Muzyka jest najsilniejszym dostarczycielem tlenu. Przemawia wprost do twojej duszy. – o Vangelisie w Cieniach W Jaskini

W twórczości muzycznej Vangelisa nie brakuje polskich wątków. W roku 1983 napisał, wraz z Jonem Andersonem, poruszającą kompozycję „Polonaise”, która trafiła na album „Private Collection”. Została zadedykowana Polakom, których wówczas spowijał mrok stanu wojennego. Vangelis na swoim koncie ma także skomponowanie trzech utwory do polskiego filmu dokumentalnego „Świadectwo”, który opowiadają o Janie Pawle II.

Miał 79 lat. Jego muzykę zna niemal każdy. W programie „Cienie w jaskini” w ubiegły piątek złożyłem hołd Vangelisowi. Szczególnie zapamiętałem jego słowa na temat sukcesu i tego, co w życiu jest ważne: Sukces działa w dwie strony. Dla mnie to wciąż bardzo trudne. Nie mogę gonić za sukcesem, bo on nie jest dla mnie najważniejszy. Nie chcę stać się niewolnikiem sukcesu i czuć się przymuszanym do tworzenia wciąż tego samego. Dlatego […]

Miał 79 lat. Jego muzykę zna niemal każdy. W programie „Cienie w jaskini” w ubiegły piątek złożyłem hołd Vangelisowi. Szczególnie zapamiętałem jego słowa na temat sukcesu i tego, co w życiu jest ważne:

Sukces działa w dwie strony. Dla mnie to wciąż bardzo trudne. Nie mogę gonić za sukcesem, bo on nie jest dla mnie najważniejszy. Nie chcę stać się niewolnikiem sukcesu i czuć się przymuszanym do tworzenia wciąż tego samego. Dlatego odwracam się od takich pokus. To, że coś zrobiłem, nie znaczy, że muszę i będę to robić dalej.

Tutaj do wysłuchania program „Cienie w jaskini” poświęcony Vangelisowi:

 

Cała twórczość Vangelisa jest mi bliska, trafia na przełęcz tkliwości i przeżywanego piękna z powodu jego niezwykłej delikatności. Rzekłbym i napisał nawet kruchości. Każda fraza, każdy dźwięk i pauza między nimi masuje subtelnie uszy a za chwilę duszę, która mawia słowami Cypriana Kamila Norwida:

„Piękno jest po to, aby zachwycało do życia”.

Co tu dużo pisać, Vangelis jest po prostu mistrzem świata w tym co robił. Nie znając nut, ani teoretycznych historii i definicji o kompozycji i komponowaniu, wreszcie samemu ucząc się grać na instrumentach, aby samotnie osiągnąć muzyczny Olimp, to absolutnie niezwykłe.

Wiem to na pewno, że za sto, dwieście i pięćset lat – jeśli przetrwamy jako gatunek (bo co do cywilizacyjnych odniesień mam już od pewnego czasu wielkie wątpliwości), to będą o nim kolejne pokolenia mówiły tak jak my teraz o Mozarcie, Bachu czy Chopinie . I nie ważne czy to mój ukochany album „Spiral”, z niezwykłym nagraniem tytułowym i zamykającym „3+3” i też bliski sercu „El Greco” z 1998 roku z udziałem nadświetlnej sopranistki Montserrat Caballé (niestety nie doceniony przez słuchaczy i krytyków).

Vangelis i jego opowieści muzyczne do filmów, czy to ścieżka dźwiękowa do „Chariots of Fire” (Oscara dostał Vangelis smacznie śpiąc w swoim łóżku i nie oglądając ceremonii Oskarów), czy to fanfarowe „1492 Concquest of Paradise” to arcytwórca, arcykompozytor.

A niezwykłe kolaboracje? Oczywiście od razu na myśl przychodzi Ian Anderson, najważniejszy głos grupy Yes i On – Vangelis.

„Łowca Androidów”, tak film jak i ścieżka dźwiękowa Vangelisa, są urzekająco monumentalne. To absolutnie piękny film o głodzie miłości, poczuciu wolności, które niejednakowo przez różnorakich rozumiane jest. „Blade Runner” to także obraz o granicach człowieczeństwa, czego dzisiaj doświadczamy widząc kolejne „milowe kroki” czynione ze sztuczną inteligencją.

Ale to również film opowiadający o tym, że serce i pragnienie ziszczone w działaniu przenosi góry, niczym w „Hymnie do miłości” Pawła z Tarsu.


“Blade Runner”, podobnie jak moje ukochane „Siódmą pieczęć”, „Arizonę Dream”„Popiół i diament” oglądałem już chyba kilka setek razy. Co najmniej paręset. Pamiętam też mój pierwszy raz z tym filmem.

Piracka kopia VHS, jesień 1986 roku i garstka rówieśników, gdzieś pod niebem Cukrowni Wożuczyn. Rozpętała się za oknem wielka burza, ale my wciąż oglądaliśmy film. Nie obawialiśmy się niczego. I trudno mi w to uwierzyć, bo miałem wówczas niecałe 15 lat, ale mógłbym odtworzyć tamte chwile i emocje.

Bowiem to nieodgadnione połączenie burzy, ciężkich kropel dudniących o szyby z mistyczną muzyką Vangelisa i nadzwyczajnym finałem obrazu, w którym premówił Roy Batty, tkwi na przełęczy serca i duszy na zawsze!

 

Rutger Hauer jako Roy Batty. To rola jego życia.

W roli Roya Batty’ego nadzwyczajny, bo przyćmił nawet Harrisona Forda – Rutger Hauer. A słowa w tej najważniejszej, bo finalnej scenie filmu tkanej deszczem zaczarowanym i trzepotem skrzydeł białego gołębia, brzmią dokładnie tak:

Widziałem rzeczy, którym wy ludzie nie dalibyście wiary. Statki szturmowe w ogniu sunące nieopodal ramion Oriona. Oglądałem promieniowanie skrzące się w ciemnościach blisko wrót Tannhausera. Wszystkie te chwile zostaną stracone w czasie jak łzy w deszczu. Pora umierać.

Klimat w „Blade Runner” dla mnie naznacza jego tłoczność. Od pierwszej sceny mamy w sobie przeczucie tego, że za chwilę stanie się coś złego w tej smogowej kąpieli w chmurach, na skrzyżowaniach podniebnych trakcji komunikacyjnych metropolii.

Na myśl przychodzi mi Dante i wymieszanie kręgów piekielnych, tyle że nie ma tutaj  drzewa w centrum. I jeszcze jedno ważne pytanie, kto jest Judaszem, a kto morderczym tandemem z Kasjuszem i Brutusem. To ci, co spoczywają w „Boskiej Komedii” Danta w zmrożonym pysku Lucyfera.

W „Blade Runner” doświadczamy jako widzowie tłoku i brudu, kurzu i pyłu.  Sama fabuła filmu przesadnie nie zachwyca. Narracyjnie pooplatana jest wokół czegoś, co i niemodne, ani nie zaciekawi mas.

 

„Staram się dopasować zachowanie postaci, którą gram, do nastroju opowiadanej historii. Jedno musi wpływać na drugie; musi zachodzić pomiędzy nimi korelacja. Nie może dochodzić do zgrzytów.” – Harisson Ford.

Pewien detektyw leciwy nieco, który lata świetności ma już za sobą, ma odnaleźć grupę androidów, o których nie wiadomo wiele. Ów detektyw nie przypomina herosów z klasyków gatunków. Nie ma oszałamiającej broni ani wsparcia grupy śledczo – dochodzeniowej a policja raczej traktuje niechętnie. Są w filmie takie momenty, że jego poczynania wydają się być kuriozalne i niepojęte, ale wciągają minuta po minucie widza.

Deckard jawi nam się, jak każdy z nas. To zwykły człowiek z krwiobiegiem i kośćcem, i całą serią małych lub wielkich dramatów ćmiących wciąż w głowie. Ale najczęściej jednak w sercu.

Bijąc się z androidami dostaje totalny omłot, że uratować go może tylko pistolet i łut szczęścia. Pomijam dyskusje, a propos origamicznego (od sztuki origami) snu z jednorożcem w roli głównej, co ma zwiastować, że Deckard – Harrison jest człowiekiem.

Nie jest! I nawet oświadczenie reżysera Ridleya Scotta z 2000 roku, że Deckard jest androidem, mnie nie przekonuje! Dość powiedzieć, że sam Harrison Ford ma do dziś też inne zdanie.

W jednym z wywiadów powiedział:

Ustaliliśmy z reżyserem, że Deckard na pewno nie jest replikantem. Koniec, kropka.  

Ale deklaracją Scotta zawiedziony był także Rutger Hauer, który w swojej książkowej biografii stwierdził, że to co powiedział reżyser

Zredukowało to finałowe starcie między Deckardem a Battym, z symbolicznego pojedynku człowieka z maszyną, do walki dwóch replikantów.

Ale to wszystko płynie jako opowieść tylko dzięki maestrii Vangelisa i Jego muzyce. To ona jest tą muzyką i śpiewem gwiazd, o których mówił Pitagoras do uczniów. I jeszcze jedno.

„Blade Runner” to ekranizacja, która z perspektywy 40 lat zajmuje ludzi bardziej niż by się wydawało z początku (i pozoru) pierwszym widzom.

Bowiem wyartykułujmy to sobie szczerze i wprost! Ile filmów fantastycznych, które nakręcono w latach 80. XX wieku, a nawet wcześniej jak i później (ale przez litość o kontynuacji litościwie nie wspomnę, pomimo ról Forda i Goslinga), można nazwać arcydziełem kinematografii?

„Łowca androidów” to arcydzieło. Totalne! Ale owa totalność, jak fala nagłej emocji i poryw serca, to zasługa muzyki Vangelisa!

25 czerwca, w piątkowych „Cieniach W Jaskini” specjalny program poświęcony filmowi „Blade Runner”, interpretacjami i nawiązaniami w sztuce i kulturze, i oczywiście muzyce Vangelisa. Będę miał bowiem wiele niespodzianek właśnie muzycznych. Tego dnia bowiem przypadnie 40.rocznica światowej premiery „Blade Runner” – Łowcy androidów” w reżyserii Ridleya Scotta. – Tomasz Wybranowski

Titus, Wojciech Hoffmann, Maciej Jahnz i …Lemmy w Muzycznym IQ

na zdj. Maciej Jahnz, Radek Ruciński (Muzyczne IQ), Wojciech Hoffmann, Titus

„(…) straciliśmy wielkiego przewodnika naszego rozhuśtanego stada (…), ale spokojnie, jak żyje Hoffmann to wszystko jest dobrze”- Titus, Muzyczne IQ, 19.05.2022.

Podcast audycji z dn. 19 maja 2022 r. Tomasz „Titus” Pukacki, Wojciech Hoffmann i Maciej Jahnz opowiadają o Orgasmatronie- zespole, który powołali ku czci Lemmiego z Motorhead. Jedyny taki tribute band, supergrupa, w której składzie znalezli się muzycy takich zasłużonych dla polskiego rocka formacji jak Turbo, Acid Drinkers, Flapjack i Ceti. Zaczęliśmy grzecznie, ale z taką ekipą …dzieje się! Zapraszam do odsłuchu. Radek Ruciński.

Grzegorz Kupczyk w Muzycznym IQ

Muzyczne IQ

na zdj. Janusz Musielak, Radek Ruciński (Muzyczne IQ), Grzegorz Kupczyk, Wojciech Kubiak

Podcast audycji z dn. 20 maja 2022 r. Rozmowa z Grzegorzem Kupczykiem, liderem takich formacji jak Turbo czy Ceti. Jednemu z najlepszych głosów w historii polskiego rocka towarzyszli wspaniali muzycy

w osobach Janusza Musielaka (Non Iron) i Wojtka Kubiaka. Cudowna atmosfera, pełna luzu i szczerości zarazem a wszystko przepełnione muzyką, tą z nagrań studyjnych, ale przede wszystkim występem na żywo podczas programu. Rock and Roll żyje, tu nie ma udawania, przywdziewania zbędnych piórek. Taki jest Kupczyk, takie jest Muzyczne IQ. Zapraszam do odsłuchu. Radek Ruciński

Muzyczny Wtorek Radia Wnet & Studia 37 – 17 maja 2022 – 5 rocznica odejścia Chrisa Cornella. Wspomina Tomasz Wubranowski

Dzisiaj piąta rocznica odejścia Chrisa Cornella. To On i jego zespół Soundgarden stworzyli styl grunge. Nie Nirvana, nie Pearl Jam tylko Chris Cornell i Soungarden.

Był on nie tylko jednym z najważniejszych muzyków przełomu lat 80. i 90. XX wieku, ale i muzykiem najważniejszych do końca swych dni. Odszedł nocą z 17/18 maja 2017 roku.

Tutaj do wysłuchania cały program – wspomnienie o Nim:

 

Chris Cornell sprecyzował brudne gitarowe brzmienie spod nieba deszczowego Seatle. To Chris Cornell dał początek muzyce i utorował drogę dla takich albumowych kamieni milowych jak „Nervermind” Nirvany i „Ten” Pearl Jam.

Grunge tak naprawdę narodził się w obozie Soundgarden. A sam Chris Cornell to twórczy, melancholijny i niespokojny duch. Jego głos zaś to temat na wiele rozpraw naukowcyh.

Potrafił zaśpiewać od soulu po metal, od rocka psychodelicznego do r’n’b. Jego przybrudzone piosenki znaczone charakterystyczną gitarą nie broniły jak niepodległości metrum 4/4. Był poszukiwaczem i twórcą, ale nigdy odtwórcą jakich wielu.  

To właśnie Chris Cornell i Soundgarden odkrywali najniezwyklejsze muzyczne spektra i nowe brzmieniowe ścieżki.

Ktoś napisał, że to właśnie temu zespołowi udało się budować pomost pomiędzy kreatywnością piosenkową Beatlesów a bluesowym powołaniem Black Sabbath. Muzyczny manifest znalazł się na albumie „Superunknown” z grunge’owym arcydziełem Chris Cornella: „Black Hole Sun”.

Ten Muzyczny Wtorek dzisiaj musiał się wydarzyć, ponieważ Chris Cornell rozwłóczył po całym świecie tyle muzycznego dobra przez swoje wędrówki po trzech ważnych zespołach Soundgarden, Temple of the Dog, Audioslave, czterech wydanych za życia płytach solowych i tą otatnią „No One Sings Like You Anymore. Vol. 1”, nie licząc rozlicznych kolaboracji i recitali scenicznych, często tylko z gitarą zawartych na wydawncitwie „Chris Cornell”.

18 maja 2017 roku cierpiąc na nieuleczalną depresję i smutek świata odszedł na własną prośbę. – Tomasz Wybranowski

Strzelisty rock’and’roll z mocnymi riffowymi przyległościami – znakomity długogrający debiut Skytruck na scenie rockowej

I to nie tylko polskiej cenie, dodam. Mogę napisać wiele i pięknie o tej płycie „Lot na Marsa”, tym bardziej że już całe mnóstwo dobrego o tym longplayu powiedziałem w polskich i irlandzkich eterach.

Longplay „Lot na Marsa” stworzony a akcie twórczym przez pięciu muzyków złączonych nazwą Skytruck to dzieło epokowe.

Jestem przekonany, że dołączy do tych zasłużonych polskich albumów z dumną etykietą „rock”, które uczyniły renesans gatunku faktem a ponadto stały się longplayami pokolenia.

Tomasz Wybranowski

 

Tak było przecież z Armią i jej „Legendą”. Podobnie rzecz miała się z Houk i „Transmission Into Your Heart”. I to właśnie do tej płyty przyrównuję dzieło Skytruck a propos zadziorności, gejzera młodzieńczej energii, twórczego, bo budującego nową jakość łamania szkół, modeli i schematów, wreszcie mądrości obserwacji świata i kondycji człowieka skażonego cyber – medialnością i uwięzieniem w kodach algorytmów i łańcuchów DNA html do entej potęgi.

Wskażę na dwa nadzwyczajne songi: „Roboty” z riffem, który zostaje już w nas po kres naszych dni i wojenny, złowieszczy „Letni Poranek” z przejmującym dwuwierszem:

Nikt już nie przerwie ich narkotycznych snów

Nie można zwrócić ciał do już odciętych głów. (…).”

Ten album przynosi nie tylko refleksję, ale i osąd nas samych. To ważne, albowiem w XXI wieku jesteśmy bezkrytyczni wobec siebie, niemal równi Bogu, ale czy na pewno?

-Technologia zmienia nasz sposób zachowania, chcemy tego czy nie. W dzisiejszych czasach można zapytać, czy tworząc sztuczną inteligencję i upodabniając maszyny do ludzi sami nie staliśmy się podobni do maszyn – myśląc w zerojedynkowych kategoriach i wyraźnie oddzielając to co „dobre” od tego co „złe”? – mówi Jakub Szulc, głos i współautor tekstów.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z muzykami grupy Skytruck:

 

Wsłuchując się w ich debiutancki średniograj, jak mawiam o EPkach, „Środek ciężkości” widać wyraźną i naturalną ewolucję grupy. Czasami jako zarzut słyszę na swój temat, że w moja hierarchia muzyczna jest „zdecydowanie i ściśle sensu stricte rockistowska”, bo traktująca nieco po macoszemu polski rozrywkowy mainstream, wtórny pop i R&B – podobne produkcje pań i dziewcząt, które chcą śpiewać jak panie B. i R.  Tak i nie – drodzy krytycy.

Ale w sytuacji, kiedy macie okazję przesłuchać taki krążek jak „Lot na Marsa” Skytruck, nic innego na szczycie tej hierarchii nie może królować.

 

„Zły krok” to nie tylko najwspanialsza piosenka z tej płyty, która przywodzi na myśl najlepsze dokonania Republiki, ale także w mojej opinii absolutne opus magnum w dorobku Skytruck.

Mroczne, chmurno – poranne gitary, które rozwijają się złowrogo, aby uszy uderzyć pięknym czystym riffem z futerale dudniącego basu z cieniem uderzeń perkusji.

Prawdziwe mistrzostwo kolorytu brzmieniowego pojawia się z nadejściem przeuroczych, rozmawiających ze sobą gitar w impresjonistycznej solówce i skrzypce Michała Jelonka, które zabrzmiały jak na pewnej „radiowo – koncertowej” płycie Ankh.

Linia melodyczna jest rockowa, ale i balladowo zadumana, nostalgiczna i rozmarzona smutkiem tego, co przyszło nam przeżywać jeszcze kilka miesięcy temu.

/…/ Oddam jej najdłuższy dzień
Liczony w tysiącach kroków
Z łańcuchem na szyi
Ściąganym po zmroku
Kaganiec na twarz
Posłuszny mej Pani
W przytulnej piwnicy
Może dziś mnie nie zrani /…/

To piosenka o pandemicznej zarazie i strachu podkręcanym przez media. Ale „Zły krok” to także song o współczesnym Matrixie, którym stał się stary poczciwy glob, z jego poprawnością i zabijaniem wszelkiej formy niezależnego i krytycznego myślenia.  Niesamowite emocje i skojarzenia wzbudzają wplecione odgłosy uderzeń w ścianę. Nie wiemy, czy to pukanie przez ścianę, czy … uderzenia głową o nią podmiotu lirycznego.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z muzykami Skytruck po inauguracyjnym koncercie:

 

I tak mógłbym nagranie po nagraniu opisać cały ten album młodych gigantów spod flagi Skytruck. Od otwierającego tytułowego „Lotu na Marsa”, który od pierwszego taktu falą endorfin porywa nas w sam środek rzeczy nowej fali rocka XXI wieku, po wieńczący, skryty pod znacznikiem „10” porankowy, przeganiający dystopijny klimat i dający nadzieję, trochę Norwidowski „Koniec milczenia”, którego sam Tool i mistrz Maynard może pozazdrościć.

Mógłbym, ale radio to muzyka warta słuchania, a nie świat i platforma do opowiadania o niej – muzyce. Słuchaczki i słuchacze, do dzieła! „Lot na Marsa” czeka na wasze emocjonalne kolorowanki i marzenia, które – jestem pewien – obudzą się!

/…/ wszystko się zmienia

Znalazłem siebie

Jestem gotów /…/

Pięciu kompozytorów i instrumentalistów z pojazdu Skytruck emanuje nieudawaną szczerością w penetrowaniu i przysposabianiu najróżniejszych stylów muzycznych, że o wielkiej klasyce nie wspomnę (poetycki, monumentalny, choć nie przytłaczający „Letni Poranek”), które potrafią zestroić z maestrią rocka, którego stają się prawdziwymi restauratorami. I za to im chwała.

A imiona ich Tomasz Boruch, Jakub Szulc, Mateusz Śliwa, Konrad Kubalski i Przemysław Pajdak.

Radzę te nazwiska zapamiętać, bowiem tworzą świeży i nietuzinkowy band. W rozmowach przed wydaniem „Lotu na Marsa” mówili jeden przez drugiego, że

chcą by na nowo kwitnął stary poczciwy ROCK w polskiej przestrzeni muzycznej.

Panowie! To już udało wam się wykonać. Czekam na kolejną dużą płytę i już nie mogę się doczekać.

Tomasz Wybranowski

 

SABINA i jej nowy longplay „BLUEMENTAL” albumem maja sieci Radia Wnet. Recenzja Tomasza Wybranowskiego

Sabina Karwala, Bluemental

Kim jest Sabina, o której mawiam, że „jest naszym radiowo – Wnetowym dobrem narodowym”. Sabina Karwala to dyplomowana aktorka, piosenkarka, kompozytorka, autorka tekstów, ale i przyszła pani doktor.

Kto nie widział jej kreacji Velmy Kelly w krakowskim teatrze „Variete” w musicalu „Chicago” według Wojciecha Kościelniaka, ten jest gombrowiczowską „trąbą”. Piękna i utalentowana Sabina była także finalistką 36. Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu.

 

Sabina w pełnej krasie.

Sabina Karwala to przyszłość polskiej sceny. – tak mawiam od lat już ponad czterech, kiedy jej singel „Panowie w kapeluszach” pojawiło się wysoko na Liście Polskich Przebojów Wnet „Polish Chart” redaktora Sławomira Orwata.

Drzemie w niej wielki talent, podparty wielką pracowitością i dążeniem do absolutnego wykonawczego absolutu. Trudno się więc dziwić, że scenę i aktorstwo dzieli z zaciszem studia nagrań, rejestracją kolejnych piosenek i koncertami. To znakomita interpretatorka i posiadaczka mocnego głosu, gdzieś ze skrzyżowań soul / neo – soul i R&B, który potrafi zmylić niejednego wytrawnego dziennikarza muzycznego.

Jej debiutancki krążek „Lepidoptera” mieni się po dziś najróżniejszymi barwami i uczuciowymi odcieniami życia. Sabina to nowa twarz na polskim rynku electro pop, z domieszką soul. I momentalnie skupia na sobie uwagę czasami lekkim brzmieniem melodii, wyrazistym wokalem, przy okazji dając impuls do głębszych rozmyślań inteligentnymi tekstami, które często opowiadają o tych nieprężeniach między kobietą i mężczyzną („Pijane wiśnie”, ale i przejmujący „Motel”). – z recenzji Tomasza Wybranowskiego.

Jej debiut „Lepidoptera” muzyczna Radia WNET pod moją dyrekcją umieściła na 19. pozycji najważniejszych albumów roku 2019 (bez względu na gatunki i style).

 

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Sabiną Karwalą sprzed ponad dwóch lat:

A potem spotykałem się z Sabiną radiowo nie raz i nie siedem. A ona obdarowywała nas kolejnymi klejnotami piosenkowymi. Tak było z „Bluemental”, czy bożonarodzeniową niezwykłą „Choinką”, gdzie duch Juliana Tuwina sekundował jej lirycznie a fortepianowo Michał Salamon.

Dlaczego warto i trzeba słuchać Sabiny? Albowiem lśni się niesamowitością muzyczną. Ona i Jan Bielecki, jako kompozytorzy znakomitej większości muzyki, pokazują jak w dzisiejszej siermiężnej przeciętności muzycznej można. Melodię, akompaniament i aranż tworzą po to, aby leczyć nasze skołatane serca i dusze w po pandemicznej aurze i pomagać przetrwać trudne chwile.

Zachwycająca, karmiąca wielopoziomowo, przepiękna w przekazie muzycznym tekstowym i obrazowym. Całość to uczta dla duszy. Dziękuję. „Bluemental”, ta piosenka jest darem dla świata. – mówią i piszą do Sabiny jej słuchaczki i słuchacze.

 

CZAS NOWEGO ALBUMU

„Bluemental” miał premierę 29 kwietnia. W maju to album miesiąca sieci Radia Wnet.  Długograj to nadzwyczajny, ponieważ zdecydowanie wyróżnia się od obecnie panujących mód i stylów muzycznych w gronie artystów młodych wiekiem, ale przede wszystkich tych twórców bardziej myślących o swoim sukcesie komercyjnym za wszelką cenę niż jakości twórczości i myśleniu o słuchaczu.

„Bluemental” dla mnie więc stanowi kolejny dowód Jej artystycznej dobrej passy. Jako piosenkarka z uporem i cierpliwie, choć często pod wiatr i krople rzęsistego deszczu, zmierza w kierunku ambitnego pop, który mimo, że przebojowy (a melodie od razu pozostają radośnie w głowie i sercu), to w warstwie lirycznej stawia na drogocenność słowa, bogactwo metafor.

Przede wszystkim jednak jej najnowszy album „Bluemental” jest oryginalny, choć lepszym słowem tutaj, aby go opisać będzie, że rozbrzmiewa „nietypowo”. Nietypowo, bowiem wyróżnia się od tej całej masy 95% muzycznej plastykowej szarości, wtórnej wobec siebie, która zalewa nas z serwisów internetowych i głośników radiowych.

Sabina udowadnia, że w zalewie tekstowej infantylności i muzycznego naśladownictwa można tworzyć popowe piosenki z bardzo dobrymi tekstami, które rodzą refleksję. Wsłuchajcie się w jeden z brawurowych singli zwiastujących „Bluemental” i z uwagą skupcie się na słowach hitu Radia WNET „Rok Amore”:

Po całym mieście rozbija się myśl
Po pokojach i piętrach baluje
Zakręca, skręca, próbuje wejść
W iskrę z ciałem każdego człowieka

Ktoś komuś z miłości serwuje
Na ciepło talerz pełen pyszności,
Rozpływam się
Pikantny flirt, rok amore, cin cin

Refren: Na mapie miasta gwiazdy
Wybuchy i orgazmy
Jak w dobrym kinie akcji
(rok amore, cin cin)

Jak we francuskim filmie
Na czarno-białym screenie
Lata dwudzieste, popatrz!
(rok amore, cin cin)

Miłosny akt rozpoczyna już dziś
Nową erę zmysłowej bliskości
Na start, w gotowości
Ustawia się tłum ochotników
Ruszyli w ten pościg

Ten dzień, w którym wszystkie koleżanki
Na pamięć znają przepis kokosanki
Plotkują znów
Że między nami musuje cin cin

Ile świeżości jest w tym tekście Sabiny Karwali – tekściarki, aby oddać ducha wiosennego impulsu miłosnego, który zapala serca i ciała nie tylko młodych. Na dnie serca, mimo pogoni – korpo codziennej, ery serwisów i komunikatorów, wciąż to marzenie, aby przeżyć miłość filmową, wielką i głęboką.

A samo słowo cin cin to nie tylko marka pewnego musującego napitku, ale i zwrot „na zdrowie”. Błyskotliwy tekst.

I jeszcze jedno, to nagranie godne „Supermenki” wielkiej Kayah! Ta sama fala endorfin napływa do serca i można wszystko. Zresztą sam o to zapytam autorki „Zebry” na antenie Radia Wnet jeszcze w maju.

 

 

CO KRYJE ALBUM „BLUEMENTAL” ?

Cieszy mnie, że na longplayu znalazła się i wersja „Club Edit” tego hitu, który w stylu eighties’owym pokazuje, jak można zrobić kawał dobrej muzyki tanecznej i to nie stylu zachowawczego euro – dance. Podobnie cieszy ucho wersja „Bluemental”„Club Remix”, która dla mnie nie jest gorsza jakościowo od tego co czynią magicy Filatov i Karas.

Kolejnym hitem będą z tej płyty „Ostre papryczki”, gdzie – nomen omen – pojawia się motyl. Mamy więc i nawiązanie zmysłowe, delikatne niczym jedwabiu nić do debiutanckiej „Lepidoptery”.

Pieśń o samotności, którą trzeba czasem ubogacić dwiema kroplami czegoś na rozweselenie, niesie przesłanie pragnienia miłości, którą przesłania cień współczesność tożsamej z niewiarą, że w impertynenckim świecie może ona przetrwać. Electro synth-popowy bit wciąga i uruchamia obrazy tkane z nici wersów pieśni.

 

A jeśli jeszcze do tego zestawu dorzucę „Summer Behind Me”, który przesłania mi nawet niezwykły „Summer Moved On” tria a – ha i oczywiście „Twist”, gdzie wokalnie partneruje roześmiany młodością Michał Szczygieł.

Melodia przywodzi wspomnienie bigbitowych aranży z przełomu lat 60. i 70. XX wieku, który trochę letnim zefirem bajecznie regałuje (to od reggae). „Twist” z delikatną patyną retro jest dla mnie żelaznym kandydatem do jednego ze szlagierów tego lata!

Proszę oto jak zgrabnie można pogodzić dwa światy i dwie muzyczne wizje! Brawo!

W gromie moich ulubieńców nagranie „Jesień”, gdzie Sabinę wspierał muzycznie i przy fortepianie Michał Salamon. To nagranie pachnie powietrzem słonecznego października, porywa kolorami i smakuje cierpłym czerwonym winem i studzącą się herbatą z goździkami i drobinami zasuszonej pomarańczy.

Długo by wymieniać, z czym kojarzy mi się nagranie „Jesień”… Na koniec jednak piosenka ta opowie Wam o miłości, której odcienie są tak różne jak kolory liści jesiennych. O relacji dojrzałej, przepracowanej i świadomej, o którą warto walczyć do końca świata i o jeden dzień dłużej.To jeden z moich ulubionych utworów na płycie. – tak o swoim najnowszym wydawnictwie opowiadała sama Sabina Kwarwala.

Konteplacyjnie i zmysłowo także, bo myślenie, tak jak i czytanie jest sexy, jest w nagraniu tytułowym, gdzie ta nasza słowiańska nuta poruszona jest do granic. To wezwanie, aby przebudzić się i wrócić do duchowości i tego, co tak naprawdę w życiu jest ważne.

Co prawda brzęk monet i ścieżka kariery w korpo – kołchozach zagłusza często skutecznie duszę i jej kołatanie od środka:

/…/ Nadlatują już duchy
Z krain mleka, miodu podaj dłoń
Nie zabieraj nic ze sobą
Tylko dumnie stań
I wyciągnij dłoń
Świat przytuli Cię /…/

I ten przebłysk, to wezwanie do zatrzymania się, zamyślenia choć na chwilę i przebudzenia, to fundament jej albumu „Bluemental”.

Sabino, fruwam na Twoją głową …

Tekst dedykuję Mamie Sabiny, po której jest artystyczną, konteplacyjną i czasem niespokojną duszą. Acha, muszę to dodać. Mama Sabiny tańczyła w Zespole Pieśni i Tańca „Śląsk”.

Tomasz Wybranowski

 

Kimkolwiek Jesteś Życzę Ci Dobrze. Muzyczni Czarodzieje u Radio Aktywnych.

Muzyczni Czarodzieje- Kimkolwiek Jesteś Życzę Ci Dobrze

Rozmowa z Bartkiem Miecznikowskim.

27 kwietnia 2022 r. gościliśmy w audycji Radio Aktywni Bartka Miecznikowskiego z zespołu Muzyczni Czarodzieje. Porozmawialiśmy o najnowszej płycie tej niezwykle oryginalnej grupy, w której skład wchodzą m.in. osoby z niepełnosprawnością intelektualną. Piękna rozmowa, szczytny cel, ważna płyta! Polecamy.

https://www.facebook.com/MuzyczniCzarodzieje/

Prowadzenie: Radek Ruciński, Natalia Suchcicka, Andrzej Telatycki, Bartek Osiński

Realizacja dzwięku: Asia Rejner

CHEMIA – rozmowa z Wojtkiem Balczunem i Maćkiem Papalskim o nowej płycie zespołu.

zdj. materiały promocyjne zespołu

Po siedmiu latach Chemia wraca z nowym albumem pt. Something To Believe In. Moim skromnym zdaniem najlepsze wydawnictwo w całej dyskografii zespołu. Płyta zaskakuje różnorodnością i przebojowością. Porozmawiałem o niej z założycielem i gitarzystą grupy Wojtkiem Balczunem oraz gitarzystą Maćkiem Papalskim. Zacne spotkanie. Zapraszam do odsłuchu.   https://www.facebook.com/chemiasound/ CHEMIA – New Romance => https://www.youtube.com/watch?v=_n2uq_ysCvc Rozmawiał Radek […]

Po siedmiu latach Chemia wraca z nowym albumem pt. Something To Believe In. Moim skromnym zdaniem najlepsze wydawnictwo w całej dyskografii zespołu. Płyta zaskakuje różnorodnością i przebojowością. Porozmawiałem o niej z założycielem i gitarzystą grupy Wojtkiem Balczunem oraz gitarzystą Maćkiem Papalskim. Zacne spotkanie. Zapraszam do odsłuchu.

 

https://www.facebook.com/chemiasound/

CHEMIA – New Romance => https://www.youtube.com/watch?v=_n2uq_ysCvc

Rozmawiał Radek Ruciński, dzwięk zrealizował Miłosz Duda.

FLAPJACK w Muzycznym IQ

Flapjack

8 kwietnia 2022 r. w Muzycznym IQ gościliśmy Roberta „Litzę” Friedricha, Maćka „Ślimaka” Starostę i Macieja Jahnza.

Rozmawialiśmy przede wszystkim o zbliżających się koncertach Flapjacka ku czci zmarłego wokalisty zespołu Grzegorza „Guzika” Guzińskiego. Było też o początkach jak i przyszłości tej popularnej w latach 90- tych supergrupy. Zapraszamy do odsłuchu.

Zapraszamy na koncerty:

22.04.2022 – Szczecin, DK Krzemień
23.04.2022 – Wrocław, Stary Klasztor
24.04.2022 – Poznań, U Bazyla
Zespół zagra w składzie:
Robert „Litza” Friedrich – git.
Maciej Jahnz – git.
Maciej „Ślimak” Starosta – dr.
Marcin „Wimek” Wimonć – sax
Michał „Mihau” Kaleciński – bass
Rafał „Hau” Mirocha – voc.
J Kroto Cokesky – voc