Od czego zaczyna się tworzenie bajek? Jak zmieniały się one na przestrzeni lat oraz dlaczego polskie animacje biły na głowę zachodnie produkcje?
Czym byłoby dzieciństwo maluchów urodzonych w powojennej Polsce, gdyby ich czasu nie umilały tak kultowe bajki jak Reksio, Bolek i Lolek, czy Porwanie Baltazara Gąbki? Te i inne filmy rysunkowe tworzone przez legendarne Studio Filmów Rysunkowych towarzyszyły kilku pokoleniom Polskich dzieci, nieustannie bawiąc, ale także edukując.
Dziś Tomasz Wybranowski, specjalnie dla słuchaczy Radia WNET rozmawia z jednym z twórców, operatorem zdjęć, grafikiem i animatorem Romanem Baranem, który w przejmujący sposób opowie jak powstawały opoki Polskiej animacji.
Tutaj do wysłuchania rozmowa z panem Romanem Baranem:
Nauka przez zabawę
Bajki niosą za sobą coś specyficznego – zauważa artysta. Gagi, które znamy choćby z bajek Disneya bawią, jednak na dłuższą metę są tylko zlepkiem zabawnych sytuacji. Animacje tworzone przez Studio Filmów Rysunkowych niosły za sobą coś więcej – kontynuuje gość Studia 37. Te bajki miały inny potencjał pedagogiczny.
Reksio, który ratował przyjaciela po wypadku, karmił go i doprowadzał w zabawny sposób do finału był czymś jak powiew wiosny po długiej zimie. Budował w nas coś sympatycznego.
Kadr z filmu „Koziołeczek” / Studio Filmów Rysunkowych
Początki kultowego studia
Wszystko zaczęło się w roku 1947, kiedy to przy redakcji Trybuny Robotniczej powstało Eksperymentalne Studio Filmów Rysunkowych. Po roku jego twórcy, czyli bracia Zdzisław i Macieja Lachura, Władysław Nehrebecki, Leszek Lorek, Alfred Ledwig, Mieczysław Poznański, Aleksander Rohoziński, Wiktor Sakowicz, Rufin Struzik i Wacław Wajser, przenieśli wytwórnie z Katowic.
Wisła była epizodem w wędrówce i poszukiwaniu miejsca. […] Finalną siedzibą naszego studia miał być Wrocław, który znajdował się na ziemiach odzyskanych i tam też część kultury i twórców miała się osiedlać. […] Natomiast ojcowie założyciele zatrzymali się w Bielsku-Białej.
Choć w swoich początkach Studio zajęło się produkcją filmów dla osób dorosłych, to jednak szybko zaczęły powstawać filmy wykonywane metodą poklatkową kierowane do młodszych widzów. Rok 1953 przyniósł “Koziołeczka”, który zdobył I nagrodę na festiwalu w Karlovych Varach. To była pierwsza tego typu nagroda wywalczona przez polską animację.
10 lat po Koziołeczku narodził się wielki mit, bo możemy mówić że, jakby nie patrzeć, to są mitologiczne postacie – Bolek i Lolek – zauważa Tomasz Wybranowski.
Rzeczywiście, rok 1963 przyniósł telewidzom, bo przecież oprócz naszych milusińskich filmy te z przyjemnością oglądali także dorośli, pierwszy odcinek Bolka i Lolka.
To oni stali się kołem zamachowym dla kolejnych filmów w naszej wytwórni. Złote lata to był przełom lat 60-tych i lata 70-te.
Zauważa animator i przypomina, iż początek lat 70-tych to wprowadzenie na ekran bohaterów takich, jak choćby Smoka Wawelskiego, Kucharza Bartłomieja Bartoliniego czy szpiega z Krainy Deszczowców Don Pedro de Pommidore.
Kadr z bajki „Bolek i Lolek” / Materiał Studia Filmów Rysunkowych
Na początku był… pomysł
Tworzenie animacji to proces, w który zaangażowany jest cały zespół utalentowanych ludzi: od kierownika projektu, poprzez scenarzystę, ilustratora, animatora czy osobę odpowiedzialną za dźwięk.
Roman Baran w swojej pracy, szczególnie w rozmowach z entuzjastami, często spotyka się z pytaniem: co było na początku drogi filmowej? Jak wyjaśnia gość Studia 37, na początku zawsze jest pomysł, który rodzi się w głowie twórcy. Jak dodaje:
Oczywiście może to być praca wspólna, kreowania pomysłu podczas tzw. burzy mózgów, ale ja z doświadczenia twierdze, że akurat w sztuce nie ma demokracji. Jestem zwolennikiem indywidualizmu. Twórca kreuje pewien świat, który chce pokazać widzom.
Gdy pojawi się ten zalążek przyszłego filmu, nieodzowne jest przelanie swojego pomysłu na kartkę papieru. Na bazie tego tworzy się tzw. storyboard, czyli scenoryt, scenopis obrazkowy.
On wizualizuje to wszystko co reżyser, twórca na bazie scenariusza sobie wymyślił, w postaci małych, nieruchomych obrazków.
Scenorys to, jak kontynuuje rozmówca Tomasza Wybranowskiego, coś w rodzaju komiksu, który w poszczególnych klatkach pokazuje, jak wszystko ostatecznie miałoby wyglądać w ruchu dając efekt finalny na ekranie.
Roman Baran z Bolkiem i Lolkiem / Kadr filmu TAJEMNICE ANIMACJI, odcinek 7/ Studio Filmów Rysunkowych
Jak wprawić postać w ruch?
Gdy gotowe są projekty plastyczne postaci, zawierające ich cechy charakterystyczne, takie jak wzrost czy rodzaj ubioru [jeśli oczywiście takowy posiada – przyp. red.], kolejnym etapem jest animatik. To rodzaj filmu nieporuszonego, ale nadającego tempa narracji filmowej. Następnie reżyser przystępuje do tworzenia animacji, czyli ruchu postaci rysunkowych – kontynuuje swoją opowieść Roman Baran.
Z kolei zadaniem layoutera jest narysowanie klatek kluczowych, to szkicowanie postaci i emocji z różnej perspektywy, które później w ruch wprawia animator.
Za czasów moich początków było stanowisko fazisty, to były osoby które wypełniały rysunkami pośrednimi każdy ruch głównej animacji. Tak to się wtedy odbywało, trzeba było narysować każdy ruch na osobnej kartce – kiedyś papieru, dziś jako osobny plik rysunkowy.
W etapie produkcji nie można zapomnieć także o magii płynącej z odpowiednio dobranej muzyki, efektów dźwiękowych i oczywiście głosów postaci, które dzięki lektorom nabierają ostatecznego kształtu.
Ostatnim i równie skomplikowanym etapem jest postprodukcja, w której opracowywany jest ostateczny kształt i wygląd filmu, poprawiana jest kolorystyka oraz dodawane są efekty specjalne. Dopiero po takich ostatnich szlifach, produkcja uważana jest za gotową.
Przyszłość polskiej animacji
Rok 2015 przyniósł decyzję Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego o przekształceniu Studia Filmów Rysunkowych sp. z o.o. w państwową instytucję kultury.
Wróciliśmy pod skrzydła Ministerstwa, dzięki czemu mogliśmy realizować niektóre rzeczy przy jego wsparciu. To zainicjowało proces rozbudowy i remontu wytwórni a także stworzenia Interaktywnego Centrum Bajki i Animacji.
Aktualnie studio oprócz tworzenia kolejnych bajek stawia również na edukację zapraszając do siebie gości i pokazując jak wygląda proces twórczy w Willi Rotha w Bielsku-Białej, będącej główną siedzibą studia. Jak zauważa doświadczony operator zdjęć, przyszłość polskiej animacji maluje się w jasnych barwach.
Przychodzą do nas młodzi ludzie pełni wigoru, z głowami pełnymi pomysłów i przede wszystkim chęcią. […] Proszę mi wierzyć, że rośnie młody narybek i są osoby które tworzą i robią naprawdę wspaniałe rzeczy.
Nie chodzi o politykę ani o sprzeciw wobec orzeczenia TK, ale o zniszczenie struktur i zasad społecznych od korzeni, w imię tolerancji jako wartości nadrzędnej, połączonej z fetyszem równości.
s. Katarzyna Purska USJK
„Budujmy Arkę przed potopem”
Na stoliku obok mojego łóżka postawiłam metalową figurkę św. Michała Archanioła. Kilka dni temu, gdy stojąc przy oknie prowadziłam rozmowę telefoniczną, usłyszałam jakby brzęk stłuczonej żarówki. Skonstatowałam jednak, że zarówno żyrandol, jak i lampka są nienaruszone, więc powróciłam do przerwanej na chwilę rozmowy. Jakież było moje zdumienie, gdy po jakimś czasie zobaczyłam leżącą na podłodze, roztrzaskaną na pół figurkę. Opowiedziałam o tym kilku osobom i byłam zdumiona, jak różnie wyjaśniali ten incydent. Dla kogoś przyczyną uszkodzenia był wadliwy stop metalu, z którego była odlana figurka. Ktoś inny tłumaczył, że spowodowały je mikrodrgania budynku, a jeszcze ktoś inny widział w tym znak duchowy.
Podobnie też skala i przebieg protestów przeciwko orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego w sprawie zgodności tzw. przesłanki eugenicznej z Konstytucją RP zadziwiły wielu. Różnie też próbowano je wyjaśniać. Przytaczam tu kilka możliwych interpretacji po to, aby zrozumieć te wydarzenia i odnaleźć ich duchowy sens.
W kwestii ich oceny jesteśmy mocno podzieleni, dlatego zacytuję słowa kogoś, kto będąc Polakiem, śledzi całą tę sytuację z perspektywy mieszkańca dawnych Kresów Wschodnich: „Z przerażeniem odbieramy informację o tym, co się dzieje w Polsce. Dla nas na Kresach Polska była i jest świętością. A tu takie rzeczy się dzieją. Rozumiem, że mass media rozdmuchują to, co się dzieje w rzeczywistości, i prawda jest gdzieś pośrodku. Jak to wygląda naprawdę? Odbieram to jako próbę rozwalenia i zniszczenia ostatniego w Europie kraju katolickiego. Smutne to. Nic innego nie pozostaje, tylko się modlić o spokój w Macierzy”. Czy to trafna ocena sytuacji? Pozostawiam odpowiedź Czytelnikom. Zacytowałam ów fragment z listu, aby unaocznić, jak to wszystko, czego w ostatnim czasie byliśmy świadkami, rani głęboko i boli osoby mające poczucie przynależności i tym samym przemożnego obowiązku służenia swojej wspólnocie narodowej.
Radek Pyffel – kierownik studiów Biznes chiński na Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, na swoim wideoblogu ma zgoła inny niż autorka cytowanego listu ogląd tych pełnych dramatyzmu wydarzeń. Patrzy na nie z pewnym dystansem i ocenia je racjonalnie. Przede wszystkim zwraca uwagę, że w protestach wzięli udział w większości ludzie młodzi. Stwierdza, że należy je odczytywać jako kolejną manifestacją buntu młodzieży, który ogarnął już wcześniej Amerykę i Europę. Ocenia, że ma on znamiona rewolucji kulturowej. Biorą w nim udział młodzi z tzw. pokolenia milenialsów. Podobnie jak niegdyś czynili to ich rówieśnicy z pokolenia 1968 r., młodzież kwestionuje dziś autorytety, zasady społeczne i wartości. Dlatego przekracza kolejne bariery moralne. Przejawem tego są: wulgarny język, brutalne zachowania kobiet oraz ataki na kościoły i pomniki pamięci narodowej.
Zdaniem komentatora, młodzież, która uczestniczy w tzw. Strajku Kobiet, generalnie nie jest agresywna. Jest tylko złakniona wzajemnych kontaktów i publicznej dyskusji, a swój sprzeciw demonstruje we właściwym sobie języku. Faktycznie, jeśli uświadomimy sobie, że w ostatnim czasie podobna fala protestów miała miejsce we Francji, USA, Chile i Hiszpanii, wtedy przyznamy słuszność tak postawionej tezie.
Według Rafała Ziemkiewicza powodem zamieszek wcale nie jest polityka, lecz psychologia i socjologia (Stracone pokolenie?, „Do Rzeczy” 45/398 2020). Zaznacza on, że pokolenie milenialsów to ci, którzy częstokroć są wychowani w rodzinach niepełnych i dysfunkcyjnych. Stąd tyle wśród nich niespełnionych roszczeń wobec świata i dojmującego poczucia samotności. Jego zdaniem współczesną młodzież cechuje hedonizm, konsumpcjonizm i skrajny indywidualizm. W tej charakterystyce młodzieży jest zgodny z prof. Aleksandrem Nalaskowskim, który dodaje do niej powszechnie występujące skłonności do egoizmu i postawę roszczeniową. Prezentowany przez profesora pogląd zdaje się przeczyć natomiast interpretacji ostatnich wydarzeń, której dokonał Radek Pyffel. Ważnym – jak mi się wydaje – kontrargumentem przeciwko zaprezentowanej przez niego na wideoblogu tezie są przytoczone przez profesora Nalaskowskiego wyniki badań naukowych. Jak z nich wynika, obecne pokolenie milenialsów jest bierne. Nie lubi przebywać w grupach i nie identyfikuje się z jakąkolwiek zbiorowością (A. Nalaskowski, Wielkie zatrzymanie, Biały Kruk, Kraków 2020, s. 39–40). Należałoby więc oczekiwać – tak jak to dotąd bywało – znikomego sprzeciwu lewicującej młodzieży wobec próby prawnej ochrony życia poczętego. Co w takim razie sprawiło, że wyszli na ulice miast?
Według red. Ziemkiewicza, bezpośrednim impulsem do zaangażowania się milenialsów w agresywne manifestacje była reakcja zniecierpliwienia i gniewu wobec przedłużającego się stanu obostrzeń sanitarno-epidemiologicznych z powodu pandemii oraz związane z tym kryzysy różnej natury. Z drugiej jednak strony pokolenie to żyje raczej w rzeczywistości wirtualnej niż realnej, więc izolacja kwarantannowa nie jest dla niego szczególnie dolegliwa (A. Nalaskowski, jw.). Nic więc dziwnego, że skala ich zaangażowania w tzw. Strajk Kobiet budzi zdumienie polityków i pedagogów.
Zaprezentowane tu opinie prowokują do stawiania pytań: Czy naprawdę masowe protesty przeciwko orzeczeniu TK są wyrazem spontanicznej rewolucji młodych? Czy rewolucja jest ich przyczyną, czy też skutkiem?
Paweł Lisicki we wstępnym artykule zamieszczonym w czasopiśmie „Do Rzeczy” (nr45/398 2020) cytuje wypowiedzi ludzi, których przyjęliśmy nazywać elitą kulturalną. Wśród tych wypowiedzi szczególnie mocne wrażenie zrobiły na mnie słowa naszej noblistki Olgi Tokarczuk: „Nie oszukujmy się – ten system cynicznie będzie wykorzystywał każdy moment kryzysu, wojny, epidemii, żeby cofnąć kobiety do kuchni, kościoła i kołyski (…) Od dziś jesteśmy wojowniczkami”. „Ten cyniczny system” to katolicyzm – wyjaśnia redaktor Lisicki.
Ewa Wanat, była redaktor naczelna TOK FM, z kolei tak pisze: „Padło tabu. Pomazane sprayem kościoły. „J…ać” kler! (…) Padło tabu, okazuje się, że można to wszystko zrobić i żaden grom z jasnego nieba nie spada”. Nie chodzi zatem o politykę ani o sprzeciw wobec orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, ale o zniszczenie struktur i zasad społecznych od ich fundamentów, od korzeni. Dokonuje się tego w imię tolerancji jako wartości nadrzędnej, połączonej z fetyszem równości.
Gdy przed laty Fryderyk Nietzsche ogłaszał: „Bóg nie żyje. To my Go zabiliśmy”, wskazywał na rodzący się na Zachodzie ateizm. Przyznam się, że z pewnym niedowierzaniem patrzyłam na wzrastający wśród licealistów podziw dla jego filozofii. Dziś dopiero rozumiem, jakie to miało znaczenie. Nietzsche przeciwstawił „słabości chrześcijan podporządkowanych Bogu” siłę i wolę jednostki, której obcy był ideał osoby cierpiącej, ofiarnej i troszczącej się o dobro wspólne. Brutalne i agresywne zachowania uczestników Strajku Kobiet można poniekąd postrzegać jako efekt uwiedzenia młodego pokolenia przez tę filozofię. Owocem tego uwiedzenia są obecne we współczesnej kulturze próby zastąpienia chrześcijańskiego humanizmu przez antyhumanizm. Temida Stankiewicz-Podhorecka w artykule pt. Odczłowieczenie teatru trwa („Wpis” nr 7–8 /117-118, s. 39–41 dokonuje analizy współczesnego repertuaru teatralnego: „Tak więc jesteśmy świadkami kulturowej wojny cywilizacyjnej. (…) Seks ma być współczesnym bożkiem nowego świata. Aby w pełni to zrealizować, trzeba najpierw wrogo nastawić ludzi (w teatrze publiczność, w szkole dzieci i młodzież) do Boga, naszej wiary i Kościoła katolickiego, a następnie całkowicie wyrugować Boga z przestrzeni publicznej i uzależnić człowieka od seksu tak, jak uzależnia się go od narkotyków. (…) już na samym wstępie zabija się w tych młodych ludziach wrażliwość na piękno, prawdę i dobro. (…) Człowiek jako postać w sztuce teatralnej jest nierzadko mniej ważny niż rekwizyt”.
Kultura istnieje w określonej rzeczywistości i ma za zadanie budować wspólnotę. Jednakże obecnie jest to kultura dekonstrukcji i emancypacji, bo domaga się wyzwolenia od wszelkich tożsamości, w tym – wyzwolenia od tożsamości chrześcijańskiej i narodowej. Dlatego uprawnione jest nazywanie jej mianem antykultury.
Współczesne młode pokolenie jest kształtowane w świecie, w którym panuje antykultura i dokonuje się dekonstrukcja. Karmione jest ono fałszywym obrazem świata za pomocą filmu, kolorowych czasopism, a nade wszystko poprzez internet, który coraz mocniej wdziera się w naszą prywatność.
Niewątpliwie na poglądy i postawy współczesnej młodzieży w dużym stopniu wpłynęło także szkolnictwo. W ostatnim okresie zrezygnowało ono z wychowania, stawiając na pierwszym miejscu edukację. Edukacja zaś – jak twierdzi prof. Nalaskowski – nie ma celu, lecz w dużej mierze jest podporządkowana ideologii i celom utylitarnym (zamiast celów wychowawczych i dydaktycznych nauczyciele mają wyznaczać sobie tzw. cele operacyjne). „Nie pytaj o znaczenie, pytaj o użycie” – ta zasada, wyjęta z Traktatu logiczno-filozoficznego Ludwika Wittgensteina, znalazła odzwierciedlenie m.in. w szkolnictwie.
Myślenie młodych jest według prof. Nalaskowskiego irracjonalne, bo nastąpiło wygenerowane przez system edukacyjno-wychowawczy, dobrowolne zrzeczenie się rozumienia.
Sądzę, że ilustracją dla tego zjawiska może być pytanie często zadawane nauczycielom przez uczniów: „Po co mam się tego uczyć?” „Do czego to mi się przyda?”. Wygląda to tak, jakby nie interesował ich sam problem ani jego rozumienie, lecz umiejętność zastosowania w praktyce zdobytych informacji. „Prawdziwe jest, bo działa!”.
W obecnym systemie edukacji dużą rolę odgrywa też postmodernizm, który postuluje radykalny pluralizm oraz odrzucenie wszelkich struktur i schematów życia społecznego. Właśnie z filozofii postmodernistycznej wywodzi się powszechnie panująca dziś na Zachodzie ideologia gender. Oparciem dla niej jest środowisko LGBT. Wywodzący się z tego środowiska autorzy eseju/manifestu, który ukazał się w USA w 1987 r. pod tytułem The Overhauling of Straight America piszą: „Bez dostępu do radia, telewizji, mainstreamowej prasy, nie będzie kampanii. (…) Podczas gdy opinia publiczna jest jedynym podstawowym źródłem mainstreamowych wartości, drugim jest autorytet religijny. (…) Potężnemu wpływowi religijnemu musimy przeciwstawić alians nauki i opinii publicznej”. Jak widać, program, wyrażony w owym manifeście, jest aktualnie realizowany. Krzykliwie obecny w życiu publicznym ruch LGBT podważa prawo naturalne, a nawet ludzką naturę. Mimo to zdaje się być coraz bardziej atrakcyjny dla młodego pokolenia Polaków. Naczelnym postulatem ideologii gender jest absolutna wolność człowieka, wobec Boga i Kościoła katolickiego nauczającego o naturze męskości i kobiecości dopełniających się w relacji pomiędzy mężem a żoną. Wolność ta jest rozumiana jako uświadomiona konieczność. Stąd postulat oderwania się od norm społecznych i wypływających z prawa naturalnego zasad.
Można zatem opisać trwające w Polsce manifestacje jako bunt autonomicznej jednostki przeciw Kościołowi, jego nauce o niepodważalnej godności osoby ludzkiej, o małżeństwie i rodzicielstwie. Można również widzieć w nich bunt człowieka wobec Stwórcy i Jego stwórczego planu, a także wobec fundamentalnych wartości, takich jak prawda, dobro i piękno, na których jest zbudowana cywilizacja chrześcijańskiego Zachodu.
Akty agresji wobec kapłanów i profanacje kościołów zdają się jawić jako metodycznie przygotowane. Poprzedziły je szeroko omawiane i nagłaśniane w mediach skandale pedofilskie dotyczące ludzi Kościoła, w tym medialne ataki na kolejnych biskupów. Niemałą rolę w promowaniu antykościelnych i antykatolickich postawa odegrały również filmy braci Siekielskich. Punktem kulminacyjnym zaś stał się atak na Jana Pawła II jako na – być może już ostatni – powszechnie uznawany w świecie autorytet moralny. Pojawił się nawet postulat jego „dekanonizacji” jako kolejny etap dekonstrukcji Kościoła.
Niewątpliwie opisywane protesty i strajki mają swój wymiar polityczny. Ruch Kobiet, który wyznaczył prezydentowi RP tydzień na wypełnienie skrajnie lewicowych roszczeń, łącznie z postulatem odsunięcia PiS od władzy, wyznaczył sobie cele polityczne. Jednakże, jak komentuje na swoim wideoblogu Radek Pyffel, klęska PiS wcale nie będzie oznaczała zwycięstwa opozycji, gdyż rozgrywająca się właśnie rewolucja zmiecie także i opozycję. Tak więc aplauz ze strony opozycji dla tych postulatów jest całkiem nieuzasadniony. Przegrywają bowiem ci wszyscy, którzy są wierni wartościom i zasadom i którzy chcą zachowania instytucji i struktur. A zatem nie o projekt polityczny tu chodzi, lecz o wojnę cywilizacyjną. Homoseksualiści walczą o prawa do zawierania małżeństw i do adopcji dzieci. Transwestyci – o prawa do zmiany płci na życzenie.
Ale to, o co walczą, nie może być prawem, gdyż prawo ma prowadzić do dobra, a nie do zła. Coś, co stoi w sprzeczności z naturą, nie może być nazwane dobrem. Aby coś nazwać dobrem lub złem, musi być odniesione do prawdy. Ta zaś musi być zgodna z rzeczywistością.
Tymczasem w płynnej, postmodernistycznej rzeczywistości prawda obiektywna nie istnieje, a słowa zmieniają swoje znaczenie. Czy tak samo jak kiedyś rozumiemy dziś słowa: ‘miłość‘, ‘tolerancja’? Tolerancja jako wartość absolutna? Równość jako wartość priorytetowa? Zmienione znaczeniowo słowa zmieniły ludzkie myślenie i czynią niemożliwym wzajemne porozumienie. Jeśli się tym pogodzimy, to jak możemy ocalić demokrację? Alexis de Tocqueville w dziele pt. O demokracji w Ameryce wyraził pogląd, że choć demokracja jest przyszłością Europy, to jednak dążenie do równości może jej zagrozić, ponieważ normy w niej są dostosowane do woli większości. Był on przekonany, że demokracja nie przetrwa utraty wiary chrześcijańskiej, gdyż samostanowienie wymaga jednakowego, wspólnego spojrzenia na prawdy moralne. Podobnie też myślał papież Jan Paweł II, który w encyklice społecznej Centesimus annus napisał: „Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo przeradza się w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm”.
Spróbujmy w tym świetle spojrzeć na to, co z obserwowanych ostatnio postaw wynika dla Polski i dla całej Zachodniej cywilizacji zbudowanej przecież na wartościach chrześcijańskich. Wolność absolutna, zdegradowany i uprzedmiotowiony człowiek. Czym będzie ów nowy porządek świata? Karta praw zwierząt obok Karty Praw Człowieka? Czyżby to wszystko dokonywało się samoistnie i spontanicznie? Niezależnie od odpowiedzi, trzeba nazwać to, co się teraz dzieje, wojną cywilizacyjną. Wbrew narzucającym się obrazom, nie można jej sprowadzać do brutalnych starć ulicznych i protestów. To wszystko jest tylko unaocznionymi jej skutkami, które wskazują na istotę problemu. Obsceniczne słownictwo, akty przemocy i barbaryzacja demonstrantów świadczą albo o ich skrajnej demoralizacji albo o całkowitej niezdolności do panowania nad swymi emocjami. Obie diagnozy mogą budzić poważne zaniepokojenie. Uznanie, że mamy do czynienia z wojną cywilizacji, stawia każdego wobec konieczności opowiedzenia się po stronie cywilizacji życia lub cywilizacji śmierci. Nikt nie może pozostać biernym obserwatorem tej wojny. Wszyscy zmuszeni jesteśmy wziąć w niej udział. Tylko jak?
Wygląda na to, że przegraliśmy bitwę o język. A Kościół katolicki, zwłaszcza w swoich strukturach hierarchicznych, zdaje się być coraz mniej widoczny. Czy wobec tego wierzący katolicy i konserwatyści są na pozycji przegranej?
Prawdziwą przyczyną tych „rzeczy nowych” – twierdzi Rod Dreher w książce pt. Opcja Benedykta – jest pustka duchowa wytworzona przez ateizm, który pozostawił młode pokolenia bez drogowskazów.
We wstępie do swojej książki przytoczył fragment wypowiedzi Josepha Ratzingera: „Kościół czeka poważny kryzys, który drastycznie ograniczy liczbę wiernych i jego wpływy (…) Będzie niewielki i będzie musiał zacząć od nowa, mniej więcej od początku. (…) To sprawi, że będzie ubogi i stanie się Kościołem cichych… W totalnie zaplanowanym świecie ludzie będą strasznie samotni. Uświadomią sobie, że ich egzystencja oznacza „nieopisaną samotność”, a zdając sobie sprawę z utraty z pola widzenia Boga, odczują grozę własnej nędzy. Wtedy i dopiero wtedy – w małej owczarni wierzących odkryją coś zupełnie nowego: nadzieję dla siebie, odpowiedź, której zawsze szukali”. Wypowiedź ta pochodzi z roku 1969 i dziś nazywana jest proroctwem Benedykta XVI. Może być odczytywana w kluczu obecnego czasu. Pokazuje, że uczciwi konserwatyści i katolicy muszą zaangażować się w swoją wiarę i obronę fundamentalnych wartości w świecie, który staje się dla nich coraz bardziej wrogi.
Przy tym poziomie agresji jest już za późno na dialog społeczny, ale zawsze jest czas na jasne przedstawienie nauki Kościoła i osobistych przekonań bez względu na konsekwencje. Oczywiście wymaga to dużej odwagi cywilnej i wiary nie tylko deklarowanej.
Rod Dreher proponuje „wypracowanie nowatorskich, wspólnotowych rozwiązań”, które pomogą wytrwać w wierze i wartościach. Domaga się też dokonania osobistego wyboru, czy „jesteśmy gotowi zrobić decydujący zwrot ku prawdziwie kontrkulturowemu przeżywaniu chrześcijaństwa, czy też skażemy nasze dzieci i wnuki na asymilację”. Obrona własnej wiary i rzeczy świętych jest również po to, aby za jej sprawą rzeczywistość, w której przyszło nam żyć, przemieniała się w taki sposób, jak przed wiekami dokonało się to za sprawa reguły św. Benedykta i mnichów, którzy według niej żyli.
„Autentyczna demokracja możliwa jest tylko w państwie prawnym i w oparciu o poprawną koncepcję osoby ludzkiej. Wymaga ona spełnienia koniecznych warunków, jakich wymaga promocja zarówno poszczególnych osób, przez wychowanie i formację w duchu prawdziwych ideałów, jak i „podmiotowości” społeczeństwa, przez tworzenie struktur uczestnictwa oraz współodpowiedzialności. – napisał Jan Paweł II w encyklice Centesimus annus (CA 46).
Budujcie Arkę przed potopem
Niech was nie mami głupców chór!
Budujcie Arkę przed potopem
Słychać już grzmot burzowych chmur!
Zostawcie kłótnie swe na potem
Wiarę przeczuciom dajcie raz!
Budujcie Arkę przed potopem
Zanim w końcu pochłonie was!
– brzmią słowa ballady Jacka Kaczmarskiego.
Artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „»Budujmy Arkę przed potopem«” znajduje się na s. 6 grudniowo-styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.
Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wystawa IPN prezentuje w przystępny sposób sytuację polityczną na Górnym Śląsku po I wojnie światowej, która spowodowała, że Górnoślązacy nie znaleźli się w granicach odrodzonego państwa polskiego.
Renata Skoczek
Wśród licznych działań edukacyjnych prowadzonych przez Instytut Pamięci Narodowej w Katowicach w ciągu dwudziestu lat działalności, projekty wystawiennicze zajmują miejsce szczególne. W ramach popularyzacji wiedzy historycznej Oddziałowe Biuro Edukacji Narodowej organizuje wystawy skierowane do szerokiego grona odbiorców, przeznaczone do prezentacji zarówno w ogólnodostępnej przestrzeni na wolnym powietrzu, jak i wewnątrz szkół oraz instytucji kultury. Odbiorcy mają możliwość zapoznać się z najnowszymi ustaleniami historyków i ciekawymi materiałami źródłowym z zasobów wielu archiwów, muzeów i bibliotek. Ekspozycje przybliżają wydarzenia z najnowszej historii Polski oraz Górnego Śląska. (…)
Ostateczne włączenie części Górnego Śląska przyznanej Polsce nastąpiło w czerwcu 1922 roku.
Ten czas obfitował na Górnym Śląsku w wiele wydarzeń, które w podręcznikach historii są traktowane marginalnie. Uczniom trudno jest zrozumieć zawiłą sytuację polityczną i międzynarodową, a rola powstań śląskich w procesie kształtowania się granic II RP także dla wielu dorosłych mieszkańców Śląska pozostaje tematem nieznanym. Lukę w edukacji szkolnej próbuje wypełnić IPN, m.in. poprzez wspomniane wystawy.
(…)Wystawę rozpoczyna data 10 stycznia 1920 roku, kiedy wszedł w życie traktat wersalski. Zgodnie z postanowieniami tego traktatu pokojowego, wojska niemieckie opuściły obszar plebiscytowy, a na ich miejsce przybyły wojska francuskie i włoskie. Z kolejnych plansz wystawy dowiadujemy się, że rządy na Górnym Śląsku objęła Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa, której zadaniem było utrzymać ład publiczny oraz przygotować i przeprowadzić plebiscyt. Podlegały jej administracja państwowa, sądy, policja i wojsko. Następnie przedstawiona jest działalność Polskiego Komisariatu Plebiscytowego w Bytomiu z komisarzem Wojciechem Korfantym oraz jego powiatowych odpowiedników, którzy intensywnie działali na rzecz przyłączenia Górnego Śląska do Polski.
Dalej czytamy, że taką samą działalność na rzecz pozostawienia Górnego Śląska w Niemczech prowadził Niemiecki Komisariat Plebiscytowy z siedzibą w Katowicach, a napięte relacje między polską i niemiecką ludnością osiągnęły apogeum w sierpniu 1920 roku, kiedy wojsko polskie toczyło ciężkie walki z bolszewikami.
Niemcy, chcąc wykorzystać trudną sytuację Polski, podjęli zbrojną próbę przejęcia obszaru plebiscytowego. Jedna z plansz jest poświęcona dramatycznym wydarzeniom, które rozegrały się 17 i 18 sierpnia na ulicach Katowic i doprowadziły do śmierci znanego polskiego lekarza i działacza narodowego Andrzeja Mielęckiego, brutalnie zamordowanego przez bojówki niemieckie, oraz do zniszczenia redakcji polskich gazet i wielu lokali prowadzonych przez Polaków, w tym siedziby Polskiego Komitetu Plebiscytowego.
Wystawa w Przystanku Historia – Centrum Edukacyjnym IPN w Katowicach. Fot. OBEN IPN Katowice
Wystawa omawia przebieg II powstania śląskiego, które zakończyło się dla Polaków sukcesem w postaci rozwiązania znienawidzonej niemieckiej policji Sicherheitspolizei, zwanej Sipo, i utworzeniem polsko-niemieckiej Policji Plebiscytowej (Abstimmungspolizei, w skrócie Apo). Ekspozycja kończy się datą 30 grudnia 1920 roku, kiedy to Międzysojusznicza Komisja ogłosiła Regulamin plebiscytu na Górnym Śląsku, ale termin głosowania nadal pozostawał nieznany.
Na wystawie prezentowanych jest ponad trzydzieści fotografii, które ilustrują wspomniane wyżej wydarzenia. Niektóre ze zdjęć nigdy nie były publikowane i prezentowane są w Polsce po raz pierwszy. Zdjęcie kamienicy przy obecnej ul. Plebiscytowej 1 w Katowicach – wykonane przez reportera niemieckiej gazety „Süddeutsche Zeitung” po zdemolowaniu lokalu Polskiego Komitetu Plebiscytowego przez niemieckie bojówki w dniu 18 sierpnia 1920 roku – odnalezione zostało w zasobach jednej z brytyjskich agencji fotograficznych. Ciekawe są zdjęcia francuskich żołnierzy stacjonujących na Górnym Śląsku, pochodzące z zasobów Francuskiej Biblioteki Cyfrowej, oraz zdjęcia wykonane przez słynnego fotografa górnośląskiego Maxa Steckla, który udokumentował opuszczanie Górnego Śląska przez wojska niemieckie i wkroczenie wojsk francuskich do Katowic. Zdjęcia ze zbiorów Muzeum Czynu Powstańczego w Górze Św. Anny – Oddziału Muzeum Śląska Opolskiego ukazują polskie patriotyczne demonstracje, które masowo miały miejsce w kwietniu i maju 1920 roku.
Cały artykuł Renaty Skoczek pt. „Rok 1920 na Górnym Śląsku” znajduje się na s. 12 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020.
Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
To smutne, ale ten swego rodzaju pogrzeb tabliczki z krzyżem nabiera znaczenia całkiem symbolicznego – bo czyż nie jest to metafora rozstawania się Poznania ze swą katolicką tradycją?
Henryk Krzyżanowski
Z internetowej witryny Poznańskiego Oddziału Towarzystwa Opieki nad Zabytkami dowiedzieliśmy się ostatnio, że na Ostrowie Tumskim trwają prace nad ekspozycją, która upamiętni palatium Mieszka I i kaplicę Dobrawy. Sensacyjne swego czasu odkrycie jego pozostałości przy kościele NMP zawdzięczamy poznańskiej archeolog prof. Hannie Koĉce-Krenz, od ponad 20 lat prowadzącej tu wykopaliska. Dziwi więc, że nie poproszono o opinię Pani Profesor co do formy owej przygotowywanej ekspozycji.
Projektant całości nie wyraził przy tym zgody na umieszczenie w jej obrębie skromnej tabliczki z krzyżem, ufundowanej przez Towarzystwo na 1050-lecie Chrztu Polski. Tabliczka miała wskazywać dokładne miejsce ołtarza w kaplicy Dobrawy.
To nie zapowiada niczego dobrego, zwłaszcza wobec niedawnego wyczynu artysty z patentem akademii, któremu pozwolono na trwałe zeszpecić pobliską uliczkę Księdza Ignacego Posadzego. Przerzucono przez nią dziwaczną rzeźbę, mającą rzekomo unaocznić potężny wał obronny otaczający siedzibę pierwszych Piastów. Dla nieuzbrojonego oka profana instalacja ta wygląda jak cieplik lub ramię betoniarki i stanowi niemiły wizualny zgrzyt w pełnym staroświeckiego uroku otoczeniu Katedry. Ciekawe, że dysharmonii nie dostrzegł tutaj miejski konserwator, który niedawno nakazał proboszczowi z Wildy usunięcie z wieży kościoła sympatycznego baneru wspierającego parafian w czasie pandemii. Powód? Bo kontrastował rzekomo z XIX-wieczną zabudową otoczenia kościoła. No proszę, tymczasowy z natury baner zakłócał, a umieszczone na stałe modernistyczne dziwadło na Ostrowie Tumskim nie zakłóca. Hm…
Co w takim razie stanie się z już istniejącą tabliczką z krzyżem, wykonaną na zamówienie Towarzystwa?
Tak jak zamierzano, została ona umieszczona dokładnie nad miejscem ołtarza. Tyle, że metr POD ziemią, tak że będzie niewidoczna dla odwiedzających to miejsce.
To smutne, ale ten swego rodzaju pogrzeb tabliczki z krzyżem nabiera znaczenia całkiem symbolicznego – bo czyż nie jest to metafora rozstawania się Poznania ze swą katolicką tradycją?
Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Pogrzeb tabliczki i betoniarka na Ostrowie Tumskim” znajduje się na s. 2 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.
Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Pogrzeb tabliczki i betoniarka na Ostrowie Tumskim” na s. 2 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020
Rekonstrukcja historycznego meczetu i wykończenie kościoła. Artysta Marian Demczuk zdradza, jak wykonuje swoje dzieła.
Marian Demczuk opowiada o swojej artystycznej działalności. Chce zrekonstruować historyczny meczet w Studziance. Będzie to miniatura. Mówi także o wykończeniu miejscowego kościoła. Obecnie bowiem brakuje dekoracji na ołtarzu. Zdradza, że w rzeźbach, które robi na zewnątrz jest drewno sosnowe, zaś ściany wyklejone są drewnem z gruszy. To ostatnie, jak wyjaśnia, jest szczególnie trwałe. Grusza jest twarda, ale przez to także trudna do rzeźbienia. Niej jednak używa najczęściej do swojej pracy.
Już od piątku 7 sierpnia 2020 roku w Muzeum Plakatu w Wilanowie, Oddziale Muzeum Narodowego w Warszawie, będzie można zwiedzić nowo przygotowaną wystawę prac Jerzyego Treutlera.
Wystawa jest pierwszą tak obszerną prezentacją dorobku Jerzego Treutlera – grafika, projektanta, autora licznych plakatów, ilustracji i opracowań książkowych, twórcy niezapomnianego znaku Mody Polskiej, zwanego potocznie „jaskółką”. Prezentowane na ekspozycji druki, projekty, rysunki i szkice pochodzą z Archiwum Jerzego i Aliny Treutlerów (AJAT) oraz kolekcji Muzeum Plakatu w Wilanowie.
Jerzy Ryszard Treutler urodził się 31 maja 1931 roku w Beszynie na Kujawach. W 1955 roku ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie na Wydziale Grafiki. Dyplom otrzymał w Pracowni Grafiki Tekowej, prowadzonej przez prof. Tadeusza Kulisiewicza i jego asystentkę Halinę Chrostowską.
Pierwsze prace Treutlera były małymi formami graficznymi. Były to: rysunki prasowe, ulotki i wywieszki. Później projektował okładki, tworzył ilustracje do książek oraz plakaty o tematyce kulturalnej i społecznej. Artysta uprawiał również inne dziedziny grafiki, jak rysunek prasowy, satyryczny i ekslibris. Główną domeną działalności artystycznej Jerzego Treutlera, obok ilustracji i grafiki wydawniczej, pozostał jednak plakat. Przez ponad 50 lat pracy twórczej zaprojektował ich przeszło 200.
Treutler przez kilkanaście lat był doradcą i kierownikiem artystycznym, a wreszcie naczelnym grafikiem w kilku instytucjach wydawniczych. Był rzeczoznawcą Ministerstwa Kultury i Sztuki w dziedzinie sztuki współczesnej i wielokrotnie pełnił rolę jurora w różnych konkursach. Jako niezależny projektant przez całe życie współpracował ze znanymi wydawnictwami. Od 1955 roku był członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków. Został uhonorowany jego złotą odznaką.
Na zlecenie Centrali Wynajmu Filmów artysta zaprojektował łącznie około 90 plakatów, na potrzeby Centralnego Biura Wystaw Artystycznych zrealizował ponad 40 projektów katalogów i kilkadziesiąt plakatów do wystaw indywidualnych i zbiorowych. Tworzył też dla największego wydawcy, Wydawnictwa Artystyczno Graficznego, a następnie Krajowej Agencji Wydawniczej. Artysta należał do wąskiego grona grafików-projektantów, którzy projektowali plakaty cyrkowe.
Od końca lat 50. XX wieku prace Jerzego Treutlera trwale zaistniały w życiu artystycznym i kulturalnym Polski. Pojawiały się w konkursie na Najlepszy Plakat Warszawy, w którym zdobyły kilka miesięcznych wyróżnień oraz Nagrodę Roku 1970 w dziedzinie plakatu społecznego. Twórczość artysty prezentowano na zbiorowych wystawach polskiego plakatu w ponad 20 krajach w Europie i poza nią. Treutler wielokrotnie brał udział w takich imprezach artystycznych, jak m.in. Międzynarodowe Biennale Plakatu w Warszawie, Biennale Plakatu Polskiego w Katowicach, Międzynarodowe Biennale Plakatu w Lahti (Finlandia) i Międzynarodowa Wystawa Plakatu Filmowego w Karlowych Warach (ówczesna Czechosłowacja).
W 1958 roku Treutler zaprojektował logo państwowego przedsiębiorstwa Moda Polska – powszechnie znaną „jaskółkę”, która spopularyzowała jego nazwisko.. Znak ten przywoływany jest jako przykład jednej z najlepszych realizacji znaku firmowego w historii polskiej grafiki użytkowej.
Na wystawie w Muzeum Plakatu zaprezentowanych zostanie ponad 400 prac Jerzego Treutlera. Ekspozycji towarzyszy bogato ilustrowany katalog pod redakcją kurator wystawy Ewy Reeves. Publikacja, obok licznych fotografii archiwalnych oraz reprodukcji prac, zawiera m.in. zapis rozmowy z Jerzym Treutlerem.
Płaczcie, młodzi Francuzi, nie dane wam będzie ujrzeć legendarnej epopei. Będziecie musieli się zadowolić filmami pani Holland, które są w Paryżu pokazywane z towarzyszeniem hałaśliwej reklamy.
Piotr Witt
Chaos
Wynalazek telewizji wzbogacił wybory demokratyczne o czynnik wyglądu. W demokracji wszyscy są równi, ale niektórzy są bardziej fotogeniczni. Politolog amerykański Calder S. Brown uważa, ze Lincoln nigdy nie zostałby wybrany, gdyby w jego czasach istniała telewizja. Twarz najlepszego prezydenta Ameryki szpeciły dzioby po ospie.
Zdaniem Henry’ego Kissingera to Bill Clinton wprowadził politykę w nowy wiek: wiek wyglądu; odtąd emocje przekazywane przez telewizję wpływają silniej na decyzje niż raporty ekspertów.
W dawnej monarchii wygląd pretendenta liczył się znacznie mniej. Wycieczki oprowadzane po Wersalu patrzą z podziwem na monumentalne wizerunki Ludwika XIV. W rzeczywistości Louis le Grand mierzył 156 cm wzrostu, a według innych źródeł 155 – był mniejszy i od Hollande’a, i od Sarkozy’ego. Nadworny portrecista Hyacynt (Jacek) Rigaud, świadomy swej misji, tworzył wizerunek władcy Francji takiego, jakim uczyniło go stanowisko, nie krępując swego talentu powłoką cielesną modela.
Na początku XX stulecia o plenerowym portrecie prezydenta Faure’a mówiono, że przedstawia „wielkiego Feliksa na tle małych Alp”. Piękny Feliks sypiał z żoną portrecisty, panią Steinheil, tak zapamiętale, że pewnego przedpołudnia zasnął w jej objęciach snem wiecznym. Rzecz miała miejsce w Pałacu Elizejskim, skandalu nie dało się zatuszować, jak i okoliczności powstania wizerunku.
Władcy dawnego ZSRR wybrali formułę pośrednią między naturalizmem Clintona i idealizmem Ludwika XIV. Byli fotografowani, a następnie ich wizerunki retuszowano tak długo, aż przypomniały idealnego przywódcę narodu.
Uczeni historycy sztuki mogliby na tej podstawie wprowadzić klasyfikację na szkołę francuską i szkołę radziecką naprawiania historii. W każdym razie: jak cię widzą, tak cię piszą.
Kiedy piszę te słowa, nie jest jeszcze znany wynik wyborów paryskich. O fotel mera ubiegają się trzy gracje: Rachida Dati (prawica), Agnes Buzyn – makronia i ustępująca mer Anna Hidalgo – prawica lub lewica, zależnie od okoliczności. Botox, dieta odchudzająca i szminka są ważnymi argumentami wyborczymi. Walka idzie zażarta, kandydatki wymyślają sobie, ile wlezie, ale nie dotykając istoty rzeczy. Rządy Hidalgo są dla stolicy katastrofalne. Obiecuje zmienić miasto w rodzaj wsi dla cyklistów: zieleń, parki i rowery. Na razie betonuje w Paryżu każde wolne miejsce. W tym najbardziej przeludnionym mieście świata, zaludnionym gęściej niż Szanghaj, Hongkong i Bombaj, wydaje zezwolenia budowlane na prawo i lewo. Nasze piętnaste arrondissement 40 lat temu było dzielnicą małych domków, gdzie po rewolucji sowieckiej najchętniej osiadali rosyjscy uciekinierzy. Dziś domki ustąpiły miejsca siedmiopiętrowym buildingom, zagęszczenie przekracza 25 000 osób/km2 – warunki doskonale sprzyjające epidemii. Dla porównania – zagęszczenie ludności w Warszawie – 2400/km2. Nawet pandemia nie zahamowała szaleństwa – w naszym najbliższym sąsiedztwie otwarto trzy nowe place budowy. W tym szaleństwie jest metoda – 20–30 000 €/m2 mieszkania. Dochody najdroższego miasta są zahipotekowane na trzydzieści lat z góry. Jak to możliwe? Już 20 lat temu Philippe Seguin, ówczesny prezes Cour de Comptes (NIK) dziwił się, że budowa krótkiego odcinka linii tramwajowej kosztuje w Paryżu siedem mld €. Za to, dla oszczędności, autobusy są nieklimatyzowane, metro również, mimo temperatur w lecie bliskich 40°C.
Kibicuję pani Dati, w nadziei, ze jako mer Paryża usunie wreszcie z Pól Marsowych postawiony przez rodzinę Halterów szkaradny szklany „mur dla pokoju”, pokryty napisami Freedom, Pax, Mup itp. Towarzysz Marek Halter zapamiętał je zapewne z młodości spędzonej w Moskwie i w Warszawie.
Nie spodziewam się jednak po wyborach zasadniczych zmian. Obok spraw istotnych kandydatki przechodzą dość obojętnie. Najwyraźniej nie pragną burzyć istniejącego systemu, który jest nader korzystny dla mera, ale zainstalować się w nim i korzystać z jego dobrodziejstw.
Przeszłość przekazała nam w spadku wizerunki dawnych sław i wielkości w postaci pomników. Prezydent Macron, przemawiając wieczorem w niedzielę 14 czerwca, tonem jak zwykle patetycznym, zapowiedział: „Republika nie będzie cenzurować historii ani obalać pomników”. Była to aluzja do ostatnich wydarzeń. Czarni wyszli na ulice Paryża. Amerykańska afera Charlesa Fielda obudziła we Francji dawną aferę Traore’a. W 2016 roku 43-letni czarny obywatel Adam Traore zmarł podczas przesłuchania policyjnego. Rodzina zmarłego oskarżyła policję o mord. Po 4 latach śledztwo nie doprowadziło do ustalenia prawdy; ekspertyzy, kontrekspertyzy i dochodzenia w toku. Rodziny muzułmańskie są liczne. Ojciec Traore’a z czterech żon miał 17 dzieci. Razem z kuzynami tworzy to cały klan, który zniecierpliwiony długim śledztwem, bez trudu skrzyknął kilkudziesięciotysięczny tłum manifestantów. Przed Pałacem Sprawiedliwości było ich 80 000, w marszu protestacyjnym wzdłuż Wielkich Bulwarów 30–50 000.
Restauratorzy, od placu Republiki do Opery, którzy po dwóch miesiącach przerwy otworzyli nareszcie w poniedziałek tarasy swoich kawiarni i restauracji usytuowanych na trasie marszu, musieli zaraz je zamknąć i okna zabić dyktą w przewidywaniu wydarzeń. Minister spraw wewnętrznych przepuścił nową okazję, żeby zamilczeć. Schlebiając manifestantom, oskarżył policję francuską o rasizm. Z właściwym sobie talentem ubił jednym kamieniem dwa wróble: wzbudził w policjantach nienawiść do rządu i uszczuplił zastęp wyborców Macrona o tę garstkę, która jeszcze pozostała mu wierna.
Od rasizmu do kolonializmu jeden krok – postkolonialna społeczność Francji zażądała usunięcia z przestrzeni publicznej wszelkich śladów przeszłości kolonialnej, w pierwszym rzędzie pomników.
Strach padł na Republikę: głównym apostołem kolonializmu w XIX wieku był Jules Ferry – wielokrotny minister, premier rządu i jeden z ojców Republiki. Ma wiele pomników i ulice swego imienia w każdym większym mieście. Będzie co obalać i zmieniać.
Na razie odwołano projekcję słynnego filmu Przeminęło z wiatrem, który miał być wznowiony w kinoteatrze Rex na Wielkich Bulwarach. W tym najpiękniejszym kinie Paryża, zbudowanym za apogeum Hollywoodu w latach 30. XX w., widza otacza makieta miasteczka meksykańskiego z westernów: nad głową ma wygwieżdżone niebo, a na scenie przed filmem balet kolorowych fontann. Clark Gable i Vivien Leigh zostali zakazani ze względu na bijący z nich rasizm.
Płaczcie, młodzi, nie dane wam będzie ujrzeć legendarnej epopei. Będziecie musieli się zadowolić filmami pani Holland, które są w Paryżu pokazywane z towarzyszeniem hałaśliwej reklamy. Jeśli tak dalej pójdzie, niebawem może wam być odebrany również dostęp do pierwszej literackiej nagrody Nobla, dzieła, którego francuski przekład pobił wszystkie rekordy wydawnicze od czasu wynalezienia powieści: 300 000 egzemplarzy w 1905 roku (a ukazał się w 1901). To więcej niż dzieła Aleksandra Dumasa razem wzięte. Mam naturalnie na myśli Quo Vadis Henryka Sienkiewicza. Czytajcie, póki czas. Skoro film o białych właścicielach plantacji został zakazany na żądanie wspólnoty czarnych ludzi, to dlaczegóżby apologia chrześcijaństwa nie mogła zostać wycofana z obiegu na wniosek wspólnot religijnych innych wyznań?
Młodzi, będziecie za to mieli do dyspozycji na każde zawołanie najnowszego literackiego Nobla – opowieść Olgi Tokarczuk o dawnych Polakach, antysemitach tak zawziętych, że nieszczęsnych Żydów, którzy przeszli na katolicyzm, karali nadaniem szlachectwa i zwolnieniem z podatków. Za te zbrodnie Polacy jeszcze zapłacą – grozi autorka „Drabiny Jakubowej„.
Na Gwadelupie obalono już pomnik Victora Schoelchera, który zniósł niewolnictwo w koloniach francuskich (słynna ustawa 27 kwietnia); w Paryżu żądają usunięcia pomnika Colberta, który poddał handel niewolnikami przepisom prawnym. Przed podjęciem decyzji trzeba będzie się dobrze zastanowić. Jean Baptiste Colbert – premier rządu Ludwika XIV – został zaklęty w kamień jako najwybitniejszy mąż stanu w historii Francji. Ma prawo do jednego z czterech pomników świeckich patronów, którymi Republika ozdobiła fronton Zgromadzenia Narodowego od strony Sekwany. Kto miałby go zastąpić? Trudny wybór. Tych wahań nie znał mer (formalnie prawicowy!) alzackiego miasta Thionville w departamencie Mozeli. Uprzedzając ogólne życzenie wyborców, przemianował liceum im. Colberta na liceum niejakiej Rosy. Największą krzywdę wyrządził uczniom. Zawszeć to „liceum Colberta” lepiej brzmi na świadectwie maturalnym niż „liceum Rosy”, nieznanej we Francji amerykańskiej bojowniczki o zniesienie niewolnictwa.
Walka z pomnikami wybuchła w momencie, kiedy wojna o chlorochinę, rozpoczęta w Marsylii, przybrała zasięg światowy. We wtorek 16 czerwca komisja parlamentarna przesłuchiwała dyrektora zdrowia Jerome’a Salomona na okoliczność błędów popełnionych przeciwko zdrowiu i życiu Francuzów. Prokurator Republiki wszczął dochodzenie przeciwko ministrom na wniosek kilkudziesięciu skarżących instytucji i osób prywatnych. Zainteresowanie ogromne. Oskarżycielska książka obrońcy chlorochiny, profesora Christiana Perronne’a, która 18 czerwca rano trafiła do księgarń, wieczorem plasowała się już na szczycie sprzedaży. Tytuł wymowny: Czy jest taki błąd, którego ONI nie popełnili? i podtytuł: Covid-19. Święta unia niekompetencji i ignorancji. Książka prof. Didiera Raoulta na temat szczepionek, ich dobrodziejstw i ryzyka z nimi związanego, wydana w marcu, zajmuje pierwsze miejsce w kategorii literatury niebeletrystycznej.
Artykuł „Chaos” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w lipcowym „Kurierze WNET” nr 73/2020, s. 3 – „Wolna Europa”.
Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.
Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Zmienia się kolor sztandaru, zmienia się hymn, zmienia się klasa, na jakiej rewolucja się zasadza, ale cel jest ten sam: przejąć władzę i zniszczyć cywilizację, a potem się sprywatyzować.
Jan Bogatko
Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!
Czasami od reguły czyni się wyjątki. Niejako dla sprawy. Otóż w Gelsenkirchen (Zagłębie Ruhry, 260 tysięcy mieszkańców, 20% muzułmanie, tendencja rosnąca) wzniesiono pomnik prawdziwego demokraty, Włodzimierza Lenina. Ba, ojca demokracji! Wszak Józef Stalin (jego pomnika nadal w Niemczech nie ma) najlepiej zdefiniował demokrację w duchu swego Mistrza: demokracja to komunizm, reszta to faszyzm. Dlatego Mongolia była (obok ZSRS) państwem demokratycznym, a Polska faszystowskim. Ktoś spyta: a Niemcy?! Otóż Niemcy nie były państwem faszystowskim, bo jedyni faszyści w III Rzeszy to był (niecały) personel ambasady Królestwa Włoch w Berlinie. Dla Rzeszy Hitlera i Rosji Stalina to właśnie 1 Maja był największym świętem, co chętnie podkreślali obaj Wodzowie.
Otóż w Gelsenkirchen, przed gmachem Komitetu Centralnego komunistycznej partii MLPD (Marksistowsko-Leninowska Partia Niemiec), wniesiono pomnik Włodzimierza Lenina, wysoki na 2,15 metra (sam Wielki Lenin był znacznie krótszy, mierzył zaledwie metr sześćdziesiąt pięć).
Może ktoś zapyta: a czy wolno gloryfikować komunistyczną dyktaturę w Niemczech? Teoretycznie nie. Był nawet proces, lecz miejscowi funkcjonariusze sądowi wydali orzeczenie sprzyjające celom wyznawców Marksa i Lenina. To kolejny dowód na to, że Zachód jest czerwony, sądy jak i urzędy, szkoły jak i prasa, prasa jak radio i telewizja. Nie tak dawno temu w Meklemburgii i na Pomorzu Zaodrzańskim (w języku przypominającym polski określa się to nowotworkiem „Meklemburgia – Pomorze Przednie”; gdzie to Zadnie Pomorze, pytam), rewolucyjna komunistka (to w Niemczech komplement, nie obelga), niejaka Barbara Borchardt, została sędzią landowego Trybunału Konstytucyjnego. Za Genossin Borchardt głosowali też posłowie (w Niemczech jest demokracja, więc sędziów krajowych TK wybierają posłowie do Landtagu, a nie jakieś tam organizacje samorządowe sędziów) CDU, a zatem z nazwy chrześcijańscy demokraci. Wywołało to nieśmiałe protesty, równie skuteczne, co i zapewne szczere, ze strony centrali partyjnej CDU, a ściślej tzw. Unii Wartości, czyli konserwatywnego listka figowego tej dziś lewackiej partii (skrobanki, LGBT itd. in vitro i tak dalej).
W akompaniamencie rewolucyjnych pieśni, rozbrzmiewających w centrum Gelsenkirchen, czerwona płachta powoli odsłania lico Wodza Rewolucji, Ojca Imperium Gułagów. Niejednemu kręci się łza w oku! Nadburmistrz Gelsenkirchen, polityk lewicowej SPD, Frank Baranowski, protestuje. „To ciężkie do zniesienia” – mówi potomek polskich osadników w Zagłębiu Ruhry.
Oczywiście wśród protestujących przeciwko wzniesieniu pomnika architekta obozów koncentracyjnych (obelisk z odzysku, import z byłej Czechosłowacji) nie zabrakło faszystów, podkreśla niemiecka prasa. Było w obu demonstracjach aż 50 osób.
Historia skandalu jest krótka: miasto Gelsenkirchen początkowo zabroniło ustawienia pomnika ludobójcy. Lecz Wyższy Sąd Administracyjny w Nadrenii Północnej – Westfalii uchylił ten zakaz (nie tylko w Meklemburgii – na Pomorzu Zaodrzańskim są jeszcze niezawiśli sędziowie). Nadaremno władze dzielnicy Gelsenkirchen-Zachód zwracały uwagę na wydawałoby się oczywisty fakt, że „Lenin jest synonimem gwałtu, ucisku, terroru i cierpień człowieka”. Bajania faszystów! Wodza Die MLPD, Gabi Fechtner, widzi w Leninie „sprawdzonego w historii świata prekursora walki o wolność i demokrację dla mas”.
Pomnik Lenina to kolejny dowód na budowę realnego socjalizmu w Niemczech po zjednoczeniu. Poza pielgrzymami z Chińskiej Republiki Ludowej mało kto pamięta o tym, że w cesarskim rzymskim Trewirze dwa lata temu wzniesiono pomnik Karola Marksa, ojca lewicowych totalitaryzmów (z nazizmem włącznie). Statua przy placu Simeonstifftplatz jest dziełem towarzysza Wu Weishana i „wielkim darem dla wielkiego syna miasta”, jak przekonuje strona miasta Trewir. Wielki, socjalistyczny pomnik dla wielkiego, socjalistycznego kraju!
Nie jest to zresztą jedyny pomnik duchowego sprawcy fizycznej pożogi na świecie. W Chemnitz, do niedawna Karl-Marx-Stadt, straszy przechodniów po dziś dzień ponadnaturalnej wielkości pomnik capo di tutti capi, ikony czerwono-tęczowej międzynarodówki. Jego sprawcą był z kolei rosyjski rzeźbiarz żydowskiego pochodzenia, Lew Kerbel, powszechnie fetowany mistrz sztuki w służbie Stalina, przyjaciel Ericha Honeckera, wielkiego niemieckiego demokraty, zmarłego na emigracji w Chile.
Mieszkańcy Kamienicy Saskiej (tak nazywał się po polsku Chemnitz w czasach czystości języka polskiego) nazywają pomnik po prostu „łeb”. Ten „łeb” to największy na świecie monument głowy, obok głowy Lenina w Ułan-Ude, stolicy Buriacji, na Syberii.
Na odsłonięcie pomnika w roku 1971 przyjechał też do Karl-Marx-Stadt prawnuk Marksa, Robert-Jean Longuet, zmarły w Paryżu adwokat, „bojownik przeciwko kolonializmowi”.
Uroczystość odsłonięcia daru ChRL w Trewirze przypominała jak żywo podobne uroczystości w tzw. „krajach demokracji ludowej”. A więc premiera Nadrenii Palatynatu, Malu Dreyer, polityczka socjalistycznej SPD, stwierdziła przy tej okazji, że „dar z Chin postrzegam jako filar i most partnerstwa”. Nie wszyscy podzielają jej opinię. Na łamach niegdyś konserwatywnego, dziś równie lewicowego jak cała prasa niemiecka dziennika „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, znalazłem uwagę, że to nie tyle prezent dla miasta, co dla samych Chińczyków od siebie. Pomnik przeznaczony jest przede wszystkim dla turystów z ChRL, odwiedzających miasto narodzin swego świętego. Do Trewiru przyjeżdża około 50 tysięcy gości z Chin Ludowych, udając się do kamieniczki Marksów, gdzie Karol przyszedł na świat. Ale pecunia non olet! Niemcy o tym dobrze wiedzą. Christian Saehrendt z FAZ zauważa: „rzeźba Wu Weishana w Niemczech to obce ciało, przecież oba kraje nie mają pokrewnych reżimów, jak swego czasu NRD czy Związek Sowiecki”. Czyżby?
Marks made in China to pomnik imponujący. Liczy 5 i pół metra wysokości wraz z cokołem. Stoi obok rzymskiej Porta Nigra, symbolu miasta. Tu mieściła się rezydencja Konstantyna Wielkiego Czy teraz miejsce tej bramy do miasta Augusta Treverorum zajmie jako symbol grodu Karol Marks? Konstantyn i Karol Marks… Pierwszy – przyjął chrześcijaństwo. Ten drugi – postawił sobie za cel jego unicestwienie. Pierwszy przyniósł mieszkańcom ówczesnego cywilizowanego świata wolność przez odkupienie. Drugi milionom niewolę w nieludzkich, totalitarnych systemach, których był patronem. Jeszcze trwają uroczystości.
Podobnie jak w Gelsenkirchen, kamienne truchło duchowego ojca nie tylko komunizmu, ale wszystkich lewicowych dewiacji, z nazizmem włącznie, spowito w czerwone płótno. Do Trewiru na imprezę odsłonięcia pomnika Marksa przybyło ponad 200 gości z niemieckiego świata polityki.
Ale nie tylko: na liście oficjeli widnieje także przewodniczący Komisji UE, Jean-Claude Juncker oraz wiceminister urzędu propagandy Chińskiej Republiki Lodowej, towarzysz Guo Weimin. Jean-Claude Juncker nawet nie poczuł siarczystego policzka, jakim uraczył go gość z Chin w randze wiceministra, zrównany protokolarnie z Junckerem. Och, tak, tak – były, rzecz jasna, protesty, znowu jacyś faszyści chcieli zepsuć demokratom widowisko. Dla jednych pomnik to skandal, dla innych wyraz dziejowej sprawiedliwości. Marks to wielki syn miasta, powtarzają niczym zaklęcie. PEN Club Niemcy był przeciwko; powołując się nieśmiało na brak wolności słowa w ChRL. Ale to też tylko listek figowy.
I nowa, świecka tradycja: w Bazylice Trewirskiej ówczesny przewodniczący Komisji Unii Europejskiej, Jean-Claude Juncker, wygłaszając kazanie, przestrzega przed tym, by obarczać Karola Marksa odpowiedzialnością za zbrodnie komunizmu. Cytat: „Za to, że niektórzy z jego późniejszych uczniów wartości, jakie on sformułował, i słowa, jakich użył do ich opisu, użyli jako broni przeciwko innym, nie można obarczać odpowiedzialnością Karola Marksa”. W religijnym uniesieniu premiera Nadrenii-Palatynatu, Malu Dreyer (SPD), powtarza innymi słowami wypowiedź Junckera wobec tysiąca zaproszonych gości: „nie wolno obarczać go winą za zbrodnie na milionach ludzi, popełnione w XX wieku w jego imieniu”.
Związek Ofiar Komunizmu (były jakie ofiary?), Izba Pamięci Berlin-Hohenschönhausen oraz Towarzystwo na rzecz Zagrożonych Narodów wyrazili protest przeciwko uczczeniu Marksa. Także AfD przeprowadziła marsz milczenia ku czci ofiar komunizmu. Ale co tam faszyści!
Sojusz Marksistowski z udziałem komunistycznej partii Die Linke (ta boi się określenia „komunistyczna” jak diabeł wody święconej) i DKP (Niemiecka Partia Komunistyczna; taka naprawdę istnieje i wspiera m.in. Antifę) zorganizował demonstrację przeciwko kapitalizmowi i wyzyskowi.
Stuttgart, w czerwcu. Setki lewackich „przeciwników rasizmu” (lewicowa „Sueddeutsche Zeitung” określa ich mianem „imprezowiczów”) demolowały sklepy w centrum miasta. Nadburmistrz (prezydent) Stuttgartu, Fritz Kuhn (Zieloni), mówił o tragicznej niedzieli w tym mieście. SZ już wie: „przemoc to pijani faceci”. Naprawdę? Zatrzymani bandyci mają od 16 do 33 lat; to międzynarodówka o niemieckich, chorwackich, irackich, portugalskich i łotewskich paszportach. Podobno są sfrustrowani pandemią. Wielu policjantów rannych. Rewolucja bis?
Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!
Felieton Jana Bogatki pt. „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!” znajduje się na s. 3 lipcowego „Kuriera WNET” numer 73/2020.
Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.
Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Wystawa zorganizowana przez Muzeum w Gliwicach prezentowana będzie w ruinach Teatru Victoria. Ekspozycja prezentuje 100 dzieł 40 twórców, którzy w latach 80. XX w. wyrażali niezłomnego ducha wolności.
Piotr Młodożeniec 1981-82, grudzień 81.
Celem wystawy jest ukazanie zjawiska polityczno-artystycznego, jakim był niezależny ruch wystawienniczy, tworzony w latach 80. w ramach inicjatyw Komitetu Kultury Niezależnej.
W murach gliwickiego Teatru Victoria możemy obcować z twórczością artystów, którzy w owym okresie, protestując przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego, bojkotowali politykę kulturalną komunistycznej władzy PRL-u.
Pretekstem do pokazania tej wystawy jest przypadająca w tym roku LX rocznica powstania NSZZ „Solidarność” oraz trwające od dwóch lat obchody stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości.
W kontekście tych jubileuszy, ekspozycja „Oazy wolności” prezentuje 100 dzieł 40 artystów, którzy w latach 80. w swoich dziełach wyrażali ducha wolności. Bojkotując państwowe instytucje kultury plastycy szukali alternatywnych miejsc wystawienniczych, w których można było manifestować niezależną postawę polityczną i artystyczną.
Takimi „oazami wolności” były prywatne pracownie, mieszkania, a przede wszystkim kościoły. – mówi profesor Tadeusz Boruta.
Tutaj do wysłuchania pierwsza część rozmowy z prof. Tadeuszem Borutą:
Miejsce ekspozycji jest dla sztuki szczególne. Spalony teatr nieistniejącego miasta Gleiwitz. Nigdy nie odbudowany, jak gdyby nie mogący podnieść się z dna, którego sięgnął wtedy, gdy zabawiano w nim publiczność, kiedy w tym samym czasie, całkiem niedaleko, Niemcy wznosili obóz zagłady, w którego podobozach rozsianych po Gleiwtz harowali do upadłego ludzie traktowani jak niewolnicy.
Wystawa – Misterium Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa – w Muzeum Archidiecezjalnym, Warszawa 1987, obrazy Zbyluta Grzywacza, Aldony Mickiewicz i Macieja Bieniasza. Fot. T. Boruty.
Ruiny Teatru Victoria nie są magiczne, są straszne. Są przypomnieniem upadku sztuki na usługach Mefista, co doskonale pokazał Klaus Mann.
W styczniu 1945 roku niedaleko tego właśnie teatru, odnowionego jak nigdy przedtem, wyglancowanego na połysk niczym oficerski but, pędzono przez zamrożone na kość ulice Gleiwitz więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych. Bito ich, maltretowano, zabijano. Ten teatr już wtedy był ruiną, ale nie magiczną, lecz moralną.
Był odrażający. To, że kilkanaście dni potem został spalony nie budzi mojego zdziwienia. Nic bowiem nie usprawiedliwia trwania sztuki, która nie dorównuje ideałom. Że tylko nieliczni rozumieją i mają odwagę? Tak, nieliczni, tacy jak autorzy dzieł pokazywanych przez nas na wystawie, powstałych w Polsce lat 80., w której państwo toczyło wojnę z własnymi obywatelami. Ruiny tego teatru są właściwym miejscem, aby spotkać się ze sztuką nieugiętą, odradzającą, dającą tym, którzy ją tworzą i ją przeżywają: wiarę, nadzieję i miłość. – mówi Grzegorz Krawczyk, dyrektor Muzeum w Gliwicach.
Ruiny Teatru Victorii w Gliwicach. Fot. zbiory Muzeum.
To niezwykłe i bardziej niż wymowne symbolicznie połączenie upodlenia człowieka, jego zniewolenia i jego kompleksowego niszczenia. Okazuje się, że czasy – nawet odległe – łączą dwie rzeczy: bezwzględność oprawców, którzy kaleczą przede wszystkim zbiorowego ducha i potrzeba wyciągania wniosków z naszej historii. – podsumował red. Tomasz Wybranowski
Tutaj do wysłuchania program z udziałem kuratora wystawy prof. Tadeusza Boruty z Tomaszem Wybranowskim:
Marian Kępiński: Sacrum – 1984 r., olej na płótnie (własność Muzeum Archidiecezji Warszawskiej).
Pretekstem do pokazania tej wystawy jest przypadająca w tym roku czterdziesta rocznica powstania NSZZ „Solidarność” oraz trwające od 2018 roku obchody stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości. Ekspozycja „Oazy wolności” to prezentacja stu dzieł czterdziestu artystów, którzy w latach 80. w swoich dziełach wyrażali ducha wolności.
Bojkotując państwowe instytucje kultury plastycy szukali alternatywnych miejsc wystawienniczych, w których można było manifestować niezależną postawę polityczną i artystyczną. Takimi „oazami wolności” były prywatne pracownie, mieszkania, a przede wszystkim kościoły.
Po stanie wojennym, w bardzo złym dla naszego kraju momencie historii, kiedy wyznawcy socjalizmu i komunizmu poświęcili naszą wolność w imię ideologii, która przez dziesiątki lat rujnowała nasze społeczeństwo, gospodarkę i kulturę, w czasie kiedy funkcjonariusze PRL nie wzbraniali się przed stosowaniem różnorodnych form przemocy i cenzury,
Kościół był jedną z ostatnich przystani, w których sztuka, będąca wówczas wyrazem moralnego sprzeciwu przeciwko realnemu złu, mogła być pokazywana i przeżywana. Kościół był oazą wolności, gdzie dzieła sztuki współczesnej harmonizowały i dopełniały inne dzieła, te które od stuleci mówiły do nas z sędziwych ścian świątyń i klasztorów.
Była to wielka rozmowa o tym co dla człowieka i obywatela najważniejsze. W pracach, które zobaczymy na wystawie doszedł do głosu również duch polskiego, mesjanistycznego romantyzmu, który rozświetlał ich awangardową formę, przenikał nowoczesne środki wyrazu, dając nadzieję w beznadziejnych czasach. Dzieła te mają wymiar uniwersalny, są polem zmagań dobra i zła, ukazując ich nieustanne napięcie oraz przepaść pomiędzy nimi, zasadniczą różnicę która nigdy nie powinna być zatarta.
1985, Kraków, Klasztor oo. Dominikanów, – W stronę osoby – obrazy Zbyluta Grzywacza.
Z wielu powodów i nie przez żaden przypadek dzieła polskiej sztuki niezależnej lat osiemdziesiątych XX wieku w anturażu fenomenu politycznego i artystycznego jednocześnie mogły zaistnieć w katolickich świątyniach. Były bowiem świadectwem ożywczego zjednania artyzmu ze sferą aksjologiczną, dziedziną wartości moralnych i patriotycznych.
Jakże często wyrobnicy sztuki błądzą po manowcach zautonomizowanej estetyki, w nią zapatrzeni, nadmiernie formalni, wsobni, porzucając odniesienie do wymiaru etycznego, niezbędnego by sztuka nie była byle jaką – mierną i nieważną. Przygniatająca duchota lat osiemdziesiątych, konfrontacja z tym, co prowadziło ku moralnemu zdeprawowaniu, wstrząsnęła artystami tamtego czasu.
Zwrócili się do wiary i nadziei, które w czasach ciemnych pozwalały nie tyle przetrwać, co żyć, zachować godność postawy wyprostowanej wtedy, gdy masowo gięły się karki.
Kilkadziesiąt dzieł sztuki powstałych w tamtym czasie, które zobaczymy w ruinach Teatru Viktoria – to największa przygotowana w ostatnich latach przez Muzeum w Gliwicach ekspozycja czasowa. – mówi Grzegorz Krawczyk, dyrektor Muzeum w Gliwicach.
Wystawa dostępna będzie dla publiczności od dzisiaj (23 czerwca) do soboty 10 października 2020 r. Wstęp na wystawę jest bezpłatny, a zwiedzać ją można od wtorku do soboty w godz. 11.00 – 17.00.
Zamiast wernisażu zapraszamy do obejrzenia rozmowy dyrektora Muzeum w Gliwicach Grzegorza Krawczyka z kuratorem wystawy – prof. Tadeuszem Borutą, malarzem i filozofem. Zapis rozmowy dostępny będzie na muzealnym kanale serwisu You Tube od 23 czerwca.
Organizatorem jest Muzeum w Gliwicach (ul. Dolnych Wałów 8a; 44-100 Gliwice; tel. 32 231 08 53). Kontakt dla mediów: Ewa Chudyba, tel. 32 230 73 66, kom. 783 560 005. Organizatorem Muzeum w Gliwicach jest Miasto Gliwice
Zapraszamy na oficjalną witrynę Muzeum W Gliwicach: muzeum.gliwice.pl
Wystawa organizowana przez Muzeum W Gliwicach nosi tytuł „Oazy wolności. Niezależny ruch wystawienniczy w latach 80” i będzie prezentowana w ruinach gliwickiego Teatru Victoria. Początek wystawy 23 czerwca 2020 (najbliższy wtorek) a będzie można ją podziwiać do października 2020 r. Kuratorem wystawy jest prof. Tadeusz Boruta, malarz i filozof. Celem wystawy „Oazy wolności. Niezależny ruch wystawienniczy w latach 80” jest ukazanie zjawiska polityczno – artystycznego, jakim […]
Wystawa organizowana przez Muzeum W Gliwicach nosi tytuł „Oazy wolności. Niezależny ruch wystawienniczy w latach 80” i będzie prezentowana w ruinach gliwickiego Teatru Victoria. Początek wystawy 23 czerwca 2020 (najbliższy wtorek) a będzie można ją podziwiać do października 2020 r. Kuratorem wystawy jest prof. Tadeusz Boruta, malarz i filozof.
Piotr Młodożeniec 1981abcd solidarni
Celem wystawy „Oazy wolności. Niezależny ruch wystawienniczy w latach 80” jest ukazanie zjawiska polityczno – artystycznego, jakim był niezależny ruch wystawienniczy, tworzony w latach 80. XX wieku w ramach inicjatyw Komitetu Kultury Niezależnej.
W murach gliwickiego Teatru Victoria prezentujemy twórczość artystów, którzy w owym okresie, protestując przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego, bojkotowali politykę kulturalną komunistycznej władzy PRL-u. Pretekstem do pokazania tej wystawy jest przypadająca w tym roku czterdziesta rocznica powstania NSZZ „Solidarność” oraz trwające od 2018 roku obchody stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości. W kontekście tych jubileuszy, ekspozycja „Oazy wolności” prezentuje 100 dzieł 40 artystów, którzy w latach 80. w swoich dziełach wyrażali ducha wolności.
Bojkotując państwowe instytucje kultury plastycy szukali alternatywnych miejsc wystawienniczych, w których można było manifestować niezależną postawę polityczną i artystyczną. Takimi „oazami wolności” były prywatne pracownie, mieszkania, a przede wszystkim kościoły.
Wystawa – W stronę Osoby – w klasztorze oo. dominikanów, Kraków 1985, obrazy Stanisława Rodzińskiego. Fot. T. Boruty
Dzisiaj (sobota, 20 czerwca 2020, tuż po godzinie 13:00) w audycji „Muzyczna Polska Tygodniówka” Tomasz Wybranowski będzie rozmawiał z kuratorem wystawy, profesorem Tadeuszem Borutą. Patronat nad wystawą „Oazy wolności. Niezależny ruch wystawienniczy w latach 80” objęło Radio WNET.
„Oazy wolności. Niezależny ruch wystawienniczy w latach 80.” Kuratorem wystawy jest prof. Tadeusz Boruta. Miejscem zdarzenia są Ruiny Teatru Victoria (aleja Przyjaźni 18, 44-100 Gliwice).
Wystawa dostępna dla publiczności od 23 czerwca do 10 października 2020 r. (zwiedzanie: wtorek – sobota, w godzinach: 11.00-17.00). Wstęp na wystawę wolny. Organizatorem jest Muzeum w Gliwicach (ul. Dolnych Wałów 8a; 44-100 Gliwice; tel. 32 231 08 53). Kontakt dla mediów: Ewa Chudyba, tel. 32 230 73 66, kom. 783 560 005. Organizatorem Muzeum w Gliwicach jest Miasto Gliwice
Zapraszamy na oficjalną witrynę Muzeum W Gliwicach: muzeum.gliwice.pl