Program Wschodni: W krajach zachodnich Wielkanoc jest wypierana przez Święto Wiosny

W najnowszym „Programie Wschodnim” Paweł Bobołowicz wraz z zaproszonymi gośćmi dotykają tematyki zbliżających się Świąt Wielkiej Nocy, które odmiennie obchodzone są na wschodzie i zachodzie Europy.

Prowadzący: Paweł Bobołowicz;

Realizacja: Michał Mioduszewski, Wiktor Timochin


Goście:

Ks. Stanisław Swórka – duchowny z parafii Matki Bożej z Góry Karmel w Tomaszpolu

Robert Czyżewski – dyrektor Instytutu Polskiego w Kijowie

Ojciec Siergiej Dimitriejew – kapelan 30. Brygady z Nowogrodu Wołyńskiego


W dzisiejszym „Programie Wschodnim” ks. Stanisław Swórka mówi m.in. o współczesnej społeczności rzymskokatolickiej w Tomaszpolu na Ukrainie (Podole):

Są to ziemie, tkwiące głęboko w sercu narodu polskiego, są to przecież ziemie sienkiewiczowskie. (…) Nasza parafia jest dosyć przeciętna, jak na ukraińskie możliwości. W czasach przedpandemicznych do kościoła w niedzielę przychodziło ok. 300 osób, przy czym mogłoby ich być nawet dwukrotnie więcej. W tej chwili jest ich trochę mniej – relacjonuje ks. Stanisław.

Rozmówca Pawła Bobołowicza opowiada również o tym, jak wygląda życie duchowe tomaszpolskiej parafii w dobie pandemii koronawirusa. Duchowny zwraca uwagę, że w tym trudnym okresie ludzie szczególnie potrzebują obcowania z bożą łaską i w zw. z tym nadal nadal pojawiają się w kościele:

Widzę, że w trudnych czasach pandemii ludzie naprawdę otwierają się na bożą łaskę, na łaskę uświęcającą. Na bycie w kościele spowiedź świętą, przyjmowanie komunii. Taką zachętą dla parafian była podczas odpustu wizyta biskupa z Kamieńca Podolskiego. Biskup zachęcał byśmy do wspólnego bycia w kościele podchodzili z rozwagą i odpowiedzialnością, ale by otwartość na te boże łaski pomagała nam być w tych kościołach.

Ks. Stanisław porusza też temat tradycji polskich na Podolu, które mimo zawirowań historii przetrwały po dziś dzień:

Tutaj w Tomaszpolu tradycje wiary katolickiej i polskości trwają długi czas. (…) O polskich korzeniach parafii mówią przede wszystkim nazwiska. W naszej okolicy mieszkają Kamińscy, Krakowscy, Dłanowscy, Łozińscy, Lewiccy, Ciechowscy, Mazurowie. Również pojawiają się czysto polskie imiona: Kazimiera, Karol, Wanda, Tadeusz.

W kolejnej części programu Robert Czyżewski opowiada m.in. o ideowej genezie wydanych niedawno przez Instytut Polski w Kijowie wielkanocnych kartek z reprodukcją obrazu Jerzego Nowosielskiego:

Myślę, że jest tu istotnych kilka aspektów. Po pierwsze jako Polacy zastanawiamy się nad tym, jak żyje nam się w kraju, w którym większość społeczeństwa obchodzi święta w innym momencie albo jak się żyje naszym rodakom w krajach zachodnich, gdzie Wielkanoc została zamieniona na święto wiosny.

Dyrektor Instytutu Polskiego w Kijowie podkreśla fakt, że w większości państw, w których obchodzi się Wielkanoc związana ze świętem tradycyjna symbolika religijna została zamieniona na rzecz symboli świeckich:

To, że na kartach wielkanocnych powinien się pojawić Chrystus, a nie króliczki czy oznaki wiosny, to sprawa bardzo delikatna, bo zachód Europy jest obecnie multikulturowy. Jednak, jeżeli chcemy pamiętać Wielkanoc to może jest to prawda niewygodna z punktu widzenia ludzi niewierzących czy wyznawców innych religii.

Gość „Programu Wschodniego” wyraża swoją potrzebę konsekwencji względem wytworów kultury inspirowanych Świętem Wielkiej Nocy:

Wielkanoc to upamiętnienie wydarzenia chrześcijańskiego, więc albo odrzućmy to wydarzenie w całości, a jeśli pamiętamy to zróbmy to w sposób spójny z religią. Dlatego karta ta musiała mieć charakter religijny – komentuje rozmówca Pawła Bobołowicza.

Robert Czyżewski mówi też dlaczego Instytut Polski w Kijowie do swoich kartek zdecydował się wykorzystać akurat sztukę Jerzego Nowosielskiego:

Myślę, że na Ukrainie świadomość twórczości Jerzego Nowosielskiego jest zbyt mała, a wg mnie on powinien się stać swoistą wizytówką polskiej sztuki współczesnej na Ukrainie. Nowosielski w fenomenalny sposób łączy nowoczesne prądy artystyczne z zakorzenieniem w tradycji – podkreśla dyrektor Instytutu Polskiego w Kijowie.

W kolejnej części programu ojciec Siergiej Dimitriejew przybliżał słuchaczom min. temat podwójnych świąt wielkanocnych na Ukrainie, gdzie obchodzone są one w dwóch datach osobnych dla dwóch odłamów chrześcijaństwa:

Chrześcijaństwo jest taką religią dla ludzi. Jeżeli moi przyjaciele nie poszczą, to ja będę obchodzić tę Wielkanoc z nimi i codziennie będę mówił ludziom, że Chrystus zmartwychwstał. I właśnie dlatego, że Chrystus zmartwychwstał dwa tysiące lat temu, każda niedziela to taka mała Wielkanoc.

Zapraszamy do wysłuchania całej audycji!

N.N.

Muzyczne IQ na Wyspach Przyszłości

Autoportret

„… i na bazie muzyki która zdążyła już wybrzmieć udało się z lepszym lub gorszym skutkiem napisać jakąś historię, i powiem wam ta forma domina co raz bardziej mnie kręci.” -Radek Ruciński

Prof. Marta Rau: Teatr lalek nie jest wyłącznie teatrem młodego widza – jest w nim grany również repertuar dla dorosłych

Aktorzy teatru lalek są takimi samymi aktorami jak aktorzy dramatyczni tyle, że mają jeszcze tę wspaniałą umiejętność ożywiania formy plastycznej – mówi prof. Marta Rau.

W dzisiejszym „Poranku Wnet” prof. Marta Rau, wykładowczyni i prodziekan Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie Filii w Białymstoku opowiada o współczesnej sztuce lalkarskiej, a także o edukacji i zawodzie aktora-lalkarza w Polsce.

Jako Filia AT w Białymstoku zajmujemy się lalkami, ale w bardzo szerokim pojęciu. Nie możemy utożsamiać tej lalki tylko i wyłącznie z formami klasycznymi, do których jesteśmy przyzwyczajeni, takich jak: marionetka, kukła, jawajka czy pacynka.

Poszukujemy różnych dróg i różnych środków wyrazu w formie plastycznej, bardzo szeroko pojętej – dodaje.

Artystka porusza w rozmowie m.in. tematykę różnic między środkami wyrazu aktorów dramatycznych i aktorów teatru lalek. Wskazuje, że obecnie aktor-lalkarz nie występuje już za parawanem a pojawia się na scenie.

 Nasi studenci, aktorzy wychodzący z tej szkoły na pewno nie boją się występowania na scenie, bo do tego są przecież szkoleni. Są takimi samymi aktorami tyle, że mają jeszcze tę wspaniałą umiejętność ożywiania formy plastycznej. Moim zdaniem jest to bogatszy zasób umiejętności.

Wykładowczyni wyjaśnia także na czym polega współczesne aktorstwo lalkowe i z jakich form i środków wyrazu czerpie najczęściej:

Lalkarz nie gra „sobą”, on gra z przedmiotem, z formą plastyczną czy z lalką. Ta lalka może być umieszczona w bardzo różnych kontekstach. (…) Aktor najczęściej na scenie jest widoczny i ożywia tę lalkę na naszych oczach.

Profesor wskazuje na kwestię zaszufladkowania teatru lalek w Polsce, który kojarzony jest nierzadko z teatrem młodego widza. Tymczasem wiele polskich teatrów lalek ma w swoim repertuarze sztuki adresowane dla dojrzałej publiczności:

 Teatr lalek nie jest tylko i wyłącznie dla dzieci – owszem, one są główną widownią, ale teatr dla dorosłych też istnieje w obszarze teatru formy. I o tym trzeba pamiętać.

N.N.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

Jak z Muzeum Historycznego w Warszawie skradziono obraz Elisabeth Vigée-Lebrun? / Piotr Witt, „Kurier WNET” 81/2021

Nawet jeżeli z powodu upływu lat wiele dowodów mogło zaginąć, a świadectwa ulec zniekształceniu, portret Izabeli Ogińskiej zasługuje na podjęcie najtrudniejszego nawet śledztwa celem jego odzyskania.

Piotr Witt

DO P. PROKURATORA GENERALNEGO RP
ZAWIADOMIENIE O PODEJRZENIU POPEŁNIENIA PRZESTĘPSTWA

Czuję się w przykrym obowiązku zawiadomić Pana o podejrzeniu kradzieży z Muzeum Historycznego w Warszawie portretu Izabeli z Lasockich Ogińskiej autorstwa Elisabeth Vigée-Lebrun.

UZASADNIENIE

Chodzi o pozycję najcenniejszą w zbiorach tej placówki i jedną z najcenniejszych w zbiorach polskich w ogóle zarówno pod względem wartości materialnej, jak i historycznej. Portret przedstawia Izabelę Ogińską, żonę twórcy hymnu polskiego – Michała Kleofasa Ogińskiego. Wartość materialną dzieła sztuki trudno określić, gdyż zależy ona od kaprysów rynku; w listopadzie 1984 roku, w mojej obecności, w paryskim domu aukcyjnym Hotel Drouot, za piękny i znany portret księżny de Caderousse jej autorstwa uzyskano tylko 1 milion 200 tys. franków (równowartość 1 mln 200 tys. obecnych euro.) Kupił go marszand nowojorski Mathiessen, obecnie w Muzeum Nelson-Atkins, Kansas City, USA. Ale w październiku 2016 roku znacznie mniej interesujący portret matki Ludwika Filipa został sprzedany za ponad 5 milionów euro (5 milionów 340 tys. 800). W każdym razie dzieła Elisabeth Vigée-Lebrun znajdują się w największych muzeach świata: w Luwrze, w Wersalu, w nowojorskim Metropolitan Museum, w petersburskim Ermitażu, w moskiewskim Muzeum Puszkina… Nadworna malarka Marii Antoniny uważana jest za najwybitniejszą portrecistkę XVIII wieku.

Portret księżny Izabeli Ogińskiej, prpd. autorstwa Czy z Muzeum Historycznego w Warszawie skradziono obraz Elisabeth Vigée-Lebrun? / Piotr Witt, „Kurier WNET” 81/2021 Elisabeth Vigée-Lebrun | Fot. ze zbiorów autora

Od stu lat portret Ogińskiej posiada bogatą literaturę w pracach historyków sztuki. Jeden z nich tak streścił dzieje obrazu (tłumaczę z francuskiego): „Księżna Michałowa Ogińska, urodzona Izabela Lasocka, pominięta w katalogu Mme Vigée-Lebrun, jest jednak, jak się wydaje, niezaprzeczalnie jej dziełem. Olej na płótnie 66 x 56 cm z pewnością malowany był w Petersburgu. Mycielski uważał ten portret za „niezwykły, pełen prostoty w ujęciu i realizmu w technice. Zupełnie, jak gdyby duch Davida powiał przez tę kompozycję” (J. Mycielski, St. Wasylewski, Portrety polskie Elżbiety Vigée-Lebrun 1755–1842, Lwów, Poznań 1927, s. 140). Przed pięćdziesięciu laty (tzn. ok. 1927 roku! PW) obraz należał do Aleksandra Horwatha. W 1941 r. jego następny właściciel, Józef Młodecki, sprzedał go za pośrednictwem salonu sztuki „Skarbiec” w Warszawie. Znajdował się następnie w posiadaniu Edmunda Mętlewicza, od którego około 1946 r. obraz był kupiony przez pediatrę warszawskiego, dr. Remigiusza Stankiewicza, który w testamencie zapisał swoje kolekcje Muzeum Historycznemu miasta Warszawy, gdzie stanowi część stałej ekspozycji” (A. Ryszkiewicz, „Bulletin du Musée National de Varsovie 1979” nr 1, s. 30).

Tylko z ostatnim twierdzeniem Ryszkiewicza nie można się zgodzić. Od kiedy dar dla miasta znalazł się w Muzeum Historycznym m.st. Warszawy, przez blisko trzydzieści lat nikt obrazu nie oglądał, poza woźnym i sprzątaczkami. Wisiał w sali permanentnie zamkniętej na klucz. Mieszkając w pobliżu muzeum, wielokrotnie próbowałem go obejrzeć. Za każdym razem trafiałem na jakieś przeszkody; nie można było znaleźć klucza od sali, woźna chora, obraz jest od dłuższego czasu w konserwacji, p. kustosz oprowadza wycieczkę… itp. Kiedy wreszcie mnie dopuszczono, zobaczyłem, że przy arcydziele nie ma kartki z nazwiskiem ofiarodawcy – to może mniejsza – ale również ani dudu, kto namalował i kogo przedstawia. Obraz wydał mi się nieco inny od tego, który znałem tak dobrze. Położyłem to na karb figlów pamięci i brutalnej konserwacji.

Kiedy zmieniono wystawę, wyszło na jaw, że w pięknej ramie wisi, zamiast oryginału nadwornej malarki Marii Antoniny, jego świeża i wierna kopia. Gdzie podział się oryginał?!

Pytanie ma dla mnie charakter osobisty, ponieważ pod portretem Ogińskiej spędziłem dzieciństwo. Pozbawiony ojca, wychowywałem się częściowo u wujostwa Stankiewiczów. Małżeństwo starszej siostry mego ojca, Ludmiły, z doktorem Remigiuszem Stankiewiczem było bezdzietne. Wizerunek Izabeli Ogińskiej przez długie lata wisiał w salonie wujostwa nieoprawiony. Na fotografiach rodzinnych starano się go pomijać – wszyscy byli odświętnie wystrojeni, więc obraz „nieubrany” psułby całość kompozycji. Rama istniała; w testamencie wuja występuje jako „rama stalowa”, ale to nie ciężar ramy był przyczyną zaniedbania. Chodzi o błąd maszynistki („stylowa”) – po prostu nikt w domu nie miał nigdy siły ani czasu, żeby złożyć jedno z drugim. „Jutro oprawimy Ogińską” – mówiono.

Ludmiła Stankiewiczowa zmarła w 1954 roku. Profesor sześć lat później. Przed śmiercią podarował Warszawie portret pierwszego prezydenta stolicy z czasów Kościuszki – Ignacego Wyssogoty Zakrzewskiego autorstwa Józefa Peszkego. Pozostałą część kolekcji przed przekazaniem jej miastu zbadali i opisali po jego śmierci dwaj doświadczeni eksperci – historyk sztuki, znawca malarstwa profesor Jerzy Sienkiewicz i znany antykwariusz – Tadeusz Wierzejski, zresztą sam hojny ofiarodawca polskich muzeów.

Obaj znawcy nie mieli zastrzeżeń co do autorstwa Vigée-Lebrun, tak jak nie mieli ich wcześniej Mycielski i Wasylewski. Ich opinię potwierdził i rozwinął w latach 1978–1979 cytowany wyżej profesor Andrzej Ryszkiewicz, najlepszy w Polsce znawca malarstwa francuskiego.

Interesując się losami obrazu, mogłem stwierdzić kilka niepokojących faktów.

1° Brak dokumentacji fotograficznej oryginału. Pozwoliłaby ona na porównanie ze świeżą kopią, którą został zastąpiony w zbiorach muzeum. Biało-czarna reprodukcja heliograwiurowa w dziele Mycielskiego i Wasylewskiego jest nie dość wyraźna. Klisze do wydawnictwa wykonał zakład Paulussen & Co w Wiedniu. Ryszkiewicz, pod ilustracją w cytowanym „Bulletin” (s. 31), zamieszcza zdjęcie według kliszy w zbiorach Instytutu Sztuki PAN. Sprawdziłem. Katalog zbiorów ikonograficznych IS PAN w istocie odsyła do płyty szklanej z 1936 roku; a więc na pewno zdjętej z oryginału. Ten sam napis widnieje na kopercie ze zdjęciem. Niestety w kopercie nie ma szklanej płyty. Jest tylko współczesne zdjęcie na papierze. Kiedy, przez kogo i z jakiego powodu płyta została usunięta?

2° Dlaczego obraz poddano konserwacji, chociaż był w doskonałym stanie? Świeża kopia nie wymagała konserwacji. Dlaczego konserwowano tak długo?

3° Kiedy już stało się wiadome, że zamiast oryginału w muzeum znajduje się kopia, dlaczego muzeum nie podniosło alarmu? Personel muzeum, nieświadomy podmiany, ze względu na rangę dzieła nazywał przecież Ogińską „nasza Dama z łasiczką”.

4° Mam nadzieję, że żaden inny obraz w muzeum nie został wymieniony na kopię. Ale nie szkodziłoby sprawdzić. Można by przy okazji obejrzeć również Damę z łasiczką w Krakowie.

DOWODY

Mogę tylko wskazać na cytowaną powyżej literaturę przedmiotu oraz dowody, do których, mieszkając stale za granicą, nie mam dostępu, a które powinny znajdować się w muzeum:

  • opinie rzeczoznawców prof. Sienkiewicza i T. Wierzejskiego,
  • dokumentacja konserwatorska,
  • zapisy inwentarza muzealnego,
  • kopia w muzeum.

Obraz był wielokrotnie fotografowany do reprodukcji w prasie i w katalogach. Klisze fotografów mogą pomóc w ustaleniu prawdy.

Uwaga! Prof. Ryszkiewicz, którego znałem osobiście, wielokrotnie podkreślał, że nie można wydać opinii o obrazie na podstawie reprodukcji, bez oglądu bezpośredniego. Nie omieszkał więc obejrzeć opisywanego dzieła. Mieszkał przy ul. Długiej, kilkaset metrów od Muzeum Historycznego. W drugiej połowie lat 1970. stwierdził, że okazany mu obraz jest „niezaprzeczalnie jej dziełem”.

Mając na uwadze powyższe, zwracam się z wnioskiem o wszczęcie dochodzenia. Nawet jeżeli z powodu upływu lat od momentu dokonania przestępstwa wiele dowodów mogło zaginąć, a świadectwa ulec zniekształceniu, to portret Izabeli Ogińskiej zasługuje na podjęcie najtrudniejszego nawet śledztwa celem jego odzyskania.

(własnoręczny podpis, dane personalne identyfikacyjne do wiadomości władz)

Artykuł „Do Prokuratora Generalnego” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w marcowym „Kurierze WNET” nr 81/2021, s. 3 – „Wolna Europa”.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Witta pt. „Do Prokuratora Generalnego” na s. 3 „Wolna Europa” marcowego „Kuriera WNET” nr 81/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Muzyczne IQ …nostalgicznie

Muzyczne IQ

Czy gra domino w pojedynkę może być atrakcyjna? Sprawdziłem to 11 marca o godz.18.10 na antenie Radia Wnet. Zapraszam do odsłuchu. Radek Ruciński.

Muzyczne IQ
rys.zdj: ©radekrucinski

Dzień Dziadka, a w przeddzień Dzień Babci ustanowiono po cichu przed zaborcą, na pamiątkę wybuchu powstania styczniowego

Mamy więcej dóbr, rozbiliśmy jednak wielopokoleniowe wspólnoty. Ograniczyliśmy nie tylko kontakt dziadków z wnukami, ale też odebraliśmy sobie samym szansę na pomoc w wielu codziennych obowiązkach.

Marcin Niewalda

Jedno z najpiękniejszych przedstawień tzw. soft education znajduje się na obrazie Antoniego Kozakiewicza Lekcja historii. Na wielkim, wzorzystym fotelu siedzi starzec w podniszczonym, jasnobrązowym kontuszu. Nogi, obute w miękkie kapcie, spoczywają na futrze jakiegoś zwierza. Szerokimi ramionami otacza małego, ładnie odzianego chłopca, który z delikatną czcią dotyka trzymaną przez starca – tępą stroną do chłopca – szablę husarską. Przez otwarte drzwi w drugim pomieszczeniu widać grupę mężczyzn, wśród których zapewne jest ojciec dziecka. Czyszczą oni broń, być może gotując się na jakąś wyprawę, a może tylko polowanie. Całość uzupełnia wiszący wysoko portret hetmana Żółkiewskiego.

W scenie tej ujmuje kilka spostrzeżeń. Pamiętajmy, że w dawnych domach – tak szlacheckich jak i włościańskich – żyli nie tylko rodzice z dziećmi, ale też dziadkowie, czasem stryjowie, ciotki, kuzynostwo, a nawet osoby pozostające „na łaskawym chlebie”, czyli „na gracji”. Wielopokoleniowe, a nawet czasem wielorodzinne grupy uzupełniały się w wielu powinnościach dnia codziennego. Każdy członek takiej minispołeczności nie tylko miał swoje ulubione zajęcia, w których dobrze się sprawdzał. Każdy też wnosił pewien wkład do wychowania młodego pokolenia.

O ile jednak rodzice na ogół mieli głos decydujący w sprawach wychowawczych, o tyle ci pozostali – a szczególnie dziadkowie czy starzy wiarusi pozostający „na łasce” – pomagali w inny sposób. Gdy rodzic mówił synowi „pamiętaj – musisz służyć Ojczyźnie”, starzec pokazywał dziecku szablę i opowiadał niezwykłe historie.

To, co słyszane z ust ojca było mało zrozumiałym hasłem, które nawet mogło rodzić bunt – w ustach starca nabierało życia i autentyczności. Ale nie zawsze odbywało się to przez wojenne opowiadania. Codzienna atmosfera pełna była żartów, zabaw, poważnych spraw całkiem innego rodzaju. Czasem trzeba było coś naprawić, kiedy indziej pójść do kogoś, a to narwać jabłek, a to wybrać się na polowanie. W tych zwykłych czynnościach brali udział inni domownicy. Nawet w przygotowaniach do łowów brali udział wszyscy, jedni sprawdzając broń, inni przygotowując jedzenie, jeszcze inni – siedząc w fotelu, zajmując dzieci pokazywaniem husarskiej szabli.

Drugim ujmującym spostrzeżeniem obrazu uwiecznionego przez Kozakiewcza jest fascynacja widoczna w postawie chłopca. Dziecko CHCE słuchać. Nie jest po prostu posłuszne. Nie jest po prostu karne. Nie rodzi się w nim bunt przed czymś nieznanym i narzucanym. Ono chce. Słyszy w głosie dziadka pasję, korci go ona. Autentyzm bije z ust i postawy. Starzec nie udaje. Jest sobą. Akceptuje delikatność i to, że dziecko jest jeszcze nieświadome. Wsłuchuje się w malca, empatycznie stara się wyczuć, jakie są jego zainteresowania – a jednocześnie całym sobą żyje tym, co dla niego zawsze było najważniejsze.

Antoni Kozakiewicz, Lekcja historii, domena publiczna

Dzisiejszy brak

Przyjęliśmy traktować programy typu „rodzina na swoim” jako element dobrobytu. Każda młoda rodzina zaraz po ślubie chce się znaleźć „u siebie”. To przejaw wolności, dostatku. I rzeczywiście tak jest. Mamy cywilizacyjnie lepszy świat, więcej dóbr wyższej jakości i obfitości. Możemy pozwolić sobie na własne małe mieszkania. W efekcie jednak rozbiliśmy owe wielopokoleniowe wspólnoty. Niezwykle ograniczyliśmy nie tylko kontakt dziadków z wnukami, ale też odebraliśmy sobie samym szansę na pomoc w wielu codziennych obowiązkach.

Dramatyczny efekt takiego dobrobytu widać w zlaicyzowanej Szwecji, gdzie starsi umierają w całkowitej obojętności i zapomnieniu. Dzieci nie przejmują się nawet zostawionym majątkiem. Czasem ciała zostają po śmierci w mieszkaniu wiele miesięcy, bo nikt nie interesuje się ich losem, a emerytura automatycznie spływa na konto, z którego samoczynnie realizowane są wszelkie opłaty. A czy u nas jest wiele lepiej? Odwiedziny raz na pół roku, sztuczne życzenia, składane przy okazji świąt, dezorientacja, jak się zachować, kilka szybkich słów powiedzianych wnuczkom, gdy jeszcze są zbyt małe, żeby miały śmiałość okazać znudzenie.

Nie tak dawno w telewizji pokazywana była wzruszająca reklama o starszym mężczyźnie, który uczył się słówek języka angielskiego. Jego celem było, aby gdy pojedzie do Anglii i spotka wnuka, móc zamienić z nim kilka zdań w zrozumiałym przez niego języku – w rodzinie, która już nie mówi po polsku. Czy ta rzewna reklama nie była jednocześnie niezwykle smutnym znakiem czasów? (…)

Co robić?

Dlaczego więc stosujemy ten miękki system w kształceniu w niektórych sytuacjach (jak np. edukacja wczesnoszkolna), a w innych gubimy go i wydaje nam się, że tylko edukacja twarda, wprost, ma rację bytu? W szczególności – dlaczego nie używamy metod miękkich świadomie i planowo w kształtowaniu światopoglądu? Dlaczego dziwimy się, że patriotyzm, tożsamość, dojrzałość przekonań giną – skoro odłączyliśmy od wnuków źródło autentycznej fascynacji tymi pojęciami – ich dziadków?

Czy nic się nie da zrobić? Czy mamy przyjąć nową koncepcję świata i nie szukać sposobu naprawy, rozwiązania problemu? Czy brak nam możliwości odtworzenia lub zastąpienia zerwanych więzi? Czy nie ma przeciwwagi dla lewactwa nieustannie, z determinacją stosującego te skuteczne metody?

Reprezentuję Fundację, która od 20 lat ma w nazwie odtwarzanie – Fundacja Odtworzeniowa Dóbr Kultury i Dziedzictwa Narodowego – w skrócie: Genealogia Polaków. Od 20 lat udowadniamy, że to możliwe. Prowadzimy programy edukacji miękkiej i czułej. Jednym z projektów jest wielki portal genealogiczny, który nie tylko zachęca i pomaga odtwarzać drzewa genealogiczne własnej rodziny. Podchodzimy do genealogii tak, jak mówił o niej Jan Paweł II – używając określenia ‘genealogia divina’ – odnoszącego się do boskiego źródła człowieczeństwa.

Nasi pradziadkowie, jeśli są tylko pozycjami na wyrysowanym drzewie, nie różnią się od tych „obcych”, do których przychodzi się tylko od święta. Sytuacja się jednak zmienia, gdy poznajemy ich życie, marzenia, wystrój domu, zainteresowania, udział w pracach, życiu, ich uśmiech, ich złość, ich codzienną energię, krąg ich przyjaciół.

Ludzie ci stają się naszymi bliskimi, a wartości, w które wierzyli – zrozumiałe dla nas. Tak prezentowana genealogia to jeden z setek przykładów tego, jak można prowadzić „czułą edukację”.

Człowiek – jak mówił Karol Wojtyła – jest jedynym stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego. Tak też staramy się pogłębiać nasze relacje między sobą w Fundacji oraz między nami i naszymi przodkami. Od 20 lat stykamy się też z wieloma ludźmi, którzy działają podobnie, prowadzą liczne społeczne procesy, aktywizując młodzież w swoich szkołach, świetlicach, grupach rekonstrukcyjnych. Problem jednak polega na tym, że mało kto prowadzi edukację patriotyczną jako edukację miękką – jako element dodany – taki, który się obserwuje, powoli poznaje, odkrywa samodzielnie, obcując z kimś niezwykle autentycznym.

Istnieje społeczne przekonanie, że nauczanie historyczne, religijne i patriotyczne należy prowadzić wprost – podobnie jak prowadzi się wykłady na studiach. To, owszem, dobry materiał formacyjny dla osób zdeklarowanych. Niestety to nie działa jako metoda zachęcania osób obojętnych.

Wręcz przeciwnie. Im więcej będziemy tworzyć wielkich programów, im więcej będzie marszów, w których „trzeba uczestniczyć”, efektownych prelekcji, książek, wielkich filmów, które „trzeba zobaczyć” – a im mniej będzie zwykłych ludzi żyjących wewnętrznym patriotyzmem, ale interesujących się tysiącami różnych rzeczy – tym większy będzie powstawał w młodzieży opór, tym mniejsze będzie zrozumienie, tym słabsza chęć odkrywania. Funkcjonowało to naturalnie w czasach zaborów czy komuny, gdzie o tych sprawach nie można było mówić głośno. W chwili, gdy zakaz ustał, ustało też „miękkie” przekazywanie patriotyzmu, a rozerwanie pokoleń jeszcze bardziej proces ten pogłębiło.

Cały artykuł Marcina Niewaldy pt. „Gdy zabraknie dziadków, upadnie Polska” znajduje się na s. 9 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Gdy zabraknie dziadków, upadnie Polska” na s. 9 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego