Musimy udowodnić, że nie opłaca się nas atakować. Geopolityczny tygiel / Jerzy Targalski, „Kurier WNET” 46/2018

Antysemici i ludzie, którzy uważają, że trzeba siedzieć cicho, tak naprawdę są przekonani o tym, że Żydzi rządzą światem. I że my w starciu z Żydami amerykańskimi przegramy. Ja uważam, że wygramy.

Jerzy Targalski

Musimy udowodnić, że nie opłaca się nas atakować

W związku z kryzysem w stosunkach polsko-żydowskich i atakiem lobby żydowskiego w Ameryce oraz elit politycznych w Izraelu na Polskę, zaczęto mówić dużo o dialogu. Czemu taki dialog służy? Niczemu, poza dwoma celami: zaciemnić sytuację, stworzyć taką atmosferę, żeby nikt już nie wiedział, o co chodzi i żeby można było bezpiecznie skapitulować. Taki cel nie jest godny szacunku. Drugi to przedłużenie całej sprawy. Pod przykrywką bezproduktywnego dialogu toczą się negocjacje. W każdym konflikcie są strony, które liczą, jakie są straty w wypadku przegranej i jakie będą koszty, które trzeba ponieść w razie zwycięstwa. Zatem naszym celem powinno być zwiększenie kosztów przeciwnika, żeby zrozumiał, że nawet gdyby wygrał, będzie to pyrrusowe zwycięstwo i dlatego warto się z nami porozumieć.

Przypominam: Polska będzie miała sojuszników, jeżeli inne państwa będą się bały nas atakować. I to jest jedyny powód, dla którego warto będzie z Polską zawierać sojusze. Co zatem powiedział premier Morawiecki w Monachium; jaki przekaz został skierowany do środowisk żydowskich? Premier Morawiecki – świadomie czy nieświadomie – przekazał środowiskom żydowskim następującą informację: „Jeżeli będziecie nas atakowali, odpowiemy przypomnieniem prawdy o Holocauście. I wtedy wasza religia Holocaustu rozsypie się w proch. A zatem nie atakujcie, bo zlikwidujemy waszą religię Holocaustu, która jest dla was podstawą nie tylko jedności Izraela, nie tylko akcji emigracyjnej do Izraela, ale przede wszystkim podstawą wyciągania pieniędzy od wszystkich pozostałych. Dlatego nie opłaca się Polski atakować”.

Ten przekaz trzeba wzmocnić. Dlatego, czy ktoś jest zwolennikiem, przeciwnikiem, całkowitym, umiarkowanym czy wybiórczym krytykiem premiera Morawieckiego – to wszystko nie ma znaczenia i musi zejść na dalszy plan. Najważniejsza sprawa teraz – bo to jest najważniejszy konflikt, jaki w tej chwili toczymy – to wesprzeć premiera Morawieckiego, żeby nie skapitulował. Żeby się nie załamał, nie wycofał, nie uległ namowom rozmaitych „dialogantów”, co to będą opowiadali, jak to Żydom w Polsce dobrze było, jakby oni o tym nie wiedzieli albo ich to obchodziło – tylko jasno trzymał się tej taktyki:

Będzie prawda o Holocauście i nie utrzymacie swojej religii Holocaustu, chyba, że a) zrezygnujecie z kampanii nienawiści na forum międzynarodowym i w Izraelu przeciwko Polsce, i b) – zrezygnujecie z roszczeń do mienia bezspadkowego.

Na marginesie chciałem przypomnieć, jak wyglądała ustawa reprywatyzacyjna w Czechach w 1991 roku. Zakładała ona – a w grę wchodziło mienie Niemców sudeckich – że żeby odzyskać majątek, trzeba spełniać dwa warunki. Po pierwsze, być obywatelem czeskim, po drugie mieszkać w Czechosłowacji – bo wtedy jeszcze była Czechosłowacja. A zatem takie rozwiązania już były. Wtedy Czechosłowacja, a szczególnie Czechy i premier Klaus, nie byli tak atakowani. Dlaczego? Bo uznawano, że Czechy i tak będą częścią Niemiec, więc atak na Czechy byłby atakiem na Niemcy. Ale też dlatego, że Czesi, mimo opcji niemieckiej, potrafili bronić własnych interesów. Nie merdali ogonkami, nie padali na kolana, nie bili twarzą o ziemię, nie przepraszali, że istnieją. Twardo bronili swoich interesów.

Teraz zastanówmy się, co chcemy osiągnąć my. W tej sprawie zbiegają się interesy co najmniej czterech naszych przeciwników. Są to interesy organizacji żydowskich w Ameryce, które są najbardziej winne temu, że tylu Żydów zginęło w Holocauście, ponieważ to amerykańscy Żydzi odmawiali pomocy swoim braciom na Wschodzie. Następnie – elity żydowskie w Izraelu, które wiedzą, że nienawiść do Polski zwiększa szanse wyborcze, tak jak w Polsce nienawiść do Ukrainy, do Żydów, antysemityzm czy nieustanne polowanie na tak zwanych banderowców. Z tego korzystają nasi wrogowie – Niemcy i Rosja, a za tym stoją jeszcze rozmaici genderyści w Brukseli. Każdy interes jest inny, ale każdy sprowadza się do zniszczenia Polski, do złamania naszego oporu. Musimy się temu przeciwstawić. Jeśli wyłączymy z tego, za pomocą taktyki, o której mówiłem, lobby żydowskie w Ameryce i elity żydowskie w Izraelu, wówczas Niemcy i Rosja stracą instrument. Degeneraci w Brukseli zawsze będą mieli tu, w Polsce, kandydatów na zarządców Polski i nadal targowicę popiera około jednej piątej wyborców. Ale to już jest kwestia naszego stosunku do tych, którzy są zaprzańcami.

Reakcje antysemickie, jak i nawoływanie do dialogu, wynikają z dwóch przyczyn. Po pierwsze – z ogromnego strachu. To jest paradoksalne, że zarówno antysemici, jak i ludzie, którzy uważają, że trzeba siedzieć cicho, tak naprawdę są przekonani o tym, że Żydzi rządzą światem. I uważają, że my w starciu z Żydami amerykańskimi przegramy. Ja uważam, że wygramy. Wygramy, a nasza taktyka powinna polegać na stałym pokazywaniu im: wam się to nie opłaci.

Drugą przyczyną jest przekonanie, że jeśli nie będziemy cicho, jeżeli się nie poddamy, to ucierpią na tym stosunki amerykańsko-polskie; że lobby żydowskie w Ameryce zmusi Stany Zjednoczone do zerwania stosunków z Polską. I za tym znów stoi przekonanie zarówno antysemitów, jak i tak zwanych ugodowców, że polityka amerykańska jest dyktowana przez lobby żydowskie i Izrael. Ja się z tym nie zgadzam.

Dowodem na to, że mam rację, jest choćby to, że Ameryka zabroniła Izraelowi wszcząć wojnę z Iranem i dokonać prewencyjnych nalotów. Cały czas, zarówno za Obamy, jak i teraz, Izrael jest trzymany przez Stany Zjednoczone za gardło, bo one pilnują własnych interesów. Oczywiście są tam wpływy lobby żydowskiego, ale Stany pilnują własnych interesów. Jeżeli będą miały do wyboru sprzedawać nam swoją broń albo nie sprzedawać nic, tylko żebyśmy futrowali organizacje żydowskie w Ameryce, to chyba jest oczywiste, jaką opcję wybierze lobby zbrojeniowe w Ameryce. Lobby zbrojeniowe w USA jest naszym sojusznikiem.

Gdyby Stany Zjednoczone z nami zerwały, bo tak będzie chciało lobby żydowskie, to by znaczyło, że cała polityka amerykańska miała na celu wyłącznie postraszenie Niemców i Rosji, czyli że i tak by z nami zerwali. Moim zdaniem interesy amerykańskie polegają na stałej obecności na naszym obszarze, celem zrównoważenia wpływu Niemiec i niedopuszczenia do sojuszu niemiecko-rosyjskiego.

Co trzeba zrobić? Przede wszystkim trzeba rozszerzyć front i wprowadzić zamieszanie na polu przeciwnika. Po pierwsze, przypomnieć wszystkim państwom i narodom Międzymorza, że jeżeli upadnie Polska, to jako pierwsza, ale oni wszyscy będą płacili tak jak my albo jeszcze więcej. U nas szaulisów nie było. To nie my, to Nachtigall robił pogrom żydowski we Lwowie. To ksiądz Tiso wywoził Żydów słowackich do Oświęcimia. To nilaszowcy mordowali Żydów na Węgrzech. A więc, jeśli się ta operacja uda, będą płacili wszyscy inni.

Druga sprawa: przypomnieć państwom zachodnim, jak uniemożliwiały ratowanie Żydów. I zapytać organizacje żydowskie, zwłaszcza w Ameryce, czy na przykład domagają się odszkodowań od Stanów Zjednoczonych za to, że nie wpuszczając statku Saint Louis, spowodowały śmierć większości jego pasażerów, którzy uciekali przed Hitlerem.

Trzeba pamiętać, że w latach 30. hitlerowcy wysłali dwóch późniejszych wysokich funkcjonariuszy aparatu zagłady do Palestyny, żeby się zorientowali, czy jest możliwe przesiedlenie tam Żydów. Tamci stwierdzili, że nie. Takie były podstawy historyczne decyzji o wymordowaniu narodu żydowskiego. Ale gdyby Zachód zgodził się na przesiedlenie Żydów, tych ofiar by nie było. Gdyby Zachód zgodził się na propozycję Polaków zbombardowania torów do Oświęcimia, tylu ofiar by nie było. Niech wszyscy wiedzą, że oni też będą płacić, nie tylko Polacy.

I sprawa najważniejsza: przypominanie o skali kolaboracji żydowskiej w wymordowaniu narodu żydowskiego. Nie tylko w Polsce, ale na wszystkich możliwych dostępnych forach zagranicznych, w językach obcych. Niech się przeciwnicy zorientują, że tę wojnę przegrają i lepiej, żeby się na czas wycofali, bo poniosą koszty. My zapłacimy, ale i tak jesteśmy nielubiani. A jeżeli oni przegrają, to wszyscy się na nich rzucą. To są nasze argumenty i podstawy pod nasze zwycięstwo. Ale warunek najważniejszy: nie wolno się wycofywać ani chować się pod stół.

Jaka na tym tle jest oferta niemiecka? Bądźcie naszym landem, to was obronimy. Za moich młodych lat mówiło się: „Nie ze mną te numery, Brunner, ty świnio!” Druga oferta to ta, którą Sigmar Gabriel złożył ostatnio, bardziej niebezpieczna: wróćmy do status quo sprzed wojny; my znów będziemy dla was pilnowali Europy. Mam nadzieję, że Ameryka na to nie pójdzie, a my pomożemy jej zrozumieć, że to oszustwo.

Z głupoty, z nienawiści, z chęci zdobycia popularności czy zysku albo pod dyktando Łubianki rozpowszechniane są, oprócz odsądzania od czci i wiary wszystkich Żydów, trzy tezy: że w Polsce będzie okupacja żydowska, że Żydzi dążą do stworzenia państwa wyspowego, czyli zajęcia wszystkich miast na obszarze Międzymorza – co samo w sobie jest wielką głupotą, bo Żydów by nie starczyło – i trzecie, że amerykańskie bazy w Polsce są po to, żeby strzelać do Polaków, gdyby się chcieli buntować przeciwko Żydom. Powtarzają to rosyjscy agenci, a głupcy łykają. Jest to pogląd podsuwany przez Łubiankę, który wykorzystuje strach, rzekłbym, atawistyczny, że w Izraelu nikt o niczym nie myśli, jak tylko o tym, żeby się przesiedlić do Polski i nas zniewolić. Tymczasem podstawowym celem Izraela i pokolenia sabrów, czyli Żydów urodzonych już w Izraelu, jest wzmocnić Izrael. W tej chwili sprowadzają Żydów z Europy Zachodniej do Izraela, a służy temu między innymi ostrzeganie przed zagrożeniem islamskim. I dlatego w ostatnich kilku latach z Francji przesiedliło się do Izraela 30 000 Żydów.

Jakie są cele rosyjskie? Bardzo proste. Z jednej strony chodzi o budowę w Polsce antysemickiej, prorosyjskiej partii narodowej, która zwiąże Polskę z Rosją i spowoduje zerwanie naszych stosunków ze Stanami Zjednoczonymi. Z drugiej strony chodzi o to samo, co po Kielcach i po Marcu. O przedstawienie Polaków na Zachodzie jako dziczy antysemickiej. Zachód będzie miał usprawiedliwienie, żeby Polaków oddać pod kuratelę Rosjanom albo Niemcom, a najlepiej jednym i drugim, i wtedy będzie z nami święty spokój. Tak więc musimy wykazać, że zaczepianie Polski jest niebezpieczne.

Całe życie walczyłem z antysemitami i doskonale wiem, jaka jest skala nastrojów antysemickich w Polsce, ale też – jakie są ich przyczyny. A przyczyny nowego antysemityzmu w Polsce są dwie: komuniści żydowscy i działalność Wybiórczej. To Wybiórcza jest największym generatorem postaw antysemickich w Polsce – jej ataki na Polskę, Polaków, naszą tradycję i w ogóle na państwo polskie.

Jestem zasypywany listami, że Polska nie ma szans w starciu z lobby żydowskim, że ta wojna z góry jest przez nas przegrana. Nie wiadomo, skąd ci specjaliści wiedzą, że przegramy, ale wiedzą; tylko kapitulacja może nas ocalić. Kapitulacja oznacza, że będziemy płacili do końca świata rozmaite odszkodowania, które mają to do siebie, że rosną w tempie miliarda dziennie. Dlatego takie alarmistyczne nawoływania nie robią na mnie żadnego wrażenia. Co najwyżej przypomina mi się młodość, kiedy mnie przekonywano w 1976, w ‘80, w ‘82 roku, jaka to bezpieka jest potężna, jakie KGB niezwyciężone, a Związek Sowiecki to już wieczny jest i dlatego nie ma żadnego sensu cokolwiek robić.

Kto nie podejmuje wyzwania, ten zawsze przegrywa; szanse na zwycięstwo daje tylko podjęcie walki. Oczekiwanie, że administracja państwowa coś zrobi, jest w Polsce bezcelowe. W Polsce żadna instytucja państwowa nic nie zrobi, ponieważ ci ludzie są sparaliżowani strachem. Polacy mają tę wyższość nad innymi narodami, że potrafią działać bez państwa. Nie musimy mieć rozkazu instytucji państwowych, możemy działać sami. Dlatego od naszej aktywności zależy wynik tej rozgrywki. Chciałem zauważyć, że już pierwszy efekt jest, ponieważ są głosy, że wprawdzie to była bardzo malutka grupka, ale jednak ta symboliczna grupka Żydów kolaborowała. Tyle tylko, że ich kolaboracja była usprawiedliwiona, bo oni ratowali własne życie, biorąc udział w likwidowaniu czy też w mordowaniu swoich braci poprzez wydawanie i sporządzanie list, i tak dalej. Ja na ten temat mam inny pogląd. Uważam, że jeżeli człowiek chce zachować człowieczeństwo, nie może ratować własnego życia, biorąc udział w mordowaniu innych, niewinnych ludzi. Żeby zachować człowieczeństwo, czasem trzeba wybrać śmierć. I to jest ta zasadnicza różnica, jeżeli chodzi o etykę. Tak mnie w domu uczono.

Swojego czasu nastąpił huraganowy atak na Szwajcarię, po którym nastąpiło pewne odprężenie. Tymi, którzy wyciągnęli rękę do zgody, byli działacze żydowscy z Izraela. Ale rolę głównych atakujących wzięły na siebie organizacje żydowskie w Stanach Zjednoczonych.

Myślę, że teraz my jesteśmy na tym samym etapie: zaczęło się pewne odprężenie z Izraelem, w związku z czym należy się spodziewać skoncentrowanego ataku amerykańskich organizacji żydowskich. Dlatego trzeba po raz kolejny przypomnieć (napisał to też Szewach Weiss), że Żydzi amerykańscy są winni obojętności wobec zagłady Żydów wschodnioeuropejskich. I nie przejmować się tymi wszystkimi katastroficznymi zapowiedziami.

W czasie, kiedy kapitulanci będą zbierali pieniądze na odszkodowania, my zastanówmy się nad sytuacją w Turcji. Polityka prezydenta Turcji Recepa Erdoğana jest przez agenturę rosyjską w Polsce przytaczana jako wzorzec dla Polaków. Tak jak Erdoğan, powinniśmy się zdystansować do Ameryki i zbliżyć do Rosji. Zobaczmy, co to Turcji przyniosło.

Przed Erdoğanem polityka turecka opierała się z jednej strony na sojuszu z USA, a z drugiej na wymaganiach: jesteśmy sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, ale nie dajemy nic za darmo. Erdoğan zerwał z tą zasadą i z jednej strony zdystansował się od USA, a nawet popadł z nimi w konflikt, a z drugiej strony zbliżył się do Rosji, zgodził się na Turk Stream, kupił rakiety S400. Co osiągnął?

Jeżeli chodzi o Europę, jest całkowicie izolowany i pozostaje w konflikcie z Niemcami. Jeżeli chodzi o USA, myślał, że swoją polityką żądań, dystansowania się i szantażowania stosunkami z Rosją uzyska od Stanów Zjednoczonych zezwolenie na zajęcie terenów kurdyjskich w Syrii. Nie udało się.

Od Rosji oczekiwał wsparcia w zajęciu enklawy Afrin w płn. Syrii, ale co się okazało? Po pierwsze Kurdowie w Afrinie porozumieli się z Asadem, który jest głównym sojusznikiem Rosji, i Asad wsparł Kurdów. Do tego Kurdowie zaczęli się porozumiewać z Irańczykami i wychwalany przez agenturę sojusz Turcja-Iran-Rosja, który miał podbić pół świata, zaczął trzeszczeć w szwach, ponieważ porozumienie kurdyjsko-irańskie oznacza konflikt między Turcją i Iranem. Rosjanie nie zgodzili się na usunięcie Asada, jak chciał Erdoğan, i zaatakowanie Afrinu przyniosło wojskom tureckim klęskę. Czyli tu też Erdoğan nic nie uzyskał.

Popadł w konflikt z Izraelem, ponieważ Izrael popiera Kurdów. W tej chwili Turcja jest izolowana na wszystkich frontach. W ten sposób okazuje się, że polityka Erdoğana, która miała przywrócić przynajmniej częściowo wpływy osmańskie na Bliskim Wschodzie, zakończyła się przegraną.

Czyli tak naprawdę polityka Erdoğana doprowadziła do tego, że Turcja nie tylko stała się nieprzewidywalnym członkiem NATO, ale znalazła się w okrążeniu sił jej przynajmniej niechętnych. I to jest model zalecany przez opcję prorosyjską w Polsce. Erdoğan miał być wzorcem dobrych stosunków z Rosją i dystansowania się od Stanów Zjednoczonych.

Oczywiście sojusz ze Stanami Zjednoczonymi nie oznacza, że spełniamy każde życzenie, że nie mamy własnych postulatów czy interesów. Skoro zwolennicy kapitulacji uważają, że kręgi żydowskie w Stanach Zjednoczonych będą decydowały o polityce USA wobec Polski i dlatego trzeba natychmiast kapitulować i się porozumieć, to co będzie, jak organizacje żydowskie w Stanach dogadają się z Rosją? Dopiero wtedy nastąpi katastrofa, bo nie dość, że nie będziemy mieli zapewnionego bezpieczeństwa, to jeszcze wcześniej za ten brak bezpieczeństwa zapłacimy haracz.

Wola walki jest nam potrzebna również w stosunkach z Unią Europejską, bo to, że obie strony już się do siebie uśmiechają, to jest teatr dla ludu, ale żądania Unii Europejskiej się nie zmieniły. Co najwyżej dochodzi jeszcze kwestia konfliktu żydowskiego, który Unia chce przeciwko nam wykorzystać.

Oczywiście możemy się uśmiechać, ale jeśli nie będziemy walczyli o nasze interesy, to przegramy. I nie możemy ustąpić, bo to jest kwestia naszego być lub nie być.

Tekst został opracowany na podstawie audycji w TV Republika „Geopolityczny tygiel” i opublikowany za zgodą Autora i TV Republika.

Artykuł Jerzego Targalskiego pt. „Musimy udowodnić, że nie opłaca się nas atakować” znajduje się na s. 4 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jerzego Targalskiego pt. „Musimy udowodnić, że nie opłaca się nas atakować” na s. 4 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Recep Erdoğan z wizytą u Franciszka. Rozmawiali o potrzebie promowania pokoju i stabilności na Bliskim Wschodzie

Była to pierwsza wizyta szefa tureckiego państwa w Watykanie od 59 lat, gdy w 1959 r. Celal Bayar był gościem św. Jana XXIII. Spotkanie trwało pięćdziesiąt minut – znacznie dłużej niż przewidywano.

Podczas oficjalnej wizyty w Watykanie turecki przywódca spotkał się również z sekretarzem stanu Stolicy Apostolskiej kard. Pietro Parolinem, któremu towarzyszył sekretarz ds. relacji z państwami abp Paul Gallagher, i zwiedził bazylikę św. Piotra.

[related id=50268]„Podczas serdecznych rozmów nawiązano do stosunków dwustronnych między Stolicą Apostolską a Turcją. Obydwie strony mówiły o sytuacji kraju, kondycji wspólnoty katolickiej, wysiłkach na rzecz przyjęcia wielu uchodźców i związanych z tym wyzwaniach. Następnie zwrócono uwagę na sytuację na Bliskim Wschodzie, ze szczególnym uwzględnieniem statusu Jerozolimy, podkreślając potrzebę promowania pokoju i stabilności w regionie poprzez dialog i negocjacje, z poszanowaniem praw człowieka i prawa międzynarodowego” – informuje Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej.

Papież ofiarował prezydentowi egzemplarz swej encykliki „Laudato si’” i orędzia na tegoroczny Światowy Dzień Pokoju, medal pontyfikatu, grafikę przedstawiającą bazylikę św. Piotra w XVII w., a także medal z Aniołem Pokoju, wyjaśniając, że dusi on demona wojny i jest „symbolem świata opartego na pokoju i sprawiedliwości”.

Od Erdoğana Franciszek otrzymał ceramiczną panoramę Stambułu oraz cztery książki: dwie autorstwa Rumiego, uważanego za największego poetę i mistyka perskiego, oraz dwie jego biografie. Spotkanie zakończyło się słowami wzajemnej prośby o modlitwę.

Prezydentowi Turcji towarzyszyła 16-osobowa delegacja, w której skład wchodziło 6 kobiet, w tym żona Emine i córka Esra, a także 5 ministrów, w tym jego zięć Berat Albayrak, kierujący resortem energii i zasobów naturalnych.

Była to pierwsza wizyta szefa tureckiego państwa w Watykanie od 59 lat, gdy w 1959 r. Celal Bayar był gościem św. Jana XXIII. Z kolei papieże czterokrotnie odwiedzali Turcję: bł. Paweł VI w 1967 r., św. Jan Paweł II w 1979 r., Benedykt XVI w 2006 r. i Franciszek w 2014 r.

Po wizycie w Watykanie Erdoğan spotka się jeszcze z prezydentem Włoch Sergio Mattarellą i premierem Paolo Gentilonim, a także z włoskimi przedsiębiorcami.

 

WJB/KAI

Niemcy / Kościół domaga się zakończenia eksportu broni do Turcji, a sprawę nazywa kolejnym publicznym skandalem

Dostawy broni zaostrzają tylko sytuację i są powodem zwiększania fali uchodźców – stwierdził kierownik Biura Katolickiego w Berlinie, krytykując niemieckiego ministra za niewywiązanie się z obietnicy.

Reprezentujący biskupów niemieckich ks. prałat Karl Jüsten powiedział w rozmowie z niemiecką agencją katolicką KNA, że włączenie niemieckich czołgów Leopard 2 w walkę armii tureckiej z Kurdami na północy Syrii jest zdaniem Kościoła katolickiego w Niemczech konsekwencją źle prowadzonej polityki eksportu broni oraz praktyki zezwalania na jej użycie.

„Podobnie jak sprzęt wojskowy sprzedany Arabii Saudyjskiej, a następnie użyty w Jemenie, czy też wcześniejsze dostawy broni zaostrzają tylko sytuację i są powodem zwiększania fali uchodźców” mówił ksiądz prałat. Kościoły katolicki i ewangelicki Niemiec już od dawna krytycznie odnoszą się do sprzedaży sprzętu wojskowego Turcji ze względu na wewnętrzne konflikty w tym kraju oraz bezpieczeństwo i prawa człowieka.

Kierownik Biura Katolickiego w Berlinie w sposób wyraźny skrytykował stale rosnący eksport sprzętu wojskowego przez Niemcy. W tym kontekście przypomniał raport Wspólnej Konferencji Kościół i Rozwój (GKKE) na temat eksportu broni z 2017 roku i zwrócił uwagę, że obecny minister spraw zagranicznych Sigmar Gabriel „niestety, nie wywiązał się” z obietnicy, jaką złożył będąc ministrem gospodarki, że eksport broni będzie systematycznie malał. Ten jednak rośnie.

Gdy chodzi o broń wojenną, w 2016 roku odnotowano wzrost jej eksportu przez Niemcy o ponad 90 procent, w tym do wielu regionów ogarniętych konfliktem oraz do krajów, gdzie w sposób drastyczny łamane są prawa człowieka.

„Od dawna oczekujemy na nową ustawę dotyczącą eksportu sprzętu wojskowego” – stwierdził w rozmowie z KNA ks. Karl Jüsten. Jego zdaniem, przyszły rząd ma szansę „wypracowania nowych, klarownych podstaw prawnych, które umożliwią polityczne kierowanie rzeczywiście restrykcyjną praktyką zezwoleń na taki eksport”.

WJB/KAI

Niepokoi mnie retoryka premier Beaty Szydło. Programy społeczne nie mogą być napędem gospodarki / Bronisław Wildstein

Im więcej pieniędzy wydamy na programy społeczne, tym gospodarka będzie się lepiej rozwijać – to niebezpieczny chwyt retoryczny, bo miesza ludziom w głowach. Czy ten zarzut uzasadnia zmianę premiera?

W najnowszym tygodniku „Sieci prawdy” (d. „wSieci”) Robert Mazurek i Igor Zalewski donoszą, że w listopadzie ma nastąpić rekonstrukcja rządu, w tym również na stanowisku premiera (w Radiu WNET mówiliśmy o tym w przeglądzie prasy). Goszczący w Poranku WNET publicysta tego tygodnika przyznał, że istnieją w PiS wpływowi ludzie i wpływowe grupy, które uważają, że byłoby dobrze, żeby bezpośredni ster rządów objął Jarosław Kaczyński.

Choć premier Beata Szydło bardzo dobrze wypada w relacjach międzyludzkich i jest lubiana, to pojawiają się pytania, czy optymalnie sprawuje swoją funkcję, i wątpliwości, czy jej nie wymienić. Logiczne wydawałoby się, że jeśli tak, to na Jarosława Kaczyńskiego. Do tej roli mógłby nadawać się też Mateusz Morawiecki, który – zdaniem Bronisława Wildsteina – bardzo dobrze zarządza gospodarką. Generalnie zmiany w rządzie to „kwestia domniemań, pytań, ścierania się rozmaitych poglądów i aspiracji”. [related id=42944 ]

Jeśli chodzi o ocenę rządów Beaty Szydło, to Bronisław Wildstein stwierdził, że niepokoi go jej retoryka. Kiedy pani premier mówi, że gospodarka rozwija się dzięki programom społecznym, to – jak powiedział gość dzisiejszego Poranka – włos jeży się na głowie. Znaczy to bowiem, że im więcej pieniędzy wydamy na programy społeczne, tym gospodarka będzie się lepiej rozwijać. Jest to chwyt retoryczny, ale „niebezpieczny, bo miesza ludziom w głowach”. Programy 500+ czy Mieszkanie+ są uzasadnione społecznie, mogą nawet na krótką metę pobudzić gospodarkę, ale nie mogą być jej napędem.

Stosunki między rządem a prezydentem Bronisław Wildstein nazwał sferą napięć i ucierania konsensusu. Rozumie obie strony. Reformę wymiaru sprawiedliwości należy przeprowadzić, gdyż została obiecana w programie wyborczym, a poza tym działanie wymiaru sprawiedliwości jest „największa bolączką w Polsce”. Jest on bowiem wyalienowany, a uważa się za gospodarza polskich spraw, czyniąc pozorem demokrację w Polsce. Brak kontroli wymiaru sprawiedliwości prowadzi do jego degeneracji. Każdy system niekontrolowany się degeneruje. Chodzi o to, żeby reformować struktury i zasady, ale nawet najlepsze pomysły zdegenerują źli wykonawcy.

[related id=42877 side=left]Bronisław Wildstein rozumie stanowisko prezydenta, który uważa, że jedna partia nie powinna mieć zbyt dużo do powiedzenia  – reforma wymiaru sprawiedliwości powinna być przeprowadzana w warunkach większego konsensusu. Jednak osiągnięcie go, według publicysty, jest mało prawdopodobne. Dlatego postuluje, żeby prezydent poszedł na większy kompromis, gdyż już zbyt długo czekamy na reformę.

Gość Poranka skomentował też wizytę w Polsce premiera Turcji. Uważa, że niepotrzebna była tak wielka feta i eksponowanie wizyty. Samo spotkanie z nim nie byłoby niczym złym. Jest to jednak „bardzo ponura figura”. Odpowiada za 150 tysięcy ludzi w więzieniach, tortury, mordy, pacyfikację Kurdów. Nie powinniśmy zrywać stosunków z Turcją, ale też nie powinniśmy „fetować takiego osobnika”. Rezerwa Unii Europejskiej wobec niego jest – zdaniem Bronisława Wildsteina – uzasadniona. Łamanie w Turcji elementarnych praw człowieka powinno powodować otoczenie Erdogana potępieniem na arenie międzynarodowej.

JS

Cała rozmowa jest w czwartej części dzisiejszego Poranka WNET.

 

 

Czy na Bliskim Wschodzie tworzy się nowy ład? Czy upadnie Państwo Islamskie? / Pierwszy Poranek WNET na 87,8 UKF

Co dzieje się na Bliskim Wschodzie i po co przyjechał do Polski prezydent Turcji okiem ekspertów – doktora Jerzego Rohozińskiego i Franciszka Bocheńskiego – w rozmowie z Witoldem Gadowskim.

W związku z tym, że dzisiaj z wizytą do Polski przyjeżdża prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan, w trzeciej godzinie pierwszego nadawanego na 87,8 UKF Poranka WNET Witold Gadowski rozmawiał ze znawcami tematów bliskowschodnich – historykiem, doktorem Jerzym Rohozińskim, oraz arabistą Franciszkiem Bocheńskim.

Nowy Ład na Bliskim Wschodzie?

Doktor Jerzy Rohoziński uważa, że wizyta tureckiego prezydenta będzie skoncentrowana na kwestiach bezpieczeństwa i powinna być rozpatrywana w kontekście nowego ładu, jaki tworzy się obecnie na Bliskim Wschodzie. Jego istotnym elementem i współarchitektem jest Turcja. Trudno jednak powiedzieć, do jakiego stopnia. Na pewno ma ona wpływ na to, co rozgrywa się w Syrii i w Iraku, a także na kwestię emigracji do Europy.

Obecnie mamy do czynienia z załamaniem się ładu, który wytworzył się na Bliskim Wschodzie po I wojnie światowej. Ład ten powstał w wyniku serii dość przypadkowych i nieprzewidzianych wydarzeń. Efektem jest między innymi „potworek” i „beczka prochu” – Syria, będąca mozaiką wzajemnie nienawidzących się narodowości. Do tego doszła polityka Francuzów, którzy wsparli alawitów, do tamtej pory dość marginalnej sekty, wciągając ich do struktur siłowych mandatowych rządów na terenie Syrii. Z tak dowartościowanych alawitów wywodzi się reżim Assadów, który ma świadomość, że odebranie im władzy skutkować będzie ludobójstwem alawitów.

Polska nie będzie mieć dużego udziału w budowie nowego ładu na Bliskim Wschodzie, ale dobrze, żeby była na bieżąco z tym, co się tam dzieje. Temu służy wizyta Recepa Erdoğanam, który ma zrelacjonować tureckie stanowisko. [related id=42139]

Gość skomentował też ostatnie wydarzenia w irackim Kirkuku, w którym oddziały szyickiej policji zaatakowały kurdyjskich bojowników (Peszmergów). Irak jest drugim po Syrii sztucznym tworem, którego dni dobiegają końca. Na temat przyszłych wydarzeń w Iraku można jednak jedynie wróżyć, przy czym niepodległość Kurdystanu w nieznanej jeszcze formie jest już według Jerzego Rohozińskiego przesądzona.

Co będzie z Państwem Islamskim?

Kolejny gość Poranka, Franciszek Bocheński, stwierdził, że Państwo Islamskie upadnie, wtedy gdy upadnie rząd Assada w Syrii. Pomimo oficjalnej amerykańskiej propagandy, w której Państwo Islamskie jest potępiane, jego istnienie leży w interesie USA. Stanowi ono pewną część opozycji i stronę walczącą z rządem Assada.

W tej chwili Państwo Islamskie upada w tym sensie, że traci tereny zdobyte w Syrii i Iraku. Z tego wynika osłabienie jego pozycji ekonomicznej, która była bardzo silna dzięki zagarnięciu kapitałów z banków i wsparciu ze strony różnych popierających je grup. Jako idea Państwo Islamskie jednak nie upadnie – gorzej – rozleje się na różne tereny świata.

Arabista i podróżnik przypomniał, jakie są założenia Państwa Islamskiego. Dąży ono do odtworzenia kalifatu islamskiego na wzór VII wieku przed dynastią Umajjadów. Zdaniem zwolenników tej idei, w roku 661, ze śmiercią Alego, nastały rządy niewiernych, za których uważają także Turków. To ich Arabowie i wielu zachodnich orientalistów obwinia za upadek potęgi islamskiej, spowodowany między innymi tym, że Imperium Osmańskie przeżarte było korupcją.

Rola „bezcennego Izraela”

Do rozmowy włączył się Stanisław Michalkiewicz, uczestniczący w rozmowach w całym dzisiejszym Poranku WNET, pytając o to, co na Bliskim Wschodzie leży w interesie „bezcennego Izraela”. Bez jego wiedzy nic się tam nie dzieje. Krwawy chaos, w który wtrącony został cały region, sprzyjać ma właśnie Izraelowi, osłabiając zagrożenia dla niego. Temu służyć też ma – zdaniem publicysty – exodus do Europy młodych, zdolnych do walki mężczyzn.

Tę rolę Izraela potwierdził Franciszek Bocheński. Powiedział, że to, co się dzieje w Syrii, jest w interesie Izraela. Dla niego głównym zagrożeniem jest Iran, a ten zawarł umowę z rządem Assada, na podstawie której funkcjonuje tranzyt pomocy z Iranu dla Hezbollahu.

Czy na pewno na Bliskim Wschodzie tworzy się ład?

Franciszek Bocheński polemizował z twierdzeniem doktora Jerzego Rohozińskiego na temat powstawania nowego ładu na Bliskim Wschodzie i wiodącej roli Turcji w jego tworzeniu. Pojęcie ładu wiązać się musi z istnieniem systemu zaprowadzającego spokój. Takowego Franciszek Bocheński nie widzi, szczególnie na terenie Syrii i Iraku. Nie widzi też możliwości efektywnego udziału Turcji w tworzeniu tego nowego ładu. Spowodowane jest to tym, że Syria i Irak są szalenie podzielone. Główne wiodące w nich grupy to: szyici, sunnici (w tym salafici, dążący do odtworzenia potęgi islamu) oraz Kurdowie. Wszystkie przeciwne są Turcji.

JS

Rozmowa z doktorem Jerzym Rohozińskim i Franciszkiem Bocheńskim w części ósmej Poranka WNET.

 

Samochodowa wyprawa sześciu osób w 600 dni dookoła świata / Pierwszy odcinek – Azja: przez Turcję i Iran do Indii

Pokój za 1 USD, a w nim pięć żelaznych łóżek, materace z gąbki i po dwa koce. Nie wiadomo, czy od czasu wybudowania hotelu ktoś tu sprzątał, ale karaluchów, pluskiew i innego robactwa nie było.

Władysław Grodecki

W Istambule zatrzymaliśmy się w niewielkim, tanim hoteliku w pobliżu Aja Sofia i od razu poszliśmy zwiedzać jeden z siedmiu najciekawszych kompleksów zabytkowo-historycznych świata – Topkapı Sarayı.

Wśród wielu obiektów pałacowych na szczególną uwagę zasługuje zespół budynków, dziedzińców, korytarzy, łaźni i salonów haremu. Tutaj spędzali noce sułtani. To tu zapadały decyzje, przed, którymi drżała Europa, część Azji i Afryki. Z czasem harem stał się światem samym w sobie, rządzącym się swoimi prawami i związany był z intymną sferą miłości, władzy i prokreacji. W końcu stał się instytucją, która w decydujący sposób wpływała na losy państwa, kultury i sztuki.

Stosunek do kobiety w islamie najczęściej widziany jest przez pryzmat haremów, poddaństwa, despotyzmu, okrucieństwa i religijnego fanatyzmu. Czy nie jest to duże uproszczenie? „Święta przestrzeń haremu zapewnia jednorodność kobiecej wspólnoty. Za murami i żaluzjami domów kobiety organizują własne społeczeństwo, własne miejsce spotkań, dyskusji i wytchnienia. Jest to świat zamknięty, lecz jego rozgałęzienia sięgają w nieskończoność!” (…)

Im dalej na wschód, tym podróżowanie było coraz trudniejsze: gorsze drogi, brak campingów, pensjonatów, niebezpieczeństwo napadów tubylców i coraz bardziej dokuczliwy chłód. Nad jeziorem Egirdir wiał tak silny wiatr, że nie mogliśmy zasnąć nawet w domkach campingowych, a w Uchisarze (Kapadocja) temperatura spadła poniżej 0ºC i mój stary przyjaciel, właściciel campingu Coru Mocamp, Omer Kolukisa, musiał nas umieścić w ogrzewanej recepcji. (…)

O północy wbili nam wizę powrotną. Przejechać 1750 km w dwa dni, z krótkim zwiedzaniem Teheranu, Qum i Isfahanu, to absurd!

Po kilkunastu minutach zatrzymali nas policjanci, pytając o „carnet de passage”. Niestety tego dokumentu odpowiedzialni za transport studenci nie załatwili, trzeba więc było wrócić na przejście graniczne, zaczekać do rana i jakoś ten problem rozwiązać! Biura, toalety, magazyny, wygląd obdartych policjantów trochę szokował. Około 9.00 poinformowano mnie, że bez „carnetu” musimy być eskortowani do granicy pakistańskiej przez policjanta.

Nim ruszyliśmy w drogę, trzeba było załatwić wiele formalności. Chodziłem od urzędnika do urzędnika, a ci przekładali papiery z jednego biurka na drugie. Ale najgorsze było przed nami: drobiazgowa kontrola celna. Najpierw z samochodu wyciągnęliśmy wszystkie przedmioty, później nastąpiła ich segregacja i spis. Gitarę, kamerę video i kasety zaplombowano, a z „podejrzanych” butelek wylano soki! Wszystko to trwało do godziny piętnastej; później jeszcze wymieniłem 120 USD, z czego 75 przeznaczyłem na opłatę dla eskortującego nas policjanta (pozostałe 45 wystarczyło na jeden nocleg dla całej „siódemki”, paliwo, chleb, owoce i drobne zakupy).

Tuż przed zachodem słońca opuściliśmy granicę, utyskując na panujące porządki. Kilkaset metrów dalej uzbrojeni po zęby policjanci zatrzymali nas i sprawdzili nasze paszporty. Tego dnia zatrzymywano nas jeszcze pięciokrotnie i dokładnie sprawdzano! (…)

Dotarliśmy w bezpośrednie sąsiedztwo Hazrat-e Masumeh, jednego z najważniejszych sanktuariów islamu. Tu spoczywa Fatima, siostra ósmego szyickiego imama Rezy (VIII/IX w.). Już w Quazin ostrzegał mnie Andrzej Siwiec, by raczej nie wchodzić do wnętrza świątyni, bo mogą mnie nawet zlinczować. Dla wyznawców islamu wejście „niewiernego” do środka to profanacja ich świętości. Mieszkając w Karbali przez dwa miesiące i odwiedzając inne święte miasta szyitów, nigdy nie udało mi się przekroczyć bramy „złotego meczetu”.

Przed wejściem na dziedziniec tłum sprzedawców tandetnych dewocjonaliów i pamiątek starał się coś sprzedać. Dalej siedzący rzędem żebracy – karłowaci, pozbawieni kończyn, domagali się jałmużny. Niedoświadczeni studenci wyskoczyli z samochodu z aparatami fotograficznymi i przeciskali się ku wejściu się przez tłum obdartych i brudnych biedaków. Świadomy, że wejścia pilnują liczni strażnicy, odczekałem chwilę i gdy oni byli zajęci wypychaniem na zewnątrz pewnych siebie studentów, w mroku pochyliłem głowę, odwróciłem twarz i niepostrzeżenie udało mi się minąć bramę, zmieszać się z tłumem i nieco przyspieszyć. Co prawda po chwili zostałem zauważony przez jednego ze strażników, ale już mnie nie dopędził. (…)

Nim dotarłem pod grobowiec, musiałem jeszcze pokonać jedną przeszkodę: przed wejściem do wnętrza trzeba oddać obuwie w przedsionku obok wejścia. Stojący za ladą poczciwy, stary Pers uśmiechnął się tajemniczo i odebrał moje sandały.

Odetchnąłem, ale tylko na chwilę. Coraz bardziej bowiem odczuwałem ciężar spojrzeń zdumionych moją obecnością kobiet i mężczyzn. Zamiast się modlić, głaskać kraty otaczające sarkofag, wszyscy patrzyli w moją stronę. Jedni życzliwie, z zaciekawieniem, inni obojętnie, ale byli i tacy, w których oczach widać było złość. Bałem się, serce biło mi jak przed zawałem, szukałem skrawka miejsca, gdzie mógłbym się schować.

Po chwili podeszli do mnie czterej mężczyźni. Jeden z nich dobrze mówił po angielsku. Początkowo byłem bardzo nieufny, ale gdy się przekonałem, że przybyli, by raczej mnie chronić, niż „zlinczować”, nie uciekałem od nich. Zaproponowali mi nawet zwiedzanie sanktuarium, ale rozwścieczona grupa fanatyków kategorycznie zażądała, bym wyszedł na zewnątrz. Dobre i to, że nic mi się nie stało, a na dziedzińcu udało mi się zrobić kilka zdjęć. (…)

Położony na wysokości ok. 1600 m. n.p.m. Isfahan jest pełen kontrastów: słońca i cieni, półmrocza wnętrz i oślepiającej jasności majdanów; zieleni ogrodów i lazurów ceramiki w morzu spękanej pustyni; szmeru aryków (kanałów irygacyjnych) i ludzkiego zgiełku; ciszy meczetów przerywanej śpiewnym nawoływaniem muezina; wąskich zaułków i rozległych dziedzińców. Blisko pięćset lat temu nazywany był przez podróżników: Isfahan nis-i-dżan – „Isfahan jest połową świata”. I słusznie, bo jest to miasto niezwykłej urody. Gdy znalazłem się na Wielkim Majdanie, od razu nasunęły się skojarzenia z Rynkiem Głównym w Krakowie.

Jeszcze nie ochłonąłem z wrażenia, kiedy podszedł do mnie około siedemdziesięcioletni mężczyzna i upewnił się: Polacy? Po czym zaczął wspominać: „Polacy, Polacy, znowu Polacy… było ich tu wielu w czasie wojny! Były szkoły, gdzie uczyły się polskie dzieci, obchodziło się polskie rocznice, pielęgnowało polskie obyczaje. Gdy muezin wyśpiewywał z minaretu kolejne wersety z Koranu, one śpiewały polskie pieśni patriotyczne i kolędy”.

Te słowa starego Persa utkwiły mi głęboko w pamięci i bardzo zmartwiły. Nie wiedziałem, że w tym mieście w czasie wojny były polskie dzieci, uchodźcy z „nieludzkiej ziemi”.

Cały artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Samochodem do Indii” znajduje się na s. 11 październikowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Samochodem do Indii” na s. 11 październikowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Za daleki Bliski Wschód”. Książka polskiego jezuity o losach Kościoła w Syrii i o dramacie bliskowschodniej wojny

Jeżeli chcemy pomagać, to musimy przede wszystkim nauczyć się słuchać. Nasza obecna wiedza jest jakimś konstruktem opartym na wybiórczych informacjach medialnych – mówi ksiądz Zygmunt Kwiatkowski.

 

Jeżeli obecnie chce się szczerze pomagać Syryjczykom lub jakiejkolwiek innej społeczności bliskowschodniej, to przede wszystkim należy usunąć przyczyny wojny. Została ona wywołana jako świadoma misja zaprowadzenia na świecie „nowego porządku” (…) Ważnym etapem była też tzw. arabska wiosna, która zyskała poparcie opinii światowej i zmieniła się w straszliwy wojenny chaos – pisze ksiądz Zygmunt Kwiatkowski, jezuita, który przez trzydzieści lat pracował na Bliskim Wschodzie.

 Ojciec Zygmunt Kwiatkowski, który był gościem Witolda Gadowskiego w Poranku Wnet, jest autorem książki „Za daleki Bliski Wschód”. Książka pokazuje wciąż zbyt mało znaną w Polsce rzeczywistość Kościoła w Syrii, Libanie, Egipcie – czyli tam, gdzie chrześcijaństwo istnieje od czasów apostolskich. Jest to właściwie reportaż pokazujący wyznaniową mozaikę Bliskiego Wschodu. W pierwszej części autor opisuje względną wolność, jaką cieszyli się tam chrześcijanie przed inwazją na Irak i przed powstaniem Państwa Islamskiego.[related id=41518]

Druga część książki pokazuje dramatyczną sytuację, która panuje obecnie w tamtym rejonie – od symbolicznego początku, czyli wojny w Iraku, poprzez arabską wiosnę, aż po wojnę w Syrii. Jezuita nazywa ją najgorszą od pierwszych lat trwania chrześcijan na tych ziemiach. Możemy śmiało stwierdzić, że mamy do czynienia z ludobójstwem i wielkim exodusem chrześcijaństwa z jego macierzystych stron. Grozi niebezpieczeństwo, że Kościół całkiem zniknie z ziem, które stanowiły jego kolebkę.

Misjonarz stawia tezę, że Zachód ponosi dużą współodpowiedzialność za to, co się dzieje na Bliskim Wschodzie.

– Dla mnie to obowiązek moralny, żeby o tym mówić – deklaruje o. Zygmunt Kwiatkowski. – To są konkretni ludzie, wobec których mam obowiązek być tutaj świadkiem.

Autor publikacji zwraca uwagę na to, że nieznajomość człowieka, jego kultury i regionu stanowi przeszkodę w skutecznej pomocy ofiarom wojny w Syrii. – Jesteśmy pod presją tego, że tam dzieje się źle i że trzeba szybko reagować. Jednak bez poznania tamtej kultury nasze wychodzenie im naprzeciw nie jest wychodzeniem naprzeciw. Jest raczej mijaniem się.

Wypowiedzi ojca Zygmunta Kwiatkowskiego wysłuchaliśmy podczas konferencji prasowej zorganizowanej przez Katolicką Agencję Informacyjną.


Książka księdza Zygmunta Kwiatkowskiego SJ Za daleki Bliski Wschódjest kolejną publikacją w serii reportaży wydawanych przez poznańskie wydawnictwo Święty Wojciech.

Polacy i Polska nad Bosforem. Stosunki między Lechistanem a Osmanią przez wieki układały się całkiem przyjaźnie

Polonezkoy z powodu swej urzekającej odrębności, swoistego klimatu oraz serdeczności i gościnności mieszkańców stanowi szczególną atrakcję, a spędzone tam godziny wynagradzają wszystkie trudy podróży.

Władysław Grodecki

 

(…) Ostatni poseł osmański zawitał nad Wisłę, kiedy oba kraje nie odgrywały już znaczącej roli w Europie. Opuszczając Warszawę, przestrzegał: „Jeśli Polacy pozwolą, by w ich kraju panoszyły się obce wojska, to cały dorobek narodu zostanie zdeptany i zrujnowany, a królestwo będzie stracone.” Niestety były to prorocze słowa. (…)

W ciągu kilku wieków wspólnego sąsiedztwa znacznie więcej łączyło niż dzieliło oba państwa. Według tradycji tylko Turcja nie uznała rozbiorów Polski, a później nad Bosforem schronienie znajdowali powstańcy listopadowi, uczestnicy Wiosny Ludów, powstania węgierskiego, styczniowego itd. Polacy zajmowali w armii tureckiej wysokie stanowiska i reformowali jej przestarzałe struktury.

Warto przypomnieć, że w 1920 r., gdy wojska bolszewickie zbliżały się do Warszawy i nad Polską, ba, nad całą Europą zawisło śmiertelne niebezpieczeństwo wzniecenia „na ostrzach bagnetów” rewolucji światowej, gdy osamotniona Polska miała spłonąć jak wiązka chrustu, gdy wszyscy dyplomaci obcych państw opuścili Warszawę, w naszej stolicy pozostali jedynie nuncjusz apostolski Achille Ratti (późniejszy papież Pius XI) i przedstawiciel państwa tureckiego.

Dwadzieścia lat później, w czasie II wojny światowej w Ankarze działała nieprzerwanie Ambasada RP, gdzie w kaplicy na niedzielnej mszy św. gromadzili się dyplomaci państw katolickich, a władze tureckie pomagały uchodźcom z Polski. Pomogły też w wywiezieniu rezerw państwowych złota Banku Polskiego. (…)

Zatarg sułtana Mahmuda II z wicekrólem Egiptu i realne zagrożenie Stambułu ze strony wojsk tego kraju spowodowały ożywioną działalność dyplomatów tureckich na Zachodzie i zainteresowanie planami Adama Czartoryskiego przeniesienia nad Bosfor kilkutysięcznej emigracji polskiej z Francji, by tam organizować administrację i armię sułtańską. (…)

Prawo do osiedlania tak precyzował paragraf 14 regulaminu: „Aby zostać przyjętym do osady, trzeba być Polakiem albo przynajmniej Słowianinem-katolikiem”. Przybywający tu otrzymywali po 10 donunów ziemi (ok. 92 a), której nie wolno było sprzedać, a w wypadku małżeństwa z osobą niepolskiego pochodzenia osadnik tracił prawo do ziemi i „dachu nad głową”.

Adampol poprzez gromadzenie pamiątek, książek i dokumentów miał stać się „arką na czas potopu dziejowego”. Szczególną rolę odgrywał cmentarz, gdzie pochowano wiele wybitnych osób: Ludwikę Śniadecką – wielką, niespełnioną miłość Juliusza Słowackiego; A. Wiaruskiego, kpt. Legionu na Węgrzech, instruktora armii tureckiej; Ludwika Biskupskiego – dr. Sorbony, prof. Uniwersytetu w Stambule, czy Zofię Ryży, krzewicielkę polskości. W ich gronie miał spoczywać „król dusz” Adam Mickiewicz, ale ks. Czartoryski zadecydował inaczej. Mickiewiczowi nawet nie udało się odwiedzić Adampola.

Zniewalający urok polskiej osady sprawił, że odwiedzili ją nawet dwaj prezydenci Turcji: Atatürk w 1937 r. i Kenan Evren w 1985 r. Naoczni świadkowie wizyty „Ojca Turków” wspominają, że prezydent bez mrugnięcia okiem przeszedł pod bramą powitalną z jedliny i pozwolił się powitać polskim zwyczajem chlebem i solą. „Chodził od chałupy do chałupy (…) macał, czy płoty silnie stoją, zaglądał do obór i chlewków, liczył, ile śliwek i orzechów może zmieścić się na jednej gałązce. Później był bankiet. Atatürk (…) zajadał, aż mu się uszy trzęsły. Wieprzowina, nie wieprzowina, popijał niezgorzej. Śmiał się i klaskał”. (…)

Dziś w Adampolu mieszka ok. 700 osób, w tym ok. 50 Polaków. Tradycyjnie wójtem wybierany jest tu Polak.

Lesław Ryży, Daniel Ochocki, Antoni Wilkoszewski, Fryderyk Nowicki to kolejni włodarze Adampola. Najdłużej wójtem był ten ostatni. Kilka lat temu „Fredi” kupił 10 ha ziemi w Sucholaskach k/Wydmina na Mazurach. Tu założył gospodarstwo agroturystyczne, został wybrany sołtysem, ale serce zostało nad Bosforem… Gdy ogłoszono kolejne wybory, Fredi wrócił do Adampola i znowu został wybrany wójtem. Ot, niezwykła historia polskiej wioski „Nad Bosforem”.

Cały artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Polska nad Bosforem” znajduje się na s. 11 wrześniowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 39/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Władysława Grodeckiego pt. „Polska nad Bosforem” na s. 11 wrześniowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 39/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Obecnie Organizacja Narodów Zjednoczonych jest wydającym straszne pieniądze zbiorowiskiem różnych niepotrzebnych ludzi

Cały absurd Rady Bezpieczeństwa ONZ widać na przykładzie Anschlussu Krymu, kiedy to nie mogła ona nałożyć na Rosję sankcji i zrobiono to za pośrednictwem Zgromadzenia Ogólnego ONZ.

[related id=38734]W tym tygodniu odbędzie się posiedzenie Rady Bezpieczeństwa ONZ, w którym Polska zadebiutuje jako jej niestały członek (czasowy, nieposiadający prawa weta). Większość spraw, które mogłyby być przez RB zrobione, jest przez kogoś wetowana, gdyż Rosja i Chiny wetują rezolucje przygotowywane przez „cywilizowany Zachód”. Kiedyś RB miała trochę większe znaczenie. Obecnie cała ONZ jest zbiorowiskiem różnych niepotrzebnych ludzi, którzy tam pracują, wydającym straszne pieniądze na różne grupy, podgrupy itp.

Charakterystyczne jest to, co się stało w ONZ po aneksji (Anschluss) Krymu przez Rosję. Rosja jest jedynym europejskim krajem, który w ciągu ostatnich 20-30 lat naruszył granice innego kraju – najpierw w Gruzji, potem na Ukrainie.

Sankcje w stosunku do Rosji nie mogły być przyjęte przez Radę Bezpieczeństwa, więc większością głosów zostały uchwalone przez Zgromadzenie Ogólne ONZ. Oczywiście według Rosji było to bezprawne, gdyż jej zdaniem takie rezolucje może przyjmować jedynie RB. „Widzimy tu cały absurd”.

[related id=38740]Pewne części ONZ dawno „przeszły w ręce” Rosjan. Głównie dlatego, że Zachodowi coraz mniej zależy na ONZ. Na przykład Komisja Praw Człowieka kiedyś składała się z delegatów państw, które przestrzegały praw człowieka. Od paru lat zasiadają w niej przedstawiciele krajów rządzonych przez dyktatorów królestw arabskich itp. Wczoraj wypłynęła sprawa związana z działalnością właśnie tej komisji. Powołała ona specjalnego wysłannika, który miał zbadać, jak sankcje za Anschluss Krymu podziałały na Rosję. Stworzył on raport, opisujący, jak to Rosjanie cierpią z powodu tych sankcji. Rosja od razu się na niego powołała.

Okazało się jednak, że autor tego raportu, były ambasador Algierii przy ONZ, dostał od Rosjan 50 tysięcy dolarów za napisanie tego raportu. Jest to zdarzenie bardzo charakterystyczne dla całego ONZ.

[related id=38671]

Wszyscy czekają na wystąpienie w ONZ Donalda Trumpa. W kampanii wyborczej mówił o ONZ, że jest to banda darmozjadów. Prawdopodobnie wypowie się na temat Korei Północnej, a także zapowie ograniczenie wydatków USA na działanie ONZ, gdyż jest to organizacja „zupełnie nieumiejąca niczego zrobić”.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy z Ireną Lasotą w pierwszej części Poranka WNET; w rozmowie także o referendach niepodległościowych w Kurdystanie i w Katalonii.

JS

Wspomnienia podróżnika. Turcja po Palestynie, a przed Rzymem, ma najwięcej pamiątek z początków chrześcijaństwa.

Bywały wieczory, kiedy camping się wyludniał, bo… wszyscy byli goszczeni przez właścicieli sklepów z dywanami, restauracji czy lokali rozrywkowych. Takiej gościnności nie spotkałem nigdzie na świecie!

Władysław Grodecki

Przez wieki bramę do Orientu dla mieszkańca dawnej Rzeczypospolitej i Europejczyka stanowiła Turcja, a szczególnie Konstantynopol (dziś Istambuł) i Trapezunt. Dziś chyba jest podobnie. Dla mnie spotkanie z Turcją zawsze było wielką przygodą. To chyba najciekawszy po Indiach kraj świata.

Przez Turcję biegły szlaki handlowe i cywilizacyjne od czasów najdawniejszych do współczesności. W Azji Mniejszej znajduje się najstarsze znane miasto świata: Catal Huyuk sprzed ok. 9 000 lat, z domami, do których wchodziło się od góry po drabinie. Po wspaniałej kulturze hetyckiej współczesnej Asyrii pozostały okazałe ruiny Hattusas.

Kolejne państwa Azji Mniejszej to Frygia, Lidia, Karia, Pergamon i greckie kolonie nad Morzem Egejskim. Byli tu Persowie, Aleksander Wielki, Rzymianie, chrześcijanie, Bizancjum, Turcy Seldżuccy i Osmanie. To tylko niektórzy dzierżawcy Azji Mniejszej. Pozostawili po sobie ruiny świątyń, zamków, akweduktów, teatrów, stadionów, bibliotek, bram itp. Wrogowie, „ząb czasu” i trzęsienia ziemi nie zdołały jednak zniszczyć wspaniałych muzułmańskich meczetów, łaźni i karawanserajów.

Turcja obok Italii i Indii jest chyba najbogatszym i najciekawszym „muzeum” na świecie. Dla nas, Polaków, katolików chyba najbardziej interesujące jest dziedzictwo kultury greckiej, rzymskiej, chrześcijańskiej, islamskiej i polskiej… (…)

Na przełomie XX/XXI w zorganizowałem co najmniej 15 wypraw „nad Bosfor”, głównie trampingowych dla dzieci i młodzieży. (…) W mojej pamięci zachowały się kilkumiesięczne przygotowania, namawianie przyjaciół, znajomych, koleżanek i kolegów na wyjazd, załatwianie paszportów, dewiz, sprzętu turystycznego, prowiantu, autobusu, zebrania organizacyjne, pakowanie bagażu i ten długo oczekiwany wyjazd. A później przyjazd na przejście graniczne w Hyżnem – „tylko” godzina postoju (na innych było dłużej), sprawdzanie paszportów. Podobnie było w Šahy na granicy z Węgrami, mniej sympatycznie na granicy węgiersko-rumuńskiej, ale gdzieś w środku Węgier lub przy granicy rumuńskiej był krótki, miły nocleg.

Prawdziwy koszmar stanowił natomiast przejazd przez Rumunię i „forsowanie” przejścia granicznego z Bułgarią. By je przekroczyć, trzeba było zaopatrzyć się w transporter alkoholu i koniecznie kilka opakowań Marlboro dla celników. Szalenie męczący był też przejazd po wąskich i zniszczonych drogach Bułgarii oraz kilkugodzinne formalności (rzadziej kontrole bagażu) na granicy tureckiej. Dziś trudno uwierzyć, że można było być tak spragnionym przeżycia wielkiej przygody, żeby pokonać te wszystkie przeszkody i dotrzeć w końcu do Turcji. (…)

Homer, wojna trojańska, piękna Helena, Henryk Schliemann – wszystko to działa na wyobraźnię w szczególny sposób. Gorzej jest z ruinami. Choć każdego roku przybywa ciekawych odkryć, Troja rozczarowuje! W pamięci pozostaje właściwie tylko współczesna wersja konia trojańskiego.

Znacznie ciekawszy jest Pergamon, ale największe wrażenie robi Efez. Po Pompejach tu są najbardziej okazałe ruiny z czasów rzymskich: ogromny teatr, biblioteka Celsusa, odeon, aleja marmurowa, ruiny Artemizjonu, bazyliki św. Jana Ewangelisty i odległe o ok. 8 km. Maryenmane, gdzie spędziła ostatnie lata swego życia Najświętsza Maria Panna.

Jest tu wiele innych miejsc, które ciągle można odkrywać! W Efezie w trakcie pierwszego pobytu nie trafiliśmy do ruin Artemizjonu ani mauzoleum św. Łukasza. Oba obiekty były kilkanaście lat temu mało reklamowane i praktycznie niedostępne dla turystów. Odnalazłem je rok później, wędrując po Efezie z młodzieżą z krakowskiego MPK.

Ok. 7 km od Efezu nad Morzem Egejskim w gaju eukaliptusowym znajduje się świetny camping. Nie przypominam sobie równie rozległej i pustej plaży jak ta w Pamucak. Zdarzało się, że byliśmy tam jedyną zorganizowaną grupą. Co roku przyjmowano nas herbatą jabłkową, organizowano wykład z pokazem dywanów i kobierców orientalnych oraz zapraszano na pokazy tańców brzucha. Pamucak był bazą, skąd udawaliśmy się do Prieny, Didymy, Miletu, Kusadasi i Selcuku. (…)

W Kapadocji spędziliśmy dość dużo czasu, a jednak zmierzając w kierunku Ankary i Istambułu, zatrzymaliśmy się w Yozgat. Tu zrobiliśmy zakupy, trochę odpoczęli i skierowali w wąską, krętą, wyboistą drogę. Gdzieś po godzinie jazdy na środku jezdni napotkaliśmy krzątających się kilku mężczyzn. Jeden z nich – niski, szczupły, śniady Attyla (jak legendarny wódz barbarzyńców) wsiadł do naszego autobusu, przyjechał z nami do hetyckiego sanktuarium Yazilicaya, gratis oprowadził po świątyni, po pobliskich ruinach twierdzy Hattusas – stolicy potężnego imperium, potem wskazał miejsce do rozbicia namiotów i hotel, gdzie była kolacja i tańce.

Od tej pory każdego roku odwiedzaliśmy Hattussas i pobliską współczesną wioskę Bogazkale. Zawsze ktoś nas oprowadzał, obdarowywał pamiątkami i zapraszał do hotelu, gdzie wieczorem odwiedzał nas burmistrz, najważniejsi dostojnicy i niemal wszyscy miejscowi mężczyźni, którzy przybyli tu, by zabawiać i częstować nasze dziewczyny. Nasz przyjazd do Bogazkale był zawsze wielkim wydarzeniem. (…)

Cały artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Turcja. Wspomnienia podróżnika” znajduje się na s. 11 sierpniowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Turcja. Wspomnienia podróżnika” na s. 11 „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl