Alfons Karny (1901-1989) – obrońca Niepodległej w 1920 roku i artysta rzeźbą sławiący jej imię. Jego życie to epoka

Pochłonęła go całkowicie praca. Żył z nagród i wykonanych rzeźb, ale wszystkie środki przeznaczał na rozwój talentu i kosztowne materiały. Do przyjaciół mawiał, „że nie stać go na żonę”.

Zdzisław Janeczek

A. Karny, popiersia Polaków | Fot. Z. Janeczek

Jego artystyczne credo (…) brzmiało: „W sztuce nie uznaję ani walorów, ani mody nowoczesności, ani sensacji – uznaję wartości wieczne, tkwiące w istocie bytu duchowego. Rzeźba dla mnie ma być symbolem nieznanych, ukrytych w nas wartości psychicznych i ma być zagadką samą w sobie, bez tematu. Kocham samą formę istotną jako wartość bezpretensjonalną, nie tendencyjną. Szukam odwiecznego spokoju i odwiecznej radości estetycznej w ładnej, miękkiej linii, harmonijnej, cichej, a jednocześnie tytanicznej, bez odrobiny dramatu, rozterki, bólu i niewiary. Istotą rzeźby jest życiodajne źródło spokoju, sensu konstrukcyjnego, melodii i potęgi niezmiennej wieczności. Czuję też wszelką dekoracyjność w rzeźbie, cichą, skromną, bez hałasu i pretensjonalności”. (…)

Alfons Karny. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Był nie tylko artystą, ale jako urodzony przed wielką wojną 1914–1918 – świadkiem historii. Jego życie to epoka: od wybuchu wojny rosyjsko-japońskiej i tyfusu głodowego w Petersburgu 1907 r. obejmująca lata: wojny obronnej we wrześniu 1939 r. i okupacji niemieckiej oraz lata terroru stalinowskiego, gomułkowskiej małej stabilizacji, gierkowskiej propagandy sukcesu, karnawału „Solidarności”, po stan wojenny 13 XII 1981 r. (…)

Alfons Karny wychowywał się początkowo w ojcowskim domu z ogrodem, na przedmieściu Białegostoku przy ulicy Poleskiej 34. Małą stabilizację zburzyła w 1906 r. śmierć ojca. Został sam z matką i młodszą siostrą. (…) Wcześnie odumarła go także matka. W tej sytuacji to cud, że nie uległ rusyfikacji. (…)

Dzieciństwo Alfonsa było najtrudniejszym okresem w życiu. Po latach wspominał: „Wychowywałem się w miejskim przytułku dla sierot, skąd oddano mnie do terminu w piekarni, potem introligatorni, a kiedy z tego nic nie wyszło, pracowałem u rolników na grodzieńszczyźnie, zmieniając często gospodarzy i okolicę. Łazikowałem za wojskiem rosyjskim w rozmaitych formacjach. Chwytałem się wielu prac, kolejno od niańczenia dzieci począwszy, aż do pracy krwawej u rzeźnika Syty, w kuchni restauracyjnej, dalej jako woźny, kelner, administrator. Na administracji wymówiono mi akurat, kiedy rozbrajano Niemców. Jako chwilowo bezrobotny pomagałem rozbrajać i tak mi wojaczka się spodobała, że do końca wojny biorę udział ochotniczo w walkach wojny polsko-bolszewickiej i nie wiedzieć kiedy mi czas na niej zleciał, dodając do tego kontuzję”. (…)

Alfons Karny jako ochotnik walczył w sierpniu 1920 r. pod sztandarami gen. Józefa Hallera. (…) Służbę zakończył w stopniu kaprala.

Z tamtych dni wyniósł szacunek dla polskiego munduru i tradycji wojskowych, szczególną atencją obdarzając osobę Naczelnika Państwa, a później I Marszałka Józefa Piłsudskiego. Gdyż dotrzymał on danego podkomendnym słowa: „Chciałem by Polska, która tak gruntownie po 1863 roku o mieczu zapomniała, widziała go błyszczącym w powietrzu w rękach swych żołnierzy”.

Głowa Józefa Piłsudskiego | Fot. Z. Janeczek

Służba liniowa i atmosfera panująca w polskim wojsku uformowały jego narodową świadomość i dały bodziec zachęty do rozwijania talentu plastycznego. Wzorem artystów legionowych wspierał czyn zbrojny hallerczyków, podobnie jak wcześniej czynili to profesorowie Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie Leon Wyczółkowski i Julian Fałat, przebywający na froncie wołyńskim w charakterze malarzy wojennych. Wielu z nich wykazało się niemałym talentem wojskowym i osiągnęło stopnie oficerskie. Niektórzy, jak Edward Śmigły-Rydz, Henryk Minkiewicz czy Roman Kawecki, zostali dowódcami pułków legionowych, a po odzyskaniu niepodległości zrobili kariery w Wojsku Polskim. (…)

Porzucił służbę mundurową i z teką rysunków pod pachą wyjechał do Warszawy, gdzie zamieszkał w przytułku dla nędzarzy na Annopolu. Tam, jak wspominał, „o mało go wszy nie zjadły”. Jakiś czas minął, zanim dostał pracę stróża w wydawnictwie Książnica-Atlas, a później posadę gońca w redakcji tygodnika „Iskra”. Ponadto parzył herbatę i sprzątał gabinety, które były miejscem jego schronienia. Nocami rysował, często przy bardzo złym świetle. Nie miał go kto napomnieć, żeby nie psuł oczu. Gdy pojawiały się jakieś dolegliwości, nie stać go było ani na wodę do obmywania ze źródełka w Lourdes, gdzie w 1858 r. objawiła się Matka Boska, ani na okulistę. (…)

A. Karny, Tors | Fot. Z. Janeczek

Kiedy ujawniły się talenty A. Karnego, dzięki niezwykłym umiejętnościom rysunkowym w grudniu 1924 r. został przyjęty do pracowni grafiki na Akademię Sztuk Pięknych jako wolny słuchacz, ponieważ nie miał ukończonej szkoły średniej. (…) Sytuacja Karnego odbiegała od dość powszechnej normy studenckiej. Nie miał własnej godziwej kwatery ani pieniędzy na posiłek. Często na zajęcia maszerował z pustym żołądkiem. Nie dostawał, jak inni, od rodziny „na zupę i buty” i musiał pocieszać się myślą, iż pozostaje mu jedynie talent i praca nad jego doskonaleniem. (…)

Urządził pierwszą w życiu swoją pracownię na strychu przy ulicy Wspólnej 67 w Warszawie. Pochłonęła go całkowicie praca. Żył z nagród i wykonanych rzeźb, ale wszystkie środki przeznaczał na rozwój talentu i kosztowne materiały. Do przyjaciół mawiał, „że nie stać go na żonę”. Z okazji 10 rocznicy „Cudu nad Wisłą” wziął udział w wystawie Rok 1920 organizowanej w Zachęcie. Był nie tylko artystą, ale i weteranem tej wojny.

Na Salonie w Zachęcie przyznano A. Karnemu brązowy medal za Tors – akt kobiecy. (…) Jego twórczością zainteresował się prezydent Stefan Starzyński, fundując artyście skrzynię na glinę z ocynkowanej blachy, a Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego nadało mu maturę. W radosnym uniesieniu tak skomentował to wydarzenie: „Oh […] żeby to matka moja, którą pamiętam, teraz żyła, wzięlibyśmy oboje po kilka kropel waleriany na nasze rozbrykane w szczęściu serca”.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Alfons Karny. Człowiek-artysta i jego czasy” znajduje się na s. 6–7 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Alfons Karny. Człowiek-artysta i jego czasy” na s. 6–7 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W „nowoczesności” Poznań dzierży prym. To tu chadza się na „Klątwę” i „Kler” (tytuł przejęty od Stalina – gratulacje!)

W kampanii definiowano tylko jeden program, wyrażony osławioną już metaforą „strząsania szarańczy”. Póki co szarańcza osiągnęła wynik 33%, a „wielka koalicja”, zwana dla niepoznaki „obywatelską”, 27.

Stefania Tomaszewska

Wyborcy oczekiwali ze strony opozycji jakiegoś programu dla królewskiego grodu Poznania, lepszych niż proponuje formacja rządząca rozwiązań. Sama się bałam, że a nuż tak się stanie, bo jestem z „watahy do dorżnięcia”, „oszołomem” i „ciemnogrodem”, który wreszcie cieszy się, że żyje nie w „tenkraju”, a w Polsce. Niepotrzebnie, bo od chwili wejścia na mównicę przewodniczącego Grzegorza Schetyny stało się jasne, że będzie jak zawsze, a nawet zawszej… (…)

Okazało się, że Wielkopolanie i poznaniacy są mądrzy, ale tylko dlatego, że przez wszystkie lata marzyli, aby wybierać tylko PO – sorry, teraz KO (skrót od zawiązanej na potrzebę wyborczą Koalicji Platformy Obywatelskiej ze szczątkami Nowoczesnej). Że ta wspaniała, absolutnie jedyna proeuropejska formacja obroni ich przed łamaniem konstytucji, ksenofobią i faszyzmem, ukołysze językiem miłości, wprowadzi postępowe standardy i europejskie wartości. Te ostatnie są bliżej niezdefiniowane i krążą wokół mętnych pojęć równości i tolerancji. To nic – ważne, że aksjologia jest ważna.

(…) Trzeba przyznać, że w „nowoczesności” Poznań dzierży prym – to tu pojawia się wybitna artystka Janda, która obnosi się z żalami, że „czuje się jakby ktoś na nią nas.ał”, i to bez wykropkowania… To tu chadza się na Klątwę i Kler (reżyser przejął tytuł od Stalina – gratulacje!). (…) To w Poznaniu w Galerii Miejskiej Arsenał odbywają się imprezy aborcyjno-edukacyjne dla młodych kobiet i łóżkowo-namiotowe, w tym dla młodzieży, np. „Dziewczyństwo&Coven Berlin: BEDTIME”: ogromna sypialnia, zachwalana jako „przestrzeń kiełkowania ambiwalentnych przyjemności (…) i miejsce, z którego rozbudzana jest potrzeba społecznego nieposłuszeństwa”. (…)

Wystawiennictwo przyniesionych przez uczestników przedmiotów „wybranych algorytmem sentymentu” na nocnej zmianie miało pozwolić „na rozkoszowanie się bierną partycypacją, na bezwstydną bezwolność, redukcję stresu, relaks”…

Berlińskie magiczki zaoferowały znacznie więcej – tego po prostu nie sposób powtórzyć. W każdym razie „zaglądano tu do trzewi i szukano generycznych cech rozwarstwionych osobowości dziewczyn” i tego, co „optyka heteronormatywu i funkcja rozrodcza pozostawia poza spektrum; tego, co wymyka się utorowieniu, tego, co śmierdzi i zwisa i dlatego zachowuje niezależność”.

Dość? Nie, nie – jest oczywiście propozycja „ratunku”, czyli KIERUNEK – uszycie z „frędzli, zakładek i wytartych podszewek łóżka-tratwy”, na której opuszczą „wyludnioną, geriatryczną Europę” owe nowe, zakażone „miłością bez granic” uczestniczki „dziewczyństwa”. (…)

W Poznaniu nikt nie ma głowy do merytorycznego podejścia do czyszczenia kamienic, przewężonych ulic, sprawy Toru Poznań i szybko postępującej degradacji i prywaty w Smochowicach, w tzw. Ostoi Doliny Bogdanki (cudownej niegdyś, a od dziesięcioleci pustoszonej enklawy zieleni między ul. Biskupińską a Beskidzką) ani do samej Bogdanki, niegdyś kryształowo czystej i okolonej żywokostem, kozłkiem, mydlnicą lekarską i mnóstwem innych ziół, a dziś zaciągniętej pleśnią i pełnej starych garnków i innych śmieci.

Cały artykuł Stefanii Tomaszewskiej pt. „Nowoczesna, obywatelska narracja wyborcza w Poznaniu” znajduje się na s. 2 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Stefanii Tomaszewskiej pt. „Nowoczesna, obywatelska narracja wyborcza w Poznaniu” na s. 2 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Daj mi pić!” / Odnaleziony w lamusie obraz autorstwa nieznanej zakonnicy, inspirowany rozmową Jezusa z Samarytanką

Scena rozmowy przy studni zainspirowała wielu artystów. Wiele jest bardziej lub mniej sławnych obrazów z przedstawieniem tego ewangelicznego wydarzenia. Należy do nich także omawiany eksponat.

Barbara M. Czernecka

Historia tego obrazu jest nadzwyczaj pouczająca. Namalowała go ponad sto lat temu bardzo uzdolniona i wykształcona plastycznie zakonnica. Użyła mocnego płótna o pokaźnych rozmiarach około 180 x 125 cm. Na nim jakościowo dobrymi farbami wyobraziła wspominaną scenkę rodzajową. Podpisała się w prawym dolnym rogu swojego dzieła jako S.M. Benedicta. Niżej zaznaczyła jeszcze miejsce tego wykonania: Trebnitz; oraz rok: 1900.

S.M. Benedicta, Jezus i Samarytanka przy studni | Fot. Amadeusz Czernecki

Tematem obrazu jest właśnie owa biblijna opowieść o tym, jak Pan Jezus rozmawiał przy studni z Samarytanką. Artystka odwzorowała na płótnie charakterystyczną osobę, która miała przypominać tamtą kobiecą postać z tego fragmentu Ewangelii: hożą, silną, dojrzałą i zahartowaną życiem. Nawet stopami, powiązanymi rzemykami sandałów, mocno wsparła się na kamiennych schodkach. Odziana jest pospolicie, ale z wyraźnym podkreśleniem jej naturalnych wdzięków. Przyozdobiona też została w czerwone korale z trzema złotymi zawieszkami i do tego kompletne zausznice. Dodają one bohaterce energii i pewności siebie. Tylko jej twarz znamionuje wyraźne zdziwienie. Aż pochyliła się pod wpływem nowego doświadczenia. Wsparła się prawą ręką na pustym dzbanie, aby go tutaj właśnie pozostawić. Lewą dotknęła piersi. Tam właśnie, w sercu, chowała osobiste sekrety. Podobno na imię miała Dina, ale w Sychar przedstawiała się jako Salome. W tle widoczne jest owo samarytańskie miasto, z którego przyszła.

Taka właśnie niewiasta, przybyła po wodę do studni, została zagadnięta przez nieznanego jej, acz budzącego zaufanie mężczyznę. Jego strój znamionuje lepsze od niej pochodzenie. Należy do narodu pogardzającego ludem, z którego ona się wywodziła. Samarytanie, chociaż wcześniej byli Żydami, skutkiem niewoli babilońskiej pomieszali się z poganami i praktykowali ich bałwochwalcze obrzędy. Dlatego szanujący się Izraelici wynosili się ponad Samarytan i nigdy z nimi nie spoufalali.

Tym razem stało się inaczej. Mesjasz jakoby wyłaniał się z ciemnej groty, objawiał w blasku jasności i wprost mówił z Samarytanką. Głosił jej prawdę.

Pan Jezus jest i tutaj, jak zawsze, pełen majestatu, w postawie godnej, nauczycielskiej; ręką nad strumieniem wody wskazuje kierunek ich rozmowy. Obiecuje szczęście inne aniżeli ziemskie. Dzierżona w Jego prawej ręce laska czyni zeń pasterza, pozwalającego zabłąkanej i spragnionej owcy napić się ożywczej wody. Ponad nimi zaś zieleń zdaje się wyrastać wprost ze źródła.

Obraz wyszedł spod pędzla zakonnicy po mistrzowsku. Zapewne zachwycały się nim współsiostry, a matka przełożona poleciła go umieścić w kaplicy jednego z domów zakonnych na Górnym Śląsku. Od tego momentu jego wymowne piękno służyło modlącym się tutaj wiernym.

Cały artykuł Barbary M. Czerneckiej pt. „Daj mi pić!”, znajduje się na s. 9 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Barbary M. Czerneckiej pt. „Daj mi pić!” na s. 9 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Mordowali nas wszyscy. Nasz naród przeszedł przez piekło / Stefan Truszczyński, Andrzej Pityński, „Kurier WNET” 49/2018

Dla mnie kompozycja jest bardzo czysta. Niektórzy mówią, że makabryczna. Makabryczna była zbrodnia katyńska. Pomnik jest czysty – w kompozycji, w proporcjach. To jest symbol paktu Ribbentrop–Mołotow.

Stefan Truszczyński
Andrzej Pityński

Lewica laicka jeży się na mnie

Rozmowę z profesorem Andrzejem Pityńskim, twórcą Pomnika Katyńskiego w Jersey City, prowadzi Stefan Truszczyński.

Mamy za sobą bardzo nieprzyjemne przeżycia związane ze swoistym zamachem burmistrza Jersey City na niesłychanie dla nas ważny Pomnik Katyński. Szczęśliwie napastnicy trochę się zreflektowali. Przypomnijmy historię budowy pomnika. Jak to się wszystko zaczęło? Który to był rok? Samą koncepcję, pracę w Johnson Institute, gdzie pomnik powstał. Czy moglibyśmy dowiedzieć się u źródła, od autora, od mistrza, nagrodzonego przecież Orłem Białym przez prezydenta Dudę, jak to się zaczęło?

Najpierw zawiązał się komitet budowy, który otrzymał od miasta Jersey City miejsce na Pomnik Katyński. W tym samym czasie istniał drugi komitet, w samym Nowym Jorku. Był tam taki jeden facet, który wydawał jakąś prasę i współpracował z PRL-owskim rządem. Zbierał pieniądze na Pomnik Katyński i ludzie wysyłali mu pieniążki, a on pisał o nich w tej swojej prasie i w ten sposób dawał wiadomość do władz polskich w PRL-u, kto budowę pomnika popiera. W pewnym momencie ludzie się zorientowali i stworzyli nowy komitet w New Jersey, na którego czele stanął pan Krzysztof Nowak, wtedy młody jeszcze adwokat, bo to było trzydzieści lat temu.

Ale najgłówniejszym motorem, który pchał całą sprawę, był pan Stanisław Paszur, który był na Syberii do pięćdziesiątego dziewiątego roku. Ojciec jego z armią Andersa przeszedł cały szlak bojowy II Korpusu i wylądował w końcu tu, w Stanach Zjednoczonych. Potem ściągnął syna. I Stasiu Paszur chodził od kościoła do kościoła i zbierał pieniądze. Organizacje polonijne wtedy nas nie popierały. Współpracowały z PRL-em. Komitet zwrócił się do mnie. Miejsce już mieli. Wykonałem makietę pomnika, którą przedstawili władzom miasta New Jersey City. Burmistrzem był wspaniały facet włoskiego pochodzenia, nazwiskiem Cucci. On właśnie nam to miejsce dał. W momencie, gdy dostaliśmy miejsce, zbiórka szła jeszcze bardzo powoli. Ale z miejsca zrobiliśmy fundament. W momencie, gdy ludzie zorientowali się, że fundament został zrobiony i poświęcony, wówczas zaczęli naprawdę nam bardzo pomagać. W ciągu sześciu lat pomnik stanął. Był realizowany etapami. W dziewięćdziesiątym pierwszym roku został odsłonięty – ta główna kompozycja oficera przebitego bagnetem. Wcześniej – w dziewięćdziesiątym roku – został odsłonięty cokół z urną. W 1992 roku umieściliśmy na cokole płaskorzeźbę „Syberia”, przedstawiającą matkę z dziećmi idącą na Sybir. Potem, po ataku na World Trade Center, powstała płaskorzeźba Madonny. Madonny Nowego Jorku, która trzyma wieżowce w płomieniach. O tyle to ciekawe, że na tej płaskorzeźbie znajduje się wizerunek właśnie Pomnika Katyńskiego i horyzont z Manhattanem. Tak więc, gdy patrzy się w przestrzeń – na Manhattan – ma się przed sobą właśnie wizerunek przedstawiony na mojej płaskorzeźbie. To właśnie idealnie pokazuje, gdzie stały te dwa najwyższe budynki World Trade Center.

Kompozycja, ten pomnik, została zaprojektowana specjalnie na to miejsce. Najpierw dostaliśmy miejsce i wówczas zrobiłem pierwszą makietę. Początkowo chciałem zrobić olbrzymi krzyż na trzydzieści metrów z czarnego granitu, ale przestraszono się tego. Wówczas skoncentrowałem się na kompozycji tego oficera polskiego, no i na płaskorzeźbie „Syberia”.

Twórca Pomnika Katyńskiego Andrzej Pityński obok swojego dzieła. Fot. ze zbiorów A. Pityńskiego

Teraz mamy inny problem. Trzydzieści lat minęło, zmieniły się władze New Jersey City, sprawa jest w sądzie. Tak to teraz wygląda.

Wróćmy jeszcze do koncepcji. Jak powstała koncepcja oficera przebitego bagnetem?

Pomysł powstał, gdy zawiązał się komitet. Jak mówiłem, na czele stanął mecenas Nowak. Jego zastępcą został pan Płoński, amerykański weteran, i jeszcze kilkanaście osób – pan Rutkowski, skarbnik, bohater spod Monte Cassino i jego żona, która dała 30 tysięcy dolarów, swoje oszczędności, na obłożenie pomnika granitowymi schodami; ksiądz Zubik, pan Morawski. Gdy zwrócili się do mnie, z miejsca wykonałem trójwymiarową makietę pomnika i odlałem ją w brązie. To był żołnierz, młody oficer polski, zakneblowany, związany, przebity od tyłu sowieckim bagnetem. Ta postać pokazuje prawdę historyczną. Bo oficerowie polscy byli mordowani strzałem w tył głowy, ale potem dobijani sowieckim bagnetem. W książce gen. Władysława Andersa Bez ostatniego rozdziału jest dokładnie opisane, jak byli mordowali, jak kneblowani.

Dla mnie kompozycja jest bardzo czysta. Niektórzy mówią, że makabryczna. Makabryczna była zbrodnia katyńska, a pomnik jest czysty – w kompozycji, w proporcjach. To jest symbol paktu Ribbentrop–Mołotow, podania sobie łap dwóch zbrodniarzy, Hitlera i Stalina, żeby zniszczyć naród polski.

Druga wojna światowa w historii naszego narodu jest najbardziej tragiczna, bo mordowali nas wszyscy. Mordowali nas od wschodu do zachodu, od południa do północy. Niemcy, Gestapo, Rosjanie, Armia Czerwona, NKWD w gułagach. Nawet Litwini nas mordowali w Ponarach, nawet nasi południowi Słowacy się dołożyli. Potem przyszedł nowy okupant, przyszła żydokomuna – UB. Przecież Stalin tylko im wierzył. Nawet polskim komunistom nie wierzył.

Berman, Światło. To była maszyna zbrodni. Oni byli jeszcze gorsi od Niemców. No i rzeź wołyńska. Ukraińcy także się dołożyli. Byłeś Polakiem, to byłeś skazany na śmierć. Tylko dlatego, że byłeś Polakiem i że byłeś katolikiem. Zdradzili nas w Jałcie, zamordowali Sikorskiego. I historia się powtarza. Teraz Smoleńsk…

To jest nie do wiary. Ten biedny naród! Ci ludzie, którzy przeszli przez piekło. Wszyscy nas mordowali. I dzisiaj: ci politycy z PO to są przecież zdrajcy. Jak to może być, że oni jeszcze w ogóle chodzą po tej świętej polskiej ziemi?! To jest niesamowite. I ta „Gazeta Wyborcza”, która zawsze mnie szarpie. Zawsze mnie atakuje również „Polityka”. To jest rak na sercu narodu polskiego. No ile można, ile można? I teraz, tutaj, w Nowym Jorku.

Poznaliśmy się w dziewięćdziesiątym pierwszym roku. Potem woziłeś mnie po Ameryce i widziałem Twoje pomniki. Ale jeszcze poproszę o szczegóły techniczne Pomnika Katyńskiego. Jakie są jego wymiary i ciężar? Był zrobiony w Johnson Institute?

Tak, w Johnson Institute. To jest czternaście metrów. Sama postać żołnierza waży siedem ton. Tam są jeszcze te wszystkie płaskorzeźby, a cokół ma cztery metry. To jest lity granit, olbrzymi ciężar. Stoi na fundamencie w kształcie stopni, schodów. Nasuwa się skojarzenie. Bo teraz w Warszawie odsłonili… schody jako Pomnik Smoleński. To jest przecież tragedia.

No właśnie, ludzie krytykują. Możemy to zmienić, uzupełnić. Ale przypomnijmy pomniki profesora Andrzeja Pityńskiego.

Jest ich trochę: w Bostonie „Partyzanci”, olbrzymi pomnik; w Baltimore, amerykańskiej Częstochowie – ksiądz Popiełuszko. Są następne kompozycje monumentalne – „Światowit” na czterdzieści metrów, w brązie odlany na wosk tracony. To jest jedyny taki, najwyższy pomnik odlany na wosk tracony, został odlany w Tajlandii. Są „Partyzanci” numer dwa, „Patriota” w Stalowej Woli, „Armia Błękitna” w Warszawie. Wiele popiersi; jest generał Anders w amerykańskiej Częstochowie, drugi jest pod Monte Cassino. A trzecia rzeźba znajduje się w Muzeum Wojska Polskiego. Dwa pomniki papieża, jeden w Ulanowie na środku rynku. To był pierwszy pomnik w Polsce; zrobiłem go nielegalnie. Kolejny jest w New York City, w samym Nowym Jorku. Jest pomnik Wołyniaka, który podarowałem do Kuryłówki koło Leżajska, no i są monumentalne płaskorzeźby. W Ulanowie jest „Tarcza Honoru”. W Tarnobrzegu – pomnik Tarnowskiego. Jest tego trochę… Madame Curie znajduje się w Bayonne. Realizuję różne zamówienia, jestem bardzo zajęty.

Jeszcze tylko wspomnę „Tarczę Honoru” w Ulanowie w Urzędzie Miasta. Powstała w związku z zamordowaniem 2500 Żydów w Ulanowie we wrześniu 1939 roku. Bo rodzina Pityńskich pochodzi z Ulanowa. To wspaniałe miasteczko w widłach rzek, które słynie z flisaków. „Partyzanci” w Bostonie to na pamiątkę ojca? Też partyzanta z II wojny światowej, aresztowanego za Solidarność jeszcze po 13 grudnia 1981 roku, mimo że miał wówczas ponad 80 lat.

Tak, mój ojciec i moja mama, i mojej matki brat – byli najpierw w AK, potem w NZW – Narodowym Związku Wojskowym. Ojciec się ujawnił w czterdziestym siódmym roku. Mama się nigdy nie ujawniła. A matki brat, Michał Krupa, to już legenda, ukrywał się do pięćdziesiątego dziewiątego roku. W Kulnie go dopadli. Ja miałem też przejścia, najgorszy był czas stalinowski. Szaleli wtedy. Szukali chłopaków, którzy byli w lesie, tych żołnierzy wyklętych, i to się odbiło również na mnie. Rewizje, podsłuchy. W szkole także miałem problemy jako „dziecko bandytów”. Po ogólniaku chciałem iść do marynarki wojennej, oczywiście mnie nie przyjęli. Znowu te papiery po rodzicach. Potem zrobili prowokację, sądzili mnie na środku rynku z ojcem. Wkroczyłem do akcji, kilku ormowców pobiłem. To był pierwszy sąd pokazowy w Ulanowie. Zgonili wszystkich. Bandyci siedzieli za stołem, za czerwoną szmatą, a mnie przyprowadzili, jak bandytę, pod strażą milicjanta z psem i pepeszą. Taki właśnie był czas. Potem już wiedziałem, że moje miejsce nie jest w Polsce, musiałem stamtąd jakoś uciekać. Uciekłem do Krakowa, stracili kontakt ze mną, to całe UB. Potem dostałem się na Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie. Połapali się dopiero na trzecim roku, wtedy dopiero UB do mnie przyszło. Ale uciekłem, a oni zgubili ślad po mnie.

Trzynastego grudnia aresztowanie ojca.

Tak, no tak. Przyjechali, zabrali. Mieli go cały czas na celowniku. Bo to prawda, że bali się go. Pewnego razu pod kościołem komentowali stan wojenny, a ojciec powiedział, że jak coś się ruszy, to pół Ulanowa uzbroi. Przyjechali, zabrali i posadzili go. Ja wtedy pracowałem nad pomnikiem Żołnierzy Wyklętych, no i zrobiłem „Partyzantów”. Był konkurs w Johnson Atelier. Chcieli coś postawić przed budynkiem. Ja w tym konkursie właściwie nie brałem udziału, ale zacząłem tam pracować. To był siedemdziesiąty dziewiąty rok. Miałem tę kompozycję i jurorzy „nadziali” się na lance tych moich partyzantów. To była makieta. Bardzo im się to spodobało. Zlecili mi, żebym robił pomnik, choć nie wiedzieli, co to są partyzanci, jeźdźcy. Wydawali się abstrakcyjni, taka rzeźba formistyczna, ekspresyjna.

W pewnym momencie miałem dylemat, co robić. Czy iść tylko na kompozycję i zrobić jakąś tam ozdobną rzeźbę, czy zrobić właśnie partyzantów. I zrobiłem partyzantów. Chłopaków sponiewieranych, na koniach, jak duchy błądzące po lasach, takich desperatów. Wtedy zorientowali się, że to jest coś głębszego, że jest podtekst.

Trzeba było wybrać spośród trzech miast. Było Chicago, był właśnie Boston i Nowy Jork. Boston był najlepszym miejscem. Tam w historycznym miejscu padły pierwsze strzały do Anglików i zaczęła się zawierucha, rewolucja. No i tam umieścili pomnik na trzy miesiące, a stoi do dzisiaj. Tylko że zmieniają mi miejsce tego pomnika od czasu do czasu.

Bo jak przyjdzie nowy burmistrz i ma swoich ludzi, to najczęściej ci z lewicy laickiej jeżą się na mnie. Uważają, i słusznie, że pokazuję zbrodnie komunistyczne, trockistowskie i marksistowskie na narodzie polskim.

Tego się boją. Najlepszy dowód jest teraz z Pomnikiem Katyńskim. Pomnik stał trzydzieści lat, ludzie przychodzili, czcili różne rocznice. Było spokojnie. W pewnym momencie burmistrz Jersey City dogadał się z jakimś deweloperem. W grę wchodzi duża suma pieniędzy. No i pomnik im zawadza. Bo chcieliby zrobić lunapark, wesołe miasteczko. Różne bzdury opowiadają, a przecież ten pomnik wpisuje się w pomniki właśnie Holocaustu, których jest tysiące.

No właśnie, teraz przejdźmy do ostatniej monumentalnej rzeźby, która jest ciągle w magazynach odlewów.

Mam problem z Pomnikiem Wołyńskim – to jest bardzo ważna i aktualna sprawa. Został zrobiony w Gliwicach. Jest gotowy. Miał stanąć w Jeleniej Górze, potem miał być u ojca Rydzyka. Co się z nim dzieje? Gdzie w końcu stanie ten ważny pomnik?

Historia tego pomnika jest podobna do historii pomnika w Katyniu. Dziesiątki lat ukrywano tę zbrodnię. Nie wolno było o niej mówić „wołyńska”.

Ci politycy, z którymi się spotkałem, to są tchórze. To ludzie, którzy się boją własnego cienia. Bo jak to? Jesteśmy niby w nowej Polsce. Ale mimo wszystko tego pomnika nie można jeszcze postawić?

Pierwszą moją ideą było postawić pomnik o zbrodni wołyńskiej w Rzeszowie. Bo to stolica Podkarpacia. Kiedyś to było województwo lwowskie. I tam ten pomnik powinien być. Ale mają tam burmistrza, jakiego mają… czerwonego. No i bruździ; jak może, tak przeszkadza. Byłem u niego kilka lat temu. Ale on ma co innego w głowie. Chce, żeby mu robić jakieś wesołe pomniki. Pomniki Mickey Mouse.

Naprawdę?

Żeby ludzie się cieszyli. A przecież to, co się wyprawiało na Wołyniu, to była największa zbrodnia, tragedia, mordowali dzieci… Oni mordowali, torturowali. Jak można do tego dopuścić, ażeby nie wolno było o tym mówić? To wstyd! Dla tych polityków ja mam pogardę.

Była szansa postawić ten pomnik w Stalowej Woli, gdzie prezydentem jest Nadbereżny. Ale on się także przestraszył. Potem była Jelenia Góra. Skontaktowali się ze mną ludzie z Jeleniej i dalej próbują walczyć o pomnik. Mają już wybrane miejsce. Pewna starsza pani dała miejsce pod ten pomnik tuż przy wjeździe do miasta. Ale burmistrz i jego żona-pseudoartystka blokują. Mogliby przynajmniej nie przeszkadzać, a oni blokują.

dziemy jeszcze do tego wracać i pilotować tę sprawę.

Dobrze, ale czekaj jeszcze. Była szansa postawić pomnik u ojca Rydzyka. To wspaniały dyrektor, wspaniały Polak, wspaniały ksiądz, który ma swoją wizję. To jest jedyny facet, z którym można było coś zrobić i robiliśmy. I co się okazało? Okazało się, że i on jest zablokowany. Był przedtem w Toruniu bardzo dobry biskup. Ale teraz dali młodego biskupa – ma jakieś czterdzieści lat – który może się nie orientuje. No, nie zgadza się. Biskupi ukraińscy, którzy mają na niego wpływ, zrobili kampanię i zablokowali ojca Rydzyka. A pomnik powinien właśnie tam stać, bo wybrane zostało piękne miejsce.

Miał stanąć w parku pamiątek patriotycznych.

Ale co z tego, jak hierarchia biskupia się w to wmieszała. Mnie ręce opadają. Jestem katolikiem, jestem chrześcijaninem… ale tu w grę wchodzi polityka przeciwko narodowi polskiemu. Przecież oni sami sobie gardła podrzynają, to jest nie do opisania. Ja nawet nie chcę o tym myśleć. W końcu dojdzie do tego, że zabiorę ten pomnik do Ameryki i koniec. I będzie śmiech na cały świat.

Wywiad Stefana Truszczyńskiego z twórcą Pomnika Katyńskiego w New Jersey, prof. Andrzejem Pityńskim, pt. „Lewica laicka jeży się na mnie”, znajduje się na s. 7 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Stefana Truszczyńskiego z twórcą Pomnika Katyńskiego w Jersey City, prof. Andrzejem Pityńskim, pt. „Lewica laicka jeży się na mnie”, na s. 7 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Andrzejowi nie zależało na splendorach, ale każda praca była dla niego wyzwaniem. To, co tworzył, otacza nas na co dzień

Wybrał on, moim zdaniem, najtrudniejszy rodzaj sztuki – sztukę użytkową. Andrzej nigdy nie wysłał swojej pracy na żaden konkurs. Pewnie gdyby to zrobił, jego pracę uznano by za zbyt mało ambitną.

Maria Wandzik

Centrum Kultury Śląskiej w Nakle Śląskim zaprasza mieszkańców powiatu tarnogórskiego i wakacyjnych przybyszów z innych części Polski na wystawę prac Andrzeja Kopki. Złożyły się na nią dwie ekspozycje: cykl fotografii „Zza szyb” oraz grafiki „Zza szyby”. Fotografie były robione zza szyb pociągu w czasie ostatnich podróży autora do Centrum Onkologii w Bydgoszczy oraz do Białki Tatrzańskiej. Grafiki zostały wykonane na zlecenie.

Fot. Materiały promocyjne wystawy

Andrzej Kopka (1962–2017) – artysta plastyk, absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, ukończył wydział Grafiki w Katowicach (1990 r.). Od 1991 roku należał do Związku Polskich Artystów Plastyków – Okręg Katowice. Uprawiał malarstwo i grafikę, był autorem znaków graficznych, kalendarzy, plakatów i bilbordów. Zajmował się grafiką komputerową i oprawą graficzną gazet, książek czy wydawnictw okolicznościowych. Próbował swych sił także w sztuce abstrakcyjnej czy surrealizmie. Brał udział w wystawach i plenerach, jego prace znajdują się w zbiorach krajowych i za granicą. W latach 2013–2017 współpracował z Centrum Kultury Śląskiej, projektując świetne plakaty, zaproszenia. W 2011 r. otrzymał Nagrodę Starosty Będzińskiego za osiągnięcia w dziedzinie twórczości artystycznej, upowszechniania i ochrony kultury. Oto, jaka opinia towarzyszyła przyznaniu tej nagrody:

Wybrał on, moim zdaniem, najtrudniejszy rodzaj sztuki – sztukę użytkową. (…) Andrzej nigdy nie wysłał swojej pracy na żaden konkurs. Pewnie gdyby to zrobił, jego pracę uznano by za zbyt mało ambitną. Andrzejowi nie zależy na splendorach. To, co tworzy, otacza nas na co dzień. Jest potrzebne każdemu, komu choć trochę zależy na estetyce otaczających go przedmiotów. (…) Już od momentu nauki w katowickim Liceum Sztuk Plastycznych związał swą twórczość ze sztuką użytkową, w której fascynuje go możliwość powielania prac tak, aby sztuka rzeczywiście trafiła pod strzechy.

Jest autorem licznych plakatów, bilbordów, okładek do rozmaitych wydawnictw czy reklam. To on był jednym z założycieli i pierwszych redaktorów „Aktualności Będzińskich”, których jest obecnie redaktorem naczelnym. To on jest autorem wielu graficznych wizerunków, m.in. loga 650-lecia nadania Będzinowi praw miejskich. Jego rysunki satyryczne wypełniały i pewnie będą długo jeszcze wypełniać łamy niejednego wydawnictwa. Jest autorem tak banalnych rzeczy, jak choćby pomoce naukowe dla dzieci czy ilustracje książkowe dla Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych. Pewnie dla niektórych artystów to zwykła rutyna, ale nie dla Andrzeja, który każdą pracę traktuje jak wyzwanie.

Wystawa będzie trwała do końca lipca br.

Artykuł Marii Wandzik pt. „Zza szyby. Grafiki Andrzeja Kopki” można przeczytać na s. 12 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marii Wandzik pt. „Zza szyby. Grafiki Andrzeja Kopki” na s. 12 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Nasza Pani Najświętszego Serca Jezusowego – mało znany obraz związany z kultem Najświętszego Serca Jezusa

Odarty z ram, wygnieciony i potargany, w końcu stał się przedmiotem internetowej aukcji. Jego wcześniejsze losy nie są znane. Odnowienie przywróciło mu piękno, którym zachwyca nawet znawców sztuki.

Barbara Maria Czernecka

Wizerunek Matki Bożej i Jej Syna w takiej postaci stał się najbardziej popularny w miejscowości Issoudun w departamencie Indre, położonym na terenie środkowej Francji. Tam właśnie około 1854 roku powstała Kongregacja Misjonarzy od Najświętszego Serca. Błogosławiony Papież Pius IX oficjalnie zatwierdził owo modlitewne stowarzyszenie, a wkrótce także sam zarejestrował się jako członek tego bractwa. 8 września 1869 roku czczony tam wizerunek Matki Bożej Najświętszego Serca został uroczyście ukoronowany. (…)

Pierwowzór tego wizerunku przedstawia Najświętszą Maryję Pannę na lewej ręce trzymającą Jezusa, a na prawej dłoni – Jego Najświętsze Serce. Szaty obu postaci mają kolory klasyczne. Suknia Madonny jest barwy purpurowej na znak matczynej miłości. Jej płaszcz – błękitny ze złotawym podszyciem, co oznacza świętość Boga – symbolicznie ukazuje niebo. Otacza cały ludzki rodzaj. Zielony kolor podszewki zapewne nawiązuje do Raju. Dzieciątko na sobie ma tradycyjnie białą, acz misternie przyozdobioną szatkę.

Fot. archiwum prywatne rodziny Czerneckich

Matka Boża nogą odzianą w bucik przydeptuje węża oplatającego kulę ziemską. Ten w paszczy trzyma zerwaną gałązkę z jabłkiem, będącym znakiem owocu z drzewa zakazanego w starotestamentalnym Edenie. Także i tu została więc Niepokalana Maryja przedstawiona jako Nowa Ewa, ostatecznie miażdżąca głowę biblijnego kusiciela.

Najświętsze Serce Syna, gorejące miłością dla nas, acz zranione cierniami naszych grzechów, Bogarodzica trzyma w swojej prawej dłoni. Jest to centralny, bo najważniejszy element całego obrazu.

Wymowne jest także przedstawienie dziecięcej postaci Jezusa. Jedną rączkę położył na piersi, a drugą wskazuje na oblicze Rodzicielki. Jednocześnie dyskretnie, paluszkami, wyjawia tajemnicę własnej boskiej i ludzkiej natury, a także jedności Trójcy Przenajświętszej. Nawet Jego małe stópki obute w sandałki są oznaką panowania i wolności. Dotknął nimi ziemi i zna naszą ciężką dolę. W ziemskim żywocie przecież nie ominęły Go trudy, prześladowania, cierpienia, a nawet męczeńska śmierć, uwieńczona zwycięskim Zmartwychwstaniem.

Postaci na obrazie są opromienione Bożą chwałą. U dołu płótna, nieco zachmurzona, widnieje krzywizna globu. Wyraźnie ponad ziemskim światem jest Królowa – Matka, jako regentka opiekująca się jeszcze małoletnim Królem – Synem. Ona jedna może i umie polecić Jemu wszystkie nasze sprawy. Przytula do Niego głowę, aby jak najuważniej wysłuchać i Jego mądrych słów. Gest ten pięknie wyraża ewangeliczną wartość służby poprzez naturalny, macierzyński instynkt. Zachowany jest w tym tradycyjny porządek, będący podstawą stałości i bezpieczeństwa.

Matka i Syn mają na głowach królewskie korony, zdobne w drogocenne klejnoty. Nie bez znaczenia jest ich kształt. Korona Niewiasty jest otwarta, typowo kobieca, wzorowana na używanych w zamierzchłych czasach przez królowe. Monarszy zaś wieniec Chrystusa jest zamknięty przecinającymi się pałąkami, z krzyżykiem na szczycie, ponad kulką wyobrażającą ziemię. Jest to jeden z elementów regaliów oznaczających suwerennego władcę. (…)

Prezentowany przy tekście obraz na płótnie w oryginale ma pokaźne rozmiary: metr szerokości i dwa metry wysokości. Musiał niegdyś stanowić ważną część niewątpliwie wspaniałego ołtarza katolickiej świątyni. Skrzętnie ukrywa tajemnicę, kto go ufundował, gdzie był czczony, jak długo skupiał na sobie wzrok wiernych i dlaczego został stamtąd zdjęty. Odarty z ram, wygnieciony i potargany kupieckim traktowaniem, w końcu stał się przedmiotem internetowej aukcji. Po dosyć zawiłej podróży po Polsce z ziemi lubelskiej zawrócił na Śląsk, gdzie ponoć pierwotnie został zlokalizowany. Jego wcześniejsze losy nie są znane. Po gruntownej renowacji, przeprowadzonej przez fachowego konserwatora, odzyskał swój wspaniały blask.

Cały artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Nasza Pani Najświętszego Serca Jezusowego” znajduje się na s. 8 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Nasza Pani Najświętszego Serca Jezusowego” na s. 8 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

„Biografia a sztuka. Wokół symbolizmu Jacka Malczewskiego”. Wykład z cyklu spotkań wiosennych w Muzeum Tarnogórskim

Malczewski już jako dziecko miał bardzo silne poczucie własnej, niepowtarzalnej indywidualności, by nie rzec wyjątkowości i obawiał się, że Matejko kształci go na kontynuatora własnego malarstwa.

Maria Wandzik

Muzeum Tarnogórskie tegoroczne spotkania wiosenne poświęciło tak zacnemu artyście, jakim jest Jacek Malczewski. Tajniki jego życia i twórczości przybliżała kierująca Działem Sztuki Muzeum Górnośląskiego prof. Agnieszka Bartków.

Malczewski to malarz i rysownik, czołowy reprezentant Młodej Polski, zwany ojcem symbolizmu w polskim malarstwie na przełomie XIX i XX wieku. Urodzony w Radomiu w 1854 r., zmarł w 1929 r. w Krakowie. (…)

Malczewski, który pisał, że już jako dziecko miał bardzo silne poczucie własnej, niepowtarzalnej indywidualności, by nie rzec wyjątkowości, obawiał się, że zapatrzony w swą wizję Matejko kształci go na kontynuatora własnego malarstwa. (…)

Malarstwo Matejki odcisnęło piętno na wyobraźni Malczewskiego i wraz z poezją wielkich romantyków oddziałało formotwórczo na patriotyczno-historyczny nurt jego twórczości. Jednakże w listach do ojca pisał: „Chcę inaczej malować jak Matejko, jak wszyscy mistrze świata, chcę malować świat żyjący, rzeczywistość, prawdę”. (…)

Przełom symbolistyczny w sztuce Malczewskiego zbiegł się w czasie z okresem najbardziej dynamicznych przemian w sztuce polskiej. Malczewski odnalazł własny styl i stopniowo realizował koncepcję sztuki, która miałaby wyrazić „duszę świata całego i całej ludzkości” oraz „uczucia własne” artysty. Wszystkie, dotąd rozproszone tematy i wątki sztuki integrował w całość: zarówno motywy folklorystyczne, antyczne, tematy biblijne, patriotyczno-narodowe, autoportrety, portrety oraz pejzaże.

Romantyczny mesjanizm na stałe zagościł w obrazach artysty. Najbardziej bezpośredni i najgłębszy wyraz znalazł w Melancholii (1890-1894); impulsem była twórczość Słowackiego. Melancholia to obraz w całości fantastyczny i wizjonerski, a przecież konkretny w szczegółach i pełen powagi. Znaczący w podziale obszarów kolorystycznych, ekspresyjny w perspektywicznych ujęciach. Przedmiotem syntezy Malczewskiego stał się w stulecie upadku Polski cały wiek niewoli. Czas ponawianych przez kilka pokoleń, daremnych walk o wolność został ujęty w parabolę życia ludzkiego od dzieciństwa przez dojrzałość ku śmierci. Tłumna akcja przedstawionego dramatu rozwija się od strony lewej, z obrazu ustawionego na sztaludze w głębi atelier, zawęźla w centrum, wycisza po prawej, pod uchylonym oknem pracowni artysty. Na prawym skraju widnieje postać kobieca w czarnych szatach. Stoi i progu świetlistego ogrodu, symbolu upragnionej wolności, w stronę której niesiony jest tłum wypływający z rozpoczętego obrazu, przed którym siedzi pogrążony w marzeniu artysta. Postać kobiety ma dwoistą naturę zarówno Melancholii, jak i Śmierci. (…)

Ojczyzna była dla Malczewskiego dobrem najważniejszym; tak powtarzał swoim studentom w Akademii. Mówił: „Gdybym nie był Polakiem, nie byłbym artystą”. Wartości patriotyczne i religijne zaszczepiła w nim rodzina, szczególnie umiłowany ojciec Julian.

Cały artykuł Marii Wandzik pt. „Biografia a sztuka. Wokół symbolizmu Jacka Malczewskiego” znajduje się na s. 12 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marii Wandzik pt. „Biografia a sztuka. Wokół symbolizmu Jacka Malczewskiego” na s. 12 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Starodawna ikona i zapiski na marginesach XVIII-wiecznego ewangeliarza z Lwowskiego Muzeum Akademii Teologicznej

Jako świadectwo dawnych czasów ostały się zapiski na marginesach ewangeliarza. Odkryte w 2013 roku przez jednego z autorów niniejszego artykułu, prapra…wnuka księdza Jerzego, ujrzały światło dzienne.

Martyna Jarosińska
Marcin Niewalda

Lwowskie Muzeum Akademii Teologicznej w 1939 roku nie wiedziało, że w swoich zbiorach ma prawdziwy skarb. Ukryta w skrzyni między innymi zabytkami ikona figurowała jako dzieło z XVIII wieku.  Niewiele brakowało, aby na tym skończyła się jej historia, bowiem odłamek niemieckiej bomby trafił Matkę Bożą „Hodegetrię” w oko tak samo, jak trafiły odłamki zabijając tysiące osób w czasie wojny. Na napisanej na niezwykłym zielonym tle ikonie została jednak tylko szrama, a reszta przetrwała.

Zapiski na marginesie XVIII-wiecznego ewangeliarza | Fot. Genealogia Polaków

Zdziwiłby się niepomiernie paroch isajski Jerzy Topolnicki lub jego teść Bazyli Jaworski w XVIII w., gdyby usłyszeli, że to już wówczas stareńkie przedstawienie Najświętszej Panienki zostało namalowane w ich czasach. Zdziwiliby się zresztą jeszcze bardziej, czytając powielane na setkach stron internetowych fantastyczne opowieści o ich wiosce, która rzekomo miała 7 kościołów na 7 przysiółkach rozłożonych na górach niczym Rzym, a w każdym z nich inny paroch. Możliwe, że ksiądz Jerzy przeczuwał, co się święci, być może znał skłonność parafian do konfabulacji, a może w końcu polityka cesarskiej niechęci wobec unitów zmotywowała go to tego, aby na marginesach ewangeliarza, na przeszło 150 stronach przepisać stare akty wydawane przez królów polskich jeszcze w XVI wieku. Jak zbawienny był ten pomysł, miało się okazać dopiero 230 lat później. (…)

Przyjazne, lecz wolne i uparte plemię Wołochów przybyło tu bowiem już w XV wieku. Isaje lokowano w 1444 roku, a dalej kolejne wsie wołoskiego okręgu. Dobrze im było w Rzeczypospolitej. Od razu wznoszono cerkwie – ośrodki spoiwa duchowego – oraz karczmy – miejsca, gdzie kniaziowie mogli słuchać ludzi i ogłaszać, niczym w małym ratuszu, swoje prawa. Wtedy to właśnie nieznany, zapewne wędrowny artysta, a może kaznodzieja, jeżdżąc po wioskach, proponował pisanie ikon.

Dopiero ponad pół tysiąca lat później, gdy dzieło jego dostało się w ręce naukowców z Muzeum Narodowego im. Szeptyckiego we Lwowie, zaczęto odkrywać jego niezwykłość artystyczną i unikalność.

Cały artykuł Martyny Jarosińskiej i Marcina Niewaldy pt. „Tajemniczy autor bojkowskich ikon” znajduje się na s. 8 majowego „Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Martyny Jarosińskiej i Marcina Niewaldy pt. „Tajemniczy autor bojkowskich ikon” na s. 8 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl

Muzyczna Polska Tygodniówka. 17. Aukcja Sztuki Młodej – 27 marca 2018 r. Gość: Mikołaj Konopacki

Zapraszamy do zapoznania się z katalogiem 17. Aukcji Sztuki Młodej, która odbędzie się w warszawskiej Pragalerii (przy ul. Stalowa 3), 27 marca, o godz. 19.30. Wystawa przedaukcyjna już trwa.

Mirella Stern Jak kochać – to na zabój, dyptyk.

W Muzycznej Polskiej Tygodniówce WNET, gościł Mikołaj Konopacki, dyrektor warszawskiej Pragalerii, gdzie we wtorek odbędzie się już 17. Aukcja Sztuki Młodej. Organizatorzy aukcji zapraszają także na showroom kolekcjonerski, w trakcie którego omówić można z ekspertami nie tylko ofertę katalogową, ale także porozmawiać o sztuce, inwestowaniu lub strategii budowania kolekcji.

 

Ewelina Kołakowska
161817145, 2018 olej, płótno, 130 x 100 cm, sygn. na odwrocie.

Showroom kolekcjonerski dbędzie się w najbliższą sobotę i niedzielę, czyli 24 i 25 marca 2018 roku. W tych dniach galeria będzie czynna w godzinach od 12.00 do 18.00.

– Zachęcamy do zapoznania się z ofertą aukcyjną i uczestniczenia w licytacji. Ci z Państwa, którzy nie będą mogli z nami być osobiście, mogą składać zlecenia telefoniczne lub limity licytacyjne. Służą do tego specjalne przyciski przy wszystkich pozycjach w katalogu aukcyjnym. Rekomendujemy także możliwość licytacji on-line w czasie rzeczywistym na platformie internetowej onebid.pl – powiedział Radiu WNET Mikołaj Konopacki.

Ekscytujący jest  WIRTUALNY SPACER po wystawie przedaukcyjnej. Czytelnicy i Słuchacze Radia WNET znajdą go tutaj: http://wnetrza3d.pl/realizacje/pragaleria/17-aukcja-sztuki-mlodej/

Jak podkreśla Mikołaj Konopacki, wirtualne zwiedzanie daje możliwość zobaczenia prac w przestrzeni galeryjnej, bez konieczności oglądania wystawy na żywo:

-Świetnie też służy przypomnieniu ekspozycji i prac artystów, tym z Państwa, którzy wcześniej odwiedzili nas osobiście. Do zobaczenia!

Licytacje rozpoczynają się od kwoty 500 zł. W gronie artystów, których prace będzie można nabyć, m.in. Ewelina Kołakowska, Mirella Stern, Mariusz Robert Drabarek czy Piotr Bubak.

Oto zapis całej rozmowy z Mikołajem Konopackim:

Rysunek jest jak elektrokardiogram, zostawia ślad i jest niepowtarzalny, w przeciwieństwie do grafiki komputerowej

Powoli wracamy do rzeczy podstawowych, bo rodzi się swego rodzaju pustka. Te czasem gigantyczne rzeczy są bez ducha. I dlatego surrealizm jest sztuką, która nasyca widza czymś, co jest ponadczasowe.

Antoni Opaliński
Wojtek Siudmak

Jak Pan został artystą?

To proste pytanie, ale odpowiedź jest skomplikowana. To nie był żaden wybór, stałem się artystą, bo taki się urodziłem. Rysowałem wszystko, jak każde dziecko. Pamiętam moment, kiedy się zorientowałem, że inne dzieci bardzo się cieszą, jak coś narysuję. Stało się ze mną coś przedziwnego, pamiętam, że rysowałem łyżwiarkę na jednej nodze i nie mogłem narysować, więc zacząłem płakać. Pamiętam, że mama pogłaskała mnie po głowie, żebym się nie martwił, że to jest piękne… A ja odpychałem jej rękę, mówiąc, że to jest niedobre, i płakałem cały czas. Właśnie ten fakt, że takie małe dziecko wie, co jest niedobre, świadczył o pragnieniu doskonałości, większej zręczności… (…)

Złoty jeździec. Fot. z archiwum autora

Czy we współczesnej sztuce jest miejsce na metafizykę, na Boga?

Jest. Staram się znaleźć to miejsce. Być może my teraz możemy ująć to w sposób dużo bardziej filozoficzny niż kiedyś. Staram się zrealizować coś, co było wizją metafizyczną. Nie możemy wyobrazić sobie Boga, więc staram się wyobrazić Go na swój sposób, ale wychodząc ze standardowych barier. To nie jest proste, ale uważam, że należy zmierzyć się z tym tematem. Zrobiłem kilka obrazów. Nie jestem z nich zadowolony, chociaż jeden objechał w internecie cały świat i jest reprodukowany na prawo i lewo. To jest Bóg, który reprezentuje kosmos. Jest niewidomy, ponieważ jego oczy są również kosmosem. To skomplikowane, ale myślę, że jest w tym wiele prawdy. (…)

Były epoki, kiedy artyści – jak w średniowieczu – pozostawali anonimowi; były takie, kiedy wynoszono ich na piedestał, i takie, kiedy musieli zabiegać o łaskę tronu. A jaka jest dziś kondycja artysty w świecie zachodnim?

Myślę, że powoli wracamy do rzeczy podstawowych, bo rodzi się swego rodzaju pustka. Te wielkie, czasem gigantyczne rzeczy są bez ducha. I dlatego surrealizm jest tą sztuką, która nasyca widza czymś, co jest ponadczasowe, bogactwem intelektualnym i artystycznym. A mnie nade wszystko interesują dwie rzeczy: zawartość intelektualna, ale również to, co mamy tak bardzo unikalnego – gest artystyczny, ślad. Interesuje mnie w rysunku to, że jest trochę nieudolny, że jest inny od tego, co proponuje technika komputerowa, gdzie wszystko jest wyczyszczone i gdzie nie ma tego śladu. Rysunek jest troszeczkę jak elektrokardiogram, który bezpośrednio zostawia ślad na papierze i to jest niepowtarzalne. Rysunek staje się coraz bardziej interesujący dla kolekcjonera, ponieważ to jest rzecz unikalna. Natomiast próby, takie nieco brutalne, rysowania przy pomocy technik komputerowych – jest dużo wariacji na ten temat – jak się dobrze przypatrzymy, to one są puste. Są jakieś wariacje na temat koloru, na temat form, jest dużo pokrzykiwania, ale jakie jest przesłanie, ślad artysty? Słabością tego wszystkiego jest powierzchowność. (…)

Wieczna Miłość. Fot. z archiwum autora

Jak wygląda Pana pracownia?

Całkowicie banalnie. Jest wielki stół, na którym rysuję, jest kilka sztalug, na których maluję. Są ołówki i farby – i koniec. Czasem, jak mogę, słucham Chopina, czasem rock’n’rolla, żeby się obudzić. Ale nie ma żadnego wspomagania komputerem, ja tego nie chcę. A dlaczego nie chcę? Jak komputery zaczęły wchodzić w życie w latach 70., w Paryżu w Palais de Tokyo była pierwsza taka gigantyczna maszyna. Konstruktorzy – chyba IBM – zapraszali artystów, żeby zaczęli na tym pracować. Zobaczyłem, co to nam daje… że ta maszyna zżera naszą osobowość. Możemy rysować na jakiejś płytce, potem możemy to odbić… No dobrze, ale to nie jest to. Sztuka jest właśnie takim niezdarnym śladem, który właśnie dlatego jest taki cenny. Jak zostanie przetrawiony przez technologię, to zatracamy to. Poza tym jest nietrwały, trzeba go dopiero wydrukować. Francuski etnolog Claude Levi-Strauss, który zresztą pisał bardzo piękne analizy na temat sztuki, zwracał uwagę swoim studentom, żeby każde znalezisko było rysowane. Zastanawiałem się, dlaczego on nie mówi im, żeby fotografowali ze wszystkich stron. Chodziło o to, że rysując, poznajemy strukturę przedmiotu, wyobrażamy go sobie i notujemy w pamięci. Nowoczesne techniki niestety nie pozwalają nam zanotować w mózgu tego wszystkiego. Poznanie staje się bardzo powierzchowne.

Myślę, że trzeba zwrócić na to uwagę teraz, kiedy dzieci siedzą ciągle przy telefonach, przy komputerach i cały czas poświęcają na stukanie jednym palcem, ale nikt nie rysuje i nic się nie utrwala. Rysunek i pisanie są tymi gestami, które pozwalają nam utrwalić obserwację. Dziś przede wszystkim nie obserwuje się. (…)

W Polsce jest Pan znany także z inicjatyw związanych z upamiętnieniem wojennej tragedii Wielunia, Pana rodzinnego miasta. Z tym łączy się idea Nagrody Pokoju „Wieczna Miłość”.

Nagroda Pokoju jest częścią Światowego Projektu Pokoju. Dlaczego ją stworzyłem? Przez całe życie mojego brata patrzyłem na jego cierpienie. Niemcy zrzucali w Wieluniu również bomby chemiczne – przez długi czas nie wiedzieliśmy o tym. Te bomby wyrządziły duże szkody w systemach nerwowych dzieci, także wśród moich braci. Przez wiele lat patrzyłem na powolne umieranie mojego brata. Jeszcze kiedy byłem dzieckiem, obiecałem sobie, że nie zapomnę o tym, że coś zrobię. W latach osiemdziesiątych powstał obraz „Wieczna Miłość”. Później dążyłem do tego, aby na tej bazie zrobić rzeźbę, która nazywa się tak samo. Ona ma przypominać, że zabito w nas piękno, harmonię i dzieciństwo.

Cały wywiad Antoniego Opalińskiego z Wojtkiem Siudmakiem pt. „Kiedy przestaniemy rysować i pisać, staniemy się robotami” znajduje się na s. 10–11 marcowego „Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z Wojtkiem Siudmakiem pt. „Kiedy przestaniemy rysować i pisać, staniemy się robotami” na s. 10–11 marcowego „Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl