu z wcześniejszymi zapowiedziami liderów opozycji „silnych ludzi” usuwających rządzących z urzędów czy błyskawicznego posprzątania sądów, wielki marsz Donalda Tuska kojarzy się raczej z faszystowskim marszem na Rzym.
Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Pamiętny 4 czerwca”znajduje się na s. 6 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 108/2023.
Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Mam wrażenie, że znów jesteśmy „w czwartym czerwca”, że ten czerwiec to finał tamtego. Znów aktualne są słowa Jana Olszewskiego: w grze „jest pewien obraz Polski, jaka ona ma być. Czyja ona ma być?”
Jest druga połowa maja 1992 roku. Gabinet mecenasa Jana Olszewskiego zbiera się w celu omówienia polsko-rosyjskiej umowy państwowej, którą w następnych dniach w Moskwie mają podpisać prezydenci Wałęsa i Jelcyn.
Umowę referuje minister spraw zagranicznych Krzysztof Skubiszewski. Premierowi nie podoba się preambuła, ale w którymś momencie ministrowie dowiadują się, że do umowy są dołączone dwa tajne załączniki. Minister Skubiszewski nie chce ich pokazać, mówiąc, że i tak wszystko jest już ustalone. Jednak ministrowie stawiają na swoim.
Tego samego dnia Rada Ministrów zbiera się po raz drugi. Tym razem jest to posiedzenie ściśle tajne. Ministrowie z przerażeniem czytają załączniki, z których wynika, że państwo polskie ma zapewnić mieszkania tym żołnierzom sowieckim, którzy chcą zostać w Polsce, a co gorsza, w bazach rosyjskich mają powstać rosyjskie przedsiębiorstwa. Ministrowie protestują. Antoni Macierewicz mówi, że jeśli w bazach pozostaną Rosjanie, to Polska nigdy nie zostanie przyjęta do NATO. Rząd załączniki odrzuca. Ale w dniu odlotu prezydenta Wałęsy do Moskwy rzecznik prezydenta oświadcza, że prezydent nic nie wie o decyzji rządu i ma zamiar podpisać całą umowę wraz z załącznikami. Gdy dowiaduje się o tym premier, staje na głowie, by dostarczyć stenogramy z posiedzenia Rady Ministrów prezydentowi Wałęsie i zakazuje mu podpisania załączników.
W mediach trwa nagonka na rząd. Po powrocie wściekły Wałęsa cofa rekomendację rządowi Jana Olszewskiego. 29 maja Janusz Korwin-Mikke zgłasza projekt uchwały lustracyjnej. Na listach tajnych współpracowników pojawia się ponad 60 nazwisk posłów, które wyciekają do mediów. Są dwie koperty. W kopercie nr 2 znajduje się nazwisko prezydenta Rzeczypospolitej. W mediach wrze. Politycy i dziennikarze krzyczą o prawach człowieka, o końcu demokracji, o złamaniu zasad państwa prawa. W nocy 4 czerwca rząd Jana Olszewskiego zostaje odwołany.
Przypominam te zdarzenia, bo mam wrażenie, że znów jesteśmy „w czwartym czerwca”.
Ci sami bohaterowie po dwóch stronach barykady. Z jednej strony Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz, a z drugiej Donald Tusk, Waldemar Pawlak czy Aleksander Kwaśniewski. O Ustawie o Państwowej Komisji ds. badania rosyjskich wpływów na bezpieczeństwo wewnętrzne Rzeczypospolitej Polskiej w latach 2007–2022 mówi się tak samo i to samo, co wtedy o lustracji. I mówią nie tylko ci sami politycy, ale komentują ci sami dziennikarze.
Mam wrażenie, że ten czerwiec to finał tamtego. Znów aktualne są słowa Jana Olszewskiego: w grze „jest pewien obraz Polski, jaka ona ma być. Może inaczej – czyja ona ma być? Jest Polska, była Polska przez czterdzieści parę lat (…) własnością pewnej grupy. Własnością z dzierżawy, może nawet raczej przez kogoś nadanej. Po tym myśmy, w imię racji, własnych racji politycznych, zgodzili się na pewien stan przejściowy. Na kompromis, na to, że ta Polska jeszcze przez jakiś czas będzie i nasza, i nie całkiem nasza. I zdawało się, że ten czas się skończył. (…) A dzisiaj widzę, że nie wszystko się skończyło, że jednak wiele jeszcze trwa i że to, czyja będzie Polska, to się dopiero musi rozstrzygnąć”. I się rozstrzygnie. Jesienią 2023 roku.
Na zakończenie swego przemówienia z czerwca 1992 roku Jan Olszewski powiedział, że jest dumny z tego, że po złożeniu swojego urzędu będzie mógł swobodnie spacerować po ulicach Warszawy i patrzeć ludziom prosto w oczy. I tak też robił. A ja jestem przekonany, że dziś żaden z czołowych polityków nie mógłby powtórzyć tego spokojnego spaceru po ulicach polskich miast.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 2 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 108/2023.
Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Publicysta, autor Kuriera Wnet rozmawia o metodach zwiększania wpływów przez Rosjan oraz komentuje tendencje wyborcze.
Wysłuchaj całej audycji już teraz!
Celem wojny hybrydowej jest podważenie zaufania społeczeństwa do administracji państwowej. Żelazną zasadą rosjan, już od XVIII wieku, jest popieranie obu stron konfliktu. Dezinformacja jest podstawowym narzędziem szerzenia rosyjskich wpływów – zauważa Jan Martini.