Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Dziennikarz mówi również o swojej znajomości ze zmarłym niedawno Andrzejem Iwanem oraz doświadczeniach z Hollywood.
Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Żeby nie być ofiarami cudzych dążeń i planów, trzeba mieć przede wszystkim własną wolę polityczną, wykształcone elity i zdyscyplinowany naród. Inaczej jest się skazanym na działanie sił zewnętrznych.
Mija 160 lat od wybuchu powstania styczniowego – zrywu narodowego, który był i jest oceniany z wielu perspektyw. Z jednej strony uważane jest ono za ostatni akord narodu szlacheckiego, po którym rzeczywistość znacznie przyśpieszyła. Z drugiej strony dla wielu środowisk aktywnych nawet kilkadziesiąt lat później było ono mitem założycielskim, w jego kulcie wzrastały całe pokolenia polskich działaczy niepodległościowych i nawet świadome odrzucenie jego sensowności przez polityków w rodzaju Romana Dmowskiego i obozu politycznego, który wychował, nie było zaprzeczeniem dziedzictwa tego fragmentu dziejów. Dla pana Romana powstanie było swoistym katalizatorem zmian kluczowych dla modernizacji narodu, o którym myślał.
Powstanie, które wybuchło w nocy z 22 na 23 stycznia 1863 roku, było wynikiem wielu splotów okoliczności oraz niewątpliwych prowokacji. Inna sprawa, czy prowokatorzy spodziewali się tego, co wówczas nastąpiło. Margrabia Wielopolski, który chciał wyeliminować swoimi, a więc mimo wszystko polskimi rękami patriotyczną młodzież i wcielić ją siłą do zaborczego wojska, nie może się rysować jako postać pozytywna. Branka, która zarządził, w znacznym stopniu przekreśliła jego działalność w Królestwie, także, a właściwie przede wszystkim tę, która doprowadziła do pewnego ożywienia gospodarczego oraz niewątpliwej, choć niewielkiej autonomii dla kultury polskiej, na jaką car wyraził zgodę. Było to jednak możliwe w dużym stopniu nie dzięki życzliwości systemu i osoby sprawującej władzę, a znacznemu osłabieniu Rosji na skutek wojny krymskiej, która dekadę wcześniej odegrała kolosalną rolę w osłabieniu systemu samodzierżawia i właściwie na chwilę zakołysała państwem.
Można postawić pytanie, dlaczego powstanie na ziemiach polskich, niekoniecznie styczniowe, nie wybuchło w trakcie albo tuż po wojnie Rosji z państwami zachodnimi, kiedy miałoby jakieś szanse powodzenia.
Pewne próby w tym kierunku były podejmowane, polscy emisariusze tudzież ich mocodawcy bywali aktywni na wielu polach, szczególnie w Turcji, a Adam Mickiewicz w związku z działaniami, jakie prowadził, oddał życie. Poszukiwacze tajemnic wszelkiej maści do dziś zadają sobie pytanie, czy zmarł na skutek takiej czy innej, ale mającej naturalne źródło choroby, czy też został otruty przez kogoś, kto jego działań się obawiał. Rzecz ta prawdopodobnie pozostanie w sferze spekulacji. (…)
Kto odniósł korzyści z wybuchu powstania? Oczywiście tradycyjnie należy wskazać Turcję jako najżyczliwszy względem powstania podmiot międzynarodowy, który otwarcie zgodził się na tworzenie formacji powstańczych na swoim terytorium. Turcy mieli ku temu niezależne od wszystkich powody, aczkolwiek, jak zaznaczyłem powyżej, nie byli czynnikiem liczącym się w grze mocarstw.
Warto jako ciekawostkę nadmienić, że stworzony przez Zygmunta Miłkowskiego oddział zasłynął zwycięską, romantyczną epopeją na terenie Rumunii, skąd próbował przedrzeć się na tereny polskie, a sam Miłkowski za pomocą swoistej dezinformacji doprowadził Rosjan do przekonania, że polski korpus ekspedycyjny zamierza dokonać desantu na… Krym, gdzie przygotowali się oni ponoć do odparcia ataku.
Wybuch powstania życzliwie przyjął również dwór austriacki, który widział w nim możliwości dalszego komplikowania sytuacji rosyjskiej i jej polityki względem Turcji. Oczywiście owa życzliwość pewnie skończyłaby się w wypadku zwycięskiego zakończenia powstania, ale politycy i wojskowi co do tego złudzeń raczej nie mieli i szans na zwycięstwo Polakom nie dawali, dlatego też Austria mogła spokojnie dość życzliwym okiem patrzeć na powstańcze działania i momentami udawać, że nie widzi wsparcia płynącego z jej terytorium, tudzież dawała powstańcom ograniczoną i cichą, ale jednak możliwość funkcjonowania na swoim obszarze. Założenie tu było proste: im dłużej Rosja będzie zajęta kwestią polską, tym lepiej.
Zupełnie inaczej wyglądała ta sama kwestia z pozycji dworu w Berlinie. Prusy, dążące do roli jednoczyciela, a właściwie dominatora całych Niemiec, miały w tym dążeniu wielu wrogów: Austrię – Franciszek Józef był cesarzem niemieckim, a nie austriackim, jak utarło się w naszych czasach uważać; Francję – której władca, Napoleon III, po pierwsze miał swoje aspiracje odnośnie do różnych części Europy, po drugie nie chciał, by na kontynencie narodziła się nowa potęga; jego punkt widzenia, wydaje się, był podzielany przez imperium brytyjskie oraz Rosję, która mimo wojny z lat pięćdziesiątych utrzymywała przyjazne relacje z Francją właśnie.
Elementami ówczesnej europejskiej układanki geopolitycznej były też jednoczące się Włochy, popierane przez Napoleona i wrogie Austrii, która z kolei stanowiła dla Rosji przeszkodę w ekspansji na Bałkany, tudzież panowała nad ludami słowiańskimi i wyznawcami prawosławia, a ideologia rosyjska przywłaszczała sobie prawo bycia protektorem prawosławia itd. Układanka ta zresztą jakoś powtórzyła się kilkadziesiąt lat później, w czasie poprzedzającym I wojnę światową, którą Polacy wykorzystali skutecznie dla odzyskania niepodległości.
Otto von Bismarck na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XIX stulecia był pruskim ambasadorem najpierw w Petersburgu, gdzie nawiązał sporo relacji z elitami rosyjskiej polityki, potem zaś w Paryżu, gdzie przestudiował politykę Napoleona III i wiedział, gdzie leżą jej słabe punkty, natomiast tuż przed wybuchem powstania powołany został na premiera Prus, gdzie mógł w pełni wykazać się swoimi umiejętnościami oraz sprawdzić się jako moderator nowego dla Niemiec układu sił.
Wybuch powstania był dla tej tego nowego układu zbawienny na tyle, że każe to stawiać tezę o możliwości prusko-niemieckiej inspiracji tego wydarzenia, która mogła być przez Bismarcka sterowana zarówno z Petersburga, jak i Paryża.
Poza tym rzecz rozgrywała się na wielu polach, w każdym razie od pierwszych dni po wybuchu powstania Niemcy dawali sygnały pełnego poparcia dla działań rosyjskich, łącznie z koncentracją wojsk nad wschodnią granicą Prus i wyrażeniem gotowości udzielenia Rosji militarnej pomocy, gdyby taka była potrzebna. Deklaracje pruskie poza tym wpływały na umiędzynarodowienie kwestii polskiej i zmuszały rządy do opowiedzenie się po którejś ze stron. Polityka francuska, która nie znalazła sposobu na bycie propolską i prorosyjską jednocześnie, znalazła się w matni, z której nie wyszła przez dłuższy czas, co pozwoliło Bismarckowi na dekadę swobodnych działań i generalne zmiany polityczne w środkowej Europie.
Symbolem tej polityki stał się zupełnie niepozorny dokument, podpisany 8 lutego 1863 roku w Petersburgu przez generała i adiutanta Króla Prus, Gustava von Anvenslebena, od którego nazwiska wziął on swoją używaną w historiografii nazwę. „Konwencja Alvenslebena”, bo o niej mowa, precyzowała formy współpracy obu stron przy tłumieniu powstania oraz pozwalała wojskom rosyjskim na przekraczanie granicy z Prusami dla celów operacyjnych.
Znaczenie dokumentu było znacznie większe niż wynikało z samych zapisów. Mocarstwa europejskie szybko zdały sobie z tego sprawę, domagając się pokojowej regulacji sprawy polskiej. Ich propozycje, w sytuacji pruskiego poparcia dla opcji brutalnej, zostały przez Rosję odrzucone.
Stłumienie powstania, oprócz tragicznych dla samych Polaków faktów, zmieniło układ sił w Europie. Na wschodzie zniknął czynnik, który mógł zablokować pruską drogę do dominacji w Niemczech, Prusy natomiast mogły rozpocząć swój marsz do tego celu, a trzeba przyznać, że dokonały tego wyjątkowo szybko.
Od konwencji do proklamacji 18 stycznia 1871 roku przez Bismarcka w zdobytym przez Prusaków Wersalu Cesarstwa Niemieckiego upłynęło równo 8 lat – tylko tyle. Ofiarami tej polityki padli przede wszystkim Polacy, ale w szerszej perspektywie cała Europa, bowiem owe Niemco-Prusy szybko przerodziły się w mocarstwo o aspiracjach globalnych, których nie dało się pogrzebać w I wojnie światowej. Świat czekała jeszcze druga a potem to co przyniosła.
***
Odchodząc od samego powstania styczniowego, tego, co w nim było wielkie, ale i rzeczy małych: jest ono kolejnym przykładem na to, że to, co widzimy, może być tylko widocznym narzędziem czyjegoś działania politycznego. Tak jest z wojnami, układami międzynarodowymi, traktatami i wszelkimi formami gry politycznej, w tym międzynarodowej, a także globalnej. Żeby nie być ofiarami cudzych dążeń i planów, trzeba mieć przede wszystkim własną wolę polityczną, wykształcone elity i zdyscyplinowany naród. Inaczej jest się skazanym na działanie sił zewnętrznych realizujących swój interes.
Po powstaniu styczniowym, być może jako jeden z jego skutków, narodziła się w Polsce refleksja, że kwestia polska nie może być sprowadzona do przedmiotu rozgrywki polityki niemieckiej, że to tu jest główny wróg niepodległości i jego trzeba od Polski odsunąć. Być może tę zasadniczą tezę Dmowskiego i dziś trzeba by poważnie brać pod uwagę, w realiach całkowicie nowych, z których różne rzeczy mogą się wyłonić.
Cały artykuł Piotra Sutowicza pt. „Powstanie styczniowe. Notatki na marginesie historii”, znajduje się na s. 13 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023.


Piotr Witkowski i Michał Kirmuć o najnowszej płycie zespołu pt. Over and Out.
„Po ogniu zawsze przychodzi śnieg, a nawet smoki nie mogą żyć wiecznie”. Te słowa Tolkiena kojarzą mi się z piękną karierą, pewnego już legendarnego w naszym kraju, zespołu, który to w latach 90-ych ubiegłego wieku rozpalił nie jedno serce, był ogień (…), a potem śnieg, zimowy sen, na blisko 27 lat, na całe szczęście smok się obudził… i nie zawiódł (…) Płyta Over and Out zespołu Collage stała się faktem, i już zdążyła w podsumowaniach rocznych zdobyć wysokie, nie rzadko pierwsze miejsce, co znaczy tylko jedno, mamy do czynienia prawdo podobnie z czymś wybitnym- fragment wypowiedzi prowadzącego audycję.
Zapraszam serdecznie do odsłuchu
Radek Ruciński
Dzień Kubusia Puchatka.
Kubuś Puchatek to postać wszystkim świetnie znana, Alen Alexander Milne, brytyjski pisarz stworzył tę postać w 1926 roku a przynajmniej wtedy pojawiła się pierwsza ksiażka z przygodami tego, jak zwykliśmy myśleć, niemądrego misia. Okazuje się, że przemyślenia Kubusia nadal inspirują zarówno młodych jak i starszych. Zapraszamy do Stumilowego Lasu na falach Radia Wnet.
Caroline Brazavsky i Michał Szczerbiec zapraszają do Alkowy.
Zespół Zima w Środku Lata to warszawska grupa, której zdecydowanie
nie da się zaszufladkować. Duet Michała Szczerbca i Caroline Brazavsky to burza
energii i niebanalnych rozwiązań muzyczno – lirycznych. Częstują słuchaczy
niestandardowymi brzmieniami
łączącymi w sobie minione, oldschoolowe dekady i otaczające nas dźwięki
teraźniejszości, które mieszają się ze sobą i zapewniają słuchaczom
niepowtarzalne przeżycia.
Zima w Środku Lata zadebiutowała płytą pod tym samym tytułem 13 maja 2022
roku. Niedawno światło dzienne ujrzał ich najnowszy singiel pt. Alkowa.
informacje prasowe zespołu
zdj. Agnieszka Brzozowska
Wideo z występu na żywo dostepne tu https://fb.watch/i6xI1CupDR/
Ci, którzy zachowują jeszcze jakąś neutralność w tej totalnej wojnie, uważają najczęściej, że obie strony niczym się nie różnią, są więc – jak powiedzielibyśmy na Śląsku – po jednych piniundzach.
Użyłem gwary śląskiej dlatego, że to właśnie na Śląsku wyraźnie widać, że niekoniecznie tak jest. Choć obie strony mają dużo za uszami, to jednak istotnie różnią się w tym, co nazywamy stopniem zacietrzewienia, kulturą polityczną czy zwykłą kulturą.
Przekonuje nas o tym śląski dramat (lub komedia) w dwóch aktach. Dramat, bo wydarzenia dużo miały dramaturgii, a komedia, bo oglądane z dystansu wzbudzają uśmiech, raczej politowania.
Akt pierwszy rozegrał się jesienią 2018. Wybory do Sejmiku Województwa Śląskiego wygrała, przewagą jednego mandatu, koalicja antypisowska, jako że jej najważniejszym spoiwem była wrogość wobec partii rządzącej. Sprawa była jasna, negocjacje koalicyjne przebiegły szybko i sprawnie. Dzień przed pierwszą sesją Sejmiku ogłoszono skład nowego Zarządu Województwa z dotychczasowym marszałkiem Wojciechem Saługą (PO) na czele.
Nazajutrz okazało się, że przedwcześnie witano się z gąską. Niejaki Wojciech Kałuża, wybrany z listy Koalicji Obywatelskiej, postanowił zawrzeć koalicję z Prawem i Sprawiedliwością, dając tej partii, a raczej koalicji, większość w Sejmiku. Na reakcję „demokratycznej” opozycji nie trzeba było długo czekać.
Preludium był wywiad byłego marszałka w Radiu Piekary, w którym skarżył się, że Wojciech Kałuża ukradł mu władzę w województwie, tak jak kradnie się samochody. I choć prowadzący wywiad przytomnie zauważył, że ten samochód nie należał do Saługi, lecz do społeczeństwa województwa, nie powstrzymało to użalania się nad doznaną krzywdą.
Słysząc te lamenty, zwykli mieszkańcy Żor – rodzinnego miasta renegata (czytaj: śląscy działacze Platformy Obywatelskiej i ugrupowań koalicyjnych) „spontanicznie” zebrali się na wiecu w Żorach. Zupełnie przypadkowo na wiec zawitał powracający z Warszawy do domu, aspirujący wtedy do przewodzenia Platformie Borys Budka, gdyż, jak powszechnie wiadomo, Żory znajdują się dokładnie na drodze z Warszawy do Gliwic.
Wiec zgodny był z orwellowskim opisem seansów nienawiści. Poszczególni politycy antypisowskiej koalicji w swoich wystąpieniach prześcigali się w opisach, jakim to złym i fałszywym człowiekiem jest Wojciech Kałuża i jakiej straszliwej zbrodni dokonał. Zebrany tłum skandował: „Oddaj mandat! Przeproś Żory!”. Brakowało tylko gomułkowskiego „Nie przebaczymy, nie zapomnimy!”.
Kulminacyjnym punktem seansu był histeryczny wrzask posłanki Rosy: „Kałuża, ty …..!” – w wykropkowanym miejscu padło pewne wulgarne słowo, które po śląsku ma paskudniejsze znaczenie niż w klasycznej polszczyźnie, choć brzmi tak samo. Czysty Orwell.
Niedługo potem Borys Budka rżnął głupa podczas wywiadu, udając, że nie wie, co owo słowo znaczy w śląskiej gwarze. Dziennikarz był jednak przygotowany i przeczytał mu jego słownikową definicję. Wyszło głupio, a raczej klasycznie.
To był początek kampanii nienawiści. Dodać do niej należy nagonkę na rodzinę zdrajcy, zatruwanie jej życia, demonstracje w czasie obrad Sejmiku i wysyp niby-ekspertów od prawa, udowadniających nielegalność postępowania Wojciecha Kałuży i oczywiście Prawa i Sprawiedliwości.
Zdaniem tych niby-ekspertów przejście do ugrupowania opozycyjnego wobec tego, z którego listy kandydat startował, powoduje konieczność oddania mandatu. Tę zasadę prawną wyssali oczywiście z palca. I choć byli to ci sami, którzy tak heroicznie bronili Konstytucji przed jej łamaniem przez PiS, nie zauważyli, że ta właśnie Konstytucja w ustępie 1. artykułu 104 stwierdza:
„Posłowie są przedstawicielami Narodu. Nie wiążą ich instrukcje wyborców”.
To o posłach, a o radnych mówi ustęp 1. artykułu 23 ustawy o samorządzie województwa:
„Radny obowiązany jest kierować się dobrem wspólnoty samorządowej województwa. Radny utrzymuje stałą więź z mieszkańcami oraz ich organizacjami, a w szczególności przyjmuje zgłaszane przez mieszkańców województwa postulaty i przedstawia je organom województwa do rozpatrzenia, nie jest jednak związany instrukcjami wyborców”.
Widać więc jasno, że zasada wolnego mandatu posła/radnego jest w Polsce zasadą konstytucyjną. Dzięki niej zmiany barw politycznych w trakcie kadencji były, są i będą. Możemy różne ją oceniać, szczególnie pod kątem etyki, jednak ona obowiązuje i nawoływanie do represji wobec korzystających z niej jest nawoływaniem do łamania Konstytucji właśnie.
Nawiasem mówiąc, coraz rzadziej słychać obrońców Konstytucji. Od czasu, gdy totalna opozycja otwarcie głosi zamiar jej łamania czy to poprzez wprowadzenie aborcji na życzenie i małżeństw jednopłciowych, czy też czystki w sądach i wyprowadzenia przez „silnych ludzi” prezesa NBP.
To tyle o akcie pierwszym.
Akt drugi odbył się dokładnie cztery lata później, w listopadzie tego roku. Zaraz po powrocie ze szczytu klimatycznego w Egipcie marszałek Chełstowski w czasie sesji Sejmiku ogłosił wystąpienie z PiS, przystąpienie do inicjatywy samorządowej i zawarcie koalicji z antypisowską koalicją, po czym spiesznie poleciał do Kataru, jako że jego nieobecność na meczu mogłaby zachwiać morale polskiej reprezentacji.
Jaka była reakcja w porzuconej partii? Nic oryginalnego: szok, wściekłość, rozżalenie i szukanie, komu zawdzięczamy (czyli: kto jest winny), że mało znany poza Tychami i tym samym niesprawdzony członek partii został z dnia na dzień marszałkiem województwa i szefem regionalnych struktur partyjnych. W sumie klasyka i tu nie ma różnic między partiami.
Różnice pojawiły się trochę później. Nikt nie nękał rodziny marszałka. Nikt nie pajacował podczas obrad Sejmiku. Ani prezes PiS, ani żaden z liderów tej partii nie zjawił się na „spontanicznym wiecu oburzonych mieszkańców” w Tychach – mieście marszałka. Takiego wiecu nie było. Nikt nie skandował „Oddaj mandat! Przeproś Tychy!” i, oczywiście, nikt publicznie nie wyzywał wulgarnie zdrajcy.
To akurat dość istotna różnica. Nie przypominam sobie, by ktokolwiek z pisowskich polityków rzucał publicznie mięsem. Totalna opozycja nie ma w tym zahamowań. To taka różnica w kulturze, nie politycznej, a tej osobistej. Nie pojawiły się też niby-prawnicze analizy udowadniające konieczność oddania mandatu.
W tej kwestii odezwały się jednak głosy koalicji antypisowskiej. Być może z powodu nieczystego sumienia, w co wątpię, usiłowały wykazać, że czym innym jest zmiana barw partyjnych zaraz po wyborach, a czym innym trochę później. By to ocenić, przełóżmy to na język życia codziennego normalnych ludzi. A więc Droga Czytelniczko/Drogi Czytelniku, czy naprawdę jest dla Ciebie istotną różnicą, czy mąż/żona zdradzi Cię zaraz po ślubie, czy trochę później?
Dobrym posumowaniem tej sytuacji są triumfalne wypowiedzi Borysa Budki. W jednej z nich, pamiętając o wydarzeniach sprzed czterech lat, stwierdził, że nazwisko Wojciecha Kałuży na zawsze pozostanie synonimem zdrady. I mówił to w obecności marszałka Chełstowskiego. Trudno o lepszą ocenę nowego koalicjanta. I trudno o lepszy przykład stosowania etyki Kalego.
W pustyni i w puszczy warto czytać z wielu powodów. Jednym z nich jest fragment, gdy Staś Tarkowski usiłuje wprowadzić Kalego w zasady wiary katolickiej. Sprawdzenie efektów nauczania wyglądało tak:
— Powiedz mi — zapytał Staś — co to jest zły uczynek?
— Jeśli ktoś Kalemu zabrać krowy — odpowiedział po krótkim namyśle — to jest zły uczynek.
— Doskonale! — zawołał Staś — a dobry?
Tym razem odpowiedź przyszła bez namysłu:
— Dobry, to jak Kali zabrać komu krowy.
Etyka Kalego obowiązywała w Platformie już w czasach, kiedy o Borysie Budce nikt nie słyszał. Podczas pierwszych rządów Prawa i Sprawiedliwości (2005–2007) miała miejsce dziennikarska prowokacja. Posłanka Beger (Samoobrona) zwróciła się do Adama Lipińskiego – znaczącego wtedy polityka PiS – z propozycją przejścia do klubu PiS w zamian za stanowisko ministerialne.
Rozmowa odbyła się w pokoju posłanki nafaszerowanym wcześniej sprzętem rejestrującym, więc zobaczyła ją cała Polska. Dało to powód politykom Platformy do oskarżeń o korupcję polityczną. I nie miało znaczenia, że inicjatywa wyszła od Renaty Beger, a Adam Lipiński przekazał jej odpowiedź odmowną.
Sam fakt prowadzenia rozmów był dla opozycji dowodem korupcji. Powstało więc miasteczko namiotowe, a protestujący, z Donaldem Tuskiem i innymi ówczesnymi liderami Platformy, domagali się – wtedy jeszcze bezskutecznie – dymisji rządu.
Minęło trochę czasu, rządziła Platforma. Powołano komisję sejmową do zbadania afery hazardowej, w którą zamieszani byli czołowi politycy PO. Powołano ją tak, by niczego nie wykryła. Zasiadających w niej posłów PiS zneutralizowano, więc pierwszą gwiazdą został polityk wtedy opozycyjnego Sojuszu Lewicy Demokratycznej – Bartosz Arłukowicz, zdobywając dużą popularność.
Krótko po tym ogłoszono, że Bartosz Arłukowicz przechodzi do Platformy. Otrzymał też nowo utworzone stanowisko ministra do spraw niepotrzebnych, to znaczy do spraw wykluczonych. Do końca kadencji nikogo nie wkluczył ani nie wykluczył, a działalność ministerstwa ograniczyła się do wypłacania pensji ministra i obsługującego go personelu oraz generowania kosztów swego istnienia. W tym wypadku jednak nie było mowy o jakiejkolwiek korupcji, albowiem Arłukowicz przeszedł na właściwą stronę.
Od opisywanych przez Sienkiewicza wydarzeń minęło 140 lat. W tym czasie Afryka ucywilizowała się, znaczna część jej ludności wyznaje chrześcijaństwo i chrześcijański system wartości oparty na indywidualnej odpowiedzialności i zasadach takich samych dla każdego, czyli oceny postępowania w zależności od dokonanych wyborów i czynów, a nie osoby ich dokonującej. W tym samym czasie polska totalna opozycja cofnęła się do poziomu pogańskich dzikusów.
Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Nie ma symetrii” znajduje się na s. 7 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023.


Grudzień upłynął w CMWP SDP pod znakiem protestów przeciwko blokadom, jakie swoim prawicowym czy konserwatywnym użytkownikom zakładał Facebook, oczywiście bez żadnego merytorycznego uzasadnienia.
W przededniu obchodów 31 rocznicy Radia Maryja okazało się, że nie można publikować żadnych treści na jego społecznościowym profilu. Nie było oczywiście żadnego merytorycznego uzasadnienia tej blokady. Po proteście CMWP SDP konto znienacka i znowu bez uzasadnienia zostało przywrócone.
Jeszcze bardziej restrykcyjnej blokady doświadczyli autorzy portalu Stop Fake PL, prowadzonego nieprzerwanie od 5 lat przez SDP. Szerzej piszę o tym poniżej. Tak jak nie są znane przyczyny blokady konta, tak również nie poinformowano, dlaczego konto po kilku dniach od nagłośnienia protestu zostało przywrócone. Tak było także za poprzednim razem, gdy konto przez 4 miesiące 2022 roku nie mogło publikować nowych treści ani edytować tych opublikowanych wcześniej. Zgłaszanie problemu do „administratorów” FB było nieskuteczne, nie było żadnej odpowiedzi ani innej reakcji z ich strony. Najprawdopodobniej dopiero publiczna interwencja CMWP SDP okazała się skuteczna, bo 2 tygodnie po interwencji i publikacji oświadczenia CMWP SDP w tej sprawie także i to konto zostało przywrócone wraz z jego pełną funkcjonalnością. Czy to przypadek, czy już cenzura? (…)
2 grudnia 2022
Protest CMWP SDP przeciwko blokadzie konta Radia Maryja na Facebooku
W piątek 2 grudnia rano profil Radia Maryja na Facebooku został pozbawiony możliwości publikacji, nie można było dodawać nowych informacji, zdjęć, filmów i grafik ani ich edytować. Facebook nie podał przyczyn decyzji.
Do blokady doszło tuż przed 31 rocznicą powstania Rozgłośni, w ostatnim dniu przygotowań do tego wydarzenia, zaplanowanego w hali Arena w Toruniu jako nabożeństwo religijne połączone z koncertem z wielotysięczną publicznością. Facebook, na którym publikowano informacje dotyczące wydarzenia, był jednym z istotnych kanałów komunikacyjnych dla jego organizatorów i uczestników.
Po publikacjach protestu CMWP SDP na antenie i stronie internetowej Radia Maryja, w sobotę 3 grudnia w godzinach rannych facebookowy profil Radia Maryja został odblokowany i przywrócono wszystkie jego funkcje.
6 grudnia 2022
Odroczenie bez terminu. Sopot kontra TVP3 Gdańsk. Relacja z rozprawy obserwatora CMWP SDP
6 grudnia 2022 r. w XV Wydziale Cywilnym Sądu Okręgowego w Gdańsku odbyła się kolejna rozprawa z powództwa prezydenta Sopotu, Jacka Karnowskiego, przeciwko dziennikarzowi TVP 3 Gdańsk, Jakubowi Świderskiemu, i redaktor Joannie Strzemiecznej-Rozen, dyrektor TVP3 Gdańsk.
Proces toczy się od 2018 r. i zapewne jeszcze długo potrwa, gdyż powód, czyli Gmina Miasta Sopot w osobie Jacka Karnowskiego, prezydenta tego 35-tysięcznego nadmorskiego miasta, regularnie wnioskuje o odroczenie rozprawy z powodu licznych zajęć służbowych. 6 grudnia ponownie nie udało się sądowi przesłuchać Jacka Karnowskiego.
Prezydent Jacek Karnowski miał złożyć zeznania uzupełniające i odpowiedzieć na pytania pozwanego red. Jakuba Świderskiego. Nie stawił się z powodu wyjazdu do Stanów Zjednoczonych. Prowadzący sprawę sędzia Piotr Kowalski zaproponował mec. Monice Nowińskiej-Retkowskiej, pełnomocnikowi powódki, czyli Gminy Miasta Sopot, aby w ciągu siedmiu dni podała kilka terminów dogodnych dla prezydenta Karnowskiego, tak aby mógł stawić się w sądzie i złożyć zeznania. Pozwany Jakub Świderski poprosił o możliwość skonsultowania tych terminów, gdyż będąc dziennikarzem, również jest osobą publiczną i ma liczne obowiązki zawodowe, ale z nim sąd nie ustala terminów rozpraw. CMWP SDP wspiera dziennikarzy w tym procesie i jest jego obserwatorem.
7 grudnia 2022
Protest CMWP SDP przeciwko nowej blokadzie konta Stop Fake PL na Facebooku
CMWP SDP po raz kolejny stanowczo zaprotestowało przeciwko usunięciu konta Stop Fake PL, prowadzonego przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich na Facebooku, oraz apelowało o jego pilne odblokowanie i przywrócenie jego funkcjonowania. 6 grudnia br. administratorzy Facebooka zablokowali możliwość publikowania nowych treści na koncie Stop Fake PL na Facebooku, a kolejnego dnia konto to zostało bez ostrzeżenia usunięte z Fb.
Blokada nastąpiła mniej więcej dobę po publikacji artykułu autorstwa red. Pawła Bobołowicza pt. Panie Macron, niech Pan pojedzie do Chersonia, w którym autor opisuje trudną codzienność mieszkańców tego miasta w kontekście słów prezydenta Francji o konieczności stworzenia granic bezpieczeństwa dla Rosji.
Jak wynika z analizy profilu od strony administratora, artykuł ten wzbudził wśród użytkownika konta Stop Fake PL największe zainteresowanie od 28 dni. (…) Jego usunięcie jest absolutnie niezrozumiałe, gdyż jest na nim umieszczona dostępna dla wszystkich informacja, iż jest to profil projektu, który zajmuje się zwalczaniem rosyjskiej dezinformacji oraz że projekt jest dofinansowany przez polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. (…) Po ponad 24 godzinach blokady i po publicznej interwencji CMWP SDP profil Stop Fake PL, prowadzony przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich na Facebooku, został przywrócony.
9 grudnia 2022
Sprawa skazanego z 212 kk dziennikarza ze Śląska warunkowo umorzona! Decyzja Sądu zbieżna z opinią CMWP SDP
Sąd Okręgowy w Katowicach na posiedzeniu 9 grudnia br. warunkowo umorzył wyrok skazujący red. Mateusza Cieślaka z portalu katowicedzis.pl, skazanego z art. 212 kk za pomówienie dyrektora szpitala w Mysłowicach (dziś Prezydenta Miasta Bytom) w opublikowanym w 2018 r. tekście pt. Za pieniądze pacjentów?, zawierającym rzekomo nieprawdziwą sugestię w formie pytania: „Czy za pieniądze zadłużonego szpitala – gdzie Mariusz Wołosz jest dyrektorem – finansowana jest brudna kampania wyborcza?”. Sprawa była objęta monitoringiem CMWP SDP, które wysłało do Sądu swoją opinię amicus curiae, apelując o uniewinnienie dziennikarza. W ocenie CMWP SDP nie popełnił on zarzucanego mu przestępstwa i dochował wszelkiej staranności, pisząc artykuł. Wyrok jest prawomocny.
Dr Jolanta Hajdasz jest dyrektorem CMWP SDP.
Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wolność słowa AD 2022. Grudzień” znajduje się na s. 4 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023.


Rolą dziennikarza jest dążenie do prawdy i ochrona osób, które nie są znawcami tematu. Wytykanie rozmówcom błędów i rozmijania się z faktami. W przeciwnym razie po co w ogóle dziennikarz w rozmowie?
Monika Jaruzelska w ostatnim czasie zyskała popularność dzięki wywiadom z różnymi osobami, w tym kontrowersyjnymi, publikowanymi na kanale „Monika Jaruzelska zaprasza” na YouTube. Wśród jej gości znalazły się rożne postaci, mniej lub bardziej znane, w tym kilka głośnych nazwisk wywołujących silne emocje, jak Jerzy Urban, Maja Staśko, Marcin Najman, Rafał Ziemkiewicz czy dr Jacek Bartosiak. Dosyć szeroki przekrój sceny politycznej i publicystycznej.
Najwięcej kontrowersji wywołały jednak dwa wywiady przeprowadzone przez red. Jaruzelską dosyć niedawno – po około dziewięciu miesiącach od rosyjskiej agresji na Ukrainę, kiedy wydawałoby się, że jasne już jest, po której stronie kto się opowiada.
Pierwszy z nich to rozmowa z Wojciechem Olszańskim vel „Aleksandrem Jabłonowskim”, określanym często w mediach mianem patostreamera, który razem z Marcinem Osadowskim prowadzi internetową telewizję NPTV.
Wojciech Olszański jest zawodowym aktorem. Jego drugoplanowe role w filmach czy występy teatralne nie przyniosły mu jednak takiej popularności jak antysemickie i antyukraińskie wystąpienia w internecie i na różnego rodzaju wiecach. Wystąpienia te zaowocowały także wyrokami – obecnie odsiaduje on karę sześciu miesięcy pozbawienia wolności, a w międzyczasie został skazany także na dwa lata ograniczenia wolności i prace społeczne – za publiczne nawoływanie do popełnienia przestępstwa. W obronie Olszańskiego odbyły się protesty – w Mińsku pod polską ambasadą, co zresztą dobrze koresponduje z wielokrotnie wyrażanymi przez Olszańskiego pochwałami pod adresem reżimu Łukaszenki.
Warto tu podkreślić, że rozmowa ta nie ukazała się na głównym kanale red. Jaruzelskiej, a na osobnym, założonym specjalnie w tym celu. I mimo tego odcinek zdobył prawie ćwierć miliona wyświetleń. Dlaczego nie na głównym? Tu można tylko spekulować, ale fakt, że YouTube już dawno podjął decyzję o zablokowaniu Olszańskiego wskazuje, że obawa Jaruzelskiej o utratę kanału mogła być jedną z przyczyn.
Druga ze wspomnianych rozmów została nagrana zaledwie przed kilkoma dniami. Jej gościem jest dr Leszek Sykulski, określany jako ekspert od geopolityki. Jego wizja geopolityki dla Polski zakłada przede wszystkim zdecydowany antyamerykanizm i budowanie partnerskich relacji z Rosją. Stanisław Żaryn, zastępca Ministra Koordynatora Służb Specjalnych, napisał o Sykulskim na Twitterze:
Gdy osoba o rozbudowanym aparacie krytycznym ogląda te wywiady, może wyrobić sobie zdecydowaną opinię na temat powyższych osób. W ich własnych słowach obnaża się ich szkodliwa propagandowa i w gruncie rzeczy, mimo szafowania hasłami o patriotyzmie i interesie Polski, antypolska działalność. Przekonanych przekonywać nie trzeba.
Co jednak z osobami, które takiego aparatu nie mają? Które nie są znawcami tematu, które nie potrafią odróżnić prawdy od manipulacji i ordynarnych kłamstw? Które nie widzą podstaw, by kwestionować szerzone przez Olszańskiego kłamstwo o próbie zmuszenia przez USA Polski do ataku na Białoruś? Których wiedza nie pozwala na weryfikację geopolitycznych tez Sykulskiego? Osobami, które może nie interesują się tematem przesadnie, ale jednak budują pewien światopogląd, który potem zadecyduje o ich wyborach politycznych?
Rolą dziennikarza jest właśnie ochrona takich osób. Dążenie do prawdy. Wytykanie rozmówcom błędów logicznych i rozmijania się z faktami. W przeciwnym razie po co w ogóle dziennikarz w takiej rozmowie? Dzisiaj, gdy mamy właściwie nieograniczony dostęp do informacji, rolą dziennikarzy nie jest już tylko podawanie dalej wiadomości. Ich rolą jest pewna selekcja, ale przede wszystkim weryfikacja. Dzięki internetowi i mediom społecznościowym każdy może docierać do tak szerokiego grona, jakie będzie chciało go słuchać, a dzięki wolności słowa nie poniesie konsekwencji za swoje słowa (poza szczególnymi przypadkami, takimi jak zniesławienie czy nawoływanie do przestępstwa), nawet jeśli będą one sprzeczne z prawdą i z racją stanu.
Monika Jaruzelska natomiast nie stawia mocnych pytań. Nie docieka, nie każe się tłumaczyć czy argumentować stawianych tez. Pozwala uciec od odpowiedzi na pytanie „skąd ma pan takie informacje?”.
Zachwyca się za to „lirycznym spojrzeniem” Olszańskiego i stwierdza, że książka Sykulskiego „powinna być w każdym domu, w którym rozmawia się o polityce”. Lubi również przytakiwać, a czasem nawet podrzucać kolejne argumenty do tez głoszonych przez gościa. Wykracza to daleko poza zwykłą uprzejmość wobec rozmówcy czy aktywne słuchanie.
Czy więc zapraszanie gości takich jak Olszański czy Sykulski ma sens? Moim zdaniem nie – w takiej formule, jak robi to Jaruzelska. Szkodliwi propagandyści wpisujący się w kremlowskie narracje nie powinni dostawać dodatkowego pola do głoszenia swoich poglądów. Jedyna możliwa z nimi rozmowa to ta, w której ich kłamstwa zostaną poddane bezwzględnej weryfikacji – i obnażone – przez doskonale przygotowanego dziennikarza. A próba budowania własnej popularności na zapraszaniu tego typu gości jest zwyczajnie wyrachowaniem i cynizmem, i nie ma wiele wspólnego z misją wpisaną w zawód dziennikarza.
Za naszą wschodnią granicą trwa wojna. I nie trzeba się mocno wgłębiać w kremlowską propagandę, żeby zrozumieć, że my też jesteśmy jej częścią. Nie w wymiarze militarnym, jeszcze nie, ale w wymiarze ekonomicznym, politycznym i, co nas najbardziej interesuje, informacyjnym. A na wojnie trzeba się opowiedzieć po którejś ze stron.
Nie ma miejsca na akademickie dyskusje i dawanie głosu tym, którzy rozpowszechnianymi tezami godzą w bezpieczeństwo RP. Na wojnie powinnością dziennikarza jest prawda.
Artykuł Piotra Mateusza Bobołowicza pt. „Pan ma takie liryczne spojrzenie” znajduje się na s. 7 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023.


Pewnego dnia napisałam SMS-a, w którym pożegnałam się z mężem. Na końcu umieściłam emoji rodziny, ale nie napisałam wprost. Chociaż mąż powiedział mi później, że domyślił się, że byłam w ciąży.
Proszę opowiedzieć swoją historię od początku wojny. Jak to się stało, że będąc w ciąży, trafiła Pani do Mariupola?
Pracowałam w bojowym batalionie Korpusu Piechoty Morskiej. Był to 501 batalion. Na początku grudnia batalion wkroczył do strefy Operacji Sił Połączonych. Była to wieś Szyrokine w obwodzie donieckim. Trzeba powiedzieć, że wojna w strefie OSP rozpoczęła się znacznie wcześniej niż 24 lutego. Od 18 lutego nastąpiło już zdecydowane zaostrzenie sytuacji. Wydano rozkaz odwrotu i batalion wycofał się do Mariupola, ale nie do Azowstalu, lecz do fabryki Iljicza i do 3 marca byliśmy w tym zakładzie.
Pani nie wiedziała w tamtym momencie o swojej ciąży. Jak się Pani dowiedziała?
O ciąży dowiedziałam się, kiedy byłam już w bunkrze. To była już połowa marca.
Nie miałam żadnych wyraźnych oznak ciąży, ponieważ byliśmy ciągle pod wpływem stresu, braku snu, niedożywienia. Ciało kobiety na swój sposób reaguje na stres. Nie zwracałam na to uwagi, aż pewnego dnia zaczęło mnie bardzo mdlić. Został mi jeden test ciążowy i ten test pokazał mi dwa takie wyraźne, czerwone paski i powiedział: Cześć, mamo!
Powiem szczerze, to był szok. Zaczęłam płakać, bo nie wiedziałam, co mam robić. Mariupol w tym czasie pozostawał już w okrążeniu, nie było wyjścia, zielone korytarze były ostrzeliwane. Nawet gdybym wyszła, to podczas filtracji na jakimś punkcie kontrolnym, tak czy inaczej, zostałabym aresztowana, ponieważ jestem wojskowym. Podjęłam decyzję, że zostanę z moimi chłopakami do końca i będę wykonywała swoją pracę.
Czy w tym momencie komuś Pani powiedziała o swoim stanie?
Nie. Nikomu o tym nie powiedziałam. Ale jeden z kierowców, a jest to mężczyzna z doświadczeniem życiowym, ma dwie córki i już troje lub czworo wnucząt, powiedział: „Mariano Wołodymiriwno, myśli Pani, że nie poznam kobiety w ciąży? Jest pani bielsza od ściany. Wiem, że jest pani w ciąży”.
Nie zawiadomiła Pani męża i rodziny – dlaczego?
Nikomu o tym nie powiedziałam, bo nie byłam pewna, czy wyjdę. Wyobraziłam sobie siebie na miejscu mojego męża. Jedno, kiedy dowiadujesz się, że twoja żona zginęła, a zupełnie co innego, gdy otrzymujesz wieść, że twoja żona została zabita, będąc przy nadziei. Wiedziałam, że będzie to dla niego ogromny cios. Pewnego dnia napisałam SMS-a, w którym pożegnałam się z mężem. Na końcu umieściłam emoji rodziny, ale nie napisałam wprost. Chociaż powiedział mi później, że domyślił się, że byłam w ciąży.
Co Pani robiła w Mariupolu, w zakładzie w bunkrze?
Nieśliśmy tam pomoc medyczną. Odbieraliśmy chłopaków z pierwszej linii kontaktu i w bunkrze opatrywaliśmy rany, codziennie zmienialiśmy opatrunki. Warunki oczywiście były niehigieniczne, ponieważ jest to bunkier, w którym nie ma przepływu świeżego powietrza. Mieliśmy wielu rannych. W tym czasie w batalionie całkowita liczba tylko lekko rannych wynosiła 130 osób. Proszę sobie wyobrazić, codziennie trafiało do mnie 50–60 ludzi, więc od rana do wieczora musiałam zmieniać opatrunki. (…)
Proszę opowiedzieć o przesłuchaniach. Jak one wyglądały? O co Panią oskarżano?
Oskarżano mnie o zabójstwo dzieci Mariupola.
To jakiś standardowy zarzut?
Każdy został o coś oskarżony. Zabierano mnie do Doniecka, do Komitetu Śledczego, gdzie również byłam przesłuchiwana. Mówię: „Spójrzcie na mnie, jestem medykiem, nikogo nie zabiłam”. „Miałaś broń?”. „Tak, miałam broń” – „Więc zabiłaś”.
Zarzut brzmiał tak ogólnikowo: „zabójstwo dzieci Mariupola”? Czy też przytaczali jakieś fakty, że np. gdzieś jest martwe dziecko i jesteś oskarżona konkretnie o śmierć tego dziecka??
Ogólnikowo. W tym czasie w Mariupolu było wiele zamordowanych kobiet i małych dzieci. Winili za to Siły Zbrojne Ukrainy i Azow.
Czy grożono Pani podczas przesłuchań?
Grożono mi, że odbiorą mi dziecko, a mnie wyślą do kolonii karnej. Moje dziecko trafi do jednego z rosyjskich sierocińców i będzie co jakiś czas przenoszone, tak żebym nie mogła go znaleźć. Nawet jak trafię na wymianę jeńców, to wyjadę sama. Nigdzie nie zostało odnotowane, że byłam w ciąży, ponieważ na Ukrainie nigdzie nie byłam zarejestrowana. Jednocześnie, biorąc pod uwagę, że służyłam w wojsku, mam zakaz wjazdu na terytorium Federacji Rosyjskiej i nigdy nie znajdę mojego dziecka.
Jak dała Pani radę tego wysłuchiwać?
Wszystko we mnie przewracało się do góry nogami. Chciałam przeskoczyć przez stół i wyrwać oczy tej osobie, wyrwać język. Były takie myśli. Ale rozumiałam, że tylko jeden zbędny ruch i zostanę na tym krześle na zawsze. Więc siedziałam i zachowywałam spokój.
Czy wtedy wierzyła Pani, że wyjdzie Pani na wolność, wróci na Ukrainę?
Zawsze wierzyłam, że wrócę na Ukrainę, że to była kwestia czasu. Najbardziej przerażający był dla mnie dziewiąty miesiąc ciąży.
Zdałam sobie sprawę, że nie dochodzi do wymiany jeńców, że mogę urodzić w niewoli. Jeśli tak się stanie, co będzie z moim dzieckiem? Wszystkie te myśli po prostu wirowały w mojej głowie, ponieważ nie wiedziałam, co będzie dalej. Ale gdzieś w środku wciąż tliła się mała iskierka nadziei: „Ty pojedziesz do domu – my pojedziemy do domu”.
Mówiłam nawet do mojego dziecka: „Musisz się urodzić jak można najpóźniej, dopiero jak wrócimy do domu! Teraz nie możesz się urodzić. Mama już się uspokoiła, mama nie płacze, mama nie będzie płakać”.
Cały wywiad Darii Gorgijko z Mariną Mamonową pt. „Musisz się urodzić, jak wrócimy do domu!” znajduje się na s. 1 i 6 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023.


Mirek Gil, kompozytor, gitarzysta, producent muzyczny, współzałożyciel i wieloletni lider Collage i Believe, odwiedził Muzyczne IQ w związku z nową płytą Mr. Gil pt. Love Will Never Come.
Świetny rozmówca, romantyk gitary jakich mało. To była przyjemność porozmawiać z osobą, którego muzyka jest ze mną od lat. Zapraszam do odsłuchu. Radek Ruciński.
https://www.facebook.com/mrgilmusic

Na zdj: Mirek Gil i autor audycji.